7459
Szczegóły |
Tytuł |
7459 |
Rozszerzenie: |
PDF |
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres
[email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.
7459 PDF - Pobierz:
Pobierz PDF
Zobacz podgląd pliku o nazwie 7459 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.
7459 - podejrzyj 20 pierwszych stron:
Uuk Quality Books
Edmund Niziurski
Opowiadania
Wydawnictwo Harcerskie Horyzonty
Warszawa, 1973
Wydanie I
Spis tre�ci:
OD AUTORA
SPRAWA KLARNETA
GRUBAS
SZKIELET
LALU KONCEWICZ, BRODA I MI�O��
R�WNY CH�OPAK I REZUS
BIA�A NOGA I CH�OPAK Z TARG�WKA
TRZYNASTY WYST�PEK
ALARM NA PODDASZU
DIABLI ZJAZD
NIKODEM, CZYLI TAJEMNICA GABINETU
SPISEK S�ABYCH
SI�DME �EBRO
OD AUTORA
Musz� wyzna� ze skruch�, �e w odr�nieniu od powie�ci, kt�re pisa�em z potrzeby
wewn�trznej i za spraw� czystego natchnienia, geneza moich opowiada� jest przera�liwie
przyziemna. Rodzi�y si� one mianowicie z kuszenia przez redaktor�w, raczej jako owoc mojej
s�abo�ci ni� mocy. To przez nich odk�ada�em moje benedykty�skie prace nad powie�ci� i
zasiada�em do pisania opowiada�, zawsze z nieczystym sumieniem, �e kradn� czas przeznaczony
na �w�a�ciw�� tw�rczo��. Dlatego opowiadania te pisa�em spiesznie (co nie znaczy, �e �atwo,
przeciwnie � zwykle m�czy�em si� nad nimi bardziej ni� nad powie�ci�).
Najstarsze chronologicznie, a mianowicie �Sprawa Klarneta�, powsta�o jeszcze w 1953
roku, niemal bezpo�rednio po uko�czeniu przeze mnie �Ksi�gi urwis�w�. Ta historia wielko�ci i
upadku niejakiego Klarneta jest w gruncie rzeczy jeszcze jedn� pr�b� rozpatrzenia starego jak
�wiat konfliktu na osi: jednostka-zesp�, ubran� w form� opowiadania o ch�opaku, kt�ry chcia�
�trz��� ca�� sal�� w internacie, i o buncie tej sali.
Spraw� dominacji jednostki nad zespo�em, przejawiaj�cej si� w formie stosowania
brutalnej przemocy czy wr�cz fizycznej si�y, oraz zagadnienie walki z t� przemoc� porusza�em w
mojej tw�rczo�ci jeszcze wielokrotnie, mi�dzy innymi w zamieszczonym w tym wyborze
opowiadaniu pt.: �Spisek s�abych�.
W czasie pisania �Sprawy Klarneta� mieszka�em na Bielanach. Mieszka�em tam z g�r�
sze�� lat, od roku 1953 do roku 1959. Ta odleg�a dzielnica Warszawy otoczona by�a w�wczas z
jednej strony pustymi wydmami piaszczystymi, si�gaj�cymi niemal cmentarzy na Pow�zkach, a z
drugiej strony s�awnym Laskiem Biela�skim, dochodz�cym do wysokiego brzegu Wis�y.
Oczywi�cie do wielu moich utwor�w z tamtego okresu przenika�y realia z Bielan i pobliskiego
�oliborza, realia nie tylko zreszt� topograficzne. Wtedy bowiem w�a�nie moje starsze dzieci
zacz�y chodzi� do szko�y i moje zwi�zki ze �rodowiskiem szkolnym na nowo si� wzmocni�y i
zaktualizowa�y przy okazji. Utrzymywa�em tak�e kontakt z m�odzie�� starsz� z liceum
biela�skiego. Akurat w tym czasie, a by� to rok 1958, tygodnik harcerski �Na prze�aj�
zaproponowa� mi napisanie opowiadania. I tak powsta�o obszerne opowiadanie �Lalu
Koncewicz, broda i mi�o��, w kt�rym wykorzysta�em r�ne moje do�wiadczenia i obserwacje
biela�skie.
Z tego okresu pochodz� tak�e dwa inne wcze�niejsze opowiadania zamieszczone w tym
tomie, a mianowicie �Grubas� (1954) i �Szkielet� (1955).
Kolonie szkolne to zawsze kopalnia materia�u dla pisarza. Przez pewien okres czasu
musz� tu �y� z sob� pod jednym dachem, je�� przy jednym stole i spa� ko�o siebie typy cz�sto
zupe�nie sobie obce, wyrwane z r�nych pieleszy i gniazd domowych, ciep�ych i zimnych, a
niekiedy po prostu bez gniazd i pieleszy. A czasu jest wystarczaj�co du�o, �eby i z�y� si�, i
poprztyka�. Ch�tnie podejmowa�em ten temat czerpi�c z moich w�asnych do�wiadcze�. Materia�
uzupe�ni�em realiami wsp�czesnymi, mi�dzy innymi obserwacjami z �ycia kolonii poczynionymi
w Stegnie nad Zatok� Gda�sk�.
St�d te� mo�na wywie�� genez� napisanego w 1960 roku specjalnie dla �P�omyka�
opowiadania �Bia�a Noga i ch�opak z Targ�wka�, jak r�wnie� �Trzynasty wyst�pek�.
Niemal ca�kowicie na moich w�asnych reminiscencjach z lat szkolnych oparte jest,
powsta�e w jesieni 1959 roku, opowiadanie �R�wny ch�opak i Rezus�, aczkolwiek mog� myli�
czytelnika zupe�nie wsp�czesne rekwizyty. Posta� profesora jest portretem prawie dok�adnym
jednego z moich w�asnych pedagog�w. Ja te� kiedy� odwiedzi�em starego, chorego nauczyciela
i...
Ostatnia grupa prezentowanych tu opowiada� to �opowiadania niek�ajskie�. Tak je
nazywam, poniewa� powsta�y bezpo�rednio po napisaniu powie�ci �Awantura w Niek�aju�.
Ci�gle jeszcze obracaj� si� w aurze niek�ajskiej; wyst�puj� tam niekiedy postacie znane z tej
powie�ci oraz r�ne realia z Niek�aja i okolicy. Do grupy tej nale��, napisane w roku 1962
nast�puj�ce utwory: �Alarm na poddaszu�, �Diabli zjazd�, �Nikodem, czyli tajemnica
gabinetu�, �Spisek s�abych� i �Si�dme �ebro�.
Zebrane w tym tomie opowiadania powstawa�y w okresie dziesi�ciu lat, od 1953 roku;
powstawa�y z r�nych okazji i r�n� zawieraj� tematyk�, my�l� jednak, �e maj� co najmniej jedn�
cech� wsp�ln�. Stara�em si� w nich stworzy� autonomiczny �wiat m�odych. Nie stawia�em moim
bohaterom sztucznych barier, nie kr�powa�em ich, robili wszystko, na co mieli ochot�. Sami mieli
ustali� granic� z�a i dobra. Do�wiadczenia starszych niewiele mog� si� przyda�. Samemu trzeba
si� sparzy�, samemu wszystkiego spr�bowa�. Wi�c pr�buj�. Odkrywaj� na nowo �wiat i jego
prawa. Badaj� dopuszczalne luzy. Rzecz piekielnie trudna i z�o�ona. Ale musz� to robi�.
Sprawdzi� na w�asn� r�k� normy obci��enia, normy napi�cia, wolno�ci. Co mo�e ud�wign��
przyja��, co mo�e wytrzyma� zesp�, gdzie le�� granice solidarno�ci, dok�d wolno si� posun�� w
d��eniu do niezale�no�ci od �wapniak�w�, od �rodowiska, od �wiata i jego praw. Bo wszystko
sprowadza si� w ko�cu do jednego: jaka jest w�a�ciwa norma. Sami musz� j� ustali� i przekona�
si� o jej s�uszno�ci.
Kiedy mia�em dziewi�� lat, marzy�em o procy i kupi�em j� wreszcie za seri� kanadyjskich
znaczk�w (bez kancer) od jednego franta z sz�stej klasy. Ale naci��em si�. Proca strzela�a s�abo.
Poszed�em do franta z reklamacj�. �To jest dobra proca � powiedzia� � tylko za s�abo
naci�gasz�. Zabra�em proc� i poszed�em �wiczy�. Naci�gn��em mocniej, strzeli�a troch� dalej.
Ale nie by�em jeszcze zadowolony, nast�pnym razem naci�gn��em bardzo mocno, i wtedy guma
p�k�a. Poszed�em z reklamacj� do franta. �Proca by�a dobra � powiedzia� � tylko ty za mocno
naci�gn��e��.
Pami�tam, �e przez d�ugi czas dr�czy� mnie potem problem, jak mocno mo�na naci�gn��
gum�. Problem ten, w tej czy innej postaci, m�czy wszystkich moich bohater�w w tej ksi��ce.
Czytelnicy, kt�rzy j� dok�adnie przeczytaj�, b�d� wiedzieli, co mam na my�li.
EDMUND NIZIURSKI
SPRAWA KLARNETA
Szko�� sko�czy�em w Ma�kowie. Nie orientujecie si�, gdzie to jest? Nie dziwi� si� wam.
Na mapach szkolnych Ma�k�w zazwyczaj nie figuruje. Nie mie�ci si� w skali miasteczek od zera
do pi�ciu tysi�cy mieszka�c�w. Nie le�y przy linii kolejowej, ani przy wa�niejszej szosie. Nie
posiada ani powiatowych urz�d�w, ani fabryki, ani nawet tartaku.
Na pociech� miasteczka nale�y jednak powiedzie�, �e jest zabytkowe. Przy rynku wznosi
si� kolegiata z XV wieku, obok dawna baszta obronna, przerobiona po wojnach szwedzkich na
dzwonnic�. Szczyt jej wie�czy miedziany he�m wsparty na lekkich arkadach, kontrastuj�cych
wyra�nie z ci�kim korpusem wie�y. Pod dachem widniej� z trzech stron poczernia�e tarcze
dawno nieczynnych zegar�w, ni�ej przy �ci�tych naro�ach stoj� postacie czterech ewangelist�w,
poros�ych mchem i sceptycznie skrzywionych. Dalej, na p�noc od kolegiaty, nad urwistym
brzegiem rzeczki stercz� ruiny renesansowego zamku, z piwnic kt�rego prowadzi podziemny
chodnik � jak fama g�osi � a� do klasztoru w K.
W tym to zabytkowym miasteczku w�adza ludowa (z czystej przekory, jak twierdzi�
miejscowy patrycjat) wybudowa�a przy rynku dwupi�trowy gmach szko�y �redniej z internatem.
Inauguracja tego obiektu mia�a miejsce we wrze�niu 1949 roku i wypad�a nadspodziewanie
skromnie. Dziwnym trafem zbieg�a si� bowiem z po�wi�ceniem odrestaurowanej figury �wi�tego
Floriana i � rzecz jasna � z uroczysto�ci� t� nie mog�a konkurowa�.
Na trzeci dzie� przyprawili�my jednak �wi�temu Florianowi w�sy, rachunek wi�c zosta�
wyr�wnany.
Dzisiaj, kiedy wspominam nasz� bud� ma�kowsk�, wydaje mi si� ju� bardzo stara i
mocno obro�ni�ta tradycjami, jakby zakorzeni�y si� one tam jeszcze na d�ugie lata przed moim
przyjazdem. A przecie� by�em jednym z pierwszych uczni�w liceum i w 1953 roku zdawa�em
tutaj wraz z trzydziestoma innymi dryblasami pierwsz� matur� w historii Ma�kowa. Tradycje
szko�y i internatu wyrasta�y w moich oczach. M�g�bym opowiada� o narodzinach i przyczynach
powstania ka�dej z nich.
Wiadomo by�o, na przyk�ad, w internacie, �e nasza druga sala s�yn�a z zimna i
przeci�g�w. Ten na��g wietrzenia powsta� w zwi�zku z paleniem papieros�w, kt�re w dzie�
kurzy�o si� w k�cie za piecem, wieczorem za� w ��kach. Poza tym zimno i przeci�gi skutecznie
odstrasza�y �Mulata�.
�Mulatem� przezywali�my opiekuna internatu, geografa Zalewskiego. Nikt dobrze nie
wiedzia� dlaczego. Czy dlatego, �e mia� ciemn� cer� i w�osy, czy te�, �e do nie umiej�cego lekcji
ucznia zwyk� m�wi�: �siadaj, mule�. Mulata charakteryzowa�a poza tym ta w�a�ciwo��, �e
chodzi� stale zakatarzony i ba� si� panicznie przeci�g�w. Naszej sali unika� jak ognia, a kiedy ju�
musia� wej��, to wchodzi� w szaliku na szyi i z postawionym ko�nierzem, jedn� r�k� os�aniaj�c
gard�o. Od lat stara� si� nas nak�oni� do zamykania okna przynajmniej w okresie zimowym, ale
bezskutecznie. Opierali�my si� temu wytrwale, w ostateczno�ci powo�uj�c si� na opini� naszego
przyrodnika, profesora Rzemiennego. Rzemienny by� wielbicielem ma�kowskiego powietrza
tudzie� hartowania cia�a, czego dawa� przyk�ad bior�c rano i wieczorem lodowaty prysznic w
�azience, co zosta�o przez nas komisyjnie stwierdzone.
Tak wi�c palili�my na og� spokojnie i bez przeszk�d. Jednak�e w 1951 roku Mulat zosta�
powo�any na trzymiesi�czne przeszkolenie wojskowe, gdzie mi�dzy innymi wyleczono go z
kataru. Po powrocie stwierdzili�my u niego wybitne zaostrzenie w�chu, do�� powiedzie�, �e
kilka razy wyniucha� dym. Postanowili�my wtedy zastosowa� �rodki ochronne bardziej
radykalne. Malcy �pi�cy przy drzwiach obarczeni zostali obowi�zkiem jedzenia przed snem
cebuli. Odt�d sytuacja uleg�a pewnej poprawie, Mulat wpada� na sal�, w�szy� i wo�a�:
� Co to za zapachy? Zn�w palili�cie?
� Nie, panie psorze, to Ma��a jad� cebul�.
Mulat patrzy� ze wstr�tem na Ma��� i zatykaj�c nos wychodzi� z sali.
Oczywi�cie zawsze znalaz� si� w ci�gu roku fagas-skar�ypyta, kt�ry, obraziwszy si� na
nas o to czy o owo, pr�bowa� donosi�. Taki jednak nie prosperowa� d�ugo. Sp�awiali�my faceta.
Tak mu uprzykrzali�my �ycie, �e sam bieg� prosi� Mulata o przeniesienie na inn� sal�.
Byle kogo w sali nie trzymali�my.
Na pocz�tku ka�dego roku szkolnego mieli�my wprawdzie z tym troch� k�opot�w.
Dyrektor nie pytaj�c o nasze zdanie pakowa� nam na sal� r�ne typy wed�ug rozdzielnika, jak
pad�o. Ju� jednak we wrze�niu, a najdalej w pa�dzierniku nast�powa� �dob�r naturalny�.
Kandydat na nasz� sal�, zanim otrzyma� szlachetn� nazw� �tubylca�, musia� przej�� kilka
pr�b moralnych i fizycznych. Mi�dzy innymi by�o w zwyczaju, �e nowicjuszowi zak�ada�o si�
�rower�.
Okrutny �w zabieg polega� na tym, �e �pi�cemu delikwentowi wtykano mi�dzy palce u
n�g zwitki papieru, a nast�pnie je podpalano. Przypieczony nowicjusz, zanim si� obudzi�,
wykonywa� w p�nie ruchy nogami przypominaj�ce do z�udzenia jazd� na rowerze.
Podczas mego pobytu w internacie nie zastanawia�em si� nad sensem tego rodzaju
praktyk. Wiadomo by�o, �e nowicjuszowi trzeba �na�o�y� rower�, wi�c si� nak�ada�o. By� to
rodzaj pr�by ognia, kt�ra pomaga�a przy selekcji. Ten i �w fagas nie wytrzymywa�, gniewa� si�,
obra�a�, szed� skar�y�. Od razu wiadomo by�o: nie nadaje si�. Radzili�my mu dobrotliwie, �eby
si� przeni�s� do innej sali. Mulat nie robi� pod tym wzgl�dem specjalnych trudno�ci, przekona�
si� bowiem od dawna, �e tak jest najlepiej. Sala ucisza�a si�, nie s�ycha� by�o przera�liwych
wrzask�w w nocy.
Tak wi�c w pa�dzierniku wszystko si� ju� uk�ada�o, ugniata�o i klarowa�o ku
obustronnemu zadowoleniu.
Je�li mimo tych ci�kich pr�b, surowych obyczaj�w, rygor�w i psiego zimna garni�to si�
do nas, by�o to z powodu komuny, kt�ra potajemnie istnia�a na naszej sali. Oczywi�cie w �cis�ej
tajemnicy. Sami jej cz�onkowie nie wiedzieli nawet, �e do niej nale��. My�leli, �e po prostu
wszystko przyjemnie i kole�e�sko si� u nas uk�ada. Starsi ch�opcy podejrzewali, by� mo�e,
istnienie specjalnej organizacji, ale w pe�ni wtajemniczonych by�o nas tylko pi�ciu z dziesi�tej
klasy.
Oczywi�cie �przyschni�ty do strupa w�asno�ci� � jak to okre�la� J�zio Markiewicz � u
nas miejsca nie zagrza�. Garn�a si� za to biedota internatowa, �ma�orolni� i sieroty. Wiadomo
by�o bowiem, �e u nas nikt nie zginie. Dbali�my o swoich. Nie zdarza�o si�, �eby tubylec nie
przeszed� do wy�szej klasy. Podci�gali�my, jak si� da�o, cz�sto za uszy, ale skutecznie. Poza tym
gwarantowali�my bezpiecze�stwo osobiste. Nikogo z naszych nikt nie �mia� zaczepi�, bo mia� od
razu do czynienia z ca�� sal�.
Warto�� naszej komuny objawia�a si� najoczywi�ciej w okresie przej�ciowych trudno�ci
aprowizacyjnych, jakie prze�ywa� internat na pocz�tku 1952 roku, kiedy to kucharz Biodro z
Michalsk� okradali kuchni�. Sz�a wtedy przez dwa miesi�ce kasza z ziemniakami na przemian.
W�wczas komuna nasza obj�a i do�ywianie. Wa��wki z domu przetrz�sali�my dok�adnie i
dzielili�my sprawiedliwie mi�dzy ludek tubylczy. W szafie, w rogu sali, wisia� zawsze wianuszek
kie�basy, sta�o mase�ko i miodek. Do�ywiali�my si� sumiennie.
Jednocze�nie sala nasza zacz�a �wi�ci� triumfy i na polu o�wiatowym. Zwa�ywszy fakt,
�e blisko 70% uczni�w naszej budy mieszka�o w internacie, jeszcze w pa�dzierniku na zebraniu
zarz�du szkolnego ZMP, przeforsowali�my uchwa�� o wsp�zawodnictwie mi�dzysalowym,
kt�re obejmowa� mia�o nauk� i zachowanie.
Na pierwszym etapie, kt�ry zako�czy� si� w styczniu 1952 roku, odnie�li�my
przekonywaj�ce zwyci�stwo nad sal� drug� i trzeci�, co prawda wy��cznie dzi�ki przewadze w
wynikach nauczania, bo w zachowaniu mieli�my kilka wpadek. Drugi etap te� ju� mieli�my
prawie w kieszeni, gdy nagle wyp�yn�a sprawa Klarneta.
* * *
Jako� pod koniec marca Mulat wezwa� mnie i J�zia Markiewicza do kancelarii i
powiedzia�, �e do internatu przybywa nowy ucze� IX klasy, niejaki Eugeniusz Klarnet, �e b�dzie
mieszka� w naszej sali i �eby�my zaopiekowali si� nim. Skrzywili�my si�. Z do�wiadczenia
nieufnie podchodzili�my do nowych, a tu wtykaj� nam jakiego� Klarneta. Diabe� go wie, co on za
jeden? Mo�e jaka� ofiara, kt�ra obni�y nam wyniki wsp�zawodnictwa?
� Dlaczego do nas, panie psorze? � mrukn��em. � Nie mo�na go da� do drugiej albo
do trzeciej?
� U was jest wolne ��ko � wycedzi� przypatruj�c si� nam uwa�nie.
Nie mog�em wytrzyma� jego wzroku, odwr�ci�em g�ow� w stron� okna. Na dworze pada�
mokry �nieg. Wielkie, bia�e p�aty chwia�y si� w powietrzu, osiadaj�c niech�tnie na czarnym
dachu drwalni i ruderach s�siedniej posesji.
�Nie wywiniemy si� � my�la�em � Mulat ma argument�. Na naszej sali rzeczywi�cie
by�o wolne ��ko od czasu, gdy �przyschni�ty do strupa w�asno�ci� wa��wkarz Karpiel
wyemigrowa� do sali trzeciej, nie chc�c si� pogodzi� z praktyk� racjonowania paczek.
Zapanowa�o przykre milczenie.
� Te� si� wybra�, pod koniec roku � mrukn�� J�zio ze z�o�ci�. � Ale chyba go nie
b�dziemy wlicza� do grupy?
Mulat zmarszczy� brwi.
� Dlaczego?
� No, bo z jakiej racji?... To nie nasz cz�owiek... Sk�d my wiemy, co on umie i w og�le
co za jednostka?
� Tak � popar�em J�zia � na mieszkanie mo�na go przyj��, ale do
wsp�zawodnictwa... to szkoda gada�... Nie mo�emy bra� odpowiedzialno�ci, prosz� pana
profesora.
� A to zn�w co za teorie! � wykrzykn�� Mulat. � Splendid isolation[1]? Zasklepianie
si�? To ten ch�opak ma niby gdzie by�? Poza spo�eczno�ci� internatu? Homo isolatus[2]?
Robinson?
Do�wiadczenie nauczy�o nas, �e z chwil� gdy Mulat zaczyna� m�wi� obcymi j�zykami,
nale�a�o wycofa� si� czym pr�dzej. Tym razem jednak byli�my tak rozgoryczeni, �e
mrukn�li�my jeszcze od drzwi:
� To... to jest niesprawiedliwo��, panie profesorze.
� Co�cie powiedzieli? H�, �eby was w �yciu spotyka�y tylko takie niesprawiedliwo�ci!
� hukn�� Mulat.
Czmychn�li�my po�piesznie za drzwi.
* * *
Tego dnia wracaj�c z kolacji zastali�my w sali wyci�gni�te na ��ku indywiduum
mizernego wygl�du. Spod koca stercza�a blada, d�uga twarz o wielkich, czarnych brwiach i
szerokich ustach si�gaj�cych gdzie� prawie od ucha do ucha. �Twarz klowna� � pomy�la�em z
niech�ci�.
Na por�czy krzes�a wisia�a przemoczona, wytarta marynarka i rurkowate spodnie
nieokre�lonego koloru.
Zaskoczeni tubylcy spojrzeli pytaj�co na mnie.
� To jest ten nowy... jak mu tam, Klarnet � wyja�ni�em i powt�rzy�em im rozmow� z
Mulatem.
Ch�opcy przyj�li wiadomo��, jak przewidzia�em, ch�odno. By im poprawi� humor,
oznajmi�em, �e skoro ju� spotka�a nas ta nieprzyjemna niespodzianka, nale�y przynajmniej u�y�
sobie, jak zwyczaj ka�e.
� Gotujcie ogie�, tubylcze plemi� � zako�czy�em.
Tubylcom nie trzeba by�o dwa razy powtarza�. Oblizywali z ukontentowaniem wargi.
Rzadko si� zdarza taka frajda w drugiej po�owie roku. Po�piesznie skr�cili dwie papierowe witki.
Kaza�em im ci�gn�� losy. Pierwszy z wylosowanych mistrz�w ceremonii odsun�� delikatnie koc,
drugi za�o�y� Klarnetowi papier, a na ko�cu zbli�y� si� ostro�nie z p�on�c� zapa�k� trzeci i
podpali�.
Dokonawszy tych operacji, spoceni z emocji, ch�opcy cofn�li si� po�piesznie i z
otwartymi ustami, z odleg�o�ci dwu metr�w oczekiwali na skutek. Razem z nimi zastyg�a w
napi�ciu ca�a sala.
Ogie� pali� si� przepisowo... Ju�, ju� dochodzi� do palc�w... gdy wtem sta�a si� rzecz nie
notowana w kronikach internatowych.
Oto Klarnet zamiast �peda�owa�, usiad� spokojnie na ��ku, wyj�� sobie leniwie p�on�ce
wiechcie i drapi�c si� pod pach�, zauwa�y� znudzonym g�osem:
� Frajerzy, �rower� ju� dawno wyszed� z mody. Teraz zak�ada si� �cygaro�.
To powiedziawszy, zd�awi� ziewanie i jak gdyby nigdy nic nakry� si� kocem. Po chwili
chrapa� ju� snem sprawiedliwym.
Oszo�omieni i zak�opotani takim obrotem sprawy pok�adli�my si� spa� z do�� g�upimi
minami.
W nocy poczu�em, �e kto� mnie szarpie za r�kaw. Wystraszony otworzy�em oczy.
Zobaczy�em Klarneta w bieli�nie. Jak wielki paj�k pochyla� si� nad moim ��kiem.
� Ciii � szepn�� z palcem na ustach, mrugaj�c do mnie szelmowsko bia�ym okiem. �
Da�em �Jasiom� pali�.
Unios�em si� na poduszce. Ksi�yc o�wietla� ��ko pod �cian�. W jego �wietle ujrza�em
rz�d malc�w wysmarowanych czarn� past�. Ka�demu tkwi�o w ustach skr�cone z papieru i
zapalone �cygaro�. Czterech �pali�o� jeszcze spokojnie, pi�ty wzdrygn�� si� w�a�nie i krzykn��
przera�liwie. Po chwili zacz�o krzycze� i czterech pozosta�ych.
Zacz�o si� przykre widowisko. Poparzeni malcy zrywali si� z ��ek i, wrzeszcz�c
wniebog�osy, biegali jak op�tani. Gryz�cy dym nape�ni� sal�. Kto� zacz�� wo�a�: �pali si�.
Reszta ch�opc�w zbudzona ha�asem zeskakiwa�a z pos�a�. Nie pojmuj�c, co si� dzieje, na p�
przytomni kr�cili si� w k�ko.
Spojrza�em na Klarneta. Siedzia� na ��ku podkurczywszy nogi i przygl�da� si�
widowisku rozbawionymi oczami. Nie odwracaj�c g�owy si�gn�� do spodni po pude�ko zapa�ek.
Wyjmowa� szybko jedn� po drugiej, stawia� g��wk� na boku pude�ka, prztyka� palcem i puszcza�
w t�um serie p�on�cych �rakiet�, pot�guj�c zamieszanie.
� Dobre, co? � obr�ci� si� do mnie. � Noc dantejska, jak Boga kocham.
� Co robisz? Spalisz bud�! � krzykn��em.
� Id� � odepchn�� mnie. � Jak si� boisz, to le� po stra�aka.
Zapa�ki spada�y dalej �wietlistym �ukiem jedna po drugiej. Wrzawa wzmaga�a si�.
Nagle rozleg�y si� szybkie kroki na korytarzu. Na sal� wpad� okr�cony kocem Mulat,
podobny do Rzymianina w todze. Za nim cisn�li si� ciekawi ch�opcy z innych sal.
� Co tu si� pali�o? Co to za sw�d?
Na g�os Mulata malcy w oka mgnieniu odzyskali przytomno�� i rzucili si� do ��ek.
Kiedy Mulat zapali� �wiat�o, na sali panowa� ju� spok�j. Wszyscy �spali�.
Mulat zauwa�ywszy zapa�ki na pod�odze, pokiwa� g�ow�.
Wysmarowanym past� ch�opcom kaza� i�� do umywalni. Nie krzycza� nawet, tylko
zapyta�, czy nasze zachowanie ma rozumie� jako rezygnacj� ze wsp�zawodnictwa.
Zatrz�s�em si� z oburzenia, zobaczy�em, �e bubki z s�siednich sal u�miecha�y si�
z�o�liwie. Chcia�em krzykn�� Mulatowi, �e to przecie� w�a�nie ten jego Klarnet... ale zacisn��em
z�by. Na naszej sali nie skar�y�o si�. Te sprawy za�atwiali�my sami. Zreszt� z�y by�em na
Klarneta nie tyle za sam kawa�, ile za to, �e �ci�gn�� na nas Mulata.
Rano jednak�e, kiedy szuka�em s��w, by mu zwr�ci� uwag� na jego nieostro�no�� � na
tym bowiem polega� naszym zdaniem jego wyst�pek � sam przylaz� do mnie i �ciskaj�c mnie za
r�k� sw� wielk�, zimn� d�oni�, powiedzia�:
� Ale co... weso�o by�o? Nie b�jcie si�... ja was rozruszam � mrugn�� okiem �
b�dziemy rozrabia�, co? � szturchn�� mnie porozumiewawczo �okciem.
U�miechn�li�my si� zak�opotani. Niby tak... szkoda m�wi�, weso�a noc. Oszo�omi� nas.
Nowicjusz, a tak sobie �mia�o poczyna�. Jak on potrafi� z tym rowerem... musia�o go przecie�
przypieka�, a nie da� pozna�. A mo�e w og�le nie spa�, tylko udawa�? Stary wyga, wida�, w
niejednym internacie pluskwy �apa�.
� Tak... owszem, weso�o by�o � wyj�ka�em � tylko u nas widzisz, bracie,
wsp�zawodnictwo... Mulat not� obni�y, karne punkty wpisz�.
Zdawa�o mi si�, �e Klarnet popatrzy� na mnie z ironicznym u�miechem.
� Nie... nie zrozum nas �le � doda�em po�piesznie. � My przeciw kawa�om nie mamy
nic. Tylko � �eby ostro�niej...
� Dobra � klepn�� mnie po ramieniu � ja was rozumiem. Nie b�j si�. Ustawimy czujk�
przy drzwiach.
A jednak nie doceniali�my jeszcze wtedy Klarneta. To by�y dopiero nie�mia�e pr�bki jego
repertuaru.
Do�� powiedzie�, �e odt�d ani jedna noc nie przesz�a spokojnie. Klarnet by�
niezmordowany w rozruszaniu prowincji.
Co noc budzi�y nas okrzyki palaczy �cygar�. To pod kim� zawali�o si� ��ko, to kogo�
zlano wod�, to pod czyim� ��kiem wybuch�a petarda.
Mulatowi nie udawa�o si� ju� nas tak �atwo przy�apa�. Czujka ostrzega�a. Zanim zd��y�
wpa�� na sal�, wszyscy p�dzili na ��ka i nakrywali si� kocami po uszy... Mulat pyta�
kilkakrotnie, co to za krzyki. Udawali�my, �e �pimy. W ko�cu Klarnet �budzi� si�, udaj�c
wyrwanego ze snu, przeciera� oczy i be�kota�:
� Co... Co si� sta�o? �e krzyczeli�my? Pan profesor si� przes�ysza�. Zreszt� Ma��a od
kilku dni krzyczy przez sen. Da�em mu aspiryn�.
Mulat odchodzi�, a Klarnet mruga� do nas:
� A co, dobre by�o. Noc dantejska, jak Boga kocham.
Mruczeli�my zak�opotani, u�miechaj�c si� niewyra�nie. Nikt z nas nie zdoby� si� na
s�owo sprzeciwu. �obuzerstwa Klarneta osza�amia�y nas i dezorientowa�y. Gniewa� si� o kawa�?
To nie by�o w naszym stylu. No, bo co mu powiedzie�? Kawa�u nigdy nie uwa�ali�my za grzech,
a Klarnet pope�nia� przecie� tylko kawa�y. Poza tym ch�opak wydawa� si� z wiary, nie fagas, nie
lizus, nie wa�niak, zaraz drugiego dnia rozdzieli� mi�dzy tubylc�w wszystkie wiktua�y, kt�re mu
zosta�y z podr�y. Ma��y, kiedy si� przezi�bi�, wetkn�� aspiryn�, cz�stowa� �wczasowymi�, w
sobot� kupi� butelk� wina i pu�ci� w obieg po ca�ej sali. Wypili�my pod ko�drami. Nie
przeszkodzi�o mu to tej samej nocy za pomoc� gumowej rury od akwarium urz�dzi� istny potop...
Reszt� nocy przesiedzieli�my skostniali w kucki. Wszystko by�o mokre.
Tak, nie da si� zaprzeczy�, kawa�y Klarneta stawa�y si� m�cz�ce i, na nasz rozum, troch�
ju� tego by�o za du�o. Ale Klarnet twierdzi�, �e tak jest we wszystkich internatach, tylko nas
belfry za bardzo wzi�y za kantar... W og�le �ycia u nas nie ma. G�ucha prowincja. Klarnet mo�e
co� na ten temat powiedzie�. �y� ju� w czterech internatach. Nam�wili go na Ma�k�w, �e
odpocz�� mo�na, podobno �adna okolica, spok�j... ale on widzi, �e d�ugo tu nie wytrzyma. Z
nud�w ski�nie.
Nie, w�a�ciwie to ju� nie ma sensu d�u�ej si� poniewiera� po internatach. To dobre dla
Jasi�w. On jest ju� doros�y. Za dwa miesi�ce sko�czy osiemna�cie. Zapisze si� do jakiej szko�y
dla pracuj�cych. Najlepiej w Warszawie. Ma tam jednego znajomego, kt�ry si� urz�dzi� przy
wy�cigach na S�u�ewcu. Tam si� na razie zaczepi. B�dzie troch� pomaga� przy koniach, a troch�
pogra na wy�cigach. Na koniach mo�na grub� fors� wygra�. A gdy si� zadomowi, to i nas
spr�buje �ci�gn��. Na prowincji nie ma �ycia.
Mieli�my co prawda inne plany. Marzy�a nam si� politechnika, wielkie budownictwo,
s�uchali�my jednak Klarneta ciekawie. Umia� gada�. Czuli�my si� przy nim prowincjonalnie,
grajdo�kowato jako�. Nasze �ycie wydawa�o nam si� blade, ubogie, nudne. Klarnet na wszystkim
si� zna�, wszystkiego pr�bowa�, nie by�o rzeczy, na kt�rej by nas nie zagi��. A ju� najwi�cej
chyba na sporcie.
U nas sport le�a�, a Klarnet mia� wi�kszo�� dyscyplin w ma�ym palcu. Zna� nazwiska
przoduj�cych zawodnik�w polskich i zagranicznych, czasy i metry, rekordy krajowe i �wiatowe,
miejsca w tabeli rozgrywek pi�karskich, szans� poszczeg�lnych lekkoatlet�w, bokser�w, kolarzy,
o ka�dym co� m�g� powiedzie�. Z Chych�� by� na ty, Gremlowskiemu po�yczy� kiedy� p�ywki,
Kr�laka popycha� pod g�r�... tak, zdarzy�o mu si� ociera� o mistrz�w. Prztyka� od niechcenia w
odznak� SPO... W�a�ciwie to m�g�by �rozrabia� w sporcie. W stumetr�wce osi�ga dobre
wyniki. Ale czy w internatach s� warunki do trenowania? Marnuje si� cz�owiek.
No, niech zn�w nie my�l�, nie pozwala� sobie tak bardzo �ciera� kant�w, co to to nie, nie
dawa� si� belfrom, narozrabia� w kilku internatach. Z jednego za wagary wylecia�, z drugiego za
dziewczynki. Trudno, zakocha� si�. Belfry nie uwzgl�dniaj� mi�o�ci, wi�c wylecia�. A wtedy, co
wylecia� za wagary, to dlatego, �e pojecha� do Warszawy. Ca�� drog� bez biletu jecha�. Od
Radomia bawi� si� z konduktorem w kotka i myszk�. W Warszawie forsa mu si� sko�czy�a, wi�c
naj�� si� do pracy przy budowie. Tak... na MDM-ie pracowa�. Kawa� �ciany w�asnor�cznie
u�o�y�, majster powiedzia�, �e ma do murarki dryg. Namawiali go, �eby zosta�, miejsce w hotelu
dawali, zarobi�by dwa patyki lekk� r�k�, ale nie chcia�. On tylko tak... z ciekawo�ci, ale �eby ca�e
�ycie murowa�, co to to nie, zanudzi�by si� na �mier�. Wszystko cz�owieka zaczyna w ko�cu
nudzi�... Ta dziewczyna, o kt�r� z internatu wylecia�, te� mu si� ju� w�a�ciwie znudzi�a, ale
belfry nie chcieli uwierzy� i wylali. No c�, nie przej�� si�... W�a�ciwie to nawet go nie wylali,
tylko przenie�li. Mia� jecha� do innego internatu, gdzie� na Mazurach, Bartoszyce czy co� w tym
rodzaju.
Po drodze zawadzi� o Miko�ajki, pop�ywa� troch� po jeziorach. Ryb po�owi�. Raz o ma�o
si� nie utopi�. Poprzedniego dnia gra� w oko do drugiej w nocy i by� niewyspany. S�o�ce grza�o,
ryby nie chcia�y bra�, po�o�y� si� wi�c w kajaku. W�dk�, �eby �czucia� nie straci�, przywi�za� do
nogi i gapi� si� w niebo. Sam nie wiedzia�, kiedy si� zdrzemn��. Obudzi� si� w wodzie. Kajak
wywr�cony, a jego co� za nog� pod wod� ci�gnie. Dobrze, �e g�owy nie straci� i przeci�� link�,
bo ju� by�oby po nim. Szczupak si� z�apa�, silny jak ko�. Utopi�by cz�owieka na �mier�. Jeszcze
si� nigdy takiego strachu nie najad�, nawet wtedy, gdy go lawina na Hali G�sienicowej goni�a...
Tak, nie mo�na narzeka�... prze�y�o si� troch�...
Klarnet otacza� si� ob�okiem dymu i otula� kocem. Zapada�o milczenie. W sali �arzy�y si�
punkciki papieros�w. Nie byli�my tak naiwni, by we wszystko wierzy�. To pewne, �e po�ow�
zbuja�, ale wszystkiego przecie� nie wymy�li�. Sypa� datami, nazwami, nazwiskami jak z
r�kawa... zna� by�o, �e jest obyty w sprawach, o kt�rych m�wi�.
Tak czy owak dzia�a� na wyobra�ni�, trudno zaprzeczy�, zaprz�ta� my�li... Budzi� jakie�
diabelskie pragnienia...
* * *
A tymczasem szala�y �noce dantejskie�. Na sali trwa�o ci�g�e pogotowie. Nikt nie by�
pewny dnia ani godziny.
Dawniej malec, kt�ry cierpliwie przeby� wszystkie przepisane prawem zwyczajowym
pr�by, mia� zagwarantowan� nietykalno�� osobist�. Raz nasmarowany past� i do�wiadczony
�rowerem� spa� spokojnie pewien, �e ju� mu si� nic takiego nie przydarzy, co najwy�ej b�dzie
si� �mia� z tych, na kt�rych teraz przyjdzie kolej. Tymczasem z chwil� przybycia Klarneta te
u�wi�cone tradycj� zwyczaje zosta�y wywr�cone do g�ry nogami. Sterroryzowani malcy bali si�
zmru�y� oko. Po nie przespanych nocach bractwo ziewa�o jak hipopotamy, snu�o si� po szkole
�pi�ce, p�przytomne, og�upia�e jakie�, nerwowe i wystraszone.
Bo Klarneta trzeba si� by�o pilnowa� i w dzie�. Prztyka� w ucho, podstawia� nog�, robi�
syfona, zak�ada� nelsona, bole�nie �askota�. Tubylcy omijali go z daleka. Szczeg�lnie upodoba�
sobie Ma���. �smoklasista ten zapuszcza� sobie od kilku miesi�cy czupryn� z przedzia�kiem.
Codziennie za pomoc� wody, grzebienia i szczotki stara� si� zmusi� krn�brne w�osy do uleg�o�ci.
Kiedy po godzinnym nieraz wysi�ku uda�o mu si� wreszcie utrwali� przedzia�ek i jako tako
przyliza� sztywne jak druty w�osy, Klarnet jednym zamachem niszczy� mu to arcydzie�o kunsztu
fryzjerskiego, doprowadzaj�c biednego ch�opca do rozpaczy.
Na poz�r �obuzerstwa Klarneta wydawa�y si� bezmy�lne i spontaniczne, a jednak by�a w
nich przecie� jaka� metoda. Klarnet u�ywa� sobie tylko na m�odszych, kt�rych nie wiadomo
dlaczego nazywa� �Jasiami�. Nas z dziesi�tej nie rusza�. Przeciwnie, wygl�da�o tak, jakby
w�a�nie dla nas popisywa� si�, jakby to wszystko robi� w naszym imieniu i na nasz rachunek. Po
ka�dym wyczynie mruga� do nas porozumiewawczo, jak do wsp�lnik�w.
� A co, dosta�o si� �Jasiom�.
Zmiany, jakie zasz�y na sali od czasu przyjazdu Klarneta, nie usz�y oczywi�cie uwagi
Mulata. Nieraz chwytali�my na sobie jego czujne i, jak si� zdawa�o, zaniepokojone spojrzenia.
Okazywa� nam w tym czasie wi�cej ni� zazwyczaj zainteresowania. Kr�ci� si� ko�o nas, zagl�da�
na sal�, w�szy�.
Co nas najwi�cej zdumiewa�o, to to, �e wpadaj�c na �lady r�nych naszych wyst�pk�w w
tym okresie, nie t�pi� nas zbytnio. Odk�ada� jakby generaln� rozpraw� na p�niej, dawa� tylko do
poznania, �e wie, i... czeka�. Ale na co, u licha, czeka�?
Tymczasem sprawy sz�y szybko naprz�d.
Jako� na pi�ty dzie� po przyje�dzie Klarneta Mulat, zaniepokojony du�� absencj�
naszych ch�opc�w przy �niadaniu, wpad� do sali. Mimo �e by�a ju� za kwadrans �sma, kilku
zaspanych tubylc�w gramoli�o si� dopiero z po�cieli. Inni ubierali si�. Klarnet czyta� spokojnie w
��ku �Przegl�d Sportowy�. Ani jedno ��ko nie by�o zas�ane.
Mulat ods�oni� na r�ce zegarek.
� Co to ma znaczy�? �eby o tej godzinie ��ka tak wygl�da�y?
Podnosi� nie zas�ane koce i prze�cierad�a i rzuca� oburzony:
� �eby mi si� to wi�cej nie powt�rzy�o!
Nast�pnego rana po jeszcze jednej �nocy dantejskiej� zn�w zaspali�my paskudnie.
Nieprzytomni z niewyspania i �li, pocz�apali�my do �azienki. Kiedy wr�cili�my na sal�,
stan�li�my zdumieni. Nasze ��ka by�y zas�ane. Klarnet oparty o parapet mamrota� lekcj�.
� A to co? � zapyta�em.
� Nic, kaza�em Jasiom zas�a�.
Mimo �e powiedzia� to takim tonem, jakby to by�a najprostsza rzecz pod s�o�cem,
pami�tam, �e zrobi�o mi si� troch� dziwnie. Nie mieli�my jednak czasu zastanawia� si� nad tym.
Dochodzi�a �sma. Pop�dzili�my na �niadanie.
Odt�d sprz�tanie sali i s�anie naszych ��ek przez Jasi�w wesz�o w zwyczaj. �eby tylko
to!
Klarnet wprowadzi� w naszej sali co� na kszta�t monarchii feudalnej. Jasie zostali
zobowi�zani do niezliczonych �wiadcze� darmowych i danin. Klarnet pos�ugiwa� si� nimi we
wszystkim, w czym si� tylko da�o. Biegali na posy�ki, po papierosy, po zapa�ki, po pestki �
Klarnet stale gryz� pestki dyni � po gazety sportowe, czy�cili ubrania, przyszywali guziki. Poza
tym Ma��a goli� Klarneta co dwa dni. Klarnet robi� z tego ca�y obrz�dek. Specjalni malcy
trzymali myd�o, miseczk�, lusterko i r�cznik. Bawi� si� znakomicie.
* * *
Wszystko to trwa�o mniej wi�cej dwa tygodnie. A� raz, gdzie� na pocz�tku kwietnia,
Klarnet wstawszy od golenia i pog�adziwszy si� z zadowoleniem po brodzie, zamiast jak
dotychczas zwichrzy� Ma��y czupryn�, pocz�stowa� go �wczasowym� i rzek�:
� No, Ma��a, dochodzisz do mistrzostwa w swoim fachu. Nale�y ci si� specjalne
odznaczenie. Niech mnie diabli wezm�, je�li ci� nie odznacz�!
Spojrza�em na niego zdziwiony. Czy�by jaki� zwrot w post�powaniu tego �obuza? Ale on
mruga� do mnie jak zwykle, a w przymru�onych oczach zab�ys�y mu szelmowskie ogniki.
Ta noc przesz�a, o dziwo, spokojnie. Bodaj pierwszy raz od czasu pojawienia si� na sali
Klarneta. W ka�dym razie ja spa�em jak zabity. Zbudzi�em si� ko�o si�dmej. A w�a�ciwie
poderwa�y mnie krzyki na sali. Przetar�em oczy. Klarnet siedzia� po turecku na ��ku i, trzymaj�c
si� za wielkie palce u n�g, trz�s� si� ze �miechu. Pod �cian� przy ��kach malc�w � poruszenie.
Tubylcy otaczali jedno ��ko, kto� szlocha� g�o�no. Czy�by Ma��a? Wyskoczy�em z po�cieli i
rozepchn��em ci�b�.
Tak, to by� Ma��a, ale w jakim stanie! Siedzia� na ��ku z lusterkiem i zanosi� si� od
p�aczu. Z tak� trosk� zapuszczana czupryna by�a wystrzy�ona paskudnie w wielkie place,
miejscami do go�ej sk�ry. Biedak wygl�da� �miesznie i �a�o�nie zarazem, jak �le oskubana kura.
� Za co on mi tak zrobi�... za co? � skar�y� si� �kaj�c. � Przecie�, przecie� ja go dobrze
ogoli�em, wi�c za co? Wszystko robi�em, co chcia�... no wi�c za co?...
W�a�nie, za co?
Spojrza�em na Klarneta z wyrzutem. Nie zauwa�y�, czy mo�e nie chcia� zauwa�y�.
Mrugn�� do mnie rozbawiony.
� A co, zrobi�em Jasia! No, czego si� tak patrzysz? �e si� ma�e? Bo g�upi. Powinien
jeszcze dzi�kowa�. Rozwi�za�em mu problem ow�osienia. Nie mog�em patrze�, jak si� m�czy...
Przewiesiwszy r�cznik przez rami�, ruszy� do wyj�cia. W drzwiach z�apa� jeszcze za ucho
jakiego� Jasia, prztykn�� go w nos i odstawi� na bok.
Odwr�ci�em si� w stron� ch�opc�w. Zauwa�y�em, �e wszyscy patrz� na nas, z dziesi�tej,
dziwnym wzrokiem jakby na co� czekali, czego� si� spodziewali. Przygryz�em wargi i
powlok�em si� do �azienki. By�a sobota, w ten dzie� do �azienki ciep�� wod� wpuszczali. W
k��bach pary zauwa�y�em Klarneta. Parska� pod tuszem jak gdyby nigdy nic, opowiadaj�c
Markiewiczowi jaki� dowcip. A jednak czu�em, �e tym razem to ju� nie jest �nic�. Co� si�
przegi�o... prze�ama�o.
Kiedy wr�cili�my na sal�, zauwa�y�em, �e ch�opcy zbili si� w gromad� w k�cie sali. W
�rodku stercza�a wystrzy�ona g�owa Ma��y. ��ka by�y nie ruszone. Klarnet wszed� wycieraj�c
sobie uszy i krzywi�c si� przy tym niemi�osiernie. Nic nie zauwa�y�. Dopiero po chwili wzrok
jego pad� na nie zas�ane ��ko.
� A to co?! Zas�a� mi zaraz!
�aden z ch�opc�w nie ruszy� si�.
� No, pr�dzej! C� to? � Klarnet obr�ci� si� zdziwiony cisz�. Dopiero teraz zobaczy�
st�oczon� gromadk� tubylc�w.
� C� wy tak jak stadko baran�w? � rzek� �artobliwym g�osem, w kt�rym wyczu�em
�le ukrywany niepok�j.
Ch�opcy milczeli ponuro.
� Aha... wi�c strajk? � za�mia� si� kr�tko. � Patrz, Kancera � zwr�ci� si� do mnie �
a to dopiero! Jasie si� zbuntowa�y!
Twarz mu si� nagle odmieni�a. Posinia�. Dopad� ch�opc�w, wyci�gn�� dwu z nich na
�rodek sali i zacz�� ich stuka� g�owami o siebie.
Skoczy�em do niego.
� Co robisz, zostaw!
Obr�ci� si� zdziwiony.
� Co, Jasi�w bronisz?
� Zostaw ich � powiedzia�em kr�tko. � U nas nie wolno tak...
� U was � za�mia� si�. � Dlaczego to?
� Bo... � przygryz�em j�zyk.
� Bo u nas jest komuna! � wyrwa�o si� kt�remu� z gromadki.
Zmarszczy�em brwi. A to paple! I sk�d wiedz�?
Klarnet patrzy� na nas rozbawionymi oczyma.
� Co? Co on powiedzia�? Komuna?! � wybuchn�� g�o�nym �miechem. � Komuna!
Patrzcie, a to wymy�li�! Komuna! S�ysza�e�, Kancera?
Ale kiedy tylko jeden si� �mieje, a inni milcz� ponuro, �miech nie wychodzi zbyt m�drze.
Dlatego Klarnet nagle urwa� i wzruszy� ramionami. Potem wzi�� ksi��ki pod pach� i wyszed�,
szeroko rozstawiaj�c nogi i gwi�d��c.
Stali�my nieporuszeni. Tubylcy patrzyli na nas surowo. Co, u licha, tak patrz�? Czego
chc�? Co za g�upi dzie�, jak Boga kocham.
Pierwszy odezwa� si� Migut z dziewi�tej.
� Klarneta trzeba uciszy� � powiedzia� g�o�no. � Ju� si� za d�ugo rz�dzi.
� Aha... doszli�cie w ko�cu do tego zdania? � mrukn�� J�zio.
� Doszli�my.
� A czemu go dot�d s�uchali�cie? � zapyta�em zdumiony.
� My�leli�my, �e wy... �e wy razem z nim...
Zarumienili�my si�.
� My? Z takim typem? Rozumu nie macie!
� To dlaczego mu pozwalali�cie, �eby... �eby feudalizm wprowadza�?
Wzruszyli�my ramionami.
� A wy czemu?
Zacz�li�my zwala� wzajemnie na siebie win�, wszyscy wstydzili�my si�, �e�my si� dali
oszo�omi� takiemu �obuzowi jak Klarnet. �adna komuna! Nie ma co! Przylecia� jaki� ciemny
ptaszek i od razu wszystko pomiesza�. Cofn�li�my si� w feudalne mroki. Co� nie w porz�dku
musia�o by� z nasz� komun�. Czy to w og�le by�a komuna?
� Jeste�cie pod�ym plemieniem! � unosi� si� J�zio. � Jak wo�y poszli�cie w jarzmo!
Przez was wszystko!
Ach, zna�em go dobrze. Dlatego tak si� unosi�, �e i on, i ja, i ca�y aktyw z dziesi�tej �
wszyscy mieli�my bardzo nieczyste sumienia. C�, tubylcy spokojny nar�d. Przyzwyczajeni byli,
�e za nich �g�ra� my�li, nie umieli si� skar�y�, nie �mieli narzeka�, �eby nie wyj�� na fagas�w.
My�leli, �e jak dogodz� Klarnetowi, nie b�dzie dokucza�.
� Chcieli�my, �eby da� spok�j � t�umaczy� Ma��a.
� Ale on jeszcze wi�cej � wtr�ci� roz�alony Migut.
� Ma��a go ogoli�, bardzo dobrze ogoli�, ani nawet nie drasn��, to on mu w nocy, o... tak
si� odp�aci�! Teraz Ma��a musi zn�w si� ostrzyc na zero � t�umaczy� rozgor�czkowany. � A
czy my nie wiemy, jak d�ugo w�osy odrastaj�? W�osy odrastaj� cztery miesi�ce. A do tego takie
�wie�o odro�ni�te w�osy s� sztywne jak druty i nie chc� le�e�. Klarnet wiedzia�, jak Ma��y
zale�a�o na w�osach, i dlatego mu tak zrobi�! Tak! Klarnet jest z�y! Jest z�y jak diabe�. Z
Klarnetem nie mo�na �y�. Pochodzenie niby owszem, ale naloty obcoklasowe. Wi�c oni, tubylcy,
pytaj�, co my z Klarnetem zrobimy.
S�uchali�my z J�ziem skrzywieni, �e te �ebki nas tak pouczaj�.
� E tam, g�upstwo � mrukn��em. � Co zrobi� z Klarnetem, to nie �adna filozofia.
Klarnetowi trzeba by�o od dawna zrobi� koca. Ot co!
Tubylcy kiwali g�owami z aprobat�.
� Koca to ma�o. Klarneta trzeba ostrzyc � zauwa�y� kt�ry�.
� Tak, tak, ostrzyc! � rozleg�y si� g�osy.
� Tak wam si� to spodoba�o? � zapyta�em z niesmakiem.
� Nie... my nie dlatego, ale �eby by�a sprawiedliwo��.
� Ma��a go podetnie.
Wobec gro�nej postawy t�umu skapitulowa�em i wyda�em Klarneta na �up tubylc�w.
� Dobrze, bierzcie go sobie i r�bcie, co chcecie.
Zapewniwszy sobie woln� r�k�, ch�opcy natychmiast po lekcjach rozpocz�li niezb�dne
przygotowania.
U�o�ono plan, rozdzielono funkcje, rzecz zapowiada�a si� emocjonuj�co, spodziewano si�
oporu ze strony delikwenta.
Egzekucja odby�a si� jeszcze tego wieczoru. Gdy Klarnet wraca� na sal� po kolacji, w
drzwiach spad� na niego czarny koc. Dziesi�ciu tubylc�w obali�o go na ziemi�, zanim zdo�a�
wykrztusi� s�owo, i omotanego kocem zacz�to t�uc zdrowo.
Ma��a z no�yczkami czeka� obok cierpliwie.
Pomy�lny przebieg operacji i zupe�ny brak oporu ze strony delikwenta podzia�a�y jednak
ostudzaj�co na ch�opc�w.
� Ma dosy� � powiedzia� Migut ocieraj�c sobie czo�o � pu��cie go!
� Jak to, a ja? � zapyta� Ma��a.
Migut machn�� r�k�.
� Nie b�d� dzieckiem. C� ty chcesz, oko za oko, z�b za z�b? Tu nie Babilon.
Ma��a nie mia� bynajmniej ochoty rezygnowa� z przyjemno�ci ostrzy�enia Klarneta,
jednak�e od korytarza rozleg�y si� okrzyki:
� Uwaga! Mulat idzie!
Wszyscy�my prysn�li. Na pod�odze zosta� Klarnet. Post�kuj�c gramoli� si� spod koca.
� Co za ha�asy? � zapyta� surowo Mulat. � Jak ty wygl�dasz, Klarnet! Co ci si� sta�o?
� Nic, panie profesorze, ko... koc trzepali�my...
W ten spos�b sko�czy�o si� panowanie Klarneta. Obalenie go przysz�o zupe�nie �atwo.
Nie mogli�my zrozumie�, co przeszkodzi�o nam wcze�niej z nim si� za�atwi�.
Klarnet nie pr�bowa� odzyska� utraconej pozycji. Nie robi� nic w tym kierunku.
Wydawa�o si� nawet, �e pora�k� przyj�� spokojnie, jakby by� do tego przyzwyczajony, a nasze
wyzwolenie spod swojej w�adzy � jak rzecz oczekiwan� i zupe�nie zrozumia��.
Co wi�cej, spod koca wyszed� jakby inny cz�owiek. Przygl�dali�my mu si� zdumieni.
Nigdy przedtem nie stwierdzili�my, by koc m�g� odmienia� ludzi.
Nowy Klarnet mia� wygl�d wybuja�ego wymoczka, o sinych wargach, zapad�ej klatce
piersiowej i zgarbionych plecach. J�ka� si� i powtarza�. G�os mia� cienki, nieprzyjemny,
skrzypi�cy. Oczy niespokojnie rozbiegane. Dziw, �e tego dawniej nie zauwa�yli�my.
Nikt ju� nie wierzy�, �eby zdoby� SPO i osi�ga� rekordy w biegach na czterysta metr�w.
Zw�tpili�my tak�e, by kiedykolwiek popycha� Kr�laka pod g�r� i �eby by� z Zygmuntem
Chych�� na ty. I w og�le wszystkie te kawa�ki, kt�rymi nas czarowa�, wydawa�y nam si� teraz
blade, g�upawe i pretensjonalne.
Teraz sam� obecno�ci� dzia�a� nam na nerwy. Nie cierpieli�my go za to, �e kiedy� trz�s�
nasz� sal� i �e znosili�my to tak d�ugo.
Odczuwa� to. Unika� naszego towarzystwa, nie odzywa� si� do nas, odgrodzi� od sali.
Wstawa� wcze�nie i p�no przychodzi� spa�, osowia�y i zabiedzony, onie�mielony jaki� �
nieciekawy.
Zadawa�em sobie pytanie, sk�d ta zmiana. Nie widzia�em innego wyja�nienia, jak
przyj�cie tezy, �e to, co uwa�ali�my dawniej za samego Klarneta, by�o tylko jego przebraniem, w
kt�rym chcia� nam si� zaprezentowa�. Tak szybko bowiem opa�� mo�e z cz�owieka tylko
przebranie.
Tymczasem zbli�a�y si� �wi�ta wielkanocne. Chocia� ferie szkolne trwa�y tylko kilka dni,
bractwo internatowe by�o tak wyposzczone, �e kto m�g�, wyrywa� do domu. Porozje�d�ali si� te�
profesorowie. Nawet kucharz Biodro skoczy� do rodziny.
W internacie pozosta�o nas tylko trzydziestu pi�ciu, w tym na naszej sali siedemnastu,
kt�rzy nie mieli si� gdzie podzia�. No i Mulat. W kuchni rz�dzi�a Michalska. Dochodzi� nas
stamt�d jej ponury �piew:
Gorzkie �ale, przybywajcie,
serca nasze nape�niajcie...
A zreszt� coraz rzadziej, bowiem od Niedzieli Palmowej pobo�na niewiasta wi�ksz�
cz�� dnia przesiadywa�a w ko�ciele.
Klarneta nie widywali�my teraz po ca�ych dniach. Powoli przestawali�my si� nim
interesowa�. A jednak w tym okresie zdarzy� si� jeden do�� dziwny wypadek, kt�ry powinien by�
zwr�ci� moj� uwag� na Klarneta.
Raz w nocy, spa�em wtedy do�� niespokojnie, obudzi�o mnie szczekanie psa. Odwr�ci�em
si� na drugi bok i nagle wzrok m�j pad� na ��ko Klarneta. By�o puste. Zrazu my�la�em, �e
wyszed� do �azienki, ale ubrania nie by�o.
Gdy rano obudzi�em si�, Klarnet spa� jak zwykle na swoim ��ku. Czy�by tamto w nocy
by�o tylko snem? Nie by�em jednak sk�onny w tym okresie do zaprz�tania sobie g�owy tego
rodzaju rozwa�aniami. My�li moje kr��y�y wok� bardziej praktycznych spraw.
Wzmo�one �ycie duchowe Michalskiej w spos�b widoczny odbija�o si� na naszych
�o��dkach. W trosce o zbawienie naszych n�dznych dusz obostrzy�a w tym okresie rygory
kuchenne. W poniedzia�ek i wtorek kasza by�a przypalona, w Wielk� �rod� zaaplikowa�a nam
post zupe�ny. I to metod� zaskoczenia. Nie podejrzewaj�c niczego, rano udali�my si� do jadalni.
Po paru minutach oczekiwania, �miertelna cisza w kuchni zaniepokoi�a nas. Pobrz�kuj�c �y�kami
zajrzeli�my przez okienko. Kuchnia l�ni�a czysto�ci�. A jak�e, nie mo�na powiedzie�, Michalska
praktykowa�a czysto�� i w kuchni.
W porze obiadowej zebrali�my si� powt�rnie. Od kuchni wia�o martwot�. Pobrz�kuj�c
niecierpliwie �y�kami o blaszane talerze, zajrzeli�my do okienka, przez kt�re wydawano posi�ki.
Kuchnia by�a pusta. Ani �ladu jakiegokolwiek tw�rczego nieporz�dku czy mi�ego dla nas
zapaszku, kt�ry by �wiadczy� o funkcjonowaniu tej wa�nej instytucji. Kocio� b�yszcza� ja�owo,
rondle sta�y bezczynnie w szeregach od najwi�kszego do najmniejszego � hierarchicznie.
Kiszki gra�y nam rewolucyjnego marsza. B�bni�c o blaszane talerze i kubki
przemaszerowali�my wszystkimi korytarzami. Jednak�e Michalskiej nigdzie nie by�o. Pod jej
pokojem urz�dzili�my niecierpliw� serenad�. Odpowiedzia�o g�uche milczenie. Wizja lokalna
przez dziurk� od klucza upewni�a nas, �e bogobojna osoba nie powr�ci�a jeszcze. Rozleg�y si�
okrzyki oburzenia.
� Do Mulata! � krzyczano. � Do Mulata z deputacj�, panowie! Musimy za��da�
przewrotu kuchennego.
� Mulat jest od rana na posiedzeniu w GRN � mrukn�� J�zio.
� Wi�c co zrobimy?
� W�amanie do spi�arni!
� Spokojnie � uciszy�em wzburzony t�umek. � Pomijaj�c, �e nasuwaj� si� trudno�ci
techniczne � chodzi o trzy pary drzwi � w�amanie jest czynno�ci�, �e tak powiem, nie...
� Nieetyczn�!
� Nieetyczn� i nieestetyczn�...
� Niekulturaln�...
� Niehigieniczn�...
� Widz�, obywatele tubylcy, �e zrozumieli�my si� co do zasady, �e w�amanie jest
czynno�ci� wybitnie niehigieniczn�. Co do mnie, proponuj� postawi� na najbli�szym zebraniu
generalnie w punkcie: sprawy bytowe � spraw� Michalskiej.
� Michalskiej i Biodra.
� Zgadzam si�, plemi� tubylcze, Michalskiej i Biodra. A na razie... na razie, no c�...
po�ywimy si� z szafki. Do�ywianie autonomiczne, prosz� koleg�w.
Ruszyli�my na sal�. Ch�opaki z innych sal zatrzymali si� niepewnie przy otwartych
drzwiach. Nie wiedzieli, czy do�ywianie autonomiczne z naszej szafki i ich obejmuje. My�my te�
nie wiedzieli, zwlekali�my z rozstrzygni�ciem tej dra�liwej i skomplikowanej kwestii. Maj�c
przed oczami 89,3 centymetra kie�basy (wymierzonej komisyjnie i protokolarnie), a trzydziestu
pi�ciu amator�w, z westchnieniem wyj��em kluczyk. Zdawa�o mi si�, �e s�ysza�em, jak
trzydzie�ci pi�� garde� prze�kn�o �link�, ale prawdopodobnie to ja sam prze�kn��em.
Energicznym ruchem otworzy�em szafk� i nagle zrobi�o mi si� niedobrze.
Szafka by�a pusta. Nie by�o w niej ani �ladu kie�basy. Znikn�a te� butelka z etykiet� po
denaturacie, gdzie przechowywali�my uspo�eczniony mi�d.
Z gromady tubylc�w wyrwa� si� okrzyk rozczarowania, a potem posypa�y si� przykre
pytania. Wzburzony odkrytym nadu�yciem t�um naciera� na mnie:
� Kto z�ar� kie�bas�?
� Co to ma znaczy�, Kancera?
� Nie wiem � broni�em si�, czerwony ze zmieszania.
� Nie bra�e�?
� Nie, sk�d.
� No, to co si� sta�o?
� Nie wiem... musia� kto� w�ama� si� i zw�dzi�.
� Klucz nosi�e�?
� Nosi�em...
Patrzyli na mnie podejrzliwie. Czu�em, �e mi nie dowierzaj�.
� S�uchajcie � powiedzia�em � ja wiem, �e wy my�licie, �e to ja, ale patrzcie... Czy ja
bym potrzebowa� si� w�amywa�? Ja mia�em klucz... A tu... o, prosz�, �lady w�amania. Kto�
majstrowa� wytrychem. S� �lady na politurze...
Tubylcy zbadali skrupulatnie okolice zamka.
� Tak jest, s� �lady � orzekli.
� Czy kogo� podejrzewasz? � pytali.
� Nie... w�a�ciwie... � ugryz�em si� w j�zyk.
Wieczorem w umywalni powiedzia�em o tym J�ziowi Markiewiczowi.
� Jak mu udowodnisz?
� Trzeba mie� oko na niego.
Postanowili�my wi�cej uwa�a� na Klarneta. J�zia zainteresowa� szczeg�lnie wypadek
jego nocnej eskapady.
� O ile ci si� wtedy nie przy�ni�o, to by�o ciekawe.
Tego dnia na kolacj� zn�w by�a kasza. Klarnet nie tkn�� jej nawet. Wypi� tylko duszkiem
kaw� i zaraz po�o�y� si� spa�. Chcia�em zapyta� go o kie�bas�, ale jako� nie mia�em por�cznej
sposobno�ci, a tak prosto z mostu... wstydzi�em si�. Nie mia�em przecie� dowod�w.
Tego wieczoru d�ugo nie mog�em zasn��. Mimo �e nikt wyra�nie mi nie powiedzia�
�wzi��e��, to przecie� czu�em, �e m�j kredyt u tubylc�w by� zachwiany. Przygl�da�em si� ponuro
Klarnetowi. Spa� spokojnie. Wreszcie i ja zacz��em drzema� tym m�cz�cym p�-snem, kiedy
my�l chodzi na granicy rzeczywisto�ci, boj�c si� wszak�e t� granic� przekroczy�.
Tak min�a godzina, mo�e dwie. Nagle wzdrygn��em si�. Zobaczy�em, �e Klarnet siedzi
na ��ku ubrany, w butach na nogach i patrzy na ksi�yc za oknem. Potem dziwnie lekkim,
elastycznym ruchem zsun�� si� z ��ka i podszed� bezszelestnie do okna. W ksi�ycowym �wietle
wydawa� si� jeszcze smuklejszy i bledszy ni� zwykle.
Uni�s� si� na parapet i przesadzi� jednym skokiem okno. Chcia�em krzykn��, ale
przypomnia�y mi si� r�ne opowie�ci zas�yszane w dzieci�stwie o lunatykach chodz�cych po
dachach i gzymsach, o tym, �e nie wolno na nich krzycze�, bo mog� spa��.
Tr�ci�em Markiewicza.
Obudzi� si� przera�ony.
� Co si� sta�o?
� Popatrz!
Spojrza� na puste ��ko Klarneta i zerwa� si� na nogi. Popchn��em go do okna.
Wychylili�my si�.
W tym czasie budynek otacza�y drabiny murarskie. Miano tynkowa� bud�.
W siatce rusztowa� zauwa�yli�my naszego �lunatyka�. Schodzi� ostro�nie po drabinie.
Na wysoko�ci pierwszego pi�tra zatrzyma� si� i zapali�. Potem splun�� i szybko zsun�� si� na
ziemi�.
Po�piesznie naci�gn�li�my spodnie. Kiedy prze�azili�my przez okno, Klarneta nie by�o
ju� na podw�rzu. Za to z s�siedniej posesji rze�nika Su�ka dochodzi�o zajad�e szczekanie.
Ruszyli�my w tym kierunku. Brama internatu by�a zamkni�ta po godzinie dziesi�tej, wszak�e to
by�o rzecz� do�� powszechnie znan�, �e o ka�dej porze mo�na si� by�o wydosta� na miasto przez
p�ot u Su�ka, kt�ry znajdowa� si� w stanie op�akanym i nie stanowi� powa�niejszej przeszkody.
By�a tu tylko jedna trudno�� � pies Su�k�w � Belzebub. My, jako starzy tubylcy, byli�my z
nim w niez�ej komitywie. Klarnet musia� si� jednak dosta� w opa�y, bo gdy przesadzili�my p�ot,
us�yszeli�my �agodny, pieszczotliwy g�osik:
� No, piesku... cicho... nie poznajesz mnie? To ja... to ja... No ciii... Bubu�... daj przej��.
Czego szczekasz? A �eby ci� pch�y oblaz�y! Co za morda g�upia!
Po chwili zn�w pr�bowa� s�odko:
� To ja, Bub, s�owo daj�, no, pu��!
Belzebub szczeka� niezupe�nie przekonany, nie daj�c si� ruszy� Klarnetowi.
Wtem poczu� nas i zawaha� si�. Klarnet skorzysta� z jego roztargnienia i pu�ci� si�
biegiem przez podw�rze.
Kiedy wychylili�my si� zza p�otu, przecina� pusty rynek na ukos. W ciszy u�pionego
miasteczka s�ycha� by�o odg�os jego spiesznych krok�w, dudni�cych po bruku. Na tle
rozja�nionych ksi�ycem bia�ych jak wata chmur, d�wiga�a si� ci�ka sylwetka kolegiaty
ma�kowskiej. U jej boku jak wa