16039
Szczegóły |
Tytuł |
16039 |
Rozszerzenie: |
PDF |
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres
[email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.
16039 PDF - Pobierz:
Pobierz PDF
Zobacz podgląd pliku o nazwie 16039 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.
16039 - podejrzyj 20 pierwszych stron:
Witold Wedecki
Czarne rondo
Wydanie I
Warszawa 2006
Kiedy si� stanie w kierunku Marcinkiszek od strony Ponie�dzila, Barbaryszek i
Dugn�w, czyli twarz� na p�noc, wzrok prze�lizgnie si� po rojstach i kar�owatych,
k�pami rozsypanych zagajnikach, z koso�ozin� i wierzb�, z kruszyn�, osik� i
brz�zk�. Tam, powiadano, gleby gliniaste, bia�osine, tam, powiadano, aluminium
cho� go�ymi r�kami wygarniaj. Tam, powiadano, wodzi.
To wina aluminium, �e kiepskie urodzaje na tych gruntach. Nie obsiewano ich, nie
meliorowano, jakby za kar�. Nad tymi terenami, powiadano, wied�my siod�aj�
miot�y i na sabat �piesz�, mleko krowom w wymionach warz�. Pyli�y i p�on�y
trakty w pobli�u, grzmia�a palba, trup pada� g�sto. Tamt�dy bano si� przechodzi�.
W zimowe rozchwieje tam wodzi�o grzesznych, ludzie na �mier� zamarzali, wilki
watahami napada�y, tam te�, w po�owie drogi polno-le�nej mi�dzy Marcinkiszkami a
Ponie�dzilem, ros�a olbrzymia grusza, kt�ra rodzi�a zatrute owoce, do gruszek
niepodobne. Tamt�dy te� w dawnych czasach wi�d� go�ciniec z Dajnowy do Ejszyszek,
najwi�kszego miasta w tych stronach, gdzie odbywa�y si� cotygodniowe targi,
handlowano byd�em i ko�mi, wszystkim i niczym, i gdzie kr�lowali
5
kieszonkowcy, prawdziwi panowie bazaru i bo�yszcza m�odzie�y. Nosili modne
kolorowe marynarki i szerokie spodnie, r�ce w kieszeniach, papierosy w z�bach.
Grali na ustnych harmonijkach i ta�czyli wprost na placu, wzi�wszy si� pod boki.
Nikogo si� nie bali, bo w�adza z nimi trzyma�a. Od�r ko�skiego moczu
pomieszanego z potem wisia� nad targowiskiem, dra�ni� nozdrza, przenika�
ko�uryny, od wrzawy p�ka�y b�benki w uszach, ciek�a krew z rozbitych nos�w.
Wielu sztukmistrz�w i cyrkowc�w wyst�powa�o na scenie z beczek po solonych
�ledziach i og�rkach. Napinali musku�y, pr�yli torsy, �amali podkowy i rwali
�a�cuchy. Dziewczyny przyjezdne obna�a�y cycki, proboszcz z ambony rzuca� kl�twy.
Nie brakowa�o gapi�w podziwiaj�cych atlet�w. Popiskiwa�y z uciechy panny na
wydaniu, pociera�y udami rozbudzone wdowy. Z�odzieje lgn�li do ludzi. Ko�o
ko�cio�a za� nawi�zywano o wiele przyjemniejsze kontakty, tam tworzy�y si�
narzecze�skie pary, przed o�tarzem i ksi�dz mia� sw�j zarobek.
Trakt mi�dzy Dajnow� a Ejszyszkami. Tamt�dy dzieciaki ba�y si� przechodzi�,
konie si� ochwaca�y, siar� zamiast mleka krowy dawa�y, chleb by� ska�ony
truj�cym kwasem. Winne temu by�o pono� aluminium w glinie, chocia� z tej gleby
lepiono chlewy i gumna, a i cha�upy, mieszaj�c glin� z ja�owcem, s�om� i krowim
�ajnem. Wczesnym latem ze �cian lepianek wyraja�y si� trzmiele.
- O, widzisz, widzisz, wied�ma leci - wykrzykiwa�a dzieciarnia i pstryka�a
palcami w niebo.
6
- Czego ta ha�astra tak wyje?! - gniewali si� s�siedzi.
- Na wieniku wied�ma, patrzajcie.
- Ale wystawi�a cycki bia�e.
-To� to chmary tak pouk�adali sie jak hurmy �niegu.
- Posz�a won, ha�astra! - baby wylewa�y zza progu pomyje.
- Czego blu�nisz, ona� odziana w sukienki prze�roczyste.
- Akuratnie, w sukienki...
- Zwidy, to chmary p�dz� i zapadaj� za horyzont. Chmury si� k��bi�y,
r�nokolorowe, uk�ada�y
w coraz to inne formy, pobudza�y z�aknion� sensacji wyobra�ni�. Z chmur na
niebie, kto potrafi�, m�g� wyczyta� ca�� swoj� przysz�o��.
- I gdzie�, poganna, wybra�a sie, �e na wieniku, na samym kiju siedzi?
- Patrzajcie, musi narada b�dzie w rojstach - maglowano temat.
- Gruszki wyzbiera, na p�miskach z naszej gliny rozsypie.
- Na�r� si�, szalone, i zdechn�, aluminium to trucizna.
- Z�ego nic nie otruje.
- Z sinej ziemi siny rozum, bo b��kit to �wi�to��, tak?
Gania�a dzieciarnia po podw�rkach rozproszonych obej��, wszczyna�a niesnaski -
kr�tkie majtki na szlej-
7
kach, pokaleczone, brudne kolana, utrapienie wszystkich matek. Gestykulowa�a,
zaczaja�a si� na wied�my, wypija�a z dzie� sa�aduch�. Sa�aduch� rozczyniano na
upalne dni, dla doros�ych, a tu plaga drobnicy i takie ubytki. I by�oby weso�o,
wr�by z chmur by�yby dobre, gdyby nie czas wojenny. Sadyby zastraszone. �upiono
kontyngentami, zap�dzano na odrabianie szarwarku. Szaulisi pl�drowali i
mordowali, kr�cili si� partyzanci. Biali, zieloni, czerwoni, a ka�demu daj.
Najstraszniejsze by�y noce, ba�e� si� po�o�y� spa�, bo nie wiadomo, czy si�
obudzisz. Ale psoty Rabego, Pietruka, Wi�ki i Ko-�ciuka, okolicznych
niespokojnych duch�w, pozwala�y na chwil� zapomnie� o koszmarze. Wytchnienie jak
�yk orze�wiaj�cej sa�aduchy. Otaczaj�ca sadyby puszcza kry�a tajemnice ziemianek.
Ka�dy jej skrawek by� zryty okopem, transzej�, wala�a si� bro� na polach
bitewnych, ko�o Zubiszek Staniewicza, przedwojennego ministra, ko�o pytlowego
m�yna w Wersoce Siedlikowskiej. W Lasach Rudnickich mo�na by�o napotka� pomniki
powstania styczniowego. Wzd�u� rzek Solczy, Wersoki i Mereczanki ci�gn�y si�
wsie i pastwiska, ��ki i czar-noziem orny, wzd�u� Nie�dzilki - Wa�y Napoleo�skie,
z kt�rych zim� zje�d�a�o si� na sankach. Zamo�niejsze gospodarstwa przeplata�y
si� z ubogimi chatami. Ksi�yc pr�szy� przera�liw� po�wiat� jednako, jednako
mia� w swojej opiece majestatyczne drzewa, stercz�ce �urawie i zaganianych ludzi.
Nad wszystkim jednako panowa�a boja�� i dr�enie. Tylko dzieciarnia traktowa�a
groz� lekcewa��co, �mier� najbli�szych uznawa�a za
8
przygod�. Goni�a wrzaskliw� gromadk�, wyci�ga�a mi�tusy spod kamieni w
lodowatych strumykach, piek�a grzyby i kartofle w oprysku ognisk, ciska�a
kamieniami do celu, zabija�a wiejskie koty i wpycha�a �abom do dupy s�omki, by
je nadmuchiwa� do rozmiar�w pi�ki. Uradowani, zziajani, niemi�osiernie poobijani,
tworzyli gro�n� zgraj� dla r�wie�nik�w z obcych wsi. Miejscowi nazywali ich
bandami albo ha�astr�, ale g�o�no tego nie wypowiadali, bo grozi�o to odwetem,
nawet po�arem. Dlatego Raby cz�sto mia� zakaz wychodzenia z domu, by nie nawyka�
do z�ego.
- Nie ucz� si�, nieroby, przepadaj� w lasach, wyrastaj� na zb�j�w - skar�yli si�
szeptem jedni drugim - o, ten, dla przyk�adu, Raby, istne utrapienie. Nawet
�mogus go nie upilnuje.
* * *
Za lasem podobno i ptasiego mleka nie brakuje. Nic na pewno, podobno. A tu same
k�opoty. Nawet padchadiaszczej baby na lekarstwo. Same wymacane, wycyckane,
wybraki. Na rabunek p�no.
Raby dorasta�. Kiedy� z g�odu ca�� paczk� p�atk�w owsianych zjad�, a� go wzd�o.
A� si� wyrzyga�. Mo�e z nerw�w, zanim doni�s� do domu. Ot, pu�� szczeniaka do
miasteczka, atrament wypije, a na ptaszka smoczek wci�gnie. Zaszargany, ale
poci�gaj�cy �wiat za lasem, za t� zorz� krzyw� nad kresk� horyzontu, za tym
bukietem karminu rozlanego od wschodu po zach�d. Las, o, to impregnowana,
nieprzemakalna zas�ona z zieleni
9
i czerni, g�r� korony, do�em ja�owiec. P�atki owsiane, prawie nieosi�galny
przysmak. �ojenie w dup� nie pomaga. Co� go roznosi, za czym� goni. P�atki wci��,
wzd�o, porzyga� si� i zdr�w. Jedyna pociecha. Pytam: czemu tyle? A on, �e
smakowa�y, jakby z kremem, j�zyk poci�gn�o... Ja ju� mu za kar� nieruchan�
wynajd�. Ca�ymi dniami d�ubie pod kor�, lada dzie� osoka z niego pocieknie. Sam
up�r i opryskliwo��. Nikogo nie uznaje, taka w nim hardo�� i przekora. Szkoda,
�e u mnie ju� bli�ej ni� dalej. Nie�miertelno�� min�a, trzask-prask i min�a.
Kiedy� na sk�rze mr�z taja�. Para k��bami bucha�a, gor�co od �rodka. Siedz� w
tej przekl�tej dziurze, czego� pilnuj�, o co nikt nie prosi�, jakby przywi�zany.
Ju� dawno po wojnie. Listy przysy�aj�, pytaj�, kiedy wyjad�, bo wszyscy ju�
wyjechali, a ja na posterunku marynark� zak�adam, dwa kamienie do kieszeni, �eby
nie wywia�o, i siedz�, trwam, niczym pies wody z ka�u�y si� nach�epc�, wisielcze
pomys�y w g�owie: zaczai� si� noc� i wyr�n�� band�, wyr�n�� tych, co najechali,
co nowe porz�dki wprowadzili, czerwonym sierpem i m�otem machaj�. Z�owieszcze
czasy za lasem. U mnie na razie jak u Pana Boga za piecem. A oni w listach, �em
g�upi, �e kamienie w kieszeniach to za ma�o. Czekam. Tyle lat. Rozproszyli�my
si� od Australii po Ko�ym�. Pod sufitem si� kie�basi, niczego nie rozumiem, alem
przywi�zany, duch�w pilnuj�, czekam na zmartwychwstanie. S�ucham, kapu� do
kapusia m�wi: kapujesz... Takie niewinne �arciki. Ich relikwia: towarzysz Lenin.
Wszystko spl�drowane, dooko�a podejrz-
10
liwo��. Torba to norma. W listach zapraszaj�, a ja si� odczepi� nie mog�, co�
trzyma, choroba, kiedy cz�owiek za g��boko korzenie zapu�ci. Od czasu do czasu
na��opi� si� berberuchy, ucisk serca ustaje, nostalgia ogarnia, wracaj� dawne
czasy, t�ok pod powiekami, w uszach szum, p�ozy skrzypi� przed gankiem po
grz�skim �niegu, r�� konie, �zy same ciekn�. Zm�cenie ust�pi, zn�w wszystko
p�owieje, stwory wsi�kaj� w ziemi�. Jak nie zg�upie�...
Tych dw�ch te� pami�tam. Wpadli raniutko. Dawaj �arcie, picie. Wysuszeni na
suchary, zg�odniali. Zacz��em co� szykowa�, co� konkretniej szego, rozes�a�em
obrus na stole, przygotowa�em �y�ki. Robota w r�kach si� pali�a. No i nikt nie
zd��y� - ani ja, ani oni. Zaraz za nimi Niemcy. Od drzwi: Halt, halt, Hande hoch!
Kosili na o�lep ze szmajser�w. Wbi�em si� w �cian�. Tak� moc ma strach. Ci przez
okno do sadu. Mieli zimn� krew, trzeba przyzna�. W sadzie Niemcy ich dopadli i
�ci�li. Juden.Juden... Cieszyli si�, zacierali z rado�ci d�onie, �e niby si�
uda�o. Najpierw mnie nikt si� nie czepia�. Pomy�la�em, �e ujdzie na sucho.
Zamiast jedzenia trzeba by�o przygotowa� �opat�. Kazali trup�w zakopa�, tam
gdzie padli. No, to po bo�emu zakopa�em. Dygot zosta� w �rodku. Jakbym to ja
zabi�. Strach nie wart funta k�ak�w. Oni z wci�gni�tymi brzuchami, pasy
rzemienne, na sprz�czkach �Gott mit uns"... Niczym nie r�nili si� od
tera�niejszych czerwonych. Emblematy inne, ale podej�cie do ludzi takie samo.
Chapn��, zachachm�ci�, ukra��... Na wszelki wypadek proponuj� - w szafce co�
11
by si� jeszcze znalaz�o. Patrz� na mnie spode �ba: nein, nein, i nie wychodz�,
w�sz�, przepytuj�, kto bywa, dlaczego bandyt�w przechowuj�, gdzie partyzant�w
najwi�cej. Nie wiem, rozk�adam r�ce, szukajcie, nikogo nie przechowuj�,
znienacka wpadli, przecie� zaraz za nimi wy. W ich wodnistych �lepiach
w�ciek�o�� tli si�, nienawi��, sienniki bagnetami pruj�, zagl�daj� do kom�rek,
do chlewik�w. Id� si� odpryska�, �api� za kark, t�umacz�, �e nasikam do spodni,
nic nie pomaga, pokazuj� na migi, nicht gut, nicht gut.
Zarazy, uwzi�li si�. Pokusa we mnie - z�apa� siekier� i w te mordy. Dopiero
potem, m�ciwe �cierwa, i mnie ustawili pod �cian�. Widocznie do �ciany
pasowa�em... �ciana pomog�a. Ustawili i daj� znaki, �ebym �piewa�. W oczach ko�a,
ani s�owa wydusi�, a tu ��daj� �piew�w. Sing, sing, du Schweine. Sing
bandietische Lied... Tyle rozumia�em... Sprzeniewierzy� si� cz�owiek �lubowaniu.
Bo wtenczas �lubowa�em w duchu, �e je�eli cud mnie uratuje, to do ko�ci�ka w
Dubiczach na piechot� zajd�, przed obrazem Naj�wi�tszej Matki ofiar� z�o�� i
pacierz odm�wi�... Nie poszed�em i nie odm�wi�em. Mo�e kiedy�... No, ale nie
�piewam. Spotnia�y, milcz�. Ten bli�ej, co sta�, uni�s� pistolet... Zimno�� po
krzy�ach. Zahara-taj�. Uhmmm, tylem zd��y� spostrzec, a raczej us�ysze�.
Trrrach-trrrach - i po �omocie. U�amek sekundy. Snop jasno�ci pod powiekami,
ol�nienie. Reszta - czarna jama. Nawet nie sprawdzali, nie czekali. Mo�e mia�em
drgawki? Nie wiem... Byli pewni swego. Odeszli z tym swoim gard�owym �miechem.
Zlikwidowany, gut-kaput.
12
Na moje szcz�cie tylko mi�so podziurawili. Sito ze mnie by�o, krew sika�a. Mnie
ca�a seria nie zabi�a, a czasami jedna kulka i fertig... Ko�ci nie naruszyli ani
�y�y nie drasn�li. Najpaskudniejsza kulka mi�dzy czerepem a sk�r� uwi�z�a. Ta
dokucza�a d�ugo. Krwi ze mnie wyciek�o niczym z kabana. Nie mam poj�cia, kiedym
odzyska� przytomno��. Alem si� ockn�� i my�l�: cholera, czy to ju� w niebie? W
oczach m�tnie, gwiazdy. Niez�a �a�nia. Lepka ka�u�a i ja w niej... Czy�by po
mnie? Macam si�, obszczypuj�. �wiat nade mn� znajomy... Bez ruchu na razie,
ostro�nie, �eby czego� nie popsu�, �eby nie wr�cili... Rozgl�dam si�: swoje k�ty.
�adne niebo. Ziemia. Rado�� porwa�a... Jakbym si� drugi raz narodzi�. Jakbym
zmartwychwsta�. Zginam r�k�, nog�, podci�gam si�... W porz�dku. B�l. Dawaj na
brzuchu czo�ga� si� w stron� domu. W skroniach dudni i pi�, pi�, sucho w
gardle... Strach, �e oni gdzie� przyczajeni, �e dla �artu pozwalaj�, bawi� si�,
�e zaraz poci�gn� za spust i og�usz� na zawsze. Taka gra z trupem. Ale naprawd�
poszli. No i do dzi�... Oto, ile wart �ut szcz�cia. Ile warta �ciana. Tylko ci
padli. W Dzie� Zaduszny zawsze stawiam �wieczk� moim niedosz�ym go�ciom.
Nale�ycie, �wieczka w butelce, na talerzyku. Kielicha wychylam na ich cze��.
Niby na stypie. Ot, mogi�ki, mogi�ki... Nie wiem sk�d, dok�d szli, ani imion.
Mogi�ki le�nych... Tyle po nich i dok�adnie tyle samo w przysz�o�ci po nas...
Zamar�a we mnie jako� ta zwierz�ca nienawi��. Zespokojnia�em.
Zalesiony nasz kraj. Strony dzikie, partyzanckie. Wymarzone miejsca. Nisko
rozsiad�a, szerokolistna lesz-
13
czyna. G�ste krzewy �oziny. Skudlone �opuchy, osty, bagna, oparzeliska. Ma�o� to
czasu sp�dzi�em w lesie... Bezpieczniej i u samego Pana Boga nie jest. Z tamtych
czas�w utkwi�y mocno w pami�ci wyzi�b�e noce, cierpki zapach le�nej zakwaski i
dojmuj�cy brak jedzenia. Przekl�te, j�trz�ce m�awki. Zawsze sko�ne, zawsze
prosto w twarz. I ch�oszcz�ce namok�e witki. Odparzone stopy i chlupot w butach.
Zat�ch�e onuce. Omsza�e trz�sawiska po pachy i wieczna trwoga. W g��bokich
bajorach mrocznie rozjarzone zwodnicze ognie. Rzewny urok przycupni�tych na
skrajach zagajnik�w cha�up. Ko�owanie... Rozgarniasz przed sob� w niesko�czono��
lepkie piek�o i brniesz. Dyszysz w czyj�� potylic�, w czyj� kark podgolony.
Czujesz czyje� rz꿹ce sapanie, jakby kto p�uca zamierza� wycharcze�. Gor�c
czyjego� sapania na twoich plecach. Forsujesz zwa�y burej bryi. �No, szybciej do
przodu. Jaja za ci�kie?" Braterskie troskliwe ponaglanie starszyzny. A nogi z
o�owiu. Ledwie pod�wigasz, ale wci�� zipiesz. Karabin niczym armata. Tylko w
brzuchu nadzwyczajna lekko��. Do md�o�ci, do zawrot�w g�owy. Anarchia kiszek...
Tak, anarchia, cho� z zewn�trz �elazna dyscyplina. Wojsko bez dyscypliny niczym
ziarno luzem. Uff, byle nie zosta� w topieli, bo� przepad�. Kto ciebie wyci�gnie,
je�eli ugrz�niesz? Tu nawet sam czort zapa�k� nie b�y�nie, nie mruknie
�dobranoc"... Rozlana bryja i ci�arna ziele�. Twoje przekle�stwo i jedyny
ratunek... T�pi�by� zaraz�, zniszczy�by� i siebie. A ludzie podziwiaj�. Na
chwilk� wpadn�: �Ach, jak u was pi�knie, wprost
14
�y�, nie umiera�". Zapachy... �miaka�y kroki. W miar� mo�no�ci miarowo i cicho.
Rytm rz�dzi �wiatem i utrzymuje przy zdrowiu. Lufy karabin�w w d�, przepisowo,
i niekiedy �widruj�cy dym samoskr�t�w z r�kawa, bo surowo zakazane. Nie by�o
komendy �spocznij, pali� wolno". Coraz rzadsze przyjemne komendy. W p�ucach
�askocze. Rozbrajaj�ce omdlenie. Powieki zamykaj� si� same. Wrastaj� nogi, gdzie
stoisz. Oooo, nie mo�na si� rozklei�. Pohybel w kipieli... Lufy w d�, �eby
proch nie zam�k�. Odrezanki pod po��. Kopyta za pasem stercz� niby wylaz�e �ebra.
Niekt�rzy pobrz�kuj�, przepasani na krzy� ta�mami naboi. Zdobyczne skarby...
Mundziuk Jaremowicz. Pi�kny, pleczysty, prawie z obrazka. Smuk�y, wysoki, smag�y,
kudrawy w�os, s�o-wiczy g�os... W ch�rze parafii pierwszy. Nagle potkn�� si�.
Podbieg�em z pomoc�. Pad� niby podci�ty, w p� s�owa prze�amany. Co� opowiada� i
przerwa�. Nawet strza�u nikt nie s�ysza�. Zb��kana kula go znalaz�a i poca�owa�a.
Daleki trzask, jakby kto such� ga��� z�ama�, i �ycie p�k�o, rozsypa�o si� w
proch. Potem dowiedzia�em si�, �e w tym samym czasie u matki w domu struna w
wisz�cej na �cianie gitarze p�k�a. W jego gitarze. Ni st�d, ni zow�d p�k�a.
Magia? Przes�dy? A p�k�a. Znak niechybny, �e czyje� �ycie si� urwa�o.
Stara Jaremowiczowa, rw�c w�osy i wyliczaj�c, krzycza�a nad trumn�: - Wiedzia�a
ja, wiedzia�a, uprzedza�a, nie s�ucha�. Prosi�a, nie id�. Poszed� i ma, ma za
swoje. - Tarza�a si� w rozpaczy. Gryz�a do krwi palce.
15
U nas m�wiono o niej: listonoszka, bo w Wilnie, przed wojn�, jej m�� listy
roznosi�. Uciekli z miasta na wie�. Nie uciekli za daleko... �Listonoszuka
zabili, s�yszeli?" - sz�a pos�pna wie�� poczt� pantoflow� po okolicy. Tym
szybciej, �e niekt�re dziewczyny szala�y za Mundziukiem, za jego urod�,
delikatno�ci�. Niejedna brzuch w ukryciu mi�tosi�a z tego powodu. Pod wiecz�r,
kiedy letni dzie� mia� si� ku zachodowi, niejedna s�ab�a na charakterze i
ulega�a. Wprost nie dziewczyna, a wosk... Gor�ce zarazy w naszych stronach, pod
miechem w ku�ni hodowane. Gor�ce i kotne jak kr�liki...
Struna w gitarze p�knie i komu� �ycie na pocz�tku drogi urwie si� raptownie.
Komu� bliskiemu. No, chryja
- ale wygraj z tak� durn� strun�, niechaj nie p�knie. Jaremowiczowa
zach�ystywa�a si�: - Synok, moj synok, ty, opiekun, czemu nie wstajesz, matce
nie pomo�esz?
- tarmosi�a cia�o. - Wstawaj, a kt� mnie pochowa? Kto polankow mnie, starej,
nieuda�ej brzemko pod piecka rzuci. Bo�e� ty moj, za kara... Kto na prostki do
mnie przyleci jak anio�...
A ludzie na kl�czkach szeptali: - Anio� zwiastowa� Pannie Maryi... Wieczne
odpoczywanie racz jemu da�, Panie, a �wiat�o�� wiekuista niechaj jemu �wieci.
Amen... - �egnali si� w trwodze. Struchla�e wargi niepos�usznie odmawia�y
modlitw�. A nu� Niemcy... A nu� kto� doniesie. Wyliczania i lamenty nie pomog�y,
Mundziuk nie zmartwychwsta�. Tylko �a�obny wiatr nad nim m�y�ca zakr�ci�,
zakot�owa�, zawirowa� szale�czo.
16
V
Gar�� li�ci porwa� i het, w g�r�, na wiwat rzuci�. Piachu grudk� na usypany
kurhan sypn�� i polecia� innych rze�-wi� przy le�nej robocie albo grzeba�, nad
innymi rozpacza�. Wiatr, lekkoduch, zawsze pod r�k�, kiedy trzeba, ale i znika,
kiedy jeszcze m�g�by chwilk� pozosta�. Po nim niedosyt. Dlatego zawsze tak mile
oczekiwany i tak wielce tre�ciwy, kiedy przyleci.
-Akuratnie ty musia�, ty - grozi�a niebu listonoszka. Zach�ystywa�a si�
porywistymi zawiewami. - Ty, synok moj, kwiatuszek ostatni. Karmiciel.
Wierzcho�ki drzew sztywne, na baczno��, rozpalone karminowym, s�abym s�o�cem. Na
twarzach k�ad�y si� fioletowo-rdzawe plamy. Kremowe chmury kr��y�y po widnokr�gu.
Rosa siada�a na traw�. Drzewa nad rozpaczaj�c� matk� trzyma�y wart�, sk�ania�y
si� nisko, chyli�y korony. Nawilg�e ga��zie kitami mi�kkich li�ci obk�ada�y
nasze umartwione czo�a. Z�amany wraca�em z pogrzebu. Traci� bliskich na wojnie
niby rzecz zwyczajna, ale ci�gle bolesna.
Pod koniec partyzantowania mi�dzy nawis�ymi brzegami puszcza�skiej Solczy
ukrywali�my bro� i amunicj�, rzemienne pasy i �adownice, wi�zki granat�w. Kurtki
mundurowe i orze�ki z koronami zamieniali�my w przygn�bieniu na samodzia�owe
kapoty i kaszkiety z grubo walonego sukna ze z�amanym ko-zyrkiem.
�amali�my po wiejsku daszki, �e niby bardziej zniszczone... Wojna wygrana, my
przegrani. Nie jako zwyci�zcy wracali�my do dom�w. Nie wiedzieli�my,
FILIA % 13
17
komu i jak s�u�y� dalej. Wracali�my w niepewno��, ale w lesie te� bezpiecze�stwa
zabrak�o. Z opuszczonymi i wtulonymi w ramiona g�owami, wstydliwie, a mo�e tylko
p�ochliwie, w strachu przed wydaniem, wracali�my. Na swoje, a jakby nie nasze,
na obce... Ju� wy�apywano, ju� gnano na Sybir za zdrad�, ju� pod s�d polowy
niejeden trafi�. A bia�ych nied�wiedzi nikt nie mia� ochoty odwiedza�, wi�c
wracano chy�kiem, ze zmartwieniem na twarzach... Ca�e szcz�cie, �e Raby w por�
si� napatoczy�. Przynajmniej zaj�cie. Te�, nieborak, zagubiony. Rozbitek jak ja.
Wr�ci� sens. Warto by�o rozpoczyna� od nowa. Po omacku, ale od nowa. Jedli�my
�nieg, grzali�my si� w blasku ksi�yca. No i trwamy... Spl�tani w w�ze� nie do
rozplatania. �ciskanie �apy bia�ej nied�wiedzicy - perspektywa �adna, a my,
wiadomo, odtr�ceni.
Po kostki w rzadkiej mazi. Roztopy wiosenne i na zmian� jesienne szarugi.
Zimnica. Do znudzenia.
A nie najgorzej by�o robi� zasady na wroga i trrrach, seriami, mi�dzy szyje a
krocza. W g�owy nikt nie celuje. Za ma�y punkt. Wojna to nie brawura i nie
zawody sportowe, nie popisy. Liczy si� skuteczno�� przy najmniejszym zu�yciu
amunicji. Najtrudniej by�o zdobywa� wy�ywienie. Ludzie wymordowani kontyngentami,
szarwarkami, wyg�odniali. I jak tu rekwirowa� ostatki... Wchodzisz. Wszystko
poupychane po k�tach. W skrytkach. Nawet kury nie wida�, a kura w ka�dym
gospodarstwie obowi�zkowa... N�dza, a zabra� co�
18
trzeba, mus, bo zdechniesz z g�odu... No to do katucha. 1 tam pustki...
-Odkrencili g�owy... I kurki, i jajeczki zabrali, panoczku, zabrali...
-��esz, czego breszesz, gospodyni�, dla swoich �e�. Nie szkoduj...
-Ja�, dalib�g, nie szkoduja, ale kiedy nie ma, panoczku. Zbawicielu...
I �up na kolana. I do r�k. Dawaj ca�owa�... Trzeba by�o mie� doprawdy kamienne
serce i �elazne nerwy, �eby nie roztaja�.
- Odliga tej zimy za bardzo, panoczku, zbawicielu, i bulba pogniwszy,
zaparzywszy sie�. Niczego nie ma, Matko Ostrobramska, nie ma...
I pe�znie za tob� babinka na kolanach. Musisz okaza� twardo��, inaczej sam si�
rozp�aczesz.
- A gdzie dzieci? M��? Trwo�liwie rozgl�da si� na strony.
- Mo�na prawda gada�?
- M�wcie, byle szybciej...
- Do lasu za le�nymi poszli. Ju� szmat czasu, ani s�ychu, ani dychu...
Rozterki rozterkami, a zabra� co� musimy. Po to�my przyszli. Nie na pogaduszki.
Chyba �eby si� zgodzi� na powolne wyzdychanie. Trzeba wybiera�, podejmowa�
decyzje mi�dzy z�ym a gorszym.
- Nie p�aczcie, gospodyni�, po wojnie dobytek pomno�ymy. Zabrane oddamy.
1 szperamy. Myszkujemy. Kobiecina pe�za za nami.
19
- Nie oddacie. Ju� tyle wojn�w ja prze�y�a. Wojaki nie oddajo, co raz zachapali.
Wiem. Pomsty w niebie na was nie najdziesz...
Nie do wytrzymania.
Albo gdzie indziej, w innych zagrodach, kobietom r�ce dr��. Nerwowo dzieci
ko�ysz�. Dzieci wrzeszcz�. My t�umaczymy:
- Swoi, swoi...
- Wszystkie tak gadajo...
I nikt nikomu nie wierzy. T�umy �swoich" przewalaj� si�, trudno si� rozezna�,
jaka kostka pasuje do jakiej. Pomieszanie... Troch� wi�ksze dzieci trzymaj� si�
matczynych podo�k�w. �al serce �ciska. Stropione karmelkowe miny: skrzywdz� czy
pastylk� sacharyny pocz�stuj�... Wojenny przysmak... Ekstrakt niepewno�ci na
umorusanych bu�kach. No i zabiera�? - w nas r�wnie� w�tpliwo�ci. Trwa
przeszukiwanie w �wiren-kach, stodo�ach, pod krejkami, na wy�kach. Czy nie wisi
gdzie� ukryty po�e� s�oniny, smakowita kiszka, kumpiak albo i kindziuczek.
Wsz�dzie nos wtykamy, wsz�dzie nas pe�no. Przetrz�samy s�upy i kieszenie z
om�otem, kopy siana, stogi. K�ujemy szpikulcami. Nagle jaki� dziki wrzask. Aha...
Okazuje si�, trafili�my na kryj�wk�.
- Kto tam?
- Uwaga, gotuj - pada komenda, kt�ry� z broni� w pogotowiu odskakuje do ty�u, na
os�on�.
Rozwalamy s�om� i wywlekamy dekownika. -Ja, panoczku, przed �apanko, �eb do
Niemc�w nie wywie�li na roboty...
20
Stoi zgn�biony, trz�s�cy si�, zmi�ty.
- Dlaczego naszej ziemi nie bronisz? Dlaczego nawet jedzenia nie chcesz da�?
Gdzie obowi�zek?
Odczuwamy g�upot� retorycznych pyta�. Ale de-kownik kruszeje i nam z�o�� opada.
Dzielimy si� niemal jak bracia. Wykupuje si� ch�tnie, byle go w spokoju zostawi�.
Prowadzi na skraj lasu. Odgarnia p�acht� darni. W�azi do jamy. My ubezpieczamy...
Wyci�ga prowiant: ser, jajka, s�onin� silnie zasolon�.
- A co ostrzejszego na z�b? - apelujemy, bo wida�, �e kutwa i nie najbiedniejszy.
-A owszem, owszem, najdzie sia...
Ju� taszczy butl� m�tnej, ale dobrze sch�odzonej hary. Wypijamy duszkiem w
szklankach po falbanki. Zwyczajowo wpierw si� wzdragamy, ocieramy r�kawem usta,
w�chamy skorynk� chleba i przegryzamy kanczar-kiem kwaszonego og�rka. Maczamy
s�onin� w pieprzu. Uch, i chorob� przepali. Trudno chwyci� powietrze...
- Mocna ona hara. I trupa oczucha�ab - chwal� kompani samogonk�.
Rozstajemy si� w najlepszej komitywie i wiemy, �e odkryli�my met�. Cz�ciej
b�dziemy tu zagl�da�, �eby gospodarz w sad�o nie obr�s�. Drobny szanta�yk i zysk
pewny a niebagatelny. Mamy i na z�b, i na przep�ukanie kiszek. Jeszcze na
odchodne b�agaj�, �eby ich ochroni�, bo bandy grasuj�...
- Dobra, dobra - odpowiadamy na odczepnego. Pocieszamy, a przecie� pewnie i my w
ich opinii nale�ymy do bandy.
21
Skruszeli i znalaz�o si�, co trzeba. Nieraz �a�o��. Nieraz zadowolenie. Taka
s�u�ba poganna.
Zabiera�o si�, dobiera�o do schowk�w, rekwirowa-�o. Ludzie �gali i kl�li ze
�wi�tobliwymi minami, �yczyli nam no�a w plecy. Nieraz i rzeczywi�cie niewiele
mieli. Niekt�rzy, bardziej zorientowani, prosili o pisemne potwierdzenia.
Niez�omna wiara w pot�g� biurokracji, w czar �wistk�w papieru, w piecz�tki.
T�ukli�my im te magiczne stempelki na pocieszenie z frajersk� przyjemno�ci�.
Je�eli takim kosztem maj� by� szcz�liwi, prosz� bardzo. Uroczy�cie przynoszono
papier, koniecznie kratkowany albo do kaligrafii, w sko�ne linijki. Podstawiano
lamp� naftow�, ka�amarz, rond�wk�. Nad sto�em jasny kr�g spod blaszanego,
emaliowanego na bia�o aba�uru. Skupione twarze pokrywa�a kreda powagi o
niebieskawym odcieniu. Brakowa�o tylko pota�c�wki, bo niekiedy i panny
asystowa�y, t�oczy�y si� ciasn� gromadk� na �awach pod �cianami i popiskiwa�y z
zachwytu. Wyposzczone, spragnione, gotowe na skinienie palcem. Byle po�asowa�
przyjemno�ci. Pocieszy� swoje szesna�cie lat, bo na wsi powy�ej to p�ne
staropanie�stwo, a po dwudziestce prawie staro��. Trzeba korzysta� na chybcika.
Po spisaniu pokwitowania co bardziej wyg�odzeni, z wojskowym drygiem, cho�
prawdziwej musztry nie znali, jak kt�ry uwa�a�, kiwali g�owami i brali pod pachy
wyl�knione dziewcz�ta...
-Odprowad�, nu, cho�by za drzwi. Czeg� boczysz sie? Niedotkniona - zach�cali
ceremonialnie.
22
- Boja sie�... Nieznajomy...
- Ot, wyjdziem na podw�rze i poznajomim sia... Bucha� zadziorny m�odzie�czy
rechot pod niebiosa. No i wychodzili �znajomi� sia".
-Tylko, ch�opcy, szybko, zaraz zbi�rka - rzuca� srogo dow�dca. - Nie roz�azi� mi
si� i uwaga na bro�...
M�drych uwag nigdy do��, a strze�onego Pan B�g, tak, tak... Podochoc� si�
zbytnio i co� im jeszcze we �bach zakwitnie niezdrowego: t�sknota za matczyn�
sp�dnic�, za domowym ogniskiem - a to gorzej ni� �o�nierska �mier�.
- Ot, dzienkujem pienknie za kwitek. Przed inszymi bendzie czym pot�umaczy� sie.
- Troskliwie zwijali papier i pakowali za obraz. - Rozmaitych grupow po lasach
zatrzensienie. Badziajon sia bez to�ku i rabujo, oj, przepraszam, zabierajo...
Fakt, rozb�j si� zdarza� nierzadko pod p�aszczykiem partyzantowania. Za�atwiano
wewn�trzne porachunki. Strzelano do siebie przez drzwi bez uprzedzenia. Rabowano.
Odczytywano fikcyjne wyroki. Wykonywano je. Puszczano z dymem zabudowania. �una
noc� falowa�a nad wioskami.
Przejmuj�co rycza�y krowy wleczone na rze�, kwicza�y konie, becza�y owce. Ludzie
w po�piechu p�dzili, co si� da�o. Martwe cia�a wpychali pod �elazne �o�a, pod
�awy. M�czyznom kr�powano r�ce drutem kolczastym. Gwa�cono kobiety. Nie
uszanowano ani wieku, ani b�ogos�awionego stanu. Na zgliszczach i popieliszczach
23
sadyb podkrada�y si� cudem ocala�e koty swoje stare k�ty obw�cha�, zwin�� si� w
k��bek i podrzema�. K�ad�y si� ko�o stercz�cych w niebo i cuchn�cych sadz� i
spalenizn� resztek piec�w, komin�w. Oszala�e psy tyka�y nosami kamienie
podmur�wek, siada�y i wpada�y w trans wycia, zadziera�y g�owy i wyci�ga�y szyje,
ich cia�a podrygiwa�y. Zamroczone swoj� pie�ni� zag�ady, cz�sto dawa�y si�
podej�� ca�kiem blisko. A potem, zaskoczone, zrywa�y si� i gna�y w pobliskie
zaro�la, by tam wiernie oczekiwa� powrotu swoich w�a�cicieli. Tylko psy i koty
potrafi�y tak wiernie czeka� i ufa�y niez�omnie w powr�t, w ocalenie. Potem albo
kto� je bra� na przechowanie, albo gdzie� gin�y bezpa�sko, jak ludzie.
Ze zgliszcz wiatr podrywa� snopy iskier i tumany popio�u. Ods�ania� wybielone
ko�ci. Pio�uny porasta�y popieliszcza... Uczt� mordowania suto zakrapiano krwi�.
L�kali si� wszyscy wszystkich. Noc by�a przekle�stwem ka�dego dnia. Noc� nagle
o�ywa�y lasy i op�otki, trwoga bi�a w krzy�e okien.
I znowu przemawiali�my do sumienia opornych, przemawiali�my czule i brali�my, co
trzeba...
-A ty, gospodyni, �a�ujesz nam, swoim? - gospodarze rzadko si� zdarzali -
�a�ujesz jedzenia?
- Sk�d my �a�ujem... A wiadomo to, kto sw�j? - rezolutnie odpowiada�y gospodynie
i dzielnie odpiera�y nasze rekwizytorskie zap�dy. - Kto czyj, po czym pozna�? W
nocy wszystkie koty czarne...
Zapiera�y si� i dalej ani rusz. Pozostawa�a przemoc.
24
-Wiadomo, �e swoi - perswadowali�my cierpliwie. Ale na zbuntowanych, wyrwanych
ze snu p�n� noc� nie ma innej rady nad krzyk. Wystarcza�o podnie�� g�os,
jasno�� umys�u natychmiast wraca�a. Strz�py snu ulatywa�y. Obsiada�y susz�c� si�
na sznurach za oknem bielizn�, pryska�y w g�r�, w spowite paj�czyn� gniazda
mroku. Chybota�y ponure cienie na �cianach. Czerwone refleksy filowa�y na
szybach.
- Wiadomo, �e swoi. Nie wida�? - Tykali�my palcem orze�ki na rogatywkach. -
Dotknijcie i sprawd�cie, korony. To nie kury bez koron. Prawdziwe... - pletli�my
rozmaite dyrdyma�y.
Kobiety cofa�y si� przezornie, ocieraj�c nerwowo d�onie o fartuchy. Czym jeszcze
mieli�my przekonywa�?
- Co, niedowiarki, za ma�o? Rogatywki, or�y w koronach. Co jeszcze?
-A my nic takiego nie m�wim - i dalej t�pota w oczach - gadacie swoi, nu, to
swoi... A czyje� wy? Wszystkie swoje - b�ka�y w pop�ochu. Bieg�y do kuchni. Co�
sma�y�y, pobrz�kiwa�y garnkami, patelniami...
- Swoje, swoje - ni�s� si� mocno wyciszony szept
- wstawajcie, jajkow trzeba podsma�y�...
Je�eli si� trafia�y bogatsze obej�cia, obowi�zkowo jajecznica na skwareczkach
wje�d�a�a na st�. Zas�aniano szczelnie okna. Wystawiano warty i cz�sto
przeczekiwano w zamaskowaniu dzie� do nast�pnej opieku�czej nocy. Dopiero po
za�yciu zas�u�onego odpoczynku w prawdziwym domu ruszano w ciemn� g�usz� bez
25
kierunku. Cich�y spory. Rozpoznania dokonywano ju� w marszu. Rozsy�ano czujki,
zasi�gano j�zyka, przodem pod��a� zwiad. Napotkani przypadkowo w�drowcy
pierzchali niczym zjawy w g�stwinie. Niekiedy udawa�o si� ich przy�apa�. Ot,
pijani wracali z wieczorynki albo od narzeczonej, bo �ycie si� toczy�o po
staremu. Zdarza�o si� te�, �e decydowali si� i�� z nami, czyli dla domu
przepadali bez wie�ci. Powiadamiali po kilku tygodniach, �e zostali w lesie.
Jako� przecie� nale�a�o uzupe�nia� straty. Na nasz widok ludzie w przera�eniu
opuszczali wzrok, zapadali si� pod ziemi�, omijali, udawali, �e nie widz�.
Wiadomo, strace�cy... Spotka� uzbrojonego znienacka - s�aba przyjemno��. Ani
rozpozna�, ani zapyta�, bo od pyta� uzbrojeni, nie cywile. C� rzeczywi�cie
znaczy�o: sw�j, swoi? Dla ka�dego co� odmiennego. No, prawie dla ka�dego... Ma�o
zdarza�o si� prowokacji? Podmian? Kiedy� w Ejszyszkach pomordowanych Litwin�w
pokazywano publicznie ku przestrodze. Le�eli rz�dem na chodniku. Potem �yd�w
u�o�onych rz�dami przy cmentarzu. Polak�w... Nikogo nie brakowa�o. Ku
przestrodze. Kiedy� mo�e si� okaza�, �e to my, Polacy, rozp�tali�my II wojn� i
�e hitlerowcy z Sowietami pierwszego i siedemnastego wrze�nia 1939 roku
po�pieszyli z pomoc� �ydom przeciwko Polakom maltretuj�cym i morduj�cym
innowierc�w. Wszystko mo�liwe. Obym tych dni nie do�y�, kiedy powiedz� uczeni
historycy, �e Polacy wiaro�omnie wbili n� w plecy hitlerowcom i Sowietom.
Odtr�cony zawsze zostanie niepokorny.
26
Ot i polka-trepietucha, raz na mokro, raz na sucho: sw�j, swoi. P�ynno��.
Pami�tam tego s�ugusa gestapowskiego, szaulisa. Sta� pochylony nad zabitymi
Litwinami i powtarza� z fa�szywym �alem: �su Diewu, su Diewu"... Nie wierzy�em w
�adne jego s�owo. Morderca, a klepa�: su Diewu... Ile� on ludziom krzywdy
wyrz�dzi�? A tu nagle: su Diewu... Co akurat mia� wsp�lnego z Bogiem? Chyba tyle,
�e potrafi� wymawia� to s�owo i ludzi wyprawia� na �mier�.
�egna� m�odych ch�opc�w przed spuszczeniem do wsp�lnego do�u. Le�eli w zielono-
granatowych mundurach z czerwonymi wypustkami. Okaza�o si�, �e swoi swoich przez
pomy�k� za�atwili. Has�o si� popl�ta�o? Odzew? Ile� znacze� posiada�o niewinne
s�owo: swoi... Zieloni, czerwoni, biali, faszy�ci, szaulisi. Dla jednych swoi,
dla innych obcy.
Od pstrokacizny mundur�w we �bie si� �mi�o. Nale�a�o z najwi�ksz� ostro�no�ci�
odgadywa�, rozpoznawa� i przyznawa� si� do swoich. Za ka�dym za�omem, za ka�dym
kamieniem m�g� czai� si� nieproszony �sw�j", najgro�niejszy z gro�nych. Szaulis.
�apczywa sobaka. Mnie jedynie oszcz�dzi�... Nie wiedzie� czemu, cieszy�em si� u
niego dziwnym mirem. Na co� liczy�? Na ewentualne wzgl�dy w przysz�o�ci?
Bandzior. Wzdragam si� nawet m�wi� o tej bestii w ludzkim ciele. Od jesieni 1939
do 22 czerwca 1941 roku - prze�ladowania, wyw�zki. Pierwsi Sowieci. No i jeszcze
gorsze lata 1941-1942, w�a�ciwie do 1943. Zacz�li�my organizowa� samoobron�,
Zwi�zek Walki Zbrojnej,
27
AK, s�ynny �Wachlarz". Najwi�ksze rozpasanie szaulisa przypad�o akurat na
prze�om 1941 i 1942 roku...
Wiedzia� o mnie wszystko - mieszka� po s�siedzku. I nie sypn��... Co �y�o,
dr�a�o na jego widok, a do mnie na pogaduszki zachodzi�... Co� go widocznie
hamowa�o. By�em mimo woli jego cichym zak�adnikiem i wsp�lnikiem. Parszywe
awanse...
Upodoba� sobie... Darzy� mnie zaufaniem, dra�, cha�uj, �achudra. I zmusza� do
tego samego. Porzyga� si� mo�na. Gra�em. Udawa�em. Nadskakiwa�, szachrowa� i
szanta�owa�, posuwa� si� do po�ajanek i gr�b. Sko�czy� tak, jak na to zas�u�y�.
Mierzi�o mnie, kiedy odwo�ywa� si� do dobros�siedztwa i otwarto�ci, kiedy si�
szczerze obra�a�, kiedy mnie nak�ania� do pracy na dwa fronty, jednym s�owem, do
wsp�pracy z gestapo. Z�ote g�ry obiecywa�. Wykr�ca�em si� jak piskorz, moje
�ycie wisia�o na w�osku. Musia�em taktycznie znosi� te zniewagi. Na sam� my�l
ciarki przeszywaj�. O�cierwia�y, najnikczemniejszy pod s�o�cem bydlak. Pod�e,
plugawe barach�o.
* * *
Blaszany ksi�yc wisia� nad nami niby znak dobrej nadziei. Wierzy�em, �e koszmar
minie... W li�ciach szursza�o. Zrywali�my si� ze snu obrzmiali i niepewni: sk�d
serie? Nas�uchiwali�my. Czy�by tylko li�cie? Ale serie nieustannie w uszach
terkota�y. Rozsadza�y g�ow�. Wiatr w li�cie si� wpl�ta� i takie zamieszanie...
�wirem o szyby. Nogi pudowe. Onuce przepocone, mokre
28
i prze�mierd�e. Cz�owiek tygodniami niemyty, niegolo-ny, nieczesany. Palce -
jedyny grzebie�. �eb zawszony. W ka�dym szwie ubrania wszy. Trwa�y w�ciek�e
ataki snu i pot�pie�czej jawy. B��ka�y si� zwidy po rozstajach, boj�c si�
w�asnego cienia. Szcz�k zamk�w. Obowi�zkowe czyszczenie broni. Ty mo�esz by�
brudny jak niebo-skie stworzenie, ale bro�... I nieustanne oczekiwanie, czy w
potylicy o��w nie uwi�z�. Poczu�by� aby? Teraz to brzmi zbyt patetycznie:
partyzantowanie...
# * *
Po latach odwiedza�em Wilno. Nowe dzielnice. Lazdynai. Wysoko, nowocze�nie. I
widzia�em kamienice stare, przedwojenne czynsz�wki. Co� za serce �ciska�o...
Widzia�em kominiarzy szmygaj�cych po dachach. Czarni marsza�kowie wysoko�ci z
o�owianymi bu�awami. Taka dachowa partyzantka, te� tylko raz mo�na si� pomyli�.
P�asko, stromo, �lisko. Ich dola, my�la�em, podobna do partyzanckiej. Wiecznie
bocianie gniazdo. Wieczna wachta na mostku. Niezgrabne por�wnanie. Niepewni dnia
ani godziny. Zawieszeni mi�dzy niebem a ziemi�. A niech pu�ci ubezpieczenie,
noga niechaj si� omsknie... Ale kiedy sko�czy si� burza w �yciu, cz�owiek raptem
kapcanieje, chamieje, grub� sk�r� obrasta. Szczytne porywy je�czej� i zamieniaj�
si� w sad�o. Marzenia blakn� w zderzeniu z szaro�ci�. Prze�omy. �ycie kominiarzy
to przypowie�� o ryzykanctwie. Odwaga
29
to wcale nie deficyt wyobra�ni, nie desperacja, tylko obliczanie szans w ka�dym
momencie... Dwie nogi, dwie r�ce, dwoje oczu, uszu, ale jeden �eb i serce.
Nale�y uwa�nie skrada� si�, mie� smyka�k� i rozum, �eby przewidywa�, no i
niezb�dny dar. Za bary z niebezpiecze�stwem. Jej Wysoko�ci�. Wysoko�� wymaga
powa�ania. Kapry�na mocno pani. Pon�tna i kapry�na. Wysoko�� narkotyzuje, pora�a
jak grzmot. Cz�owiek nakr�cony, na najwy�szych obrotach. Nie mo�e by� uchyby:
idzie, staje, balansuje. Gdzie� tam w dole kpi�, uk�adaj� g�upie zagadki: ca�y
czarny, a koniec bia�y. Kto? - �mogus u�miechn�� si�. Idiotyczny kawa�.
Przygryz� wargi - oczywi�cie - kominiarz. Partyzant, ani chybi.
Podniebne tropy. Stromizny. Urwiska. Pod stopami zdradliwe skrzypienie, niczym
cz�apanie po rozkis�ych wertepach. Uwa�ny nas�uch. Gdzie� piorun hukn��. Dalekie
granie wichru w telegraficznych drutach. Sypi� si� skorupy dach�wek, gont�w.
Sypi� si� iskry. Odpadaj� p�aty blachy. Z deszczu�ki na deszczu�k�, niby na
trampolinie, z gzymsu na gzyms. Wycelowane w niebo lunety komin�w. Dysz� ciep�em
czarne czelu�cie.
G��bokimi kanionami sp�ywa barwne ludzkie mrowie, ty mi�dzy cisz� a zgie�kiem,
ponad ludzkimi troskami zawieszony. �agodne szemranie przestworzy i koj�cy
bulgot instalacji dom�w. Balansujesz. Rozedrgana przejrzysto��, porywaj�cy
bezkres.
Nierozwa�ny ruch - i korkoci�g na d�. Cierpnie sk�ra. Dreszcz wzd�u� grzbietu.
Odr�twienie. Moment niepewno�ci. Nie ma mowy o rutynie. Co dzie� trzeba
30
mierzy� krok. Wystarczy zmyli� kierunek, nierozwa�nie zachybota� desk�. Napi�ta
uwaga i niezdrowo podniecaj�cy magnetyzm: zaryzykowa�. Brz�cz�ca cisza jak
symfonia. Refleksy �wiat�a. Pozory spokoju. Mgliste smugi i przymru�enie oczu:
widnokr�gi i tabuny p�dz�cych koni, wi�niowe zady, k��by sier�ci, dzwonki
uprz�y, t�tent i kwik �rebak�w, przera�enie tropionej zwierzyny.
Uniesione ramiona: poddanie czy zamiar uderzenia... Wycelowane lufy. Z czarnych
paszcz kipiel i krople prochu. J�zyk uczepiony podniebienia. Pachn�cy mi�sem
o��w... Bluzga ogie�. Burzy si� biologia. Chce si� rzyga�. Kto� uchem przypad�
do ziemi, do szyn, do dach�w. S�ycha� wrogie dudnienie? Kombinacja �aru i w�gla,
prochu i sp�onki. Zakwitaj� r�e, pi�ropusze nad ko�nierzami komin�w.
Je�eli towarzyszy �ut szcz�cia: zwyci�stwo. Gzyms wytrzyma, w por� z�apany, nie
obsun� si� ceg�y. Byle szybciej z opresji, byle wyrwa� si� z piek�a.
Uda�o si�... W por� zadzia�a� instynkt.
Rotacja cia�a: w lewo, w prawo. Straszliwy wysi�ek mi�ni, podci�gni�cie si� na
koniuszkach palc�w, �lisko, nast�pny ruch robaczkowy. Podci�ganie si� w g�r�,
wsparcie na �okciu. Pierwszy etap wygrany i gorzka �wiadomo��: nikt nie pomo�e.
Karaskasz si� z tamtego �wiata na stron� s�o�ca. Byle si� utrzyma�, nie pu�ci�.
G��bokie karby na w�asnej sk�rze, krwawe pr�gi. Odczytywanie hieroglif�w, bo w
ka�dym karbie sekret zakl�ty. �omot w skroniach. P�ytki oddech, kr�tka decyzja
31
- ku s�o�cu. Blacha pod j�zykiem, niepoj�ta sucha �lina. Pot oczy zalewa.
Milimetr po milimetrze, ku ocaleniu, z czelu�ci niebytu. Szatan ju� podgrzewa
kot�y, miesza smo�� rydlem. Ju� w szponach kielich na wiwat.
Wpierw palec, nast�pnie d�o�, �okie�, przegi�cie w pasie. Byle co� trwalszego
pod stop�. Mog� si� po-bo�y�: nigdy dobrowolnie na taki manewr bym si� nie
po�asi�. Mo�na nie zapanowa� nad strace�czym odruchem.
Wpierw broda na p�k�, robaczkowy ruch palc�w. Poszukiwanie oparcia. Mocne
z�apanie si� kraw�dzi.
Pe�ne d�onie zbawienia. Czujesz wszech�wiat wraz z metafizyk�. Asymptotycznie
dotykasz ziemi. Nadludzkim wysi�kiem wci�gasz brod� za kraw�d�. Ka�da rotacja
fotograficznie utrwalona. Wyobra�nia podsuwa sto rozwi�za�, wszystkie
nieprzydatne. Ka�d� faz� mo�na odtworzy� z dok�adno�ci� mikromierza i tabliczki
mno�enia. Wtarabani�em pier�, uff, ci�ko, szykuje si� odlot, ale skrzyd�a
zwini�te, trwam na posterunku podniebnym, ju� brzuch po stronie zwyci�stwa,
tu��w, zranione kolana. Byle si� prze�lizgn�� przez szata�skie ucho igielne.
Zbawienne tarcie, jak najmniej po�lizg�w. Byle przesadzi� poprzeczk�, byle cia�o
przewa�y�o na dobr� stron�. Niech piek�o poch�onie s�abo��.
* * *
Zabijaki, ledwo od ziemi odro�li, ledwo im mleko pod nosem obesch�o, ju� rw� si�
na cudze, ju� �ase by co� zachachm�ci�. Jakie� zasadzki urz�dzaj�. Dziew-
32
czyn przez most do ko�cio�a nie puszczaj�. Wod� od spodu pompkami szprycuj�,
gapi� si� pod sp�dnice, niezad�ugo zdziera� zaczn�, szata�skie nasienie. Kto im
si� sprzeciwi? Ko�o m�yna Pryszmonta strach przechodzi� - m�wili - Raby napada z
band� oberwa�c�w. Grasuje przekl�ta chebra bezkarnie, zak��ca porz�dek od wiek�w
ustalony. Podobno� okr�t majstruj�, ostatnio jakby troch� przycichli. Tyle
dobrego. Znalaz�a zaj�cie g�wniarzeria, korb� kr�c�, dziury �widruj�, siekier�
machaj�. Plaga boska.
M�yn Pryszmonta zast�powa� miar� dobrego wychowania: je�eli przez most uda�o si�,
je�eli pokona�o si� piaszczyst� grobl� i pod g�rk� przez chwojniak, to jakby
zbawienie, ratunek z nieba. Mi�d na serce. Mimo kruchego spokoju i majstrowania
przy okr�cie w powietrzu wisia�a niepewno��, jakby zagro�enie.
Podobno� z �aglem - m�wiono przez �ci�ni�te usta - podobno� z bierwion
ociosanych, z sza�asem zamiast kabiny. No, niby tratwa, a prawdziwy okr�t. Pi-
traszono plotki z zapami�taniem: mieszano szczupaki i p�otki, a �wiat by� daleko,
za lasem, cierpliwy.
* * *
- Nagle odludek z Rabego, za las nosa nie wy�ciu-bia. Przynajmniej spok�j w
okolicy. - I co� przeczuwali, co� si� kroi�o. Aje�eli krowy rycz�, to przewa�nie
dojne. Trudno, obejdzie si� smakiem - poburkiwa� Wicka, d�ubi�c przy kamaszach,
co je w prezencie dosta�. Kamasze to �wi�to��, na co dzie� boson� albo w
k�umpiach.
33
- Stary rzemieniem cz�ciej plecy garbuje Rabe-mu. T�gi bzik, cho� dba o
dzieciuka, i do s�siad�w wcale nie garnie si�.
- Ch�opca chowa na odludka. Nie b�dzie jak Be-niuk, co niezad�ugo kogo� ku�akiem
zdzieli czy nog� podstawi - m�wili. - A Wicka Songin�w czy ten niedor�bek
Wiereszku� z Bartowt�w istni obwiesie, czorty, nie dzieci. Wojna jeszcze nikogo
na porz�dnych nie wykierowa�a.
Jucha na przywitanie, postna polewka.
- Beniuk-kindziuk - przezywa� Piecka Arnolbik koleg�, co p�niej zmar� na
czerwonk�, krzepkiego wyrostka o niemi�osiernie zwichrzonej czuprynie i krzywych
nogach. - Kab��ki - m�wiono. - Kto tobie nogi na beczce prostowa�? Gadaj po
dobroci.
-Au ciebie giry kliszawe - odgryza� si� Beniuk zajadle.
Ju� si� dopadali. Ju� kurzy�a trawa, brali si� za bary i przewracanego, w d��ki,
ju� z nos�w krew ciek�a. Hurm� gnali przed siebie. To nie przelewki gdzie�
takich spotka�, odzie� zmarnowana, a z odzie�� krucho.
-Chod�cie, prendzej, pacany, podpylim czyja pompka z roweru.
- Wiem, gdzie Kisiel rower trzyma. Natychmiast ruszali galopem, zn�w si�
naparzali.
Z dziko�ci�. Nie bli�ej - a dalej. Tak tkali na krosnach, jak si� udawa�o.
Dla dodania sobie lat i doros�ego fasonu kurzyli skr�ty, mocno si� sztachaj�c,
g�o�no przeklinali, �eby
34
ich s�yszano. Skr�ty ukr�cali ze znawstwem, cierpliwie, z urywk�w gazet, ze
skrawk�w ksi��ek, sypali samo-siej multanowy, na proch utarty, suszony na s�o�cu,
dla polepszenia krojon� machork� kruszyli w gar�ciach. Li�cie tytoniu z papuszek
brali, przekle�stw zadziornych uczyli ich starsi. W niedziel� w�osy czesali na
mokro lub mazali sad�em, przed u�omkiem luster przywdziewali koszule z
krochmalonego p��tna - drewniane guziki, gestka i st�jka - na bakier kaszkiety.
Paradowali wsiowymi dr�kami-steckami, wzd�u� p�ot�w, przy sadach, �eby bli�ej
uli. Dziewczyny z boja�ni� trzaska�y oknami, ch�opcy im na palcach wyznawali
mi�o��, demonstrowali, jak si� dzieci robi. I co w trawie piszczy, je�eli
przylepna kt�ra i si� �atwo zgodzi. Zapraszali do lasu, rechocz�c na ca�e gard�o:
�e pod krzaczkiem ciep�o i �e bezbole�nie rozwi��� kokardy, co pod szyj� nosz�,
�e na przypiecku rodzi si� b�dzina i smrody w kom�rce.
- Chod�cie, pokazem wam szczaw zaj�czy i gniazda sikorek, jak jagody ro�no i jak
do�piewajo.
Dziewczyny z ciekawo�ci� mru�y�y oczy, zerka�y na biodra, rozgniata�y piersi,
ale nieodwa�nie, troch� po kryjomu, �eby nie za du�o mogli zobaczy�, czmycha�y
do kom�rek i z ukrycia, przez szpar�, liczy�y poca�unki. Kt�rej si� �pieszy�o,
oknem skaka�a.
- Ty znowu do zbir�w - gromi�a matka.
W powrotnej drodze z lasu ch�opcy nie�li im w kubkach z kory poziomki, maliny,
czernice, troch� pijanie. Sypali do mleka. Szykowali uczt� na cztery faje-ry.
Jedli z namys�em, mocno posiorbuj�c dla dekoracji,
35
smakowicie przegryzali chlebem, pierwszy od rana posi�ek.
- Kto chcia�by pokopci� czy �ykn�� siwuchy - wo�ali z zach�t� - niechaj spr�buje,
na prosty charakter, a przed wieczorem gramy w kacio�k�, mo�ecie popatrze�.
- Nu i patrzajcie, jagoda sie� zesra�a - dowcipkowa� Wicka. - Sok cieknie,
pu�ci�a - tokowa� niewinnie i mi�� przyrodzenie.
- W mleko jakby kto juchy napu�ci�, jakby nala� czarnego atramentu - zgadza�a
si� reszta. Beniuk palcem miesza� w g��bokiej misce.
- Nie be�taj, bo zwonituja.
- Nu i obrzyda, g�ba jak siewienka, nogi jak ho�o-bli. Ja my�la�, �e tylko ze
smarkami w jajcach nie mo�esz poradzi�, a ty z jagodami w poprzek. Nie nastarcza
mi�sa, jagody wtryniaj - dra�ni� si� Pietruk - te zarodki w jajcu to ci��a u
baby.
- Obrzyda, obrzyda - nie ust�powa� Beniuk, ci�gn�c karafk� z kredensu.
- Nie ruszaj, nie gabaj, bo to papusia, on na p�czkach nala�, na spirytusie -
broni�a dziewczyna dost�pu do skarb�w - ty klejnot�w pilnuj i u mnie nie grzebaj.
Mimo ostrych swar�w jedzenie znika�o b�yskawicznie.
- Ot tak, bez opieki niczyjej, rosn� jak staubuny, jak grzyby na deszczu w polu,
jak lebioda w pokrzywach czy pio�un na �mietnisku, czartapa�ochy - m�wili
doro�li - zanied�ugo zbrzuchac� dziewczyny, im po
36
czterna�cie. Szesnastka im strzeli, ani zgadniesz, kiedy si� kt�ra odwinie i
majtki potraci, a tych gagatk�w nie powstrzymasz, tylko si� czaj�, tylko w�sz�.
I kto upilnuje, krzak�w w lesie du�o. Im spieszno, a� si� trz�s�, w gaciach
moszny mi�tosz�. Nie ma zmi�owania i nie ma ratunku, trza posag szykowa�,
sprzeda� co na targu, �eby i dla ksi�dza, i na weselisko, no i chrzciny szybko,
albo jeszcze szybciej, zanim sie po�enio. Istna ko�omyja z tymi bachorami, ro�no
jak na dro�d�ach, ot i takie krosna i w�tek z osnowo, �e brzuch nos podpiera,
cho� jeszcze siu�ki w majtkach. Gdzie tu sprawiedliwo��, kt�ro Pan B�g stworzy�.
- Nie gabaj, zaraza, �lipia podmalujo, kamieniem w limo - broni� Piecka Arnolbik
swego posiadania, pierwsze�stwa do z�owionej ryby. Sam jo wyci�gn�� z mu�u. -
Upieczem, po�piejesz, dorwiesz si� do miodu, skosztujesz. Sam porcji wydziela,
bo to moja ryba.
- Nikto nie zaprzecza i tobie nie broni, ud�aw sia. Ja nie zabieram. Ja �e� po
dobroci, tylko kanczarek, ot, co mi�kciejszego.
- Chitry, na mi�ko�ci jego zebra�o. Chitiorek, chi-tiorek.
- Uch i wielka, musi z kilogram - zazdro�cili ch�opcy, ognisko rozwodz�c.
Znosili ga��zie i chrust, zegary, dmuchali w w�gielki, roz�arzali ogie�.
Trzaska�y polana, liza�y j�zory nawilg�e drewno. - Upieczem na rumiano, �eby
chrupia�a - po�ykali �lin�.
- Nieboskie stworzenie - ganili s�siedzi, co obok, go�ci�cem, na sum� �pieszyli
z ose�kami mas�a i z jajka-
37
mi w koszach - zamiast na msz� �wi�t�, wyci�gaj� ryb�, staw ogo�acaj�.
Narzekaniom doros�ych nigdy ko�ca nie ma, kto im dogodzi. Boson�, plask�j�c
stopami o �wie�o zaorane bruzdy, przez uczesane bron� zagony mkn�li na prostki
do ��obu, przez chwojniak, gdzie w sierpniu zatrz�sienie rydz�w. Wracali
zawiedzeni. Zn�w rozpalali ognisko. Na skrajach p�on�o, na polanach wilgo� i
cie� roz�o�ysty. Wszystko odwiedzali, ka�dy zakamarek, pe�no ich by�o, gdzie ich
nikt nie posia�.
- Mo�e na polance, g��biej, dym do g�ry ro�nie? - kt�ry� proponowa�.
- Tu prendzej, kiszki marsza grajo, do ��obu matka nie poda�a bobu, bo krowa
ja��wka i zgorzknia�e mleko jak pio�un. Siaro zaje�d�a. Nu tak samym chlebem
czego opycha� sia.
Dymi�a upragniona uczta, skwiercza�a ryba.
Od dziewcz�t jasno�� bi�a niczym od �wi�tych. Podbijaj�c udami sp�dnice,
szorowa�y g�siego albo parkami, pod r�k�, do ko�cio�a. Kawaleria wyl�ga�a
niespiesznie po rowach, dla przegl�du. Dziewcz�ta sz�y w szpalerze ich �akomych
spojrze�, honorowo wypr�one. Spro�ne zaczepki pod��a�y w �lad za nimi. I kiedy
tak tabunem przemkn�y, zrywali si� ch�opcy z legowisk, po�pieszali z ty�u,
zamykali korow�d, dogaduj�c k��liwie, wypatruj�c za marudami. Trawa w krzakach
przyjemna, w pogotowiu rozes�ana - barchanowe prze�cierad�a nagrzane. Tym
bardziej pilnowa�y si� dziewczyny, kroczy�y zwart� grupk�, bez przystank�w,
38
p�ochliwie zerkaj�c dooko�a. 1 w ko�ciele panowa�o wielkie udawanie. Markotni
nadskakiwacze pokornie gi�li karki przed g��wnym o�tarzem, rozcieraj�c krople
�wi�conej wody na czo�ach. Ksi�dz Montwi�� odprawia� msz�, surowo marszcz�c brwi.
Grzmia� z ambony niczym sam Pan B�g, unosz�c si� nad faluj�cym t�umem w suto
wyszywanym ornacie, z rozwian� stu��, wal�c pi�ci� o pulpit z przygotowanym
kazaniem. Nie trzyma� si� tekstu, m�wi� od siebie, od serca, nie dbaj�c o
zgrabne s�owo, o porz�dek rzeczy. Grubo nazywa� wyst�pki, po imieniu. Nad
zas�uchan� ci�b� g�rowa�.
-Oto grzech wiekuisty, oto obraza boska, z�odziejstwa i mordowanie w narodzie,
samogon w ka�dym domu, a jako� skruszonych nie wida�. Hardo �by uniesione, bez
pokory. Na kolana, poga�skie grzeszni-ki, b�aga� Najwy�szego o przebaczenie. I
wy, kusicielki, nie zapomnia�em o was, o waszych kusych sp�dniczkach, co tak
powieki opuszczacie? Na kolana przed Stw�rc�, do zapowiedzi jeszcze kawa� czasu,
szkoda gadania. Musz� w waszych sercach boja�� zasia�, ziarno zbawienia. Korniej,
ni�ej, wi�cej skruchy, do samej ziemi, o kamie� w skrusze, �eby grzechy zmi�k�y,
�eby rozum wr�ci� do �b�w zakutych, �eby zamiary zgubne pomiarkowa�. Kto z was
dzi� Pismo �wi�te czyta? Nikt - odpowiada� sam sobie z nutk� zawodu. -Jeden
Prysz-mont, m�ynarz, bo stary, darz go, Panie Bo�e, wiekuist� nadziej� i
pomy�lno�ci�, �eby z ho�ot� dawa� rady, �eby si� nie ba� i nie dr�a�, �eby mu
nigdy strawy nie brakowa�o i jeszcze �eby m�g� si� podzieli�, �eby nikt, kto
39
zajdzie, g