7992

Szczegóły
Tytuł 7992
Rozszerzenie: PDF
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres [email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.

7992 PDF - Pobierz:

Pobierz PDF

 

Zobacz podgląd pliku o nazwie 7992 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.

7992 - podejrzyj 20 pierwszych stron:

William Faulkner ABSALOMIE, ABSALOMIE.. Tytu� orygina�u: Absalom. Absalom! (T�um. Zofia Kierszys) (c) 1966 by William Faulkner 1967, 2003 I Zasiedli par� minut po drugiej i przez to d�ugie i parne, znu�one i zmartwia�e wrze�niowe popo�udnie siedzieli w tym pokoju, kt�ry panna Coldfield wci�� jeszcze nazywa�a kantorem, bo tak go kiedy� nazywa� jej ojciec - w pokoju mrocznym i dusznym, z �aluzjami szczelnie zasuni�tymi ju� od lat czterdziestu trzech, bo w czasach kiedy panna Coldfield by�a m�od� dziewczyn�, kto� tam uwa�a�, �e �wiat�o i przewiew przynosz� gor�co i �e w mroku jest zawsze ch�odniej. Teraz (w miar� jak s�o�ce coraz pe�niejszym blaskiem pada�o na t� stron� domu) mrok kratkowa�o coraz wi�cej ��tych uko�nych krech, w kt�rych drga�y niezliczone cz�steczki kurzu czy te� mo�e - my�la� Quentin - odpryski starej, zesch�ej farby z �uszcz�cych si� �aluzji, wdmuchiwane do pokoju przez s�o�ce zupe�nie tak, jak m�g�by je wdmuchiwa� wiatr. Za jednym oknem pi�a si� po drewnianej kracie rozkwit�a ju� po raz drugi tego lata wistaria i s�ycha� by�o stamt�d od czasu do czasu nag�y, suchy, dobitny furkot wr�bli w�r�d li�ci, a naprzeciwko Quentina siedzia�a panna Coldfield w odwiecznej �a�obie, kt�r� od czterdziestu trzech lat nosi�a nie wiadomo po kim: po siostrze czy po ojcu, czy po nigdy nie istniej�cym m�u - wyprostowana w twardym, kanciastym fotelu, takim dla niej wysokim, �e nogi jej, proste i sztywne, zdawa�oby si�, wykute z �elaza, zwisa�y jak dziecku z jak�� bezradn� statyczn� w�ciek�o�ci�, nie dosi�gaj�c pod�ogi - siedzia�a i m�wi�a tym swoim pos�pnym, steranym, zdumionym g�osem, m�wi�a i m�wi�a, a� wreszcie chwilami s�uchanie zapiera�o si� samo siebie, zmys� s�uchu si� unicestwia� i przed oczami Quentina stawa� ten od dawna zmar�y przedmiot jej daremnej, bezsilnej, a przecie� niespo�ytej nienawi�ci - jak widmo wywo�ane wspomnieniem zniewagi, spokojne, oboj�tne i ju� nieszkodliwe, powsta�e z wieczystego snu zwyci�skich proch�w. G�os panny Coldfield nie milk�, po prostu przebrzmiewa�. Mrok wtedy zalega�, trumiennie pachn�cy i os�odzony, przes�odzony woni� wistarii ponownie rozkwit�ej na zewn�trznej �cianie domu - woni� uj�t� i destylowan�, przedestylowan� przez zaciek�e a ciche s�o�ce wrze�nia. W ten mrok, niby trzepni�cia bacika, dolatywa�y pierzaste trzepoty wr�bli i wsnuwa� si� zat�ch�y zapach starego kobiecego cia�a d�ugo hartowanego w dziewictwie, i majaczy�a w tej mgle zwr�cona ku Quentinowi twarz panny Coldfield, mizerna i sterana ponad nik�ym tr�jk�tem �abotu i mankiet�w na tle oparcia tego zbyt wysokiego fotela, na kt�rym ona ca�a, panna Coldfield, wygl�da�a jak ukrzy�owane dziecko. G�os jej nie milk�, po prostu przebrzmiewa� w nich przeci�g�e chwile ciszy po to, by zn�w wybrzmiewa� z nich powoli, s�cz�c si� niby strumie� z jednej �awicy suchych piask�w do drugiej, a w g�osie, pos�uszne mu pos�usze�stwem cienia, duma�o to widmo, jak gdyby by�o widmem nawiedzaj�cym w�a�nie g�os, podczas gdy inne widma, szcz�liwsze, nawiedzaj� domy. A� w scen� tak spokojn�, godnie przyzwoit�, jak scena z nagrodzonej szkolnej akwareli, wydar� si� nagle z jakiego� bezg�o�nego grzmotu on (ten cz�owiek-ko�-demon), jeszcze w dymie siarki snuj�cym si� po w�osach, ubraniu i brodzie - wdar� si� nagle na czele bandy dzikich Negr�w podobnych do cz�ciowo oswojonych zwierz�t, przyuczonych jedynie do tego, by chodzi� na dw�ch �apach po ludzku; Negr�w ot�pia�ych, zwierz�co oboj�tnych, w�r�d kt�rych si� kuli� ten francuski architekt - pos�pny nieborak w �achmanach i w kajdanach. On, z rud� brod� je�dziec na koniu, w bezruchu trzyma� d�o� podniesion�, za nim si� t�oczyli w ciszy ci dzicy czarni i jeniec architekt, paradoksalnie dzier��c zdobywcze �opaty, kilofy i topory - bro� zwyci�stwa na drodze pokoju, nie wojny. A potem w drugiej chwili, w kt�rej nie by�o miejsca na zdumienie, wyda�o si� Quentinowi, �e widzi, jak oni rzucaj� si� gwa�townie na sto kwadratowych mil dziewiczej, spokojnej, zadziwionej ziemi, by natychmiast z Nico�ci bezszelestnej wyrwa� dom w�r�d pysznych strzy�onych francuskich ogrod�w i ciskaj�c to niby karty w grze na st� stwarzaj� pod kap�a�sk�, nieruchom� d�oni� t� �Setk� Sutpena� - to �Niech si� stanie Setka Sutpena�, jak niegdy� owo pradawne �Niech si� stanie �wiat�o��. A potem s�uch Quentinowi powr�ci� i wydawa�o mu si�, �e s�ucha rozmowy dw�ch Quentin�w Compson�w: tego jednego Quentina Compsona przed wyjazdem na studia, Quentina tymczasem wci�� jeszcze na Po�udniu, tu na zabitym deskami Po�udniu, martwym ju� od roku tysi�c osiemset sze��dziesi�tego pi�tego, zaludnionym przez gadatliwe, zniewa�one, zawiedzione widma przesz�o�ci, Quentina, kt�ry teraz s�ucha, musi s�ucha� tego, co mu o dawnych widmowych czasach opowiada jedno z owych widm, opieraj�ce si� d�u�ej ni� inne konieczno�ci spoczywania w ciszy, i tego drugiego Quentina Compsona, kt�ry z racji swej m�odo�ci jeszcze nie mo�e by� widmem, ale kiedy� i tak na pewno widmem zostanie z tej prostej przyczyny, �e tak samo jak ona, panna Coldfield, urodzi� si� i wychowa� na zabitym deskami Po�udniu. S�ucha� teraz, jak rozmawiaj� ze sob� ci dwaj Quentinowie, dwaj nie-ludzie m�wi�cy nie-mow� - jak w d�ugiej ciszy rozmawiaj� ze sob� tak: Zdaje si�, �e ten demon... on si� nazywa� Sutpen... (Pu�kownik Sutpen)... Pu�kownik Sutpen. Znik�d znienacka przyby� z band� obcych Negr�w na t� ziemi� i za�o�y� plantacj�... (Przemoc� wydar� z ziemi plantacj�, m�wi panna Rosa Coldfield)... przemoc� wydar�. I o�eni� si� z jej siostr� Ellen, i sp�odzi� syna i c�rk�, kt�rzy... (Jak cham sp�odzi�, m�wi panna Rosa Coldfield)... jak cham. Kt�rzy byliby jego chlub�, podpor� i pociech� w staro�ci, gdyby nie to, �e... (gdyby nie to, �e oni mu zniszczyli �ycie czy jak to tam by�o, b�d� te* on ich zniszczy� czy co� tam. I umar�)... i umar�. Nikt nie czuje b�lu z tego powodu, m�wi panna Rosa Coldfield... (Nikt opr�cz niej.) W�a�nie, nikt opr�cz niej. (I opr�cz Quentina Compsona.) W�a�nie. I opr�cz Quentina Compsona. - Bo Quentin jedzie na Uniwersytet Harwardzki, jak mi m�wiono - powiedzia�a panna Coldfield. - Ot� ja sobie nie wyobra�am, �eby kiedykolwiek Quentin tu powr�ci� i osiad� na sta�e jako prowincjonalny adwokat w takiej ma�ej mie�cinie jak Jefferson. Ju� si� Jankesi postarali o to, �eby na Po�udniu niewiele dla m�odego cz�owieka zosta�o do roboty. Wi�c mo�e wkroczy Quentin na drog� kariery literackiej, tak jak to obecnie czyni tu du�o pan�w i pa� z towarzystwa, i mo�e kiedy� Quentin to wszystko sobie przypomni i o tym napisze. Pewnie b�dzie Quentin ju� �onaty i �ona zapragnie nowej sukni albo nowego fotela w domu, wi�c Quentin o tym napisze i z�o�y to w redakcji jakiego� czasopisma. Mo�e �yczliwie wspomni Quentin wtedy staruszk�, kt�ra chocia� Quentin by wola� sp�dzi� ten czas z r�wie�nikami na �wie�ym powietrzu, kaza�a mu siedzie� ze sob� przez ca�e popo�udnie w tych czterech �cianach i s�ucha� cierpliwie opowiadania o ludziach i sprawach, i wydarzeniach, jakich, na swoje szcz�cie, Quentin unikn��. Ja wiem, �e Quentin by wola� by� teraz z r�wie�nikami. - Tak, prosz� pani - powiedzia� Quentin. �Tylko �e tak naprawd� to jej wcale nie chodzi o mnie - pomy�la�. - Ona po prostu chce, �eby to wszystko zosta�o wypowiedziane.� To by�o na pocz�tku tej ca�ej rozmowy. Jeszcze mia� w kieszeni kartk�, kt�r� mu przed samym po�udniem dor�czy� jaki� ma�y Murzynek - t� kartk� od panny Coldfield z zaproszeniem - cudaczna, sztywna, oficjalna pro�ba, b�d�ca w�a�ciwie pozwem nieomal z tamtego �wiata - ten dziwaczny archaiczny arkusz staro�wieckiej dobrej papeterii, schludnie zapisany nik�ym, zwartym pismem. Pismo to �wiadczy�o o charakterze zimnym, nieub�aganym, a nawet bezwzgl�dnym, na czym Quentin si� nie pozna� mo�e, dlatego, �e tak bardzo by� zdumiony zaproszeniem kobiety prawie trzy razy starszej od niego, z kt�r� nie zamieni� w sumie nawet stu s��w, chocia� zna� j� przez ca�e swoje �ycie, a mo�e po prostu dlatego, �e mia� dopiero dwadzie�cia lat. Pos�uszny wezwaniu, natychmiast po wczesnym obiedzie przew�drowa� poprzez suchy, zakurzony upa� pocz�tk�w wrze�nia te p� mili z domu Compson�w do jej domu. Jej dom, podobnie jak ona sama, wygl�da� na nieco mniejszy, ni� by� w rzeczywisto�ci - niski, pomimo �e jednopi�trowy, nie otynkowany i troch� odrapany, mia� jednak w sobie cech� pos�pnej trwa�o�ci, jak gdyby, podobnie jak panna Coldfield, zosta� stworzony po to, by trwa�, by� nieodzown� cz�stk�, uzupe�nieniem jakiego� �wiata pod ka�dym wzgl�dem mniejszego ni� rzeczywisty �wiat naoko�o. W sieni z okiennicami szczelnie zamkni�tymi, gdzie mrok by� gor�tszy ni� jasno�� na dworze, jakby to nie sie� by�a, a stary grobowiec, w kt�rym si� zatrzyma�y te wszystkie westchnienia czasu opiesza�ego, nabrzmia�ego �arem, wci�� si� powtarzaj�ce i powtarzaj�ce w ci�gu minionych czterdziestu trzech lat, ju� czeka�a na Quentina ma�a posta� w czerni nawet nie szeleszcz�cej, z twarz� mglist� ponad bladym tr�jk�tem koronek �abotu i mankiet�w - badawcza, natarczywa i skupiona czeka�a, �eby go poprowadzi� w g��b domu. �Ona po prostu chce, �eby to wszystko zosta�o powiedziane - my�la� Quentin - �eby ludzie, kt�rych ona nigdy nie zobaczy i o kt�rych nigdy nie us�yszy, kt�rzy ani o jej istnieniu nie wiedz�, ani jej nie widzieli, kiedy� to przeczytali i wreszcie poj�li, dlaczego B�g dopu�ci� do tego, �e�my przegrali wojn�: tylko w ten spos�b, poprzez krew naszych m�czyzn i �zy naszych kobiet, B�g m�g� powstrzyma� tego demona, zetrze� jego imi� i potomstwo z powierzchni ziemi.� A potem prawie natychmiast doszed� do wniosku, �e to nie jest pow�d, dla kt�rego panna Coldfield wys�a�a t� kartk�, i to w�a�nie do niego, bo gdyby po prostu chcia�a, �eby to zosta�o wypowiedziane, napisane czy nawet wydrukowane, to przecie� by nie potrzebowa�a wzywa� w tym celu nikogo - ona, kobieta, kt�ra ju� w czasach m�odo�ci jego (Quentina) ojca zyska�a w miasteczku i hrabstwie s�aw� poetki laureatki, pisuj�c dla garstki puryta�skich abonent�w miejscowej gazety liczne poematy, ody, panegiryki i epitafia czerpane z zapas�w jakiego� za�artego, nieub�aganego oporu nie pozwalaj�cego jej uzna� kl�ski Po�udnia. Mia�y jednak min�� jeszcze trzy godziny, zanim Quentin si� dowiedzia�, dlaczego panna Coldfield go wezwa�a, bo cz�� jej opowie�ci, t� pierwsz� cz��, zna� od dawna. To by�a cz�� jego dziedzictwa, naby� do tego prawo oddychaj�c przez dwadzie�cia lat tym samym powietrzem, kt�rym niegdy� oddycha� �w cz�owiek. Sutpen, I s�uchaj�c o nim opowiada� ojca - to by�a od osiemdziesi�ciu lat cz�� dziedzictwa ca�ego miasteczka Jefferson, oddychaj�cego tym samym powietrzem przez ca�y czas pomi�dzy tym wrze�niowym popo�udniem w roku tysi�c dziewi��set dziewi�tym a tamtym czerwcowym porankiem niedzielnym w roku tysi�c osiemset trzydziestym trzecim, kiedy to on, Sutpen, wprost ze swej niezbadanej przesz�o�ci po raz pierwszy wjecha� do Jefferson i zdoby� ziemi� nie wiadomo jak. i wybudowa� sobie dom, dw�r, na poz�r z niczego, i o�eni� si� z lillen Coldfield, i sp�odzi� dwoje dzieci: syna, kt�ry zabi� narzeczonego swojej siostry, oraz c�rk�, kt�ra zosta�a przez to wdow�, nie b�d�c jeszcze oblubienic� - sp�odzi� tych dwoje dzieci i w ten spos�b doprowadzi� przeznaczony mu bieg wydarze� do gwa�townego (sprawiedliwego, przynajmniej tak by powiedzia�a panna Coldfield) kresu. Quentin wyr�s� w�r�d tych opowie�ci: nazwiska pada�y w nich niezliczone, daj�ce si� doczepia� do ka�dej z niezliczonych os�b. Jego dzieci�stwo by�o ich pe�ne; on sam w�a�ciwie by� jak pusta sala z ci�g�ym echem tych d�wi�cznych, pokonanych nazwisk; by� nie ma��, jednostk�, rosn�cym stworzeniem, ale ogromn� ich rzecz� pospolit�. By� jakby koszarami tej armii upartych, wstecz, w przesz�o�� zapatrzonych widm, kt�re wci�� jeszcze, nawet teraz, po d�ugich czterdziestu trzech latach, powraca�y do zdrowia z gor�czki zbawiennej, co ju� je wyleczy�a z odwiecznej choroby, powoli si� budzi�y nie�wiadome nawet, �e walcz�c tak przed laty pragn�y pokona� wcale nie sw� chorob�, lecz w�a�nie gor�czk� - widma wci�� zapatrzone z zaci�tym uporem wstecz poza t� gor�czk� na okres choroby, wci�� go wspominaj�ce z rzeczywistym �alem, i chocia� po gor�czce bardzo jeszcze s�abe, to przecie� ju� zupe�nie od choroby wolne, wcale nie pojmuj�ce, �e w�asnej bezsile dzi� wolno�� zawdzi�czaj�. - Ale po co mi to opowiada�? - zapyta� ojca wieczorem po powrocie do domu, po tym, jak ju� panna Coldfield wreszcie pozwoli�a mu odej��, kiedy jej obieca�, �e przyjedzie po ni� bryczk� o wyznaczonej godzinie. - Po co mi to opowiada�? Co mnie obchodzi, �e ta po�a� ziemi, czy co� tam, mia�a go w ko�cu dosy� i obr�ci�a si� przeciwko niemu, i zabi�a go? To co, �e zabi�a tak�e i jej, panny Coldfield, rodzin�? Kiedy� obr�ci si� przeciwko nam wszystkim i z kolei nas pozabija bez r�nicy, czy si� nazywamy Sutpen czy Coldfield, czy inaczej. - Tak - powiedzia� pan Compson. - Przed laty my�my tu na Po�udniu zrobili z naszych kobiet damy. A potem przysz�a wojna i z dam zrobi�a widma. C� nam d�entelmenom, pozostaje teraz innego, jak s�ucha� tych widm? - Po czym zapyta�: - Chcesz zna� ten prawdziwy pow�d, dla kt�rego ona wybra�a w�a�nie ciebie? - Siedzieli na werandzie po kolacji i Quentin mia� jeszcze sporo czasu do chwili wyjazdu po pann� Coldfield. - To dlatego, �e ona potrzebuje kogo�, kto by tam z ni� pojecha�... jakiego� m�czyzny, d�entelmena, na tyle jednak m�odego, �eby pos�usznie zrobi� to, co ona chce, i w taki spos�b, jaki ona uzna za stosowny. A ciebie wybra�a, dlatego, �e tw�j dziadek by� dla Sutpena w naszym hrabstwie czym� najbardziej zbli�onym do przyjaciela. Wi�c ona prawdopodobnie s�dzi, �e Sutpen mo�e co� opowiada� dziadkowi o sobie i o niej, o tych zar�czynach, kt�re ich nie zar�czy�y, o tej przysi�dze wierno�ci, kt�rej nie zd��yli sobie z�o�y�. �e mo�e nawet powiedzia� dziadkowi, dlaczego ona ostatecznie da�a mu kosza. I �e mo�e dziadek opowiedzia� to mnie, a ja z kolei opowiedzia�em tobie. Tak, wi�c w pewnym sensie ca�a ta sprawa, cokolwiek by si� jeszcze tam dzisiaj zdarzy�o, pozostanie w dalszym ci�gu w rodzinie; ta straszna tajemnica rodzinna, (je�eli to jest straszna tajemnica) pozostanie w zamkni�tej rodzinnej szafie. Mo�e ona s�dzi, �e bez przyjacielskiej pomocy dziadka Sutpenowi nigdy nie uda�oby si� tutaj osiedli� i, co za tym idzie, nie uda�oby mu si� r�wnie� o�eni� z Ellen. Wi�c mo�e ona uwa�a, �e ty dziedzicznie jeste� obci��ony cz�ciow� odpowiedzialno�ci� za wszystko, co si� przez Sutpena sta�o z ni� i z jej rodzin�.) Bez wzgl�du na to, czym powodowa�a si� panna Coldfield wybieraj�c w�a�nie jego, nawi�zanie do tego powodu, my�la� Quentin, jako� zabiera jej bardzo du�o czasu. A przecie�, jak gdyby odwrotnie proporcjonalnie do tego przebrzmiewaj�cego g�osu, wywo�ane widmo cz�owieka, kt�rego panna Coldfield ani przebaczeniem, ani zemst� dosi�gn�� nie mog�a, zacz�o nabiera� jakich� cech konkretnych i trwa�ych. Samo otaczaj�ce si� swym w�asnym kszta�tem, zamkni�te w tym siarkowym wyziewie piekielnym, w aurze niemo�liwo�ci ponownego �ycia i odnowy moralnej, duma�o to widmo (duma�o, my�la�o, mo�e mia�o nawet zdolno�� odczuwania i dzi�ki temu chyba wiedzia�o, �e chocia� jest wyw�aszczone ze spokoju, kt�rego ona da� mu nie chce, to jednak, b�d�c widmem cz�owieka jako� przecie� odpornego na zm�czenie, nadal nieodwo�alnie znajduje si� poza jej zasi�giem, wi�c ona go nie mo�e dotkn�� ani skrzywdzi�) - spokojny, ju� nieszkodliwy, nawet nie bardzo uwa�ny straszny ludojad z ba�ni, kt�ry podczas dalszego przebrzmiewania g�osu panny Coldfield wy�oni� z siebie przed oczami Quentina dwoje dzieci, te� na p� ludojad�w, po czym owe trzy postacie razem utworzy�y cieniste t�o dla czwartej. T� czwart� by�a matka tych dzieci, zmar�a siostra panny Coldfield, Ellen: ta bez �ez Niobe, kt�ra pocz�a z demonem w jakim� nie do poj�cia straszliwym koszmarze, kt�ra nawet za �ycia chodzi�a bez �ycia, rozpacza�a nie p�acz�c, oto si� zjawi�a samotna i spokojna, nieobecna duchem, nie jak ta, co prze�y�a i m�a, i dzieci, i nie jak ta, co zmar�a przed nimi wszystkimi, ale tak jakby nigdy w og�le nie �y�a. Wydawa�o si� Quentinowi, �e widzi ich wszystkich czworo upozowanych w konwencjonalnej grupie rodzinnej z tamtego okresu, zastyg�ych martwo, godnie i uroczy�cie niby na jakiej� wyblak�ej staro�wieckiej fotografii - powi�kszonej i wisz�cej teraz na �cianie z ty�u ponad przebrzmiewaniem g�osu, kt�rego w�a�cicielka (panna Coldfield) wcale o nich nie wiedzia�a, jak gdyby po raz pierwszy by�a w tym pokoju i jeszcze nie zd��y�a si� rozejrze�. Ta fotografia, ta grupa rodzinna nawet dla Quentina mia�a w sobie jak�� obco��, sprzeczno�� i cudaczno��, co� niezupe�nie zrozumia�ego i (nawet w oczach dwudziestolatka) co� niezupe�nie na miejscu - ostatnia osoba tej grupy umar�a przed dwudziestu pi�ciu laty, a pierwsZA przed p�wiekiem, ale oto teraz, wywo�ani z dusznych mrok�w zmartwia�ego domu, zn�w byli tu wszyscy razem pomi�dzy pos�pn� nieub�agan� zawzi�to�ci� staruszki a biernym rozdra�nieniem dwudziestoletniego ch�opca. �Kiedy si� kogo� kocha - pomy�la� Quentin - mo�e trzeba zna� go straszliwie dobrze, ale kiedy si� kogo� przez czterdzie�ci trzy lata nienawidzi, wtedy zna si� go z pewno�ci� tak straszliwie dobrze, �e ju� lepiej zna� go nie mo�na. Wi�c to w�a�ciwie �wietnie, bo po czterdziestu trzech latach ten kto� znienawidzony ju� nie mo�e niczym ani zaskoczy�, ani bardzo uradowa�, ani doprowadzi� do wielkiej w�ciek�o�ci Mo�e to (ten g�os, to wszystko, co ten g�os m�wi, to niedowierzanie, niemo�liwe do zniesienia zdumienie) by�o g�o�nym krzykiem kiedy� dawno temu, kiedy ona by�a m�oda - my�la� - krzykiem m�odego buntu przeciwko rozpaczy i krzykiem oskar�enia przeciwko z�ym, �lepym splotom okoliczno�ci i strasznym zdarzeniom, ale teraz to ju� nie jest krzyk... teraz to jest ju� tylko cichy g�os starej niezaspokojonej kobiety, w ci�gu czterdziestu trzech lat hartowanej w poczuciu dawnej zniewagi, w dawnej zawzi�to�ci, kobiety zniewa�onej i zdradzonej przez t� ostateczn� i pe�n� obraz�, jak� by�a dla niej �mier� Sutpena.� - To nie by� d�entelmen. To nawet nie by� d�entelmen. Kiedy tu przyjecha�, mia� tylko konia, dwa pistolety i nazwisko, o jakim nikt nigdy przedtem nie s�ysza�; i nikt nie wiedzia�, czy to aby na pewno jest jego prawdziwe nazwisko, tak samo jak nikt nie widzia�, czy ten ko�, i nawet te pistolety, to naprawd� jego w�asno��. Przyjecha� tu, bo szuka� dla siebie kryj�wki i hrabstwo Yoknapatawpha takiej kryj�wki mu dostarczy�o. Stara� si� o gwarancj� ludzi szacownych, �eby si� ni� os�oni� przed innymi, p�niejszymi przybyszami, kt�rzy by mogli z kolei poszukiwa� tu jego, i Jefferson takiej gwarancji mu dostarczy�o. A potem jeszcze potrzebowa� przyzwoitej pozycji towarzyskiej, tarczy w postaci jakiej� cnotliwej kobiety, na to, �eby swoje stanowisko umocni�, uczyni� je twierdz� nie do zdobycia nawet w owym nieuniknionym dniu, w owej nieuniknionej godzinie, kiedy ludzie, chocia� mu przedtem dawali protekcj�, musieli przeciwko niemu powsta� z pogard�, strachem i oburzeniem; to w�a�nie nasz ojciec, m�j i Ellen, da� mu t� przyzwoit� pozycj� towarzysk� Och, ja nie zamierzam wcale broni� Ellen: �lepa, zwariowana romantyczka, kt�ra na swoje usprawiedliwienie mia�a tylko m�odo�� i brak do�wiadczenia, je�eli to w og�le usprawiedliwieniem by� mo�e. �lepa, zwariowana romantyczka, a potem �lepa zwariowana matka. I ju� nie da�o si� jej usprawiedliwia� ani m�odo�ci�, ani brakiem do�wiadczenia, kiedy le�a�a na �o�u �mierci tam w tym wspania�ym domu, za kt�ry wymieni�a i dum�, i spok�j. I by�a tam przy niej tylko c�rka, w�a�ciwie ju� wtedy wdowa, chocia� nigdy nie by�a oblubienic�, chocia� prawdziw� wdow�, nigdy w og�le nie b�d�c �on�, mia�a zosta� dopiero w trzy lata p�niej. Syna przy Ellen nie by�o, bo wyrzek� si� dachu, pod kt�rym si� urodzi� i pod kt�ry mia� jeszcze kiedy� powr�ci� raz jeden tylko, i to jako morderca, nieomal bratob�jca. A on, ten bies, �ajdak, szatan, walczy� wtedy w stanie Wirginia, tam gdzie szans� ziemi na to, �eby si� go pozby�, by�y wi�ksze ni� gdziekolwiek indziej pod s�o�cem, ale przecie� my�my obie z Ellen i tak wiedzia�y, �e on na pewno stamt�d wr�ci, �e raczej wszyscy co do jednego m�czy�ni z naszych wojsk b�d� musieli polec, zanim kula czy pocisk armatni odnajdzie w�a�nie jego. Wi�c nie by�o przy Ellen nikogo, tylko c�rka i ja, dziecko, uwa�a Quentin, dziecko o cztery lata m�odsze od tej siostrzenicy, kt�r� mia�am ocali�. I to w�a�nie do mnie, do tego dziecka, zwr�ci�a si� Ellen ze s�owami: �Uchro� j�. Uchro� przynajmniej Judith.� Tak, tak, �lepa, zwariowana romantyczka. Jej nawet nie poci�ga�a ta stumilowa plantacja, kt�ra najwidoczniej takie wra�enie zrobi�a na naszym ojcu, ani ten du�y dom, ani ta banda niewolnik�w na ka�de skinienie w dzie� i w nocy, to wszystko, co sk�oni�o, �e nie powiem: spi�o ostrog�, nasz� ciotk� do popierania tego ma��e�stwa. Nie: poci�ga�a j� tylko twarz tego m�czyzny zadaj�cego szyku nawet na koniu... chocia� on tak dalece, jak wszystkim (��cznie z ojcem, kt�ry mia� da� mu c�rk� za �on�) by�o wiadome, albo w og�le nie mia� �adnej przesz�o�ci, albo nie umia� jej wyjawi�; wjecha� do miasteczka znik�d, maj�c tylko konia dwa pistolety, i stado dzikich zwierz�t, kt�re w jakiej� poga�skiej okolicy, tam gdzie�, sk�d uciek�, zdo�a� sam jeden upolowa� tylko dlatego, �e by� silniejszy w swoim strachu ni� te dzikusy w swoim; mia� jeszcze ze sob� tego francuskiego architekta, zastraszonego, jakby jego z kolei upolowali i schwytali ci dzicy Murzyni. Z tym wszystkim uciek� nie wiadomo sk�d i przyby� tu, i ukry� si�, schowa� za przyzwoit� pozycj� towarzysk� i za tymi stu milami ziemi nie wiadomo w jaki spos�b nabytej od plemienia nieo�wieconych Indian, i za tym domem wielkim jak gmach naszego s�du. Przez trzy lata mieszka� w tym domu bez okien, bez drzwi, bez ��ka, a jednak od pocz�tku nazywa� to Setk� Sutpena zupe�nie tak, jakby to by�a posiad�o�� z nadania kr�lewskiego, kt�ra w nieprzerwanej ci�g�o�ci dziedziczenia przesz�a na niego po pradziadku. A potem ju� mia� ognisko rodzinne, szacowno��: �on� i dzieci... to, co by�o konieczne jako ca�kowita os�ona, co wi�c przyj�� wraz z innymi atrybutami swojej przyzwoitej pozycji towarzyskiej, tak jakby w g�szczu g�og�w pe�nych cierni przyj�� konieczn� jak�� niewygod� czy nawet b�l, gdyby tylko g�szcz ten da� mu os�on�, jakiej chcia� dla siebie. Nie. Nawet nie d�entelmen. Ani nie ma��e�stwo z Ellen, ani nawet ma��e�stwo z dziesi�cioma tysi�cami takich Ellen nie uczyni�oby z niego d�entelmena. To nie znaczy, �eby on chcia� d�entelmenem pozosta� czy cho�by za d�entelmena by� uwa�anym. Nie chcia�. To nie by�o konieczne, skoro najzupe�niej mu wystarczy�o nazwisko Ellen i naszego ojca na �wiadectwie �lubu (b�d� te� na jakimkolwiek innym dyplomie przyzwoitej pozycji towarzyskiej) dost�pnym dla oczu ludzkich, tak samo jakby mu wystarczy� podpis naszego ojca (b�d� kogo� innego r�wnie szacownego) na jakim� rewersie. Bo nasz ojciec wiedzia�, kim by� nasz dziadek w Tennessee i kim by� nasz pradziadek w Wirginii, a nasi s�siedzi i wszyscy woko�o nas wiedzieli, �e my to wiemy, my za� ze swej strony wiedzieli�my, �e oni wiedz�, �e my wiemy, i wiedzieli�my r�wnie�, �e oni by uwierzyli we wszystko, co by�my im powiedzieli o pochodzeniu kogokolwiek, nawet w wypadku gdyby�my k�amali. A przecie� do�� by�o spojrze� na niego raz jeden, �eby wiedzie�, �e on na pewno by sk�ama� m�wi�c, kim jest i sk�d, i po co tu przyjecha�... �wiadczy�o o tym cho�by to, �e najwyra�niej wcale na ten temat nie chcia� m�wi�. Ale ju� sam fakt, �e musia� sobie zdoby� przyzwoit� pozycj� towarzysk�, �eby si� ni� os�oni�, by� dostatecznym dowodem (je�eli w og�le ktokolwiek potrzebowa� jakich� dalszych dowod�w) na to, �e on na pewno uciek� od czego� wr�cz przeciwnego ni� wszelka szacowno��, od czego� zbyt ciemnego, �eby o tym m�wi�. Bo on by� za m�ody. Bo on mia� dopiero dwadzie�cia pi�� lat, a przecie� cz�owiek dwudziestopi�cioletni dobrowolnie nie skazuje si� na ci�kie trudy i wyrzeczenia zwi�zane z karczowaniem puszczy dziewiczej i zak�adaniem plantacji w obcym kraju tylko po to, �eby mie� pieni�dze; w �adnym razie nie zrobi�by tego m�ody cz�owiek nie maj�cy nic do ukrywania... i to w stanie Missisipi w roku tysi�c osiemset trzydziestym trzecim, kiedy na Rzece pe�no by�o parostatk�w zat�oczonych wiecznie pijanymi durniami, kt�rzy skrzyli si� od brylant�w i z nud�w mieli ochot� na hazard, na przetrwonienie swoich niewolnik�w, swojej bawe�ny jeszcze przed zawini�ciem do Nowego Orleanu; w �adnym razie nie w tamtych czasach, kiedy to wszystko, te fortuny znajdowa�y si� w odleg�o�ci mo�liwej do przebycia konno w ci�gu jednej nocy, a jedyn� z�� stron� czy przeszkod� w zdobyciu pieni�dzy stanowili b�d� inni �ajdacy, b�d� te� ryzyko przymusowego l�dowania gdzie� na �awicy piasku, i tylko w razie pecha zagra�a� stryczek. I on nie by� �adnym m�odszym synem jakiej� szacownej rodziny z jakiego� starego spokojnego kraju, jak Wirginia czy Karolina, wys�anym ze zb�dnymi niewolnikami na poszukiwanie nowej ziemi pod upraw�. Nie, nie, bo ka�dy ju� na pierwszy rzut oka m�g� pozna�, �e wprawdzie ci jego Murzyni mo�e i pochodz� (i prawdopodobnie pochodzili) z kraju znacznie starszego ni� Wirginia czy Karolina, ale �e na pewno to nie jest kraj spokojny. I ka�dy ju� od razu na pierwszy rzut oka m�g�by pozna� po jego twarzy, �e on by wola� Rzek� i nawet pewno�� stryczka od tego, co musia� przedsi�wzi��, nawet gdyby wiedzia�, �e na tej ziemi, kt�r� kupi�, czeka na niego zakopane z�oto. Nie. Ja nie zamierzam wcale broni� Ellen ani te� nie zamierzam broni� siebie samej. Jeszcze mniej broni� siebie, boja przed przyj�ciem jego o�wiadczyn mia�am dwadzie�cia lat czasu na to, �eby mu si� przypatrzy�, a Ellen mia�a ich tylko pi��. Pi�� lat nawet nie na to, �eby go widzie�, ale tylko na to, �eby s�ysze� o jego poczynaniach od os�b trzecich - s�ysze� tylko po�ow� prawdy, bo, jak si� zdaje, o po�owie tego, co on rzeczywi�cie robi, nie wiedzia� nikt, a zn�w po�owy tego, co by�o wiadomo, �aden m�czyzna nie powt�rzy�by swojej �onie, a c� dopiero m�odemu dziewcz�ciu. Bo on po przybyciu tutaj przez ca�e pi�� lat urz�dza� pokazy osobliwo�ci, a Jefferson p�aci�o mu za t� rozrywk� os�anianiem go przynajmniej tak dalece, �e �onom i c�rkom nie m�wiono, co to takiego. Wi�c Ellen mia�a ma�o czasu na to, �eby mu si� przedtem przypatrzy�. Ale ja mia�am ca�e �ycie. Te lat dwadzie�cia zw� mym ca�ym �yciem, bo najwidoczniej dla jakiej� przyczyny, kt�rej si� niebu wyjawi� nie chcia�o, mym przeznaczeniem by�o �ycie sko�czy� w pewne wiosenne popo�udnie kwietnia lat temu z g�r� ju� czterdzie�ci trzy, bo przecie� tego, co ci�gn�am p�niej, nie m�g�by nazwa� �yciem nikt... kto� nawet, kto �ycia w pe�nej tre�ci tego s�owa zazna� tak ma�o, jak ja go zazna�am od kwietniowego tego popo�udnia. Widzia�am, co sta�o si� z Ellen, z moj� siostr�. Widzia�am, jak �y�a w samotno�ci nieomal pustelniczej, jak patrzy�a na tych dwoje z g�ry skazanych dzieci, kt�rych w bezradno�ci swojej ocali� nie mog�a. Widzia�am, jak� cen� zap�aci�a za ten dom, za ten przepych. Widzia�am, jak kolejno zaczynaj� przypada� terminy p�atno�ci tych odr�cznych rewers�w na dum� I zadowolenie, i spok�j, i to wszystko, pod czym ona po�o�y�a sw�j podpis w tamten wiecz�r, kiedy wkroczy�a do ko�cio�a. Widzia�am, jak zar�czyny Judith zostaj� zerwane wskutek zakazu ni w pi��, ni W dziewi��, bez cienia pretekstu. Widzia�am, jak Ellen umiera, mo�e tylko do mnie, do dziecka, niedoros�ej dziewczyny, zwr�ci� si� z pro�b� o uchronienie swego pozosta�ego dziecka. Widzia�am, jak Henry odrzeka si� domu rodzinnego i pierwor�dztwa, a potem wraca i nieomal ciska zakrwawione zw�oki ukochanego swojej siostry na r�bek jej �lubnej sukni; i widzia�am, jak wraca on, ten cz�owiek, to �r�d�o z�a, to zarzewie, kt�re przetrwa�o wszystkie swoje ofiary, ten cz�owiek, kt�ry sp�odzi� dwoje dzieci nie tylko po to, �eby one zburzy�y sobie �ycie nawzajem, nie tylko po to, �eby zmarnowa� w�asn� rodzin�, ale i po to, �eby zmarnowa� moj� rodzin� tak�e, a przecie� zgodzi�am si� wyj�� za niego za m��. Nie. Ja nie zamierzam wcale broni� siebie. Nie usprawiedliwiam si� m�odo�ci�, bo tysi�c osiemset sze��dziesi�ty pierwszy rok chyba nie zostawi� na Po�udniu �adnego stworzenia - m�czyzny, kobiety, Negra czy mu�a - kt�re by czas mia�o albo sposobno�� ju� nawet nie �eby by� m�odym, ale bodaj �eby us�ysze�, co znaczy by� m�odym, od tych, co kiedy� m�odo�ci zaznali. Nie usprawiedliwiam si� tym, �e on, ten cz�owiek, by� pod r�k�: �e by�am wtedy m�oda, w wieku odpowiednim do ma��e�stwa, a m�odzi m�czy�ni, kt�rych w normalnych okoliczno�ciach mog�abym by�a pozna�, przewa�nie ju� polegli na polach przegranych bitew; ani tym, �e przez dwa lata mieszka�am z nim pod wsp�lnym dachem. Nie usprawiedliwiam si� te� konieczno�ci� materialn�: faktem, �e ja, sierota i n�dzarka, musia�am z natury rzeczy zwr�ci� si� z pro�b� nie tyle o opiek�, ile o samo utrzymanie do moich jedynych krewnych: do rodziny mojej zmar�ej siostry. Chocia� niechby tylko kto spr�bowa� pot�pi� tak� jak ja sierot� dwudziestoletni�, m�od� kobiet� bez �adnych zasob�w pieni�nych, za to, �e pragn�c nie tylko zalegalizowa� swoje po�o�enie, ale i broni� honoru rodziny ciesz�cej si� zawsze nieposzlakowan� reputacj� swoich kobiet, przyj�a uczciw� propozycj� ma��e�sk� m�czyzny, na kt�rego utrzymaniu zmuszona by�a i tak pozostawa�. A przede wszystkim nie szukam usprawiedliwienia w samej sobie - w tym, co czu�am ja, m�oda kobieta, kt�ra wynurzy�a si� ze zgliszcz stosu ofiarnego samotna, ju� bez rodzic�w, bez pewno�ci jutra, w og�le bez niczego, kt�ra widzia�a, jak to wszystko, co oznacza�o dla niej �ycie, wali si� w gruzy u st�p kilku postaci o kszta�tach ludzkich, ale o staturze i nazwiskach nadludzkich bohater�w - m�oda kobieta, powtarzam, rzucona w codzienn�, cogodzinn� styczno�� z jednym z owych m�czyzn, kt�ry wbrew temu, czym m�g� by� w swoim czasie, i wbrew wszystkiemu, co ona mog�a o nim s�dzi� czy nawet wiedzie�, walczy� przecie� przez cztery zaszczytne lata o ziemi� i o tradycje jej ojczystego kraju. Walczy� o to, wi�c cho�by by� �otrem spod ciemnej gwiazdy, musia� w jej oczach, ju� przez sam tylko sw�j zwi�zek z bohaterami, przybra� r�wnie� statur� i posta� bohatera; poza tym on w�a�nie wynurzy� si� tak jak ona z tej samej ofiary ca�opalnej, nie maj�c nic, przy pomocy, czego m�g�by stawi� czo�o grozie, jak� dla Po�udnia kry�a przysz�o�� - nic opr�cz go�ych r�k i szpady, kt�rej przynajmniej nie ukorzy� przed wrogiem, i pochwa�y za m�stwo otrzymanej od swego pokonanego Naczelnego Wodza. Och, on by� waleczny. Nigdy temu nie przeczy�am. Jednak to szkoda, �e gdy nasza sprawa i samo �ycie, nadzieje na przysz�o��, duma z przesz�o�ci zosta�y rzucone na szale wojny, musieli to wesprze� m�czy�ni tacy jak on - ci m�czy�ni maj�cy w sobie i m�stwo, i si��, ale zupe�nie wyzuci z lito�ci albo z honoru. Czy� to wi�c dziwne, �e niebo uzna�o za rzecz stosown� dopu�ci� do faktu naszej przegranej? - Nie, prosz� pani - powiedzia� Quentin. - Ale� �e te� to musia� by� nasz ojciec, m�j i Ellen, w�a�nie nasz ojciec, z tych wszystkich ludzi, kt�rych on zna�, z tych wszystkich, kt�rzy tam do niego je�dzili pi� i uprawia� hazard, i przygl�da� si� jak on walczy z tymi swoimi dzikimi Murzynami, z tych wszystkich, od kt�rych on m�g�by nawet c�rki wygrywa� w karty. �e te� to musia� by� w�a�nie nasz ojciec. W jaki spos�b on zdo�a� si� zbli�y� do ojczulka, na jakiej p�aszczy�nie? C� to takiego opr�cz zwyk�ej uprzejmo�ci dw�ch znajomych z ulicy mog�o ��czy� naszego ojca z tym cz�owiekiem, przyby�ym znik�d, nie maj�cym odwagi wyzna�, sk�d przyby�; co mog�o ��czy� takiego cz�owieka z ojczulkiem, starszym gminy metodyst�w, kupcem, kt�ry nie by� bogaty, kt�ry nie tylko nie potrafi� zrobi� niczego w kierunku polepszenia sobie bytu b�d� widok�w na przysz�o��, ale nawet nie m�g�by wyobrazi� sobie, �e jest w�a�cicielem czegokolwiek, co by chcia� mie�, cho�by jakiej� rzeczy znalezionej na drodze; nie mia� ani ziemi, ani niewolnik�w; nasze dwie s�u��ce Murzynki wyzwoli� natychmiast, kiedy je naby�; nie pi�, nie polowa�, nie gra� w karty. Co mog�o ojczulka ��czy� z tym cz�owiekiem, kt�ry, jak wiemy na pewno, wszed� do ko�cio�a w Jefferson tylko trzy razy w ca�ym swoim �yciu: pierwszy raz, kiedy tam zobaczy� Ellen, drugi raz, kiedy odbywa� pr�b� �lubu, i trzeci raz, kiedy brali �lub... przecie� wystarczy�o tylko spojrze� na tego cz�owieka, �eby wiedzie�, �e on, chocia� chwilowo najwidoczniej nie ma pieni�dzy, z pewno�ci� w swoim czasie je mia� i zamierza mie� je znowu, i b�dzie je zdobywa� bez �adnych skrupu��w. Taki to cz�owiek po raz pierwszy zobaczy� Ellen w ko�ciele. W ko�ciele, uwa�a Quentin, jakby sam Pan B�g czuwa� nad spe�nieniem kl�twy wisz�cej nad nasz� rodzin�, i�by ten kielich zosta� wychylony a� do ostatniej kropli i osadu. Tak, tak, wisia�a kl�twa, wyrok losu i nad Po�udniem, i nad t� rodzin�, mo�e dlatego, �e kt�ry� z naszych pradziad�w postanowi� kiedy� osiedli� swoje potomstwo tu w�a�nie, tu, na tej ziemi znanej z wielkich nieszcz�� i na nieszcz�cia ju� z g�ry skazanej, czy te� mo�e to nasza rodzina, przodkowie ojca naszego sami na siebie �ci�gn�li kl�tw� przed laty i zostali zmuszeni do osiedlenia si� na ziemi z g�ry przekl�tej i w czasie przekl�tym przez samo niebo. Wi�c nawet ja, dziecko jeszcze za ma�e, �eby wiedzie�, co i jak, chocia� Ellen by�a moj� rodzon� siostr�, Henry moim siostrze�cem, a Judith siostrzenic�... ja, dziecko, kt�remu wolno by�o tam je�dzi� tylko z ojczulkiem albo z ciotk� i bawi� si� z Henry�m i Judith tylko w domu w obecno�ci starszych (i to przecie� nie dlatego, �e by�am m�odsza od Judith o cztery lata, a od Henry�ego o sze�� - bo czy� to nie do mnie Ellen konaj�c powiedzia�a: �Uchro� ich�?)... nawet ja cz�sto si� zastanawia�am, jakiego� to �miertelnego grzechu dopu�ci� si� nasz dziadek albo nasz ojciec przed po�lubieniem naszej matki, �e my z Ellen musimy pokutowa� za to obie, �e nie wystarczy�aby pokuta tylko jednej z nas; jak�� to zbrodni� pope�ni� nasz ojciec, �e na rodzin� nasz� spad�a taka sama kl�twa, �e przeznaczenie nas skaza�o na to, i�by�my by�y narz�dziem zag�ady nie tylko jego, tamtego cz�owieka, ale i naszej w�asnej. - Tak, prosz� pani - powiedzia� Quentin. - Tak, tak - zawt�rowa� pos�pny cichy g�os sponad nieruchomego tr�jk�ta mglistych koronek. I teraz w�r�d tych zjaw zadumanych, godnie przyzwoitych wyda�o si� Quentinowi, �e widzi, jak z umar�ego czasu wy�ania si� nagle jeszcze jedna posta� - w schludnej nakrochmalonej sztywno krynolince i w d�ugich pantaletkach, dziewczynka z warkoczami splecionymi schludnie, godnie i przyzwoicie. Jak gdyby zaczajona sta�a teraz cicho na malutkim, ponurym mieszcza�skim podw�rku albo mo�e trawniku i zza bia�ych sztachet schludnego ogrodzenia patrzy�a pos�pnie na spokojn� uliczk� tej ma�ej mie�ciny, b�d�c� dla niej �wiatem ludojad�w z ba�ni; patrzy�a z przem�drza�� min� owych dzieci urodzonych zbyt p�no w �yciu swych rodzic�w i przywyk�ych do tego, by czyny doros�ych uwa�a� za zbyteczne i dziwne szale�stwo, z t� min� kasandryjsk�, bez �ladu u�miechu, g��boko i surowo prorocz�, powa�n� wr�cz nieproporcjonalnie do ilo�ci lat prze�ytych przez to dziecko, cho�by ono nawet ani przez jedn� chwil� nie mia�o dzieci�stwa. - Boja si� urodzi�am za p�no. Urodzi�am si� o dwadzie�cia dwa lata za p�no. Urabia�am sobie poj�cia na podstawie pods�uchanych rozm�w doros�ych tak d�ugo, a� twarz mojej siostry, twarze dzieci mojej siostry sta�y si� dla mnie twarzami z ba�ni o ludojadach, jakie zwykle opowiada si� dzieciom po kolacji, przed po�o�eniem ich do ��ek. To by�y dla mnie w�a�nie takie istoty, zanim podros�am na tyle, �e pozwolono mi si� bawi� z Judith i z Henry�m. A przecie� to do mnie siostra zwr�ci�a si� w ko�cu, kiedy le�a�a na �o�u �mierci i kiedy syn znikn�� ju�, skazany na to, �eby zosta� morderc�, a c�rka skazana ju� by�a na to, �eby zosta� wdow�, chocia� nawet nie zd��y�a by� �on�; przecie� to do mnie Ellen powiedzia�a: �Uchro� j� przynajmniej. Przynajmniej uchro� Judith.� By�am dzieckiem, a jednak jaki� niezawodny dzieci�cy instynkt podszepn�� mi odpowied�, kt�rej dojrza�a m�dro�� starszych ode mnie chyba podszepn�� by nie umia�a. �Uchro� j�? Przed kim i przed czym? Przecie� on ju� da� im �ycie: wi�c ju� dalej ich krzywdzi� nie musi. To przed nimi samymi ich trzeba uchroni�.� Godzina powinna by� p�niejsza, ni� rzeczywi�cie by�a; powinno by� p�niej, a przecie� ��te, kurzem rozedrgane krechy s�onecznego blasku nie podnios�y si� wy�ej na tej nieuchwytnej �cianie mroku pomi�dzy Quentinem i pann� Coldfield; to by�o tak, jakby s�o�ce w og�le si� nie przesun�o. Wydawa�o si� (jemu: Quentinowi), �e to wszystko (ta rozmowa, to opowiadanie) ma w sobie jak�� cech� przecz�c� wszelkiej logice i rozumowi, jak sen, o kt�rym wiadomo po przebudzeniu, �e by� pe�ny i wy�niony, chocia� trwa� tylko chwil�, ale w kt�rym ta w�a�nie cecha (prawdopodobie�stwo) jest nieodzowna, �eby wzbudzi� w �pi�cym wiar� - strach czy uczucie przyjemno�ci, czy zdumienie; podobnie te� bywa z muzyk�, z literatur�: ca�e wra�enie zale�y wy��cznie od tego, czy si� formalnie uzna prawdopodobie�stwo i czy si� przyjmie, �e czas min�� i nadal mija. - Tak, tak. Urodzi�am si� za p�no. Jako dziecko mia�am zapami�ta� te trzy twarze (i jego twarz) tak, jak je po raz pierwszy zobaczy�am w powozie w ten pierwszy niedzielny poranek, kiedy miasteczko sobie u�wiadomi�o, �e on drog� wiod�c� z Setki Sutpena do ko�cio�a zamieni� w tor wy�cigowy. Mia�am wtedy trzy lata i nie ulega w�tpliwo�ci, �e widywa�am ich ju� przedtem; na pewno ich widywa�am. Ale tego nie pami�tam. Nawet nie pami�tam, czy sam� Ellen widzia�am kiedykolwiek przed tamt� niedziel�. Wi�c tak to by�o, jak gdyby ta siostra, kt�rej na oczy przedtem nie widzia�am, kt�ra jeszcze zanim si� urodzi�am, znikn�a w twierdzy jakiego� straszliwego ducha czy ludojada, mia�a oto, uwolniona tylko na ten jeden dzie�, wr�ci� na dawno porzucony, ju� jej obcy �wiat. Czeka�am - dziecko trzyletnie obudzone wcze�nie z racji tej uroczysto�ci, wystrojone, wyfiokowane jak na Bo�e Narodzenie, bo mia�a to by� uroczysto�� jeszcze wi�ksza ni� Bo�e Narodzenie, skoro ten ludojad czy straszliwy duch zgodzi� si� wreszcie ze wzgl�du na �on� i dzieci przyjecha� do ko�cio�a, pozwoli� im przynajmniej zbli�y� si� w s�siedztwo zbawienia, da� Ellen przynajmniej t� jedn� szans� na to, by si� z nim zmierzy�a w walce o dusze ich dzieci na polu bitwy, gdzie mog�a mie� poparcie nie tylko nieba, ale i w�asnej rodziny, i ludzi ze swojej sfery; tak, tak, zgodzi� si� nawet sam chwilowo podda� odkupieniu czy te�, je�eli dla niego zatwardzia�ego w grzechach, to by�o niemo�liwo�ci�, zgodzi� si� przynajmniej przez t� chwil� by� rycerski. Tego w�a�nie si� spodziewa�am. A oto, co zobaczy�am, kiedy pomi�dzy ojczulkiem i ciotk� sta�am tam przed ko�cio�em, czekaj�c na pow�z, kt�rym oni mieli przyjecha� te dwana�cie mil z Setki Sutpena. I chocia� na pewno widywa�am i Ellen, i dzieci ju� przedtem, to jest w�a�nie wspomnienie mojego pierwszego spotkania z nimi, obraz, kt�ry zabior� ze sob� do grobu: niby w nadlatuj�cym orkanie mign�� ten pow�z, a w powozie bia�a twarz Ellen i dwie miniaturowe kopie jego twarzy po obu stronach Ellen, a na ko�le twarz i z�by czarnego dzikusa-stangreta, no i on, jego twarz zupe�nie taka jak twarz tego Murzyna, z t� r�nic� tylko, �e nie b�yszcza�y mu z�by (bez w�tpienia po prostu dlatego, �e przys�ania� je zarost). To wszystko mign�o w t�tencie jak grzmot, w galopie, w szale dzikookich koni, w tumanie kurzu. Och, niejeden go podjudza�, pomaga� mu zmieni� t� niedzieln� jazd� do ko�cio�a w wy�cigi; niedziela, godzina dziesi�ta rano, a ten pow�z z przednimi ko�ami w powietrzu p�dzi wprost ku drzwiom ko�cio�a, na ko�le czarny dzikus w chrze�cija�skim ubraniu zupe�nie jak jaki tresowany tygrys w prochowcu i w cylindrze; i Ellen bez kropli krwi w twarzy, trzymaj�ca dwoje tych dzieci, kt�rych wcale nie trzeba trzyma�, kt�re wcale nie p�acz� - tak jak ona idealnie nieruchome, z twarzyczkami zastyg�ymi w tym jakim� potwornym dziecinnym wyrazie jeszcze wtedy niezupe�nie dla nas zrozumia�ym. Och, tak, tak, niejeden mu pomaga�, podjudza� go; nawet on by nie m�g� urz�dzi� wy�cig�w nie maj�c si� z kim �ciga�. Bo je�li co� go wreszcie powstrzyma�o, to nie opinia publiczna, nawet nie ci m�czy�ni, kt�rych �onom i dzieciom w rozp�dzonych powozach grozi�o niebezpiecze�stwo zwalenia si� do rowu; to pastor osobi�cie przem�wi� w imieniu kobiet Jefferson i hrabstwa Yoknapatawpha. Wi�c on sam przesta� przyje�d�a� do ko�cio�a; odt�d w niedzielne poranki przyje�d�a�a tylko Ellen z dzie�mi. Wi�c ju� przynajmniej wiedzieli�my, �e nikt nie b�dzie si� zak�ada�, skoro to, co odbywa�o si� teraz, trudno w�a�ciwie nazwa� prawdziwymi wy�cigami, skoro nie by�o ju� tam jego twarzy, tylko ta idealnie nieodgadniona twarz czarnego dzikusa-stangreta z z�bami b�yszcz�cymi ju� nie tak bardzo. Wi�c ju� nie by�o wiadomo, czy to s� wy�cigi, czy te� ponosz� rozhukane konie. Ale je�eli kto� wtedy triumfowa�, to tylko ten cz�owiek w oddalonej o dwana�cie mil Setce Sutpena - on, kt�ry po to, �eby triumfowa�, nawet nie musia� by� przy tym, nie musia� tego widzie�. Teraz ca�e zamieszanie wywo�ywa� jego Murzyn: mijaj�c inne powozy m�wi� do tamtych koni to samo, co m�wi� do swoich - m�wi� co� nie s�owami, bo prawdopodobnie s�owa nie by�y mu potrzebne, tylko t� mow�, kt�r� te dzikusy mamrota�y przez sen w mule moczar�w, w B�g wie jakich ciemnych okolicach, tam gdzie on ich znalaz� i sk�d ich sprowadzi� tutaj... Wi�c teraz to robi� ten Murzyn. Tumany kurzu, t�tent jak grzmot, pow�z jak tr�ba powietrzna p�dzi� ku drzwiom ko�cio�a, kobiety i dzieci rozbiega�y si� z krzykiem, a m�czy�ni z ca�ej si�y �ci�gali lejce koniom przy innych powozach. Murzyn na chwil� zatrzymywa� pow�z przed drzwiami, �eby Ellen z dzie�mi wysiad�a, i jecha� dalej na miejsce postoju w lasku, t�uk�c konie za to, �e si� rozhuka�y; kiedy� nawet znalaz� si� g�upiec, kt�ry pr�bowa� si� w to miesza�, ale Murzyn zamierzy� si� na niego biczyskiem, b�ysn�� z�bami i powiedzia�: �Pan ka�e, ja robi�. Powiedz panu.� Tak, tak. Od nich samych; od nich samych trzeba ich by�o uchroni�. A tym razem to ju� nawet nie by� pastor, sprzeciwi�a si� temu sama Ellen. Ciotka rozmawia�a z ojczulkiem, a ja wesz�am do pokoju i ciotka powiedzia�a: �Wyjd� si� pobawi�.� Cho�bym nawet nie s�ysza�a tej rozmowy przez drzwi, i tak potrafi�abym j� powt�rzy�. Ciotka m�wi�a: �To przecie� twoja c�rka, twoja rodzona c�rka.� A ojczulek: �W�a�nie. To jest moja c�rka. Kiedy b�dzie chcia�a, �ebym si� do tego wtr�ci�, powie mi sama.� Bo to akurat w t� niedziel� Ellen i dzieci, wychodz�c na frontowy ganek, zobaczy�y, �e przed domem czeka nie pow�z, tylko faeton Ellen ze star� �agodn� klacz�, kt�rym Ellen sama zwykle powozi�a, i �e zamiast tego czarnego dzikusa siedzi na ko�le stajenny ch�opiec niedawno kupiony przez niego. Judith tylko raz spojrza�a na ten faeton i ju� wiedzia�a, co to znaczy, i zacz�a wrzeszcze�, wrzeszcza�a i kopa�a, kiedy j� wnosili z powrotem do domu i k�adli do ��ka. Nie, jego przy tym nie by�o. Nie twierdz� te�, �e zaczajony za firank� w kt�rym� z okien przygl�da� si� temu z triumfem. Prawdopodobnie by�by r�wnie zdumiony jak my wszyscy, nawet ja, kiedy�my sobie ju� u�wiadomili, �e to jest co� wi�cej ni� zwyk�y dziecinny napad z�ego humoru czy nawet histerii; �e przez ca�y czas, (chocia� on zostawa� w domu) by�a w tym powozie jego twarz; �e to w�a�nie Judith, dziewczynka sze�cioletnia, pod�ega�a tego Murzyna, nakazywa�a mu tak pop�dza� konie, �eby ponosi�y. Nie Henry, uwa�a Quentin, nie ch�opiec, co ju� i tak by�oby faktem dostatecznie oburzaj�cym, ale w�a�nie Judith, dziewczynka. Wyczu�am to natychmiast, kiedy w tamt� niedziel� po po�udniu wjechali�my z ojczulkiem w bram� ich parku. To by�o tak, jak gdyby gdzie� w tym niedzielnym spokoju i ciszy jeszcze wci�� brzmia�o echo wrzask�w Judith rozwlekaj�ce si� w powietrzu ju� nie jak d�wi�ki, ale jak co�, co si� s�yszy sk�r�, w�osami na g�owie. Jednak nie zapyta�am od razu. Mia�am wtedy zaledwie cztery lata; siedzia�am przy ojczulku w bryczce tak samo spokojnie, jak sta�am pomi�dzy nim a ciotk� przed ko�cio�em w tamt� pierwsz� niedziel�, kiedy mnie wystrojono na pierwsze spotkanie z siostr�, siostrze�cem i siostrzenic�. Siedzia�am przy ojczulku i patrzy�am na ten dom. Te� ju� bywa�am w tym domu przedtem, oczywi�cie, ale nawet podczas pierwszej wizyty, jak� pami�tam, zdawa�o mi si�, �e wiem, jak b�d� wygl�da� te pokoje, tak samo jak mi si� zdawa�o, �e wiem, jak b�d� wygl�da� Ellen i Judith, i Henry, kiedy czeka�am na to spotkanie z nimi, spotkanie, kt�re zawsze b�d� pami�ta� jako pierwsze. Nie, nawet p�niej nie zapyta�am o to, co chcia�am wiedzie�, tylko z ow� dzieci�c� zdolno�ci� do przyjmowania spokojnie rzeczy niewyt�umaczalnych, patrz�c na ten cichy, olbrzymi dom zapyta�am:, �W kt�rym pokoju Judith le�y chora, ojczulku?� - chocia� nawet wtedy, teraz ju� to wiem, zastanawia�am si�, chcia�am wiedzie�, co Judith zobaczy�a, kiedy wysz�a na ganek i zasta�a przed domem faeton zamiast powozu, spokojnego ch�opca stajennego zamiast dzikusa; co ona takiego zobaczy�a w tym faetonie, kt�ry dla nas wszystkich mia� wygl�d tak niewinny... czy te�, jeszcze gorzej, czego ona nie zobaczy�a, kiedy spojrza�a na ten faeton i zacz�a wrzeszcze�. Tak, tak; niedzielne popo�udnie parne i ciche, zupe�nie takie jak dzisiaj; jeszcze pami�tam, jaka niezm�cona cisza panowa�a w tym wielkim domu, kiedy�my tam weszli z ojczulkiem... od razu pozna�am, �e jego w domu nie ma, chocia� nie mog�am wiedzie�, �e on w altanie na tylnym dziedzi�cu popija z Washem Jonesem. Wiedzia�am tylko, i to natychmiast, kiedy�my z ojczulkiem przest�pili ten pr�g, �e jego w domu nie ma: jak gdybym w jakim� wszechwiedz�cym przekonaniu czu�a, �e on wcale nie musi by� obecny, wcale nie musi obserwowa� swego triumfu, i �e w por�wnaniu z tym, co mia�o nast�pi� p�niej, ten triumf to tylko drobiazg niegodny nawet naszej uwagi. Tak, tak, cichy ciemny pok�j, zasuni�te story i Murzynka z wachlarzem przy ��ku, a na poduszce bia�a twarzyczka Judith z ok�adem kamfory na czole... Judith we �nie, jak mi si� wtedy zdawa�o: mo�liwe zreszt�, �e ona spa�a albo te� mo�na by�o powiedzie�, �e �pi, i twarz Ellen blada i spokojna, i g�os ojczulka: �Wyjd�, Rosa. Zobacz, gdzie jest Henry, i popro� go, �eby si� z tob� pobawi�.� Wysz�am wtedy i stan�am tu� pod tymi cichymi drzwiami, w tym cichym hallu na pierwszym pi�trze. Stan�am tam, bo ba�am si� odej�� cho�by spod tych drzwi, bo s�ysza�am niedzieln� popo�udniow� cisz� tego domu g�o�niejsz� ni� dudnienie grzmotu, g�o�niejsz� ni� �miech nawet triumfalny. �Pomy�l o swoich dzieciach� - powiedzia� ojczulek. �Pomy�l? - zapyta�a Ellen. - A c� ja robi� innego? Przez ca�e bezsenne noce c� ja robi� innego, jak nie my�l� wci�� o nich?� Nie pad�o pomi�dzy ojczulkiem a Ellen ani jedno s�owo o tym, �eby Ellen wr�ci�a do domu. Nie. Bo to si� dzia�o jeszcze w tamtych czasach, zanim nadesz�a ta obecna moda na naprawianie pope�nionych b��d�w odwrotem, ucieczk�. To by�o tak, jakby te dwa spokojne g�osy za zwyczajnie zamkni�tymi drzwiami omawia�y jaki� utw�r wydrukowany w czasopi�mie; a ja, dziecko, sta�am tu� przy drzwiach, bo chocia� ba�am si� tam by�, jeszcze bardziej ba�am si� stamt�d odej��, nieruchoma, jak gdybym chcia�a stopi� si� w jedno z ciemno�ci� tego drewna, niby kameleon sta� si� niewidzialna, sta�am tam i s�ucha�am, jak �ywy i obecny duch tego domu, przepojonego ju� zar�wno cz�ci� �ycia i oddechem Ellen, jak cz�ci� �ycia i oddechu jego, wydaje przeci�g�y, bezbarwny bezd�wi�k zwyci�stwa i rozpaczy, triumfu i grozy. �Kochasz tego...� - zacz�� ojczulek. �Ojczulku� - powiedzia�a Ellen. To by�o wszystko. Ale wyobrazi�am sobie wtedy wyraz jej twarzy tak wyra�nie, jak j� widzia� ojczulek: taki sam wyraz, jaki mia�a siedz�c w powozie w t� pierwsz� niedziel� i w niedziele nast�pne. A potem przyszed� s�u��cy i oznajmi�, �e nasza bryczka ju� jest gotowa do odjazdu. Tak, tak. Ich trzeba by�o uchroni� przed nimi samymi. Nie przed nim, nie przed nikim innym, tak samo zreszt� jak i nikt by nie zdo�a� ich ocali�, nawet on. Bo w jaki� czas p�niej on nam pokaza�, dlaczego ten triumf nie by� godny jego uwagi. To znaczy, pokaza� to Ellen, nie mnie. Mnie tam wtedy nie by�o; min�o ju� sze�� lat, w ci�gu kt�rych prawie go nie widywa�am. Ciotka od nas odesz�a i teraz ja sama prowadzi�am ojczulkowi gospodarstwo. Mo�e raz na rok je�dzili�my tam z ojczulkiem na obiad, a mo�e cztery razy na rok Ellen na ca�y dzie� przyje�d�a�a z dzie�mi do nas. On nie przyje�d�a�. O ile wiem, od chwili �lubu z Ellen ju� ani razu nie przest�pi� naszego progu. By�am wtedy m�oda; by�am m�oda nawet na tyle, by wierzy�, �e nie pozwala mu do nas przyje�d�a� jaki� tl�cy si� jeszcze uparty w�giel jego sumienia, je�eli ju� nie same wyrzuty sumienia, przecie� mo�liwe nawet u niego. Wierzy�am w to, ale teraz ju� wiem lepiej, co o tym s�dzi�. Wiem, �e nie przyje�d�a� do nas tylko, dlatego, �e odk�d ojczulek wydaj�c za niego c�rk� zapewni� mu przyzwoit� pozycj� towarzysk�, on ju� nic od ojczulka nie potrzebowa�, wi�c nawet prosta wdzi�czno��, nie m�wi�c ju� o konieczno�ci zachowania pozor�w, nie mog�a go zmusi� do wyrzeczenia si� jakiej� w�asnej przyjemno�ci, a�eby cho� spo�y� posi�ek wsp�lnie z rodzin� �ony. Wi�c widywa�am ich rzadko. Nie mia�am teraz czasu na zabaw�, nawet gdybym mia�a na zabaw� jak�kolwiek ochot�. Zreszt� ja nigdy nie potrafi�am si� bawi� i nie widzia�am �adnego powodu, dla kt�rego powinna bym si� tego uczy�, nawet gdyby czas mi na to pozwala�. Wi�c ju� min�o sze�� lat. Co prawda i w ci�gu tych sze�ciu lat to na pewno nie by�o dla Ellen �adn� tajemnic�, skoro najwidoczniej odbywa�o si� stale ju� od