7606
Szczegóły |
Tytuł |
7606 |
Rozszerzenie: |
PDF |
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres
[email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.
7606 PDF - Pobierz:
Pobierz PDF
Zobacz podgląd pliku o nazwie 7606 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.
7606 - podejrzyj 20 pierwszych stron:
Tom Clancy
Czas Patriot�w
Dla Wandy
Kiedy z�o zaczyna si� organizowa�, dobrzy ludzie
musz� po��czy� swe si�y; inaczej zgin� jeden po
drugim, jako niewarte wsp�czucia ofiary niegodnej
szamotaniny.
Edmund Burk�
Ca�a ta polityczna retoryka p�yn�ca do nas z zagranicy, nie jest w stanie przes�oni� jednego
bezspornego faktu - wed�ug wszelkich norm
cywilizowanego �wiata terroryzm jest zbrodni�,
pope�nian� na niewinnych ludziach, cz�sto z dala
od sceny danego konfliktu politycznego i jak
zbrodnia musi by� traktowany...
To zrozumienie zbrodniczej natury terroryzmu le�y
u podstaw naszej nadziei na uporanie si� z tym
zjawiskiem...
U�yjmy wi�c dost�pnych nam �rodk�w. Wezwijmy
do wsp�pracy, bo mamy prawo oczekiwa� jej od
ca�ego �wiata. Wsp�lnymi si�ami starajmy si�
ogranicza� obszary, na kt�rych ci tch�rzliwi
szubrawcy mog� czu� si� bezpieczni, a� wreszcie
jako zwykli przest�pcy zostan� postawieni przed
obliczem sprawiedliwo�ci i w publicznym procesie
os�dzeni za pope�nione zbrodnie. I otrzymaj� kar�,
na jak� po wielokro� zas�u�yli.
William H. Webster, Dyrektor Federalnego Biura �ledczego ~ 15.10. 1985
1
S�oneczne popo�udnie w Londynie
W ci�gu p� godziny Ryan dwukrotnie znalaz� si� o krok od �mierci.
Dzie� by� pi�kny, pogodny, popo�udniowe s�o�ce wisia�o nisko na bezchmurnym niebie. Po kilku godzinach wysiadywania na niewygodnym krze�le, Ryan chcia� si� przej��, rozprostowa� zesztywnia�e stawy, tote� kaza� zatrzyma� taks�wk� kilka przecznic wcze�niej. Ruch na ulicach by� stosunkowo niewielki. Troch� go to zdziwi�o, ale i ciekaw by�, jak te� wygl�da miasto w porze wieczornego szczytu. Tutejszych ulic najwyra�niej nie budowano z my�l� o samochodach i Jack by� pewien, �e za kilka godzin zapanuje na nich nielichy chaos. Londyn od samego pocz�tku wyda� mu si� miastem stworzonym do spacer�w, szed� wi�c swym zwyk�ym, energicznym krokiem, nie zmienionym od czas�w s�u�by w piechocie morskiej, pod�wiadomie wystukuj�c rytm marszu grzbietem notebooka o nog�.
Zanim dotar� do skrzy�owania, ulica zrobi�a si� ca�kiem pusta i mo�na by�o przej�� na drug� stron�. Tak jak czyni� to od dziecka, machinalnie spojrza� w lewo, w prawo, potem zn�w w lewo i wkroczy� na jezdni�...
Prosto pod czerwony, pi�trowy autobus, kt�ry ochryple porykuj�c klaksonem min�� go w odleg�o�ci nie wi�kszej ni� p� metra.
- Za pozwoleniem szanownego pana...
Ryan odwr�ci� si�, staj�c oko w oko z policjantem, tutaj nazywanymi posterunkowymi, jak sobie przypomnia�, w mundurze i he�mie jak z komedii Macka Senneta.
- Prosz� zachowa� ostro�no�� i przechodzi� ulic� na skrzy�owaniu. Zechce pan tak�e zwr�ci� uwag� na znaki na jezdni. W ten spos�b b�dzie pan wiedzia�, czy patrze� w lewo, czy w prawo. Staramy si� nie traci� zbyt wielu turyst�w w wypadkach drogowych.
- Sk�d pan wie, �e jestem turyst�?
Policjant u�miechn�� si� pob�a�liwie. Teraz, s�ysz�c akcent Jacka, nie m�g� mie� ju� �adnych w�tpliwo�ci.
- Poniewa� spojrza� pan w niew�a�ciwym kierunku i jest pan ubrany jak Amerykanin. Jeszcze raz prosz� o ostro�no��. �ycz� mi�ego dnia. - Przyja�nie skin�� g�ow� i odszed�, zostawiaj�c Ryana sam na sam z pytaniem, co takiego jest z jego nowiutkim, trzycz�ciowym garniturem, �e poznaj� w nim Amerykanina.
Pos�usznie pomaszerowa� do skrzy�owania. Namalowany na asfalcie napis ostrzega�: SP�JRZ W PRAWO. Dla dyslektyk�w wymalowano odpowiedni� strza�k�. Jack zaczeka� na zielone �wiat�o i ruszy� przez jezdni�, pilnuj�c si�, by nie przekroczy� linii wyznaczaj�cej przej�cie dla pieszych. Musi pami�ta�, �eby bardzo uwa�a� na ulicy, zw�aszcza �e w pi�tek zamierza� wynaj�� samoch�d. Anglia by�a jednym z ostatnich kraj�w �wiata, gdzie ludzie nie nauczyli si� je�dzi� w�a�ciw� stron� drogi. Jack czu�, �e szybko do tego nie przywyknie.
Niemniej z innymi sprawami radzili sobie tutaj ca�kiem dobrze, my�la� leniwie, pr�buj�c uporz�dkowa� swoje spostrze�enia z pierwszego dnia pierwszej podr�y do Brytanii. Ryan by� bystrym obserwatorem i umia� szybko wyci�ga� wnioski. Znajdowa� si� w dzielnicy, stanowi�cej cz�� handlowo-us�ugowego centrum Londynu. Przechodnie byli ubrani lepiej, ni� przeci�tni Amerykanie, je�li nie liczy� punk�w o nastroszonych, pomara�czowych albo szkar�atnych w�osach. Architektura dzielnicy tworzy�a nieprawdopodobn� mieszanin� styl�w, od klasycyzmu po Miesa van der Rohe ((1886-1969) - niemiecki architekt, obok Gropiusa, Wrighta i Le Corbusiera zaliczany do tw�rc�w architektury wsp�czesnej), ale wi�kszo�� dom�w mia�a specyficzny wdzi�k starych budowli, w Waszyngtonie czy Baltimore dawno ju� zast�pionych r�wnymi rz�dami bezdusznych, szklanych pude�.
Wygl�d miasta i jego mieszka�c�w doskonale harmonizowa� z powszechn� tu uprzejmo�ci�. Jak dot�d Ryan nie mia� powod�w do narzekania na maniery Brytyjczyk�w. I cho� jego wakacje zapowiada�y si� pracowicie, wszystko wskazywa�o na to, �e b�d� r�wnie� przyjemne.
Mimo wszystko pewne szczeg�y londy�skiej ulicy wydawa�y si� odrobin� irytuj�ce. Cho�by te parasole widoczne u wi�kszo�ci przechodni�w. Przed wyj�ciem z domu Ryan skrupulatnie sprawdzi� aktualn� prognoz� pogody. Zapowiadano ni mniej ni wi�cej tylko pogodny dzie�, prawd� m�wi�c u�yto s�owa �upa�", chocia� temperatura nie przekracza�a dwudziestu stopni. Istotnie, to ciep�o jak na t� por� roku, ale �eby od razu �upa�"? Jack by� ciekaw, czy u�ywaj� tu okre�lenia �babie lato". Pewnie nie. Tak czy inaczej, po co im te parasole? Czy�by nie ufali lokalnej s�u�bie meteorologicznej? Mo�e to po braku parasola ten gliniarz pozna� w nim Amerykanina?
Czego jeszcze si� nie spodziewa�, to takiego mn�stwa Rolls-Royce'�w na ulicach. Przez ca�e �ycie widzia� nie wi�cej ni� tuzin samochod�w tej marki. Tu za�, chocia� mo�e nie je�dzi�y stadami, by�o ich naprawd� sporo. On sam je�dzi� pi�cioletnim Volkswagenem Rabbitem, ameryka�sk� wersj� Golfa.
Zatrzyma� si� przy stoisku z gazetami i kupi� egzemplarz �The Economist". Obliczanie nale�no�ci zabra�o mu kilka sekund. Grzeba� w drobnych, wydanych mu przez kierowc� taks�wki, a tymczasem sprzedawca czeka� cierpliwie i niew�tpliwie tak�e pozna� w nim Jankesa. Ruszy� dalej, przegl�daj�c w drodze gazet� i w pewnym momencie stwierdzi�, �e znajduje si� w po�owie niew�a�ciwej przecznicy. Stan�� jak wryty i pr�bowa� przypomnie� sobie plan miasta, kt�ry studiowa� przed opuszczeniem hotelu. Jack nigdy nie pami�ta� nazw ulic, mia� natomiast fotograficzn� pami�� do map. Doszed� teraz do ko�ca ulicy i skr�ci� w lewo. Dwie przecznice dalej w prawo i oto mia� przed sob� St. James Park. Zerkn�� na zegarek, przyszed� pi�tna�cie minut za wcze�nie. Teren obok pomnika Ksi�cia Yorku �agodnie opada� w g��b parku. Ryan min�� d�ugi, l�ni�cy biel� marmuru klasycystyczny budynek i przeszed� na drug� stron� ulicy.
Kolejn� zalet� Londynu by�a obfito�� zieleni. Park wygl�da� na do�� rozleg�y. Uwag� Jacka zwr�ci�y wypiel�gnowane trawniki. Tego roku ca�a jesie� musia�a by� wyj�tkowo ciep�a. Drzewa wci�� pokrywa�a masa li�ci. Ludzi by�o jednak niewielu. C�, Jack wzruszy� ramionami, �roda. �rodek tygodnia. Dzieciaki w szkole, dla doros�ych normalny dzie� pracy. Zreszt�, tak by�o najlepiej. Celowo przyjechali po zako�czeniu sezonu turystycznego. Ryan nie znosi� t�oku. To te� zosta�o mu po s�u�bie w Korpusie Piechoty Morskiej.
- Tatoo!
Ryan odwr�ci� si� i ujrza� swoj� c�reczk� wybiegaj�c� spomi�dzy drzew. P�dzi�a ku niemu, zapominaj�c oczywi�cie o bo�ym �wiecie. Dop�dzi�a ojca i jak zwykle skoczy�a mu w obj�cia. R�wnie� jak zwykle, Cathy Ryan pozosta�a daleko w tyle, bo nikt nie by�by w stanie dotrzyma� kroku ich ma�ej b�yskawicy. �ona Jacka i owszem, wygl�da�a na turystk�. Przez rami� przewieszony mia�a sw�j aparat fotograficzny marki Canon, wraz z futera�em, kt�ry na wakacjach s�u�y� jej dodatkowo jako pojemniejsza torebka.
- Jak posz�o, Jack?
Ryan poca�owa� �on�. A mo�e Anglicy nie robi� tego publicznie? - przemkn�o mu przez my�l.
- �wietnie. Traktowali mnie, jakbym by� u siebie. Wszystkie notatki siedz� sobie bezpiecznie tutaj. - Poklepa� sw�j notebook. -Niczego nie kupi�a�?
Cathy za�mia�a si�.
- Oni tutaj dostarczaj� zakupy do domu. - Jej u�miech powiedzia� mu, �e zd��y�a si� rozsta� z poka�n� cz�ci� pieni�dzy, kt�re przeznaczyli na zakupy. - Kupili�my co� naprawd� �adnego dla Sally.
- Ach, tak? - Jack pochyli� si� i zajrza� c�rce w oczy. - A c� to takiego?
- To niespodzianka, tato. - Ma�a chichota�a i, jak to dziecko w jej wieku, ani przez chwil� nie mog�a usta� w miejscu. Wyci�gn�a r�k� w stron� parku. - Tato, a tam jest jezioro z �ab�dziami i pekalinami!
- Pelikanami - poprawi� Jack.
- S� wielkie i bia�e! - Sally ogromnie spodoba�y si� pekaliny.
- Co� takiego - mrukn�� Jack. Spojrza� na �on�. - Zrobi�a� jakie� dobre zdj�cia?
- Jasne. - Cathy poklepa�a sw�j aparat. - Londyn zosta� ju� gruntownie obfotografowany. Chyba nie wola�by�, �eby�my ca�y dzie� po�wi�ci�y na zakupy? - Fotografia by�a jedynym hobby Cathy Ryan, uprawianym zreszt� z autentycznym powodzeniem.
- Nie daj Bo�e! - Ryan spojrza� w g��b ulicy. Nawierzchnia jezdni by�a tu bordowa, nie czarna, a wzd�u� chodnik�w ros�y drzewa wygl�daj�ce na buki. Jak si� nazywa ta ulica? The Mali? Nie m�g� sobie przypomnie�, a nie chcia� pyta� �ony, kt�ra w Londynie by�a nie po raz pierwszy. Buckingham Palace okaza� si� wi�kszy ni� przypuszcza�, ale zrobi� na nim wra�enie ch�odu. Widzia� jego bry��, oddalon� o trzysta metr�w i przes�oni�t� jakim� marmurowym pomnikiem. Ruch na jezdni zrobi� si� nieco g�stszy, ale nie wp�yn�o to na pr�dko�� pojazd�w.
- Co zrobimy z obiadem?
- Mo�emy z�apa� taks�wk� do hotelu. - Cathy spojrza�a na zegarek. - Albo jeszcze si� przej��.
- Restauracja w hotelu uchodzi podobno za dobr�. Tyle �e jeszcze za wcze�nie. W takich eleganckich lokalach nie dadz� cz�owiekowi zje�� wcze�niej ni� o �smej. - K�tem oka Ryan spostrzeg� kolejnego Rollsa zmierzaj�cego w stron� Pa�acu. Najch�tniej poszed�by ju� na obiad, ale raczej wola�by nie zabiera� ze sob� Sally. Czteroletnie dziewczynki i czterogwiazdkowe restauracje nie bardzo do siebie pasuj�. Gdzie� z lewej strony dobieg� go pisk hamulc�w. Ciekawe, czy w hotelu maj� opiekunk� do dzieci...
BUUUM!
Ryan a� podskoczy�, kiedy d�wi�k eksplozji rozdar� powietrze nie dalej ni� trzydzie�ci metr�w od nich. Granat, pomy�la� odruchowo. Pos�ysza� szeleszcz�cy odg�os przelatuj�cych blisko od�amk�w, a chwil� p�niej terkot broni maszynowej. Odwr�ci� si� i zobaczy� Rollsa stoj�cego na ukos w poprzek jezdni. Prz�d samochodu wydawa� si� jako� dziwnie opuszczony. Drog� blokowa�a mu du�a, czarna limuzyna. Przy prawym przednim b�otniku Rollsa sta� jaki� m�czyzna z Ka�asznikowem, strzelaj�c w jego przedni� szyb�. Inny obieg� w�z z lewej strony i zatrzyma� si� naprzeciw tylnych drzwi.
- Na ziemi�! - Ryan pochwyci� c�rk� za rami� i cisn�� j� w traw� za najbli�szym drzewem. Gwa�townie popchn�� �on�, kt�ra wyl�dowa�a obok dziecka. Za Rollsem sta�o nier�wnym szeregiem oko�o dziesi�ciu samochod�w, najbli�szy w odleg�o�ci mniej wi�cej pi�tnastu metr�w, tworz�c barier� na linii ognia mi�dzy strzelcem a Ryanami. Ruch z przeciwnej strony uniemo�liwia�a stoj�ca na �rodku ulicy czarna limuzyna. Cz�owiek z Ka�asznikowem jak op�tany zasypywa� Rollsa gradem pocisk�w.
- Co za sukinsyn! - Ryan patrzy�, nie wierz�c w�asnym oczom. - To ta cholerna IRA... zabijaj� kogo� w bia�y... - Przesun�� si� nieco w lewo. W g��bi ulicy widzia� ludzi. Odwracali si�, wytrzeszczali oczy, ka�da twarz naznaczona ciemnym k�kiem otwartych ze strachu i zdumienia ust. To nie sen, pomy�la� Ryan. To si� dzieje naprawd�. Tu� przed moimi oczami, jak na jakim� gangsterskim filmie. Dwa bydlaki morduj� ludzi. Tu i teraz. Po prostu morduj�. - Skurwysyny!
Ryan przesun�� si� jeszcze bardziej w lewo, kryj�c si� za b�otnikiem jednego z unieruchomionych samochod�w. M�g� teraz dostrzec drugiego m�czyzn�, stoj�cego przy lewych tylnych drzwiach Rollsa. Po prostu sta� z pistoletem w wyci�gni�tej r�ce, jakby spodziewa� si�, �e za chwil� wyskoczy nimi kt�ry� z pasa�er�w. Masywna sylwetka samochodu zas�ania�a Ryana przed wzrokiem cz�owieka z Ka�asznikowem, kt�ry w�a�nie pochyli� si� nad swoj� broni�. Ten bli�szy zwr�cony by� do� ty�em. Sta� w odleg�o�ci nie wi�kszej ni� pi�tna�cie metr�w. Ci�gle odwr�cony plecami. Ryan nie pami�ta� potem, �eby podejmowa� jak�kolwiek �wiadom� decyzj�.
Wybieg� zza stoj�cego samochodu, pochylony do przodu, z nisko opuszczon� g�ow� i wzrokiem wbitym w cel, kt�rym by� krzy� terrorysty, dok�adnie tak, jak to robi� na boisku w szkole �redniej. Przy�pieszaj�c gwa�townie, pokona� dziel�cy ich dystans w kilka sekund. Ca�y czas modli� si�, by m�czyzna jeszcze przez moment pozosta� nieruchomy. W odleg�o�ci dw�ch metr�w Ryan skoczy�, odbijaj�c si� z obu n�g. Jego trener mia�by pow�d do dumy.
Futbolowy manewr okaza� si� nad wyraz skuteczny. Uderzony niespodziewanie w plecy m�czyzna wygi�� si� w �uk. Ryan s�ysza� jak zatrzeszcza�y ko�ci, kiedy jego ofiara run�a na ziemi�, po drodze zawadzaj�c g�ow� o zderzak. Zerwa� si� b�yskawicznie zdyszany, ale zarazem czuj�c rozpieraj�c� go dzik� energi� i przykucn�� przy le��cym. Pochwyci� bro�, kt�ra wypad�a z d�oni terrorysty, pistolet nieznanego mu typu, przypominaj�cy dziewi�ciomilimetrowego Makarowa, czy jaki� inny z u�ywanych w bloku wschodnim. By� za�adowany i odbezpieczony, Ryan u�o�y� go pieczo�owicie w prawej d�oni, lewa r�ka wydawa�a si� jakby niesprawna, ale nie zwraca� na to uwagi. Spojrza� na obalonego przed chwil� m�czyzn� i strzeli� mu w biodro. Nast�pnie z pistoletem w wyci�gni�tym r�ku przesun�� si� wzd�u� zderzaka na praw� stron� Rollsa. Skuli� si� i ostro�nie wyjrza� zza tylnego b�otnika.
Ka�asznikow drugiego z zamachowc�w le�a� na ziemi. On sam ostrzeliwa� samoch�d z pistoletu. W drugim r�ku trzyma� jaki� przedmiot. Ryan odetchn�� g��boko i wysun�� si� zza Rollsa. Z�o�y� si�, bior�c na cel pier� m�czyzny. Tamten odwr�ci� g�ow�, potem nie odrywaj�c n�g od jezdni wykona� zwrot w lewo, kieruj�c bro� ku niemu. Obaj wystrzelili jednocze�nie. Ryan poczu� pal�ce smagni�cie w okolicy lewego ramienia, lecz zauwa�y�, �e wystrzelony przez niego pocisk dosi�gn�� klatki piersiowej terrorysty. Dziewi�ciomilimetrowy pocisk odrzuci� go do ty�u, niczym pot�ny cios pi�ci�. Ryan �ci�gn�� w d� poderwany odrzutem pistolet i strzeli� ponownie. Druga kula trafi�a m�czyzn� w podbr�dek, wychodz�c z ty�u g�owy. Jego czaszka eksplodowa�a chmur� r�owej cieczy. Niczym szmaciana lalka zwali� si� na jezdni� i znieruchomia�. Ryan trzyma� pistolet wycelowany w pier� terrorysty, a� do chwili, gdy zauwa�y� co si� sta�o z jego g�ow�.
- Dobry Bo�e!
Podniecenie, wywo�ane konieczno�ci� dzia�ania, nagle opad�o. Czas zacz�� biec zwyk�ym rytmem i Ryan poczu�, �e kr�ci mu si� w g�owie, �e brak mu tchu. Otwartymi ustami gwa�townie �apa� powietrze. Nieznana si�a, kt�ra dot�d pozwala�a mu utrzyma� si� na nogach, najwyra�niej go opu�ci�a. Z trudem zachowywa� r�wnowag�, walcz�c ze s�abo�ci� rozlewaj�c� si� po ca�ym ciele. Czarna limuzyna cofn�a si� o kilka metr�w i nabieraj�c pr�dko�ci przemkn�a obok niego, by po chwili znikn�� za rogiem w g��bi ulicy. Ryan nie pomy�la� nawet o spojrzeniu na tablic� rejestracyjn�. Oszo�omiony tempem wydarze�, wci�� jeszcze nie by� w stanie poj��, co si� sta�o.
Cz�owiek, do kt�rego strzeli� dwa razy, nie �y�. Oczy mia� otwarte, a na jego twarzy zastyg� wyraz zdumienia. Wok� g�owy rozlewa�a si� ka�u�a krwi. Ryan zmartwia�, spostrzeg�szy granat w okrytej r�kawiczk� lewej d�oni terrorysty. Pochyli� si� i stwierdzi�, �e zawleczka tkwi�a nienaruszona w drewnianej r�koje�ci. Powr�t do pozycji pionowej okaza� si� trudnym i bolesnym przedsi�wzi�ciem. Powolutku wyprostowa� si� jednak i spojrza� w stron� Rollsa.
Pierwszy granat roztrzaska� mask� samochodu. Przednie ko�a by�y wykrzywione, puste opony rozp�aszczy�y si� na nawierzchni ulicy. Kierowca nie �y�. Obok niego widnia�y zw�oki drugiego m�czyzny. Wybuch rozni�s� na kawa�ki grub� przedni� szyb�. Twarz kierowcy znikn�a, a w jej miejscu znajdowa�a si� krwawa, g�bczasta masa. Na szklanej przegrodzie za przednimi siedzeniami wida� by�o czerwone smugi. Jack podszed� do tylnych drzwi i zajrza� przez okno. Zobaczy� m�czyzn�, le��cego na pod�odze twarz� do do�u i wystaj�cy spod niego r�g sukienki. Zastuka� r�koje�ci� pistoletu w szyb�. M�czyzna poruszy� si�, potem zn�w zastyg� w bezruchu. Przynajmniej on prze�y�.
Ryan spojrza� na sw�j pistolet. Wystrzela� wszystkie naboje; magazynek by� pusty, zamek zatrzyma� si� w tylnej pozycji. Z ka�dym oddechem czu� teraz wstrz�saj�ce nim dreszcze. Nogi mia� jak z waty. R�ce zaczyna�y trz��� si� konwulsyjnie, na co zranione rami� odpowiada�o kr�tkimi falami ostrego b�lu. Rozejrza� si� i zobaczy� co�, co kaza�o mu zapomnie� o tym.
By� to p�dz�cy ku niemu �o�nierz, o kilka metr�w wyprzedzaj�cy biegn�cego jego �ladem policjanta. Kt�ry� z wartownik�w spod Pa�acu, pomy�la� Jack. �o�nierz zgubi� po drodze swoj� futrzan� czap�, ale nadal dzier�y� samoczynny karabin z zatkni�tym na luf� dwudziestocentymetrowym bagnetem. Ryan przez moment zastanawia� si�, czy to mo�liwe, �e karabin jest za�adowany, ale natychmiast doszed� do wniosku, �e nie op�aca si� tego sprawdza�. To gwardzista, uspokaja� sam siebie, zawodowy �o�nierz z doborowego pu�ku, kt�ry musia� dowie��, �e zna si� na swoim fachu, zanim pos�ano go do szk�ki wypuszczaj�cej �o�nierzyk�w, b�d�cych turystyczn� atrakcj�. Mo�e nie gorszy od naszych z piechoty morskiej. Sk�d wzi�� si� tutaj tak szybko?
Ryan powoli wyci�gn�� przed siebie r�k� z pistoletem i zwolni� zatrzask magazynka, kt�ry z grzechotem upad� na jezdni�. Nast�pnie odwr�ci� bro� tak, �eby �o�nierz widzia�, i� nie jest na�adowana. Po�o�y� pistolet na ziemi i cofn�� si�. Pr�bowa� podnie�� r�ce do g�ry, ale lewe rami� okaza�o si� zupe�nie bezw�adne. Gwardzista by� coraz bli�ej, bieg� zerkaj�c na boki, ale jednocze�nie ani na chwil� nie spuszcza� wzroku z Ryana. Zatrzyma� si� trzy metry od niego, z karabinem trzymanym nisko przed sob�. Ostrze bagnetu mierzy�o prosto w gard�o Jacka, dok�adnie tak, jak nakazuje instrukcja walki wr�cz. Oddycha� ci�ko, ale w jego twarzy nie drgn�� ani jeden mi�sie�. Policjant jeszcze nie dobieg�, twarz mia� zakrwawion�, gor�czkowo wykrzykiwa� co� do ma�ego radiotelefonu.
- Spocznijcie, �o�nierzu - odezwa� si� Ryan. Stara� si� nada� swoim s�owom zdecydowane brzmienie, ale nie wypad�o to zbyt przekonuj�co. -Jeste�my po tej samej stronie. Dw�ch �obuz�w mamy ju� z g�owy.
Twarz gwardzisty nie zmieni�a wyrazu. Nie by�o w�tpliwo�ci: ch�opak to zawodowiec. Ryan mia� wra�enie, �e s�yszy jego my�li: jeden ruch i bagnet przebije cel na wylot. Jack by� w takim stanie, �e nie zdo�a�by unikn�� nawet pierwszego pchni�cia.
- Tatotatotato! - Ryan odwr�ci� g�ow� i ujrza� swoj� c�rk� biegn�c� ku niemu wzd�u� rz�du samochod�w. Ma�a zatrzyma�a si�, rozszerzonymi z trwogi oczyma ogarniaj�c rozgrywaj�c� si� przed ni� scen�. Nast�pnie przypad�a do ojca i obj�wszy obur�cz jego nog�, krzykn�a w stron� gwardzisty.
- Nie ruszaj mojego taty!
Zdziwiony �o�nierz spogl�da� to na c�rk�, to zn�w na ojca, kiedy pojawi�a si� Cathy. Zbli�y�a si� ostro�niej ni� Sally, z daleka pokazuj�c puste d�onie.
- Jestem lekarzem - oznajmi�a - ten cz�owiek jest ranny i wymaga mojej pomocy. Prosz� wi�c natychmiast opu�ci� bro�! - M�wi�a rozkazuj�cym tonem, jakby zwraca�a si� do pacjenta w swoim szpitalu.
Policjant chwyci� gwardzist� za rami�, co� do niego powiedzia� i chocia� Jack nic z tego nie zrozumia�, spostrzeg�, �e �o�nierz wyra�nie si� rozlu�ni�. Jego bro� zmieni�a po�o�enie. Zbiega�o si� coraz wi�cej policjant�w. Z wyciem syreny nadjecha� bia�y samoch�d. Nareszcie wszystko zaczyna�o toczy� si� normalnym trybem.
- Ty wariacie! - Z zawodowym spokojem Cathy ogl�da�a zranione rami�. Na nowym garniturze Jacka widnia�a ciemna plama. Materia� z szarego zrobi� si� purpurowy. Ryan trz�s� si� teraz na ca�ym ciele, a ci�ar uczepionej jego nogi Sally sprawi�, �e chwia� si� na nogach. Cathy uj�a go za praw� r�k� i ostro�nie posadzi�a na jezdni, opieraj�c
o bok samochodu. Odchyli�a marynark� i delikatnie dotkn�a zranionego miejsca. Jackowi ten dotyk wcale nie wyda� si� delikatny. Cathy wyj�a mu z wewn�trznej kieszeni chusteczk� i przycisn�a do rany.
- Nie wygl�da to zbyt dobrze - mrukn�a do siebie.
- Tato, jeste� ca�y zakrwawiony! - Sally nerwowo wymachiwa�a r�kami, ruchem kt�ry przywodzi� na my�l trzepotanie skrzyde� przestraszonego piskl�cia. Sta�a o krok od ojca i Jack chcia� wyci�gn�� do niej r�k�, pog�aska�, powiedzie� �e ju� wszystko w porz�dku, ale ten krok w tej chwili m�g� r�wnie dobrze liczy� tysi�c kilometr�w... A to, co czu� w lewym ramieniu, m�wi�o mu, �e istotnie nie jest z nim zbyt dobrze.
Wok� Rollsa kr�ci�o si� ju� oko�o dziesi�ciu zasapanych policjant�w. Trzej z nich z pistoletami w d�oniach obserwowali gromadz�cy si� t�um gapi�w. Od strony pa�acu nadbiegli jeszcze dwaj �o�nierze w czerwonych kubrakach. Do Ryan�w zbli�y� si� sier�ant policji, ale zanim zd��y� otworzy� usta, Cathy warkn�a rozkazuj�co:
- Prosz� natychmiast wezwa� karetk�!
- Ju� jest w drodze, prosz� pani - zadziwiaj�co grzecznie odpar� sier�ant. - Mo�e pozwoli pani nam si� nim zaj��?
- Jestem lekarzem - odpowiedzia�a kr�tko. - Ma pan n�? Sier�ant odwr�ci� si�, zdj�� bagnet z karabinu gwardzisty i pochyli�
si�, aby pom�c Cathy. Przytrzymywa�a marynark� i kamizelk�, a sier�ant ci�� materia�. Potem rozci�li koszul�, ods�aniaj�c rami�. Przez ten czas chusteczka ca�kowicie przesi�k�a krwi�. Cathy odj�a j� od rany
i cisn�a na bok. Jack zacz�� protestowa�, ale us�ysza�:
- Zamknij si�, Jack. - Cathy spojrza�a na sier�anta i ruchem brody wskaza�a Sally. - Prosz� j� st�d zabra�.
Sier�ant skin�� na gwardzist�, kt�ry zbli�y� si� i wzi�� dziewczynk� na r�ce. Odszed� kilka krok�w, trzymaj�c j� delikatnie przy piersi. Jack widzia�, �e ma�a p�acze �a�o�nie, ale mia� wra�enie, �e to wszystko dzieje si� gdzie� daleko od niego. Czu�, �e sk�ra pokrywa si� zimnym potem. Szok?
- Cholera - burcza�a pod nosem Cathy. Sier�ant poda� jej zw�j grubego banda�a. Przy�o�y�a go do rany, lecz zanim zd��y�a umocowa�, gaza zrobi�a si� czerwona. Ryan j�kn��. Mia� wra�enie, �e kto� wbija mu top�r pod �opatk�.
- Jack, co� ty, do diab�a, pr�bowa� zrobi�? - zapyta�a przez zaci�ni�te z�by Cathy, ci�gle borykaj�c si� z w�z�ami banda�a.
Nag�y gniew pom�g� Jackowi zapomnie� na chwil� o b�lu.
- Ja nie pr�bowa�em - warkn��. - Do kurwy n�dzy, ja to zrobi�em. - Wypowiedzenie tych s��w kosztowa�o go niemal reszt� si�.
- Jasne - mrukn�a Cathy. - Krwawisz jak �winia, Jack.
Robi�o si� coraz cia�niej. Ludzi przybywa�o. Wygl�da�o to tak, jakby wok� Rollsa skupi�o si� ze sto wyj�cych syrenami radiowoz�w, z kt�rych wyskakiwali policjanci w mundurach i po cywilnemu. Jaki� policjant, s�dz�c po naszywkach, oficer, wykrzykiwa� rozkazy. Wszystko to by�o frapuj�ce. Ryan mia� uczucie, �e siedzi w kinie, �e ogl�da co�, co dotyczy kogo� zupe�nie innego. Widzia� siebie, opartego plecami
o drzwi Rollsa, z koszul� przesi�kni�t� czerwieni�, jakby wylano na niego kube� farby. Cathy, r�kami czerwonymi od krwi, wci�� pr�bowa�a prawid�owo u�o�y� banda�. Jego c�rka po�yka�a �zy w ramionach ros�ego gwardzisty, kt�ry bodaj�e �piewa� jej jak�� piosenk� w nieznanym Jackowi j�zyku. Sally wpatrywa�a si� w ojca wzrokiem pe�nym rozpaczliwej udr�ki. Ca�a ta scena przez chwil� wydawa�a si� Jackowi dziwnie nierzeczywista i nies�ychanie zabawna, ale kolejna fala b�lu natychmiast sprowadzi�a go na ziemi�.
Policjant, kt�ry najwyra�niej obj�� dowodzenie akcj�, sprawdzi� rozstawienie uzbrojonych ludzi wok� Rollsa i podszed� do Ryan�w.
- Sier�ancie, przesu�cie tego cz�owieka. Cathy unios�a wzrok i warkn�a ze z�o�ci�:
- Cholera, otw�rzcie z drugiej strony. On krwawi.
- Tamte drzwi s� zablokowane. Prosz� mi pom�c.
Kiedy pochylali si� nad nim, Ryan s�ysza� coraz bli�szy odg�os syreny innego rodzaju. We tr�jk� zdo�ali przesun�� go o oko�o p� metra
i oficer otworzy� drzwi. Okaza�o si�, �e nie odsun�li Jacka do�� daleko. Kraw�d� otwieranych drzwi uderzy�a go w rami�. Ostatni� rzecz�, jak� us�ysza� nim straci� przytomno��, by� jego w�asny wrzask b�lu.
Powoli odzyskiwa� zdolno�� widzenia i mglist� �wiadomo�� otaczaj�cych go przedmiot�w, jakby pozbawionych fizycznych w�a�ciwo�ci. Znajdowa� si� w jakim� poje�dzie. Ko�ysa� si� na boki, a ka�dy taki ruch odzywa� si� w jego piersi niezno�nym b�lem. Sk�d� dobiega� go bliski, jednostajny, dr�cz�cy d�wi�k. Widzia� nad sob� czyje� twarze. Zdawa�o mu si�, �e je rozpoznaje. Cathy? Nie, ci ludzie mieli na sobie zielone fartuchy. Wszystko doko�a by�o jakie� niewyra�ne i zamazane, tylko ten pal�cy b�l w ramieniu i klatce piersiowej... Zamruga� oczami i osun�� si� w nie�wiadomo��, a kiedy si� obudzi�, by� ju� w innym miejscu.
Sufit wygl�da� z pocz�tku jak zamglona, pozbawiona szczeg��w p�aszczyzna. Nie wiedzie� czemu, Ryan zdawa� sobie spraw�, �e znajduje si� pod wp�ywem �rodk�w znieczulaj�cych. Po kilku minutach mozolnej koncentracji m�g� ju� stwierdzi�, �e sufit tworzy�y d�wi�koch�onne p�yty, oprawione w metalowe ramy. Niekt�re z owych p�yt, pomalowane na bia�o, widzia� wyra�niej i to pomog�o mu si� skupi�. Inne, z matowego plastiku, �wieci�y �agodnym blaskiem ukrytych za nimi �wietl�wek. Z czego� umocowanego pod nosem p�yn�� ch�odny gaz, wype�niaj�cy mu nozdrza. Tlen? Po kolei odzywa�y si� inne zmys�y, z oci�ganiem przesy�aj�c swoje informacje do m�zgu Jacka: jakie� niewidoczne, drobne przedmioty przyklejone do piersi. Czu� jak plaster ci�gnie go za w�oski, kt�rymi Cathy tak lubi�a si� bawi�, kiedy sobie podpi�a. Lewe rami�... na dobr� spraw� wcale nie czu� lewego ramienia. Ca�e jego cia�o by�o tak ci�kie, �e nie zdo�a�by si� poruszy� cho�by o centymetr.
Szpital - wywnioskowa� po d�u�szym namy�le. Dlaczego jestem w szpitalu? Znalezienie odpowiedzi na to pytanie wymaga�o B�g wie ile czasu, kiedy jednak tego w ko�cu dokona�, nareszcie m�g� w pe�ni poczu� si� cz�owiekiem, przebi� si� przez mg�� narkotycznego ot�pienia.
Czy�by i mnie postrzelili? Ryan powoli obr�ci� g�ow� w prawo. Z metalowego stojaka obok ��ka zwisa�a butelka z kropl�wk�. Biegn�ca od niej gumowa rurka znika�a pod prze�cierad�em, w miejscu gdzie znajdowa�a si� przywi�zana do ��ka prawa r�ka. Po wewn�trznej stronie �okcia powinien mie� wstawiony kateter, ale nic tam nie czu�. Usta mia� wyschni�te na popi�. No dobrze, ale przecie� nie ranili mnie z prawej strony... Pr�ba odwr�cenia g�owy w lewo zako�czy�a si� niepowodzeniem. Przeszkadza�o mu co� mi�kkiego, ale stawiaj�cego op�r nie do pokonania. Nie mia� si�y, �eby si� tym przejmowa�. Nawet zainteresowania swoim stanem nie traktowa� zbyt powa�nie. Z jakich� powod�w ciekawsze od w�asnego cia�a wyda�o mu si� otoczenie. Na przyk�ad te elektroniczne przyrz�dy i aparat podobny do telewizora, widoczne prosto przed nim. Le�a� w takiej pozycji, �e nie m�g� im si� dok�adnie przyjrze�. Monitor EKG? Pewnie co� w tym rodzaju. Wszystko si� zgadza�o. Znajdowa� si� w sali pooperacyjnej, niczym astronauta oplatany czujnikami przyrz�d�w, kt�re informowa�y, czy jeszcze �yje, czy ju� umar�. Pod wp�ywem �rodka znieczulaj�cego by� w stanie rozwa�a� t� kwesti� w spos�b doskonale obiektywny.
- O, ju� nie �pimy? -Ten g�os r�ni� si� od dochodz�cego z oddali, st�umionego be�kotu radiow�z�a. Ryan przycisn�� g�ow� do piersi, w ten spos�b zyskuj�c mo�no�� zobaczenia pi��dziesi�cioletniej piel�gniarki o twarzy Bette Davis, porysowanej zmarszczkami przez lata robienia gro�nych min. Chcia� si� odezwa�, ale usta mia� jakby sklejone �ywic�. D�wi�k, jaki zdo�a� wyda�, by� czym� po�rednim mi�dzy zgrzytaniem a krakaniem wrony. Zanim uda�o mu si� go zidentyfikowa�, piel�gniarka znikn�a.
Po mniej wi�cej minucie w polu widzenia Jacka pojawi� si� m�czyzna. Te� oko�o pi��dziesi�tki, wysoki, szczup�y, w zielonym, chirurgicznym kitlu. Z szyi zwiesza� mu si� stetoskop, w d�oni trzyma� co�, czego Ryan nie by� w stanie dojrze�. Wygl�da� na zm�czonego, ale twarz zdobi� mu zadowolony u�miech.
- A wi�c - rzek� - obudzili�my si�. Jak si� czujemy?
Tym razem Ryanowi uda�o si� wyartyku�owa� pe�ne krakni�cie. Lekarz skin�� na piel�gniark�. Zbli�y�a si� i pozwoli�a Jackowi poci�gn�� przez szklan� rurk� �yk zimnej wody.
- Dzi�ki.
Woda zwil�y�a mu tylko wn�trze ust. Nie by�o nawet co �yka�. Jakby wsi�k�a w bibu��, kt�r� sta�o si� jego podniebienie.
- Gdzie ja jestem?
- Na oddziale pooperacyjnym szpitala �w. Tomasza. Przeszed� pan operacj� lewego ramienia i barku. Jestem pa�skim lekarzem. Ja i m�j zesp� zajmujemy si� panem od oko�o sze�ciu godzin i wygl�da na to, �e jeszcze pan po�yje. - W ostatnich s�owach chirurga zabrzmia�o co� jak rezerwa. Niemniej zdawa� si� uwa�a� Ryana za udane dzie�o.
Angielskie poczucie humoru, jakkolwiek godne podziwu, w tej akurat sytuacji jest jakby zbyt kostyczne, ospale pomy�la� Ryan. Zastanawia� si� w�a�nie nad replik� na dowcip lekarza, kiedy spostrzeg�, �e do pokoju wesz�a Cathy. Bette Davis w piel�gniarskim fartuchu rzuci�a si� j� wyprasza�.
- Przykro mi pani Ryan, ale tylko personel medyczny...
- Jestem lekarzem. - Cathy poda�a chirurgowi swoj� plastikow� kart� identyfikacyjn�.
- Instytut Okulistyki Wilmera - czyta� na g�os. - Szpital im. Johna Hopkinsa w Baltimore. - Wyci�gn�� d�o� i u�miechn�� si� przyja�nie.
- Witam, pani doktor. Jestem Charles Scott.
- Zgadza si� - ochryple potwierdzi� Ryan. - Ona jest doktorem medycyny. A ja jestem doktorem historii. - Nikt nie zwr�ci� na niego uwagi.
- Sir Charles Scott? Profesor Scott?
- To ja - chirurg u�miechn�� si� �yczliwie.
Ka�dy lubi by� popularny, pomy�la� Ryan za jego plecami. - Jeden z moich wyk�adowc�w, profesor Knowles zna� pana osobi�cie.
- A, Dennis! Co u niego?
- Wszystko w porz�dku, jest zast�pc� ordynatora na oddziale ortopedii. Ma pan wyniki prze�wietlenia? - Cathy zmieni�a temat, g�adko przechodz�c do zagadnie� medycznych.
- Prosz�. - Scott wyj�� z koperty du�e zdj�cie i podni�s� je do �wiat�a. - To by�o zrobione przed operacj�.
- O, cholera. - Cathy zmarszczy�a nos. W�o�y�a noszone przy czytaniu okulary z p�okr�g�ymi szk�ami, kt�rych Jack nienawidzi�. Ze swojego miejsca obserwowa�, jak wpatruje si� w zdj�cie, wolno kr�c�c g�ow�. - Nie wiedzia�am, �e by�o a� tak �le.
Profesor Scott skin�� g�ow�, jakby zgadzaj�c si� z jej diagnoz�.
- Istotnie. Doszli�my do wniosku, �e w chwili, gdy m�a postrzelono, obojczyk by� ju� z�amany. Kula wesz�a t�dy, na szcz�cie mijaj�c splot barkowy, tak �e nie przewidujemy wi�kszych uszkodze� nerw�w. To ona spowodowa�a wszystkie te obra�enia. - Pi�rem pokazywa� co� na fotografii, ale Ryan z ��ka nie by� w stanie nic dojrze�. -Zawadzi�a o nasad� ko�ci ramiennej i zatrzyma�a si� tutaj, tu� pod sk�r�. Ta dziewi�ciomiiimetrowa amunicja nadaje cholernie du�o energii pociskom. Mieli�my mn�stwo zabawy z wyszukiwaniem kawa�k�w ko�ci i sk�adaniem ich do kupy, ale uda�o si�. - Scott wyci�gn�� drugie zdj�cie i przy�o�y� je do pierwszego. Przez chwil� Cathy w milczeniu przygl�da�a si� na zmian� to jednej, to drugiej kliszy.
- Wspania�a robota, panie doktorze.
Sir Charles nie pr�bowa� ukry� u�miechu.
- Zwa�ywszy, i� jest pani chirurgiem ze szpitala Johna Hopkinsa, pozostaje mi tylko podzi�kowa� za pochwa��. Oba te gwo�dzie wszczepione s� na sta�e. Ta �ruba, obawiam si�, tak�e, ale reszta powinna si� zrosn�� bez problemu. Jak pani widzi, wszystkie wi�ksze od�amki ko�ci wr�ci�y na swoje miejsce. Mamy prawo oczekiwa� pe�nego powrotu do zdrowia.
- Jakie mog� by� trwa�e skutki uszkodzenia stawu? - Jakby dotyczy�o to kogo� obcego! W sprawach zawodowych, Cathy umia�a by� koszmarnie rzeczowa.
- W tej chwili trudno powiedzie� - z namys�em zacz�� Scott. -Jakie� upo�ledzenie jest mo�liwe, chocia� raczej niezbyt powa�ne.
Nie mo�emy zagwarantowa� przywr�cenia wszystkich funkcji stawu, obra�enia by�y zbyt rozleg�e.
- Czy kto� zechcia�by mi co� wreszcie powiedzie�? - Ryan chcia�, �eby zagrzmia�o to gro�nie, ale nie bardzo mu si� to uda�o.
- Chodzi o to, panie Ryan,-�e prawdopodobnie ju� zawsze b�dzie pan mia� niezupe�nie sprawne rami�. Nie mo�emy jeszcze okre�li�, do jakiego stopnia. No i b�dzie pan mia� prywatny barometr. O ka�dym za�amaniu pogody dowie si� pan pierwszy.
- Jak d�ugo musi le�e� w tym gipsie? - chcia�a wiedzie� Cathy.
- Co najmniej miesi�c. - Chirurg zrobi� skruszon� min�. -To okropne, wiem, ale przynajmniej tak d�ugo rami� musi by� ca�kowicie unieruchomione. Potem przeprowadzimy badanie kontrolne i prawdopodobnie b�dzie mo�na za�o�y� ju� zwyk�y gips, na dalszy... powiedzmy miesi�c, czy co� ko�o tego. Zak�adam, �e pacjent jest odporny, nie ma uczule�. Wygl�da na zdrowego i w przyzwoitej kondycji fizycznej.
- Jack rzeczywi�cie jest w dobrej formie, chocia� brak mu pi�tej klepki - potwierdzi�a Cathy, a w jej zm�czonym g�osie pojawi�o si� co� jakby wym�wka. - Regularnie uprawia jogging. Nie jest na nic uczulony z wyj�tkiem ziela krostawca. Wszystkie skaleczenia goj� mu si� bardzo szybko.
- Fakt - po�wiadczy� Ryan. - �lady po jej z�bach znikaj� z regu�y po tygodniu. - Pyszny dowcip. Nie mia� poj�cia dlaczego nikt si� nie �mieje.
- �wietnie - powiedzia� Sir Charles. - Widzi wi�c pani, �e m�� jest w dobrych r�kach. Zostawi� teraz pa�stwa samych na pi�� minut. Potem chcia�bym, �eby chory troch� odpocz��. A i pani wygl�da na zm�czon�. - Chirurg ruszy� do drzwi z Bette Davis depcz�c� mu po pi�tach.
Cathy zbli�y�a si� do m�a, w jednej chwili z zimnej profesjonalistki zmieniaj�c si� w czu�� �on�. Ryan powtarza� ju� sobie z milion razy, �e ta dziewczyna jest jego najwi�kszym skarbem. Caroline Ryan by�a drobn� blondynk�, o kr�tkich w�osach, okr�g�ej twarzy i najpi�kniejszych na �wiecie niebieskich oczach. Do tego co najmniej dor�wnywa�a m�owi inteligencj�, co tylko pog��bia�o jego uczucie. Nigdy nie m�g� poj��, jak uda�o mu si� j� zdoby�. By� bole�nie �wiadom, �e w tak wyj�tkowym dniu jego raczej pospolite rysy, mocny zarost i zapadni�te policzki nadaj� mu wygl�d komiksowego antybohatera. Ona tymczasem zdawa�a si� nie zwraca� na to uwagi. By�a teraz jego jedyn� podpor�. Chcia� si�gn�� po jej d�o�, ale r�k� mia� przywi�zan� do ramy ��ka. To Cathy uj�a jego d�o�.
- Kocham ci�, male�ka - powiedzia� cicho.
- Och, Jack. - Pr�bowa�a go obj��, ale nic z tego nie wysz�o, bo przeszkadza� jej gips, kt�rego on nawet nie m�g� zobaczy�. - Jack, dlaczego� to, do diab�a, zrobi�?
Przygotowa� sobie odpowied� na to pytanie.
- Ju� po wszystkim, a ja nadal �yj�, widzisz? Co z Sally?
- Chyba w ko�cu zasn�a. Jest na dole, z policjantem. - Przyjrza�a mu si� zm�czonym wzrokiem. - Jak my�lisz, Jack, co ona czuje? Przecie�, na Boga, widzia�a ci� prawie martwym. Tak nas przestraszy�e�! -Jej b��kitne oczy by�y podkr��one, w�osy w okropnym nie�adzie. Nigdy nie mog�a sobie z nimi da� rady. Chirurgiczne czepki psu�y jej ka�d� fryzur�.
- Tak, tak, wiem. W ka�dym razie nie wygl�da na to, �ebym w najbli�szym czasie m�g� powt�rzy� ten numer. - Jego s�owa sprawi�y, �e u�miechn�a si�. Dobrze by�o zobaczy� jej u�miech.
- To �wietnie. Musisz zbiera� si�y. Mo�e to ci� czego� nauczy... Tylko mi nie m�w, �e ��ko w hotelu marnieje nieu�ywane. - �cisn�a jego d�o�, a w jej oczach zapali�y si� figlarne ogniki. - Za kilka tygodni postaramy si� co� wymy�li�. Jak wygl�dam?
- Jak wied�ma! - Jack zachichota� cicho. - Zrozumia�em, �e ten lekarz to nie byle kto. - Zauwa�y�, �e �ona jest ju� troch� mniej spi�ta.
- To ma�o powiedziane. Sir Charles Scott jest jednym z najlepszych ortoped�w na �wiecie. Uczy� profesora Knowlesa. To co zrobi� z twoim ramieniem, to jest majstersztyk. Masz szcz�cie, �e nie straci�e� r�ki, wiesz o tym? M�j Bo�e!
- Spokojnie, male�ka. S�ysza�a�? Jeszcze po�yj�.
- Tak. Wiem. Wiem.
- B�dzie bola�o, prawda? Zn�w si� u�miechn�a.
- Tylko troszeczk�. No, dobrze. Musz� po�o�y� Sally do ��ka. Przyjd� jutro. - Pochyli�a si�, �eby go poca�owa�. By� nafaszerowany �rodkami znieczulaj�cymi, rurka z tlenem tkwi�a mu w nosie, czu� nadal sucho�� w ustach, a mimo wszystko sprawi�o mu to przyjemno��. Rany boskie, pomy�la�, jak ja kocham t� dziewczyn�. Cathy jeszcze raz �cisn�a jego r�k� i wysz�a.
Chwil� p�niej wr�ci�a Bette Davis przebrana za piel�gniark�. Jack nie by� zachwycony t� zamian�.
- Musz� pani� zawiadomi�, �e te� jestem doktorem - zagai� ostro�nie.
- To �wietnie, panie doktorze. Pora na odpoczynek. B�d� w pobli�u przez ca�� noc. Teraz prosz� spa�, doktorze Ryan.
Uraczony takim b�ogos�awie�stwem Jack zamkn�� oczy. Jutro b�dzie urwanie g�owy, pomy�la�. I mia� racj�.
2
Gliniarze i monarchowie
Ryan obudzi� si�, by us�ysze� jak prezenter w radio zapowiada godzin� 6.35. Potem rozleg�y si� d�wi�ki ameryka�skiej piosenki country z rodzaju tych, jakich unika� w domu jak m�g�, s�uchaj�c tylko stacji nadaj�cych wiadomo�ci. �piewak przestrzega� matki, by nie pozwala�y swym synom zosta� kowbojami i pierwsz� tego dnia my�l� p�przytomnego jeszcze Ryana by�o to, �e tutaj na pewno nie maj� tego problemu... A mo�e maj�? Jeszcze przez p� minuty rozwa�a� leniwie t� kwesti�, zastanawiaj�c si�, czy w Anglii istniej� kowbojskie bary z pod�og� wysypan� trocinami i z mechanicznym rodeo, pe�ne urz�dnik�w, zadaj�cych szyku spiczastymi butami i pasami o dwukilowych klamrach... W�a�ciwie czemu nie? W ko�cu wczoraj widzia�em co� �ywcem wyj�te z filmu o Dodge City.
Najch�tniej spa�by dalej. Pr�bowa� zamkn�� oczy i rozlu�ni� si�, w nadziei, �e zn�w ze�li�nie si� w sen, ale na pr�no. Z Waszyngtonu odlecieli wcze�nie rano, ledwie po trzech godzinach na nogach. W samolocie Jack nie spa�, po prostu nie by� zdolny do tego, ale latanie zawsze bardzo go m�czy�o, tote� wkr�tce po przybyciu do hotelu poszed� do ��ka. A potem, jak d�ugo le�a� nieprzytomny w szpitalu? Najwyra�niej za d�ugo. By� ca�kowicie wyspany. Nie pozostawa�o nic innego, jak stawi� czo�o nadchodz�cemu dniowi.
Z prawej strony dobiega�y go d�wi�ki radia, na tyle g�o�ne, �e m�g� rozr�ni� s�owa. Odwr�ci� g�ow�, by rzuci� okiem na prawe rami�.
Rami�, pomy�la�, dlatego tu jestem. Ale co znaczy tu? To ju� nie by� tamten pok�j, widzia� g�adki, �wie�o malowany sufit. Mrok pomieszczenia rozja�nia�a jedynie ma�a lampka na stoliku przy ��ku, prawdopodobnie przeznaczona do czytania. Na �cianie wisia� chyba jaki� obraz. W ka�dym razie co� prostok�tnego, ciemniejszego ni� �ciana. Ta te� nie by�a bia�a. Ryan zanotowa� to wszystko w pami�ci, �wiadomie odwlekaj�c zbadanie lewego ramienia do chwili, gdy nie m�g� ju� znale�� �adnej wym�wki. Powoli odwr�ci� g�ow� w t� stron�. Na pocz�tek zobaczy� swoj� r�k�. Stercza�a w g�r�, okryta gipsem i �upkami z w��kna szklanego, si�gaj�cymi d�oni. Palce, chyba przez przeoczenie, zostawiono w spokoju. Dziwnie szare, wystawa�y z gipsowego pancerza, niewiele zreszt� r�ni�c si� od niego barw�. Na wysoko�ci
przegubu, po jego zewn�trznej stronie, umocowany by� metalowy pier�cie�, w kt�rym tkwi� hak �a�cuszka wiod�cego do stalowej konstrukcji niczym rami� d�wigu wisz�cej nad ��kiem.
Po kolei. Na pocz�tek spr�bowa� porusza� palcami. Min�o kilka sekund, nim przypomnia�y sobie o obowi�zku pos�usze�stwa wobec jego centralnego systemu nerwowego. Ryan wypu�ci� z p�uc d�ugo wstrzymywane powietrze i, zamkn�wszy oczy, zm�wi� w duchu modlitw� dzi�kczynn�. W okolicy �okcia z gipsu wystawa� aluminiowy pr�t, biegn�cy w d�, ku reszcie pancerza, kt�ry, jak w ko�cu ustali�, si�ga� do szyi i dalej na ukos, a� do pasa. Pr�t �w sprawia�, �e przedrami� na sta�e by�o odsuni�te od cia�a i upodabnia�o Jacka do po��wki zwodzonego mostu. Skorupa na piersi nie by�a zbyt ciasna, ale przylega�a do sk�ry, kt�ra ju� tu i �wdzie zaczyna�a sw�dzie�. Oczywi�cie o podrapaniu si� nie by�o mowy. Chirurg m�wi� co� o zupe�nym unieruchomieniu barku, pomy�la� Ryan ponuro i najwyra�niej nie �artowa�. �mi�cy b�l w ramieniu nie by� na razie specjalnie dokuczliwy, ale czu�o si�, �e to tylko pocz�tek. Ca�e cia�o mia� sztywne i obola�e, a w ustach smak nocnika. Odwr�ci� g�ow� w drug� stron�.
- Jest tam kto�? - spyta� p�g�osem.
- O, dzie� dobry. - Nad kraw�dzi� ��ka pojawi�a si� czyja� twarz. Facet by� m�odszy od Ryana, na oko dwudziestopi�ciolatek, szczup�y. Ubranie mia� w nie�adzie, krawat pod szyj� rozlu�niony, spod marynarki wystawa�a kabura pistoletu.
- Jak pan si� czuje?
Ryan spr�bowa� si� u�miechn�� i ciekaw by�, na ile mu si� to uda�o.
- Pewnie mniej wi�cej tak, jak wygl�dam. Chcia�bym wiedzie� gdzie si� znajduj� i kim pan jest, ale najpierw... czy nie znalaz�aby si� tutaj szklanka wody?
Policjant nape�ni� plastikowy kubek zimn� wod� z plastikowego dzbanka. Ryan si�gn�� po naczynie i dopiero wtedy zauwa�y�, �e prawa r�ka nie by�a przywi�zana, jak wtedy, gdy obudzi� si� poprzednim razem. Czu� nawet teraz miejsce, gdzie wprowadzony by� kateter od kropl�wki. �akomie wyssa� wod� przez s�omk�. By�a to zwyk�a woda, ale �adne piwo po ca�ym dniu pracy w ogrodzie tak mu nie smakowa�o.
- Dzi�ki, kolego.
- Jestem Anthony Wilson. Mam si� panem opiekowa�. Znajduje si� pan w sali dla szczeg�lnie wa�nych pacjent�w szpitala �w. Tomasza. Pami�ta pan, dlaczego tu si� znalaz�?
- Tak, chyba tak - skin�� g�ow� Ryan. - Mo�e mnie pan odczepi� od tego czego�? Musz� wyj��. - To tak�e by� rezultat podania kropl�wki.
- Zadzwoni� na siostr�... o, ju� - Wilson wcisn�� guzik kontaktu, przypi�tego do rogu poduszki Ryana.
Po niespe�na pi�tnastu sekundach w drzwiach pokoju stan�a piel�gniarka i w��czy�a g�rne �wiat�o. Ryan o�lepiony nag�� jasno�ci� dopiero po chwili zorientowa� si�, �e nie by�a to Bette Davis, tylko m�oda, �adna dziewczyna o opieku�czym, zdradzaj�cym zawodowy entuzjazm spojrzeniu. Ryan widywa� ju� ten wyraz twarzy u piel�gniarek i szczerze go nie znosi�.
- �, ju� nie �pimy - rzuci�a weso�o. - Jak si� czujemy?
- W dech� - odburkn�� Ryan. - Mo�e mnie pani odczepi�? Musz� i�� do ubikacji.
- Nie wolno nam jeszcze wstawa�, doktorze Ryan. Co� panu przynios�. - Wysz�a, zanim zd��y� zaprotestowa�. Wilson patrzy� za ni� taksuj�cym spojrzeniem. Gliniarze i piel�gniarki, pomy�la� Ryan. Jego ojciec o�eni� si� z piel�gniark�, kt�r� pozna� odwo��c na pogotowie ofiar� ulicznej strzelaniny.
Piel�gniarka, na plakietce przypi�tej do fartucha widnia�o nazwisko Kitty WAKE, wr�ci�a po minucie z kaczk� z nierdzewnej blachy, kt�r� nios�a przed sob� niczym bezcenny dar. Ryan musia� przyzna�, �e w tych okoliczno�ciach by�o to poniek�d uzasadnione. Podnios�a okrywaj�ce go prze�cierad�o i nagle Jack u�wiadomi� sobie, �e szpitalna koszula, w kt�r� jak s�dzi� jest ubrany, by�a tylko lu�no zawi�zana na jego szyi. Co gorsza, piel�gniarka zabiera�a si� ju� do czynienia niezb�dnych przygotowa� do u�ycia kaczki. B�yskawicznie si�gn�� pod koszul�, przejmuj�c inicjatyw�. Dzi�kowa� Bogu, �e jest w stanie wyci�gn�� r�k� do�� daleko.
- Czy m�g�bym, ee, przeprosi� pani� na chwil�? - Chcia�, �eby dziewczyna wysz�a, co te� uczyni�a, u�miechni�ta, lecz troch� jakby rozczarowana. Zaczeka�, a� zamkn� si� za ni� drzwi i dopiero przyst�pi� do dalszego ci�gu. Tylko przez wzgl�d na Wilsona, st�umi� westchnienie ulgi. Nim zdo�a� policzy� do sze��dziesi�ciu, w drzwiach ponownie stan�a Kittiwake.
- Dzi�kuj�. - Ryan poda� jej naczynie. Wysz�a, ale chwil� p�niej by�a ju� z powrotem. Tym razem wetkn�a mu w usta termometr i uj�a za przegub, badaj�c puls. Termometr by� z gatunku nowoczesnych, elektronicznych, tote� wszystko razem trwa�o nie wi�cej ni� pi�tna�cie sekund. Ryan zapyta� o wynik, ale zamiast odpowiedzi, zosta� uraczony u�miechem. Ten u�miech nie schodzi� z jej twarzy, kiedy wpisywa�a odpowiednie dane do karty. Nast�pnie, wci�� promieniej�c, wyg�adzi�a ko�dr�. Ma�a pedantka, pomy�la� Ryan. Ta dziewucha b�dzie prawdziwym utrapieniem.
- Czy co� panu poda�, doktorze Ryan?
Jej br�zowe oczy ciekawie kontrastowa�y z p�owymi w�osami. By�a interesuj�ca. Taka �wie�a. Ryan nigdy nie umia� z�o�ci� si� na �adne kobiety. Zw�aszcza na m�ode, �wie�e piel�gniarki.
- Mo�e kaw�? - spyta� z nadziej�.
- �niadanie b�dzie dopiero za godzin�. Przynios� panu fili�ank� herbaty, zgoda?
- �wietnie.
Wcale nie �wietnie, ale chcia� ju� si� jej pozby�, cho�by na chwil�. Panna Kittiwake wyfrun�a z pokoju, zabieraj�c ze sob� sw�j prostolinijny �miech.
- Oto uroki szpitalnego �ycia - sarkn�� Ryan.
- No, bo ja wiem... - Wilson mia� �wie�o w pami�ci obraz siostry Kittiwake.
- To nie panu zmieniaj� pieluchy. - Ryan chrz�kn�� i opad� na poduszk�. Zdawa� sobie spraw�, �e op�r nie ma sensu. Mimowolnie u�miechn�� si�. Op�r nie ma sensu. Ju� dwukrotnie przechodzi� co� podobnego, za ka�dym razem z m�odymi, �adnymi piel�gniarkami. Zrz�dzenie i gburowato�� tylko wyzwala�y w nich przyp�yw gorliwo�ci. Robi�y si� nieodparcie mi�e, a czas dzia�a� na ich korzy��. Mia�y do�� czasu i cierpliwo�ci, �eby przeczeka� ka�dego. Westchn�� z rezygnacj�. Nie warto traci� energii na swary z piel�gniark�.
- A wi�c jest pan gliniarzem, zgadza si�? Wydzia� Specjalny?
- Nie, sir. C-13, jednostka antyterrorystyczna.
- Mo�e mi pan z grubsza opowiedzie�, co si� wczoraj wydarzy�o? Mam wra�enie, �e pewne rzeczy mi umkn�y.
- Co pan pami�ta, doktorze? - Wilson przysun�� krzes�o bli�ej ��ka. Ryan zauwa�y�, �e usiad� bokiem do drzwi, praw� r�k� stara� si� mie� ca�y czas woln�.
- Zobaczy�em... nie, us�ysza�em wybuch, chyba r�cznego granatu i kiedy si� odwr�ci�em, ujrza�em dw�ch facet�w ostrzeliwuj�cych Rolls-Royce'a. My�l�, �e byli z IRA. Tych dw�ch za�atwi�em, trzeci uciek� samochodem. Nadci�gn�a kawaleria, zemdla�em i obudzi�em si� tutaj.
- To nie IRA, to ULA, Ulster Liberation Army" (Armia Wyzwolenia Ulsteru), maoistowska przybud�wka Tymczasowych". Banda sukinsyn�w. Ten, kt�rego pan zabi�, to John Michael McCrory, bardzo niegrzeczny ch�opiec z Londonderry. Jeden z tych, kt�rzy w lipcu uciekli z wi�zienia Mas�. Pierwszy raz pojawi� si� od tej pory. I ostatni. - Wilson u�miechn�� si� ch�odno. - Drugiego jeszcze nie zidentyfikowali�my. To znaczy, do chwili, gdy trzy godziny temu wychodzi�em na s�u�b�.
- � Tymczasowi - PIRA, Provisional Wing of the Irish Republican Army (Skrzyd�o Tymczasowych Irlandzkiej Armii Republika�skiej) - powsta�y po roz�amie w IRA na pocz�tku lat siedemdziesi�tych, radykalny, opowiadaj�cy si� za stosowaniem terroru od�am IRA].
- ULA? - Ryan wzruszy� ramionami. S�ysza� t� nazw�, ale nie m�g� teraz o tym powiedzie�. - Ten zabity... On mia� AK, ale kiedy wyszed�em zza samochodu, strzela� z pistoletu. Dlaczego?
- Karabin mu si� zaci��. Kretyn, ta�m� klej�c� po��czy� dwa pe�ne magazynki, tak jak to cz�sto pokazuj� na filmach. A nam podczas szkolenia wyra�nie m�wili, �eby tego nigdy nie robi�. Przypuszczamy, �e zawadzi� o co� podczas wysiadania z samochodu, bo drugi magazynek mia� zdeformowane szcz�ki i nie podawa� prawid�owo naboj�w. Mia� pan cholerne szcz�cie. Wiedzia� pan, �e bierze si� za faceta z Ka�asznikowem? - Wilson uwa�nie przyjrza� si� twarzy Ryana.
Jack skin�� g�ow�.
- Nie brzmi to zbyt rozs�dnie, prawda?
- Ci�ki z pana idiota.
Siostra Kittiwake, kt�ra w�a�nie stan�a w drzwiach i s�ysza�a ostatnie s�owa Wilsona, obrzuci�a policjanta spojrzeniem pe�nym dezaprobaty. Postawi�a tac� z herbat� na stoliku na k�kach i przysun�a go do ��ka. Wszystko odby�o si� jak nale�y. Piel�gniarka troskliwie nape�ni�a fili�ank� Ryana, a Wilson musia� obs�u�y� si� sam.
- A w og�le to kto by� w tym samochodzie? - zapyta� Ryan. Zauwa�y�, �e jego s�owa zrobi�y na obecnych zaskakuj�ce wra�enie.
- To pan nie wiedzia�? - Twarz Kittiwake wyra�a�a os�upienie.
- Nie mia�em czasu, �eby sprawdzi�. - Ryan wsypa� do fili�anki dwie torebki br�zowego cukru. Nie zd��y� go jednak wymiesza�, bo kiedy Wilson odpowiedzia� na jego pytanie, d�o� z �y�eczk� zamar�a.
- Ksi��� i ksi�na Walii. I ich ma�y synek.
- Co? - podskoczy� Ryan.
- Naprawd� pan nie wiedzia�? - dopytywa�a si� piel�gniarka.
- M�wi pan powa�nie? - cicho zapyta� Ryan. Chyba by nie �artowali na taki temat, pomy�la�.
- Jak cholera - odpar� Wilson g�osem pozbawionym emocji. Jedynie dob�r s��w, wskazywa�, jak g��boko poruszony jest ca��
t� spraw�. - Gdyby nie pan, wszyscy troje byliby martwi. A to czyni z pana, doktorze Ryan, cholernego bohatera. - Wilson poci�gn�� �yk herbaty i wy�owi� z kieszeni papierosa. Ryan odstawi� fili�ank� na stolik.
- Chce mi pan powiedzie�, �e pozwalacie im je�dzi� bez eskorty policji, s�u�by bezpiecze�stwa, czy jak to si� u was nazywa?
- Prawdopodobnie by�a to nieplanowana przeja�d�ka. Zreszt�, bezpiecze�stwo cz�onk�w rodziny kr�lewskiej to nie moja dzia�ka. Podejrzewam jednak, �e ci, do kt�rych nale�� te sprawy, b�d� musieli przemy�le� kilka drobiazg�w.
- Nic im si� nie sta�o?
- Nie, zgin�� tylko ich kierowca. I ochroniarz z OKD, znaczy z Ochrony Korpusu Dyplomatycznego, Charlie Winston. Zna�em Charliego. Zostawi� �on� i czw�rk� doros�ych dzieci.
Ryan nie m�g� powstrzyma� si� od uwagi, �e Rolls powinien mie� szyby ze szk�a kuloodpornego. Wilson chrz�kn��.
- I mia�. W�a�ciwie ze sztucznego tworzywa, specjalnego poli-w�glanu. Niestety nikt nie zada� sobie fatygi, �eby przeczyta�, co by�o napisane na opakowaniu. Gwarancj� wystawiono tylko na cztery lata. Okazuje si�, �e �wiat�o s�oneczne w jaki� spos�b niszczy struktur� tego tworzywa. Tak wi�c przednia szyba niewiele r�ni�a si� od zrobionej ze zwyk�ego szk�a. Nasz przyjaciel McCrory w�adowa� w ni� trzydzie�ci pocisk�w karabinowych. Kierowca zgin��, a szyba po prostu si� rozlecia�a. Wewn�trzna przegroda, nie nara�ona na dzia�anie s�o�ca, dzi�ki Bogu, zachowa�a swoje w�a�ciwo�ci. Charlie zd��y� jeszcze uruchomi� podnosz�cy j� mechanizm. W pierwszej fazie zamachu to w�a�nie ocali�o �ycie pasa�erom, chocia� Charliemu nic ju� nie mog�o pom�c. Mia� do�� czasu, �eby wyci�gn�� pistolet, ale p�niej by� bez szans, nawet nie strzeli�.
Raz jeszcze Ryan przypomnia� sobie tamt� scen�. Prz�d Rollsa by� zachlapany krwi� i nie tylko krwi�. G�owa kierowcy zosta�a strzaskana wybuchem, a jego m�zg rozprysn�� si� po szybie oddzielaj�cej go od przedzia�u dla pasa�er�w. Jack wzdrygn�� si� na to wspomnienie. Ochroniarz prawdopodobnie pochyli� si�, �eby wcisn�� guzik. Nie my�la� o w�asnym bezpiecze�stwie... Ano, za to im w ko�cu p�ac�. Co za koszmarny spos�b zarabiania na �ycie!
- Wkroczy� pan niem