16052

Szczegóły
Tytuł 16052
Rozszerzenie: PDF
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres [email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.

16052 PDF - Pobierz:

Pobierz PDF

 

Zobacz podgląd pliku o nazwie 16052 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.

16052 - podejrzyj 20 pierwszych stron:

CATHERINE COULTER CZAR LETNIEJ NOCY prze�o�y�a Anna Iwi�ska Warszawa 2004 ROZDZIA� 1 Ma��e�stwo to przeznaczenie Szubienica tak�e JOHN HEYWOOD Anglia rok 1810 Philip Evelyn Desborough Hawksbury, hrabia Rothermere, wszed� do obszernego holu posiad�o�ci Chandos Chase, r�kawiczki i peleryn� poda� kamerdynerowi Shippe, rzuci� okiem na lokaj�w kr�c�cych si� przy wej�ciu i cicho zapyta�: - Jak si� miewa ojciec? Shippe, r�wnie wysoki jak jego pan, ale posiadaj�cy znacznie wi�ksze poczucie w�asnej warto�ci, dostrzeg� cie� niepokoju w oczach panicza, wyprostowa� si� i odrzek�: - Jego lordowsk� mo�� odpoczywa, panie, ale wiem, �e chcia� ci� widzie�, jak tylko przyjedziesz. Hrabia Hawksbury, powszechnie znany jako Hawk, pokiwa� g�ow�, przygl�daj�c si� przez moment kamerdynerowi tego wielkiego domu, w kt�rym panowa�a teraz grobowa cisza. Nawet lokaje w liberiach wygl�dali jak pos�gi. Zdawa� si� mog�o, �e to miejsce naprawd� jest grobem. Hrabia natychmiast odrzuci� t� makabryczn� my�l i rzuci� do Shippe'a: - Moje walizy s� w powozie. - Natychmiast si� tym zajm�, panie. - Zadbaj te�, by Grunyon, m�j s�u��cy, zosta� nakarmiony. Po tak ekscytuj�cej podr�y mo�e by� nieco zm�czony i dra�liwy. - W oczach hrabiego zamigota� lekki u�miech. - Oczywi�cie, panie. Hawk odwr�ci� si� i g�o�no stukaj�c obcasami o posadzk� z czarnego w�oskiego marmuru, energicznie pomaszerowa� nieko�cz�cymi si� korytarzami w kierunku sypialni ojca. D�bowe schody pokona�, przeskakuj�c po dwa stopnie naraz; przypomnia�o mu to dzieci�ce lata, kiedy po z tych samych schodach biega� w g�r� i w d�, a raz nawet spad� i z�ama� sobie r�k�. Jego starszy brat Nevil, kt�ry go wcze�niej goni�, sta� w�wczas na szczycie schod�w i �mia� si�. Hawk a� potrz�sn�� g�ow�, staraj�c si� odrzuci� od siebie to wspomnienie. Nie by�o ju� Nevila do wsp�lnego �miania si�, ani w og�le do robienia czegokolwiek innego. Nevil nie �y�. Jest tak cicho, Hawk pomy�la� po raz kolejny, a jego wzrok przebieg� po kilkudziesi�ciu portretach wisz�cych wzd�u� schod�w. Wszystkie przedstawia�y przodk�w rodziny Hawksbury, wszyscy oni mieszkali kiedy� w Chandos Chase, rezydencji markiza Chandos od ponad trzystu lat. On sam nie by� w domu od ponad pi�ciu miesi�cy, a teraz jego ojciec chorowa� i mo�liwe by�o, �e wkr�tce umrze. Ze strachu serce zacz�o wali� mu jak m�otem. Gdy dotar� na g�r�, skierowa� si� ku wschodniemu skrzyd�u i szybko przemierzywszy ogromny, pokryty dywanami korytarz, stan�� przed wielkimi, podw�jnymi drzwiami prowadz�cymi do sypialni ojca. Uni�s� r�k�, by zapuka�, ale po chwili zrezygnowa� i cicho wszed� do �rodka. Sypialnia ojca by�a obszerna i ciep�a. Zaczyna� si� wiecz�r; pok�j, do kt�rego wpada�y resztki s�onecznych promieni, ca�y wype�nia�y pos�pne cienie, rzucane przez znajduj�ce si� wewn�trz przedmioty. Z�ote, brokatowe zas�ony by�y zaci�gni�te i w pierwszej chwili Hawk poczu� si� jak w klatce. Jego oddech na moment przyspieszy�, a wzrok pow�drowa� w kierunku bogato zdobionego �o�a, umieszczonego na niewielkim pode�cie. M�g� dostrzec zarys le��cej postaci, ale przy�mione �wiat�o �wiec rzuca�o cie� na twarz le��cego. - Ciesz� si�, panie, �e ju� przyby�e� - dotar� do niego przyt�umiony g�os Trevora Conyona, od lat osobistego sekretarza ojca. Trevor Conyon by�, w przeciwie�stwie do swojego pana, cz�owiekiem s�usznej postury. By� r�wnie� cz�owiekiem dobrego serca i r�wnie wspania�ego rozumu. Jego �ysina, pokryta kropelkami potu, po�yskiwa�a w blasku �wiec. Hawk ju� dawno dostrzeg� ca�kowit� lojalno��, jak� Trevor Conyon darzy� swojego pana, wyczuwa� jego niech�� w stosunku do Nevila i zastanawia� si�, co Trevor Conyon my�la� o nim samym. Przesz�o mu przez my�l, �e wci�� uwa�a go za wielk� niewiadom�, mimo �e Nevil nie �y� ju� od prawie pi�tnastu miesi�cy, i to on, Hawk, by� jedynym spadkobierc�. - Co z moim ojcem? - zapyta�. - Nie jest dobrze, panie. Hawk uni�s� czarne brwi, a Trevor Conyon, ledwo zauwa�alnie skin�wszy g�ow� w kierunku ��ka, nie odezwa� si�. - Ojcze - powiedzia� Hawk, robi�c krok w kierunku ��ka. Wszed� na podest i nachyli� si� ku le��cej na niej postaci. - Jestem tutaj. Charles Linley Beresford Hawksbury, markiz Chandos, wysun�� szczup��, wr�cz chud� r�k� spod brokatowej narzuty i u�cisn�� d�o� syna. - Ju� najwy�szy czas, m�j synu - powiedzia�. - Najwy�szy czas. Patrz�c na blad� twarz ojca, na kt�rej najbardziej rzuca� si� w oczy szpiczasty, haczykowaty nos, pomy�la�, �e to w�a�nie jego ojca powinno nazywa� si� Hawk?. Przygl�daj�c si� ojcu, napotka� spojrzenie jego intensywnie zielonych oczu, padaj�ce spod lekko przymkni�tych powiek, oczu o odcie� ciemniejszych ni� jego w�asne. Delikatnie, samymi opuszkami plac�w dotkn�� g�stych, siwych w�os�w ojca i odsun�� mu je z czo�a. - Przyby�em tak szybko, jak to tylko by�o mo�liwe. Dopiero wczoraj wieczorem otrzyma�em wiadomo�� od Conyona. Jak si� czujesz, ojcze? - zapyta�. - My�l�, �e m�j czas ju� nadszed� - rzek� markiz s�abym g�osem, znacznie s�abszym ni� zazwyczaj. - Zreszt� to nie ma �adnego znaczenia. Moje �ycie nie by�o puste. Mam syna, z kt�rego mog� by� dumny i kt�ry mo�e kontynuowa� to, co ja zacz��em. Na te s�owa Hawk wzdrygn�� si� nieco i poczu� ogarniaj�ce go poczucie winy. Nie jest �atwo by� drugim w kolejno�ci. Tym, o kt�rym si� my�li, �e tylko czeka na �mier� rodzica, by otrzyma� spadek. - Ojcze, ty nie umrzesz. Gdzie jest lekarz? - W kuchni, zapewne napycha si� teraz szynk�: przygotowan� przez Alberta - odpar� markiz, a potem odwr�ci� g�ow� do poduszki i zakas�a�. Kaszel by� suchy i ostry. Hawk poczu�, �e ze strachu zimny pot wyst�puje mu na czo�o, a nap�ywaj�ce �zy �ciskaj� gard�o. Kurczowo trzyma� d�o� ojca, jakby chcia� odda� mu swoje zdrowie i swoje si�y. - Co powiedzia� Trengagel? Markiz powoli poprawi� si� na poduszkach; na moment przymykaj�c oczy. Gdy je otworzy�, spojrza� na syna z tak� intensywno�ci�, jakby chcia� pal�cym wzrokiem zajrze� do jego wn�trza. - Daje mi jeszcze dwa, mo�e trzy tygodnie. To przez krwawienie w p�ucach. Ten g�upiec chce z krwi� wyci�gn�� ze mnie resztki �ycia, ale ja mu na to nie pozwol�. - Masz racj�, ojcze. Widzia�em, jak ludzie wykrwawiali si� na �mier�, gdy zaraz po bitwie pr�bowano ich ratowa�, przyk�adaj�c te cholerne pijawki. - Markiz wyczu� g��boki b�l w s�owach syna i od - rzek� mi�kko: - Widzia�e� zbyt wiele, m�j ch�opcze. Ale jeste� silny, dlatego potrafi�e� przej�� przez to wszystko. Z czasem zapomnisz, zobaczysz. A teraz musz� ci co� powiedzie�, m�j synu. - Jeste� zm�czony, ojcze. - Nie. - G�os markiza by� stanowczy. - Pos�uchaj mnie. �yj� tylko po to, by zobaczy� twoj� �on�. By patrze�, jak bierzesz sobie �on�. Tak jak obieca�e�. Na d�wi�k tych s��w Hawk zesztywnia�. Cholerna obietnica! Zapomnia� o niej. A mo�e tylko chcia� o niej zapomnie�. Powoli usiad� na brzegu ��ka. Nadszed� ten moment i nie by�o ju� �adnej drogi ucieczki, wiedzia� o tym. Przez ponad rok udawa�o mu si� ucieka� przed tym, co nieuniknione; przebywaj�c w Londynie, rzuca� si� w dziki i nieprzerwany wir zabawy - hazard, bijatyki, alkohol. Dziwek si� wystrzega�, ale tylko dlatego, �e obawia� si� syfilisu. Widzia� zbyt wielu �o�nierzy, kt�rych zara�one syfilisem cia�a rozk�ada�y si� �ywcem. Pomy�la� o Amelii, swojej nami�tnej i uwielbiaj�cej dobr� zabaw� kochance, i na moment przymkn�� oczy. �ona. Nie chcia� �adnej cholernej �ony. Nie teraz. Ale nie mia� wyj�cia. - Jed� do Szkocji, synu, wybierz sobie �on� i przywie� j� do mnie. Me chc� �eni� si� z jak�� dzikusk� ze Szkocji, przywi�zywa� si� do kobiety, kt�rej nigdy na oczy nie widzia�em! Nie zamierzam tego robi� tylko dlatego, �e kiedy� z�o�y�e� jak�� bezsensown� przysi�g�! Ja przecie� mia�em wtedy dziewi�� lat! Przekl�ty honor! Takie w�a�nie my�li k��bi�y si� w g�owie Hawka, ale nie wyjawi�, co naprawd� o tym s�dzi; powiedzia� jedynie: - Oczywi�cie, ojcze, wyjad� niezw�ocznie. Niemniej wydaje mi si�, �e dobrze b�dzie, je�li wy�l� kt�rego� s�u��cego do hrabiego Ruthvena i powiadomi� go o moim przyje�dzie. - Conyon ju� si� tym zaj��. Dwa dni temu wys�a� s�u��cego z wiadomo�ci�. Mo�esz wyjecha� rankiem. - No to wpad�em - powiedzia� Hawk, bardziej jednak do siebie ni� do ojca. Honor, pomy�la�, jest nieraz rzecz� godn� pot�pienia. Pami�ta�, �e co� takiego powiedzia� rok temu, kiedy ojciec przypominaj�c mu o przysi�dze powiedzia�, �e teraz on, Hawk, jest odpowiedzialny za jej wype�nienie. Co wi�cej, pami�ta�, jak wrzeszcza� wtedy na ojca, �e je�li chce, to sam mo�e po�lubi� jedn� z dziewcz�t: - To ty zawdzi�czasz �ycie markizowi Ruthven, nie ja! Dlaczego wi�c sam nie wyniesiesz do wy�szych sfer jednej z jego zasmarkanych c�rek? Czemu nie uczynisz jej swoj� �on�, a nie moj�? Dlaczego to w�a�nie mnie chcesz do jednej z nich przywi�za�? Ja nic nie zrobi�em, jestem tylko twoim cholernym synem! Dlaczego nie zmusi�e� Nevila, �eby zrobi� brudn� robot� za ciebie, co? I wtedy te� jego ojciec bardzo cicho odpowiedzia�: - Nigdy nie zmusi�bym Nevila do �lubu. - Przecie� nie kupujesz kota w worku, synu - powiedzia� teraz markiz, jednocze�nie obserwuj�c spod przymkni�tych powiek, jak po twarzy jego syna przemyka niezliczona ilo�� grymas�w i min, odzwierciedlaj�cych r�norakie k��bi�ce si� w nim uczucia. - Masz do wyboru trzy m�ode damy. Jedna z nich musi ci si� spodoba�. Alexander Kilbracken jest przy- stojnym m�czyzn�, nie m�g�by sp�odzi� maszkary. Masz szcz�cie, �e �adna z jego c�rek jeszcze nie wysz�a za m��. - Powtarza�e� to ju� wielokrotnie - Hawk westchn�� g��boko. - Synu, masz ju� prawie dwadzie�cia siedem lat. Czas na nowo zagospodarowa� tw�j dziecinny pok�j i zapewni� sobie nast�pc�. - Kaszel ponownie wstrz�sn�� ramionami starego markiza. - Obiecuj�, ojcze - szybko zapewni� Hawk. Patrzenie na cierpienia ojca sprawi�o, �e natychmiast zapomnia� o gniewie i urazie. Pomy�la� te� o lady Constance, c�rce hrabiego Lumley, posa�nej i pi�knej, wci�� maj�cej nadziej� na jego o�wiadczyny, do kt�rych nigdy nie dojdzie ani nie dosz�oby do nich w �adnym razie. Przekl�ty honor, pomy�la� po raz kolejny. Nie m�g� uwierzy�, �e mia� po�lubi� takie nic - bez w�o�ci, bez bogactwa, bez ko- neksji, tylko dlatego, �e Alexander Kilbracken, - markiz Ruthven, zubo�a�y w�a�ciciel ziemski, siedemna�cie lat temu gdzie� w Szkocji uratowa� jego ojcu �ycie. A ja mam by� nagrod�, pomy�la�. Cholerny Nevil i ta jego �mier�! Gdyby tylko o�eni� si� z jedn� z c�rek Kilbrackena, zanim uton��! Hawk a� potrz�sn�� g�ow�, staraj�c si� pozby� swych niegodziwych my�li. Wiedzia�, �e ojciec wybra� w�a�nie jego, by dope�ni� z�o�onych �lub�w, i to wcale nie dlatego, �e by� jego drugim synem. Co takiego zrobi� Nevil, �e ojciec �ywi� do niego tak� niech��? Hawk nie wiedzia�, zreszt� ostatni raz widzia� brata trzy lata przed jego �mierci�. - �ycie jest pe�ne niespodzianek - powiedzia� g�o�no. - To prawda - g�os markiza by� g�o�ny i nieco mrukliwy. - Jeste� zm�czony, m�j ch�opcze, musisz odpocz�� przed podr�. Po�egnasz si� ze mn� rano. - Ojcze... - zacz�� Hawk, a markiz ju� wiedzia�, i� jego ukochany syn obawia si�, �e ojciec nie do�yje poranka. - Wszystko b�dzie dobrze, Hawk. Przynajmniej przez kilka tygodni. �yj� i b�d� �y� tak d�ugo, by m�c zobaczy� twoj� �on�. Obiecuj�. Hawk poczu�, jak �zy �ciskaj� mu gard�o. Potrz�sn�� g�ow�. - A ja zawsze dotrzymuj� obietnic. Zawsze. I tak te� b�dzie tym razem. A teraz id� ju�, m�j ch�opcze. �ycz� ci powodzenia w zalotach. To by� koniec rozmowy. Hawk wsta� tak szybko, jakby wci�� by� ma�ym ch�opcem staraj�cym si� wykonywa� polecenia ojca, nim ten zd��y� je wypowiedzie�. Spojrza� w kierunku Conyona, kt�ry w milczeniu sta� w nogach ��ka i wyciera� chustk� �ysin�, ale Conyon spu�ci� wzrok. - Wr�c� z narzeczon� tak szybko, jak to tylko b�dzie mo�liwe - powiedzia� Hawk, odwr�ci� si�, a potem na moment jeszcze si� zatrzyma�. - Wszystko b�dzie dobrze, ojcze - doda�. - B�d� czeka� - odrzek� markiz. - Hawk... Hawk nie spuszcza� wzroku z twarzy ojca, jednocze�nie staraj�c si� powstrzyma� cisn�ce mu si� do oczu �zy. - Jestem z ciebie dumny. Hawk m�g� tylko skin�� g�ow�. Odwr�ci� si� i wyszed� z komnaty sypialnej ojca. Gdy nast�pnego dnia o si�dmej rano przyszed� si� po�egna�, poczu� ulg�, �e ojciec nie wygl�da na s�abszego ni� poprzedniego dnia. Hawk mia� przed sob� d�ug� podr�. Siwe konie wolno ci�gn�y pow�z wzd�u� wyjazdowej drogi, okolonej pozbawionymi teraz li�ci wi�zami. Pi�� dni do p�nocnych kra�c�w Loch Lomond, gdzie w zamku Kilbracken mieszka� markiz Ruthven, potem tydzie�, by wybra� jedn� z c�rek, potem zn�w kilka kolej- nych, by mog�a si� ona przygotowa� do podr�y i ma��e�stwa, nast�pnie zn�w pi�� dni w drodze powrotnej. Nie, pomy�la� Hawk, gdybym wraca� z dam�, zaj�oby to znacznie wi�cej czasu. Przekl�te s�abe kobiety. Przekl�ta sytuacja bez wyj�cia. Zakl�� pod nosem. - Jedziemy do Szkocji. - Grunyon po jakich� dwudziestu milach jazdy w milczeniu powiedzia� co� oczywistego. - Tak - odpar� Hawk przez zaci�ni�te z�by - �eby wzi�� �lub. - Szcz�ciara z niej - odpar� Grunyon beznami�tnym g�osem. A potem, zobaczywszy w zielonych oczach Hawka mieszanin� w�ciek�o�ci i g��bokiej troski o ojca, doda�: - Jego lordowsk� mo�� jest silniejszy ni� stary sier�ant Hodges. Przetrzyma chorob�, sam zobaczysz, panie. - Stary sier�ant Hodges zmar� w swoim w�asnym ��ku, s�ysza�em o tym w zesz�ym miesi�cu. C� za nieodpowiedni przyk�ad, pomy�la� Grunyon, staraj�c si� wyobrazi� sobie zrz�dliwego jednonogiego �o�nierza, kt�ry podszed�by za majorem Hawkiem w ogie�. I to w�a�nie on zmar� w ��ku! Nie do pomy�lenia! Grunyon westchn�� g��boko. Szczerze w�tpi�, by najbli�sz� przysz�o�� mo�na by�o okre�li� mianem przyjemnej. * Frances Kilbracken sta�a na p�nocno - wschodnim brzegu jeziora Loch Lomond i wpatrywa�a si� w jego spokojn� to�. Chmury zas�oni�y s�o�ce, a marcowe powietrze och�odzi�o si� gwa�townie. Owin�a ramiona szalem, wi���c go w supe� na wysoko�ci piersi. Panowa�a zupe�na cisza; drzewa wci�� jeszcze sta�y nagie, pozbawione li�ci, nie s�ycha� wi�c by�o najmniejszego szelestu. Nawet ptaki tego dnia przycich�y. A Frances, zamiast spokoju, kt�ry zazwyczaj j� przepe�nia�, gdy przychodzi�a nad jezioro sama, z daleka od rodziny, z daleka od wszystkich, czu�a teraz dziwne wewn�trzne rozedrganie. By�o to uczucie, kt�re cz�sto towarzyszy�o jej siostrze Violi. Kiedy Frances kaza�a jej przesta� zachowywa� si� jak ostatnia oferma, Viola powoli przesuwa�a na ni� omdlewaj�ce spojrzenie i g�osem nietoleruj�cym sprzeciwu stwierdza�a: - Ale� Frances, czyta�am, �e wszystkie damy, wszystkie prawdziwe damy, s� bardzo wra�liwe. Frances u�miechn�a si� i przymkn�a oczy. Nareszcie dotar� do niej delikatny d�wi�k wody, uderzaj�cej o urwisty skalny brzeg nieopodal jej st�p. Zawin�wszy we�nian� sp�dnic� wok� n�g, usiad�a powoli i obj�a si� za kolana. Wpatrywa�a si� w nieregularn� lini� wysokich szczyt�w: Ben Lomond i Ben Vorlich. Po drugiej stronie jeziora widzia�a dzikie g�rskie potoki, ostre granie i g�ste lasy sosnowe. Prawdziwy w�w�z szkockich g�r, pomy�la�a, nieposkromiony, dziewiczy, nietkni�ty przez cywilizacj� - jej ukochane miejsce na �wiecie. Nie wyjedzie st�d. Nigdy! Gdy przypomnia�a sobie ojca i t� niesamowit� scen�, kt�ra odegra�a si� w jej domu niespe�na godzin� temu, poczu�a nap�ywaj�cy niepok�j. Jedna z si�str musi wyjecha�. Nie chcia�a i jednocze�nie nie mog�a przesta� o tym my�le�. Frances i jej dwie siostry, starsza Clare i siedemnastoletnia Viola, siedzia�y w salonie, pokoju o surowym wystroju, wyposa�onym w niezb�dne tylko sprz�ty. Ojciec, z dwu stron otoczony kobietami, zdecydowanie wkroczy� do pokoju. Towarzyszy�a mu Sophia, ich macocha, i Adelajda, guwernantka, a ostatnio tak�e nieoficjalna nauczycielka ma�ego Alexandra, jedynego syna hrabiego Alexander Kilbracken, hrabia Ruthven, m�czyzna przystojny, m�czyzna onie�mielaj�cy, wysoki i barczysty, wci�� ciesz�cy si� g�st� fryzur� kasztanowych w�os�w, zatrzyma� si� przed c�rkami i ka�d� z nich obrzuci� krytycznym spojrzeniem. - Papo, co to ma oznacza�? - Viola kr�ci�a si� niespokojnie na swoim krze�le. - Kenard ma przyby� z wizyt�, musz� zaj�� si� toalet�. - My�l� - zacz�a Frances, wpatruj�c si� w twarz ojca i dostrzegaj�c w jego tak samo jak jej szarych oczach z trudem ukrywane podniecenie - �e zaraz zobaczymy rodzinn� scen�, niczym w teatrze. Na d�wi�k ironicznego g�osu c�rki na ustach hrabiego Ruthven pokaza� si� ledwo widoczny u�miech. - Masz i ty co� do dodania, Clare? - beznami�tnym g�osem zapyta� najstarsz� c�rk�. - Nie - odpar�a spokojnym, starannie wywa�onym g�osem. - Mo�e tylko to, �e strac� poranne �wiat�o. - Mo�esz pobawi� si� w to swoje malarstwo innym razem - ostrym g�osem wtr�ci�a si� Sophia. Clare wzruszy�a ramionami i zapad�a cisza. Frances mia�a racj�, pomy�la�a Clare po chwili. Co� si� wydarzy. Nie by�a jednak zbyt zainteresowana. Ruthven lekkim krokiem podszed� do kominka, nachyli� si� i opar� o gzyms. - Mam trzy urocze c�rki - o�wiadczy�. - Ty, moja droga Clare, masz ju� dwadzie�cia jeden lat i jeste� gotowa, by zosta� �on� i matk�. Mimo chwil s�abo�ci, w kt�rych to popadasz w artystyczny nastr�j i mimo twej pr�no�ci, jeste� dobrym cz�owiekiem. - Us�yszawszy ten co najmniej dwuznaczny komplement, Clare wpatrywa�a si� w ojca zaskoczona, ale ten przeni�s� ju� swoje zainteresowania na Viol�. - A ty, moje dziecko, mimo swoich zaledwie siedemnastu lat, jeste� ju� doros�� kobiet�. Jeste� bystra, pe�na �ycia, pr�na i najprawdopodobniej tak�e, na swoje nieszcz�cie, zbyt �adna. Oraz zepsuta i rozpuszczona. - Ale� papo! - Moja panno, to przecie� prawda i ty doskonale o tym wiesz. Mimo wszystko i ty nie by�aby� najgorsz� �on�, gdyby tylko twojemu m�owi uda�o si� wybi� ci z g�owy g�upstwa. - Teraz moja kolej. Jestem gotowa - powiedzia�a Frances u�miechaj�c si� i krzy�uj�c r�ce na piersi w pozycji m�czennicy. - Wytocz najci�sze dzia�o. - Ty, Francesco Regino - Ruthven niewzruszony ci�gn�� dalej - jeste� ma�ym urwisem, swawolnym i zbyt niezale�nym. Usta ci si� nie zamykaj�, ale jeste� cholernie dobra w leczeniu zwierz�t. Gdyby� to ty zosta�a wybrana, by�aby� t�, kt�rej naszym ludziom najbardziej by brakowa�o. Ruthven nie doda�, �e jest tak�e t�, za kt�r� on sam t�skni�by najbardziej. Nie musia�. Ona to wiedzia�a. - Wybrana do czego? - zapyta�a Viola. - Papo, prosz�! Kenard zaraz tu b�dzie, a ja musz�... - Do ma��e�stwa - powiedzia� Ruthven, przerywaj�c Violi. - Jedna z was wkr�tce wyjdzie za m��. W pokoju zapad�a g�ucha cisza, a potem nast�pi�a salwa pyta�. - Co masz na my�li, ojcze? - Clare by�a niespokojna. - O Bo�e, co mam na siebie w�o�y� - j�kn�a Viola, robi�c w my�lach szybki przegl�d garderoby. - Wszystko to jaka� niedorzeczna farsa! - powiedzia�a Frances, rozumiej�c nagle sedno sprawy. - M�czyzna, kt�ry b�dzie dokonywa� wyboru, to angielski arystokrata. Hrabia Rothermere, �ci�le m�wi�c. Przyb�dzie tu wkr�tce. Po raz wt�ry w pokoju zapad�a cisza, wywo�ana szokuj�cymi wiadomo�ciami. A potem Frances zacz�a si� �mia�. - Papo, c� za nonsens! Dlaczego jaki� zadufany w sobie Anglik chce mie� z nami do czynienia? Chod�cie, mam ochot� poje�dzi� konno. Papo, ko�cz te �arty i chod� z nami. - Frances - g�os hrabiego Ruthven by� spokojny i zarazem straszny - zamknij buzi�. A teraz wszystkie s�uchajcie uwa�nie. Widzia�y�cie s�u��cego, kt�ry do nas przyby�, prawda? - Podoba�a mi si� jego liberia - odpowiedzia�a Clare, zn�w popadaj�c w swoj� zwyczajow� artystyczn� zadum�. - Z�oto i czerwie� robi�y wra�enie. Chyba mia�abym ochot� go namalowa�. By� naprawd� interesuj�cy. - Ten cz�owiek by� nieludzko zm�czony, a nie interesuj�cy! - Ruthven traci� cierpliwo��. Przysz�o mu do g�owy, �e Frances mia�a racj� i zacz�� w my�lach przedrze�nia� samego siebie. Od czasu do czasu lubi� rodzinne sceny niczym �ywcem przeniesione z teatru, ale tym razem to Clare pozbawi�a jego kwesti� patosu, �artuj�c sobie z niej. Namalowa� s�u��cego w liberii! Na mi�o�� bosk�, co za pomys�y! Odchrz�kn��, pr�buj�c skupi� na sobie uwag� c�rek. - Nie b�dzie przebywa� tu na tyle d�ugo, by� zd��y�a go namalowa� - wtr�ci�a si� Sophia, przez nieuwag� psuj�c szyki m�owi i skupiaj�c na sobie uwag� obecnych. Ruthven chrz�kn�� po raz drugi. - Ten cz�owiek to s�uga lorda Chandos, markiza Chandos, �ci�le m�wi�c. - Tak wi�c mamy ju� dw�ch d�entelmen�w, �ci�le m�wi�c - zauwa�y�a Frances. - Kim on jest, papo? - zapyta�a Viola, lekko przekrzywiaj�c g�ow�. T� pozycj� Viola ju� od dawna �wiczy�a przed lustrem; wiedzia�a, �e wtedy jej g�ste w�osy opadaj� na prawe rami�, ukazuj�c smuk�� szyj�. Zamierza�a wykorzysta� t� poz� w jakiej� szczeg�lnej sytuacji. - Czy jest on jakim� dalekim cz�onkiem rodziny, o kt�rym nic nam nie wiadomo? To by�oby bardzo dziwne. - Nie, w zasadzie nie, ale wkr�tce stanie si� on cz�onkiem rodziny - odpowiedzia� Violi Ruthven w og�le nie zauwa�aj�c babskich sztuczek c�rki. Frances rozsiad�a si� wygodnie na krze�le. - Opowiedz nam o nim - poprosi�a, ale w jej g�osie da�o si� wyczu� gwa�towne napi�cie. Frances wiedzia�a, kiedy ojciec m�wi� powa�nie, a kiedy nie. Teraz powiedzia� dok�adnie to, co mia� na my�li i Frances poczu�a, �e ogarnia j� strach. Ruthven wyczu� powag� pro�by i zacz�� opowiada�: - Pos�uchajcie wi�c. Wszystko to zacz�o si� siedemna�cie lat temu, zaraz po tym, jak wasza mama zmar�a w po�ogu. Przebywa�em wtedy w Lockerbie. Pojecha�em odwiedzi� przyjaciela... - A ja my�l�, �e pojecha�e� si� pow��czy� z dala od domu - wtr�ci�a si� Frances, pr�buj�c �artem pozby� si� trudnych do zniesienia my�li. - Nie wtedy! - hrabia rykn�� na c�rk�. Potem potar� d�oni� czo�o i ju� spokojnym g�osem ci�gn�� dalej. - W�a�nie opu�ci�em go�cinne progi domu mego przyjaciela, starego dobrego Angusa i by�em w drodze powrotnej do domu. Noc by�a ciemna, bezksi�ycowa, na dodatek zacz�o pada�. Zacz��em wi�c rozgl�da� si� za jakim� schronieniem, gdzie m�g�bym przenocowa�. Zamiast tego natkn��em si� na kryj�wk� bandyt�w i nikczemnik�w, kt�rzy po- chwycili markiza Chandos. Niechybnie by go zar�n�li, oczywi�cie pierwej otrzymawszy okup. W ka�dym razie, ocali�em mu sk�r�. Jak sobie oczywi�cie mo�ecie wyobrazi�, by� mi niezwykle wdzi�czny. Nie m�g� wprost uwierzy�, �e Szkot m�g� pom�c Anglikowi. Powiedzia�em mu wi�c, �e studiowa�em w Oksfordzie. Kr�tko m�wi�c, w podzi�ce powiedzia�, �e odda mi, co tylko zechc� i najprawdopodobniej mia� na my�li pieni�dze. - Ruthven zamilk� na moment i spojrza� na �on�. Potem odchrz�kn�� i kontynuowa� swoj� opowie��. - W�a�nie straci�em wasz� matk�, by�em zbola�y i nieszcz�liwy. I chyba tylko dlatego nadstawi�em w�asnego karku dla nieznajomego. By�o mi wszystko jedno, niczego si� wi�c nie obawia�em. W ka�dym razie w tamtym czasie nie zamierza�em ponownie si� �eni�. Poza tym mia�em ju� trzy c�rki, kt�rych przysz�o�� by�a wysoce niepewna. Powiedzia�em wi�c markizowi Chandos, �e chc� m�a dla jednej z moich c�rek, a on si� zgodzi�. I oto, moje drogie, ca�a historia. - Ale przecie� to si� wydarzy�o dawno temu - Frances gwa�townie przerwa�a cisz�, kt�ra zapad�a, gdy jej ojciec sko�czy� m�wi�. - Bardzo dawno temu. Trudno mi uwierzy�, �e ten markiz Chandos tak po prostu odda swojego syna, i to jeszcze tak nic nieznacz�cemu komu� ze Szkocji! Nie tak si� teraz zawiera ma��e�stwa, a ju� na pewno nie w Anglii. Sophia i Adelajda m�wi�y nam o tym wielokrotnie. - Lord Chandos to cz�owiek honoru - g�os Ruthvena by� zimny i twardy. Spojrza� na Adelajd�, dziewczyn� nieco zbyt kr�g�� i bardzo pogodn�. - Jak wam si� wydaje, dlaczego Adelajda jest z nami ju� od szesnastu lat? - Dlatego, prosz� pana, �e nie chce pan, by kt�rakolwiek z pa�skich c�rek m�wi�a ze szkockim akcentem - odezwa�a si� sama Adelajda. Frances toczy�a ze sob� wewn�trzn� walk�. Czy to tak�e dlatego ojciec po�lubi� Angielk�? Sophia by�a wykszta�cona i dobrze wychowana, nie mia�o wi�c znaczenia, �e jej ojciec by� zwyk�ym kupcem �elaznym z Newcastle. Czy to by� pow�d, dla kt�rego z ust �adnego z dzieci Kilbrackenow nie mog�o pa�� s�owo wypowiedziane ze szkockim akcentem? Ta my�l nie by� przyjemna. - Tak, to prawda - odpowiedzia� Ruthven. - A teraz moje dzieci, czy macie jakie� pytania? - Pytania! - Frances skoczy�a na r�wne nogi. Przez tyle lat nic nam o tym nie powiedzia�e�! A teraz chcesz wiedzie�, czy mamy pytania! To �mieszne! Jedna z nas ma po�lubi� m�czyzn�, kt�rego na oczy nie widzia�a? Jak to sobie wyobra�asz? A je�li on oka�e si� szpetny i odra�aj�cy? Albo jest utracjuszem i nicponiem? Co b�dzie, je�li wszystkie go znienawidzimy? Nie potrafi� sobie wyobrazi�, �eby m�g� by� zainteresowany kt�r�kolwiek z nas! - Zainteresowanie nie ma tu nic do rzeczy - ostro wtr�ci�a si� do dyskusji Sophia. - Przyb�dzie tu wkr�tce i... no c�, my�l�, �e zechce przyjrze� si� ka�dej z was. Nie mo�ecie zaprzepa�ci� takiej szansy, nawet ty, Frances. Hrabia jest bogaty, po ojcu dziedziczy tytu� i posiad�o�ci. Ta, kt�r� wybierze, b�dzie mog�a pom�c pozosta�ym siostrom. Same pomy�lcie: czas sp�dzany w Londynie, nowa garderoba, przyj�cia, odpowiedni d�entelmen. - Ale� to barbarzy�stwo! - krzykn�a Frances. - Cicho, Frances! - Viola zmru�y�a oczy, g��boko nad czym� my�l�c. - Jeste�my trzy. Dlaczego my�lisz, �e hrabia wybierze w�a�nie ciebie? Bo Frances jest pi�kna, inteligentna, kochaj�ca i tylko czasami nieco uparta. Jest podobna do mnie bardziej ni� kt�rakolwiek z was. Ruthven nic nie powiedzia�, patrzy� jedynie na swoje c�rki, przenosz�c wzrok z jednej na drug�. - Moim zdaniem i tak jest to niegodziwo�� - powiedzia�a Frances. - Clare, ty tak�e jeste� tym zbulwersowana, prawda? - Clare - przerwa�a jej Sophia - tak samo jak ty, Frances, i tak jak ty, Violu, po�lubi hrabiego, je�li zostanie przez niego wybrana. Nie musz� wam chyba przypomina�, �e �wietno�� naszego domu nieco przyblak�a, nale�ymy do zubo�a�ej szlachty. Wasz drogi brat Alex, gdy osi�gnie pe�noletno��, nie b�dzie posiada� zbyt wiele, nie po tym jak wiedzie nam si� teraz, mimo wysi�k�w waszego ojca. Co wi�cej, jest to powszechnie w Szkocji znany fakt, i wy tak�e dobrze o tym wiecie. Sophia zamilk�a pod spojrzeniem m�a. Nie jeste�my a� tak zubo�ali, pomy�la� Ruthven, zabezpieczy�bym przecie� przysz�o�� syna. Niech szlag trafi ostry j�zyk matki Alexa i szczodry posag jej ojca! Ruthven zn�w zabra� g�os. - Jak ju� wam m�wi�em, korespondujemy z markizem Chandos od ponad dziesi�ciu lat. Zaproponowa� za ten maria� zapisanie dziesi�ciu tysi�cy funt�w - tak, dobrze us�ysza�y�cie: dziesi�ciu tysi�cy funt�w! Poza tym jest jeszcze jedna korzy��: ta, kt�r� hrabia wybierze, b�dzie mog�a pom�c dw�m pozosta�ym. Sophia ju� wcze�niej, w spos�b nie budz�cy w�tpliwo�ci, m�wi�a o tej korzy�ci, ale Ruthven widzia� zaci�te usta Frances, uzna� wi�c za stosowne podkre�li� to po raz kolejny. - Nie musz� chyba dodawa�, �e hrabia jest �wietn� parti�. A czas sp�dzany w Londynie to przecie� nic z�ego. Wr�cz przeciwnie, to szansa dla was wszystkich, by dobrze wyj�� za m��. - Jak ten hrabia wygl�da, papo? - Viola powr�ci�a do sedna sprawy. - Przystojny m�ody cz�owiek. Tak przynajmniej powiedzia� mi markiz Chandos - doda� Ruthven. - To jego drugi syn, ale gdy starszy zmar� ponad rok temu to w�a�nie on zosta� dziedzicem markiza. Przedtem nazywa� si� lord Philip Hawksbury, a teraz jest hrabi� Rothermere. Ma dwadzie�cia siedem lat i dop�ki nie umar� jego brat, by� �o�nierzem. Prawd� m�wi�c, przypomnia� sobie Ruthven, markiz Chandos ju� jakie� cztery czy pi�� lat temu? chcia� o�eni� swego starszego syna z jedn� z moich c�rek. A potem z nieznanych powod�w zmieni� zdanie. - Papo, a czy masz mo�e jaki� jego portret? - zapyta�a Viola. - To bez sensu - odezwa�a si� Frances. - Tyle przecie� s�ysza�y�my o portretach. Adelajda opowiada�a nam o uwa�anym za idealny portrecie Anne z Clevens, wys�anym Henrykowi VIII. A potem okaza�o si�, �e Anne by�a gruba, kr�tkowzroczna i... - Ciekawe, czy on jest wystarczaj�co pi�kny, �eby go namalowa�. - Rozmarzony glos Clare przerwa� tyrad� Frances. - Czy wiesz mo�e, papo, jakie kobiety go interesuj�? - zapyta�a Viola, jednocze�nie wypr�bowuj�c kolejn� za swych kobiecych sztuczek. Tym razem niespiesznie bawi�a si� swymi ciemnorudymi w�osami, przeczesuj�c palcami pukle opadaj�ce na ramiona. Ruthven przez chwil� milcza�, dziwi�c si�, jak r�nie my�l� i jak r�nie zareagowa�y jego c�rki na w�a�nie us�yszan� wiadomo��. - Wiem co nieco - Ruthven pami�ta� s�owa markiza Chandos z ostatniego listu. - Zdecydowanie interesuj� go kobiety czaruj�ce, dowcipne, a nawet weso�e. No i oczywi�cie pi�kne. - Ach, to wspaniale! - Viola za�mia�a si� tak weso�o, jak tylko potrafi�a. - Wszystkie jeste�cie wystarczaj�co pi�kne, by wzbudzi� zainteresowanie hrabiego - doda�a Sophia. - Nie musicie si� wi�c tym martwi�. Jestem pewna, �e zadecyduj� tu osobiste preferencje i gust hrabiego. I �adna z was, dziewcz�ta, powtarzam, �adna z was, nie b�dzie zazdro�ci�a tej, kt�ra zostanie wybrana. Bez ko�ca pada�y kolejne pytania, a� Frances poczu�a, �e zaraz zacznie wrzeszcze�. Opu�ci�a wi�c czym pr�dzej zamek Kilbracken i uda�a si� nad jezioro. Uspokoi�a si� nieco i pomy�la�a, �e przecie� nie jest a� tak zarozumia�a, �eby my�le�, �e to w�a�nie ona zostanie wybrana na �on� hrabiego. Viola, mimo �e bardzo m�oda, by�a niezwykle pi�kna i tak cza- ruj�ca i weso�a, jak tylko m�czyzna szukaj�cy �ony mo�e sobie �yczy�. Z kolei Clare, w wieku lat dwudziestu jeden, mia�a w sobie zar�wno �wie�o�� i niewinno�� m�odo�ci, jak i delikatno�� kobiety uleg�ej i pos�usznej, mo�e poza momentami wzmo�onej aktywno�ci artystycznej. Uleg�a i pos�uszna �ona jest z pewno�ci� tym, czego ka�dy m�czyzna pragnie, bez wzgl�du na to, jak weso�a i dowcipna wydaje si� w towarzystwie. - Co za koszmarna sytuacja - Frances powiedzia�a na g�os i w odpowiedzi us�ysza�a ptasie �wierkanie dobiegaj�ce z ga��zi tu� nad jej g�ow�. Nagle Frances uzmys�owi�a sobie pewn� rzecz i a� przysiad�a z wra�enia, nie przestaj�c wpatrywa� si� w szar� to� jeziora. Zrobi� tak, �eby mnie nie wybra�. On pragnie dowcipnej, uroczej, weso�ej damy. C�, b�d� wi�c jak szara myszka - nudna, p�ochliwa, nie�mia�a, oboj�tna. Zupe�na miernota. Jeste� g�upia, powiedzia�a Frances sama do siebie. Podst�p nie b�dzie potrzebny. I tak by ci� nie ze chcia�. Ale na wszelki wypadek... Frances dotkn�a swych g�stych, nieposkromionych w�os�w, kt�re obfitymi lokami lu�no opada�y na plecy. Ojciec powiedzia� kiedy�, �e jej w�osy maj� kolor jesieni w g�rach: odcienie blond, rudo�ci i br�z�w. Poniewa� jego w�osy mia�y dok�adnie tak� sam� niesamowit� palet� barw, wtedy Frances zignorowa�a ten rodzicielski komplement. A teraz pomy�la�a o koczku. Tak, bardzo prostym, surowym koku tu� nad karkiem. Do tego suknia ze st�jk�. Stara mu�linowa tkanina chyba �wietnie si� do tego nada. Z pewno�ci� przyprawi hrabiego o md�o�ci, a do tego rob�tka. W pokoju dzieci�cym musz� gdzie� jeszcze by� utkni�te pr�bki haft�w. Odwracaj�c si� ty�em do jeziora, pomy�la�a te�, �e nie chodzi jej wcale o zniweczenie plan�w ojca. Drogi hrabia z pewno�ci� b�dzie szcz�liwszy z Clare lub Viol�. Tymczasem ona, Frances, zwyczajnie u�atwi mu zadanie. U�miechaj�c si� do swoich my�li, Frances wspi�a si� strom� �cie�k� w�r�d g�sto rosn�cych sosen. A poza tym, pomy�la�a o koronnym argumencie, zaoszcz�dz� hrabiemu wydatk�w. Nie wybieram si� do Londynu jak g�upia debiutantka. Nigdy. ROZDZIA� 2 Och, ona jest antidotum na po��danie. WILLIAM CONGREVE - Przypomina mi to troch� wzg�rza Portugalii. - powiedzia� Grunyon. Hrabia w odpowiedzi tylko zakl��, a poniewa� jechali zryt�, nier�wn� drog�, nieco poluzowa� konie, pi�kne gniadosze. - Majorze Hawk, prosz� zobaczy� tam, na wzg�rzu, w oddali. To musi by� jezioro Loch Lomond, a tam, na tamtym wzniesieniu, zamek Kilbracken. - Jestem wprost zauroczony - odpowiedzia� Hawk, przez moment wpatruj�c si� w widniej�c� w oddali surow� bry�� zbudowanego z szarych kamieni i zwie�czonego blankami zamku. Na moment przymkn�� oczy; zignorowa� fakt, �e Grunyon zwr�ci� si� do niego tak, jakby wci�� jeszcze byli w wojsku: �majorze Hawk". S�u�ba zwraca�a si� do niego w ten spos�b, gdy dzia�o si� co� niebezpiecznego lub ekscytuj�cego. - Najwyra�niej popada w ruin�. Jego lordowsk� mo�� nigdy nie widzia� tego zamku - powiedzia� Grunyon i po chwili doda�: - Co za uboga kraina. Hawk powiedzia�by, �e jest to kraina pi�kna, dzika i czysta, ale by� zbyt zm�czony, poirytowany, brudny i tak przygn�biony, �e z trudem przychodzi�o mu panowanie nad sob�, a nie chcia� by� dla nikogo nieprzyjemnym. Po drodze widzieli tak niewielu ludzi, a wioski, przez kt�re przeje�d�ali, wygl�da�y jak nie z tego, ale z ubieg�ego stulecia. Przypomina�y mu one Portugali�, a ju� na pewno panuj�ca w nich skrajna bieda przypomina�a mu to, co widzieli w Portugalii. �a�owa�, �e nie jest ju� majorem Hawk. Nawet portugalskie ub�stwo by�o lepsze ni� to, co rozci�ga�o si� przed nimi. Widok Loch Lomond, najwi�kszego jeziora w Wielkiej Brytanii, nie poruszy� go. Nie poruszy�y go tak�e dziewi�ciusetmetrowe szczyty na p�nocy. Grunyon w milczeniu przygl�da� si� swemu panu i wsp�czu� mu. W wojsku przez pi�� lat by� ordynansem hrabiego, kiedy jeszcze nazywa� si� on lord Philip Hawskbury. Wellington zawsze m�g� na niego liczy�, gdy szanse by�y mizerne, a zazwyczaj by�y. Razem brali udzia� w bitwach, widzieli wi�cej cierpienia i �mierci, ni� ktokolwiek widzie� powinien, ale teraz biedny Hawk, jak nazywali go wszyscy starzy przyjaciele jeszcze z dawnych, dobrych czas�w wojska, tkwi� w B�g jeden wie jakim ba�aganie, ba�aganie, do kt�rego powstania nie przy�o�y� r�ki. I jeszcze musia� my�le� o ojcu, kt�remu najprawdopodobniej nie zosta�o ju� zbyt wiele czasu. - Czuj� si� tak samo, jak po bitwie pod Talavera de la Reina - powiedzia� Hawk. - Delikatnie m�wi�c, brudny i zm�czony, i jako� zupe�nie nie czuj� euforii. - Chyba nie do ko�ca - odpar� Grunyon. - M�ode damy to zawsze m�ode damy, panie. I jak mi sam powiedzia�e�, markiz twierdzi�, �e s� bardzo �adne. - Markiz jest zniedo��nia�y i prawdopodobnie niedowidzi - odpar� Hawk. - Jest wysoce prawdopodobne, �e te panny s� r�wnie apetyczne jak wied�my Makbeta. Zreszt� ojciec ich nie widzia�. Tylko lord Ruthven powiedzia� mu, �e s� pi�kne. Jako� nie mog� w to uwierzy�! Grunyon westchn�� wsp�czuj�co, a potem poci�gn�� nosem. Zar�wno on, jak i jego pan czuli zapaszek, kt�rego byli �r�d�em. - Panie, m�g�by� si� wyk�pa� w jeziorze. Woda wygl�da zach�caj�co. Hawk bezwiednie podrapa� si� w �ebra. - Chyba tak w�a�nie zrobi�. W gospodzie, w kt�rej si� ostatnio zatrzymali�my, je�li t� kup� rozpadaj�cych si� desek mo�na w og�le nazwa� gospod�, pe�no by�o pche�, wiem to na pewno. - I nie tylko pche�. Domy�lam si�, �e by�o tam te� wiele innego robactwa. - Tak, wyk�pi� si� z pewno�ci�. W ko�cu chc� by� pi�kny i pachn�cy dla mojej przysz�ej �ony. - Przynios�em myd�o, panie. - Musz� si� tak�e ogoli�. W ko�cu dobrze by�oby, �e bym odpowiednio si� prezentowa� na w�asnej egzekucji. Hawk przedar� si� z ca�ym ekwipunkiem przez zaro�la otaczaj�ce jezioro. Jak na marzec dzie� by� ciep�y. S�o�ce �wieci�o, a woda wygl�da�a zach�caj�co. Poza tym Hawk by� ju� naprawd� zm�czony w�asnym smrodem. * Frances sp�dzi�a ostatnie trzy godziny pomagaj�c przyj�� na �wiat cielaczkowi. Dzi�ki Bogu wszystko si� uda�o. Frances by�a spocona, r�kawy sukni mia�a podwini�te nad �okie�, a na jej ramieniu wci�� wida� by�o �lady krwi, ukl�k�a wi�c nad brzegiem jeziora i pr�bowa�a si� umy�. Sophia dosta�aby ataku epilepsji, gdyby zobaczy�a j� w takim stanie - jej pasierbica wygl�daj�ca jak zwyk�a ch�opka! Obci�gaj�c r�kawy sukni, Frances stara�a si� jak najbardziej op�ni� moment powrotu do zamku. Przez chwil� siedzia�a nad samym brzegiem, rozmy�laj�c o dziwnych zmianach, jakie zasz�y w zachowaniu jej si�str w ci�gu ostatnich dni. Poprzedniego dnia przez ca�y obiad Viola nie przestawa�a m�wi� o swojej nowej sukni, kt�r� szyto w po�piechu od dw�ch dni. Suknia by�a aksamitna, w kolorze zielonym, tak, by pasowa�a do barwy jej oczu, kt�re teraz l�ni�y wyczekuj�co. Nawet Clare wygl�da�a na zadowolon� z siebie. Co rusz przeczesywa�a swoje jasne w�osy i m�wi�a o toniku z og�rka, kt�rego u�ywa�a, by poprawi� wygl�d swej i tak idealnej cery. Bogu dzi�ki, Clare nie uwa�a�a si� ju� za zdradzon� przez Frances. Nie by�o przecie� win� Frances, �e Ian Douglass w�a�nie j�, a nie Clare, poprosi� o r�k�. Szybko pos�a�a go do stu diab��w, ale jego m�odszy brat, Kenard, zd��y� zakr�ci� si� ko�o Violi. Oczywi�cie od czasu, gdy ojciec przekaza� im wie�ci o przyje�dzie hrabiego, Viola przesta�a m�wi� o Kenardzie. Obiad trwa�. Viola trajkota�a i stroi�a si�, Clare zmieni�a nieobecny wyraz twarzy na b�ogi i rozmarzony i siedzia�a w milczeniu, zadowolona z siebie. Frances r�wnie� trzyma�a j�zyk za z�bami i nie odzywa�a si� ani s�owem, w zdumieniu wpatruj�c si� to w jedn�, to w drug� siostr�. W ko�cu od�o�y�a widelec. Baranie podroby nagle wyda�y jej si� najbardziej wstr�tnym daniem na �wiecie. - Czy wy naprawd� chcecie wyj�� za niego za m��? Za tego nieznajomego? Chcecie opu�ci� zamek Kilbracken i Szkocj�? - zapyta�a wreszcie. Viola kiwn�a g�ow� i spojrza�a na siostr� z szelmowskim u�miechem. - Tak - odpowiedzia�a. - Po�lubi� go, Frances. I tak, opuszcz� Szkocj�. - Nie powinna� jeszcze czyni� �adnych plan�w - zauwa�y�a Sophia. - My�l�, �e mo�e hrabia wola�by kobiet� nieco bardziej dojrza�� - wtr�ci�a si� Clare. - Tak�, kt�ra umie pow�ci�gn�� j�zyk. W Clare nie ma teraz ani krztyny jej zwyczajowego roztargnienia, pomy�la�a Frances. - Ale papa powiedzia�, �e hrabia lubi kobiety weso�e i pe�ne czaru - odezwa�a si� Viola. - No i oczywi�cie pi�kne. Czy� nie mam szcz�cia posiada� wszystkich tych cech, Clare? - Powinna� chyba pozwoli� innym to oceni� - powiedzia�a Adelajda, nak�adaj�c sobie kolejn� porcj�. Viola zignorowa�a t� �agodn� krytyk� i zupe�nie powa�nie zwr�ci�a si� do si�str: - Ja go po�lubi�, ale nie musicie si� martwi�. Ani ty, Clare, ani ty, Frances. Znajd� wam obu odpowiednich m��w. Bogatych m��w. Jest przecie� tylu bogatych Anglik�w, prawda, papo? - Na pewno wi�cej jest ich w Anglii ni� w Szkocji - odpar� Ruthven, a jego wzrok pobieg� w kierunku Frances, kt�ra wygl�da�a na zasmucon�. Ruthvenowi by�o jej �al, ale i on sam czu� si� rozdarty. Gdyby hrabia w�a�nie j� wybra�, wtedy straci�by ukochane dziecko, to, kt�re by�o najbardziej do niego podobne. T� w�a�nie c�rk�, kt�ra z nim je�dzi�a konno, wolno i nieskr�powanie jakby by�a ch�opcem, c�rk�, kt�ra z nim polowa�a i p�ywa�a w jeziorze, c�rk�, kt�ra... Ruthven zmarszczy� brwi, zdaj�c sobie nagle spraw�, �e spos�b bycia Frances zniech�ci�by ka�dego d�entelmena. Nie m�g� na to pozwoli�. Wydawa�o mu si�, �e chcia�by, by hrabia wybra� w�a�nie Frances. Chcia� dla niej jak najlepiej i wiedzia�, �e Frances pomog�aby potem siostrom. Psiakrew, zakl�� w duchu, nadziewaj�c na widelec kawa�ek gotowanego ziemniaka. Sam ju� nie wiedzia�, co by�oby gorsze: wypu�ci� j� spod ojcowskich skrzyde�, czy by� spokojnym o jej przysz�o��. - My�l� - powiedzia�a Clare, a jej g�os zabrzmia� wojowniczo - �e nie powinna� tak szybko og�asza� swojego zwyci�stwa. Dok�adnie tak jak powiedzia�a Sophia. - Zwyci�stwa? - powt�rzy�a os�upia�a Frances. - Przecie� nawet nie znacie tego cz�owieka! Mo�e by� wstr�tny, chciwy, ma�ostkowy. Nic o nim nie wiecie! - Frances! - Ruthven zgromi� c�rk� spojrzeniem. - Wystarczy! Frances natychmiast spu�ci�a oczy. Nie powinna by�a si� w og�le odzywa�, to ten jej g�upi, nieposkromiony j�zyk... Nie chcia�a �adnych dyskusji, �adnych pyta�. Nie chcia�a, by ktokolwiek wiedzia�, jakie s� jej osobiste odczucia w stosunku do tego nieznanego hrabiego. Teraz wiedzia�a, �e czeka j� wyk�ad zar�wno od ojca, jak i od macochy. G�upia g�! Jednak nikt nic jej nie powiedzia�. A teraz Frances siedzia�a nad jeziorem i przyzna�a sama przed sob�, �e by�a r�wnie zarozumia�a jak Viola. Te wszystkie jej zabiegi i machinacje - jakby faktycznie wierzy�a, �e hrabia wybra�by w�a�nie j�! Bo�e drogi, przecie� mog�aby nawet wygl�da� jak bogini, a on i tak nie musia�by jej wybra�. Mimo wszystko, jak to stara Marta mia�a w zwyczaju mawia�: lepiej nosi� kilt, ni� paradowa� z go�ym ty�kiem. C�, zamierza�a w�o�y� kilt, a jej kiltem mia� by� spos�b m�wienia. Wtedy nie b�dzie mia�a �adnych szans. Do Frances nagle dotar�o, �e ptaki sta�y si� dziwnie g�o�ne i nerwowe. Najpierw popatrzy�a w g�r�, potem rozejrza�a si� wok�. Mo�e to jaki� w��cz�ga? Nie. Nagle a� otworzy�a szeroko oczy ze zdumienia - na widok m�czyzny, go�ego, jak go Pan B�g stworzy�, i to bez zwyczajowego figowego listka, schodz�cego ze ska� otaczaj�cych jezioro. Dobry Bo�e, on zamierza� si� k�pa�! Powinna mu powiedzie�, �e woda mimo zach�caj�cego wygl�du by�a tak zimna, �e zamrozi�aby mu jego... Prze�kn�a t� my�l. Dobry Jezu, Clare powinna go zobaczy�, pomy�la�a. Gdyby nie zemdla�a z szoku, to a� �lini�aby si�, by go namalowa�. Wygl�da� wspaniale. By� wysoki i barczysty, nogi mia� zgrabne i d�ugie. Frances rezolutnie unika�a zerkania na g�stwin� ow�osienia, pomi�dzy jego nogami i na jego m�skie przyrodzenie. M�czyzna by� ciemny. Jego w�osy by�y kruczoczarne, cera oliwkowa, a pier� pokryta k�pkami r�wnie czarnego ow�osienia. Frances poczu�a dziwne ciep�o w dole brzucha i przysiad�a oparta na pi�tach. Wiedzia�a, �e zachowuje si� g�upio i idiotycznie. Przecie� widzia�a ju� wcze�niej nagich m�czyzn. Hm, poprawi�a si� po chwili, widzia�a ich nagich, ale to byli ch�opcy p�ywaj�cy w jeziorze. On nie by� ch�opcem. Patrzy�a, jak zanurzy� si� w wodzie jeziora. Szybko i zdecydowanie. Us�ysza�a jego krzyk, ale zamiast uciec czym pr�dzej z lodowatej wody, z�apa� myd�o rzucone mu przez m�czyzn� stoj�cego na brzegu. Ma w sobie wi�cej hartu ducha ni� ja, pomy�la�a Frances, obserwuj�c, jak nieznajomy energicznie mydli klatk� piersiow�, a potem g�ste ciemne w�osy. Zadr�a�a, gdy da� nura pod wod�, by si� op�uka�. Frances poczu�a, �e ma g�si� sk�rk� na ramionach, tak bardzo wsp�czu�a nieznajomemu. Musia� by� naprawd� bardzo brudny, �eby wytrzyma� k�piel w tak lodowatej wodzie. Zobaczywszy, �e d�o�, kt�r� trzyma� myd�o, zanurzy�a si� w wodzie, prze�kn�a �lin�. Zastanawia�a si�, kim on jest. A po chwili ju� wiedzia�a. W tym samym momencie m�czyzna odwr�ci� si� i brn�� w kierunku brzegu. Frances patrzy�a na jego zgrabne plecy i wspaniale wyrze�bione po�ladki. Us�ysza�a, �e co� powiedzia�, a potem dostrzeg�a niskiego, pulchnego m�czyzn� stoj�cego na brzegu, kt�ry trzyma� w r�ku r�cznik. Us�ysza�a te� jego perlisty �miech. �mia� si� z samego siebie. Hrabia Rothermere nareszcie przyby�. Jedyn� my�l� Frances, gdy bieg�a do zamku, by�o to, �e hrabia nie jest szpetny ani odra�aj�cy. Hawk przyby� do zamku Kilbracken godzin� p�niej. Po raz pierwszy od chwili, gdy wyszed� z tego przekl�tego jeziora, poczu�, �e jest mu wreszcie ciep�o. Taki szok mo�e zabi�, pomy�la� i po raz kolejny za�mia� si� sam z siebie. Poci�gn�� zm�czone konie i przywi�za� je do drewnianego pa��ka przed wej�ciem. Zacz�� rozgl�da� si� za stajni� i nieco z boku zobaczy� d�ugi, w�ski budynek z dachem pokrytym ciemnoczerwon� dach�wk�, b�yszcz�ca w promieniach s�o�ca. Kilkadziesi�t kur niespokojnie zagdaka�o na widok intruza. Dwie krowy nie zwr�ci�y na niego najmniejszej uwagi, a wielkie stado �wi� wszelkiej ma�ci i rasy chrz�ka�o z oburzeniem, wyra�nie niezadowolone z tuman�w kurzu, jakie wznieci� pow�z Hawka. Wychodz�c z powozu, Hawk zauwa�y� dwie kobiety ubrane w zgrzebne we�niane suknie, obserwuj�ce go w milczeniu. Jedna z nich co� powiedzia�a, na co ta druga zacz�a chichota�. Hawk wydal polecenie: - Grunyon, zajmij si� powozem. Chyba nie mo�emy liczy� na pomoc stajennych. Psiakrew, pomy�la� Hawk, najwyra�niej cywilizacja tutaj nie dotar�a. Nagle ujrza� wysokiego m�czyzn�, kt�ry pojawi� si� w olbrzymich drzwiach frontowych zamku. Zdawa�o si�, �e otacza go pewna nieokre�lona, ale wyra�nie odczuwalna aura w�adzy i autorytetu, mimo �e m�czyzna by� ubrany niedbale w wy�wiechtany str�j do jazdy konnej, a wysokie buty mia� zakurzone. Przez moment wpatrywali si� w siebie nawzajem, a� wreszcie m�czyzna zawo�a�: - Rothermere? To hrabia Ruthven, pomy�la� Hawk, i nie bez pewnego trudu u�miechn�� si�. - Tak - odpowiedzia� i podszed� do Ruthvena, kt�ry wyci�gn�� d�o� na powitanie. Silny u�cisk, pomy�la� Hawk. - To tw�j cz�owiek? - Tak. Ruthven uni�s� nieco g�ow� i g�o�no zawo�a�: Ethelard! Natychmiast zza stajni wy�oni�a si� posta� obdartego ch�opaczka, kt�ry bieg� w ich kierunku. - Zajmij si� ko�mi, ch�opcze. A ty, panie, chod� za mn�. Hawk pod��y� za hrabi� i obaj weszli do zamku przez wspania�e d�bowe wrota wprost do holu wej�ciowego, kt�ry istotnie by� stary i wspania�y; wra�enie robi�y czarne belki pod sufitem oraz ogromny kominek, tak wielki, �e mo�na by w nim upiec wo�u. Wok� sta�y stare zbroje, a na �cianach, pomi�dzy olbrzymimi pochodniami, przytwierdzona by�a bro�. Nawet powietrze wype�niaj�ce wn�trze zdawa�o si� dziwnie ci�kie i jakby stare. Hawk poczu� si� tak, jakby cofn�� si� w czasie. - Ile lat ma zamek Kilbracken? - zapyta�. - Wybudowana go w czasach kr�la Jerzego IV. Wiesz, szesnasty wiek. Tottle - rzek� Ruthven do osobnika o kaprawych oczkach, kt�ry bezszelestnie pojawi� si� za ich placami - zajmij si� s�u��cym pana hrabiego. Daj mu je�� i wska� komnat� jego pana. - Oczywi�cie - odpowiedzia� Tottle z typowo szkockim akcentem. - Znowu pi�. Szlag by go... - b�kn�� Ruthven pod nosem, a potem zn�w zwr�ci� si� do Hawka. - Chod�my. Panie czekaj� na nas w salonie. Niegdy� by�a to zbrojownia, ale sam wiesz, wszystko ci�gle si� zmienia. Angielskie �ony i takie tam. Hawk w milczeniu pod��y� za Ruthvenem w kierunku kolejnej pary olbrzymich podw�jnych drzwi. Ruthven otworzy� je gwa�townym ruchem i uroczy�cie zaanonsowa�: - Hrabia Rothermere. Hawk zdawa� sobie spraw�, �e wszystkie trzy pary kobiecych oczu wpatrzone by�y w niego. Jedna z kobiet wsta�a i u�miechaj�c si�, podesz�a do niego. - Witaj, panie. Jestem lady Ruthven. Witamy w Szkocji i na zamku Kilbracken. Angielska �ona, pomy�la� Hawk maj�c szczer� nadziej�, �e i c�rki wys�awiaj� si� z takim samym czystym angielskim akcentem. Hawk uca�owa� podan� mu d�o� i mrukn�� co� uprzejmego. Lady Ruthven by�a znacznie m�odsza od m�a; Hawk domy�la� si�, �e mog�a mie� niewiele ponad trzydzie�ci lat, no i by�a ca�kiem �adna. Mia�a jasnobr�zowe w�osy i du�e orzechowe oczy oraz - Hawk skonstatowa� to z nieukrywan� przyjemno�ci� - imponuj�cy biust. Gdy przedstawiono go Clare, Hawk pomy�la�, �e jest urocza. Sama za� Clare poczu�a lekki niepok�j. Hawk by� du�y i postawny, a ona okiem artystki dostrzeg�a mocno zarysowan� szcz�k�, tak charakterystyczn� dla ludzi upartych. To nie jest m�czyzna, kt�rego �atwo sobie podporz�dkowa�. Ale przystojny, pomy�la�a. - Panie. - Clare poda�a mu sw� smuk�� d�o�, teraz jeszcze bielsz� od og�rkowego toniku, a Hawk pos�usznie j� uca�owa�. Gdy go przedstawiano Violi, dotar� do niego chichot tej urodzonej kokietki, kt�rej zar�owione policzki b�yszcza�y tak samo jak jej zielone oczy. - Panie - zacz�a - ja... to znaczy my z wielkim niepokojem oczekiwali�my pa�skiego przybycia. Bardzo chcia�abym dowiedzie� si� wszystkiego o angielskiej �mietance towarzyskiej. Tak, pomy�la�a Viola, widz�c zaskoczenie maluj�ce si� na twarzy Hawka, teraz na pewno nie pomy�li, �e jestem prowincjonaln� g�sk� i zda sobie spraw�, �e nikt tak jak ja nie b�dzie do niego pasowa�. - Powiem ci, pani, wszystko co wiem. - Hawk niech�tnie u�miechn�� si�, patrz�c na t� czaruj�c� os�bk�, kt�ra by�a obiecuj�c� zapowiedzi� kobieco�ci. - A oto i Frances - powiedzia�a Sophia, zwracaj�c zielone oczy ku swej �redniej pasierbicy, kt�ra w�a�nie bezszelestnie w�lizgn�a si� do salonu. Na jej widok otworzy�a szeroko zdumione oczy i poczu�a, �e co� d�awi j� w gardle. Us�ysza�a znacz�ce chrz�kni�cie m�a i przez moment mia�a wra�enie, �e zaraz wybuchnie szale�czym �miechem. Gdy hrabia Rothermere odwr�ci� si�, by si� przyjrze� trzeciej z c�rek, jego twarz nie zdradza�a my�li, ale gdy uj�� podan� mu do poca�unku opalon� i niezbyt delikatn� d�o�, pomy�la�, �e przynajmniej dwie z trzech c�rek Ruthvena s� warte tego, by bli�ej im si� przyjrze�. Dobry Bo�e, pomy�la�. T� powinno si� trzyma� w zamkni�ciu. - Jestem oczarowany - rzek�. Frances ledwie zauwa�alnie kiwn�a g�ow�, nie odzywaj�c si� ani s�owem. Nie podnios�a te� wzroku, by spojrze� na hrabiego. Jak to mo�liwe, �eby tak wygl�da�, pomy�la� Hawk, przygl�daj�c si� Frances, gdy tylko odesz�a nieco dalej. W�osy mia�a g�adko zaczesane do ty�u i zwi�zane w nieefektowny kok tu� nad karkiem. Zza zniekszta�caj�cych szkie� brzydkich okular�w jej oczy wygl�da�y jak rodzynki, a jej suknia by�a bezkszta�tna, w przyprawiaj�cym o md�o�ci fioletowo - br�zowym kolorze. Hawk ju� sobie wyobra�a�, jak Grunyon filozoficznie powie: �C�, m�j panie, gdyby wszystkie trzy by� urodziwe, mogliby�my przypuszcza�, �e jeste�my w niebie. A przecie� jeste�my w Szkocji. Na szcz�cie jest wyb�r spo�r�d dwu". Gdy tylko Hawk pu�ci� jej d�o�, Frances skierowa�a si� ku krzes�u, kt�re sama wczesnym rankiem przezornie ustawi�a w rogu pokoju. Usiad�a i wzi�a do r�k rob�tk�, ale