13816
Szczegóły |
Tytuł |
13816 |
Rozszerzenie: |
PDF |
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres
[email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.
13816 PDF - Pobierz:
Pobierz PDF
Zobacz podgląd pliku o nazwie 13816 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.
13816 - podejrzyj 20 pierwszych stron:
MARCIN WOLSKI
TAKIE BUTY
Było to przed laty. W mieścinie tak małej, że będącej właściwie wsią, rozłożył
się na
zimowe leże oddział dragonów jego cesarskiej mości. Dowodził nim rotmistrz
Rudolf,
człowiek butny i tak nadzwyczajnie tępy, że powiedzenie o nim „głupi jak but”
byłoby
straszliwą obelgą rzuconą eleganckim oficerkom rotmistrza. Buty bowiem, w
przeciwieństwie
do ich właściciela, emanowały wręcz wewnętrzną inteligencją. Miejscowy szewc
włożył w
nie całą duszę niedocenianego artysty i chyba nie wyjął, bowiem nawet postronny
obserwator
dostrzegał coś rozumnego w lśniących noskach, jakaś ironia kryła się w
sprzączkach, a
ostrogi dzwoniły niewątpliwą kokieterią. Przy dokładniejszym wsłuchaniu się w
stuk żabek o
koci bruk, usłyszeć mogłeś: „Oto idziemy my, super–buty, a wraz z nami nasz
pożałowania
godny hegemon. Gdyby nie lojalność i dyscyplina, dawno byśmy uciekły, gdzie
pieprz
rośnie…
Powodem nadzwyczajnego starania szewca była okoliczność, że obuwie zwykł szyć
dosyć
rzadko, albowiem miejscowa ludność preferowała chodzenie boso przez oszczędność.
Parę
miesięcy trwało małżeństwo z rozsądku rotmistrza i oficerek, z korzyścią dla
obojga. Buty
wyprowadzały swego pana z szynku na moment przed krańcowym zamroczeniem.
Tańczyły
jak złoto podczas balów u burmistrza, a w czasie potyczek z chłopstwem pod
Diablą Górą,
zawsze w porę wycofywały dzielnego żołnierza na z góry upatrzone pozycje. Rudolf
zresztą
nie był niewdzięcznikiem. Codziennie jego ordynans Fritz pokrywał obuwie
brązowym
mazidłem, a nocą wychylał z bucików zdrowie swego przełożonego. Siwuchą!
Nieszczęście zdarzyło się wiosną. Najpierw Fritza pokąsał wściekły pies, dotąd
pilnujący
cyrkułu, a potem ten — urągając ile wlezie dragonii i monarchii — pogryzł
skórzaną
cholewkę, goniąc za nieszczęsnymi oficerkami po całej kwaterze. No i buty się
wściekły.
Najpierw zerwały z serwilizmem. Godzinami potrafiły przeglądać się w kałuży,
mimo że
zdenerwowany rotmistrz przestępował z nogi na nogę. Łasiły się do każdych
napotkanych
damskich szpilek i usuwały w tłoku przed ludowymi chodakami. Rotmistrz ani
zauważył, jak
znalazł się zupełnie pod pantoflem. Daremnie
szpicrutą zachęcał obuwie do wyjścia podczas ulewy, bezskutecznie kokietował je
importowanymi pastami i wyborną irchą. Były coraz bardziej niezależne. Chodziły
własnymi
drogami, wzbraniały się przed kontaktem z używanymi onucami.
Pewnej nocy Rudolf zdybał je na flircie z pantoflami gospodyni, która — jak się
okazało
— pracowała dla obcego wywiadu. Sąd skazał buty na rozstrzelanie. Zaocznie,
ponieważ
udało im się zbiec, porywając rotmistrza ze sobą.
Jeżeli spotkacie gdziekolwiek siwego jak gołąb staruszka w niemodnym obuwiu,
który
pozornie z własnej woli biegnie gdzieś bez celu, nie podstawiajcie mu nogi. I
tak ma ciężkie
życie. Tym bardziej, że przekorny duch obuwia z latami przerzucił się także na
spodnie,
kalesony, a ostatnio chyba nawet i na kamizelkę.