8764
Szczegóły |
Tytuł |
8764 |
Rozszerzenie: |
PDF |
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres
[email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.
8764 PDF - Pobierz:
Pobierz PDF
Zobacz podgląd pliku o nazwie 8764 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.
8764 - podejrzyj 20 pierwszych stron:
MICHA� LORENC
Ba�nie pani Justyny
I
LUDOWA SPӣDZIELNIA WYDAWNICZA
WARSZAWA 1992
f
Opracowanie graficzne
AGNIESZKA LORENC
ISBN 83-205-4402-5
� Copyright by Micha� Lorenc
Warszawa 1992
Druk: Drukarnia Kolejowa w Warszawie
Oprawa: Sp�dzielnia Pracy �Post�p" w P�o�sku
Zam. 1681
ROZDZIA� I
Anio� i Diabe�
ziedzic Konstanty Zawistowski by� szalenie przystojny.
Nosi� si� elegancko i z rezerw�, nigdy nie okazuj�c zniecier-
pliwienia tr�jce swoich ma�ych dzieci.
Z w�sami i z wyrazem bezbrze�nego smutku, b�d�cego
wynikiem zmartwie� prawdziwych i urojonych, by�o mu do twarzy, a twarz
ta wyra�a�a przewa�nie niewymown� melancholi�.
Od jakiego� czasu, odk�d zosta� sam, wychowywanie dzieci w odludnym
dworku sta�o si� jego niespodziewanym, uci��liwym udzia�en. i, jak si� to
m�wi, robi� bokami. Tote� tego dnia, gdy wieczorem wszed� do sypialni
zupe�nie u�miechni�ty, dzieci by�y powa�nie zaniepokojone.
� Kochane moje � zacz�� z namys�em � mam dla was nowin�...
� Mama wraca! Mama wraca z ciep�ych kraj�w! � ucieszy�y si� dzieci.
Twarz pana Konstantego pokry�a si� szarym smutkiem i dopiero po chwili
rozwia� nadzieje dzieci.
� Nie � i k�tem r�kawa otar� spadaj�c� �z�. � Nie, wasza biedna mama
jeszcze nie wraca... - Dzieci �a�o�nie pomrukiwa�y. � Mam dla was nowin�.
Jutro rano przyb�dzie do nas bona. Zamieszka tutaj i b�dzie si� od tej pory
ca�kowicie i wy��cznie zajmowa�a wami. Nauczy was rachunk�w, �aciny,
francuskiego, przyrody, historii, geografii... kr�tko m�wi�c, nie pami�tam
czego jeszcze. Jest to osoba wymagaj�ca i surowa, i prosz�, by�cie mi nie
przynios�y wstydu. A teraz �egnam was i dobranoc � poca�owa� w czo�o
dziesi�cioletniego Antoniego; � dobranoc � dziewi�cioletniego J�zefa; � do-
branoc � czteroletniego Jana. I wyszed�, zdmuchn�wszy przedtem �wiec�.
Krz�ta� si� jeszcze chwil� w pokoju sto�owym, przykr�caj�c lampom
naftowym knoty, ale ubrany ju� by� w str�j nocny: d�ug� bia�� koszul�,
przyjemne bambosze i dyskretn� szlafmyc� z male�kim pomponem.
Sprawdzi� jeszcze zamki przy drzwiach i skierowa� si� do swojej sypialni.
Przy jego ��ku, na nocnym stoliku, sta� portrecik niewiasty rzadkiej uro-
dy. Pan Konstanty usiad� na ��ku, chwil� nad czym� duma�, po czym si�gn��
po portrecik �ony i pe�en najczulszego smutku uca�owa� go delikatnie,
a nast�pnie odstawi� na miejsce, po�o�y� si� do ��ka i przykr�ci� lamp�.
5
I nie wiadomo, czy to jaki� d�wi�k wyrwa� go ze snu, czy te� wcale nie
zd��y� zasn��, do�� �e us�ysza� nagle przera�liwy p�acz swoich dziatek.
Wyskoczy� z ��ka, porwa� ze �ciany star� szabl� dziadka i t�uk�c w ciemno�ci
szk�a i kopi�c przedmioty wpad� do pokoju dzieci, got�w stoczy� b�j w ich
obronie. Ale ruchu �adnego w ciemno�ci nie wyczu�, zatem po�wieci� sobie
lamp�, odkr�caj�c knot jedn� r�k�, a drug� szykuj�c si� do natarcia.
Dzieci, zbite w gromadk�, sta�y w k�ciku, tylko na chwil� przesta�y p�a-
ka�, zaciekawione wyczynami taty.
� Przeb�g, co si� tu sta�o?! � krzykn�� pan Konstanty, szukaj�c na
twarzach dzieci �lad�w gwa�tu.
Dzieci milcza�y pochlipuj�c, wreszcie Jan wyszepta�:
� My si� boimy kr�lowej Bony.
Z pana Konstantego usz�o w jednej chwili powietrze.
� Jak to boicie si� kr�lowej Bony?...
� Boimy si�.
� No... nie ma czego si� ba�. Kr�lowa Bona dawno nie �yje.
Dzieci rozwrzeszcza�y si� na dobre, a Antoni pop�akiwa�:
� Ja zaraz m�wi�em, �e ona nie �yje... Oj, co to b�dzie, co to b�dzie?...
Pan Konstanty, troch� zawstydzony, odstawi� szabl�, patrz�c na ni�
z pewnym obrzydzeniem, i stan�� na �rodku pokoju, odrobin� teatralnie, aby
wzbudzi� autorytet i uciszy� dzieci. Po chwili, gdy by�o ju� nieco spokoj-
niej, zapyta�:
� Wiecie przecie�, kochane dzieci, �e zawsze b�d� was broni�. W pogod�
czy w niepogod�, czy wiatry, czy burza, czy grom...
Dzieci zbi�y si� w gromadk� i cichutko kwili�y.
� Zatem pytam was, czemu� to boicie si� naszej wielkiej kr�lowej Bony?
� Bo jutro przyje�d�a � wrzeszcza�y przera�one dzieci � i b�dzie nas uczy�
historii, geografii, �aciny, przyrody i... buuu.
Pan Konstanty, zbity z tropu, w lot zrozumia� sw�j b��d.
� Ach, nie, �le si� po prostu wyrazi�em. Bona znaczy nauczycielka,
wychowawczyni... no, jakby troch� kto� z rodziny. Niania.
By� pi�kny s�oneczny ranek a beztroski �piew ptak�w niczym nie zapowia-
da� nadci�gaj�cej burzy, kt�ra zjawi�a si� bryczk� zaprz�on� w k�usaki.
Dzieci ustawi�y si� przed domem w szeregu, wed�ug wzrostu i wieku, pan
Zawistowski sta� w progu z go�cinn� niedba�o�ci�, kucharka przycupn�a
nie�mia�o przy rogu domu, za� ogrodnik, pan Franciszek, rzuci� si� otwiera�
drzwi bryczki, kt�ra w�a�nie zajecha�a przed ganek. Kiedy ogrodnik Franci-
szek te nieszcz�sne drzwi otworzy�, wszystko si� zacz�o.
Pani Justyna, tak si� nazywa�a owa dama, nawet nie zd��y�a zbyt
nakrzycze� na wozaka za jego �rozklekotane pud�o", bo ten zaci�� czym
pr�dzej konie, tak �e pan Franciszek z trudem zdo�a� uratowa� baga�e damy.
Dzieci %bite w gromadk� s�a�y w k�ciku, tylko na chwil� przesta�y p�aka�
zaciekawione wyczynami taty.
Ta za� powoli odwr�ci�a si� i zmierzy�a surowym spojrzeniem zgromadzenie.
K�cik jej ust zadr�a� ironicznie, a usta wyda�y z�owrogi pomruk.
Dziedzic Zawistowski rzuci� si� z powitalnymi s�owami do damy, fa�szy-
wie si� przy tym u�miechaj�c. O ma�y w�os zreszt� fikn��by koz�a, ale pan
Franciszek zd��y� poda� mu rami�, i tylko dzieci zachowa�y zimn� krew,
obserwuj�c niewzruszenie ca�e to widowisko.
Przy stole podczas obiadu tak�e zachowa�y pe�ne rezerwy milczenie. Pan
Konstanty w mro�nej ciszy brn�� w zawi�� opowie�� o okolicznych sadach
pe�nych rozmaitych owoc�w.
� Jednakowo� mi��sz �liw naturalnie ceni� sobie nadzwyczaj dla jego
szczeg�lnych zalet smakowo-zapachowych. � �Czy wyra�am si� dostatecznie
kulturalnie?" � my�la� gor�czkowo. � Tutejsze sady s�yn� tak�e z grusz...
� Dzi�kuj�, panie Zawistowski, ale niepotrzebne s� tu �adne zawi�e
wywody o sadownictwie � s�owa pani Justyny by�y lodowate. - Pom�wmy
raczej o konkretach. Pa�skie dzieci. Cho� wychowane m�sk� r�k�, wcale, ale
to wcale r�ki tej na sobie nie czuj�. Jak mo�na siada� do posi�ku z tak
brudnymi �apami?... Wstyd. I ja mam odrabia� pa�skie zaleg�o�ci? Od razu
powinnam zmieni� warunki umowy...
� Tak... Naturalnie...
� Ale wyobra�am sobie, �e od dzi�, od zaraz, wszystko musi si� radykalnie
zmieni�. Czeka mnie tu bardzo ci�ka praca. Nawiasem m�wi�c, wywija pan
przy jedzeniu sztu�cami jak u�an szabelk�. To nie jest dobry wz�r do
na�ladowania. W ka�dym razie za porz�dki we�miemy si� od razu i prosz� na
mnie tak nie patrze�. A teraz do rzeczy. Wstajemy rano skoro �wit. Mycie,
gimnastyka, �niadanie i na pocz�tek historia, ale jednocze�nie te� nauka
pisania i czytania - do po�udnia. W po�udnie, bez wzgl�du na pogod�,
spacer, a w czasie spaceru botanika i geografia. Po obiedzie le�akowanie i,
prosz� uwa�a�, nauka kultury osobistej. W porze podwieczorku rachunki
i francuski, nast�pnie �wiczenia fizyczne, a po kolacji czas wolny po��czony
z po�yteczn� powt�rk� materia�u. Mycie, pacierz i spa�. Czy s� jakie�
pytania? - dama spojrza�a surowo po twarzach.
Nie by�o.
� I jeszcze jedno. Musz� przyzna�, �e jestem przyjemnie zaskoczona
smakiem tutejszych potraw. A wcale si� tego nie spodziewa�am, wszak tu jest
istny kraj �wiata. Naczynia i sztu�ce, hm... nawet dosy� czyste. Ale zobaczy-
my, co b�dzie dalej...
Twarz pana Zawistowskiego wygl�da�a w tej chwili jak przek�uty balon
i musia� zebra� ca�� si�� woli, by przywr�ci� jej zwyk�y, melancholijny wyraz.
Kucharka R�a wraz z Franciszkiem omawiali w kuchni zadania na nast�p-
ny dzie�, gdy niespodziewanie wpad� pan Konstanty z rozpromienion� twarz�.
� Chcia�em powiedzie�, �e pani Justyna by�a szalenie zadowolona z obia-
du... hm... tylko z obiadu... I dlatego bardzo pani dzi�kuj�, pani R�o. Dla
nas zawsze by�a pani jak�� tak� ostoj�... � tu pan Konstanty do ko�ca straci�
rezon i chy�kiem wycofa� si� z kuchni.
W tym czasie pani Justyna rozpakowywa�a podr�ny kufer w swoim
pokoju na poddaszu. Dzieci by�y przy tym obecne i ka�d� cz�� garderoby,
ka�d� najdrobniejsz� rzecz odprowadza�y do szafek ciekawym wzrokiem.
Wreszcie pani Justyna nie wytrzyma�a napi�tej ciszy.
� Id�cie teraz do swojego pokoju, a ja zaraz do was zejd� i zaczniemy
lekcj�.
Dzieci g�siego, w milczeniu, opu�ci�y pok�j, a pani Justyna, stoj�c
w oknie, z dezaprobat� kiwa�a g�ow�.
Nauka pisania dobiega�a ko�ca. Wprawdzie dzieci milczeniem okazywa�y
swoj� ca�kowit� nieprzyst�pno�� i na umiarkowane pochwa�y pani Justyny
nie reagowa�y wcale, ale wiadomo ju� by�o, �e w sumie nie jest tak bardzo �le.
Zad�wi�cza� dzwonek na kolacj� i pani Justyna zako�czy�a lekcj� s�owami:
8
� Tak wi�c pierwsz� lekcj� mamy ju� za sob�. P�jdziemy teraz na kolacj�,
a po kolacji macie czas dla siebie. Z tym, �e oczywi�cie jutro wszystko b�dzie
inaczej. Dzisiaj nie by�o w og�le gimnastyki, ale jestem dosy� zm�czona.
A teraz my� r�ce i do sto�u.
Kolacja up�ywa�a w napi�tej ciszy. Pan Konstanty bardzo uwa�a� na mani-
pulacje sztu�cami i poch�ania�o go to w stopniu uniemo�liwiaj�cym jak�kol-
wiek konwersacj�, poza tym ka�dy ruch r�k� kontrolowa� dodatkowo ru-
chem j�zyka. W sumie z ca�ego towarzystwa on by� najbardziej stremowany.
Szcz�liwie cisz� przerwa�a nareszcie gwa�towna awantura mi�dzy Anto-
nim i Janem o ostatni kawa�ek ciasta. Pan Konstanty nieco si� otrz�sn��
i obserwuj�c surow� nagan� we wzroku pani Justyny, zbiera� si�y do jakie-
go� wywodu. Wreszcie rozpocz��:
� Ot� istnia� u nas zwyczaj, mianowicie opowiada�em dzieciom wieczo-
rem, prosz� wybaczy�, bajki... Takie rozmaite zmy�lone historyjki...
� Ja doskonale wiem, co to s� bajki - przerwa�a zimno pani Justyna.
� Tak... Ale k�opot w tym, �e nie znam tych bajek zbyt wiele. Znam mo�e
pi��...
� Cztery � przerwa�y dzieci � o �elaznym wilku, o wampirze na cmenta-
rzu, o czarnych nogach, no i o upiornych grabiach - wyliczali wszyscy
razem, a pan Konstanty najg�o�niej.
� Na mi�o�� bosk�! � przestraszy�a si� pani Justyna. � A c� to s� za bajki?
� O �elaznym wilku � rzuci� has�o J�zef i wszyscy wraz z tat� rozpocz�li
ch�rem: - By�a czarna, czarna noc i z�owieszczo wy�y psy. A w tej czarnej,
czarnej nocy fruwa�y duchy hucz�ce �uuu, uuu", a czarny, czarny z �elaza
wilk w�szy� po�r�d trup�w. Wied�my wo�a�y: �my chcemy krwi", a strasz-
ny diabli w��...
� Do��! - przerwa�a pani Justyna.
� Aha! � zawo�a� domy�lnie Jan. � Zna pani t� bajk�...
� No w�a�nie - kontynuowa� pan Konstanty - opowiada�em im bajki te
powszechnie znane i popularne. Ale niestety znam ich tylko pi��...
� Cztery.
� I ka�d� z tych bajek opowiedzia�em im po kilka razy, sama pani by�a
�askawa zauwa�y�, znaj� ka�de s�owo na pami��.
� W poniedzia�ek � wtr�ci� J�zef� jest zawsze bajka o czarnych nogach,
we wtorek � dzieci zacz�y m�wi� ch�rem � o �elaznym wilku, w �rod�
o wampirze na cmentarzu, we czwartek o upiornych grabiach, w pi�tek � co
ro�nie na ksi�ycu, w sobot� � co nie ro�nie na ksi�ycu, a w niedziel�
rozmawiamy o mamie � uzupe�ni� Jan.
� A co ro�nie na ksi�ycu? � zapyta�a pani Justyna, ot tak, by zag�uszy�
nasta�a cisz�.
� Na ksi�ycu rosn� kr�lewskie karety, olbrzymie, ca�e ze z�ota - t�uma-
czy� pan Konstanty. � �liwy s� jak jab�ka. Smakuj� jak jab�ka i wygl�daj� na
dodatek zupe�nie jak jab�ka. Jab�ka natomiast odwrotnie, s� zupe�nie jak �li-
wy. Ma�e, fioletowe, z pestk� w �rodku. A poza tym s� tam przestronne ogro-
dy i rozleg�e pasa�e, a tak�e spora grupa Murzyn�w. Niespodziewanie gra
muzyka, same wy��cznie walce wiede�skie, i wszyscy ta�cz� jak zaczarowani...
� I jest tam konik Garbusek � dorzuci� Antoni.
� W�a�nie. Zreszt� co tydzie� widzimy co innego, a czasem, gdy ksi�yca
nie wida�, to znaczy, �e Murzyni si� uwzi�li. Ot i wszystko.
� No c�, widz�, �e i na polu bajek jest tu wiele do zrobienia. Ale dzisiaj
jestem bardzo zm�czona i nie dam ju� rady - pani Justyna szykowa�a si� do
odej�cia.
� Prosz� nam opowiedzie�, prosimy � wo�a�y dzieci. I tama pu�ci�a. �
Tak bardzo pani� prosimy...
� No dobrze � uleg�a pani Justyna - ale pod jednym warunkiem, �e
umyjecie si� bardzo, bardzo dok�adnie, a po drugie, �e b�dziecie ju�
wszystkie w ��kach.
Ogie� na kominku w pokoju dzieci p�on�� weso�o, a pani Justyna, siedz�c
w wygodnym fotelu z rob�tk� w r�ku, rozpoczyna�a swoj� opowie��. Drzwi
by�y lekko uchylone, akurat na tyle, �e pan Konstanty, siedz�c w przyleg�ym
pokoju, m�g� s�ucha� snutej opowie�ci. I s�ucha�.
� Jest to bajka o dobrym i pracowitym m�ynarzu, Macieju Du�cu, i jego
mi�o�ci do pi�knej Natalii, przysz�ej pani m�ynarzowej, i o tym, jak inny
m�ynarz, z�y i leniwy Dziurawiec, wszystko postanowi� zniszczy�.
� Rum, rum, rum, rum � kr�ci�y si� �arna w m�ynie, a wielkie ko�o
chlasta�o z si�� wod� � chlap, chlap, chlap. � M�ody m�ynarz, Maciej Duniec,
kt�ry by� dobry i pracowity, w pocie czo�a taszczy� w�r za worem z k�ta
w k�t. Nagle przystan�� przy oknie, spojrza� w niebo i powiedzia� sam do
siebie weso�o:
� Natalio, moja kochana, czy tw�j ojciec, sk�py dziedzic Kendracki, odda
mi kiedy ciebie za �on�?
Pi�kna Natalia zrywa w podskokach kwiatki na ��ce, opodal stoi pa�ac.
Wtem Natalia staje i wzdycha:
� M�ynarzu Macieju, kocham ci� bez pami�ci, lecz czy ojciec m�j,
oszcz�dny dziedzic Kendracki, odda mnie tobie za �on�?
Dziedzic Kendracki przerywa na chwil� liczenie z�otych monet, kt�re le��
na jego pa�acowym biurku.
� Nigdy � m�wi i liczy dalej. � Zaraz, zaraz, chyba �e dobry i pracowity
m�ynarz Maciej spe�ni trzy warunki, jakie trzeba spe�ni�, by po�lubi� c�rk�
m�, Natali�.
W dole rzeki mia� sw�j m�yn z�y i leniwy m�ynarz Dziurawiec, kt�ry
zazdro�ci� Maciejowi wszystkiego i wprost go nienawidzi�.
10
Siedzia� sobie w�a�nie w swoim m�ynie, nic nie robi�, tylko plu� naoko�o
i my�la�, jak tu pokrzy�owa� plany m�ynarzowi Maciejowi, gdy wtem kto�
zapuka� do drzwi.
� A kogo to diabli nios�? � wrzasn�� przez rami� Dziurawiec.
� A strudzonego w�drowca � pada odpowied�.
� No to won st�d. � I dalej szelma my�li, jak tu �ycie dobremu Maciejowi
zatru� i pokrzy�owa�. I spluwa naoko�o.
A tu po chwili zn�w pukanie do drzwi.
� A kogo teraz diabli nios�? � wo�a z�y Dziurawiec.
� Jeste�my biedne dzieciaczki, bez ojca, bez matki, daj nam kawa�eczek
chleba � s�ycha� dziecinne wo�anie zza drzwi.
� A dalej mi jazda st�d, bo kija wezm�... � a z�y jest, bo przy tym pukaniu
nie spos�b upilnowa� my�li, a dobremu Maciejowi wiedzie si� dobrze gdzie�
tu niedaleko.
No i oczywi�cie zn�w pukanie, lecz Dziurawiec nie wytrzyma�, porwa�
z kom�rki wid�y i biegnie roze�lony na pr�g. Staje pod drzwiami i pyta si�,
niby to grzecznie:
� Kt� to taki puka puk, puk?
� To ja, Anio� niebieski. Pomocy potrzebuj�, skrzyd�o mi si� z�ama�o.
Dziurawiec ciekawy by� z natury, a Anio�a w �yciu na oczy nie widzia�,
tak wi�c zajrza� przez szpark�, aby sobie przybysza dobrze obejrze�, ale
drzwi wcale nie mia� zamiaru otwiera�.
Zajrza� i znieruchomia�, bo od Anio�a jasno�� bi�a nadprzyrodzona, a tu�
ko�o niego gra�a cudna muzyka.
� O, psiako�� � zakl�� szpetnie pod nosem, a do Anio�a rzecze tak: � Wi-
dzi Anio�, sam tu jestem we m�ynie i nikogo nie wpuszczam, bo wszystko
sami tylko z�odzieje i �az�gi. - I dalej patrzy na Anio�a.
A Anio� by� pi�kny. Mia� d�ugie bia�e loki do pasa, twarz nieziemskiej
wprost urody, a na twarzy wyraz mi�o�ci i b�lu. Ubrany w �wietnie skrojony
kremowy garnitur, niebiesk� koszul�, krawat, s�owem - elegant. Tylko
figur� mia� jakby lekko przekrzywion�.
� To mo�e ja chwil� odpoczn� tu na progu, bo skrzyd�o pod marynark�
a� rwie mnie z b�lu.
Ale Dziurawiec do�� si� ju� napatrzy� i nie w smak by�o mu anielskie
towarzystwo.
� A paszo�! � wrzasn��, otworzy� drzwi i grzmotn�� Anio�a wid�ami. �
A fruwa� po niebie, zamiast porz�dnych ludzi straszy�, a wynocha st�d
�az�go, a sio, a sio!
Anio� zas�ania� si� jak m�g�, wreszcie, zbola�y, spu�ci� g�ow� i ruszy�
w dalsz� drog�, w pokrzywionej od z�amanego skrzyd�a marynarce.
Dziurawiec zadowolony wraca na miejsce, rozsiada si� wygodnie i znowu
spluwa wok�.
II
No i co? Tego to ju� za wiele! � Pukanie...
Zrywa si� Dziurawiec, p�dzi do drzwi i wtem staje oniemia�y. Bo drzwi
si� same otworzy�y, a do izby bez �adnego pytania wszed� osobnik w czar-
nym garniturze, czarnych okularach, z teczk� akt�wk� w r�ku, a najciekaw-
sze, �e jeden trzewik mia� zwyczajny, elegancki, sk�rzany, a drugi... Ot�
to. Drugiego wcale nie by�o. Tylko z nogawki sztuczkowych, zreszt� nie
najlepiej skrojonych, spodni stercza�o zwyczajne kopyto. �No tak, Diabe�" �
pomy�la� Dziurawiec. A przybysz na to:
� Dzie� dobry, dzie� dobry kochanemu panu. W�a�nie, w�a�nie, to
kopyto... he, he, to nic, do wesela si� zagoi. A mo�e potrzebuje pan jakiej�
rady? Par� dukat�w z�otych czyby si� nie przyda�o? Albo komu� trzeba
psikusa sp�ata�, sztuczk�? Wszystko do pa�skiej dyspozycji.
� Panie Diable, no z nieba mi pan spada...
� �lota�a moje nazwisko - wtr�ci� rezolutnie Diabe�.
� Panie �lota�a, czy zna pan dobrego i pracowitego Macieja Du�ca, kt�ry
mieszka za rzek�, dobrze mu si� powodzi, kocha si� w c�rce im� pana
Kendrackiego, pannie Natalii, i szcz�liwy jest, bo wszyscy go szanuj�,
i chyba wkr�tce si� o�eni?...
� A tfy, a tfy � Diabe� plu� z obrzydzeniem na wszystkie strony. - A tfy.
Nie wspomina� mi o tym ladaco. A tfy.
� Panie Diable, b�agam na wszystko, �eby temu Maciejowi wyci��
sztuczk�, zaszkodzi� jak najbardziej, no cokolwiek, cokolwiek.
Diabe� prycha� i plu� dobr� chwil�, a min� mia�, jakby w�a�nie si� najad�
dziegciu, wreszcie z najwi�ksz� niech�ci� po�o�y� teczk� na stole, wyj�� z niej
jaki� papier, da� g�sie pi�ro Dziurawcowi, mrucz�c:
� Prosz� podpisa�.
� A c� to jest? - spyta� Dziurawiec.
� A nic, taki formularz, jak by to powiedzie�, dotycz�cy pa�skiego
przysz�ego miejsca pobytu.
� I tylko tyle? - ucieszy� si� Dziurawiec.
� Podpisuje pan?
� Chyba nie ma atramentu.
� Chwila... c�, �al utoczy� krwi kropelk�? � i zadrapa� Dziurawca w r�k�
tak, �e pokaza�a si� kropelka krwi.
Dziurawiec z wahaniem umoczy� pi�ro.
� A czy to przypadkiem si� nie zma�e?
� E, nie ma obawy.
Dziurawiec podpisa�, a Diabe� zatar� r�ce.
� A wi�c panie Dziurawiec, a�eby nam si� zamiar powi�d�, musi
pan by� ca�kowicie mi pos�uszny. A w�wczas pu�cimy tego ga�gana z tor-
bami.
12
Dobry i pracowity m�ynarz Maciej st�ka� ci�ko i ociera� obfity pot z czo�a,
taszcz�c w�r za worem z k�ta w k�t. Wreszcie dla wytchnienia stan�� w oknie
i powiedzia� sam do siebie weso�o:
�Natalio, moja kochana, czy tw�j ojciec, sk�py dziedzic Kendracki, odda
mi kiedy� ciebie za �on�?
Wtem kto� do drzwi zapuka�.
� A kog� to dobry B�g prowadzi? - weso�o zawo�a� do drzwi i zaraz
zacz�� otwiera�, zupe�nie inaczej ni� z�y i leniwy Dziurawiec.
� To ja, strudzony w�drowiec.
� Wejd�, przyjacielu, odpocznij.
� Dzi�kuj�.
� A czego jeszcze ci trzeba?
� Kubek wody prosz�.
� Oto i on � chwacko zawo�a� Maciej.
W�drowiec wypi� i rado�nie podzi�kowa�:
� Dzi�kuj�, dobry m�ynarzu. Ju� odpocz��em i ruszam w dalsz� dro-
g�. � I zaraz ruszy�.
A Maciej �ap za w�r i dalej go taszczy, bardzo z wysi�ku sapi�c. I zn�w
puk, puk rozleg�o si� w izbie.
� A kt� to taki? � zapyta� weso�o.
� To ja, Anio� ze z�amanym skrzyd�em � rozleg� si� g�os Anio�a zza drzwi.
A w Macieja jakby piorun strzeli�:
� Zaraz, zaraz, co jest? Co� si� nie zgadza... Teraz mia�y by� sierotki!
(Pani Justyna przetar�a oczy. - Ach, rzeczywi�cie, �e sierotki. Przepraszam.)
Tak zatem zn�w Maciej ni�s� worek, gdy rozleg�o si� pukanie do drzwi.
� A kt� to taki? - zapyta� weso�o.
� Jeste�my biedne sierotki, bez ojca, bez matki. Daj nam kawa�eczek
chleba � s�ycha� dziecinne wo�anie zza drzwi.
Weso�y m�ynarz otar� pot z czo�a i ci�ko dysz�c ze zm�czenia, wpu�ci�
sierotki do m�yna, pocz�stowa� chlebem, po�egna� dodaj�c otuchy, i dalej
taszczy� ci�kie wory. A tu nagle s�ycha�... co? Pukanie.
� A kto to? - spyta� m�ynarz dysz�c z wysi�ku, ale jednak weso�o.
� To ja, Anio� niebieski. Pomocy potrzebuj�, skrzyd�o mi si� z�ama�o.
� Wejd�, Aniele. Znajdziesz u mnie go�cin� i wylecz� twoj� ran� �
wysapa� uroczy�cie Maciej. - Po�� si� zaraz do ��ka i nic nie m�w, tylko
odpoczywaj, a ja przyrz�dz� ci zio�a skuteczne na ka�d� udr�k�.
Anio� po�o�y� si� od razu do wskazanego ��ka, wida� strasznie by�
cierpi�cy, bo nawet nie rozlu�ni� krawata, a Maciej przyni�s� mu zio�a. Anio�
pi� chciwie, wreszcie odstawi� kubek i pyta:
� Czeg� potrzebujesz, Macieju, za twoje dobre serce, za tw� go�cin�?
� Niczego nie potrzebuj�. Prosty cz�owiek, jak ja, jest szcz�liwy, gdy
mo�e komu� pom�c.
- Ale pomy�l, czy ci naprawd� czego nie trzeba?
Maciej zamy�li� si�, potar� czo�o i tak odpowiedzia�:
- M�j dobry Aniele, kocham Natali� i nie wiem, czy sk�py dziedzic
Kendracki odda mi j� za �on�. Jednak je�li b�d� dobry i pracowity, to
wszystkie moje marzenia si� spe�ni�, bo tak mawia�a mi mate�ka moja wtedy,
kiedy by�em ma�ym ch�opcem, hej. Spraw zatem, Aniele, abym by� jeszcze
lepszy i jeszcze pracowitszy.
- Naprawd�, chcesz by� jeszcze lepszy i jeszcze pracowitszy? - z niedo-
wierzaniem i nut� lekkiego obrzydzenia spyta� Anio�.
- Chc�! � zapami�tale zawo�a� weso�y Maciej.
Anio� westchn��, po czym roz�o�y� szeroko r�ce, wyszepta� zakl�cie
i w izbie zrobi�o si� jasno od b��kitnej po�wiaty, kt�ra sp�yn�a na Macieja.
Rozleg�y si� dzwony, a Maciej z wewn�trznej dobroci rozpromieni� si� jak
obraz w ko�ciele, lecz nie zd��y� si� nawet specjalnie rozejrze� po sobie, bo
poczu� tak wielk� i nieodpart� ch�� do pracy, �e a� rzuci� si� do swoich zaj��.
I zn�w taszczy� worki z k�ta w k�t, tylko dwa razy szybciej. St�ka� przy tym
strasznie, a pot sp�ywa� mu po twarzy strumieniem.
Strudzony Anio� za� przewr�ci� si� na drugi bok, przykry� kocem i zasn��.
Sk�py dziedzic Kendracki w tym czasie liczy� z�ote monety na pa�acowym
biurku. Za oknem wida� by�o Natali�, jak w pl�sach biega po ��ce, przystaj�c
co chwila i szepcz�c:
- Macieju m�j ukochany, czy ojciec m�j, oszcz�dny dziedzic Kendracki,
odda mnie tobie za �on�?...
Tymczasem do gabinetu dziedzica wszed� lokaj i powiedzia�:
- Ja�nie panie. Przyby� z�y i leniwy m�ynarz Dziurawiec w towarzystwie
tajemniczego osobnika o nazwisku �lota�a. Czy mam prosi�?
- Pro� � zatar� r�ce Kendracki i pr�dko schowa� z�ote monety do
biurka.
Do gabinetu w uk�onach i z fa�szywymi u�miechami weszli - jako� tak
lisio, ukradkiem - z�y m�ynarz i Diabe�.
- Witam szanownych pan�w, witam. Czemu mog� zawdzi�cza� zaszczyt
tej wizyty?
�lota�a najpierw si� przedstawi�:
- �lota�a jestem - uk�oni� si�, mocno kulej�c, bo kopyto dla niepoznaki
mia� obwi�zane gazet�.
- Mi�o mi. A zatem s�ucham.
- Ja�nie panie dziedzicu, przychodz� z pro�b� o r�k� pa�skiej c�rki,
Natalii - Dziurawiec waln�� z grubej rury.
- Nie da rady � u�miechn�� si� dziedzic. � Ale, ale, chyba �e kto�
zainteresowany spe�ni�by trzy warunki. Bo inaczej, to niestety nie da rady.
- A jakie s� te trzy warunki? - spyta� Dziurawiec.
14
� To bardzo ci�kie warunki... - dziedzic robi� trudno�ci.
� S�ucham - zach�ci� Diabe�.
� Pierwszy warunek to... worek z�ota.
W tej samej chwili Slota�a otworzy� teczk� i wydoby� z niej spory, ci�ki
worek.
� A oto z�oto.
Dziedzic na�o�y� okulary, poma�u zajrza� do worka, zdumiony przetar�
szk�a, sprawdzi� pr�b� kruszcu, po czym z podziwem pokiwa� g�ow�.
� No, no.
� A jaki jest drugi warunek?
� Drugi warunek? Ot� drugi warunek to jest tak�e worek z�ota.
I ju� na biurku, obok poprzedniego, sta� nast�pny worek z�ota.
� Ha � zatar� r�ce dziedzic. � Ale trzeci warunek jest, niestety, nie do
spe�nienia. Jest on zgo�a inny od dw�ch poprzednich i jest najtrudniejszy.
� M�w, ja�nie panie � gor�czkowa� si� Dziurawiec.
� Ot� trzeci warunek brzmi: dwa worki z�ota.
I jak tu nie wierzy� w cuda, gdy oto na biurku dziedzica pokaza�y si� zaraz
dwa worki z�ota!
Dziedzic sprawdzi� starannie zawarto�� obu work�w, po czym pad�
w ramiona m�ynarza Dziurawca, �zi�ciu kochany" wo�aj�c.
A Dziurawiec rozmazgai� si� jak baba i, ocieraj�c �zy, �tata, tata" m�wi� do
dziedzica. Za� Diabe� �lota�a, wzruszony rodzinn� scen�, r�kawem marynar-
ki ociera� potoki �ez p�yn�ce mu z oczu.
Dziedzic podszed� do okna i zawo�a�:
� Natalio, przyjd� tu do mnie zaraz.
Natalia porwa�a bukiet kwiat�w i po chwili z wiankiem na g�owie
tanecznie wp�yn�a do gabinetu.
� Natalio - przem�wi� uroczy�cie Kendracki - czy znasz z�ego i leniwego
m�ynarza Dziurawca?
� Znam � szepn�a nie�mia�o Natalia.
� Ot� wydaje mi si�, �e powinna� wiedzie�, i� zgodzi�em si� odda� mu
twoj� r�k�. Jestem bardzo szcz�liwy.
� Ale� tato, m�j tato, przecie� ja skrycie kocham dobrego i pracowitego
m�ynarza Macieja! Co robi�, co robi�?
� Natalio, taka jest moja nieprzeb�agana wola. A teraz podajcie sobie r�ce
na znak narzecze�stwa.
Diabe� �lota�a, kt�remu serce si� kraja�o na widok zdeptanej mi�o�ci
Natalii do Macieja, stara� si� j� pocieszy�:
� Prosz� nie rozpacza�, panno Natalio, bardzo prosz�. Zreszt� z�y i leniwy
Dziurawiec to wprawdzie nicpo� i ladaco, niemniej to bardzo kulturalny
i przyjemny cz�owiek. � I zaraz sam do siebie szepn��: � Ojej, co ja
najlepszego nawyprawia�em. Ojejejej.
Natalia, pos�uszna wolLojca, podesz�a do Dziurawca, otar�szy chusteczk�
�ezk� z k�cika oka.
� Je�li taka jest wola mojego taty... C�, jestem twoja - i smutno spu�ci�a
g�ow�.
A Diabe� rozrycza� si� na ca�ego.
� Og�aszam uroczy�cie � przem�wi� dziedzic � �e jutro o tej porze
odb�dzie si� �lub i wesele. Radujcie si� - i obj�� narzeczonych serdecznym
u�ciskiem.
Anio� pociesza� Macieja, kt�ry siedzia� u siebie we m�ynie i biadoli�.
� Nie martw si�, Macieju. A poza tym na �wiecie tyle jest innych pi�knych
kobiet. Wystarczy z domu wyj�� i pchaj� si� do ciebie ze wszystkich stron.
I chude, i t�uste, blondynki i zezowate, brunetki i w okularach... - tu Anio�
wyra�nie si� rozmarzy�.
� Aniele - zez�o�ci� si� Maciej, nie mog�c przesta� pracowa� � przy-
j��em ci� do mojego domu, go�ci�em, opatrzy�em twoje z�amane skrzyd�o.
A teraz odp�a� mi za to, bo z mi�o�ci, b�lu i pracowito�ci uschn� jak
kwiat majowy.
� Nie za�amuj r�k. Poza twoj� zranion� mi�o�ci� s� i inne przecie� rzeczy.
Jeste� dobry i pracowity. To znaczy bardzo dobry i bardzo pracowity. Nic
nie szkodzi, �e jeste� biedny jak mysz ko�cielna...
� Dzi�... To ju� dzi� ma si� odby� �lub i wesele Natalii z Dziurawcem �
przerwa� Maciej.
� Ha, trudno. Trzeba, to trzeba. Mam pewien p�an...
Dziurawiec w swoim m�ynie stroi� si� do uroczysto�ci �lubnej. Frak
wygl�da� na nim jak worek, jednak Dziurawiec bardzo by� zadowolony ze
swojego wygl�du. Czesz�c w�osy i smaruj�c je brylantyn�, zapyta� lustra:
� Lustereczko, powiedz, przecie, jestem naj�adniejszy w �wiecie?
Lustro od razu pokaza�o wizerunek dobrego i pracowitego m�ynarza
Macieja i zawo�a�o dziarskim basem:
� Pi�kny jeste� jak gwiazdka na niebie, lecz Maciej Duniec pi�kniejszy
od ciebie.
Dziurawiec w�ciek� si� nie na �arty i rozbi� lustro wid�ami, kt�re sta�y tu
od wczoraj. Gdy ostatnie od�amki szk�a spad�y z brz�kiem na ziemi�, kto�
zastuka� do drzwi i zaraz do m�yna weszli dwaj osobnicy, uwaga � Anio�
i Diabe� razem, a Diabe� zacz�� od progu:
� Przedyskutowali�my z Anio�em ca�� t� spraw� i doszli�my do porozu-
mienia. Pan odst�pi od zamiaru ma��e�stwa z Natali�, a ja podr� cyrograf.
� A to niby dlaczego? � zaperzy� si� Dziurawiec.
� A to niby dlatego - odpar� Diabe� � �e to jest za grube �wi�stwo.
� Co? Anio� przekupi� Diab�a? - szydzi� Dziurawiec.
16
,
� Nie, nic z tych rzeczy. Wprawdzie z�o�liwie przydepn�� mi ogon -
poskar�y� si� Diabe� - ale to nie ma zwi�zku...
� Zgadzasz si� pan czy nie? - gro�nie zawo�a� Anio�.
� Mowy nie ma � wrzasn�� Dziurawiec.
Na co Anio� z Diab�em jakby tylko czekali. Rzucili si� na niego, ju� po
chwili zwi�zali i zakneblowali. A do cha�upy wpad� dobry i pracowity Maciej
Duniec i pr�dko zacz�� przebiera� si� w szaty Dziurawca.
Panna m�oda i dziedzic Kendracki, zniecierpliwieni, czekali przed ko�cio-
�em i Natalia po raz kt�ry� spojrza�a na zegarek, gdy oto zza zakr�tu wypad�
m�ynarz Maciej, przebrany za Dziurawca, i przydra�owa� do zebranych.
Po chwili zza zakr�tu wy�onili si� tak�e Anio� i Diabe�. Wzajemnie si�
ponaglaj�c, biegli co si�.
� A przynajmniej dobrze go pan zwi�za�? - sapa� Anio�.
� W�a�nie, �e nie bardzo.
Obaj stan�li na czatach tu� przy g�rce za ko�cio�em, gdy tymczasem
Natalia, p�on�c z rado�ci, wita�a si� z Maciejem, bo od razu pozna�a, �e to
�aden Dziurawiec.
A gdy wchodzili do ko�cio�a, na zakr�cie pokaza� si� prawdziwy Dziura-
wiec w samej koszuli tylko, krzycz�c z daleka co� strasznego.
� Chorubcia � zakl�� Diabe� � wszystko na nic. - Bez wahania si�gn�� pod
marynark� i wyci�gn�� stamt�d pierwszorz�dny karabin snaj perski z celowni-
kiem typu Magnum 2000 i przypakowa� do Dziurawca: � �To za �az�g�" �
mrucz�c. Anio� dyplomatycznie zas�oni� sobie oczy. A Dziurawiec od razu
poczu�, �e jest na innym �wiecie, bo gdy dopad� pary m�odej, to nikt go
w og�le nie zauwa�y�, mimo �e szarpa� wszystkich i tupa� nogami. Na
pr�no. Orszak, nie zatrzymywany, wszed� do ko�cio�a.
Anio� tymczasem u�cisn�� d�o� Diab�u.
� Tak zatem: jeden zero. Nast�pnym razem ja panu pomog� i jako�
w sumie wyjdziemy na swoje.
� Naturalnie, naturalnie... - cieszy� si� Diabe�. � Halo, panie Dziurawiec,
na nas ju� pora do piek�a. � I ruszy� ra�no, ci�gn�c za sob� z�orzecz�cego
Dziurawca.
A Maciej z Natali� �yli d�ugo i szcz�liwie. I to ju� ca�a bajka.
Pani Justyna uca�owa�a po kolei wszystkie dzieci w czo�o, zdmuchn�a
�wiec�, powiedzia�a �dobranoc" i posz�a do siebie do pokoju na g�r�.
Pan Konstanty sta� jeszcze chwil� zas�uchany w uciekaj�c� ba��, wreszcie
ruszy� do sypialni, a jego twarz wyra�a�a wzruszenie.
I tak oto sko�czy� si� pierwszy rozdzia� tej dziwnej historii.
i Ba�nie pani...
ROZDZIA� II
y�o parne popo�udnie, kiedy pan Zawistowski w swoim
przerobionym ze stajni laboratorium dosypywa� lub odsypy-
wa� chemikalium z naczynia do pud�a. Ubrany by� w bia�y
kitel, na nosie mia� okulary, a na r�kach specjalne r�kawicz-
ki. Zmierzy� co� jeszcze menzurk�, po czym przy�o�y� p�omie� �wiecy do
palnika.
Pani Justyna ko�czy�a w�a�nie lekcj� �piewu z dzie�mi, gdy powietrzem
pe�nym g�gania g�si i �wiergotu ptak�w wstrz�sn�a straszliwa eksplozja.
Traf chcia�, �e wszyscy przed chwil� patrzyli przez okno na stajni�, lecz te-
raz niestety nie by�o ju� okna, ale tak�e i stajni nie by�o, a je�li nawet by�a,
to gin�a w k��bach g�stego dymu, z kt�rego po chwili jak lunatyk, w po-
palonym fartuchu, z czarn� twarz� i dymi�c� czapk�, wy�oni� si� pan Za-
wistowski.
Wszyscy rzucili si� do niego.
� Czy pan nie ranien? � pyta�a pani Justyna, podtrzymuj�c go za r�k�.
� Nie wiem... chyba wszystko mam ca�e... Tylko do�wiadczenie diabli mi
wzi�li. Nie poddam si� tak �atwo � mrucza� zamroczony.
Dzieci czepia�y si� jego ubrania i wszyscy razem zaprowadzili go na sof�
w pokoju sto�owym, gdzie ju� po chwili by�a i kucharka R�a, i ogrodnik,
pan Franciszek. Gdy wszyscy z trosk� stan�li nad dziedzicem, pani R�a
za�ama�a r�ce:
� Mnie nie chodzi, niech B�g broni, o stajni�, ale o zdrowie, panie
dziedzicu, zdrowia pan nie wynajdzie... A c� pan tym razem zamierza�
wynale��?
Pan Konstanty z trwog� spojrza� na pani� Justyn� i zapar� si� w sobie, bo
twarz jej wyra�a�a surow� nagan�. Dzieci za� troskliwie wyciera�y mu twarz
mokrymi �ciereczkami.
� Co pan tam wyprawia�? - surowo powt�rzy�a pani Justyna.
� Ech, takie tam � j�ka� si� dziedzic.
� Ciesz� si� � zagrzmia�a nagle pani Justyna � �e nareszcie zebrali�my si�
tu wszyscy. Drogi panie, przejrza�am pa�skie ksi�gi rachunkowe. Pan sobie
18
chyba zdaje spraw�, �e jest prawie zrujnowany. A wi�c, panie Zawistowski,
prosz�, aby pan niezw�ocznie odda� wszystkie sprawy rachunkowe i finanso-
we w moje r�ce, bo inaczej natychmiast si� pakuj�.
� Naturalnie � wyszepta� pan Konstanty, kt�ry dyplomatycznie poczu� si�
gorzej.
� Tak zatem dzisiejszy dzie� sp�dzi pan w ��ku. Po�lemy po lekarza,
kt�ry postanowi, czy jest pan zdr�w, czy chory. A teraz niech wreszcie pan
wydusi z siebie � pani Justyna nie dawa�a za wygran� � co to by�a za
eksplozja?
Pan dziedzic zmarszczy� si�, a zwi�z�ej odpowiedzi udzieli�y dzieci.
� Tato pracuje nad antyfluoroz� � wyja�ni�y.
� A c� to jest? � zdumia�a si� pani Justyna.
� Jest to specjalny preparat, kt�ry przywraca osobom niewidzialnym
normaln� widzialno�� � b�kn�� dziedzic.
� Ha, ha, ha � za�mia�a si� pani Justyna � bardzo to zabawne, ale, niestety,
niemo�liwe.
Wszyscy spojrzeli po sobie porozumiewawczo, jednak nikt z pani� Justyn�
nie wdawa� si� w polemik�.
� A wi�c � ko�czy�a bona � pan Franciszek pojedzie po doktora, pani
R�a przyrz�dzi kolacj�, a ja zajm� si� porz�dkowaniem tego, co zosta�o po
stajni. Dzieci niech biegaj� po ogrodzie i prosz�, aby ca�y czas by�y w zasi�gu
mojego wzroku. Odmarsz.
To i owo jednak ocala�o ze stajni i w zasadzie, gdy kurz opad�, wy�oni� si�
spod niego widok o tyle odmienny, �e pozbawiony ca�kowicie szyb. I by�y
to pierwsze straty, jakie pani Justyna zaobserwowa�a podczas wst�pnych,
pobie�nych i zewn�trznych ogl�dzin. Nast�pnie wesz�a do stajni i ze
zdumieniem stwierdzi�a obecno�� doskonale wyposa�onej pracowni alche-
micznej. By�y tu, cudem ocala�e, szk�a laboratoryjne i rozmaite aorty,
menzurki, akwaria, osobliwe mosi�ne naczynia, a wreszcie - atrybuty
alchemii � ko�ciotrupy, mapy, wypchana sowa, globus, tajemnicze rupiecie
i wielki ksi�gozbi�r.
Justyna wszystko ogl�da�a z ogromnym zaciekawieniem, a na koniec
podnios�a z ziemi flakonik z tajemnicz�, sycz�c� substancj� koloru zielonego.
Odkr�ci�a korek i pow�cha�a. Wo� by�a czaruj�ca. Pani Justyna wzi�a
kropelk� tylko tak, dla spr�bowania, na koniec j�zyka. I w tej chwili znik�a.
A w powietrzu widnia� zaczarowany flakonik, kt�ry zaraz te� po�eglowa�
w kierunku domu.
Dziedzic Zawistowski le�a� na ��ku zapatrzony w drzwi i widok sun�ce-
go w jego kierunku samotnego flakonika przyprawi� go o zatroskanie, kt�re
zaraz odmalowa�o si� na jego twarzy.
� To na pewno pani, pani Justyno?
� A czy od tej eksplozji straci� pan zdolno�� rozpoznawania ludzi? �
rozleg� si� ironiczny g�os pani Justyny. - W�a�nie przynosz� ten flakonik
z pa�skiej, h�, pracowni, bo zdaje mi si�, �e ta osobliwa ciecz mo�e spe�nia�
funkcj� ca�kiem niez�ych perfum.
� Zapewne, zapewne, pani Justyno... � mrucza� zmartwiony pan Zawis-
towski. � W�a�nie wr�ci� pan Franciszek z informacj�, �e doktor jest
u chorego, wi�c nie przyjdzie...
� Ale i tak pan pole�y.
� Nie w tym rzecz, �askawa pani. Chodzi mi o to, �e bardzo mnie g�owa
boli i chcia�bym zosta� sam � dziedzic opad� bezsilnie na poduszki.
Za� niewidoczna pani Justyna �achn�a si�:
� Nie my�la�am, �e swoim towarzystwem pana m�cz�. Zechce pan wy-
baczy�. � I flakonik po�eglowa� w kierunku schod�w, ale zaraz zawr�-
ci�. � A gdzie mam odstawi� t� ciecz?
� Ale� nie. Prosz� j� mie� ca�y czas przy sobie. Koniecznie � nalega�
dziedzic � to stokrotnie wzmacnia efekt czaru tego pi�knego zapachu...
� Skoro pan tak uwa�a... - ch�odno odpar�a pani Justyna i flakonik
pow�drowa� w g�r� schodami.
Odkr�ci�a korek i pow�cha�a. Wo� by�a czaruj�ca.
Gdy tylko pan Zawistowski uzna�, �e jest sam w pokoju, natychmiast
zerwa� si� z ��ka i pop�dzi� do kuchni, gdzie zasta� pana Franciszka i pani�
R�� przyrz�dzaj�cych kolacj�.
� Panie Franciszku � dziedzic by� przej�ty � pani Justyna znikn�a.
� Ojejej! - zmartwi� si� pan Franciszek. - Co te� pan m�wi? Wypi�a
zielony preparat?
� W�a�nie � dziedzic poskroba� si� po g�owie. � Moje badania nad
antyfluoroz� s� ju� wprawdzie bardzo zaawansowane, ale wci�� nie mog�
postawi� kropki. Oznacza to, �e wci�� nie mog� utrafi� z t� substancj�, kt�ra
przywraca cz�owiekowi widzialno��... A s�owo daj�, gdyby nie ten wybuch,
by�bym o krok. Teraz obawiam si�, �e b�dziemy mieli tutaj niewidzialn�
niani�. Czy pan sobie wyobra�a, co to by by�a za awantura, gdyby jej
powiedzie�, �e jest niewidzialna? Trzeba uprzedzi� dzieci, by udawa�y, �e
ca�y czas postrzegaj� jej obecno��. Nosi w r�ku fiolk� z antyfluorescencj�, po
tym j� mo�na pozna�. Tymczasem ja p�dz� do stajni pracowa�. M�j Bo�e, to
mo�e potrwa� �adny kawa� czasu. - Pan dziedzic chy�kiem ruszy� przez
podw�rze do stajni, Franciszek za� poszed� uprzedzi� dzieci.
Przy kolacji siedzia�y dzieci, dziedzic i niewidzialna pani Justyna, kt�rej
obecno�� dawa�a si� wyt�umaczy� jedynie ruchem samotnych sztu�c�w w po-
wietrzu i dziwnym znikaniem z nich jad�a. Panowa�a atmosfera wymuszona.
� Co panu przysz�o do g�owy, �eby dzieciom naopowiada� � karci�a pana
Konstantego niewidzialna bona � jakie� kosza�ki-opa�ki o antyfluorozie.
Prosz� zapami�ta�, �e nie wolno tych m�odych g��wek za�mieca� jakimi�
g�upstwami, kt�re niewiele maj� zwi�zku z prawd�. Niewidzialno�� � hm...
Ale, ale, dlaczego pan mi dzisiaj w og�le nie patrzy w oczy, tylko gdzie� na
brod�?... No w�a�nie, teraz ju� lepiej.
� Bo ma pani kropeczk� w�a�nie na brodzie... chyba okruszek � zimno
o�wiadczy� J�zef.
� Ach... doprawdy? P�jd� do lusterka... Przepraszam pa�stwa.
� Nic, nic, ju� nie ma, ju� dawno tego nie ma � krzyczeli wszyscy.
� Na pewno?
� Ju� dawno zesz�o, nie ma, nie ma od dawna. Na pewno. Lepiej prosz�
nam opowiedzie� now� bajk�.
� Opowiem, oczywi�cie, ale po kolacji, kiedy b�dziecie ju� wszyscy
w ��kach.
� A co nam dzisiaj pani opowie? - dopytywa�y si� dzieci.
� Jest to oczywi�cie tajemnica, ale zdradz� wam tylko tyle, �e opowiem
dzisiaj o niejakim Madeju.
Pan Franciszek z pani� R� i z panem dziedzicem pracowali pilnie
w stajni. Ka�de z nich co� miesza�o, dosypywa�o, odsypywa�o, kto� co chwila
21
rzuca� fachow� uwag�. Wreszcie pan Zawistowski zebra� trzy prob�wki, wla�
zawarto�� do du�ej menzurki, spr�bowa� i zaraz zrobi� si� ca�kiem pomara�-
czowy.
� To chyba znowu nie to. Ale niech pan sobie zawi��e oczy, panie
Franciszku.
Pan Franciszek zawi�za� fularem.
� I jak, widzi mnie pan?
� Niestety.
� No w�a�nie. Ale najgorsze, �e my tu pracujemy w pocie czo�a, a tam
przepada nam jaka� nowa, pi�kna bajka.
� Dzieci na pewno nam jutro powt�rz� � pociesza� si� pan Fran-
ciszek.
� Ale przecie�, chwileczk� - przypomnia�a sobie pani R�a � a co jest ze
wszystkowizorem? Zawsze jak pan dziedzic co� wynajdzie, to si� potem
latami wala po strychu. I aubiowit, i zmniejszacz, i zwi�kszacz, i odlegad�o,
i gwiezdne promienie, a wszystkowizor na pewno widzia�am wczoraj
w lamusie. P�jd� przynie��.
� �wietny pomys� � zapali� si� pan Franciszek � aby tylko ta bajka za-
nadto od pracy nas nie odci�gn�a, bo boj� si�, �e trzeba b�dzie u�y�
gwiezdnych promieni na pani� Justyn�.
� Jak to? � zmartwi�a si� pani R�a. � Tak po prostu wyemitowa� j�
w kosmos? Bez pytania? Ha, trudno, b�dzie, co b�dzie. Taka znowu samotna
w tym kosmosie nie b�dzie. Przecie� rok temu wyemitowa� pan koz�.
A w�a�nie, co z moj� koz�?
� Pani R�o � dziedzic by� zbity z tropu - tyle razy pani ju� pyta�a o t�
koz�; jutro na pewno wezm� si� do roboty.
� Chyba lepiej p�jd� po wszystkowizor - westchn�a pani R�a i lekko
ura�ona wysz�a z pracowni.
Tym razem pan Franciszek za�y� nowej mikstury i nieznacznie faluj�cym
ruchem uni�s� si� pod sufit.
� Ojej! � biadolili obaj panowie. - Znowu wysz�a nam fruwakstura.
Przecie� to nam do niczego niepotrzebne...
� Rzucam panu odtrutk� � dziedzic zgrabnie podrzuci� jakie� czerwone
pude�eczko i w chwili gdy pan Franciszek je z�apa�, spad� jak kamie� w d�,
z wielkim ha�asem i wrzaskiem.
Gdy podnosi� si� z ziemi, do pracowni wesz�a pani R�a nios�c niewielk�
skrzynk�. Postawi�a j� przy �cianie i nakr�ci�a spr�yn�. Na dziwacznym
ekranie pojawi� si� je�dziec na koniu z narodowymi symbolami, a po chwili
inni i rozgorza�a walka.
� To znowu jakie� b�jki, nie mam do tego zdrowia. Furt i powstanie -
niech�tnie powiedzia� pan Konstanty. � Nastawi�a pani na du�� odleg�o��.
A ja chcia�em tu, dwadzie�cia krok�w od nas. O, ju� wida� � dziedzic
22
wyostrzy� obraz i jak gdyby przez �cian� wnikn�� do wn�trza bawialni dzie-
ci. � Jest � uradowa� si� � w�a�nie zaczyna si� bajka.
W pokoju dzieci wida� by�o, jak szyde�kowa rob�tka wykonuje si� sama
w powietrzu, znacz�c tym samym miejsce, w kt�rym siedzia�a pani Justyna.
A dzieci z zapartym tchem �ledzi�y rozw�j prz�dzy.
� Jest to prosta opowie�� o w�drownym dziadzie � rozpocz�a pani
Justyna � a wi�c s�uchajcie.
Traktem wiejskim szed� w�drowiec. Ani by� stary, ani m�ody. Ubrany
w dziadowski p�aszcz, u boku mia� torb� w�drown�, tak�, jak� zawsze przy
sobie nosz� w�drowcy, na nogach mia� znoszone buty, w r�ku s�katy kij, a na
g�owie czapk� z pi�rem pawia.
Tego dnia pogoda by�a fatalna � d�� wiatr, zacina� deszcz i nic nie
zapowiada�o zmiany. W�drowiec by� przemoczony i gdy przechodzi� przez
most na rzece, przystan�� i sam do siebie powiedzia� tak:
� Jakem stary dziad, d�u�ej znie�� tego nie mog�. Dzie� � leje, noc - te�
leje, drugi dzie�Meje i duje, noc � tako� duje i leje. Odpoczn� tu chwil� pod
mostem, tam przynajmniej jest sucho, a przy okazji posil� si� skibk� chleba
i gom�k� sera.
Jak postanowi�, tak zrobi�. Zszed� pod most i zacz�� si� posila�. A gdy
ko�czy� kroi� chleb, spo�r�d szumu padaj�cego deszczu wy�owi� jaki�
tajemniczy d�wi�k. Dobiegaj�cy sk�d? Prosto z rzecznego nurtu. Spojrza�
wi�c dziad w t� stron� i zaraz zbarania�, bo w nurcie rzeki ujrza� nieziem-
skiej urody niewiast� o d�ugich, pi�knych, zielonych w�osach i pi�knych,
r�wnie� zielonych, oczach. �Topielica" � pomy�la� w pierwszej chwili, lecz
pomys� ten by� ca�kowicie niew�a�ciwy, bo dziewcz� u�miechn�o si� do
dziada najpi�kniejszym z nieziemskich u�miech�w.
� A niby kim pani jest? � dziad pe�en by� najczarniejszych przeczu�.
� Jestem rusa�k� � �piewnie, ale troch� wodni�cie odpar�a rusa�ka.
� A czego ty ode mnie chcesz, potworo? � dziad by� nieufny, przes�dny
i postanowi� z przypadkowo poznan� kobiet� w bli�sze konszachty si� nie
wdawa�.
(Zapomnia�am powiedzie�, �e ju� trzy razy si� prze�egna�).
� Niczego wcale nie chc� � �achn�a si� rusa�ka � a jak kto� jest dla
niewiast ordynarny gbur, niech idzie w swoj� stron�.
Machn�� dziad r�k� z niech�ci� i ruszy� w swoj� stron�, mrucz�c: ��egnaj,
�egnaj".
� A �egnaj, �egnaj � odpowiedzia�a obra�ona rusa�ka, ale jego ju� dawno
nie by�o wida�.
� I to ca�a bajka, wszystko. Dobranoc, drogie dzieci.
� Fiuuuu! � gwizdn�� Jan. - To chyba nie mo�e by� koniec bajki?
� A w�a�nie �e mo�e � rob�tka pani Justyny chowa�a si� ju� do kosza.
23
- Ale nie wszystko chyba zosta�o powiedziane? - protestowa�y dzieci.
- Wszystko - uci�a pani Justyna.
Tymczasem pan Zawistowski wynalaz� niechc�cy pomniejszacz i zagubio-
ny na dnie prob�wki, zupe�nie nagi, bezsilnie wo�a� ratunku. Nikt go jednak
nie s�ysza�.
� Panie Franciszku - pani R�a z roztargnieniem miesza�a jak�� ciecz. -
Pan Zawistowski znikn��. O, tu nawet le�y jego ubranie.
� Tak. W�a�nie obawiam si�, �e wynale�li�my zmniejszacz.
Przeszukali razem pod�og� i st� i wreszcie na dnie prob�wki, za pomoc�
szk�a powi�kszaj�cego, odnale�li zgub�.
� Czy mamy zwi�kszacz? - zastanawia� si� strapiony pan Franciszek.
� Jest - pani R�a wla�a jaki� p�yn do menzurki z dziedzicem, ten za�
zrobi� si� w okamgnieniu o dwa numery za du�y. Ubranie, kt�re natychmiast
na siebie w�o�y�, wygl�da�o jak zdj�te z krasnoludka.
� Pr�dko, pr�dko, szkoda czasu na drobiazgi - zahucza� z g�ry. -
Je�li pani Justyna zorientuje si�, �e jest niewidzialna... to b�dzie istne
piek�o.
Natomiast dzieci kategorycznie odm�wi�y spania bez bajki i pani Justyna
podda�a si�.
� Ojejej! Naprawd� trudno z wami wytrzyma�. Istotnie, troch� tu poprze-
kr�ca�am z tym w�drowcem, a zatem zacznijmy jeszcze raz.
� Koniecznie jeszcze raz - ucieszy�a si� rusa�ka, wynurzaj�c g�ow�
z odm�t�w rzeki. � Takie gbury nie wyst�puj� w bajkach.
� I ja te� jeszcze raz? � zapyta� jakby sam siebie strudzony w�drowiec, ten
sam, kt�ry by� gburowaty dla rusa�ki. � No dobrze. Mo�emy zacz�� od
nowa, ale ja si� nie zgadzam na takie warunki pracy. Wci�� duje i leje. Prosz�
mi natychmiast wypogodzi� niebo i zapewni� s�o�ce.
Natychmiast rozwia�y si� chmury i wyjrza�o s�o�ce. Jednak w�drowiec
w dalszym ci�gu sta� niepocieszony.
� A ubranie? - zawo�a� �a�o�nie w przestrze� do nikogo, ale oczywi�cie do
pani Justyny. Ta chrz�kn�a zniecierpliwiona.
� Wszystko mokre. Ja mam reumatyzm � �ali� si� w�drowiec.
� No ju� dobrze � westchn�a pani Justyna.
I ubranie na w�drowcu wysch�o jak za dotkni�ciem czarodziejskiej
r�d�ki. Niestety, wyraz marudnego niezadowolenia nie ust�powa� z jego
twarzy.
� Tak, teraz powinienem i�� pod most posili� si� skibk� chleba i gom�k�
sera. O w�a�nie, bo kto� mi w tym czasie zajuma� gom�k� sera. Skibka
chleba jest, a sera nie ma.
M
� Ja tego nie znios� � mrukn�a pani Justyna. � Mam do�� tego dziada.
Wi�c zaczn� jeszcze raz. Traktem le�nym sz�a dziewczynka, a nie �aden
w�drowiec. Normalnie, dziewczynka o�mioletnia, i �piewa�a piosenk�.
I wszystko by�oby pi�knie, tylko pani Justyna zmieniaj�c starego w�drow-
ca w ma�� dziewczynk�, zapomnia�a zmieni� jej g�os. Ma�a dziewczynka
�piewa�a basem starego w�drowca i ju� nic nie mo�na by�o poradzi�, wi�c
stara�a si� �piewa� falsetem:
Jestem ma�� dziewczynk�,
przede mn� �wiata r�wnina.
Posil� si� chleba kruszynk�,
popij� wiadrem wina... - doko�czy�a basem.
� Lepiej mi si� by�o starym w�drowcem, ni� ma�� dziewczynk�. Teraz
mam takie kr�tkie n�ki i ca�y czas chce mi si� do lalek.
Dziewczynka ruszy�a pod most.
� Posil� si� chlebkiem i serkiem, a przy okazji niespodziewanie spotkam
rusa�k�.
Rusa�ka czeka�a w wyznaczonym miejscu i widz�c dziewczynk�, a nie
w�drowca, wyra�nie si� ucieszy�a.
� Ach, witaj, ma�a dziewczynko. Usi�d� sobie i posil si� w spokoju, a ja ci
powiem, czego masz si� wystrzega� w swej w�dr�wce. Ca�e szcz�cie, �e
jeste� ma��, mi�� dziewczynk�, a nie tym gburowatym w�drowcem bardzo �le
wychowanym. A zatem s�uchaj: tam, gdzie wida� g�az, droga skr�ca i ro�nie
drzewo �ycia. Kto zje jab�ko z tego drzewa, b�dzie m�dry, bogaty i zdrowy,
albo te� spe�ni si� jego marzenie. Niestety, drzewa tego pilnuje okrutny zb�j
Madej, kt�ry wszystkich bije i wymy�la im. S�owem � nikomu jeszcze nie
uda�o si� skosztowa� owoc�w z drzewa �ycia. Je�li tamt�dy b�dziesz
przechodzi�, bardzo uwa�aj na zb�ja Madeja, bo zostanie z ciebie mokra
plama. Id� ju�, bo gdy zapadnie zmrok, Madej na pewno ci� pochwyci.
Dziewczynka mrukn�a co� pod nosem i ruszy�a dalej drog�.
Drzewo �ycia sta�o w promieniach nieziemskiej pi�kno�ci. Ros�y na nim
niezliczone owoce �ycia, w podmuchach wiatru wygrywaj�c cudne melodyj-
ki. Zb�j Madej, odziany w sk�r�, chodzi� wok� drzewa i wymachuj�c wielk�
maczug� weso�o �piewa� sobie piosenk�:
Pi�kna jest g�owa rozbita,
pi�kniejsza g�owa urwana.
Ach, cudny jest korpus bez lica,
ach, moja mruczanko kochana,
bang bang bang g�owa leci,
kic kic kic leci �eb,
ha ha ha p�acz� dzieci,
hu hu hu taki ja cz�ek.
25
A przy tym Madej ta�czy� ochoczo i gdy w�a�nie zaczyna� drug� zwrotk�,
spostrzeg� id�c� drog� dziewczynk�.
� O, dzie� dobry, dziewczynko � ucieszy� si�. � Chod� tu pr�dko, bo ju�
dobr� godzin� nikomu nie zrobi�em krzywdy. Och, jak mi si� ju� d�u�y.
Dziewczynka podesz�a do Madeja i spyta�a niepewnie basem:
� Czy pan, to aby nie Madej?
Madej zblad�.
� No tak. To ja.
� A czy pan mi nie zrobi przypadkiem krzywdy?
Ale Madejowi z lito�ci ju� �zy z oczu p�yn�y potokiem.
� Dziewczynko, och, czemu� ty m�wisz basem jak jaki� stary wilk mor-
ski? Och, bidulko! Nic ja ci nie zrobi�, bo mnie staremu z �alu serce p�ka. Jak
mo�na by� tak� cudn� ma�� dziewczynk� z takim, za pozwoleniem, g�osem
starego mu�a? Nic ja ci nie zrobi� z�ego, bo najgorsze ju� ci wyrz�dzono.
Oj ej ej! A teraz powiedz mi, dok�d idziesz i po co. Och, zaczekaj tu chwil�,
bo w�a�nie nadje�d�a karawana kupc�w i musz� ich z�upi�, pobi� i zwymy-
�la� � i ruszy� ra�no i weso�o w kierunku nadje�d�aj�cych w�a�nie woz�w.
W czasie gdy zza ska�y dobiega�y straszliwe wycia, wo�ania o pomoc
i okrzyki trwogi, dziewczynka z uwag� obejrza�a kolorowe owoce drzewa
�ycia. Owoce urzeka�y urod�, wi�c zerwa�a jeden i schowa�a sobie do
kieszonki w fartuszku.
A tymczasem wrzawa stopniowo umilk�a, a zza ska�y wyszed�, taszcz�c
w�r, Madej � zm�czony, ale szcz�liwy.
� No i co, moja kruszynko? � przem�wi� do niej ciep�o. � Powiedz mi,
dok�d idziesz? Nie, nie, zaraz - tu Madej skrzywi� si�, zamy�li� i tak trwa�
chwil� � ju� wiem, kochanie, najlepiej napisz mi to wszystko na kartce, a ja
ju� sobie sam przeczytam.
Po chwili r�kopis by� gotowy i Madej j�� go odcyfrowywa�.
�Jestem ma�� dziewczynk�. M�j tata kiedy� szed� traktem i napadli go
zb�jcy. Ju� go mieli z�upi� i obrabowa�, gdy zjawi� si� diabe� z cyrografem.
Obieca� tat� ocali�. Tata podpisa� i jest zgubiony. Id� po cyrograf do piek�a.
Nie masz troch� wina?"
� Wina. Taaak... Biedna ma�a dziewczynko, wszystko rozumiem i podzi-
wiam twoje dobre serce, ale gdy wejdziesz do piek�a, to stamt�d na pewno
nie wyjdziesz. To jest miejsce straszne. I wiedz, �e �ycz� ci wszystkiego
dobrego, lecz nie masz �adnych szans. Pos�uchaj, mam do ciebie osobist�
pro�b� � Madej zmiesza� si� troch�, bo nigdy jeszcze nikogo o nic nie pro-
si�. � Dosz�y mnie s�uchy, �e po �mierci trafi� do piek�a. Chcia�bym si� wi�c
dowiedzie�, co diab�y dla mnie szykuj�. Gdy tam b�dziesz, to wywiedz si�.
Je�li ci si� uda wr�ci�, opowiesz mi wszystko, a ja ci si� wnet zrewan�uj�.
A teraz nie �egnaj si� ze mn�... znaczy, �egnaj si�, tylko nic nie m�w i ruszaj
w swoj� stron�.
26
Dziewczynka dygn�a grzecznie i rzeczywi�cie rus