3780

Szczegóły
Tytuł 3780
Rozszerzenie: PDF
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres [email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.

3780 PDF - Pobierz:

Pobierz PDF

 

Zobacz podgląd pliku o nazwie 3780 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.

3780 - podejrzyj 20 pierwszych stron:

J�zef Hen Nowolipie Tower Press 2000 Copyright by Tower Press, Gda�sk 2000 4 Ewie i Tomkowi 5 S�oneczna plama Obok by� ojciec. Trzyma� mnie za r�k�, rozmawiaj�c z jakim� towarzystwem, a matka � tak, mama te� tam by�a � ja za� przypatrywa�em si� du�ej jasnej plamie, kt�ra ko�ysa�a si� na chropowatej �cianie domu. Musia�em si� okropnie nudzi�, skoro ta plama od s�o�ca tak mnie zaciekawi�a, a mo�e ona naprawd� by�a niezwyk�a. Ta jasna plama na szarym murze to jest najdawniejszy obraz, jaki pami�tam. To od tej chwili mam �wiadomo��, �e jestem. Utrwali�a mi si� ta scena jak fragment filmu, kt�ry nagle zatrzyma� si� w biegu. Zdaje si�, �e ju� wtedy wiedzia�em, gdzie si� znajdujemy: na bazarze ��cz�cym Nowolipie z Lesznem. Musia�a by� sobota, bo dooko�a by�o pusto, stragany zamkni�te. Tak, na pewno by�a sobota (my�l� sobie dzisiaj, kiedy o tym pisz�), bo inaczej sk�d by si� wzi�� ojciec, w ka�dy inny dzie� nie mia�by na taki spacer czasu. A je�li sobota, to znaczy, �e szli�my przez bazar do babci na Soln� (tej ulicy ju� nie ma). By�o zimno, ja w paletku, pewno jesie� (wi�c mam oko�o dw�ch lat), s�oneczna plama na szarym chropowatym tynku raz wi�ksza, raz mniejsza, wi�c chyba wiatr p�dzi� chmury, pomi�dzy kt�rymi otwiera�y si� prze�wity na czyste niebo. Sta�em twarz� w kierunku Leszna, s�oneczna plama ko�ysa�a si� na murze po mojej prawej r�ce, mog� wi�c dzi� nawet z grubsza okre�li�, kt�ra to by�a godzina � jedenasta chyba � wszystko si� zgadza, szli�my do babci Hamplowej na czulent, a czulent by� zawsze o dwunastej. A tam, w mieszkaniu na Solnej 9, b�dzie �askotanie brody dziadka i wilgotne poca�unki babci, kt�rych dziecko nie lubi, jej zachwyty, po kt�rych musia�o nast�pi� opryskiwanie kropelkami �liny: �tfu, tfu, od z�ego oka!� Bardzo dziwne by�o to mieszkanie dziadk�w, tak inne od naszego, wchodzi�o si� przez kuchni�, w kt�rej sta�o ��ko cioci Sabiny, t�giej, piersiastej dziewczyny o mlecznej cerze, a potem by� d�ugi pok�j, tylko jeden, i doprawdy nie wiem, jakim cudem wszystko si� tam mie�ci�o: okr�g�y rozsuwany w miar� potrzeby st�, krzes�a, kredens, szafy, komoda, a przede wszystkim dwa drewniane ��ka stoj�ce wzd�u� �ciany, g�owami do siebie; chyba dlatego tak ustawione, �eby by�o przyzwoiciej, bo widzia�em podobnie stoj�ce ��ka i w niekt�rych innych �ydowskich domach, gdzie gospodarze byli ju� w podesz�ym wieku, nie wypada�o chyba, �eby dziadek i babka spali obok siebie. Z pokoju wychodzi�o si� na balkon, na kt�rym czu�em si� niezbyt pewnie. My�my mieszkali na trzecim pi�trze, a babcia i dziadek na pierwszym, wi�c ich balkon by� bli�ej ziemi ni� nasz, i ja to tak odczuwa�em, jakby ziemia ku mnie podp�ywa�a. To, �e na balkonie pierwszego pi�tra czu�em si� nieswojo i na czwartym pi�trze u Basiuk�w te� si� czu�em dziwnie, a tylko u nas na trzecim wszystko by�o jak trzeba, �wiadczy o tym, �e l�k u dziecka wzbudza nie tyle wysoko��, ile inno��. U nas jest zawsze tak, jak powinno by�, i je�li u s�siad�w jest inaczej � w kuchni, przy stole czy w sypialni � to to si� wydaje dziwne. Jako� nie w porz�dku. Trzeba powiedzie� � nie kr�puj�c si� pos�dze� o megalomani� � �e od tego sobotniego popo�udnia na bazarze nie tylko ja jestem, ale i �wiat jest. Bo przecie� skoro my trwamy w niebycie, to i �wiat trwa w niebycie. Nigdy by ten �wiat nie sta� si� rzeczywisto�ci�, gdybym si� nie by� urodzi�. A� strach o tym pomy�le�. Mo�emy �wiatu wybaczy�, �e b�dzie trwa� bez nas, nawet pragniemy, �eby trwa� (i zachowa� jak�� pami�� o nas), ale czasem trudniej darowa� �wiatu, �e tak d�ugo by� oboj�tny na to, �e nas nie by�o. Moja mama wcale si� nie przejmowa�a tym, �e �wiat beze mnie nie istnieje � uwa�a�a, �e jak najbardziej jest, skoro i ona jest � mia�a ju� troje dzieci, i kiedy jeszcze raz zasz�a w ci���, nie zachwyci�o jej to bynajmniej. Skaka�a ze sto�u � sama mi to p�niej opowiada�a � 6 �eby mnie si� pozby�, ale si� nie uda�o, trzyma�em si� mocno �ycia. �wiat upar� si�, �eby przeze mnie zaistnie�. Mama by�a wielk� mi�o�niczk� teatru, i to w teatrze chwyci�y j� b�le porodowe. Odwieziono j� doro�k� do domu, zawo�ano akuszerk�, pani� Basiukow�, kt�ra mieszka�a nad nami � i tak przyszed�em na �wiat w noc z 7 na 8 listopada 1923 roku. Dopiero grubo po wojnie, w Polsce rz�dzonej przez marksist�w, dowiedzia�em si�, �e jestem spod znaku Skorpiona i jak w zwi�zku z tym powinien si� uk�ada� m�j los i charakter. W naszym otoczeniu nikt znakami zodiaku si� nie zajmowa�. Za to m�wiono, �e skoro urodzi�em si� z wtorku na �rod�, to mam by� m�dry i bogaty. Nie bardzo si� to sprawdzi�o. Pani Basiukowa, wysoka, chuda jak tyka energiczna pani, jeszcze nieraz schodzi�a do nas odbiera� u po�o�nicy dziecko, bo na przyk�ad ciocia Sabina po wyj�ciu za m�� u nas urodzi�a Halink�, a potem Mareczka. Ciocia lubi�a sobie powrzeszcze�, krzycza�a do nas przez �cian�: �Odmawiajcie psalmy! Ch�opcy, miejcie lito��, psalmy!� I p�niej ulubion� nasz� zabaw�, moj� i starszego brata, by�o odgrywanie porodu, on wrzeszcza�, a ja wy�piewywa�em psalmy w�asnej kompozycji. Moje starsze rodze�stwo to by�y dwie siostry i w�a�nie ten brat, wi�c w ko�cu rodzice ucieszyli si�, �e przyszed� na �wiat drugi syn. Ludzie im zazdro�cili, �e tak to si� u�o�y�o, po parze, a w og�le twierdzono, �e nie mog�o by� inaczej, bo w naszym domu przy ulicy Nowolipie 53 rodzili si� sami ch�opcy. (Moje siostry przysz�y na �wiat, kiedy rodzice mieszkali gdzie indziej). Konowie mieli trzech syn�w, Gorynowie trzech, Rozenkierowie trzech, Kacowie a� czterech � od parteru a� po pi�te pi�tro sami ch�opcy. Krzy�ewscy, ci z czwartego pi�tra, mieli wprawdzie, pr�cz dw�ch przystojnych syn�w, jeszcze pi�kn� c�rk�, kt�ra zrobi�a karier�, bo wysz�a za m�� za pu�kownika i wcale nie kr�powa�a si� przychodzi� z nim do swojego ojca szewca, ale ona, tak samo jak moje siostry, te� urodzi�a si� nie w tym domu. W osiem dni po moich narodzinach rodzice wydali uczt�, jak ka�e zwyczaj, z okazji obrzezania ch�opca. Jedli i pili raduj�c si�, �e �wiat raz jeszcze powo�ano do �ycia, ale mnie w p�niejszych opowie�ciach mamy najbardziej zafrapowa�o to, �e rozrzucano mi�dzy go��mi cukierki. �A dla mnie zostawili�cie?� � dopytywa�em si�. Na pewno zostawili. Szuka�em w kredensie tych swoich cukierk�w, ale nigdzie ani �ladu. Okaza�o si�, �e w og�le o tym nie pomy�leli. I d�ugo jeszcze odczuwa�em �al, �e podczas tego balu obce dzieci cz�stowano cukierkami, tylko mnie nie. A najdziwniejsze w tym wszystkim by�o to, �e wcale za cukierkami nie przepada�em. M�j starszy o trzy lata brat, Hipek, �obuziak i �artowni�, lubi� droczy� si� z mam�: �A ja mam� na swoje wesele nie zaprosz�. Mama si� troch� martwi�a, narzeka�a, �e ro�nie niedobry ch�opiec, �adnej wdzi�czno�ci dla rodzic�w, wreszcie kiedy� spokojniej spyta�a:,, Dlaczego?� �Bo mama mnie na swoje nie zaprosi�a�. Co� jak z tymi cukierkami. Mama rzeczywi�cie nie by�a na jego weselu, brat po pobycie w obozie w Rybi�sku przepad� gdzie� w Rosji � nie wiem, co si� z nim sta�o � mama za� podczas wojny by�a w getcie w Warszawie. Mo�e nie nale�y tak �artowa�?... A te dzieci, kt�re urodzi�y si� u nas w dziecinnym pokoju, Halinka i Mareczek, bardzo udane, �liczne dzieci, oboje wywieziono do Treblinki. 7 Smutne oczy Jedno zdj�cie z mojego wczesnego dzieci�stwa si� uratowa�o. Tylko dlatego, �e odbitk� mieli wujostwo w Argentynie, w Santa Fe. Jestem na nim z rodzicami i rodze�stwem. Michalin, lato, mam trzy i p� roku, przykucn��em w pierwszym rz�dzie z pi�k� w r�ku, patrz� w obiektyw szeroko rozwartymi oczyma, w kt�rych maluje si� bezbrze�ny smutek. To moje uwa�ne i smutne spojrzenie czasami irytowa�o ojca. �Wystawi� par� swoich ciel�cych oczu!� � warcza�. My�l�, �e ludzi, kt�rzy przejawiaj� energi� w �yciu, chc� co� osi�gn��, zdoby�, niewa�ne co, dra�ni czyj� smutek, jak dra�ni inne widzenie �wiata. A mnie, kiedy ojciec tak si� gniewa�, robi�o si� jeszcze smutniej. Nie chc� nikomu wmawia�, �e w smutnych oczach dziecka wyra�a�o si� przeczucie tego, co nast�pi, z nim i z wszystkimi doko�a. Nie, nikt takiego przeczucia mie� nie m�g�. Podczas wakacji kr��y�y po letniskach Cyganki, od kt�rych bi� mocny zapach, charakterystyczny, wcale przyjemny, wr�y�y z kart, przepowiada�y d�ugie �ycie. Dajmy na to, �e utrafi�y z �brunetem wieczorow� por�� albo z �dalek� podr� w ciep�e kraje� � i to wszystko. Matki dopytywa�y si�, czy dziecko wyro�nie na doktora, czy p�jdzie do fachu, czy da� je do gimnazjum czy raczej do stolarza, nie�wiadome tego, �e Potw�r ju� czyha�, czeka� tylko na sw�j czas. Gdybym teraz spotka� to dziecko z Nowolipia i m�g� mu opowiedzie� o nim samym, by�aby to opowie�� dla niego niewiarygodna, wr�cz fantastyczna � i zarazem rozczarowuj�ca. Bo du�o w tym �yciu jest z bicia g�ow� w mur. Smutek, kt�ry trapi� dziecko, by� bardziej zwyczajny. Ulepiono cz�owieczka, porwano z niebytu, zadano gwa�t jego nieistnieniu. Jeste�, �yj sobie, oto tw�j �wiat, w�a�nie ten, innego nie ma. Ot� ten �wiat mnie, dziecku, wyda� si� trudny, ma�o zach�caj�cy. Wcale si� nim nie cieszy�em, odk�d ju� jako osobniczek troch� �wiadomy musia�em stawi� mu czo�o. Strasznie trudno jest by� dzieckiem, wiedzia� o tym Korczak, domaga� si� szacunku dla dzieci, ale bardzo cz�sto nie wiedz� o tym doro�li i nie zawsze wiedz� dzieci, z kt�rych wiele jest bezmy�lnie zadowolonych z siebie. Ja nie by�em zadowolony. L�ka�em si� �wiata i jego wymaga�. Czasem wydawa�o mi si�, �e w g�owie wiruje mi z zawrotn� szybko�ci� co� niby p�yta gramofonowa, zupe�nie jakby zbli�a�a si� jaka� katastrofa. Kiedy indziej znowu mia�em wra�enie, �e wszystko wok� dzieje si� w spos�b przy�pieszony i ludzie te� m�wi� nienaturalnie szybko, nie wiem, jak d�ugo to trwa�o, pewnie tylko par� minut, ale by�o bardzo m�cz�ce, a na dodatek nikt mi nie wierzy�. Odczuwa�em, �e jestem malutki, s�abiutki, uzale�niony, bo bez nich, doros�ych, bezradny. I my�l�, przypatruj�c si� mojej wnuczce Ewuni, �e dzieci na og� o tym wiedz�, szukaj� schronienia, opieki, czu�o�ci, czasem sprytnie przypochlebiaj� si�, kokietuj� � o, bez obaw, dzieci znaj� swoje interesy. Dziecko wie, �e jest uwi�zione w ciele � s�abym, podatnym na choroby � �e cia�o potrafi by� wrogiem � wie w spos�b naturalny to, do czego filozof dochodzi po latach rozmy�la� z powodu choroby nerek. Ile pu�apek, ile przykro�ci szykuje mu to podst�pne cia�o. Dlaczego gor�czka? Dlaczego bolesne opuchni�cie od �winki? Dusz�cy koklusz? Dlaczego katar z niezno�nymi gilami, kaszel, oparzenia, sw�dzenia? Ja za� szczeg�lnie by�em nieudolny, niezr�czny, wszystko wymyka�o mi si� z r�k. M�j nieustraszony brat robi� kozio�ki, stawa� na r�kach i tak chodzi�, wykonywa� karko�omne obroty na trzepaku, wdrapywa� si� na drzewo i skaka� z ga��zi na ziemi�. Raz nawet stan�� na parapecie otwartego okna na trzecim pi�trze, kiedy indziej zawis� na balustradzie balkonu 8 g�ow� w d� � i co si� wtedy dzia�o z mam�, mo�na sobie wyobrazi�. (Mnie si� czasem �ni�o, �e przechodz� po desce z naszego balkonu na balkon Goryn�w i nagle ryps, lec� w przepa�� � nie �yj� � budzi�em si� w otch�ani, wci�� nie�ywy � d�ugo nie mog�em uwierzy�, �e to by� tylko sen). M�j brat, kt�ry zbiega� ze schod�w skokami, a� dudni�o, g�ow� ostrzy�on� na zero mia� pe�n� guz�w, czym bardzo si� pyszni�. Kiedy krew trysn�a z g�owy, m�wi�o si�, �e ma w niej dziur�, mama pobieg�a z nim do pogotowia na Lesznie, gdzie dy�urny felczer, a mo�e nawet sam pan wo�ny, kt�rego wszyscy si� bali, zrobi� mu opatrunek, obficie zalewaj�c ran� jodyn�, brat za� zaci�� z�by i ani krzykn��. Czu�em si� upokorzony, bo brat strasznie si� tym banda�em na g�owie che�pi�. Na szcz�cie kt�rego� ranka, kiedy stan��em zaspany na ��ku, zachwia�em si� i wyr�n��em g�ow� w metalowy kant ozdobnego pieca kaflowego (by� zielony, pami�tam), trysn�a krew � dziura w g�owie! dziura w g�owie! � mama w panice pobieg�a ze mn� nie ubranym do pogotowia � pan wo�ny (a mo�e jednak dy�urny felczer), sapi�c i przygaduj�c, przy�o�y� nasycon� jodyn� gaz� do rany (chyba te� zacisn��em z�by), a potem zabanda�owa� g�ow� jak nale�y i mog�em z dum� wr�ci� na Nowolipie. Doprawdy, nie wiem, sk�d mi si� przy tej powie�ci wzi�� ten lekki ton, wida� to ju� taki pisarski nawyk, wcale tu nie na miejscu � wi�c jednak pisz� o tym z pob�a�liwym dystansem doros�ego cz�owieka, podczas gdy moje �ycie dziecka pami�tam jako przykre bez niczyjej winy, przykre i pe�ne strach�w. Przez pewien czas prze�ladowa� mnie trup s�siada z drugiego pi�tra, ba�em si� przechodzi� ko�o tych drzwi, on na mnie czyha�, wo�a�em brata albo Emilk�, �eby po mnie zeszli. �adne t�umaczenia nie pomaga�y, wiedzia�em swoje: on tam sta�, niewidzialny dla innych, sta� i wyci�ga� po mnie rozczapierzon� d�o�. Nie tylko od brata by�em gorszy. We frebl�wce � tak nazywano wtedy przedszkole � te� by�em nieporadny. Inne dzieci sk�ada�y z patyk�w dwup�atowe aeroplany albo domki, p�oty, psie budy, a mnie nigdy nic si� nie udawa�o. Inne dzieci umia�y rysowa�, niekt�re nawet �adnie malowa�y, a mnie zawsze wszystko wychodzi�o krzywo, farbki si� rozlewa�y i wszystko plami�y. Palce mia�em zawsze ubarwione, a na brystolu zamiast dzbanka w pi�kne kolorowe kwiaty jak u innych � bezkszta�tne rozlewisko koloru pomyj w rynsztoku. Wuj Kuba, m�� cioci Sabiny, przyprowadza� do nas czasem dziesi�cioletniego siostrze�ca, �eby pochwali� si� nim, bo pi�knie rysowa�, szczeg�lnie konie � mnie po dzie� dzisiejszy, kiedy chc� wnuczce narysowa� konia, wychodzi jaki� niedorozwini�ty pies � patrzy�em na te jego cudownie zr�czne palce, na te konie pe�ne urody, ruchu � i rozumia�em, �e jest utalentowany, on tak, a ja nie, ani troch�, dobrze �e chocia� mama mnie kocha. A jak spostrze�e si�, �e jestem do niczego i przestanie kocha�? Wstydzi�em si� m�wi�, �e chc� do ubikacji, i zdarza�o mi si� robi� w majty, dzieci od razu to odkrywa�y i zatyka�y sobie nos, a mnie, p�acz�cego ze wstydu, odprowadzano do domu. To, �e zdarza�a si� katastrofa, uwa�a�em za jedn� z udr�k w�a�ciw� istnieniu, mojemu istnieniu w szczeg�lno�ci. Do tego mama chcia�a, �ebym by� elegancki, kupi�a mi komplecik sk�adaj�cy si� z niebieskich spodenek i b��kitnej bluzki, spinanych na guziki z ty�u, strasznie trudno to by�o odpi�� i nic dziwnego, �e nie mo�na by�o zd��y� � wi�c w�a�ciwie kto by� winien, dziecko czy bezmy�lni projektanci niepraktycznych ubranek? A gdy mowa o ubranku, to pami�tam te� garniturek z br�zowej surowej we�ny, brzegi kr�tkich spodenek obciera�y mi uda, kt�re stawa�y si� czerwone, pami�tam sw�j p�acz, �e nie chc� tego nosi�, bo piecze, a mama, �e pi�kne, drogie, czysta we�na, i nerwy, jakie to niedobre, z�o�liwe dziecko. (Czu�a si� winna, prawda? Trudno przyzna� si� do pomy�ki). Nigdy tego ubranka nie zapomnia�em. I dlatego my�l�, �e je�li dziecko nie chce czego� na siebie w�o�y�, to prawie zawsze ma racj�. Mia�em star� niani�, nazywano j� Micha�owa, i wiem, �e j� kocha�em, jak to cz�sto zdarza si� dzieciom wobec starych, pe�nych czu�o�ci kobiet. Widz�, jak Micha�owa karmi mnie z bia�ej miseczki bu�k� maczan� w mleku � nie lubi�em tego, bo kt�re dziecko to lubi � ale 9 stara�em si� je��, �eby sprawi� jej przyjemno��. Potem, kiedy odesz�a, ju� zapewne niepotrzebna, a mo�e nazbyt stara, t�skni�em za ni� i pyta�em, kiedy przyjdzie. A i ona chyba si� do mnie przywi�za�a, bo kiedy� nas odwiedzi�a, �eby zobaczy�, co ze mn�. Jakbym by� jej. Wkr�tce potem zmar�a. Dlaczego o niej pisz�? Pewnie dlatego: by�a taka dobra Micha�owa w moim �yciu, �y�a i przemin�a, tysi�ce takich prostych, starych, cudownie czu�ych kobiet harowa�o i przemin�o, nic nie zawdzi�czaj� �wiatu, �wiat wiele zawdzi�cza im � wi�c j� t� moj� tu wspomn�, po�wiadcz�. Przywilej pisarza: m�c kogo� wyr�ni�. Moja frebl�wka znajdowa�a si� na Nowolipkach, naprzeciw ko�cio�a z czerwonej ceg�y, jedynego budynku, kt�ry przetrwa� getto i stercza� potem smutno nad usypiskiem gruz�w. Kierowniczk� i w�a�cicielk� by�a wysoka, masywna pani, poruszaj�ca si� o lasce. Kiedy uczy�a nas wierszyk�w (w tym akurat by�em niez�y i mama cz�sto kaza�a mi si� popisywa� przed ciotkami i wujkami podczas zgromadze� rodzinnych), sta�a po�rodku salonu, my�my kr��yli wok� niej, recytuj�c lub �piewaj�c, a ona wybija�a rytm lask� o pod�og�. Rzadko nas zaszczyca�a swoj� osob�. Tak naprawd� to zajmowa�a si� nami jej pomocnica, szczup�a m�oda dziewczyna, kt�r� lubi�em. Za to pani kierowniczki bardzo si� ba�em, inne dzieci te�, tak to ju� by�o urz�dzone, �e kierownika, potem dyrektora, trzeba si� ba�, sama nazwa tych funkcji zatyka�a dzieciom dech z l�ku, zreszt� paniom nauczycielkom tak�e. Mia�em tak� cylindryczn� skrzyneczk� z dykty � nosi�o si� to na sznurku przez rami�. W skrzyneczce mie�ci�o si� jajko, kajzerka z mas�em i butelka mleka. Pani zbiera�a te nasze skrzyneczki, a potem jej pomocnica gotowa�a jajka i mleko. Mdli�o mnie od tych �niada�, od zapachu jajek i mleka, pani kierowniczka narzeka�a przed mam�, �e ja nic nie jem, by�em blady i ros�em opornie. W pogodne dni szli�my z m�od� pani� do Ogrodu Krasi�skich. Tutaj najbardziej fascynowa� mnie pa�ac i p�askorze�by na tympanonie, nie mog�em oderwa� od nich oczu, tacy inni byli ci ludzie, pi�kni, wysmukli, w sp�dniczkach albo prawie nadzy, z dziwnymi kamiennymi oczyma. By� te� w ogrodzie �licznie be�kocz�cy wodospad, ale by� te� pag�rek, z kt�rego zim� dzieci zje�d�a�y na sankach, a ja si� ba�em p�du i znowu by�em gorszy, i znowu czego� ode mnie wymagano, co powi�ksza�o udr�k�. (Dzi� my�l�, �e ja po prostu by�em sporo m�odszy od innych dzieci, za wcze�nie mnie tam pos�ano, ale ja si� tego nie domy�la�em i pogodzi�em si� z tym, �e tamci s� lepsi). Kiedy w porze obiadowej zabierano dzieci do domu, to po mnie � cz�sto si� tak zdarza�o � d�ugo nikt nie przychodzi�. Zostawa�em sam jeden w du�ym salonie, na wieszaku wisia�o ju� tylko moje paletko, pani kierowniczka jad�a w milczeniu obiad, ja siedzia�em smutny, z poczuciem krzywdy, ale nie pami�tam, abym p�aka�. Czas mija�, na ulicy robi�o si� ciemno, a ja stawa�em si� coraz nieszcz�liwszy. Zapomniano o mnie! Mo�e mnie nie chcieli? By�em porzucony, tak, ju� wtedy, porzucony przez najbli�szych. Wreszcie drzwi si� nagle otwiera�y, wpada�a kt�ra� z si�str i w pop�ochu mnie ubiera�a � bo czu�a, �e w domu czeka j� bura. Zdarza�o si�, �e pani kierowniczka, lituj�c si� nade mn� (a mo�e nad sob�), pozwala�a mi samemu i�� do domu, ale to musia�o by� p�niej, kiedy mia�em ju� pi�� lat i mo�na mi by�o zaufa�, �e przejd� przez wy�o�on� kocimi �bami jezdni�, nie wpadaj�c pod furmank�. Najbardziej pami�tnym wydarzeniem w mojej frebl�wce by�o nasze przedstawienie. Wszystkim si� zajmowa� m�� pani kierowniczki. Zjawia� si� rzadko, wtedy wszystkie dzieci milk�y, bardzo go si� bano, jeszcze bardziej ni� naszej utykaj�cej pani, bo on nie m�wi�, tylko wydawa� rozkazy, marszczy� brwi i nosi� okulary, a okulary, zw�aszcza rogowe, by�y rzadko�ci� na Nowolipiu. Nazywali�my go panem kierownikiem, tak si� przyj�o. Przedstawienie mia�o by� o Jasiu i Ma�gosi i babie�jadze. Pan kierownik nie przydzieli� mi roli, co mnie wcale nie dotkn�o, by�y dzieci starsze i na pewno zdolniejsze, ja z kilkorgiem innych dzieci mieli�my gra� anio�k�w, kt�re zaopiekowa�y si� �pi�cymi w lesie Jasiem i Ma�gosi�. Nauczono nas odpowiedniej piosenki, na pr�bach kazano nam porusza� r�kami falistym ruchem, co, jak powszechnie wiadomo, robi� anio�ki, unosz�c si� nad ziemi�. Na przedstawienie kazano mi przynie�� bia�� koszulk� i bia�e kalesonki. Pan kierownik przyczepi� mi do plec�w 10 bia�e papierowe skrzyde�ka i na dany znak wypchn�� nasz� grup� na scen�. Nie uprzedzono mnie jednak, �e zobacz� nad sob� granatowe niebo, z�ote gwiazdki i po�r�d tego srebrny, �wiec�cy ksi�yc. Stan��em z rozdziawionymi ustami, zapomnia�em o piosence, o machaniu r�kami. Wszystkie dzieci kr��y�y wok� Jasia i Ma�gosi, �pi�cych pod tekturowym drzewem, i �piewa�y co nale�y, i tylko ja, ten najg�upszy, sta�em jak wryty, przygl�daj�c si� cudowi ksi�yca. Szturchni�to mnie i wypchni�to ze sceny, bo ju� nale�a�o i��, mama najad�a si� wstydu, pan kierownik mnie zbeszta�. Znowu pora�ka, znowu �zy. Nie, stanowczo �ycie by�o zbyt trudne. Ale mo�e nie dlatego mam na fotografii smutne oczy, akurat to zdj�cie mo�e o niczym nie �wiadczy; zapewne rozwiera�em szeroko oczy, �eby zobaczy� ptaszka, kt�ry mia� wylecie� z pud�a aparatu, kiedy pan od fotografii momentalnej (tak wykrzykiwa� obchodz�c michali�skie wille: �Fo�tografia! Mo�mentalna!�) ods�oni obiektyw i poruszaj�c bezg�o�nie wargami odliczy potrzebne sekundy. Tak nas, dzieci, bezczelnie oszukiwano, �eby�my si� nie wierci�y i spogl�da�y gdzie trzeba. Szybko�my si� z bratem po�apali, �e to tylko takie nabieranie go�ci � buja� to my, ale nie nas, jak m�wi�a moja najstarsza siostra, ju� gimnazjalistka � bez tych oszuka�stw te� zachowywali�my si� spokojnie, bo wystarczaj�co czarowa� nas niezwyk�y �wiat fotografii. Najpierw ten pan wyci�ga� z pud�a negatyw � mogli�my si� temu przyjrze�, wszystko tam by�o odwrotnie � potem, do wysuni�tej z pud�a deseczki przykleja� go do g�ry nogami � znowu ods�anianie obiektywu (czy te� naciskanie gumowej gruszki) � i hokus� pokus, wyci�ganie kartonik�w, na kt�rych w kuwecie z odczynnikami powoli wy�ania�y si� nasze twarze. Cuda! Matka nieodmiennie si� krzywi�a, �e dzieci nie tak wysz�y, ona sama ma zafrasowan� buzi� zamiast u�miechni�tej � �za takie zdj�cie pan powinien mi dop�aci� � ale w ko�cu godzono si� na pi�� czy sze�� odbitek, bo trzeba pos�a� jedn� do Argentyny, jedn� do wujka w Rosji i do rodzic�w ojca � w Radzyniu. Chc� tu wspomnie� o jeszcze jednej michali�skiej fotografii, w�a�ciwie o dw�ch, kt�rych nie mam, ale je zapami�ta�em. Na obu zdj�ciach nasza czw�rka jest ustawiona jedno za drugim, wed�ug wzrostu, ja oczywi�cie pierwszy, za mn� m�j brat, dalej czarnooka Mirka i wreszcie Stella, z d�ug� szyj�, bo bardzo wyros�a, a szyja najbardziej. Na jednym zdj�ciu ja trzymam pi�k�, a brat ma karabin przyci�ni�ty do ramienia, i ja p�acz�, a on �mieje si� uszcz�liwiony, a na drugim ja trzymam dumnie karabin w pozycji na rami� bro�, za to Hipek, upokorzony trzyman� w r�ku pi�k�, p�acze rzewnymi �zami! No i prosz�! Przecie� m�j brat Hipek wcale nie chcia� by� �o�nierzem, wtedy obiecywa� sobie, �e b�dzie furmanem, ale wszyscy przyznaj�, �e fotografia z pi�k� to jednak nie to, co z karabinem. Strzelali�my z korkowc�w i z pistolet�w kapiszonowych, ja marzy�em o szabli, mama kupi�a mi u�a�skie czako, Hipek sam majstrowa� sobie proce, z kt�rych celnie strzela�, tak �e nawet by�a awantura, bo kiedy� zza p�otu trafi� jednego pana niebezpiecznie, ale �aden z nas nie sta� si� militaryst�. Chocia� w Przysposobieniu Wojskowym, a p�niej w wojsku zawsze by�em pilnym i zdyscyplinowanym �o�nierzem, ale to przecie� inna historia � dobrze m�wi�: historia, s�owo na miejscu. Dlatego kr�c� g�ow�, kiedy s�ysz� biadolenia, �e dzieci bawi� si� pistoletami automatycznymi, czo�gami i niby dlatego zostaje w nich zapa� do wojaczki. Sam kupi�em kiedy� synkowi wspaniale iskrz�cy si� pistolet i nawet mu go troch� zazdro�ci�em, bo za moich czas�w takich cudowno�ci chyba nie produkowano, a ju� na pewno nie dociera�y na Nowolipie. My�l�, �e ch�opcy, kt�rzy w dzieci�stwie pobawili si� tra�ta�ta�ta, pif�paf i tak dalej, p�niej, kiedy dojrzej� (je�li dojrzej�, trzeba si� zastrzec) b�d� dok�adnie tacy, jacy byliby, gdyby si� tym nie bawili, a mo�e nawet leciutko pod tym wzgl�dem lepsi. Sprawdzone na sobie. 11 Ci z Radzynia i ci z Warszawy Us�ysza�em wo�anie �lemoniada�piwo!� � i obudzi�em si�. Le�a�em na kolanach matki siedz�cej w zat�oczonym, pe�nym bet�w wagonie. Ten zat�oczony wagon i wo�anie przekupni�w za oknem � to jest drugie najdawniejsze wspomnienie. Jest tak wyraziste, tak jedyne w swojej melodyjno�ci, �e rozbrzmiewa ono dla mnie jeszcze dzisiaj nie zafa�szowane niby �w dzwonek z lat dziecinnych, kt�ry us�ysza� po latach stary Marcel z wielkiej ksi�gi Prousta. �Lemoniada�piwo!� � s�ysz� to wo�anie, z naciskiem na pocz�tkowe �le� i ko�cowe �wo�, s�ysz� pisz�c t� ksi��k�. Po co utrwalam? Nie wiem, nikomu to przecie� niepotrzebne, tylko mnie, autorowi tej ksi��ki. Ale mo�e t�umaczy mnie to, �e ka�de budzenie si� do �ycia sk�ada si� z takich wyrywkowych sygna��w, z d�wi�k�w, obraz�w, kt�re nie wiadomo czemu zostaj�. Mama wioz�a nasz� czw�rk� do Radzynia, do rodzic�w ojca. Mieli�my ze sob� po�ciel i pewno mn�stwo drobiazg�w. Z Radzynia pami�tam niewiele: uliczk� z niskimi domkami i przedstawienie w remizie stra�ackiej z r�nymi dziwnymi sztuczkami na scenie, nawet z zainscenizowanym po�arem; oczywi�cie zasn��em i pami�tam, �e obudzi� mnie huk dobywaj�cy si� z po�yskuj�cej miedzi� ogromnej tr�by. Reszta wra�e� tonie w magmie. Dziadkowie mieli, jak si� domy�lam, taki sam domek jak wszyscy inni i obor� z kilkoma krowami, zajmowali si� wytwarzaniem i sprzeda�� mas�a. Na pewno im si� nie przelewa�o. Dziadek z Radzynia by� statecznym, pi�knym m�czyzn� o d�ugiej czarnej, ju� srebrniej�cej brodzie i m�drych, tkliwych oczach. Lubi�em go, chocia� nic z naszego obcowania nie pami�tam. Za to babka (o Bo�e, nie pami�tam jej imienia), czyli te�ciowa matki, by�a rygorystycznie pobo�na, ponura, apodyktyczna (jak na te�ciow� przysta�o), i wydaje mi si�, �e mama za ni� nie przepada�a. Przyje�d�a�a do nas czasem przed �wi�tami Pesach (czyli wielkanocnymi), �eby dopilnowa�, aby wszystkie przygotowania odbywa�y si� zgodnie z przepisami. Naczynia u�ywane przez ca�y rok odstawiano do spi�arni, kt�ra znajdowa�a si� na klatce schodowej, i wyci�gano z niej na osiem dni �wi�t inne naczynia, pesachowe, wcale nie pi�kniejsze, przeciwnie, byle jakie, z fajansu koloru brudnej bieli i bez ozd�b. Je�li musia�o si� u�ywa� w czasie Paschy talerzy i garnk�w z dni powszednich, nale�a�o je wpierw ukoszerni�, czyli wyparzy� solidnie we wrz�tku. Od tego byli domokr��ni specjali�ci. Pojawia� si� taki na podw�rzu z kot�em na k�kach, w kt�rym wrza�a woda, i krzycza�: �Koszeruj�! Koszeruj�!� Mo�na te� by�o spali� w ogniu pod kot�em �chumec�, czyli jakie� drobiazgi, co do kt�rych by�y w�tpliwo�ci, czy nie strefni� �wi�t. My, dzieci, palili�my czasem po�amane zabawki, a kiedy� jaki� ch�opak wymy�li�, �e �trefne� s� �atwopalne klisze filmowe, kt�rymi przez ca�y rok bawili�my si�, kolekcjonuj�c je i wymieniaj�c mi�dzy sob�. Trudno, trzeba je by�o po�wi�ci�! Rozsypali�my te klisze wok� podw�rza i podpalili�my z jednej strony. Dozorca, pan Jan �nioch, ruszy� z miot�� na p�omie�, kt�ry przed nim ucieka�, no i by�o na co popatrze�!... Nazajutrz, ju� po sederze wielkanocnym, zbierali�my si� w bramie domu i krytycznym okiem oceniali�my nowe, �wi�teczne ubranka, kt�re mieli�my na sobie. Potem gra�o si� w orzechy na opartej pochy�o o mur desce. Sz�o o to, �eby opuszczony po desce orzech uderzy� w inny, ju� le��cy na bruku � komu si� to uda�o, zabiera� wszystkie. Wraca�em do domu zawsze bez orzech�w. Kiedy babka z Radzynia przygotowywa�a �wi�ta, przep�dza�a mam� i s�u��c� z kuchni i piek�a jakie� postne ciastka przetykane cebul�, najbardziej za� dumna by�a z prza�nych jak maca plack�w, kt�re przed wypiekiem nak�uwa�a widelcem. Potem kaza�a nam to je��, ale 12 nikomu nie smakowa�o z wyj�tkiem ojca. Nauczy�a mam� gotowa� krupnik z knedlami z tartych kartofli, i to by�o naprawd� dobre. Ale poza tym jej kuchnia by�a chyba prosta, ch�opska (po polsku babka z Radzynia m�wi�a miejscow� gwar�, pami�tam, �e m�wi�a �wun� zamiast �on�) i tylko ojciec wspomina� jej zupy z sentymentem. Mam� to denerwowa�o: �Naturalnie, twojej matce nigdy nie dor�wnam!� Bardzo lubili�my, kiedy babka z Radzynia wyje�d�a�a, bo wtedy dla ka�dego wysup�ywa�a z chusteczki (zawi�zanej na supe�ek � wi�c chyba st�d to s�owo) po monecie pi��dziesi�ciogroszowej. Takie pieni�dze nazywa�y si� �na wyjezdnym�. Zako�czenie wi�c jej pobytu by�o mi�e. Kiedy babka z Radzynia zachorowa�a i przesta�a do nas przyje�d�a�, w domu odczu�o si� rozlu�nienie rygor�w wielkanocnych. Ale przedtem zmar� dziadek � i to u nas w mieszkaniu. Chorowa� na raka �o��dka, nied�ugo, z godno�ci�, nigdy na nic si� nie skar�y� ani nie utyskiwa�. Zdaje si�, �e mama go uwielbia�a. Mia�em wtedy cztery lata, ale ta �mier� mnie nie wystraszy�a, cie� dziadka nie czyha� na mnie, pewnie dlatego, �e dziadek w og�le by� dobry, a po �mierci le�a� tak spokojnie na pod�odze w ma�ym pokoju (tym samym, w kt�rym ciocia Sabina odbywa�a swoje porody), a potem przyszli jacy� czarno ubrani m�czy�ni, wynie�li dziadka spowitego w czarny ca�un, na podw�rzu sta� czarny karawan zaprz�ony w czarne konie, a kiedy karawan ruszy�, zosta�y po koniach paruj�ce ceglastego koloru jab�ka, kt�re pan �nioch zgarn�� miot�� na �mietniczk�. Cz�sto potem ogl�dali�my zdj�cia dziadka i st�d wiem, �e by� przystojny i mia� pi�kne oczy, a na szyi jedwabny szal w czarno�bia�e pasy z fr�dzlami. To, ze dziadek ju� nie �yje, nie powodowa�o we mnie, kiedy mu si� przypatrywa�em, skurczu serca, dla dziecka jest rzecz� naturaln�, �e twarze ze starych fotografii nale�� do ludzi, kt�rych ju� nie ma. Ojciec mia� sporo braci i jedn� siostr�, ale ani jedno z nich nie zosta�o z rodzicami w Radzyniu, w kt�rym najwidoczniej nie by�o co robi�. Pierwszy uciek� m�j ojciec (a wasz pradziadek), mia� wtedy lat pi�tna�cie, wi�c musia�o to by� w 1906 roku. Uciek� najzupe�niej dos�ownie. Pobi� si� z jakim� wiejskim ch�opakiem, r�bn�� go kamieniem, tamten pad� i wasz pradziadek, niez�y wida� gagatek, by� pewny �e go zabi�. St�d ucieczka do Warszawy � tutaj naj�atwiej by�o si� ukry�, zaton�� w t�umie. Potem okaza�o si�, �e tamten �yje, ale m�j ojciec � czy ba� si� zemsty, czy te� zd��y� zasmakowa� w warszawskiej wolno�ci � do Radzynia ju� nie wr�ci�. Dosta� prac� w firmie instalacyjnej pana Manna, tu si� wyuczy� zawodu �lusarza �hydraulika. O tym panu Mannie, warszawskim Niemcu, dobroczy�cy mojego ojca, s�ysza�em cuda, jaki to porz�dny cz�owiek. Wyzwoli� mojego tat� na czeladnika, a p�niej m�j ojciec, z b�ogos�awie�stwem pana Manna, zosta� samodzielnym panem majstrem. Powodzi�o mu si� dobrze, bo w Warszawie przed sam� wielk� wojn� 1914 roku by� du�y ruch budowlany. Jeszcze lepiej zacz�o mu si� powodzi�, jak Rosjanie odeszli i wkroczyli Niemcy. Robota by�a, a pieni�dz mia� jeszcze swoj� warto��. Ojciec tak si� dorobi�, �e kupi� nawet w Wilanowie sad ze stawem, po kt�rym mama p�ywa�a ��dk�. Cz�sto o stawie i ��dce opowiada�a (zauwa�y�em, �e wszystkie dobre rzeczy dzia�y si�, kiedy mnie jeszcze nie by�o na �wiecie), zak�ada�a bia�� sukienk� i wygl�da�o to jak na obrazku. P�niej w Warszawie zrobi�o si� g�odno, chleb pieczono z otr�bami, jedzono obierki, a Niemcy konfiskowali klamki, bo mosi�dz by� im potrzebny do armat i karabin�w maszynowych. �lub rodzic�w odby� si� tu� przed wojn�. Ojciec uzna�, �e solidny dwudziestotrzyletni przedsi�biorca powinien za�o�y� rodzin�, wi�c naturalnym rzeczy porz�dkiem zwr�ci� si� do swata, a ten zaprowadzi� go do znanego mi mieszkania na Solnej 9, �eby przyjrza� si� pewnej nie�mia�ej pannie o du�ych ciemnych oczach. Takie spotkanie nazywa�o si� �widzeniem�. Do tej panny zaleca� si� kto� inny, jaki� kupiec, podobno niebezpieczny uwodziciel. My�la�em czasami ze zgroz� o tym, �e ten �specjalista od handlu �wie�ym powietrzem� � jak go okre�li� kiedy� ojciec podczas sprzeczki z mam�, �e on m�g� by� moim tatusiem. Podobno nigdy mamy nie zapomnia�, dopytywa� si�, co si� z ni� dzieje, a ojciec czasem wypomina� jej jadowicie to zauroczenie niebieskim ptakiem, kt�ry tak nadawa� si� do ma��e�stwa jak on na 13 feldmarsza�ka. Ma��e�stwo by�o swatane, ale wiadomo, �e to nie wyklucza mi�o�ci. Podobno ojciec po tym pierwszym widzeniu z pann� Ew� (po kt�rej ty, Ewuniu, nosisz imi�) powiedzia� na schodach do swata: �Ta albo �adna!� (Swaty! Ojciec mia� klienta, bogatego fabrykanta luster, pana D., kt�ry bola� nad losem swojej brzydkiej c�rki. Kiedy wi�c znaleziono wreszcie m�odego lekarza bez pieni�dzy, swat doprowadzi� do �lubu. Spisano intercyz�, jak kaza� zwyczaj. Ot� w tej intercyzie, zadba� o to ojciec panny, by� punkt zobowi�zuj�cy przysz�ego ma��onka do okre�lonej liczby zbli�e� i do czu�ych poca�unk�w na dzie� dobry i dobranoc. Nic nie pozostawiono przypadkowi. Nie wiem, co si� sta�o z panem D., jego c�rk� i jej m�em lekarzem). Nie dotar�o do mnie, czy nie�mia�a panienka te� przysi�g�a, �e ten albo �aden, czy raczej serce jej krwawi�o na wspomnienie owego niebieskiego ptaka, co du�o gada�, a do �eniaczki si� nie �pieszy�, ale za m�� posz�a i swojego m�a pokocha�a. By�a grzeczn� panienk�, kiedy sz�a za m��, zupe�nie do �ycia nie przygotowana, bo jej lekkomy�lna, wiecznie nuc�ca matka (a wasza praprababka) nie nauczy�a jej ani gotowa�, ani niczego, co powinna wiedzie� m�oda kobieta. Gotowa� to j� nauczy�a pierwsza s�u��ca, kt�r� mama wspomina�a z rozrzewnieniem, a co do innych rzeczy, to chyba wystarczy� instynkt zdrowej kobiety i rozkochany nami�tny m��. Dobrze si� dzia�o w ich sypialni, co do mnie mimo mojej woli dociera�o. I dzia�o si� tak, chocia� ojciec by� zapracowany i poch�oni�ty interesami. Musz� tu koniecznie wtr�ci�, �e po�ycie ma��e�skie moich rodzic�w nie wyko�lawi�o w �aden spos�b mojej osobowo�ci. Mog� kiwa� ze zrozumieniem g�ow�, kiedy opowiadaj� mi o czyim� �kompleksie Edypa�, ale nie znajduj� najmniejszych �lad�w tego w moim dzieci�stwie. Matka nie stanowi�a dla mnie nigdy przedmiotu po��dania, ojciec nie by� moim rywalem i nigdy nie mia�em ochoty go zabi�. (Chocia� jemu zdarza�o si� krzycze� w gniewie, �e mnie zabije, ale to ju� inna sprawa). My�l�, �e wi�kszo�� zwyk�ych ludzi powie to samo co ja, wszystkie te zawi�o�ci z kompleksem Edypa znaj� na og� tylko z kina. Rodzicom mamy si� nie przelewa�o i posag, kt�ry dosta�a, musia� by� tylko symboliczny, a mo�e �aden, w ka�dym razie nie by�o opowie�ci na ten temat. Za to s�ysza�em du�o o poduszkach. Bo mama, jak ka�da oblubienica, dosta�a wypraw�: po�ciel, bielizn� i r�czniki. Jeszcze w dwadzie�cia lat po �lubie ojciec, ile razy k�ad� si� do ��ka w z�ym humorze, sarka�: �Kamienie � nie poduszki! To ma by� g�si puch? Zawsze musi oszuka� ta twoja matka, ma to we krwi!� W og�le ta rodzina mamy, ci Hamplowie! To byli warszawiacy z dziada pradziada, setki lat w stolicy, tak! � w ka�dym razie d�u�ej od niejednego faceta, kt�ry wywrzaskuje, �e to on jest �prawdziwym Polakiem�. Mama che�pi�a si�, �e jej rodzina pochodzi od arystokratycznych Mendelssohn�w, od jakich� mitycznych Spielvogl�w, ni mniej, ni wi�cej! Ale ojciec wzrusza� ramionami: Spielvogel! Mendelssohn! Jako� nie zauwa�y�, �eby si� do Hampl�w przyznawali. I nic dziwnego: handluj� szumem od roso�u i zesz�orocznym �niegiem. Bo to by�y dwa przeciwstawne klany, dwie biegunowo r�ne mentalno�ci: rodzina matki � i rodzina ojca. Ci pierwsi � ruchliwi, krzykliwi, zadziorni, kupcy bez kapita�u, niemal straganiarscy, ale zawsze weseli, roz�piewani, muzykalni, niepowa�ni, pyskaci. �atwo si� k��cili, ale i �atwo przepraszali. Zawsze z nimi by�o du�o �miechu. Przepuszczali pieni�dze na dobre jedzenie (znowu pe�no �arcia � wypomina� ojciec � jak si� nie ma pieni�dzy, to nie nale�y si� zapo�ycza� na ucztowanie, tylko gotowa� g�sty krupnik, �eby by�o dla ca�ej rodziny, ale gadaj do lampy, nigdy nie my�l� co b�dzie jutro). W sobot� wieczorem zbierali si� na karty, raz u jednych, raz u drugich, najch�tniej zwalali si� do nas, bo wiedzieli, �e nie zabraknie gor�cych racuch�w albo kanapek z w�dlin�, kt�rych mistrzowskim przyrz�dzaniem zajmowa� si� wuj Kuba, chudy, d�ugonogi m�� cioci Sabiny. Grano najcz�ciej w �diewiatyj wa��, rodzaj karcianej rulety, w kt�rej nawet dzieci mog�y wygra�, trzeba by�o po prostu szcz�liwie obstawi�, co wyjdzie, i tutaj �miechy, ha�a�liwe k��tnie, bo Hamplowie uwielbiali szachrowa�, i to nachalnie, na 14 oczach, a ka�dy wpadunek kwitowali g�o�nym �miechem. Nawet babcia (czyli wasza praprababcia) cichaczem szachrowa�a, z niewinn� mink� wycofywa�a pieni�dze, kt�re postawi�a niefortunnie na jasne walety, ale jej uchodzi�o, wszyscy udawali, �e nie widz� ukradkowego ruchu d�oni, tylko my, dzieci, nie�wiadome g�uptasy, wykrzykiwali�my czasem: �Babcia szachruje! Babcia szachruje!� Babcia z Solnej � to po niej chyba Hamplowie odziedziczyli temperament i muzykalno��, bo co do dziadka, to nie pami�tam, �eby powiedzia� cho� jedno zdanie, kt�re by mnie urzek�o. Za to babcia, ta to nuci�a melodie z operetek Lehara i Kalmana (chocia� na pewno tych nazwisk nie pami�ta�a). Kiedy za� pojawi�o si� radio z g�o�nikiem, babcia mia�a do tego stosunek jak do jakiego� dziwnego gramofonu i prosi�a: �Nastaw jakie� tango�. W soboty po obiedzie babcia z Solnej szuka�a u nas schronienia przed swoim zrz�dliwym m�em, moim dziadkiem. Podczas tych wizyt babcia ch�epta�a g�o�no herbat�, kt�r� nalewa�a sobie ze szklanki do spodeczka, tak jak to podobno robili rosyjscy kupcy (�czaj iz bliudeczka�), i z rosyjska te� trzyma�a kawa�ek cukru w ustach. Podczas gdy babcia z Radzynia nosi�a peruk� w kolorze kasztanowym, babcia z Solnej mia�a peruk� l�ni�co czarn�. Poniewa� mia�a ciemne oczy i rumiane policzki z widocznymi na nich krwistymi �y�kami, wszyscy m�wili, �e babcia bez uroku pi�knie wygl�da, dopiero p�niej zrozumia�em, �e te rumie�ce na policzkach wcale nie s� oznak� zdrowia. Nie zastanawia�em si� te�, jak babcia mo�e wygl�da� bez peruki. Tote� kiedy raz, przez zapomnienie, ukaza�a mi sw� �ys� prawie czaszk� z rzadkimi pasemkami bia�ych w�os�w, dozna�em wstrz�su. Babcia te� si� zawstydzi�a i przep�dzi�a mnie z pokoju. Do herbaty lubi�a konfitury, czasem cz�stowa�a si� jab�kiem, kt�re jad�a tylko tarte, bo nie mia�a z�b�w. Nikomu nie przysz�o do g�owy, �e babci mo�na by sprawi� z�by. Po co jej z�by, kiedy jest babci�? To by�y czasy, gdy ludzie nie tylko godzili si� ze swoim miejscem w spo�ecze�stwie, ale i ze swoim wiekiem. Kiedy babcia napi�a si� ju� herbaty i zjad�a swoje tarte jab�ko, k�ad�a si� na kt�rej� z kanap i zasypia�a. Czasem babcia pyta�a przed snem, czy nie ma czego� do przyszycia, ale to by�a tylko ch�� przypodobania si�, bo naprawd� mia�a zbyt s�aby wzrok, �eby szy�. Nikomu nie przysz�o do g�owy, �e babci mo�na by sprawi� okulary, chocia� okulary u bab� s� akurat przys�owiowe i wyst�puj� w wielu wierszach dla dzieci. Ale moja babcia nie by�a z wiersza � by�a prawdziwa. Babcia nie zawsze wystawa�a przy straganie. Kiedy j� pozna�em (bo to jest chyba tak, �e dziecko powoli poznaje swoje otoczenie, zupe�nie jak przybysz z obcej krainy), dziadkowie jeszcze tak nie zubo�eli, mieli wci�� sklep z porcelan� i fajansem na Gnojnej (kt�r� to ulic� przemianowano p�niej na bardziej eleganck� Rynkow�), a pr�cz tego sklepik ze s�odyczami i napojami gazowanymi za �elazn� Bram�, w tym sklepiku pr�bowa�a swoich si� jako kupcowa ciocia Sabina, wtedy m�oda �oneczka. Dla mamy by�o to bardzo wygodne, bo mog�a tam wst�powa�, id�c ze mn� do Ogrodu Saskiego, a czasem zostawi� mnie pod opiek� cioci. Naprzeciw sklepu znajdowa�a si� p�tla tramwajowa, usadzano mnie na sto�eczku i mog�em przypatrywa� si� zakr�caj�cym tramwajom. Pami�tam, �e by� tam tramwaj,,5� i tramwaj �2�, co mnie wprawia�o w pewien niepok�j, bo by�em pewny, �e to przekr�cone �5� i korci�o mnie, �eby to jako� doprowadzi� do porz�dku. To si� zacz�o ju� wtedy, ta ch�� naprawiania �wiata. Babcia albo ciocia Sabina cz�stowa�y mnie cukierkami w czekoladzie, przyjmowa�em to ufnie, ale za chwil� plu�em, bo w cukierku by� likier. Na szcz�cie, dawano mi te� wod� sodow� i mog�em sp�uka� szczypi�c� w j�zyk czekolad�. Jest rzecz� zadziwiaj�c�, a zarazem przecie� raczej zwyk��, �e zapami�ta�em na ca�e �ycie smak tego rozczarowania: n�c�cy cukierek czekoladowy, chwila b�ogo�ci, i zaraz piek�ce podniebienie... Za to cioci Sabinie wszystko w jej w�asnym sklepiku smakowa�o. Zrobi�a si� bardzo gruba, piersi jej zogromnia�y, by�y ci�kie, siedz�c opiera�a je o st�. Sprzedano w ko�cu sklepik, bo ciocia Sabina � tak m�wiono � wi�cej wy�ar�a ni� sprzeda�a. Czasem wpada� do sklepiku wujek Heniek i widz�c mnie wykrzykiwa�: �O, Ko�ciuszko!�, bo mia�em wtedy zadarty nos. Bardzo mnie ten nos martwi� i martwi�o to przezwisko, dopiero 15 p�niej, kiedy w podr�czniku Mirki zobaczy�em portret Ko�ciuszki, zrozumia�em, �e nie ma powodu do zmartwienia, chocia� w tym czasie nikt mnie ju� tak nie przezywa�, nie wiem dlaczego, mo�e kszta�t nosa mi si� zmieni�. Po co o tym nosie? Bo pisz� o zmartwieniach dziecka, a dla dziecka jest zmartwieniem wszystko, co je poni�a. Je�li szydz�, to znaczy, �e jest gorsze. Pow�d nie ma znaczenia. Delikatno�� uczu� to co� w owym �wiecie nieznanego (chocia� by�o rozwini�te mi�osierdzie instytucjonalne � opieka nad sierotami, nieposa�nymi pannami � to s� dwa oddzielne zagadnienia). Wiedz� o tym ci, co wyro�li na wsi, i wiedzieli w staro�ytnym Rzymie ci, co byli przedmiotem szyderstw r�nych dowcipnisi�w w rodzaju Marcjalisa. Wy�miewano s�abe strony bez lito�ci. Wy�miewano kuternogi, j�ka�y, okularnik�w, �ysych. Drwiono (w Rzymie zw�aszcza) ze staro�ci, choroby, impotencji, zn�cano si� nad rogaczami. Nie uczono dzieci taktu, nieliczni byli rodzice, kt�rzy wpajali dziecku wyrozumia�o�� (je�li nie wsp�czucie) dla kalectwa. Do tego trzeba by�o doj�� samemu, w zmaganiach ze �wiatem. Rodzina ojca, ci przybysze z Radzynia, by�a dok�adn� odwrotno�ci� tych z Solnej. Solidni rzemie�lnicy, cedz�cy s�owa z powag�, z zastanowieniem, a w og�le raczej milkliwi, sceptyczni, w sprawach publicznych serio, z poczuciem obowi�zku wobec spo�eczno�ci, by� mi�dzy nimi prezes stowarzyszenia drobnych kupc�w, kt�rego zdj�cie zamieszczono w dodatku ilustrowanym �Naszego Przegl�du�, by� technik dentystyczny, s�awny na Nowolipkach, tak zr�cznie wyrywa� z�by. Poza tym ci z Radzynia byli wyj�tkowo przystojni, czarnoocy,| m�scy, zadbani, przypominali amant�w hollywoodzkich, nie tacy rozche�stani jak ci podskakiewicze Hamplowie. To oczywiste, �e oba klany wzajemnie sob� pogardza�y. Rzemie�lnicy kupczykami, �e wol� lekki chleb, �e rzucaj� si� w r�ne awantury. Hamplowie za� tamtymi � w�a�nie �e rzemie�lnicy. W og�le tak to ju� by�o, �e wszyscy wszystkimi z lekka pogardzali i stawiali wy�ej w�asny fach. Hamplowie przekonywali nas, dzieci, �e kupcy s� wolnymi lud�mi, nawet handlarz uliczny jest sam| sobie szefem, chce � handluje, nie chce � idzie do domu i si� wysypia, a ju� nie ma ni�szego zawodu ni� �lusarz, czyli m�j ojciec. Na naszym podw�rku by�o co najmniej dw�ch szewc�w, obaj w suterenach wychodz�cych na ulic�, �yli z �atania starych but�w � i ci na pewno znajdowali si� najni�ej w hierarchii miejscowej. Mieszkania w suterenie by�y jakby symbolem miejsca na dole. Krawc�w za� w naszej kamienicy by�o trzech czy czterech, co m�wi�, by�o pi�ciu, doprawdy nie wiem, z czego oni �yli, bo nie z nas, bo je�li mama co� nam szy�a, to zawsze gdzie indziej, poza naszym domem, mimo �e jeden z krawc�w wywiesi� ko�o bramy szyldzik z napisem �SZYK PARYSKI, w podw�rzu, na parterze�. My, dzieci, wyk��ca�y�my si� w bramie domu, czyi rodzice s� wa�niejsi. �Tw�j ojciec babrze si� w g�wnie� � powiedzieli mi tamci, �eby mnie dobi�, bo firma tatusia instalowa�a miski klozetowe. Prze�y�em wtedy wielkie upokorzenie, chocia� wiedzia�em, �e to nieprawda. Ojciec czasem mawia�: �szewcy, krawcy nie ludzie�, a czasem: ��adna praca nie ha�bi�, zale�nie od okoliczno�ci. Ale jedno jest pewne: �e kiedy by�em dzieckiem, ludzie jeszcze znali swoje miejsce, tak jak je znali za kr�la �wieczka. Ci z Radzynia ma�o udzielali si� towarzysko � ka�dy szed� swoj� drog� � za to Hamplowie, wiecznie sk��ceni i awanturuj�cy si�, nie mogli bez siebie �y�. Latali do teatr�w, szczeg�lnie na weso�e sztuki, mieli gramofony na tub� z kolekcj� p�yt, najcz�ciej by�y to szlagiery z operetek i walce Straussa (zawdzi�czam im pierwsze kontakty z muzyk�), czytali �apczywie gazety, polskie i �ydowskie, przejmowali si� losami bohaterek powie�ci odcinkowych, pr�bowali odgadn��, co b�dzie dalej, za�miewali si� z humoresek, uwielbiali jakich� nie zanych mi ci�tych felietonist�w i krzykliwie rozprawiali o polityce. � Hitler! Hitler! � to nabrzmia�e ju� wtedy groz� s�owo us�ysza�em po raz pierwszy z ust wujka He�ka, kt�ry ostrzega� przed ziej�c� stamt�d nienawi�ci�. Na inny spos�b dreszcz wstrz�sa�, kiedy si� s�ysza�o o bolszewikach (chocia� jeden z braci ojca uciek� przez granic� w�a�nie na tamt� stron�). I jeszcze by�y takie s�owa, jak �rewolucja�, �czrezwyczajka� i �Dzier�y�ski�. Mimo to wujek Heniek, obie�y�wiat, kt�ry b�d�c kawalerem zaw�drowa� a� do Palestyny, zosta� cha- 16 lucem w kibucu, pracowa� z kilofem w r�ku przy budowie szosy (co by�o po�wiadczone fotografi�, na kt�rej mia� rozche�stan� bluz� i kr�tkie spodenki, a obok niego sta� Arab w kraciastej chu�cie na g�owie), ot� ten rzutki kupiec Heniek nami�tnie wykrzykiwa�, �e jest komunist�. W swoim sklepie szk�a i porcelany, kt�ry przej�� od babci, zajmowa� si� hurtem. Mia� te� jednego subiekta, p�aci� mu trzydzie�ci pi�� z�otych tygodniowo. Bywa�em �wiadkiem zaci�tych spor�w politycznych mi�dzy szefem i subiektem. Subiekt, stoj�c wysoko na drabinie i zdejmuj�c niemal spod sufitu jaki� ��dany komplet fajansowy, broni� ustroju kapitalistycznego, szef za�, m�j wujek, krzycza�, �e kapitalist�w trzeba wyw�aszczy�, a ca�� w�adz� odda� w r�ce rad � i tylko w ten spos�b ustanie wyzysk cz�owieka przez cz�owieka. Na co subiekt, obro�ca kapitalizmu, zupe�nie logicznie: �To dlaczego pan mi p�aci trzydzie�ci pi�� z�otych tygodniowo, kiedy sam zarabia nie wiem ile�. �A to co innego� � odpowiada� na to wujek. S�ysza�em p�niej nieraz �a to co innego�, ilekro� komu� co� si� nie mie�ci�o w ulubionym schemacie. I zaraz przypomina� mi si� m�j wujek Heniek i jego subiekt stoj�cy na drabinie pod samym sufitem. Co do babci z Solnej, to mia�a szcz�cie, bo zmar�a wkr�tce po wej�ciu Niemc�w do Warszawy, nie musia�a by� w getcie i mo�na jej by�o wyprawi� przyzwoity pogrzeb, na kt�ry, jak mi opowiedzia�a po wojnie mama, przysz�o wielu ludzi, wszyscy kupcy spod �elaznej Bramy. O dziadku wiem tylko, �e stawi� si� na Umschlagplatzu, kiedy przysz�a jego kolej, i pojecha� do Treblinki. 17 Na strychu i na podw�rzu M�j brat, Hipek, stale przebywa� na podw�rzu, wraca� z niego do domu umorusany, ca�y w siniakach i zadrapaniach, z wilczym apetytem, wi�c czasem miota� �wie�o przyswojone wyrazy, o kt�rych m�wi�o si�, �e s� brudne. Je�li mama si� poskar�y�a ojcu, dostawa� lanie pasem, ale tylko za to, nie za psoty. Ojciec nie znosi� wulgarnego s�ownictwa, jak ca�a jego rodzina, nigdy ich z jego ust nie s�ysza�em. (Dlatego po dzie� dzisiejszy czuj� op�r wobec rynsztokowej mowy i je�li czasem jej w prozie u�ywam, to z powodu naiwnej wiary, �e podzia�a szokuj�co; czyli z powod�w, kt�re mo�na by nazwa� �artystycznymi�. Dlatego kiedy m�wi� mi, �e s�ownictwo niekt�rych m�odych pisarzy, to jest w�a�nie j�zyk m�wiony, wzruszam ramionami: u mnie w domu tak si� nie m�wi�o). Mnie, w przeciwie�stwie do Hipka, chwalono, �e jestem grzeczny, �kuchenny Maciu��, bo lubi�em przesiadywa� w kuchni i przygl�da� si�, jak mama odrapuje karpia z �uski, jak ocieraj�c �zy kroi cebul� (tej czynno�ci nie powierzy�aby �adnej s�u��cej) albo jak porusza si� pyszczek u ju� odci�tej rybiej g�owy, a rybie serce d�ugo jeszcze bije na spodeczku. Kupiono mi nawet blaszan� kuchenk� z fajerkami i rondelkami, �ebym si� m�g� bawi� w gotowanie. Wstawi�em do kuchenki zapalon� �wieczk�, postawi�em rondelek z kartofelkami, ale woda si� nie zagotowa�a i wi�cej nie chcia�em si� t� kuchenk� bawi�. Taki by�em spokojny, �e raz czy drugi us�ysza�em, �e jestem mamusi synek (co brzmia�o jak maminsynek), ukochany �agodny kotu�, podczas gdy Hipek to podw�rzowy �obuz. Wszystko to obra�a�o moj� dum�, wi�c kiedy� wypali�em (co obieg�o ca�� rodzin�): �Ja te� jestem �obuz, tylko salonowy!� P�niej jednak wyczu�em, �e w s�owie,,salonowy� nie ma nic zaszczytnego, upiera�em si� ju� tylko przy tym ��obuzie�, bez dodatkowych przymiotnik�w. Bardzo wcze�nie wi�c do�wiadczy�em, �e przymiotniki w gruncie rzeczy os�abiaj� wyrazisto�� rzeczownika. Brat pewnie uwa�a�, �e w domu jest nudno, ale wcale tak nie by�o i nikt nie musia� si� ze mn� bawi�. W pokoju dziecinnym, w kt�rym okresami mieszkali�my wszyscy czworo, pod sufitem ci�gn�� si� szlaczek przedstawiaj�cy krajobraz wiejski (zdaje si�, �e opisa�em to ju� w powie�ci). Nie by�o trudno znale�� si� w �rodku tego pejza�u, i�� boso przez ��k� z wiejskimi dzie�mi, p�dzi� witk� g�si do stawu albo rozpala� ognisko i piec w popiele kartofle. By�a te� w tym pokoju inna atrakcja: nisza z ma�ym zakratowanym oknem � z widokiem na obce dziwne podw�rze. Zupe�nie jak wej�cie do tajemniczego ogrodu. Na tym niewielkim podw�rzu nic takiego si� nie dzia�o, nie pokazywa�y si� �adne dzieci nikt si� nie awanturowa�, czasem zaje�d�a�a zaprz�ona w konie furgonetka, do kt�rej �adowano chleb z podw�rzowej piekarni, poza tym by�o cicho, czysto, jak�e inaczej ni� na naszym ha�a�liwym podw�rku, i ju� przez to samo by� to �wiat inny, troch� nierzeczywisty, jakby zaczarowany, a oto ja podpatrywa�em go nie zauwa�ony, nikt nie wiedzia�, �e tajemnicze podw�rze, furgonetka i konie s� moj� w�asno�ci�. Przez to moje okno mo�na by�o zobaczy� wie�� stra�ack� na placu Mirowskim, na kt�rej pokazywa� si� czasem na balkoniku stra�ak w b�yszcz�cym kasku i rozgl�da� si� doko�a, czy nie wida� gdzie� po�aru. Pewnie to wypatrywanie ognia z wie�y by�o pozosta�o�ci� z czas�w, gdy jeszcze nie by�o telefon�w, a stra�ak tr�bieniem alarmowa� �pali si�!� Kiedy mnie jeszcze nie by�o na �wiecie, nasz pok�j dziecinny by� ciemn� alkow�. Ojciec kaza� przebi� okno w murze, i wtedy w�a�ciciel posesji domu z ulicy Leszno, kt�rego podw�rze tak mnie fascynowa�o, poda� ojca do s�du za to, �e korzysta ze �wiat�a z jego posesji. Chocia� to mo�e si� dzisiaj wyda� niepoj�te, prawo by�o po jego stronie, ojciec proces prze- 18