14525

Szczegóły
Tytuł 14525
Rozszerzenie: PDF
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres [email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.

14525 PDF - Pobierz:

Pobierz PDF

 

Zobacz podgląd pliku o nazwie 14525 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.

14525 - podejrzyj 20 pierwszych stron:

Stanisława Fleszarowa-Muskat: Dwie ścieżki czasu. Obwolutę. okładkę i stronę tytuŁoprojektowałCZESŁAW PODGÓRSKIRedaktorEOriA RYBICKARedaktor techn. ZYGMUNTPŁATEKAkc. ?,,,Printedin Poland 'Wydawnictwo Ministerstwa Obrony Narodowe! Warszawa 1973 WydanieIINakład 20000-1-200 egz. Objętość20,32ark. wyo.,28 ark. druk. (druM zmatryc). Papier druk. sat.V M 65 g, -format 82X104/32 z Zakładów Celulozowo-Papierniczycb im. J.MarchlewskieeoweWłocławku Oddano doskładu 18 V 1973. Drukukończono wpaździerniku1973 r. Wojskowe Zakłady Graficzne w Warszawie, Żarn. nr 162 zdnia 22 V 1873. Więc pan jest synem Luda mówi jeszcze raz,z trudem dobierającwłoskie słowa, a onkłania się ponownie i powtarza: Renato Finecci. Finecci junior. Wybrałemsię do Polski w sprawach zawodowych, aleponieważ ojciec prosił,. żebym odnalazłgrób Francesca. Milknie na chwilę i patrzy na długie rzędygrobów, tak podobnychdo siebie, jakbyżołnierska śmierćbyła przede wszystkim posłuszeństwem i równaniem doszeregu, niczym więcej;, zwraca znów oczy na twarzkobiety. Grób Francesca i panią. 'Aletam, gdzieojciec mnie skierowałynikt nic nie wiedział. To przecież już tylelat"-'- mówi kobietacicho. Czas omija miejsca, które wspominamy, Chciałpowiedzieć: miejscai ludzi, ale tej, która stała przednim, czasnie ominął, więc zawstydziłsię sam przedsobą frazesu, być może dobrego w literaturze, ale fałszywego w życiu. Byłow niejjeszcze to wszystko, cousiłował przekazać mu ojciec w swojej jakbyskrępowanejzbyt żywą pamięcią prośbie: uroda, wyraźnai dzisiaj,miękka łagodność, spokój,wielkacisza; alejednak była to kobieta wielewiedząca o życiu, lata jejnie omijały, szły przez nią, tratowały ją i miażdżyły,widział to w jej oczach, kiedy patrzyła na niego. Sophia! mówi cicho, powtarzając usłyszane od ojcaimię Sophia! Drgnęła. Podniosła dłoń w rękawiczce, dotyka niąust, policzka, usiłujeodgarnąć z czoła włosy, choćwiatr ich nie poruszył. Nie, niemówi głosem,który gozdumiewa. To naprawdę tyle lat. Pochyliła się, poprawia cośprzy grobie, tikbardzopodobnym do innych, włączonymw szeregi, batalionyipułki. On pochylił się także,zaskoczony nagłymściśnięciem w gardle. Numery. , myśli, tylko znając numer możnatu trafić. Nie miałzamiaru ulegać nastrojom,które i tak jak sądził ewokowanozbyt częstoprzy ladaokazji. Przyjechał tu zniecierpliwiony prośbąojca, prawie zgorszony niemodnymi sentymentami, najakie sobie ojciec pozwalałmimo weekendów wOstiiz coraz toinną dziewczyną. A jednak te długie szeregiprostokątnych, równo przyciosanych wzgórków,tekrzyże jaśniejące w słońcumiodowąbarwą drzewa niewydają mu się teraz odległą przeszłością, tylko przeszłością. Głupiejesz,stary, myśli. Ale jednak zapamiętajto sobie. Jużwiesz, że coś takiego może człowieka zaskoczyć. Może kiedyś ci się to przyda. Ojciec kochałgo jak brata mówi do kobiety, która zdjętą rękawiczką przecierazmatowiałą odkurxu i deszczu tablicę,przybitą do niskiego krzyża. FRANCESCO PAHINI,wydrukowano na niej takimi samymiliterami, jak nainnych tablicach, dodając dwiedaty, które w życiorysie makażdy człowiek, i każdy człowiek inne. Kobieta odwraca głowę i patrzy na niego w milczeniu. Strzepuje rękawiczkęiwsuwa ją na dłoń. Chciał zapytać, czy częstotu przychodzigrób byłczysto utrzymany, ale taksamo utrzymane byływszystkie groby,zaniechałwięctejmyślii w popłochuusiłujesobie przypomnieć polecenia ojca, którymi goobarczyłna wypadek, gdybyudało mu się ją odnaleźć. Cieszęsię mówi kobieta dopiero teraz żezachował go wpamięci. Jego, mnie,wszystko. Nad ogromnym cmentarzem żołnierzywłoskich, poległych w absurdalnej, nie swojej wojnie,z dala odojczyznyi jeszcze dalej od jakiegokolwiek sensu, którymógłby tousprawiedliwiać,unosisię mgła pierwszej,wiosennejzieleni. Posadzone tudrzewa rosną bujnie,odżywiane bogatymisokami tego miejsca, i Renato,który na topatrzy, myśli, że FrancescoParini, nie znany przyjaciel jego ojca, jest może teraz młodymiliśćmibrzozy, że co roku staje sięmłodymi liśćmi brzozy i żenaprawdę nie traeba pragnąć więcej. Chodźmy mówi kobieta. Ruszył zanią, starając sięwywnioskować z ubraniai sposobu bycia, kim była,kim była teraziprzez tewszystkielata, kiedy on się urodził, rósł i zaczynał rozglądaćsiępo świecie,nic o niej nie wiedząc pozatym,że pozwoliła mu się urodzić, ratując życie jego ojcu. Zamiast jeździć na weekendy do Ostii ojciec leżałbyteraz obok Francesca, ale myśl o tym,że mógłby byćmłodymi liśćmi brzozy, nie wydajemu sięjuż tak pogodna, tak pogodzona z wielkimprzemiałem natury. Wiedział, że będzie musiał poświęcićjej trochę czasu,skoro jednak ją znalazł, skoropowiedział jej, że ojciec. Co za bzdura, myśli, dwadzieścia siedemlat po wojnie! Światnigdy nie potoczy się naprzód we właściwymtempie, dopóki ludzienie zrezygnują z pamięci,tegonajgorszego z hamulców, który nie pomaga wcaleunikaćkatastrof. Na parkingu przed cmentarzem, gdzie postawił swojeferrari, stał jeszczejeden wóz. Przy otwartych drzwiczkach siedziała w nim dziewczyna, grzejącna słońcuwysoko odsłonięte nogi. Dzień był czysty jak szkłoi jakszkłozimny,Renato nie znał talachwiosen w swoimkraju. Mógł od razu powiedzieć cośna ten temat, alenie zachęciłago niczym, choćoceniła spojrzeniemwóz i jego byłtego pewien. Ze wzgórza, na któ. rym leżałcmentarz, widać było bramę i stojąceprzednią samochody nie wiadomo dlaczego wiązał jakąśnadzieję ztym, że onatam wciąż jest, że czeka, żemożna ją jeszcze w jakiśsposób zatrzymać. Aleszedł wysypaną żwirem alejkąza milczącą kobietą, którą ojcieckazałmu odszukać, którą wreszcieprzypadkiemspotkałi któramiała teraz przekreślić tęniedorzeczną nadzieję. Ile czasu mu zajmie? I gdzieodbędą tę rozmowę? Przed cmentarzem? W aucie? Naławeczce przy wejściu? Kobieta, nie zatrzymując się, odwraca ku niemu głowę. Od dawnapan w Polsce? Odtygodnia. Nadługo? Pojutrze wyjeżdżam. Gdzie się pan zatrzymał? Wymienił nazwęhotelu. wydaje mu się, że przyjęłatojakby z ulgą, możedręczyła jąmyśl, że będzie musiała udzielić mu gościny. Samochód,w którego otwartych drzwiach wygrzewała się nasłońcu długonogadziewczyna,stoi wciążna parkingu przed cmentarzem. Przyśpieszył tookui, żeby tousprawiedliwić, chwytałokieć kobiety niedawny deszcz wyżłobił walejcegłębokie koleiny. Podniosła kuniemu oczy, uśmiechnęła się z wdzięcznością,i w tym momencie po raz pierwszy zawstydzonaprośbaojca nie wydaje mu się dziwactwem. Mimo topostanawiawykorzystać szansę, którą wciąż jeszczema:dziewczyna ruszyłasię ze swegomiejsca w samochodziei zaczęła przecierać ściereczką przednią szybę,czyniąc to przygląda się jej pod słońce. Wiatr rozwiewa'jej długie włosy. Jeszcze dwa dni w Polsce,myśli Renato,całedwa dni. Musimyporozmawiaćzaczyna pośpiesznie. Ojciec by mi nie wybaczył, gdybym się nie dowiedział, co działo się zpanią przeztelata. Czy moglibyśmy się spotkaćjutro wkawiarnihotelu? Jutro? Kobieta przystaje,ale nie oswabadzałokcia z uściskujego palców. Ależ japana zaraz zabieramdo siebie. Ma pan tylkodwa dni, żeby towszystko zobaczyć. Wszystko? Pyta zaniepokojony Przecież musi pantam pojechać. Ojciec nie mówiłpanu o Olszance? Mówił. Byłem tam,najpierw tamsię udałem. Niedowiedziałem się niczego. Owszem, pamiętali, ale niktnie umiał-mipowiedzieć, dokądpani wyjechała powojnie. Teraz ona bierze gopodrękę i przynaglając prowadziku bramie. Dziewczyna przysamochodziezaniechałaczyszczenia szyby i trzymając wciążna niej rękę, patrzynieruchomo w ich stronę. Pojedzie pan tam ze mną mówi kobieta z rosnącymożywieniem. Oczy jejrozbłysły, na policzkachpojawiłsię rumieniec. Pojedzie pan tam ze mnąjeszcze raz. Wszystkopanupokażę. Każde miejsce. Wstydzę się. dodaje po krótkim milczeniu alenieczęstotuzaglądam. Kiedy zakładano tuten cmentarz, załatwiłam przeniesienie zwłok Francesca z tamtego grobu w Olszance, ale potem przyjeżdżałam tu nawetnie co roku. Życietak płynieprzymyka na chwilęoczy takpłynie. A dziś namówiła mnie natę wycieczkę Agnieszka, moja córka, miała coś do załatwieniaw tejokolicy. Zajmuje się ceramiką, a tu podobno sąjakieś cudownegliny. Znowu jestożywiona, znowuoczy jejbłyszczą,agłos staje się jasny i młody. Cieszęsię, że pan pozna Agnieszkę. I jej także należysię nagroda za to, że mnietu dziś przywiozła. Prowadzi goku samochodowi, przy którym długonogadziewczyna, dziewczyna o rozwianych jasnych włosach,. ostatecznierezygnuje z czyszczenia szyby, wrzuca ściereczkę w głąb wozu i' czeka na nich w napiętym zdumieniu. Renato czuje się sparaliżowany jej uważnymspojrzeniem, intensywnością zawartego wnimpytania. Ja również. jarównież bardzosię cieszę mamrocze, choć dziewczyna jeszcze go nie słyszy. Agnieszko! woła matka. Wyobraź sobie, kogospotkałam. kogo spotkałamprzy grobie Francesca. Pan Renato Finecci,syn Lucia. Pamiętaszprzecież. opowiadałam ci tyle razy. Ależ pamiętamdziewczyna rusza się ze swegomiejsca, wyciąga ku niemurękę. Mówirównież po włosku, dużo lepiej niż matka. Nie jest tak ładna, jakto sobie wyobrażał z daleka, ale jestwniejjakiś urok,cudownie młode zdrowie, wspaniałe zęby, włosy, skóra. Uśmiechasię. Ma panświetny wóz! Renato skwapliwie odwzajemnia tenuśmiech. Niezły. Ile pan na nim wyciąga? Na autostradzie, jak trzeba,sto osiemdziesiąt. A jak nie trzeba? Przeciętnie sto czterdzieści. Ba! dziewczynacmoka nie tyle zpodziwem,co z żalem ipatrzy na ferrari, zakurzone i prezentującesię akurat nie najlepiej po długiej podróży,Agnieszko! Matka kładzie jej dłoń na ramieniu. Pan Finecci szukałmnie. jego ojciecprosił. -Lucio prosił, żeby mnie odszukał. Był nawet w Olszance, ale tam oczywiście niczego się nie dowiedział. Agnieszka,przechyliwszy głowę,przygląda mu sięz niedowierzaniem. I po to tylko przyjechał pan do Polski? Nie.Renatoniewie, czy todobrze,czy źle, żezaprzecza to jest. nie tylko po to. Jestem drugimreżyserem przy filmie, który częściowoma być kręconyw Polsce. Szef wymienia nazwiskoznaneAgnieszcezprasy filmowej wydelegował mnie w tej sprawie. Chodzio plenery, aktorów, o zawarcie odpowiednichumów. Film wPolsce? Agnieszce rozbłysły oczy. Na razie to tylko wstępne kroki. Ale ucieszyłemsięz tej propozycji, wiedząc, co ten przyjazd będ'deznaczył dla ojca. Oczywiście komponuje to wszystko wostatniejchwili i skłaniasię nawet głęboko przedkobietą, która tak długo przetrwała w pamięci ojca, bo' wydaje mu się, że usuwana jest wciąż od tej rozmowy,że coraz mniej maokazji, żeby w niej uczestniczyć. I gdzie panwybrał plenery? Pyta Agnieszka. Kochanie! Matka znowu dotyka jej ramienia. Zaprosiłam pana Fineccido nas, porozmawiamy spokojnie,a jutro chyba z samegorana ruszymy do Olszanki,jeślioczywiście mapan ochotęi dysponuje panczasem. Renato skłania się ponownie, tym razem przedmatkąi córką. Będę szczęśliwy,Usiłuje obydwie panie obdarować intencją tychsłów,aletylko woczyjednej patrzy zniepokojem:czy pojedzie także? Czy zechce? Czybędzie mogła? Tak to jest z kobietamimówi Agnieszkazamiast tego, czegooczekiwał ledwie ojca wywiałozdomu, mamusiaz miejsca podrywa sobie młodegocudzoziemca z czerwonymterrari. Będziecię to drogo kosztowało, żebym nie wypaplaławszystkiego ojcu. Miał to być żart, ale się nie udał. Śmiejesię tylkoAgnieszka,rozbłysłymioczyma zerkając ku matce. Onarumieni się gwałtownie, i Renato nie możeoprzeć sięuczuciu, że to onawłaśnie jest dziewczynąwchodzącądopiero w życie,nie znającą jeszcze wszystkich jegosmaków. 11. Mąż będzie ogromnie żałował, że nie miał okazjipana poznać mówicicho. Lucio. pana ojciec, napewno pamiętago tak samo,jak mnie i. śmieszniemówić o tympo tylu latach. zawdzięcza mu równiewiele. Renato znowu się kłania, niewie, co by właściwienależałoteraz powiedzieć pamięta mgliście z opowiadańojca jakichśmężczyzn wokół tejkobiety,mężczyzn,którzy go leczyli, nosili i ukrywali, najpierw w lesie,później w jakichśstogach i stodołach,ale nic bliższegoniemoże sobie przypomnieć, nawet żadnego imienia. Mąż niestetynie wróci przed panawyjazdem kończy kobieta. Obowiązki służbowe. Będzie bardzożałował. Mam nadzieję, że nie jestempo raz ostatniw Polsce Renato patrzy w twarzdziewczyny, starającsięodgadnąć jej jutrzejsze zamiary. Niechce mu się bezniej jechaćdo tej jakiejś Olszanki. Był tamzresztąprzed trzema dniami, okolica wydała mu sięnieciekawa, dolina Wisły, przetrzebione lasy, dopiero wiele kilometrów zanimizaczynałysię te, o których krążyłylegendy. No to jedziemy mówiAgnieszka. Czasuszkoda! I dodaje: żebymama umiała sama prowadzić,pojechałabym zpanem. Pozwoliłbymi panusiąść zakółkiem? Oczywiście zapewnia Renato żarliwie. Alejutro na pewno znajdziesię okazja. Dziewczynakręci głową. No, nie wiem. Będzie pan musiał jechać za nami przerywamatka, wsiadając do samochodu. Agnieszka wybuchaśmiechem, śmiejesię ładnie i wieo tym. Obawiamsię, że pan to złezniesie. Skodato nieferrari, aw dodatku mamprawo jazdy dopierood pół roku. 12,,,,,. ,, ,, . ,W samochodzie,ledwieruszają, od razu pyta: Podobny do swego ojca? Matka nieodpowiada przez długą chwilę. Nie.Chyba nie. Co to znaczy "chyba nie"? Właśnie się zastanawiam. Lucio był wyższyi szczuplejszy. Dlaczego mówisz "był"? Kiedy był młody. Terazgo przecież nie widziałam. Wyższy i szczuplejszy. Inny. Wtedy wszyscymężczyźni byli inni. UwagęAgnieszki zajmujena długi czas wyprzedzanie potężnej chłodni, tarasującej środek drogi. Kiedyjej się to wreszcieudaje,usiłuje pogrozić kierowcy,choć on nie może tego dostrzec. Dopiero potem mówi:Nie mogłabym się zakochać wżadnym takim chudzielcu. Och, przepraszam! Nie masz poczucia humoruwtych swoich dawnychsprawach. Dlaczegonic niemówisz? Zastanawiamsię właśnie, czy naprawdęsą takiedawne. Pojedziesz jutro z nami? Chyba nie mogę. Wiesz, żeumówiłam się z Teresą. Musimypopracować,ona majakieś nowe projekty. Prawdopodobnie dostaniemy zamówienie na tę ścianęw ministerstwie. To by by to coś! W małej formie niemożna niczego rozwinąć,rysunku ani barwy. Nie narzekaj, twoje plakietki były bardzo udane. Nienarzekam, ale wreszcie chciałabym pokazaćcos więcej. Na szczęściete koszmarne malowidła naścianach już się skończyły. Mozaika też się przejadła. Zaczynasię wielka era gliny! Myślę jednak, że powinnaś pojechać. Dlaczego? Nie przeszło ci przez myśl, że jeszcze nigdy niebyłaśw Olszance? 13. To zależało tylko od ciebie. Kiedy byłaśmała,niebyło sensu cię tam wieźć. A potem nie wyraziłaś nigdy ochoty,żebytam pojechać. Dalekoinie po drodze. Zofia znowu milczy. Patrzy na pnie drzew, nadbiegające z przestrzeni. Próbuje je liczyć, myli się, zaczynaod nowa. Daleko i nie po drodze,powtarza sobie powoli w myślachsłowa córki. Jest wtymjakaś racja, niedobra i lekceważąca, młoda racja wybierania z życia tylko tego, co potrzebne. Ale kto w końcuwie napewno, coczłowiekowi jest potrzebne? Olszanka. " wieś omijana przez ludzi ichyba także niezbyt wyraźnie zaznaczona przez Bogana jego niezmierzonych mapach. Jak tosię stało, że nigdy nie pojechałatam z Agnieszką (nie z Heleną, tylko zAgnieszką mogła tam pojechać), że dopiero ten obcy człowiek. nie,nie on. Lucio, stamtąd, zdaleka, przypomniał jej, żejeszcze istnieje,że możnaw niejodnaleźć znajomemiejsca, zastać dawny czas. Jedzieza nami tak bliskoodzywa się Agnieszka że boję się hamować, żebynas nie stuknął. Czerwoneferrari dotyka prawie bagażnika śkódy,ale młodemuczłowiekowi, który jeprowadzi, nie wydaje się to niebezpieczne. Ma wciąż przed sobą jasnągłowę dziewczyny, jej ruchliwe włosy, rozwiewaneprzez wiatr, wpadający dowozuprzez nisko opuszczonąszybę. Pojedziejutro czy nie. myśli. Powiedziała:Nie wiem. Ale dziewczyny często tak mówią, nawetwtedy, kiedy są czegoś najzupełniej pewne. Może jestwłaśnie kimśzajęta i dlatego powiedziała:niewiem. To zresztą rzadkodziś bywa przeszkodą. Zastanawiałsię, czy nie jest mężatką. Nie miała obrączki na palcu,od razu zwrócił na to uwagę. Kobiety zawsze noszą'obrączki,jeślimają do tego prawo. Może wiedzą, żeto zachęca mężczyzn. Ale nie. niechciałby,żeby byłamężatką. To by było okropne, gdyby właśnie dziś ranowstała z łóżka. Nie, co zamyśli! Niech, nie będziemężatką! Niech jeszcze nie wie, niech jeszcze nie umie. Idioto! mówi do siebie nagłos. Terazniematakich dziewcząt. Nigdzie. Także i tutaj. Dobrze by było utrzymać ten kontakt mówido matki Agnieszka. Jaki kontakt? Z nim. Znimi. Może by nas zaprosili do Włoch. Haz jużbyłaś. Postaraj się mieć drugą wystawę,to coś lepszego niż takie zaproszenie. Nie pogardziłabymżadnympobytem we Włoszech. A ostatecznie, jeśli ten człowiektyle ci zawdzięcza. Agnieszko! Sama mówiłaś! Teraz żałuję. Pewnie tego nawet nie zauważył. Ale tamten chyba pamięta. Przestań mówić na ten temat. Oczywiście, żenierobiłaś tego licząc na wdzięczność i ewentualny rewanż. Trudno by dziś było znaleźć do niegosposobność. W jakich okolicznościach możnadziś uratować komuśżycie? No więcjasne, że rewanżmusi polegać na czymśinnym. Powiedziałam ci:przestań o tym mówić. Ale dlaczego? Niedziwacz. To by była bardzopiękna podróż. Głowędaję,że jeśli jutro opowiemo wszystkim Teresie, ona od razupomyśli to samo. 2epowinien nas zaprosić. Ciebie i mnie. I ze na pewno tozrobi. Nie ważsię goprowokować. Agnieszka wysuwa dolną wargę, mściwie milczyprzez chwilę. To ty mnie teraz sprowokowałaś:niejadęjutro. Jak zawsze,zrobisz, co zechcesz. Renato zakłada słoneczne okulary, rozpina pod brodąkoszulę. Słońcepraży przez szybę niczym w lecie. Nie może jej opuścić, jak'zrobiła to dziewczyna przednim, lodowaty powiew wiatru przeraża go. Nigdy bymsię' nie przyzwyczaił dotego klimatu, myśli. Dobrze,że ojciec wiedział, jakie są wiosny w tym kraju, ikazał mu się odpowiednio ubrać; Wiosny! A zimy? Jakon to zniósł? Jak to przetrzymał? Opowiadał, że jeszczeprzedczterdziestym trzecim we wszystkich okolicach,przez które przechodzili, wyginęły wszystkie koty. Polskie myszyi szczury wiele zawdzięczały w tymczasie włoskiej armii. Pod każdym żołnierskimpłaszczem kryła sięłaciata, bura, ruda albo czarna skórka. Kiedy był mały, płakał, słuchając tychopowieści. Matka, której ojciec dosłużył sięrangi pułkownika,aleniena froncie, tylkogdzieś wysoko, przy samymMussolinim, nie wyzbyła się nigdy sposobu myślenianabytego w dzieciństwie i dumna była,że przejmujego tak los włoskich żołnierzy. Ale onpłakał nad kitami,poległymi nawojnie, i jakby mogło to coś zmienić i naprawić, przygarniał do domu każdego miauczącego przybłędę. Dziewczyna wśkodzie zapaliła papierosa. Pali sama,matkasiedzi z odchyloną do tyłu głową, może śpi, możemyśli nadtym,co ze wspomnień, które zachowała, nadajesię do przekazania bo chyba nie wszystko, człowiek nigdy nie oddaje wszystkiego, nie wyprzedaje siędokońca. Czy ojciecprzynajmniejsięz niąprzespał? Tegonigdy od niego się niedowie. Omijał zawsze tentemat, choćby ze względuna matkę, któraczekała naniego przez całą wojnę, zewściekłym uporem kobiety16 'namiętnej i wiernej, źleznoszącej roriąkę. Tego więcsię nie dowie. A czego właściwie mógłby być jeszczeciekaw? Dąsasz się? pyta Agnieszka, gładząckolanomatki. Co ci przychodzido głowy? Botakzamilkłaś. Zamyśliłam się. Wyobrażam sobie, że masz nad czym. Zjawiasięnagle facet i trzeba się z nim czymś podzielić. Takiemasz uczucie? Przyłapałam cię. Nie przyłapałaś mnie. I co to za określenie? Bo nieraz mi się zdawało, że wracasz tam myślami. O wiele częściejniż ojciec. Zofia spogląda w boczną szybę. W krótkich ułamkachsekund, gdy przepływają przez nią czarne pniedrzew,widzi wniej swoją twarz. Ojciec niema tam po co wracać mówi cicho. Wszystko zabrał ze sobą. A ty? chce zapytać Agnieszka, ale rezygnuje z tego. Silnik ferrari krztusi się iprycha, jakby narzuconamupowolność była obelgą,z którąnie mazamiaru siępogodzić. Renatonie zdejmuje nogi z hamulcajazdazapowiada się koszmarnie. Dziewczynajest wyraźniepoczątkującym kierowcą, ponadto świadomość,że onjedzie za nią,że obserwuje jej manewry,musiała jądodatkowopeszyć. Mam nadzieję, że nie wpakuje siędo rowu, pomyślał. Pięknie by się zakończyła tamisja,którą mu ojciec powierzył! Przynajmniej nie powinnarozmawiać, a wciążodwracagłowę ku matce, jakbynie mogła nagadaćsię z nią wcześniej. Ile może miećlat? Dwadzieścia? Dwadzieścia pięć? Teraz wszystkiedziewczyny w tych krótkich hot pants, jeśli tylkonogimają dobre,wyglądają na podlotki. Przyjrzał sięi takim aktorkom istudentkomz konsu17. serwatorium. Miał wynaleźć nie tylko plenery w Polsce, szef chciał, abydziewczynę tego młodego polskiegopianisty, który ma odbywaćtoumee po Włoszech, zagrała Polka, możliwie prawdziwa studentka konserwatorium. Miałzamiar pokazać ją woprawie jej autentycznego środowiska w szkole, w domu rodzinnym zaakcentować jej inność w stosunku dozagranicznychdoświadczeń bohatera filmu. Wiedział, że z tymbędąkłopoty. Nie zasygnalizował ich jeszcze szefowi, omijałjeskrzętnie wewczorajszejrozmowie telefonicznej, nazakończenie trzy razy powtórzył, że wszystko jestokey! Co było "okey", u diabła? One przecież sątakiesame, tu itam, ubierają się, malują ichodzą tak samo,tak samo są od razu zdeprawowane, nim naprawdęsięto stanie,wszystkimi możliwościami,jakie daje immłodość. Skąd miał wziąć tę polskość,jak jąmiał odkryć,czym podkreślić? Blondynka! To wiedziało się od początku. Ale i we Włoszech pojaśniało teraz od blondynek, od kiedy Panu Boguzaczęli przy tym pomagaćfryzjerzy. Jest w domu coś do jedzenia? pytaAgnieszka. Zofia dopiero po chwili uprzytamniasobie, o co jejchodzi. Zawsze jest cośwlodówce. Kiedy ojca nie ma, lubisz nas głodzić. Może wskoczę po drodze doDelikatesów? Co on sobie pomyśli? A co sobie pomyśli, gdy zobaczy pusty stół? Niesądź, że olśniszgo samymi wspomnieniami. Zostaw jenajutro, skoro i tak macie jechać doOlszanld. Druga osoba liczbymnogiejzostaje podkreślona dobitnie, ale Zofia przyjmujeto z uśmiechem. Nie wybierasz się z nami? Alejednak zależy ci,żeby nie byłgłodny. Zależy miprzede wszystkim natym, żeby nie po18myślał,że w Polsceludzie przestali być gościnni, alboże nie staćich na to. Jeśli zaangażowałaś w toaż patriotyzm,to zatrzymaj się jednak przedDelikatesami. Nie Agnieszka zmieniazdanie. Odstawięwas najpierw do domu i pojadę sama. Powiedziałaśprzecież:Coon sobie pomyśli? Prawdopodobnie jesteśmyostatnimna świecie narodem,który dbao takie pozory. Zofia znowu patrzy w szybę, ale teraz nieprzesuwająsię zaniączarnepnie drzew i nie widzi jużw mej swojejtwarzy. My zawsze,jeśli czegoś niemamy,boimy się, żenas posądzą o biedę. Nigdy o niedbałość, o brak pamięciczypotrzeb. Tylkoo biedę. I zawsze uważamy tozaobelgę. Tak Agnieszka wyzbywa się na chwilę swegozwykłego tonu,w którego samymbrzmieniu jest jużsprzeciw w tym coś jest. Wtedy na wystawie w Mediolanie wystawiała swoją glinę także jednaSzwedka. Przyjechała w tenisówkach i rozciągniętymswetrze,ale wszystkim bardzo się to podobało,bo wiedzieli, żejej stary jestarmatorem. My z Teresąnie mogłyśmywylegitymować się czymś takimi dlatego musiałyśmywciąż wyglądaćjak prosto odDiora,Biedaczki! Zofia gładzi przez chwilę głowęcórki, ale Agnieszka odsuwa zaraz jej dłoń zniecierpliwionym ruchem. Żebyświedziała, żeto męczy. Zaczynało się jużmiasto wielka Warszawa, zielona i wiejskatam, gdziełąki i sosnowe laski podchodzą pod wysokieściany nowych dzielnic. Ruch sięwzmógł i Agnieszka poświęca wreszcie całą uwagę prowadzeniu wozu,cospostrzeżono od razu w ferrarii oceniono należycie. To nie on powinien był tu przy19. jechać,myśli Zofia, nieon, ale Ludo. Jemu należałsię nowy obraz,nowylos tych miejsc. On zrozumiałbyto i odebrał jak trzeba. Szedł przez to miasto, kiedyzgliszcza były jeszcze ciepłe, a nad ruinami nie przestałunosić sięceglany pyl. Wychowany wcieniu Koloseum,kryjący się podczas zabaw w mroczny chłód podjegoarkadami, oswojony był z ułomnością murów, z ichokaleczoną urodą. Tu po razpierwszyzobaczył świeżąruinę,i to niebudowli,lecz miasta. Musiał zdawaćsobie chyba z tego sprawę,że w lesie pod Olszankąprzeczekał trzęsienie ziemi stokroć silniejsze niż to,które wyszczerbiłokoronkowy wieniec arkad wokółnajwiększej scenyRzymu. Nie jego syn, Renato, leczon sam powinienbyt się przekonać, że ziemię możnawyleczyćprędzej i łatwiej niż człowieka, że ziemia takłatwo nieumiera. A pani? pyta Renato, zbyt wyraźnie rozczarowany, gdyAgnieszka, wysadziwszy matkę przed domem, włączaznów silnik. Wychyla głowę przezokno, uśmiecha się doniego,zmrużywszyoczy przedsłońcem, jednak szczęśliwa,żetakgo to zmartwiło. Zarazwracam. Muszę coś załatwić. Zostawiampana pod opiekąmamy. Patrzą obydwoje, jak zawraca i rusza,dodawszy gazu,pewna, żeją obserwują. Mimo słońca powietrze jestprzenikliwie zimne,wiatr jeszczesięwzmógł. Włochnieco wstydliwiepodnosi kołnierz płaszcza. Zofia wsuwa mu dłoń pod ramię. Myśliz nagle obudzoną radością, że w domu jest ciepło i przytulnie i że miło jejbędzie wprowadzić tamtego młodego człowieka, którywprawdzie niejest Luciem i nie należy mu sięto tak,jak tamtemu, ale jest jego synem i użycza, mu terazswoich oczu, użycza mu siebie dla przeżycia tejchwili. Chodźmy mówiprzedstawię pana mojejstarszejcórce. 2Tam, dokądjadą,był las. Powinien być las,boniewiadomo, czy jeszcze rośnie, czygo nie wycięto. Tamten, ten ogromnyi prawdziwy,w którym niebyła anirazu,zaczynał się dalej na południei zbyt był wielki,żeby mogło mu coś zagrażać, ale Olszanką doniegonie należała. Do kogomogła należećteraz, skorow pałacu nie było już pani Borowieckiej? Agnieszka siedzi na przednim siedzeniu obok Włocha, pochłonięta bez resztyjazdą, zapoznawaniemsięzwozem, okazując munietaktownie więcejzainteresowania niż jego właścicielowi. Zofia odrywa sięcopewien czas od swoich myśli i uczestniczy w ichrozmowie, a raczej tylko się jej przysłuchuje; niemiałaby nic dowtrącenia w ten dialog,zwłaszczateraz,tak bardzo im niewspółczesna, tak odległa. A więcten las. ta Olszanka, którą zostawiła,którąusiłowała zostawię za sobą. przeżyła dziewiętnaście lat,nie wiedząc, żeistnieje. A przecież już tego pierwszegolata Andrzej mógł powiedzieć, że ma tam stryja, żew tej leśniczówcedobrze by byłospędzić wakacje. Alewtedy, czy mogłatam pojechać? Z nim? Panna z dobrego, z najlepszego domu w mieście, z młodym doktorkiem, który dopierood dwóch miesięcy asystowałprzy operacjach jej ojcu? Terazbysię to nazywało,że chciał pokazać stryjowi swoją, dziewczynę(Agnieszka. z całą satysfakcją odwiedzała rodziny wszystkich swoichkolejnych chłopców, odnosząc tambezspornesukcesy). Alewtedynie można było tegonawet tak nazwać. Niebyła dziewczynąAndrzeja. Trzy czy cztery razy odprowadziłją, gdy przyszła do szpitala odwiedzić ojca. Całemiasto patrzyło na to, a wieczoraminiechybniemówiono o tym w każdym domu. A potem ona wyjechała na uniwersytet i raz tylko posiałamupocztówkęz pomnikiem Mickiewicza. Była już wiosna, wiosnawWarszawie, kiedy przyjechał, wysłany przez ojcaw jakichś szpitalnych sprawach. Przywiózł jej wtedypaczkę z domu ifiołki, które rosły przy kępie bzówpodjej oknem. Poszli nalodydo ,,Doliny Szwajcarskiej" ichoć dzień był tak cudowny, zapytała, co myśli? Czy niebędzie wojny? Popatrzył na nią, jakby nie zrozumiał pytania. A potem sięroześmiał. Wojny? Ależ toniemożliwe! Już wtedy myślała, że to "niemożliwe"nie odnosisię do świata, do jegopaktów i układów, do przygotowań, które niemiały być zaniechane, ale żejestto źlesformułowane zdumienie, żalza tym, co mogło byćutracone, co dopiero w tymzagrożeniu wydawało się naprawdę piękne i cenne. Toniemożliwe! mówił Andrzej,patrzącna nią. To niemożliwe! myśleli ludzie wtedyipóźniej, i kiedy było już zupełnie za późno. Temusamemu zdumieniu ale to uśmiadomila sobiedopieropowielu latach musielitakże ulec ipolitycy. Choćoni nie mieli dotegoprawa. Po raz drugiprzyjechał Andrzej wczesnymlatem. I nie mówił już, że macoś do załatwienia w Warszawie. Paczki nie przywiózł, a kwiaty były kupione w kwiaciarni. Nie zapytała go po razdrugi oto samo. Zresztąprzycichły wtedy jakoś wszystkie niepokoje, ludzieplanowaliurlopy, czerwiec był upalny i duszny, ulicamijeździły polewaczki. Wieczór spędzili w kinie, w którymnie byłoczym oddychać. WyświetlanoSuez,pamiętałaten film z wyraźną bolesną ostrością. Loretta Youngi Tyrone Power. Piaski nad Nilem i bale w Wersalu. Andrzejwziął ją zarękę. Bała się, żemożejest spocona i lepka, więc odsunęłasię od niego. Proszę,niech pan patrzy na ekran. Bardzo proszę. Nie patrzył. A zaraz po kiniemiał pociąg, ale nierozstawali się na długo. Wtrzy tygodnie później zdawała egzaminy, wszystkieod razu, jednego dnia nie po kolei ina raty, jak byłoto we zwyczaju podczasstudiówHeleny i Agnieszki i wracała do domu nacałe długie, trzymiesięczne wakacje. Skróciły się jej od razu o jeden miesiąc. Ojciec miałdla niejniespodziankę: urlop nad morzem. Pojechałaz nimdo Orlowa w trzy dnipo przyjeździe do domu,potrzech spacerachz Andrzejem, po trzech z nim rozstaniach. Mówiła ojcu, że nudzi jejsię wtym Orlowie,choć każdego popołudniaprzyjeżdżaliz Gdyni oficerowie marynarki i biało byłona deptaku od ich mundurów. Nie mogła ojca zostawić, po śmierci matki opiekowali się sobą męcząco i żarliwie i jeszcze wtedyrozdarciem serca byłby taki wyjazd. Alemusiała zobaczyć Andrzeja, i on także wiedział torównie jasno. Zjawił sięo świcie którejś niedzieli, niewyspanyizmięty ponocy w pociągu. Nie spałajuż, na podwórzupensjonatu, w którym mieszkali, kury gdakały od świtu, kogut usiłował przekrzyczeć koguta z sąsiedztwa,leżała z otwartymi oczyma,nie wiadomodlaczego takmało szczęśliwa tego ranka, zupełnie wyłączona z nadzieina piękny, długidzień. I wtedy usłyszałajego glos, gdy pytająckogoś onich,wymienił nazwisko ojca. Jednymskokiem była przyoknie, wkoszuli, z potarganymi włosami, alenie myślała,że niepowinien jej takiej zobaczyć. Stał na dolezmarynarką przewieszoną przezramię, wysoki i szczu. pły, ciemnowłosy. Czyprzeczuwała już wtedy, kimbędziew jej życiu? Ojciecbył bardzo niezadowolony, Zostawiłpanszpital? I chorych? Andrzej oblizywał suche wargi,Przecież będę tam jutro rano. Dwie noce w pociągu? Pan chybaoszalał. Takmówił Andrzej. Chyba tak. Ma pewno. Potem znowu na początkusierpniakilka dnirazemi powołanie na ćwiczenia, które Andrzejowi przyniósł listonosz do szpitala z całą pocztą,jakby to byłzwykły list, może nawet z niecierpliwością oczekiwanyprzezadresata. Byłownim tylkojedno zdanie i zawierało niegroźne na pozór polecenie: Ppor. rez.Andrzej Zawistowski masię zgłosić w swoim pułkusiódmego sierpniao ósmej rano. To niemożliwe! powtarzał wciąż toniemożliwe! ale brzmiało tojuż inaczej niż wtedy w Warszawie na początku maja. Ojciec nie mówił nic, wziął odAndrzejaten mały świstek papieru, obejrzał goi oddal mu bez słowa. A następnego dnia wieczoremodprowadzili go obydwoje nadworzec ipośród takiegosamegomilczenia czekali przezkilkanaście minut napociąg, którymiał zawieźć Andrzeja doBrześcianad Bugiem, gdziestacjonowałosiemdziesiąty drugi pułk piechoty. Lato było upalne,na wyschniętym trawnikuprzed dworcem grały świerszcze. Zapewne odzywały się każdego wieczora, ona jednak wtedy usłyszała je po raz pierwszy. Nie mówilidotąd nigdy o miłości i tak powinno było zostać, nieobowiązujący flirt młodziutkiejpanny zemablującymją młodym człowiekiem. AleAndrzej to wszystko zepsuł. Już w wagonie, gdy lokomotywa nabierała w tłokipary, wychylił się przez okno i zawołał: Czekaj namnie! Pamiętaj! Czekaj na mnie! Pan chybaoszalał! powiedział ojciec,zapominając, że się powtarza, że jużraz udzieliłmu takiegoupomnienia. I tak samo, jak wtedy, o świcie na podwórzu nadmorskiego pensjonatu,Andrzej odpowiedział: Tak. Chybatak. Na pewno. A ona biegła wzdłuż pociągu i powtarzała, krztuszącsię łzami: Będę czekała! Będęna ciebie czekała! Znaleźliście sobie najodpowiedniejszy czas na miłość! mówił ojciec, gdywracali z dworca dodomu. Uderzałlaską o kamienie,niezauważał ukłonów ludzi,których mijali. Kwitły późnelipy, wieczór przesyconybył ichzapachem, parny i duszny, zanosiło się na deszcz. Milczała. Za trzy miesiące miała skończyć dziewiętna-i,-ście lat. Nie wiedziała, że możeistnieć czas dla miłościnieodpowiedni. Och, Zośka, Zośka! westchnął ojciec. A potem dodał: Trzeba się zastanowić,co będzie, kiedyi mnie powołają. Przystanęła, ugodzonadrugąrozpaczą, której się niespodziewała. Ciebie? A dlaczego nie? Jestem oficerem rezerwy. Ojciecwydawał jej się stary i nie "na żołnierza",choć nie miał jeszczepięćdziesięciulat. Nie pomyślaładotąd ani razu, że ijegomogą powołać, żei jego mogąpotrzebować gdzieś tam i może wcale nie na pewno,podczasgdy tu, w szpitalu,na pewno potrzebowaligochorzy. Myślał właśnie o tym samym, bo powiedział: Na interniena szczęście mam dwiebaby, ale na chirurgii jestem teraz tylko sam. No i cały szpital namojejgłowie. nie zostawią chyba szpitala bez dyrektora. zresztą czortwie, jak się torozwinie. Ale coztobą? Co ze mną? Z kimzostaniesz? Tylko z Leosią? Leosiabyła starą służącą,przyjętą jeszcze przez25. matkę i kontynuującą z pietyzmem wszystkie zwyczajezaprowadzone w domu za jej życia. Oczywiście, że zostanęz Leosift. To..chyba długoniepotrwa. Ojciecznowu zaczął uderzać laską okamienie inieukłonił się księdzu kanonikowi, który minął ich zezdumieniem. Ale powołanie dla ojca na szczęście nie nadchodziło. Za to listonosz zacząłprzynosić regularnie listy odAndrzeja,oznaczone numerem pocztypolowej, krótkie,pisane z wyraźnym pośpiechem, składającesię aezdyszanych słów i nie dokończonych zdań. Ina końcukażdego: Czekaj na mnie! Odpisywała, że czeka, żezawsae będzie czekać, żenigdy czekać nie przestanie. Nie wyobrażałasobie, żemoże totrwaćdłużej niżmiesiąc. Przez miasto ciągnęłyna zachód chłopskie podwody. Z Wołynia i Polesia. Furmani siedzieli na baranich kożuchach,na głowachmieli futrzaneczapy. Ojciec wiódł teraz wieczoramiz Leosią długie rozmowy. Każdezdaniezaczynało się od: "Gdyby co. " Leoslarobiła zapasy, kupowała mąkęi cukier, topiła grubepołcie słoniny i zlewała smalec w gliniane garnki. Wpiwnicy zakopała srebro. Biżuterię, pozostałą po matce,zaszyław maływoreczek i kazała go jej nosić na . piersi. Po co? zdumiała się. Jeszcze nie teraz mówiła Leosią, przymknąwszy oczy,jakby w złymnatchnieniu. Teraz jeszczenie. Ale jakby co przyszło, totrzeba,żeby było gotowe. Najpierw "przyszła" mobilizacja. Więc jednak. powiedział ojciec. Nie jadł tegodnia śniadania i wyszedłz domu, zapomniawszylaski. Przyjdź do mnie do szpitalakrzyknął już z ogrodu. Odkrzyknęła, żeprzyjdzie. że przyjdzie, jak tylkozjawi się listonosz. Czatowała na niego co dnia wokniealbo przy furtce, gdy się spóźniał, gdy wydawałosięjej,żejuż dawnopowinien przyjść i czekanie stawałosię niedo zniesienia. Tego dniawybiegła także przedfurtkę, ale listonosz, zbliżając się doich domu, z daleka już rozkładał ręce. Zatrzymał się jednak nachwilę,żeby ją pocieszyć. Pewnie jest wmarszu powiedział. W marszu? powtórzyła zatara. Zmieniają pozycję. Teraz całe wojsko ciągnie dogranicy. Urwał, zrozumiawszy, że pociecha mu sięnie udała. Przed szpitalem stały chłopskie furmanki, rodzinyzabierały chorychmimo sprzeciwulekarzy. Przylżejszych wypadkach ojciecwkońcu machał ręką, ale gdyzaczął się atak na oddział zakaźny, zadzwonił do komisarzapolicji iprosił o postawienie przy drzwiach policjanta. Jeszcze nam teraz tylkoepidemii tyfusupotrzeba krzyczał do telefonu. Jeszczetylko tego! Stojąca przed biurkiem, wprzekrzywionej peruce,Sara Gliksman, u której kupowało sięguziki i nici, płakałagłośno i rozdzierająco, trochę z prawdziwegożalu,a trochę na pokaz, dla babskiej manifestacji. Panie doktorze! Jak ma umierać, to niech przynajmniej usiebie. na własnym łóżku. Zapewniam,że każdełóżko jest do tego dobre. Ojciec zawsze był szorstki, aleterazjakby się tegozawstydził. Wyszedł zza biurka i poklepał Sarę poplecach. Nawet gdybyco. powiedział ciszej,bezwiednie używając powtarzanych w rozmowachzLeosią słów nawetgdyby co,tow szpitalu najbezpieczniej. Najbezpieczniej. Sara poprawiła sobie perukę. Uciszyła się nachwilę, ale nie odejmowała brud. nej chustki od oczu. Co znaczynajbezpieczniej? Ojciec odwrócił się ku oknu. Przedbramą szpitalafurmanki najeżdżały nasiebie, rżały konie. Nie byłojeszcze takiej wojny, w którejby nie oszczędzano szpitali. Do diabła! podniósł głos. Nie byłojeszczetakiej wojny! Dopiero teraz spostrzegł córkęprzydrzwiachi odrazu się do niej zwrócił: Zobacz tylko,jak mi mole zjadły mundur! Dziura na samym przedzie! Leosiapowinna . wreszcie zacząć nosić okulary. Nawetgodobrze nie obejrzała, wyjmując z kufra. W otwartej szafie,obok białych kitli ojca, wisiałmundur. Nie zauważyła go od razu, płacz kobiety, podniesiony głosojca zatrzymałyją w progu. A on tamwisiał, pogryziony przez mole czy nie, to nie miałoznaczenia wisiałtam i czekał na godzinę, kiedy trzeba go będzie włożyć. Nie wiedziała, kiedy ojciec zabrałgo z domu, kiedy uznał za koniecznemieć go podręką. Zobacz mówił może uda ci się jakoś gozacerować. Kto miteraz uszyjenowymundur? Podeszła doszafy, wyjęła kurtkę, obejrzała uszkodzenie. Mole wybrały sobie fatalne miejsce, na samymprzedzie, przy kołnierzu. Musiały dobrze ucztować, bodziury przedstawiały się okazale. Mimo topowiedziała: Po co ci nowymundur? Zaraz to zaceruję,zabiorędo domu i zaceruję, tylkomuszę znaleźćodpowiednie nici. Nie będzie potrzebny! myślała. Nie będzie, niech niebędziepotrzebny! Niech go mole zjedzą do końca, niechsię nadatylko do wycierania podłóg. Chciała powiedzieć ojcu, że nie ma listu od Andrzeja,ale wydałojej się to nagle prawie niepoważne inie namiejscu. Zaraz ci go odniosę powiedziała, zdejmującmundurz drewnianego wieszaka. Tak, moje dziecko, tak. przynieś zaraz! Ojciecbył już zajęty czymś innym. Wciąż ktośwchodził, lekarki,siostry oddziałowe, chorzy lub ich rodziny, nabiurku dzwonił telefon,za oknem rżały konie ipokrzykiwali woźnice. Ale jednak przypomniał sobie coś i zatrzymał jąw progu; Przy domu musi być skrzyniaz piaskiem. Dwawiadra z wodą i drabina. Od dawnamiałem siętym zająć,ale. nie dokończył. Zresztąona i tak wiedziała, co chciał powiedzieć. Przyszedłjednak czas, kiedytrzeba było uznać, że to konieczne. Dobrze powiedziała. Nie kłopocz się tym. Wszystko będzie. Drabina,wiadra i skrzynia. A jednakojciecusiłował się uśmiechnąćprzydałby mi się chłopak, tonie zajęcie dla dziewczyny. Za późno zrozumiał, jakie głupstwa gada, przywołał jązaraź do siebie, ogarnął ramieniem i przytuliłdo piersi. W gabinecie stali jacyś ludzie, telefon nabiurku wciąż dzwonił, za oknem trwałjarmarcznyhałasi rwetes,a oni stali przy sobie bez żadnego słowa, bezoddechu nawet, wyłączeni ze wszystkiego, co ich otaczało. Idź!powiedziałwreszcie ojciec. Idź!W domu oszalała Leosia smażyła konfitury. Z renklod,gruszek iwiśni. Bo był to czas nakonfitury, niena wojnę; na przygotowania do zimy,zacisznej, przyciepłym piecu, zasobnej,niegroźnej i poczciwej,wewłasnym domu nie na marsze i postoje w niewiadomych miejscach i na niewiadomy czas. Z ogromnychrondli, stojącychna kuchni, buchały cudowne wonie. Leosia, pochylona nad nimi, zanurzała drewnianąłyżkęw przezroczyste syropy, badając ich kolor igęstość. Nadgarnkiem, do którego zbierała "szum" smaczniejszywe wspomnieniach z dziecinnych lat od konfitur unosił się rój pszczół. Dlaczego stoiszw drzwiach? zawołała. Przeciąg! Weszła do kuchni,ale nawet wtedy,kiedy już siedziała na zydlu przy stole, miała wciąż uczucie, że przy. gląda się jej z daleka, że z daleka widzi jej sprzętyi ściany, że może przypomina sobie tylko to, co już. nieistnieje,costraciłowszelką szansę na to,żebypozostaćttrwać. Ale Leosia była na szczęście realna. Wepchnęłasobiepodbiałą chustkę wymykające się spod niej włosy,odłożyła łyżkę. Aha!mruknęła. Dał ci go. Miałana myśli mundur, który zobaczyła w jej rękach. Dał potwierdziła. I powiedział, że musiszzacząć nosićokulary. Mole wyjadły dwiedziury podsamym kołnierzem. Leosia wzruszyła tylko ramionami. Wykrochmalonyfartuch na okrągłej jej postaci cicho zaszeleścił. Poco mi okulary? Zobaczyłam te dziury, jak tylko otworzyłam kufer. Ale myślałam,że on ich nie zobaczy. Ze powiesi w szafiei natymsię skończy. Mówiły o ojcu zawsze"on", bo był jedynym mężczyznąw domu, a Leosia nielubiła tytułów. "Panemdoktorem" nazywałaswego chlebodawcę tylko przedchorymi, którzy popołudniami zapełnialipoczekalnię,nanosząc kurzu w dni pogodne i błota, gdy padało. Odkilku dni poczekalnia stałapusta, Leosia nie musiałanarzekać na nieporządek, ale nie była tym uszczęśliwiona. Powiedział mi, żebym zacerowała i przyniosła. Sąw domu nici w tym kolorze? Leosia poczłapała bez słowa do swego pokoiku zakuchnią. Wróciła z pudełkiem,wktórymod lattrzymałaprzybory do szycia,nici,nożyczki, naparstki, kolorową lasetę i koronki,szydełkametalowei kościane skarbycenniejsze odnajdroższych zabawek,gdy w długiezimowe wieczory,siedząc na okrągłychkolanachLeosi, dostępowało się łaski otworzenia pudełka i wysypania ich na stół. Teraz Leosia przyniosłaje gniewna i zasępiona. Masz,poszukaj sobie powiedziała szorstko i nim zdołała znaleźć odpowiednienici, wyrwała jej pudełko zrąk i rzuciła pod kuchnię,między drewniane polana, ułożone wdrucianymkoszu. Ze szczękiem rozsypałysię po podłodze naparstkii guziki; nici,kordonki i włóczki potoczyły się miękko,a Leosia uderzyła w wielki płacz,w rozdzierający,nieutulony lament. Mieszając konfitury zawodziła na całydom: I komuja to smażę? Dla kogo ja to robię? Po co, Jezusiekochany? Poco? Niewiedziały wtedy obydwie, nie mogły wiedzieć, tęmądrość ma się dopieroprzy końcudrogi, anie na jejpoczątku, że gdyby ojciec mógł przywdziać swój mundur, pogryziony przez mole podczaspięknych lat spoczywania w kufrze, gdyby mógł go przywdziaći nosić,gdyby mógł wnim walczyći leczyćżołnierzy i byćzmrm, tam, gdzie należało się byćżołnierzom byłabyto najpiękniejsza sprawa z tych, które mogły się przydarzyć ludziom w tym kraju już jutro, pojutrze, zadwa dni. Nad garnuszkiem zesłodkim "szumem" unosił sięwciąż rój pszczół, ale nie byłoteraz słychać ichbrzęczenia, wydawały się nieme inieprawdziwe, jak całakuchnia, jej sprzęty i ściany, na które znowupatrzyłaz daleka, z tak daleka, jakbyto było tylko przypominanieczegoś,co już nie istnieje, co straciło wszelkąszansę na to, żeby pozostaći trwać. Listu od Andrzeja nie było także inazajutrz, w ogólejuż nigdy nie było żadnego listu od Andrzeja. Ojciecnocował teraz wszpitalu,gdzie na strychuurządzanow pośpiechu dodatkowy oddział. Łóżka zarekwirowanow internacie szkołyrolniczej. Kierownik biegł za samochodem ikrzyczał, że protestuje, żeza dwa dnirozpoczynasię nowy rok szkolny, że to rozbój i brakpraworządności. 31. Drogi panie powiedział mu ojciec zesmutnymniesmakiem, wypychając go za drzwipan nic nierozumie. A cala panapraworządność będzie jutrogówno warta. Panie zKoła Polek szyły prześcieradła i powłoczki,dziewczęta z PW robiłybandaże. Upałtrwał,nad drogąwiodącą do szpitalaunosił się biały kurz,naniebie niebyło ani jednej chmurki i wciąż jeszcze nie zanosiło sięna deszcz. Już nikt nie mówił, że to niemożliwe, ale w oczachłudzibyła jeszcze nadzieja. Mamo Agnieszka odwracagłowę, poruszonetymruchem włosy zasłaniają jej policzek pokażemypanu Majdanek teraz, czy w drodze powrotnej ? Nie zauważyła,kiedy minęli Lublin i wyjechaliz miastanapłaską równinę,nad którąwznosił sięzewsząd widocznypomnikku pamięci ofiar obozuzagłady. W ostrym słońcu wczesnej pory dnia i rokuogromne głazy miały barwę i fakturę spopielałych kości. Mamo! podnosigłos Agnieszka. Pytam, czypokażemy panu Majdanek teraz, czy kiedy będziemywracać? Jego spytaj, co woli. Zdaje się, że wogóle nie ma na to zbyt wielkiejochoty. Powiedziałci to? Nie dosłownie. Zauważył mimochodem,że jakofilmowca interesuje go głównie współczesność. Taktownie to wyraził. Ja też tak myślę. Rozmawiająpo polsku, co jest niewątpliwie niezbytuprzejmewobec Włocha, ale Agnieszka niewiele sobiez tego robi. Odwróconaku matce skinęła głową w jegokierunku. No więc co mam mupowiedzieć? 32Nic. Niech jedzie dalej. Dobrze. Ale wozi dodaje. Widziałaś, ile mieliśmy na liczniku przed Lublinem? Sto osiemdziesiąt! Niegłupi był ten car. Jaki car? No ten, co położył ołówek na mapie,wyznaczającdrogę z Warszawydo Lublina. I carowie mogą sięnacoś przydać. Powtórzyłato zaraz po włosku, i Renato się śmieje. Tak mówi namnaszeautostradyzostawił Mussolini. A NiemcomHitler. Ichoć to nie łączy się z tematem, pyta nagle: Pani siostra jestzamężna? Agnieszka milknie na długą chwilę. Czuje zaplecaminapięte oczekiwanie matkina to, co odpowie. Właściwie nie mruczy niechętnie. Dlaczegopyta oHelenę? Ona tu siedzi przy nim, zdecydowałasię na tę wycieczkę, choć komplikowało to jej wielespraw, a on pyta o Helenę, pyta o nią i akuratinteresuje go sprawa, októrej nie rozmawiali najchętniej. Widziała, że otrzymawszyodpowiedź nie wyjaśniającąniczego, chciał jeszczeo coś zapytać, ale zaniechał tegozamiaru. Hej, panie! chciała zawołać. Niech pan sobietylko nie wyobrażajakichś głupstw. Helenaodzywała się wczoraj niewiele. Podczas całegowieczoru zamieniła z Włochem nie więcej niżkilkazdań. Rozmawiali po angielsku, stypendium w Stanachznakomicie ustawiło jej język, mogła terazczytać poangielsku wszystkie dzieła o swoich ukochanychkartoflach,o hodowliziemniaka, którą studiowała. Tylkoże już jej to nie było potrzebne. Rano dostała listzChicago zawsze w takich dniach była bardziejtam niż tutaji nie miało się z niej wielkiego pożytkuprzy stole; musiały bawić Włocha obydwie z matką,choć imatka wczoraj nie bardzo się dotego nadawała. 3 Dwie ścieżki czasu23. - Słyszałaś,o co pytał? odzywa się znówpopolsku. Słyszałam. A to, co odpowiedziałam? Słyszałam także. No bo co właściwie miałam powiedzieć? Przestańmy rozmawiać ze sobą, to nietaktowne. W porządku. Zastanowię się nad jakimś tematemdo bardzo uprzejmej konwersacji. Zofia przymykapowieki. ' Jaskrawe, ranne słońcerazi ją w oczy, pieką jak ponieprzespanej nocy. Czekaj, czekaj. Agnieszka unosisię na siedzeniu. Przecież byłam tu zTeresą zeszłego roku! Po kożuchy, pamiętasz? Tablica przy drodze zapowiada wieś,osadĘ czy miasteczko Kurów. Z zielonychłąk wyrastają białe kępyrozkwitłych sadów, awśród nichkolorowe domkiospadzistych dachach. Mię uwierzy pan, jaką miałam tu przygodę Agnieszka zwraca siędo Włocha, jejwłosy leżą przezchwilę na jego ramieniu, jasne i lśniące. Byłam tutajrok temu zkoleżanką. Pracujemy razemw glinie. Podobałaby się panu, od razu można się znią dogadać. Zauważył pan, jak mało jest teraz ludzi, z którymimożna się dogadać? Ale i ona będzieniedługo straconadla świata. Zakochałasię w idiocie, który nawet niepotrafi . tego docenić. Zawsze świetnedziewczyny trafiają na kogoś takiego. Zamyśla się i dopiero pochwili przypominasobie, o czym mówiła: Aha, kożuchy! Przyjechałyśmytu, żebysobie kupić jakąś skóręnagrzbiet. Ktoś nam powiedział, że większośćkożuchóww Warszawie to właśniestąd. Więczaczęłyśmy pytaćpo domach, ale nikt nam nie umiał wskazać żadnegoadresu. W końcu ja