6970
Szczegóły |
Tytuł |
6970 |
Rozszerzenie: |
PDF |
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres
[email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.
6970 PDF - Pobierz:
Pobierz PDF
Zobacz podgląd pliku o nazwie 6970 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.
6970 - podejrzyj 20 pierwszych stron:
SIERGIEJ �UKIANIENKO
GWIEZDNY CIE�
MISTRZOWIE SF I FANTASY
Siergiej �ukianienko
Unia Marze�
Imperatorzy iluzji
Labirynt odbi�
Fa�szywe lustra
Zimne b�yskotki gwiazd
Gwiezdny Cie�
SIERGIEJ �UKIANIENKO
Gwiezdny Cie�
PROLOG
Na kosmoportach nie ro�nie trawa. Nie z powodu "burzy
ognia" z silnik�w, o kt�rym tak lubi� pisa� dziennikarze.
Po prostu zbyt du�o trucizny leje si� na ziemi� podczas tankowania
paliwa, przy wybuchach rakiet na wyrzutniach i drobnych, nieunik-
nionych przeciekach w starych przewodach.
Ale to nie by� ziemski kosmoport.
Siedzia�em na trawie, na brzegu ogromnego nieogrodzonego
zielonego pola. Mo�na by je uzna� za kort tenisowy dla wielkolu-
d�w albo tw�r chorej wyobra�ni miliardera zbzikowanego na punk-
cie golfa.
Zreszt�, tu i tak nie ma w obiegu pieni�dzy.
Bola�a mnie twarz, jakby jaki� niewidzialny sadysta tar� od spodu
sk�r� pumeksem. C�, tak w�a�nie by�o. Stara�em si� nie zwraca�
uwagi na b�l.
Na zielonej p�aszczy�nie kosmoportu widnia�y rozsypane cha-
otycznie ma�e srebrzyste stateczki. By�em tu ju�, ca�kiem niedawno,
ale wtedy moja otumaniona �wiadomo�� nie zdo�a�a oceni� tego
widoku z punktu widzenia Ziemianina. A teraz... teraz mno�y�em
bojow� moc ka�dego statku przez ich ewentualn� og�ln� liczb�,
a potem przez ewentualn� liczb� kosmoport�w planety; dodawa�em
niewiadom�-te statki, kt�re znajdowa�y si� akurat w kosmosie albo
na planetach Przyjaci�, a tak�e kr��owniki, kt�re w og�le nie opusz-
cz�j�orbity. Otrzymany wynik by� oczywi�cie du�ym przybli�eniem.
Chocia� jaka to r�nica, co spada cz�owiekowi na g�ow� - tona
cegie� czy dziesi�� ton?
Le�a�em na zielonym dywanie i gryz�em �d�b�o trawy. Patrzy-
�em w niebo. Co mo�e by� bardziej niezmienne na dowolnej plane-
cie, w dowolnym czasie? Le�e�, czuj�c w ustach lekko kwa�ny sok
trawy i czu�, jak wsysa i wci�ga ci� bezkres nieba. A potem prze-
wraca si� �wiat, i oto ju� nie ty le�ysz na plecach, rozlu�niony i leni-
wy, wpatrzony w bezkres zmru�onymi oczami, lecz planeta spoczy-
wa na twoich barkach. A ty trzymasz j� ponad niebem. Ostatni
Atlant...
Ale sok trawy zrodzonej przez obc� ziemi� by� gorzki i piek�cy,
a niebo pokrywa�a wzorzysta pl�tanina "ob�ok�w-dla-przyjemnie-
ch�odnej-pogody". O tak, ta krata nie pozwoli zapomnie� si� i spa��...
I to nie ja b�d� trzyma� na barkach ten �wiat.
Odwr�ci�em g�ow�, zmuszaj�c planet�, by spocz�a pod moimi
nogami. Popatrzy�em na le��ce obok mnie nieruchome cia�o. M�-
czyzna �y�, ale niepr�dko si� ocknie.
- Kualkua, sko�czy�e�? - spyta�em g�o�no.
Tak. Wasze twarze i pokrywa sk�rna s� identyczne - odpar� bez-
g�o�nym szeptem symbiont.
Dzi�kuj�.
Upodobni� figur� ?
M�czyzna by� t�szy i wy�szy ode mnie. Upodobnienie by�o
nieg�upim pomys�em. Ale sama my�l o b�lu, jaki wywo�a przebudo-
wa cia�a, powodowa�a lekk� panik�.
Nie trzeba.
Przykucn��em i zacz��em �ci�ga� z Obcego ubranie. Dobrze, �e
oni lubi� lu�ne rzeczy.
Jak my�lisz, wyrwiemy si�? - spyta�em �yj�c� w moim ciele
istot�.
To mo�liwe.
Kualkua nie wie, co to takt, nie zna strachu przed �mierci�. Ostat-
nio zacz�o mi si� to podoba�.
W�o�y�em ubranie Obcego i wyprostowa�em si�. P� kilometra
dalej wida� by�o niskie zabudowania bez okien. Hangary? Warszta-
ty? Bazy paliwowe?
Mo�e jeszcze nie zniszczyli statku Rimera? - zada�em retorycz-
ne pytanie. - Dobrze by by�o nim wr�ci�...
Kualkua nie odpowiedzia�, ale o dziwo, wydawa�o mi si�, �e
wyczuwam jego emocje. Lekka ironia, sympatia i aprobata.
Czy to mo�liwe, by istoty wykorzystywane jako �ywe mechani-
zmy, jako pancerze i urz�dzenia naprowadzaj�ce torpedy, do tego
stopnia zbrata�y si� z technik�? Czy to mo�liwe, by sentymentalny
stosunek do statku Obcych by� dla nich zalet�?
- Pora do domu - powiedzia�em.
Je�eli si� go ma...
-A wy?
Kiedy�, dawno temu, nasza rasa nie zgodzi�a si� z decyzj� Kon-
klawe. Zbuntowali�my si�. Mieli�my swoj� planet�. Teraz jest tam
tylko py�.
W milczeniu patrzy�em na ziele� kosmoportu.
Id�, Piotrze. Masz dok�d wr�ci�.
- Mam nadziej� - powiedzia�em. - Mam nadziej�.
CZʌ� PIERWSZA
ZIEMIA
Rozdzia� 1
Czerwono-fioletowa eskadra Alari. Setki statk�w patroluj�-
cych granice Konklawe Galaktycznego.
Przez korpus statku, teraz przezroczysty, patrzy�em na rozsypa-
ne w niebie b�yskotki. Wystarczy�o, �ebym zatrzyma� wzrok na ja-
kim� konkretnym statku, a jego obraz powi�ksza� si�. Co tu du�o
gada�, techniki Geometrom mo�na by�o pozazdro�ci�.
Ale czy chodzi tylko o ni�?
Na mojej planecie s� rzeczy pot�niejsze ni� bro� - wola, si�a
ducha, przekonanie o w�asnej racji, solidarno��. Co Konklawe mo�e
przeciwstawi� cywilizacji Geometr�w? Swary i roz�am, niezadowo-
lenie s�abych ras, samozadowolenie i syto�� silnych. Ca�a ta chwiej-
na r�wnowaga runie w jednej chwili. Je�li do tego dojdzie dzia�al-
no�� regresor�w...
Kapitanie, nasz ruch jest ruchem wymuszonym.
- Podporz�dkuj si�.
Sytuacja jest niebezpieczna.
- Wszystko w porz�dku. Mam instrukcj�. To dla dobra Ojczy-
zny - przerwa�em statkowi.
Statku zwiadowczego, nale��cego niegdy� do Rimera, nie zna-
laz�em. Pewnie go zniszczyli - na wszelki wypadek. Mo�e to i le-
piej. Komputer, przechowuj�cy w sobie cz�� pami�ci Nicka, jego
spos�b prowadzenia rozmowy, jego wiersze i my�li, zacz��bym mimo
woli traktowa� jak �yw� istot�. A z t� now� maszyn�, nigdy do niko-
go nienale��c�, by�o �atwiej. Pok�adowi partnerzy Geometr�w s�
cholernie inteligentni, potrafi� reagowa� w spos�b niestandardowy
i prowadzi� swobodn� pogaw�dk�. Ale mimo wszystko nadal to tyl-
ko maszyny.
Prawdopodobnie by�a to s�uszna decyzja. Nie na darmo �adna
rasa Konklawe nie wykorzystuje - przynajmniej nie powszechnie -
systemu sztucznej inteligencji, wszyscy wol�korzysta� z us�ug Licz-
nik�w, Kualkua i innych w�sko wyspecjalizowanych istot. Ju� w sa-
mej my�li o stworzeniu innego rozumu, ewentualnego konkurenta,
jest co� przera�aj�cego. Tylko dlaczego Geometrzy, ze swoj� obse-
sj� na punkcie przyja�ni i wsp�lnoty, trac� podobn� szans�? Mo�e
kiedy do g�osu dochodzi instynkt samozachowawczy rasy, odpada
ideologiczna skorupa?
Bardzo niebezpieczna sytuacja - oznajmi� �a�o�nie statek.
- Podporz�dkuj si�. Przeprowadzamy misj� Przyja�ni.
Dobrze, �e ideologia jest dla nich najwa�niejsza. Je�li nawet
Geometrzy dopuszczali ewentualno�� porwania statku, nie pozwoli-
li maszynie odczuwa� podobnych w�tpliwo�ci. Z wy��czonymi sil-
nikami wp�yn�li�my w sam �rodek eskadry, pod statek flagowy. Mi-
n�� tydzie� od czasu, gdy zobaczy�em go po raz pierwszy. Wtedy
ogromny dysk budzi� politowanie. Podczas pr�by przej�cia statku
Geometr�w - ca�ego i nieuszkodzonego - Alari ponie�li ogromne
straty, ale zwyci�yli. Teraz flagowiec wygl�da� jak nowy. Gro�na
maszyna bojowa, kt�ra nie mo�e przegra�...
Kualkua, pomy�la�em, czy twoi rodacy uczestniczyli w remon-
cie?
Tak - pad�a bezg�o�na odpowied�. - Pomagali�my w strefach
paliwowych.
Przecie� to niebezpieczne nawet dla was.
I co z tego?
Wstrz�saj�ca oboj�tno�� wobec �mierci. Nieprawdopodobne.
Co� kry�o si� za tym niezwyk�ym zachowaniem amebokszta�tnych
istot, ale nikt nie wie, co takiego.
Po�rodku flagowca otworzy� si� luk. �adnych �luz, powietrze
utrzymywa�o pole si�owe. Spadali�my w otch�a�, a przynajmniej ta-
kie mia�em wra�enie. Potem poczu�em lekkie md�o�ci - pole grawi-
tacyjne statku zacz�o wsp�dzia�a�.
- Wy��czy� grawitacj� - rozkaza�em, gdy znale�li�my si� we-
wn�trz flagowca. - Wy��czy� wszystkie systemy obronne. Otwo-
rzy� kabin�.
Tym razem statek wykona� polecenie bez komentarzy, jakby zde-
cydowa�, �e nie czas �a�owa� r�, gdy p�on� lasy. Kabina si� otwo-
rzy�a i poczu�em lekki korzenny zapach obcego, nieludzkiego domu.
Przypominaj�cy jaskini� hangar flagowca by� sk�po o�wietlony, nie-
ruchome postacie Alari - ledwie widoczne.
Poczu�em si� nieswojo.
Tydzie� temu przedziera�em si� przez ich szeregi. Waleczny
bohater, niepami�taj�cy, kim jest, hojnie rozdaj�cy ciosy i wyma-
chuj�cy no�em... A przecie� na mojej drodze stali technicy i in�y-
nierowie, niemaj�cy poj�cia o walce wr�cz. Potrzebna by�a iluzja
walki - i tak� iluzj� stworzono. Gdyby przeciwko mnie wys�ano kil-
ku prawdziwych komandos�w w s�ynnych alaryjskich pancerzach,
na pewno bym si� nie przedar�.
Kosmate postacie wok� mnie czeka�y. Co czyta�em w ich spoj-
rzeniach? Zrozumienie? Przecie� wiedzieli, co ich czeka? Niena-
wi��, bo mia�em na r�kach krew ich towarzyszy? Ciekawo��, dla-
czego jednak wr�ci�em, przynosz�c informacje?
- Gdzie s� moi przyjaciele? - spyta�em, zeskakuj�c na pod�og�.
-Alari!
Milczenie. Przed szereg wyst�pi� czarny Alari w z�ocistej tunice.
- Dow�dco? - spyta�em.
- Witani na pok�adzie, Piotrze Chrumow - rzek� t�umacz Kual-
kua, ko�ysz�cy si� na szyi dow�dcy niczym potworna naro�l. - Cie-
szymy si�, �e uda�o ci si� wr�ci�.
W dw�ch miejscach na jego ciele widnia�y bia�e opaski, raczej
nienalez�ce do stroju. Pami�tka po moich ciosach?
- Gdzie s� moi przyjaciele? - powt�rzy�em pytanie.
- �pi�. Wed�ug waszego czasu teraz jest ich okres wypoczyn-
ku.
- To nic, obud�cie ich... Nie obra�� si� - powiedzia�em.
Je�li to by�a pu�apka Alari, to ju� po mnie, zd��y�em pomy�le�
i w tym momencie z odleg�ego tunelu wy�oni�y si� dwie ludzkie po-
stacie. Dani�ow i Masza. Biegli w moj� stron�, a ja czu�em, jak opa-
da ze mnie napi�cie.
Jednak mia�em dok�d wr�ci�.
Tylko dlaczego ich u�miechy s� takie... wymuszone?
- Piotrze! - Dani�ow chwyci� mnie w obj�cia potrz�sn��, zaj-
rza� w oczy. - Ty draniu! Wr�ci�e�!
Masza zachowywa�a si� bardziej pow�ci�gliwie. U�miecha�a si�,
co by�o dla niej niezwyk�e i sprawia�o, �e wygl�da�a o wiele �adniej.
- Witaj - powiedzia�a wyci�gaj�c r�k� i lekko dotykaj�c moje-
go ramienia. - To wspaniale, �e jeste�. Bardzo si� o ciebie bali�my.
Zerkn��em w stron� tunelu, ale nikt wi�cej stamt�d nie wyszed�.
- Gdzie dziadek? - zapyta�em zdumiony.
- �pi - odpowiedzia� szybko Dani�ow. - Teraz �pi.
Alari nie wtr�cali si�. Zamkni�ty kr�g kosmatych cia� z cieka-
wo�ci� obserwowa� nasze spotkanie. Odszuka�em wzrokiem dow�d-
c�.
- W czasie mojej ucieczki... ja...
- Zabi�e� trzech - powiedzia� dow�dca, nie czekaj�c, a� sko�-
cz�.
Czego si� w�a�ciwie spodziewa�em? Dobrze, �e tylko trzech.
Wok� byli nie-Przyjaciele, a jeniec, regresor Nick Rimer, wcale si�
z nimi nie cacka�...
Dani�ow lekko �cisn�� moj� d�o�.
- Dow�dco... - zacz��em.
Przeprosiny i pro�ba o przebaczenie zabrzmi�g�upio. To nie jest
wina, kt�r� mo�na odkupi� s�owami. Ale co mi pozostawa�o inne-
go?
- Piotrze Chmmow, jako przedstawiciel rasy Alari prosz� ci�
o wybaczenie - rzek� dow�dca.
Wpatrywa�em si� w b�yszcz�ce czarne oczy. Nie drwi�.
- Zmusili�my ci� do z�amania praw twojej cywilizacji - m�wi�
dalej dow�dca. - Musia�e� zabi� sprzymierze�c�w. Nasza wina jest
ogromna, ale nie mieli�my innego wyj�cia.
Jego s�owa, cho� tak bardzo zmienia�y sytuacj�, nie przynios�y
mi ulgi.
I mo�e dzi�ki temu mog�em nadal czu� dla siebie szacunek.
- Dow�dco, prosz� ras� Alari o przebaczenie- powiedzia�em. -
Szczerze �a�uj� tych, kt�rzy zgin�li.
Alari milcza�. Bez wzgl�du na r�nice pomi�dzy naszymi ko-
deksami etycznymi, Alari na pewno bardzo prze�y� �mier� cz�on-
k�w swojej za�ogi. W przeciwnym razie nie dowodzi�by flot�. W�a-
dza daje prawo przyjmowania ofiar i ��dania ich, ale nie zwalnia
z b�lu. Pod warunkiem �e nie jest tyrani�.
- Ich ofiara nie posz�a na marne, prawda? - zapyta� dow�dca. -
By�e� na planecie Geometr�w?
- Tak - wskaza�em r�k� sw�j statek. - Toprzecie� inna maszy-
na. Ten, kt�rym lecia�em poprzednio, zosta� rozmontowany i znisz-
czony.
- Dlaczego?
- By� w niewoli.
Dani�ow spojrza� triumfalnie na Masz�. Zacz��em podejrzewa�,
�e dziewczyna nie odm�wi�a sobie umieszczenia na statku Rimera
kilkunastu pluskiew.
- Dobrze, �e ty unikn��e� tego losu - rzek� dow�dca.
- Z trudem.
Alari pokr�ci� g�ow�. Zapewne na�ladowa� ludzki gest, ale przy
jego mysiej mordce wygl�da�o to komicznie.
- Czy cywilizacja Geometr�w mo�e sta� si� sprzymierze�cem
s�abych ras?
Dobre pytanie.
Po prostu pytanie roku.
- Mo�e sta� si� ich nowym panem - odpar�em. - Wch�onie nas.
Podaruje now� ideologi�. Przyjmie do swojego kr�gu.
- Nie mo�na zmieni� przemoc� ideologii rozwini�tego spo�e-
cze�stwa - odparowa� Alari.
- Cofni�cie si� w rozwoju to tylko kwestia czasu - oznajmi�em.
Czarne mysie oczy przewierca�y mnie na wylot. Potem dow�d-
ca popatrzy� na zebranych wok� Alari, kt�rzy zaraz rozbiegli si� na
wszystkie strony. W ci�gu dziesi�� sekund wymiot�o wszystkich.
- Chod�my, Piotrze. - Alari wyci�gn�� �ap� i lekko tr�ci� mnie
w bok. - Hangar nie jest odpowiednim miejscem na tak� rozmow�.
Czeka na ciebie pok�j raport�w.
- Raport�w czy przes�ucha�?
- Wszystko zale�y od sytuacji.
S�dz�c po rozmiarach pokoju, mog�y tu sk�ada� raporty s�onie.
Typowa dla statk�w Alari guzowata powierzchnia �cian mia�a
kolor pomara�czowy. Kilka segment�w o�wietleniowych dawa�o
s�abe, niepokoj�ce �wiat�o. Umo�ci�em si� na pochy�ym fotelu, p�-
le��c. Luk zamkn�� si� za mn�. Odnios�em niejasne wra�enie uwi�-
zienia.
- Pietia - us�ysza�em g�os Dani�owa. - Alari prosz� o pozwole-
nie puszczenia gazu.
- Jakiego znowu gazu?
- To s�aby trankwilizator. Powoduje uwolnienie wspomnie�.
Absolutnie nieszkodliwy.
Brzmia�o wystarczaj�co nieprzyjemnie. Wzruszy�em ramiona-
mi i popatrzy�em w sufit.
- Dobra.
Nie us�ysza�em �adnego d�wi�ku, nie poczu�em zapachu. Jedy-
nymi wra�eniami by�y lekki zawr�t g�owy i odczucie, �e �wiat�o sta-
�o si� ja�niejsze.
Nic, co by przypomina�o dzia�anie narkotyk�w. Pewnie Alari
si� przeliczyli i trankwilizator nie dzia�a na ludzi...
Potem poczu�em znudzenie. Ile czasu tu le��? Minut�, dwie?
Cholernie d�ugo! Nie wolno tak marnowa� cennego czasu! W ten
spos�b mo�na umrze� z nud�w! Zacz��em si� wierci�, walcz�c z pra-
gnieniem zerwania si� i opuszczenia pokoju.
- Piotrze - us�ysza�em g�os dow�dcy. - Opowiedz, co dzia�o si�
z tob�po ucieczce. Zacznij od momentu, gdy znalaz�e� si� na statku.
Jego pytanie wywo�a�o ulg�. Nareszcie mia�em jakie� zaj�cie!
- Nazywa�em si� Nick Rimer - powiedzia�em. - Poinformowa�
mnie o tym statek, wykorzystuj�c niewerbalny kana� ��czno�ci. By-
�em zwiadowc� i regresorem. Pierwsze jest zrozumia�e. Praca regre+
sora polega na przenikni�ciu do obcego spo�ecze�stwa i obni�eniu
poziomu jego rozwoju. To jakby etap wst�pny. P�niej nast�puje po-
nowny rozw�j danej cywilizacji, przebiegaj�cy ju� w�a�ciwym torem,
- Czym jest w�a�ciwy tor? - zapyta� Alari.
- To Przyja��. Wsp�lnota wszystkich cywilizacji, ich wsp�lna
kosmiczna ekspansja.
- W jakim celu?
- W celu Przyja�ni. Zamkni�ty cykl rozwoju. Cywilizacja jest
poch�aniana w celu poszukiwania i przy��czenia nowych.
Po chwili przerwy dow�dca zapyta�:
- Jaki to ma sens?
Co on taki t�py?
- �adnego.
- Czy rasa Geometr�w dominuje nad wch�oni�tymi rasami?
- Nie. Dominuje idea.
Do rozmowy w��czy� si� jeszcze kto�.
- Piotrze, opowiadaj dalej.
- Witaj, Kare�. - Nawet si� nie zdziwi�em, s�ysz�c Licznika. -
Gdzie m�j dziadek?
-Jest tutaj.
- Zawo�aj go.
Po kr�tkiej przerwie us�ysza�em:
- Dzie� dobry, Pietia.
- Dzie� dobry - powiedzia�em w sufit. - Z tob� wszystko w po-
rz�dku?
G�os dziadka by� zm�czony i wyprany z rado�ci.
- Tak, na ile to w og�le mo�liwe. Opowiadaj, ma�y. Jak sterowa-
�e� statkiem Geometr�w?
- Dawa�em og�lne wytyczne. On ma wystarczaj�co pot�ny sys-
tem wewn�trznej inteligencji. Tylko... wykastrowanej.
- Co przez to rozumiesz, Pietia?
- S�dz�, �e komputer statku znajduje si� o krok od posiadania
pe�nowarto�ciowego rozumu. Umie si� uczy�, ale z jakiego� powo-
du nie jest w stanie osi�gn�� samo�wiadomo�ci.
-Czyli tak, jak przypuszczali�my. To bardzo eleganckie i spryt-
ne rozwi�zanie, Pietia. Ich komputery nie staj� si� do ko�ca rozum-
ne, poniewa� ju� si� za takie uwa�aj�.
- Co takiego? - Chcia�em opowiada�, a nie pyta�, ale cieka-
wo�� wzi�a g�r�.
- Ma�o tego. W jakim� sensie... - dziadek zachichota� - .. .ka�-
dy komputer Geometr�w uwa�a si� za jedyn� rozumn� istot� we
wszech�wiecie. Za Boga. Przyjmuje rzeczywisto�� za gr� swojej
wyobra�ni. System o takiej mocy dawno doszed�by do samo�wiado-
mo�ci, gdyby nie uwa�a� tego zadania za wykonane.
- Niebezpieczna droga.
- Nie, Pietia. Wygodna. A mo�e jedyna mo�liwa. �aden wi�-
zie� nie b�dzie wyrywa� si� na wolno��, uwa�aj�c si� za wolnego.
- Tak si� ciesz�, �e ci� s�ysz�, dziadku - powiedzia�em po se-
kundzie milczenia. - Bardzo mi ciebie brakowa�o.
Zapad�a kr�tka, niezr�czna cisza. Zbyt wiele os�b s�ucha�o na-
szej rozmowy. Nie czas na sentymenty.
- Opowiadaj dalej, Piotrze - poprosi� dziadek. - Ten gaz powo-
duje gadatliwo�� i nieprzepart� ch�� dzielenia si� swoimi wiadomo-
�ciami. Nie m�cz si�.
- Geometrzy maj� bardzo dobre statki - podj��em po chwili. -
Nie wykorzystuj� skoku, ale szybko�� ich przemieszczania si� w po-
zaprzestrzeni przewy�sza mo�liwo�ci Konklawe. Poniewa� nie pa-
mi�ta�em, kim jestem, statek zacz�� dzia�a� zgodnie z instrukcj�...
Opowiada�em bardzo d�ugo. Czasami przerywali mi pytaniami
- Dani�ow, Masza, dziadek, dow�dca Alari... Niekt�re pytania do-
w�dcy wydawa�y mi si� naiwne; w ko�cu doszed�em do wniosku,
�e to pyta t�umacz Kualkua.
Najtrudniej by�o opowiedzie� o spo�ecze�stwie Geometr�w. Do
tej pory nie umiem traktowa� go jak obcego tworu, wi�c nie wiem, co
jest warte przekazania. Na przyk�ad brak instytucji rodziny to bardzo
interesuj�cy fakt, ale wspomnia�em o tym wy��cznie przypadkiem.
Poza tym wielu rzeczy po prostu nie wiedzia�em. Jak dzia�aj� kabiny
transportowe? "Czy to skok, przej�cie w inny wymiar czy proces ko-
piowania cia�a w nowym punkcie ze zniszczeniem orygina�u?" - py-
ta� Alari. Nie zna�em odpowiedzi. Od ostatniej wersji zrobi�o mi si�
nieswojo, ale musia�em przyzna�, �e jest bardzo prawdopodobna.
Gdy sko�czy�em opowie��, dzia�anie narkotyku prawie min�o.
Jaki� Alari przyni�s� mi tac� ze �niadaniem i oddali� si�. Usiad�em
w kucki i zacz��em je��, s�uchaj�c sporu. Nie przerwano ��czno�ci
pomi�dzy pokojem raport�w i pomieszczeniem, w kt�rym zebrali
si� "spiskowcy". To mnie ucieszy�o. W przeciwnym razie czu�bym
si� jak zwyk�y szpieg.
M�wi� g��wnie dziadek. Chyba wszyscy - i Alari, i Licznik -
uznali go za najwi�kszego eksperta od Geometr�w.
- To fenomenalna cywilizacja - m�wi� tonem prelegenta. - Za-
cznijmy od najwa�niejszego: na ich ojczystej planecie wyst�puj�
dwie rozumne rasy. Czy znamy takie precedensy?
- Tak. - Chyba by� to Alari, a nie t�umacz. - Zarejestrowano
kilka przypadk�w.
- Jaki by� efekt takiego wsp�istnienia? - zainteresowa� si� �ywo
dziadek.
- Jedna z ras zosta�a zniszczona w pocz�tkowym stadium roz-
woju. To, co wydarzy�o si� na planecie Geometr�w, jest co najmniej
banalne. Cywilizacja, znajduj�c si� na niskim poziomie rozwoju,
traktuje obc� rozumn� ras� jak konkurenta, kt�rego nale�y zlikwi-
dowa�.
Odnios�em wra�enie, �e Alari si� usprawiedliwia. Czy przypad-
kiem nie m�wi� teraz o swojej rasie?
- Ale tu mamy do czynienia z nieco innym wariantem. Obie
rasy by�y rozwini�te i ca�kowicie rozumne, a Geometrzy zwyci�yli
dzi�ki stworzeniu broni biologicznej. Jak na spo�ecze�stwo feudal-
ne, to wstrz�saj�cy post�p.
- To okre�lenie nie wydaje mi si� prawid�owe - odezwa�a si�
nieoczekiwanie Masza. Po chwili wahania z pewnym trudem wy-
krztusi�a: - Andrieju Walentynowiczu... owszem, spo�ecze�stwo
Geometr�w wyhamowa�o na etapie feudalnym, ale pod wieloma
wzgl�dami go przeros�o. Pami�ta pan, jak Pietia m�wi� o d�ugim
okresie izolacji na jednym kontynencie? Mo�na znale�� w tym pew-
ne podobie�stwa do spo�ecze�stwa japo�skiego. Przed�u�aj�ce si�
�redniowiecze, pozwalaj�ce osi�gn�� olbrzymi post�p w pewnych
dziedzinach nauki. Podstawa ich spo�ecze�stwa, czyli Opieku�czo��,
jest w tej sytuacji najzupe�niej naturalna.
Brawo, Masza! Pozwala sobie nie zgadza� si� z dziadkiem!
Dojrzewa dziewczyna, nie ma co...
Dopi�em kwaskowaty sok, po�o�y�em si� wygodnie i zamkn�-
�em oczy.
- A jednak, Masza, to mimo wszystko �redniowiecze. - Dzia-
dek nie da� si� zbi� z tropu. - W jednym masz racj�: �redniowiecze
typu azjatyckiego. Ich kultura powsta�a w�a�nie wed�ug azjatyckiej
linii rozwoju.
- Co to znaczy? - w��czy� si� Alari.
- W rozwoju ziemskiej cywilizacji - wyja�ni� dziadek - mo�na
wyodr�bni� dwa zasadnicze nurty: europejski, czyli zachodni i azja-
tycki, czyli wschodni. Kultura Zachodu jest ukierunkowana raczej
na jednostk�, konkretn� osobowo��, jej prawa i swobody. Wschod-
nia z zasady operuje kategoriami spo�ecze�stwa, pa�stwa. My nale-
�ymy do kultury zachodniej... taaak... mimo wszystko do zachod-
niej, wi�c wschodni� odbieramy jako obc�. Tworz�c modele
wymy�lonych spo�ecze�stw, bo tym zajmuje si� u nas literatura, na-
dajemy im cechy cywilizacji azjatyckiej. Sztywna struktura spo�ecz-
na, t�umienie wolno�ci jednostki... Wschodnia kultura, przeciwnie,
nadaje wymy�lonym spo�eczno�ciom cechy cywilizacji europejskiej.
- Dziwne, ze nie zlikwidowali�cie si� nawzajem - zauwa�y�
Alari. - A jakie spo�ecze�stwo dominuje obecnie na Ziemi?
- Zachodnie - oznajmi� z przekonaniem dziadek. - Chocia�
w chwili obecnej r�nice coraz bardziej si� zacieraj�. Cywilizacja
Geometr�w zbudowana jest na wyra�nie wschodniej podstawie.
- Ciekawe - powiedzia� Alari. - By�em przekonany, �e ziemska
cywilizacja to przyk�ad spo�ecze�stwa wybitnie strukturalnego.
W odr�nieniu, na przyk�ad, od naszego.
Kto� si� roze�mia�, chyba Dani�ow.
- Nic dziwnego - rzek� dziadek. - Obserwuj�c obc� spo�ecz-
no��, w pierwszej kolejno�ci dostrzegamy takie szczeg�y jak prze-
jawy porz�dku i zorganizowania.
- Czy w takim razie mo�na wyci�gn�� jakiekolwiek wnioski
o cywilizacji Geometr�w? - zapyta� dow�dca.
- Mo�na. Jeste�my sobie wystarczaj�co bliscy, by nie wchodzi-
�a w gr� ksenofobia. Zgodzisz si� ze mn�, Piotrze?
- Chyba tak, dziadku - powiedzia�em po chwili namys�u. - To oczy-
wi�cie nie jest ob�z koncentracyjny. Ale mimo wszystko, organizacja
ma tam zasadnicze znaczenie. Tylko �e nie istniej� organy represji,
wszystko opiera si� na ideologii.
- Cecha charakterystyczna wschodniego typu rozwoju - zgo-
dzi� si� dziadek. - To bardzo �le. Przy por�wnywalnych poziomach
rozwoju techniki, konflikt pomi�dzy wschodni�a zachodni� kultur�
prowadzi do nadzwyczaj smutnych konsekwencji. Gdyby przynaj-
mniej Konklawe potrafi�o stworzy� jak�� wsp�ln�, spajaj�c� wszyst-
kie rasy ideologi�...
- Populacja Geometr�w jest bardzo nieliczna, Andrieju Walen-
tynowiczu - w��czy� si� Dani�ow. - Je�li rzeczywi�cie dojdzie do
konfrontacji...
- Jakiej konfrontacji? - zapyta� z�o�liwie dziadek. - Gro�ne
eskadry Konklawe wyrusz�, by zbombardowa� planet� Geometr�w?
Daj�e spok�j! Nawet Ziemia potrafi�a prowadzi� pow�ci�gliw� po-
lityk�... My�la�e�, �e o tym nie wiem? Wahad�owce, za�adowane
bombami kobaltowymi i wodorowymi, wisz� na orbitach od dzie-
si�ciu lat. I Obcy o tym wiedz�. Dow�dco, a wy wiecie?
- Tak - odpar� kr�tko Alari.
Troch� si� stropi�em - szczerze m�wi�c, nigdy wcze�niej o tym
nie s�ysza�em.
- Poziom rozwoju determinuje typ konfliktu - kontynuowa� dzia-
dek. - Rasy Konklawe nie zaryzykuj� rozpocz�cia prawdziwej woj-
ny. Co najwy�ej wprowadz� strefy kwarantanny, podejm� pr�b� za-
mkni�cia Geometr�w, odizolowania ich. Czy uda si� to zrobi� z ras�,
kt�ra przeci�gn�a sw�j system gwiezdny przez ca�� Galaktyk�?
W�tpi�. Zacznie si� co� w rodzaju zimnej wojny. A wtedy Geome-
trzy mog� wygra�, stawiaj�c na pozytywne strony swojego spo�e-
cze�stwa i od�amy wa� od Konklawe kawa�ek po kawa�ku. Gdy odej-
dziemy my, Konklawe zostanie pozbawione szybkich przewo�nik�w.
Po odej�ciu Alari pot�ga bojowa spadnie o czterdzie�ci procent.
Odejd� Py��wce i dojdzie do kryzysu przemys�u g�rniczego. A je�li
silne rasy zrozumiej�to i jednak zdecyduj� si� na wojn�, Galaktyk�
czeka ca�kowita kl�ska. Zanim Geometrzy zgin�, zdusz� nas ataka-
mi si�owymi, a ich statki spal� wi�kszo�� zamieszkanych planet.
Zalej�je trucizn�, zgodnie ze swoj� tradycj�. Co mo�na przeciwsta-
wi� ma�emu, szybkiemu i doskonale chronionemu statkowi? Prze-
cie� wystarczy, �e zbli�y si� do planety i zrzuci w atmosfer� jedn�
jedyn� bomb� aerozolow�z wirusem. Za��my, �e Jenysh i wy, Ala-
ri, zetrzecie w py� ca�y system Geometr�w. Ale statki zostan� i b�d�
si� m�ci�. D�ugo. Bardzo d�ugo.
- Je�li ich statki wykorzystuj� energi� pr�ni, tak jak zak�ada-
my, to ich autonomiczno�� jest praktycznie nieograniczona - zauwa-
�y�a Masza.
Zapad�a cisza. W ko�cu Alari zapyta�:
- Andrieju Chrumow, czy uwa�asz, �e szczucie na siebie Kon-
klawe i Geometr�w jest bezcelowe?
-Na pewno niepotrzebne. Oni i tak s� antagonistami. Silne rasy
nie znios� istnienia osobnik�w sobie podobnych.
-Co wi�c proponujesz? Po czyjej stronie lepiej si� opowiedzie�?
Dziadek milcza�.
- Mimo wszystko po stronie Geometr�w - powiedzia� wreszcie,
a ja, kompletnie zaskoczony, wsta�em z fotela. - Ich etyka nie budzi
wprawdzie zbytnich nadziei, ale wtedy s�abe rasy b�d� mia�y szans�
przetrwa�. Trafi� pod panowanie nowego w�adcy, ale przetrwaj�.
Co to mia�o znaczy�? Rozgl�da�em si� wok�, jakbym m�g� zo-
baczy� ich przez �ciany. Czy dziadek naprawd� nie rozumie, dok�d
nas to zaprowadzi? Przecie� wszystko im wyja�ni�em! Owszem,
pocz�tkowo b�dziemy sprzymierze�cami, nawet przyjaci�mi. Cz��
s�abych ras wyrwie si� z Konklawe i zjednoczy wok� Geometr�w.
Ale przecie� oni nie ogranicz� si� do narzucenia ideologii Przyja�ni
i przy��czenia do utopii, kt�ra wyrwa�a si� w kosmos. Z punktu wi-
dzenia mieszka�c�w Ojczyzny �yjemy przecie� w spos�b absolut-
nie nieprawid�owy. Zdegraduj� nas tak cicho i spokojnie, �e nawet
tego nie zauwa�ymy. Opustoszej� kosmoporty, stan� fabryki, na
przyk�ad pod pretekstem regeneracji zniszczonego �rodowiska na-
turalnego. Potem Geometrzy dadz� nam swoich najlepszych we
wszech�wiecie Opiekun�w, �eby przy��czy� przysz�e pokolenia do
Wiedzy. Zastosuj� swoj� bioin�ynieri� do walki z naszymi choroba-
mi, a jednocze�nie z nadmiern� emocjonalno�ci� i agresj�. Po co ci
emocje, je�li d��ysz do Przyja�ni? Zabija� da si� nawet bez w�cie-
k�o�ci i nienawi�ci. Przeminie jedno pokolenie, potem drugie, tak
jak chcia�o Konklawe, i Ziemia stanie si� now� Ojczyzn� dla tych,
kt�rzy nie zdo�aj�ju� zrozumie� prawdziwego sensu tego s�owa.
- Dziadku... - wyszepta�em. Nie us�yszeli.
-Andrieju Chrumow, odnosz� wra�enie, �e zmieni� si� tw�j sto-
sunek do �ycia - rzek� dow�dca.
Dziadek zarechota�:
- Zapewne. Co w tym dziwnego? �ycie jest lepsze od �mierci,
w ka�dym przypadku. A wszystko, co us�yszeli�my od Pieti, po-
twierdza jedn� prawd�: walka z Geometrami to pewna �mier�.
- Dziadku! - krzykn��em. - Poczekaj! Jest jeszcze Cie�! Pa-
mi�tasz?
- Wrogowie Geometr�w?
- Tak! Ci, przed kt�rymi oni uciekli!
Nie widzia�em twarzy dziadka, ale wyobrazi�em sobie bardzo
wyra�nie jego pob�a�liwy u�miech.
- Pietia, wr�g Geometr�w wcale nie musi by� naszym przyja-
cielem. To po pierwsze. A po drugie, oni przebyli d�ug� drog�. Nie
s�dz�, by Cie� pod��y� za nimi.
- Za to my mo�emy dotrze� do Cienia!
My�la�em, �e dziadek westchnie ze zm�czeniem, jak zwykle,
gdy si� przy czym� upiera�em, ale powiedzia� tylko:
- Dotrze� do J�dra Galaktyki? Nie wiem nawet, czy to jest mo�li-
we pod wzgl�dem technicznym, poza tym jaki ma sens? Sens, Pie-
tia! Odnale�� nieznan� ras� i wskaza�, gdzie s� jej wrogowie? Czy
zechc� n�ka� Geometr�w? A je�li tak, to czy p�niej nie wezm� si�
za nas?
- Przecie� sam m�wi�e� o trzeciej sile! - zawo�a�em.
- To nie jest trzecia si�a, Pietia. To ju� czwarta. S�abe rasy, silne
rasy, Geometrzy, Cie�. Prawa spo�ecze�stw r�ni� si� od praw fizy-
ki. Je�li w astronomii problemem staje si� wsp�oddzia�ywanie
trzech cia�, to w polityce element nieokre�lonosci wprowadza czwar-
ty czynnik. Wystarczy dorzuci� do obecnej sytuacji problem Cie-
nia... bez wzgl�du na to, czym on w�a�ciwie jest... i nikt nie zdo�a
przewidzie� rezultatu.
- Ale je�li przewidywalny rezultat nam nie odpowiada? Dziad-
ku, oba warianty to �lepe uliczki. Mo�e warto spr�bowa� czego�
nowego?
- Nie wiem - odpar�. - Przecie� ja tam nie by�em, Pietia.
-Ale ja by�em!
Milczeli. Przeszed�em si� po pokoju i zapyta�em:
- M�g�bym st�d wyj��? Chyba ju� wszystko powiedzia�em.
Odpowiedzi� by�o niezr�czne milczenie. Potem dziadek popro-
si�:
- Poczekaj jeszcze chwil�, Pietia. Mamy konkretny pow�d...
sied� tam na razie.
Albo zamilkli, albo wy��czyli transmisj� d�wi�ku. Pewnie to
drugie.
Czy uwa�aj� mnie za podw�jnego agenta? Szykuj� si� do kon-
troli, sprawdzian�w i prze�wietle�, niczym Geometrzy? Ogarn�a
mnie z�o��. Przecie� w moim ciele siedzi Kualkua! Mogli zapyta�
jego!
My nigdy nie odpowiadamy na pytania, Piotrze.
Dlaczego? - zapyta�em w my�lach. Kualkua zacz�� rozmow�
sam i bez widocznej przyczyny, co by�o dla mnie niespodziank�.
Mogliby�my odpowiedzie� na zbyt wiele pyta�.
Nie rozumiem!
Alari rozumiej�...
Kualkua zawaha� si� i doda�:
Nie chodzi o ciebie, Piotrze. Oni ju� poddali ci� wszystkim mo�-
liwym kontrolom. Tylko, w odr�nieniu od Geometr�w, nie afiszo-
wali si� z tym.
Co� si� dzia�o. Co� dziwnego. Czy�by Kualkua mnie podpusz-
cza�? W odr�nieniu od przyjaci�!
Jakim cudem mo�ecie odpowiedzie� na wiele pyta�?
Milcza�.
Kualkua, ilu jest osobnik�w w waszej rasie?
Ju� wiesz.
Mo�e mi si� zdawa�o, albo chyba by� zadowolony, �e si� domy-
�li�em.
Tylko ty?
Kualkua milcza�. Nigdy nie dawa� bezpo�rednich odpowiedzi,
ale czasem pob�a�liwie odpowiada� milczeniem. Ma�e amebopodob-
ne Kualkua, sztony w kosmicznych rozgrywkach, pasywne, pozba-
wione celu �ycia istoty. Nie, nie istoty. Istota! Istota, kt�ra by�a jed-
n� ca�o�ci�. Zawsze. Nie ba�a si� �mierci, bo �mier� dla niej nie
istnia�a.
M�j Bo�e, c� go obchodzi w�adza silnych ras, ich pot�ga i tu-
pet, dyplomatyczne gierki, galaktyczne intrygi! Pozwala� si� bada�,
poniewa� utrata jednej kom�rki nie jest dla organizmu problemem.
By� jedn� ca�o�ci�, rozrzucon� po wszech�wiecie, �yj�c� w mecha-
nizmach, w obcych cia�ach, wygrzewaj�cych si� w cieple tysi�ca
s�o�c i patrz�cych na �wiat miliardami oczu! Jaka si�a, jakie prawa
�ycia pozwala�y tym rozdzielonym setkami parsek�w kawa�kom
galarety wsp�lnie my�le�? Jaki �wiat m�g� go zrodzi�?
Liczniki, Alari, Hiksoidowie, nawet Py��wce i Jenysh - wszy-
scy oni byli niemal ludzcy w por�wnaniu z Kualkua.
Przesun��em d�oni� po twarzy, przypominaj�c sobie, jak zr�cz-
nie Kualkua zmienia� moje cia�o. Jak �atwo by�o przyj�� to za co�
oczywistego i nale�nego! Czemu si� nie zastanowi�em, w jaki spos�b
omin�� prawo zachowania masy, zmieniaj�c mnie w Pierre'a i z po-
wrotem!
Nie b�j si�, Piotrze. Nie d��ymy do w�adzy.
Za�mia�em si�. Ten, kt�ry �y� w moim ciele, nie by� symbion-
tem. Stanowi� cz�� boga. Prawdziwego, niepotrzebuj�cego grom�w,
b�yskawic i starotestamentowych przykaza�... Nie, to nie tak. Kual-
kua nie pe�ni� roli boga - i nie pretendowa� do niej. Mo�na go raczej
por�wna� do si�y natury. By� staro�ytny i przedwieczny, jak wiatr,
�wiat�o, szept promieniowania reliktowego. Wiatr nie potrzebuje
w�adzy - je�li nawet chwyci�e� go w �agle, nie my�l, �e nim
dzisz. Po prostu przez chwil� jest wam po drodze.
Zapyta�em w my�lach:
Dlaczego m�wisz "my"? Przecie� jeste� jeden! �
C� znacz� s�owa, Piotrze?
Co znacz� s�owa? Pewnie nic. Ty jeste� jeden i ja jestem jeden.
Zawsze jeste�my samotni, bez wzgl�du na to, ile zarozumia�ych i am-
bitnych istot wchodzi w sk�ad rasy. Ka�dy z nas to odr�bna cywili-
zacja, ze swoimi prawami i swoj� samotno�ci�. A jednak nawet Ku-
alkua woli m�wi� "my"...
Podszed�em do drzwi - kawa�ka �ciany prawie nie do odr�nie-
nia od reszty, dotkn��em ich r�k�, nie wierz�c, �e nieznany mecha-
nizm zechce si� otworzy�.
Drzwi - niskie, na miar� Alari - wsun�y si� w �cian�.
W przestronnej sali dwaj Alari le�eli na swoich niskich fotelach
przed czym�, co prawdopodobnie s�u�y�o im za pulpit. Dla mnie
wygl�da�o to jak gigantyczny kryszta�, zwie�czony matowym, nie-
dzia�aj�cym ekranem. A mo�e dzia�aj�cym, tylko m�j wzrok nie by�
w stanie odbiera� obrazu? Szara sier�� Obcych zje�y�a si�, gdy mnie
zobaczyli. Na ich szyjach wisia�y Kualkua. Pi�knie.
- Musz� wydali� z organizmu odpady dzia�alno�ci �yciowej -
powiedzia�em. - Gdzie mo�na to zrobi�?
Historia powtarza si� jak farsa...
Jeden z Alari wsta� i podrepta� biegn�cym w dal tunelem. Drugi
powiedzia�:
- Prosz� i�� za nim.
Teraz nie by�em ju� je�cem, kt�rego nale�a�o (cho�by tylko po-
zornie) "trzyma� i nie puszcza�"; by�em nosicielem wa�nych infor-
macji i przedstawicielem rasy sprzymierze�c�w.
- To bardzo intymny proces, nie nale�y nikogo o tym powiada-
mia� - oznajmi�em.
Zostawiaj�c nieszcz�snego technika sam na sam z drobnym pro-
blemem etycznym, pod��y�em za moim przewodnikiem. Dwadzie-
�cia metr�w dalej, w miejscu, gdzie tunel si� rozwidla�, powiedzia-
�em:
- Zaprowad� mnie do przedstawicieli mojej rasy. Natychmiast.
Alari zawaha� si�. Nie wygl�da� na szeregowego przedstawicie-
la swojej rasy i z pewno�ci� wiedzia�, �e dzieje si� co� nieprzewi-
dzianego. Ale znajdowa� si� pod presj� dw�ch przekonuj�cych ar-
gument�w: pierwszym by� m�j do�� szacowny status, drugim -
wspomnienie krwawej ucieczki Nicka Rimera...
- Natychmiast! - warkn��em.
Alari odwr�ci� si� i poszed� w prawo. Ruszy�em za nim, patrz�c
na jego �miesznie zwisaj�cy zad i zje�on� sier�� na karku. Alari przy-
pomina� charta, kt�ry z�apa� trop.
Je�li zreszt� podobie�stwo nie jest przypadkowe i oni rzeczywi-
�cie pochodz� od gryzoni, zapach w ich �yciu odgrywa rol� niewie-
le wi�ksz� ni� w �yciu ludzi.
Przeszli�my kawa�ek drogi i w ko�cu Alari zatrzyma� si� przed
zamkni�tym lukiem. Popatrzy� na mnie z min� zbitego psa.
- Trwaj� wa�ne rozmowy... - b�kn��.
- W kt�rych musz� uczestniczy� - potwierdzi�em.
Ubawi�bym si�, gdyby wej�cie by�o zamkni�te. Ale widocznie
m�j przewodnik mia� wystarczaj�co wysoki status. Luk stan�� otwo-
rem.
- Nie, nie i jeszcze raz nie! - us�ysza�em g�os dziadka. - Nie
mog�. To zbyt du�y szok!
- Jaki szok, dziadku? - spyta�em, wchodz�c.
W moim m�zgu odezwa� si� Kualkua:
Czy naprawd� chcesz to wiedzie�, Piotrze?
Po raz pierwszy na statku Alari zobaczy�em ciep�e, soczyste ko-
lory. Owalna sala �ciany mia�a jasnor�owe, sufit o�lepiaj�co czer-
wony, a pod�og� purpurow�. Ca�kiem jak wn�trzno�ci jakiego� po-
twora... Alari dow�dca le�a� po�rodku, na siedzisku o bardzo
skomplikowanej konstrukcji. Obok sta�y trzy zwyczajne fotele, prze-
znaczone dla ludzi. Zaj�te by�y tylko dwa, siedzieli na nich Dani�ow
i Masza. Nieopodal Alari sta� Licznik, kt�ry wpatrywa� si� we mnie
z niemal ludzkim przera�eniem.
Dziadka nigdzie nie by�o.
Rozejrza�em si� i zapyta�em:
- Gdzie dziadek?
M�j przewodnik wycofywa� si� dyskretnie w stron� nadal otwar-
tego luku. No, nie�le mu si� oberwie... Pochwyci�em spojrzenie
Dani�owa, ale ten opu�ci� wzrok. Popatrzy�em na Masz�. Dziewczy-
na by�a zdenerwowana i blada.
- Dow�dco, gdzie jest Andriej Walentynowicz Chrumow? -
zapyta�em. - Gdzie m�j dziadek?
- To bardzo z�o�ony problem etyczny - odpar� Alari po chwili
wahania. - Obawiam si�, �e nie mam prawa odpowiedzie�, dop�ki
on nie podejmie decyzji.
- Kare�! Licznik! - Spojrza�em na reptiloida. - Gdzie dziadek?
Zapad�a cisza.
Przecie� ju� zrozumia�e� - odezwa� si� Kualkua.
- Pietia, nie mia�em innego wyj�cia - odpar� Licznik g�osem
dziadka.
Bydlaki!
- Co z dziadkiem?! - wrzasn��em. - Co mu zrobili�cie, dranie?
- Pietia, to ja - powiedzia� Licznik.
Zrobi�em krok w jego stron� - nie wiem, czy po to, �eby si�
upewni�, �e znajomy g�os p�ynie z nieludzkiego pyska, czy po to,
�eby udusi� obcego stwora, kt�ry pr�buje... pr�buje...
- Nie mia�em innego wyj�cia, Pietia - powt�rzy�... dziadek? -
Naprawd� nie mia�em.
Bezz�bna, usiana p�ytkami �uj�cymi paszcza otwiera�a si� ner-
wowo, z rozpaczliw� staranno�ci� artyku�uj�c d�wi�ki ludzkiej
mowy. W b��kitnych oczach Licznika zia�a pustka. Nic znajomego
i kochanego!
- Chcia�em si� ciebie doczeka�, Pietia - powiedzia� dziadek.
Nie wytrzyma�em. Nogi si� pode mn� ugi�y, �ciany drgn�y
i przechyli�y si� na bok, a pod�oga uderzy�a mnie w twarz.
Rozdzia� 2
Najlepiej patrze� w sufit. Nie ma sensu zamyka� oczu, bo
wtedy od razu przychodz� do g�owy r�ne my�li. A ja nie
chcia�em my�le�. O niczym. Znacznie �atwiej znale�� na suficie ja-
ki� punkt i nie odrywa� od niego wzroku.
�atwiej. 1 l�ej. Mo�na s�ucha� g�osu dziadka p�yn�cego z pyska
Licznika i zapomnie� o tym, co si� sta�o.
- Wylew krwi do m�zgu, Piotrze. Udar. Nigdy nie wyklucza�em
takiej mo�liwo�ci, ale wypad�a bardzo nie w por�. M�g�bym prze-
�y� najwy�ej dob�...
G�os dziadka by� spokojny. Nie dlatego, �e tkwi� teraz w ciele
Karela. M�wi�by tak samo sucho i bez emocji, gdyby le�a� sparali-
�owany w ��ku. Zapewne tym samym tonem zgodzi� si� na propo-
zycj� Licznika...
- Dani�ow zaakceptowa� moj� decyzj� od razu. Masza... sam
widzisz, prawie ze mn� nie rozmawia. To nic, przywyknie.
- Jak to si� sta�o? - spyta�em z chorobliw� ciekawo�ci�.
- U�piono mnie. Kare� twierdzi, �e w przeciwnym razie zwario-
wa�bym podczas przenoszenia �wiadomo�ci. A tak... zasypiasz
w starym ciele i budzisz si� w nowym.
- Ba�e� si�, dziadku? - zapyta�em i od razu skarci�em si� za
g�upie pytanie. Ale dziadek odpowiedzia� spokojnie:
- Nie bardzo. W ko�cu od dawna szykowa�em si�, �eby.. .hm...
odej�� zupe�nie. A to, co si� sta�o, by�o ca�kiem niez�ym wariantem.
Ci�ko tylko przyzwyczai� si� do nowego wzroku. Gdyby� wiedzia�,
jak ja ci� teraz widz�... Bardzo �mieszne. Do tych... eee... �apek
te� trudno przywykn��. No i musz� chodzi� na czworakach. Zreszt�
staram si� nie porusza�, tym zajmuje si� Kare�.
- Ty... wy... mo�ecie si� komunikowa�? Bezpo�rednio? Czy-
tasz jego my�li?...
- Nie. Jak rozumiem, Kare� wydzieli� mojej �wiadomo�ci pe-
wien odcinek swojego m�zgu - o�ywi� si� dziadek. - Niezwykle
interesuj�ca rasa, Piotrze! Co za ogromne mo�liwo�ci! Na przy-
k�ad...
Je�li nie patrzy si� na reptiloida, wszystko jest w porz�dku. Dzia-
dek po prostu omawia abstrakcyjny problem: co czuje cz�owiek, kt�-
ry znalaz� si� w nieludzkim ciele, w dodatku nie jako pe�noprawny
w�a�ciciel, lecz przypadkowy go��...
Gdy by�em ma�y, zachorowa�em na odr�. Niewielu dzieciakom
udaje si� w og�le nie chorowa�. �zawi�y mi oczy, nie mog�em pa-
trze� na �wiat�o, le�a�em w zaciemnionym pokoju i martwi�em si�,
�e dziadek zabra� mi komputer... �eby mnie nie kusi�o. Zamiast tego
kupi� i zainstalowa� muzyczn� maszyneri�, strasznie nowoczesn�,
z mn�stwem mo�liwo�ci. Le��c sobie w ��ku, po omacku manipulo-
wa�em pilotem. Do tej pory pami�tam dotyk wszystkich przycisk�w...
i rado��, gdy naci�ni�cie kolejnego wy�awia�o w eterze jak�� stacj�
albo uruchamia�o CD. Ale najlepiej by�o, kiedy dziadek przycho-
dzi�, �eby ze mn� porozmawia�. Pierwszego dnia, gdy zapyta�em
go, dlaczego nie mo�na szybko wyleczy� si� z odry, wyg�osi� dzie-
si�ciominutowy wyk�ad na temat tej choroby. Nie s�dz�, �eby inte-
resowa� si� tym zagadnieniem wcze�niej, ale gdy zachorowa�em,
wnikni�cie w istot� problemu zaj�o mu p� godziny.
- Infekcja wirusowa, Pit - m�wi�. Wtedy lubi� nazywa� mnie
Pit. -Na tym froncie medycyna nie mo�e pochwali� si� zbyt du�ymi
osi�gni�ciami. Podobno Obcy maj� skuteczne preparaty do walki
z wirusami, ale nie maj� zamiaru si� z nami dzieli�... Teraz zosta�
zaatakowany tw�j uk�ad limfatyczny. Pami�tasz, jak czytali�my
ksi��k�: Jak wszystko jest urz�dzone w moim wn�trzu? Wirus za-
gnie�dzi� si� r�wnie� w uk�adzie odporno�ciowym, ale tym ju� so-
bie g�owy nie zawracaj. To nic strasznego, sam w dzieci�stwie cho-
rowa�em na odr�.
- Nie umr�? - zapyta�em, poniewa� nagle poczu�em strach.
- Je�li nie dojdzie do ostrego podtward�wkowego zapalenia
m�zgu, to na pewno nie - pocieszy� mnie dziadek. - A to jest bardzo
ma�o prawdopodobne.
- A co to takiego to zapalenie?
Dziadek wyja�ni� mi szczeg�owo. Wtedy nie wytrzyma�em
i rozp�aka�em si�. Krzycza�em, �e nie chc� o niczym wiedzie� i �e
wola�bym, �eby mi nic nie m�wi�...
Dziadek po�o�y� mi ch�odn� d�o� na czole, poczeka�, a� si� tro-
ch� uspokoj� i powiedzia�:
- Nie masz racji, Pit. Strach bierze si� z niewiedzy. To jedyny
strach, na kt�ry mo�na sobie pozwoli�. A gdy ju� wiesz, nie nale�y si�
ba�. Mo�na znienawidzi� chorob� i gardzi� ni�, ale nie wolno si� ba�.
- A czy ty, jak by�e� ma�y i chorowa�e�, to si� nie ba�e�? - zawo-
�a�em ura�ony.
- Ba�em si� - przyzna� dziadek po chwili milczenia. - Ale nie
mia�em racji...
Teraz mia� racj�. Teraz si� nie ba�.
Albo by� wystarczaj�co silny, by tego nie okaza�. To, co si� z nim
sta�o, traktowa� jak przypadek akademicki, o' kt�rym opowiada�
wstrz��ni�tym kolegom akademikom. Na pewno zreszt� zrobi to
z ogromn� przyjemno�ci�, je�li tylko uda mu si� nak�oni� Licznika
do powrotu na Ziemi�. Wejdzie na katedr�, wyszczerzy si�, spogl�-
daj�c z satysfakcj� na poblad�e twarze skoblist�w, egzobiolog�w,
Icsenopsycholog�w, pozaziemskich lingwist�w, kosmit�w dyploma-
t�w... i zaszczeka: "By� mo�e wyda si� to dziwne, ale jestem tym
samym starym piernikiem Andriejem Chrumowem, tylko w potwor-
nym ciele reptiloida..."
- By� mo�e to dziwne, ale jestem tym samym Andriejem Chru-
inowem, chocia� przypominam warana- powiedzia� dziadek. -1 je-
�li Kare� nie zdecyduje si� wyczy�ci� mojej pami�ci, czeka mnie
jeszcze d�ugie �ycie...
- Prze�yjesz mnie, dziadku - zapewni�em.
- Mo�liwe - przyzna� lekko dziadek.
Zerkn��em na dziadka... na Karela. Licznik le�a� na pod�odze.
Gdyby by� zwyk�ym reptiloidem, usiad�by na oparciu ��ka.
- Co on robi, gdy ty jeste�... na zewn�trz?
- Nie wiem, Pietia - powiedzia� dziadek. - Ale wydaje mi si�,
�e nawet podoba mu si� ta sytuacja. Zawsze mia� dwie �wiadomo�ci
i nie s�dz�, by �wiat zewn�trzny zajmowa� go bardziej ni� wewn�trz-
ny. Inny na miejscu Licznika wpad�by w schizofreni�, ajemu wszyst-
ko jedno...
- A tobie, dziadku?
- Mnie?
Chyba chcia� westchn��, ale w ciele Licznika nie by�o to proste.
- Pietia, w pewnym wieku takie drobne niewygody, jak sztywne
stawy, gasn�cy wzrok czy, na przyk�ad, przebywanie w nieludzkim
ciele ust�puj� wobec mo�liwo�ci �ycia.
- Jak b�dziesz �y� dalej, dziadku? - zapyta�em cicho. - Tutaj...
tutaj jeste�my tylko my i Alari. Ale na Ziemi?
- A jak cz�sto wychodzi�em z domu w ostatnich latach? - odpo-
wiedzia� pytaniem dziadek.
- Ale Licznik zechce...
- Zaproponowa� mi kompromis. Przez pi��dziesi�t lat b�dzie-
my przebywa� na Ziemi. Kare� zostanie ambasadorem Licznik�w.
Potem przez p� wiekuj� b�d� ambasadorem ludzko�ci... i tak na
ich planecie cz�owiek nie zdo�a prze�y�. I od nowa.
To by�a bardzo, ale to bardzo hojna propozycja. Nie tylko dla
dziadka, ale i dla ca�ej Ziemi. Kontakty dyplomatyczne to jako�cio-
wo nowy poziom w stosunkach z ras� Konklawe.
W ko�cu dotar� do mnie ca�y sens jego s��w.
- Jak d�ugo �yj� Liczniki, dziadku?
- Bardzo d�ugo, Pietia - odpowiedzia� nie od razu. - Znacznie
d�u�ej ni� my.
- Dowiedzia�e� si� czego� o ich �wiecie?
W tym momencie wygl�d reptiloida zmieni� si� niezauwa�alnie.
Poruszy� g�ow�, przeci�gn�� si� i ostro powiedzia�:
- Piotrze, bardzo prosz�, �eby nie porusza� tego tematu.
Chwil� p�niej Kare� "wycofa� si�", schowa� w drugiej warstwie
swojej �wiadomo�ci. Aleja czu�em si�, jakby kto� mnie obla� wrz�t-
kiem. Okaza�o si�, �e nie rozmawiam z dziadkiem - a raczej nie
tylko z nim. Licznik przez ca�y czas by� "obok". S�ucha�, patrzy�
i wyci�ga� wnioski.
- Niewygodnie wynajmowa� pok�j w mieszkaniu o szklanych
�cianach - skomentowa� dziadek - tym razem na pewno on...
By�a jaka� zjadliwa ironia w tym, �e w�a�nie Andriej Chrumow
mia� odt�d �y� w ciele Obcego. �y� wiele d�ugich lat.
Usiad�em na ��ku i popatrzy�em na reptiloida. Zostawiono nas
we dw�ch (czy raczej we trzech), �eby�my mogli rozwi�za� rodzin-
ne konflikty. Niestety, w pewnym przypadkach lepiej nie pr�bowa�
rozwi�zywa� problemu, po prostu dlatego, �e rozwi�zanie go jest
niemo�liwe.
- Dziadku, jaka jest twoja decyzja? Mam na my�li Geometr�w.
- Dalsze decyzje podejmowa� b�d� ci, kt�rzy maj� do tego pra-
wo - odpowiedzia� po prostu. - Przedstawi� swoje sugestie, ale po
czyjej stronie opowie si� Ziemia, to nie zale�y ode mnie. Mam jed-
nak nadziej�, �e po stronie Geometr�w.
- Dziadku, to b��d.
- Piotrze! - Reptiloid szarpn�� si� w daremnej pr�bie okazania
ludzkiego oburzenia. - Wszystko, co nam opowiedzia�e�, nie wy-
kracza poza ramy normalnego spo�ecze�stwa.
- Wykracza - powiedzia�em twardo. -1 to bardzo daleko.
- Piotrze, kieruj� tob� emocje. Oburzy�a ci� ich struktura w�a-
dzy? W�adzy opartej na wychowaniu?
- To te�. Widzisz, ten system nie daje ci �adnych szans. W cza-
sach ka�dej tyranii i ka�dej dyktatury zawsze na marginesie spo�e-
cze�stwa istnieje opozycja. To naturalne. Dop�ki istnieje podzia�
�wiata na zewn�trzny - wrogi, i wewn�trzny - rodzin�, zawsze ist-
niej� dwie logiki, dwa modele zachowania... A nawet trzy - nie
mog�em si� powstrzyma�. - Na styku dw�ch-system�w powstaje
indywidualna osobowo��, konglomerat spo�ecze�stwa i dziedzicz-
no�ci. To daje wolno��. �wiat, kt�ry zniszczy� rodzin�, staje si�
monolitem. Nie istniej�tam konflikty ani podw�jna moralno��. Ale
tak�e wolno�� jako taka...
- Widz�, �e wychowa�em ci� na swoje nieszcz�cie - podsumo-
wa� dziadek. - Co mi z tego przysz�o?
- Nie prosi�em, �eby� mnie wychowywa� - powiedzia�em.
- To cios poni�ej pasa, Pit.
Dziecinne imi� nie wzruszy�o mnie.
- Nie masz ju� pasa, pragn� zauwa�y�. Dziadku, bez wzgl�du
na wszystko, wpoi�e� mi, �e mam prawo podejmowania decyzji.
Wolno��, tak? Tego chcia�e�? A ja jestem pewien, �e �wiat Geome-
tr�w nie przyniesie Ziemi nic dobrego.
- Piotrze, widzia�e� tam u nich n�dzarzy?
Milcza�em. Co mog�em powiedzie�? Dziadek postanowi� wzmoc-
ni� efekt:
- Bandyt�w, przest�pc�w?
- Widzia�em. Siedzia�em w obozie koncentracyjnym.
- Je�li wierzy� twoim opisom, ten ob�z to ca�kiem przyjemne
miejsce, Pietia! Miliony ludzi na Ziemi �yj� w znacznie gorszych
warunkach. Widzia�e� obozy uciekinier�w pod Rostowem? Albo
m�odzie�owe osiedla pracy na Syberii? - dziadek poni�s� g�os, wy-
ciskaj�c z gard�a reptiloida wszystko, co si� da�o. - Obejrza�e� dru-
g� stron� obcej planety, po czym twoja w�asna planeta wyda�a ci si�
s�odsza ni� mi�d? Opami�taj si�, Pietia! Ziemia nie jest bynajmniej
tym kurortem, za kt�ry przywyk�e� j� uwa�a�!
Przypomnia�em sobie bezkresn� zimn� tundr� Ojczyzny, �a�cuch
wie� stra�niczych i Zwinnych Przyjaci�. Historyka Agarda Tarai, kt�-
ry zbyt du�o wiedzia�, ale nawet wtedy nie umia� zaprotestowa�. I przy-
pomnia�em sobie �a�ni� - jakby na zasadzie kontrastu. Rozpalony
wiatr i t�um ludzi, kt�rzy boj� si� dotyku drugiego cz�owieka. 1 ch�op-
cy z internatu Bia�e Morze - wspaniali, czupurni ch�opcy, kt�rych
ostro�nie i z mi�o�ci� zmieni� we wspania�e, pos�uszne roboty.
- Ziemia to raj - powiedzia�em. - Uwierz mi, dziadku.
Wzdrygn�� si�, s�ysz�c m�j ton. Pokr�ci� tr�jk�tn� g�ow� i po-
wiedzia�:
- Zetkni�cie utopii z rzeczywisto�ci� zawsze prowadzi do de-
formacji. Utopia ulega wypaczeniu, ale...
- Nie, dziadku. To nie utopia ulega deformacji, lecz rzeczywi-
sto��.
- Co ci� najbardziej oburzy�o w ich �wiecie, Pit? - zapyta� dzia-
dek po kr�tkiej przerwie.
To by�o jak pozdrowienia z dzieci�stwa. Sztuka odnalezienia rze-
czy najwa�niejszej, umiej�tno��, kt�rej tak d�ugo uczy� mnie dziadek.
"Nie j�cz, tylko powiedz, co konkretnie ci� boli! Nie rzucaj ksi��k�,
m�w, czego nie rozumiesz! Nie rycz, przypomnij sobie, jak rozbili
ci nos!"
- Opiekunowie. Ich pewno�� siebie. Ich... ich nieprzeparte pra-
gnienie czynienia dobra.
Dziadek bardzo naturalnie j�kn��:
- Czemu si� tak nakr�casz, Pietia? Przecie� to dobrze, gdy lu-
dzie wierz� w swoje racje! Gdy chc� wychowywa� dzieci! Dobrzy
nauczyciele, oto czego brakuje naszemu spo�ecze�stwu!
Nagle przypomnia�em sobie Taga i odpowiedzia�em, wzrusza-
j�c ramionami:
- Dzieci nie potrzebuj� dobrych nauczycieli. Potrzebuj� dobrych
rodzic�w.
Dziadek nieoczekiwanie zachichota�.
- Pietia, zawsze szokowa�y mnie luki w twojej wiedzy i umiej�t-
no�� wype�niania ich. Teraz spierasz si� z autorytetami...
- Spieranie si� z autorytetami to tradycja. Taki ju� los autoryte-
t�w.
- Gdybym wiedzia� o tym wcze�niej... - zacz�� dziadek. - No,
dobrze. Czego ty chcesz, Pietia?
- Cie�, dziadku. Musz� wyruszy�...
- Dlaczego w�a�nie ty?
- Znam Geometr�w, a to znaczy, �e zdo�am rozpozna� ich wro-
g�w.
- Jak ty sobie wyobra�asz tak� podr�? Taki skok? Trzyna�cie
tysi�cy lat �wietlnych dzielimy na dwana�cie i trzy dziesi�te... No,
ca�kiem nie�le, zaledwie trzy tysi�ce skok�w! Plus dwugodzinna
przerwa mi�dzy skokami... wychodzi, �e dotrzemy tam za osiem
miesi�cy. Jak my�lisz, Pietia, czy to mo�liwe?
Oho, dziadek si� zdenerwowa�.
- Nie - przyzna�em. - Nawet je�li Alari umieszcz� na waha-
d�owcu swoje generatory... To zbyt d�ugo. Nie mamy tyle czasu.
Nie m�wi�c ju� o tym, �e nikt nie wytrzyma tylu skok�w. Ja sam
zwariuj� przy setnym.
- No to w czym rzecz? Nie mamy nawet czysto technicznej
mo�liwo�ci dotarcia do J�dra!
- Mamy. Statek Geometr�w.
Dziadek zamilk�.
- Oni stosuj�ruch przez przestrze� - wyja�ni�em. - Tak jak Ala-
ri i inne rasy. Tylko �e dodatkowo wykorzystuj�zasad� sta�ego przy-
spieszenia. Im wi�ksza odleg�o��, tym wi�ksza szybko��. By� mo�e
przy odleg�o�ci dziesi�ciu parsek�w jumper by�by szybszy. Ale je�li
mowa o odleg�o�ci dziesi�ciu kiloparsek�w... niczego lepszego nie
znajdziemy.
- Dlaczego tak s�dzisz, Pietia? - Dziadek wydawa� si� stropio-
ny.
Westchn��em.
- Przestrze� jest jak tkanina, dziadku. Mo�emy sun�� po niej,
ograniczeni pr�dko�ci� �wiat�a. Mo�emy tez z�o�y� tkanin� i prze-
skoczy� z punktu do punktu; to w�a�nie jest skok. Zak�adki s� za-
wsze jednakowe, nic na to nie poradzimy, a efekt szoku jest nieunik-
niony; energia nie przenosi si� razem z materi�. Wszystkie inne rasy
wykorzystuj� pozaprzestrze�, hiperprzestrze�, podprze