6970

Szczegóły
Tytuł 6970
Rozszerzenie: PDF
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres [email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.

6970 PDF - Pobierz:

Pobierz PDF

 

Zobacz podgląd pliku o nazwie 6970 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.

6970 - podejrzyj 20 pierwszych stron:

SIERGIEJ �UKIANIENKO GWIEZDNY CIE� MISTRZOWIE SF I FANTASY Siergiej �ukianienko Unia Marze� Imperatorzy iluzji Labirynt odbi� Fa�szywe lustra Zimne b�yskotki gwiazd Gwiezdny Cie� SIERGIEJ �UKIANIENKO Gwiezdny Cie� PROLOG Na kosmoportach nie ro�nie trawa. Nie z powodu "burzy ognia" z silnik�w, o kt�rym tak lubi� pisa� dziennikarze. Po prostu zbyt du�o trucizny leje si� na ziemi� podczas tankowania paliwa, przy wybuchach rakiet na wyrzutniach i drobnych, nieunik- nionych przeciekach w starych przewodach. Ale to nie by� ziemski kosmoport. Siedzia�em na trawie, na brzegu ogromnego nieogrodzonego zielonego pola. Mo�na by je uzna� za kort tenisowy dla wielkolu- d�w albo tw�r chorej wyobra�ni miliardera zbzikowanego na punk- cie golfa. Zreszt�, tu i tak nie ma w obiegu pieni�dzy. Bola�a mnie twarz, jakby jaki� niewidzialny sadysta tar� od spodu sk�r� pumeksem. C�, tak w�a�nie by�o. Stara�em si� nie zwraca� uwagi na b�l. Na zielonej p�aszczy�nie kosmoportu widnia�y rozsypane cha- otycznie ma�e srebrzyste stateczki. By�em tu ju�, ca�kiem niedawno, ale wtedy moja otumaniona �wiadomo�� nie zdo�a�a oceni� tego widoku z punktu widzenia Ziemianina. A teraz... teraz mno�y�em bojow� moc ka�dego statku przez ich ewentualn� og�ln� liczb�, a potem przez ewentualn� liczb� kosmoport�w planety; dodawa�em niewiadom�-te statki, kt�re znajdowa�y si� akurat w kosmosie albo na planetach Przyjaci�, a tak�e kr��owniki, kt�re w og�le nie opusz- cz�j�orbity. Otrzymany wynik by� oczywi�cie du�ym przybli�eniem. Chocia� jaka to r�nica, co spada cz�owiekowi na g�ow� - tona cegie� czy dziesi�� ton? Le�a�em na zielonym dywanie i gryz�em �d�b�o trawy. Patrzy- �em w niebo. Co mo�e by� bardziej niezmienne na dowolnej plane- cie, w dowolnym czasie? Le�e�, czuj�c w ustach lekko kwa�ny sok trawy i czu�, jak wsysa i wci�ga ci� bezkres nieba. A potem prze- wraca si� �wiat, i oto ju� nie ty le�ysz na plecach, rozlu�niony i leni- wy, wpatrzony w bezkres zmru�onymi oczami, lecz planeta spoczy- wa na twoich barkach. A ty trzymasz j� ponad niebem. Ostatni Atlant... Ale sok trawy zrodzonej przez obc� ziemi� by� gorzki i piek�cy, a niebo pokrywa�a wzorzysta pl�tanina "ob�ok�w-dla-przyjemnie- ch�odnej-pogody". O tak, ta krata nie pozwoli zapomnie� si� i spa��... I to nie ja b�d� trzyma� na barkach ten �wiat. Odwr�ci�em g�ow�, zmuszaj�c planet�, by spocz�a pod moimi nogami. Popatrzy�em na le��ce obok mnie nieruchome cia�o. M�- czyzna �y�, ale niepr�dko si� ocknie. - Kualkua, sko�czy�e�? - spyta�em g�o�no. Tak. Wasze twarze i pokrywa sk�rna s� identyczne - odpar� bez- g�o�nym szeptem symbiont. Dzi�kuj�. Upodobni� figur� ? M�czyzna by� t�szy i wy�szy ode mnie. Upodobnienie by�o nieg�upim pomys�em. Ale sama my�l o b�lu, jaki wywo�a przebudo- wa cia�a, powodowa�a lekk� panik�. Nie trzeba. Przykucn��em i zacz��em �ci�ga� z Obcego ubranie. Dobrze, �e oni lubi� lu�ne rzeczy. Jak my�lisz, wyrwiemy si�? - spyta�em �yj�c� w moim ciele istot�. To mo�liwe. Kualkua nie wie, co to takt, nie zna strachu przed �mierci�. Ostat- nio zacz�o mi si� to podoba�. W�o�y�em ubranie Obcego i wyprostowa�em si�. P� kilometra dalej wida� by�o niskie zabudowania bez okien. Hangary? Warszta- ty? Bazy paliwowe? Mo�e jeszcze nie zniszczyli statku Rimera? - zada�em retorycz- ne pytanie. - Dobrze by by�o nim wr�ci�... Kualkua nie odpowiedzia�, ale o dziwo, wydawa�o mi si�, �e wyczuwam jego emocje. Lekka ironia, sympatia i aprobata. Czy to mo�liwe, by istoty wykorzystywane jako �ywe mechani- zmy, jako pancerze i urz�dzenia naprowadzaj�ce torpedy, do tego stopnia zbrata�y si� z technik�? Czy to mo�liwe, by sentymentalny stosunek do statku Obcych by� dla nich zalet�? - Pora do domu - powiedzia�em. Je�eli si� go ma... -A wy? Kiedy�, dawno temu, nasza rasa nie zgodzi�a si� z decyzj� Kon- klawe. Zbuntowali�my si�. Mieli�my swoj� planet�. Teraz jest tam tylko py�. W milczeniu patrzy�em na ziele� kosmoportu. Id�, Piotrze. Masz dok�d wr�ci�. - Mam nadziej� - powiedzia�em. - Mam nadziej�. CZʌ� PIERWSZA ZIEMIA Rozdzia� 1 Czerwono-fioletowa eskadra Alari. Setki statk�w patroluj�- cych granice Konklawe Galaktycznego. Przez korpus statku, teraz przezroczysty, patrzy�em na rozsypa- ne w niebie b�yskotki. Wystarczy�o, �ebym zatrzyma� wzrok na ja- kim� konkretnym statku, a jego obraz powi�ksza� si�. Co tu du�o gada�, techniki Geometrom mo�na by�o pozazdro�ci�. Ale czy chodzi tylko o ni�? Na mojej planecie s� rzeczy pot�niejsze ni� bro� - wola, si�a ducha, przekonanie o w�asnej racji, solidarno��. Co Konklawe mo�e przeciwstawi� cywilizacji Geometr�w? Swary i roz�am, niezadowo- lenie s�abych ras, samozadowolenie i syto�� silnych. Ca�a ta chwiej- na r�wnowaga runie w jednej chwili. Je�li do tego dojdzie dzia�al- no�� regresor�w... Kapitanie, nasz ruch jest ruchem wymuszonym. - Podporz�dkuj si�. Sytuacja jest niebezpieczna. - Wszystko w porz�dku. Mam instrukcj�. To dla dobra Ojczy- zny - przerwa�em statkowi. Statku zwiadowczego, nale��cego niegdy� do Rimera, nie zna- laz�em. Pewnie go zniszczyli - na wszelki wypadek. Mo�e to i le- piej. Komputer, przechowuj�cy w sobie cz�� pami�ci Nicka, jego spos�b prowadzenia rozmowy, jego wiersze i my�li, zacz��bym mimo woli traktowa� jak �yw� istot�. A z t� now� maszyn�, nigdy do niko- go nienale��c�, by�o �atwiej. Pok�adowi partnerzy Geometr�w s� cholernie inteligentni, potrafi� reagowa� w spos�b niestandardowy i prowadzi� swobodn� pogaw�dk�. Ale mimo wszystko nadal to tyl- ko maszyny. Prawdopodobnie by�a to s�uszna decyzja. Nie na darmo �adna rasa Konklawe nie wykorzystuje - przynajmniej nie powszechnie - systemu sztucznej inteligencji, wszyscy wol�korzysta� z us�ug Licz- nik�w, Kualkua i innych w�sko wyspecjalizowanych istot. Ju� w sa- mej my�li o stworzeniu innego rozumu, ewentualnego konkurenta, jest co� przera�aj�cego. Tylko dlaczego Geometrzy, ze swoj� obse- sj� na punkcie przyja�ni i wsp�lnoty, trac� podobn� szans�? Mo�e kiedy do g�osu dochodzi instynkt samozachowawczy rasy, odpada ideologiczna skorupa? Bardzo niebezpieczna sytuacja - oznajmi� �a�o�nie statek. - Podporz�dkuj si�. Przeprowadzamy misj� Przyja�ni. Dobrze, �e ideologia jest dla nich najwa�niejsza. Je�li nawet Geometrzy dopuszczali ewentualno�� porwania statku, nie pozwoli- li maszynie odczuwa� podobnych w�tpliwo�ci. Z wy��czonymi sil- nikami wp�yn�li�my w sam �rodek eskadry, pod statek flagowy. Mi- n�� tydzie� od czasu, gdy zobaczy�em go po raz pierwszy. Wtedy ogromny dysk budzi� politowanie. Podczas pr�by przej�cia statku Geometr�w - ca�ego i nieuszkodzonego - Alari ponie�li ogromne straty, ale zwyci�yli. Teraz flagowiec wygl�da� jak nowy. Gro�na maszyna bojowa, kt�ra nie mo�e przegra�... Kualkua, pomy�la�em, czy twoi rodacy uczestniczyli w remon- cie? Tak - pad�a bezg�o�na odpowied�. - Pomagali�my w strefach paliwowych. Przecie� to niebezpieczne nawet dla was. I co z tego? Wstrz�saj�ca oboj�tno�� wobec �mierci. Nieprawdopodobne. Co� kry�o si� za tym niezwyk�ym zachowaniem amebokszta�tnych istot, ale nikt nie wie, co takiego. Po�rodku flagowca otworzy� si� luk. �adnych �luz, powietrze utrzymywa�o pole si�owe. Spadali�my w otch�a�, a przynajmniej ta- kie mia�em wra�enie. Potem poczu�em lekkie md�o�ci - pole grawi- tacyjne statku zacz�o wsp�dzia�a�. - Wy��czy� grawitacj� - rozkaza�em, gdy znale�li�my si� we- wn�trz flagowca. - Wy��czy� wszystkie systemy obronne. Otwo- rzy� kabin�. Tym razem statek wykona� polecenie bez komentarzy, jakby zde- cydowa�, �e nie czas �a�owa� r�, gdy p�on� lasy. Kabina si� otwo- rzy�a i poczu�em lekki korzenny zapach obcego, nieludzkiego domu. Przypominaj�cy jaskini� hangar flagowca by� sk�po o�wietlony, nie- ruchome postacie Alari - ledwie widoczne. Poczu�em si� nieswojo. Tydzie� temu przedziera�em si� przez ich szeregi. Waleczny bohater, niepami�taj�cy, kim jest, hojnie rozdaj�cy ciosy i wyma- chuj�cy no�em... A przecie� na mojej drodze stali technicy i in�y- nierowie, niemaj�cy poj�cia o walce wr�cz. Potrzebna by�a iluzja walki - i tak� iluzj� stworzono. Gdyby przeciwko mnie wys�ano kil- ku prawdziwych komandos�w w s�ynnych alaryjskich pancerzach, na pewno bym si� nie przedar�. Kosmate postacie wok� mnie czeka�y. Co czyta�em w ich spoj- rzeniach? Zrozumienie? Przecie� wiedzieli, co ich czeka? Niena- wi��, bo mia�em na r�kach krew ich towarzyszy? Ciekawo��, dla- czego jednak wr�ci�em, przynosz�c informacje? - Gdzie s� moi przyjaciele? - spyta�em, zeskakuj�c na pod�og�. -Alari! Milczenie. Przed szereg wyst�pi� czarny Alari w z�ocistej tunice. - Dow�dco? - spyta�em. - Witani na pok�adzie, Piotrze Chrumow - rzek� t�umacz Kual- kua, ko�ysz�cy si� na szyi dow�dcy niczym potworna naro�l. - Cie- szymy si�, �e uda�o ci si� wr�ci�. W dw�ch miejscach na jego ciele widnia�y bia�e opaski, raczej nienalez�ce do stroju. Pami�tka po moich ciosach? - Gdzie s� moi przyjaciele? - powt�rzy�em pytanie. - �pi�. Wed�ug waszego czasu teraz jest ich okres wypoczyn- ku. - To nic, obud�cie ich... Nie obra�� si� - powiedzia�em. Je�li to by�a pu�apka Alari, to ju� po mnie, zd��y�em pomy�le� i w tym momencie z odleg�ego tunelu wy�oni�y si� dwie ludzkie po- stacie. Dani�ow i Masza. Biegli w moj� stron�, a ja czu�em, jak opa- da ze mnie napi�cie. Jednak mia�em dok�d wr�ci�. Tylko dlaczego ich u�miechy s� takie... wymuszone? - Piotrze! - Dani�ow chwyci� mnie w obj�cia potrz�sn��, zaj- rza� w oczy. - Ty draniu! Wr�ci�e�! Masza zachowywa�a si� bardziej pow�ci�gliwie. U�miecha�a si�, co by�o dla niej niezwyk�e i sprawia�o, �e wygl�da�a o wiele �adniej. - Witaj - powiedzia�a wyci�gaj�c r�k� i lekko dotykaj�c moje- go ramienia. - To wspaniale, �e jeste�. Bardzo si� o ciebie bali�my. Zerkn��em w stron� tunelu, ale nikt wi�cej stamt�d nie wyszed�. - Gdzie dziadek? - zapyta�em zdumiony. - �pi - odpowiedzia� szybko Dani�ow. - Teraz �pi. Alari nie wtr�cali si�. Zamkni�ty kr�g kosmatych cia� z cieka- wo�ci� obserwowa� nasze spotkanie. Odszuka�em wzrokiem dow�d- c�. - W czasie mojej ucieczki... ja... - Zabi�e� trzech - powiedzia� dow�dca, nie czekaj�c, a� sko�- cz�. Czego si� w�a�ciwie spodziewa�em? Dobrze, �e tylko trzech. Wok� byli nie-Przyjaciele, a jeniec, regresor Nick Rimer, wcale si� z nimi nie cacka�... Dani�ow lekko �cisn�� moj� d�o�. - Dow�dco... - zacz��em. Przeprosiny i pro�ba o przebaczenie zabrzmi�g�upio. To nie jest wina, kt�r� mo�na odkupi� s�owami. Ale co mi pozostawa�o inne- go? - Piotrze Chmmow, jako przedstawiciel rasy Alari prosz� ci� o wybaczenie - rzek� dow�dca. Wpatrywa�em si� w b�yszcz�ce czarne oczy. Nie drwi�. - Zmusili�my ci� do z�amania praw twojej cywilizacji - m�wi� dalej dow�dca. - Musia�e� zabi� sprzymierze�c�w. Nasza wina jest ogromna, ale nie mieli�my innego wyj�cia. Jego s�owa, cho� tak bardzo zmienia�y sytuacj�, nie przynios�y mi ulgi. I mo�e dzi�ki temu mog�em nadal czu� dla siebie szacunek. - Dow�dco, prosz� ras� Alari o przebaczenie- powiedzia�em. - Szczerze �a�uj� tych, kt�rzy zgin�li. Alari milcza�. Bez wzgl�du na r�nice pomi�dzy naszymi ko- deksami etycznymi, Alari na pewno bardzo prze�y� �mier� cz�on- k�w swojej za�ogi. W przeciwnym razie nie dowodzi�by flot�. W�a- dza daje prawo przyjmowania ofiar i ��dania ich, ale nie zwalnia z b�lu. Pod warunkiem �e nie jest tyrani�. - Ich ofiara nie posz�a na marne, prawda? - zapyta� dow�dca. - By�e� na planecie Geometr�w? - Tak - wskaza�em r�k� sw�j statek. - Toprzecie� inna maszy- na. Ten, kt�rym lecia�em poprzednio, zosta� rozmontowany i znisz- czony. - Dlaczego? - By� w niewoli. Dani�ow spojrza� triumfalnie na Masz�. Zacz��em podejrzewa�, �e dziewczyna nie odm�wi�a sobie umieszczenia na statku Rimera kilkunastu pluskiew. - Dobrze, �e ty unikn��e� tego losu - rzek� dow�dca. - Z trudem. Alari pokr�ci� g�ow�. Zapewne na�ladowa� ludzki gest, ale przy jego mysiej mordce wygl�da�o to komicznie. - Czy cywilizacja Geometr�w mo�e sta� si� sprzymierze�cem s�abych ras? Dobre pytanie. Po prostu pytanie roku. - Mo�e sta� si� ich nowym panem - odpar�em. - Wch�onie nas. Podaruje now� ideologi�. Przyjmie do swojego kr�gu. - Nie mo�na zmieni� przemoc� ideologii rozwini�tego spo�e- cze�stwa - odparowa� Alari. - Cofni�cie si� w rozwoju to tylko kwestia czasu - oznajmi�em. Czarne mysie oczy przewierca�y mnie na wylot. Potem dow�d- ca popatrzy� na zebranych wok� Alari, kt�rzy zaraz rozbiegli si� na wszystkie strony. W ci�gu dziesi�� sekund wymiot�o wszystkich. - Chod�my, Piotrze. - Alari wyci�gn�� �ap� i lekko tr�ci� mnie w bok. - Hangar nie jest odpowiednim miejscem na tak� rozmow�. Czeka na ciebie pok�j raport�w. - Raport�w czy przes�ucha�? - Wszystko zale�y od sytuacji. S�dz�c po rozmiarach pokoju, mog�y tu sk�ada� raporty s�onie. Typowa dla statk�w Alari guzowata powierzchnia �cian mia�a kolor pomara�czowy. Kilka segment�w o�wietleniowych dawa�o s�abe, niepokoj�ce �wiat�o. Umo�ci�em si� na pochy�ym fotelu, p�- le��c. Luk zamkn�� si� za mn�. Odnios�em niejasne wra�enie uwi�- zienia. - Pietia - us�ysza�em g�os Dani�owa. - Alari prosz� o pozwole- nie puszczenia gazu. - Jakiego znowu gazu? - To s�aby trankwilizator. Powoduje uwolnienie wspomnie�. Absolutnie nieszkodliwy. Brzmia�o wystarczaj�co nieprzyjemnie. Wzruszy�em ramiona- mi i popatrzy�em w sufit. - Dobra. Nie us�ysza�em �adnego d�wi�ku, nie poczu�em zapachu. Jedy- nymi wra�eniami by�y lekki zawr�t g�owy i odczucie, �e �wiat�o sta- �o si� ja�niejsze. Nic, co by przypomina�o dzia�anie narkotyk�w. Pewnie Alari si� przeliczyli i trankwilizator nie dzia�a na ludzi... Potem poczu�em znudzenie. Ile czasu tu le��? Minut�, dwie? Cholernie d�ugo! Nie wolno tak marnowa� cennego czasu! W ten spos�b mo�na umrze� z nud�w! Zacz��em si� wierci�, walcz�c z pra- gnieniem zerwania si� i opuszczenia pokoju. - Piotrze - us�ysza�em g�os dow�dcy. - Opowiedz, co dzia�o si� z tob�po ucieczce. Zacznij od momentu, gdy znalaz�e� si� na statku. Jego pytanie wywo�a�o ulg�. Nareszcie mia�em jakie� zaj�cie! - Nazywa�em si� Nick Rimer - powiedzia�em. - Poinformowa� mnie o tym statek, wykorzystuj�c niewerbalny kana� ��czno�ci. By- �em zwiadowc� i regresorem. Pierwsze jest zrozumia�e. Praca regre+ sora polega na przenikni�ciu do obcego spo�ecze�stwa i obni�eniu poziomu jego rozwoju. To jakby etap wst�pny. P�niej nast�puje po- nowny rozw�j danej cywilizacji, przebiegaj�cy ju� w�a�ciwym torem, - Czym jest w�a�ciwy tor? - zapyta� Alari. - To Przyja��. Wsp�lnota wszystkich cywilizacji, ich wsp�lna kosmiczna ekspansja. - W jakim celu? - W celu Przyja�ni. Zamkni�ty cykl rozwoju. Cywilizacja jest poch�aniana w celu poszukiwania i przy��czenia nowych. Po chwili przerwy dow�dca zapyta�: - Jaki to ma sens? Co on taki t�py? - �adnego. - Czy rasa Geometr�w dominuje nad wch�oni�tymi rasami? - Nie. Dominuje idea. Do rozmowy w��czy� si� jeszcze kto�. - Piotrze, opowiadaj dalej. - Witaj, Kare�. - Nawet si� nie zdziwi�em, s�ysz�c Licznika. - Gdzie m�j dziadek? -Jest tutaj. - Zawo�aj go. Po kr�tkiej przerwie us�ysza�em: - Dzie� dobry, Pietia. - Dzie� dobry - powiedzia�em w sufit. - Z tob� wszystko w po- rz�dku? G�os dziadka by� zm�czony i wyprany z rado�ci. - Tak, na ile to w og�le mo�liwe. Opowiadaj, ma�y. Jak sterowa- �e� statkiem Geometr�w? - Dawa�em og�lne wytyczne. On ma wystarczaj�co pot�ny sys- tem wewn�trznej inteligencji. Tylko... wykastrowanej. - Co przez to rozumiesz, Pietia? - S�dz�, �e komputer statku znajduje si� o krok od posiadania pe�nowarto�ciowego rozumu. Umie si� uczy�, ale z jakiego� powo- du nie jest w stanie osi�gn�� samo�wiadomo�ci. -Czyli tak, jak przypuszczali�my. To bardzo eleganckie i spryt- ne rozwi�zanie, Pietia. Ich komputery nie staj� si� do ko�ca rozum- ne, poniewa� ju� si� za takie uwa�aj�. - Co takiego? - Chcia�em opowiada�, a nie pyta�, ale cieka- wo�� wzi�a g�r�. - Ma�o tego. W jakim� sensie... - dziadek zachichota� - .. .ka�- dy komputer Geometr�w uwa�a si� za jedyn� rozumn� istot� we wszech�wiecie. Za Boga. Przyjmuje rzeczywisto�� za gr� swojej wyobra�ni. System o takiej mocy dawno doszed�by do samo�wiado- mo�ci, gdyby nie uwa�a� tego zadania za wykonane. - Niebezpieczna droga. - Nie, Pietia. Wygodna. A mo�e jedyna mo�liwa. �aden wi�- zie� nie b�dzie wyrywa� si� na wolno��, uwa�aj�c si� za wolnego. - Tak si� ciesz�, �e ci� s�ysz�, dziadku - powiedzia�em po se- kundzie milczenia. - Bardzo mi ciebie brakowa�o. Zapad�a kr�tka, niezr�czna cisza. Zbyt wiele os�b s�ucha�o na- szej rozmowy. Nie czas na sentymenty. - Opowiadaj dalej, Piotrze - poprosi� dziadek. - Ten gaz powo- duje gadatliwo�� i nieprzepart� ch�� dzielenia si� swoimi wiadomo- �ciami. Nie m�cz si�. - Geometrzy maj� bardzo dobre statki - podj��em po chwili. - Nie wykorzystuj� skoku, ale szybko�� ich przemieszczania si� w po- zaprzestrzeni przewy�sza mo�liwo�ci Konklawe. Poniewa� nie pa- mi�ta�em, kim jestem, statek zacz�� dzia�a� zgodnie z instrukcj�... Opowiada�em bardzo d�ugo. Czasami przerywali mi pytaniami - Dani�ow, Masza, dziadek, dow�dca Alari... Niekt�re pytania do- w�dcy wydawa�y mi si� naiwne; w ko�cu doszed�em do wniosku, �e to pyta t�umacz Kualkua. Najtrudniej by�o opowiedzie� o spo�ecze�stwie Geometr�w. Do tej pory nie umiem traktowa� go jak obcego tworu, wi�c nie wiem, co jest warte przekazania. Na przyk�ad brak instytucji rodziny to bardzo interesuj�cy fakt, ale wspomnia�em o tym wy��cznie przypadkiem. Poza tym wielu rzeczy po prostu nie wiedzia�em. Jak dzia�aj� kabiny transportowe? "Czy to skok, przej�cie w inny wymiar czy proces ko- piowania cia�a w nowym punkcie ze zniszczeniem orygina�u?" - py- ta� Alari. Nie zna�em odpowiedzi. Od ostatniej wersji zrobi�o mi si� nieswojo, ale musia�em przyzna�, �e jest bardzo prawdopodobna. Gdy sko�czy�em opowie��, dzia�anie narkotyku prawie min�o. Jaki� Alari przyni�s� mi tac� ze �niadaniem i oddali� si�. Usiad�em w kucki i zacz��em je��, s�uchaj�c sporu. Nie przerwano ��czno�ci pomi�dzy pokojem raport�w i pomieszczeniem, w kt�rym zebrali si� "spiskowcy". To mnie ucieszy�o. W przeciwnym razie czu�bym si� jak zwyk�y szpieg. M�wi� g��wnie dziadek. Chyba wszyscy - i Alari, i Licznik - uznali go za najwi�kszego eksperta od Geometr�w. - To fenomenalna cywilizacja - m�wi� tonem prelegenta. - Za- cznijmy od najwa�niejszego: na ich ojczystej planecie wyst�puj� dwie rozumne rasy. Czy znamy takie precedensy? - Tak. - Chyba by� to Alari, a nie t�umacz. - Zarejestrowano kilka przypadk�w. - Jaki by� efekt takiego wsp�istnienia? - zainteresowa� si� �ywo dziadek. - Jedna z ras zosta�a zniszczona w pocz�tkowym stadium roz- woju. To, co wydarzy�o si� na planecie Geometr�w, jest co najmniej banalne. Cywilizacja, znajduj�c si� na niskim poziomie rozwoju, traktuje obc� rozumn� ras� jak konkurenta, kt�rego nale�y zlikwi- dowa�. Odnios�em wra�enie, �e Alari si� usprawiedliwia. Czy przypad- kiem nie m�wi� teraz o swojej rasie? - Ale tu mamy do czynienia z nieco innym wariantem. Obie rasy by�y rozwini�te i ca�kowicie rozumne, a Geometrzy zwyci�yli dzi�ki stworzeniu broni biologicznej. Jak na spo�ecze�stwo feudal- ne, to wstrz�saj�cy post�p. - To okre�lenie nie wydaje mi si� prawid�owe - odezwa�a si� nieoczekiwanie Masza. Po chwili wahania z pewnym trudem wy- krztusi�a: - Andrieju Walentynowiczu... owszem, spo�ecze�stwo Geometr�w wyhamowa�o na etapie feudalnym, ale pod wieloma wzgl�dami go przeros�o. Pami�ta pan, jak Pietia m�wi� o d�ugim okresie izolacji na jednym kontynencie? Mo�na znale�� w tym pew- ne podobie�stwa do spo�ecze�stwa japo�skiego. Przed�u�aj�ce si� �redniowiecze, pozwalaj�ce osi�gn�� olbrzymi post�p w pewnych dziedzinach nauki. Podstawa ich spo�ecze�stwa, czyli Opieku�czo��, jest w tej sytuacji najzupe�niej naturalna. Brawo, Masza! Pozwala sobie nie zgadza� si� z dziadkiem! Dojrzewa dziewczyna, nie ma co... Dopi�em kwaskowaty sok, po�o�y�em si� wygodnie i zamkn�- �em oczy. - A jednak, Masza, to mimo wszystko �redniowiecze. - Dzia- dek nie da� si� zbi� z tropu. - W jednym masz racj�: �redniowiecze typu azjatyckiego. Ich kultura powsta�a w�a�nie wed�ug azjatyckiej linii rozwoju. - Co to znaczy? - w��czy� si� Alari. - W rozwoju ziemskiej cywilizacji - wyja�ni� dziadek - mo�na wyodr�bni� dwa zasadnicze nurty: europejski, czyli zachodni i azja- tycki, czyli wschodni. Kultura Zachodu jest ukierunkowana raczej na jednostk�, konkretn� osobowo��, jej prawa i swobody. Wschod- nia z zasady operuje kategoriami spo�ecze�stwa, pa�stwa. My nale- �ymy do kultury zachodniej... taaak... mimo wszystko do zachod- niej, wi�c wschodni� odbieramy jako obc�. Tworz�c modele wymy�lonych spo�ecze�stw, bo tym zajmuje si� u nas literatura, na- dajemy im cechy cywilizacji azjatyckiej. Sztywna struktura spo�ecz- na, t�umienie wolno�ci jednostki... Wschodnia kultura, przeciwnie, nadaje wymy�lonym spo�eczno�ciom cechy cywilizacji europejskiej. - Dziwne, ze nie zlikwidowali�cie si� nawzajem - zauwa�y� Alari. - A jakie spo�ecze�stwo dominuje obecnie na Ziemi? - Zachodnie - oznajmi� z przekonaniem dziadek. - Chocia� w chwili obecnej r�nice coraz bardziej si� zacieraj�. Cywilizacja Geometr�w zbudowana jest na wyra�nie wschodniej podstawie. - Ciekawe - powiedzia� Alari. - By�em przekonany, �e ziemska cywilizacja to przyk�ad spo�ecze�stwa wybitnie strukturalnego. W odr�nieniu, na przyk�ad, od naszego. Kto� si� roze�mia�, chyba Dani�ow. - Nic dziwnego - rzek� dziadek. - Obserwuj�c obc� spo�ecz- no��, w pierwszej kolejno�ci dostrzegamy takie szczeg�y jak prze- jawy porz�dku i zorganizowania. - Czy w takim razie mo�na wyci�gn�� jakiekolwiek wnioski o cywilizacji Geometr�w? - zapyta� dow�dca. - Mo�na. Jeste�my sobie wystarczaj�co bliscy, by nie wchodzi- �a w gr� ksenofobia. Zgodzisz si� ze mn�, Piotrze? - Chyba tak, dziadku - powiedzia�em po chwili namys�u. - To oczy- wi�cie nie jest ob�z koncentracyjny. Ale mimo wszystko, organizacja ma tam zasadnicze znaczenie. Tylko �e nie istniej� organy represji, wszystko opiera si� na ideologii. - Cecha charakterystyczna wschodniego typu rozwoju - zgo- dzi� si� dziadek. - To bardzo �le. Przy por�wnywalnych poziomach rozwoju techniki, konflikt pomi�dzy wschodni�a zachodni� kultur� prowadzi do nadzwyczaj smutnych konsekwencji. Gdyby przynaj- mniej Konklawe potrafi�o stworzy� jak�� wsp�ln�, spajaj�c� wszyst- kie rasy ideologi�... - Populacja Geometr�w jest bardzo nieliczna, Andrieju Walen- tynowiczu - w��czy� si� Dani�ow. - Je�li rzeczywi�cie dojdzie do konfrontacji... - Jakiej konfrontacji? - zapyta� z�o�liwie dziadek. - Gro�ne eskadry Konklawe wyrusz�, by zbombardowa� planet� Geometr�w? Daj�e spok�j! Nawet Ziemia potrafi�a prowadzi� pow�ci�gliw� po- lityk�... My�la�e�, �e o tym nie wiem? Wahad�owce, za�adowane bombami kobaltowymi i wodorowymi, wisz� na orbitach od dzie- si�ciu lat. I Obcy o tym wiedz�. Dow�dco, a wy wiecie? - Tak - odpar� kr�tko Alari. Troch� si� stropi�em - szczerze m�wi�c, nigdy wcze�niej o tym nie s�ysza�em. - Poziom rozwoju determinuje typ konfliktu - kontynuowa� dzia- dek. - Rasy Konklawe nie zaryzykuj� rozpocz�cia prawdziwej woj- ny. Co najwy�ej wprowadz� strefy kwarantanny, podejm� pr�b� za- mkni�cia Geometr�w, odizolowania ich. Czy uda si� to zrobi� z ras�, kt�ra przeci�gn�a sw�j system gwiezdny przez ca�� Galaktyk�? W�tpi�. Zacznie si� co� w rodzaju zimnej wojny. A wtedy Geome- trzy mog� wygra�, stawiaj�c na pozytywne strony swojego spo�e- cze�stwa i od�amy wa� od Konklawe kawa�ek po kawa�ku. Gdy odej- dziemy my, Konklawe zostanie pozbawione szybkich przewo�nik�w. Po odej�ciu Alari pot�ga bojowa spadnie o czterdzie�ci procent. Odejd� Py��wce i dojdzie do kryzysu przemys�u g�rniczego. A je�li silne rasy zrozumiej�to i jednak zdecyduj� si� na wojn�, Galaktyk� czeka ca�kowita kl�ska. Zanim Geometrzy zgin�, zdusz� nas ataka- mi si�owymi, a ich statki spal� wi�kszo�� zamieszkanych planet. Zalej�je trucizn�, zgodnie ze swoj� tradycj�. Co mo�na przeciwsta- wi� ma�emu, szybkiemu i doskonale chronionemu statkowi? Prze- cie� wystarczy, �e zbli�y si� do planety i zrzuci w atmosfer� jedn� jedyn� bomb� aerozolow�z wirusem. Za��my, �e Jenysh i wy, Ala- ri, zetrzecie w py� ca�y system Geometr�w. Ale statki zostan� i b�d� si� m�ci�. D�ugo. Bardzo d�ugo. - Je�li ich statki wykorzystuj� energi� pr�ni, tak jak zak�ada- my, to ich autonomiczno�� jest praktycznie nieograniczona - zauwa- �y�a Masza. Zapad�a cisza. W ko�cu Alari zapyta�: - Andrieju Chrumow, czy uwa�asz, �e szczucie na siebie Kon- klawe i Geometr�w jest bezcelowe? -Na pewno niepotrzebne. Oni i tak s� antagonistami. Silne rasy nie znios� istnienia osobnik�w sobie podobnych. -Co wi�c proponujesz? Po czyjej stronie lepiej si� opowiedzie�? Dziadek milcza�. - Mimo wszystko po stronie Geometr�w - powiedzia� wreszcie, a ja, kompletnie zaskoczony, wsta�em z fotela. - Ich etyka nie budzi wprawdzie zbytnich nadziei, ale wtedy s�abe rasy b�d� mia�y szans� przetrwa�. Trafi� pod panowanie nowego w�adcy, ale przetrwaj�. Co to mia�o znaczy�? Rozgl�da�em si� wok�, jakbym m�g� zo- baczy� ich przez �ciany. Czy dziadek naprawd� nie rozumie, dok�d nas to zaprowadzi? Przecie� wszystko im wyja�ni�em! Owszem, pocz�tkowo b�dziemy sprzymierze�cami, nawet przyjaci�mi. Cz�� s�abych ras wyrwie si� z Konklawe i zjednoczy wok� Geometr�w. Ale przecie� oni nie ogranicz� si� do narzucenia ideologii Przyja�ni i przy��czenia do utopii, kt�ra wyrwa�a si� w kosmos. Z punktu wi- dzenia mieszka�c�w Ojczyzny �yjemy przecie� w spos�b absolut- nie nieprawid�owy. Zdegraduj� nas tak cicho i spokojnie, �e nawet tego nie zauwa�ymy. Opustoszej� kosmoporty, stan� fabryki, na przyk�ad pod pretekstem regeneracji zniszczonego �rodowiska na- turalnego. Potem Geometrzy dadz� nam swoich najlepszych we wszech�wiecie Opiekun�w, �eby przy��czy� przysz�e pokolenia do Wiedzy. Zastosuj� swoj� bioin�ynieri� do walki z naszymi choroba- mi, a jednocze�nie z nadmiern� emocjonalno�ci� i agresj�. Po co ci emocje, je�li d��ysz do Przyja�ni? Zabija� da si� nawet bez w�cie- k�o�ci i nienawi�ci. Przeminie jedno pokolenie, potem drugie, tak jak chcia�o Konklawe, i Ziemia stanie si� now� Ojczyzn� dla tych, kt�rzy nie zdo�aj�ju� zrozumie� prawdziwego sensu tego s�owa. - Dziadku... - wyszepta�em. Nie us�yszeli. -Andrieju Chrumow, odnosz� wra�enie, �e zmieni� si� tw�j sto- sunek do �ycia - rzek� dow�dca. Dziadek zarechota�: - Zapewne. Co w tym dziwnego? �ycie jest lepsze od �mierci, w ka�dym przypadku. A wszystko, co us�yszeli�my od Pieti, po- twierdza jedn� prawd�: walka z Geometrami to pewna �mier�. - Dziadku! - krzykn��em. - Poczekaj! Jest jeszcze Cie�! Pa- mi�tasz? - Wrogowie Geometr�w? - Tak! Ci, przed kt�rymi oni uciekli! Nie widzia�em twarzy dziadka, ale wyobrazi�em sobie bardzo wyra�nie jego pob�a�liwy u�miech. - Pietia, wr�g Geometr�w wcale nie musi by� naszym przyja- cielem. To po pierwsze. A po drugie, oni przebyli d�ug� drog�. Nie s�dz�, by Cie� pod��y� za nimi. - Za to my mo�emy dotrze� do Cienia! My�la�em, �e dziadek westchnie ze zm�czeniem, jak zwykle, gdy si� przy czym� upiera�em, ale powiedzia� tylko: - Dotrze� do J�dra Galaktyki? Nie wiem nawet, czy to jest mo�li- we pod wzgl�dem technicznym, poza tym jaki ma sens? Sens, Pie- tia! Odnale�� nieznan� ras� i wskaza�, gdzie s� jej wrogowie? Czy zechc� n�ka� Geometr�w? A je�li tak, to czy p�niej nie wezm� si� za nas? - Przecie� sam m�wi�e� o trzeciej sile! - zawo�a�em. - To nie jest trzecia si�a, Pietia. To ju� czwarta. S�abe rasy, silne rasy, Geometrzy, Cie�. Prawa spo�ecze�stw r�ni� si� od praw fizy- ki. Je�li w astronomii problemem staje si� wsp�oddzia�ywanie trzech cia�, to w polityce element nieokre�lonosci wprowadza czwar- ty czynnik. Wystarczy dorzuci� do obecnej sytuacji problem Cie- nia... bez wzgl�du na to, czym on w�a�ciwie jest... i nikt nie zdo�a przewidzie� rezultatu. - Ale je�li przewidywalny rezultat nam nie odpowiada? Dziad- ku, oba warianty to �lepe uliczki. Mo�e warto spr�bowa� czego� nowego? - Nie wiem - odpar�. - Przecie� ja tam nie by�em, Pietia. -Ale ja by�em! Milczeli. Przeszed�em si� po pokoju i zapyta�em: - M�g�bym st�d wyj��? Chyba ju� wszystko powiedzia�em. Odpowiedzi� by�o niezr�czne milczenie. Potem dziadek popro- si�: - Poczekaj jeszcze chwil�, Pietia. Mamy konkretny pow�d... sied� tam na razie. Albo zamilkli, albo wy��czyli transmisj� d�wi�ku. Pewnie to drugie. Czy uwa�aj� mnie za podw�jnego agenta? Szykuj� si� do kon- troli, sprawdzian�w i prze�wietle�, niczym Geometrzy? Ogarn�a mnie z�o��. Przecie� w moim ciele siedzi Kualkua! Mogli zapyta� jego! My nigdy nie odpowiadamy na pytania, Piotrze. Dlaczego? - zapyta�em w my�lach. Kualkua zacz�� rozmow� sam i bez widocznej przyczyny, co by�o dla mnie niespodziank�. Mogliby�my odpowiedzie� na zbyt wiele pyta�. Nie rozumiem! Alari rozumiej�... Kualkua zawaha� si� i doda�: Nie chodzi o ciebie, Piotrze. Oni ju� poddali ci� wszystkim mo�- liwym kontrolom. Tylko, w odr�nieniu od Geometr�w, nie afiszo- wali si� z tym. Co� si� dzia�o. Co� dziwnego. Czy�by Kualkua mnie podpusz- cza�? W odr�nieniu od przyjaci�! Jakim cudem mo�ecie odpowiedzie� na wiele pyta�? Milcza�. Kualkua, ilu jest osobnik�w w waszej rasie? Ju� wiesz. Mo�e mi si� zdawa�o, albo chyba by� zadowolony, �e si� domy- �li�em. Tylko ty? Kualkua milcza�. Nigdy nie dawa� bezpo�rednich odpowiedzi, ale czasem pob�a�liwie odpowiada� milczeniem. Ma�e amebopodob- ne Kualkua, sztony w kosmicznych rozgrywkach, pasywne, pozba- wione celu �ycia istoty. Nie, nie istoty. Istota! Istota, kt�ra by�a jed- n� ca�o�ci�. Zawsze. Nie ba�a si� �mierci, bo �mier� dla niej nie istnia�a. M�j Bo�e, c� go obchodzi w�adza silnych ras, ich pot�ga i tu- pet, dyplomatyczne gierki, galaktyczne intrygi! Pozwala� si� bada�, poniewa� utrata jednej kom�rki nie jest dla organizmu problemem. By� jedn� ca�o�ci�, rozrzucon� po wszech�wiecie, �yj�c� w mecha- nizmach, w obcych cia�ach, wygrzewaj�cych si� w cieple tysi�ca s�o�c i patrz�cych na �wiat miliardami oczu! Jaka si�a, jakie prawa �ycia pozwala�y tym rozdzielonym setkami parsek�w kawa�kom galarety wsp�lnie my�le�? Jaki �wiat m�g� go zrodzi�? Liczniki, Alari, Hiksoidowie, nawet Py��wce i Jenysh - wszy- scy oni byli niemal ludzcy w por�wnaniu z Kualkua. Przesun��em d�oni� po twarzy, przypominaj�c sobie, jak zr�cz- nie Kualkua zmienia� moje cia�o. Jak �atwo by�o przyj�� to za co� oczywistego i nale�nego! Czemu si� nie zastanowi�em, w jaki spos�b omin�� prawo zachowania masy, zmieniaj�c mnie w Pierre'a i z po- wrotem! Nie b�j si�, Piotrze. Nie d��ymy do w�adzy. Za�mia�em si�. Ten, kt�ry �y� w moim ciele, nie by� symbion- tem. Stanowi� cz�� boga. Prawdziwego, niepotrzebuj�cego grom�w, b�yskawic i starotestamentowych przykaza�... Nie, to nie tak. Kual- kua nie pe�ni� roli boga - i nie pretendowa� do niej. Mo�na go raczej por�wna� do si�y natury. By� staro�ytny i przedwieczny, jak wiatr, �wiat�o, szept promieniowania reliktowego. Wiatr nie potrzebuje w�adzy - je�li nawet chwyci�e� go w �agle, nie my�l, �e nim dzisz. Po prostu przez chwil� jest wam po drodze. Zapyta�em w my�lach: Dlaczego m�wisz "my"? Przecie� jeste� jeden! � C� znacz� s�owa, Piotrze? Co znacz� s�owa? Pewnie nic. Ty jeste� jeden i ja jestem jeden. Zawsze jeste�my samotni, bez wzgl�du na to, ile zarozumia�ych i am- bitnych istot wchodzi w sk�ad rasy. Ka�dy z nas to odr�bna cywili- zacja, ze swoimi prawami i swoj� samotno�ci�. A jednak nawet Ku- alkua woli m�wi� "my"... Podszed�em do drzwi - kawa�ka �ciany prawie nie do odr�nie- nia od reszty, dotkn��em ich r�k�, nie wierz�c, �e nieznany mecha- nizm zechce si� otworzy�. Drzwi - niskie, na miar� Alari - wsun�y si� w �cian�. W przestronnej sali dwaj Alari le�eli na swoich niskich fotelach przed czym�, co prawdopodobnie s�u�y�o im za pulpit. Dla mnie wygl�da�o to jak gigantyczny kryszta�, zwie�czony matowym, nie- dzia�aj�cym ekranem. A mo�e dzia�aj�cym, tylko m�j wzrok nie by� w stanie odbiera� obrazu? Szara sier�� Obcych zje�y�a si�, gdy mnie zobaczyli. Na ich szyjach wisia�y Kualkua. Pi�knie. - Musz� wydali� z organizmu odpady dzia�alno�ci �yciowej - powiedzia�em. - Gdzie mo�na to zrobi�? Historia powtarza si� jak farsa... Jeden z Alari wsta� i podrepta� biegn�cym w dal tunelem. Drugi powiedzia�: - Prosz� i�� za nim. Teraz nie by�em ju� je�cem, kt�rego nale�a�o (cho�by tylko po- zornie) "trzyma� i nie puszcza�"; by�em nosicielem wa�nych infor- macji i przedstawicielem rasy sprzymierze�c�w. - To bardzo intymny proces, nie nale�y nikogo o tym powiada- mia� - oznajmi�em. Zostawiaj�c nieszcz�snego technika sam na sam z drobnym pro- blemem etycznym, pod��y�em za moim przewodnikiem. Dwadzie- �cia metr�w dalej, w miejscu, gdzie tunel si� rozwidla�, powiedzia- �em: - Zaprowad� mnie do przedstawicieli mojej rasy. Natychmiast. Alari zawaha� si�. Nie wygl�da� na szeregowego przedstawicie- la swojej rasy i z pewno�ci� wiedzia�, �e dzieje si� co� nieprzewi- dzianego. Ale znajdowa� si� pod presj� dw�ch przekonuj�cych ar- gument�w: pierwszym by� m�j do�� szacowny status, drugim - wspomnienie krwawej ucieczki Nicka Rimera... - Natychmiast! - warkn��em. Alari odwr�ci� si� i poszed� w prawo. Ruszy�em za nim, patrz�c na jego �miesznie zwisaj�cy zad i zje�on� sier�� na karku. Alari przy- pomina� charta, kt�ry z�apa� trop. Je�li zreszt� podobie�stwo nie jest przypadkowe i oni rzeczywi- �cie pochodz� od gryzoni, zapach w ich �yciu odgrywa rol� niewie- le wi�ksz� ni� w �yciu ludzi. Przeszli�my kawa�ek drogi i w ko�cu Alari zatrzyma� si� przed zamkni�tym lukiem. Popatrzy� na mnie z min� zbitego psa. - Trwaj� wa�ne rozmowy... - b�kn��. - W kt�rych musz� uczestniczy� - potwierdzi�em. Ubawi�bym si�, gdyby wej�cie by�o zamkni�te. Ale widocznie m�j przewodnik mia� wystarczaj�co wysoki status. Luk stan�� otwo- rem. - Nie, nie i jeszcze raz nie! - us�ysza�em g�os dziadka. - Nie mog�. To zbyt du�y szok! - Jaki szok, dziadku? - spyta�em, wchodz�c. W moim m�zgu odezwa� si� Kualkua: Czy naprawd� chcesz to wiedzie�, Piotrze? Po raz pierwszy na statku Alari zobaczy�em ciep�e, soczyste ko- lory. Owalna sala �ciany mia�a jasnor�owe, sufit o�lepiaj�co czer- wony, a pod�og� purpurow�. Ca�kiem jak wn�trzno�ci jakiego� po- twora... Alari dow�dca le�a� po�rodku, na siedzisku o bardzo skomplikowanej konstrukcji. Obok sta�y trzy zwyczajne fotele, prze- znaczone dla ludzi. Zaj�te by�y tylko dwa, siedzieli na nich Dani�ow i Masza. Nieopodal Alari sta� Licznik, kt�ry wpatrywa� si� we mnie z niemal ludzkim przera�eniem. Dziadka nigdzie nie by�o. Rozejrza�em si� i zapyta�em: - Gdzie dziadek? M�j przewodnik wycofywa� si� dyskretnie w stron� nadal otwar- tego luku. No, nie�le mu si� oberwie... Pochwyci�em spojrzenie Dani�owa, ale ten opu�ci� wzrok. Popatrzy�em na Masz�. Dziewczy- na by�a zdenerwowana i blada. - Dow�dco, gdzie jest Andriej Walentynowicz Chrumow? - zapyta�em. - Gdzie m�j dziadek? - To bardzo z�o�ony problem etyczny - odpar� Alari po chwili wahania. - Obawiam si�, �e nie mam prawa odpowiedzie�, dop�ki on nie podejmie decyzji. - Kare�! Licznik! - Spojrza�em na reptiloida. - Gdzie dziadek? Zapad�a cisza. Przecie� ju� zrozumia�e� - odezwa� si� Kualkua. - Pietia, nie mia�em innego wyj�cia - odpar� Licznik g�osem dziadka. Bydlaki! - Co z dziadkiem?! - wrzasn��em. - Co mu zrobili�cie, dranie? - Pietia, to ja - powiedzia� Licznik. Zrobi�em krok w jego stron� - nie wiem, czy po to, �eby si� upewni�, �e znajomy g�os p�ynie z nieludzkiego pyska, czy po to, �eby udusi� obcego stwora, kt�ry pr�buje... pr�buje... - Nie mia�em innego wyj�cia, Pietia - powt�rzy�... dziadek? - Naprawd� nie mia�em. Bezz�bna, usiana p�ytkami �uj�cymi paszcza otwiera�a si� ner- wowo, z rozpaczliw� staranno�ci� artyku�uj�c d�wi�ki ludzkiej mowy. W b��kitnych oczach Licznika zia�a pustka. Nic znajomego i kochanego! - Chcia�em si� ciebie doczeka�, Pietia - powiedzia� dziadek. Nie wytrzyma�em. Nogi si� pode mn� ugi�y, �ciany drgn�y i przechyli�y si� na bok, a pod�oga uderzy�a mnie w twarz. Rozdzia� 2 Najlepiej patrze� w sufit. Nie ma sensu zamyka� oczu, bo wtedy od razu przychodz� do g�owy r�ne my�li. A ja nie chcia�em my�le�. O niczym. Znacznie �atwiej znale�� na suficie ja- ki� punkt i nie odrywa� od niego wzroku. �atwiej. 1 l�ej. Mo�na s�ucha� g�osu dziadka p�yn�cego z pyska Licznika i zapomnie� o tym, co si� sta�o. - Wylew krwi do m�zgu, Piotrze. Udar. Nigdy nie wyklucza�em takiej mo�liwo�ci, ale wypad�a bardzo nie w por�. M�g�bym prze- �y� najwy�ej dob�... G�os dziadka by� spokojny. Nie dlatego, �e tkwi� teraz w ciele Karela. M�wi�by tak samo sucho i bez emocji, gdyby le�a� sparali- �owany w ��ku. Zapewne tym samym tonem zgodzi� si� na propo- zycj� Licznika... - Dani�ow zaakceptowa� moj� decyzj� od razu. Masza... sam widzisz, prawie ze mn� nie rozmawia. To nic, przywyknie. - Jak to si� sta�o? - spyta�em z chorobliw� ciekawo�ci�. - U�piono mnie. Kare� twierdzi, �e w przeciwnym razie zwario- wa�bym podczas przenoszenia �wiadomo�ci. A tak... zasypiasz w starym ciele i budzisz si� w nowym. - Ba�e� si�, dziadku? - zapyta�em i od razu skarci�em si� za g�upie pytanie. Ale dziadek odpowiedzia� spokojnie: - Nie bardzo. W ko�cu od dawna szykowa�em si�, �eby.. .hm... odej�� zupe�nie. A to, co si� sta�o, by�o ca�kiem niez�ym wariantem. Ci�ko tylko przyzwyczai� si� do nowego wzroku. Gdyby� wiedzia�, jak ja ci� teraz widz�... Bardzo �mieszne. Do tych... eee... �apek te� trudno przywykn��. No i musz� chodzi� na czworakach. Zreszt� staram si� nie porusza�, tym zajmuje si� Kare�. - Ty... wy... mo�ecie si� komunikowa�? Bezpo�rednio? Czy- tasz jego my�li?... - Nie. Jak rozumiem, Kare� wydzieli� mojej �wiadomo�ci pe- wien odcinek swojego m�zgu - o�ywi� si� dziadek. - Niezwykle interesuj�ca rasa, Piotrze! Co za ogromne mo�liwo�ci! Na przy- k�ad... Je�li nie patrzy si� na reptiloida, wszystko jest w porz�dku. Dzia- dek po prostu omawia abstrakcyjny problem: co czuje cz�owiek, kt�- ry znalaz� si� w nieludzkim ciele, w dodatku nie jako pe�noprawny w�a�ciciel, lecz przypadkowy go��... Gdy by�em ma�y, zachorowa�em na odr�. Niewielu dzieciakom udaje si� w og�le nie chorowa�. �zawi�y mi oczy, nie mog�em pa- trze� na �wiat�o, le�a�em w zaciemnionym pokoju i martwi�em si�, �e dziadek zabra� mi komputer... �eby mnie nie kusi�o. Zamiast tego kupi� i zainstalowa� muzyczn� maszyneri�, strasznie nowoczesn�, z mn�stwem mo�liwo�ci. Le��c sobie w ��ku, po omacku manipulo- wa�em pilotem. Do tej pory pami�tam dotyk wszystkich przycisk�w... i rado��, gdy naci�ni�cie kolejnego wy�awia�o w eterze jak�� stacj� albo uruchamia�o CD. Ale najlepiej by�o, kiedy dziadek przycho- dzi�, �eby ze mn� porozmawia�. Pierwszego dnia, gdy zapyta�em go, dlaczego nie mo�na szybko wyleczy� si� z odry, wyg�osi� dzie- si�ciominutowy wyk�ad na temat tej choroby. Nie s�dz�, �eby inte- resowa� si� tym zagadnieniem wcze�niej, ale gdy zachorowa�em, wnikni�cie w istot� problemu zaj�o mu p� godziny. - Infekcja wirusowa, Pit - m�wi�. Wtedy lubi� nazywa� mnie Pit. -Na tym froncie medycyna nie mo�e pochwali� si� zbyt du�ymi osi�gni�ciami. Podobno Obcy maj� skuteczne preparaty do walki z wirusami, ale nie maj� zamiaru si� z nami dzieli�... Teraz zosta� zaatakowany tw�j uk�ad limfatyczny. Pami�tasz, jak czytali�my ksi��k�: Jak wszystko jest urz�dzone w moim wn�trzu? Wirus za- gnie�dzi� si� r�wnie� w uk�adzie odporno�ciowym, ale tym ju� so- bie g�owy nie zawracaj. To nic strasznego, sam w dzieci�stwie cho- rowa�em na odr�. - Nie umr�? - zapyta�em, poniewa� nagle poczu�em strach. - Je�li nie dojdzie do ostrego podtward�wkowego zapalenia m�zgu, to na pewno nie - pocieszy� mnie dziadek. - A to jest bardzo ma�o prawdopodobne. - A co to takiego to zapalenie? Dziadek wyja�ni� mi szczeg�owo. Wtedy nie wytrzyma�em i rozp�aka�em si�. Krzycza�em, �e nie chc� o niczym wiedzie� i �e wola�bym, �eby mi nic nie m�wi�... Dziadek po�o�y� mi ch�odn� d�o� na czole, poczeka�, a� si� tro- ch� uspokoj� i powiedzia�: - Nie masz racji, Pit. Strach bierze si� z niewiedzy. To jedyny strach, na kt�ry mo�na sobie pozwoli�. A gdy ju� wiesz, nie nale�y si� ba�. Mo�na znienawidzi� chorob� i gardzi� ni�, ale nie wolno si� ba�. - A czy ty, jak by�e� ma�y i chorowa�e�, to si� nie ba�e�? - zawo- �a�em ura�ony. - Ba�em si� - przyzna� dziadek po chwili milczenia. - Ale nie mia�em racji... Teraz mia� racj�. Teraz si� nie ba�. Albo by� wystarczaj�co silny, by tego nie okaza�. To, co si� z nim sta�o, traktowa� jak przypadek akademicki, o' kt�rym opowiada� wstrz��ni�tym kolegom akademikom. Na pewno zreszt� zrobi to z ogromn� przyjemno�ci�, je�li tylko uda mu si� nak�oni� Licznika do powrotu na Ziemi�. Wejdzie na katedr�, wyszczerzy si�, spogl�- daj�c z satysfakcj� na poblad�e twarze skoblist�w, egzobiolog�w, Icsenopsycholog�w, pozaziemskich lingwist�w, kosmit�w dyploma- t�w... i zaszczeka: "By� mo�e wyda si� to dziwne, ale jestem tym samym starym piernikiem Andriejem Chrumowem, tylko w potwor- nym ciele reptiloida..." - By� mo�e to dziwne, ale jestem tym samym Andriejem Chru- inowem, chocia� przypominam warana- powiedzia� dziadek. -1 je- �li Kare� nie zdecyduje si� wyczy�ci� mojej pami�ci, czeka mnie jeszcze d�ugie �ycie... - Prze�yjesz mnie, dziadku - zapewni�em. - Mo�liwe - przyzna� lekko dziadek. Zerkn��em na dziadka... na Karela. Licznik le�a� na pod�odze. Gdyby by� zwyk�ym reptiloidem, usiad�by na oparciu ��ka. - Co on robi, gdy ty jeste�... na zewn�trz? - Nie wiem, Pietia - powiedzia� dziadek. - Ale wydaje mi si�, �e nawet podoba mu si� ta sytuacja. Zawsze mia� dwie �wiadomo�ci i nie s�dz�, by �wiat zewn�trzny zajmowa� go bardziej ni� wewn�trz- ny. Inny na miejscu Licznika wpad�by w schizofreni�, ajemu wszyst- ko jedno... - A tobie, dziadku? - Mnie? Chyba chcia� westchn��, ale w ciele Licznika nie by�o to proste. - Pietia, w pewnym wieku takie drobne niewygody, jak sztywne stawy, gasn�cy wzrok czy, na przyk�ad, przebywanie w nieludzkim ciele ust�puj� wobec mo�liwo�ci �ycia. - Jak b�dziesz �y� dalej, dziadku? - zapyta�em cicho. - Tutaj... tutaj jeste�my tylko my i Alari. Ale na Ziemi? - A jak cz�sto wychodzi�em z domu w ostatnich latach? - odpo- wiedzia� pytaniem dziadek. - Ale Licznik zechce... - Zaproponowa� mi kompromis. Przez pi��dziesi�t lat b�dzie- my przebywa� na Ziemi. Kare� zostanie ambasadorem Licznik�w. Potem przez p� wiekuj� b�d� ambasadorem ludzko�ci... i tak na ich planecie cz�owiek nie zdo�a prze�y�. I od nowa. To by�a bardzo, ale to bardzo hojna propozycja. Nie tylko dla dziadka, ale i dla ca�ej Ziemi. Kontakty dyplomatyczne to jako�cio- wo nowy poziom w stosunkach z ras� Konklawe. W ko�cu dotar� do mnie ca�y sens jego s��w. - Jak d�ugo �yj� Liczniki, dziadku? - Bardzo d�ugo, Pietia - odpowiedzia� nie od razu. - Znacznie d�u�ej ni� my. - Dowiedzia�e� si� czego� o ich �wiecie? W tym momencie wygl�d reptiloida zmieni� si� niezauwa�alnie. Poruszy� g�ow�, przeci�gn�� si� i ostro powiedzia�: - Piotrze, bardzo prosz�, �eby nie porusza� tego tematu. Chwil� p�niej Kare� "wycofa� si�", schowa� w drugiej warstwie swojej �wiadomo�ci. Aleja czu�em si�, jakby kto� mnie obla� wrz�t- kiem. Okaza�o si�, �e nie rozmawiam z dziadkiem - a raczej nie tylko z nim. Licznik przez ca�y czas by� "obok". S�ucha�, patrzy� i wyci�ga� wnioski. - Niewygodnie wynajmowa� pok�j w mieszkaniu o szklanych �cianach - skomentowa� dziadek - tym razem na pewno on... By�a jaka� zjadliwa ironia w tym, �e w�a�nie Andriej Chrumow mia� odt�d �y� w ciele Obcego. �y� wiele d�ugich lat. Usiad�em na ��ku i popatrzy�em na reptiloida. Zostawiono nas we dw�ch (czy raczej we trzech), �eby�my mogli rozwi�za� rodzin- ne konflikty. Niestety, w pewnym przypadkach lepiej nie pr�bowa� rozwi�zywa� problemu, po prostu dlatego, �e rozwi�zanie go jest niemo�liwe. - Dziadku, jaka jest twoja decyzja? Mam na my�li Geometr�w. - Dalsze decyzje podejmowa� b�d� ci, kt�rzy maj� do tego pra- wo - odpowiedzia� po prostu. - Przedstawi� swoje sugestie, ale po czyjej stronie opowie si� Ziemia, to nie zale�y ode mnie. Mam jed- nak nadziej�, �e po stronie Geometr�w. - Dziadku, to b��d. - Piotrze! - Reptiloid szarpn�� si� w daremnej pr�bie okazania ludzkiego oburzenia. - Wszystko, co nam opowiedzia�e�, nie wy- kracza poza ramy normalnego spo�ecze�stwa. - Wykracza - powiedzia�em twardo. -1 to bardzo daleko. - Piotrze, kieruj� tob� emocje. Oburzy�a ci� ich struktura w�a- dzy? W�adzy opartej na wychowaniu? - To te�. Widzisz, ten system nie daje ci �adnych szans. W cza- sach ka�dej tyranii i ka�dej dyktatury zawsze na marginesie spo�e- cze�stwa istnieje opozycja. To naturalne. Dop�ki istnieje podzia� �wiata na zewn�trzny - wrogi, i wewn�trzny - rodzin�, zawsze ist- niej� dwie logiki, dwa modele zachowania... A nawet trzy - nie mog�em si� powstrzyma�. - Na styku dw�ch-system�w powstaje indywidualna osobowo��, konglomerat spo�ecze�stwa i dziedzicz- no�ci. To daje wolno��. �wiat, kt�ry zniszczy� rodzin�, staje si� monolitem. Nie istniej�tam konflikty ani podw�jna moralno��. Ale tak�e wolno�� jako taka... - Widz�, �e wychowa�em ci� na swoje nieszcz�cie - podsumo- wa� dziadek. - Co mi z tego przysz�o? - Nie prosi�em, �eby� mnie wychowywa� - powiedzia�em. - To cios poni�ej pasa, Pit. Dziecinne imi� nie wzruszy�o mnie. - Nie masz ju� pasa, pragn� zauwa�y�. Dziadku, bez wzgl�du na wszystko, wpoi�e� mi, �e mam prawo podejmowania decyzji. Wolno��, tak? Tego chcia�e�? A ja jestem pewien, �e �wiat Geome- tr�w nie przyniesie Ziemi nic dobrego. - Piotrze, widzia�e� tam u nich n�dzarzy? Milcza�em. Co mog�em powiedzie�? Dziadek postanowi� wzmoc- ni� efekt: - Bandyt�w, przest�pc�w? - Widzia�em. Siedzia�em w obozie koncentracyjnym. - Je�li wierzy� twoim opisom, ten ob�z to ca�kiem przyjemne miejsce, Pietia! Miliony ludzi na Ziemi �yj� w znacznie gorszych warunkach. Widzia�e� obozy uciekinier�w pod Rostowem? Albo m�odzie�owe osiedla pracy na Syberii? - dziadek poni�s� g�os, wy- ciskaj�c z gard�a reptiloida wszystko, co si� da�o. - Obejrza�e� dru- g� stron� obcej planety, po czym twoja w�asna planeta wyda�a ci si� s�odsza ni� mi�d? Opami�taj si�, Pietia! Ziemia nie jest bynajmniej tym kurortem, za kt�ry przywyk�e� j� uwa�a�! Przypomnia�em sobie bezkresn� zimn� tundr� Ojczyzny, �a�cuch wie� stra�niczych i Zwinnych Przyjaci�. Historyka Agarda Tarai, kt�- ry zbyt du�o wiedzia�, ale nawet wtedy nie umia� zaprotestowa�. I przy- pomnia�em sobie �a�ni� - jakby na zasadzie kontrastu. Rozpalony wiatr i t�um ludzi, kt�rzy boj� si� dotyku drugiego cz�owieka. 1 ch�op- cy z internatu Bia�e Morze - wspaniali, czupurni ch�opcy, kt�rych ostro�nie i z mi�o�ci� zmieni� we wspania�e, pos�uszne roboty. - Ziemia to raj - powiedzia�em. - Uwierz mi, dziadku. Wzdrygn�� si�, s�ysz�c m�j ton. Pokr�ci� tr�jk�tn� g�ow� i po- wiedzia�: - Zetkni�cie utopii z rzeczywisto�ci� zawsze prowadzi do de- formacji. Utopia ulega wypaczeniu, ale... - Nie, dziadku. To nie utopia ulega deformacji, lecz rzeczywi- sto��. - Co ci� najbardziej oburzy�o w ich �wiecie, Pit? - zapyta� dzia- dek po kr�tkiej przerwie. To by�o jak pozdrowienia z dzieci�stwa. Sztuka odnalezienia rze- czy najwa�niejszej, umiej�tno��, kt�rej tak d�ugo uczy� mnie dziadek. "Nie j�cz, tylko powiedz, co konkretnie ci� boli! Nie rzucaj ksi��k�, m�w, czego nie rozumiesz! Nie rycz, przypomnij sobie, jak rozbili ci nos!" - Opiekunowie. Ich pewno�� siebie. Ich... ich nieprzeparte pra- gnienie czynienia dobra. Dziadek bardzo naturalnie j�kn��: - Czemu si� tak nakr�casz, Pietia? Przecie� to dobrze, gdy lu- dzie wierz� w swoje racje! Gdy chc� wychowywa� dzieci! Dobrzy nauczyciele, oto czego brakuje naszemu spo�ecze�stwu! Nagle przypomnia�em sobie Taga i odpowiedzia�em, wzrusza- j�c ramionami: - Dzieci nie potrzebuj� dobrych nauczycieli. Potrzebuj� dobrych rodzic�w. Dziadek nieoczekiwanie zachichota�. - Pietia, zawsze szokowa�y mnie luki w twojej wiedzy i umiej�t- no�� wype�niania ich. Teraz spierasz si� z autorytetami... - Spieranie si� z autorytetami to tradycja. Taki ju� los autoryte- t�w. - Gdybym wiedzia� o tym wcze�niej... - zacz�� dziadek. - No, dobrze. Czego ty chcesz, Pietia? - Cie�, dziadku. Musz� wyruszy�... - Dlaczego w�a�nie ty? - Znam Geometr�w, a to znaczy, �e zdo�am rozpozna� ich wro- g�w. - Jak ty sobie wyobra�asz tak� podr�? Taki skok? Trzyna�cie tysi�cy lat �wietlnych dzielimy na dwana�cie i trzy dziesi�te... No, ca�kiem nie�le, zaledwie trzy tysi�ce skok�w! Plus dwugodzinna przerwa mi�dzy skokami... wychodzi, �e dotrzemy tam za osiem miesi�cy. Jak my�lisz, Pietia, czy to mo�liwe? Oho, dziadek si� zdenerwowa�. - Nie - przyzna�em. - Nawet je�li Alari umieszcz� na waha- d�owcu swoje generatory... To zbyt d�ugo. Nie mamy tyle czasu. Nie m�wi�c ju� o tym, �e nikt nie wytrzyma tylu skok�w. Ja sam zwariuj� przy setnym. - No to w czym rzecz? Nie mamy nawet czysto technicznej mo�liwo�ci dotarcia do J�dra! - Mamy. Statek Geometr�w. Dziadek zamilk�. - Oni stosuj�ruch przez przestrze� - wyja�ni�em. - Tak jak Ala- ri i inne rasy. Tylko �e dodatkowo wykorzystuj�zasad� sta�ego przy- spieszenia. Im wi�ksza odleg�o��, tym wi�ksza szybko��. By� mo�e przy odleg�o�ci dziesi�ciu parsek�w jumper by�by szybszy. Ale je�li mowa o odleg�o�ci dziesi�ciu kiloparsek�w... niczego lepszego nie znajdziemy. - Dlaczego tak s�dzisz, Pietia? - Dziadek wydawa� si� stropio- ny. Westchn��em. - Przestrze� jest jak tkanina, dziadku. Mo�emy sun�� po niej, ograniczeni pr�dko�ci� �wiat�a. Mo�emy tez z�o�y� tkanin� i prze- skoczy� z punktu do punktu; to w�a�nie jest skok. Zak�adki s� za- wsze jednakowe, nic na to nie poradzimy, a efekt szoku jest nieunik- niony; energia nie przenosi si� razem z materi�. Wszystkie inne rasy wykorzystuj� pozaprzestrze�, hiperprzestrze�, podprze