3806
Szczegóły |
Tytuł |
3806 |
Rozszerzenie: |
PDF |
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres
[email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.
3806 PDF - Pobierz:
Pobierz PDF
Zobacz podgląd pliku o nazwie 3806 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.
3806 - podejrzyj 20 pierwszych stron:
ALFRED HITCHCOCK
TAJEMNICA SKA�Y ROZBITK�W
PRZYGODY TRZECH DETEKTYW�W
(Prze�o�y�: JAN JACKOWICZ)
S�OWO OD ALFREDA HITCHCOCKA
Witajcie, mi�o�nicy tajemniczych zagadek! Czeka was kolejne spotkanie z najnowszymi wyczynami zadziwiaj�cych Trzech Detektyw�w. Tym razem niezmordowani m�odzi wywiadowcy pogr��aj� si� po uszy w skomplikowanej aferze, najzupe�niej niewinnie fotografuj�c uczestnik�w rodzinnego zlotu. Tego rodzaju spotkania daj� zwykle okazj� do weso�ej zabawy, w tym przypadku jednak pojawiaj� si� r�wnie� tajemnicze gro�by, strasz�ce po nocach duchy i wilcze wycia, a tak�e ludzie, kt�rzy nie �ycz� sobie, aby robi� im zdj�cia!
Je�eli nigdy dot�d nie spotkali�cie si� z m�odymi detektywami, pozwol� sobie przedstawi� ich wam w paru s�owach. Przyw�dc� zgranej tr�jki jest troch� zbyt... kr�py Jupiter Jones, czyli po prostu Jupe (jak nazywaj� go jego koledzy), znany ze wzgl�du na godn� uwagi inteligencj� i bystro�� umys�u. Drugim Detektywem jest Pete Crenshaw, wysoki, doskonale umi�niony i rozwini�ty fizycznie ch�opak, kt�ry jednak robi si� dziwnie nerwowy na widok byle zjawy czy ducha. Trzecim, ale bynajmniej nie ostatnim cz�onkiem grupy jest Bob Andrews, szczup�y, delikatny, lubi�cy si� uczy� ch�opiec, kt�ry odznacza si� te� poczuciem humoru i zdolno�ciami badawczymi.
Wszyscy mieszkaj� w Rocky Beach, kalifornijskim miasteczku le��cym na wybrze�u Pacyfiku niezbyt daleko od Hollywoodu. Ich Kwatera G��wna mie�ci si� w mieszkalnej przyczepie, sprytnie przez nich ukrytej w sk�adnicy z�omu Jones�w. To jedyne w swoim rodzaju z�omowisko nale�y do cioci i wuja Jupitera, kt�rzy s� jego opiekunami.
Ta gar�� informacji powinna wam na razie wystarczy�. Czas na przygod�, kt�ra czeka na Skale Rozbitk�w!
Alfred Hitchcock
ROZDZIA� 1
BITWA MORSKA
Naprzeciwko ogromnej ska�y, wznosz�cej si� wysoko u zachodniego cypla ma�ej wysepki, ko�ysa�a si� na d�ugiej, oceanicznej fali niedu�a ��d� z zaburtowym silnikiem.
- Wygl�da prawie jak Ska�a Gibraltarska - powiedzia� Bob Andrews.
- Mo�e i tak - odpowiedzia� Jupiter Jones, mierz�c urwisko okiem znawcy. - Ale nie wydaje ci si�, �e jest odrobin� mniejsza?
- Pewno z tysi�c razy - wtr�ci� z u�miechem Pete Crenshaw. - Gdyby postawi� j� obok tamtej Ska�y, wygl�da�aby jak kamyk!
Trzej cz�onkowie m�odzie�owej agencji wywiadowczej, znanej jako �Trzej Detektywi�, zabawiali si� tego dnia �owieniem ryb na morzu, o jakie� dziesi�� mil na po�udnie od kalifornijskiego miasteczka Rocky Beach. Wci�ni�ty we fluoryzuj�c� kamizelk� ratunkow� Jupiter przypomina� pulchn� kie�bask� z telewizyjnej reklamy. Trzeba bowiem przyzna�, �e sylwetka Pierwszego Detektywa, obdarzonego �wietnym analitycznym umys�em, nie kojarzy�a si� z osobnikiem szczeg�lnie wysportowanym. By� nim za to wysoki, doskonale umi�niony Drugi Detektyw, czyli Pete. Przystrojony w tak� sam� kamizelk� wygl�da� w niej niczym �ywa reklama sportowego ekwipunku. Trzeci z m�odych detektyw�w, Bob, kt�rego domen� dzia�ania by�a dokumentacja i analizy, zatopi� w�a�nie wzrok w wodzie, tak jakby mia� nadziej�, �e uporczywe wpatrywanie si� w g��biny przyci�gnie �awic� wspania�ych ryb.
Ch�opcy wybrali si� na c�tkowane kalifornijskie okonie, �eruj�ce w pobli�u bujnych wodorost�w, staraj�c si� przyci�gn�� ich uwag� za pomoc� �ywych sardynek, przymocowanych do lekko obci��onych w�dek. Jak dot�d jednak ich wysi�ki nie znalaz�y prawie �adnego uznania u morskich drapie�nik�w. W plastikowym wiaderku z wod� p�ywa�y leniwie zaledwie trzy �redniej wielko�ci okoniki.
- M�wi�em wam, �e lepiej by nam posz�o na p�yci�nie ko�o Genoa Reef - poskar�y� si� Pete, kr�c�c ko�owrotkiem z zamiarem za�o�enia na haczyk nowej przyn�ty. - Powiedz, Bob, co w�a�ciwie mia� na my�li tw�j stary, prosz�c nas o zrobienie paru zdj�� w tej okolicy?
Ojciec Boba pracowa� jako reporter w jednej z wychodz�cych w Los Angeles popo�udni�wek.
- Nie powiedzia� mi nic konkretnego - odpar� Bob, zaj�ty wolniutkim wypuszczaniem linki, szarpni�tej dopiero co przez jak�� ryb�. - Wspomnia� tylko, �eby�my wybrali si� we wtorek na okonie w pobli�e Ska�y Ragnarsona i wzi�li ze sob� m�j aparat. Obieca� zap�aci� za dobre zdj�cia, ale nie sprecyzowa�, czego. Kiedy zapyta�em go o to, roze�mia� si� tylko i stwierdzi�, �e domy�limy si� sami, co to ma by�, jak tylko to zobaczymy.
- Co do mnie, to najbardziej interesuje mnie honorarium - o�wiadczy� Jupiter. - Finanse �Trzech Detektyw�w� znajduj� si� w op�akanym stanie. Je�eli w najbli�szym czasie nie odnowimy naszych rezerw, b�dziemy musieli harowa� u cioci Matyldy.
- Och, tylko nie to - j�kn�� Pete.
Sm�tna perspektywa roboty, wyznaczonej przez cioci� Jupitera na terenie Sk�adu Z�omu Jones�w sprawi�a, �e wszyscy trzej wzdrygn�li si�. Trwa�y w�a�nie letnie wakacje, tradycyjnie ju� uwa�ane przez gro�n� cioci� Matyld� za wspania�� okazj� do wykonania r�nych prac na podw�rzu i wok� niego. Zgrana detektywistyczna paczka postanowi�a jednak nie poddawa� si� i w inny spos�b zarobi� par� dolc�w. Dlatego w�a�nie w takim napi�ciu starali si� wywabi� nieuchwytne okonie z ich bezpiecznego schronienia po�r�d wodorost�w. Gdyby uda�o im si� z�owi� cho� kilkana�cie sztuk, otrzymaliby za nie tak im potrzebne kieszonkowe. Niewdzi�czne ryby nie okazywa�y jednak �adnego zrozumienia dla finansowych k�opot�w ch�opc�w. Znudzony Pete ziewn�� i rozejrza� si� bystro po otaczaj�cej ich b��kitnej toni. W jego oczach pojawi� si� nag�y b�ysk.
- Ej, ch�opaki! - wykrzykn�� podnieconym g�osem, wskazuj�c r�k� w kierunku rozci�gaj�cej si� w pobli�u wyspy.
Zza jej wschodniego cypla wyp�ywa�a w�a�nie niska i d�uga ��d� o kszta�tach, jakie tego rodzaju jednostkom nadawali niegdy� Wikingowie. W wisz�cych wzd�u� obu burt tarczach odbija�y si� promienie popo�udniowego s�o�ca. Mkn�cy �wawo stateczek rozcina� fale ostrym dziobem, zako�czonym rze�bion� w drewnie g�ow� bajecznego smoka, w kt�rego rozwartej szeroko paszczy gro�nie po�yskiwa�y ostre z�by. ��d� wype�niali brodaci wojownicy o dzikim wygl�dzie, przystrojeni w he�my z rogami i grube, futrzane kaftany; potrz�sali w powietrzu mieczami i bojowymi toporami. Na maszcie i wysoko uniesionej rufie powiewa�y flagi, za� z garde� wojownik�w dobywa�y si� chrapliwe, wojenne okrzyki.
- Tak! - powiedzia� Jupiter. - To na pewno to!
- Tata powiedzia� mi, �e kupi wszystkie zdj�cia, jakie uda si� nam zrobi� - stwierdzi� Bob, wyci�gaj�c aparat fotograficzny.
Statek Wiking�w niezmordowanie par� do przodu. Kiedy znalaz� si� ca�kiem blisko, ch�opcy zobaczyli, �e w rzeczywisto�ci jest to du�a ��d� z zaburtowym motorem, kt�rej pok�ad i burty zosta�y zabudowane na wz�r dawnych skandynawskich statk�w. P�yn�o ni� nie wi�cej ni� sze�ciu czy siedmiu �wojownik�w�, kt�rych brody by�y sztuczne, a miecze wykonane z drewna i pomalowane. Mijaj�c ch�opc�w, m�czy�ni pomachali im sw� drewnian� broni�, wykrzykuj�c co� ze �miechem. W chwil� potem ich ��d� wp�yn�a do ma�ej zatoczki.
- O co w tym wszystkim chodzi? - zamy�li� si� g�o�no Pete.
- Nie mam poj�cia - odpar� Bob - ale zrobi�em par� fajnych zdj�� tym przebiera�com.
- Co� mi si� wydaje... - zacz�� Jupiter, ale w tej samej chwili urwa� w p� s�owa. Zza wschodniego cypla wyspy wy�oni�a si� druga �wawo mkn�ca ��d�.
- Co to za dziwol�g? - zdziwi� si� Pete.
Tym razem ��d� by�a d�uga i o niskich burtach. Przypomina�a po trosze wios�ow� szalup�, a po trosze india�skie canoe. Jej kad�ub zbudowany by� z szerokich listew, dzi�b i rufa uniesione w g�r�. Niezwyk�y stateczek mkn�� poruszany si�� sze�ciu unosz�cych si� r�wno wiose�, trzymanych przez sze�ciu pokrzykuj�cych �Indian�, przystrojonych w barwne pi�ropusze, brody i spodnie z ko�lej sk�ry.
- To z pewno�ci� zbijane z desek canoe Czumasz�w - stwierdzi� Jupiter. - By�o takie india�skie plemi� �yj�ce w tych stronach. Niedaleko Santa Barbara mieli wielk� osad�, w kt�rej znaleziono resztki ich canoe. Najwidoczniej wyp�ywali w nich na d�u�sze wyprawy, �eby �owi� wieloryby i foki. Odznaczali si� bardzo pokojowym charakterem, a niekt�rzy z nich mieszkali tu, na przybrze�nych wyspach.
- Daj spok�j, Jupe. Nie musisz nam robi� historycznego wyk�adu - zaprotestowa� Pete. - Pami�tam ich z �Tajemnicy �miej�cego si� cienia�.
Pete mia� na my�li jedno z prowadzonych wcze�niej przez ch�opc�w dochodze�, w kt�rym pewn� rol� odegra�o miejscowe plemi� Czumasz�w.
- Ale nie wiedzia�em o tym, �e mieszkali oni w�a�nie tu, na Skale Ragnarsona.
Jupe pokr�ci� przecz�co g�ow�.
- Nie, Pete, nie my�la�em o tej wysepce - powiedzia�. - Oni zajmowali wi�ksze wyspy, troch� bardziej na p�noc.
- Co za r�nica, gdzie oni mieszkali!- wykrzykn�� Bob. - Postarajcie si� lepiej unieruchomi� ��dk�, �ebym m�g� jeszcze troch� popstryka�.
Aparat specjalisty od dokumentacji i analiz wycelowany by� w canoe i wydaj�cych wojenne okrzyki Indian, kt�rzy mkn�li, potrz�saj�c w��czniami w stron� tej samej zatoczki, w kt�rej przed chwil� wyl�dowali Wikingowie. Dobiwszy do brzegu, Indianie natychmiast rzucili si� do pozorowanej bitwy z Wikingami, kt�rej stawk� by�o zapewne panowanie nad Ska�� Ragnarsona. Zatrzepota�y chor�giewki, uderzy�y o siebie miecze i wojenne topory. Zako�ysa�y si� pi�ropusze i w kierunku kryj�cych si� za tarczami Wiking�w poszybowa�y india�skie w��cznie. Ka�dy z wojownik�w mia� wetkni�ty za pas kawa�ek p��tna, Indianie - p��tno czerwone. Wikingowie - bia�e. Ka�dy z walcz�cych stara� si� wyrwa� przeciwnikowi t� jego �flag�, a potem rzuca� si� p�dem w kierunku g�ruj�cego nad wysp� urwiska.
Przygl�daj�cy si� ze swej ��dki trzej ch�opcy ze �miechem zach�cali zmagaj�cych si� na brzegu przeciwnik�w: Pete i Bob kibicowali Indianom, Jupiter ponagla� Wiking�w. Kiedy bitwa przenios�a si� w pobli�e wielkiej ska�y na zachodnim cyplu. Bob za�o�y� do aparatu now� rolk�.
- Ch�opaki, podp�y�cie troch� bli�ej wyspy! Je�eli uda si� nam z�apa� w obiektyw ca�� bitw�, gazeta potraktuje zdj�cia jako wielk� osobliwo�� i tata kupi ich wi�cej.
- Doskona�y pomys� - zgodzi� si� Jupiter.
W chwil� potem zawarcza� motor. Pete chwyci� za ster i skierowa� ��dk� do wej�cia do zatoczki. Bob strzela� teraz jedno zdj�cie za drugim a� do ko�ca bitwy, zako�czonej zwyci�stwem Wiking�w, kt�rzy wdrapali si� na sam czubek ska�y, dzier��c w d�oniach wszystkie czerwone flagi. Stan�wszy na szczycie, zacz�li wymachiwa� nimi, a tak�e powiewa� w�asnymi, bia�ymi proporczykami. Na wyspie zapanowa�a og�lna weso�o��, za� niedawni wrogowie gratulowali sobie nawzajem walecznej postawy.
Bob opu�ci� aparat. Siedz�cy w ��dce ch�opcy zacz�li ze �miechem komentowa� obejrzan� dopiero co zabawn� scen� na wyspie. Ich weso�e g�osy zamilk�y nagle, kiedy Jupiter przypadkiem obejrza� si� za siebie.
- Pete! Bob!
Tu� obok ko�ysa�a si�, dotykaj�c niemal burty ich ��dki, jeszcze jedna ��d�!
ROZDZIA� 2
PUSTA ��DKA
Ma�a motor�wka sun�a powolutku prosto na nich, a w ko�cu uderzy�a lekko o burt� ich ��dki, podskoczy�a na faluj�cej �agodnie wodzie zatoki i jeszcze raz dotkn�a ich �odzi.
- Ona dryfuje z pr�dem - powiedzia� Pete. - Motor jest wy��czony.
- I nikogo w niej nie ma! - zawo�a� Bob. - Popatrzcie, ci�gnie si� za ni� w wodzie jaka� cuma czy linka kotwiczna. Musia�a po prostu sk�d� si� urwa�.
Pete przyci�gn�� do siebie i obejrza� poszarpany koniec linki.
- Na pewno nie zosta�a odci�ta. Wygl�da tak, jakby si� przetar�a o co�, kiedy kotwica by�a na dnie. Mo�e o jak�� ska�k� albo o betonowe nabrze�e, lub co� w tym rodzaju.
Jupiter w milczeniu przepatrywa� swym bystrym wzrokiem wn�trze pustej �odzi. Nagle wyci�gn�� r�k� w kierunku nadburcia na wysoko�ci �rodkowej �awki.
- Popatrzcie, ch�opaki. Na t� dulk� i ko�o �awki!
Jego dwaj koledzy przyjrzeli si� z uwag� ciemnej plamie, widocznej na szarej, metalowej dulce na wios�a, i tu� obok, na kraw�dzi burty. W popo�udniowym s�o�cu plamy przypomina�y rozmazan�, ciemnoczerwon�, niemal czarn� farb�.
- Ttto wygl�da jjak... - zaj�kn�� si� Pete dr��cym z przej�cia g�osem.
- Krew! - doko�czy� za niego Bob.
- Tak - kiwn�� g�ow� Jupiter. - Tak, jakby kto� si� skaleczy�, albo... - kr�py szef detektywistycznej paczki zawiesi� z wahaniem g�os i powi�d� wzrokiem po twarzach koleg�w - ...albo mo�e przewr�ci� si� i rozbi� sobie o t� dulk� g�ow�.
Pete przyci�gn�� pust� ��d� tak, �e stan�a burta w burt� z ich w�asn�. Wszyscy trzej z zainteresowaniem zacz�li ogl�da� jej wn�trze. Zobaczyli przymocowan� do dna w pobli�u �rodkowej �awki skrzynk� na osprz�t, wiadro wody z p�ywaj�c� w niej grub� warstw� zdech�ych sardynek, otwarty pojemnik na lunch, w kt�rym wida� by�o kilka nie zjedzonych kanapek i jab�ko, wreszcie du�ych rozmiar�w kamizelk� ratunkow� takiego samego rodzaju jak te, kt�re ch�opcy mieli na sobie.
- Jest wszystko - powiedzia� w namys�em Jupiter - opr�cz w�dki i ko�owrotka.
- Jupe? - odezwa� si� niepewnie Bob. - Tam, pod �awk�... Widzisz to? Czy to kapelusz?
Pete jedn� r�k� mocniej przyci�gn�� dryfuj�c� ��dk�, drug� za� si�gn�� pod jej �rodkow� �awk�. W chwil� potem wydoby� stamt�d podobn� do kaptura ryback� czap� z obwis�ymi brzegami, z rozdarciem z jednej strony. Wida� by�o na niej kilka plam, takich samych, jak na nadburciu.
- Wygl�da na to, ch�opaki - zabrzmia� powa�ny g�os Jupitera - �e kto� porz�dnie oberwa� w tej ��dce. Nasuwa si� pytanie: gdzie ona si� znajdowa�a w chwili, gdy wydarzy� si� ten wypadek?
- Co chcesz przez to powiedzie�, szefie? - nachmurzy� si� Pete.
- Jakie znaczenie mo�e mie� to, gdzie ona wtedy by�a?
- Jupe zastanawia si�, czy ta ��d� znajdowa�a si� w tym momencie gdzie� na pe�nym morzu, czy te� sta�a przycumowana do brzegu - odezwa� si� Bob. - To rzeczywi�cie sprawa o kapitalnym znaczeniu.
- No i czy ten amator ryb by� w niej wtedy sam - doda� po chwili Jupiter. - Chodzi mi o to, czy podp�yn�a do niego jaka� inna ��d�, aby zabra� go na l�d dla udzielenia mu pomocy, pozostawiaj�c jego ��dk� dryfuj�c� bez opieki po oceanie? Czy te� mo�e jej w�a�ciciel po prostu... wypad� za burt�?
Pete i Bob wymienili trwo�liwe spojrzenia.
- Albo te� - podj�� Jupiter - w tej ��dce by� pr�cz niego jeszcze kto� inny?
Pete zblad�.
- My�lisz, �e ten cz�owiek m�g� zosta� zammmordowany?
- Nie wyci�gajmy tak pr�dko wniosk�w - odpar� z namys�em Jupiter. - To, co tu wida�, mo�e by� tylko rezultatem przypadkowego zbiegu okoliczno�ci.
Przez chwil� trzej ch�opcy siedzieli w milczeniu, wpatruj�c si� w pust� ��dk� i widoczne w niej brunatne plamy.
- Mo�e ta ��d� nale�y do kt�rego� z przebiera�c�w, kt�rzy zabawiaj� si� tam, na wyspie - odezwa� si� w ko�cu Bob. - Mam na my�li tych Wiking�w i Indian. Kt�ry� z nich m�g� si� skaleczy� albo przytrafi�o mu si� jakie� inne nieszcz�cie.
- Tak, to jest mo�liwe - przytakn�� Jupiter. - Proponuj�, �eby�my si� dowiedzieli, czy tak rzeczywi�cie by�o.
Rzek�szy to, wraz z Bobem chwyci� wystrz�pion� link� od pustej ��dki, Pete za� uruchomi� motor i skierowa� ich w�asn� ��d� w kierunku brzegu. Indianie i Wikingowie zacz�li ju� gromadnie schodzi� z wysokiej ska�y z powrotem ku zatoce, wywijaj�c rado�nie wojennymi proporczykami i poklepuj�c po plecach niedawnych przeciwnik�w. Niekt�rzy z nich zauwa�yli Boba i jego aparat. Kiedy ch�opcy przybli�yli si� do brzegu zatoczki, na kt�rym le�a�y wyci�gni�te z wody �odzie Wiking�w i Czumasz�w, przebiera�cy zacz�li pokrzykiwa�:
- Hej, zr�b nam zdj�cie!
- Chod� tu na brzeg, b�dziemy ci pozowa�!
- Najpierw Indianom!
- Nie, Wikingom! To my zwyci�yli�my!
- Chod�cie tu wszyscy trzej, zapraszamy na pocz�stunek!
�miej�c si�, trzej ch�opcy pomachali im w odpowiedzi r�kami.
- Czy ta ��dka nale�y do kt�rego� z was? - zawo�a� g�o�no Jupiter, nie czekaj�c, a� ��d� dobije do brzegu.
- Nie, ona nie jest nasza! - odkrzykn�� mu kt�ry� z Wiking�w.
- Chod�cie tu, zr�bcie nam jeszcze par� zdj��! - zawo�a� jaki� m�czyzna przebrany za Indianina.
Aby zach�ci� Boba, kilku przebiera�c�w zacz�o przybiera� gro�ne pozy, zamierzaj�c si� na przeciwnik�w toporami albo przyk�adaj�c im groty w��czni do garde�.
Bob wyszczerzy� z�by w szerokim u�miechu i pstrykn�� par� razy swym aparatem, kieruj�c obiektyw na te grupki wojownik�w, kt�re wyda�y mu si� bardziej interesuj�ce od innych. Na niewielkim p�askowy�u, przylegaj�cym urwistym brzegiem do w�d zatoki, ujrza� kilka rz�d�w namiot�w, a wok� wielkiego ogniska uwija�y si� kobiety i dzieci, przygotowuj�c piknikowe wiktua�y. Bob zrobi� jeszcze jakie� zdj�cia, staraj�c si� zmie�ci� w obiektywie jak najwi�ksze po�acie ca�ej, pozbawionej zadrzewienia wyspy.
- Pospiesz si� - ponagli� go Pete - bo inaczej nie starczy nam czasu na z�owienie cho� paru ryb i zostaniemy bez grosza.
- To ju� ostatnie klatki z tej rolki - odpar� Bob.
- Przykro mi, Pete, ale my�l�, �e powinni�my natychmiast odholowa� st�d t� pust� ��dk� - powiedzia� Jupiter. - Jej w�a�cicielowi mog�o si� przydarzy� co� naprawd� strasznego.
- Mo�e da�oby si� wezwa� przez radio policj� - zasugerowa� Pete. - Kt�ra� z tych �odzi na brzegu ma by� mo�e radiotelefon.
- �wietny pomys�, Pete - wykrzykn�� Jupiter, a potem odwr�ci� si� ku niedawnym wojownikom, przemienionym w uczestnik�w weso�ego pikniku. - Przepraszam pan�w, czy to s� wasze �odzie?
Kilka os�b odpowiedzia�o mu skinieniem g�owy.
- Czy kto� z was ma w swojej �odzi radiotelefon?
- Niestety, nie - odkrzykn�� mu jaki� Indianin.
- M�j jest zepsuty! - zawo�a� kt�ry� z Wiking�w.
Bob pstrykn�� ostatnie zdj�cie.
- Nie mam ju� ani jednej wolnej klatki. Co robimy, p�yniemy na ryby czy z powrotem do portu?
- Chyba b�dziemy musieli odholowa� do brzegu t� ��d� - mrukn�� z ponur� min� Pete.
- To jest w tej chwili najwa�niejsza rzecz do zrobienia - stwierdzi� stanowczo Jupiter. - Nie jest wykluczone, �e kto� znalaz� si� w niebezpiecze�stwie i straszliwie potrzebuje pomocy.
Nie trac�c ni chwili d�u�ej, ch�opcy przywi�zali kotwiczn� link� pustej ��dki do rufy w�asnej motor�wki i siedz�cy u steru Pete wzi�� kurs w kierunku brzegu. Mieli do pokonania spory kawa� drogi, tote� od czasu do czasu Jupiter spogl�da� niecierpliwie na zegarek, tak jakby chcia� w ten spos�b przyspieszy� mozolne pokonywanie kolejnych grzbiet�w d�ugiej, oceanicznej fali. Nic nie wysz�o z rozgl�dania si� za jak�� �odzi� z radiotelefonem. Bob wykorzysta� ten czas na wyczyszczenie paru okoni, kt�re uda�o si� im z�owi�.
- Mamy ich przynajmniej tyle, �e powinno wystarczy� ka�demu z nas na kolacj� - powiedzia� z weso�ym u�miechem.
Ci�gni�ta na holu pusta ��dka dzia�a�a niczym pot�ny hamulec, tote� kiedy dotarli wreszcie do jachtowego portu w Rocky Beach, by�o ju� po czwartej.
- Ej, ch�opaki - powiedzia� siedz�cy przy sterze Pete. - Czy to przypadkiem nie komendant Reynolds stoi tam ko�o basenu na nabrze�u?
Jupiter i Bob jak na komend� odwr�cili g�owy we wskazanym przez Pete'a kierunku.
- W dodatku ma ze sob� paru swoich ludzi! - wykrzykn�� Bob.
I rzeczywi�cie, w miar� zbli�ania si� do d�ugiego nabrze�a, przy kt�rym cumowa�a wi�kszo�� prywatnych motor�wek i jacht�w, coraz wyra�niej widzieli masywn� sylwetk� szefa policji w Rocky Beach. Wraz z trzema umundurowanymi funkcjonariuszami zaj�ty by� rozmow� z jak�� szczup��, ubran� w modn�, zielon� sukni� kobiet�, najwyra�niej mocno czym� wzburzon�. Co chwila spogl�da�a ku morzu, ocieraj�c przy tym oczy, a jej rude w�osy ta�czy�y bezustannie w ostrym, popo�udniowym s�o�cu.
- Znacie t� pani�? - zapyta� Pete.
- Nie widzia�em baby nigdy w �yciu - odpar� Bob - ale ona gapi si� pro�ciutko w nasz� ��dk�, tak jakby czeka�a na nas!
Spostrze�enie Boba by�o s�uszne, bowiem kobieta przesta�a rozgl�da� si� po wodach zatoki i utkwi�a wzrok w tr�jce zbli�aj�cych si� do brzegu ch�opc�w. Pochyliwszy si� do przodu wpatrywa�a si� w nich szeroko otwartymi oczami.
- Ale ona nie patrzy na nas - stwierdzi� Jupiter. - Chodzi jej o t� pust� ��dk�. Chyba j� rozpoznaje.
- W takim razie rozpozna te� mo�e ten rybacki kapelusz - zauwa�y� Pete.
Kiedy ��d� ch�opc�w znalaz�a si� tu� przy nabrze�u, Pete si�gn�� po pokryty rdzawymi plamami kaptur i uni�s� go w g�r�. Kobieta zblad�a jak p��tno i osun�a si� zemdlona pro�ciutko w ramiona komendanta Reynoldsa.
ROZDZIA� 3
GNIEWNY WIKING
Policjanci wraz z ch�opcami otoczyli p�kolem �awk� na nabrze�u, na kt�rej komendant Reynolds posadzi� na p� zemdlon� kobiet�.
- Odsu�cie si� troch�, ch�opcy. Ta pani nie ma czym oddycha� - powiedzia� komendant. - No dobrze, a teraz powiedzcie mi, gdzie znale�li�cie t� ��dk�.
Pete i Bob przedstawili w kilku s�owach to, co przydarzy�o si� im przy Skale Ragnarsona. Komendant Reynolds uwa�nie przys�uchiwa� si� ich relacji. Kiedy sko�czyli, kobieta otworzy�a oczy i poruszy�a si� z wysi�kiem, tak jakby chcia�a stan�� na nogi.
- Musz� natychmiast tam pop�yn��! - zawo�a�a.
Policjanci rzucili si�, aby powstrzyma� j� przed jakim� nierozwa�nym krokiem, a komendant Reynolds zwr�ci� si� do niej �agodnym, uspokajaj�cym tonem.
- Prosz� pani, za dwadzie�cia minut poleci tam helikopter. A teraz, pani Manning, niech pani usi�dzie z powrotem na �awce i spr�buje odzyska� spok�j. Zrobimy wszystko, co nale�y. Wyda�em ju� odpowiednie dyspozycje.
Rzek�szy to komendant u�miechn�� si� do pani Manning, kt�ra opad�a ci�ko na �awk�, jej niebieskie oczy zacz�y b��ka� si� po twarzach skupionych wok� niej os�b. Pan Reynolds odwr�ci� si� w stron� stoj�cych razem ch�opc�w.
- Wczoraj p�nym wieczorem m�� tej oto pani wyp�yn�� z w�dk� na ryby uprzedziwszy j�, �e wr�ci rano o takiej porze, �eby zd��y� na �sm� trzydzie�ci do pracy. W przesz�o�ci cz�sto zdarza�o mu si� w�dkowa� w�a�nie w nocy. Jego ��d� zaopatrzona by�a w reflektory, mia� te� dwukana�owy radiotelefon, no i nigdy nie oddala� si� zbytnio od brzegu. Dzi� rano nie wr�ci� jednak do domu i pani Manning zadzwoni�a do nas w po�udnie. Przyjechawszy tu, znale�li�my jego zamkni�ty samoch�d, nigdzie jednak nie by�o �ladu po nim samym. Nikt nie widzia� jego ��dki od chwili, gdy wyp�yn�� wczoraj wieczorem. A� do tej pory.
Aby nie niepokoi� zbytnio pani Manning, komendant Reynolds stara� si� przemawia� do niej spokojnym g�osem, kiedy jednak zabra� si� do ogl�dania przycumowanej do pirsu pustej �odzi, jego twarz spos�pnia�a nagle.
Pani Manning spojrza�a z zak�opotaniem na ch�opc�w.
- Co m�j Bili robi� tak daleko? Wyp�ywaj�c samotnie nigdy nie oddala� si� a� tak bardzo od brzegu. Nie umia� p�ywa�... i z tego powodu zawsze zabiera� ze sob� kamizelk� ratunkow�.
- Nie mamy �adnej pewno�ci, prosz� pani, �e pani m�� dop�yn�� a� do tej wysepki - zapewni� j� komendant Reynolds. - S� tu silne pr�dy, kt�re czasami kieruj� si� wprost do Ska�y Ragnarsona. Ch�opcy znale�li dryfuj�c� swobodnie ��d� wczesnym popo�udniem. Mog�a ona z �atwo�ci� dop�yn�� tam sama, cho�by nawet od samego brzegu.
- W takim razie, co si� sta�o z Billem? Gdzie on znikn��?
Odpowiedzia�o jej pe�ne napi�cia milczenie.
- Tego w�a�nie musimy si� dowiedzie�, prosz� pani - stwierdzi� po chwili komendant Reynolds. - jestem pewien, �e istnieje jakie� proste wyja�nienie tej zagadki. By� mo�e pani ma��onek wyszed� na l�d, a ��dka urwa�a si� z cumy i zdryfowa�a na pe�ne morze.
- Je�li by�o tak, jak pan m�wi - odpar�a pani Manning - to dlaczego nie wr�ci� do domu? Albo przynajmniej nie odjecha� st�d samochodem?
- Dowiemy si� tego - zapewni� j� komendant. - Poprosili�my ju� stra� przybrze�n�, aby podj�a poszukiwania. Prowadz� je tak�e wszystkie policyjne komisariaty z nadbrze�nych miejscowo�ci na p�noc i po�udnie od Rocky Beach. Mo�liwe, �e m�� wr�ci bez niczyjej pomocy i sam dostarczy rozs�dnego wyja�nienia swego znikni�cia.
- M�wi pan, �e to mo�liwe? I nie ma pan nic wi�cej do powiedzenia?
Rzek�szy to pani Manning obrzuci�a b��dnym spojrzeniem stoj�cych z boku funkcjonariuszy z lotnego patrolu, potem ch�opc�w, a w ko�cu przenios�a wzrok na komendanta Reynoldsa. Na jej twarz wr�ci�a poprzednia blado��. Przez chwil� ch�opcy my�leli, �e znowu straci przytomno��. Pani Manning pokiwa�a jednak tylko powoli g�ow�.
- Chce pan powiedzie�, �e jego odnalezienie si� jest mo�liwe, ale ma�o prawdopodobne? - podj�a po chwili, a potem podnios�a si� nagle i wzi�a z r�k Pete'a rozdarty rybacki kapelusz. - To jego nakrycie g�owy, a plamy, kt�re na nim wida�, to krew, prawda?
- Mo�liwe - przyzna� komendant. - Raczej tak.
- A �lady w �odzi? - zapyta�a, pochylaj�c si� nad ko�ysz�c� si� przy pomo�cie ��dk�. - Widz� krew na g�rnej kraw�dzi burty i na dulce. No i brakuje cz�ci ekwipunku. Nie ma w�dki ani ko�owrotka. Jestem pewna - doda�a po chwili, potrz�saj�c g�ow� - �e mojemu m�owi musia�o si� co� przydarzy�. Jakie� nieszcz�cie. On nie wr�ci ju� nigdy.
Opad�szy z powrotem na portow� �awk�, pani Manning zacz�a p�aka�. Ch�opcy przygl�dali si� z zak�opotaniem, jak ociera oczy wyj�t� z torebki chusteczk�. Ani im, ani policjantom nie przychodzi�o do g�owy nic, czym mogliby j� pocieszy�.
- Prosz� pani, nie trzeba traci� nadziei - odezwa� si� spokojnym tonem Jupiter. - Jego kamizelka ratunkowa... Ona znajduje si� nadal w �odzi. A poniewa� pani m�� nie umia� p�ywa�, prawdopodobnie mia�by j� na sobie przez ca�y czas, przebywaj�c na wodzie z dala od brzegu. Jest wi�c bardzo mo�liwe to, co sugeruje pan komendant... �e z w�asnej woli wyszed� gdzie� na brzeg, a potem ��dka urwa�a si� z uwi�zi.
- Jasne - wtr�ci� Pete. - To znaczy, chc� powiedzie�, �e znajduj�c si� na brzegu nie wk�ada�by przecie� czego� tak wielkiego i niewygodnego, jak kamizelka ratunkowa.
- No i nie zostawi�by w �odzi w�dki i ko�owrotka - doda� Bob. - Kto� m�g�by je przecie� ukra��.
Pani Manning u�miechn�a si� smutno i znowu potrz�sn�a g�ow�.
- Przyznaj�, mili z was ch�opcy, ale Bili bardzo nie lubi� wk�ada� tej kamizelki w czasie w�dkowania. M�wi�, �e ona zbytnio ogranicza jego ruchy. Mia� j� zawsze pod r�k�, ale wola� mie� swobod� w operowaniu w�dk�. A poza tym lubi� s�ucha� radia, kt�re wk�ada� do kieszeni swojej rybackiej kurtki. Ono tak�e znikn�o, prawda?
- Ehe... rzeczywi�cie znikn�o, prosz� pani, ale... - zacz�� niepewnie Pete.
Pani Manning przerwa�a mu energicznym ruchem g�owy.
- Nie, Bili nie wr�ci ju� do mnie. Co� musia�o mu si� przydarzy�. Mo�e upad� i rozbi� sobie g�ow�, a potem straci� przytomno�� i wylecia� za burt� - powiedzia�a b��dz�c wzrokiem po twarzach ch�opc�w. - Przypomina�am mu zawsze, �eby wk�ada� kamizelk�, kiedy wyp�ywa na morze. Ale nie chcia� mnie s�ucha�. A teraz ju� po nim.
Na pomo�cie zapad�o znowu k�opotliwe milczenie.
- Szczerze pani wsp�czuj� - powiedzia� po chwili komendant Reynolds. - Musz� przyzna�, �e sprawa nie wygl�da dobrze, ale wci�� jeszcze istnieje jaka� szansa.
- A mo�e - podsun�� z nadziej� w g�osie Jupiter - wy�owi�a go jaka� ��d�, na kt�rej nie by�o radia, i dot�d jeszcze nie wr�ci�a?
- Albo wyr�n�� si� w g�ow� tak mocno, �e straci� chwilowo pami��? - doda� Pete.
- M�g� te� wysi��� na tej skalistej wysepce! - zako�czy� to gdybanie Bob.
Pani Manning podnios�a si� z �awki i wyg�adzi�a d�oni� sukni�, a potem u�miechn�a si� bez przekonania.
- Dzi�kuj� wam, ch�opcy, i panu, panie komendancie, za te s�owa pociechy. Ale Bili nigdy nie wyp�yn��by tak daleko, aby mog�a si� spe�ni� kt�ra� z tych mo�liwo�ci. W�dkowa� zawsze nie dalej ni� o mil� od brzegu. Powiada� zawsze, �e gdyby przydarzy�o mu si� jakie� nieszcz�cie, m�g�by pokona� t� mil� w kamizelce ratunkowej. Nie, on ju� nie wr�ci. Wypad� z ��dki na d�ugo przedtem, zanim dop�yn�a ona do wyspy ju� bez niego. Panie komendancie, zabior� teraz samoch�d m�a i wr�c� do domu. Gdyby znalaz� pan jego cia�o, prosz� powiadomi� mnie o tym telefonicznie.
Rzek�szy to, pani Manning ruszy�a wolnym krokiem w kierunku auta, zaparkowanego obok rampy ze slipem do wyci�gania �odzi. Komendant Reynolds gestem d�oni pos�a� za ni� dw�ch swoich ludzi, a potem odwr�ci� si� do ch�opc�w.
- No, ch�opaki, odwalili�cie dobr� robot� holuj�c tu t� ��d�.
- Panie komendancie, czy... czy jest jaka� szansa, �e on si� uratowa�? - zapyta� Pete.
- Wygl�da na to, �e, tak jak powiedzia�a jego �ona, musia� wyr�n�� si� g�ow� i wypad� za burt�. By�a noc, a on siedzia� w �odzi sam jeden... - Komendant urwa� w p� zdania i wzruszy� ramionami. - Przeprowadzimy jednak dok�adne poszukiwania. A wy, b�d�c tam, nie zauwa�yli�cie czego�, co pomog�oby nam stwierdzi�, co te� mu si� przytrafi�o?
- Nie, panie komendancie, nie widzieli�my �adnych innych �lad�w - odpar� Pete.
- No to trzymajcie si�, ch�opaki, i nie zapomnijcie da� mi zna�, gdyby�cie przypomnieli sobie o czym� - rzuci� na po�egnanie Reynolds. Ju� nieraz Trzej Detektywi wsp�pracowali z policj� z Rocky Beach w rozwi�zywaniu r�nych trudnych zagadek i komendant docenia� ich spryt i bystro�� spojrzenia.
Ch�opcy kiwn�li g�owami i odprowadzili komendanta wzrokiem a� do jego samochodu. Kiedy pani Manning i policjanci opu�cili teren portu, umocowali porz�dnie swoj� ��dk�, a potem ruszyli do stojak�w, przy kt�rych zostawili zabezpieczone �a�cuszkami rowery.
- Ej, wy tam! Ma�olaty!
Wo�anie dochodzi�o od strony portowego basenu, do kt�rego wp�yn�a w�a�nie ma�a ��d� z zaburtowym motorem. Przy sterze siedzia� jeden z uczestnik�w niedawnej bitwy na wyspie, przebrany za Wikinga. Widz�c ogl�daj�cych si� za siebie ch�opc�w, gro�ny wojownik pomacha� im energicznie r�k�.
- Zaczekajcie. Chc� z wami pogada�.
Dobiwszy zr�cznie do przystani tu� obok slipu, Wiking ob�o�y� lin� na cumowniczym pacho�ku i lekko wyskoczy� na pirs. B�d�c z natury niewysokim m�czyzn�, mocno w dodatku pogrubionym przez ci�k�, futrzan� tunik�, przypomina� troch� ma�p�, kt�ra uciek�a z jakiego� ogrodu zoologicznego. Jego nogi owini�te by�y poni�ej kolan p��ciennymi tasiemkami i sk�rzanymi rzemykami. Dolna cz�� twarzy kry�a si� za sztuczn�, ��taw� brod�, a g�rna - w he�mie z rogami i d�ug�, si�gaj�c� poni�ej nosa przedni� os�on�. Kiedy zbli�a� si� po nabrze�u, wida� by�o wyra�nie tylko jego niebieskie oczy.
- Czy to wy zabawiali�cie si� dzisiaj pstrykaniem zdj�� na Skale Ragnarsona?
- A czy by�o w tym co� z�ego? - zapyta� lekko zaniepokojony Bob.
Jupiter nie da� zbi� si� z tropu.
- Mamy pe�ne prawo fotografowa� tego rodzaju publiczne widowisko - o�wiadczy� spokojnym g�osem.
- Ej, co si� rzucasz - powiedzia� pojednawczo Wiking. - Ja nie mam do was �adnych pretensji, chc� tylko kupi� te zdj�cia. Wezm� wszystkie.
- Ale my nie zd��yli�my ich jeszcze nawet wywo�a� - odpar� Bob. - A poza tym, zam�wi� je m�j stary do swojej gazety, i on ma pierwsze�stwo.
- No to �wietnie. Pojad� z wami i zaczekam, a� je wywo�acie. Bo tak naprawd� potrzebuj� tylko paru sztuk, ale chcia�bym sobie wybra� te, kt�re mi si� przydadz�.
- Obawiam si�, �e ojciec Boba b�dzie chcia� obejrze� wszystkie - powiedzia� Jupiter - a na te, kt�re od nas kupi, b�dzie mia� wy��czno��. Ale z przyjemno�ci� poka�emy panu zdj�cia, kt�re odrzuci.
- Tak b�dzie najlepiej - popar� go Bob. - Jutro, jak ju� m�j ojciec wybierze sobie to, co go b�dzie interesowa�o, opylimy panu zdj�cia, kt�re si� panu spodobaj�, panie...
- Sam Ragnarson - przedstawi� si� Wiking. - Ale zastan�wcie si� ch�opaki, zap�ac� wam naprawd� dobrze. Dajcie mi tylko rzuci� na nie okiem zaraz po wywo�aniu.
Bob zacz�� si� waha�. Trzem Detektywom naprawd� brakowa�o �ywej got�wki...
- Przykro mi, panie Ragnarson - powiedzia� w ko�cu z ci�kim westchnieniem. - M�j stary liczy na to, �e b�dzie m�g� zabra� klisze do Los Angeles zaraz po wywo�aniu. Niech pan przyjdzie jutro.
W niebieskich oczach Sama Ragnarsona pojawi� si� gro�ny b�ysk.
- Powiedzia�em wam, �e musz� mie� te zdj�cia - rzuci� twardo, zaciskaj�c pi�ci. - A to oznacza, �e macie odda� mi je natychmiast. Je�eli trzem takim g�upkom jak wy brakuje rozs�dku, spr�buj� przem�wi� do was inaczej...
Ch�opcy cofn�li si� z przestrachem. Nagle doszed� ich odg�os szurania k� hamuj�cego samochodu, a zaraz potem us�yszeli, �e kto� do nich wo�a.
- Zapomnia�em zapyta� was, ch�opcy, czy nie ruszali�cie czego� w tej pustej �odzi - komendant Reynolds, kt�ry wjecha� a� na drewniany pomost, wychyli� si� przez otwarte okno swego wozu.
- Wyj�li�my z niej tylko rybacki kapelusz, prosz� pana - odpowiedzia� Jupiter, podbiegaj�c do auta, a potem wyliczy� wszystko, co w znalezionej ��dce zwr�ci�o uwag� jego i koleg�w.
Komendant kiwn�� g�ow�, a nast�pnie w��czy� bieg i odjecha�. Ch�opcy rozejrzeli si� szybko na wszystkie strony. Nigdzie nie by�o �ladu po Samie Ragnarsonie. Znikn�a nawet jego motor�wka. Rzucili si� biegiem do swych rower�w.
- Zdaje si�, �e ten typek nie przepada za glinami - powiedzia� Pete.
- Chyba masz racj� - potwierdzi� Bob. - Nie zaczeka�, �eby zapisa� cho�by moje nazwisko i adres. Musia�o mu si� bardzo spieszy�. Mo�e si� teraz po�egna� z tymi zdj�ciami.
- Zabior� filmy do Kwatery G��wnej - zaproponowa� Jupe. - Bob, wpadnij do sk�adnicy jutro z samego rana. Zaczniemy dzie� od robienia odbitek. A dzi� wieczorem - doda� po chwili - starajcie si� obaj s�ucha� radia. Mo�e podadz� jak�� wiadomo�� o tym zaginionym w�dkarzu.
ROZDZIA� 4
KIM S� PRZE�LADOWCY?
Rankiem nast�pnego dnia Bob bez oci�gania si� zbieg� na d� na �niadanie, chc�c opowiedzie� ojcu o zrobionych zdj�ciach. Wr�ciwszy poprzedniego wieczoru do domu nie zasta� bowiem rodzic�w, poniewa� pojechali ju� wcze�niej do Los Angeles, aby zje�� tam kolacj� i p�j�� do teatru. A �e by� zbyt zm�czony, aby czeka� na ich powr�t, poszed� spa� nie zobaczywszy si� z ojcem. Wbieg�szy do kuchni, zasta� go pochylonego nad porann� gazet�.
- Widz�, �e ty i twoi koledzy mieli�cie wczoraj ca�kiem nieweso�e przygody - powiedzia� pan Andrews, przygl�daj�c si� synowi.
Bob kiwn�� potakuj�co g�ow�.
- Czy znale�li ju� mo�e tego pana Manninga?
- Nie mam poj�cia. To wydanie drukowano w nocy.
- Nied�ugo b�d� lokalne wiadomo�ci - odezwa�a si� pani Andrews, w��czaj�c radio.
I rzeczywi�cie, spiker miejscowej rozg�o�ni ko�czy� w�a�nie czytanie og�lnokrajowego dziennika, a potem zda� relacj� z jakiego� lokalnego po�aru i powiedzia�: �Funkcjonariusze stra�y przybrze�nej nadal poszukuj� zaginionego Williama Manninga, samochodowego dealera z Rocky Beach, kt�rego ��d� wczoraj znale�li ko�o Ska�y Ragnarsona trzej m�odzi mieszka�cy tego miasta - Robert Andrews, Peter Crenshaw i Jonathan Jones�.
- Och, nie mog�! - wykrzykn�� Bob. - Znowu przekr�cili Jupe'owi imi�!
��ona pana Manninga powiedzia�a nam, �e jej m�� nie umia� p�ywa�, tote� szans� na to, aby niefortunny w�dkarz m�g� prze�y� wypadek, s� bardzo niewielkie�.
- Biedna kobieta - powiedzia�a wsp�czuj�cym tonem pani Andrews.
- To rzeczywi�cie paskudna historia - przytakn�� jej m��. - Ale wiesz, Bob, by�em pewien, �e b�dziesz mia� mi co� jeszcze do opowiedzenia.
- Jasne, �e mam, tatusiu! - zawo�a� Bob, zabieraj�c si� �wawo do dymi�cej przed nim owsianki, po czym, nie przerywaj�c jedzenia, opisa� widowisko, kt�re rozegra�o si� poprzedniego dnia na skalistej wysepce.
Pan Andrews roze�mia� si�.
- S�dz�c po twoich s�owach, zabawa musia�a by� naprawd� szalona, tak zreszt�, jak si� tego spodziewali�my w redakcji. Jutro zamie�cimy ca�ostronicowy reporta�.
- A w jakim to w�a�ciwie celu? - zapyta�a zdumiona pani Andrews. - Przecie� to nic innego, jak tylko banda zdziecinnia�ych i do tego pukni�tych starych byk�w.
- No w�a�nie, tato - zapyta� Bob - dlaczego oni tak bardzo ci� interesuj�?
- Poniewa� jest to fragment dziej�w Kalifornii - wyja�ni� pan Andrews. - W roku 1849 przyjecha� tu z Illinois niejaki Knut Ragnarson. Panowa�a wtedy gor�czka z�ota. A �e Ragnarson by� szewcem, zarobi� mn�stwo pieni�dzy szyj�c buty z cholewami i sprzedaj�c je poszukiwaczom z�ota. Zarobi� o wiele wi�cej, ni� to si� uda�o kt�remukolwiek z kopaczy. Tak wi�c w rok p�niej wsiad� w San Francisco na statek, chc�c uda� si� na wschodnie wybrze�e i przywie�� stamt�d reszt� rodziny. By� to statek pasa�erski, ale wi�z� tak�e �adunek z�ota. Drugiej nocy po wyj�ciu w morze kapitan poodkr�ca� zawory denne, �eby zatopi� statek, a potem zabra� z�oto i odp�yn�� w wios�owej szalupie. Wi�kszo�� pasa�er�w wpad�a w panik� i zaton�a, ale Knut Ragnarson zdo�a� zerwa� drewnian� pokryw� luku i wios�uj�c jak�� desk� dop�yn�� do tej ma�ej wysepki. Znalaz� na niej porzucone przez Czumasz�w canoe i przedosta� si� w nim z powrotem na l�d. Od tamtej pory wyspa nazywana jest Ska�� Ragnarsona. A jego potomkowie i ich przyjaciele zbieraj� si� co pi�� lat, aby zainscenizowa� bitw� i przypomnie� o swoich �prawach� do wysepki. Rozbijaj� namioty i obozuj� na niej przez ca�y tydzie�. A wszystka to powiedzia� mi Karl Ragnarson, kierownik twojej szko�y.
- Pan Karl? - wykrzykn�� Bob. - Czy on tak�e bra� udzia� w bitwie?
- Jestem pewien, �e tak - odpar� pan Andrews - cho� przypuszczam, �e zostawia m�odszym od siebie najbardziej ha�a�liwe zabawy. Bardziej interesuje go historia rodziny.
- A je�li ju� mowa o historii - wtr�ci�a pani Andrews - to co si� sta�o z tym skradzionym z�otem?
- I ile czasu sp�dzi� Knut Ragnarson na wyspie? - zamy�li� si� g�o�no Bob.
Pan Andrews uni�s� w g�r� obie r�ce i roze�mia� si�.
- Och, sam chcia�bym to wiedzie�! Ale na razie wiem tylko tyle. Nasz reporter buszuje tam w tej chwili, zbieraj�c szczeg�owe informacje. Wraz ze zdj�ciami Boba powinien powsta� z tego ca�kiem niez�y reporta�.
Bob wys�czy� ze szklanki reszt� mleka.
- Kasetka z filmem jest u Jupe'a. Zaraz wskocz� na rower i pojad� do niego. Wywo�amy film piorunem i przywioz� go tutaj. Powinni�my...
- Nie tak pr�dko, m�ody cz�owieku - przerwa�a mu pani Andrews. - Pewno zapomnia�e� o tym, �e na dzi� rano zaplanowali�my mycie okien?
- Ale�, mamo! - zaprotestowa� Bob. - Musz� przecie� wywo�a� te zdj�cia dla taty!
- Chyba nie trzeba przypomina� ci tego, co�my ustalili? Przez ca�e lato mia�e� pomaga� raz w tygodniu w pracach domowych. Wybra�e� �rod� jako sta�y dzie�, �eby m�c bez przeszk�d planowa� sobie zaj�cia na reszt� tygodnia. Um�wili�my si�, �e nie b�dzie od tego absolutnie �adnych wyj�tk�w, bo w przeciwnym razie musia�abym polowa� na ciebie przez ca�e lato i nic nie by�oby nigdy zrobione na czas.
- Mamo - powiedzia� b�agalnie Bob. - Dlaczego w�a�nie dzi�? Przyrzekam zrobi�...
- Zabior� kasetk� do redakcji i poprosz�, �eby wywo�ali film w naszym laboratorium - przerwa� mu ojciec. - Dzi� rano b�d� pracowa� w domu i na pewno nie pojad� tam przed po�udniem. B�dziesz mia� do�� czasu, �eby pom�c mamie przy oknach i skoczy� po ten film.
Widz�c, �e stawianie dalszego oporu nie zda si� na nic. Bob zaakceptowa� propozycj�, po czym zadzwoni� do Kwatery G��wnej. Na wie�� o k�opotach kolegi Jupiter westchn�� ci�ko.
- Pete te� wpad� dzi� rano na min� - powiedzia� do s�uchawki. - Musia� zosta� w domu, �eby posprz�ta� sw�j pok�j. Obieca� przyjecha�, jak tylko z tym sko�czy. Ty te� staraj si� wyrwa� najpr�dzej, jak b�dziesz m�g�.
Bob jednym susem wskoczy� w robocze ubranie i zabra� si� do roboty. Stara� si� pracowa� jak najpr�dzej, ale w domu by�o mn�stwo okien. Kiedy upora� si� wreszcie z ostatnim, by�a prawie jedenasta. Cisn�� do schowka robocze ciuchy i skoczy� do gara�u po rower.
- Nie zapomnij wr�ci� na czas - zawo�a� za nim ojciec. - Musz� wyjecha� st�d za mniej wi�cej godzin�!
- Okay, tato - odkrzykn�� naciskaj�c mocno na peda�y i pomkn�� w kierunku ulicy.
Wyje�d�aj�c z podjazdu musia� ostro skr�ci�, aby omin�� poobijanego, bia�ego pickupa, kt�ry sta� zaparkowany na wprost domu. Zdziwi�o go to, poniewa� w tym miejscu nie stawiano prawie nigdy �adnych samochod�w. Od czasu afery z wandalem t�uk�cym szyby w stoj�cych na ulicy autach, nawet jego rodzice wje�d�ali zawsze swymi samochodami do gara�u. W dodatku Bob tak by� zaaferowany tym, �eby si� nie przewr�ci�, �e nie zd��y� nawet zerkn�� do kabiny furgonetki i zobaczy�, kto siedzi za jej kierownic�.
Dopiero na zakr�cie obejrza� si� za siebie i zobaczy�, �e pickup odjecha� ju� od kraw�nika i posuwa si� wolno za nim. Dochodzi� go nawet klekot obluzowanych cz�ci karoserii.
Nacisn�� mocniej na peda�y i na pe�nym gazie skr�ci� najpierw w jedn�, a potem w kilka nast�pnych bocznych uliczek. Kiedy obejrza� si� znowu, stwierdzi�, �e pickup uporczywie pod��a jego �ladem. Pr�bowa� odczyta� jego numery rejestracyjne, ale okaza�o si�, �e samochodowi brak przedniej tabliczki.
Zaniepokojony nie na �arty zacz�� p�dzi� najszybciej, jak tylko m�g�. Od czasu do czasu zerka� przez rami�, aby si� upewni�, czy zdezelowane auto �ledzi go nadal. I ci�gle dostrzega� k�tem oka jego sylwetk�.
Zacz�� gor�czkowo analizowa� sytuacj�. Doje�d�a� ju� prawie do sk�adnicy i je�eli rzeczywi�cie by� przez kogo� �ledzony, oznacza�o to, �e ten kto� chce wiedzie�, dok�d jedzie Bob. Albo gdzie znajduje si� Kwatera G��wna Trzech Detektyw�w. A najprawdopodobniej i jedno, i drugie. Bob postanowi� trzyma� si� z daleka od z�omowiska i przystan�� dopiero przy jakiej� budce telefonicznej, aby zadzwoni� do Jupe'a i Pete'a.
Dojechawszy do ostatniej przecznicy przed sk�adnic� z�omu, skr�ci� w ni� i zatrzyma� si� na stacji benzynowej, gdzie znajdowa� si� umieszczony na zewn�trz, publiczny aparat telefoniczny. Szybko wybra� numer telefonu, zainstalowanego przez Trzech Detektyw�w w Kwaterze G��wnej.
Nikt nie podni�s� s�uchawki! Najwidoczniej i Jupe, i Pete gdzie� poszli.
Wyszed�szy z kabiny Bob rozejrza� si� po ulicy. Bia�a furgonetka gdzie� znik�a. Aby si� upewni�, �e odjecha�a na dobre, obszed� dooko�a budynek stacji. Przysz�o mu do g�owy, �e mo�e wcale nie by� �ledzony. M�g� to by� przecie� zwyk�y zbieg okoliczno�ci.
Wskoczywszy na rower, wr�ci� na g��wn� ulic� i przejecha� obok sk�adnicy z�omu a� do najbli�szej przecznicy. Bia�a furgonetka po prostu wyparowa�a. Wyda�o mu si�, �e teraz mo�e ju� bezpiecznie podjecha� do z�omowiska.
Znalaz�szy si� obok niego popeda�owa� ostro�nie a� do tylnego, drewnianego p�otu. Trzy lata temu zosta� on pokryty ogromnym malowid�em, przedstawiaj�cym po�ar San Fancisco, kt�ry strawi� to miasto w 1906 roku wskutek trz�sienia ziemi. Mo�na tu by�o zobaczy� mn�stwo p�on�cych dom�w, zaprz�one w konie stra�ackie wozy, a tak�e mieszka�c�w, unosz�cych na w�asnych plecach uratowany od ognia dobytek. W odleg�o�ci oko�o pi�tnastu metr�w od rogu parkanu namalowany by� ma�y piesek, przygl�daj�cy si� smutno zgliszczom budynku, kt�ry by� jego domem.
Bob jeszcze raz rozejrza� si� uwa�nie, aby upewni� si�, �e w pobli�u nie ma zagadkowej furgonetki, a potem wyj�� z jednej z desek s�k, udaj�cy oko ma�ego pieska. Nast�pnie szybko w�o�y� do powsta�ego w ten spos�b otworu dwa palce, uni�s� haczyk i odsun�� trzy deski. By�o to jedno z sekretnych wej�� na teren sk�adnicy, nazwane przez ch�opc�w Czerwon� Furtk� Pirata. W�a��c do �rodka Bob by� pewien, �e nikt niepowo�any nie podpatrzy� go przy tym.
Ca�kowicie niewidoczny od strony biura sk�adnicy i g��wnej bramy, postawi� rower i zacz�� pe�zn�� na czworakach. W le��cym na wprost niego stosie materia��w budowlanych znajdowa� si� otw�r, przypominaj�cy wej�cie do ma�ej groty. Bob prze�lizn�� si� przez nie i znalaz� si� w w�skim tunelu mi�dzy zwa�ami z�omu. By�a to �cie�ka, prowadz�ca do Wej�cia Numer Cztery, ostatniego z tajemnych wej�� do Kwatery G��wnej, stanowi�cej operacyjn� baz� Trzech Detektyw�w. Ze wzgl�du na panuj�c� tu ciasnot� droga ta by�a rzadko u�ywana przez nieco zbyt... kr�pego Pierwszego Detektywa. M�g�by si� w niej zakleszczy� na amen!
Pokonawszy kilka ostrych zakr�t�w w w�skim korytarzyku, Bob znowu musia� pope�zn�� par� krok�w na czworakach, wreszcie znalaz� si� przed zamykaj�c� drog� drewnian� p�yt�. Wsta� na r�wne nogi i zapuka�. Raz... dwa... trzy.
Je�li Jupe i Pete byli w �rodku, p�yta powinna si� uchyli�. Je�li nie, to...
P�yta otworzy�a si�!
Bob w�lizn�� si� do wn�trza starej mieszkalnej przyczepy, s�u��cej Trzem Detektywom za Kwater� G��wn�. Ukryta pod zwa�ami z�omu i zapomniana przez wszystkich, zosta�a wyposa�ona przez ch�opc�w w biurko, telefon z automatyczn� sekretark�, magnetofon i mn�stwo innych urz�dze�, naprawionych albo zbudowanych przez Jupitera z cz�ci zepsutych aparat�w, znalezionych na z�omowisku. Mia�a te� male�k� ciemni� fotograficzn� i k�cik s�u��cy za laboratorium.
- Gdzie�cie byli? Dzwoni�em do was, ale nikt nie podni�s� s�uchawki.
- Zrobili�my fatalny b��d, pokazuj�c si� w warsztacie - odpar� rozgoryczonym tonem Pete. - Sko�czy�o si� na tym, �e przyskrzyni�a nas tam ciocia Matylda i musieli�my targa� jakie� klamoty.
Nie trac�c czasu, kt�rego mia� ju� niewiele. Bob opowiedzia� kolegom o przygodzie z bia��, poobijan� furgonetk�. Jupe i Pete s�uchali go z wielkim zainteresowaniem.
- Zauwa�y�e�, kto ni� jecha�? - zapyta� Pete.
- Nie, nie uda�o mi si� zajrze� do kabiny.
- Jeste� pewien, �e ona ci� �ledzi�a? - spyta� Jupiter.
- Tak, nie mia�em co do tego �adnych w�tpliwo�ci a� do momentu, gdy podjecha�em na stacj� benzynow�, �eby zadzwoni� do was. Kiedy wr�ci�em na ulic�, ju� jej nie by�o. By� mo�e wydawa�o mi si� tylko, �e ona jecha�a za mn�.
- Tak, to mo�liwe - zamy�li� si� Jupiter, marszcz�c brwi. - Musimy jednak mie� oczy otwarte na to, co si� dzieje wok� nas. A co robimy z filmem?
- O rany, ca�kiem o tym zapomnia�em! - wykrzykn�� Bob, spogl�daj�c na wisz�cy na �cianie zegar. By�o ju� prawie p� do dwunastej. - Najp�niej za p� godziny musz� dostarczy� kart� mojemu staremu!
- Nie zd��ymy wywo�a� dw�ch rolek przez p� godziny - zauwa�y� Pete.
- Nie musimy tego robi�. Staruszek powiedzia� mi, �e ka�e wywo�a� je w redakcji gazety.
- To nie b�dzie konieczne - stwierdzi� Jupiter. - Wywo�a�am obie w czasie, gdy wy obaj skazani byli�cie na ci�kie roboty. Oba negatywy na pewno ju� wysch�y, mo�esz wi�c zawie�� je swojemu tacie.
- Gdzie je masz?
Jupiter podni�s� si� z krzes�a i wszed� do ciemni. Po chwili wyni�s� stamt�d br�zow� kopert� i wr�czy� j� Bobowi, kt�ry natychmiast odepchn�� p�yt�, zamykaj�c� Czw�rk�.
- Zawioz� je tacie i wracam natychmiast.
Rzek�szy to specjalista od dokumentacji i analiz chy�kiem pomkn�� kr�tym i w�skim korytarzem, a potem, zabrawszy rower, wydosta� si� Czerwon� Furtk� Pirata na zewn�trz. Tu� za rogiem ogrodzenia wskoczy� na siode�ko i ruszy� w kierunku ulicy, przy kt�rej znajdowa� si� wjazd na z�omowisko. Skr�ciwszy w ni�, us�ysza� charakterystyczny odg�os zapuszczania samochodowego silnika. Zaniepokojony obejrza� si� szybko przez rami�. Spod kraw�nika rusza�a w�a�nie bia�a furgonetka!
ROZDZIA� 5
RUCHOMY CEL
Kr�tki rzut oka pozwoli� Bobowi dostrzec jedynie dwie majacz�ce w kabinie pickupa g�owy. W chwil� potem gna� ju� ile si� w nogach, staraj�c si� trzyma� jak najbli�ej kraw�nika.
Klekot zdezelowanej karoserii zacz�� si� przybli�a�. Bob poczu� si� tak, jakby ucieka� przed ogromnym grzechotnikiem!
Mimo i� naciska� mocno na peda�y, furgonetka jecha�a ju� o nieca�e p� metra za tylnym ko�em jego roweru. Pochylony nad kierownic� wykr�ci� do ty�u g�ow�, aby cho� przelotnie dostrzec twarz kt�rego� ze swych prze�ladowc�w, ale zobaczy� jedynie krat� ch�odnicy samochodu.
Przez d�u�sz� chwil� furgonetka utrzymywa�a ten dystans, poruszaj�c si� z tak� sam� szybko�ci� jak on, tak jakby jad�cy ni� ludzie na co� czekali.
Zauwa�y�, �e wzd�u� odcinka ulicy mi�dzy dwoma przecznicami, na kt�ry w�a�nie wje�d�a�, nie ma dom�w. Po jednej stronie wida� by�o jakie� przydomowe ogr�dki, po drugiej za� niedu�y, przeci�ty paroma alejkami skwer, poro�ni�ty drzewami i krzewami. Zda� sobie nagle spraw�, �e �cigaj�cy go osobnicy czekaj� w�a�nie na to - a� znajdzie si� w miejscu, w kt�rym nie b�dzie ludzi.
By� ju� na wysoko�ci skweru. Furgonetka przyspieszy�a i min�wszy go, zacz�a skr�ca� w prawo, aby odci�� mu drog�!
B�yskawicznie si�gn�� do d�wigienek hamulc�w.
Furgonetka skoczy�a do przodu, a potem zatrzyma�a si� nagle z piskiem opon, omal nie wje�d�aj�c na chodnik.
Zaskoczony tym Bob zd��y� tylko musn�� wzrokiem oblepion� b�otem tyln� tabliczk� rejestracyjn� ze znakami Kalifornii, kt�rej numery zaczyna�y si� od �56�. W ostatnim momencie uda�o mu si� skr�ci� i wjecha� na skwer. Pop�dzi� kr�t� alejk� w kierunku wyj�cia po drugiej stronie.
Przejechawszy kilkadziesi�t metr�w obejrza� si�. Nikt go nie goni�.
Wyskoczywszy na ulic�, po przeciwnym brzegu skweru, r�wnoleg�� do tej, kt�r� jecha� przedtem, skr�ci� nie ku domowi, lecz z powrotem, w kierunku sk�adnicy z�omu. Po chwili dop�dzi� go du�y samoch�d typu combi, zas�aniaj�c go nic