8001

Szczegóły
Tytuł 8001
Rozszerzenie: PDF
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres [email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.

8001 PDF - Pobierz:

Pobierz PDF

 

Zobacz podgląd pliku o nazwie 8001 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.

8001 - podejrzyj 20 pierwszych stron:

ISAAC ASIMOV �WIAT ROBOT�W 1 TYTU� ORYGINA�U: THE COMPLETE ROBOT PRZE�O�Y�: EDWARD SZMIGIEL Ksi��ka dedykowana Marjorie Goldstein Dawidowi Bearingowi Hugh O�Neillowi, dla kt�rych w�a�nie pisz� ksi��ki. �Roboty� to zbi�r 31 opowiada� Isaaca Asimova, napisanych w latach 1939�1977 i po raz pierwszy zebranych w jednym tomie (wi�kszo�� z nich nie by�a jeszcze w Polsce publikowana). To w�a�nie Asimov uwa�any jest za �ojca� nowoczesnego opowiadania o robotach. Wymy�li� termin robotyka i stworzy� s�ynne trzy prawa robotyki, kt�re ka�dy robot ma zakodowane w swym pozy tronowym m�zgu. Dzi�ki tym m�zgom istoty z metali, plastiku lub w��kien syntetycznych potrafi� radzi� sobie w najbardziej zaskakuj�cych sytuacjach. Na kartach ksi��ki spotkacie Pa�stwo roboty, kt�re zachowuj� si� tak, jakby nie by�y zaprogramowane; roboty, kt�re pos�usze�stwo trzem prawom traktuj� zbyt dos�ownie i roboty, kt�re d��� do cz�owiecze�stwa. Wyst�puj� tu r�wnie� ludzie: Mike Donovan i Greg Powell testuj�cy modele eksperymentalne; Peter Bogert oraz ca�a reszta badaczy i projektant�w z Korporacji U.S. Robots, a przede wszystkim niepowtarzalna doktor Susan Calvin � robopsycholog. Wielbiciele znakomitego pisarza, mi�o�nicy science fiction i robot�w oraz wszyscy czytelnicy, kt�rzy ceni� zabawne, logiczne, intryguj�ce i pobudzaj�ce do refleksji opowiadania powitaj� z rado�ci� �Roboty� Asimova. Jest to ksi��ka dla ka�dego! WST�P Do czasu, kiedy mia�em prawie dwadzie�cia lat i by�em ju� zagorza�ym czytelnikiem literatury science fietion, przeczyta�em wiele opowiada� o robotach i stwierdzi�em, �e mo�na je podzieli� na dwie kategorie. W pierwszej znalaz�y si� opowiadania opisuj�ce roboty zagra�aj�ce cz�owiekowi. Nie musz� tego zbytnio wyja�nia�. Takie opowiadania by�y mieszanin� szcz�ku metalu i gard�owych odg�os�w, zak�ada�y, �e �s� rzeczy, kt�rych cz�owiek nie powinien wiedzie�. Po pewnym czasie strasznie mi one obrzyd�y i nie mog�em ich znie��. Do drugiej kategorii (o wiele mniejszej) nale�a�y opowiadania o robotach sympatycznych i zazwyczaj poniewieranych przez okrutne istoty ludzkie. Te oczarowa�y mnie. Pod koniec 1938 roku na p�kach ksi�garskich pojawi�y si� dwa takie opowiadania, kt�re wywar�y na mnie szczeg�lne wra�enie. Pierwszym by�a nowela Eando Bindera pod tytu�em Ja, Robot o �wi�tym robocie o nazwisku Adam Link, a drugim opowiadanie Lestera del Reya zatytu�owane Helen O�Loy, kt�re wzruszy�o mnie sportretowaniem robota b�d�cego wszystkim, czym powinna by� lojalna �ona. Dlatego te�, kiedy 10 czerwca 1939 roku (o tak, ja naprawd� mam skrz�tnie prowadzony pami�tnik) zasiad�em do napisania mojego pierwszego opowiadania o robotach, nie mia�em �adnej w�tpliwo�ci w jakiej konwencji chc� je napisa�. Tak powsta� Robbie, opowiadanie o robocie�nia�ce i ma�ej dziewczynce, o mi�o�ci i nieprzychylnie nastawionej matce, o s�abym ojcu, z�amanym sercu i powt�rnym po��czeniu we �zach. Pierwotnie ukaza�o si� ono pod znienawidzonym przeze mnie tytu�em Nieznajomy towarzysz zabaw dziecinnych. Ale zdarzy�o si� co� dziwnego, gdy pisa�em to pierwsze opowiadanie. Zacz��em my�le� o robotach jak o produktach technicznych, zbudowanych przez in�ynier�w. Zbudowanych z zabezpieczeniami, tak by nie stanowi�y gro�by, i zaprojektowanych do okre�lonych prac. Z biegiem czasu starannie zaprojektowane roboty przemys�owe coraz cz�ciej by�y obecne w moich opowiadaniach. Charakter tych opowiada�, drukowanych w powa�nej literaturze science fiction, zmieni� si� ca�kowicie. Nast�pi�o to zreszt� u prawie wszystkich innych autor�w. To mi da�o dobre samopoczucie i przez wiele lat, a nawet dziesi�cioleci, bez skr�powania przyznawa�em, �e jestem �ojcem nowoczesnego opowiadania o robotach�. P�niej dokona�em innych odkry�, kt�re mnie zachwyci�y. Odkry�em na przyk�ad, �e s�owo �robotyka�, okre�laj�ce nauk� o robotach, by�o wymy�lone przeze mnie i nigdy przedtem nie stosowane. (Po raz pierwszy u�y�em go w moim opowiadaniu pt. Zabawa w berka wydanym w 1942 roku). S�owo to wesz�o obecnie do powszechnego u�ytku. Istniej� czasopisma i ksi��ki, w kt�rych robotyka znajduje si� w tytule. Powszechnie wiadomo w kr�gach mi�o�nik�w sf, �e to ja wymy�li�em ten termin. Nie my�lcie, �e nie jestem z tego dumny. Niewielu jest ludzi, kt�rzy ukuli po�yteczny termin naukowy, a cho� zrobi�em to nie�wiadomie, nie mam zamiaru pozwoli�, �eby ktokolwiek na �wiecie o tym zapomnia�. Co wi�cej, w Zabawie w berka po raz pierwszy jasno i dok�adnie om�wi�em moje Trzy Prawa Robotyki i one r�wnie� sta�y si� s�awne. Pisz�c opowiadania o robotach nie mia�em poj�cia, �e roboty powstan� za mojego �ycia. W�a�ciwie by�em pewien, �e tak si� nie stanie i postawi�bym na to mas� pieni�dzy. (Przynajmniej 15 cent�w, co jest moj� granic� zak�adu przy stawianiu na pewniaka). I oto 43 lata po napisaniu mojego pierwszego opowiadania o robotach rzeczywi�cie mamy roboty. A na dodatek, s� one takie, jak je sobie poniek�d wyobra�a�em: przemys�owe roboty, stworzone przez in�ynier�w do wykonywania okre�lonych prac i z wbudowanymi zabezpieczeniami. Mo�na je znale�� w licznych fabrykach, szczeg�lnie w Japonii, gdzie istniej� zak�ady ca�kowicie zrobotyzowane. Linie monta�owe w takich fabrykach s� na ka�dym odcinku obsadzone przez roboty. Z pewno�ci� te roboty nie s� tak inteligentne, jak moje: nie s� pozytronowe, a nawet nie s� humanoidami. Jednak�e rozwijaj� si� szybko d���c do wi�kszych zdolno�ci i uniwersalno�ci. Kto wie, czym b�d� za czterdzie�ci lat? Jednej rzeczy mo�emy by� pewni. Roboty zmieniaj� �wiat i pchaj� go w kierunku, kt�rego nie potrafimy przewidzie�. Sk�d si� wzi�y te prawdziwe roboty? Ich g��wnym producentem jest firma Unimation, Inc. w Danbury w stanie Connecticut. Jest to przoduj�cy wytw�rca robot�w przemys�owych, odpowiedzialny prawdopodobnie za jedn� trzeci� wszystkich zainstalowanych robot�w. Prezesem firmy jest Joseph F. Engelberger, kt�ry za�o�y� j� pod koniec lat pi��dziesi�tych. Tak si� interesowa� robotami, �e postanowi� uczyni� ich produkcj� dzie�em swojego �ycia. Ale w jaki spos�b, u licha, tak wcze�nie zainteresowa� si� robotami? Wed�ug jego w�asnych s��w roboty zafrapowa�y go w latach czterdziestych, kiedy by� studentem fizyki na Uniwersytecie Columbia i czyta� opowiadania o robotach napisane przez swojego koleg� ze studi�w, Isaaca Asimova. Wielkie Nieba! Wiecie, w tych bardzo dawnych czasach nie pisa�em opowiada� o robotach kierowany ambicj�. Wszystko, czego pragn��em, to sprzeda� je, aby zarobi� kilkaset dolar�w, kt�re mia�y mi pom�c w op�aceniu czesnego za studia, a poza tym chcia�em zobaczy� swoje nazwisko w druku. Gdybym tworzy� w jakimkolwiek innym gatunku literatury, nic wi�cej bym nie osi�gn��. Ale poniewa� pisa�em w konwencji science fiction i tylko dlatego zapocz�tkowa�em � nie b�d�c tego �wiadomy � �a�cuch wydarze�, kt�re zmieniaj� oblicze �wiata. A propos, Joseph F. Engelberger wyda� w 1980 roku ksi��k� pod tytu�em Robotyka w praktyce: zarz�dzanie i zastosowanie robot�w przemys�owych (wydana przez American Management Associations) i by� na tyle uprzejmy, �e poprosi� mnie o napisanie przedmowy. Wprawi�o to sympatycznych pracownik�w wydawnictwa w zdumienie� R�ne moje opowiadania ukaza�y si� w przynajmniej siedmiu zbiorach. Dlaczego mia�y pozostawa� tak rozrzucone? Skoro wydaj� si� znacznie wa�niejsze, ni� komukolwiek si� �ni�o (najmniej mnie samemu) w momencie ich napisania, dlaczego nie zgromadzi� ich w jednym tomie? Nie trzeba by�o d�ugo prosi� mnie o zgod�, wi�c oto trzydzie�ci jeden opowiada�, jakie� 200�000 s��w, napisanych na przestrzeni lat 1939�1977. NIEKT�RE ROBOTY NIEPODOBNE DO LUDZI Nie ustawiam opowiada� o robotach w kolejno�ci, w jakiej zosta�y napisane. Raczej grupuj� je wed�ug tre�ci. Na przyk�ad w tym pierwszym rozdziale zajmuj� si� robotami, kt�re kszta�tem r�ni� si� od cz�owieka. Przypominaj� psa, samoch�d, skrzynk�. Dlaczego nie? Roboty przemys�owe, kt�re wyprodukowano p�niej, nie posiadaj� przecie� ludzkiej postaci. Pierwsze opowiadanie, �Najlepszy przyjaciel ch�opca�, nie znajduje si� w �adnym z moich wcze�niejszych zbior�w. Zosta�o ono napisane 10 wrze�nia 1974 roku i mo�ecie w nim znale�� odleg�e echo opowiadania Robbie, kt�re napisa�em 35 lat wcze�niej, a kt�re pojawia si� p�niej w tym tomie. Przy okazji zauwa�cie, �e w tych opowiadaniach jestem wierny konwencji prezentowania robot�w, o jakiej wspomnia�em na wst�pie. Jednak w opowiadaniu �Sally� robot bardziej bli�szy jest tej pierwszej, gro�nej konwencji. No c�, je�li chc� co� takiego zrobi� od czasu do czasu, to chyba mog�. Kt� mnie powstrzyma? NAJLEPSZY PRZYJACIEL CH�OPCA � Gdzie jest Jimmy, kochanie? � zapyta� pan Anderson. � Na kraterze � odpowiedzia�a pani Anderson. � Nic mu si� nie stanie. Robies jest z nim. Czy ju� przyjecha�? � Tak. Przechodzi testy na kosmodromie. W�a�ciwie sam nie mog� si� doczeka�, �eby go zobaczy�. Naprawd� nie widzia�em �adnego, odk�d opu�ci�em Ziemi� pi�tna�cie lat temu. Oczywi�cie z wyj�tkiem tych na filmach. � Jimmy nigdy nie widzia� �adnego � powiedzia�a pani Anderson. � Bo urodzi� si� na Ksi�ycu i nie mo�e odwiedzi� Ziemi. My�l�, �e ten kt�rego sprowadzam tutaj b�dzie pierwszym na Ksi�ycu. � Kosztowa� wystarczaj�co du�o � powiedzia�a pani Anderson wzdychaj�c cicho. � Utrzymanie Robiesa te� niema�o kosztuje � doda� pan Anderson. Jimmy by� na kraterze, tak jak powiedzia�a jego matka. Wed�ug kryteri�w ziemskich ch�opiec przypomina� wrzeciono. By� wysoki jak na dziesi�ciolatka. R�ce i nogi mia� d�ugie i zwinne. W skafandrze kosmicznym wygl�da� na t�szego i bardziej przysadzistego, ale potrafi� sobie radzi� z grawitacj� ksi�ycow� jak �adna istota urodzona na Ziemi. Jego ojciec ju� na starcie nie m�g� dotrzyma� mu kroku, kiedy Jimmy wyci�ga� nogi i rusza� w kangurzych podskokach. Zewn�trzna strona krateru opada�a ku po�udniu i Ziemia, kt�ra tkwi�a zawieszona na po�udniowym niebie (tam gdzie zawsze si� znajdowa�a, patrz�c z Ksi�ycowego Miasta), by�a prawie w pe�ni, tak �e ca�a pochy�o�� krateru pozostawa�a jasno o�wietlona. Pochy�o�� opada�a �agodnie i nawet ci�ar skafandra nie m�g� powstrzyma� Jimmy�ego od wbiegni�cia na ni� p�ynnymi podskokami, kt�re wywo�ywa�y z�udzenie, �e grawitacja nie istnieje. � No dalej, Robies � krzykn��. Robies, kt�ry us�ysza� wo�anie przez radio, zapiszcza� i ruszy� za ch�opcem. Cho� Jimmy by� specjalist� w bieganiu, nie potrafi� prze�cign�� Robiesa, kt�ry nie potrzebowa� skafandra, mia� cztery nogi i �ci�gna ze stali. Robies poszybowa� nad g�ow� Jimmy�ego, kozio�kuj�c i l�duj�c prawie pod stopami ch�opca. � Nie popisuj si�, Robies � powiedzia� Jimmy � i pozosta� w zasi�gu wzroku. Robies ponownie zakwili� specjalnym piskiem, kt�ry oznacza� �tak�. � Nie ufam ci, ty kr�taczu � krzykn�� Jimmy i da� susa w g�r� przenosz�c si� nad zakrzywionym g�rnym skrajem �ciany krateru na wewn�trzny stok. Ziemia zapad�a si� poni�ej szczytu �ciany krateru i nagle wok� ch�opca zapanowa�a g��boka ciemno��. Ciep�a, przyjazna ciemno�� zacieraj�ca r�nic� mi�dzy ziemi� i niebem, gdyby nie migotanie gwiazd. Jimmy�emu w�a�ciwie nie wolno by�o bawi� si� po ciemnej stronie �ciany krateru. Doro�li m�wili, �e to niebezpieczne, ale pewnie dlatego, �e nigdy tam sami nie byli. Pod�o�e by�o r�wne i skrzypi�ce, a Jimmy zna� dok�adnie po�o�enie ka�dego z niewielu kamieni. Poza tym czy mog�o by� niebezpieczne p�dzenie przez ciemno��, gdy podskakuj�cy woko�o, piszcz�cy i �wiec�cy Robies by� tu� przy nim? Nawet bez �wiecenia Robies potrafi� przy pomocy radaru okre�li�, gdzie si� znajduj�. Ch�opcu nie mog�o si� sta� nic z�ego, kiedy Robies by� w pobli�u. Podstawia� mu nog�, gdy Jimmy za bardzo zbli�a� si� do ska�y, wskakiwa� na niego, aby mu okaza� swoj� ogromn� mi�o�� lub kr��y� dooko�a i skrzypia� piskiem niskim i przera�onym, kiedy Jimmy chowa� si� za ska��. Jednak ca�y czas wiedzia� bardzo dobrze, gdzie ch�opiec si� znajduje. Pewnego razu Jimmy po�o�y� si� nieruchomo, udaj�c �e jest ranny, a Robies w��czy� alarm radiowy i mieszka�cy Ksi�ycowego Miasta w po�piechu przybyli na miejsce. Ojciec skarci� go za ten figiel i ch�opiec nigdy wi�cej nie pr�bowa� podobnych sztuczek. Akurat gdy sobie przypomnia� tamto wydarzenie, us�ysza� g�os ojca na swojej prywatnej fali. � Jimmy, wracaj. Mam ci co� do powiedzenia. Teraz Jimmy by� bez skafandra i umyty. Zawsze trzeba by�o si� obmy� po powrocie z zewn�trz. Nawet Robies musia� by� spryskany, ale on to uwielbia�. Sta� na czworakach � dr��ce i troszeczk� �wiec�ce ma�e cia�o d�ugo�ci ponad trzydziestu centymetr�w oraz ma�a g�owa bez ust, z dwoma szklanymi oczami i wypuk�o�ci�, w kt�rej mie�ci� si� m�zg. Piszcza�, a� pan Anderson powiedzia�: � Spok�j, Robies. Pan Anderson u�miecha� si�. � Mamy co� dla ciebie, Jimmy. Teraz jest na kosmodromie, ale b�dziemy go mieli jutro po uko�czeniu wszystkich test�w. Pomy�la�em sobie, �e powiem ci ju� teraz. � Z Ziemi, tato? � Pies z Ziemi, synu. Prawdziwy pies. Szczeni� szkockiego teriera. Pierwszy pies na Ksi�ycu. Ju� nie b�dziesz potrzebowa� Robiesa. Wiesz, nie mo�emy ich trzyma� razem i jaki� inny ch�opiec lub dziewczynka dostanie Robiesa. Wydawa�o si�, �e czeka, a� Jimmy co� powie, a potem sam rzek�: � Przecie� wiesz, co to jest pies, Jimmy. To prawdziwe stworzenie. Robies to tylko mechaniczna imitacja, robot�pies. St�d si� wzi�a jego nazwa. Jimmy zas�pi� si�. � Robies nie jest imitacj�, tato. To m�j pies. � Nieprawdziwy, Jimmy. Robies to tylko stal, druty i prosty m�zg pozytronowy. On nie jest �ywy. � On robi wszystko, co chc�, tato. On mnie rozumie. Jasne, on jest �ywy. � Nie, synu. Robies jest tylko maszyn�. Jest po prostu zaprogramowany. Pies jest �ywy. Jak ju� b�dziesz mia� psa, nie b�dziesz chcia� Robiesa. � Psu b�dzie potrzebny skafander, prawda? � Tak, oczywi�cie. Ale b�dzie wart tego wydatku i przyzwyczai si� do skafandra. A w Mie�cie nie b�dzie go potrzebowa�. Zobaczysz r�nic�, kiedy ju� tu b�dzie. Jimmy spojrza� na Robiesa, kt�ry znowu kwili�, sprawia� wra�enie przestraszonego. Jimmy wyci�gn�� r�ce i Robies jednym skokiem znalaz� si� na nich. � Jaka b�dzie r�nica mi�dzy Robiesem i psem? � zapyta� ch�opiec. � Trudno to wyja�ni� � odpowiedzia� pan Anderson � ale �atwo to b�dzie zauwa�y�. Pies naprawd� b�dzie ci� kocha�. Robiesa tylko tak zaprogramowano, �eby si� zachowywa�, jak gdyby ci� kocha�. � Ale, tatusiu, nie wiemy, co jest wewn�trz psa, ani jakie s� jego uczucia. Mo�e on te� tylko tak si� zachowuje? Pan Anderson zamy�li� si�. � Jimmy, poznasz r�nic�, kiedy do�wiadczysz mi�o�ci �ywego stworzenia. Jimmy mocno przytuli� Robiesa. Ch�opiec zmarszczy� czo�o, a jego zdesperowane spojrzenie oznacza�o, �e nie zmieni zdania. � Ale co za r�nica, w jaki spos�b one si� zachowuj�? A czy nie liczy si� to, co ja czuj�? Kocham Robiesa i w�a�nie to si� liczy. I ma�y robot � pies, kt�ry nigdy w swoim istnieniu nie by� przytulany tak mocno, zakwili� wysokimi i szybkimi piskami � piskami szcz�cia. SALLY Sally nadje�d�a�a drog� od jeziora, wi�c pomacha�em jej r�k� i zawo�a�em j� po imieniu. Zawsze lubi�em patrze� na Sally. Rozumiecie, lubi�em je wszystkie, ale Sally by�a z nich naj�adniejsza. Co do tego nie ma po prostu dw�ch zda�. Kiedy pomacha�em jej, ruszy�a troch� szybciej, nie trac�c nic ze swego dostoje�stwa. Zawsze taka by�a. Jecha�a szybciej, �eby pokaza�, �e te� si� cieszy widz�c mnie. Powiedzia�em do m�czyzny stoj�cego obok: � To jest Sally. U�miechn�� si� do mnie i skin�� g�ow�. Wprowadzi�a go pani Hester. � Jake, to jest pan Gellhorn. Przypominasz sobie, �e przys�a� list z pro�b� o spotkanie � powiedzia�a. Tak naprawd�, to by�a tylko gadanina. Mam milion rzeczy do zrobienia na Farmie i rzecz�, na kt�r� po prostu nie mog� marnotrawi� czasu jest poczta. Dlatego trzymam na Farmie pani� Hester. Mieszka niedaleko, jest dobra w za�atwianiu g�upstw, nie zawraca mi tym g�owy, a przede wszystkim lubi Sally i ca�� reszt�. Niekt�rzy ludzie ich nie lubi�. � Mi�o mi pana widzie�, panie Gellhorn � powiedzia�em. � Raymond J. Gellhorn � przedstawi� si� i poda� mi r�k�, kt�r� u�cisn��em. By� raczej du�ym facetem, o p� g�owy wy�szym ode mnie i szerszym te�. Mia� mniej wi�cej po�ow� moich lat, oko�o trzydziestki. Czarne w�osy, g�adko przylizane i z przedzia�kiem na �rodku oraz cienki w�sik, bardzo r�wno przystrzy�ony. Ko�ci szcz�kowe powi�ksza�y si� mu pod uszami i sprawia�y, �e wygl�da� jak osoba cierpi�ca na lekki przypadek �winki. By�by urodzony do roli �otra, wi�c za�o�y�em, �e r�wny z niego facet. � Jestem Jacob Folkers � powiedzia�em. � W czym mog� panu pom�c? U�miechn�� si�. By� to u�miech du�y, szeroki, ods�aniaj�cy bia�e z�by. � Mo�e mi pan opowiedzie� troch� o swojej Farmie, je�li nie ma pan nic przeciwko. Us�ysza�em, jak Sally zbli�a si� do mnie od ty�u i wyci�gn��em r�k�. Podsun�a si� pod ni�, a twardy, b�yszcz�cy lakier jej b�otnika by� ciep�y. � �adny automobil � zauwa�y� Gellhorn. To jeden ze sposob�w nazywania rzeczy po imieniu. Sally by�a kabrioletem�limuzyn�, rocznik 2045, z pozytronowym silnikiem Hennisa�Carletona i podwoziem Armata. Mia�a najczystsze, najdoskonalsze linie, jakie kiedykolwiek widzia�em. Przez pi�� lat by�a moj� ulubienic� i w�o�y�em w ni� wszystko, co potrafi�em sobie wymarzy�. Przez ca�y ten czas za jej kierownic� nigdy nie siedzia� �aden cz�owiek. Ani razu. � Sally � powiedzia�em, poklepuj�c j� delikatnie � poznaj pana Gellhorna. Szum cylindr�w Sally o�ywi� si� nieco. Uwa�nie nas�uchiwa�em odg�osu stukania. Ostatnio s�ysza�em stukot w silniku prawie we wszystkich samochodach i zmiana oleju nic nie pomaga�a. Jednak tym razem Sally by�a tak idealna jak lakier na jej karoserii. � Czy wszystkie pana samochody maj� imiona? � zapyta� Gellhorn. Sprawia� wra�enie rozbawionego, a pani Hester nie lubi ludzi, kt�rzy sprawiaj� wra�enie, �e si� nabijaj� z Farmy. Powiedzia�a wi�c ostro: � Oczywi�cie. Samochody maj� prawdziwe osobowo�ci, prawda Jake? Wszystkie sedany s� rodzaju m�skiego, a kabriolety � limuzyny rodzaju �e�skiego. Gellhorn znowu si� u�miechn��. � I trzyma je pani w oddzielnych gara�ach? Pani Hester rzuci�a mu piorunuj�ce spojrzenie. Gellhorn zwr�ci� si� do mnie: � A teraz zastanawiam si�, czy m�g�bym porozmawia� z panem w cztery oczy, panie Folkers? � To zale�y � odrzek�em. � Czy pan jest reporterem? � Nie, prosz� pana. Jestem agentem handlowym. Rozmowa mi�dzy nami nie jest przeznaczona do publicznej wiadomo�ci. Zapewniam pana, �e interesuje mnie zachowanie �cis�ej tajemnicy. � Przejd�my si� troch� t� drog�. Jest tam �awka, z kt�rej mo�emy skorzysta�. Ruszyli�my. Pani Hester oddali�a si�. Sally pod��a�a za nami w bliskiej odleg�o�ci. � Nie b�dzie pan mia� nic przeciwko, je�li Sally pojedzie z nami, prawda? � zapyta�em. � Oczywi�cie, �e nie. Nie mo�e powt�rzy� naszych s��w, prawda? � za�mia� si� z w�asnego �artu, wyci�gn�� r�k� i potar� ch�odnic� Sally. Sally zwi�kszy�a obroty silnika i Gellhorn szybko cofn�� r�k�. � Nie jest przyzwyczajona do obcych � wyja�ni�em. Usiedli�my na �awce pod wielkim d�bem, sk�d mogli�my popatrze� na prywatn� autostrad� po drugiej stronie ma�ego jeziora. By�o ciep�o i na szos� wyjecha�o sporo samochod�w, przynajmniej trzydzie�ci. Nawet z tej odleg�o�ci widzia�em, �e Jeremiah wykonuje sw�j zwyczajny manewr kaskaderski: podkrad� si� od ty�u do jakiego� statecznego, starszego modelu, a potem po gwa�townym dodaniu gazu � specjalnie po to, �eby piszcza�y hamulce � wyprzedzi� go z wyj�cym silnikiem. Dwa tygodnie wcze�niej ca�kiem zepchn�� starego Angusa z asfaltu i wy��czy�em mu silnik na dwa dni. Obawiam si� jednak, �e to niewiele pomog�o i wygl�da na to, �e nie da si� z tym nic zrobi�. Jeremiah to model sportowy, a taki typ jest strasznie pop�dliwy. � A wi�c, panie Gellhorn � rzek�em � czy m�g�by mi pan powiedzie�, po co panu informacje? Gellhorn jednak rozgl�da� si� dooko�a. � To rzeczywi�cie zdumiewaj�ce miejsce, panie Folkers � powiedzia�. � Chcia�bym, �eby pan do mnie m�wi� Jake. Ka�dy tak m�wi. � W porz�dku, Jake. Ile masz tutaj samochod�w? � Pi��dziesi�t jeden. Co roku otrzymujemy jeden lub dwa nowe. Jednego roku dostali�my pi��. Jeszcze nie stracili�my �adnego. Wszystkie s� w doskona�ym stanie. Mamy nawet model Mat�O�Mot, rocznik 15, te� na chodzie. Jeden z pierwszych pojazd�w automatycznych. By� pierwszym samochodem tutaj. Dobry, stary Matthew. Teraz przez wi�kszo�� dnia pozostawa� w gara�u, ale wtedy by� przodkiem wszystkich samochod�w nap�dzanych pozytronowo. By�y to czasu, kiedy niewidomi weterani wojny, chorzy na pora�enie obu ko�czyn g�rnych lub dolnych i przyw�dcy pa�stwa stanowili jedyn� kategori� os�b, kt�re je�dzi�y pojazdami automatycznymi. Ale Samson Harridge, m�j szef, mia� wystarczaj�co du�o pieni�dzy, �eby zdoby� taki pojazd. W tamtym okresie by�em jego szoferem. Ta my�l sprawia, �e czuj� si� stary. Pami�tam czasy, kiedy nie by�o na �wiecie automobilu, kt�ry okaza�by si� na tyle rozgarni�ty, �eby znale�� drog� do w�asnego domu. Prowadzi�em martwe bry�y mechaniczne, kt�re przez ca�y czas potrzebowa�y r�ki cz�owieka przy urz�dzeniach steruj�cych. Co roku takie maszyny zabija�y dziesi�tki tysi�cy ludzi. Pojazdy automatyczne za�atwi�y spraw�. Oczywi�cie m�zg pozytronowy reaguje o wiele szybciej ni� oko ludzkie i ludziom op�aca�o si� trzyma� r�ce z dala od urz�dze� steruj�cych. Wsiada�o si�, wyznacza�o miejsce docelowe i pozwala�o pojazdowi jecha� po swojemu. Teraz przyjmujemy to jako rzecz oczywist�, ale pami�tam dni, kiedy wysz�y pierwsze prawa wyrzucaj�ce stare maszyny z autostrad i ograniczaj�ce podr� pojazd�w automatycznych. Chryste, ale to by�a granda. Okre�lano to wszelkimi epitetami, od komunizmu do faszyzmu, ale autostrady opustosza�y, zabija�o si� mniej ludzi, a poza tym �atwiej si� by�o przemieszcza�. Pojazdy automatyczne by�y oczywi�cie od dziesi�ciu do stu razy dro�sze od samochod�w kierowanych r�cznie i niewiele os�b mog�o sobie pozwoli� na taki prywatny pojazd. Przemys� wyspecjalizowa� si� w produkcji automatycznych omnibus�w. Zawsze mo�na by�o zadzwoni� do firmy i zleci�, �eby omnibus zatrzyma� si� za par� minut przy twoich drzwiach i zawi�z� ci� tam, dok�d chcia�e� pojecha�. Zazwyczaj trzeba by�o jecha� z innymi, kt�rzy pod��ali w twoim kierunku, ale c� w tym z�ego? Samson Harridge mia� jednak sw�j prywatny samoch�d i poszed�em do niego z chwil� dostarczenia pojazdu. Jeszcze wtedy nie nazywa�em tego samochodu Matthew. Nie wiedzia�em, �e pewnego dnia b�dzie dziekanem Farmy. Wiedzia�em tylko, �e trac� przez niego prac� i strasznie mi si� to nie podoba�o. � Ju� nie b�dzie mnie pan potrzebowa�, panie Harridge? � zapyta�em. � Dlaczego jeste� taki roztrz�siony, Jake? � odpar� pytaniem. � Chyba nie my�lisz, �e zdam si� na pastw� takiego wynalazku? Ty pozosta� przy uk�adzie sterowania. � Ale on sam dzia�a, panie Harridge � powiedzia�em. � Obserwuje szos�, odpowiednio reaguje na przeszkody, ludzi i inne samochody, i pami�ta, jakimi drogami ma jecha�. � Tak m�wi�. Tak m�wi�. W ka�dym razie ty siedzisz za kierownic�, tak na wszelki wypadek. Zabawne, jak mo�na polubi� samoch�d. Nie min�o wiele czasu, a ja ju� go nazywa�em Matthew i sp�dza�em ca�y czas poleruj�c go na b�ysk i pilnuj�c, aby jego silnik bez przerwy pracowa�. M�zg pozytronowy pozostaje w najlepszej kondycji, gdy ma ci�g�� kontrol� nad swoim podwoziem, co oznacza, �e warto trzyma� pe�en bak po to, aby silnik m�g� si� obraca� powoli w dzie� i w nocy. Po pewnym czasie dosz�o do tego, �e po d�wi�ku silnika potrafi�em pozna�, jak si� Matthew czuje. Na sw�j w�asny spos�b Harridge te� polubi� Matthew. Nie mia� nikogo innego, kogo m�g�by lubi�. Rozwi�d� si� i prze�y� trzy �ony i pi�cioro dzieci oraz troje wnuk�w. Wi�c kiedy umar�, nie dziwi� nikogo fakt, �e kaza� przekszta�ci� swoj� posiad�o�� w Farm� Dla Automobili Na Emeryturze, ze mn� jako zarz�dc� i Matthew jako pierwszym cz�onkiem dystyngowanej linii. To si� okaza�o moim �yciem. Nigdy si� nie o�eni�em. Nie mo�na si� o�eni� i nadal dogl�da� pojazd�w automatycznych tak, jak si� powinno to robi�. Gazetom wydawa�o si�, �e to zabawne, ale po pewnym czasie przestano na ten temat �artowa�. Na temat niekt�rych rzeczy nie mo�na �artowa�. By� mo�e nigdy nie byli�cie w stanie pozwoli� sobie na pojazd automatyczny i by� mo�e te� nigdy nie b�dziecie w stanie, ale zawierzcie mi, cz�owiek musi je z czasem pokocha�. Ci�ko pracuj� i s� bardzo przywi�zane. Trzeba cz�owieka bez serca, �eby poniewiera� taki pojazd, albo patrze�, jak jest poniewierany. Dosz�o do tego, �e posiadacz pojazdu automatycznego po pewnym czasie robi� zapis o przekazaniu pojazdu na Farm�, je�li nie mia� spadkobiercy, na kt�rym m�g�by polega�, �e we�mie on pojazd pod dobr� opiek�. Wyja�ni�em to wszystko Gellhornowi. � Pi��dziesi�t jeden samochod�w! To stanowi du�� sum� pieni�dzy � zauwa�y�. � Pocz�tkowo ka�dy wart by� minimum pi��dziesi�t tysi�cy � wyja�ni�em. � Teraz o wiele wi�cej. Zrobi�em przy nich r�ne rzeczy. � Utrzymywanie Farmy musi kosztowa� du�o pieni�dzy. � Ma pan racj�. Farma jest przedsi�wzi�ciem niedochodowym, nie p�acimy wi�c podatk�w i, oczywi�cie, nowe pojazdy przybywaj�ce na Farm� zazwyczaj maj� do��czone fundusze kredytowe. Jednak koszty bez przerwy rosn�. Musz� utrzymywa� odpowiedni standard na Farmie; k�ad� nowe drogi asfaltowe i naprawiam stare; benzyna, olej, naprawy i nowe gad�ety. Wszystko to kosztuje. � I sp�dzi� pan przy tym wiele czasu. � Z pewno�ci�, panie Gellhorn. Trzydzie�ci trzy lata. � Nie wydaje si�, �eby pan sam du�o z tego mia�. � Nie? Zaskakuje mnie pan, panie Gellhorn. Mam Sally i pi��dziesi�t innych. Niech pan na ni� spojrzy. U�miechn��em si� od ucha do ucha. Nie mog�em si� powstrzyma�. Sally by�a czysta prawie do b�lu. Jaki� insekt musia� skona� na przedniej szybie lub wyl�dowa� na niej o jeden py�ek za du�o, wi�c Sally wzi�a si� do pracy. Wysun�a si� ma�a rurka i wypu�ci�a strug� tergosolu na ca�� szyb�. Ciecz rozp�yn�a si� szybko po silikonowej pow�oce i wycieraczki natychmiast wskoczy�y na swoje miejsce, przesuwaj�c si� po szybie i wciskaj�c wod� do kanaliku, kt�ry odprowadza� j�, kropla po kropli, na ziemi�. Ani jedna kropla wody nie dosta�a si� na jej b�yszcz�c� mask� w kolorze zielonego jab�uszka. Wycieraczka i rurka ze �rodkiem czyszcz�cym wskoczy�y z powrotem na miejsce i znikn�y. � Nigdy nie widzia�em, �eby pojazd automatyczny robi� co� podobnego � powiedzia� Gellhorn. � Chyba nie � przyzna�em. � Zamontowa�em to specjalnie na naszych samochodach. S� czyste. Ci�gle szoruj� swoje szyby. Lubi� to. Na Sally zamontowa�em nawet rozpylacz z woskiem. Ka�dego wieczora poleruje si� sama, a� mo�na si� przejrze� w dowolnej cz�ci samochodu a nawet ogoli�. Je�li uda mi si� uzbiera� pieni�dze, zainstaluj� to na pozosta�ych dziewczynkach. Kabriolety�limuzyny s� bardzo pr�ne. � Mog� ci powiedzie�, jak uzbiera� pieni�dze, je�eli to ci� interesuje. � To mnie zawsze interesuje. Jak? � Czy� to nie jest oczywiste, Jake? Ka�dy z twoich samochod�w jest wart minimum pi��dziesi�t tysi�cy, jak powiedzia�e�. Za�o�� si�, �e wi�kszo�� z nich jest warta miliony. � Wi�c? � Czy my�la�e� kiedy� o sprzedaniu kilku z nich? Potrz�sn��em g�ow�. � Chyba nie zdaje pan sobie z tego sprawy, panie Gellhorn, ale ja nie mog� sprzeda� �adnego. One nale�� do Farmy, nie do mnie. � Pieni�dze posz�yby do kasy Farmy. � Dokumenty za�o�ycielskie Farmy zastrzegaj�, �e samochody maj� by� pod nieprzerwan� opiek�. Nie mog� zosta� sprzedane. � A co z silnikami? � Nie rozumiem pana. Gellhorn zmieni� pozycj�, a jego g�os sta� si� poufny. � S�uchaj no, Jake, pozw�l, �e wyja�ni� sytuacj�. Jest du�y rynek na prywatne pojazdy automatyczne, je�li tylko mo�na by je uczyni� wystarczaj�co tanimi. Zgadza si�? � To �aden sekret. � A dziewi��dziesi�t pi�� procent ceny to silnik. Zgadza si�? Wiem, sk�d mo�emy zdoby� zapas karoserii. Wiem te�, gdzie mo�emy sprzeda� pojazdy automatyczne po dobrej cenie � dwadzie�cia lub trzydzie�ci tysi�cy za ta�sze modele, mo�e pi��dziesi�t lub sze��dziesi�t za lepsze egzemplarze. Wszystko, czego mi potrzeba, to silniki. Widzisz rozwi�zanie? � Nie widz�, panie Gellhorn. � Widzia�em, ale chcia�em, �eby powiedzia� to na g�os. � Rozwi�zanie jest w�a�nie tutaj. Masz ich pi��dziesi�t jeden. Jeste� ekspertem w mechanice automobilowej, Jake. Musisz by�. M�g�by� od��czy� silnik i w�o�y� go do innego samochodu, tak �e nikt by nie widzia� r�nicy. � By�oby to niezupe�nie etyczne. � Nie robi�by� krzywdy samochodom. Wy�wiadcza�by� im przys�ug�. Wykorzystaj swoje starsze samochody. Wykorzystaj tego starego Mat�O�Mota. � Zaraz, chwileczk�, panie Gellhorn. Silnik i karoseria to nie dwie oddzielne rzeczy. To jedna ca�o��. Te silniki s� przyzwyczajone do swoich karoserii. Nie by�yby szcz�liwe w innych samochodach. � W porz�dku, to jest argument. To jest bardzo dobry argument, Jake. By�oby to jak zabranie twojego rozumu i w�o�enie go do czaszki kogo� innego. Zgadza si�? Nie s�dzisz, �e spodoba�oby ci si� to? � Nie s�dz�. � A co by� powiedzia�, gdybym zabra� tw�j rozum i w�o�y� go do cia�a m�odego sportowca. Co ty na to, Jake? Nie jeste� ju� m�odzieniaszkiem. Gdyby� mia� tak� szans�, nie cieszy�by� si�, �e masz ponownie dwadzie�cia lat? To w�a�nie proponuj� niekt�rym z twoich pozytronowych silnik�w. B�d� w�o�one do nowych karoserii, rocznik 57. Najnowsza konstrukcja. Roze�mia�em si�. � W tym nie ma zbyt wiele sensu, panie Gellhorn. Niekt�re z naszych samochod�w mog� by� stare, ale maj� dobr� opiek�. Nikt nimi nie je�dzi. Mog� robi�, co chc�. S� na emeryturze, panie Gellhorn. Nie chcia�bym dwudziestoletniego cia�a, je�li oznacza�oby to kopanie row�w przez reszt� mojego nowego �ycia i ci�g�e cierpienie na niedostatek jedzenia� Jak ci si� wydaje, Sally? Dwoje drzwi Sally otworzy�o si� i zamkn�o ze zamortyzowanym trzaskiem. � A to co? � zapyta� Gellhorn. � W taki spos�b Sally si� �mieje. Gellhorn zmusi� si� do u�miechu. Chyba zdawa�o mu si�, �e robi� brzydki �art. � M�w do rzeczy, Jake � powiedzia�. � Samochody s� po to zrobione, �eby nimi je�dzi�. Prawdopodobnie nie s� szcz�liwe, je�li si� nimi nie je�dzi. � Od pi�ciu lat nikt nie prowadzi� Sally � powiedzia�em. � Wed�ug mnie wygl�da na szcz�liw�. � Ciekawe. Podni�s� si� i podszed� powoli do Sally. � Cze�� Sally, co by� powiedzia�a na przeja�d�k�? Silnik Sally przy�pieszy� obroty. Cofn�a si�. � Niech pan jej nie naciska, panie Gellhorn � powiedzia�em. � Jest bardzo p�ochliwa. Dwa sedany by�y jakie� sto metr�w dalej na drodze. Zatrzyma�y si�. By� mo�e, na sw�j w�asny spos�b, obserwowa�y. Nie zawraca�em sobie nimi g�owy. Oczy utkwi�em w Sally. � Spokojnie, Sally � powiedzia� Gellhorn. Skoczy� do przodu i schwyci� klamk� od drzwi. Oczywi�cie ani drgn�a. � Chwil� temu otwiera�a si� � powiedzia�. � Automatyczny zamek � wyja�ni�em. � Sally ma poczucie intymno�ci. Pu�ci� klamk�, a potem wolno i z premedytacj� powiedzia�: � Samoch�d z poczuciem intymno�ci nie powinien je�dzi� z opuszczonym dachem. Cofn�� si� trzy lub cztery kroki, a potem szybko � tak szybko, �e nie mog�em zrobi� kroku, aby go powstrzyma� � rzuci� si� do przodu i wskoczy� do samochodu. Ca�kowicie zaskoczy� Sally, poniewa� l�duj�c w �rodku wy��czy� zap�on, zanim zd��y�a go unieruchomi�. Po raz pierwszy od pi�ciu lat silnik Sally by� wy��czony. Zdaje mi si�, �e krzykn��em, ale Gellhorn ustawi� prze��cznik na obs�ug� r�czn� i te� unieruchomi� go w tym po�o�eniu. Zapali� silnik. Sally znowu o�y�a, ale nie mia�a swobody dzia�ania. Ruszy� w g�r� drogi. Sedany wci�� tam sta�y. Nawr�ci�y i niezbyt szybko odjecha�y. Przypuszczam, �e to wszystko by�o dla nich zagadk�. Jednym z sedan�w by� Giuseppe z fabryki w Mediolanie, drugi nazywa� si� Stephen. Trzyma�y si� zawsze razem. Oba by�y nowe na Farmie, ale pozostawa�y tu wystarczaj�co d�ugo, by wiedzie�, �e nasze samochody po prostu nie maj� kierowc�w. Gellhorn jecha� prosto przed siebie i kiedy do sedan�w w ko�cu dotar�o, �e Sally nie zwolni, �e nie mo�e zwolni�, by�o zbyt p�no na co� innego ni� panik�. Rzuci�y si� do ucieczki, ka�dy w przeciwn� stron�, a Sally pogalopowa�a mi�dzy nimi jak strza�a. Steve wyr�n�� w ogrodzenie jeziora i potoczy� si�, a� wyhamowa� w trawie i b�ocie, nie dalej ni� pi�tna�cie centymetr�w od skraju jeziora. Giuseppe podskakiwa� niemrawo, a� stan�� d�ba na poboczu drogi. Podprowadzi�em Steve�a z powrotem na autostrad� i pr�bowa�em doj��, jakie szkody � je�li w og�le jakie� by�y � powsta�y w wyniku uderzenia w ogrodzenie, kiedy powr�ci� Gellhorn. Gellhorn otworzy� drzwi Sally i wysiad�. Przechylaj�c si� do ty�u wy��czy� zap�on po raz drugi. � No � powiedzia� � zdaje mi si�, �e zrobi�em dla niej du�o dobrego. Pohamowa�em w�ciek�o��. � Dlaczego z rozp�dem przebi� si� pan przez sedany? Nie by�o ku temu powodu. � Spodziewa�em si�, �e zjad� z drogi. � Zjecha�y. Jeden przejecha� przez ogrodzenie. � Przykro mi, Jake � powiedzia�. � My�la�em, �e zareaguj� szybciej. Wiesz, jak to jest. By�em w wielu automatobusach, ale w prywatnym poje�dzie automatycznym, zaledwie dwa lub trzy razy w swoim �yciu, a teraz po raz pierwszy prowadzi�em taki pojazd. Nie dziw si� wi�c, Jake. Wzi�o mnie kierowanie takim pojazdem, a niez�y ze mnie twardziel. M�wi� ci, nie musimy spuszcza� wi�cej ni� dwadzie�cia procent ceny katalogowej, �eby osi�gn�� dobry rynek, a to by oznacza�o dziewi��dziesi�cioprocentowy zysk. � Kt�ry by�my podzielili? � P� na p�. I pami�taj, �e to ja bior� na siebie ca�e ryzyko. � W porz�dku. Wys�ucha�em pana. Teraz niech pan wys�ucha mnie. � Unios�em g�os, poniewa� by�em po prostu zbyt w�ciek�y, �eby si� dalej bawi� w uprzejmo�ci. � Kiedy gasi si� silnik Sally, zadaje si� jej b�l. Jak by si� panu podoba�o zosta� skopanym do nieprzytomno�ci? To w�a�nie si� robi Sally, gasz�c jej silnik. � Przesadzasz, Jake. Automatobusy wy��cza si� na ka�d� noc. � Jasne, dlatego nie chc�, �eby kt�ry� z moich ch�opc�w lub kt�ra� z dziewczynek znalaz�a si� w pa�skich wymy�lnych karoseriach rocznik 57, gdzie nie b�d� wiedzia�, jak si� je traktuje. Automatobusom remonty kapitalne obwod�w pozytronowych potrzebne s� co kilka lat. Obwod�w Matthew nie ruszano przez dwadzie�cia lat. W por�wnaniu z tym, co mo�e mu pan zaoferowa�? � No c�, w tej chwili jeste� podekscytowany. Przypu��my, �e przemy�lisz moj� propozycj�, kiedy och�oniesz, i skontaktujesz si� ze mn�. � Przemy�la�em j�. Je�li kiedykolwiek zn�w pana zobacz�, zadzwoni� po policj�. Jego usta stwardnia�y i zeszpetnialy. � Poczekaj chwileczk�, staruszku z lamusa � powiedzia�. Skontrowa�em: � To pan poczekaj chwileczk�. To jest teren prywatny i rozkazuj� panu go opu�ci�. Wzruszy� ramionami. � No c�, zatem do widzenia. � Pani Hester wyprowadzi pana z Farmy. I niech si� pan postara, �eby to do widzenia by�o na zawsze. Ale nie by�o na zawsze. Zobaczy�em go dwa dni p�niej. A raczej dwa i p� dnia, poniewa� gdy widzia�em go po raz pierwszy, zbli�a�o si� po�udnie, a do naszego ponownego spotkania dosz�o kr�tko po p�nocy. Kiedy w��czy� �wiat�o, usiad�em na ��ku mrugaj�c, a� zorientowa�em si�, co si� dzieje. Z chwil� gdy ju� widzia�em, nie potrzeba by�o wielu wyja�nie�. W�a�ciwie nie potrzeba by�o �adnych. W prawej pi�ci trzyma� pistolet, kt�rego paskudna ma�a lufa iglicowa ledwie wystawa�a spomi�dzy dw�ch palc�w. Wiedzia�em, �e wszystko, co musi zrobi�, to zwi�kszy� nacisk r�ki i b�d� rozerwany na p�. � Ubierz si�, Jake � rozkaza�. Nie poruszy�em si�. Obserwowa�em go tylko. � S�uchaj, Jake, znam sytuacj� � powiedzia�. � Przypominasz sobie, �e odwiedzi�em ci� dwa dni temu. Nie masz tutaj �adnych stra�nik�w, �adnych ogrodze� pod napi�ciem, �adnych sygna��w ostrzegawczych. Nic. � Nie potrzebuj� ich. Tymczasem nic nie powstrzymuje pana od odej�cia, panie Gellhorn. Na pana miejscu tak bym w�a�nie zrobi�. Tutaj mo�e by� bardzo niebezpiecznie. Za�mia� si� kr�tko. � Jest niebezpiecznie, dla ka�dego po niew�a�ciwej stronie pistoletu pi�stkowego. � Widz� go � powiedzia�em. � Wiem, �e pan go ma. � No to ruszaj si�. Moi ludzie czekaj�. � Nie, panie Gellhorn. Nie pr�dzej ni� powie mi pan, czego pan chce, i prawdopodobnie nawet wtedy nie. � Przedwczoraj z�o�y�em ci propozycj�. � Odpowied� nadal brzmi nie. � Teraz propozycja obejmuje co� wi�cej. Przyszed�em tu z kilkoma lud�mi i automatobusem. Masz szans� p�j�� ze mn� i od��czy� dwadzie�cia pi�� silnik�w pozytronowych. Nie obchodzi mnie, kt�re wybierzesz. Za�adujemy je do automatobusu i zabierzemy ze sob�. Po pozbyciu si� ich dopilnuj�, �eby� dosta� uczciw� dol�. � Przypuszczam, �e mam na to pa�skie s�owo. Zachowywa� si� tak, jakby nie zauwa�y�, �e jestem sarkastyczny. � Masz. � potwierdzi�. � Nie � powiedzia�em. � Je�li upierasz si� przy odmowie, zajmiemy si� tym po swojemu. Sam od��cz� silniki, tylko �e od��cz� wszystkie pi��dziesi�t jeden. � Nie jest �atwo od��czy� silnik pozytronowy, panie Gellhorn. Czy jest pan specjalist� od robotyki? Nawet je�li pan jest, wie pan, te silniki zosta�y przeze mnie zmodyfikowane. � Wiem o tym, Jake. I m�wi�c szczerze, nie jestem specjalist�. Mog� zniszczy� do�� du�o silnik�w przy pr�bie wyci�gni�cia ich. Dlatego b�d� musia� popracowa� nad nimi wszystkimi, je�li odm�wisz wsp�pracy. Rozumiesz, kiedy sko�cz� mo�e mi zosta� dwadzie�cia pi�� sztuk. Pierwsze, kt�rymi si� zajm�, ucierpi� prawdopodobnie najbardziej. Dop�ki nie dojd� do wprawy, rozumiesz. I je�li sam si� do nich wezm�, zaczn� chyba od Sally. � Nie wierz�, �e m�wi pan powa�nie, panie Gellhorn � powiedzia�em. � M�wi� powa�nie, Jake � odpar�, pozwoli�, �eby jego s�owa powoli dociera�y do mojej �wiadomo�ci. � Je�li zechcesz pom�c, mo�esz zatrzyma� Sally. W przeciwnym razie nara�ona b�dzie na bardzo powa�n� szkod�. Przykro mi. � P�jd� z panem � powiedzia�em � ale dam panu jeszcze jedno ostrze�enie. B�dzie pan w tarapatach, panie Gellhorn. Moje ostatnie s�owa wyda�y mu si� bardzo zabawne. �mia� si� cicho, gdy razem schodzili�my po schodach. Automatobus sta� przed podjazdem do pomieszcze� gara�owych. Obok niego majaczy�y cienie trzech ludzi, a ich latarki zapali�y si�, gdy zbli�yli�my si�. Gellhorn powiedzia� cicho: � Mam staruszka. Idziemy. Podjed�cie samochodem i zaczynamy. Jeden z ludzi przechyli� si� do �rodka i przycisn�� odpowiednie przyciski na tablicy sterowniczej. Ruszyli�my podjazdem, a automatobus pod��a� za nami pos�usznie. � Nie wjedzie do gara�u � powiedzia�em. Nie zmie�ci si� w drzwi. Nie mamy tutaj automatobus�w. Tylko samochody prywatne. � W porz�dku � powiedzia� Gellhorn. � Zjed�cie nim na trawnik i trzymajcie go w ukryciu. Us�ysza�em brz�czenie samochod�w, kiedy byli�my jeszcze dziesi�� metr�w od gara�u. Zazwyczaj uspokaja�y si�, gdy wchodzi�em do gara�u. Tym razem nie uspokoi�y si�. My�l�, �e wiedzia�y, i� w pobli�u s� obcy, a kiedy ukaza�y si� twarze Gellhorna i pozosta�ych, zacz�y bardziej ha�asowa�. Ka�dy silnik turkota� z o�ywieniem i nieregularnie stuka�, a� w ca�ym gara�u klekota�o. �wiat�a zapali�y si� automatycznie po naszym wej�ciu. Gellhornowi ha�as samochod�w wydawa� si� nie przeszkadza�, ale pozosta�a tr�jka wygl�da�a na zaskoczon� i niespokojn�. Mieli wygl�d wynaj�tych zbir�w; wygl�d, na kt�ry sk�ada�y si� nie tak bardzo cechy fizyczne jak pewna ostro�no�� w oku i mina winowajcy. Zna�em ten typ i nie martwi�em si�. Jeden z nich powiedzia�: � Do diab�a, one spalaj� paliwo. � Moje samochody zawsze to robi� � odpar�em sztywno. � Ale nie dzisiejszej nocy � powiedzia� Gellhorn. � Wy��cz je. � To nie takie proste, panie Gellhorn � powiedzia�em. � Zaczynaj! � rozkaza�. Sta�em w miejscu. Pewnie wycelowa� we mnie sw�j pistolet pi�stkowy. Powiedzia�em: � M�wi�em panu, panie Gellhorn, �e podczas pobytu na Farmie moje samochody by�y dobrze traktowane. S� przyzwyczajone, �eby je traktowa� w ten spos�b, i nie znosz� �adnego innego traktowania. � Masz jedn� minut� � powiedzia�. � Innym razem zrobisz mi wyk�ad. � Pr�buj� co� panu wyja�ni�. Pr�buj� wyja�ni�, �e moje samochody rozumiej�, co do nich m�wi�. Z czasem, przy odrobinie cierpliwo�ci silnik pozytronowy uczy si� tego. Moje samochody nauczy�y si�. Sally zrozumia�a pa�sk� propozycj� dwa dni temu. Przypomina pan sobie, �e si� roze�mia�a, kiedy j� zapyta�em o zdanie. Wie tak�e, co pan jej zrobi�; dwa sedany, kt�re pan rozp�dzi�, te� wiedz�. I reszta z pewno�ci� wie, co robi� z intruzami. � Pos�uchaj, ty zbzikowany, stary g�upcze� � Jedyna rzecz, kt�r� musz� powiedzie�, to� � podnios�em g�os � � bierzcie ich! Jeden z ludzi poblad� i wrzasn��, ale jego g�os ca�kowicie uton�� w ryku jednocze�nie przyci�ni�tych pi��dziesi�ciu jeden klakson�w. Samochody nie przestawa�y tr�bi� i w czterech �cianach gara�u echo d�wi�ku uros�o do dzikiego, metalicznego sygna�u. Dwa samochody potoczy�y si� do przodu, niespiesznie, ale niechybnie do celu. Nast�pna dw�jka ustawi�a si� w linii za pierwsz� par�. Wszystkie samochody porusza�y si� nerwowo w swoich oddzielnych przegrodach. Zbiry wyba�uszy�y oczy, po czym wycofa�y si�. � Nie stawajcie pod �cian� � krzykn��em. Najwyra�niej ta instynktowna my�l im samym przysz�a do g�owy. Pognali szale�czo do drzwi gara�u. Przy drzwiach jeden z ludzi Gellhorna odwr�ci� si� i wyci�gn�� pistolet pi�stkowy. Cienki, b��kitny b�ysk poszed� w �lad za igie�kow� kul� w kierunku pierwszego samochodu, kt�rym by� Giuseppe. Cienki pasek farby odpad� z maski Giuseppe, a prawa strona przedniej szyby p�k�a i posypa�y si� z niej odpryski, ale kula nie przesz�a na wylot. M�czy�ni wybiegli przez drzwi, a samochody ze zgrzytem wyje�d�a�y dw�jkami za nimi w noc, sygnalizuj�c klaksonami szar��. Trzyma�em r�k� na �okciu Gellhorna, ale wydaje mi si�, �e i tak nie by� w stanie si� poruszy�. Usta mu dr�a�y. � Dlatego nie potrzebuj� ani ogrodze� pod napi�ciem, ani stra�nik�w � powiedzia�em. � Moja w�asno�� sama si� chroni. Oczy Gellhorna jak urzeczone biega�y tam i z powrotem, kiedy samochody, para po parze, �miga�y obok. Powiedzia�: � To s� mordercy! � Niech pan si� uspokoi. One nie zabij� pa�skich ludzi. � To s� mordercy! � Dadz� im tylko lekcj�. Na tak� w�a�nie okazj� moje samochody zosta�y specjalnie wyszkolone, do po�cigu na prze�aj; my�l�, �e to co spotka pana ludzi, b�dzie gorsze ni� zwyk�a, szybka �mier�. Czy kiedykolwiek by� pan �cigany przez automobil? Gellhorn nie odpowiedzia�. M�wi�em dalej. Nie chcia�em, �eby cokolwiek umkn�o jego uwagi. � Samochody b�d� cieniami pa�skich ludzi, �cigaj�cymi ich tutaj, blokuj�cymi ich tam, tr�bi�cymi na nich, rzucaj�cymi si� na nich, chybi�c z piskiem hamulc�w i grzmotem silnika. B�d� to robi�, dop�ki ich ofiary nie padn� bez tchu, czekaj�c, a� ko�a przejad� po nich i zgruchocz� im ko�ci. Samochody tego nie zrobi�. Zawr�c�. Mo�e pan si� jednak za�o�y�, �e pana ludzie nigdy w �yciu tutaj nie powr�c�. Za �adne pieni�dze, kt�re pan, lub dziesi�ciu takich jak pan, mo�e im da�. Niech pan pos�ucha� � mocniej chwyci�em go za �okie�. Wyt�y� s�uch. � Nie s�yszy pan jak trzaskaj� drzwi samochod�w? � Odg�osy by�y s�abe i odleg�e, ale niedwuznaczne. � �miej� si� � powiedzia�em. � Dobrze si� bawi�. Twarz wykrzywi�a mu si� ze z�o�ci. Uni�s� r�k�. Nadal trzyma� pistolet. � Nie robi�bym tego � powiedzia�em. � Jeden automobil jest ci�gle z nami. Nie wydaje mi si�, �eby do tej chwili zauwa�y� Sally. Podjecha�a tak cicho. Cho� jej prawy przedni b�otnik prawie mnie dotyka�, nie s�ysza�em jej silnika. By� mo�e wstrzymywa�a oddech. Gellhorn wrzasn��. � Nie tknie pana, dop�ki jestem z panem � powiedzia�em. � Ale je�li mnie pan zabije� Wie pan, Sally pana nie lubi. Gellhorn wycelowa� bro� w Sally. � Jej silnik jest os�oni�ty � powiedzia�em � i zanim zd��y�by pan nacisn�� spust po raz drugi, znalaz�by si� pan pod jej ko�ami. � No wi�c dobrze � wrzasn�� i nagle zgi�� mi rami� za plecami i wykr�ci� tak, �e z ledwo�ci� sta�em na nogach. Trzyma� mnie mi�dzy sob� i Sally i nie zwalnia� nacisku. � Wycofaj si� ze mn� i nie pr�buj uwolni�, staruszku z lamusa, bo wyrw� ci rami� ze stawu. Musia�em ruszy�. Zmartwiona i niepewna co zrobi�, Sally jecha�a obok nas. Usi�owa�em co� powiedzie� do niej, ale nie mog�em. Mog�em tylko zacisn�� z�by i j�cze�. Automatobus Gellhorna wci�� sta� przy gara�u. Zosta�em do niego wepchni�ty. Gellhorn wskoczy� za mn�, zamykaj�c drzwi na zamek. � W porz�dku � powiedzia�. � Teraz pogadamy do rzeczy. Rozciera�em rami�, pr�buj�c przywr�ci� w nim czucie i kiedy to robi�em, automatycznie i bez �wiadomego wysi�ku studiowa�em tablic� sterownicz� automatobusu. � To przer�bka � stwierdzi�em. � Co z tego? � zapyta� zjadliwie. � To pr�bka mojej pracy. Wzi��em niepotrzebne podwozie, znalaz�em m�zg, kt�ry mog�em zastosowa� i z�o�y�em sobie prywatny automatobus. O co chodzi? Szarpn��em za tablic� kontroln�, odchylaj�c j� na bok. � Do diab�a � zakl��. � Odejd� od tego. � Kantem d�oni uderzy� mnie w lewy bark parali�uj�c go. Mocowa�em si� z Gellhornem. � Nie chc� zrobi� temu automatobusowi krzywdy � wysapa�em. � My�li pan, �e kim jestem? Chc� tylko rzuci� okiem na niekt�re pod��czenia silnika. Nie trzeba by�o wiele rzuca� okiem. Kiedy si� zwr�ci�em do niego, wrza�o we mnie. Powiedzia�em: � Jest pan �otrem i �ajdakiem. Nie mia� pan prawa sam instalowa� tego silnika. Dlaczego nie poszuka� pan specjalisty od robotyki? � Czyja wygl�dam na wariata? � oburzy� si�. � Nawet je�li ten silnik by� kradziony, nie mia� pan prawa potraktowa� go w ten spos�b. Lut, ta�ma i metalowe zaciski! To brutalne! � Ale dzia�a, nie? � Jasne, �e dzia�a, ale to musi by� piek�o dla automatobusu. M�g�by pan �y� z migren� i ostrym artretyzmem, ale nie by�oby to wspania�e �ycie. Ten samoch�d cierpi. � Zamknij si�! � Przez chwil� patrzy� przez okno na Sally, kt�ra podjecha�a do automatobusu tak blisko, jak tylko mog�a. Gellhorn upewni� si� czy drzwi i okna s� zablokowane. � A teraz wynosimy si� st�d, zanim inne samochody powr�c� � powiedzia�. � Zatrzymamy si� gdzie indziej. � Co to panu da? � Kiedy� twoim samochodom sko�czy si� paliwo, nie? Nie skonstruowa�e� ich tak, �eby mog�y same tankowa�, prawda? Wr�cimy i doko�czymy robot�. � B�d� mnie szuka� � powiedzia�em. � Pani Hester wezwie policj�. Nie spos�b by�o przekona� go. Po prostu wrzuci� bieg w automatobusie. Samoch�d chwiejnie potoczy� si� do przodu. Sally pod��y�a za nami. � Co ona mo�e zrobi�, kiedy jeste� tutaj ze mn�? � zachichota�. Wydawa�o si�, �e Sally te� zdaje sobie z tego spraw�. Nabra�a pr�dko�ci, wyprzedzi�a nas i znikn�a. Gellhorn otworzy� okno obok siebie i splun�� przez szpar�. Automatobus posuwa� si� oci�ale ciemn� szos�, a jego silnik pracowa� nier�wno. Gellhorn przyciemni� �wiat�a, tak �e fosforyzuj�cy, zielony pasek biegn�cy �rodkiem autostrady i skrz�cy si� w �wietle ksi�yca by� wszystkim co trzyma�o nas z dala od drzew. Na szosie panowa� niewielki ruch. Min�y nas dwa samochody a po naszej stronie autostrady nie by�o �adnego pojazdu, ani z przodu, ani z ty�u. Najpierw us�ysza�em trzaskanie drzwi. Szybkie i ostre pocz�tkowo po prawej, a potem po lewej stronie. R�ce Gellhorna dr�a�y, gdy dziko przyciska� gaz, �eby przyspieszy�. Promie� �wiat�a strzeli� spomi�dzy drzew, o�lepiaj�c nas. Kolejny promie� wpad� na nas zza barierek ochronnych po drugiej stronie. Przy torze przejazdowym, czterysta metr�w przed nami, rozleg� si� ryk samochodu przecinaj�cego lotem strza�y nasz� drog�. � Sally pojecha�a po reszt� � powiedzia�em. � Zdaje mi si�, �e jest pan otoczony. � Co z tego? Co mog� zrobi�? Zgi�� si� wp� nad przyrz�dami sterowniczymi, spogl�daj�c przez przedni� szyb�. � A ty niczego nie pr�buj, staruszku z lamusa � powiedzia� p�g�osem. Nie by�bym w stanie. Czu�em si� znu�ony; moje lewe rami� p�on�o. Odg�osy silnik�w skupi�y si� i zbli�a�y coraz bardziej. S�ysza�em jak silniki pracuj� w dziwnym rytmie; nagle wyda�o mi si�, �e moje samochody rozmawiaj� ze sob�. Od ty�u dobieg�y zmieszane d�wi�ki klakson�w. Odwr�ci�em si�, a Gellhorn szybko zerkn�� w lusterko wsteczne. Kilkana�cie samochod�w pod��a�o za nami obydwoma pasami. Gellhorn wrzasn�� i roze�mia� si� szale�czo. � Zatrzymaj si�! � krzykn��em. � Zatrzymaj samoch�d! Nie dalej ni� p� kilometra przed nami, wyra�nie widoczna w promieniach reflektor�w dw�ch jad�cych jezdni� sedan�w znajdowa�a si� Sally, ustawiona swoj� wymuskan� karoseri� r�wno w poprzek drogi. Dwa samochody wystrzeli�y na przeciwny pas jezdni po naszej lewej stronie, jad�c idealnie r�wno z nami i nie pozwalaj�c, aby Gellhorn skr�ci� w bok. Ale on nie mia� zamiaru skr�ca�. Po�o�y� palec na przycisku pe�na�pr�dko��do�przodu i nie puszcza� go. � Nie b�dzie tutaj �adnego blefu � powiedzia�. � Ten automatobus wa�y pi�� razy wi�cej ni� ona, staruszku z lamusa, i po prostu zepchniemy j� z drogi jak zdech�ego kota. Wiedzia�em, �e jest w stanie to zrobi�. Automatobus by� na kierowaniu r�cznym, a palec Gellhorna na przycisku gazu. Wiedzia�em, �e to zrobi. Opu�ci�em okno i wysun��em g�ow�. � Sally � krzykn��em. � Zjed� z drogi. Sally! M�j krzyk uton�� w udr�czonym pisku maltretowanych pas�w hamulcowych. Poczu�em, jak mn� rzuci�o do przodu i us�ysza�em, jak zduszone sapni�cie wydobywa si� z piersi Gellhorna. � Co si� sta�o? � spyta�em. To by�o g�upie pytanie. Zatrzymali�my si�. To si� w�a�nie sta�o. Sally i automatobus sta�y p�tora metra od siebie. Pomimo pi�ciokrotnie wi�kszego ci�aru p�dz�cego wprost na ni�, Sally ni