766
Szczegóły |
Tytuł |
766 |
Rozszerzenie: |
PDF |
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres
[email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.
766 PDF - Pobierz:
Pobierz PDF
Zobacz podgląd pliku o nazwie 766 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.
766 - podejrzyj 20 pierwszych stron:
Antoni Czechow
Komedia w czterech aktach
1903
Prze�o�y� Czes�aw Jastrz�biec-Koz�owski
Osoby:
Lubow Raniewska - ziemianka
Ania - jej c�rka, lat 17
Waria - jej c�rka przybrana, lat 24
Leonid Gajew - brat Raniewskiej
Jermo�aj �opachin - kupiec
Piotr Trofimow - student
Borys Simeonow-Piszczyk - ziemianin
Szarlota - guwernantka
Siemion Jepichodow - kancelista
Duniasza - pokoj�wka
Firs - stary lokaj, lat 87
Jasza - m�ody lokaj
Przechodzie�
Zawiadowca stacji
Urz�dnik pocztowy
Go�cie, s�u�ba
Rzecz dzieje si� w maj�tku Raniewskich
Akt pierwszy
Pok�j, wci�� jeszcze zwany dziecinnym. Jedne drzwi prowadz� do pokoju
Ani. Brzask, wkr�tce wzejdzie s�o�ce. Jest ju� maj, kwitn� drzewa wi�niowe,
ale w ogrodzie zimno, przymrozek. Okna w pokoju zamkni�te. Wchodzi Duniasza
ze �wiec� i �opachin z ksi��k� w r�ku.
�opachin:
Poci�g, Bogu dzi�ki, przyszed�. Kt�ra to godzina?
Duniasza:
Dochodzi druga.
(Gasi �wiec�)
Ju� widno.
�opachin:
Ile to si� poci�g sp�ni�? Co najmniej dwie godziny.
(ziewa i przeci�ga si�)
A ze mnie te� gapa - na dudka si� wystawi�em. Umy�lniem tu przyjecha�,
�eby ich spotka� na stacji i masz ci los, zaspa�em... Zasn��em siedz�c.
Psiako��... Mog�a� mnie zbudzi�.
Duniasza:
My�la�am, �e pan ju� odjecha�.
(Nas�uchuje)
Zdaje si�, �e ju� jad�.
�opachin:
(nas�uchuje)
Nie... Musz� odebra� baga�e, to, owo...
(Pauza)
Pani Raniewska sp�dzi�a za granic� pi�� lat, nie wiem, jaka jest teraz...
Dobry z niej cz�owiek. �atwy, prosty. Pami�tam, kiedym mia� z pi�tna�cie
lat, m�j nieboszczyk ojciec - handlowa� tu wtedy w wiejskim sklepiku -
uderzy� mnie pi�ci� w twarz, krew mi buchn�a nosem... Przyszli�my wtedy z
jakim� interesem do dworu, on by� pod dobr� dat�. Pani Raniewska - pami�tam
jak dzisiaj - m�odziutka jeszcze, taka szczuplutka, zaprowadzi�a mnie do
umywalni, ot, tutaj, w tym samym pokoju, dziecinnym. Powiada: "Nie p�acz,
ch�opku, do wesela si� zagoi"?...
(Pauza)
Ch�opku... M�j ojciec by� rzeczywi�cie ch�opem, a ja teraz - w bia�ej
kamizelce, w ��tych trzewikach. Och, och, wlaz�a �winia w cudzy groch...
Tyle tylko, �em bogaty, pieni�dzy mam huk, ale je�li si� zastanowi� i
poskroba�, to cham i ju�...
(Kartkuje ksi��k�)
Na przyk�ad czyta�em ksi��k� i nic nie zrozumia�em. Czytaj�c zasn��em.
(Pauza)
Duniasza:
A psy ca�� noc nie spa�y, czuj�, �e ich pa�stwo jad�.
�opachin:
Duniaszo, czemu� ty jaka� taka...
Duniasza:
R�ce mi dr��. Zemdlej�.
�opachin:
Zanadto� delikatna, Duniaszo! Ubierasz si� jak panna, i uczesanie tak�e
takie. To niedobrze. Trzeba pami�ta�, kim si� jest.
(Wchodzi Jepichodow z bukietem, jest w tu�urku (rodzaj czarnego surduta
m�skiego) i doskonale wyglansowanych butach, kt�re mocno skrzypi�;
wszed�szy, upuszcza bukiet)
Jepichodow:
(podnosi bukiet)
Ogrodnik przys�a�, m�wi, �eby postawi� w jadalni.
(Wr�cza bukiet Duniaszy)
�opachin:
I kwasu mi przyniesiesz.
Duniasza:
S�ucham.
(Wychodzi)
Jepichodow:
Dzisiaj przymrozek, trzy stopnie ni�ej zera, a drzewa wi�niowe ca�e w
kwieciu. Nie mog� zaaprobowa� naszego klimatu.
(Wzdycha)
Nie mog�. Nasz klimat, �e si� tak wyra��, nie przyczynia si�. Na
przyk�ad, panie Jermo�aju, pozwoli pan sobie nadmieni�: onegdaj naby�em
buty, tymczasem one - �miem pana zapewni� - skrzypi� w takim stopniu �e nie
ma �adnej mo�liwo�ci. Czym by pan radzi� posmarowa�?
�opachin:
Odczep si�. Nudzisz mnie.
Jepichodow:
Dzie� w dzie� przytrafia mi si� jakie� nieszcz�cie. Ale ja nie szemrz�;
przywyk�em i nawet si� u�miecham.
(Duniasza wchodzi, podaje kwas �opachinowi)
Odchodz�.
(Zawadza o krzes�o, kt�re si� wywraca)
Ano w�a�nie!...
(Jak gdyby z tryumfem)
Oto widzicie, przepraszam za wyra�enie, jaka okoliczno��, mi�dzy
innymi... Po prostu nadzwyczajne!
(Wychodzi)
Duniasza:
Wyznam panu, panie Jermo�aju, �e Jepichodow o�wiadczy� mi si�.
�opachin:
A!
Duniasza:
Sama nie wiem... Cz�owiek niby stateczny, tylko �e jak czasem zacznie
m�wi�, to nic nie mo�na zrozumie�. Nawet �adnie i wzruszaj�co, tylko nie do
poj�cia. Mnie si� nawet dosy� podoba. Kocha mnie do szale�stwa. To bardzo
nieszcz�liwy cz�owiek, co dzie� co� mu si� przytrafia. Ju� go tak u nas
przezywaj�: "dwadzie�cia dwa nieszcz�cia"...
�opachin:
(nas�uchuje)
Teraz, zdaje si�, jad�..
Duniasza:
Jad�! Co si� ze mn� dzieje... Ca�kiem struchla�am.
�opachin:
Tak, rzeczywi�cie jad�. Wyjd�my na powitanie. Czy ona mnie pozna? Pi��
lat nie widzieli�my si�.
Duniasza:
(zalterowana - zmieszana)
Zaraz upadn�... Ach, upadn�!
S�ycha� jak zaje�d�aj� dwa powozy; �opachin i Duniasza szybko wychodz�;
scena jest pusta; w s�siednich pokojach s�ycha� ha�as; przez scen�,
podpieraj�c si� laseczk�, po�piesznie przechodzi Firs, kt�ry je�dzi� na
spotkanie pani Raniewskiej - ma na sobie staro�wieck� liberi� i wysoki
kapelusz, mruczy co� do siebie, lecz nic nie mo�na zrozumie�; ha�as za
scen� wzrasta; g�osy: "Przejd�my t�dy..." Raniewska, Ania i Szarlota z
pieskiem na �a�cuszku; s� w strojach podr�nych; Waria w palcie i w
chustce, Gajew, Simenow-Piszczyk, �opachin, Duniasza z tobo�kiem i
parasolk�, s�u�ba z rzeczami - wszyscy id� przez pok�j.
Ania:
Przejd�my t�dy. Mamo, pami�tasz, co to za pok�j?
Raniewska:
(rado�nie, przez �zy)
Dziecinny!
Waria:
Jak zimno; r�ce mi zgrabia�y.
(Do Raniewskiej)
Twoje pokoje, bia�y i fio�kowy, zosta�y takie same jak by�y, mamusiu.
Raniewska:
Dziecinny! M�j mi�y, cudny pokoju... Sypia�am tu, kiedy by�am malutka...
(P�acze)
Teraz tak�e jestem jak dziecko...
(Ca�uje brata, Wari�, potem znowu brata)
A Waria jest taka samiusie�ka - podobna do mniszki. Duniasz� te�
pozna�am...
(Ca�uje Duniasz�)
Gajew:
Poci�g sp�ni� si� o dwie godziny. Nie�le, co? �adne porz�dki?
Szarlota:
(do Piszczyka)
M�j pies jada i orzechy.
Piszczyk:
(zdziwiony)
No, prosz�!
(Wychodz� wszyscy z wyj�tkiem Ani i Duniaszy)
Duniasza:
Ale�my czekali!...
(Zdejmuje Ani p�aszcz i kapelusz)
Ania:
W drodze nie spa�am cztery noce... Teraz bardzo mi zimno.
Duniasza:
Pa�stwo wyjechali w wielkim po�cie, by� wtedy �nieg, mr�z, a teraz?
Panienko kochana!
(�mieje si�, ca�uje j�)
Nie mog�am si� doczeka�, kr�lewno moja, moje s�oneczko... Zaraz panience
powiem, nie wytrzymam ju� ani minutki d�u�ej...
Ania:
(sennie)
Znowu co� takiego...
Duniasza:
Kancelista Jepichodow po Wielkanocy, o�wiadczy� mi si�.
Ania:
Tobie zawsze tylko jedno w g�owie...
(Poprawia sobie w�osy)
Pogubi�am wszystkie szpilki...
(Bardzo jest zm�czona, a� si� z lekka s�ania)
Duniasza:
Ju� sama nie wiem, co o tym my�le�. Kocha mnie, i to jak!
Ania:
(patrzy na drzwi swego pokoju z czu�o�ci�)
M�j pok�j, moje okna - jakbym nigdy nie wyje�d�a�a. Jestem w domu. Jutro
rano wstan�, pobiegn� do ogrodu... Och, gdybym mog�a zasn��! Nie spa�am
ca�� drog�, dr�czy� mnie jaki� niepok�j.
Duniasza:
Przedwczoraj przyjecha� pan Piotr.
Ania:
(z rado�ci�)
Pietia!
Duniasza:
Sypia w �a�ni, tam te� zamieszka�. Powiada, �e nie chce robi� k�opotu.
(Spojrzawszy na sw�j zegarek kieszonkowy)
Warto by go zbudzi�, ale panna Waria nie kaza�a. Powiada: nie bud� go.
(Wchodzi Waria z p�kiem kluczy u paska)
Waria:
Duniaszo, pr�dzej kaw�.. Mamusia prosi o kaw�.
Duniasza:
W tej chwileczce.
(Wychodzi)
Waria:
No, Bogu dzi�ki, przyjechali�cie. Znowu jeste� w domu.
(Pieszczotliwie)
Przyjecha�o moje serde�ko! Moja �licznotka przyjecha�a!
Ania:
Nacierpia�am si� du�o.
Waria:
Wyobra�am sobie.
Ania:
Wyjecha�am w Wielkim Tygodniu, by�o wtedy zimno. Szarlota ca�� drog�
gada, pokazuje r�ne sztuki. Po co� ty wpakowa�a mi Szarlot�...
Waria:
Przecie� nie mo�esz sama je�dzi�, kochaneczko. Siedemna�cie lat!...
Ania:
Przyje�d�amy do Pary�a, tam zimno, �nieg. Po francusku m�wi� okropnie.
Mama mieszka na czwartym pi�trze, wchodz� do niej, a tam jacy� Francuzi,
jakie� panie, stary ksi�dz z ksi��k�, pe�no dymu, nieprzytulnie. Zrobi�o mi
si� raptem �al mamy, tak strasznie �al! Obj�am j� za g�ow�, �cisn�am i
nie mog� pu�ci�. Mama potem wci�� mnie pie�ci�a, p�aka�a...
Waria:
(przez �zy)
Nie m�w, nie m�w...
Ania:
Swoj� will� pod Menton� (francuskie miasto na Lazurowym Wybrze�u) ju�
sprzeda�a, nie zosta�o jej nic, nic. A ja te� nie mia�am ani grosika -
ledwie�my dojechali. A mama tego nie rozumie! Siadamy na dworcu do obiadu -
mama ka�e podawa� najdro�sze dania, lokajom daje na piwo po rublu. Szarlota
to samo. A Jasza ��da porcji dla siebie - to wprost okropne. Bo trzeba ci
wiedzie�, �e mama ma lokaja, Jasz�, przywie�li�my go tutaj...
Waria:
Widzia�am �obuza.
Ania:
No i jak�e? Zap�acili�cie procenty?
Waria:
Gdzie� tam.
Ania:
M�j Bo�e, m�j Bo�e...
Waria:
W sierpniu wystawi� maj�tek na sprzeda�...
Ania:
M�j Bo�e...
�opachin:
(zagl�da przez drzwi i porykuje)
Me-e-e...
(Odchodzi)
Waria:
(przez �zy)
Och, tak bym mu pokaza�a...
(Grozi pi�ci�)
Ania:
(obejmuje Wari�, cicho)
Waria, on ci si� o�wiadczy�?
(Waria przeczy ruchem g�owy)
Przecie� kocha ciebie... Czemu si� nie dogadacie? Na co czekacie?
Waria:
Mnie si� zdaje, �e nic z tego nie b�dzie. Tyle ma interes�w, ja mu nie w
g�owie... nie zwraca na mnie uwagi. Pan B�g z nim; ci�ko mi na niego
patrze�... Wszyscy m�wi� o naszym �lubie, wszyscy winszuj�, a w
rzeczywisto�ci nie ma nic - ot, wszystko jak we �nie...
(Zmienia ton)
Masz broszk� w kszta�cie pszcz�ki.
Ania:
(smutno)
To mama mi kupi�a.
(Idzie do swego pokoju, m�wi weso�o, dziecinnie)
A ja w Pary�u lata�am balonem!
Waria:
Przyjecha�o moje serde�ko! Moja �licznotka przyjecha�a!
(Duniasza ju� wr�ci�a z imbrykiem i parzy kaw�. Waria stoi przy drzwiach)
Ca�y dzie� krz�ta�am si� przy gospodarstwie, z�otko, i marz�. Ot, gdyby
ciebie wyda� za bogatego cz�owieka, ja tak�e by�abym wtedy spokojniejsza,
posz�abym sobie do klasztoru, potem do Kijowa... do Moskwy, i tak ci�gle
bym chodzi�a - po �wi�tych miejscach... Chodzi�abym a chodzi�a. Zbo�ne
�ycie!
Ania:
Ptaki �piewaj� w ogrodzie. Kt�ra to teraz?
Waria:
Pewno ju� trzecia. Pora ci spa�, z�otko.
(Wchodz�c do pokoju Ani)
Zbo�ne �ycie!
(Wchodzi Jasza z pledem i sakwoja�em)
Jasza:
(idzie przez scen�; delikatnie)
Mo�na t�dy przej��?
Duniasza:
Ani pozna� pana, Jaszo. Zrobi� si� pan za granic� taki inny.
Jasza:
Hm... A panienka kto jest?
Duniasza:
Kiedy�cie st�d wyje�d�ali, by�am ot taka...
(Pokazuje od pod�ogi)
Duniaszka, c�rka Fiodora Kozojedowa. Pan Jasza nie pami�ta!
Jasza:
Hm... Jab�uszko!
(Ogl�da si� i obejmuje j�; ona wydaje okrzyk i upuszcza spodek; Jasza
po�piesznie wychodzi)
Waria:
(we drzwiach z niezadowoleniem)
Co tam znowu?
Duniasza:
(przez �zy)
St�uk�am spodeczek...
Waria:
To dobry znak.
Ania:
(wychodz�c ze swego pokoju)
Nale�a�oby uprzedzi� mam�; Pietia jest tutaj...
Waria:
Kaza�am go obudzi�.
Ania:
(w zamy�leniu)
Sze�� lat temu umar� ojciec, w miesi�c p�niej uton�� w rzece brat m�j,
Grisza, �adny siedmioletni ch�opczyk. Mama nie znios�a tego, uciek�a na
o�lep...
(Wzdryga si�)
O, jak ja j� rozumiem, gdyby� wiedzia�a!
(Pauza)
A Pietia Trofimow by� korepetytorem Griszy, jego widok mo�e jej
przypomnie�...
(Wchodzi Firs; jest w tu�urku i bia�ej kamizelce)
Firs:
(podchodzi do imbryka; zatroskany)
Pani tutaj b�dzie jad�a...
(Wk�ada bia�e r�kawiczki)
Kawa gotowa?
(Surowo do Duniaszy)
Ach ty! A �mietanka?
Duniasza:
Ach, m�j Bo�e...
(Szybko wychodzi)
Firs:
(krz�ta si� przy imbryku)
Ej, ty, niedorajdo...
(Mamrocze)
Przyjechali z Pary�a... Pan tak�e je�dzi� kiedy� do Pary�a... ko�mi...
(�mieje si�)
Waria:
Firs, o czym ty m�wisz?
Firs:
Co panienka ka�e?
(Z rado�ci�)
Moja pani przyjecha�a! Doczeka�em si�! Teraz to ju� mog� umiera�...
(P�acze z rado�ci)
(Wchodz�: Raniewska, Gajew i Simeonow-Piszczyk; ten ostatni w kaftanie z
cienkiego sukna i w szarawarach; Gajew wchodz�c porusza tak r�kami i
tu�owiem, jakby gra� w bilard)
Raniewska:
Jak to si� m�wi? Czekaj, zaraz sobie przypomn�... ��t� w r�g! Dublet do
�rodka!
Gajew:
R�n� w r�g! Siostrzyczko, kiedy� oboje sypiali�my tu, w tym pokoju, a
teraz, rzecz dziwna, mam ju� pi��dziesi�t jeden lat.
�opachin:
Tak, czas p�ynie.
Gajew:
�e co?
�opachin:
M�wi�, �e czas p�ynie.
Gajew:
A tutaj czu� paczul�.
Ania:
P�jd� spa�. Dobranoc, mamo.
(Ca�uje matk�)
Raniewska:
Dziecinka moja z�ocista!
(Ca�uje jej r�ce)
Cieszysz si�, �e� w domu? Ja nie mog� och�on��.
Ania:
Do widzenia, wuju.
Gajew:
(ca�uje jej twarz, r�ce)
Niech ci� B�g ma w opiece. Jaka� ty podobna do matki.
(Do siostry)
Lubo, w jej wieku by�a� zupe�nie taka sama.
(Ania podaje r�k� �opachinowi i Piszczykowi, wychodzi i zamyka za sob�
drzwi)
Raniewska:
Bardzo si� zm�czy�a.
Piszczyk:
Pewnie! D�uga podr�.
Waria:
(do �opachina i Piszczyka)
No, moi panowie? Ju� po drugiej, warto by si� rozej��.
Raniewska:
(�mieje si�)
A ty� zawsze taka sama, Waria.
(Przyci�ga j� do siebie i ca�uje)
Zaczekaj, wypij� kaw�, wtedy wszyscy si� rozejdziemy.
(Firs podk�ada jej poduszeczk� pod nogi)
Dzi�kuj�, kochany. Przyzwyczai�am si� do kawy. Pij� i w dzie�, i w nocy.
Dzi�kuj�, m�j stare�ki.
(Ca�uje Firsa)
Waria:
Trzeba zajrze�, czy wszystkie rzeczy przywieziono...
(Wychodzi)
Raniewska:
Czy to naprawd� ja tu siedz�?
(�mieje si�)
Chce mi si� skaka�, wymachiwa� r�koma.
(Zakrywa twarz r�kami)
A mo�e ja �pi�? B�g mi �wiadkiem, kocham ojczyzn�, kocham serdecznie -
nie mog�am patrze� z okien wagonu, ci�gle p�aka�am.
(Przez �zy)
Ale trzeba dopi� kaw�. Dzi�kuj� ci, Firs, dzi�kuj�, m�j stare�ki. Takam
rada, �e jeszcze �yjesz.
Firs:
Przedwczoraj.
Gajew:
On �le s�yszy.
�opachin:
Ja ju� nied�ugo, po czwartej, musz� jecha� do Charkowa. Jak przykro!
Chcia�o mi si� popatrze� na pani�, porozmawia�... Pani jest tak samo
wspania�a, jak dawniej.
Piszczyk:
(ci�ko dysz�c)
Nawet wypi�knia�a... Ubrana po parysku... Przepad�em z kretesem...
�opachin:
Pani brat, pan Leonid, m�wi o mnie, �e jestem cham, ku�ak, ale to jest mi
najzupe�niej oboj�tne. Niech sobie m�wi. Chcia�bym tylko, �eby mi pani
ufa�a jak dawniej, �eby pani cudowne, wzruszaj�ce oczy jak dawniej patrzy�y
na mnie. Bo�e lito�ciwy! M�j ojciec by� ch�opem pa�szczy�nianym u pani
dziadka i ojca, lecz pani, w�a�nie pani, zrobi�a kiedy� dla mnie tak wiele,
�e zapomnia�em o wszystkim i kocham pani� jak kogo� z rodziny... wi�cej ni�
kogo� z rodziny.
Raniewska:
Nie mog� usiedzie� w miejscu, w �aden spos�b nie mog�...
(Zrywa si� i chodzi bardzo podniecona)
Nie prze�yj� tej rado�ci... �miejcie si� ze mnie, �em taka g�upia...
Szafeczko moja najukocha�sza...
(Ca�uje szaf�)
Stoliczku m�j...
Gajew:
A tu w czasie twojej nieobecno�ci umar�a niania.
Raniewska:
(siada i pije kaw�)
Tak, wiem, �wie� Panie nad jej dusz�. Pisano mi o tym.
Gajew:
I Anastazy umar�. Pietruszka Kosoj odszed� ode mnie i teraz mieszka w
mie�cie u naczelnika policji.
(Dobywa z kieszeni pude�eczko karmelk�w, jeden wk�ada do ust)
Piszczyk:
Moja c�rka, Dasze�ka... k�ania si� pani...
�opachin:
Chcia�bym pani powiedzie� co� bardzo przyjemnego, weso�ego,
(Spojrzawszy na zegarek)
zaraz musz� jecha�, nie mam czasu na rozmow�... ale powiem w paru
s�owach. Ju� pa�stwu wiadomo, �e wi�niowy sad b�dzie sprzedany za d�ugi,
licytacj� wyznaczono na 22 sierpnia, ale niech si� kochana pani nie
niepokoi, prosz� sobie spa� spokojnie, bo jest wyj�cie... Oto m�j projekt.
Prosz� o chwil� uwagi! Ten maj�tek le�y zaledwie dwadzie�cia wiorst od
miasta, niedaleko st�d przeprowadzono kolej �elazn�, i gdyby sad wi�niowy i
t� ziemi� nad rzeczk� podzieli� na dzia�ki, a potem wydzier�awia� na
letniska, to b�d� mieli pa�stwo co najmniej dwadzie�cia pi�� tysi�cy
dochodu rocznego.
Gajew:
Przepraszam, ale c� to za bzdury!
Raniewska:
Niezupe�nie pana rozumiem, panie Jermo�aju.
�opachin:
B�d� pa�stwo pobierali od letnik�w co najmniej dwadzie�cia pi�� rubli
rocznie od dziesi�ciny, i je�li natychmiast to si� og�osi, r�cz�, �e do
jesieni nie pozostanie ani kawa�eczka ziemi - wszystko rozchwytaj�. Kr�tko
m�wi�c: winszuj�, s� pa�stwo uratowani. Okolica prze�liczna, rzeka g��boka.
Tylko, rzecz jasna, trzeba uporz�dkowa�, wysprz�ta�... na przyk�ad,
powiedzmy, zburzy� wszystkie stare budynki, no i ten oto dom, kt�ry ju�
jest do niczego, wyr�ba� stary wi�niowy sad...
Raniewska:
Wyr�ba�? M�j drogi, prosz� wybaczy�, ale pan nic nie rozumie. Je�eli w
ca�ej guberni jest co� ciekawego, ba, nadzwyczajnego, to w�a�nie tylko nasz
wi�niowy sad.
�opachin:
Nadzwyczajne w tym sadzie jest jedynie to, �e jest bardzo du�y. Wi�nie
rodz� raz na dwa lata, a i wtedy nie wiadomo, co z tym robi� - nikt nie
kupuje.
Gajew:
Nawet w S�owniku Encyklopedycznym, jest wzmianka o tym sadzie.
�opachin:
(spojrzawszy na zegarek)
Je�li nic nie obmy�limy i nie dojdziemy do �adnego wniosku, to 22
sierpnia zlicytuj� i wi�niowy sad, i ca�y maj�tek. Prosz� si� decydowa�!
Innego wyj�cia nie ma, przysi�gam. Nie ma i basta.
Firs:
Za dawnych czas�w, jakie czterdzie�ci, pi��dziesi�t lat temu, wi�nie
suszono, kwaszono, marynowano, sma�ono z wi�ni konfitury, wi�c bywa�o,
�e...
Gajew:
Cicho, Firs.
Firs:
Bywa�o, �e suszone wi�nie ca�ymi wozami wysy�ano do Moskwy i Charkowa. Co
by�o pieni�dzy!... A suszone wi�nie by�y wtedy mi�kkie, soczyste, s�odkie,
pachn�ce... Znano wtedy sekret...
Raniewska:
A teraz gdzie ten sekret si� podzia�?
Firs:
Zapomnieli, nikt nie pami�ta.
Piszczyk:
(do Raniewskiej)
No i jak�e tam w Pary�u? Jad�a pani �aby?
Raniewska:
Jad�am krokodyle.
Piszczyk:
No prosz�...
�opachin:
Dotychczas byli po wsiach tylko panowie i ch�opi, a teraz zjawili si� na
dodatek letnicy. Wszystkie miasta, nawet najmniejsze, otoczone s� teraz
letniskami. Mo�na r�czy�, �e za jakie� dwadzie�cia lat letnicy rozmno�� si�
nies�ychanie. Teraz tylko pij� herbat� na werandzie, ale przecie mo�e si�
zdarzy�, �e si� na swojej jednej dziesi�cinie zajm� gospodarstwem, i
w�wczas pa�stwa wi�niowy sad zamieni si� w kr�lestwo szcz�liwe, bogate,
przepyszne.
Gajew:
(oburzony)
Co za bzdury!
(Wchodzi Waria i Jasza)
Waria:
Mamu�ko, tu do ciebie dwie depesze.
(Wybiera jeden z kluczy i g�o�no otwiera staro�wieck� szaf�)
Oto one.
Raniewska:
To z Pary�a.
(Rwie je nie przeczytawszy)
Z Pary�em sko�czy�am...
Gajew:
A czy wiesz, Luba, ile ta szafa ma lat? Tydzie� temu wysun��em doln�
szuflad�, patrz�, a tam s� wypalone cyfry. Szafa zrobiona jest r�wno sto
lat temu. Niezgorzej, h�? Mo�na by urz�dzi� jubileusz. Martwy przedmiot, a
jednak, b�d� co b�d�, szafa to biblioteczna.
Piszczyk:
(zdziwiony)
Sto lat... No prosz�!..
Gajew:
Tak... To jest co�...
(Pomacawszy szaf�)
Droga i wielce szanowna szafo! Witam w twojej osobie istot�, kt�ra oto od
stu lat przesz�o mia�a na celu idea�y dobra i sprawiedliwo�ci; twe milcz�ce
wezwanie ku owocnej pracy nie os�ab�o w ci�gu stu lat, podtrzymuj�c...
(Przez �zy)
w pokoleniach naszego rodu otuch� wiar� w lepsze jutro i piel�gnuj�c w
nas idea�y dobra oraz �wiadomo�ci obywatelskiej.
(Pauza)
�opachin:
Hm, tak...
Raniewska:
A ty si� nie zmieni�e�, Lonia.
Gajew:
(troch� zmieszany)
Od kuli na prawo w r�g. R�n� do �rodka!
�opachin:
(spojrzawszy na zegarek)
No, na mnie czas.
Jasza:
(podaje Raniewskiej lekarstwa)
Mo�e pani za�yje teraz pigu�ki...
Piszczyk:
Nie trzeba za�ywa� lekarstw, kochana pani... Ani st�d po�ytku, ani
szkody... Prosz� mi je da�... wielce szanowna pani.
(Bierze pigu�ki, wysypuje je sobie na d�o�, dmucha na nie, wk�ada do ust
i zapija kwasem)
I ju�!
Raniewska:
(ze strachem)
Ale� pan zwariowa�!
Piszczyk:
Po�kn��em wszystkie.
�opachin:
Niez�y ma spust.
(Wszyscy si� �mieje)
Firs:
By� u nas w czasie �wi�t, zjad� p� wiadra og�rk�w...
(Mamrocze)
Raniewska:
O czym on m�wi?
Waria:
Tu� trzy lata tak mamrocze. My�my si� przyzwyczaili.
Jasza:
Lata nader s�dziwe.
(Szarlota w bia�ej sukni, bardzo chuda, �ci�ni�ta gorsetem z face-d-main
(binokle z r�czk�) przy pasku, przechodzi przez scen�)
�opachin:
Prosz� wybaczy�, panno Szarloto, nie zd��y�em si� jeszcze z pani�
przywita�.
(Chce poca�owa� j� w r�k�)
Szarlota:
(cofaj�c r�k�)
Gdybym pozwoli�a panu poca�owa� mnie w r�k�, to pan potem zechcia�by w
�okie�, potem w rami�...
�opachin:
Nie wiedzie mi si� dzisiaj.
(Wszyscy si� �miej�)
Panno Szarloto, prosz� pokaza� jak�� sztuczk�!
Raniewska:
Szarloto. prosz� pokaza� sztuczk�!
Szarlota:
Nie potrzeba. �ycz� sobie spa�.
(Wychodzi)
�opachin:
Zobaczymy si� za trzy tygodnie.
(Ca�uje Raniewsk� w r�k�)
Na razie �egnam. Ju� czas.
(Do Gajewa)
Do zobaczenia.
(Ca�uje si� z Piszczykiem)
Do widzyska.
(Podaje r�k� Warii, potem Firsowi i Jaszy)
Nie chce mi si� jecha�.
(Do Raniewskiej)
Je�eli si� pani zdecyduje co do tych letnisk, prosz� mi da� zna�,
wytrzasn��bym z pi��dziesi�t tysi�cy po�yczki. Serio, prosz� si�
zastanowi�.
Waria:
(z gniewem)
Ale� prosz� ju� wreszcie i��.
�opachin:
Id�, id� sobie...
(Wychodzi)
Gajew:
Cham. Zreszt�, pardon... Waria wychodzi za niego za m��, to Warii
narzeczony.
Waria:
Niepotrzebnie o tym wujaszek m�wi, prosz� nie m�wi�...
Raniewska:
Czemu, Waria? B�d� bardzo rada. To dobry cz�owiek...
Piszczyk:
Owszem, trzeba wyzna�, cz�owiek... prawdziwie szanowny... I moja
Dasze�ka... tak�e m�wi, �e... no, r�ne s�owa m�wi.
(Chrapie, ale wnet si� budzi)
Tak czy owak, niech mi szanowna pani po�yczy... 240 rubli... jutro mam
p�aci� procenty hipoteczne...
Waria:
(z przestrachem)
Nie mamy, nie mamy!
Raniewska:
Ja rzeczywi�cie nic nie mam.
Piszczyk:
Znajd� si�.
(�mieje si�)
Nigdy nie trac� nadziei. Czasem my�l�: wszystko przepad�o, zgin��em, a�
tu raptem - wybudowano kolej �elazn� przez moj� ziemi� i... zap�acili mi.
Albo znowu� co innego si� napatoczy, nie dzi�, to jutro... Mo�e moja
Pasze�ka wygra dwie�cie tysi�cy... ma los na loterii.
Raniewska:
Kawa wypita, mo�emy ju� i�� spa�.
Firs:
(szczotk� czy�ci Gajewa, pouczaj�co)
Znowu nie te spodenki pan w�o�y�. Mam ja si� z panem!
Waria:
(cicho)
Ania �pi.
(Cicho otwiera okno)
S�o�ce ju� wzesz�o, ju� nie zimno. Mamusiu, prosz� spojrze�: jakie cudne
drzewa! Bo�e, jakie powietrze! Szpaki �piewaj�!
Gajew:
(otwiera drugie okno)
Sad bielusie�ki. Nie zapomnia�a�, Lubo? Tamta d�uga aleja biegnie prosto,
prosto, niby sznurek, b�yszczy w ksi�ycowe noce. Pami�tasz? Nie
zapomnia�a�?
Raniewska:
(patrzy przez okno na sad)
O, moje dzieci�stwo, czyste moje dzieci�stwo! Spa�am w tym pokoju, st�d
patrza�am na ogr�d. Szcz�cie budzi�o si� wraz ze mn� ka�dego poranka, i
wtedy sad by� taki samiute�ki, nic si� nie zmieni�o.
(�mieje si� z rado�ci)
Ca�y bielutki! O, m�j ogrodzie! Po ciemnej, s�otnej jesieni i po mro�nej
zimie zn�w jeste� m�ody, pe�en szcz�cia, niebiescy, anio�owie nie opu�cili
ciebie... Gdyby� mo�na by�o z piersi i ramion zdj�� mi ci�ki g�az, gdybym
mog�a zapomnie� o swojej przesz�o�ci!
Gajew:
Tak... a tymczasem, cho� to bardzo dziwne, sad sprzedadz� za d�ugi...
Raniewska:
Patrzajcie: mama nieboszczka idzie ogrodem... w bia�ej sukni!
(�mieje si� z rado�ci)
To ona.
Gajew:
Gdzie?
Waria:
Co te� mamusia!
Raniewska:
Nie ma nikogo, przywidzia�o mi si�. Na prawo, na zakr�cie do altany,
pochyli�o si� bia�e drzewko, przypomina posta� kobiety.
(Wchodzi Trofimow, w wyszarzanym mundurze studenckim, w okularach)
Jaki zdumiewaj�cy ogr�d! Bia�e p�ki kwiat�w, b��kitne niebo...
Trofimow:
Prosz� pani!
(Raniewska ogl�da si� na niego)
Tylko si� z pani� przywitam i w tej chwili si� wynosz�.
(Gor�co ca�uje j� w r�k�)
Kazali mi czeka� do rana, ale zabrak�o mi cierpliwo�ci...
(Raniewska patrzy zdumiona)
Waria:
(przez �zy)
To Pietia Trofimow...
Trofimow:
Pietia Trofimow, by�y korepetytor Griszy... Czy�bym tak si� zmieni�?
(Raniewska �ciska go i cicho p�acze)
Gajew:
(zmieszany)
Luba, Luba, daj�e pok�j.
Waria:
(p�acze)
Przecie� m�wi�am panu, Pietia, �eby zaczeka� do jutra.
Raniewska:
M�j Grisza... m�j ch�opczyk... Grisza... synek...
Waria:
C� pocz��, mamusiu. B�g tak chcia�.
Trofimow:
(mi�kko, przez �zy)
No dosy�, dosy�...
Raniewska:
(cicho p�acze)
Zgin�� ch�opczyk, uton��... Dlaczego? Dlaczego, m�j drogi?
(Ciszej)
Ania tam �pi, a ja m�wi� g�o�no... ha�asuj�... Jak�e tam, Pietia? Czemu
pan tak zbrzyd�? Czemu postarza�?
Trofimow:
W poci�gu jaka� baba powiedzia�a o mnie: "oblaz�e panisko".
Raniewska:
Wtedy by� pan jeszcze zupe�nym ch�opaczkiem, mi�ym studencikiem, a teraz
w�osy rzadkie, okulary. Czy�by pan dot�d by� studentem?
(Idzie ku drzwiom)
Trofimow:
Pewnie b�d� wiecznym studentem.
Raniewska:
(ca�uje brata, potem Wari�)
No, id�cie spa�... Ty� tak�e postarza�, Leonidzie.
Piszczyk:
(idzie za ni�)
A wi�c, teraz spa�... Och, ta moja podagra. Przenocuj� u pa�stwa... Pani
Lubo, duszko moja, gdyby mi pani tak jutro raniutko... 240 rubli...
Gajew:
A ten wci�� doko�a swoje.
Piszczyk:
240 rubli... procenty hipoteczne.
Raniewska:
Nie mam pieni�dzy, kochany.
Piszczyk:
Ja zwr�c�, moja droga... kwota bagatelna...
Raniewska:
No dobrze, Leonid da... Daj mu, Leonidzie...
Gajew:
A jak�e! Nadstaw kiesze�!
Raniewska:
No trudno, daj... Potrzebne mu... On zwr�ci.
(Raniewska, Trofimow, Piszczyk i Firs wychodz�. Zostaj� Gajew, Waria i
Jasza)
Gajew:
Siostra jeszcze si� nie odzwyczai�a od szastania pieni�dzmi.
(Do Jaszy)
Oddal si�, przyjacielu, cuchniesz kur�.
Jasza:
(z u�mieszkiem)
A pan Leonid jest taki sam, jak by�.
Gajew:
(do Warii)
Co on powiedzia�?
Waria:
(do Jaszy)
Twoja matka przysz�a ze wsi, od wczoraj siedzi w czeladnej, chce si� z
tob� zobaczy�...
Jasza:
A niech j� tam...
Waria:
Wstydu nie masz!
Jasza:
Bardzo tu potrzebna. Mog�aby i jutro przyj��.
(Wychodzi)
Waria:
Mama ani trosze�k� si� nie zmieni�a. Gdyby jej pozwoli�, wszystko by
rozda�a.
Gajew:
Tak...
(Pauza)
Kiedy ci na jak� chorob� ordynuj� bardzo du�o �rodk�w, to znaczy, �e
choroba nieuleczalna. Zastanawiam si�, nat�am umys�, znajduj� du�o
sposob�w, bardzo du�o, czyli w gruncie rzeczy �adnego. Dobrze by by�o
dosta� po kim spadek, dobrze by�oby wyda� nasz� Ani� za bardzo zamo�nego
cz�owieka, dobrze by�oby pojecha� do Jaros�awia i spr�bowa� szcz�cia u
cioci - hrabiny. Przecie� ciotka jest strasznie, strasznie bogata.
Waria:
(p�acze)
Gdyby� B�g dopom�g�.
Gajew:
Nie becz. Ciotka bardzo bogata, ale nas nie lubi. Po pierwsze, siostra
wysz�a za adwokata przysi�g�ego, nieszlachcica.
(Ania staje w progu)
Wysz�a za nieszlachcica i prowadzi�a si� - nie powiem, �eby zanadto
cnotliwie. Dobra jest, zacna, mi�a, bardzo j� kocham, ale m�wcie sobie, co
chcecie, wynajdujcie okoliczno�ci �agodz�ce, i tak trzeba przyzna�, �e jest
zepsuta. Wyczuwa si� to w ka�dziutkim jej ruchu.
Waria:
(szeptem)
Ania stoi we drzwiach.
Gajew:
�e Co?
(Pauza)
Dziwna rzecz, co� mi wpad�o do prawego oka... zacz��em �le widzie�. I w
czwartek, kiedy by�em w s�dzie okr�gowym...
(Wchodzi Ania)
Waria:
Czemu ty nie �pisz, Aniu?
Ania:
Jako� nie mog�.
Gajew:
Malutka moja!
(Ca�uje jej twarz, r�ce)
Dziecino moja...
(Przez �zy)
Ty� nie siostrzenica, ty� m�j anio�ek, moje wszystko. Wierz mi, wierz...
Ania:
Wierz� ci, wuju. Wszyscy ci� kochaj�, szanuj�... tylko, drogi wuju,
powiniene� milcze�, wci�� milcze�. C�e� ty przed chwil� m�wi� o mojej
mamie, o twojej siostrze? Po co to m�wi�e�?
Gajew:
Tak, tak...
(Ania r�k� zas�ania sobie twarza)
Rzeczywi�cie, to okropne! Bo�e m�j! Bo�e, ratuj mnie! Dzisiaj paln��em
m�wk� przed szaf�... Tak g�upio! I dopiero sko�czywszy zrozumia�em, �e
g�upio.
Waria:
Doprawdy, wujaszku, powiniene� tylko milcze�. Milcz sobie i tyle.
Ania:
Je�li b�dziesz milcza�, to nawet dla ciebie lepiej.
Gajew:
Ju� milcz�.
(Ca�uje r�ce Ani i Warii)
Milcz�. Tylko powiem o interesie. W czwartek by�em w s�dzie okr�gowym,
no, zesz�a si� kompania, wszcz�a si� rozmowa o tym, o owym, pi�tym,
dziesi�tym i zdaje si�, �e jednak b�dzie mo�na dosta� po�yczk� na weksle,
�eby zap�aci� bankowi procenty.
Waria:
Da�by to B�g!
Gajew:
Pojad� tam we wtorek, jeszcze raz pogadam.
(Do Warii)
Nie becz.
(Do Ani)
Mama pom�wi z �opachinem; on jej na pewno nie odm�wi... Ty za�, jak
odpoczniesz, pojedziesz do Jaros�awia, do hrabiny, twojej babci. Tak oto
b�dziemy dzia�ali w trzech kierunkach - i wszystko b�dzie dobrze. Procenty
zap�acimy, to jak amen w pacierzu...
(Wk�ada do ust karmelek)
Przysi�gam ci na honor, na co chcesz, �e maj�tek nie b�dzie sprzedany!
(W podnieceniu)
Przysi�gam na swe szcz�cie! Masz tu moj� r�k�, nazwij mnie �otrem,
hultajem, je�li dopuszcz� do licytacji! Przysi�gam na �ycie!
Ania:
(wraca jej spok�j, jest szcz�liwa)
Jaki� ty poczciwy, wujku, jaki m�dry!
(Obejmuje go)
Teraz jestem spokojna! Spokojna! Szcz�liwa!
(Wchodzi Firs)
Firs:
(z wyrzutem)
Panie Leonidzie, b�j si� pan Boga! Kiedy� pan p�jdzie spa�?
Gajew:
Zaraz, zaraz. Id� sobie, Firs, sam si� rozbior�, mniejsza o to. No,
dziateczki, lula�... Szczeg�y jutro, a teraz id�cie spa�.
(Ca�uje Ani� i Wari�)
Jestem cz�owiekiem lat osiemdziesi�tych zesz�ego wieku... Ludzie gani�
owe czasy, a jednak mog� powiedzie�, �em za swe przekonania niema�o w �yciu
wycierpia�. Nie bez kozery ch�opi mnie lubi�. Ch�op�w trzeba zna�! Trzeba
wiedzie�, z kt�rej...
Ania:
Wuju! Znowu!
Waria:
Wujaszku, powiniene� milcze�.
Firs:
(gniewnie)
Panie Leonidzie!
Gajew:
Id�, id�... K�ad�cie si�. Z dw�ch bok�w do �rodka! K�ad� czyst�!
(Wychodzi, za nim drepcze Firs)
Ania:
Teraz jestem spokojna. Do Jaros�awia nie chce mi si� jecha�, nie lubi�
babci, jednak uspokoi�am si�. Jestem wdzi�czna wujowi.
(Pauza)
Waria:
Trzeba spa�. Id�. A tu w czasie twojej nieobecno�ci zdarzy�a si� taka
przykro��. Jak ci wiadomo, w dawnej czeladnej mieszkaj� tylko stare s�ugi:
Jefimuszka, Pola, Jewstigniej, no i Karp. Zacz�li do siebie wpuszcza� na
nocleg jakich� przyb��d�w - ja nic, milcz�. Ale raptem s�ysz�, �e pu�cili
plotk�, jakobym kaza�a �ywi� ich samym grochem. �e to, uwa�asz, taka jestem
sk�pa... To wszystko ten Jewstigniej... A, my�l� sobie, dobrze. Je�eli tak,
to zaczekaj. Sprowadzam Jewstignieja...
(Ziewa)
Przychodzi... Jak�e mog�e�, Jewstignieju, g�upi cz�owieku, powiadam...
(Spojrzawszy na Ani�)
Anusiu!...
(Pauza)
Zasn�a...
(Bierze Ani� pod r�k�)
Chod�my do ��eczka... Chod�my!
(Prowadzi j�)
Z�otko moje zasn�o! Chod�my...
(Id�. Daleko za ogrodem pastuch gra na fujarce, Trofimow idzie przez
scen�; zobaczywszy Wari� i Ani�, przystaje)
Tsss... �pi... �pi... Chod�my, moja z�ota.
Ania:
(cicho, w p�nie)
Tak si� zm�czy�am... Wci�� dzwoneczki... Wuju... dobry... i mama, i
wuj...
Waria:
Chod�my, z�otko, chod�my...
(Id� do pokoju Ani)
Trofimow:
(z rozczuleniem)
S�oneczko moje! Moja wiosenka!
Kurtyna
Akt drugi
Pole. Stara, przekrzywiona, od dawna opuszczona kapliczka, przy niej
studnia, du�e kamienie, kt�re kiedy� snad� by�y p�ytami grobowymi, i stara
�awka. Wida� drog� do folwarku Gajewa. W g��bi wysokie topole: tam si�
zaczyna wi�niowy sad. Opodal szereg s�up�w telegraficznych, a daleko,
daleko na widnokr�gu mgli�cie si� zarysowuje du�e miasto, widoczne tylko w
bardzo pi�kne, jasne dni. Wkr�tce s�o�ce zajdzie. Szarlota, Jasza i
Duniasza siedz� na �awce; Jepichodow stoi obok i gra na gitarze; wszyscy
siedz� zamy�leni. Szarlota jest w starej m�skiej czapce; zdj�a z ramienia
dubelt�wk� i poprawia sprz�czk� na rzemieniu.
Szarlota:
(w zadumie)
Nie mam prawdziwego paszportu, nie wiem, ile mam lat i wci�� mi si�
wydaje, �e jestem m�odziutka. Kiedy by�am ma�� dziewczynk�, m�j ojciec i
mamusia je�dzili po jarmarkach i dawali przedstawienia, bardzo �adne. A ja
robi�am salto mortale i r�ne sztuczki. I kiedy tatu� i mamusia umarli,
wzi�a mnie do siebie jedna niemiecka pani i zacz�a mnie uczy� Dobrze.
Wyros�am, potem posz�am na guwernantk�. Ale sk�d jestem, com za jedna - nie
wiem... Kto byli moi rodzice - mo�e nie brali �lubu - nie wiem.
(Wyjmuje z kieszeni og�rek i je)
Nic nie wiem.
(Pauza)
Tak si� chce pogaw�dzi�, a nie ma z kim... Nikogo nie mam.
Jepichodow:
(gra na gitarze i �piewa)
"Nie ma �wiat w�adzy nade mn�. Co mi przyjaciel i wr�g"... Jak to
przyjemnie gra� na mandolinie!
Duniasza:
To gitara, a nie mandolina.
(Przegl�da si� w lusterku i pudruje)
Jepichodow:
Dla szale�ca, kt�ry jest zakochany, jest to mandolina...
(Nuci)
"Byleby mi�o�� wzajemna serce rozgrza�a mi zn�w..."
(Jasza pod�piewuje)
Szarlota:
Okropnie �piewaj� ci ludzie... pfuj! Jak szakale.
Duniasza:
(do Jaszy)
A jednak to szcz�cie: zwiedzi� zagranic�.
Jasza:
Tak, naturalnie. Nie mog� si� z pann� nie zgodzi�.
(Ziewa, potem zapala cygaro)
Jepichodow:
Rzecz jasna. Za granic� wszystko ju� dawno jest w zupe�nym komplecie.
Jasza:
Ma si� rozumie�.
Jepichodow:
Jestem cz�owiekiem o�wieconym, czytam r�ne wybitne ksi��ki, ale w �aden
spos�b nie mog� uj�� kierunku, czego mi si� w�a�ciwie chce, czy mam �y�,
czy zastrzeli� si�, w�a�ciwie m�wi�c, ale nie mniej przeto zawsze nosz�
przy sobie rewolwer. Oto on...
(Pokazuje rewolwer)
Szarlota:
Sko�czy�am. Teraz p�jd� sobie.
(Wk�ada dubelt�wk� na plecy)
S�uchaj, Jepichodow, cz�owiek z ciebie bardzo rozumny i bardzo straszny.
Kobiety zapewne szalenie si� w tobie kochaj�. Brrr!
(Idzie)
Wszyscy ci m�drale s� tacy g�upi, �e nie ma z kim porozmawia�... Wci��
sama, sama, nikogo nie mam i... com ja za jedna, po co �yj� - nie
wiadomo...
(Wychodzi bez po�piechu)
Jepichodow:
W�a�ciwie m�wi�c, �e ju� nie porusz� innych temat�w, zmuszony jestem
mi�dzy innymi wyrazi� si� o sobie, i� los traktuje mnie bez lito�ci,
podobnie jak burza traktuje niewielki statek. Je�eli, dajmy na to, jestem w
b��dzie, w takim razie po c� ja si� dzi� rano budz�, m�wi�c przyk�adowo,
patrz�, a na mojej piersi znajduje si� straszliwej wielko�ci paj�k... Taki
oto.
(Pokazuje obiema r�kami)
Albo znowu� bior� kwasu, �eby si� napi�, spogl�dam - a tam tkwi co� w
najwy�szym stopniu nieprzyzwoitego, w rodzaju karalucha.
(Pauza)
Czytali�cie Buckle'a?
(Pauza)
�yczy�bym sobie pofatygowa� pani� na par� s��w, panno Awodotio.
Duniasza:
S�ucham.
Jepichodow:
Rad bym z pani� w cztery oczy...
(Wzdycha)
Duniasza:
(zmieszana)
Dobrze... tylko najpierw prosz� mi przynie�� moj� pelerynk�... Jest ko�o
szafy... tu troszeczk� wilgotno.
Jepichodow:
Owszem, przynios�... Teraz wiem, co mam uczyni� ze swym rewolwerem...
(Bierze gitar� i odchodzi, pobrz�kuj�c)
Jasza:
"Dwadzie�cia dwa nieszcz�cia"! G�upi cz�owiek, m�wi�c mi�dzy nami.
(Ziewa)
Duniasza:
Got�w si�, nie daj Bo�e, zastrzeli�.
(Pauza)
Zrobi�am si� trwo�liwa, ci�gle si� niepokoj�. Jeszcze jako dziewczynk�
wzi�to mnie do pa�stwa, odzwyczai�am si� od prostego �ycia, r�ce mam bia�e,
bielutkie, niby panienka. Sta�am si� taka subtelna, taka delikatna,
szlachetna, wszystkiego si� boj�... A� mi strach. Je�eli pan Jasza mnie
oszuka, nie wiem, co b�dzie z moimi nerwami.
Jasza:
(ca�uje j�)
Jab�uszko! Naturalnie, ka�da dziewczyna powinna dba� o siebie, i ja nade
wszystko nie lubi�, je�eli dziewczyna jest z�ego prowadzenia.
Duniasza:
Nami�tnie pana pokocha�am, pan jest wykszta�cony, o wszystki potrafi pan
rozumowa�.
(Pauza)
Jasza:
(ziewa)
Ta- tak... Jestem takiego zdania: je�eli dziewczyna kogo kocha, oznacza
to, �e jest niemoralna.
(Pauza)
Mi�o jest wypali� cygaro na czystym powietrzu...
(Nas�uchuje)
Tu kto� idzie... To pa�stwo.
(Duniasza porywczo go obejmuje)
Id� panna do domu, jak gdyby� chodzi�a k�pa� si� w rzece, id� t� dr�k�,
bo mog� nas spotka� i pomy�le�, �e jestem z pann� na schadzce. Nie znosz�
tego.
Duniasza:
(cicho chrz�ka)
Od cygara rozbola�a mnie g�owa...
(Wychodzi. Jasza zostaje, siedzi ko�o kaplicy. Wchodz�: Raniewska, Gajew
i �opachin)
�opachin:
Trzeba ostatecznie zdecydowa� si� - czas nagli. Przecie� sprawa jest
bagatelna. Czy zgadzaj� si� pa�stwo da� ziemi� pod letniska, czy nie?
Prosz� mi odpowiedzie� jedno s�owo: tak czy nie? Tylko jedno s�owo!
Raniewska:
Kto tutaj pali takie wstr�tne cygara?...
(Siada)
Gajew:
Przeprowadzono kolej �elazn� i zrobi�o si� wygodnie.
(Siada)
Pojechali�my do miasta, zjedli �niadanie... ��t� do �rodka! Powinienem
by� najpierw p�j�� do domu, zagra� jedn� partyjk�...
Raniewska:
To nie ucieknie.
�opachin:
Tylko jedno s�owo!
(B�agalnie)
Prosz� mi odpowiedzie�!
Gajew:
(ziewaj�c)
�e co?
Raniewska:
(zagl�da do swej sakiewki)
Wczoraj by�o du�o pieni�dzy, a dzi� zupe�nie ma�o. Moja biedna Waria dla
oszcz�dno�ci karmi wszystkich mleczn� zup�, w czeladnej daje starym tylko
groch, a ja szastam bez sensu.
(Opuszcza sakiewk�, rozsypuj� si� z�ote monety)
Masz tobie, rozsypa�y si�...
(jest niezadowolona)
Jasza:
Pani pozwoli, zaraz pozbieram.
(Zbiera monety)
Raniewska:
Bardzo prosz�, Jaszo. I po co ja je�dzi�am na to �niadanie... Marniutka
ta wasza restauracja z muzyk�, obrusy czu� myd�em. Po co tak du�o pi�,
Lonia? Po co tak du�o je��? Po co tak du�o m�wi�? Dzisiaj w restauracji
znowu m�wi�e� du�o i wszystko od rzeczy. O siedemdziesi�tych latach, o
dekadentach. I komu� to? Kelnerom m�wi� o dekadentach!
�opachin:
Tak.
Gajew:
(macha r�k�)
Jestem niepoprawny, to jasne...
(Z rozdra�nieniem, do Jaszy)
Czemu wci�� mi si� kr�cisz pod oczami...
Jasza:
(�mieje si�)
Nie mog� bez �miechu s�ysze� pa�skiego g�osu.
Gajew:
(do siostry)
Albo ja, albo on...
Raniewska:
Prosz� sobie i��, Jaszo! prosz� i��...
Jasza:
(wr�cza Raniewskiej sakiewk�)
Zaraz id�.
(Z trudem powstrzymuje si� od �miechu)
W tej chwileczce...
(Wychodzi)
�opachin:
Maj�tek pa�stwa ma zamiar kupi� bogacz Dieriganow. Podobno przyjedzie sam
na przetarg.
Raniewska:
Sk�d pan wie?
�opachin:
W mie�cie tak m�wi�.
Gajew:
Jaros�awska ciocia obieca�a przys�a�, lecz kiedy i ile przy�le - nie
wiadomo...
�opachin:
Ile przy�le? Jakie sto tysi�cy? Dwie�cie?
Raniewska:
Sk�d�e... Z dziesi��, pi�tna�cie, a i to daj Bo�e.
�opachin:
Przepraszam, ale takich lekkomy�lnych ludzi jak wy, moi pa�stwo, takich
nierzeczowych, dziwnych, jeszczem nie spotka�. M�wi� wam wyra�nie, �e
maj�tek idzie na sprzeda�, a wy jakby�cie nie rozumieli.
Raniewska:
C� mamy pocz��? Niech pan poradzi.
�opachin:
Ale� ja radz� codziennie. Dzie� w dzie� powtarzam jedno i to samo. I sad
wi�niowy, i ziemi� trzeba koniecznie wydzier�awi� pod letniska, zrobi� to
niezw�ocznie, czym pr�dzej - licytacja tu�, tu�! Zrozumcie� nareszcie!
Zdecydujcie si�, pa�stwo, wreszcie na te letniska, a wtedy dostaniecie, ile
chcecie, pieni�dzy i b�dziecie uratowani.
Raniewska:
Letniska, letnicy - to wszystko takie pospolite, wybaczy pan.
Gajew:
Najzupe�niej si� z tob� zgadzam.
�opachin:
Albo wybuchn� p�aczem, albo b�d� wrzeszcza�, albo zemdlej�. Ju� nie mog�!
Zm�czyli mnie pa�stwo!
(Do Gajewa)
Baba z pana!
Gajew:
�e co?
�opachin:
Baba!
(Chce odej��)
Raniewska:
(z przestrachem)
Nie, prosz� nie odchodzi�, prosz� zosta�, z�otko. Zaklinam pana. Mo�e
wsp�lnie co obmy�limy.
�opachin:
Ale c� tu obmy�la�?
Raniewska:
Niech pan nie idzie, b�agam. Przy panu jednak jako� ra�niej...
(pauza)
Wci�� czekam na co�, jakby dach mia� nam run�� na g�ow�.
Gajew:
(w g��bokiej zadumie)
Dublet do rogu... Croise do �rodka...
Raniewska:
Za du�o�my nagrzeszyli.
�opachin:
Jakie tam pani ma grzechy...
Gajew:
(wk�ada karmelek do ust)
Powiadaj�, �e ja ca�y maj�tek pu�ci�em na karmelki...
(�mieje si�)
Raniewska:
O, mam grzechy... Zawsze trwoni�am pieni�dze bez pami�ci, jak wariatka i
wysz�am za cz�owieka, kt�ry tylko robi� d�ugi. M�� m�j umar� przez szampana
- straszliwie pi� - i na nieszcz�cie pokocha�am innego, zeszli�my si�, i
akurat wtedy - by�a to pierwsza kara, uderzenie prosto w g�ow� - oto tutaj
w rzece... uton�� m�j ch�opczyk, wi�c wyjecha�am za granic�, wyjecha�am na
zawsze, �eby nigdy nie wr�ci�, nie widzie� tej rzeki. Zamkn�am oczy,
uciek�am, nieprzytomna, a on za mn�... bezlito�nie, grubia�sko. Naby�am
will� pod Menton�, poniewa� on tam zachorowa�, i przez trzy lata nie
zazna�am odpoczynku ani dniem, ani noc�; chory zm�czy� mnie, dusza mi
zwi�d�a. A w zesz�ym roku, kiedy will� sprzedano za d�ugi, wyjecha�am do
Pary�a, a on mnie tam obrabowa�, porzuci�, wzi�� sobie inn�, pr�bowa�am si�
otru�... Takie to g�upie, tak mi wstyd... I raptem poci�gn�o mnie do
Rosji, do ojczyzny, do mojej c�reczki...
(Ociera �zy)
Bo�e, Bo�e, b�d� mi�o�ciw, odpu�� mi grzechy moje! Ju� mnie wi�cej nie
karz!
(Wyjmuje z kieszeni depesz�)
Otrzyma�am to dzi� - z Pary�a... B�aga o przebaczenie, zaklina, �ebym
wr�ci�a...
(Drze depesz�)
Czy to gdzie� graj�?
(Nas�uchuje)
Gajew:
To nasza przes�awna kapela �ydowska. Pami�tasz? Czworo skrzypiec, flet i
basetla.
Raniewska:
Dot�d istnieje? Trzeba by ich kiedy� sprowadzi� do nas , urz�dzi�
wieczorek.
�opachin:
(nas�uchuj�c)
Nie s�ysz�...
(Cicho nuci)
"Za pieni�dze, Rosjanina Szwaby sfrancuzi�y".
(�mieje si�)
Jak� ja wczoraj sztuk� widzia�em w teatrze, bardzo zabawn�.
Raniewska:
Jestem pewna, �e nic tam zabawnego nie by�o. Nie sztuki teatralne, tylko
samych siebie powinni by�cie cz�ciej ogl�da�. Jak wy wszyscy �yjecie
szaro, jak du�o m�wicie rzeczy niepotrzebnych.
�opachin:
To prawda. Trzeba powiedzie� otwarcie: �yjemy jak idioci.
(Pauza)
M�j tata by� ch�opem, idiot�, nic nie rozumia�, mnie nie uczy�, tylko po
pijanemu bija�, i to zawsze kijem. Na dobr� spraw�, i ja jestem taki sam
ba�wan i idiota. Niczego si� nie nauczy�em, charakter pisma mam pod�y,
pisz� tak, �e wstyd ludziom pokaza�, zupe�nie jak �winia.
Raniewska:
Powiniene� si� pan o�eni�, m�j drogi.
�opachin:
Tak... To prawda.
Raniewska:
Z nasz� Wari�. To dobra dziewczyna.
�opachin:
Tak.
Raniewska:
Jest prostego pochodzenia, pracuje od �witu do nocy, a grunt, �e pana
kocha. A i panu podoba si� od dawna.
�opachin:
Ha, nie jestem od tego... To bardzo dobra dziewczyna.
(Pauza)
Gajew:
Proponuj� mi posad� w banku. Sze�� tysi�cy rocznie... S�ysza�a�?
Raniewska?
Gdzie� to dla ciebie! Sied� spokojnie i tyle!...
(Wchodzi Firs, niesie palto)
Firs:
(do Gajewa)
Niech pan w�o�y, prosz� pana, bo wilgo�.
Gajew:
(wk�ada palto)
Nudzisz mnie bracie.
Firs:
To nic... Wyjecha� pan z rana nie opowiedziawszy si�.
(Ogl�da Gajewa)
Raniewska:
Jake� ty si� postarza�, Firs!
Firs:
Co pani ka�e?
�opachin:
Pani m�wi, �e bardzo si� postarza�e�!
Firs:
D�ugo �yj�. Kiedy chcieli mnie �eni�, paninego tatusia nie by�o jeszcze
na �wiecie...
(�mieje si�)
A jak znie�li pa�szczyzn�, by�em ju� starszym kamerdynerem. Nie zgodzi�em
si� wtedy i�� na wolno��, zosta�em przy pa�stwu...
(Pauza)
Pami�tam: wszyscy si� ciesz� - ale czego si� ciesz�, sami nie wiedz�.
�opachin:
Przedtem by�o bardzo dobrze. Przynajmniej ch�ostano.
Firs:
(nie dos�yszawszy)
A pewnie, ch�opi przy panach, panowie przy ch�opach, a teraz wszystko do
g�ry nogami, nic zrozumie� nie mo�na.
Gajew:
Nie gadaj ju�, Firs. Musz� jutro jecha� do miasta.
Obiecano zaznajomi� mnie z pewnym genera�em, kt�ry m�g�by po�yczy� na
weksel.
�opachin:
Nic z tego nie b�dzie. I nie zap�aci pan procent�w - wi�cej ni� pewne.
Raniewska:
Lonia bredzi. Nie ma �adnych genera��w.
(Wchodz�: Trofimow, Ania i Waria)
Gajew:
Oto i nasi.
Ania:
A mama siedzi.
Raniewska:
(tkliwie)
Chod�, chod�... Moje z�ociste...
(�ciska Ani� i Wari�)
Nawet nie wiecie, jak was kocham. Usi�d�cie tutaj, bliziutko przy mnie.
(Wszyscy siadaj�)
�opachin:
Nasz wieczny student wci�� spaceruje z panienkami.
Trofimow:
Nie pana rzecz.
�opachin:
Wkr�tce sko�czy pi��dziesi�t lat, a dotychczas jest studentem.
Trofimow:
Dosy� ju� tych idiotycznych �art�w.
�opachin:
Czemu obra�asz si�, cudaku?
Trofimow:
Bo nie czepiaj si� pan.
�opachin:
(�mieje si�)
Pozwoli szanowny pan zapyta�, jak si� pan na mnie zapatruje?
Trofimow:
Zapatruj� si� na pana, panie Jermo�aju, tak: jest pan bogaty, wkr�tce
b�dzie pan milionerem. Ot� - podobnie jak do przemiany materii potrzebny
jest drapie�ny zwierz po�eraj�cy wszystko, co mu si� nawinie, tak i pan
jest potrzebny.
(Wszyscy si� �miej�)
Waria:
Lepiej niech Piotr opowie o planetach.
Raniewska:
Nie, sko�czmy lepiej wczorajsz� rozmow�.
Trofimow:
O czym to?
Gajew:
O cz�owieku dumnym.
Trofimow:
Wczoraj d�ugo�my m�wili, lecz do niczego nie doszli�my. W cz�owieku
dumnym, w waszym uj�ciu, jest co� mistycznego. Mo�e na sw�j spos�b macie
s�uszno��, ale gdy si� rozumuje po prostu, bez m�drkowania, c� to za duma!
Czy jest w niej cho� sensu, skoro fizjologicznie rzecz bior�c, cz�owiek
jest zbudowany do�� licho, skoro w olbrzymiej wi�kszo�ci wypadk�w jest
ordynarny, niem�dry, g��boko nieszcz�liwy. Trzeba przesta� zachwyca� si�
sob�. Nale�a�oby tylko pracowa�.
Gajew:
I tak pomrzemy.
Trofimow:
Kto wie? I co to znaczy: umrze�? Mo�e cz�owiek posiada sto zmys��w, ze
�mierci� traci tylko pi�� znanych nam, reszta za� - czyli dziewi��dziesi�t
pi�� - pozostaje �ywa.
Raniewska:
Jaki pan m�dry, Pietia!...
�opachin:
(ironicznie)
Okropnie!
Trofimow:
Ludzko�� kroczy naprz�d doskonal�c swe si�y. Wszystko, co teraz jest dla
niej nieosi�galne, stanie si� kiedy� bliskie, zrozumia�e, tylko trzeba
pracowa�, z ca�ych si� pomaga� tym, kt�rzy szukaj� prawdy. U nas, w Rosji,
pracuje na razie bardzo niewielu. Ogromna wi�kszo�� tej inteligencji, kt�r�
znam, niczego nie szuka, nic nie robi i do pracy jest tymczasem niezdolna.
Nazywaj� siebie inteligencj�, a do s�u�by m�wi� "ty", ch�op�w traktuj� jak
byd�o, marnie si� ucz�, nic powa�nego nie czytaj�, zgo�a nic nie robi�, o
naukach gaw�dz� tylko, na sztuce si� nie znaj�. Wszyscy s� bardzo serio,
wszyscy robi� surowe miny, wszyscy prawi� tylko o sprawach donios�ych,
filozofuj�, a tymczasem wszyscy patrz� spokojnie na to, �e robotnicy jedz�
obrzydliwie, �pi� bez poduszek, po trzydziestu, czterdziestu w jednej
izbie, wsz�dzie pluskwy, smr�d, wilgo�, plugastwo moralne... I oczywi�cie
wszystkie pi�kne s�owa s� tylko po to, �eby mydli� oczy sobie i innym.
Poka�cie mi, gdzie tu u nas ochronki, o kt�rych tak du�o i cz�sto si� gada,
gdzie czytelnie? Tylko w powie�ciach pisze si� o nich, w rzeczywisto�ci nie
ma ich wcale. Jest tylko brud, szarzyzna, Azja. Boj� si� i nie lubi� zbyt
powa�nych min, boj� si� powa�nych rozm�w. Ju� lepiej milczmy.
�opachin:
Ja, na przyk�ad, wstaj� przed pi�t� rano, pracuj� do wieczora, wci�� mam
u siebie pieni�dze w�asne i cudze, i widz�, jacy s� ludzie doko�a. Dopiero
kiedy cz�owiek zacznie co� robi�, zorientuje si�, jak ma�o jest uczciwych,
porz�dnych ludzi. Czasem, nie mog�c zasn��, my�l� sobie: "Bo�e da�e� nam
olbrzymie lasy, rozlegle pola, szerokie horyzonty, wi�c �yj�c tutaj, my
sami powinni�my w�a�ciwie by� wielkoludami..."
Raniewska:
Zachcia�o si� panu wielkolud�w... Wielkoludy tylko w bajkach s� dobrzy, w
�yciu przera�aj�.
(W g��bi sceny przechodzi Jepichodow graj�c na gitarze. Raniewska m�wi
zadumana)
Idzie Jepichodow...
Ania:
(powtarza zamy�lona)
Idzie Jepichodow.
Gajew:
S�o�ce zasz�o moi pa�stwo.
Trofimow:
Tak.
Gajew:
(nieg�o�no, jakby deklamuj�c)
O przyrodo, o cudo, po�yskujesz wieczystym promieniowaniem, pi�kna i
oboj�tna, ty, kt�r� zwiemy matk�, kojarzysz w sobie byt i �mier�, �ywisz i
niszczysz...
Waria:
(b�agalnie)
Wujaszku!
Ania:
Wujaszku, znowu!
Trofimow:
Niech pan lepiej - ��t� do �rodka dubletem.
Gajew:
Milcz�, milcz�.
(Wszyscy siedz� zamy�leni. Cisza. S�ycha� tylko, jak cicho mruczy Firs.
Nagle daje si� s�ysze� odleg�y �oskot, jakby z nieba, niby d�wi�k p�kaj�cej
struny, zamieraj�cy, smutny)
Raniewska:
Co to?
�opachin:
Nie wiem. Pewnie gdzie� daleko w kopalni oberwa�o si� wiadro. Ale to
gdzie� bardzo daleko.
Gajew:
A mo�e jaki ptak... W rodzaju czapli.
Trofimow:
Albo puchacz.
Raniewska:
(drgn�wszy)
Jako� zrobi�o si� nieprzyjemnie.
(Pauza)
Firs:
Przed nieszcz�ciem by�o tak samo: sowy wrzeszcza�y, i samowar dudni� bez
przerwy.
Gajew:
Przed jakim nieszcz�ciem?
Firs:
Przed zni