13795
Szczegóły |
Tytuł |
13795 |
Rozszerzenie: |
PDF |
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres
[email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.
13795 PDF - Pobierz:
Pobierz PDF
Zobacz podgląd pliku o nazwie 13795 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.
13795 - podejrzyj 20 pierwszych stron:
Tsugumi
Yoshimoto, Banana
i
*' i
?II
------
? =5 ? = ° ^
Tsugumi
Yoshimoto Banana
Przełożyła Gabriela Rzepecka
Państwowy Instytut Wydawniczy Warszawa
Tytuł oryginału Tsugumi
Opracowanie graficzne serii Adam Dymek
Księgarnia internetowa www.piw.pl
TSUGUMI by Banana Yoshimoto
Copyright © 1989 by Banana Yoshimoto
Original Japanese paperback edition published
by Chuokovon Shinsha, Inc.
Polish translation rights arranged with Banana Yoshimoto
through Japan Foreign-Rights Centrę
© Copyright for the Polish translation by Gabriela Rzepecka, Warszawa 2005
© Copyright for the Polish edition
by Państwowy Instytut Wydawniczy, Warszawa 2005
ISBN 83-06-02947-?
Skrzynka duchów
Trzeba przyznać, że Tsugumi była okropna.
Opuściłam moje rodzinne miasteczko, gdzie wszystko spokojnie kręciło się wokół rybołówstwa i turystyki. Pojechałam na uniwersytet do Tokio. Tu też żyje się całkiem fajnie.
Nazywam się Maria Shirakawa. Noszę imię Matki Boskiej.
Ale nie jestem szczególnie do niej podobna. Mimo to wszyscy moi nowo poznani znajomi uważają mnie za wielkoduszną i opanowaną.
Jestem człowiekiem z krwi i kości, i to całkiem niecierpliwym. Choć zdarza się, że i mnie to zastanawia. Tokij-czycy złoszczą się o wszystko: że deszcz pada, że odwołano wykład, że pies nasikał... Być może rzeczywiście trochę się od nich różnię. Jak tylko wzbierze we mnie złość, zaraz opada, niczym cofające się fale, które wsiąkają w piasek. Tak to jest, jak się wychowało na wsi - przekonywałam samą siebie. Ostatnio jednak ten wstrętny wykładowca nie przyjął ode mnie pracy, bo minimalnie przekroczyłam termin. To właśnie wtedy, nagle, gdy wracałam wściekła do domu, gapiąc się na zachodzące słońce, zrozumiałam.
To przez Tsugumi..., a raczej dzięki Tsugumi!
Każdy człowiek wścieka się o coś przynajmniej raz dziennie. Zauważyłam, że ja w takich chwilach, zupełnie
5
nieświadomie, jak jakąś sutrę*, powtarzam sobie w duszy zawsze to samo: To nic w porównaniu z Tsugumi. Przy Tsugumi uświadomiłam sobie chyba, że takie wściekanie się do niczego nie prowadzi. I gdy tak gapiłam się na lśniące pomarańczowo niebo, zachciało mi się płakać.
Nie wiedzieć czemu, pomyślałam nagle: Miłość sprawia wrażenie, jakby płynęła bez końca, zupełnie jak woda iv wodociągach. Można odkręcić kurek i lać, a z pewnością jej nie zabraknie.
Ta historia to moje wspomnienia z wakacji, podczas których po raz ostatni wróciłam nad morze do miasteczka mojego dzieciństwa. Mieszkańcy tradycyjnego Zajazdu Rodziny Yamamoto, o których opowiem, przeprowadzili się i już pewnie nigdy z nimi nie zamieszkam. Dlatego mogę jedynie wracać tam myślami, do chwil spędzonych z Tsugumi.
Tsugumi od urodzenia była beznadziejnie słaba. Wiele jej organów miało wady. Lekarze orzekli, że nie pożyje długo, i rodzina przygotowana była na najgorsze. Dlatego wszyscy wokoło rozpieszczali Tsugumi, jak mogli. Matka, usiłując choć trochę wydłużyć życie córki, przeznaczała całą energię na jeżdżenie po całej Japonii od szpitala do szpitala. W efekcie takiego dorastania, jakby kroczek po kroczku, Tsugumi stała się niesłychanie zuchwała. A fakt, że była w stanie prowadzić w miarę normalne życie, tylko to potęgował. Tsugumi była złośliwa, wulgarna, przykra, samolubna, rozpuszczona i niesłychanie wprost cwana. Tryumfowała niczym diabeł, gdy idealnie w naj-
* Sutra - w buddyzmie jedna z części narracyjnych kanonicznej literatury buddyjskiej Cprzyp. tłum.).
6
gorszym możliwym momencie, podle i prosto w twarz waliła obecnym wszystko to, czego najbardziej nie chcieli usłyszeć.
Mieszkałam z matką w domku gościnnym przy Zajeździe Rodziny Yamamoto - przy domu Tsugumi.
Mój ojciec przechodził ciężki okres. Chcąc ożenić się z moją mamą, starał się o rozwód ze swoją poprzednią małżonką, z którą od dawna żył w separacji. Wydawać by się mogło, że taka sytuacja - przyjazdy i odjazdy, tam i z powrotem - musiała być dla nich ciężka, ale oni żyli marzeniami o dniu, kiedy szczęśliwie zamieszkamy we trójkę w Tokio, i było im całkiem dobrze.
Yamamotowie to rodzina, w którą weszła po ślubie młodsza siostra mamy, ciotka Masako. Moja mama utrzymywała się, pomagając im w kuchni zajazdu. W skład tej rodziny wchodziły cztery osoby: zarządzający zajazdem wuj Tadashi, ciotka Masako i ich dwie córki: Tsugumi i jej starsza siostra Yoko.
Na liście najbardziej udręczonych charakterem Tsugumi pierwsze trzy miejsca należałoby przyznać ciotce Masako, Y5ko i mnie. Wuj trzymał się od niej z daleka. Prawdę mówiąc, wymienianie tutaj mojego imienia jest arogancją, gdyż zdobywczynie pierwszych dwóch miejsc, opiekując się przez lata Tsugumi, stały się tak łagodne, że należałoby je w tej sytuacji wpisać w poczet aniołów.
Dodam jeszcze, że różnica wieku pomiędzy każdą z nas wynosiła rok: ja byłam o rok starsza od Tsugumi, a Yóko ode mnie. Nigdy jednak nie odczułam tego, że Tsugumi jest młodsza.
Mam wrażenie, że ona z wiekiem stawała się coraz gorsza. Okrucieństwo Tsugumi nasilało się szczególnie wtedy, gdy jej stan się pogarszał i musiała zostać w łóżku. Aby mogła sobie w spokoju zdrowieć, dostała na własność śliczny dwuosobowy pokój na trzecim piętrze zajazdu. Pokój ten miał najładniejszy widok - na morze. Piękne
7
to było morze: w południe połyskiwało w słońcu, w deszczowe dni burzyło się we mgle, a w nocy migotały na nim światła statków łowiących kalmary.
Jako osoba zupełnie zdrowa, nie potrafię nawet sobie wyobrazić frustracji odczuwanej każdego dnia, gdy nie jest się pewnym, czy to przypadkiem nie jest ten ostatni. Myślę jednak, że gdybym to ja musiała spędzać tyle czasu w tamtym pokoju, chciałabym tylko cieszyć się widokiem morza i zapachem morskiej wody. Ale Tsugumi najwidoczniej była zupełnie inna. Rwała kotary, zamykała szczelnie okiennice, wywracała jedzenie, wszystkie książki z półki rozwalała po podłodze, przez cały rok pokój wyglądał jak z Egzorcysty, na jego widok nawet członkowie jej łagodnie usposobionej rodziny wydawali jęk rozpaczy. Kiedyś naprawdę zafascynowała się czarną magią i tłumacząc, że to „moi czarni wyrobnicy", trzymała w pokoju całą masę ślimaków, żab i krabów (te ostatnie wpisane były na stałe w pejzaż okolicy). Podkładała je w pokojach gości, co powodowało skargi. Doprowadzała tym do łez ciotkę, Yóko, a nawet wuja. Jej zachowanie ich wykańczało. Nawet w takich chwilach Tsugumi śmiała się szyderczo: „Co jest?! A jakbym tak jeszcze dziś wieczorem wyciągnęła kopyta?! Ale byłoby wam łyso! Nie ryczcie więc!". Jej drwiąco uśmiechnięta twarz wyglądała tajemniczo niczym oblicze Maitreyi*.
Tak, Tsugumi była piękna.
Miała długie czarne włosy, jasną delikatną karnację i ogromne oczy z gęstymi, długimi rzęsami, rzucały one delikatne cienie, ilekroć spuszczała wzrok. Jej drobne
* Maitreya - piąta reinkarnacja Buddy, Budda przyszłości mający się odrodzić i poprowadzić wszelkie istoty uwięzione w niekończącym się cyklu reinkarnacji do nirwany. Dla wyznawców New Age jest tym, kim dla chrześcijan Chrystus. W sztuce wizerunki Maitreyi mają piękne, spokojne oblicze Cprzyp. tłum.).
8
ręce i nogi, przez których skórę prześwitywały żyłki, były szczupłe i długie, cała postać filigranowa. Wyglądała prześlicznie, jak cudna, stworzona przez bogów laleczka. Od czasów gimnazjum Tsugumi podrywała kolegów i przytulona do nich spacerowała po plaży. Zmieniała ich jak rękawiczki. W tak małym miasteczku powinno to wywoływać przykre plotki, ale wszyscy byli zdania, że łagodność i uroda Tsugumi są po prostu obezwładniające. Faktycznie, na zewnątrz sprawiała wrażenie zupełnie innej osoby, niż była w rzeczywistości, miała piękne opakowanie. Dobrze, że nie brała się przynajmniej za gości w zajeździe. W przeciwnym razie Zajazd Rodziny Yamamoto skończyłby jako dom publiczny.
Wieczór. Tsugumi spacerująca z chłopakiem po otaczającym plażę wysokim nabrzeżu, z którego widać zapadającą w mroku zatokę. Nisko na wieczornym niebie tańczą ptaki, cicho nadpływa szum lśniących fal. Opustoszała plaża, po której biega jedynie pies, rozciąga się rozległa i biała jak pustynia. Kilka łódek kołysanych wiatrem unosi się na wodzie. W oddali sylwetki wysp zachodzą mgłą, chmury toną w delikatnie połyskującej czerwienią wodzie.
Tsugumi spaceruje powoli, powolutku.
Chłopiec z troską podaje jej rękę. Tsugumi ze spuszczonym wzrokiem bierze w swoją delikatną rączkę jego dłoń, unosi głowę i uśmiecha się do niego delikatnie. Jej policzki lśnią w blasku zachodzącego słońca, jej uśmiech jest ulotny jak zmieniające się z każdą chwilą, olśniewające wieczorne niebo. Białe ząbki, delikatna szyja, wpatrzone w niego ogromne oczy - cała jej postać przeplata się z piaskiem, wiatrem, szumem fal, jakby zaraz miała się rozmyć i zniknąć. W przypadku Tsugumi rzeczywiście nie byłoby w tym nic zaskakującego.
9
Biała spódnica Tsugumi łopocze na wietrze.
Niezła jest, aż tak potrafi się zmienić... - przeklinałam ją, ale ilekroć obserwowałam takie sceny, zawsze zbierało mi się na płacz. Nawet dla mnie, choć powinnam mieć w pamięci prawdziwe oblicze Tsugumi, był to poruszający do głębi, smutny widok ściskający serce.
Prawdziwymi przyjaciółkami stałyśmy się z Tsugumi przy okazji pewnego wydarzenia. Naturalnie, jako dzieci też bawiłyśmy się razem. Jeśli tylko umiało się znieść jej znęcanie się i złośliwości, zabawa z Tsugumi była naprawdę interesująca. W jej wyobraźni małe rybackie miasteczko było światem bez granic. Nawet zwykłe ziarenko piasku stanowiło fragment tajemnicy. Tsugumi była mądra i chętnie się uczyła. Miała całkiem dobre stopnie jak na kogoś, kto ciągle bywał nieobecny z powodu choroby. Wyszukiwała i czytała książki ze wszystkich możliwych dziedzin, miała więc sporą wiedzę. Była też inteligentna, osoba mało inteligentna nie potrafiłaby wymyślić tylu złośliwości.
W początkowych latach szkoły podstawowej bawiłyśmy się z Tsugumi w „Skrzynkę duchów". W ogrodzie, na tyłach usytuowanej u podnóża góry szkoły, stała stara, nieużywana już budka do pomiarów meteorologicznych. Umówiłyśmy się, że łączyła ona nasz świat ze światem duchów i że przychodziły do niej listy z zaświatów. Chodziłyśmy tam w ciągu dnia, wkładałyśmy do skrzynki różne przerażające, wycięte z gazet zdjęcia i artykuły, a potem w środku nocy razem odbierałyśmy „pocztę". Miejsce to, zupełnie zwyczajne za dnia, gdy skradałyśmy się w ciemnościach, było naprawdę przerażające i przez jakiś czas zabawa ta zupełnie nas pochłonęła. Jednak z czasem i ona zmieszała się w mojej pamięci z całą masą podobnych zabaw z tego okresu i zupełnie o niej zapom-
10
niałam. W gimnazjum wstąpiłam do szkolnej drużyny koszykówki. Treningi były ciężkie, więc przestałam zachodzić do Tsugumi. Po powrocie do domu od razu kładłam się spać, miałam też lekcje do odrabiania, i tak stopniowo Tsugumi stała się dla mnie jedynie mieszkającą obok kuzynką.
Zdarzyło się to właśnie w tamtym okresie. Chyba w czasie ferii wiosennych w drugiej klasie. Mżyło tamtej nocy, byłam więc u siebie w pokoju. Deszcz w miasteczku nadmorskim pachnie przypływem. Siedziałam przybita pośród stukotu nocnych kropli. Dopiero co zmarł mi dziadek. Do piątego roku życia wychowywałam się u dziadków, byłam więc bardzo z nim związana. Nawet po przeprowadzce z mamą do domku gościnnego Ya-mamotów nadal często jeździłam do dziadka w odwiedziny i pisywaliśmy do siebie listy. Tamtego dnia, mimo że nie poszłam na trening, do niczego nie mogłam się zabrać. Oparta o łóżko siedziałam zapłakana na podłodze. Mama zawołała zza drzwi, że dzwoni Tsugumi, ale kazałam powiedzieć, że mnie nie ma. Nie miałam sił na spotkanie z Tsugumi. Mama dobrze wiedziała, jak Tsugumi potrafiła być przykra, powiedziała więc, że rozumie, i odeszła. Usiadłam z powrotem na podłodze, zaczęłam przeglądać gazetę i po chwili przysnęłam. Obudził mnie zbliżający się korytarzem w stronę mojego pokoju tupot kapci. Poderwałam głowę, w tym samym momencie drzwi rozsunęły się i stanęła w nich zupełnie mokra Tsugumi.
Dyszała ciężko, przezroczyste krople wody kapały z kaptura jej przeciwdeszczowego płaszcza. Z szeroko otwartymi oczami, wyszeptała słabym głosem:
- Mario.
- Co?
Nadal na wpół śpiąc popatrzyłam w górę, na Tsugumi. Była niespokojna, jakby coś ją przestraszyło.
11
- No! Budź się! To poważna sprawa! Zobacz! - odezwała się ostro.
Następnie powoli sięgnęła do kieszeni płaszcza i z namaszczeniem podała mi kartkę papieru. Wzięłam ją niedbale jedną ręką, jakby cała ta szopka nie robiła na mnie wrażenia, ale gdy tylko na nią spojrzałam, aż mnie poraziło.
Zdecydowany, lekko ukośny charakter pisma bez wątpienia należał do mojego ukochanego dziadka. A list zaczynał się dokładnie tak samo jak wszystkie listy, które do mnie pisał:
Mario, Mój Skarbeczku, Żegnaj.
Dbaj proszę o Babcię, Tatę i Mamę. Rośnij na wspaniałą kobietę, godną imienia Matki Boskiej.
Dziadek
Byłam w szoku. Na moment stanął mi przed oczami obraz dziadka siedzącego z wyprostowanymi plecami przy biurku i ogarnęło mnie wzruszenie.
- Skąd to masz?! - spytałam podniecona. Tsugumi, gapiąc mi się prosto w oczy, z trzęsącymi
czerwonymi ustami, odpowiedziała z namaszczeniem:
- Nie uwierzysz. To było w skrzynce duchów!
- Co ty pleciesz?! - Od razu powróciły wspomnienia o dawno zapomnianej skrzynce na tyłach szkoły.
Tsugumi ściszonym głosem wyszeptała:
- Nie kapujesz? Jestem o wiele bliżej śmierci od całej waszej reszty, dlatego wyczuwam takie rzeczy. Staruszek przyśnił mi się. Nawet kiedy się przebudziłam, nadal coś było nie tak. Miałam wrażenie, że coś mówił... Dawniej i mnie kupował różne rzeczy, mam więc pewnie wobec niego do spłacenia dług wdzięczności. Ty także byłaś w tym śnie, Starunio usiłował z tobą pogadać, kochał cię przecież, nie? Przyszło mi więc do głowy, żeby zajrzeć
12
do skrzynki duchów, no i znalazłam... Wspominałaś kiedykolwiek poczciwinie o tej skrzynce?
- Mmm - potrząsnęłam przecząco głową. - Chyba nie.
- Nawet mnie nie strasz!!! - krzyknęła, po czym ponuro dodała: - No to teraz mamy prawdziwą skrzynkę duchów.
Złożyła dłonie na piersiach, przymknęła oczy, jakby przypominała sobie samą siebie biegnącą w deszczu do skrzynki. Szum deszczu nadal dochodził z ciemności. Oderwałam się od rzeczywistości wsysana w noc Tsugumi. Wszystko zamarło w niepokojącym bezruchu, jakby to, co wydarzyło się do tej pory, życie, śmierć, odpływało w wir mistycznych tajemnic, do jakiejś innej rzeczywistości.
- Mario, co zrobimy? - spytała Tsugumi okropnie blada, głosem tak cichym, jakby z trudem go z siebie wydobyła.
- Przede wszystkim - zaczęłam zdecydowanie. Tsugumi stała jakoś dziwnie potulna, jak gdyby sprawy ją tym razem przerosły. - Nikomu ani słowa. Wracaj teraz szybko do domu, ogrzej się i idź spać, bo jak nie... niby wiosna, ale pada, znowu dostaniesz gorączki. Przebierz się szybko w coś suchego. Jeszcze o tym dokładnie pogadamy.
- Zgoda. - Uniosła się niepewnie. - No to wracam.
- Tsugumi. Dziękuję - dodałam, gdy opuszczała pokój.
- Daj spokój - odpowiedziała i wyszła, nie oglądając się za siebie, nie zasuwając drzwi.
Siedziałam jeszcze jakiś czas na podłodze, czytając list w kółko. Łzy kapały na dywan. Nieziemska słodycz przepełniała mi serce, jak wtedy, gdy budził mnie rano okrzyk dziadka: „Oho! Prezent od Świętego Mikołaja!" i koło poduszki znajdowałam jakąś paczuszkę. Im dłużej czytałam, tym trudniej mi było powstrzymywać łzy. Przylgnęłam do listu, szlochając bez końca.
13
No dobrze, człowiek czasami bywa łatwowierny.
Zaczęłam jednak mieć wątpliwości, w końcu w grę wchodziła Tsugumi.
Ale przecież te znaki, charakter pisma. I ten znany tylko mnie i dziadkowi początek - „Mój Skarbeczku". Przekonujące, zdecydowane spojrzenie przemokniętej Tsugumi, jej ton. No i fakt, że ze śmiertelną powagą powiedziała to, o czym wspominała zazwyczaj jedynie w żartach... Jestem o wiele bliżej śmierci od całej waszej reszty...". Aaa, ależ się dałam nabrać!!!
Nadszedł wreszcie kolejny, sądny dzień.
W południe wybrałam się do Tsugumi z zamiarem wypytania jej dokładniej o list. Nie było jej jednak. Weszłam zaczekać na górę do jej pokoju. Nadeszła Yóko z herbatą:
- Tsugumi jest w szpitalu - oznajmiła nieco smutnym głosem.
Yóko była niska i okrąglutka. Zawsze mówiła delikatnie, jakby śpiewała. Cokolwiek by Tsugumi jej zrobiła, reagowała spokojnie, tylko troszkę smutniała. Prawie nigdy się nie złościła. W obecności takich osób jak ona czuję się naprawdę malutka. A Tsugumi ciągle z niej szydziła: „Taki zakuty łeb nie może być moją siostrą!". Ja jednak bardzo lubiłam i podziwiałam Yóko. Żyjąc z Tsugumi, niemożliwym było nie przeklinać w duchu. Uśmiechająca się promiennie Yóko, moim zdaniem, była naprawdę aniołem.
- Źle się czuje? - spytałam zaniepokojona. Nie powinna była wychodzić na deszcz.
- Nie... Coś ostatnio pisała z ogromnym zapałem i aż dostała gorącz...
- Co?! - wrzasnęłam.
Na oczach zdumionej Yóko rzuciłam się do przeglądania półek przy biurku Tsugumi. I co tam było? Podręcznik do nauki pisania kursywą] Poza tym masa kartek, tusz,
14
kamień do rozcierania tuszu, cienki pędzelek i najprawdopodobniej skradziony z mojego pokoju list od dziadka.
W pierwszej chwili byłam bardziej zszokowana niż wściekła.
Dlaczego posunęła się do czegoś takiego? Skąd i w jakim celu zebrała w sobie energię niezbędną do wykaligrafowania takiego listu, skoro wcześniej prawie nie mogła utrzymać pędzla w dłoni? Nie mogłam tego pojąć. Promienie wiosennego słońca wypełniały pokój. Oszołomiona podeszłam do okna i zamyśliłam się wpatrzona w delikatnie połyskujące morze. Yóko właśnie otwierała usta, żeby dowiedzieć się, o co chodzi, gdy powróciła Tsugumi. Twarz miała rozpaloną gorączką, chwiała się na nogach, wspierała o ciotkę Masako, ale gdy tylko, wchodząc do pokoju, zobaczyła wyraz mojej twarzy, wyszczerzyła się od ucha do ucha:
- To mnie masz, co?
Aż poczerwieniałam z wściekłości i wstydu. Bez zastanowienia skoczyłam na nogi i popchnęłam ją ze wszystkich sił.
- Ma... Mario! - krzyknęła zaskoczona Yóko. Tsugumi z hukiem przeleciała przez papierowe drzwi,
obróciła się w locie i uderzyła w ścianę. Ciotka zaczęła: „Mario, ależ Tsugumi jest...", ale ja, zalana łzami, potrząsnęłam głową, krzycząc:
- Proszę, nic nie mów! - Wściekła wbiłam wzrok w leżącą Tsugumi. Byłam tak rozjuszona, że nawet jej odebrało głos. Dotychczas nikt nigdy nie tknął jej nawet palcem. - Skoro masz czas tylko na takie podłości - cisnęłam podręcznikiem o podłogę - to już lepiej, żebyś wyzionęła ducha! Możesz sobie umierać!
Tsugumi chyba zdała sobie sprawę, że jeśli szybko czegoś nie zrobi, to zerwę z nią na zawsze wszystkie kontakty, i rzeczywiście miałam wtedy taki zamiar. Nadal leżąc, przytomnym wzrokiem spojrzała mi prosto w oczy.
15
I wtedy wymamrotała słowo, które w całym jej dotychczasowym życiu nigdy, w żadnej sytuacji, choćby nawet ją torturowali, ani razu nie przeszło jej przez usta:
- Przepraszam.
Wszystkie osłupiałyśmy: ciotka, Yoko, a przede wszystkim ja. Aż wstrzymałyśmy oddech, niezdolne wypowiedzieć ani słowa. Coś takiego... Tsugumi przepraszała. Zamarłyśmy oblewane jasnymi promieniami słońca. W oddali słychać było tylko podmuchy popołudniowego wiatru w mieście.
- Hi hi hi! - parsknęła nagle Tsugumi, przerywając ciszę. -Ale jednak początkowo uwierzyłaś! Aleś naiwna! -Aż ją skręcało od tłumionego śmiechu. - No, sama rusz głową! Zmarli listów nie piszą! Ależ z ciebie idiotka! Ha ha ha! -1 jakby nie mogąc już dłużej powstrzymać śmiechu, trzymając się za brzuch, tarzała się, rechocząc.
Mnie też się udzieliło i roześmiałam się:
- Dobra, poddaję się! - Zaczerwieniłam się i znów zaśmiałam.
Odtworzyłyśmy całą naszą rozmowę z poprzedniej, deszczowej nocy przed osłupiałymi ciotką i Y5ko, i dalej śmiałyśmy się, aż nam się brzuchy trzęsły.
Tak, od tego czasu naprawdę zaprzyjaźniłyśmy się na dobre i na złe.
Wiosna i siostry Yamamoto
Z początkiem tegorocznej wiosny tata oficjalnie rozwiódł się z poprzednią małżonką i zaprosił nas do Tokio. Starałam się akurat o przyjęcie na tamtejszy uniwersytet, więc oczekiwanie na wiadomość od ojca i na wyniki egzaminów nałożyły się w czasie. Obie z mamą wręcz podskakiwałyśmy na każdy dźwięk telefonu. Tsugumi, drażniąc się z nami, wydzwaniała celowo, właśnie w tamtym okresie po kilka razy dziennie, z czymś w stylu: „A tak sobie tylko dzwonię, spytać, co słychać?", albo: „Odpadła!... to znaczy opadła już sakura*". Jednak w końcu przestało nas to ruszać i zaczęłyśmy zbywać ją pogodnie: „A, to ty, Tsugumi, to do usłyszenia później".
W tamtym okresie byłyśmy obie z mamą przepełnione radością na myśl o długo wyczekiwanej przeprowadzce do Tokio. Można powiedzieć, że wreszcie topniały wszystkie lody.
Mama bardzo długo czekała na ten moment, radośnie pracując w zajeździe. Nie sprawiała wrażenia nieszczęśliwej. Udawała, ale w ten sposób rzeczywiście ograniczała swoje cierpienie do minimum. Widząc mamę spokojną i radosną, choć były to tylko pozory, tata miał ochotę przyjeżdżać do nas często i sądzę, że dlatego wytrwał. Mama nie należała do osób silnych, ale gdzieś w głębi
* Sakura (jap.) - wiśnia (przyp. tłum.).
17
duszy, podświadomie chyba, starała się taka być. Słyszałam czasami, jak żaliła się ciotce Masako, ale że mówiła wszystko pogodnie, nie brzmiało to jak istotne skargi. Ciotka więc, śmiejąc się, kiwała tylko głową, nie wiedząc, zdaje się, za bardzo, co odpowiedzieć. Jednakże, choćby wszyscy wokoło byli dla mamy nie wiem jak mili, nie zmieniało to faktu, że była jedynie pasożytującą na nich kochanką mojego ojca, bez rokowań na jakiekolwiek zmiany w przyszłości. W głębi duszy mama wielokrotnie musiała czuć się tak wykończona tą niepewną sytuacją, aż zbierało jej się na płacz. Rozumiałam, co przeżywa, i dorosłam, nie przechodząc nawet okresu buntu.
W czasie, gdy tak żyłyśmy sobie we dwie z mamą w oczekiwaniu na tatę, nasze nadmorskie miasteczko wiele przede mną odsłoniło.
Zbliżała się wiosna i z każdym dniem było coraz cieplej. Ilekroć myślałam o wyjeździe, te wszystkie znajome kąty, do których przywykłam, aż rozpływały się w blasku, nabierały ostrości, łapiąc mnie za serce: podniszczony hol Zajazdu Rodziny Yamamoto, światło nocnego szyldu ściągające całe hordy owadów i góry widoczne z tarasu do suszenia prania, gdzie co i rusz pająki rozpinały swoje sieci...
Pod koniec pobytu co rano chodziłam na plażę na spacery z pieskiem mieszkających tuż za nami państwa Tanaka. Wabił się niewyszukanie - Pochi - i należał do rasy akita.
Wczesnym rankiem, przy ładnej pogodzie, morze zawsze połyskuje w szczególny sposób. Skrzące fale rozsypują się w niezliczonej ilości. Gdy bezustannie napływają, niosąc orzeźwienie, wyglądają niedostępnie i nieziemsko. Patrzyłam na morze, siedząc na końcu wysokiego betonowego nabrzeża, a Pochi biegał sobie po całej plaży głaskany przez ludzi łowiących tu i ówdzie ryby.
18
Sama nie wiem, od kiedy Tsugumi zaczęła chodzić z nami na te poranne spacery, ale w każdym razie bardzo mnie to cieszyło.
Dawno temu, gdy Pochi był jeszcze szczeniakiem, Tsugumi tak się nad nim okropnie znęcała, aż w końcu biedak z całych sił ugryzł ją w rękę. Wraz z Yóko, ciotką Masako i mamą akurat siadałyśmy do obiadu. Do dziś pamiętam ten moment: dokładnie w chwili, gdy ciotka zapytała: „Gdzie też podziewa się Tsugumi?", Tsugumi, blada, z zakrwawioną ręką, wkroczyła do pokoju. „Co się stało?!!" - Ciotka Masako przerażona zerwała się na równe nogi. „Niewdzięczny kundel - mały jak palec, a zły jak padalec" - odparła Tsugumi lodowato. Yóko, mama i ja aż parsknęłyśmy śmiechem na te słowa. Od tego czasu Pochi i Tsugumi szczerze się nie znosili. Wszyscy martwiliśmy się, że może to być uciążliwe dla gości, bo ilekroć Tsugumi wchodziła lub wychodziła kuchennymi drzwiami, Pochi zaczynał przeraźliwie ujadać. Lubiłam ich oboje i cała ta sytuacja między nimi ciążyła mi na sercu, dlatego naprawdę ucieszyłam się, że jeszcze przed moim wyjazdem z tych okolic jakoś się do siebie przekonali.
Jeśli tylko nie padało, Tsugumi szła z nami. Na dźwięk otwieranych przeze mnie o poranku okiennic Pochi, szczekając, wyskakiwał ze swojej budy. Przemywałam szybko twarz, ubierałam się i wybiegałam z domu. Cicho otwierałam drewnianą furtkę pomiędzy naszym ogrodem a ogrodem państwa Tanaka, łapałam biegającego w kółko, brzęczącego łańcuchem Pochiego i zapinałam mu smycz. Gdy przechodziłam z nim przez furtkę, Tsugumi, nie wiadomo od kiedy, już tam na nas czekała. Pochi nie był początkowo zachwycony, a i Tsugumi w głębi serca pełna była obaw i podchodziła do niego z rezerwą, dlatego pierwsze wspólne spacery mijały nam w napięciu, ale kiedy w końcu Pochi się przyzwyczaił, zaczął nawet
19
pozwalać jej się prowadzić. W porannym blasku ciągnięta przez Pochiego, radosna, co i rusz nawołująca: „Nie pędźże tak!", Tsugumi wyglądała uroczo. Aaa... czyli mimo wszystko Tsugumi chciała się z psiakiem zaprzyjaźnić-wzruszyłam się, ale nadal nie mogłam ich spuszczać z oczu, bo jak tylko Pochi zaczynał za bardzo wyrywać się do przodu, Tsugumi szarpała jego smycz tak, że biedak stawał na tylnych łapach. Byłoby straszne, gdyby zabiła psa, który nie należał do mnie.
Taka odrobina ruchu wychodziła Tsugumi na dobre. Odkąd przyłączyła się do nas, skróciłam spacer o połowę. Mimo to nadal miałam pewne obawy, czy i to aby dla niej nie za dużo, ale uspokoiłam się, widząc, że nabrała kolorów i przestała gorączkować.
Podczas jednego z takich porannych spacerów miało miejsce pewne zdarzenie.
Pogoda tamtego dnia była przepiękna, ani jednej chmurki. Morze i niebo miały cudownie niebieski kolor. W słonecznym blasku wszystko rozpływało się złocistą poświatą, przyprawiając o zawrót głowy. Mniej więcej na środku plaży stała zbudowana z drewna wieżyczka obserwacyjna dla ratowników strzegących kąpieliska w czasie wakacji. Wspięłyśmy się na nią po drabinie. Pochi początkowo zazdrośnie kręcił się na dole, ale gdy pojął, że nie uda mu się do nas wdrapać, poddał się i pobiegł daleko piaszczystą plażą. „Za wysokie progi na psie nogi!"
- perfidnie rzuciła za nim Tsugumi. Pochi zaszczekał na nią w odpowiedzi.
- Po co go drażnisz? - spytałam zdumiona.
- Jakby cholerna bestia rozumiała, co się do niej gada
- zaśmiała się Tsugumi, patrząc przed siebie na wodę. Delikatne kosmyki grzywki powiewały jej nad czołem. Nabiegała się zdrowo i pod skórą zarumienionych policzków widać było cienkie żyłki. Oczy jej błyszczały, odbijało się w nich morze.
20
Też patrzyłam na morze.
Niesamowita rzecz, takie morze. Siedząc we dwójkę i patrząc na nie, można równie dobrze milczeć, jak i rozmawiać, bo ani jedno, ani drugie nie ciąży. I nigdy dość tego patrzenia. Nigdy też ani szum fal, ani widok tafli wody nie są męczące, choćby nie wiem jak bardzo morze było wzburzone.
Nie byłam w stanie uwierzyć, że przeprowadzam się w miejsce, w którym nie będzie morza. Nie docierało to do mnie. Było to tak niepojęte, że na samą myśl czułam się zaniepokojona. Wystarczyło tylko popatrzeć w bok i morze zawsze tam było, w chwilach dobrych i złych, tłumnie oblegane w czasie upałów i gdy zimowe niebo usiane było gwiazdami, i kiedy szliśmy do świątyni powitać Nowy Rok... czy byłam mała, czy starsza, czy umarła staruszka w sąsiedztwie, czy lekarzowi narodziło się niemowlę, czy była to pierwsza randka, czy pierwsze miłosne rozczarowanie, cokolwiek by się działo, bezkresne morze zawsze cicho otulało miasteczko, regularnie następował przypływ i odpływ.
W wyjątkowo przejrzyste dni wyraźnie widać było brzeg po przeciwnej stronie zatoki. I nawet nie trzeba było się jakoś szczególnie wczuwać, aby odnieść wrażenie, że morze stara się nas czegoś nauczyć. Pewnie dlatego nie zastanawiałam się dotychczas nad jego istotą, nie myślałam o dźwięku nieustannie nadpływających fal. Na co też patrzą ludzie w wielkich miastach, gdy chcą odzyskać równowagę? Zapewne na księżyc... Ale przecież w porównaniu z morzem księżyc jest taki odległy i malutki, wydaje się jakiś taki osamotniony.
- Wiesz, Tsugumi, chyba nie będę umiała mieszkać gdzieś, gdzie nie ma morza - wyrzuciłam z siebie niespodziewanie. Teraz dopiero, kiedy ubrałam moje obawy w słowa, zaczęły do mnie docierać i poważnie się zaniepokoiłam. Z każdą chwilą blask poranka stawał się jaś-
21
niejszy i mocniejszy, z daleka dochodziło coraz więcej dźwięków budzącego się miasteczka.
- Aleś głupia - warknęła Tsugumi jakby ze złością, nie odwracając do mnie głowy. - Tak to już jest, coś się zyskuje, coś traci. Przecież wreszcie będziecie mogli żyć sobie w spokoju we trójkę, mamusia, tatuś i ty, nie? I pozbyliście się w końcu wcześniejszej żonki, zgadza się? Czym jest przy tym morze? Dzieciuch z ciebie.
- No, fakt. - Zdziwiła mnie poważna odpowiedź Tsugumi. Tak mnie tym zaskoczyła, że natychmiast rozwiały się moje obawy. Czyżby i ona w głębi swego serca coś zyskiwała i traciła? Tsugumi miała bardzo silne poczucie własnego „ja" i nie sprawiała wrażenia osoby, która cokolwiek zyskuje czy traci. Nieoczekiwanie poczułam się nieswojo i zasmuciłam się, jakbym dopiero teraz naprawdę zobaczyła Tsugumi.
Czyżby zatem dotąd ukrywała przed innymi takie uczucia?
I tak oto szykowałam się do opuszczenia rodzinnych stron, stopniowo porządkując wszystkie sprawy, których miało mi odtąd brakować. Spotykałam się ze znajomymi, których nie widziałam aż od czasów gimnazjum, z chłopakiem, z którym umawiałam się w okresie liceum, zawiadamiałam ludzi, że się przeprowadzam. Poruszona uświadomiłam sobie, że takie poczucie obowiązku odziedziczyłam zapewne po mamie. Chyba dlatego, że czuła się niczym innym jak zwykłą utrzymanką, mama przykładała szczególną wagę do poprawnych stosunków z ludźmi. Planowałam wyjechać jak luzak, bez słowa, ale ponieważ mama z żalem żegnała się dostojnie ze wszystkimi w sąsiedztwie, doszłam do wniosku, że w małym miasteczku wiadomość i tak rozejdzie się błyskawicznie, zmieniłam więc zamiary i postanowiłam spotkać się z wy-
22
branymi osobami. Powoli też zabrałam się do pakowania swoich rzeczy.
Były to cudowne prace, aż ściskało w piersiach. Wywołujące uczucia podobne do fal. W którymkolwiek momencie przerwałabym te przygotowania do nieuniknionego, ale z pewnością nie przykrego, naturalnego rozstania, czułam nie tyle ból, co raczej żal i poruszenie, i te uczucia bezustannie ogarniały mnie na nowo.
Trochę sobie dorabiałyśmy razem ze starszą siostrą Tsugumi, Yóko. Pracowałyśmy w ciastkarni przy głównej ulicy w centrum miasta. Nie chcę, rzecz jasna, się przechwalać, ale muszę zaznaczyć, że była ona znana, gdyż jako jedyna specjalizowała się w ciastach w stylu zachodnim.
Tego wieczora celowo zdecydowałam się iść po odbiór mojej ostatniej pensji w porze, gdy Yóko kończyła popołudniową zmianę. Zanim ruszyłyśmy w drogę powrotną, zgodnie z przewidywaniami dostałyśmy na spółkę pozostałe tego dnia ciastka. Yóko delikatnie włożyła je do koszyka i poprowadziła rower. Szłam wolno obok. Biegnąca wzdłuż rzeki żwirowa droga prowadząca do Zajazdu Rodziny Yamamoto dochodziła w pewnym momencie do dużego mostu. Po jego drugiej stronie otwierało się już morze. Rzeka płynęła cichutko w jego stronę. Księżyc i latarnie jasno rozświetlały wody rzeki i poręcze mostu.
- Ojej, ile tam na dole kwiatów! - zachwyciła się Yóko, zerkając w dół.
Przy brzegu rzeki, umocnionym u podstawy mostu betonem, na niewielkiej łatce ziemi kwitła cała masa białych kwiatków, kołysanych delikatnie przez nocny wiatr.
- Rzeczywiście - odpowiedziałam.
Białe płatki zdawały się unosić w ciemnościach. Ilekroć poruszały się kołysane wiatrem, pozostawiały za sobą białą smugę, niczym we śnie. Tuż obok szemrała płynąca
23
rzeka, a w oddali przed nami rozciągało się falujące czarne morze, oświetlone jedynie blaskiem księżyca, znaczącym na nim jakby lśniącą drogę.
Już niedługo dane mi będzie cieszyć się tym niezwykłym widokiem - pomyślałam sobie czule. Ale nic nie powiedziałam. Nie chciałam, aby Yóko, ostatnio i tak skora do łez, wpadła w przygnębienie.
Przystanęłyśmy na chwilę.
- Śliczne - szepnęłam.
- Yhy - przytaknęła Yóko, uśmiechając się delikatnie. Długie włosy powiewały jej u ramion. Jej uroda nie
rzucała się tak w oczy, jak uroda Tsugumi, ale Yóko miała szlachetne rysy. Choć obie siostry wychowały się nad morzem, miały jasną karnację. A przy tak jasnym świetle księżyca cera Yóko wyglądała na jeszcze bielszą niż zwykle.
Po chwili ruszyłyśmy dalej w kierunku domu. Za jakieś dziesięć minut miałyśmy zasiąść we cztery do ciastek obijających się, póki co, w koszyku roweru. Już mogłam to sobie wyobrazić. Odgłos telewizora, zapach mat tatami*. Wołając: Już jesteśmy!", wchodzimy z Yóko do jasnego pokoju, w którym siedzą mama z ciotką Masako. Jak zwykle bezczelna Tsugumi burknie pewnie: Już mi bokami wychodzą te wasze obrzydliwe ciastka!", ale nie przeszkodzi jej to wziąć trzech ulubionych i zabrać do swojego pokoju. Zawsze tak robi, gdyż jak twierdzi: „Na samą myśl o takich milusich rodzinnych nasiadówach rzygać mi się chce".
Weszłyśmy już w uliczkę, z której nie widać było morza, ale miałam wrażenie, że szum fal ciągle za nami
* Maty tatami - maty ze słomy ryżowej, którymi wykładane są podłogi w tradycyjnych japońskich domach. Kiedy po kilkunastu latach maty ulegają zużyciu wymienia się je na nowe. W Japonii tradycyjnie wielkość pomieszczeń określa się liczbą mieszczących się w nich mat (przyp. tłum.).
24
podąża. Księżyc też nam towarzyszył daleko, daleko ponad starymi dachami.
Choć miałyśmy przed sobą perspektywę radosnego wieczoru, w ciszy, szłyśmy przygnębione. Może dlatego, że tego dnia zakończyłam pracę... Niczym jakaś ledwie dochodząca nas melodia, unosił się między nami smutek współmierny do mijających, wspólnie spędzonych w przyjaźni lat i dni. Być może znowu rozmyślałam o usposobieniu Yóko, kwiecie łagodności z przejrzystymi w słońcu, przywiędłymi płatkami. Nie, nic szczególnego nie miało wtedy miejsca. Po prostu szłyśmy przed siebie. Gdy wspominam tamten wieczór, posępnie odżywa w mej pamięci ciemność zbliżającej się nocy, cienie słupów elektrycznych, koszy na śmieci... Tak właśnie teraz to pamiętam.
- Mówiłaś, że przyjdziesz tuż przed zamknięciem sklepu, miałam więc nadzieję, że dostaniemy od szefa nie-sprzedane dziś ciastka, i nie mogłam się już doczekać. Fajnie - powiedziała Yóko.
- Prawda? W końcu zdarzało się, że choć zostawały, nie dawał ani jednego. A bywało też, że nic nie zostawało. Miałyśmy dziś szczęście - zgodziłam się.
- Po powrocie zjemy je wszyscy razem - patrząc przed siebie, Yóko uśmiechnęła się słodko zza okrągłych okularów.
- Wiesz, tak naprawdę to bardzo chciałabym odłożyć sobie szarlotkę, zanim zabierze nam ją Tsugumi. Wiesz, jak je lubi - wstyd się przyznać, ale wyznałam zdesperowana.
- W takim razie... w tym pudełku jest tylko szarlotka, pokażmy więc jej to drugie - Yóko ponownie się uśmiechnęła.
Jakąkolwiek miałoby się zachciankę, mądra Yóko przyjmowała wszystko bez oporów, tak jak piasek przyjmuje wsiąkającą wodę. Był w niej pewien pozytywny dystans do świata ukształtowany przez otoczenie.
25
Nie licząc Tsugumi, która była specyficzną osobą, miałam jeszcze wśród swoich szkolnych koleżanek kilka takich jak Yóko, mieszkających w „domach-zajazdach". Wszystkie one, choćby nie wiem jak bardzo różniły się od siebie, miały jednak coś wspólnego. Było to coś jedynie wyczuwalnego w atmosferze wokół nich, sprawiały wrażenie, że nauczyły się nie podchodzić do kontaktów z innymi ludźmi bardzo osobiście. Od najmłodszych lat tych dziewcząt w ich domach zatrzymywało się często zbyt wiele osób. Wychowywały się, patrząc, jak w końcu jednak każdy z gości odjeżdżał. Wszystkie odsuwały od siebie myśli o rozstaniu i z łatwością potrafiły uporać się z wszelkimi uczuciami, jakie wiązały się z ciągłymi pożegnaniami. Miały też chyba talent do udawania, że nawet nie dostrzegają tego, co tak naprawdę przeżywają w swoim wnętrzu. Nie jestem co prawda córką rodziny prowadzącej zajazd, ale kimś zbliżonym i chyba we mnie też można odnaleźć podobne cechy. Wydaje mi się, że jestem całkiem niezła w uciekaniu od oczywistego bólu związanego z tego typu przeżyciami.
Yóko jednak właśnie w kwestii pożegnań różniła się od reszty.
W dzieciństwie, gdy biegałyśmy, tupiąc, w porze sprzątania, bywało, że któryś z dłużej zatrzymujących się w zajeździe gości zagadywał jedną z nas, czy jest może córką gospodarzy, i zawiązywała się między nami nić sympatii. Przyjemnie było wymieniać z kimś pozdrowienia, nawet jeśli znało się tego kogoś jedynie z widzenia. Zdarzali się goście naprawdę niemili, ale równie wielu było bardzo sympatycznych. Byli tacy, w których obecności spotkania nabierały blasku, tacy, którzy stawali się ulubieńcami kuchni i wszystkich pracowników i o których mówiło się bez przerwy. Gdy nadchodził dzień wyjazdu, pakowali bagaże, machali na pożegnanie i tylko popołudniowe światło w opustoszałych pokojach jakoś
26
raziło w oczy. Pocieszaliśmy się, że może powrócą znów za rok, ale w takich momentach wydawało się to bardzo odległe. Nadjeżdżał jednak kolejny miły gość, a my byłyśmy wielokrotnie świadkami tego typu sytuacji.
Pod koniec sezonu, gdy z początkiem jesieni liczba przyjezdnych gwałtownie malała, starałam się być szczególnie radosna i, jak mogłam, tłumiłam w sobie uczucie osamotnienia. Tymczasem Yóko była wyraźnie przygnębiona i potrafiła zalać się łzami na widok rzeczy zapomnianej przez dzieci, z którymi się przyjaźniła. Uczucia tego typu zajmują ledwie skrawek serca, wydaje mi się więc, że każdy powinien umieć nie zwracać na nie zbyt dużej uwagi. Im więcej ma się w życiu okazji, mogących wywoływać takie uczucia, tym lepiej opanowuje się różne sztuczki pomagające z nimi sobie radzić. A chyba warto to robić, bo przecież wiadomo, że jeśli spojrzymy w taki zakamarek naszej duszy, zrobi nam się tylko smutno i tęskno. Yóko jednak przeciwnie, bardzo ceniła i pielęgnowała w sobie podobne uczucia. Chyba nie chciała ich stracić.
Zaraz za rogiem wyłaniał się spośród zieleni świecący szyld ZAJAZD RODZINY YAMAMOTO. Zawsze czułam pewną ulgę na widok jego i znajomych rzędów okien gościnnych pokoi. Czy zajazd był pełen gości i świateł, czy pusty i ciemny, miałam wrażenie, że oto wita mnie coś wielkiego. Przeszłyśmy do kuchennych drzwi i wchodząc do środka, Yóko zawołała: Już jesteśmy!". O tej porze mama na ogół albo była jeszcze na terenie zajazdu, albo siedziała, popijając zieloną herbatę, w salonie Ya-mamotów. Zazwyczaj zjadałyśmy tam jeszcze jakieś ciastka, po czym wracałyśmy z mamą do siebie. Było tak od zawsze.
- Aaa, zapomniałabym - przypomniałam sobie, gdy zdejmowałam buty. - Dam ci ten album, który chciałaś ode mnie przegrać. Może pójdę po niego od razu?
27
- No co ty?! Nie mogłabym... Przecież to aż dwie płyty! Wystarczy, jak dasz mi przegrać na kasetę - odparła zupełnie zaskoczona Yóko.
- Nie ma sprawy. I tak miałam go zostawić. Oddasz mi przysługę, jak go weźmiesz. - Wiedziałam, że powinnam siedzieć cicho, ale już było za późno. - Zamiast pożegnalnego prezentu, dobrze? Co prawda, to nie ty wyjeżdżasz...
Spojrzałam na Yóko. W ciemnym kącie holu ze zwieszoną głową zakładała pokrowiec na rower, miała zaczerwienioną twarz i oczy pełne łez.
Poczułam się zakłopotana na widok łez prosto z serca, celowo więc udając, że nic nie zauważyłam, weszłam do środka i nie odwracając się, pospieszyłam ją tylko:
- Chodź szybko, zjedzmy te ciastka.
- Yhmm - przytaknęła przez nos, natychmiast wycierając łzy. Naiwna Yóko sądziła chyba, że nikt nie wie, jak łatwo zalewa się łzami.
Przez dziesięć lat strzeżona byłam przez coś w rodzaju otaczającej mnie wielkiej osłony utkanej z wielu różnych rzeczy. Dopóki człowiek nie spróbuje się spod czegoś takiego wydostać, nawet tego nie zauważa. Była tak cudownie przytulna, że nawet o niej nie wiedziałam, aż do chwili, gdy już nie mogłam pod nią wrócić. Tworzyło ją morze, całe tamto miasteczko, wszyscy członkowie rodziny Yamamoto, moja mama i mieszkający daleko tata. Wszystko to otulało mnie delikatnie w tamtym okresie. W sumie dobrze mi teraz i jestem szczęśliwa, ale zdarza się, że na myśl o tamtych latach robi mi się bardzo smutno i ogarnia mnie tęsknota nie do zniesienia. Pierwsze wspomnienia, jakie stają mi w takich chwilach przed oczami, to Tsugumi bawiąca się na plaży z psem i uśmiechnięta Yóko, prowadząca tamtej nocy swój rower.
Zycie
Odkąd zamieszkaliśmy we trójkę, tata co wieczór strasznie się cieszył na powrót do domu. Była to szczera radość wywołująca uśmiech na twarzach innych. Widząc jego beztroską, roześmianą twarz, gdy wracał do domu, za każdym razem przynosząc a to sushi*, a to jakieś ciastka, zaczęłam się poważnie obawiać, czy aby na pewno w firmie pracuje jak należy. W weekendy obwoził nas samochodem po różnych dobrych sklepach i znanych z dobrej kuchni restauracjach w centrum Tokio, albo sam coś dla nas gotował, i choć mówiłam mu, że nie musi tego robić, w niedziele konstruował mi nad biurkiem półki na książki. Strasznie się trudził. „Mój własny, późno zdobyty tata". Jednak z całą pewnością ten jego entuzjazm pomógł nam przezwyciężyć wszelkie drzemiące w nas niepokoje. Napięcia, jakie narosły przez te lata, zniknęły i zaczęliśmy żyć jak normalna rodzina.
Pewnego wieczora tata zatelefonował i smutnym głosem oznajmił, że musi zostać w pracy po godzinach. Mama poszła szybko spać, ja zaś zasiadłam przed telewizorem do pisania referatów. Wrócił tata.
- O! Jeszcze nie śpisz? - ucieszył się na mój widok. - Mama już się położyła?
* Sushi - kawałki świeżej surowej ryby umieszczane na ryżu przyprawionym octem winnym (przyp. tłum.).
29
- Yhmm. Jest tylko miso* i trochę ryby. Zjesz?
- Z chęcią. - Zdjął marynarkę i szurając krzesłem, usiadł przy stole.
Nastawiłam zupę, włożyłam rybę do mikrofalówki. W kuchni w środku nocy'zatliło się życie. Cicho grał telewizor.
- Mario, masz ochotę na senbei**? - spytał niespodziewanie tata.
- Co? - spytałam, zerkając w jego stronę.
Tata, szeleszcząc, wyjął z torby zawinięte starannie w papierek dwa ciastka i położył na stole.
- Jedno zostaw mamie.
- Skąd je masz, takie luzem? - spytałam zdziwiona.
- Jeden z klientów przyniósł dziś w południe całe pudełko. Strasznie mi posmakowały, wziąłem i dla was po jednym. Naprawdę są pyszne - wyjaśnił bez skrępowania.
- I nikt ci nie powiedział, że zachowujesz się niczym mały chłopiec ukrywający w domu psa? - zaśmiałam się. Czujecie? Dorosły facet, a wrócił do domu z potajemnie schowanymi do torby dwoma ciastkami!
- Tak to już jest w Tokio, że i warzywa nie nadają się do jedzenia, i ryby są okropne, ale z senbei możemy być naprawdę dumni - powiedział, jedząc spokojnie podaną przeze mnie zupę.
Wyjęłam z mikrofalówki rybę i postawiłam przed nim.
- No to które moje? - spytałam, dosiadając się do stołu i biorąc jedno. Czułam się, jak obcokrajowiec stykający się z senbei po raz pierwszy. Było rzeczywiście dobre, z silnym posmakiem sosu sojowego. Gdy mu to powiedziałam, tata, zadowolony, pokiwał głową.
* Miso - japońska zupa robiona na bazie pasty sojowej (przyp. tłum.).
** Senbei - japońskie prażone ciastka ryżowe (przyp. tłum.).
30
Tylko raz, zaraz po naszym przyjeździe do Tokio, spotkałam tatę wracającego z pracy. Wyszłam z kina i w dzielnicy biurowej czekałam na ulicy na zielone światło. Jak sięgnąć wzrokiem, niebo rozświetlone przez zachodzące słońce, wyraźnie jak w lustrach, odbijało się jasno w oknach budynków wokoło. Była to akurat godzina, o której ludzie kończą pracę, więc oprócz mnie na zmianę świateł czekało także wielu roześmianych mężczyzn w garniturach i wiele przebranych już z garsonek w codzienne ubrania atrakcyjnych pracownic biur. Ludzie sprawiali wrażenie lekko zmęczonych, podobnie jak wiejący tamtego dnia wiatr. Wszyscy rozmawiali, uśmiechając się niewyraźnie, nie wiadomo do czego. Ci, którzy milczeli, wyglądali trochę srogo.
Ależ ten facet po drugiej stronie przyciąga wzrok -pomyślałam nieoczekiwanie, tymczasem okazało się, że to mój własny ojciec. Dziwnie się poczułam, widząc go, gdy tak szedł z poważną miną. W domu miewał taki wyraz twarzy jedynie chwilę przed tym, jak miał przysnąć przed telewizorem. Zaintrygowana przyglądałam się „publicznemu obliczu" ojca. Wtem z budynku, w którym pracował, wybiegła jakaś pracownica, wołając za nim. Zatrzymał się. Cała scena była dobrze widoczna z mojej strony ulicy. Trzymała w ręce kopertę, w której najprawdopodobniej były jakieś dokumenty. Słysząc swoje imię, ojciec obrócił się, rozglądając wokoło, a gdy ją wreszcie zauważył, powiedział chyba coś w stylu: „Och, przepraszam, bardzo panią przepraszam" i uśmiechnął się. Zdyszana kobieta podeszła bliżej, z uśmiechem wręczyła mu kopertę, ukłoniła się i ruszyła z powrotem do biura. „To do widzenia" - krzyknął za nią ojciec, po czym wsadził kopertę pod pachę i pospieszył w stronę stacji. W tej samej chwili zmieniło się światło i tłum wylał się na ulicę. Wahałam się przez moment, czy nie pobiec za nim, ale ponieważ trwało to zbyt długo, odpuściłam
31
w końcu. Stałam o zmroku w centrum miasta, rozmyślając.
Cała scena z zapomnianą kopertą trwała zaledwie moment, ale pozwoliło mi to wejrzeć w codzienne życie ojca, takie, jakie wiódł do tej pory. Jego długie, długie dotychczasowe życie bez nas... Dokładnie tyle samo lat i dni, ile my z mamą mieszkałyśmy w miasteczku nad morzem, on oddychał powietrzem tego miasta. Użerał się z poprzednią żoną, pracował, podnosił swoje kwalifikacje, jadł, tak jak i teraz o czymś zapominał i od czasu do czasu wspominał mnie i mamę mieszkające gdzieś daleko. Miasteczko, które dla nas było miejscem codziennego życia, dla niego było zapewne jedynie spokojną przystanią na czas sobotnio-niedzielnych odwiedzin. Ciekawe, czy przyszło mu kiedyś na myśl, żeby nas porzucić... Tak, pewnie tak- pomyślałam. Choć nigdy nie przyznałby się do tego, zapewne były chwile, gdy ciążyło mu to wszystko w głębi duszy. Jakby na przekór całej tej nienormalnej sytuacji, byliśmy dla siebie mili, jak idealni bohaterowie scenariusza pod tytułem: Typowa szczęśliwa rodzinka. Każde z nas podświadomie robiło wszystko, aby ukryć niewątpliwie drzemiące w głębi naszych serc kłębowiska uczuć. Zycie to gra
- pomyślałam. Słowo „gra" wydaje mi się odpowiedniejsze niż „iluzja", choć sens obu jest właściwie taki sam. Tego wieczora, w tłumie ludzi, doznałam niespodziewanie olśnienia. Każdy człowiek zmaga się z różnymi uczuciami w kolejnych etapach swojego życia, z chaosem wszystkich dobrych i złych rzeczy. Każdy sam dźwiga swoje brzemię. Żyjemy samotnie, starając się być jak najmilszymi dla osób, które kochamy.
- Tato, nie musisz się tak starać. Żebyś nie przedobrzył.
- powiedziałam.
32
_Oco starać? - Tata zaskoczony podniósł głowę.
- No wiesz... spieszyć się tak z powrotem do domu, znosić prezenty, kupować mi ubrania... Przedobrzysz i jeszcze cię to zmęczy.
- Tego ostatniego nigdy nie robiłem - zaśmiał się.
- A... to takie życzenie - też się roześmiałam.
- O co ci chodzi z tym przedobrzeniem?
- No wiesz, mógłbyś się nagle znudzić życiem rodzinnym, zacząć zdradzać, pić,