7518

Szczegóły
Tytuł 7518
Rozszerzenie: PDF
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres [email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.

7518 PDF - Pobierz:

Pobierz PDF

 

Zobacz podgląd pliku o nazwie 7518 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.

7518 - podejrzyj 20 pierwszych stron:

Judith McNaught KR�LESTWO MARZE� (A Kingom of Dreas) Prze�o�y�a Kinga Dobrowolska Data wydania oryginalnego 1989 Data wydania polskiego 2002 Mojemu synowi. D�ug� drog� przeszli�my razem, Clay. Bezz�bnym u�miechom i pierwszym zabawkom, meczom Ma�ej Ligi i �zom, kt�rych nie chcia�e� wylewa�; szybkim samochodom, �adnym dziewczynom i pi�ce no�nej w college�u; wsp�czuciu, urokowi i poczuciu humoru. Sk�adam tak�e specjalne podzi�kowania mojej sekretarce, Karen T. Caton, za wszystkie rozgor�czkowane wieczory, kiedy do p�na ze mn� pracowa�a�; za to, �e nigdy nie traci�a� cierpliwo�ci i poczucia humoru i zawsze umia�a� za mn� nad��y� oraz doktorowi Benjaminowi Hudsonowi z wydzia�u historii uniwersytetu Penn State za wskazanie odpowiedzi, kt�rych nigdzie nie mog�am znale��, a tak�e doktor Sharon Woodruff za przyja�� i zach�t�. Rozdzia� pierwszy Zdrowie ksi�cia Claymore�a oraz panny m�odej! W normalnych okoliczno�ciach taki weselny toast wywo�a�by u�miechy i radosne okrzyki w�r�d bogato ubranych dam i pan�w, zebranych w sali biesiadnej zamku Merrick. Puchary z winem pow�drowa�yby w g�r�, wznoszono by kolejne toasty ku czci tak uroczystych i znakomitych za�lubin jak te, kt�re mia�y si� odby� za chwil� tu, na po�udniu Szkocji. Ale nie dzi�. Nie na tym weselu. Na tej uczcie nikt nie wznosi� radosnych okrzyk�w ani puchar�w z winem. Go�cie siedzieli w napi�ciu, obserwuj�c pilnie wszystkich zgromadzonych. Tak samo rodzina panny m�odej. Krewni pana m�odego tak�e. Podobnie go�cie, s�u�ba, a nawet b��kaj�ce si� mi�dzy sto�ami psy. Nawet pierwszy lord Merrick, kt�rego portret wisia� nad kominkiem, wygl�da� na mocno zdenerwowanego. - Zdrowie ksi�cia Claymore�a oraz panny m�odej! - wykrzykn�� raz jeszcze brat pana m�odego, a jego g�os potoczy� si� echem jak grom w�r�d nienaturalnej, nale�nej raczej grobowcom ciszy, panuj�cej w tej pe�nej ludzi sali. - Oby ich wsp�lne �ycie by�o owocne i d�ugie! Zwykle ten stary toast powoduje �atw� do przewidzenia reakcj�: pan m�ody u�miecha si� z dum�, przekonany, �e uda�o mu si� dokona� czego� niebywa�ego. Panna m�oda u�miecha si�, poniewa� uda�o jej si� go o tym przekona�. Go�cie u�miechaj� si�, poniewa� ma��e�stwo w�r�d szlachty oznacza po��czenie dw�ch wa�nych rod�w i dw�ch wielkich fortun, co ju� samo w sobie stanowi wystarczaj�cy pow�d do ucztowania i nadzwyczajnej weso�o�ci. Ale nie dzi� - czternastego dnia pa�dziernika 1497 roku. Wyg�osiwszy toast, brat pana m�odego uni�s� puchar i u�miechn�� si� ponuro do ksi�cia. Przyjaciele pana m�odego tak�e podnie�li puchary i u�miechn�li si� znacz�co do krewnych narzeczonej. Rodzina panny m�odej wznios�a puchary i wymieni�a zmro�one u�miechy mi�dzy sob�. Pan m�ody, kt�ry jako jedyny wydawa� si� ca�kowicie odporny na panuj�c� wok� powszechn� wrogo��, wzi�� do r�ki w�asny kielich i u�miechn�� si� spokojnie do wybranki, ale �w u�miech nie zago�ci� w jego oczach. Panna m�oda nie mia�a ochoty u�miecha� si� do nikogo. Sprawia�a wra�enie rozw�cieczonej do ostateczno�ci i zbuntowanej. Prawd� rzek�szy, Jennifer by�a tak rozgor�czkowana, �e ledwie zdawa�a sobie spraw� z czyjejkolwiek obecno�ci. W tej chwili ka�d� cz�stk� swej istoty wyg�asza�a rozpaczliwe apele do Stw�rcy, kt�ry - przez nieuwag� czy brak zainteresowania - pozwoli�, by znalaz�a si� w tej paskudnej sytuacji. Panie - wo�a�a w my�lach, prze�ykaj�c z trudem tward� grud� strachu, kt�ra narasta�a jej w gardle - je�li masz zamiar zrobi� co�, �eby temu zapobiec, musisz si� po�pieszy�, bo ju� za pi�� minut b�dzie za p�no! Z ca�� pewno�ci� zas�uguj� na co� lepszego ni� wymuszone ma��e�stwo z cz�owiekiem, kt�ry skrad� mi dziewictwo! Przecie� sama mu si� nie odda�am, Ty wiesz! Uprzytomniwszy sobie jednak, �e grzesznie strofuje Wszechmocnego, szybko przesz�a na b�agalny ton. Czy� nie s�u�y�am Ci zawsze jak nale�y? - szepta�a bezg�o�nie. Czy� nie by�am Ci zawsze pos�uszna? Nie zawsze, Jennifer - zagrzmia� jej w g�owie g�os Boga. No, prawie zawsze - przyzna�a si� z gor�czkowym po�piechem. Codziennie bra�am udzia� we mszy, z wyj�tkiem dni, kiedy by�am chora, codziennie odmawia�am te� pacierze, rano i wieczorem. No, prawie codziennie - poprawi�a si� szybko, zanim sumienie zn�w zd��y�o zg�osi� sprzeciw - poza tymi wieczorami, kiedy zasypia�am, zanim zd��y�am je sko�czy�. No i stara�am si�, naprawd� si� stara�am by� taka, jak� chcia�y mnie widzie� wszystkie dobre siostry w klasztorze. Sam wiesz, jak bardzo si� stara�am! Panie - zako�czy�a z rozpacz� - je�li pomo�esz mi z tego wybrn��, ju� nigdy wi�cej nie b�d� samowolna ani krn�brna! W to raczej nie wierz�, Jennifer - odpar� B�g z pow�tpiewaniem. Ale� nie, przysi�gam - powt�rzy�a w my�lach gorliwie, pr�buj�c si� targowa�. Zrobi� wszystko, co zechcesz, pojad� prosto do klasztoru i po�wi�c� �ycie modlitwie, i... - Umowa ma��e�ska zosta�a ju� podpisana i wszystko jest jak nale�y. Sprowad�cie ksi�dza - zarz�dzi� lord Balfour, a ogarni�tej panik� dziewczynie zacz�� rwa� si� oddech i wszelkie my�li o potencjalnych ofiarach pierzch�y gdzie� z jej g�owy. Bo�e - b�aga�a niemo - dlaczego mi to robisz? Nie pozwolisz chyba, �eby mnie to spotka�o, prawda? Na sali zapad�a g��boka cisza, kiedy wielkie drzwi otwar�y si� na o�cie�. Owszem, Jennifer, pozwol�. T�um rozst�pi� si�, �eby wpu�ci� kap�ana, a Jenny poczu�a si� tak, jakby jej �ycie dobieg�o kresu. Pan m�ody stan�� u jej boku, wi�c odsun�a si� gwa�townie, bo a� dr�a�a z urazy i upokorzenia, �e musi znosi� jego blisko��. O, gdyby� wiedzia�a, i� jeden nierozwa�ny czyn mo�e doprowadzi� do takiej katastrofy i ha�by! Gdyby� nie by�a tak samowolna i lekkomy�lna! Przymkn�wszy powieki, Jennifer odci�a si� od widoku wrogich twarzy Anglik�w oraz ��dnych krwi obliczy swych szkockich rodak�w i zmierzy�a si� w duchu z bolesn� prawd�: w obecne tarapaty wp�dzi�y j� impulsywno�� i zuchwa�a lekkomy�lno�� - te same dwie wady, kt�re by�y �r�d�em wszystkich jej katastrofalnych w skutkach wybryk�w. Obie te cechy, po��czone z rozpaczliwym pragnieniem, by ojciec kocha� j� tak samo jak pasierb�w, ponosi�y odpowiedzialno�� za ruin�, kt�r� sta�o si� jej �ycie. Kiedy mia�a pi�tna�cie lat, w�a�nie one sprawi�y, �e szuka�a zemsty na swym przebieg�ym, bezlitosnym przybranym bracie w spos�b, kt�ry wyda� jej si� honorowy i prawy - to jest wk�adaj�c w sekrecie zbroj� Merrick�w i mierz�c si� z nim uczciwie w szrankach. Tym wspania�ym czynem zyska�a jedynie porz�dne lanie, kt�re ojciec spu�ci� jej na polu walki - i zaledwie odrobin� satysfakcji, �e zdo�a�a wysadzi� z siod�a swego pod�ego brata! A w zesz�ym roku owe dwie cechy kaza�y jej zachowa� si� w taki spos�b, i� stary lord Balder wycofa� pro�b� o jej r�k�, niszcz�c tym samym wypieszczone marzenie ojca o po��czeniu obu rod�w. Co z kolei by�o powodem, dla kt�rego Jenny zes�ano na wygnanie do klasztoru w Belkirk, gdzie siedem tygodni temu sta�a si� �atw� ofiar� zwiadowc�w z armii Czarnego Wilka. A teraz, w�a�nie dlatego, zmuszona jest po�lubi� swego wroga - brutalnego angielskiego naje�d�c�, kt�rego armie ciemi�y�y jej kraj; cz�owieka, kt�ry j� porwa�, uwi�zi�, zha�bi� i okry� nies�aw�. Teraz za p�no ju� na modlitwy i przyrzeczenia. Los Jennifer zosta� przes�dzony w chwili, kiedy siedem tygodni temu ci�ni�to j� u st�p tego aroganckiego potwora, kt�ry sta� teraz obok niej - zwi�zan� jak g� na �wi�teczny st�. Prze�kn�a ci�ko �lin�. Nie, sta�o si� to nawet wcze�niej - na �cie�k� wiod�c� wprost do katastrofy wst�pi�a ju� wtedy, kiedy nie chcia�a us�ucha� przestr�g o zbli�aj�cych si� wojskach Czarnego Wilka. Ale niby czemu mia�a w to uwierzy�, zawo�a�a w duchu we w�asnej obronie. �Idzie na nas Wilk!� - �w okrzyk przera�enia w ci�gu ostatnich pi�ciu lat dawa� si� s�ysze� przynajmniej raz na tydzie�. Tamtego dnia jednak, siedem tygodni temu, ku swemu g��bokiemu �alowi przekona�a si� o prawdziwo�ci owych przestr�g. T�um na sali poruszy� si� niespokojnie, wygl�daj�c nadej�cia ksi�dza, lecz Jennifer ca�kowicie zaton�a we wspomnieniach z tamtego dnia... Wtedy wydawa�o jej si�, �e dzie� jest nadzwyczaj �adny, niebo mia�o kolor radosnego b��kitu, powietrze by�o rze�kie. S�o�ce zalewa�o promieniami klasztor, sp�ywaj�c z�oci�cie po strzelistych gotyckich wie�ach i wdzi�cznych �ukach. Opromienia�o dobrotliwie ma��, senn� wiosk� Belkirk, kt�ra mog�a si� poszczyci� klasztorem, dwoma kramami, trzydziestoma czterema chatami i wsp�ln� kamienn� studni� po�rodku placu, gdzie w niedzielne popo�udnia zbierali si� mieszka�cy, w�a�nie tak jak wtedy. Na dalekich wzg�rzach pasterze strzegli swoich stad, a na ��ce niedaleko studni Jennifer bawi�a si� w ciuciubabk� z sierotami, powierzonymi jej opiece przez przeorysz�. I w�a�nie w tamtej b�ogiej atmosferze �miechu i spokoju mia�a sw�j pocz�tek obecna przykra sytuacja. Tak jakby mo�na zmieni� bieg wydarze�, prze�ywaj�c je od nowa w my�lach, Jennifer zamkn�a oczy i nagle zn�w znalaz�a si� na niewielkiej ��czce po�r�d dzieci, maj�c kaptur ciuciubabki na g�owie... - Gdzie jeste�, Tomie MacGivern? - wo�a�a, kr���c na o�lep z wyci�gni�tymi przed siebie r�koma. Udawa�a, �e nie potrafi odnale�� zanosz�cego si� chichotem dziewi�ciolatka, kt�ry wed�ug jej rozeznania sta� po prawej stronie, ledwie o krok dalej. U�miechaj�c si� pod kapturem, przybra�a klasyczn� poz� �potwora� - r�ce wysoko przed sob�, zakrzywione jak szpony palce - i tupi�c ci�ko, kr��y�a dooko�a, wo�aj�c grubym, z�owieszczym g�osem: - Nie uciekniesz przede mn�, Tomie MacGivern! - Ha! - odkrzykn�� gdzie� z prawej strony. - Nigdy mnie nie znajdziesz, ciuciubabko! - Znajd�, znajd�! - pogrozi�a Jenny, a potem rozmy�lnie skr�ci�a w lewo, wywo�uj�c huragany �miechu w�r�d ukrytych za drzewami i w krzakach dzieci. - Mam ci�! - wykrzykn�a triumfalnie, kiedy w kilka minut p�niej z�apa�a biegn�ce, roze�miane dziecko za szczuplutki nadgarstek. Zdyszana zerwa�a z g�owy kaptur, �eby zobaczy�, kogo pochwyci�a, nie zwa�aj�c na to, �e z�ocistorude loki rozsypa�y jej si� na ramiona i plecy. - Z�apa�a� Mary! - krzycza�y zachwycone dzieci. - Teraz Mary jest ciuciubabk�! Drobna pi�ciolatka zwr�ci�a na Jenny szeroko otwarte piwne oczy. Chude cia�ko dr�a�o ze strachu. - Prosz� - wyszepta�a, przywieraj�c do n�g dziewczyny - ja... ja nie chc� wk�ada� tego kaptura... Tam w �rodku jest tak ciemno. Musz� go mie�? Z uspokajaj�cym u�miechem Jenny delikatnie odgarn�a ma�ej w�osy z twarzy. - Je�li nie chcesz, to nie musisz. - Boj� si� ciemno�ci - wyzna�a Mary, a jej drobne ramionka opad�y ze wstydu. Jenny przygarn�a dziewczynk� ku sobie obiema r�kami i mocno u�ciska�a. - Ka�dy si� czego� boi - powiedzia�a i doda�a przekornie: - C�, ja sama boj� si�... �ab! To niezbyt zgodne z prawd� wyznanie roz�mieszy�o ma��. - �ab?! - powt�rzy�a. - Ja tam lubi� �aby! Wcale mnie nie przera�aj�. - No widzisz... - Jenny postawi�a j� z powrotem na ziemi. - Jeste� bardzo dzielna. Dzielniejsza ode mnie! - Lady Jenny boi si� g�upich �ab! - oznajmi�a Mary grupce podbiegaj�cych dzieci. - Wcale �e nie... - zacz�� Tom, zawsze skory broni� pi�knej lady Jenny, kt�ra cho� ze szlacheckiego rodu, potrafi�a wszystko: podkasa�a sp�dnice i wesz�a do sadzawki, �eby pom�c z�apa� ropuch�, albo zwinnie jak kot wlaz�a na drzewo, ratuj�c ma�ego Willa, kt�ry ba� si� zej��. Zaraz jednak umilk�, widz�c prosz�ce spojrzenie Jenny i ju� si� wi�cej nie spiera� ojej rzekomy l�k przed �abami. - Ja b�d� babk� - zaproponowa�, wpatruj�c si� z podziwem w siedemnastoletni� dziewczyn� w surowym stroju nowicjuszki, kt�ra jednak nowicjuszk� nie by�a ani - co znacznie wa�niejsze - wcale si� tak nie zachowywa�a. Bo przecie� zesz�ej niedzieli, w czasie d�ugiego kazania, g�owa lady Jenny opad�a na pier� i tylko g�o�ny udany kaszel z �awki Toma zdo�a� w por� obudzi� �pi�c�, by unikn�a bystrego wzroku przeoryszy. - Teraz kolej Toma - zgodzi�a si� szybko Jenny, wr�czaj�c mu kaptur. U�miechni�ta patrzy�a, jak dzieci rozbiegaj� si� do ulubionych kryj�wek, potem podnios�a z ziemi barbet i kr�tki we�niany welon, kt�re zdj�a, kiedy mia�a by� ciuciubabk�. Musia�a przej�� obok wsp�lnej studni, gdzie wie�niacy gorliwie wypytywali o wie�ci przechodz�cych przez Belkirk cz�onk�w klanu, wracaj�cych do domu z wojny z Anglikami w Kornwalii, podnios�a wi�c barbet, chc�c na�o�y� go sobie na w�osy. - Lady Jennifer! - zawo�a� nagle jeden z mieszka�c�w wioski. - Prosz� przyj�� pr�dko, s� wie�ci od dziedzica! Zapomniawszy o trzymanych w r�ku barbecie i welonie, rzuci�a si� biegiem, a dzieci, wyczuwaj�c, �e co� si� dzieje, przerwa�y zabaw� i pop�dzi�y w �lad za ni�. - Jakie wie�ci? - zapyta�a zdyszana, badaj�c spojrzeniem pow�ci�gliwe twarze cz�onk�w klanu. Jeden z nich wyst�pi� naprz�d i z szacunkiem zdj�� z g�owy he�m. - Czy jeste�, pani, c�rk� lorda Merricka? Na d�wi�k tego nazwiska dw�ch m�czyzn przerwa�o na chwil� wyci�ganie wiadra pe�nego wody i wymieni�o zaskoczone, pe�ne ukrywanej wrogo�ci spojrzenia, po czym obaj szybko pochylili g�owy, chowaj�c twarze w cieniu. - Tak - potwierdzi�a gorliwie Jenny. - Czy macie wie�ci od mego ojca? - Tak jest, milady. Nadje�d�a tutaj, niedaleko za nami, z du�ym oddzia�em rycerzy. - Bogu dzi�ki! - wyszepta�a Jenny. - A jak wojna w Kornwalii? - zapyta�a po chwili, gotowa ju� zapomnie� o osobistych troskach, by po�wi�ci� ca�� uwag� wojnie w Kornwalii, toczonej przez Szkot�w w obronie kr�la Jakuba oraz prawa do tronu Edwarda V. - By�o ju� prawie po wszystkim, kiedy wyruszali�my. W Cork i Taunton zanosi�o si� na nasz� wygran�, podobnie sprawy mia�y si� w Kornwalii, dop�ki sam diabe� wcielony nie przyby�, �eby obj�� dow�dztwo nad wojskami Henryka. - Diabe�? - powt�rzy�a Jenny nie rozumiej�c. Twarz m�czyzny wykrzywi�a si� z nienawi�ci; splun�� na drog�. - A tak, diabe�! Sam Czarny Wilk, oby sma�y� si� w piekle, gdzie zosta� pocz�ty! Dwie wie�niaczki prze�egna�y si� spiesznie, jakby chcia�y odegna� z�o zwi�zane z imieniem Czarnego Wilka, najbardziej znienawidzonego i budz�cego najwi�ksz� trwog� wroga Szkocji, ale ju� nast�pne s�owa m�czyzny sprawi�y, �e obie otwar�y szeroko usta z przera�enia: - Wilk wraca do Szkocji. Henryk wysy�a go tutaj ze �wie�ymi si�ami, aby nas zgni�t� za to, �e popieramy Edwarda. B�d� gwa�ty i rozlew krwi jak za ostatnim razem, tylko jeszcze gorsz�, zapami�tajcie sobie moje s�owa. Klany �piesz� do dom�w, �eby przygotowa� si� do nowej walki. My�l�, �e Wilk zacznie od ataku na Merrick�w, bo to wasz klan wyci�� najwi�cej Anglik�w w Kornwalii. - M�wi�c to, sk�oni� si� uprzejmie, w�o�y� na g�ow� szyszak i wskoczy� na konia. Grupa zebranych przy studni obszarpa�c�w wkr�tce ruszy�a dalej drog�, kt�ra wi�a si� w�r�d wrzosowisk i wspina�a na pag�rki. Dw�ch z nich jednak�e zatrzyma�o si� tu� za pierwszym zakr�tem. Kiedy tylko znale�li si� poza zasi�giem wzroku wie�niak�w, zboczyli ostro w prawo i ukradkiem ruszyli w stron� drzew. Gdyby Jenny patrzy�a akurat w tamt� stron�, mog�aby dostrzec, �e zawracaj� przez las, kt�ry r�s� przy go�ci�cu za jej plecami. Ale w tym czasie ca�kowicie poch�oni�ta by�a objawami strachu, jakie widoczne by�y w�r�d mieszka�c�w Belkirk, le��cym akurat dok�adnie na drodze mi�dzy Angli� a posiad�o�ciami Merrick�w. - Wilk nadchodzi! - wrzasn�a jedna z kobiet, przyciskaj�c do piersi niemowl�. - Niech B�g ma nas w swojej opiece! - Na Merricka uderzy! - zawo�a� jaki� m�czyzna g�osem pe�nym strachu. - Merricka chce dosta� w swoj� paszcz�, ale po drodze po�re i Belkirk! Nagle wyobra�ni� ludzi wype�ni�y potworne wizje ognia, rzezi i �mierci, a dzieci st�oczy�y si� dooko�a Jenny, lgn�c do niej w niemym przera�eniu. W oczach Szkot�w - czy bogatego szlachcica, czy te� ubogiego wie�niaka - Czarny Wilk wydawa� si� gorszy od samego diab�a i bardziej niebezpieczny, bo przecie� diabe� by� tylko duchem, a Czarny Wilk cz�owiekiem z krwi i ko�ci - wcielonym Panem Ciemno�ci - potworn� istot�, kt�ra zagra�a�a ich istnieniu ju� tu, na ziemi. Jawi� si� z�owrogim widziad�em, kt�rym matki zwyk�y straszy� niegrzeczne dzieci. �Wilk was zabierze� - ostrzegano, chc�c uchroni� je przed zab��kaniem si� w lesie, uciekaniem z ��ek po nocy czy po prostu przed niepos�usze�stwem wobec starszych. Zniecierpliwiona tak� gromadn� histeri� na wie�� o kim�, kto wydawa� jej si� bardziej mitem ni� rzeczywistym m�czyzn�, Jenny podnios�a g�os, �eby przekrzycze� tumult. - Bardziej prawdopodobne - zawo�a�a, otaczaj�c ramionami przestraszone dzieci, kt�re st�oczy�y si� dooko�a niej na pierwsz� wzmiank� o naje�d�cy - �e wr�ci do swego poga�skiego kr�la, �eby liza� rany, jakie zadali�my mu w Kornwalii i k�amstwami wyolbrzymia� w�asne zwyci�stwo! A je�li nawet nie, to wybierze sobie s�abszy zamek ni� kasztel Merrick�w - taki, kt�ry b�dzie mia� szans� zdoby�. Te s�owa oraz ton ubawionej pogardy przyci�gn�y ku niej zdziwione spojrzenia, przez Jenny jednak nie przemawia�a tylko fa�szywa zuchwa�o�� - by�a wszak z Merrick�w, a �aden Merrick nigdy nie przyzna�, �e l�ka si� jakiego� wroga. S�ysza�a setki razy, gdy ojciec powtarza� t� maksym� jej przybranym braciom i przyj�a j� za swoje kredo. Co wi�cej, wie�niacy straszyli dzieci, a na to nie mog�a pozwoli�. Mary poci�gn�a Jenny za sp�dnic�, �eby zwr�ci� na siebie uwag� opiekunki i cienkim, przenikliwym g�osikiem zapyta�a: - A ty nie boisz si� Czarnego Wilka, lady Jenny? - Oczywi�cie, �e nie! - odpar�a z weso�ym u�miechem, kt�ry mia� uspokoi� ma��. - M�wi� - wtr�ci� Tom g�osem pe�nym l�kliwego podziwu - �e Wilk jest wysoki jak drzewo! - Jak drzewo! - parskn�a Jenny �miechem, staraj�c si� obr�ci� w �art niebezpiecze�stwo przyj�cia strasznego napastnika i otaczaj�c� go legend�. - Je�li tak, to co to musi by� za widok, kiedy pr�buje dosi��� konia! No no, potrzeba by by�o chyba ze czterech giermk�w, �eby go podsadzili! Absurdalno�� obrazka sprawi�a, �e niekt�re dzieci zachichota�y, w�a�nie tak jak pragn�a Jenny. - S�ysza�em - odezwa� si� m�ody Will z wiele m�wi�cym wzdrygni�ciem - �e go�ymi r�kami burzy mury i ch�epcze ludzk� krew! - Fuj! - wykrzykn�a Jenny z b�yskiem w oku. - W takim razie na pewno jest taki z�y z powodu wiecznej niestrawno�ci. Kiedy przyjedzie do Belkirk, damy mu dobrego szkockiego piwa. - Tata m�wi� - wtr�ci�o inne dziecko - �e Wilk je�dzi z olbrzymem u boku, takim Go... go...liatem, co si� nazywa Arik i ma top�r wojenny, kt�rym �wiartuje dzieci... - A ja s�ysza�em... - zacz�� kolejny malec z�owieszczo, ale Jenny przerwa�a mu lekkim tonem. - Pos�uchajcie wszyscy, co ja s�ysza�am. - Z weso�ym u�miechem na twarzy zacz�a pogania� je w kierunku klasztoru, kt�ry le�a� tu� za zakr�tem traktu, niewidoczny z tego miejsca. - Ja s�ysza�am - improwizowa�a weso�o - �e jest taki stary, �e musi a� mru�y� oczy, kiedy chce co� zobaczy�, o tak... I wykrzywi�a twarz, komicznie na�laduj�c zamroczonego, niemal �lepego starca, kt�ry wpatruje si� t�po przed siebie, a dzieci wybuchn�y �miechem. Kiedy tak szli, Jenny dalej zabawia�a si� beztrosko k��liwymi uwagami w podobnym stylu, a dzieci w ko�cu pozwoli�y si� wci�gn�� do nowej zabawy i dodawa�y wci�� nowe pomys�y, dzi�ki kt�rym naje�d�ca wydawa� si� im wszystkim coraz bardziej niedorzeczny. Lecz mimo �miechu i pozornej weso�o�ci chwili, niebo nagle pociemnia�o od ci�kich chmur, powietrze wype�ni�o si� ostrym ch�odem, a wiatr zacz�� szarpa� peleryn� dziewczyny, jakby sama natura wzbrania�a si� przed gro�b� takiego z�a. Jenny mia�a w�a�nie rzuci� jaki� kolejny �art pod adresem Wilka, lecz przerwa�a w p� s�owa, bo dostrzeg�a grupk� podr�nych na koniach, pokonuj�cych zakr�t drogi, za kt�rym kry� si� klasztor, i zd��aj�cych w jej stron�. Na wierzchowcu dow�dcy siedzia�a skromnie bokiem pi�kna dziewczyna, przyodziana tak jak Jenny w szary, skromny ubi�r nowicjuszki, bia�y barbet i welon, a jej nie�mia�y u�miech potwierdza� to, co id�ca zdo�a�a ju� odgadn��. Z cichym okrzykiem rado�ci Jenny ju� niemal zrywa�a si�, by pobiec im naprzeciw, kiedy pow�ci�gn�a tak nieprzystoj�cy damom odruch i nakaza�a sobie pozosta� w miejscu. Oczyma przylgn�a do postaci ojca, a potem obrzuci�a kr�tkim spojrzeniem pozosta�ych cz�onk�w klanu, kt�rzy omijali j� wzrokiem z t� sam� ponur� dezaprobat�, jak� okazywali od lat - odk�d przybranemu bratu Jenny uda�o si� skutecznie rozpowszechni� wstr�tn� potwarz. Pos�awszy dzieci przodem ze �cis�ym przykazem, by zmierza�y prosto do klasztoru, Jenny czeka�a na �rodku drogi, jak jej si� zdawa�o, przez ca�� wieczno��, a� wreszcie orszak jad�cych zatrzyma� si� tu� przed ni�. Ojciec, kt�ry najwidoczniej musia� ju� odwiedzi� klasztor, gdzie przebywa�a tak�e Brenna, przybrana siostra Jenny, zsiad� teraz z konia i odwr�ci� si�, by zdj�� z siod�a pasierbic�. Jenny poirytowa�a ta zw�oka, jednak skrupulatne przestrzeganie nakaz�w dwornej rycersko�ci i poczucie godno�ci by�y tak typowe dla tego znanego rycerza, �e tylko u�miechn�a si� z przymusem. W ko�cu odwr�ci� si� w jej stron� i otworzy� szeroko ramiona. Jenny rzuci�a mu si� w obj�cia, papl�c z wielkiego wzruszenia: - Ojcze, tak za tob� t�skni�am! To ju� prawie dwa lata, odk�d widzieli�my si� ostatni raz! Jak�e si� miewasz? Dobrze wygl�dasz. Wcale si� nie zmieni�e� przez ten d�ugi czas! Wypl�tuj�c si� delikatnie z gwa�townego u�cisku Jenny, lord Merrick odsun�� c�rk� i omi�t� wzrokiem jej rozwiane w�osy, zarumienione policzki i wygniecion� sukni�. Dziewczyna skuli�a si� w duchu pod tym d�ugim, taksuj�cym spojrzeniem, modl�c si�, by spodoba�o mu si� to, co widzi, oraz - jako �e najwyra�niej by� ju� w klasztorze - �eby spodoba�o mu si� to, co us�ysza� od przeoryszy. Dwa lata temu Jenny zosta�a zes�ana do tego klasztoru za sw�j post�pek; rok temu ze wzgl�d�w bezpiecze�stwa przys�ano tu Brenn�, bo kraj znalaz� si� w stanie wojny. Pod kierunkiem matki prze�o�onej Jenny nauczy�a si� docenia� swe mocne strony i walczy� ze s�abymi. Jednak kiedy ojciec mierzy� j� wzrokiem od st�p do g��w, nie mog�a powstrzyma� w my�lach pytania, czy widzi w niej m�od� dam�, jak� si� teraz sta�a, czy te� niesforn� dziewczyn�, jak� by�a dwa lata temu. B��kitne oczy wr�ci�y wreszcie do jej twarzy i zobaczy�a w nich u�miech. - Jeste� ju� kobiet�, Jennifer. Serce jej poszybowa�o w g�r�, bo w ustach ma�om�wnego ojca tak lakoniczne stwierdzenie mia�o warto�� wysokiej pochwa�y. - Zmieni�am si� tak�e i pod innymi wzgl�dami, ojcze - zapewni�a z b�yszcz�cymi rado�ci� oczyma. - Bardzo si� zmieni�am. - Nie a� tak bardzo, moja c�rko. - Unosz�c bia�e, krzaczaste brwi, popatrzy� znacz�co na kr�tki welon i barbet, wci�� jeszcze zwisaj�ce przez zapomnienie z d�oni dziewczyny. - Och! - odrzek�a z u�miechem, gotowa zaraz wszystko wyja�ni�. - Bawi�am si� w �lep� babk�... ee... z dzie�mi, a welon nie chcia� si� zmie�ci� pod kapturem. Czy widzia�e� si� z przeorysz�? Co ci powiedzia�a matka prze�o�ona? W powa�nych oczach rozb�ys�y iskierki �miechu. - Powiedzia�a mi - odpar� cierpko - �e masz zwyczaj wysiadywa� tam na tym wzg�rzu, patrze� przed siebie i marzy�, co brzmi do�� znajomo, dziewczyno. M�wi�a mi te�, �e potrafisz uci�� sobie drzemk� w samym �rodku mszy, je�li ksi�dz prawi kazanie d�u�ej, ni� tobie si� wyda stosowne, co tak�e brzmi znajomo. Jenny upad�a na duchu, s�ysz�c o pozornej zdradzie ze strony przeoryszy, kt�r� tak bardzo podziwia�a. W pewnym sensie matka Ambrose by�a tu jakby pani� na w�o�ciach, pilnowa�a przychod�w i danin z hodowli oraz ziem uprawnych, kt�re nale�a�y do wspania�ego opactwa, i przewodzi�a przy stole, kiedy w klasztorze zjawiali si� go�cie. Zajmowa�a si� te� sprawami ch�op�w, pracuj�cych na gruntach nale��cych do klasztoru, oraz zakonnic mieszkaj�cych w�r�d jego wysokich mur�w. Brenn� przera�a�a ta surowa kobieta, lecz Jenny j� kocha�a, tak wi�c pozorna zdrada ze strony prze�o�onej g��boko j� zrani�a. Jednak ju� nast�pne s�owa ojca sprawi�y, i� ca�e rozczarowanie rozwia�o si� bez �ladu. - Matka Ambrose powiedzia�a mi te� - przyzna� z rodzajem zawstydzonej dumy - �e masz na karku g�ow�, kt�rej nie powstydzi�aby si� �adna ksieni. Powiedzia�a, �e Merrick z ciebie z krwi i ko�ci i �e mia�aby� do�� odwagi, by stan�� na czele rodu. Ale o tym nie ma mowy - ostrzeg�, rozbijaj�c w puch jedno z najskrytszych pragnie� c�rki. Sporo wysi�ku kosztowa�o Jenny, by utrzyma� na twarzy u�miech i nie dopu�ci� do siebie �alu z powodu odebrania nale�nych jej praw, kt�re przepad�y, kiedy ojciec o�eni� si� powt�rnie - z matk� Brenny, zyskuj�c w ten spos�b trzech przybranych syn�w. Alexander, najstarszy z trzech braci, otrzyma tytu�, kt�ry jej si� nale�a�. Samo to nie by�oby jeszcze tak trudne do zniesienia, gdyby by� mi�y albo przynajmniej prawego serca, lecz okaza� si� podst�pnym, zdradzieckim k�amc�, a Jenny dobrze to widzia�a, nawet je�li nie wiedzieli o tym jej ojciec ani reszta bliskich. Ju� w rok po przybyciu do zamku Merrick�w ch�opak zacz�� rozpowszechnia� fa�szywe opowie�ci na jej temat, ohydne potwarze, jednak tak przekonuj�co spreparowane, �e po kilku latach odwr�ci� si� od niej ca�y klan. Utrata uczu� rodu wci�� jeszcze sprawia�a Jenny niezno�ny b�l. Nawet teraz patrzyli na ni�, jakby dla nich wcale nie istnia�a, a Jenny mimo to nie mog�a si� powstrzyma� od b�agania krewnych o przebaczenie za wszystkie te uczynki, kt�rych nie pope�ni�a. William, �redni brat, by� taki jak Brenna - �agodny i nie�mia�y - natomiast Malcolm, najm�odszy, okaza� si� r�wnie przebieg�y i pod�y jak Alexander. - Przeorysza m�wi�a tak�e - ci�gn�� ojciec - �e jeste� �agodna i dobra, ale nie brakuje ci ducha... - Naprawd� tak m�wi�a? - dopytywa�a si� Jenny, porzucaj�c sm�tne my�li o swych przybranych braciach. - Naprawd�? - Tak. - W innych okoliczno�ciach taka opinia bardzo by j� uradowa�a, ale teraz przygl�da�a si� bacznie ojcowskiej twarzy, kt�ra przybra�a wyraz bardziej ponury i napi�ty ni� kiedykolwiek przedtem. Po chwili, lekko zduszonym g�osem, lord Merrick doda�: - Dobrze, �e porzuci�a� ten sw�j poga�ski spos�b bycia i sta�a� si� taka jak nale�y, Jennifer - urwa�, jakby nie mia� si�y czy ochoty m�wi� dalej, wi�c c�rka ponagli�a go delikatnie: - Dlaczeg� to, ojcze? - Bo... - doko�czy� ojciec, zaczerpn�wszy gwa�townie powietrza - bo przysz�o�� ca�ego naszego klanu zale�y od odpowiedzi na pytanie, jakie ci zadam. S�owa te zabrzmia�y w my�lach Jenny jak fanfary, pozostawiaj�c j� oszo�omion� z rado�ci i podniecenia. �Od ciebie zale�y przysz�o�� ca�ego naszego klanu...�. Czu�a si� tak szcz�liwa, �e ledwie wierzy�a w�asnym uszom. To by�o tak, jakby zn�w si� znalaz�a na przylegaj�cym do opactwa wzg�rzu, gdzie cz�sto �ni�a na jawie o tym, �e ojciec m�wi: �Jennifer, przysz�o�� ca�ego naszego klanu zale�y od ciebie. Nie od twoich braci, lecz od ciebie�. By�a to szansa, o jakiej marzy�a, �eby udowodni� przed wszystkimi cz�onkami rodu, �e jest odwa�na, i w ten spos�b zdoby� na powr�t ich sympati�. W tych marzeniach zawsze wzywano j� do dokonania jakiego� niewiarygodnie �mia�ego czynu - jak na przyk�ad wdarcie si� do zamku Czarnego Wilka i pojmanie go go�ymi r�kami. Jednak bez wzgl�du na to, jak straszne by�oby to zadanie, nigdy by go nie kwestionowa�a ani te� nie waha�aby si� nawet sekundy przed podj�ciem wyzwania. Bada�a wzrokiem twarz ojca. - Co chcieliby�cie, abym zrobi�a? - dopytywa�a si� gorliwie. - Powiedz, zrobi� wszystko... - Wyjdziesz za Edrica MacPhersona? - Cooo? - Przera�onej heroinie z marze� Jenny nagle zabrak�o tchu. Edric MacPherson by� starszy od jej ojca, pomarszczony i wr�cz przera�aj�cy. Odk�d z dziewczynki zacz�a zmienia� si� w pann�, patrzy� na ni� w taki spos�b, �e dreszcze przebiega�y jej po plecach. - Wyjdziesz czy nie? Delikatne kasztanowe brwi Jenny zbieg�y si� u nasady nosa. - Dlaczego? - spyta�a bohaterka, kt�ra nigdy nie kwestionuje polece� klanu. Twarz ojca nagle pociemnia�a, pojawi� si� na niej dziwny, udr�czony grymas. - Dali nam t�giego �upnia tam, w Kornwalii. Stracili�my po�ow� ludzi. W bitwie zgin�� Alexander. Zgin�� jak Merrick - doda� z ponur� dum� - walczy� do ko�ca. - Przykro mi, ze wzgl�du na ciebie, ojcze - powiedzia�a, niezdolna odczuwa� co� wi�cej ni� tylko przelotne uk�ucie smutku na wie�� o �mierci przybranego brata, kt�ry zamieni� jej �ycie w nieustaj�ce piek�o. Teraz, jak to cz�sto bywa�o w przesz�o�ci, zapragn�a, by i ona mog�a zrobi� co� takiego, za co ojciec by�by z niej dumny. - Wiem, �e kocha�e� go jak w�asnego syna. Przyj�wszy jej wsp�czucie kr�tkim skinieniem g�owy, wr�ci� do bie��cego tematu: - Wiele klan�w wcale nie mia�o ch�ci rusza� do Kornwalii, by walczy� za kr�la Jakuba, ale w ko�cu poci�gn�y za mn�. Dla Anglik�w to nie sekret, �e w�a�nie dzi�ki moim wp�ywom wojska szkockie znalaz�y si� w Kornwalii, wi�c teraz kr�l angielski pragnie zemsty. Wysy�a do Szkocji Wilka, �eby zaatakowa� kasztel Merrick. - G�osem ochryp�ym z b�lu przyzna�: - Nie przetrzymamy obl�enia, chyba �e wesprze nas w walce MacPherson. MacPhersonowie maj� silne wp�ywy w�r�d dwunastu innych klan�w, wi�c mog� zmusi� tamtych, aby si� do nas przy��czyli. My�li Jenny wirowa�y jak w szale�czym ta�cu. Alexander nie �yje, a Wilk naprawd� nadci�ga, �eby zaatakowa� ich zamek... Z oszo�omienia wyrwa� j� ostry g�os ojca. - Jennifer! Czy pojmujesz, co do ciebie m�wi�? MacPherson obieca�, �e pomo�e nam w walce, ale tylko je�li zechcesz go za m�a. Jennifer po matce by�a hrabin�, dziedziczk� bogatych w�o�ci, kt�re le�a�y niedaleko ziem MacPherson�w. - Chce mojej ziemi? - zapyta�a niemal�e z nadziej�, przypominaj�c sobie, jak obrzydliwie wzrok Edrica MacPhersona prze�lizgiwa� si� po jej ciele, kiedy starzec rok temu zatrzyma� si� w klasztorze z �towarzysk� wizyt��. - Tak. - A czy nie mogliby�my po prostu da� mu jej w zamian za wsparcie? - podsun�a z rozpacz�, gotowa - ch�tna - po�wi�ci� wspania�y maj�tek dla dobra swoich ludzi. - Nie zgodzi�by si� na to! - odpar� ze z�o�ci� ojciec. - Walka za rodzin� to sprawa honoru, ale nie m�g�by nikogo wys�a� do walki o obc� spraw�, �eby potem wzi�� sobie jako zap�at� ziemi�. - Ale� z pewno�ci�, je�li tylko dostatecznie mocno pragnie tych w�o�ci, znajdzie si� jaki� spos�b... - On chce ciebie. Wys�a� mi wiadomo�� jeszcze w Kornwalii. - Spojrzenie lorda zaw�drowa�o na twarz Jenny, jeszcze raz odnotowuj�c te zdumiewaj�ce zmiany, jakie przeobrazi�y chud�, brzydk� dziewczynk� w prawie egzotyczn� pi�kno��. - Sta�a� si� podobna do swojej matki, dziewczyno, wi�c rozbudzi�a� apetyty starca. Nie prosi�bym ci� o to, gdyby by� jaki� inny spos�b. - A potem wypomnia� jej gburowato: - Kiedy� b�aga�a� mnie, �ebym wyznaczy� ci� na lairda. M�wi�a�, �e nie ma takiej rzeczy, kt�rej nie zrobi�aby� dla swego klanu... �o��dek Jenny a� skr�ci� si� na my�l o tym, �e b�dzie musia�a odda� cia�o i �ycie starcowi, przed kt�rym odczuwa�a instynktowny wstr�t, ale podnios�a g�ow� i odwa�nie spojrza�a ojcu w oczy. - Tak, ojcze - odpowiedzia�a cicho. - Czy mam od razu jecha� z wami? Duma i ulga, jakie odmalowa�y si� na jego twarzy, stanowi�y niemal dostateczne wynagrodzenie za jej ofiar�. Potrz�sn�� przecz�co g�ow�. - Najlepiej b�dzie, je�li zostaniesz tu z Brenn�. Nie mamy zapasowych koni, a �pieszymy si�, by jak najszybciej dotrze� do Merrick i rozpocz�� przygotowania do obrony. Po�l� wiadomo�� do MacPhersona, �e sprawa ma��e�stwa jest uzgodniona, a potem przy�l� tu kogo�, �eby ci� do niego zawi�z�. Kiedy odwr�ci� si�, by wsi��� na konia, Jenny uleg�a pokusie, z kt�r� walczy�a skrycie przez ca�y ten czas: zamiast odsun�� si� na bok, podesz�a do szereg�w konnych rycerzy, kt�rzy niegdy� byli jej przyjaci�mi i towarzyszami zabaw. W nadziei, �e niekt�rzy s�yszeli by� mo�e, i� zgodzi�a si� wyj�� za MacPhersona i �e os�abi to nieco ich dotychczasow� dla niej pogard�, przystan�a przed koniem rudow�osego, rumianego m�czyzny. - Witaj, Renaldzie Garvin - zagadn�a, u�miechaj�c si� niepewnie w stron� jego zas�oni�tej kapturem twarzy. - Jak si� miewa twoja ma��onka? Tamten zacisn�� szcz�ki i przemkn�� po niej zimnym jak l�d spojrzeniem. - Ca�kiem dobrze, jak s�dz� - odwarkn��. Jenny prze�kn�a ci�ko �lin� na tak oczywiste odrzucenie ze strony m�czyzny, kt�ry nauczy� j� �owi� ryby i wraz z ni� �mia� si� do rozpuku, kiedy wpad�a do strumienia. Odwr�ci�a si� i popatrzy�a b�agalnie na rycerza stoj�cego obok Renalda. - A ty, Michaelu MacLeod? Czy noga jeszcze ci dokucza? Zimne, niebieskie oczy spotka�y si� na chwil� z jej spojrzeniem, a potem pow�drowa�y przed siebie. Podesz�a wi�c do je�d�ca, kt�ry sta� za nim i kt�rego twarz st�a�a teraz w nienawi�ci. Wyci�gn�a b�agalnie d�o� i zagadn�a rw�cym si� g�osem: - Garricku Carmichael, to ju� cztery lata, odk�d uton�a Becky. Przysi�gam, tak jak przysi�ga�am wtedy, �e nie wepchn�am jej do rzeki. Nie pok��ci�y�my si�, to by�o tylko k�amstwo, kt�re wymy�li� Alexander, �eby... Z twarz� nieruchom� jak granit m�czyzna spi�� wierzchowca ostrog� i nie obdarzywszy Jenny nawet jednym spojrzeniem, przejecha� obok niej, a za nim reszta wojownik�w. Tylko stary Josh, zbrojmistrz klanu, wstrzyma� swego leciwego konia, przepuszczaj�c przed sob� innych. Pochyliwszy si� w siodle, po�o�y� zgrubia�� d�o� na odkrytej g�owie Jennifer. - Wiem, �e m�wisz prawd�, kochana dziewczyno - odezwa� si�, a jego nieustaj�ca lojalno�� sprawi�a, �e w oczach Jenny zab�ys�y piek�ce �zy. Podnios�a wzrok, �eby spojrze� w �agodne, br�zowe oczy staruszka. - Masz gwa�towny charakter, nie mo�na zaprzeczy�, ale nawet kiedy by�a� jeszcze o, tycia, umia�a� nad nim zapanowa�. Garricka Carmichaela i innych mog�a oszuka� anielska uroda Alexandra, ale nie starego Josha. Nie zobaczysz mnie op�akuj�cego t� strat�! Klan b�dzie si� mia� o niebo lepiej, kiedy na czele stanie m�ody William. Carmichael i inni - doda� pocieszaj�co - jeszcze zmieni� o tobie zdanie, kiedy pojm�, �e wychodzisz za MacPhersona tak�e dla ich dobra, a nie tylko dla swego ojca. - A gdzie moi bracia? - zapyta�a ochryple Jenny, �eby zmieni� temat, zanim wybuchnie p�aczem. - Wracaj� do domu innym traktem. Nie mieli�my pewno�ci, czy Wilk nie zaatakuje nas podczas drogi, wi�c opuszczaj�c Kornwali�, podzielili�my si� na dwie grupy. - Jeszcze raz poklepa� j� po g�owie, a potem spi�� konia i ruszy� za reszt�. Oszo�omiona Jenny sta�a nieruchomo na �rodku drogi, patrz�c, jak jej najbli�si oddalaj� si� i znikaj� w ko�cu za zakr�tem. - Robi si� ciemno - odezwa�a si� stoj�ca obok Brenna, a jej �agodny g�os przepe�nia�o wsp�czucie. - Powinny�my ju� wraca� do klasztoru. Klasztor. Jeszcze trzy godziny temu Jenny wychodzi�a stamt�d pe�na rado�ci i �ycia. A teraz czu�a si� jak martwa. - Wracaj sama. Ja... ja jeszcze nie mog� tam wr�ci�. Jeszcze nie teraz. Chyba przejd� si� na wzg�rze i chwilk� posiedz�. - Przeorysza nie b�dzie zadowolona, je�li nie wr�cimy przed zmrokiem, a ju� prawie si� zmierzcha - zauwa�y�a z l�kiem Brenna. Mi�dzy tymi dwiema dziewczynami wszystko zawsze wygl�da�o tak samo: Jenny �ama�a zasady, a Brenna ba�a si� je nawet nagi��. Brenna by�a �agodna, pos�uszna i pi�kna, mia�a z�ociste w�osy, piwne oczy i dobry charakter, kt�ry w oczach Jenny czyni� z niej kwintesencj� kobieco�ci w jej najlepszym znaczeniu. By�a te� tak uleg�a i nie�mia�a, jak Jenny impulsywna i odwa�na. Gdyby nie Jenny, Brenna nie prze�y�aby �adnej przygody - a nawet nigdy nie zosta�aby z�ajana. Bez Brenny, kt�r� zawsze trzeba by�o pociesza� w zmartwieniu i chroni�, Jenny spotka�oby o wiele wi�cej emocji - i o wiele wi�cej po�ajanek. To wszystko razem sprawia�o, �e by�y niezmiernie sobie oddane i stara�y si� jak mog�y chroni� jedna drug� przed skutkami mankament�w charakteru. Brenna zawaha�a si�, a potem zaproponowa�a z lekkim tylko dr�eniem g�osu: - Zostan� z tob�. Je�li b�dziesz sama, stracisz poczucie czasu i jeszcze co� ci� zaatakuje w ciemno�ciach... jaki� nied�wied�. W tej chwili perspektywa �mierci w szponach nied�wiedzia wyda�a si� Jenny raczej zach�caj�ca, bo ca�e dalsze �ycie rozpostar�o si� przed ni� przybrane w �a�obne zas�ony i z�owieszcze wizje. Mimo �e naprawd� pragn�a posiedzie� na wzg�rzu i potrzebowa�a chwili samotno�ci, by zebra� rozpierzch�e my�li, pokr�ci�a przecz�co g�ow�, wiedz�c, i� je�li zostan� obie, Brenna b�dzie ton�� w l�ku na sam� my�l o reprymendzie przeoryszy. - Nie, wracamy. Nie zwracaj�c uwagi na te s�owa, siostra z�apa�a Jenny za r�k� i powiod�a j� na lewo, ku zboczu, z kt�rego rozci�ga� si� widok na opactwo. Po raz pierwszy w �yciu to Brenna prowadzi�a, a Jenny sz�a za ni�. W zaro�lach przy drodze poruszy�y si� cicho dwa cienie, a potem zacz�y skrada� si� r�wnolegle do �cie�ki, kt�r� dziewcz�ta wchodzi�y na wzg�rze. Kiedy znalaz�y si� w po�owie stromego stoku, Jenny zd��y�a si� ju� zniecierpliwi� w�asnym u�alaniem si� nad sob�, wi�c uczyni�a herkulesowy wysi�ek, �eby poprawi� ponury nastr�j. - Kiedy d�u�ej o tym pomy�l� - zacz�a powoli, kieruj�c spojrzenie na Brenn� - to widz�, �e w�a�ciwie mam przed sob� okazj� do szlachetnego i wielkodusznego uczynku, skoro wyjd� za MacPhersona, �eby ratowa� sw�j klan. - Jeste� jak Joanna D�Arc - zgodzi�a si� �arliwie Brenna - wiedziesz sw�j lud do zwyci�stwa! - Tylko �e musz� jeszcze wyj�� za Edrica MacPhersona. - I w ten spos�b - doko�czy�a Brenna zach�caj�co - czeka ci� los po stokro� gorszy! Oczy Jenny rozb�ys�y �miechem na tak przygn�biaj�c� uwag�, kt�r� �yczliwa siostra rzuci�a w dobrej wierze i z ca�ym w�a�ciwym entuzjazmem. Zach�cona sukcesem, Brenna pr�bowa�a szybko znale�� jeszcze co�, czym mog�aby rozbawi� Jenny i oderwa� jej my�li od ponurej przysz�o�ci. Kiedy dochodzi�y do wierzcho�ka wzg�rza, kt�ry zas�ania�y g�sto rosn�ce drzewa, zapyta�a znienacka: - Co ojciec mia� na my�li m�wi�c, �e przypominasz teraz swoj� matk�? - Sama nie wiem - zacz�a Jenny, ale jej uwag� zaj�o nag�e prze�wiadczenie, �e w�r�d ci�gle g�stniej�cego mroku kto� je obserwuje. Spojrza�a w d�, w stron� studni, i zobaczy�a, �e wszyscy wie�niacy wr�cili ju� do swoich ciep�ych chat i palenisk. Okrywaj�c si� mocniej peleryn�, zadr�a�a na przenikliwym wietrze i bez zbytniego zainteresowania doda�a: - Matka Ambrose mawia, �e mam urod� troch� nieskromn� i �e, kiedy opuszcz� klasztor, musz� pami�ta� o wp�ywie, jaki mog� wywiera� na m�czyzn. - Ale co to w og�le ma znaczy�? Jenny tylko wzruszy�a ramionami. - Nie mam poj�cia. - Odwr�ciwszy si� ponownie, ruszy�a w stron� szczytu, gdy nagle przypomnia�a sobie o wci�� trzymanych w d�oni barbecie i welonie, wi�c zacz�a wk�ada� je powoli. - A jak wed�ug ciebie wygl�dam? - zapyta�a, rzucaj�c Brennie zaintrygowane spojrzenie. - Od dw�ch lat nie widzia�am swojej twarzy, je�li nie liczy� odbicia w wodzie. Bardzo si� zmieni�am? - O, tak - roze�mia�a si� Brenna. - Teraz nawet Alexander nie m�g�by ci� nazwa� ko�cist� brzydul� ani m�wi�, �e masz w�osy koloru marchewki. - Brenna! - przerwa�a jej Jenny, uderzona w�asnym brakiem delikatno�ci. - Czy bardzo zasmuci�a ci� jego �mier�? By� twoim bratem i... - Nie m�wmy o tym wi�cej - b�aga�a Brenna dr��cym g�osem. - P�aka�am, kiedy ojciec mi o tym powiedzia�, ale by�y to sk�pe �zy i teraz czuj� si� winna, �e nie kocha�am Alexandra tak, jak nale�a�o. Ani wtedy, ani teraz. Nie mog�am. By� taki... mia� pod�y charakter. Nie m�wi si� �le o umar�ych, ale nie przychodzi mi do g�owy wiele dobrego, kiedy o nim my�l�. - Zawiesi�a g�os i otuli�a si� szczelniej peleryn� dla ochrony przed wilgotnym wiatrem, patrz�c na siostr� z niem� pro�b� o zmian� tematu. - No to opowiedz mi, jak teraz wygl�dam - poprosi�a szybko Jenny, obdarzywszy j� kr�tkim, mocnym u�ciskiem. Przystan�y, bo dalsz� drog� zagradza� g�sty las, kt�ry porasta� reszt� zbocza. �liczn� twarz Brenny rozja�ni� powolny, zamy�lony u�miech, kiedy studiowa�a posta� swej przybranej siostry. Piwne oczy prze�lizgiwa�y si� po wyrazistej twarzy Jenny, z kr�luj�c� par� wielkich oczu, czystych jak dwa niebieskie kryszta�y, pod wdzi�cznymi �ukami kasztanowych brwi. - No c�... jeste� ca�kiem �adna! - To dobrze, ale czy widzisz we mnie co� niezwyczajnego? - dopytywa�a si� Jenny, maj�c w my�lach s�owa matki prze�o�onej. W�o�y�a ju� barbet i teraz upina�a nad nim kr�tki, we�niany welon. - Co� takiego, przez co m�czy�ni mogliby si� dziwnie zachowywa�? - Nie - zaprzeczy�a Brenna, patrz�ca na siostr� oczyma m�odej, niewinnej dziewczyny. - Zupe�nie nic. M�czyzna odpowiedzia�by zapewne co� innego, bo cho� Jennifer Merrick nie odpowiada�a konwencjonalnym kanonom pi�kno�ci, jej uroda by�a uderzaj�ca i prowokuj�ca zarazem. Mia�a zmys�owe usta, wprost prosz�ce si� o poca�unek, oczy jak b�yszcz�ce szafiry, kt�re szokowa�y i kusi�y, w�osy jak bogaty, z�otorudy jedwab, a do tego smuk�e, zmys�owe cia�o, jakby stworzone dla m�skich r�k. - Masz niebieskie oczy - zacz�a Brenna bardzo rozs�dnie, a Jenny zachichota�a. - Dwa lata temu te� by�y niebieskie - odrzek�a. Siostra ju� otwiera�a usta, �eby jej odpowiedzie�, lecz s�owa zmieni�y si� w krzyk, st�umiony m�sk� d�oni�, kt�ra opad�a na jej usta, podczas gdy w�a�ciciel owej r�ki pocz�� wlec Brenn� w g��b lasu. Jenny uchyli�a si�, instynktownie spodziewaj�c si� ataku od ty�u, ale ju� by�o za p�no. Kopi�c w�ciekle i wrzeszcz�c w pokryt� r�kawic� d�o�, zosta�a uniesiona w g�r� i poci�gni�ta mi�dzy drzewa. Brenna zwisa�a ju�, przerzucona jak worek m�ki przez grzbiet konia porywacza, a jej bezw�adne cz�onki �wiadczy�y niezbicie o tym, �e zemdla�a. Jenny jednak nie tak �atwo by�o zastraszy�. Kiedy pozbawiony twarzy napastnik przerzuci� j� przez siod�o w�asnego wierzchowca, natychmiast rzuci�a si� w bok, ze�lizgn�a po drugiej stronie, a potem przepe�z�a na czworakach pod brzuchem konia i porwa�a si� na r�wne nogi. Porywacz schwyci� j� ponownie, ale przeora�a mu twarz paznokciami a� do krwi, wy�lizguj�c si� jednocze�nie z jego r�k. �Dalib�g!� - sykn��, pr�buj�c zapanowa� nad jej m��c�cymi bez�adnie ramionami. Jenny wyda�a z siebie mro��cy krew w �y�ach krzyk i w tej samej chwili kopn�a z ca�ej si�y, wymierzaj�c z�oczy�cy solidny cios w gole� jednym z ci�kich, czarnych trep�w, jakie w klasztorze uznawano za buty odpowiednie dla nowicjuszek. Z ust jasnow�osego m�czyzny wyrwa�o si� bolesne st�kni�cie i na u�amek sekundy rozlu�ni� chwyt. Jenny wyprysn�a przed siebie i mo�e uda�oby jej si� nawet przebiec kilka metr�w, gdyby nie ten sam ci�ki but, kt�ry zaczepi� o wystaj�cy korze� drzewa, a� przewr�ci�a si� na twarz. Padaj�c, uderzy�a g�ow� o kamie�. - Daj mi sznur - rzuci� z ponurym u�miechem brat Wilka, ogl�daj�c si� na swego towarzysza. Naci�gaj�c bezw�adnej ofierze na g�ow� jej w�asn� peleryn�, Stefan Westmoreland unieruchomi� tak�e r�ce dziewczyny, przyciskaj�c je do bok�w, a potem sznurem obwi�za� j� starannie w pasie. Kiedy sko�czy�, d�wign�� z ziemi sw�j �ywy tob� i przerzuci� go bezwstydnie przez grzbiet konia, ty�em wypi�tym w niebo, a nast�pnie sam wskoczy� na siod�o. Rozdzia� drugi - Royce nie b�dzie m�g� uwierzy� w nasze szcz�cie! - zawo�a� Stefan do drugiego je�d�ca, kt�rego zdobycz tak�e zosta�a zwi�zana i przerzucona przez siod�o. - Tylko pomy�l... dziewczyny Merricka stoj� sobie pod drzewem, gotowe do zerwania jak dojrza�e jab�ka. Teraz ju� nie ma powodu, by ogl�da� umocnienia Merricka, bo podda si� bez walki! Zwi�zana ciasno w swym we�nianym wi�zieniu, dr�czona niezno�nym b�lem g�owy oraz tym, �e jej �o��dek obija si� o twardy ko�ski grzbiet przy ka�dym kroku zwierz�cia, Jenny poczu�a, �e krew krzepnie jej w �y�ach na d�wi�k imienia �Royce�. Royce Westmoreland, lord Claymore. Wilk. Wszystkie przera�aj�ce historie, kt�re o nim opowiadano, nie wyda�y jej si� teraz a� tak bardzo przesadzone. Ona i Brenna zosta�y porwane przez ludzi nieobjawiaj�cych najmniejszego szacunku dla szat zakonnych klasztoru St. Albans, jakie obie mia�y na sobie. Ich ubiory wyra�nie wskazywa�y, �e obie s� nowicjuszkami - dziewcz�tami, kt�re pragn� zosta� zakonnicami, a jeszcze nie z�o�y�y �lub�w zakonnych. Co to za ludzie, my�la�a gor�czkowo Jenny, �e nie wahali si� podnie�� r�ki na mniszki, a cho�by i przysz�e mniszki, nie boj�c si� zemsty ni boskiej, ni ludzkiej. Tego nie �mia�by uczyni� �aden cz�owiek. Tylko sam diabe� i jego s�udzy! - Ta od razu zemdla�a - odpowiedzia� Thomas z oble�nym �miechem. - Szkoda, �e nie mamy czasu pokosztowa� �upu, cho�, gdyby to ode mnie zale�a�o, wola�bym ten smaczny k�sek, kt�ry wieziesz owini�ty w koc, Stefanie. - To twoja jest pi�kniejsza - odpar� zimno jego towarzysz - i niczego nie b�dziesz kosztowa�, dop�ki Royce nie zdecyduje, co z nimi zrobi�. Prawie dusz�c si� ze strachu w swoim kocu, Jenny krzykn�a cichutko w odruchowym, przera�onym prote�cie, ale nikt jej nie us�ysza�. Modli�a si� do Boga, aby porazi� nag�� �mierci� porywaczy, ale B�g chyba te� jej nie s�ysza�, bo konie wci�� bieg�y przed siebie bolesnym dla niej truchtem. Modli�a si� o jak�� mo�liwo�� ucieczki, ale jej my�li zanadto by�y zaj�te gor�czkowym rozpami�tywaniem wszystkich strasznych opowie�ci o morderczym Czarnym Wilku: �Nie bierze je�c�w, chyba �e ma zamiar p�niej ich torturowa�. �mieje si�, kiedy jego ofiary krzycz� z b�lu. Pije ich krew...�. Jenny uczu�a w gardle nag�� gorycz i zacz�a b�aga� ju� nie o mo�liwo�� ucieczki, bo w sercu wiedzia�a, �e nie ma dla nich ucieczki. Zamiast tego modli�a si�, aby �mier� nadesz�a szybko i by umieraj�c, nie okry�a ha�b� dumnego rodowego nazwiska. Wspomnia�a g�os ojca, kt�ry stoj�c w wielkiej sali zamku Merrick, poucza� swych przybranych syn�w, kiedy byli m�odsi: �Je�li taka b�dzie wola Pana, �eby�cie zgin�li na polu walki z r�k wroga, wtedy gi�cie dzielnie. Gi�cie walcz�c, jak przysta�o wojownikom. Jak przysta�o Merrickom! Gi�cie w walce...�. S�owa te hucza�y jej w g�owie, godzina za godzin�, wci�� i wci�� od nowa, wi�c kiedy konie zwolni�y i doszed� j� daleki, lecz nieomylny gwar obozowiska, nad strachem zacz�a przewa�a� w�ciek�o��. Jest o wiele za m�oda by umiera�, my�la�a, to nie w porz�dku! A teraz �agodna Brenna tak�e b�dzie musia�a umrze� i to te� jej, Jennifer, wina. Jenny stanie przed dobrym Stw�rc�, maj�c na sumieniu taki czyn. A wszystko dlatego, �e jej kraj pl�druje krwio�erczy wielkolud, poch�aniaj�cy wszystko na swej drodze. �omocz�ce serce przy�pieszy�o jeszcze sw� ko�atanin�, kiedy konie zatrzyma�y si� nagle. Dooko�a s�ysza�a nieustanny szcz�k metalu, kiedy przechodzili przyodziani w zbroje m�czy�ni, us�ysza�a te� �a�osne j�ki wi�ni�w: �Miej lito��, Wilku... lito�ci, Wilku...�. Te straszne nawo�ywania przechodzi�y ju� w krzyk, kiedy nag�ym bezceremonialnym szarpni�ciem �ci�gni�to j� z konia. - Royce - zawo�a� jeden z porywaczy - popatrz, co ci przywie�li�my! Z oczami wci�� zas�oni�tymi peleryn� i z r�koma zwi�zanymi sznurem, Jenny poczu�a, �e m�czyzna przerzuca j� sobie przez rami�. Us�ysza�a, jak obok Brenna wykrzykuje jej imi�, kiedy niesiono je obie w g��b obozu. - B�d� dzielna, Brenno! - zawo�a�a Jenny, ale jej g�os nie przedosta� si� przez grube zwoje okrycia, wi�c wiedzia�a, �e przera�ona siostra nie mog�a jej us�ysze�. Postawiono j� gwa�townie na ziemi i pchni�to do przodu. Mia�a zdr�twia�e nogi, wi�c po kilku krokach potkn�a si� i opad�a ci�ko na kolana. �Gi�, jak przysta�o Merrickom. Gi� dzielnie. Gi� walcz�c� - s�ysza�a w g�owie oszala�y �piew, kiedy nieudolnie pr�bowa�a d�wign�� si� na nogi. Gdzie� ponad ni� zabrzmia� po raz pierwszy g�os Wilka i od razu wiedzia�a, do kogo nale�y. By� to g�os ostry, pe�en ognia - g�os z piek�a rodem. - Co to jest? Mam nadziej�, �e co� do jedzenia. �M�wi�, �e zjada mi�so tych, kt�rych zabi�� - zabrzmia�y w jej pami�ci s�owa ma�ego Toma, podczas gdy z�o�� miesza�a si� z krzykami Brenny i wo�aniami o lito��. Sznur dooko�a jej ramion pu�ci� z gwa�townym szarpni�ciem. Kierowana przez bli�niacze demony w�ciek�o�ci i strachu, Jenny zerwa�a si� niezgrabnie na r�wne nogi, m��c�c ramionami w peleryn�; wygl�da�a jak rozw�cieczony duch, kt�ry pr�buje wypl�ta� si� ze swego giez�a. Po chwili okrycie opad�o, a dziewczyna zamachn�a si� pi�ci� i z ca�ej si�y zdzieli�a w szcz�k� mrocznego, demonicznego olbrzyma, kt�ry wznosi� si� nad ni� gro�nie. Brenna zemdla�a. - Potworze! - wrzasn�a Jenny. - Barbarzy�co! - Zamachn�a si� po raz wt�ry, ale tym razem mocny jak imad�o u�cisk pochwyci� jej d�o� i przytrzyma� wysoko. - Diable! - wykrzykiwa�a, wij�c si� na wszystkie strony, a� wreszcie zdo�a�a zdzieli� olbrzyma butem w gole�. - Szata�skie nasienie! Rze�niku niewi... - Co u...! - rykn�� Westmoreland i chwyciwszy napastniczk�, uni�s� j� w g�r�, przytrzymuj�c w powietrzu na odleg�o�� wyci�gni�tych ramion. To by� b��d. Stopa w ci�kim bucie wystrzeli�a ponownie i trafi�a Royce�a prosto w uda z si��, od kt�rej niemal�e zgi�� si� wp�. - Ty ma�a suko! - zagrzmia�, ki