16248
Szczegóły |
Tytuł |
16248 |
Rozszerzenie: |
PDF |
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres
[email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.
16248 PDF - Pobierz:
Pobierz PDF
Zobacz podgląd pliku o nazwie 16248 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.
16248 - podejrzyj 20 pierwszych stron:
KOTOLOTKI
Ursula K. Le Gum
KGTOLGTKI
Przełożyła
Aleksandra Wierucka
Ilustracje
S. D. Schindler
Prószyński i S-Ka
Warszawa 2001
Tytuł oryginału
CATWINGS
Text copyright © 1988 by Ursula K. Le Guin
Illustrations copyright © 1988 by S.D. Schindler
Ali rights reserved including the right of reproduction
in whole or in part by any form.
This edition published by arrangement with
Orchard Books Inc., New York
Redakcja:
Małgorzata Pogoda
Redakcja techniczna:
Jolanta Trzcińska
Korekta:
Krystyna Brzezińska
Łamanie:
Monika Lefler
ISBN 83-7255-623-7
Wydawca:
Prószyński i S-ka SA
02-651 Warszawa, ul. Garażowa 7
Druk i oprawa:
Zakłady Graficzne im. KEN S.A.
85-067 Bydgoszcz, ul. Jagiellońska 1
Wszystkim kotom, które kochałam.
Ursula K. Le G.
1
Pani Jane Tabby nie potrafiła wyja-
śnić, dlaczego cała czwórka jej dzieci ma
skrzydła.
-Pewnie ich ojciec był niebieskim
ptaszkiem - powiedział sąsiad i roześmiał
się nieprzyjemnie, przechodząc obok
śmietnika.
-Może dlatego mają skrzydła, że
przed ich urodzeniem śniłam o przepro-
wadzce - rzekła pani Tabby. - Thelma,
ubrudziłaś sobie buzię, masz się umyć.
Roger, przestań bić Jamesa, a ty, Har-
riet, powinnaś przymykać oczy, kiedy
mruczysz, i delikatnie masować mnie
przednimi łapkami. Tak, teraz dobrze.
Jak smakuje mleczko?
-Jest pyszne. Dziękujemy - odpowie-
działy zadowolone dzieci.
9
Wszystkie były śliczne i dobrze wycho-
wane, ale pani Tabby martwiła się o nie
w głębi duszy.
Okolica, w której mieszkali, była okrop-
na, coraz gorsza. Koła samochodów i cię-
żarówek dudniły po jezdni od rana do
wieczora - wszędzie pełno było brudu
i śmieci, a poza tym krążyły stada głod-
nych psów i mnóstwo butów, których wła-
ściciele chodzili, biegali, tupali i rozdawali
kopniaki - ani trochę spokoju i bezpie-
czeństwa, a na dodatek z każdym dniem
10
mniej jedzenia. Prawie wszystkie wróble
już się stąd wyniosły, szczury były bezczel-
ne i niebezpieczne, a myszy nerwowe i za-
biedzone.
W tej sytuacji pani Tabby nie uważała
skrzydeł kotków za swój największy kło-
pot. Codziennie myła miękkie, jedwabi-
ste skrzydełka, podobnie jak bródki, łapki
i ogonki. Od czasu do czasu zastanawiała
się nad niezwykłością tych skrzydełek, ale
na ogół pracowała zbyt ciężko, zdobywając
pożywienie i wychowując dzieci, żeby mia-
11
ła jeszcze myśleć o rzeczach, których nie ro-
zumiała.
Aż pewnego dnia ogromny pies pogonił
Harriet i szczerząc zęby, osaczył ją w rogu
za śmietnikiem. Harriet zamiauczała roz-
paczliwie i pofrunęła na dach, ponad gło-
wą psa, który skowycząc, uciekł z podku-
lonym ogonem. Wtedy pani Tabby pojęła
w czym rzecz.
-Zejdź na dół, Harriet - powiedziała. -
Dzieci, proszę tutaj przyjść.
Cała rodzina zebrała się za śmietnikiem.
Harriet jeszcze drżała ze strachu. Wszyscy
mruczeli, dopóki się nie uspokoiła.
-Dzieci - odezwała się pani Jane Tab-
by. - Zanim przyszłyście na świat, miałam
dziwny sen i dopiero teraz rozumiem, o co
w nim chodziło. To nie jest dobra okolica,
a wy macie skrzydła i możecie ją opuścić.
Chciałabym, żeby się wam udało. Wiem,
że ćwiczyłyście. Widziałam, jak James
przefruwał wczoraj w nocy nad ulicą,
a Roger trenował pikowanie. Myślę, że je-
steście gotowe. Chcę, żebyście zjadły do-
bry obiad i odleciały. Daleko stąd.
-Ale, mamo... - zaczęła Thelma i wy-
buchnęła płaczem.
-Ja nie zamierzam się wyprowadzać -
ciągnęła pani Tabby. - Mam tu pracę. Pan
Tom Jones poprosił mnie wczoraj o rękę
13
i zamierzam przyjąć jego oświadczyny. Nie
chciałabym, żebyście temu przeszkodziły.
Dzieci płakały, ale miały świadomość,
że tak zawsze dzieje się w kocich rodzi-
nach. Poza tym były dumne, bo matka
uznała, że same potrafią już zadbać o sie-
bie. Razem zjedli więc dobry obiad z resz-
tek znalezionych w śmietniku przewróco-
nym przez psa, a później Thelma, Roger,
James i Harriet pożegnali się z ukochaną
mamą. Rozłożywszy skrzydła, odfrunęli
nad ulicą i dachami domów.
-Te dzieci są wyjątkowe, Jane - ode-
zwał się pan Tom Jones głębokim, mięk-
kim głosem.
- Nasze też będą niezwykłe, Tom.
Thelma, James, Roger i Harriet wi-
dzieli w dole umykające dachy i ulice
miasta. W pewnej chwili przyfrunął do
nich gołąb. Patrzył na nich niepewnie
okrągłymi, czerwonymi oczkami, aż w koń-
cu zapytał:
-Właściwie jakimi wy jesteście pta-
kami?
-Gołębiami pasażerskimi - odpowie-
dział natychmiast James, a Harriet roz-
miauczała się ze śmiechu.
Gołąb podskoczył w powietrzu, gapił
się chwilę na Harriet, a potem zrobił
zwrot, zataczając piękny łuk, i odleciał.
Chciałbym tak latać - westchnął Roger.
Gołębie są głupie - wtrącił James.
-Bolą mnie skrzydła - poskarżył się
Roger.
16
-Mnie też - dodała Thelma. - Wyląduj-
my gdzieś na chwilę.
Mała Harriet kierowała się na pochyły
dach kościoła. Oparłszy łapy na wystają-
cych fragmentach dachu, cała czwórka pi-
ła wodę z rynny.
-Wlazł kotek na płotek i fruwa... ! - za-
śpiewała Harriet uczepiona wieżyczki.
-Z tamtej strony jest inaczej - powie-
działa Thelma, wskazując nosem zachód.
- Jakoś bardziej miękko.
Wszyscy spojrzeli w tamtym kierunku,
ale koty nie widzą dobrze na odległość.
- Trzeba to sprawdzić - oświadczył James
i znów poderwali się do lotu.
Brakowało im jednak tej lekkości w ru-
chach, którą mają gołębie. Pani Tabby za-
18
wsze dobrze je karmiła, więc byli pulchni
i dlatego musieli mocno machać skrzy-
dłami, żeby utrzymać się w powietrzu.
Wkrótce potrafili szybować, pozwalając,
by wiatr ich unosił, i dając odpocząć
skrzydłom, ale dla Harriet było to wciąż
bardzo trudne i niebezpiecznie kiwała się
na boki.
Po godzinie wylądowali na dachu
wielkiej fabryki. Chociaż otaczał ich
okropny zapach, ze zmęczenia zasnęli
19
tam, przytuleni do siebie, tworząc jedną
futrzaną kulę.
Obudzili się o zmroku bardzo głodni -
nic tak nie zaostrza apetytu jak latanie -
i znów ruszyli w drogę. Wkrótce zaszło
słońce. W dole rozbłysły miejskie latar-
nie, ciągnące się długimi rzędami w stro-
nę ciemnej połaci, ku której lecieli.
W końcu, kiedy poza jednym światełkiem
na wzgórzu nastała wokoło ciemność, po-
woli zniżyli lot i wylądowali na czymś
dziwnie miękkim.
Przedtem znali tylko beton, asfalt i ce-
ment, a teraz otaczało ich mnóstwo no-
wych rzeczy: piasek, suche liście, trawa,
gałązki, grzyby i różne stworzonka. Czuli
bardzo ciekawy zapach. Niedaleko płynął
potok. Usłyszeli jego szemrzący śpiew
i pobiegli się napić. Roger kucnął na brze-
gu i wpatrywał się chwilę w wodę z nosem
przy samej powierzchni...
- Co tam jest? - wyszeptał.
21
Wszyscy zebrali się na brzegu. W bla-
sku gwiazd widzieli, że w wodzie coś się
porusza, migocze jak srebrzysta iskier-
ka... Roger szybko wyciągnął łapę...
- To chyba obiad - powiedział.
Po posiłku skulili się znowu razem pod
krzakiem i zasnęli. Co raz jedno z nich
22
budziło się i podnosiło głowę, nasłuchu-
jąc i wpatrując się w ciemność. Wiedzieli,
że przybyli do lepszego miejsca niż ulica,
na której mieszkali, ale przecież żadne
miejsce nie jest bezpieczne, czy to dla ry-
by, czy dla kota, czy nawet kota ze skrzy-
dłami.
-To niesprawiedliwe! - zawołała pani
drozdowa.
-Niesłuszne! - poparła ją zięba.
- To nie do zniesienia! - krzyknęła sójka.
-Nie rozumiem dlaczego - odezwała
się mysz. - Wy zawsze miałyście skrzydła,
teraz im też wyrosły. Co w tym złego?
Ryba w potoku nic nie mówiła, jak to ry-
ba. Mało kto wie, co myśli ryba o niespra-
wiedliwości albo o czymkolwiek innym.
-Właśnie niosłam gałązkę do gniazda
dziś rano, kiedy kot sfrunął ze szczytu Do-
mowego Dębu i uśmiechnął się do mnie
w locie - opowiadała pani drozdowa.
Pozostałe ptaki znów podniosły krzyk.
-Oburzające!
-Niesłychane!
-Niedozwolone!
25
-Spróbujcie kopać tunele - doradziła
mysz i odeszła.
Ptaki musiały przyzwyczaić się do lata-
jących kociąt. Obawy większości ptaków
nie były uzasadnione, bo latały dużo le-
piej niż Roger, Thelma, Harriet i James.
Ptakom nigdy nie zdarzało się zaplątać
w gałęziach sosny albo w roztargnieniu
wpaść na pień drzewa, a przestraszone
potrafiły raptownie przyspieszyć lot albo
zrobić unik. Miały jednak powody, aby
obawiać się o swoje potomstwo. Jajka by-
ły już w gniazdach, a kiedy wylęgną się
pisklęta, nic ich nie uchroni przed kotem,
który pofrunie na drzewo i będzie czato-
wał na najwyższych gałęziach w gęstwi-
nie liści.
Sowa dopiero po dłuższym czasie uprzy-
tomniła sobie, co grozi jej rodzinie. Sowy
na ogół nie są zbyt bystre - myślą długo.
Pewnego wiosennego wieczoru, kiedy czu-
le patrzyła na dwójkę swych piskląt, James
przeleciał nieopodal, goniąc nietoperze.
26
BUHBB^BO^HHHH
Tak być nie może - pomyślała sowa.
Miękkim ruchem rozłożyła wielkie, sza-
re skrzydła i cicho poleciała za Jamesem,
wysuwając szpony do ataku.
Tymczasem latające kotki urządziły so-
bie legowisko w dziupli wielkiego wiązu,
tak wysoko, aby nie dotarł tam lis czy ko-
jot. Otwór był za mały, żeby mógł się tam
wcisnąć szop pracz.
Tego wieczora Thelma i Harriet myły
sobie nawzajem szyje i gawędziły o minio-
nych wydarzeniach, kiedy usłyszały żało-
sny pisk u podnóża drzewa.
-James! - zawołała Harriet, gdy zoba-
czyła brata czołgającego się pod krza-
kiem. Był podrapany, zakrwawiony, jedno
skrzydło ciągnął po ziemi.
-To sowa - powiedział, kiedy siostry
pomogły mu wdrapać się na drzewo. - Le-
dwo uciekłem. Złapała mnie, ale zacząłem
ją drapać i na chwilę puściła...
Nie dokończył, ponieważ do dziupli
wpadł Roger. Jego oczy pociemniały i za-
okrągliły się z przerażenia.
- Sowa mnie goni! - wrzasnął.
Wszyscy zaczęli lizać rany Jamesa, aż
w końcu usnął.
28
m.A
\
&
-Teraz już wiemy, co czują pisklęta -
powiedziała ponuro Thelma.
-Co się stanie z Jamesem? - spytała
Harriet. - Czy będzie znowu latał?
-Lepiej, żeby tego nie robił - odezwał
się głęboki głos z zewnątrz.
Sowa siedziała na gałęzi obok dziupli.
Kocięta spojrzały po sobie i nie ode-
zwały się już przez całą noc. O świcie
30
Thelma ostrożnie wyjrzała na zewnątrz:
sowy nie było.
- Pewnie wróci wieczorem - powiedziała.
Odtąd polowali za dnia, a noce spędzali
w dziupli. Sowa myśli bowiem powoli
i długo.
James chorował przez wiele dni i nie
mógł polować. Kiedy w końcu doszedł do
siebie, okazało się, że bardzo wychudł
i tylko na krótko może unieść się w powie-
trze. Jego lewe skrzydło było sztywne
i przekrzywione, ale James nigdy nie na-
rzekał. Spędzał teraz całe godziny nad po-
tokiem i łowił ryby, które też nie narzeka-
ły, ale jak wiadomo, im nigdy się to nie
zdarza.
Pewnej nocy, wczesnym latem, kocięta
leżały zwinięte w swojej dziupli, zmęczo-
ne i zniechęcone. Rodzina szopów siedzia-
ła na sąsiednim drzewie i głośno się kłó-
ciła. Przez cały dzień Thelma nie znalazła
nic do jedzenia oprócz ryjówki, która oka-
zała się cięzkostrawna. Roger omal nie
31
złapał szczura, ale musiał uciekać przed
kojotem, a Jamesowi znów nie udały się
połowy. Na domiar złego sowa cicho okrą-
żała ich drzewo.
Dwa szopy siedzące w pobliżu zaczęły
się bić i wyzywać, a wkrótce do walki do-
łączyły inne, drapiąc pazurami, wrzesz-
cząc i przeklinając.
-Zupełnie jakbyśmy byli na naszej uli-
cy - zauważył James.
—
-Pamiętacie Buty? - spytała rozmarzo-
nym głosem Harriet, która wciąż wyglądała
pulchnie, może dlatego, że była najmniej-
sza. Jej siostra i bracia byli szczuplejsi i wy-
glądali bardziej dziko.
- Tak - powiedział James. - Raz któreś
z nich mnie goniły.
-A pamiętacie Ręce? - zapytał Roger.
-Pewnego razu podniosły mnie. Byłam
jeszcze mała - wspomniała Thelma.
-1 co zrobiły?
- Mocno ścisnęły. Zabolało, a właściciel-
ka rąk zaczęła krzyczeć: Skrzydła! Skrzy-
dła! Ten kot ma skrzydła! Miała taki
śmieszny głos i ściskała mnie.
-Jak sobie poradziłaś?
-Zaczęłam gryźć - powiedziała Thel-
ma, skrywając dumę. - Ugryzłam i Ręce
mnie puściły, a ja pobiegłam pod śmiet-
nik do mamy. Wtedy jeszcze nie umiałam
latać.
- Widziałam coś dzisiaj - wtrąciła Har-
riet.
33
-Co? Rękę? But?
Człapaka? - dopytywał się James.
Człowieka? - poprawił go Roger.
Tak. On też mnie widział.
Gonił cię?
-Kopnął?
-Rzucił czymś w ciebie?
-Nie, tylko stał i patrzył, jak latam.
I oczy zrobiły mu się takie okrągłe, prawie
jak nasze.
34
-Mama zawsze mówiła - przypomnia-
ła sobie Thelma - że jeśli znajdzie się
właściwe Ręce, już nigdy więcej nie
trzeba polować. Ale jeśli trafisz w złe,
to będzie gorzej, niż wpadłbyś w łapy
psa.
-Myślę, że te Ręce są dobre - powie-
działa Harriet.
- Skąd wiesz? - spytał Roger tonem po-
dobnym do głosu ich mamy.
35
-Bo pobiegły dokądś i wróciły z tale-
rzem pełnym jedzenia. Postawiły go na
pieńku, na skraju pola, gdzie ostatnio wy-
straszyliśmy krowy. A potem odeszły i ob-
serwowały mnie z daleka. Pofrunęłam
tam i zjadłam obiad. To było coś takiego,
co jedliśmy na naszej ulicy, ale świeższe. -
Teraz Harriet przybrała ton głosu mamy.
- Zamierzam wrócić tam jutro, żeby
sprawdzić, co będzie na pieńku.
-Tylko bądź ostrożna, Harriet Tabby! -
powiedziała Thelma tonem najbardziej
przypominającym głos ich matki.
4
Następnego dnia na pieńku przy past-
wisku Harriet zastała blaszaną foremkę
od ciasta pełną kawałków mięsa i kociego
pokarmu. Dziewczynka z Farmy za Wzgó-
rzem czekała na kotka, ale siedziała nie-
ruchomo w odległości kilku metrów od
pieńka. Nazywała się Susan Brown i miała
osiem lat. Obserwowała, jak Harriet wyla-
tuje z lasu i niczym tłuściutki koliberek
okrąża pieniek, a potem ląduje, składa
skrzydła i zaczyna jeść. Susan Brown
wstrzymała oddech, a jej oczy zrobiły się
okrągłe.
Następnego ranka, kiedy Harriet i Ro-
ger ostrożnie podfrunęli do pieńka, Su-
san siedziała trochę bliżej, a obok niej
był jej dwunastoletni brat, Hank. Oczywi-
ście wcześniej nie uwierzył w opowieść
37
o latającym kocie, a teraz z kolei on
wstrzymał oddech i otworzył szeroko oczy
ze zdumienia.
Harriet i Roger zabrali się do jedzenia.
-Nie mówiłaś, że były dwa - szepnął
Hank do siostry.
Kotki siedziały na pieńku, myjąc wąsy.
- Nie mówiłaś, że było ich dwoje - szep-
nął Roger do siostry.
-Skąd miałam wiedzieć! - odpowie-
działy obie siostry. - Wczoraj było tylko
jedno. Ale są milutkie, prawda?
Następnego dnia Hank i Susan ustawili
dwie foremki na pieńku, odsunęli się tro-
chę i czekali. Harriet wyleciała spomię-
dzy drzew i wylądowała na pieńku. Roger
za nią. A potem...
- Och, patrz! Patrz! - wyszeptała Susan,
kiedy powoli i z wyraźną niechęcią nadle-
ciała Thelma.
Wkrótce dołączył do nich James, który
lecąc nisko, z trudem wylądował na pień-
39
•"•v^rt1'"'v-,"vV','-"i' Ł>; '?? w,>.!;,<,,,.
ku i zaczął jeść. Jadł, jadł i jadł, a raz na-
wet prychnął na Thelmę, gdy chciała spró-
bować coś z jego naczynia.
Dwoje dzieci obserwowało cztery skrzy-
dlate kotki.
Harriet umyła buzię po jedzeniu i spoj-
rzała na dzieci. Thelma zjadła ostatnią
okruszynę karmy dla kotów, wylizała lewą
łapkę i popatrzyła w tym samym kierun-
ku. Nagle poderwała się do lotu i skiero-
wała prosto w stronę dzieci. Zrobiła rund-
kę nad ich pochylonymi głowami i wróciła
na pieniek.
40
- Tylko sprawdzam - powiedziała do ro-
dzeństwa.
-Jeśli zrobi to jeszcze raz, nie próbuj
go łapać - ostrzegł Hank siostrę. - Spło-
szysz go.
-Nie jestem taka głupia - mruknęła
Susan.
41
Siedzieli nieruchomo. Koty też się nie
ruszały. Krowy spokojnie przeżuwały tra-
wę. Słońce przygrzewało.
-Kici, kici! - zawołała Susan wysokim,
miękkim głosem. - Kici, kici, koteczki, la-
tające kotki, kotolotki...
Harriet zeskoczyła z pieńka, zrobiła
gwiazdę w powietrzu i zatoczywszy pętlę,
pofrunęła do Susan. Wylądowała na jej ra-
mieniu i zaczęła mruczeć prosto do ucha.
-Nigdy, przenigdy nie będę cię łapać
ani wsadzać do klatki, ani robić niczego,
czego byś nie chciała. Obiecuję. Ty też
obiecaj, Hank.
-Mrrr... - powiedziała Harriet.
-Obiecuję. I nigdy, przenigdy nie opo-
wiemy o was nikomu - dodał Hank z prze-
jęciem. - Nigdy! Wiesz, jacy są ludzie...
jakby je zobaczyli...
-Obiecuję - powtórzyła Susan. Podali
sobie z Hankiem ręce.
Roger podleciał bliżej i wylądował na
ramieniu chłopca.
42
-Mrrr... - powiedział.
-Mogą mieszkać w starej stodole - za-
proponowała Susan. - Nikt oprócz nas
tam nie zagląda. Ten gołębnik na stry-
chu mógłby się nadać. W ścianie są
otwory, przez które gołębie wlatywały do
środka.
- Przyniesiemy tam siana i zrobimy im
legowisko - planował Hank.
-Mrrr... - powiedział Roger.
Powolutku i delikatnie Hank podniósł
rękę i pogłaskał Rogera między skrzy-
dłami.
-Aaach - westchnął James, patrząc na
Rogera.
Zsunął się z pieńka i podbiegł do dzie-
ci. Usiadł przy nodze Susan, a ona powoli
wyciągnęła rękę i lekko podrapała go pod
brodą i między uszami.
-Mrrr... - powiedział James i zaślinił
jej but.
-No, dobrze - westchnęła Thelma,
skończywszy wyjadać resztki pieczeni.
44
Wzbiła się w powietrze, dostojnie skiero-
wała w stronę dzieci, usiadła wprost na
kolanach Hanka i złożywszy skrzydła, po-
wiedziała:
-Mrrr, mrrr, mrrr...
- Och, Hank - wyszeptała Susan. - One
mają takie miękkie futerko na skrzy-
dłach...
-Och, James - wyszeptała Harriet. -
One maią takie miłe ręce...