16194

Szczegóły
Tytuł 16194
Rozszerzenie: PDF
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres [email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.

16194 PDF - Pobierz:

Pobierz PDF

 

Zobacz podgląd pliku o nazwie 16194 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.

16194 - podejrzyj 20 pierwszych stron:

IRIS JOHANSEN Poganka Nak�adem Wydawnictwa Da Capo ukaza�y si� nast�puj�ce ksi��ki Iris Johansen NIEWOLNICA NIEWINNA BURZA �AJDAK ZAGADKI Prze�o�y�a Ewa Westwalewicz-Mogilska Wydawnictwo Da Capo Warszawa 1996 Tytu� orygina�u DARK RIDER Copyright � 1995 by Iris Johansen Koncepcja serii Marzena Wasilewska-Ginalska Redaktor Krystyna Borowiecka Ilustracja na ok�adce Robert Pawlicki Projekt ok�adki, sk�ad i �amanie FELBERG PROLOG 15 wrze�nia, 1795 Marsylia, Francja Wracaj tutaj, ty diablico z piek�a rodem! Cassie przeskoczy�a ponad niewielk� skrzyni� i omin�a marynarza. - Wiesz, co ci� czeka, je�li b�d� ci� musia�a goni�! O tak, wiedzia�a doskonale. B�dzie zmuszona do wys�uchi wania jednego z d�ugich kaza� opiekunki, a potem zostanie zamkni�ta w kabinie. Ale zobaczy�a, �e marynarze za�adowu j� na statek konie, dwa pi�kne konie, i nie mia�a zamiaru traci� takiej okazji z powodu gr�b Klary. Istnia�y rzeczy war te ka�dej ceny. Obejrza�a si�. Klara p�dzi�a za ni� z gniewnym wyrazem twarzy. Cassie skr�ci�a za r�g i zanurkowa�a pod stert� kufr�w. Wstrzyma�a oddech, s�ysz�c szelest wykrochmalonych sp�d nic Klary. Odczeka�a dwie minuty i wyjrza�a zza kufra. Klary nie by�o. Z ulg� zaczerpn�a haust powietrza i ruszy�a bie giem z powrotem. - I kog� my tutaj mamy? - Przy barierce sta� tatu� z ja kim� panem. - Chod� do nas, ma�a dzikusko. Cassie z westchnieniem zatrzyma�a si� przed ojcem. Mog�o by� jeszcze gorzej. Ojciec wprawdzie nie powstrzyma Klary przed ukaraniem jej, ale mo�e wp�yn�� na z�agodzenie wyro ku. Tatu� nie by� taki jak inni doro�li; nie krzycza�, nie marsz czy� brwi i nie potrz�sa� g�ow�. Mo�e da si� nam�wi� na wsp�lne ogl�danie koni. - Jaka� to s�odka dziecina - powiedzia� pan, z kt�rym roz mawia� tatu�. - Ile ma lat? Ojciec u�miechn�� si� z dum�. 5 For the Polish translation Copyright � 1996 by Ewa Westwalewicz-Mogilska For the Polish edition Copyright � 1996 by Wydawnictwo Da Capo Wydanie I ISBN 83-7157-185-2 Printed in Germany by ELSNERDRUCK-BERLIN IRIS JOHANSEN - Cassandra ma osiem lat. Cassie, to m�j przyjaciel, Raoul. Raoul przykucn�� przy niej. - Ciesz� si�, �e ci� pozna�em, Cassandro. U�miecha� si�, ale jego oczy pozosta�y zimne jak u w�a, kt�rego Cassie w zesz�ym tygodniu wpu�ci�a Klarze do ��ka. - Masz szcz�cie, Charles. Dor�wnuje urod� swojej pi�k nej matce. Dlaczego k�ama�? Klara stale powtarza�a Cassandrze, �e jest wstr�tna jak ropucha. M�wi�a, �e uroda bierze si� z grze czno�ci i pos�usze�stwa, i niedobre dziewczynki, takie jak Cassandra, zawsze s� brzydkie. Cassie ju� si� przekona�a, �e Klara nie zawsze m�wi�a prawd�, ale co do braku jej urody chyba mia�a racj�. Mama zawsze by�a �agodna, we wszystkim s�ucha�a Klary i nikt nie m�g� jej odm�wi� urody. Cassandra unios�a g�ow� i o�wiadczy�a: - To nieprawda. Raoul nie przestawa� si� u�miecha�. - R�wnie skromna, co urodziwa. - Poklepa� j� po policzku i wsta�. - Kiedy wr�cicie, wyszukamy dla niej odpowiedniego partnera. - Partnera? - Ojciec spojrza� na niego zdumiony. - My�lisz, �e pozostan� tam tak d�ugo? - Obydwaj wiemy, �e to mo�liwe. Oczywi�cie dam ci zna�, gdy tylko nadejdzie odpowiednia chwila. - Poklepa� ojca po ramieniu. - Nie r�b takiej ponurej miny, przyjacielu. Tahiti to podobno pi�kny kraj. W zesz�ym tygodniu rozmawiali�my o nim z Jac�ues-Louisem Davidem, kt�ry twierdzi, �e malo wanie w takiej okolicy b�dzie niezwykle ekscytuj�ce. Mo�esz tam dozna� wielkiego natchnienia i stworzy� prawdziwe arcydzie�o. - Tak... - Ojciec wzi�� Cassie na r�ce i zapatrzy� si� przed siebie nie widz�cym wzrokiem. - Ale to tak daleko. - Im dalej, tym bezpieczniej - stwierdzi� �agodnie Raoul. Przyszed�e� do mnie panicznie wystraszony. �eby przed nim umkn��, przeprowadzi�e� si� nawet z Pary�a do Marsylii. Czy�by� teraz zmieni� zdanie? Istnieje du�a szansa, �e b� dziesz tam bezpieczny przez d�u�szy czas. Chcesz zosta� tutaj i u�atwi� mu poszukiwania? - Nie! - Twarz ojca poblad�a. - Ale to nie jest w porz�dku, ja nie chcia�em... - Co si� sta�o, to si� nie odstanie - przerwa� mu Raoul. - 6 Teraz musimy broni� si� przed skutkami. Jak my�lisz, dlacze go zmieni�em nazwisko i zerwa�em wszystkie dotychczasowe powi�zania? Potrzeba ci wi�cej pieni�dzy na podr�? - Nie, by�e� bardzo hojny. - Zmusi� si� do u�miechu. - Ale odezwij si� jak najszybciej. Moja �ona jest delikatnego zdro wia i wcale si� nie cieszy z wyprawy na dziki l�d. - Rozkwitnie na Tahiti. Tamtejszy klimat jest o wiele przy jemniejszy ni� w Londynie czy Marsylii. - Raoul zn�w si� u�miechn��. - Musz� ju� i��. Przyjemnej podr�y, Charles. - Do zobaczenia - odpar� sm�tnie ojciec. - I dobrej podr�y tobie, ma�a panieneczko. - Raoul u�miechn�� si� do Cassie. - Opiekuj si� swoim tatusiem. Zupe�nie jak w��. Cassie otoczy�a ojca ramionami. - Oczywi�cie �e b�d�. Odprowadzali go wzrokiem, gdy schodzi� ze statku i skiero wa� si� na molo. Ojciec rozlu�ni� uchwyt r�czek Cassie. - Troch� powietrza, ma chou. - Zachichota�. - Je�li mnie zadusisz na �mier�, nie b�dziesz mia�a kim si� opiekowa�. - Nie podoba mi si� - powiedzia�a Cassie nie spuszczaj�c Raoula z oka. - Raoul? Nic nie rozumiesz. Jest moim bliskim przyjacie lem i pragnie mego dobra. S�ysza�a�, �e chce, aby� si� mn� opiekowa�a. Wcale nie by�a przekonana, ale doro�li nigdy nie liczyli si� z jej zdaniem. Opar�a mu g�ow� na ramieniu i wyszepta�a: - Zawsze b�d� si� tob� opiekowa�, tatusiu. - Moja dzielna c�reczka. Wiem, �e b�dziesz. - Przygryz� warg� i spojrza� w stron� oddalaj�cego si� Raoula. - Ale to nie Raoul jest niebezpieczny, tylko ksi���. Cassie s�ysza�a o ksi���tach. Klara z wielkim entuzjazmem opowiada�a jej o wszystkich arystokratach �ci�tych na giloty nie. Klara by�a Angielk�, tak samo jak mama, i nie znosi�a francuskiej arystokracji. Ale Klara nie znosi�a prawie wszyst kich. - Jak ksi���ta, kt�rzy zostali straceni na Placu Zgody? - Nie, ten jest ksi�ciem angielskim. - Nagle odwr�ci� si� plecami do barierki i postawi� Cassie na pok�adzie. - Teraz musz� ci� odprowadzi� do mamy i Klary. Statek wkr�tce od bije. - Chc� zosta� z tob�. 7 IRIS JOHANSEN - Naprawd�? Ja tak�e chcia�bym z tob� zosta�, ale Klara b�dzie si� na nas bardzo gniewa�. - Jego oczy zab�ys�y raptem figlarnie jak u ch�opca. - Gdzie si� ukryjemy? By�a na to przygotowana. - Na dole, w �adowni. - W�a�nie tam bieg�a, gdy dostrzeg� j� tatu�. - Mo�emy zosta� przy koniach. - Powinienem by� si� domy�li�, �e znajdziesz konie nawet na statku. - S� pi�kne. Klara tam nie zajrzy; wiesz, �e nienawidzi koni. Przynios� ci z kufra sztalugi i b�dziesz je m�g� namalo wa�. - Doskona�y pomys�. - Wzi�� j� za r�k� i poprowadzi� w stron� �adowni. - Widzisz, ju� spe�niasz wszystkie moje �yczenia. I tak b�dzie zawsze, postanowi�a �ciskaj�c d�o� ojca. Mama powiedzia�a jej kiedy�, �e tatu� nie jest taki jak inni m�czy�ni. Jest artyst� i potrzebuje wiele mi�o�ci i opieki, �eby m�c w spokoju malowa� pi�kne obrazy i obdarza� nimi ca�y �wiat Nie mo�e mie� k�opot�w, kt�re n�kaj� zwyk�ych ludzi. A to oznacza, �e nie mo�e by� tak wystraszony, jak kilka minut temu. Cassie wiedzia�a, jak okropnym uczuciem jest strach. Kiedy by�a m�odsza, cz�sto ba�a si�, gdy Klara j� straszy�a... Tak, b�dzie go ochrania� przed Klar� i w�em o imieniu Raoul, i tym angielskim ksi�ciem. B�dzie go ochrania� przed ka�dym, kto go zechce skrzywdzi�. 1 4 wrze�nia, 1806 Zatoka Kealakekua, Hawaje Chod� z nami, Kanoa! - zawo�a�a Lihua wchodz�c do spie nionej wody. - Po co tkwi� na brzegu, skoro mo�na p�j�� tam, gdzie jest �wietne jedzenie i jeszcze lepsze podarunki? Angli cy s� pi�kni i potrafi� kocha� jak sami bogowie. Anglicy. Cassie spojrza�a na latarnie wydobywaj�ce z cie mno�ci wdzi�czny zarys statku. ,,Josephine" by�a mniejsza od innych statk�w, kt�re zawija�y do zatoki, ale to wcale nie oznacza�o, �e nie by�a gro�na. Cassie czu�a si� nieswojo od chwili, gdy tego popo�udnia przyby�a do wioski i Lihua po wiedzia�a jej, �e dwa dni temu w zatoce pojawi� si� statek. Pr�bowa�a przekona� swoje przyjaci�ki, �e obcokrajowcy mog� okaza� si� niebezpieczni, ale kobiety z wioski tylko j� wy�mia�y. Powinna spr�bowa� jeszcze raz. - Wiesz, �e nie mog�. Ju� i tak zosta�am tutaj zbyt d�ugo. Za�ama�a r�ce i patrzy�a, jak dwana�cie kobiet wbiega do wody. - I wy tak�e nie powinny�cie tam p�yn��. Niczego si� nie nauczy�a�? Nie powinny�cie sypia� z Anglikami. Rozno sz� chorob� i wcale ich nie obchodzicie. Lihua u�miechn�a si� szeroko. - Za bardzo si� przejmujesz. Wcale nie wiadomo, czy to marynarze kapitana Cooka zawlekli do nas choroby wenery czne. A Anglicy ze statku troszcz� si� o mnie wystarczaj�co, by da� mi tej nocy rozkosz. A czeg� wi�cej mo�e pragn�� kobieta? Lihua nigdy nie pragn�a niczego wi�cej, pomy�la�a z roz pacz� Cassie, �adna z nich nie pragn�a niczego wi�cej. Dzi� przyjemno��, jutro zap�ata. Zazwyczaj Cassie nie sprze9 IRIS JOHANSEN ciwia�a si� tej filozofii, ale teraz wietrzy�a niebezpiecze� stwo. - Chod� z nami - kusi�a Lihua. - Na czele marynarzy stoj� dwaj m�czy�ni. W�dz i jego stryj, kt�ry sprawuje funkcj� kapitana. Pozwol� ci wzi�� wodza. Zna wiele sposo b�w, by zadowoli� kobiet�. Jest bardzo pi�kny, ma te� wdzi�k i nienasycony apetyt, jak tw�j ogier, kt�rego tak uwielbiasz. - W�dz? Na statku jest arystokrata? - Marynarze m�wi�, �e to kto� taki jak nasi wodzowie. M�wi� o nim Ja�nie O�wiecony Ksi���. Ksi���. Cassie dozna�a s�abego przeb�ysku pami�ci. Dawno miniony dzie� w Marsylii. Szale�stwo, to nie mo�e mie� zwi�zku. - Jak si� nazywa? - Jared. - Nie wiesz, jak brzmi jego nazwisko? Lihua wzruszy�a ramionami. - Kto by tam wiedzia�? Po c� mia�abym go pyta� o takie rzeczy? To nie jego nazwisko sprawia, �e p�acz� z rozkoszy, lecz jego wielki... - Lihua, chod� wreszcie - zawo�a�a Kalua, siostra Lihui. Nie przekonasz jej. I dlaczego oddawa� jej wodza? Mo�emy si� nim podzieli�, tak samo jak zesz�ej nocy. Ona nawet by nie wiedzia�a, co z nim robi� - doda�a tonem �artobliwej pogardy. - To dziewica, z nikim si� nie pok�ada. - To nie jej wina - broni�a Cassie Lihua. - Nie ona zadecy dowa�a, �e nie b�dzie dawa� i za�ywa� rozkoszy. - Zwr�ci�a si� do Cassie: - Wiem, �e to Lani zadecydowa�a za ciebie, z l�ku, �e stara paskuda wymierzy ci kar�, ale jeden raz z pewno�ci� by nie zaszkodzi�. �mia�o mo�esz pop�yn�� na statek, zakosztowa� angielskiego wodza i przyp�yn�� tu z po wrotem. Na pierwszego kochanka kobieta powinna mie� ogie ra. - B�dzie dla niej zbyt wielki - zaprotestowa�a Kalua. Gdyby m�j pierwszy m�czyzna mia� takiego wielkiego, nigdy nie zdecydowa�abym si� na nast�pnego. - Mia�a� wtedy zaledwie trzyna�cie lat. A ona ci�gle je�dzi na tym wielkim koniu i z jej b�ony dziewiczej nic ju� nie zosta�o. B�dzie ciasna, ale nie... - Co on tutaj robi? - przerwa�a jej Cassie, ze wzrokiem 10 POGANKA utkwionym w statku. Przywyk�a do ich otwartych dyskusji na temat seksu i nie zwraca�a na nie uwagi. - Ju� ci m�wi�am. - Lihua zachichota�a. - Ale nie powiem ci nic wi�cej. Jego umiej�tno�ci s� nie do opisania. Musisz si� sama przekona�. - Ci Anglicy nie zawin�li do przystani tylko po to, by spra wia� kobietom przyjemno��. Spytaj go, po co tu przyp�yn��. - Sama go zapytaj. - Kalua odwr�ci�a si� i ruszy�a w stron� statku. - Zaprz�taj� mnie inne sprawy. - Musz� p�yn��. - Lihua wesz�a do wody. - Kalua nie ze chce podzieli� si� ze mn� wodzem. - Wiesz co� o nim? - zawo�a�a Cassie. - W jakim jest wie ku? - M�ody. - Jak m�ody? - M�odszy ni� jego wuj. - To znaczy? - Nie zwracam uwagi na wiek m�czyzny, je�li jest pe�en wigoru. Wiek nie ma dla mnie znaczenia. Ale mo�e mie� znaczenie dla Cassie. Ojciec nigdy wi�cej nie wspomina� o ksi�ciu, ale musia� on by� przynajmniej w wieku ojca, skoro wprawi� go w takie przera�enie. - Co jeszcze mam o nim wiedzie�? - spyta�a Lihua. - Jest Anglikiem, przyby� tutaj z Tahiti i zna nasz j�zyk. Prawdopo dobnie chce czego� od kr�la Kamehamehy, podobnie jak inni Anglicy. - Wesz�a g��biej i odp�yn�a za kobietami. - I pra wdziwy z niego ogier... - Dowiedz si�, jak ma na nazwisko! - zawo�a�a Cassie, nie wierz�c, �e Lihua us�yszy. Prawdopodobnie nie mia�o ono znaczenia. Wspomnienie owego dnia w Marsylii os�ab�o. Cas sie nie pami�ta�a ju�, czy tatu� wymieni� wtedy jakie� nazwi sko. Poza tym mo�liwo��, �e wci�� grozi mu niebezpiecze� stwo, by�a niewielka. Statki brytyjskie zawija�y tu przez wszystkie minione lata i nic si� nie sta�o. Niewielu m�czyzn przep�yn�oby p� �wiata, �eby zniszczy� wroga. Cassie s�ysza�a �miechy i pokrzykiwania kobiet w ciemno �ci. Nie powinna d�u�ej zwleka�. Nie wolno jej by�o przeby wa� w wiosce i je�li wkr�tce nie wr�ci do zagrody, Klara odkryje, gdzie si� podziewa�a. Ale czy to wa�ne? Klara praw dopodobnie i tak si� dowie, a Cassie skorzysta�a z jeszcze kil ku chwil cudownej wolno�ci. U IRIS JOHANSEN Wci�gn�a w p�uca przesi�kni�te sol� powietrze i zag��bi �a stopy w wilgotnym piasku. Wydawa�o si� jej, �e s�yszy �miech Lihui. Jej przyjaci�ki p�yn�y uszcz�liwione w ch�odnej, jedwabistej wodzie. Wkr�tce zostan� powitane na pok�adzie statku i rado�nie oddadz� si� mi�o�ci. �wi�ci niebiescy, z zak�opotaniem stwierdzi�a, �e na sam� my�l twardniej� jej sutki. Ostatnio w�asne cia�o bez przerwy p�ata �o jej figle. Lani m�wi�a, �e to normalne, �e cia�o przygotowu je si� na przyj�cie m�czyzny, a dojrzewanie jest r�wnie pi�k ne jak rozkwit kwiatu. Ale, skoro to prawda, dlaczego Lani nie pozwala�a jej zlec z... - Naprawd� jeste� dziewic�? Cassie zesztywnia�a i obr�ci�a si� ku wy�aniaj�cemu si� z k�py palm m�czy�nie. M�wi� po polinezyjsku, w j�zyku, kt�rym Cassie porozumiewa�a si� z przyjaci�mi, lecz bez w�tpienia nie pochodzi� z wysp. By� wysoki, ale szczuplejszy od miejscowych m�czyzn i porusza� si� z powolnym, swobod nym wdzi�kiem, a nie z pe�n� �ycia spr�ysto�ci� wyspiarzy. Mia� na sobie eleganckie, obcis�e spodnie, a surdut doskona le uwydatnia� jego szerokie ramiona. �nie�nobia�y jedwabny plastron by� zwi�zany w skomplikowany w�ze�, czarne w�osy mia� zaczesane do ty�u i spi�te w kitk�. ,,Jest bardzo pi�kny i ma wdzi�k i nienasycony apetyt, po dobnie jak tw�j ogier, kt�rego tak bardzo kochasz." Lihua mia�a racj�. By� pi�kny. Bi�a od niego si�a i egzotycz ny urok. Wystaj�ce ko�ci policzkowe i �adnie wykrojone, zmy s�owe usta sprawi�y, �e Cassie nie mog�a oderwa� od niego wzroku. Lekki powiew wzburzy� mu w�osy i na szerokie czo�o opad� ciemny kosmyk. Poganin, przemkn�o jej przez my�l nie wiadomo dlaczego. Klara u�ywa�a tego okre�lenia w stosunku do wyspiarzy i z pewno�ci� uzna�aby je za nieodpowiednie dla cywilizowa nego, m�odego arystokraty. A jednak z wyrazu jego twarzy bi �a swoboda i lekkomy�lno��, jakich Cassie nie widzia�a przedtem u �adnego z mieszka�c�w wyspy. Tak, musia� by� Anglikiem, domy�li�a si� Cassie, i przy bywa� od strony wioski Kamehamehy. Lihua mia�a racj�, prawdopodobnie chcia� uzupe�ni� zapasy lub uzyska� pozwo lenie na handel, tak jak inni Anglicy. Nie by�o powodu do obaw. - No jak, jeste�? - powt�rzy� wolno, podchodz�c do Cassie. 12 POGANKA Mo�e nie stanowi� zagro�enia, lecz odpar�a z instynktown� ostro�no�ci�: - Nie powinien pan pods�uchiwa� cudzych rozm�w. To nie uczciwe. - Trudno by�o nie s�ucha�. Krzycza�y�cie. - Jego wzrok pow�drowa� ku nagim piersiom Cassie, a potem ni�ej, ku przepasanym sarongiem biodrom. - I uzna�em temat roz mowy za intryguj�cy. Wyj�tkowo... podniecaj�cy. Nie co dzie� zdarza si� s�ysze�, jak kto� por�wnuje m�czyzn� do ogiera. Jego arogancja i pewno�� siebie wprawi�y Cassie w zak�o potanie. - Nietrudno zadowoli� Lihu�. Wygl�da� na zdumionego, lecz po chwili na jego twarzy pojawi� si� u�miech. - Ciebie najwyra�niej nie, skoro pozosta�a� dziewic�. Dla m�czyzny to nie lada wyzwanie. Jak ci na imi�? - A panu? - Jared. Ksi���, nie wuj. Ostatnie w�tpliwo�ci opu�ci�y j�, gdy stwierdzi�a, �e m�czyzna nie mo�e mie� wi�cej ni� trzydzie �ci lat. Jakie zagro�enie m�g� stanowi�, skoro w tamtych cza sach by� ch�opcem? - Ma pan jeszcze jakie� nazwisko. Uni�s� brwi. - Jeste� nieuczciwa. Nie powiedzia�a� jeszcze, jak ci na imi�. - Sk�oni� si�. - Ale skoro formalno�ciom ma si� sta� zado��... Nazywam si� Jared Barton Danemount. - I jest pan ksi�ciem? - Spotka� mnie ten zaszczyt... lub nies�awa. Zale�y od mego aktualnego samopoczucia. Czy tytu� robi na tobie wra�enie? - Nie, to tylko inna nazwa wodza, a my tutaj mamy wielu wodz�w. Roze�mia� si�. - Jestem zdruzgotany. Teraz, kiedy ustalili�my, �e nie przy wi�zujesz wagi do mego tytu�u, powiedz, jak ci na imi�. - Kanoa. - Nie sk�ama�a. Takie imi� nada�a jej Lani i ono sta�o si� wa�niejsze ni� to, kt�rym j� ochrzczono. - Oznacza istot� woln� - stwierdzi� Anglik. - Ale ty nie jeste� wolna, skoro ta paskuda nie pozwala ci za�ywa� rozko szy. - To nie pa�ska sprawa. 13 IRIS JOHANSEN - Wprost przeciwnie, mam nadziej�, �e ta sprawa b�dzie mnie dotyczy�a. Otrzyma�em dzi� wieczorem dobre wiadomo �ci i mam ochot� to uczci�. Kanoa, czy mia�aby� ochot� �wi� towa� ze mn�? Jego u�miech rozja�ni� ciemno�ci, uwodzicielski, przymil ny. Bzdury. To tylko m�czyzna, g�upio ulega� takiej fascyna cji nieznajomym. - Dlaczego mia�abym �wi�towa�? Pa�skie dobre wiadomo �ci wcale mnie nie dotycz�. - Bo wiecz�r jest taki przyjemny i ja jestem m�czyzn�, a ty kobiet�. Czy� to nie wystarczy? Nie znosz� widoku kobiet pozbawionych... Zamilk� i podszed� bli�ej, a potem doda� zdegustowany: - Jezu, ale� 1y jeste� dzieckiem. - Nie jestem dzieckiem. - By�a to cz�sta i bardzo przykra omy�ka. W przeciwie�stwie do wyspiarskiej ludno�ci Junoesque, Cassie mia�a drobne ko�ci i niewielki wzrost, dlatego brano j� za m�odsz�, ni� by�a w rzeczywisto�ci, a mia�a ju� dziewi�tna�cie lat. - Och, nie. Masz pewnie czterna�cie lub pi�tna�cie lat powiedzia� sarkastycznie. - Nie, jestem starsza od... - Oczywi�cie, jeste�. Nie uwierzy� jej. Po co si� spiera� z m�czyzn�, kt�rego prawdopodobnie nie ujrzy ju� nigdy wi�cej? - To nie ma znaczenia. - Jak to nie ma? - odpar� szorstko. - S�ysza�em, co Kalua powiedzia�a o swoim pierwszym m�czy�nie, kt�rego mia�a w trzynastym roku �ycia. Nie s�uchaj jej. Ta stara ma racj�. P�ywanie na statki obcokrajowc�w i uprawianie mi�o�ci z marynarzami to zaj�cie nie dla ciebie. - Ale to, �e pan uprawia nierz�d z moimi przyjaci�kami, jest w zupe�nym porz�dku. - To co innego. Parskn�a nieelegancko. Nieznajomy zamruga�, a potem wykrzywi� usta w wymuszonym u�miechu. - Nie zgadzasz si� ze mn�? - M�czy�ni zawsze uwa�aj�, �e nie obowi�zuj� ich �adne zasady. To niesprawiedliwe. - Masz racj�, oczywi�cie. Jeste�my bardzo niesprawiedliwi w stosunku do kobiet. 14 POGANKA By�a lekko zaskoczona. Nie przywyk�a, by m�czy�ni tak �atwo przyznawali racj� w tym wzgl�dzie. Nawet tatu� broni� si�, gdy pr�bowa�a dyskutowa� na temat niesprawiedliwego traktowania kobiet. - Wi�c czemu pan tak post�puje? - Bo wykorzystywanie kobiet czyni �wiat bardzo przyje mnym miejscem dla nas, samc�w. Za�o�� si�, �e je�li nikt nas do tego nie zmusi, nigdy nie staniemy si� sprawiedliwi. - I tak si� stanie. Zostaniecie zmuszeni. To nie mo�e trwa� wiecznie. Mary Wollstonecraft napisa�a na ten temat ksi�� k�... - Mary Wollstonecraft? Co mo�esz o niej wiedzie�? - Lani uczy�a si� u angielskich misjonarzy. �ona wielebne go Denswortha podarowa�a jej egzemplarz ksi��ki panny Wollstonecraft, a ona da�a j� mnie. Ksi��� u�miechn�� si� szeroko. - Dobry Bo�e, a ja s�dzi�em, �e opuszczaj�c Londyn porzu cam wszystkie sawantki. - Sawantki? - Zaintrygowana Cassie zmarszczy�a brwi. - Uczone damy, takie jak panna Wollstonecraft Nigdy nie przypuszcza�em, �e opanuj� takie rajskie miejsce. - Prawdy i sprawiedliwo�ci nie da si� ukry� - odpar�a powa�nie. - O tak! - rzek� uroczy�cie. - Czy tego naucza panna Woll stonecraft? Cassie odebra�a te s�owa jak bolesny cios. - Prosz� sobie ze mnie nie kpi�. Zmarszczy� czo�o. - Do diab�a, nie mia�em zamiaru... - Niech pan nie k�amie. Mia� pan zamiar. - W porz�dku. Zakpi�em sobie. Nie umiem rozmawia� z ta kimi m�odymi dziewczynami. - Dobrze, nie musi pan ze mn� rozmawia�. - Odwr�ci�a si�. - Nie b�d� wys�uchiwa�... - Zaczekaj... - Niby czemu? Bo pan chce si� jeszcze troch� pona�mie� wa�? - Nie. - Skrzywi� si�. - Czuj� wyrzuty sumienia. S�dz�, �e potrzebne mi jest rozgrzeszenie. - U�miechn�� si� przymilnie. - Zosta� i udziel mi go, Kanoa. Jego oczy nie by�y ju� takie zimne, a ca�a posta� zdawa�a 15 IRIS JOHANSEN si� nak�ania� Cassie, �eby nie odchodzi�a. Poczu�a raptownie, �e pragnie znale�� si� blisko niego. - Dlaczego? - spyta�a po raz drugi. - Bo masz dobre serce. - Pan nie wie, jakie mam serce. Nic pan o mnie nie wie. - Wiem, �e si� troszczysz o przyjaci�ki. A to dowodzi do brego serca. - Nietrudno okazywa� dobre serce przyjaci�kom. Pan jest obcy. Jego u�miech zblad�. - Tak, jestem - zgodzi� si� spogl�daj�c w morze. Samotno��. Cassie zda�a sobie spraw�, �e on m�wi o nie przemijaj�cym stanie swego ducha i poczu�a rodzaj pokre wie�stwa. Dobrze wiedzia�a, czym jest samotno��. Szale�stwo. By� arystokrat� i Lihua z pewno�ci� by mu nie wsp�czu�a. Odpowiedzia�a jednak. - Skoro pan prosi o przebaczenie, to udzielam go z wolnej woli. Spojrza� na ni�. - Naprawd�? C� za nadzwyczajna hojno��. - Spostrzeg� szy, �e Cassie niepewnie marszczy czo�o, potrz�sn�� g�ow� i doda�: - Nie, to nie ironia. Wierz� ci, a kobiety, do kt�rych przywyk�em, niczego nie ofiarowuj� z wolnej woli. - U�miech n�� si� krzywo. - Ale ty jeszcze nie jeste� kobiet�. Jeszcze si� tego nie nauczy�a�. Przykro��, jak� jej sprawi�, usun�a wszelkie wsp�czucie, jakie dla niego mia�a. - Nic dziwnego, �e musi pan p�aci� za doznawane przyje mno�ci, skoro tak g�upio os�dza pan ludzi i k�sa pan jak �mija. Roze�mia� si� szczerze rozbawiony. - Potrafi� nie tylko k�sa�. Kiedy� ci poka��... - Zamilk� i westchn��. - Ci�gle zapominam, �e nie jeste� odpowiedni� partnerk�. S�dz�, �e b�dzie lepiej, je�li porozmawiamy na inne tematy. - Obejrza� si� na k�p� palm, z kt�rej wyszed�. Czy to tw�j ko� przywi�zany jest do drzewa? - Tak. - Pi�kny ogier. Mo�e zechc� go kupi�, ale najpierw musia� bym zobaczy�, jak si� porusza. Niewiele widzia�em r�wnie wspania�ych zwierz�t. - Nie jest na sprzeda� - rzek�a Cassie i doda�a niech�tnie: 16 POGANKA - I dotychczas nie widzia� pan ani jednego r�wnie wspania�e go zwierz�cia. Kapu nie ma sobie r�wnych. Odrzuci� g�ow� do ty�u i roze�mia� si�. - Pozwolisz, �e si� nie zgodz�, ale twoja lojalno�� wprawia mnie w podziw. Sk�d go masz? Nigdy nie s�ysza�em, by wy spiarze hodowali konie. - Jest pan tu od niedawna. Niby sk�d mia�by pan zna� nasze obyczaje? - Znowu sprawi�em ci przykro��. Wprawi� j� w zak�opotanie. Jego spos�b bycia onie�miela� j�, a wygl�d zewn�trzny niepokoi�. Czu�a ciep�o jego cia�a, bij�c� od niego wo� pi�ma i garbowanej sk�ry. M�czyzn z wioski czu� by�o sol�, rybami i olejem kokosowym, a ojciec zazwyczaj pachnia� koniakiem i cytrynow� wod� kolo�sk�. Jared Danemount pod ka�dym wzgl�dem by� inny ni� zna ni jej m�czy�ni. Mimo �e bardzo szczup�y, sprawia� wra�e nie niezwykle silnego. Oczy mia� niebieskie lub szare i bar dzo zimne. Nie, nieprawda, by�y gor�ce. Nie... sama ju� nie wiedzia�a, jakie by�y, ale patrz�c w nie czu�a si� zak�opo tana. - Wydaje si� panu, �e istniej� konie lepsze ni� Kapu? spyta�a pr�dko. - Wiem, �e mam konia lepszego ni� tw�j ogier. Zala�a j� nowa fala gniewu. - Tylko g�upiec mo�e tak twierdzi� spojrzawszy na konia tylko jeden raz. - Przyjrza�em mu si� znacznie lepiej. Nigdy nie mog�em si� oprze� widokowi pi�knego konia, tote� kiedy bawi�a� si� z przyjaci�kami na pla�y, obejrza�em go sobie bardzo do k�adnie. - U�miechn�� si�. - Dop�ki wasza rozmowa nie sta�a si� tak interesuj�ca, �e nie mog�em si� d�u�ej skupi�. Cassie zesztywnia�a. - Jak blisko pan podszed�? - Wystarczaj�co, by obejrze� to, co si� zwykle ogl�da kopyta, z�by... - Pan k�amie - uci�a zwi�le. - Kapu nie pozwoli�by niko mu podej�� tak blisko. Us�ysza�abym go. - Ale nie us�ysza�a�. - I ju� by tu pana nie by�o. Niedawno, kto�, kto usi�owa� obejrze� mu z�by, straci� palec. - Mo�e mnie lubi. Konie zazwyczaj maj� do mnie zaufanie. 17 IRIS JOHANSEN - K�amie pan - powt�rzy�a Cassie. To nie mog�a by� praw da. Kapu nale�a� tylko do niej. - Nie k�ami� - odpar� m�czyzna bez u�miechu. - Mam na sumieniu wiele grzech�w, ale nigdy nie k�ami�. - Niech pan to udowodni. Prosz� mi go przyprowadzi�. - Nie wykonuj� rozkaz�w dzieci. - Tak w�a�nie my�la�am - odrzek�a Cassie z ulg�. - Boi si� pan Kapu tak samo jak wszyscy. - Zaczynasz mnie irytowa�. - Ton jego g�osu sta� si� ostry jak stal. - Nie k�ami� i nie boj� si� twego konia. Spojrza�a na niego. - Niech pan to udowodni. - Dlaczego to takie wa�ne dla ciebie? - zapyta� przygl�da j�c si� jej z uwag�. - Nie lubi� k�amc�w. - Nie, nie s�dz�, �eby to by� pow�d. - Wzruszy� ramionami. - Ale nie powinna� rzuca� wyzwa�, je�li nie jeste� pewna, �e zostan� przyj�te. - Odwr�ci� si� i ruszy� ku palmom. Po chwili znikn�� w ich cieniu. Nie uda mu si�, powtarza�a Cassie rozpaczliwie. Jedynym skarbem, jaki do niej nale�a�, by� jej ko�. Nie zdradzi jej dla nieznajomego. Us�ysza�a �agodne pomrukiwania Anglika, jego czu�y, mi�y, niemal kochaj�cy g�os, tak bardzo r�ni�cy si� od tego, kt� rym przemawia� do niej. A potem wy�oni� si� spo�r�d palm i zbli�y� do niej... prowadz�c Kapu. Cassie poczu�a zdumienie, a potem rozdzieraj�cy b�l. Ka pu porusza� si� spokojnie i z zadowoleniem, jakby to ona trzyma�a lejce. Jared pomrukiwa�, dop�ki nie znale�li si� tu� przed Cassie. Poda� jej cugle. - Oto tw�j ko�, prosz�. Nie wierzy�a w�asnym oczom. Nie mog�a uwierzy�. Prze �kn�a �lin�, czuj�c ucisk w gardle. To g�upota p�aka� dlatego, �e komu� innemu uda�o si� zdoby� zaufanie zwierz�cia na tyle, by dokona� czego� tak �atwego. Nawet Lani udawa�o si� czasem poprowadzi� Kapu. Nadal nale�a� do Cassie. - To nic trudnego. - Nie uwa�a�a�, �e to �atwe, gdy mnie po niego wysy�a�a�. Dobry Bo�e, Kapu przymilnie szturcha� nosem plecy Jareda. - Przejed� si� na nim. 18 POGANKA Potrz�sn�� g�ow�. - Obawiam si�, �e nie jestem odpowiednio ubrany. - Dosi�d� go! - rzuci�a Cassie szorstko i zamruga�a powie kami, aby powstrzyma� �zy. Spojrza� na ni� i rzek� powoli: - Nie wydaje mi si�, �eby� tego naprawd� chcia�a. - Nie uda si� panu. Wiem, �e nie. - Ale chcesz, �ebym spr�bowa�. Nie chcia�a, aby pr�bowa�, ale musia�a si� upewni�. Musia �a sprawdzi�, czy Kapu przesta� by� wierny. - Dosi�d� go. Zawaha� si�. A potem oddali� si�, zdj�� surdut i odrzuci� na piasek. Rozwi�za� plastron i po�o�y� na surducie. - Jak sobie �yczysz. - Sta� przed koniem bez ruchu. - Na co pan czeka? - Cicho b�d� - odpar� niecierpliwie. - To nie w porz�dku. Potrzebuj� twego b�ogo... - Urwa� widz�c wyraz jej twarzy. Pot�pienia! Wskoczy� na grzbiet konia! Przez chwil� Kapu ani drgn��. Serce Cassie krwawi�o. Zacisn�a pi�ci. Nagle Kapu eksplodowa�! Stan�� d�ba, opad� na cztery kopyta i zacz�� skaka� jak oszala�y. Anglik cudem utrzyma� si� na jego grzbiecie. S�ysza�a, jak przeklina spinaj�c konia pi�tami. Ciemne w�osy wymkn�y si� z kitki i powiewa�y dziko wok� twarzy i ramion. Zacisn�� usta w w�sk� lini�, oczy zw�zi�y mu si� we w�ciek�ym grymasie. Wygl�da� jak wcielenie dziko�ci i barba rzy�stwa; z eleganckiego m�czyzny, kt�ry niedawno wy�oni� si� z k�py palm, nie pozosta�o ani �ladu. Wykonuj�c szalone skr�ty Kapu rzuci� si� w stron� palm. Serce Cassie zamar�o. - Uwa�aj! Drzewa! Anglik odgad� zamiary konia i zanim ogier przemkn�� tu� obok pnia, za�o�y� mu nog� na grzbiet Nim Danemount zd��y� poprawi� si� w siodle, Kapu zn�w zacz�� wierzga�. Danemount przelecia� ponad �bem zwierz�cia i wyl�dowa� na piasku kilka metr�w dalej. Kapu zar�a� zwyci�sko i zatrzy ma� si� jak wro�ni�ty w ziemi�. Cassie dozna�a straszliwego wra�enia, �e wie, co si� zaraz stanie. 19 IRIS JOHANSEN - Nie - szepn�a. - Och, nie... - I ruszy�a biegiem. Kapu odwr�ci� si� i pomkn�� jak burza w stron� le��cego m�czyzny. - Nie, Kapu! - Cassie zatrzyma�a si� przed Jaredem i rzu ci�a si� pomi�dzy niego a konia. - Nie! - Do diab�a, zejd� mu z drogi! - krzykn�� Danemount turla j�c si� i pr�buj�c wsta�. - Stratuje ci�! Kapu zatrzyma� si� gwa�townie tu� przed Cassie; stan�� d�ba. - Szszsz - uspokaja�a go. - Spokojnie, Kapu. On ci� nie skrzywdzi. Nie pozwol�, by ktokolwiek zrobi� ci krzywd�. Kapu jeszcze raz stan�� d�ba. A jednak widzia�a, �e jej s�owa docieraj� do niego. Cofn�� si�, ale nie uskoczy�, gdy do niego podesz�a i po�o�y�a mu d�o� na szyi. - W porz�dku. Ju� dobrze. Uspokaja�a go jeszcze kilka minut, a potem nachyli�a si� nad Danemountem, by sprawdzi�, czy nie dozna� obra�e�. - Czy zosta�e� zraniony? - Tylko moja duma. - Uni�s� si� na �okciu i wzdrygn��. I troch� niekt�re cz�ci cia�a. - Wyzdrowiejesz. Upadek nie m�g� ci bardzo zaszkodzi�. Piasek jest mi�kki jak poduszka. Wsta�. Poczu�a lekkie zaniepokojenie, gdy si� nie poruszy�. Prze �y�a takie emocje, �e nie s�dzi�a, by sta�o mu si� co� powa�ne go. - C�, mo�e b�dzie lepiej, je�li pole�ysz chwil� bez ruchu. Sprawdz�, czy kt�ra� z ko�ci nie jest z�amana. Opad� na piasek. - Przyznaj�, �e ta propozycja odpowiada mi znacznie bar dziej od poprzednich. Czy namawianie obcych, by dosiadali tego diabelskiego konia, naprawd� ci� bawi? - Kapu nie jest diabelski. - Ukl�k�a obok i bada�a jego ko�czyny. Uda mia� twarde jak z �elaza, zauwa�y�a mimocho dem, typowe dla je�d�ca. Spojrza�a na Kapu i poczu�a op�y waj�c� fal� szcz�cia. - Po prostu nie lubi, gdy dosiada go kto� inny ni� ja. Anglik nie spuszcza� z niej oczu. - Przekona�em si� o tym. Teraz mog�a sobie pozwoli� na wspania�omy�lno��. - Radzi�e� sobie bardzo dobrze. - Nie znalaz�szy �adnych 20 POGANKA z�ama� na nogach, zacz�a bada� barki i ramiona. G�adkie, twarde, napi�te mi�nie... jak u Kapu. Musia�a zadawa� mu b�l, bo napina� si� pod jej dotykiem. - Boli? - Boli - wymamrota�. - Zwichni�cie? - Delikatnie maca�a bark. - Tutaj? - Nie, na pewno nie tutaj. - Gdzie? - Niewa�ne. Nie mo�esz mi pom�c. - Ale� mog�. Umiem obchodzi� si� ze zwichni�ciami. Zaw sze sama zajmuj� si� Kapu. - Nie mam �adnego zwichni�cia i nie jestem koniem, do diab�a. Zrobi�o jej si� przykro i pokry�a to cierpk� odpowiedzi�. - Nie, Kapu jest znacznie milszy, gdy staram si� mu po m�c. - Pomoc mo�e okaza� si� bardziej skomplikowana. Ja nie... - Przerwa� widz�c min� Cassie. - Jezu, r�b, co chcesz. Przysiad�a na pi�tach. - Nie musz� koniecznie czego� dla ciebie zrobi�. Po prostu uwa�am to za sw�j obowi�zek, bo... - Zamilk�a nie doko�czy wszy zdania. - Bo zmusi�a� mnie, �ebym dosiad� twego ogiera - sko�czy� za ni�. Nie pr�bowa�a przeczy�. - Pope�ni�am b��d. Nie zastanawia�am si�. - Posmutnia�a. - Lani m�wi, �e to najwi�ksza z moich wad i mo�e okaza� si� bardzo niebezpieczna. - A kt� to jest ta Lani? Twoja siostra? - Przyjaci�ka. - W takim razie twoja przyjaci�ka jest bardzo spostrze gawcza. Dlaczego to zrobi�a�? Wiedzia�a�, �e mnie zrzuci. - Nie by�am wcale pewna - wyszepta�a. - Lubi� ci�. Nale�y do mnie, ale ci� polubi�. - A to zabronione? Ale� z ciebie samolub. - Kocham go - odpar�a z prostot�. - Mam tylko jego. Ba�am si�. - Wiem. U�miecha� si� s�abo i Cassie poj�a, �e w jaki� spos�b rozu mia� emocje, kt�re ni� kierowa�y. Czy tak �atwo by�o j� przej rze�? Najwyra�niej. Nigdy nie umia�a skrywa� uczu�. Pod chwyci�a jego wzrok i szybko przenios�a d�onie z �eber Jare- 21 IRIS JOHANSEN da na jego brzuch. - Kiedy zobaczy�am, jak go prowadzisz, pomy�la�am, �e musisz by� kahun�. - Kahun�? - Potrz�sn�� g�ow�. - Nie, nie jestem jednym z waszych tutejszych kap�an�w i z ca�� pewno�ci� nie mam magicznej mocy. - Nigdy przedtem nie pozwala� na to nikomu obcemu. Mi n�o r�wno siedem miesi�cy, zanim wpu�ci� mnie do swojej stajni. - A wi�c wykona�a� najci�sz� robot�. Ja tylko poszed�em w twoje �lady. Nie wygl�da� na kogo�, kto pod��a�by czyim� �ladem. Po czu�a nag�y przyp�yw ciep�a s�ysz�c mi�e s�owa od cz�owieka, kt�ry twierdzi�, �e umie tylko kpi�. - Czy tak by�o tylko z Kapu? - Mam specjalny dar. M�wi�em ci ju�, konie mnie lubi�. Mo�e czuj�, �e mam podobne jak one zwierz�ce instynkty. U�miechn�� si� krzywo. - To mi przypomina, �e lepiej b�dzie, je�li zdejmiesz r�ce z mego cia�a. - Dlaczego? Jeszcze nie sko�czy�am. - Ale ja mog� zacz��. - Spojrza� jej w oczy i rzek� szorstko: - Mo�esz by� dziewic�, ale z pewno�ci� nie jeste� a� tak� ignorantk�. Wiesz, co pobudza m�czyzn�. Pod wp�ywem two jego dotyku zapominam, jak bardzo jeste� m�oda i wyobra�am sobie, jak czu�bym si� w tobie. Zabieraj r�ce. Cassie poczu�a, �e mi�nie jego brzucha pod jej d�o�mi s� bardzo napi�te. Policzki zala�a jej fala gor�ca i gwa�townie cofn�a r�ce. - Jeste� bardzo niegrzeczny. Ja tylko pr�bowa�am pom�c. - Gdybym tak nie s�dzi�, by�aby� ju� pode mn�, nie nade mn�. - Usiad� i doda� znu�onym tonem: - Wracaj do swojej wioski i nie przychod� tu wi�cej. Dotkni�ta do �ywego skoczy�a na r�wne nogi. - Z ca�� pewno�ci� nie mam ochoty zosta� z tob�. Ju� i tak straci�am tu zbyt wiele czasu. - Podesz�a do ogiera. - I Kapu wiedzia�, co robi, kiedy zrzuci� ci� na ziemi�. Powinnam by�a pozwoli�, �eby ci� wdepta� w piach. - Ale nie pozwoli�a�. - Wsta�. - Ju� m�wi�em, �e masz dobre serce. A to bardzo niebezpieczne dla kobiety, kt�ra pragnie zachowa� niezale�no��. - Spojrza� jej w oczy. Nie wspominaj�c o nietkni�tym ciele. Cassie poczu�a, �e opuszcza j� gniew. Czemu jeszcze tu 22 POGANKA stoi? Powinna zostawi� go, tak jak tego ��da�. Z ca�� pewno �ci� nie mia�a ochoty tu pozosta�. Ciep�y wiatr rozwia� Jaredowi ciemne w�osy na czole i opi na� koszul� uwypuklaj�c mi�nie. Ten sam wiatr pie�ci� nag� pier� Cassie i muska� w�osami jej policzki. Raptem dotar� do niej zapach morza, rytmiczny odg�os fal bij�cych o brzeg i po czu�a szorstkie ziarnka piasku pod nagimi stopami. Powietrze sta�o si� tak g�ste, a� trudno by�o oddycha�. - Id� sobie! - powt�rzy� ostro Anglik. R�ce Cassie dr�a�y, gdy dosiad�a Kapu. Ju� mia�a odjecha�, gdy spostrzeg�a, jak bardzo blada jest jego twarz oblana �wiat�em ksi�yca. Spyta�a z wahaniem: - Na pewno nic ci nie jest? Odetchn�� g��boko i odrzek� bardzo wyra�nie: - Nic mi nie jest, Kanoa. - Nieoczekiwany u�miech rozja� ni� jego twarz. Pochyli� si� w uk�onie. - Nie powiedzia�bym, �e by�a to wy��cznie przyjemno��, ale z pewno�ci� spotkanie z tob� okaza�o si� interesuj�ce. - Podszed� bli�ej i klepn�� Kapu po zadzie. - Ruszaj. Zdumiony ogier pomkn�� naprz�d. - I, do diab�a, je�li nie masz zamiaru si� ubra�, trzymaj si� z daleka od brzegu, dop�ki st�d nie odp�yniemy! - zawo�a� za ni�. - Niekt�rzy z moich marynarzy nie b�d� zwracali uwagi na to, �e jeste� taka m�oda. Oddaliwszy si� o kilka metr�w, Cassie obejrza�a si� przez rami�. Sta� tam, gdzie go pozostawi�a, i patrzy� na ni�. U�miechn�� si� s�abo i pomacha� r�k� na po�egnanie. Nie odpowiedzia�a na jego gest. Patrzy�a przed siebie po p�dzaj�c konia. Ca�e to zdarzenie by�o bardzo intryguj�ce i Cassie chcia�a znale�� si� jak najdalej od owego Anglika. W jej �yciu nie by�o dla niego miejsca, cho� przez chwil� zdawa�o si�, �e je zdominowa�. Bardzo k�opotliwe... Widz�, �e znalaz�e� co� godnego uwagi. Jared odwr�ci� si� od galopuj�cej na czarnym ogierze dziewczyny i spostrzeg� Bradforda. - Rozumiem, �e znudzi�o ci si� czekanie. - Wysuszy�em butelk� brandy - odpar� ponuro Bradford. Bardzo przygn�biaj�ce. Nie zauwa�y�em, �e by�a tylko do po�owy nape�niona. 23 IRIS JOHANSEN - W trzech czwartych - poprawi� go Jared. - Dziwi� si�, �e nadal trzymasz si� na nogach. - Wcale nie. Dobrze wiesz, �e rzadko miewam k�opoty z za chowaniem r�wnowagi. To prawda. Jego stryj mia� zadziwiaj�c� w�a�ciwo��. Zaw sze by� lekko zalany, ale pod sto�em Jared widzia� go zaledwie par� razy w �yciu. - Zamiast zostawa� na pok�adzie powiniene� by� p�j�� ze mn� z wizyt� do kr�la Kamehameha. Podaj� tam mocny na p�j, spodoba�by ci si�. Stryj skrzywi� si�. - Zbyt prymitywny. Wol� dobr�, francusk� brandy. - Mnie smakowa�o. Bradford pokiwa� g�ow�. - Masz nieskomplikowan� natur�. Zauwa�y�em to podczas pobytu na Tahiti. - Jego wzrok pow�drowa� w kierunku Ka� noi, znikaj�cej w oddali. - Rasowy ko�. Ma pi�kny ch�d. Jared wiedzia�, �e Bradford zauwa�y przede wszystkim konia. - Z daleka s�abo wida� - ci�gn�� Bradford - ale dziewczy na r�wnie� wydaje si� niez�a. - Rzuci� Jaredowi z�o�liwe spojrzenie. - Wydawa�o mi si�, �e idzie wam ca�kiem dobrze. Co jej powiedzia�e�, �e tak uciek�a? - To nie kobieta, to dziecko - odpar� kr�tko Jared. - Tutaj, na wyspach, wcze�nie dojrzewaj�. - Nie mam zamiaru przy�piesza� jej dojrzewania. Bradford uni�s� brwi. - Dobry Bo�e, wygl�da na to, �e jeste� bardzo cnotliwy. - Jest jeszcze dzieckiem - powt�rzy� Jared. - Ale o dziwnie pomieszanych cechach - impulsywna i troskliwa, �mia�a i niepewna, ochocza i ostro�na zarazem. - A dlaczego ci� g�aska�a? Ojej, mia� nadziej�, �e Bradford tego nie widzia�. Mia�by zbyt wiele uciechy. - Ona mnie nie ... - Zamilk�, a potem wyzna�: - Jej ko� zrzuci� mnie na ziemi�. Bradford nie posiada� si� ze zdumienia. - Naprawd�? - Tak. - Zadziwiaj�ce. - Stryj roze�mia� si�. - �aden ko� ci� nie zrzuci�, odk�d przesta�e� by� dzieckiem. Natrafi�e� w ko�cu na zwierz�, kt�re ci� nie doceni�o? 24 - Prawdopodobnie. - Wzruszy� ramionami. - Nie przygoto wa�em go dostatecznie. - Dlaczego? - Co za r�nica? By�em nieostro�ny. - Nigdy nie bywasz nieostro�ny. Nie z ko�mi. - Przyjrza� mu si� zaintrygowany. - Dlaczego? - Sk�d mam wiedzie�? - Bradford mia� racj�, tak impul sywny post�pek nie by� w jego stylu. Ogier wygl�da� na spi� tego i niebezpiecznie nerwowego. Zanim go dosiad�, powi nien by� d�u�ej do niego przemawia�, uspokoi� go, przyzwy czai� do swego dotyku. Zas�u�y� na to, co go spotka�o, i mia� szcz�cie, �e nie zosta� stratowany. Gdyby dziewczyny nie by�o w pobli�u, zap�aci�by drogo za sw�j impulsywny post�pek. Wzrok Bradforda pow�drowa� w kierunku, gdzie znikn�a dziewczyna. - �adna? - �adna? Chyba nie. Poza bujn� grzyw� l�ni�cych, ciemnych w�os�w, kt�re sp�ywa�y jej prawie do pasa, Kanoa nie mia�a nic, co czyni�oby j� pi�kn�. Wygl�da�a na zbyt zuchwa��. Mia�a zbyt mocny podbr�dek, usta pe�ne i nad�sane, brwi w kszta�cie skrzyde� ponad wielkimi, ciemnymi oczami, kt�re dominowa �y nad tr�jk�tn� twarz�. Te oczy spogl�da�y wyzywaj�co, a jednak Jared wyczuwa� w dziewczynie jak�� delikatno�� i wra�liwo��. - To jeszcze dziecko - powt�rzy�. No, niezupe�nie dziecko. Jej piersi, chocia� ma�e, mia�y doskona�y kszta�t, a brodawki by�y ciemne i spiczaste... Bradford zachichota�. - Nie o to pyta�em. Musi to by� prawdziwa Wenus, skoro og�upi�a ci� tak, �e nie umiesz odpowiedzie� na proste pyta nie. Spotka�e� j� na dworze Kamehamehy? Mo�e rzeczywi�cie powinienem by� p�j�� tam z tob�. - Nie poszed�em do Kamehamehy po to, by szuka� kobiety. - Ale i tak znalaz�e�. - Bradford b�ogo westchn��. - Musz� przyzna�, �e podoba mi si� pobyt w tym raju. Pi�kne kobiety, kt�re daj� rozkosz bez poczucia winy. Czy� m�czyzna mo�e ��da� czego� wi�cej? - Najwyra�niej tak. Francuskiego koniaku. - Ach, tak. Lecz ka�dy raj ma swego w�a. Ten jest napra wd� jadowity. - Jego wzrok pow�drowa� tam, gdzie znikn�a 25 POGANKA - A Deville? Jared skin�� g�ow�. - Zdaje si�, �e Kamehameha traktuje go jak co� w rodzaju ulubie�ca. Deville namalowa� kilka portret�w kr�la i jego �on. Ma pozwolenie na poruszanie si� po ca�ej wyspie, aby malowa� i �y� z ziemi. - Czy kr�l pozwoli ci go st�d zabra�? - Nie b�dzie mia� wyboru. - U�miechn�� si� jak dziki ty grys. - B�dzie m�j, gdy go znajd�. - Nie mam najmniejszych w�tpliwo�ci. Mam tylko nadzie j�, �e Kamehameha nie jest do niego zbyt przywi�zany. Nie chcia�bym, aby jego wojownicy ruszyli na ciebie. - Mnie tak�e nie poci�ga taka perspektywa. Musz� go za skoczy�. - Zamy�li� si�. - Kr�l wspomina� co� o swoim zain teresowaniu angielskimi karabinami. Mo�e uda si� go przeko na�, by przymkn�� oko na to, �e zabieram Deville'a, je�li w zamian otrzyma to, czego pragnie. - Uwa�am, �e �atwiej b�dzie zabi� Deville'a, ni� zabra� go jako zak�adnika. - Ale wtedy nie b�d� mia� najmniejszej szansy dopadni� cia Raoula Cambre'a. Chc� �mierci ich obydwu. Bradford potrz�sn�� g�ow�. - Mam nadziej�, Jared, �e zdob�dziesz to, czego pragniesz. Min�o ju� wiele czasu i �lady zatar�y si�. - W�a�nie dlatego musz� zachowa� Deville'a przy �yciu, dop�ki nie wycisn� z niego odpowiednich informacji. Deville by� tylko narz�dziem. Wszystkim kierowa� Cambre. - Czy Deville ma dom na wyspie? - Tak, chat� na palach, ale zrozumia�em, �e rzadko tam bywa. Najwyra�niej jego nami�tno�ci� jest malowanie wulka n�w. S�dz�, �e najlepiej b�dzie, je�li udamy si� jutro do wioski Lihuy i wynajmiemy przewodnika, kt�ry dobrze zna g�ry. Najpierw spr�bujemy z�apa� go w chacie, ale musimy si� przygotowa�. - Uwa�am, �e powinienem pom�ci� �mier� Johna. By� mo im bratem i ka�dy przyzna, �e jestem mu to winien. - Brad ford u�miechn�� si� krzywo. - Zawsze mia�em k�opoty z tym, co powinienem. Przekl�te przyzwyczajenie pod��ania za przyjemno�ciami. - Nigdy ci� nie pot�pia�em. - Wiem. - Bradford zamilk�. - Zawsze by�o mi te� trudno 27 Kanoa. - Ale nie b�d� taki samolubny. Dlaczego nie zaprosi �e� jej na statek, aby�my obaj mogli si� ni� cieszy�? Jared poczu�, �e ogarnia go gwa�towne obrzydzenie, tym dziwniejsze, �e zupe�nie bezpodstawne. Cz�sto dzielili si� z Bradfordem kobietami i tutejsze pi�kno�ci ochoczo przyj mowa�y ich wzgl�dy. - Na mi�o�� bosk�, czemu mnie nie s�uchasz? Jedyne, co to dziecko mie� pragnie mi�dzy nogami, to ten przekl�ty ko�. - Odwr�ci� si� na pi�cie i ruszy� wzd�u� pla�y w kierunku zatoczki. - Zapomnij o niej. Mamy wa�niejsze sprawy na g�o wie. - Nie tak pr�dko - poskar�y� si� Bradford. - Nie jestem pijany, ale te� nie trzymam si� na nogach wystarczaj�co pew nie, by biega�. Jared zwolni� kroku u�miechaj�c si� czule. - My�la�em o twoim zapotrzebowaniu na koniak. Im pr� dzej dotrzemy na statek, tym wcze�niej b�dziesz m�g� otwo rzy� now� butelk�. - Dobrze, mo�e m�g�bym podbiec... odrobink�. - Zr�wna� krok z Jaredem. - Czy Kamehameha powiedzia� ci to, czego chcia�e� si� dowiedzie�? - Tak. - Jared poczu� ponowny przyp�yw podniecenia, kt� re go ogarn�o, gdy kr�l tak niedbale poinformowa� go o tym, czego pr�bowa� si� dowiedzie� od czasu owej piekielnej nocy w Danjuet. Podr�owa� do Pary�a i Marsylii, a potem sp�dzi� prawie rok na Tahiti szukaj�c �ladu Deville'a, a� trafi� na tutejsze wyspy. Nie m�g� uwierzy�, �e d�ugie poszukiwania wreszcie si� sko�czy�y. - Jest tutaj. - Deville? - Bradford gwizdn�� przeci�gle. - Jeste� pe wien? - Charles Deville, Francuz, kt�ry przez kr�tki okres miesz ka� na Tahiti, a potem przyby� tutaj. To musi by� on. Wszystko doskonale pasuje do tego, co ju� wiemy. To nie mo�e by� nikt inny. - Odpowiada opisowi? - Co do joty. - A �ona i c�rka? Jared skin�� g�ow�. - Jego �ona, Angielka, umar�a rok po ich przybyciu na wysp� i wzi�� sobie polinezyjsk� kochank�. Jest te� c�rka, Cassandra, ale ona nie bywa na dworze Kamehamehy. 26 IRIS JOHANSEN rozbudzi� w sobie uczucie nienawi�ci. Nigdy nie potrafi�em nikogo nienawidzi�. Cz�sto my�la�em, �e to jaka� skaza chara kteru. Trudno kogo� zabi�, gdy si� do niego nie czuje nienawi �ci. - Spojrza� na Jareda. - Za to ty nie mo�esz si� uskar�a� na brak uczucia nienawi�ci. - Nie. Jestem ni� przepe�niony. Wystarczy za nas oby dwu. - Tak. - Podeszli do wyci�gni�tej na piasek szalupy i Brad ford zacz�� spycha� ��d� do spienionej wody. - Dlatego z�o�y �em spraw� w twoje r�ce. Jak wszystko inne, pomy�la� bez �alu Jared. Kiedy Brad ford zosta� obarczony wychowaniem trzynastoletniego bra tanka, znalaz� wyj�cie z sytuacji: traktowa� Jareda nie jak ch�opca, lecz jak doros�ego m�czyzn�. Bratanek wzi�� udzia� w pierwszej orgii wkr�tce po przybyciu do domu stryja i przez nast�pne lata nigdy nie by� karany za pija�stwo czy rozpust�. Jedno jedyne lanie dosta� od stryja, gdy Bradfordo� wi wydawa�o si�, �e zaje�dzi� mu konia. Jared podejrzewa�, �e Bradford kocha� swoje konie znacznie bardziej ni� ludzi. Ale by�a to ich wsp�lna pasja i prawdopodobnie w�a�nie ona stanowi�a ratunek dla Jareda. Nie mia� tak mocnej g�owy jak Bradford i wkr�tce nie m�g� utrzyma� si� w siodle; tylko z tego powodu stara� si� zachowy wa� wstrzemi�liwo��. Nauczy� si� tak�e, �e je�li przyprawi rogi zbyt wielu m�om, znajdzie si� poza dworem, a tam od bywa�y si� najbardziej interesuj�ce wy�cigi konne, dlatego utrzymywa� stosunki wy��cznie ze starannie wybranymi da mami z p�wiatka. A� do dzisiejszej nocy. Mia� racj� nie ulegaj�c ��dzy, kt�ra obudzi�a si� w nim, kiedy dziewczyna bada�a jego cia�o. Uwa�a� siebie za zblazo wanego kobieciarza, ale tej dziewczynie uda�o si� utrafi� w jego czu�� nut�. Jej samotno�� i wra�liwo�� przypomnia�a mu ch�opca, jakim by� kiedy�, ch�opca, kt�ry wr�ci� z Francji got�w na ka�d� lekkomy�lno�� i okrucie�stwo, byle tylko ukry� b�l i rozpacz. Teraz, kiedy odnalaz� Deville'a, nie m�g� sobie pozwoli� na rozpacz. Poza tym dziewica mog�a sprawi� k�opoty nawet tutaj, gdzie stan nienaruszenia traktowano z rozbawieniem i przy jacielsk� wzgard�. Powinien si� zadowoli� kobietami, kt�re przyp�ywa�y na ,,Josephine" i oddawa�y si� marynarzom. 28 fOGANKA Jeszcze tej nocy pozb�dzie si� swego po��dania z Lihua lub jej siostr� i zapomni o Kanoi. A jutro odnajdzie Deville'a. Lani spotka�a Cassie w�r�d drzew u st�p wzg�rza, na kt�rym sta�a ich chata. - Chod� szybko - powiedzia�a rzucaj�c jej str�j do konnej jazdy. - Stara kobieta miota si� jak tygrysica. Cassie zeskoczy�a z konia, zrzuci�a sarong i po�piesznie si� ubra�a. - Czemu tak d�ugo? - spyta�a Lani. Cassie unika�a jej spojrzenia. - Nic si� nie sta�o. Przenikliwe oczy Lani zrobi�y si� w�skie jak szparki. - My�l�, �e twoje ,,nic" mo�e co� oznacza�, ale teraz nie mamy czasu na rozmowy. Stara kobieta nie ma poj�cia, �e pojecha�a� do mojej wioski. Powiedzia�am jej, �e wspi�a� si� na wulkan, aby poby� z ojcem. B�dzie plu�a jadem, ale nie ukarze ci�, je�li b�dziesz milcza�a. - B�d� milcza�a. - Cassie wci�gn�a buty staraj�c si� ukry� rozpacz. Tyle zamieszania z ubieraniem si� i rozbieraniem z powodu jednej z�o�liwej kobiety. - Zawsze obiecujesz, �e b�dziesz milcza�a - odpar�a Lani ale rzadko milczysz. - Nie mog� si� opanowa�. - I doprowadzasz do tego, �e stara ci� ��dli jak osa. - Lani zatroska�a si�. - Dzisiaj zachowaj szczeg�ln� ostro�no��. Kie dy ojciec jest poza domem, trudno mi ciebie obroni�. Czasami Lani nie by�a w stanie obroni� Cassie przed Kla r�, nawet gdy ojciec pozostawa� w chacie, ale zawsze pr�bo wa�a. Cassie poczu�a fal� ciep�a patrz�c na Lani - nosi�a Wykrochmalona niebiesk� sukni� i mia�a w�osy zaczesane w wysoki kok. Jej �ycie by�o prawdopodobnie trudniejsze ni� �ycie Cassie. W wieku szesnastu lat uciek�a na wysp�, by dzieli� lo�e jej ojca i �y� w domu prowadzonym przez Klar� Kidman. Cassie doskonale pami�ta�a owe pierwsze dni, pe� ne z�o�ci i konflikt�w. Biedna Lani mia�a mn�stwo k�opot�w z Cassie, zbuntowan� jak diabelskie nasienie. Po pewnym czasie sytuacja si� unormowa�a, ale Lani zmuszona zosta�a do ust�pstw. Charles Deville rzadko wyst�powa� broni�c Cassie i Lani przed Klar�. Jego rozwi�zanie zadziwia�o prostot�: nie 29 IRIS JOHANSEN bywa� w domu. Naprawd� rzadko zdarza�o si�, by sp�dzi� w chacie wi�cej ni� tydzie� na miesi�c. - Po�piesz si� - ponagla�a j� Lani. - W miar� up�ywu czasu jej gniew wzrasta. Cassie wci�gn�a drugi but, zebra�a w�osy w kok na czubku g�owy i wsta�a. - Wracaj do domu. Musz� odprowadzi� Kapu do stajni. Lani potrz�sn�a g�ow�. - Przywi�� go do drzewa. Ona my�li, �e posz�a� piechot�. Wr�c� po niego, kiedy b�dziesz rozmawia�a z Klar�, i zapro wadz� go do stajni. Cassie poklepa�a Kapu, przywi�za�a go i ruszy�a �cie�k� do domu. - Zaczekaj! - Lani pop�dzi�a za ni�, wyj�a z jej w�os�w kwiaty imbiru i rzuci�a je na ziemi�. Cassie spojrza�a na kwiaty. Poczu�a przyp�yw b�lu i smutek wspominaj�c chwile swobody i szcz�cia, kt�rych zazna�a wpinaj�c kwiaty we w�osy. To nie w porz�dku. Pi�kno nie powinno by� wdeptywane w ziemi� i ukrywane jak co� z�ego i zabronionego. - To nie w porz�dku. - Ale tak trzeba. - To �le, �e tak trzeba. - Zwr�ci�a si� ku Lani. - Dlaczego tu zosta�a�? W twojej wiosce by�aby� o wiele szcz�liwsza. Tutaj nie ma dla ciebie miejsca. - Ale ty tu jeste�. - Twarz Lani rozja�ni� promienny u�miech. - To bardzo wiele. I jest tw�j ojciec. - Kt�ry rzadko bywa w domu, a gdy ju� jest, wykorzystuje ciebie, a potem zostawia, aby� sobie sama radzi�a z k�opota mi. - To niewa�ne. - Owszem, to jest wa�ne. Powinna� od niego odej��. Lani unios�a brwi. - Dlaczego ty go nie zostawisz, skoro jest taki okropny? Dlaczego nie wsi�dziesz na swojego pi�knego konia i nie od jedziesz do doliny po drugiej stronie g�r, co cz�sto zapowia dasz? Co z hodowl� wspania�ych koni, kt�r� masz zamiar za �o�y�? Cassie unios�a g�ow�. - Zrobi� to. - Kiedy? 30 - Potrzebuj� klaczy dor�wnuj�cej Kapu. - I masz zamiar szuka� jej w chacie na zboczu wzg�rza? - Oczywi�cie �e nie. - Wi�c dlaczego nie porzucisz tego okropnego m�czyzny, kt�rego nazywasz ojcem, i nie rozpoczniesz samodzielnego �ycia? - On nie jest okropny. On po prostu... to nie to samo. Nie jeste� z nim tak zwi�zana jak ja. - I doda�a gwa�townie: - On mnie potrzebuje. - A ty go kochasz - �agodnie powiedzia�a Lani. - Charlesa �atwo kocha�. Jest mi�y i czu�y, i to nie jego wina, �e nie ma do�� silnej woli, by przeciwstawi� si� czemukolwiek. Bar dzo trudno odej�� od m�czyzny, kt�ry ci� potrzebuje, praw da? - Dlaczego nie odchodzisz? - Cassie spojrza�a na chat� na wzg�rzu, gdzie czeka�a Klara. - Bo on ci� potrzebuje? - To bardzo silne wi�zy. Nale�� do kobiet, kt�re musz� czu� si� potrzebne. - Czu�ym gestem dotkn�a ramienia Cas sie. - Spe�nianie czyich� potrzeb wzbogaca mnie. Jestem wdzi�czna losowi za to, �e mnie tu przywi�d�. Cassie mrugni�ciem powstrzyma�a �zy. - To bez sensu. - Podesz�a do Lani i przytuli�a j�. - To my powinni�my by� wdzi�czni losowi. Nie jeste�my ciebie warci. - Prawdopodobnie tak - odpar�a pogodnie Lani, a potem roze�mia�a si�. - Zw�aszcza je�li przysporzysz mi wi�cej k�o pot�w ze star�. - B�d� grzeczna. - Cassie szybko ruszy�a do domu. - Zawsze jeste� grzeczna. Cassie potrz�sn�a g�ow�. To nieprawda. Nawet je�li stara �a si� ze wzgl�du na Lani, cz�sto ponosi�a pora�ki. - I dlatego uciek�am i zostawi�am ci� sam�, zupe�nie jak m�j ojciec? - spyta�a. - Wiem, �e nie mog�a� d�u�ej wytrzyma�. Widzia�am, co si� dzia�o wczoraj, gdy dokucza�a ci swoim ci�tym j�zykiem. Nie masz �agodnego usposobienia i czasami ponosi ci� tempera ment. Ponosi ci� temperament... Lani nie mia�a na my�li nami�tno�ci