Wessel Deborah - Miła przejażdżka

Szczegóły
Tytuł Wessel Deborah - Miła przejażdżka
Rozszerzenie: PDF
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres [email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.

Wessel Deborah - Miła przejażdżka PDF - Pobierz:

Pobierz PDF

 

Zobacz podgląd pliku o nazwie Wessel Deborah - Miła przejażdżka PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.

Wessel Deborah - Miła przejażdżka - podejrzyj 20 pierwszych stron:

Deborah Wessell Miła przejażdżka Becket Błękitnozielona nie zamierzała wcale porywać jedynego przedstawiciela pierwszej obcej rasy, która nawiązała kontakt z ludźmi. Ale kiedy już go miała, głupio jakoś byłoby go oddać - no a potem już po prostu nie chciała. Cała historia zaczęła się w Akwarium, miejscu, w którym najłatwiej w Nowym Seattle zdobyć przyjaciół albo stracić forsę. To była noc rekinów, toteż wokół kłębił się tłum hazardzistów, ludzi spragnionych uciechy i turystów z całego Nowego Początku. Ostra muzyka przenikała do szpiku kości, a morskie stwory, lekkie i szybkie, przepływały mimo za przezroczystymi kopułami parkietu i sal gry. Rekiny znaczyły dla Becket tyle co zeszłoroczny śnieg. Zajęta grą w riprap przy stoliku obok baru, starała się wygrać równowartość biletu do domu od przystojnej młodej porucznik z Ochrony i Oczyszczania. Z kolei porucznik zajęta była Lilą Nigdy, najpiękniejszą blondynką wszechczasów i przegrywała regularnie. Lila zaś podrzucała Becket żetony pod stołem, ignorując znaczące oficerskie spojrzenia. Do środka weszło trzech mężczyzn i wszystko się skomplikowało. M ę ż c z y ź n i. Nikt nie powiedział tego głośno, chociaż każdy pomyślał to samo, od czcigodnej starej senator przeliczającej wygraną, do dziewczynki karmiącej ryby. Mężczyźni w Akwarium. Nie żadne holo w wiadomościach z zagranicy ani dalecy olbrzymi dostrzeżeni za bramą terrańskiej ambasady, lecz autentyczny towar. Przystanęli przy barze, rozmawiając obco brzmiącymi głosami. Kobiety umilkły i nawet przygrywający do tańca zespół. "Nie Ma Mowy" zgubił na chwilę rytm. - Męty - rzuciła porucznik Daltic wystarczająco głośno. Zespół umilkł. Para turystów chwyciła swe dzieci i wycofała się ku drzwiom, podczas gdy najwyższy z mężczyzn podszedł do stolika. - Pułkownik Cirona, terrańska Dyplomacja i Defensywa. Czym mogę służyć, pani porucznik? Zwracała się pani do mnie? - jego angielski był doskonały. Oczywiście nadal był to oficjalny język wszystkich siedemnastu skolonizowanych planet, ale od czasu Drugiego Renesansu na Ziemi większość terrańskiej arystokracji wolała włoski. Cirona ukłonił się wytwornie. Porucznik Daltic zawahała się na moment przed podjęciem wyzwania. Dostatecznie długo, by Becket przyszedł do głowy szalony pomysł. - Odchrząkiwała tylko - wtrąciła się, mrugając do niego jednym mocno niebieskim okiem spod plątaniny miedzianych włosów. Jej drugie oko lśniło zielenią i to zbiło Cironę na chwilę z pantałyku. Becket wstała, zebrała swe żetony i zrobiła minę do Lili. Ta podniosła się, pułkownik zaś nieźle odegrał gościa połykającego własną szczękę. Każdy tak reagował przy pierwszym zetknięciu z Lilą. Naprawdę była świetna. - Nazywam się Becket Błękitnozielona, a to jest Lila Ni... hm, moja partnerka Lila. - Nie było sensu wyjaśniać, czego to Lila nigdy nie robiła. Czy może prawie nigdy. - Właśnie skończyłyśmy. Ma pan ochotę na partyjkę chromy? - Cóż za uprzejma propozycja - odparł Cirona, nawet niezbyt sarkastycznie. - Czy przyjmujecie tu czeki ambasady? Wydawało się, że całkowicie stracił zainteresowanie Lilą, co lekko speszyło Becket. Każdy - nawet mężczyzna - kogo bardziej pociągała chroma niż gapienie się na Lilę, musiał być niekiepskim graczem. - Proszę zapytać barmanki. Ona sprzedaje żetony. Cirona skłonił się ponownie i wrócił do swych kompanów przy barze, podczas gdy bardziej wyrafinowani bywalcy Akwarium udali, że przestają podsłuchiwać. Ostatecznie Nowe Seattle stawało się kosmopolityczne. Najnowszy traktat zezwalał stu Terrańczykom - Terranki siedziały w domu - na zamieszkanie w kompleksie ambasady w charakterze dyplomatów, handlowców i obsługi pomocniczej. Niektóre mieszkanki Nowego Początku widywały już zatem mężczyzn, a kilku nawet, między innymi Błękitnozielonej Becket, zdarzyło się ubić z jednym czy dwoma jakiś cichy i niezupełnie legalny interesik. Rzecz jasna, wszystkie patriotki Nowego Początku z założenia gardziły mężczyznami: Terranie stanowili niechlubną przeszłość, Nowy Początek - świetlaną przyszłość. Jednak zasady żadnej z bywalczyń Akwarium nie były aż tak silne, by zmusić je do wcześniejszego powrotu do domu w sobotni wieczór i przepuszczenia skandalu, czy, jeszcze lepiej, awantury. Podjęto zatem grę, a "Nie Ma Mowy" rozpoczął powolny zmysłowy numer. Rekiny krążyły nadal. - Wszystko ci jedno, z kim grasz, co? - warknęła Daltic. - Nie interesuje cię, że Terranie wysyłają statki szpiegowskie i planują inwazję? A może to prawda, co mówią, że faktycznie wolisz męskie towarzystwo? Może jesteś m i e s z a n t k ą? Na dźwięk tak ostrej zniewagi wszystkie głowy przy barze odwróciły się w kierunku Becket, ta jednak powstrzymała się od odpowiedzi. Była ponad wyzwiska, a zresztą kiedy ostatni raz wyzwała Osę, nieźle oberwała. - Nic nie mam przeciw męskim pieniądzom - odparła szczerze. - A ten przynajmniej zachowuje się jak cywilizowany człowiek. Nie każdy tak postępuje... Zachichotała, widząc, jak Daltic odchodzi. Umilkła jednak podchwyciwszy spojrzenie Lili. Obie usiadły ponownie. - Słuchaj, zagram tylko jedną... - Zwariowałaś? - Lila zniżyła głos do wściekłego szeptu. Oczywiście była piękna, kiedy się gniewała. - Czy wiesz, co powiedzą ludzie, jeśli to zrobisz? - Wiem, co mówią teraz! - Becket odrzuciła włosy z twarzy. - Że jestem utajoną heteroseksualistką, zwolenniczką integracjonalizmu. Co u diabła zostaje im jeszcze do powiedzenia? Lila przygryzła dolną wargę o doskonałym kształcie i westchnęła. - Przepraszam, Beck. To tylko... A jeśli Terranie naprawdę planują atak na Nowy Początek? Chodzą słuchy, że na Pieniężnym Płaskowyżu rozbił się statek szpiegowski. - Tralalala. Nawet Terranie nie mają tylu statków dalekiego zasięgu, żeby wysłać armię na inną planetę. A zresztą czemu mieliby to robić? Handel z nami bardziej im się opłaca niż okupacja. Oficjalnie głoszą, że jesteśmy zboczone, nieoficjalnie zaś robią niezły biznes na podstawowych metalach - dokończyła najpierw swój drink, a potem Lili. - Po prostu Osom to nie pasuje. Nie mogą poważnie zaczepiać Terran, bo tamci mogliby się postawić. Gorączka inwazyjna sprawia, że mają co robić, zabawiają się w wojsko zamiast w gliniarzy. Prawdopodobnie rozwalił się jeden z ich własnych myśliwców i potrzebny był ktoś, na kogo można by to zwalić. No chodź, pułkownik i jego forsa czekają na nas. Lila wystrzeliła ostatni pocisk: - Nie masz dostatecznie dużo gotówki, żeby grać w chromę. Terranie wyczyszczą cię do zera! - Pudło, dziecinko - Becket uśmiechnęła się szeroko i wyciągnęła z kieszeni swego workowatego białego kombinezonu rolkę żetonów. - Dwadzieścia pięć czerwonych, Lila, każdy za dwie stówy startów i nawet nie są kradzione. Dalej, czas się wzbogacić. Chroma, mieszanka szachów i puszczania latawców, jest niewątpliwie ulubioną grą właścicieli kasyn na wszystkich siedemnastu planetach. Stawki są wysokie, procent kasyna znakomity, a w zestawieniu ze spiralnymi wstęgami barw wznoszącymi się w holograficznym splendorze nad głowami graczy blednie każdy inny show. Turyści lubią rekiny, chromę jednak uwielbiają, a przy jej oglądaniu wchłaniają w siebie bardzo kosztowne trucizny. Tego wieczoru grze w Akwarium przyglądali się wszyscy. Po pierwszej godzinie Becket przerzuciła się na wodę z lodem. Cirona był dobry. Jego przyjaciele grali nieźle, Lila też utrzymywała swój stały poziom, lecz w miarę jak na stoliku rósł stos żetonów, a wstęgi kolorów splatały się w barwną tkaninę, inni gracze odpadali, aż w końcu tylko Becket i Cirona uśmiechali się do siebie ostrożnie ponad konsoletami. Zdecydowała, że podoba jej się. Jego pomocników, z ich dziwacznym sposobem poruszania się i włochatymi gębami, trudno było od siebie odróżnić, zupełnie jak tych lizusów z ambasady, z którymi miała już do czynienia. Natomiast Cirona odznaczał się bystrymi oczami w pociągłej brązowej twarzy i wyglądał na rozbawionego całą tą nietypową sytuacją. Zaciekawiło ją, jak też wyglądałby rozebrany. I jaki byłby w dotyku. Szybko jednak otrząsnęła się z tych myśli i skoncentrowała na grze. Szczęście nie było po jej stronie. - Czy często gra pani w chromę, obywatelko Błękitnozielona? - dłonie Cirony delikatnie przesunęły się ponad tablicą kontrolną. Wystrzelił fioletową smugę, która przecięła jej niebieskie pasmo. Tłum westchnął. - Nie tak często, jak bym chciała, a rzadko z tak wymagającym przeciwnikiem - wysłała w powietrze strugę indygo, aby zablokować postęp fioletu. Ryzykowne; brakowało jej błękitów i nie chciała, by to zauważył. Lila zaczęła ogryzać swe doskonałe paznokcie. - A jaka jest pańska wersja tej tajemniczej historii ze statkiem, pułkowniku? - spytała Becket, rzucając sardoniczne spojrzenie w kierunku widowni. Idiotyczne pytanie, ale do odwrócenia uwagi od jej następnego ruchu nadawało się lepiej niż wywrócenie szklanki. No, niewiele lepiej. - Czy naprawdę sądzi pan, że zdołacie podbić Nowy Początek, czy też po prostu macie o sobie zbyt wysokie mniemanie? - Nigdy nie wygłaszam opinii w miejscach publicznych - wywinął się Cirona. - Zbyt często brane są za oficjalne oświadczenia. - Nikt nie uwierzy w te oficjalne śmiecie, którymi się nas karmi. Po co próbowaliście posadzić szpiegowski statek na Pieniężnym Płaskowyżu? Jeden z adiutantów zerwał się z krzesła, ale Cirona gestem odesłał go na miejsce. Przy wtórze mamrotań i szyderstw widzów, Becket nonszalancko wystukała swoje nowe posunięcie, potężną pomarańczową blokadę. Patriotyzm mógł być użyteczny. - Mój rząd dość jasno wypowiedział się w tej materii - pułkownik stracił trochę swojej pewności siebie. - Nic nam nie wiadomo o żadnej katastrofie, w waszych górach czy gdziekowiek indziej. Gdybyście wy, kobiety, nie wierzyły tak łatwo plotkom... Proszę mi wybaczyć. Mówiłem bez zastanowienia. Obywatelko Błękitnozielona, proponuję, abyśmy ograniczyli się do gry. - Ależ oczywiście - uśmiechnęła się Becket, jak gdyby nigdy nic zamykając swoją blokadę. - Byłam bardzo nieuprzejma. Pojedynek trwał dalej. Nawet muzycy, zmęczeni graniem dla samych siebie, rozsiedli się na brzegu parkietu i zaczęli robić zakłady. - No, pułkowniku - powiedziała w końcu Becket - robi się późno, a ja mam jeszcze ochotę potańczyć. Tak się łatwo rozpraszam. Zagrajmy o całą stawkę i skończmy z tym. Przeliczyła wszystkie żetony, które jej jeszcze zostały, i wręczyła je, jeden szkarłatny stosik za drugim, zdumionej bankierce. Lila zamknęła oczy i jęknęła, a jeden z adiutantów zachłysnął się piwem. Cirona zmarszczył brwi. Najwyraźniej brakowało mu pieniędzy, jednak jego pozycja zdawała się być mocniejsza. Becket prawie czytała w jego myślach, kiedy stanął przed perspektywą przelicytowania przez kobietę. "Zrób to" - zachęciła go bezgłośnie. "Zrób to". Na zewnątrz sprawiała wrażenie pewnej siebie, pozwoliła jednak swym dłoniom za konsoletą drgać nerwowo, na pozór nieświadoma tego, że doskonale je widać. Czasami nawet Lila dawała się na to nabrać. "No dalej". Splecione kolory unosiły się nad głową Cirony. Przez moment zalśniły mocniej, kiedy przesunął się nad nimi cień rekina. Cirona rozejrzał się po kasynie. Wszystkie kobiety wpatrywały się w niego. Adiutanci patrzyli w podłogę. - Obywatelko Błękitnozielona, jeszcze raz zmuszony jestem skorzystać z pani uprzejmości. Jeżeli... - Żadnych weksli - powiedziała twardo barmanka. - Jeżeli zgodziłaby się pani - ciągnął dalej - przyjąć w zastaw pewną rzecz... Mam w Porcie Centralnym mały jacht do osobistego użytku podczas pełnienia moich obowiązków na Nowym Początku. Fabrycznie nowy, nietknięty i wart znacznie więcej niż dziewięć tysięcy startów. Wyjął kodoklucz i uniósł go w górę; Becket usiłowała nie wyglądać na chorą z pożądania. Jacht. Mały, dyplomatyczny krążownik. Będą mogły wrócić z Lilą na Północ, tam, gdzie jest ich miejsce i uczciwie zarabiać na życie przewożąc pasażerów nad górami. Albo i nieuczciwie, przerzucając towar. Och, boginie, bądźcie przy mnie. Do diabła, bogowie też. Ktokolwiek. - Czemu nie? - odparła i zaczęła grę. Jako show, finał ich pojedynku był wstrząsający. Jako bitwa intelektów, sięgał wyżyn geniuszu. Cirona rzucał w powietrze swe ostatnie zasoby szkarłatu. Becket przeczesywała pole bladymi seledynowymi ostrzami. Odpowiedział deszczem fioletu, ona zaś zwiodła go pozorowanym atakiem cennego błękitu. W końcu podjęła niesłychane, absurdalne na pozór ryzyko ze sztychem żółtego światła i gra była skończona. Na jedną wspaniałą chwilę w Akwarium zapadła cisza. Wszystkie twarze zwrócone były ku górze, każdy wstrzymywał oddech. Cisza, a po niej zapanowało istne piekło. - Podwójna kolejka! - ryknęła barmanka. - Drinki dla wszystkich! Błękitnozielona płaci! Słysząc to połowa obecnych uniosła Becket do góry. "Nie Ma Mowy" zagrzmiał tryumfalnym marszem, a Lila przewróciła stolik z żetonami tańcząc dżiga z bankierką. Po raz ostatni Cirona mignął przed oczami Becket, kiedy przenoszono ją w stronę baru: zacięta twarz stanowiła obraz urażonej próżności. Uśmiechnęła się szeroko i pomachała mu, gdy adiutanci wyprowadzali go na dwór, wewnątrz jednak wzdrygnęła się. Becket zawsze czuła wyczerpanie i podrażnienie po dużym napięciu. Lila odwrotnie, denerwowała się przed grą, nigdy potem i przetańczyła całą następną godzinę, nie licząc chwil, gdy wznosiła toasty na cześć wspólniczki albo śpiewała wraz z zespołem. Wreszcie sfrunęła w piruecie z parkietu i ze śmiechem dobiła do stolika. - Hej, jak ci, Beck. Lila była aniołem, lecz Lila w czerwonej sukience, zarumieniona od tańca i podniecona winem wyglądała niczym Raj w sobotni wieczór. Nie po raz pierwszy Becket wspomniała oszałamiające lato sprzed dwóch lat, kiedy były z Lilą kochankami. Jesienią samotnicza natura Lili i jej własny pociąg do zmian sprawiły, iż partnerstwo w interesach wydało się znacznie sensowniejszym rozwiązaniem. Czy naprawdę było to najszczęśliwsze lato jej życia, czy też łudziła się tylko? Wzruszyła ramionami i pochyliła bliżej, aby można ją było dosłyszeć przez muzykę. Lila zawsze pachniała latem. - Południowa Aleja, za pół godziny. Zorganizuję nam transport do Portu. Lila odwróciła się, krzywiąc twarz, ale Becket wiedziała, że będzie tam. Właśnie dlatego tak dobrze im się współpracowało: w razie wątpliwości każda najpierw robiła co trzeba, a potem zadawała pytania. Znacznie rozsądniej. Mniej wariacko. Potem jednak Lila miała mnóstwo pytań. Wysiadły z taksówki i pieszo już minęły barwny i ruchliwy pasażerski terminal Centralnego Portu, kierując się w stronę odgrodzonego lądowiska terrańskich statków podświetlnych. - Skąd ta ucieczka w środku wieczoru, Becket? Co cię gryzie? - Chcę tylko zabrać nasz nowy jacht gdzieś w bezpieczne miejsce, to wszystko. - Becket wstrzymała oddech i wsunęła kodoklucz w otwór bramy lądowiska, ta jednak zamruczała tylko, wypluła klucz z powrotem i przepuściła je bez żadnych problemów. Położony dalej od miasta port dalekiego zasięgu miał znacznie szczelniejsze zabezpieczenia, ale i tak Becket zastanowił fakt, że w pobliżu nie było żadnego Terranina. - Mam nadzieję, że potrafisz latać tym świństwem. Lila prychnęła. - Czy kiedykolwiek ukradłaś coś, czego nie umiałabym pilotować? - Nie, chyba żeby liczyć tę szalupę w... co to znaczy "ukradłaś"? W y g r a ł a m go, czysto i uczciwie! - Wiem, że go wygrałaś - odparła Lila - ale czy nie sądzisz, że oszukiwanie podczas gry w chromę z Terraninem to trochę za wiele, nawet jak na ciebie? - Oszukiwanie? O s z u k i w a n i e? To był najwspanialszy hazard w całej mojej karierze! Nikt nie oszukuje w chromie, wiesz przecież. Pytałam każdego, kto ewentualnie mógłby mnie tego nauczyć, ale nikt nie wie jak! Raz nawet próbowałam... - Becket, zamknij się i popatrz! - Lila spoglądała poprzez stosy skrzyń na czarną łezkę zaparkowanego samotnie statku, skąpanego w blasku reflektorów. - Czy to nasz? Czy to jacht Cirony? To Adek Siedem! - Mam przez to rozumieć, że to dobrze? - Dobrze? - Lila rozrzuciła ramiona, jakby chciała objąć statek, zamiast tego jednak uścisnęła Becket. - To najszybszy, najbardziej wszechstronny jacht klasy AD, jaki Terranom kiedykolwiek udało się zbudować! Ma napęd Dacresa! Ma... - Oszczędź mi - powiedziała błagalnie Becket. - Wiesz, że i tak nie mogę za tobą nadążyć, kiedy zaczynasz mówić tym żargonem. Potrafisz go pilotować czy nie? - Jasne! Przespałam każde warunkowanie AD, jakie tylko udało mi się znaleźć, a zresztą ten typ i tak przeznaczony jest dla prywatnych właścicieli, a nie zawodowców. Prawdopodobnie mogłabym nauczyć nawet ciebie. - Tylko bez gróźb, proszę. Sprawdźmy środek, coś tu jest nie tak. Dlaczego jest pusty? - Kto by się tym przejmował. Beck, jak on się nazywa? Możesz przetłumaczyć? Becket zerknęła na eleganckie srebrne litery. Nie cierpiała przyznawać się do niewiedzy. - Zobaczymy. "Enrico Caruso". To znaczy... eee... "Rycząca Karuzela". Mniej więcej. - Wystarczy. To wsiadajmy do "Karuzeli". Statek był najmarniej trzy razy bardziej luksusowy niż jakiekolwiek znane im miejsce, włączając w to przeróżne lokale, które wizytowały podczas licznych imprez. Podczas gdy Lila przyglądała się kokpitowi z miną, za której wywołanie porucznik Daltic oddałaby obie ręce, Becket udała się na rufę. Obiecujący, choć pusty kubryk prowadził do kwater pasażerskich. Sześć komfortowych koi, przyjemnie puszystych, najnowszy sprzęt holo i hi-fi, i barek z prawdziwego drewna, wypełniony alkoholami, znanymi jej jedynie z nazwy, i z nastrojówkami, o jakich nawet nie słyszała. - Te wyrka można rozłożyć tak, że na środku da się z nich zrobić przyzwoite łóżko - krzyknęła do Lili. Lila zajrzała do środka. - Oni na tym sypiają? Pojedynczo? - No pewnie. Nie wiedziałaś? - Nigdy w to nie wierzyłam - w głosie Lili zadźwięczał smutek. - Po co ktoś miałby spać samotnie mając wokół innych? - Terranie są jak rekiny, nie ufają sobie nawzajem. Kładą się razem tylko dla seksu. Tak przynajmniej słyszałam. Dobra, zjeżdżajmy stąd. Lila pośpiesznie załatwiła czynności przedstartowe. - W porządku, geniuszko wśród szulerów. Dokąd? - Jedyne, czego chcę, to opuścić to miejsce. - Becket zajęła miejsce obok i zapięła pasy. - Co myślisz o tym, żeby skoczyć w góry, na południe od Pieniężnego, i przycupnąć w Ranni do czasu, gdy wybrzeże będzie czyste? - Nic prostszego - uzyskawszy zezwolenie Kontroli, Lila wystartowała statecznie. Lądowisko pod nimi przekształciło się w migotliwą sieć świateł, a potem całe Nowe Seattle zaczęło maleć, zalane poświatą obu księżyców. Jedynka zdążyła już zajść, Dwójka i Trójka jednak, te jaśniejsze, unosiły się jeszcze tuż nad poszarpanym górami horyzontem. Lila westchnęła. - To prawie taka frajda, jak gdybyśmy sprzątnęły go komuś sprzed nosa. Wyobraź sobie, mieć własny, legalny... Przerwało jej ćwierkanie komu. - Pułkownik Cirona do obywatelki Błękitnozielonej na pokładzie "Enrico Caruso". Obywatelko Błękitnozielona? Becket wymieniła z Lilą zaskoczone spojrzenia i przez chwilę zmagała się z nieznanymi jej przełącznikami. - Tu Becket Błękitnozielona. Czego pan chce, pułkowniku? - Obywatelko, muszę panią prosić o natychmiastowy powrót do Portu Centralnego - kom był naprawdę pierwsza klasa, w aksamitnym głosie Cirony mogła dosłyszeć nutę niepokoju. - Mój personel popełnił pewien błąd, mniejsza o szczegóły. W każdym razie muszę mieć ten statek z powrotem. Oczywiście odpowiednio zrekompensuję to pani, plus pewien dodatek za sprawienie kłopotu. Lila gwałtownie potrząsnęła głową, ale Becket zignorowała ją. - Jaka suma mogłaby wchodzić w grę? - Czy cztery tysiące startów usatysfakcjonuje panią? - Cironie jakby ulżyło. - Może. Proszę chwileczkę zaczekać, pułkowniku - wyłączyła mikrofon. - Czemu nie, Lila? Pieniądz to pieniądz - mogłybyśmy kupić nowy statek i sporo by jeszcze zostało! - Nie t a k i statek, nie na Nowym Początku. "Karuzela" to spełnienie snów pilota! A poza tym, czemu tak bardzo chce go z powrotem? - Co nam do tego? Dziecinko, cztery tysiące startów... no dobra. Zostawimy ci twoją najnowszą zabawkę - Becket uśmiechnęła się do wspólniczki. Lila była urodzoną pilotką, zasługiwała na ten statek. - Przykro mi, pułkowniku, nic z tego. - Obywatelko, muszę nalegać... - Nie, nie musi pan. Na Nowym Początku nie targujemy się o długi honorowe. Taki ciekawy miejscowy zwyczaj. Lepiej niech pan do niego przywyknie. Koniec odbioru. Przerwała połączenie przecinając wściekłe protesty Cirony i dalej leciały w noc. - Wiesz, coś jest w tym, co mówisz - powiedziała Becket po godzinnym szkoleniu w nowych obowiązkach drugiego pilota. - Czemu Cirona tak bardzo chce mieć z powrotem "Karuzelę"? To prawda, zraniłam jego dumę, ale wypłacenie takiej kupy szmalu miałoby ten sam efekt. - Może na pokładzie został jakiś niezwykły ładunek, czy coś takiego? - Trzeba by sprawdzić. Czy jest tu autopilot? - Oczywiście. - To dawaj go i chodźmy się rozejrzeć. Niewielki przedział bagażowy okazał się jednak pusty, zaś kajuta też nie kryła niczego interesującego. Pozostał tylko kubryk. Samo jedzenie, zarówno zapasy, jak i gotowe posiłki, wyglądały raczej niewinnie. Becket odrzuciła na bok tackę potrawki cielęcej i przekręciła zawór wodny. Nic się nie stało. - Zdawało mi się, że zbiornik jest podłączony? - Bo jest - odparła miękko Lila. - To jak myślisz, czym jest wypełniony, jeśli nie wodą? Lila już wystukiwała coś na tablicy cyrkulacji. Gródź rozsunęła się, odsłaniając zbiornik wysokości człowieka. Jego klapa była nienormalnie duża, zabezpieczona z przodu. Becket przełknęła, skrzywiła się do wspólniczki i zwolniła zabezpieczenia. Przez moment klapa wytrzymała, po czym rozwarła się szeroko. Niezwykły osobnik w terrańskim mundurze wypadł pomiędzy nie na pokład. U każdej ręki miał po dwa kciuki, zaś jego włosy były ciemnoniebieskie. Był piękniejszy nawet od Lili. I martwy. - Beck, czy on... - Wygląda, jak... Przez chwilę mamrotały do siebie bezskładnie, po czym zamilkły. Nagle cisza skończyła się, wszystkie komputery pokładowe jednocześnie zaczęły wrzeszczeć, zarówno po angielsku, jak i po włosku, że statek jest atakowany. - Chodź! - Lila rzuciła się do kokpitu, Becket jednak zawahała się i uklękła obok ciała. Głupio zaciekawiło ją, jaki kolor miały jego oczy. Właśnie sięgała, aby dotknąć włosów - wyglądały na delikatne jak futro - kiedy statkiem zarzuciło i głowa obcego potoczyła się na bok. Policzek miał chłodny i wilgotny. Gwałtownie cofnęła rękę i zadrżała. "Nikt tak nie wygląda" - pomyślała powoli. "Nikt z Terry, ani z Marsa, ani..." - Niech cię diabli, Becket, gdzie jesteś? To ją wyrwało z osłupienia. Lila przeklinała tylko wtedy, gdy była kompletnie pijana albo bardzo wystraszona. Jeden rzut oka na kokpit wyjaśnił sytuację. Widok z dziobu ukazywał idylliczny krajobraz, łany zbóż skąpane w księżycowym blasku, lecz na otaczającym Lilę ekranie panoramicznym widniały trzy krążowniki Ochrony zbliżające się z tyłu za nimi. Z przodu wykwitła nagle kula żółtego światła. Statek zadygotał. - Strzały ostrzegawcze - wyjaśniła Lila. - Przypilnuj, proszę, tarcz ochronnych, jeśli przekroczą dwa-dziesięć... i każ czujnikom terenu przekazywać dane bezpośrednio do stabilizatorów. Wkrótce dotrzemy do przedgórza. Przynajmniej taką mam nadzieję... - Nie mamy jakiejś broni? - dopytywała się Becket, usiłując obserwować wszystko naraz. - A gdyby nawet, to umiałabyś jej użyć? - Racja. To co ro... - "Caruso"! - głos mieszkanki Nowego Początku potknął się na terrańskiej nazwie. - Mówi porucznik Daltic z Ochrony. Rozkazuję wam natychmiast zawrócić do Portu Centralnego i poddać statek. W przeciwnym razie będziemy musieli zmusić was do lądowania. Odpowiedz, "Caruso". Kolejny wykwit światła, bliżej. Lila szaleńczo manipulowała przyrządami. Kolorowe światełka padały na jej twarz i ręce. W komie słychać było trzeszczące i zanikające fragmenty transmisji krążowników. - ...nie odpowiada, poruczniku. Jeśli dotrą... - ...przekracza moje uprawnienia. Mogą zabić zakładnika, jeśli... I głos mężczyzny. - Tu pułkownik Cirona, biorę udział w pościgu. Mamy powody, by sądzić, że zabiły już majora Boticelliego. Jeżeli konieczne będzie użycie siły, możemy wam pomóc. Spojrzały po sobie. Cirona? - A to dziwka - warknęła Becket. - Beck, musimy zawrócić. Nie dam rady wymanewrować trzech z nich statkiem, którego dobrze nie znam... - Kiedy Cirona grał o niego, nie mógł wiedzieć, że ciało jest na jachcie. A teraz zwala winę na nas! Sam musiał zabić tego dziwacznego biedaka. - Nie? Nie... eee... prawda? Jeszcze jeden męski głos, ale niezakłócony. Becket poczuła, jak cierpnie jej kark. Okręciła się w fotelu. Za nimi stał mężczyzna o niebieskich włosach. - Ty... ty... - statkiem mocno zatrzęsło, a wskaźniki tarczy prawej burty nagle oszalały. Usłyszały, jak Daltic mówi coś okropnego, Becket jednak puściła to mimo uszu. - Wyjaśni później? - rzekł mężczyzna uprzejmie. - Wy dwa, wy lata? Wystarczająco do... eee, uciec? Becket nadal gapiła się nań bez słowa, ale Lila zdołała zamknąć usta i pokręcić głową: nie. - Ach, ja lata? - gestem pokazał Lili, aby puściła go na swoje miejsce. Usiadł w jej fotelu. Becket zmusiła się, aby oderwać wzrok od tych wszystkich kciuków. Lila na oślep dotarła do niej i przywarły do siebie, bardziej dla zachowania zdrowych zmysłów niż dla bezpieczeństwa. - Do gór? - zapytał i podczas gdy mrugające światełka na ekranie panoramicznym zlały się w jeden punkt, rozłożył ręce nad tablicą kontrolną i uśmiechnął się. A potem nastąpił najbardziej szaleńczy lot w życiu Becket. Nigdy przedtem, ani też nigdy w przyszłości nie będzie cierpiała na tak wszechogarniającą, beznadziejną chorobę powietrzną. W malutkim kokpicie były trup dyrygował przyrządami niczym kwartetem smyczkowym, podczas gdy na zewnątrz horyzont wyprawiał rzeczy, których jej oczy nie mogły zaakceptować. Głos Daltic zlał się w jedno z protestami rozwścieczonych czujników "Karuzeli"; góry rzuciły się naprzód i żołądek Becket zapragnął pośpieszyć im na spotkanie. Ostatecznie straciła przytomność, nie wiadomo, czy to z powodu przyśpieszenia, czy z rozpaczy. W jednej chwili obserwowała profil zszokowanej Lili na tle śmigających lodowców, urwisk i gwiazd, w drugiej zaś spoglądała żałośnie w głąb wiaderka, zawierającego jej dwa ostatnie posiłki, podczas gdy Lila klepała ją po ramieniu. Wschodziło słońce. - No dalej, Beck, pozbądź się wszystkiego. Za kilka minut poczujesz się lepiej. - Gdzie? - zdołała wykrztusić. - Jesteśmy na polu lodowym, na wysokości około trzech tysięcy metrów, tuż na zachód od Góry Antoniego. Dostatecznie blisko strefy geotermicznej, aby na jakiś czas utrudnić im poszukiwania. - A gdzie o n jest? - W kajucie. Dokształca się w angielskim w bibliotecznej sypialence. Becket, to o b c y - Lila uczyniła dramatyczną pauzę, wszelako Becket wciąż jeszcze przetrawiała swe pierwsze wrażenia. - Nie jest martwy? - Nie. Twierdzi, że to był kamuflaż. - Śmierć jako kamuflaż? - Nie słyszałaś? To obcy! Czeka, żeby porozmawiać z nami, ale mówi, że nie może nam za dużo wyjawić. Musimy mu pomóc, Beck. To największa, najbardziej podniecająca, historyczna... Becket zwymiotowała. - Kiedy wreszcie poczuję się lepiej? - Niedługo, obiecuję. Chodź z powrotem do kajuty. Okna były rozsunięte. Kiedy nieznajomy uniósł się i ruszył w ich stronę, oblało go światło brzasku, odbitego od śniegu. Becket, pełna podejrzeń, pytań i mdłości, na jego widok zapomniała o oddychaniu. Był najpiękniejszą osobą, jaką kiedykolwiek widziała. Jego włosy miały kolor indygo, oczy były perłowoniebieskie niczym lodowiec, a białobłękitna skóra wyglądała niczym wypolerowana. Nagle zapragnęła jej dotknąć. Całej naraz, natychmiast. Lila odkaszlnęła. - Och. Jestem Becket Błękitnozielona. - Antonio Alessandro Boticelli. - Och. - Tak się nazywa - wyjaśniła niecierpliwie Lila. - Becket, dobrze się czujesz? - Co? A, tak. - To terrańskie nazwisko, które sobie przyjął. Postanowiłam nazywać go Tonio. - Tonio. Cudownie. - Becket głęboko zaczerpnęła powietrza, westchnęła i szybko i niezupełnie celnie usiadła na koi. - Tonio, o co tu u diabła chodzi? - Ja nie wiem "diabła"? - odparł. Miał mocny tenorowy głos i przejawiał tendencję do nadawania wszystkim zdaniom intonacji pytającej. - Chodzi, dzieje się? Co się dzieje, to mężczyźni wierzą zabili mnie. Kobiety chcą mnie zabić. Jestem ambasador. Potrzebuję... eee... pomoc? - Oczywiście - powiedziała Lila. - Może - rzekła Becket. Lila spojrzała na nią z oburzeniem. - Po pierwsze, skąd jesteś? Wyglądało jednak na to, że Tonio nie mógł dokładnie wyjaśnić, skąd przybył, dysponując jedynie niewielkim zasobem angielskiego. Powiedział im, jak się nazywa jego planeta i słońce; brzmiało to jak melodia na oboju, ze znakiem zapytania na końcu. Znacznie dalej niż Ziemia od Nowego Początku, ale "szybciej pomiędzy", cokolwiek by to znaczyło. Uprzejmie odmówił podania obecnego położenia swego statku i składu załogi poza faktem, że na pokładzie znajdowali się osobnicy zarówno żeńskiego, jak i męskiego rodzaju. Powiedział jednak, choć sporo czasu zajęło im rozszyfrowanie jego słów, że jego statek zwiadowczy, obecnie niesprawny - według jego określenia "w powolnej przestrzeni" - funkcjonował bardzo podobnie do "Karuzeli". Sam się w nim znajdował i przy swym tak nieszczęśliwie zakończonym lądowaniu wziął Nowy Początek za Ziemię. Tonio nie ucierpiał, lecz jego statek wyparował. - Niezła pomyłka - rzekła Becket podejrzliwie. - Systemy w szybkiej przestrzeni bardzo bliskie? - wyjaśnił uprzejmie Tonio. - My nie zna innych... eee... ludzkich miejsc. My znalazł wiadomość, urządzenie z wiadomością, tylko z Ziemi. - Zgadza się! - Lila wyglądała jeszcze promienniej niż zwykle. - Parę lat temu Terranie wysłali sondę sygnalizacyjną. Pamiętam zdjęcia. Wyobraź sobie, to naprawdę poskutkowało! - Tak, wyobrażam sobie - odparła kwaśno Becket. - Widzisz, Tonio, Terranie mają najlepszy sprzęt i w ogóle, ale ludzie mieszkają na wielu planetach. Jakie są wobec tego twoje dyplomatyczne plany? Perłowe oczy zamrugały, zagubione. - Nieważne, jedź dalej ze swoją historią. Dalej opowieść głosiła, że Tonia zabrał na pokład "Karuzeli" pułkownik Cirona, tylko po to jednak, aby ukryć go w terrańskiej ambasadzie i przez tydzień intensywnie przesłuchiwać. Toniowi wszelako nie odpowiadało to, wyjawił zatem pułkownikowi bardzo niewiele. Kiedy pytania stały się zbyt uciążliwe, udał chorobę i śmierć ("Najłatwiejsze do zrobienia"). Cirona wiedział, że statek macierzysty będzie szukał swego ambasadora i postanowił zrzucić całą winę na Nowy Początek, podrzucając zwłoki ważnej senator, mającej przybyć do Nowego Seattle za kilka dni. - Bardzo sprytne - skomentowała Becket - wszyscy winią nas, powstaje polityczny chaos, więc wkraczają Terranie. Cirona zostaje gubernatorem nowej kolonii i przejmuje negocjacje ze statkiem. Kolejny piękny krok na drodze do kariery. Plan ten jednak zawiódł, gdy Ochrona skorzystała z nieobecności pułkownika, aby dokonać rewizji w ambasadzie w poszukiwaniu dowodów dotyczących rzekomej inwazji. Kiedy wkraczali frontową bramą, nadmiernie przebiegły oficer terrański wyśliznął się tyłem i ukrył Tonia na jachcie dowódcy, w chwilę przedtem, nim wszyscy Terranie musieli stawić się w ambasadzie do raportu. - To dlatego nie było strażników! - zrozumiała Lila. "Karuzela" musiała wydawać się idealną skrytką, póki nie wystartowała. Oto więc stały przed nimi zwłoki, z każdą chwilą lepiej mówiące po angielsku. Tonio wydawał się być raczej zadowolony ze swego fortelu i co więcej, ze wszystkiego innego. Uśmiechał się czarująco. - Czego zatem chcesz od nas? - spytała Becket, usiłując jednocześnie skupić się na bieżącej sytuacji i na swoim pożądaniu. - Muszę... wrócić? Wrócić na Płaskowyż. Tam jest... eee... urządzenie, które zostawił, zostawiłem, do komunikacji z innymi ze mnie? Innymi jak ja. Brzmiało to jeszcze bardziej zagadkowo, aż wreszcie Lila i Becket zrozumiały: tuż przed katastrofą Tonio wystrzelił coś w rodzaju urządzenia naprowadzającego, aby móc zawiadomić swój macierzysty statek. Stwierdził jednak, że naprowadzacz nie funkcjonuje prawidłowo - mówiąc to zademonstrował im obwody, wszczepione pod powieką lewego oka, a Becket o mały włos ponownie nie zwymiotowała - musiał więc odnaleźć go i skorygować sygnał. - A wtedy co? - dopytywała się Becket. Tonio przeniósł wzrok na Lilę, a potem z powrotem na nią. - Czego się spodziewa? Mój statek przyleci, będziemy rozmawiać o przyjaźni, handlu, sprawach dyplomatycznych. Jestem ambasadorem obcej rasy. Ach, proszę, ja nie wiem, kto wy jesteście? Dobre pytanie: k i m były? Jak wyjaśnić szulerkę wysłannikowi z gwiazd? Wspólniczki spojrzały na siebie pustym wzrokiem, a do Becket dotarły dwie prawdy: że rzeczywiście był to historyczny moment i że do niego nie dorosła. Ona, Becket Błękitnozielona, nikt szczególny, mogła wpłynąć na całe przyszłe stosunki między dwoma obcymi rasami. Mogła zdeterminować przyszłość siedemnastu planet, zamieszkanych przez ludzi. I niezliczonych należących do obcych. Mogła zostać bohaterką. Albo też mogła wsunąć dłoń na plecy Tonia, przyciągnąć go do siebie i zobaczyć, co się stanie. Lila nie przejęłaby się, a jeśli nawet... Z kokpitu doleciało natarczywe buczenie tablicy gadacza. Swym kapitańskim tonem Lila poinformowała: - Kazałam gadaczowi wyłapywać wszelkie wiadomości o nas. Tonio, musimy uruchomić cyrkulację wody. Czy mógłbyś napełnić śniegiem ten zbiornik, w którym cię znalazłyśmy? - Oczywiście! Jestem... szczęście? Pomóc? - Becket? - Idę. Włączyły się w środek wiadomości, potem obejrzały nagrany początek. Nowiny były fascynujące. W czasie kilku godzin, które minęły od ich rozstania z porucznik Daltic, ambasada terrańska zawiadomiła o porwaniu i możliwym morderstwie wysokiego oficera, a Senat Nowego Początku oskarżył ambasadę o sztuczne rozdmuchiwanie faktów, mające odwrócić uwagę od tajemniczego statku z Płaskowyżu. Ochrona poszukiwała porywaczy, jednocześnie mobilizując siły na wypadek, gdyby cała sprawa okazała się terrańskim spiskiem, a biskup Nowszego Jorku oznajmiła, że będzie się modlić za nieśmiertelne dusze kidnaperów. Becket zerknęła przez wizjer na miejsce, gdzie Tonio gromadził śnieg. - A to dopiero tekst oficjalny - powiedziała lekko. - Niebiosa jedynie wiedzą, jakie każdy z nich naprawdę ma plany. Może poza władzami kościelnymi. - Z wyjątkiem nas - dodała Lila. - My mamy zamiar mu pomóc. Prawda? - Jeżeli mówiąc "pomoc" masz na myśli porzucenie go gdzieś pod miastem i zwiewanie z całych sił, to tak. Jeżeli cokolwiek innego, nie. - Nie możemy przecież... - Lila, widzisz to? To moje ciało. Jedyne, jakie posiadam, i mam zamiar nacieszyć się nim jeszcze trochę. Nie dbam o to, co Tonio mówi o znajomości współrzędnych, ten cholerny nadajnik może być wszędzie między nami a biegunem. Odnalezienie go zabierze całe tygodnie, zresztą sama słyszałaś. Jeżeli Cirona dowie się, że Tonio wciąż żyje, będzie musiał pozbyć się nas, aby kryć siebie. A Ochronę od dawna i tak świerzbią ręce przez całe to kręcenie się w kółko w poszukiwaniu szpiegów. Jedno spojrzenie na Tonia i przerobią go na kompost. - Ale co się z nim stanie, jeśli go porzucimy? Sama powiedziałaś, że już pół Nowego Początku cierpi na gorączkę inwazyjną. Ludzie pomyślą, że jest terrańskim szpiegiem - nie będzie miał żadnej szansy! - Dobrze, to zostawimy go gdzieś na pustkowiu, na przykład tutaj i wyślemy anonimową informację, gdzie go można znaleźć. - A komu ją prześlemy? Terranom czy Senatowi? Komu możemy w tej sprawie zaufać? - Nie wiem! Zdawało mi się, że to my kantujemy. Jakim cudem gramy naraz po stronie pozytywnych? Wcale mi się to nie podoba! - Backet, kręcisz! - Oczywiście, że kręcę! To właśnie robią tchórze w podobnych sytuacjach! - Wpadła do kajuty i oparła się o okno. Tonio stał na zewnątrz, przy dolnej śluzie i ładował śnieg. Kiedy tak obserwowała go, rozważając tchórzliwe myśli, nad jego głową przemknął lodowcowy sokół, podobny szkarłatnemu ostrzu. Tonio powiódł za nim szeroko rozwartymi oczami, dostrzegł ją w oknie i uśmiechnął się. Poczuła, jak krew uderza jej do głowy. Wbrew pogłoskom, nigdy jeszcze nie miała mężczyzny. Ale przecież Tonio nie był mężczyzną, prawda? To podarek losu, gwiazdka z nieba... - Becket, posłuchaj. To niesłychanie ważne - Lila przyłączyła się do niej przy oknie. - Inna rasa rozumna, przybywająca, aby się z nami spotkać. To zmieni wszystko! A jeśli nawet reszta zupełnie cię nie wzrusza, to Tonio jest niewinną istotą w niebezpieczeństwie i... - I ma niesamowite feromony. - Becket! - Lila cofnęła się o krok i wbiła w nią wzrok. - Nie mówisz chyba poważnie! - No, ma coś! Święta matko, Lila, ciśnienie skacze mi od samego patrzenia na niego! Wyobrażam sobie, co... - Beck, to m ę ż c z y z n a. I o b c y! - Nikt tak fantastyczny nie jest dla mnie obcy, dziecinko - Becket niechętnie odwróciła się od okna i uśmiechnęła się. - Naprawdę nie czujesz się ani odrobinę... - Jasne, że nie! - Lila Prawie Nigdy... - I Becket Niemal Zawsze - to był ich stary prywatny dowcip. Lila zaśmiała się teraz, lecz nie zrezygnowała. - Pomożemy mu, prawda, Beck? - Naprawdę? - Becket starała się poczuć bohatersko. Nic z tego. - Musi być jakiś inny... PADNIJ! Za plecami Lili pojawił się Cirona. Becket zepchnęła ją z linii ognia. Cirona jednak nie zareagował, bo go tam nie było. To tylko obraz, mniej więcej dwa razy mniejszy od oryginału, migotał w powietrzu nad koją. Zblakł, po czym ponownie wyostrzył się. Cirona siedział za biurkiem, przynajmniej na tyle, na ile mógł to przekazać nadajnik. Jego twarz miała uprzejmy, grzeczny wyraz. - Gdzie nasz projektor? - wyszeptała Becket, rozglądając się po kajucie. Nie musiała szeptać. Cirona mógł je usłyszeć jedynie gdyby nadały własne holo. Lila wskazała na elegancką skrzyneczkę wbudowaną w barek. - Nie dotykaj tego - poradziła. - Jeśli odpowiemy, może nas zlokalizować. Jakby reagując na sygnał, pułkownik przemówił: - Obywatelko Błękitnozielona - jego spojrzenie utkwiło gdzieś w powietrzu nad głową Lili. - To nienamierzalny kanał dyplomatyczny, chroniony na obu końcach. Musimy przedyskutować sytuację w cztery oczy. Proszę odpowiedzieć. - Lila, czy on kłamie? Lila na chwilę zniknęła w kokpicie, po czym wróciła. - Nie sądzę. Zaryzykujemy? Becket zaczęła bębnić palcami o barek. - Chyba powinnyśmy. Nie możemy tu siedzieć całą wieczność, potrzebujemy więcej faktów. A nie wydaje mi się, żeby chciał o nas donieść Ochronie. Ale gdy ja tu będę zasuwać, ty przygotuj statek do startu, jakby co. I pozamykaj, proszę, okna. Po co pokazywać mu krajobraz. Lila posłuchała. Becket zaś wyregulowała nadajnik i usadowiła się, gotowa do transmisji. Jedynie raz czy dwa używała przedtem prywatnego holo i poczuła nagle idiotyczną tremę. Po czym obraz Cirony spojrzał prosto na nią. - Jest pani, obywatelko! Doskonale. Zawsze rozsądniej jest negocjować, kiedy przegrywa się w końcówce. - To nie chroma, pułkowniku - warknęła. - A my mamy jedynego asa w talii. - Niewątpliwie - Cirona uśmiechnął się. - Ze sposobu, w jaki leciał "Caruso", wnioskuję, że ambasador Boticelli jeszcze żyje, dziękuję jednak za potwierdzenie moich przypuszczeń. Rzecz jasna, jestem zachwycony. Tak przy okazji, mam nadzieję, że dobrze dbacie o mój statek. Becket poczerwieniała. - Ma pan na myśli nasz statek. Przegrał go pan i przegrał pan też zwłoki. Naprawdę zawaliliście tę sprawę, nie? Cirona jednak wzruszył tylko ramionami. - Co się stało, to się nie odstanie. Jedyną rzeczą, jaka mnie w tej chwili interesuje, jest bezpieczny powrót ambasadora do naszej placówki, aby rząd terrański mógł odpowiednio go powitać i nawiązać stosunki z jego ludźmi. - Przypuszczam też, że chciałby się pan oczyścić z oskarżeń o morderstwo? A dokładnie o usiłowanie morderstwa? Cirona potrząsnął głową. - Nie ma potrzeby melodramatyzowania, obywatelko. Wie pani, że nie chcieliśmy skrzywdzić ambasadora. Zdaje sobie pani również sprawę, że będzie on bezpieczniejszy z nami, czy też na statku lecącym na Ziemię, niż zdany na łaskę waszych wojskowych. Najbardziej wpływowi senatorzy Nowego Początku są prawie przekonani, że ambasador przygotowuje przyczółek dla inwazji, z waszą zdradziecką pomocą. Niewątpliwie wszyscy troje zostaniecie zabici natychmiast. Miał rację. Becket czuła to w swych dygoczących kościach. Nawet jeśli Tonio zdołałby wezwać swój macierzysty statek, Ochrona zdecydowałaby, że to terrański atak i zaczęła wojnę. Ale jeśli Cirona przejmie rokowania, wmanewruje ludzi Tonia w przyznanie preferencji Ziemi. Starała się utrzymać chromianą twarz. - Wyjaśnimy im, co się stało. Posłuchają. - Kogo? Pary drobnych kryminalistek, z których jedna podejrzana jest o heteroseksualizm? Proszę się zastanowić - jego głos na moment stwardniał. - Obywatelko, to jest sprawa najwyższej wagi dla całej ludzkości. Jeżeli ma pani choć odrobinę honoru, przekaże mi pani ambasadora i będzie trzymać się z daleka od spraw, do których pani nie dorosła. Oczywiście możemy też dobrze zapłacić. Jak dobrze? - machinalnie zaciekawiła się Becket. Poczucie nagłego wstydu wywołało u niej wściekłość. K u p i ć od niej Tonia, jakby był on garścią żetonów do chromy, ona zaś jedynie nieważną szulerką? - Prędzej spotkamy się w piekle - oznajmiła drżącemu wizerunkowi. - Lila i ja mamy takie samo prawo uczestniczenia w tym wszystkim, jak i ty! Pokażemy ci, co to jest honor, ty przebrzydły... Zachłysnęła się słowami, po czym dziabnęła w nadajnik, aby przerwać połączenie i odciąć napływające sygnały. - Lila! - Jestem - wspólniczka, stojąca w przejściu, promieniowała zadowoleniem. - Wprowadziłam już współrzędne Toniego. Jestem z ciebie dumna, Beck. - Oszczędź mi tego do czasu, aż przeżyjemy to kretyńskie zamieszanie, j e ż e l i je przeżyjemy, bo zapewne nie, a gdyby nawet to... - Becket, serce moje? - Co? - Zamknij się i zapnij pasy. - To tutaj - powiedziała Lila. Hen pod skrzydłami "Karuzeli" morze połyskiwało wokół skupiska drobnych wysepek. Przed nimi, oddalona zaledwie o parę minut lotu, wznosiła się falbaniasta linia gołych skał, nieprawdopodobnie wysokich i wyrównanych, lśniących odbitym blaskiem popołudniowego słońca niczym złota ściana. Pieniężny Płaskowyż. - Najwyższy czas - mruknęła Becket z szerokim ziewnięciem, próbując doprowadzić jakoś do porządku ruinę, będącą niegdyś jej najlepszym kombinezonem. Obecnie jedynym. - Czy naprawdę musiałyśmy tak bardzo krążyć? Nie cierpię latać, gdy śpię. - W ogóle nie cierpisz - odparowała Lila. - Powszechnie nazywa się to zmyleniem przeciwnika, a nie krążeniem dookoła. Dzięki temu dotąd nas nie wykryli. - Nie znosisz latania? - Tonio wydał z siebie zaskoczony dźwięk oboju. W ogóle się nie kładł, ku wielkiemu zresztą żalowi Becket, jego oczy jednak zachowały swój lodowy blask, Lila zaś, wciąż w tej samej czerwonej sukience, wyglądała bardziej na królową balu niż na uciekinierkę z tegoż. Piloci nachylili się ku sobie i wybuchnęli śmiechem. Becket nie czuła się wcale rozbawiona. - Tonio uczył mnie latać bez pomocy stabilizatorów - oznajmiła Lila. - Ona tak szybko się uczy! - Prawda? Musi to być zasługą jej obiektywnego, bezosobowego podejścia. Trzymaj się tego, Lila. Kto wie, czego jeszcze zdołasz się nauczyć. Lila rzuciła jej ostre spojrzenie, zew instrumentów nie pozwolił jednak na nic więcej. Łagodnym łukiem poprowadziła "Karuzelę" na spotkanie płyskowyżu, rozległej płaszczyzny pokrytej trawą i rozsianymi wokoło kamieniami. Skalne ściany opadały na setki metrów, w dole z hukiem rozbijały się o nie fale. Tonio był pewien, że jego nadajnik znajdował się tutaj, na tym właśnie cyplu. Obserwując wspólniczkę delikatnie podchodzącą do lądowania, Becket z rozdrażnieniem myślała o porozumieniu, jakie nawiązała ona z Toniem. Pragnienie to rzecz naturalna, zazdrość jednak była po prostu paskudna. Poszukiwania trwały aż do zmroku. Z bliska cypel okazał się nierówny i pofałdowany, poprzecinany wąskimi szczelinami porośniętymi badylami i prowadzącymi od miejsca ich lądowania aż do krawędzi. - Tonio - zagadnęła Becket w trakcie przeczesywania terenu; Lila trzymała wartę w kokpicie. - Tonio, jesteś pewien, że to tutaj? Mógł przecież wpaść do morza, czy roztrzaskać się o kamień. - Czemu? - obcy był niezłomnie radosny i niezmiennie śliczny. Jego gładkie błękitne dłonie rozsuwały szorstką trawę, fioletowe włosy rozwiewał wiatr. - Czemu co? - Czemu sygnalizator miałby wpaść albo się zepsuć? To dobry sygnalizator, ten mój. Becket przetrawiała informację przez moment. Nagle nadepnęła na ostry kamień i wrzasnęła. Nie był to jednak kamień, tylko nadajnik, który wyglądał jak skalny odłamek. Zagruchał jak gołąb, kiedy Tonio podniósł go i zalśnił niczym gwiazda, gdy przytknął go do lewego oka. - Teraz już dobrze - powiedział lekko - wiadomość poszedł. - Mogę to zobaczyć? Becket sięgnęła po przedmiot, Tonio jednak rozgniótł go w dwukciukowej dłoni i wyrzucił do morza. - Zużył, więcej nie użyje - jego twarz przybrała nowy wyraz, którego nie umiała odczytać. - Teraz czekać. Becket nie wzięła pod uwagę czekania, rzecz jasna jednak, że statku kosmicznego nie da się przywołać jak taksówki. Zdaniem Tonia w grę mogło wchodzić parę dni. Słońce zapadło w chwale, wzeszły księżyce, a ona przemierzała kajutę, przewidując wszystkie możliwe katastrofalne skutki ich bezsensownego postępowania. Cirona znajdzie ich, zabije je z Lilą i porwie Tonia. Ochrona przybędzie przed nim, zabije Tonia, a ją i Lilę zapuszkuje. Przyleci statek Tonia i zabije wszystkich. Becket zabije się sama, sfrustrowana dławionym pożądaniem... - Wydaje mi się - szepnęła do Lili, kiedy Tonio wywędrował do kubryku - że skoro już i tak jesteśmy zgubieni, mogłabym chociaż zapytać o seks na jego planecie. Tak dla informacji. - A mnie się zdaje - odparła Lila swym kapitańskim tonem - że powinnaś przejść się na zewnątrz i postarać się opanować. - Panować nad sobą? - głos Becket wzniósł się o kilka tonów. - Jestem tu przytkana z dwójką najpiękniejszych ludzi na tej planecie,