3589

Szczegóły
Tytuł 3589
Rozszerzenie: PDF
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres [email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.

3589 PDF - Pobierz:

Pobierz PDF

 

Zobacz podgląd pliku o nazwie 3589 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.

3589 - podejrzyj 20 pierwszych stron:

Lech Galicki JOZAJTIS 3 Tower Press 2000 Copyright by Tower Press, Gda�sk 2000 4 Jozajtis to m�j wstyd. Jozajtis to moja mi�o��. Jozajtis to m�j grzech. Zapytuj� siebie kiedy si� to wszystko zacz�o i nie pami�tam dnia ani godziny, wspominam natomiast czar owej chwili i paniczny strach przed tym co mo�e si� zdarzy�. Jozajtis. Zagadkowe imi�, a mo�e wcale nie imi� tylko stan tajemnicy, kt�rej si� odda�em. Stali�my przy murze i nagle us�ysza�em szept. O, wiem �e on jeszcze trwa, gdzie� w przestrzeni wszech�wiata i pulsuje lawiruj�c mi�dzy drobinami i grzmotami kosmicznego gruzu. Zapyta�em Jozajtis kim jest. Pytam Jozajtis dlaczego znalaz�em si� w centrum zainteresowania si� nieczystych, niebia�skiego �piewu, zapachu potu, �ez i perfum, a mo�e wody kolo�skiej i nie s�ysz� odpowiedzi. W latach 1669-1696 pierwszy raz us�ysza�em o zagadce Jozajtis. Niekt�rzy nie chcieli rozmawia� na ten temat, inni og�osili rozpocz�cie wielkiej wyprawy w poszukiwaniu Jozajtis. By� mo�e znale�li tylko z�udne tropy i naczynia, i skarby �wiadcz�ce, �e zmierzaj� dobr� drog�. Jozajtis dotyka tylko jednego cz�owieka i jest z nim do ko�ca jego ziemskiego �ycia. On o tym wie, lecz nie rozumie dlaczego tak si� dzieje i na czym to wsp�bycie polega. Drga mu dusza, wyst�puj� krwawe poty, r�e pachn� intensywnie, widzi ostrzej i g��biej, a jednocze�nie smutek ogarnia go wielki. Widzi siebie to z g�ry, to z boku, �al mu marnej figurki, a tak�e cz�sto ogarnia go pycha i d�awi� obawy. S�ynny Egzekutor Larry stwierdzi�, �e Jozajtis jest bezsensown� kompilacj� hybryd pod�wiadomo�ci. A jednak... Jozajtis, czuj� ciebie i nie wiem kim jeste�. 5 Rozdzia� pierwszy � Kim jeste�? � zapyta� zbir spluwaj�c pod moje nogi. � No, kim? � powt�rzy� zbieraj�c �lin� do drugiego wystrzelenia br�zowego �wi�stwa, teraz � jak zmiarkowa�em � prosto w moj� twarz. Zapewne my�la�, �e przykl�kn� przed nim, zaczn� prosi� o lito��, a mo�e zli�� �mierdz�ce chi�skim sosem plwociny i powiem: przepraszam. Sta�em na �rodku sali restauracyjnej w kombinacie szybkich potraw Rojal i nie mog�em ze strachu odplu� w rewan�u, ani strzeli� mu w szcz�k�. Ba�em si�, w g�owie m�tlik, nogi wros�y w parkiet b�yszcz�cy jak lakierki Freda A. Dlaczego ja? � ko�ata�o mi w obola�ej z wra�enia czaszce. � Kim jeste�? No w�a�nie, kim jestem? Pewnie nikim, skoro zbir pluje na mnie i zaraz z�amie mi ko�� jarzmow�. Przykl�kn��em przed nim, poprosi�em o lito��, zliza�em �mierdz�ce chi�skim sosem plwociny i powiedzia�em: � Przepraszam. � No widzisz, szmata z ciebie � powiedzia� zbir � peda�, padlina i g�wno. Nikt! � Tak, jestem nikt, zero, nul, �achmyta � piszcza�em pokurczony. � Ty jeste� pan, wi�cej, ty panisko na dworze i wsz�dzie Senatorze przeogromny. Zbir wci�gn�� z wra�enia poliki a� gwizdn�o, odwr�ci� si� do swoich towarzyszy i rykn��: � Sk�d on to wie? Wyci�gn�� zza kamizelki kij golfowy i nu�e ok�ada� �wit�. Oni rozbiegli si� po k�tach i b�agali: � Oszcz�d� nas panoczku, my g�upi, czyta� nie umiemy, to i sk�d wiedzie� mogli�my, �e on nie nasz. Senator wywin�� m�ynka, wzlecia� piruetem pod kryszta�owy �yrandol i rozp�yn�� si� jak dym kopc�cy z naftowej lampy. Potem grom waln�� w kombinat szybkich potraw Rojal. Nie zosta� kamie� na kamieniu. Nie by�o zbira, nie by�o jego czeredy, nie by�o mnie. � Kim jeste�? � nios�o echo. Nikim? � Nikim � potwierdzi�em zza kotary dziel�cej czasoprzestrze�. � Sam chcia�e� � poinformowa�o mnie ch�rem zbiegowisko ciekawskich kar��w. To by� ju� inny �wiat. ��ko wodne falowa�o jak wzburzone morze. Przeci�gn��em si�, jak przebudzony kocur. Kt�ra godzina? Oby jeszcze pospa�. Taki sen wart psa, a nie cz�owieka, psiakrew! Wtuli�em si� w chlupocz�ce wybrzuszenia, oczy zasz�y mi mg��. Nagle co� zatrzeszcza�o, zako�ysa�o i jak katapulta wyrzuci�o mnie w przestrze� kosmicznych bzdur. � Kim jeste�? � zapyta� zbir spluwaj�c pod moje nogi. No w�a�nie, kim jestem? 6 Rozdzia� drugi Zza lasu dochodzi�y pomruki nadchodz�cej burzy. By� 26 dzie� kwietnia owego roku. To wa�na informacja. Za kilka dni zapomnia�bym, �e w�a�nie tego dnia napisa�em kilkadziesi�t zda�, i �e by� kwiecie�, a zza Lasu Arko�skiego dochodzi�y pomruki nadchodz�cej burzy. A tak � wszystko jasne. � Nie wierz� w UFO � powiedzia�a pani Alga, by�y cz�onek zarz�du Towarzystwa Parapsychologicznego w Czelabi�sku. � To tylko zwidy i ewentualnie zjawiska wywo�ane podczas medytacji metasylwia�skich � doda�a. Alga Iwanowna medytowa�a trzy razy dziennie, zawsze po wypiciu �wiartki wywaru z guana i je�eli chcia�a wyt�umaczy� pojawianie si� dziwnych obiekt�w, czy te� �un na niebie, twierdzi�a, i� s� to produkty uboczne medytacyjnego transu. � Ja tak�e nie wierz� w UFO, bo to nie kwestia wiary, ale owszem widywa�em ich dziesi�tki � rzek�em od niechcenia. � Jak�e to, pan widzia�? � wykrztusi�a Alga Iwanowna �ypiasta znieruchomiawszy w rozkroku. � Oczywi�cie, tak jak pani� � potwierdzi�em � ale opowiem � by� mo�e � innym razem, bo zza lasu dochodz� pomruki nadchodz�cej burzy i zaraz lunie deszcz. � Ale� prosz� � za�ka�a �ypiasta. � Przykro mi � odpowiedzia�em stanowczo i uchyli�em kapelusza. Szed�em powoli. Funkcjonariusze stra�y miejskiej uwijali si� w g�szczu samochod�w i wypisywali mandaty za z�e parkowanie. Z oddali dochodzi�y krzyki bitych przez palanciarzy spacerowicz�w. To s�ynna od dawna grupa Stefana zwana Stefany. Najcz�ciej m�ode zbiry t�uk�y wyelegantowanych ludzi pracy w soboty i niedziele. W od-dali rozpo�ciera�y skrzyd�a or�y z Pomnika Czynu Polak�w. � Zostanie pan ukarany � krzycza� w biegu funkcjonariusz � w�a�cicielu psa, kt�ry zrobi� kup� w miejscu publicznym! Spojrza�em, rzeczywi�cie m�j przyjaciel by� wyra�nie odpr�ony. Zareagowa�em b�yskawicznie. � Pan o sprawach przyziemnych, a nad nami UFO � krzykn��em rozentuzjazmowany. Stra�nik miejski nu�e szuka� lataj�cego talerza, a ja myk i ju� mnie razem z psem nie by�o. Us�ysza�em jeszcze pomruki nadchodz�cej zza lasu burzy. Nast�pnego dnia lokalne przedpo�udni�wki pisa�y o tajemniczych zjawiskach nad Szczecinem. Ja tam w UFO nie wierz�, bo je widzia�em. Wierzy w nie stra�nik miejski, kt�ry opowiada� o swym Bliskim Spotkaniu z zielonymi ludzikami w miejscowej telewizji �Si�demka� oraz Alga Iwanowna �ypiasta, albowiem naonczas medytowa�a i � jak twierdzi � wydzieli�a nieziemskie opary. W popo�udni�wkach lokalnych o zdarzeniu nie wspomniano s�owem. Prasa jak zwykle manipuluje rzeczywisto�ci�. Znowu idzie burza. 7 Rozdzia� trzeci �wieci�o s�o�ce i ptaki �wiergoli�y, gdy Marcysia znalaz�a na alei dziwny kamyk. Natychmiast splun�a na r�kaw moherowego sweterka i sumiennie przetar�a sw�j nowy skarb. Bo Marcysia na�ogowo zbiera�a kolorowe szkie�ka, krzemienie, skamienia�e guana, kapsle, pojemniki po wazelinie. W chatynce na rogu ulic Wyspia�skiego i Weso�ej, na poddaszu le�a�y ca�e stosy skarb�w, a w�r�d nich szkielet Ginevry z rodu Orsinich w oryginalnym kufrze. Drewniane schody trzeszcza�y jak trzcina po upale. Dziewczyna przycupn�a na zydlu, jeszcze raz zdmuchn�a kurz z kamienia i oniemia�a... Po�r�d szklistych i nap�cznia�ych wzg�rk�w skamieliny widnia� wypalony, niczym laserem, albo kto wie czym, napis: Jozajtis. � Kim jeste�? � us�ysza�a gdzie� w swoim wn�trzu, w trzewiach, a i w bruzdach m�zgu. � Ja Marcysia, ja tak jak tutaj stoj� ca�a Marcysia. Nic wi�cej. � Oddaj co nie twoje, znajdo! � krzykn�� g�os wewn�trzny � A co nie moje? � zapyta�a. � Kamie�! � A komu go odda�? � Szukaj! Marcysia dobrze pami�ta�a, �e jeszcze kilka miesi�cy temu w kombinacie szybkich potraw Rojal odnotowano nadprzyrodzone sytuacje i widziano tam karze�k�w bardzo osobliwych, a jej ciocia Alga Iwanowna �ypiasta, znaj�ca r�ne dziwy, ostrzega�a Marcysi� przed nimi i krzycza�a: � Nie wa� si� zadawa� z lichem! W�o�y�a dziwny kamyk z tajemniczym napisem do biesagi i ruszy�a przed siebie. Czu�a, �e jej wej�cie w wiek dojrza�y nie b�dzie zwyk�e, ma�o oryginalne i ciche. Pochodzi�a przecie� z Sakumpakumckich, starego rodu mag�w, parapsycholog�w i kr�garzy b�otnych. A to zobowi�zuje. 8 Rozdzia� czwarty Za murami miejskimi Szczecina znajdowa�a si� Brama M�y�ska, a za ni� plac, na kt�rym wykonywano wyroki �mierci. W XVII wieku dok�adnie w tym miejscu p�on�y na stosach kobiety oskar�one o uprawianie czar�w. Dokument notariusza nr 153 �W wyniku nades�anych akt przez s�dziego nadwornego przeciwko Sydonii Borck uznajemy jako s�dziowie i �awnicy za s�uszne, �e Sydonia Borck, pomimo i� przyzna�a si� do winy, a potem w ca�o�ci zaprzeczy�a, co zmusi�o s�dziego do zastosowania ostrych tortur w wi�kszym wymiarze, w czasie kt�rych przyzna�a si� ponownie do dokonywania czar�w oraz doprowadzenia os�b do �mierci. Z tego powodu zosta�a skazana na �ci�cie toporem, a nast�pnie jej cia�o spalono na stosie (...). Wszystko zgodne z prawem...� 19 sierpnia 1620 roku, na tak zwanym Kruczym Kamieniu kat �ci�� g�ow� licz�cej 80 lat Sydonii, nast�pnie spalono jej zw�oki, popi� za� rozrzucono po pobliskich polach. Nie spalono jej �ywcem, gdy� by�a szlachciank�. Niedaleko od miejsca ka�ni Sydonii von Borck znajduje si� obecnie Muzeum Narodowe1, a w nim w�r�d wielu eksponat�w � dziwne to doprawdy � jej niezwyk�y portret, autorstwa anonimowego malarza. Zaskakuje nie tylko lokalizacja podobizny pozbawionej �ycia tak dawno i tak blisko �czarownicy�, lecz przede wszystkim kompozycja obrazu: dwie postacie Sydonii von Borck zastyg�e na jednym portrecie olejnym z XVII wieku. W centrum, na pierwszym planie, Sydonia m�oda, pi�kna, o wyrazistym spojrzeniu. Ubrana gustownie i bogato. Za ni�, jak cie�, ta sama Sydonia � stara, zm�czona, zniszczona tragicznymi do�wiadczeniami. Dwa oblicza tej samej kobiety. Dlaczego w�a�nie tak przedziwne i zapewne okrutne by�o zamierzenie nieznanego mistrza p�dzla lub jego zleceniodawcy? Z przes�uchania Sydonia: �Widzicie przed sob� star� kobiet� oszukan� przez bli�nich, krewnych i przez nich oskar�on� o w�adz� nieziemsk�. Mnie nawet ludzkiej mocy brakowa�o, by przeciwko niesprawiedliwo�ciom krewnych moich na maj�tek dybi�cych stan�� (...). Kuzyn m�j Jobst, ksi���cy radca, znalaz� spos�b pozbycia si� mnie (...) S�dziowie, co ksi��� odchodz�cy bezpotomnie chce us�ysze� od swojego doradcy, jak� pociech�? �e nie jego niemoc spowoduje wyga�ni�cie rodu Gryfit�w, lecz czary Sydonii, kt�ra r�d przekl�a, bo Gryfita nie wzi�� jej za �on�. Sydonia von Borck urodzi�a si� w roku 1540. Pochodzi�a z szacownego s�owia�skiego, pomorskiego rodu Bork�w, kt�ry z latami uleg� germanizacji. Jego protoplast� by� kasztelan ko�obrzeski Borko. Ojciec Sydonii, Otto von Borck, pan na zamku w Strzmielu zwanym Wilczym Gniazdem i jego �ona Anna mieli jeszcze syna Ulricha i c�rk� Dorot�, jednak w�a�nie j�, by� mo�e dlatego, �e by�a najm�odsza, najpi�kniejsza i bardzo inteligentna, rozpieszczano wyj�tkowo. 1 Przy ulicy Starom�y�skiej 27. 9 Niestety, Anna szybko opu�ci�a ten �wiat. Sydonia, kobieta o wyj�tkowych aspiracjach, ambitna i dobrze na miar� owych czas�w wykszta�cona, nie przyjmowa�a o�wiadczyn licznych wielbicieli i marzy�a o wyj�ciu za ksi�cia. Dosta�a si� na dw�r ksi�cia Filipa I w Wo�ogoszczy. Tam pozna�a i zakocha�a si� z wzajemno�ci� w najpi�kniejszym, najprzystojniejszym z syn�w ksi�cia, Erne�cie Ludwiku, kt�ry przyrzek� jej wierno��, ma��e�stwo i mi-�o�� do ko�ca �ycia. Rodzina Ernesta czyni�a jednak wszystko, co mo�liwe, aby nie dosz�o do mezaliansu. Ku rozpaczy Sydonii jej ukochany poj�� w roku 1577 za �on� Zofi� Jadwig�, c�rk� ksi�cia brunszwickiego. To by� dla niej cios na miar� �yciowego kataklizmu. Upokorzona, dotkni�ta do g��bi, oszukana w swym wielkim uczuciu, Sydonia opu�ci�a dw�r wo�ogoski, rzucaj�c, jak p�niej m�wi�a rozpowszechniana intencjonalnie plotka, kl�tw� na r�d Gryfit�w: p� wieku nie przeminie, a liczna naonczas dynastia bezpotomnie wyga�nie. Fakty historyczne W roku 1592 umiera ukochany Sydonii, Ernest Ludwik; w 1600 � Jan Fryderyk, ksi��� szczeci�ski, w 1603 � Barnim XII, nast�pca Jana Fryderyka, w 1605 � Kazimierz IX, w 1606 � Bogus�aw XIII, w 1617 � Jerzy III, w 1618 � Filip II, w 1620 � Franciszek I. Ostatni z rodu Gryfit�w umar� bezpotomnie w roku 1637. Wraz z nim zako�czy�o sw�j byt ca�e pa�stwo zachodniopomorskie. Po �mierci ojca (1568 r.) od �yj�cej do tej pory w dostatku Sydonii fortuna odwr�ci�a si�. Ulrich okaza� si� samolubnym cz�owiekiem, kt�remu siostra by�a zawad� � robi� wszystko, aby nie otrzyma�a nale�nego jej spadku po rodzicach. Podobnie czynili p�niej inni krewni. Brat zmar�ego ojca � dworzanin ksi�cia szczeci�skiego Filipa II � za jego wsparciem i wbrew sprawiedliwo�ci pozbawi� osamotnion� kobiet� ojcowskich maj�tk�w. Rozpowszech-nia� tak�e plotk� o rzuconej przez ni� kl�twie. Mijaj� lata. Nieszcz�cie i coraz wi�ksza liczba wrog�w id� za Sydoni� jak cie�. Ogie� niszczy domy, w kt�rych mieszka�a, przepada w p�omieniach jej skromny dobytek, zostaje pobita... Pi�kna i �agodna kiedy� kobieta staje si� agresywna. Cz�sto, z rozmaitych powod�w uczestniczy w procesach. Wy�ania si� jej drugie, stare i udr�czone oblicze z portretu. W roku 1604 ksi��� Bogus�aw XIII nakazuje zamkn�� Sydoni� von Borck, podejrzewan� o czary i zmow� z szatanem, w klasztorze �e�skim w Marianowie ko�o Stargardu. �Czarownic� przepe�nia �wiadomo��, �e jej �ycie nie uda�o si�. Czyta Bibli�, modlitewniki, ksi�gi z zakresu fitoterapii. Zna tajemnice zi� i cz�sto pomaga chorym. Mimo �e jest g��boko wierz�c� katoliczk�, nie godzi si� na pozostanie w klasztorze. Dochodzi do konflikt�w mi�dzy ni� a przeorysz�. Zaskakuj�co wzrasta liczba jej nieprzyjaci�. S� wsz�dzie. W najbli�szym otoczeniu. W�r�d krewnych. Na dworze ksi���cym w Szczecinie. Gdy Sydonia pr�buje uciec z Marianowa, aby z�o�y� skarg� przed ksi�ciem, trafia do aresztu, oskar�ona o niepoczytalno��. Potem � o czary i spowodowanie �mierci kilku os�b. W malignie m�wi podobno o bliskiej �mierci swych wrog�w, mi�dzy innymi Jerzego III i Filipa II. Gdy ta przepowiednia sprawdzi�a si�, wielce wystraszony ksi��� Franciszek I wytoczy� bardzo starej ju� kobiecie proces, wierz�c, �e uratuje tym sposobem r�d Gryfit�w od wymarcia. Sydoni� von Borck najpierw uwi�ziono, a potem przeprowadzono liczne badania z wymy�lnymi torturami. Narz�dzia tortur 10 �ruby do przykr�cania palc�w, n�g, sznury, obc�gi. Hiszpa�skie buty: dwie �elazne p�ytki przykr�cane �rubami do piszczeli, a� do zgniecenia ko�ci n�g. Stosowana na Pomorzu, nak�adana na g�ow� czapa, kt�r� stopniowo �ciskano... �W�wczas przyst�pi� do niej kat z pomocnikiem, zdj�� z niej p�aszcz i sukni�, zwi�za� na plecach i tylko w koszuli posadzi� na rzemionach (...). Gdy Sydoni� przywi�zano sznurami, nogi w�o�ono w dyby i ze�rubowano je, czytano artyku� po artykule, a ona przyzna�a si� do wszystkiego�. Przes�uchanie Sydonia: �S�dziowie, a teraz dajcie mi umrze�. Jestem stara, zm�czona. Moje �ycie nie by�o mniej godziwe od innych, a o tyle gorsze, �e d�u�sze i d�u�sza w nim by�a samotno�� moja, bezsilno�� wobec tych, kt�rym uprzykrzy�o si� patrze� na mnie. Pozw�lcie mi ju� umrze�. Niczego bardziej nie pragn� jak �mierci� 2. Przed egzekucj�, w nocy, przyszed� ukradkiem do celi Sydonii von Borck przej�ty strachem ksi��� Franciszek I. Pono� b�aga�, aby odwo�a�a sw� kl�tw�, on za� daruje jej wolno�� i �ycie. Na nic to si� nie zda�o. Sydonia milcza�a. Po kilku miesi�cach �pan �ycia i �mierci� skazanej zako�czy� sw�j �ywot. 2 Wykorzystano fragmenty cytat�w z ksi��ki Bogdana Frankiewicza pt. �Sydonia�. Szczecin 1986, Wyd. �Glob�. Akta procesu Sydonii znajduj� si� w Archiwum Pa�stwowym w Szczecinie. 11 Rozdzia� pi�ty Zdarzy�o si� to niemal�e w centrum Szczecina. W �rod�, 23 kwietnia 1986 roku, ma��onkowie G. postanowili uci�� sobie drzemk�. Mieszkali sami, w jednym pokoju. Le�eli osobno, na tapczanach. I w�a�nie oko�o godziny dwudziestej, a mo�e troch� wcze�niej, w ich domu zacz�y si� dzia� dziwne rzeczy. Tak niezwyk�e, �e ju� po pewnym czasie, gdy opowiadali o tym, co ich spotka�o, prze�ywali to tak, jakby cie� nieznanego zjawiska dotkn�� ich przed chwil�. Telewizor by� w��czony. Cz. G. obudzi�a si� i odruchowo spojrza�a na ekran. Obraz zacz�� skaka�, sta� si� czarny. I nagle... M�wi Cz. G.: � Nie pami�tam ich oczu, tylko kszta�t twarzy. Wiem, �e wpatrywali si� we mnie. To by�y dwie jednakowe istoty w ciemnostalowych ubiorach. W mojej pami�ci ich rysopis rozmywa si� jak we mgle: zarys g�owy, n�g, tu�owia. W pierwszej chwili wystraszy�am si� bardzo i krzykn�am panicznie do m�a: kogo� ty wpu�ci�! On si� obudzi� i odpowiedzia�, �e nikogo nie wpuszcza� do mieszkania. Wtedy, nie wiem jak to si� sta�o, jedna z tych istot znalaz�a si� obok niego. M. G.: � By�em zdziwiony, �e �ona krzyczy. Podnios�em g�ow� i zobaczy�em te dwie stoj�ce postacie. Jedna obok drugiej. Gdy tylko powiedzia�em, �e nikogo nie wpu�ci�em, kto� obok mnie usiad�. Czy to co� by�o materialne? Nie wiem. Ta istota by�a tr�jwymiarowa, jak cz�owiek. No mo�e dok�adniej � to by�o jak cie�. Nie czu�em drgni�cia tapczanu, ani �adnego ciep�a. Tylko g�owa zacz�a mi dr�twie�. Nie s�ysza�em g�osu, a s�ysza�em, �e to co� m�wi do mnie. Potrzebna im by�a ziemska kobieta. Cz. G.: � Czu�am ucisk w g�owie. I by�a jeszcze rozmowa bez s��w. Pami�tam, powiedzieli, �e nie s� z Ziemi. Mo�e inaczej, ale sens by� ten. S�ysza�am: zmieni si� Kalendarz i Czas. To pami�tam doskonale. S�ysza�am: potrzebna jest kobieta ziemska do reprodukcji ludzi. Zgodzi�am si�, wiem to, powiedzia�am: tak. W�wczas gdzie� we mnie zabrzmia�o dziwne s�owo: Jozajtis. � Dlaczego powiedzia�a pani: tak? Czy by�a mo�liwo�� powiedzenia: nie? Cz. G.: � A sk�d ja mam wiedzie�? Nie wiem, nie wiem! Tajemnicze istoty nagle znik�y. Ma��e�stwo G. nie pami�ta w jaki spos�b. Po prostu jak cie� niknie, gdy �wiat�o ga�nie. Cz. G.: � Nie, �adnego niepokoju, l�ku nie czu�am. Wr�cz przeciwnie, by�am zadowolona, nawet szcz�liwa. Zacz�am si� ubiera�. M. G.: � Pytam �on�, dok�d idzie. Odpowiada, �e czekaj� na ni�. Za�o�y�a kurtk�, a do torebki schowa�a karton papieros�w. Wtedy powiedzia�em: � Sama nie p�jdziesz, ja id� z tob�. Kurtk� z szafy wyjmuj� i wychodzimy. W�wczas zauwa�yli, �e za oknem l�duje jaka� bry�a, kula czerwonego �wiat�a wysy�aj�ca promienie niezwyk�e. Zagrzmia�o. Wyszli przed dom. M. G.: � Stali�my przed domem i ja ju� nie do �ony, lecz do tej kuli krzycza�em, �eby zabierali nas razem, bo �ony samej nie puszcz�. Ma��onkowie G. twierdz�, �e M. G. zosta� uderzony w pier� pot�nym snopem �wiat�a. Nogi si� pod nim ugi�y, s�abo�� go wielka ogarn�a i upad� na ziemi�. Wr�cili oboje do mieszkania. On oszo�omiony. M. G.: � Usiad�em na krze�le, zaraz przy oknie, ods�oni�em firank� i wygra�a�em im i wymy�la�em od najgorszych, �e po co tu do nas akurat przylecieli, czy nie mieli gdzie, tylko do nas. I znowu poczu�em mocne uderzenie. Upad�em. 12 M�wi�, �e przez ca�e wsp�lne �ycie nie wyznali sobie tyle mi�o�ci co wtedy. To pami�taj� dobrze. M. G. jest marynarzem, p�ywa w dalekie rejsy i zawsze mieli ma�o czasu dla siebie. �wiat�o unios�o si� wy�ej, ale nadal wisia�o nad ziemi�. Wtedy z M. G. sta�o si� co� dziwnego. To co� kaza�o mu wyj�� z domu i zobaczy� z bliska �wietliste zjawisko. Wybieg� na ulic�. �ona chcia�a i�� z nim, ale nie mog�a si� ruszy� z miejsca. Zemdla�a. Ockn�a si�, gdy m�� wr�ci�. M. G.: � Poszed�em ich szuka�, poniewa� czu�em, �e musz� to zrobi�. Na ulicy, nad ulic� � ani �ladu. Spotka�em starsz� kobiet� i pytam, czy co� widzia�a. A ona powiedzia�a: tu nic nie ma. Wr�ci�em do domu. �ona le�a�a na tapczanie i powiedzia�a, �e w domu kto� jest. Uspokoi�em j�, przytuli�em i zasn�li�my. Rano, w czwartek 24 kwietnia, obudzili si� z potwornym b�lem g�owy. Byli ogarni�ci panicznym, trudnym do okre�lenia l�kiem. �zy p�yn�y im z oczu jak woda z kranu. M. G. zauwa�y�, �e niezawodny do tej pory japo�ski zegarek automatic, kt�ry mia� na r�ku, sp�nia� si� a� pi�tna�cie minut. B�l g�owy i l�k towarzyszy�y im uparcie trzy dni. Ust�pi�y nagle, jednocze�nie u obojga ma��onk�w. M. G. chcia� i�� do lekarza. Jednak za kilka dni mia� wyp�ywa� w morze i obawia� si�, �e zamiast na statek trafi do psychiatry. S�siadka, kt�rej to wszystko opowiedzieli, te� m�wi�a: do psychiatry id�cie, bo to tylkow g�owie by� mog�o, a nie na ziemi. Pisa� wi�c M. G. z morza do �ony: zapomnij, nie dr�cz si�. To tylko cie�. I a� Cie�. 13 Rozdzia� sz�sty Dwa autobusy wioz�ce pielgrzymk� rodzin po zamordowanych sun� po zasnutej mg�� drodze. Si�pi deszcz i topi resztki �niegu. Dooko�a rozci�ga si� las i bagna niezmierzone. Tam cienie przesz�o�ci krzycz� po nocach. Bagna strasz� nieprzyst�pno�ci�, a las jest inny ni� polskie lasy. Obro�ni�te bia�ymi brodami mchu sosny pn� si� w g�r�, pe�no w�r�d nich drzew powalonych, o kt�re nie upomni si� nikt opr�cz ziemi. Syn: � Ojciec m�j by� funkcjonariuszem polskiej Policji Pa�stwowej. We wrze�niu 1939 roku opu�ci� rodzinne miasto i wraz z kilkunastoma policjantami uda� si� na wsch�d, sk�d przysz�a poczt�wka z adresem nadawcy: Kalininskaja Ob�ast, gorod Ostaszk�w, pocztowyj jaszczik nr 8. W po�owie drogi mi�dzy Moskw� a Leningradem (Sankt Petersburg) na p�nocny zach�d od Kalinina (Twer), nad jeziorem Seliger le�y niewielkie miasto Ostaszk�w. Mieszkaniec Ostaszkowa: � �(...) Na prze�omie wrze�nia i pa�dziernika 1939 roku do Ostaszkowa zacz�y nadchodzi� transporty z polskimi je�cami wojennymi. Prowadzono ich przez miasto w szyku, ulic� W�odarsk� wprost do Ni�owskiej przystani, gdzie czeka� na nich parowiec �Maksym Gorki� wraz z dwoma drewnianymi barkami, kt�re mog�y zabra� na pok�ad od 500 � 600 os�b. Poza tym �Maksym Gorki� m�g� wzi�� do kajut i na pok�ad spor� grup� ludzi. St�d p�yn�li wprost do klasztoru Ni�owa Pusty�. (...) Tak wi�c przysta� Ni�owska sta�a si� pierwszym etapem tragedii, przez kt�r� przeszli polscy je�cy wojenni skierowani do obozu w Ostaszkowie. Szli przez miasto bardzo dumni, godni swego narodu, w pe�nym mundurowaniu. Szczeg�lnie pi�knie wygl�dali oficerowie. Naramienniki na ich mundurach podobne by�y do noszonych w naszej armii carskiej. Poza tym obwieszeni byli akselbantami. Pami�tam te� wspania�e obuwie. Buty by�y tak wyczyszczone, �e a� l�ni�y. Wida� by�o, �e nie czuj� si� je�cami wojennymi. Byli wyj�tkowo dumni (...)�. Ze �r�d�a: �W pobli�u Ostaszkowa, na wyspie, w zabudowaniach klasztoru Ni�owa Pusty�, znajdowa� si� jeden z najwi�kszych liczebnie, licz�cy bowiem oko�o 6,5 tysi�ca uwi�zionych � ob�z polskich je�c�w wojennych. Do ostaszkowskiego obozu trafi�o oko�o 400 oficer�w Wojska Polskiego, wszyscy wzi�ci do niewoli �o�nierze Korpusu Ochrony Pogranicza, �andarmeria wojskowa, cz�onkowie wojskowej s�u�by s�downiczej, kilkudziesi�ciu ksi�y oraz kilka tysi�cy policjant�w i podoficer�w s�u�by liniowej�. Przyjecha�o 65 os�b ze Szczecina, z Wroc�awia, Warszawy, Bydgoszczy i Poznania. To krewni zamordowanych. �ony, wnuki, synowie i ksi�dz, co pielgrzymk� na duchu podtrzymuje. Naczelnik zarz�du do spraw je�c�w wojennych NKWD ZSRR, towarzysz major Soprunienko, podpisa� list� �mierci z 7 kwietnia 1940 roku, tak jak wiele innych list, zapewne rutynowo i z poczuciem dobrze spe�nionego zadania. I zupe�nie nie mia� poj�cia, ani tak�e ch�ci na filozoficzne rozwa�ania, �e oto staje si� wsp�wykonawc� zbrodni przeciw ludzko�ci, mordu na je�cach wojennych, zag�ady niewinnych ludzi: syn�w, m��w, ojc�w, braci. A tym bardziej nie interesowa�o go kompletnie to, i� rozkaza� zabi� Andrzeja, policjanta � jednego z wielu. Syn Andrzeja, Eugeniusz, dosta� po wielu latach niepewno�ci kserokopie tej�e listy �mierci z 7 kwietnia 1940 roku, znalaz� na niej dane swojego ojca, a nazwisk by�o razem sto, i teraz ju� wie: kto, gdzie i kiedy sprawi�, �e on i jego rodze�stwo nagle stali si� sierotami. Chocia� czy wie to wszystko na pewno? Kartka od ojca przysz�a z Ostaszkowa, lista �mierci z 7 kwietnia 1940 roku, pozycja 6, podpis � towarzysz major Soprunienko... I nic wi�cej! Nie zna 14 twarzy mordercy, nie wie czy Andrzej, ojciec jego, mia� �wiadomo��, i� zostanie zamordowany, czy mia� ostatnie �yczenie, czy ba� si�, p�aka�, czy by� dumny, jak ci, kt�rych widzia� Rosjanin, mieszkaniec Ostaszkowa i do chwili otrzymania strza�u w potylic� nosi� dumnie podniesion� g�ow�? Teraz przypuszcza tylko, �e jest on w�r�d ekshumowanych w Miednoje. Domy�la si�. Mg�a niepewno�ci mroczy ju� tyle lat. Jedzie wi�c Eugeniusz na miejsce wi�zienia i ka�ni ojca swego, z pielgrzymk� organizowan� przez Rodzin� Katy�sk�. To pierwsza pielgrzymka do Ostaszkowa, Tweru i Miednoje. Pielgrzymi maj� ze sob� znicze, tabliczki nagrobne, kwiaty i �ez konchy, i przeczu� rozmaitych nar�cza ca�e. Eugeniusz: � Poprosili�my kierowc� i on pojecha� drog� przez stary Ostaszk�w. Tak wi�c widzieli�my stacj� kolejow�, a obok stare, drewniane budynki. Tutaj ich przywie�li. St�d szli do portu, i my tam byli�my. Szybkim, nowoczesnym statkiem przewieziono nas na wysp�. P� godziny to trwa�o. I na wyspie, gdzie wi�ziono 6,5 tysi�ca przysz�ych ofiar, 65 pielgrzym�w ogarn�o pierwsze �kanie. Stali na grobli, kt�r� w�asnor�cznie usypali polscy je�cy wojenni. Szli przez bram�, kt�ra ich syn�w, m��w, braci przyj�a i wyda�a nie rodzicom, nie �onom, nie siostrom i braciom, lecz bagnistej ziemi zamglonej. Stan�li na klasztornym podw�rzu, z lewej strony stara cerkiew, a z prawej strony zabudowania klasztorne, w nich za� ma�e cele 3-4 metry kwadratowe powierzchni ka�da. Niekt�re mniejsze, niekt�re wi�ksze. W oknach ani szyb, ani ram. Po drzwiach otw�r tylko pozosta� i wiatr w nim hula na przestrza�. Tak samo by�o wtedy. Opr�cz tego w tych budynkach by�y piwnice � lochy o g��boko�ci oko�o 5 metr�w. W tych lochach te� ich trzymano. Eugeniusz: � Zastanawiali�my si� wszyscy: jak oni tam przetrzymali zim� z 1939 na 1940 rok? Przecie� nawet na Wigili� nie dostali garstki s�omy pod g�ow�, bo nie to im by�o przeznaczone. Przez te p� roku czekania na egzekucj� wielu cierpia�o z g�odu i zimna, wielu chorowa�o na tyfus, a przede wszystkim bardzo wielu na czerwonk� pomar�o. Rosjanin, ten miejscowy, kt�ry widzia� id�cych dumie Polak�w, co to buty mieli jak lustro wyczyszczone, m�wi tak�e, i� na cmentarzyku, co to w gruncie rzeczy �adnym cmentarzykiem nie by�, bo nikogo tu wcze�niej ani p�niej nie chowano � zakopywano du�e trumny a w nich wielu je�c�w. � Trzeba by odkry� ziemi� i zobaczy� na co pomarli, czy represji nie by�o � sugeruje. A gdzie ten cmentarz? Eugeniusz: � Tam jest tylko du�e zapadlisko poro�ni�te krzakami, traw�, chaszczami. I to ma by� cmentarz polskich je�c�w wojennych? A z tej wyspy ucieczki nie by�o. Oni o tym wiedzieli. W te poczt�wki, kt�re rodziny dosta�y wpisana zosta�a tragedia i mo�na si� by�o doczyta�, �e nie maj� �adnej nadziei na powr�t. Aby ich upokorzy� i sponiewiera�, to jeszcze im wszystkim czapki zabrano, tak jak nadziej�. Eugeniusz: � Weszli�my przez g��wn� bram� na podw�rze i zobaczyli�my istny obraz n�dzy i rozpaczy. Remontuj� co prawda klasztor, powoli to idzie, ale znikn� te wszystkie �lady, kt�re mo�na by by�o jeszcze chyba znale��. Znikn� napisy i wyryte na �cianach ostatnie ich marzenia pewnie. W klasztorze chcieli�my odprawi� msz�, ale pop, kt�ry si� nim opiekuje, nie wyrazi� na to zgody. Nie mogli�my tego uczyni� nawet na przyleg�ych schodach. Odprawili�my wi�c msz� przy g��wnej bramie. Czuli�my, �e oni s� tutaj. By�a wi�c polska bandera z or�em w koronie i krzy�e dwa: jeden z Wroc�awia, drugi ze Szczecina. Ten szczeci�ski krzy� ma ju� swoj� histori�, bo w Katyniu by� dwa razy, teraz w Ostaszkowie i Miednoje, a potem do Starobielska i Charkowa pojecha� m�czennik�w nawiedza�. Niedaleko r�s� d�b, biedny taki, wysoki, ale ga��zie mia� po�amane niemi�osiernie. I wszystkich do tego d�bu dziwnie co� prowadzi�o. Mo�e oni tam stali, bo wiedzieli zdumieni, �e to ich pierwszy apel 15 poleg�ych tutaj. Przybili�my do drzewa tabliczki nagrobne, p�ki kwiat�w z�o�yli�my, zapalili�my znicze. I p�on�y p�omieniami gor�cymi, a my modlili�my si�. Na spotkaniu z merem miasta Ostaszk�w, pielgrzymi zwr�cili si� z pro�b�, aby zezwolono postawi� krzy� na cmentarzu � zapadlisku w ostaszkowskim obozie. � Tak, oczywi�cie, mo�na krzy� postawi� � powiedzia� mer. � Tylko nie wiadomo dok�adnie gdzie ten cmentarz jest. I ka�dy miejscowy, a niewielu ich by�o, powtarza� jedno zdanie, jakby na pami�� wyuczone: tego by� nie powinno i nam jest przykro. Byli z nimi na wyspie Rosjanie. By�a przewodnicz�ca, kt�ra wsiad�a na statek, pop�yn�a z pielgrzymk� i szybko wr�ci�a na swoje stare szlaki. Redaktor by� tak�e. Osobnik bardzo dziwny. Przedstawia� si�, ale nazwisko wysz�o im z g�owy. Korowiow chyba. A mo�e troch� inaczej. Eugeniusz: � Sta�em za tym redaktorem i on mnie nie widzia�. Z kieszeni jego ko�ucha wystawa� opas�y, czerwony notes. W pewnej chwili podszed� redaktor do popa i ostrym tonem zapyta� go o nazwisko. A ten pop dos�ownie zesztywnia� i pokornym, cichym g�osem powiedzia� co trzeba. Redaktor zapisa� jeszcze dane pomocnika popa i pozwoli� swoim struchla�ym rozm�wcom odej��. I odwraca si� ten redaktor, spogl�da na mnie i peszy si� na moment. A ja do niego podszed�em, bo sta�o si� ze mn� co� dziwnego, gdy widzia�em to wszystko i m�wi�: � Przyjecha�em ze Szczecina. Jestem sierot�. Tu zabili�cie mojego ojca. Internowali�cie i zamordowali�cie. A redaktor, Korowiow chyba, spochmurnia� i powiedzia�: � Eto Stalin. Z wyspy do miasta Ostaszk�w p�yn�li w ciszy. Nagle zabucza�a syrena statkowa. Przeszy�a mroczny nastr�j i podnios�ym go uczyni�a na kilka minut. To by� gest kapitana. Ze �r�d�a (g�os Rosjanina): � �Na prze�omie marca i kwietnia 1940 roku, gdy stopnia�y �niegi, a l�d na jeziorze by� czysty, niewielkimi grupami, takimi, kt�re mog�y przej�� po lodzie zachowuj�c odpowiedni� odleg�o��, sz�y oddzia�y je�c�w do tego oto miejsca. Znajdowa�a si� tu bocznica kolejowa, kt�r� do dzisiaj nazywaj� tupik. Transportowano st�d ziarno dla potrzeb Armii Czerwonej. Je�c�w �adowano do wagon�w towarowych, tzw. ciel�tnik�w i wywo�ono. Nie m�wiono nam dok�d ich wywo��. Ale wiadomo by�o, �e jad� na zach�d, nie pami�tam czy to by� obw�d smole�ski, czy inny, ale na pewno w kierunku zachodnim. Pytanie: � Czy konwojenci mogli nie wiedzie� co si� sta�o z je�cami? Rosjanin: � Zapewne. Mogli nie wiedzie�. Jak mi B�g mi�y, ja nie s�ysza�em, nic nie widzia�em. Pytanie: � To znaczy, �e operacja ta by�a wyj�tkowo dobrze zakonspirowana? Rosjanin: � Wygl�da na to, �e tak. I nie wszyscy o tym wiedzieli. Dopiero teraz po latach z przykro�ci� dowiadujemy si� o tej tragedii3. Wiadomo jednak, i� je�c�w Ostaszkowa wy�adowano w Kalininie (Twer) i zawieziono do budynku NKWD, gdzie ostatni raz sprawdzono ich personalia i nast�pnie zamordowano strza�em w ty� g�owy. Zw�oki zakopano w oddalonym o 30 kilometr�w Miednoje, na terenie le�nym zarezerwowanym wy��cznie dla NKWD. Twer-Kalinin. Miasto du�e � ponad 400 tysi�cy mieszka�c�w. Autobus toczy si� po �bach brukowych, a pielgrzymi m�wi� o wszystkim, nawet o g�upstwach, byle oderwa� si� od ponurych my�li. Rozmawiaj� pi��, dziesi�� minut i spok�j, i cisza zapada jak makiem zasia�. Jeszcze wczoraj wielu z nich wys�a�o z Ostaszkowa do Polski kartki pocztowe. Tak jak przed ponad pi��dziesi�ciu laty uczyni� to ich syn, m��, ojciec, brat. Oczy smutne, twarze smutne, oczy zamglone. Eugeniusz: � W dawnej siedzibie NKWD mie�ci si� teraz Akademia Medyczna. Jest tam nawet tabliczka g�osz�ca, i� NKWD, a potem KGB prowadzi�y tutaj swoj� dzia�alno��. Pod t� tablic� zapalili�my znicze. Du�o zniczy. A studenci medycyny wychodzili z budynku i w 3 Wykorzystano fragmenty �cie�ki d�wi�kowej z filmu �Ostaszk�w� (�r�d�o). 16 oknach wystawali zdumieni. Wtedy wyt�umaczyli�my kim jeste�my. � Tu ich zamordowali, sze�� i p� tysi�ca ludzi � tak zako�czyli�my. Wtedy oczy zrobi�y si� im du�e jak ko�a ze zdziwienia, bo zbyt m�odzi byli na to aby wiedzie�, a obraz zbrodni przecie� we krwi nie p�ynie. Nie ulega w�tpliwo�ci, �e je�c�w przes�uchano w du�ej sali, sprawdzono ich to�samo��, sprowadzono do wyt�umionej drzewem i czym� tam jeszcze piwnicy, a tak�e w��czono wentylatory, �eby ich huk zag�uszy� trzask wystrza��w. I tam, w piwnicznym pomieszczeniu by�o niskie wej�cie, ka�dy z je�c�w by� skuty i wchodz�c musia� pochyli� g�ow�, a zbrodniarz w tym samym momencie strzela� w ty� tej g�owy, omotanej na dodatek, jak m�wi polski prokurator, p�aszczem, aby krew nie tryska�a i r�k strzelaj�cemu nie brudzi�a. Pielgrzymi chodz� po kilkupi�trowym budynku Akademii Medycznej, dawnej siedzibie NKWD i KGB, szukaj� miejsca ka�ni i b��kaj� si� jak we mgle. Nie ma nikogo kto by wiedzia� gdzie to by�o. Przyjecha�o � co prawda � trzech oficjalnych przedstawicieli merostwa. Uprzejmi byli. Grzeczni. Powiedzieli w rektoracie, �e jest pielgrzymka, oni to nazywali ca�y czas � wycieczka, kt�ra przysz�a, bo tu jej uczestnik�w � wielu krewnych zastrzelono. I pielgrzymka � wycieczka szuka�a po ca�ym budynku miejsca zbrodni. Przez sw� niewiedz� wchodzi�a do sal laboratoryjnych i cofa�a si� uk�adnie. Jednak wszyscy byli grzeczni i nikt nie powiedzia� z�ego s�owa. Eugeniusz: � I wtedy pojawi� si� jaki� cz�owiek. Nie wiadomo sk�d. Powiedzia�: tymi g��wnymi schodami chodzi�o naczalstwo, chod�cie, ja wam poka��, wasi krewni byli trzymani na strychu przez dzie� ca�y, a w nocy ich mordowano. Schodzili tymi oto w�skimi schodami z por�czami �elaznymi. On m�wi: t�dy, t�dy, t�dy... Patrzymy zaaferowani dooko�a, o co� chcemy zapyta� przewodnika uczciwego, a jego nie ma. Jakby we mgle si� rozp�yn��. Jak duch, cie�, albo cz�owiek przestraszony. Byli sami i czuli, �e to musia�o si� sta� w�a�nie tutaj. I ponownie jak na wyspie szloch i p�acz rozleg� si� wielki. I zeszli na d�, do tych piwnic, tymi schodami. Widz�: oto ma�y przedsionek, z lewej strony drzwi zamkni�te na wielk�, now� k��dk�. I nie znale�li nikogo kto by mia� klucz do niej. Odpowiedzi tylko wy�uskali od miejscowych niezdarne: my nie znajem. Albo: to by�o przebudowywane ju� pi�� razy. Nie wiadomo. Eugeniusz: � Potem sal� znale�li�my, no i ona wygl�da�a jak te, gdzie przed zamordowaniem, sprawdzano to�samo�� je�c�w. Tam modlili�my si� razem z ksi�dzem, wzi�li�my si� za r�ce, kr�g utworzyli�my, mi�dzy nami Natasza, Rosjanka-pilotka mi�a, chwyci�a nasze d�onie i wida� by�o, �e bardzo to prze�ywa i nam wsp�czuje. P�niej wsiedli�my do autobusu i pojechali�my do Miednoje. A droga by�a ci�ka do zniesienia, bo b�l w sercach wielki mieli. Jechali z miejsca ka�ni na miejsce niegodnego poch�wku. I znowu polska bandera z or�em w koronie, dwa krzy�e, wie�ce, kwiaty, znicze w ka�dej d�oni i �za w ka�dym oku. Tu odbyli drog� krzy�ow�. Co dziesi��, pi�tna�cie krok�w kolejna stacja. Koniec drogi krzy�owej � mogi�a 250 ekshumowanych. Szli do tej mogi�y po mogi�ach. Bo trzeba wiedzie�, �e mogi�a jest jedna, za� miejsc do przeprowadzenia ekshumacji, zapadlisk oznaczonych brzozowymi krzy�ami � du�o. W�wczas, w roku 1940 koparka tam sta�a. Wykopywano d�, wrzucano do niego zw�oki pomordowanych, bez�adnie wrzucano, nogami do g�ry, g�owami do g�ry, gdy si� d� zape�ni�, zasypywano go i kopano d� nast�pny. To polskie rany na ziemi w Miednoje. Eugeniusz: � A oprawcy postawili na tych grobach ubikacje. Oni biegali tam, oni si� bawili i nawet dacze budowali. By� mi�dzy nami le�nik, kt�ry wskazywa� gdzie mog� by� mogi�y, bo starodrzew odcina� si� od 45-, 50-letnich sosen posadzonych dla ukrycia miejsca zakopania ofiar. W �cianie lasu wida� by�o kwatery � tr�jk�ty, kwadraty, prostok�ty, k�ka. To s� drzewa posadzone w�wczas, a to stare. 17 Drzewa by�y iglaste i cisza by�a w tym lesie w Miednoje niezwyk�a. Taka jak w Katyniu, Charkowie... Przybili tabliczki nagrobne do sosen. Tam zbierali szyszki z tych drzew co na ich najbli�szych ros�y. Troszk� kory ka�dy od�upa�. Ma�� ga��zk� sosnow� zabra�. Ka�dy chcia� mie� relikwi� swoj�. Ksi�dz modli� si� za zbrodniarzy i oni te� si� modlili. (...) � I odpu�� nam nasze winy jako i my odpuszczamy naszym winowajcom. A wielu zastanawia�o si� czy maj� prawo odpu�ci� zbrodni� tak okrutn�. Potem s�ycha� by�o: � O nawr�cenie Rosji prosimy Ci� Panie. Szli wolno do autobusu. Kto� znalaz� denko od czajnika, a na nim by� napis: Olkusz. Drugi za� pielgrzym wysup�a� z mchu lusterko. Nie mo�na si� by�o w nim przejrze�, bo strasznie g�sta mg�a je okry�a, lecz na odwrocie pozosta� dobrze zachowany wizerunek marsza�ka Pi�sudskiego. Znowu autobus i nast�pnie poci�g. Miarowy stukot k� usypia wszystkich, tylko do pielgrzym�w sen nie nadchodzi. W lustra okien stuka zielonkawa, jasna po�wiata ksi�ycowa. Oni zamykaj� oczy i widz�: ob�z na wyspie, lochy, zapadliska, ubikacje na grobach i r�ce Nataszy �ci�ni�te w solidarnym kr�gu. Pielgrzym budzi si�, zapala nocn� lampk� i otwiera ksi��k�, kt�rej nie sko�czy� czyta� jeszcze w Polsce. A w niej wyrwana z kontekstu scena � �wiat inny, do kt�rego przyzna si� nieszcz�liwy cz�owiek i nie przyzna si� wielu nieznanych sprawc�w jego nieszcz�cia. * * * �(...) � Co on m�wi? � zapyta�a Ma�gorzata i jej nieruchom�, spokojn� twarz osnu�a mgie�ka wsp�czucia. � On m�wi � odpowiedzia� jej Woland � ci�gle to samo. Powtarza, �e nawet przy ksi�ycu nie mo�na zazna� spokoju i �e przysz�o mu zagra� niedobr� rol�4. 4 Fragment ksi��ki Micha�a Bu�hakowa �Mistrz i Ma�gorzata�. 18 Rozdzia� si�dmy Drewniany krzy� z napisem: Tu zosta� bestialsko zamordowany 13-letni kibic Czarnych przez oficera policji wbito 11 stycznia 1998 roku w S�upsku, w miejscu tragicznego zdarzenia. Potem ponad 400 szalikowc�w zapali�o znicze i skanduj�c: � Mundur niebieski, orze� �elazny, zabi�e� dziecko, jeste� odwa�ny � ruszy�o w ramach protestu i ch�ci odwetu w kierunku Komendy Rejonowej Policji i gmachu Prokuratury Wojew�dzkiej. W tym momencie rozpocz�y si� dni s�upskiego chaosu i zamieszek ulicznych. 13 stycznia. Zbli�a si� godzina 12.00. Podchodz� do niezbyt licznej grupy, przede wszystkim nastolatk�w, zgromadzonej na ulicy Szczeci�skiej, mi�dzy dwupi�trowym budynkiem nr 7 a sklepem z wyk�adzinami. Na murze napis: �Czarni Pany�. Na krzy�u rozwieszono klubowy szalik. Obok zdj�cia u�miechni�tego ch�opca, kartka z napisem: �Tu zgin�� Przemek bo... by� kibicem�. I jeszcze sklejka, na kt�rej kto� wykaligrafowa�: �Wyrazy najg��bszego wsp�czucia dla rodziny Przemka i klubu Czarni � sk�adaj� kibice�. � To miejsce pami�ci, bo on tu skona� � m�wi 13-letni Rafa�. � Nie zna�em go, ale by� w moim wieku � dodaje. Dooko�a wykrzykuj�cej swoj� gorycz i nienawi�� do policji nie tylko szalikowej m�odzie�y, kr��� dziennikarze z prasy, radia i telewizji. B�yskaj� flesze. Pracuj� kamery. Protestuj�cy wyci�gaj� szyje, aby znale�� si� w kadrze. Mundurowych funkcjonariuszy ani �ladu. Gdy zebrani widz� mikrofon lub dyktafon, natychmiast otaczaj� wianuszkiem �urnalist� i opowiadaj� co by�o i co teraz b�dzie. Nikt nie chce podawa� swojego nazwiska. Imi�, czemu nie. 14-letni Marek m�wi z pasj�: � Po meczu (Czarni � AZS 91:64) szli�my ulic�, o tam, na czerwonym �wietle. I dlatego gliny mia�y pretekst, �eby zaatakowa�. Przemek nie by� winny. Spokojny taki. Pierwszy raz by� na meczu koszyk�wki. Nic z�ego nie zrobi�, nie wyzywa�, nic. Policjant spa�owa� go okrutnie. Na �mier�, gnida jedna! Chodzi� do klasy sz�stej C, Szko�y Podstawowej nr 4. Kto� natarczywie szarpie mnie za r�kaw. Ubrana na czarno kobieta. Nazwiska nie poda, bo si� boi represji, ale m�wi, �e s�ysza�a, i� pa�k� bito ch�opca po szyi, a s�siad matki zamordowanego powiedzia� jej, �e przechodz�ca w�wczas po�o�na chcia�a pobitego reanimowa�, lecz policjanci nie pozwolili. Odgonili j�, karetki nie wezwali, jedli kanapki, a dzieciak umiera�. � Wczoraj sz�am w demonstracji, te� wybija�am szyby w prokuraturze, pa�k� dosta�am po nodze. Bola�o. A m�wi�, �e nie bij� � �ali si� podchmielona nastolatka. � A dlaczego policjant dostanie 5 lat za morderstwo i po roku wyjdzie? Z�odzieje id� na 10-15 lat odsiadki. Ja, gdybym zabi�a policjanta dosta�abym 25 lat. Niesprawiedliwo��! � wykrzykuje 18-letnia Sylwia. Jej kole�anka od szalikowc�w nie chce si� przedstawi�, ale og�asza radosn� nowin�: � B�dzie ostra zadyma. Ju� w drodze s� ch�opcy z Legii Warszawa, Lechii Gda�sk, Arki Gdynia, Gwardii Koszalin, Pogoni Szczecin. Razem damy policji wycisk. Od godziny 17.00. 13 dni i 13 nocy b�dzie to trwa�o, bo tyle lat mia� Przemek. �mier� za �mier�. Nie boimy si�. Nie podarujemy. Na pogrzebie spokojnie, a potem spalimy komend� policji. �mier� za �mier�. Wi�kszo�� potakuje. � Tak � m�wi� � masakra ich czeka, morderc�w. A imi� i nazwisko policjanta � zab�jcy znaj�. Dariusz W. Na ulicy Wojska Polskiego mieszka�. Mieszkanie mu zdemolowali. On aresztowany, a rodzin� ukryto. A gdyby by�a w domu? Nie, rodzinie by nic nie zrobili. Sk�d wiedzieli, �e to on uderzy� pa�k� ch�opca? Kto� pods�ucha� policj�. � Gdzie to co m�wimy, b�dzie opublikowane? � pytaj�. Po drugiej stronie ulicy zagaduj� stoj�cego w�r�d gapi�w m�czyzn�. Ma na imi� Leon. Wi�cej nie powie. � To jest chuliga�stwo � mruczy zdenerwowany. � Zobacz pan, ju� si� zbieraj� do zadymy. Policja jest bezbronna. W ko�cu dojdzie do tego, �e przestanie interweniowa�. A w S�upsku od dawna nie mo�na spokojnie wyj�� na ulic�, bo napadaj�. Na Koper- 19 nika marynarza do k�piel�wek rozebrali. Kilkunastoletnie wyrostki biegaj� po mie�cie, a rodzice co robi� w tym czasie? Matka Przemka, s�ysza�em w radiu, prosi�a, �eby zachowa� spok�j. Oni w ... to maj�. To dzicz. Ja bym la� ile wlezie. W telewizji s�upskiej pokazuj� chuligan�w jako bohater�w. Radio Vigor poda�o adres podejrzanego policjanta. To skandal. M�wi�, �e nie? Zobaczymy. B�dzie dochodzenie. 12 stycznia Zarz�d Wojew�dzki NSZZ Policjant�w w S�upsku z�o�y� w miejscowej prokuraturze nast�puj�ce zawiadomienie o pope�nieniu przest�pstwa przez tamtejsze rozg�o�nie Vigor i City: �Dzia�alno�� tych rozg�o�ni, poprzez manipulowanie informacjami doprowadzi�a do wzrostu napi�cia spo�ecznego i zak��ce� �adu oraz porz�dku publicznego na ulicach S�upska, w wyniku czego rannych zosta�o 33 policjant�w i zniszczono 22 radiowozy�. Tego samego dnia wojewoda s�upski Jerzy Kuzyniak og�asza w mie�cie �a�ob�. Zmierzam w kierunku siedziby Radia Vigor. Na ulicach porz�dek. Szybko usuni�to �lady zamieszek z ostatnich dw�ch dni: barykady, spalone plastikowe pojemniki na odpady, kamienie, kawa�ki asfaltu... Tylko od czasu do czasu pod nogami skrzypi� okruchy szk�a. Nie do usuni�cia s� powtarzane z ust do ust skandowane w czasie zaj�� przez szalikowc�w has�a: �Pa�� w �eb � tak s�upscy policjanci zarabiaj� na chleb�, �Jeste� odwa�ny, jeste� szcz�liwy, polska policja to sk.....�, �MO - gestapo�, �Bia�a pa�a � znak peda�a�, �Wyrok dla zab�jcy�, �Kamie� Kruczy bi� oduczy...�. W rozg�o�ni Vigor ruch i zm�czenie na twarzach dziennikarzy. Co kilka minut dopominaj� si� o kontakt renomowane agencje informacyjne. Piotr Gackowski, wsp�w�a�ciciel i dyrektor programowy m�wi: � Jest to radio komercyjne o profilu muzycznym. Nasz charakter oceniamy jako pozytywny, ale o zgrozo, w obecnej sytuacji nie zabrzmi to w�a�ciwie, cho� zwykle staramy si� nadawa� informacje pozytywne. Mamy moralny, ustawowy i prawny obowi�zek, aby informowa� spo�ecze�stwo naszego miasta o tym, co si� dzieje na lokalnym podw�rku. Absolutnie nie zgadzam si� z zarzutem, �e zach�cali�my m�odzie� do wywo�ywania burd ulicznych. Tak�e zarzut, i� nasze radio ujawni�o personalia, jak i adres zamieszkania podejrzanego o dokonanie zab�jstwa policjanta jest bezpodstawny. Ustawa o Radiofonii i Telewizji nak�ada na nas obowi�zek rejestrowania 28 dni programu i my ten wym�g spe�niamy. Je�eli prokuratura przedstawi nam zarzut, udost�pnimy odpowiednie materia�y. Redaktor Marek Sosnowski pierwszy ujawni� na falach eteru spraw� �mierci Przemka. Teraz odtwarza przebieg zdarze�: � W sobot�, 10 stycznia do p�nocy by�em w radiu. W drodze do domu otrzyma�em z rozg�o�ni informacj�, �e do redakcji zadzwoni�a rodzina m�odego cz�owieka, kt�ry zgin�� tragicznie i prosi�a o pilny kontakt. Natychmiast tam pojecha�em. Powiedziano mi, i� do ich domu przyszli koledzy Przemka i powiedzieli, �e zosta� on pobity przez policjanta. Zadzwonili do szpitala. Tam powiedziano, �e maj� natychmiast przyjecha�. �adnych informacji przez telefon. Pojechali. Okaza�o si�, �e ch�opiec nie �yje. Ca�� rozmow� nagrywa�em. Fragmenty rozmowy zarejestrowane na tzw. szpiegu Radia Vigor. G�os ojca Przemka: �Ogl�daj�c zw�oki syna na izbie przyj�� nie stwierdzi�em �adnych obra�e� cia�a, jedyne co by�o, to tylko sina g�owa (...). Nie policja, nie prokurator, nikt inny, tylko koledzy syna przyszli i powiedzieli nam co si� sta�o (...)�. G�os matki Przemka: �Podobno cztery doros�e osoby by�y �wiadkami tego. Chcieliby�my og�osi� przez radio, aby zg�osili si� wiarygodni �wiadkowie tego zdarzenia. Mo�e kto� widzia� i potwierdzi, �e policja bije bezkarnie ma�e dzieci. On mia� 13 lat, by� szczuplute�ki i mierzy� 155 cm (...)�. Po bezskutecznych pr�bach uzyskania informacji w Komendzie Rejonowej Policji i Prokuraturze Rejonowej dziennikarz wr�ci� do studia i o godzinie 3.00 wczesnym rankiem 11 stycznia i potem jeszcze raz �wypu�ci� w eter� relacj� rodzic�w oraz �d�wi�ki� z prokuratury. 20 Redaktor Sosnowski m�wi, i� mia� podejrzenie, a do�wiadczy� wiele w latach osiemdziesi�tych, �e skoro takie jest stanowisko prokuratury, to kto� chce sprawie �ukr�ci� �eb�. Dom przy ulicy Ma�achowskiego 3. Tu mieszka� Przemek. Na drzwiach klepsydra: �Dnia 10.01.1998 roku zmar� w wieku 13 lat �mierci� tragiczn� Przemys�aw Czaja. Msza �w. �a�obna odb�dzie si� dnia 14.01. o godzinie 11.00 w ko�ciele Naj�wi�tszego Serca Jezusowego. Wyprowadzenie zw�ok nast�pi 14.01. o godzinie 12.00 z ko�cio�a NSJ w S�upsku. O czym powiadamia pogr��ona w �alu rodzina�. Przyciskam guzik domofonu. Nikt nie odpowiada. Prosz� s�siad�w o otwarcie drzwi. Pukam do mieszkania nr 2. Wychodzi kobieta i m�wi, �e ca�a rodzina od rana nie zjad�a kromki chleba, tylko udziela informacji. Teraz nie s� w stanie nikogo przyj��. Przed domem stoj� dzieci. Dominika, lat 15: � By� spokojny. Zawsze opiekowa� si� m�odszym bratem Grzegorzem. U�miechni�ty, ju� z drugiej strony ulicy wo�a�: �Cze�� Dominika, �cze�� Marta�. Nie by� chuliga�skim dzieckiem i nie chcia�by takiej sytuacji, jaka jest teraz na ulicach. Tam nie chodzi o Przemka, ale o rozrywk�. Zbli�a si� godzina 17.00. Na ulicach S�upska wida� coraz wi�cej zorganizowanych ma�ych i du�ych grup policjant�w, uzbrojonych w tarcze, pa�ki szturmowe i maski ochronne. Legitymuj� m�odzie�. Przechodz� zwartymi kolumnami. S� przygotowani do odparcia ataku. Chc� zapyta� o sytuacj� w mie�cie, co czuj�, czy si� boj�. Jeden z funkcjonariuszy kieruje mnie do Komendy Rejonowej Policji, drugi odruchowo chwyta r�koje�� pa�ki, wi�c odchodz�, bo ciarki przemykaj� po plecach. Komenda Rejonowa Policji. � Nie ma �adnych rozm�w � twierdzi oficer dy�urny. Rozmowie przys�uchuje si� m�czyzna w garniturze. � Prosz� za mn� � zaprasza. Andrzej Markiewicz jest rzecznikiem prasowym Zarz�du Wojew�dzkiego NSZZ Policjant�w w S�upsku. M�wi: � To wielka tragedia dla rodziny tego ch�opca, jak i dla nas policjant�w i dla naszego kolegi, kt�ry zosta� tymczasowo aresztowany. Przepisy s� takie, �e trudno jest podj�� decyzj� w mgnieniu oka. A tak musi dzia�a� policjant. Natomiast s�d i prokuratura maj� miesi�c na to, �eby rozpatrzy� zasadno�� post�powania. Cz�� policjant�w jest sfrustrowana niskimi zarobkami, ale i postaw� spo�ecze�stwa. Bo je�eli co� si� dzieje i policjant nie zareaguje, to pytaj�: gdzie on by�? Je�eli reaguje, postrzegany jest jako brutal. To sytuacja patowa. Poza tym �rodki masowego przekazu, przede wszystkim lokalne, przedstawi�y wydarzenia nieobiektywnie i poda�y wiele nieprawdziwych informacji. A podejrzany policjant? To bardzo fajny ch�opak, z kt�rym mo�na porozmawia�, zdecydowany w dzia�aniu, zawsze udzieli pomocy. Ponownie ulica Szczeci�ska. Wiecz�r. Przy krzy�u licz�cy oko�o stu os�b t�um. M�odzie�. Szalikowcy, ale nie tylko. Ksi�dz prowadzi modlitw� r�a�cow�. � Zdrowa� Mario... Ojcze nasz... i odpu�� nam nasze winy jako i my odpuszczamy naszym winowajcom. Ludzie chwytaj� si� za r�ce i tworz� kr�g. Przeje�d�a policyjny radiow�z. S�ycha� gwizdy i krzyki: � �mier� za �mier�! Grupa agresywnych tyralier� przechodzi przez zat�oczon� samochodami ulic�. Wstrzymuj� ruch. Uderzaj� w dachy aut. Rozbijaj� kamienne p�ytki i przygotowuj� pociski. Za kilkana�cie minut przejedzie kolejny patrol. 21 Rozdzia� �smy By� rok 1967, �sz�stka� je�dzi�a jeszcze tras� przez ulic� Wyszaka � snuje wspomnienie pan Ernest, m�j wsp�pasa�er z tramwaju nr 9. � Wraca�em z pracy. W domu czeka�a na mnie �ona, w odmiennym stanie. Motorniczy rozp�dzi� pojazd. Nie zatrzyma� si� obok ko�cio�a narodowego, a dopiero przed samym zakr�tem zacz�� hamowa�. Pot�na si�a od�rodkowa wyrzuci�a tramwaj z toru. Wszystko dzia�o si� bardzo szybko. Lud�mi rzuca�o na wszystkie strony. Wielki brz�k � p�k�y szyby. W�a�nie przez nie wiele os�b potraci�o g�rne i dolne ko�czyny. Ci�y jak no�e. Pogotowie kursowa�o raz po raz. Ratowano daj�cych najmniejsze oznaki �ycia. � A pan? � Obudzi�em si� nad ranem � m�wi pan Ernest. � W kostnicy. Le�a�em w otwartej trumnie, z wypisanym in blanco aktem zgonu. Z lewej strony truposze, z prawej te�. Pi��dziesi�t sze�� ofiar. Ja by�em pi��dziesi�ty si�dmy. Tyle �e �y�em. Zimno. Co mia�em robi�? Wygramoli�em si� z trumny, usiad�em na jej boku i kima�em. Chcia�em zrobi� jaki� ruch, da� znak, �e �yj�, ale nie mog�em. Potem stwierdzono u mnie: oskalpowanie, wybite z�by g�rne i dolne, zmia�d�ony prawy bok, naruszony kr�gos�up, ��taczk� mechaniczn� i kompletny zanik pami�ci. Tak mi zachorowa�a ta pami��, �e wiem, co by�o przed wypadkiem, j�zyki, kt�rych dawniej si� nauczy�em � znam, a patrz pan: co jad�em wczoraj na obiad � wylatuje z g�owy. Wiele spraw musz� zapisywa� na bie��co. Przed wypadkiem tramwajowym mia�em g�ste i czarne jak kruk w�osy, a p�niej