6720

Szczegóły
Tytuł 6720
Rozszerzenie: PDF
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres [email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.

6720 PDF - Pobierz:

Pobierz PDF

 

Zobacz podgląd pliku o nazwie 6720 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.

6720 - podejrzyj 20 pierwszych stron:

STEVEN SAYLOR MORDERSTWO NA VIA APPIA Prze�o�y�: Janusz Szczepa�ski Wydanie oryginalne: 1996 Wydanie polskie: 2003 Tym, kt�rzy uczyli mnie historii � Ivie Cockrell oraz profesorom Uniwersytetu Teksaskiego w Austin: Oliverowi Radkeyowi, M. Gwynowi Morganowi, Richardowi Grahamowi i R. Davidowi Armstrongowi O RZYMSKIM ODMIERZANIU CZASU Staro�ytni Rzymianie nie liczyli godzin tak jak my dzisiaj, od p�nocy, ale od �witu. Kiedy Rzymianin m�wi� o pierwszej godzinie dnia, mia� na my�li dos�ownie pierwsz� godzin� �wiat�a dziennego, podobnie od zmierzchu m�wiono o pierwszej godzinie nocy. Poni�sze zestawienie sporz�dzone na podstawie �r�de� historycznych por�wnuje wsp�czesne i rzymskie pory dnia, jakich autor u�ywa w powie�ci: 7.00 � pierwsza godzina dnia 8.00 � druga godzina dnia 9.00 � trzecia godzina dnia 10.00 � czwarta godzina dnia 11.00 � pi�ta godzina dnia 12.00 � sz�sta godzina dnia 13.00 � si�dma godzina dnia 14.00 � �sma godzina dnia 15.00 � dziewi�ta godzina dnia 16.00 � dziesi�ta godzina dnia 17.00 � jedenasta godzina dnia 18.00 � dwunasta godzina dnia 19.00 � pierwsza godzina nocy 20.00 � druga godzina nocy 21.00 � trzecia godzina nocy 22.00 � czwarta godzina nocy 23.00 � pi�ta godzina nocy 24.00 � sz�sta godzina nocy 1.00 � si�dma godzina nocy 2.00 � �sma godzina nocy 3.00 � dziewi�ta godzina nocy 4.00 � dziesi�ta godzina nocy 5.00 � jedenasta godzina nocy 6.00 � dwunasta godzina nocy M�owie �ywo pragn�li urz�d�w, uciekali si� nawet do przekupstw i zab�jstw, aby je uzyska�, ale taki by� w mie�cie stan rzeczy, �e wybory nie mog�y si� odby�. I gdy nikt rz�d�w nie sprawowa�, ka�dego niemal dnia zdarza�y si� morderstwa. Kasjusz Dion, Historia Rzymu (XL, 48) Via Appia, droga, kt�r� zbudowa� Appiusz Klaudiusz Cekus i kt�ra teraz s�awi imi� jego, ci�gnie si� od Rzymu do Kapui i trzeba pi�ciu dni, by j� przeby�. Szeroka jest tak, �e dwa wozy jad�ce w przeciwnych kierunkach min�� si� mog� z �atwo�ci�. Dziw to istny, wart ujrzenia, albowiem kamienie w niej tak misternie ci�te, u�o�one i wzajem dopasowane, bez �adnej zaprawy, �e jej g�adka powierzchnia jawi si� oczom nie jako dzie�o cz�owieka, ale cudowny tw�r natury. Prokopiusz, Wojny gockie (V, 14) Przesta�cie nam m�wi� o prawach. My mamy miecze u boku. Plutarch, �ywot Pompejusza (X, 2) CZʌ� I ROZRUCHY ROZDZIA� I � Tato! Obud� si�! Czyja� r�ka z�apa�a mnie za rami� i �agodnie potrz�sn�a. Odsun��em si� i poczu�em na karku dotyk nocnego ch�odu. Chwyci�em koc i naci�gn��em go po uszy; si�gn��em r�k�, by obj�� Bethesd�, ale tam, gdzie powinna by�, natrafi�em tylko na ciep�� pustk�. � Naprawd�, tato, lepiej si� obud�! � Eko zn�w mn� potrz�sn��, ju� nie tak delikatnie. � Tak, m�u � powiedzia�a Bethesda. � Wstawaj! Czy sen mo�e kiedykolwiek by� g��bszy ni� w tak� styczniow� noc, kiedy niebo wisi zwart� i ponur� pokryw� chmur tu�, zdawa�oby si�, nad g�ow� i sama ziemia dr�y z zimna? Z �atwo�ci� osun��em si� na powr�t w ramiona Morfeusza niczym w mi�kki g�si puch, mimo �e m�j syn i �ona jazgotali mi nad uchem jak dwie sroki terkocz�ce bez sensu gdzie� na pobliskim drzewie, powtarzaj�c swoje �m�u!� i �tato!� Fruwa�y nade mn�, trzepota�y skrzyd�ami i dzioba�y mnie raz po raz. J�kn��em co� w p�nie i machn��em r�k�, �eby je odp�dzi�. Po kr�tkiej walce da�y za wygran� i ulecia�y gdzie� w mro�ne chmury, zostawiaj�c mnie w spokoju. Nagle chmury p�k�y i lun�� deszcz, siek�c mi twarz zimnymi kroplami. Zerwa�em si� i usiad�em na ��ku, parskaj�c i mrugaj�c powiekami. Bethesda skin�a z satysfakcj� g�ow� i postawi�a pusty kubek obok migoc�cej lampki na nocnym stoliku. Eko sta� po drugiej stronie ��ka, zwijaj�c koc, kt�ry w�a�nie ze mnie �ci�gn��. Zadygota�em z zimna i skuli�em si�, mrucz�c: � Z�odzieju koc�w! Okradasz starego cz�owieka ze snu! W tej chwili wydawa�o mi si� to najohydniejsz� z mo�liwych zbrodni. Eko pozosta� jednak niewzruszony. Bethesda sta�a z drugiej strony z za�o�onymi r�kami, obserwuj�c mnie spod oka. W s�abym �wietle lampki oliwnej oboje podejrzanie przypominali dwie sroki. Zacisn��em powieki. � Miejcie� nade mn� lito��! � j�kn��em b�agalnie w nadziei na cho� jeszcze jedn� chwil� b�ogiego niebytu. Zanim jednak zd��y�em przy�o�y� g�ow� do poduszki, Eko z�apa� mnie za rami� i przywr�ci� do pozycji pionowej. � Nie, tato! Sprawa jest powa�na. � Co jest powa�ne? � Spr�bowa�em si� uwolni� z jego chwytu. � Dom si� pali czy co? By�em ju� bezpowrotnie wyrwany ze snu i w fatalnym humorze, a� nagle dotar�o do mnie, kogo brakuje w�r�d moich prze�ladowc�w. Rozejrza�em si�, czuj�c przyp�yw paniki. � Diana! Gdzie jest Diana? � Tu jestem, tato. Dziewczyna wesz�a do pokoju i stan�a w kr�gu �wiat�a. Jej d�ugie w�osy, rozpuszczone na noc, sp�ywa�y po ramionach dwoma czarnymi, lekko po�yskuj�cymi strumieniami. Oczy � te egipskie, odziedziczone po matce ciemne oczy o kszta�cie migda��w � mia�a nieco zapuchni�te od snu. � Co si� dzieje? � spyta�a, t�umi�c ziewni�cie. � Co ty tu robisz, Eko? Czemu nie �picie? I co to za ha�as na ulicy? � Ha�as? � zdziwi�em si�. � Tu go pewnie nie s�ycha� � powiedzia�a � ale w moim pokoju po prostu nie da si� spa�. Obudzili mnie. � Kto? � Ludzie na ulicy. Biegn� gdzie� z pochodniami i wrzeszcz�. Zmarszczy�a nos, jak to ma w zwyczaju, gdy czego� nie rozumie. Widz�c po mojej minie, �e i ja nie bardzo si� orientuj� w sytuacji, zwr�ci�a si� w stron� matki. Bethesda obj�a j� i przytuli�a. Diana, cho� ma ju� siedemna�cie lat, wci�� jeszcze lubi takie matczyne pocieszenie. Eko tymczasem sta� na uboczu z ponur� min�, jak aktor graj�cy pos�a�ca przynosz�cego z�e wie�ci. W ko�cu dotar�o do mnie, �e musi si� dzia� co� naprawd� z�ego. Nied�ugo potem szed�em ju� szparko ciemnymi ulicami wraz z Ekonem i jego czteroosobow� eskort�. Odwr�ci�em g�ow� z niepokojem, s�ysz�c nadbiegaj�c� z ty�u grup� ludzi; kilku m�odzie�c�w o pos�pnych minach min�o nas oboj�tnie, a ich pochodnie z sykiem ci�y powietrze, rzucaj�c rozta�czone cienie na bruk i �ciany dom�w. Znikn�li nam wkr�tce z oczu i zn�w zrobi�o si� ciemno. Po chwili potkn��em si� o wystaj�cy kamie�. � Na j�dra Numy! � burkn��em. � Te� powinni�my sami zabra� pochodnie. � Wol�, aby moi przyboczni mieli wolne r�ce � odpar� Eko. � Tak, przynajmniej nam ich nie brakuje � potwierdzi�em, spogl�daj�c na czw�rk� m�odych, atletycznych niewolnik�w. Wszyscy wygl�dali na wyszkolonych gladiator�w: te same zaci�ni�te szcz�ki, czujne i ruchliwe oczy, wypatruj�ce ka�dego ruchu w okolicy. Dobrzy ochroniarze sporo kosztuj�, a i utrzyma� ich nie�atwo. Moja synowa Menenia narzeka za ka�dym razem, kiedy Eko kupuje kolejnego, argumentuj�c, �e lepiej by�oby wyda� pieni�dze na s�u�b� kuchenn� albo na lepszego nauczyciela dla dzieciak�w. On jednak zawsze odpowiada, �e bezpiecze�stwo jest najwa�niejsze, bo takie s� teraz czasy. Ze smutkiem musz� mu przyzna� racj�. Przypomnia�em sobie teraz o �onie i dzieciach Ekona, kt�rych pozostawi� w domu na Eskwilinie. � Menenia i bli�niaki... � zacz��em, przyspieszaj�c, aby dotrzyma� mu kroku. W zimnym powietrzu m�j oddech tworzy� k��by pary, ale rozgrzewa�o mnie to ostre tempo. Mimo to po chwili dogoni�a nas i wyprzedzi�a kolejna grupka ludzi z pochodniami posy�aj�cymi nasze cienie daleko w prz�d. � S� bezpieczni. W zesz�ym miesi�cu wstawi�em nowe drzwi wej�ciowe. Trzeba by ca�ej armii, �eby je wy�ama�. Zostawi�em te� dw�ch moich najsilniejszych gladiator�w do ochrony. � Ilu ty ich w ko�cu masz? � Tylko sze�ciu. Dw�ch w domu i t� czw�rk�. � Tylko? Ja wci�� mia�em tylko starego Belbona, kt�ry pilnowa� teraz Bethesdy i Diany. K�opot w tym, �e by� on ju� w zbyt podesz�ym wieku, by si� nadawa� na ochroniarza, a po reszcie s�u�by trudno by si� spodziewa� skutecznej obrony, gdyby mia�o si� wydarzy� co� naprawd� strasznego... Usi�owa�em oddali� od siebie takie my�li. Z ty�u nadbieg�a jeszcze jedna gromada ludzi. Tym razem nikt z nich nie mia� pochodni. Kiedy mijali nas w ciemno�ci, dostrzeg�em, �e niewolnicy Ekona s� bardziej spi�ci i wsun�li d�onie za fa�dy odzie�y. Nieznajomi bez �wiate� mogli trzyma� w r�kach co� bardziej niebezpiecznego, na przyk�ad sztylety. Przeszli jednak bez s�owa. Gdzie� na pi�trze otworzy�o si� okno i kto� si� wychyli�, pytaj�c g�o�no: � Co tu si�, na Hades, dzisiaj dzieje po nocy? � Zabili go! � odkrzykn�� jeden z biegn�cych. � Zamordowali go z zimn� krwi�, tch�rzliwi niegodziwcy! � Kogo zabili? � Klodiusza! Klodiusz nie �yje! Ciemny cie� w oknie milcza� przez chwil�, po czym roze�mia� si�, d�ugo i d�wi�cznie, a� echo ponios�o si� mi�dzy domami. Grupa nieznajomych stan�a nagle jak wryta. � K�opoty! � rzuci� Eko. Skin��em g�ow� potakuj�co, ale szybko si� zorientowa�em, �e by� to sygna� dla niewolnik�w, kt�rzy cia�niej nas otoczyli. Przyspieszyli�my kroku, by jak najszybciej si� oddali�. � No to gdzie... � Cz�owiek w oknie ledwo m�g� wykrztusi� te s�owa w�r�d �miechu. � Gdzie wszyscy tak si� spiesz�? �eby �wi�towa�? Odpowiedzia�y mu gniewne okrzyki i wymachiwanie pi�ciami. Paru z nich pochyli�o si� w poszukiwaniu kamieni. Nawet tu, na nieskazitelnie utrzymanych uliczkach Palatynu, dzielnicy eleganckich i kosztownych willi, mo�na je znale��. Cz�owiek z okna wci�� si� �mia�, ale nagle krzykn�� z b�lu. � Moja g�owa! Och, moja g�owa! Wy brudne sukinsyny! Zatrzasn�� okiennice w sam� por�, bo w tej samej chwili za�omota� w nie g�ucho grad kamieni. Przyspieszyli�my jeszcze bardziej i wkr�tce znikn�li�my za rogiem. � Jak my�lisz, czy to prawda? � spyta�em. � O Klodiuszu? Nied�ugo si� dowiemy. Czy to nie jego dom, tam, przed nami? Popatrz, ile tam pochodni! To w�a�nie mnie tu sprowadzi�o. Widzieli�my �un� na chmurach. Menenia obudzi�a mnie i wyszli�my na dach. My�la�a, �e ca�y Palatyn stan�� w ogniu. � A ty postanowi�e� przyj�� i sprawdzi�, czy tatu� si� nie poparzy�? Eko u�miechn�� si�, ale zaraz spowa�nia�. � Po drodze przez Subur� wsz�dzie widzia�em pe�no ludzi � powiedzia�. � Zbierali si� na rogach, s�uchali m�wc�w, zbici w grupki i szepcz�cy mi�dzy sob�. Niekt�rzy perorowali, inni p�akali. Setki m�czyzn sun�y ku Palatynowi, jak p�yn�ca pod g�r� rzeka. I wszyscy m�wili to samo: Klodiusz nie �yje. Dom Publiusza Klodiusza � nowy dom, kt�ry trybun naby� zaledwie przed paroma miesi�cami � by� jednym z architektonicznych cud�w Rzymu, albo te� jednym z najgorszych brzydactw, zale�nie od gustu patrz�cego. Wille bogaczy na Palatynie z ka�dym rokiem si� powi�ksza�y i by�y coraz bardziej ostentacyjne, niczym wielkie, drapie�ne zwierz�ta po�eraj�ce mniejsze domostwa i przybieraj�ce coraz pyszniejsze futro. To akurat zwierz� mieni�o si� w czerwonawym �wietle pochodni wielobarwnym marmurem ok�adzin i kolumn zdobi�cych zewn�trzne tarasy: polerowanym zielonym porfirem z Lacedemonu, czerwonym egipskim, bia�o nakrapianym jak sier�� m�odego jelenia i ��tawym w czerwone �y�ki kamieniem z Numidii. Owe tarasy, wkomponowane w zbocze wzg�rza i obsadzone r�ami, teraz nagimi i smutnymi, otacza�y wysypany grubym �wirem dziedziniec. �elazna, brama, kt�ra zwykle broni�a dost�pu na teren willi, sta�a teraz otworem, ale przej�cie ca�kowicie blokowa� nieprzeliczony t�um �a�obnik�w, wype�niaj�cy ca�� przestrze� i wylewaj�cy si� daleko na ulic�. W przedzie, po drugiej stronie dziedzi�ca, by�o wej�cie do samego domu, roz�o�onego na zboczu licznymi skrzyd�ami, tarasami i portykami jak ma�e, samodzielne osiedle. Wielki budynek wznosi� si� nad nami jak miniaturowa g�ra g��bokiego cienia i po�yskliwego marmuru, o�wietlony z zewn�trz i w �rodku, jakby zawieszony pomi�dzy niskim pu�apem chmur i smolnym dymem pochodni. � Co dalej? � spyta�em Ekona. � Nie dostaniemy si� nawet na dziedziniec, t�um jest za g�sty. Pog�oska musi by� prawdziwa... popatrz na tych wszystkich p�acz�cych doros�ych m�czyzn. Chod�, wracajmy do domu i zajmijmy si� naszymi rodzinami. Kto wie, co si� mo�e zacz�� dzia�. Eko kiwn�� g�ow�, ale jakby nie s�ysza�, co do niego m�wi�. Wspi�� si� na palce, staraj�c si� co� wypatrzy�. � Drzwi s� zamkni�te � oznajmi� po chwili. � Nikt nie wchodzi ani nie wychodzi. Wszyscy tylko drepcz� w miejscu... Przerwa�o mu nag�e zamieszanie. Przez t�um przebieg�a fala podniecenia � Przepu��cie j�! Przepu��cie j�! � zawo�a� kto� niedaleko. T�ok zrobi� si� jeszcze wi�kszy, kiedy ludzie zacz�li si� cofa�, robi�c przej�cie dla nadci�gaj�cego ulic� orszaku. Najpierw pojawi�a si� kohorta gladiator�w, rozpychaj�c t�um na boki. Stoj�cy im na drodze robili, co mogli, �eby si� usun��. Gladiatorzy byli olbrzymi; niewolnicy Ekona wygl�dali przy nich jak ch�opcy. S� pono� wyspy na p�noc od najdalszych granic Galii, gdzie ludzie rosn� do takich rozmiar�w. Ci mieli blad� cer� i zmierzwione rude w�osy. T�um napar� mocniej do ty�u, przepuszczaj�c orszak. Eko i ja zostali�my �ci�ni�ci w kr�gu jego eskorty; kto� nadepn�� mi na stop�, r�ce mia�em unieruchomione przy bokach. Mi�dzy ci�b� mign�a mi lektyka niesiona przez tragarzy jeszcze wi�kszych ni� rudzi gladiatorzy. Zawieszona na ich ramionach ponad t�umem, sun�a w blasku niezliczonych pochodni, po�yskuj�c pasiastym, bia�o-czerwonym jedwabnym obiciem. Wstrzyma�em oddech z wra�enia. Zna�em t� lektyk�. Sam ni� kiedy� jecha�em. Oczywi�cie, �e ona musia�a si� tu zjawi�. Zas�ony by�y zaci�gni�te, co mnie nie dziwi�o. W�a�cicielka lektyki nie mia�a ochoty ani patrze� na mot�och, ani by� przeze� widziana. Ale przez kr�tk� chwil�, kiedy nas mija�a, zdawa�o mi si�, �e zas�ony minimalnie si� rozchyli�y. Wyt�y�em wzrok, wspinaj�c si� na palce i staraj�c si� dojrze� j� lepiej, ale w migotliwej grze �wiat�a i cienia bia�o-czerwony jedwab zdawa� si� pulsowa� i falowa�, nie pozwalaj�c mi si� upewni�. Mo�e to tylko cie� widzia�em, a nie szczelin�? Eko szarpn�� mnie gwa�townie za rami�, odci�gaj�c z drogi otaczaj�cych lektyk� gladiator�w. Szepn�� mi do ucha: � My�lisz, �e to...? � Jasne. Kt� by inny? Bia�e i czerwone pasy... To musi by� ona. Bynajmniej nie by�em jedynym w t�umie, kt�ry rozpozna� lektyk� i wiedzia�, kogo musi ona wie��. W ko�cu to ludzie Klodiusza, biedota z Subury, kt�ra wszczyna�a rozruchy na jego komend�, byli niewolnicy, szukaj�cy u niego obrony swych praw wyborczych, g�odny mot�och, kt�ry uty� dzi�ki przeforsowanej przez niego uchwale o rozdawnictwie zbo�a. Oni zawsze popierali Klodiusza, tak jak on wspiera� ich. �ledzili jego karier�, plotkowali o jego seksualnych wyczynach i o sprawach rodzinnych, �yczyli straszliwych ka�ni jego wrogom. Kr�tko m�wi�c, uwielbiali Klodiusza. Nie wiem, czy takim samym uczuciem darzyli jego siostr� skandalistk�, ale jej lektyk� rozpoznali na pierwszy rzut oka. Nagle us�ysza�em jej imi�, wyszeptane przez kogo� tu� obok mnie; inni je powt�rzyli, a potem ju� wsp�lnie skandowali: � Klodia... Klodia... Klodia... Lektyka min�a w�sk� bram� i znalaz�a si� na dziedzi�cu. Jej gladiatorzy bez trudu mogli utorowa� drog� przez zbity t�um, ale przemoc okaza�a si� niepotrzebna. D�wi�k jej imienia sprawi�, �e zgromadzeni tam �a�obnicy rozst�pili si� z respektem. Przed orszakiem otwiera�a si� pusta przestrze�, kt�r� po jego przej�ciu natychmiast zala�o morze g��w. Lektyka bez przeszk�d dotar�a do schod�w. Tragarze sprawnie weszli na g�r� i stan�li pod wielkimi drzwiami z br�zu tak, by pasa�erowie mogli wysi��� nie widziani przez t�um. Drzwi otworzy�y si� i po chwili zn�w zamkn�y z przyt�umionym stukni�ciem. Skandowanie ucich�o i nad placem zaleg�a niepewna cisza. � Klodiusz martwy... To wr�cz nie do wiary � powiedzia� Eko. � Po�yjesz tak d�ugo jak ja, to przestaniesz si� dziwi� � zauwa�y�em pos�pnie. � Pr�dzej czy p�niej wszyscy umieraj�, wielcy i mali, a wi�kszo�� z nich pr�dzej. � To oczywiste. Chcia�em tylko powiedzie�... � Wiem, co chcia�e� powiedzie�. �mier� wi�kszo�ci ludzi jest jak ziarnko piasku wrzucone do rzeki. Nawet zmarszczki na wodzie nie zobaczysz. Z innymi jest jak z wielkim g�azem: fale podmywaj� brzeg. A w bardzo nielicznych przypadkach... � Jak meteor spadaj�cy z nieba? Wzi��em g��boki oddech. � Miejmy nadziej�, �e nie b�dzie to a� tak okropne. W duszy co� mi jednak m�wi�o, �e b�dzie. Czekali�my przez chwil� bezczynnie, unieruchomieni przez t� bezw�adno��, kt�ra ogarnia t�um, kiedy ma si� wydarzy� co� znacz�cego. Zewsz�d dobiega�y nas sprzeczne wiadomo�ci o tym, co si� sta�o. By�o zaj�cie na Via Appia, tu� za rogatkami Rzymu... nie, to by�o a� dwana�cie mil od miasta, w Bovillae... nie, gdzie� dalej na po�udnie. Klodiusz jecha� samotnie... nie, mia� ze sob� niewielk� eskort�... A sk�d! Jecha� lektyk� z �on� i ca�ym orszakiem... Wpadli w zasadzk�... nie, to by� pojedynczy zab�jca... co ty pleciesz, w�r�d jego w�asnych ludzi by� zdrajca... I tak to sz�o, z ust do ust, bez �adnego niezbitego faktu poza jednym: Klodiusz nie �y�. Chmury stopniowo si� rozesz�y, ods�aniaj�c czarne, bezksi�ycowe niebo migaj�ce zimnymi kryszta�kami gwiazd. Nasz kr�tki, ale szybki marsz rozgrza� mnie, a �cisk i �ar pochodni pod domem Klodiusza pomaga�y znosi� narastaj�cy ch��d nocy; wkr�tce jednak zacz��em go odczuwa�. Podkurczy�em palce u n�g, zaciera�em d�onie i patrzy�em, jak m�j oddech miesza si� z wszechobecnym dymem. � Dosy� tego dobrego � powiedzia�em w ko�cu. � Zaraz tu zamarzn�. Nie wzi��em do�� ciep�ego p�aszcza. Na Ekonie nocne zimno nie robi�o wra�enia, cho� nie by� cieplej ubrany ode mnie. C�, u kogo�, komu prawie stukn�a sze��dziesi�tka, krew nie kr��y ju� tak �ywo jak u czterdziestolatka. � Na co my w�a�ciwie czekamy? � spyta�em. � Dowiedzieli�my si�, sk�d to nag�e zamieszanie. Klodiusz zgin��. � Tak, ale jak? Nie mog�em si� nie u�miechn��. Eko nauczy� si� swojego fachu ode mnie. Ciekawo�� zmienia si� w na��g. Nawet kiedy nie id� za tym pieni�dze, Poszukiwacz nie mo�e si� jej oprze�, zw�aszcza gdy w gr� wchodzi morderstwo. � Od tych ludzi si� tego nie dowiemy � odrzek�em. � Chyba nie. � No wi�c ruszajmy st�d. Zawaha� si�. � Mo�na by s�dzi�, �e wy�l� kogo�, aby przem�wi� do t�umu. Z pewno�ci� pr�dzej czy p�niej kto� wyjdzie... � Zobaczy�, �e dr�� z zimna, i powiedzia�: � No dobrze, idziemy do domu. � Ty nie musisz � zapewni�em go. � Nie mog� ci pozwoli� i�� samemu, tato � zaprotestowa�. � Nie w tak� noc. � Po�lij wi�c ze mn� niewolnik�w. � Nie jestem taki g�upi, �eby tu stercze� w pojedynk�. � Mo�emy si� nimi podzieli�, ty we�miesz dw�ch i ja dw�ch. � Nie. Nie chc� ryzykowa�. Odprowadz� ci� do domu, a potem wr�c�, je�li jeszcze b�dzie mi si� chcia�o. Mogliby�my tak si� targowa� jeszcze przez jaki� czas, ale w tej chwili Eko nagle podni�s� wzrok, by spojrze� na kogo� za moimi plecami, a jego ochroniarze wyra�nie si� spr�yli. � Szukam cz�owieka zwanego Gordianusem � us�ysza�em za sob� chrapliwy g�os. Odwr�ci�em si� i niemal zary�em nosem w pot�nie umi�nion� pier�, nad kt�r� gdzie� w g�rze majaczy�a kanciasta twarz okolona wie�cem rudych w�os�w. Nieznajomy m�wi� z fatalnym akcentem. � To ja � powiedzia�em. � Dobrze. Chod� ze mn�. � Niby dok�d? � Do domu, ma si� rozumie�. � Wskaza� kierunek ruchem g�owy. � Na czyje zaproszenie? � spyta�em, znaj�c ju� odpowied�. � Na wezwanie � podkre�li� to s�owo � pani Klodii. A wi�c jednak widzia�a mnie z lektyki. ROZDZIA� II Nawet maj�c tego rudego olbrzyma przed sob�, pow�tpiewa�em w mo�liwo�� przedarcia si� przez zwarty t�um do bramy i dalej przez dziedziniec. On jednak ruszy� w zupe�nie innym kierunku. Poszli�my za nim ulic�, wkr�tce pozostawiaj�c za sob� ostatnich �a�obnik�w. Po chwili znale�li�my si� u podn�a w�skich schod�w wykutych w zboczu poza lini� zewn�trznych taras�w. Po obu stronach ros�y figowce, kt�rych g�ste konary splata�y si� nad nami w prawie lity strop. � Jeste� pewien, �e t�dy droga do domu? � spyta� podejrzliwie Eko. � Po prostu id�cie za mn� � odburkn�� olbrzym, wskazuj�c na dalek� lamp� u szczytu schod�w. Nie maj�c pochodni, szli�my ostro�nie w ciemno�ci, zostaj�c w tyle za przewodnikiem, ale w ko�cu dotarli�my na niewielk� platform� na g�rze. Przekona�em si�, �e lampa zawieszona jest nad ma�ymi drewnianymi drzwiami pilnowanymi przez innego gladiatora. Polecono nam zostawi� naszych niewolnik�w na zewn�trz i odda� bro�. Eko wyci�gn�� sztylet i wr�czy� go jednemu z nich. T�umaczy�em, �e ja nie jestem uzbrojony, ale rudzielec, kt�ry nas przyprowadzi�, upar� si�, by mnie zrewidowa�. Dopiero kiedy to zrobi�, otworzy� drzwi i wpu�ci� nas do �rodka. Poprowadzi� nas d�ugim i mrocznym korytarzem, potem schodami w d�, a� wreszcie znale�li�my si� w w�skim pomieszczeniu. Domy�li�em si�, �e jeste�my w westybulu: w jednej ze �cian osadzone by�y owe wysokie br�zowe drzwi, kt�re widzieli�my od zewn�trz. Zaryglowane by�y solidn� drewnian� belk� i dochodzi� zza nich szmer niespokojnego t�umu. � Zaczekajcie tutaj � rzek� olbrzym i znikn�� za jak�� zas�on�. Westybul o�wietlony by� wisz�c� lamp�, kt�rej p�omie� odbija� si� w polerowanym marmurze posadzki i �cian. Podszed�em bli�ej do czerwonej zas�ony, zafascynowany po�yskliw� tkanin�. � Wiesz, Ekonie, co to jest? � spyta�em. � To musz� by� owe s�ynne pergamo�skie draperie. Przetykane s� prawdziw� z�ot� nici�. Widz�c je w �wietle pochodni, pomy�la�by�, �e utkano je z p�omieni! Powinienem wyja�ni�, �e dom Publiusza Klodiusza wraz z meblami i ozdobami ma kr�tk�, ale niezwyk�� histori�. Pierwszym w�a�cicielem by� Marek Skaurus, kt�ry rozpocz�� t� budow� przed sze�cioma laty. By�o to tego samego roku, kiedy Skaurus zosta� wybrany na edyla i by� przez to zobowi�zany zabawia� masy przedstawieniami teatralnymi � na w�asny koszt � podczas jesiennych �wi�t. Zgodnie z odwieczn� tradycj� postawi� zatem tymczasowy teatr na Polu Marsowym, za murami miasta. Dwa lata p�niej Pompejusz mia� zbudowa� pierwszy sta�y teatr w Rzymie, ale konstrukcja Skaurusa by�a przeznaczona tylko na jeden sezon. Bywa�em w wielu miastach i widzia�em wiele wspania�ych budowli, ale �adna nie mog�a si� z ni� r�wna�. By�y tam miejsca dla osiemdziesi�ciu tysi�cy widz�w, ogromna scena za� mia�a a� trzy kondygnacje, wsparte na trzystu sze��dziesi�ciu marmurowych kolumnach. Mi�dzy kolumnami i w rozlicznych niszach ustawiono trzy tysi�ce br�zowych rze�b. Te niesamowite liczby by�y na ustach wszystkich tak d�ugo, �e w ko�cu ka�dy Rzymianin zna� je na pami��. Nie by�y przesadzone; w chwilach, kiedy akcja na scenie traci�a tempo, gapie liczyli na g�os kolumny i pos�gi, podczas gdy biedni aktorzy na pr�no starali si� odzyska� ich uwag�, usuni�ci w cie� przez przepych teatru. Dolna scena by�a zdobiona marmurem, g�rna poz�acanym drewnem, �rodkowa za� zadziwiaj�c� konstrukcj� z barwionego szk�a; nie jakimi� tam ma�ymi okienkami, ale ca�ymi szklanymi �cianami � takiej ekstrawagancji jeszcze nigdy przedtem nie widziano i z pewno�ci� nigdy ju� si� to nie powt�rzy. Dekoracji dope�nia�y wielkie malowid�a w wykonaniu najlepszych artyst�w �wiata, okolone czerwonymi i pomara�czowymi draperiami przetykanymi z�otem, jak legendarne z�ote szaty azjatyckiego kr�la Attalosa; w jasnym �wietle dnia zdawa�y si� l�ni� jak samo s�o�ce. Kiedy zako�czy� si� okres �wi�teczny i teatr rozebrano, Skaurus cz�� dekoracji sprzeda�, cz�� porozdawa� w hojnych podarunkach, ale wiele z tych skarb�w zachowa� dla siebie i ozdobi� nimi sw�j nowy dom na Palatynie. Z marmurowych ok�adzin i kolumn zbudowa� tarasy i portyki, szklane �ciany wykorzysta� na okna dachowe. Wielkie skrzynie pe�ne rze�b, wspania�ych tkanin i obraz�w z�o�ono na dziedzi�cu i stopniowo ich zawarto�� przenoszono do komnaty. W atrium Skaurus kaza� postawi� najwi�ksze z teatralnych kolumn, wykonane z czarnego marmuru, wysokie na o�miu m�czyzn. Kolumny by�y tak ci�kie, �e cz�owiek odpowiedzialny za miejsk� kanalizacj� wym�g� na nim wp�acenie wysokiej kaucji na poczet ewentualnych uszkodze� kana��w burzowych podczas ich przewo�enia na Palatyn. Dom Skaurusa prowokowa� niemal tyle samo komentarzy co jego teatr. Ludzie, kt�rzy z otwartymi ustami podziwiali wspania�o�ci sezonowej budowli, teraz przychodzili gapi� si� na powstaj�c� rezydencj�. W oczach bardziej konserwatywnych (za to mniej zamo�nych) s�siad�w by�a ona zniewag� dobrego smaku, budowlanym potworem i kpin� z surowych rzymskich cn�t. Ci, kt�rzy w�wczas narzekali, powinni pami�ta� o starej troja�skiej maksymie: nie ma tego z�ego, co by nie mog�o by� gorsze. Wkr�tce roznios�a si� wie��, �e Skaurus si� wyprowadza i sprzedaje dom pod�egaczowi Klodiuszowi. Klodiuszowi! Temu renegatowi, kt�ry wyrzek� si� swojego patrycjuszowskiego pochodzenia i zosta� plebejuszem, utrapieniu optymat�w, w�adcy mot�ochu! Klodiusz zap�aci� prawie pi�tna�cie milion�w sesterc�w za dom z ca�ym umeblowaniem i wyposa�eniem. Je�li naprawd� nie �yje, to nied�ugo by�o mu dane cieszy� si� nabytkiem. Nigdy ju� nie zobaczy, jak zakwitaj� r�e na tarasach. Wysun��em g�ow� przez zas�on�, by zerkn�� na atrium. Kolumny strzela�y tam nagle na trzy pi�tra w g�r�. Przeszed�em na drug� stron�, daj�c znak Ekonowi, by zrobi� to samo. Zadarli�my g�owy, podziwiaj�c czarne, kilkunastometrowe s�upy marmuru. Po�rodku atrium znajdowa� si� p�ytki basen wy�o�ony czarno-srebrn� mozaik� przedstawiaj�c� gwiezdne konstelacje. Wysoko nad basenem wyci�to w stropie otw�r, ale musia� by� zakryty szklan� tafl�, przez kt�r� gwiazdy wygl�da�y jak zanurzone w wodzie. Z�udzenie by�o osza�amiaj�ce: okno sprawia�o wra�enie basenu odbijaj�cego niebo u naszych st�p. Wolnym krokiem obszed�em atrium dooko�a. W niszach �ciennych ustawione by�y woskowe maski przodk�w rodu. Publiusz Klodiusz Pulcher pochodzi� z prastarej i szacownej linii. Ich nieruchome oczy spogl�da�y na mnie beznami�tnie; wi�kszo�� przedstawiono w wieku dojrza�ym lub starczym, ale mo�na powiedzie�, �e na og� byli przystojni. Ich przydomek rodowy nie k�ama�: pulcher znaczy przecie� �pi�kny�. Eko klepn�� mnie w rami�. Nasz przewodnik powr�ci� i zn�w ruchem g�owy da� nam znak, by�my szli za nim. Id�c korytarzami willi, nie mog�em si� powstrzyma�, �eby nie zagl�da� do mijanych pomieszcze�. Wsz�dzie widzia�em oznaki �wiadcz�ce o tym, �e dom jest zamieszkany od niedawna i nie do ko�ca urz�dzony. W niekt�rych pokojach pi�trzy�y si� skrzynie i pakunki, inne �wieci�y pustkami. Gdzieniegdzie sta�y jeszcze rusztowania i czu� by�o zapach �wie�ego tynku. Nawet te komnaty, kt�re ju� urz�dzono, sprawia�y wra�enie tymczasowo�ci: meble sta�y pod niew�a�ciwym k�tem, obrazy wisia�y w dziwnych miejscach, pos�gi ustawiono zbyt blisko siebie. Co spodziewa�em si� tu znale��? Szlochaj�ce kobiety, niewolnik�w kr���cych bez�adnie, atmosfer� paniki? Willa by�a jednak cicha i niemal wyludniona. Ogrom wn�trza czyni� t� cisz� jeszcze wyrazistsz�, niczym w opuszczonej �wi�tyni. Z rzadka tylko napotykani niewolnicy usuwali si� nam z szacunkiem z drogi i odwracali twarz. Kiedy cia�o umiera, powiedzia� mi kiedy� pewien filozof, ca�e tkwi�ce w nim �ycie zapada si� w jeden punkt, zanim zga�nie na dobre. Tak wygl�da� teraz dom Klodiusza: ca�e �ycie zgromadzi�o si� w jednym miejscu, nagle bowiem znale�li�my si� w komnacie wype�nionej �wiat�em wielu lamp i szmerem licznych g�os�w. Nerwowi m�czy�ni w togach chodzili niespokojnie tam i z powrotem, rozmawiali w ma�ych grupkach, gestykuluj�c, potrz�saj�c g�owami i sprzeczaj�c si� szeptem. Niewolnicy stali na uboczu, cisi, ale czujni, oczekuj�c polece�. Podeszli�my do zamkni�tych drzwi w przeciwleg�ym ko�cu pokoju. Siedzia� tu pot�nie zbudowany m�czyzna, opieraj�c na d�oniach twarz wykrzywion� w �a�osnej minie. Na g�owie mia� przesi�kni�ty krwi� banda�, a na ramieniu opask� uciskow�. Nad nim sta� przystojny m�ody cz�owiek i wymy�la� mu, z rzadka tylko przerywaj�c, by us�ysze� niemraw� odpowied�. � Nadal nie rozumiem, jak mog�e� go tak opu�ci�. Dlaczego w og�le by�o was tak ma�o? Co oni sobie my�leli, na Hades, zabieraj�c go do tej tawerny, zamiast z powrotem do willi? Nasz rudy gladiator zastuka� delikatnie stop� w drzwi; kto� musia� go nauczy� dobrych manier. Ranny si�acz i strofuj�cy go m�odzieniec podnie�li g�owy, obrzucaj�c nas podejrzliwymi spojrzeniami. � Kto to jest, na Hades...? � burkn�� ranny. M�ody cz�owiek patrzy� na nas przez chwil�, po czym odrzek�: � To musi by� ten go��, po kt�rego pos�a�a moja ciotka Klodia. Drzwi si� otworzy�y i wyjrza�a zza nich para kobiecych oczu. Nasz przewodnik odchrz�kn�� i zaanonsowa�: � Cz�owiek zwany Gordianusem i jego syn Eko. Niewolnica skin�a g�ow� i usun�a si� nam z drogi. Weszli�my do �rodka; gladiator pozosta� na zewn�trz, a dziewczyna zamkn�a za nami drzwi. Pok�j, w kt�rym si� znale�li�my, robi� wra�enie sanktuarium. Pod�og� przykrywa�y grube dywany, �ciany obwieszone by�y kilimami, t�umi�cymi cichy trzask ognia w samotnym �elaznym koszu rzucaj�cym d�ugie cienie. Pod jedn� ze �cian sta� d�ugi st� przypominaj�cy o�tarz ofiarny. Otacza�a go gromadka czarno odzianych kobiet, z w�osami puszczonymi lu�no na ramiona. Zdawa�y si� nie zauwa�a� naszego przybycia. Niewolnica podesz�a do jednej z nich i �agodnie dotkn�a jej �okcia. Klodia odwr�ci�a si� i popatrzy�a w naszym kierunku. Nie widzia�em jej od prawie czterech lat, od czasu procesu Marka Celiusza. Klodia wynaj�a mnie do pomocy oskar�ycielom, ale sprawa nie potoczy�a si� po jej my�li i mia�a dla niej op�akane konsekwencje. Od tamtej pory wiod�a o wiele spokojniejsze, bardziej zamkni�te �ycie, tak w ka�dym razie s�ysza�em przy tych rzadkich okazjach, kiedy jej imi� w og�le wymieniano w rozmowach. Pozosta�a jednak w mej pami�ci; takich kobiet jak Klodia si� nie zapomina. Ruszy�a wolno w nasz� stron�, ci�gn�c za sob� brzeg d�ugiej sukni. Wo� jej perfum dotar�a do nas przed ni� sam�, wype�niaj�c powietrze aromatem krokus�w i nardu. Zawsze widywa�em j� z wysoko upi�tymi w�osami; teraz rozpuszczone na znak �a�oby okala�y jej pi�kn� twarz wspania�� czarn� kaskad� podkre�laj�c� blado�� jej cery. Mia�a ju� ponad czterdzie�ci lat, ale jej sk�ra wci�� przypomina�a p�atki bia�ej r�y. G�adkie policzki i czo�o l�ni�y w migotliwym �wietle p�omieni jak marmur. Oczy � te s�ynne, b�yszcz�ce zielone oczy � zaczerwienione by�y dzi� od p�aczu, ale kiedy przem�wi�a, g�os jej by� silny i d�wi�czny. � Gordianus! Tak mi si� zdawa�o, �e dostrzeg�am ci� przelotnie w t�umie. A to tw�j syn? � M�j starszy syn, Eko. Skin�a g�ow�, mrugaj�c powiekami, aby powstrzyma� �zy. � Chod�, usi�d� ze mn�. Poprowadzi�a nas w r�g pokoju i gestem zaprosi�a, by�my spocz�li na jednej z sof, sama siadaj�c na drugiej. Przycisn�a d�o� do czo�a i zamkn�a oczy. Zdawa�o si�, �e wybuchnie p�aczem, ale po chwili odetchn�a g��boko i wyprostowa�a si�, sk�adaj�c r�ce na �onie. Czyj� cie� przes�oni� na chwil� �wiat�o; jedna z kobiet przesz�a przez pok�j, by do nas do��czy�. Usiad�a przy Klodii i uj�a jej d�onie. � Moja c�rka, Metella � przedstawi�a j� Klodia, cho� nie by�o to potrzebne. M�oda kobieta by�a uderzaj�co podobna do matki. Kiedy�, z biegiem czasu mo�e nawet sta� si� r�wnie pi�kna. Takiej urody jak Klodii nie mo�na odziedziczy�. Sk�ada si� na ni� wi�cej, ni� oko mo�e zobaczy�, jaka� tajemnica za cielesn� pow�ok�, kt�ra narasta z up�ywem lat. � Zdaje si�, �e masz c�rk� w tym samym wieku? � spyta�a. � Ma na imi� Diana � odrzek�em. � Sko�czy�a siedemna�cie lat. Klodia skin�a g�ow�. Metella nagle zanios�a si� szlochem. Matka przytuli�a j� na chwil�, po czym pu�ci�a i odes�a�a do pozosta�ych. � Bardzo kocha�a swego wujka � powiedzia�a. � Co si� sta�o? Kiedy odpowiada�a, jej g�os jakby straci� barw�. � Nie wiemy na pewno. By� na po�udniu, w swojej willi w Bovillae. Co� zasz�o na drodze. M�wi�, �e to Milo albo jego ludzie. Dosz�o do potyczki. Zgin�li jeszcze inni, nie tylko Publiusz. � Przerwa�a na chwil�, aby si� uspokoi�. � Jaki� przejezdny znalaz� po prostu jego cia�o po�rodku drogi. Nie by�o komu nawet go pilnowa�! Obcy ludzie przywie�li go do miasta. Zw�oki dotar�y do domu dopiero po zachodzie s�o�ca. Potem powoli zacz�li �ci�ga� jego ochroniarze. To znaczy ci, kt�rzy prze�yli. Wci�� usi�ujemy jako� pouk�ada� ich s�owa w sensown� ca�o��. � Widzia�em, jak kto� przepytywa� cz�owieka w banda�ach. � To jeden z eskorty. S�u�y� Publiuszowi ca�e lata. Jak m�g� do tego dopu�ci�? � A ten m�ody cz�owiek, kt�ry z nim rozmawia�? � Pewnie m�j bratanek. Najstarszy ch�opak naszego brata Appiusza. Przyjecha� ze mn� i z Metell� w lektyce. Kocha� Publiusza jak drugiego ojca. � Potrz�sn�a g�ow�. � Synek Publiusza by� z nim w Bovillae. Nie wiemy, co si� z nim sta�o. Nie wiemy nawet, gdzie jest! To ju� si� okaza�o ponad jej si�y. Zacz�a p�aka�. Eko zmieszany odwr�ci� wzrok; istotnie, trudno by�o znie�� ten widok. Odczeka�em, a� si� troch� uspokoi, i zapyta�em cicho: � Dlaczego po mnie pos�a�a�, Klodio? Pytanie chyba j� zaskoczy�o. Zmarszczy�a brwi i zamruga�a kilkakrotnie, by si� pozby� �ez. � Nie jestem pewna... Zobaczy�am ci� w t�umie i... � Wzruszy�a ramionami. � Nie wiem sama. Co� jednak trzeba b�dzie zrobi�. Ty si� na tym znasz, prawda? Na �ledztwach, dochodzeniach, przes�uchaniach. Publiusz oczywi�cie by wiedzia�, ale teraz... � Westchn�a g��boko. �zy ju� obesch�y. � Nie wiem doprawdy, dlaczego po ciebie pos�a�am. Mo�e po to, �eby zobaczy� znajom� twarz? Rozstali�my si� w przyja�ni, prawda? � Dotkn�a mej r�ki i u�miechn�a si� s�abo. Efekt by� zaledwie u�amkiem czaru, jaki zdolna by�a roztoczy�, dobrze o tym wiedzia�em; jednak nieudolno�� tej pr�by uczyni�a j� tym bardziej znacz�c�. � Kto wie, co si� teraz zdarzy? �wiat stan�� na g�owie. Co� jednak musimy zrobi�, �eby to naprawi�. Dzieci Publiusza s� za ma�e, by tego dopilnowa�, wi�c obowi�zek spadnie na innych cz�onk�w rodziny. Mo�emy ci� potrzebowa�. Zobaczysz, �e do tego dojdzie. Na razie nie mo�emy uczyni� nic poza szukaniem jakiegokolwiek pocieszenia. Metella mnie potrzebuje. � Westchn�a ci�ko, wsta�a i spojrza�a na kobiety w drugim ko�cu pokoju. Nasza wizyta najwyra�niej dobieg�a ko�ca. Skin��em na Ekona; wstali�my obaj, a niewolnica podesz�a, by nas odprowadzi� do drzwi. Klodia ruszy�a w przeciwn� stron�, ale nagle zatrzyma�a si� i odwr�ci�a do nas. � Zaczekaj. Powiniene� go zobaczy�. Chc�, �eby� zobaczy�, co mu zrobili. Zaprowadzi�a nas do owego przypominaj�cego o�tarz sto�u, przy kt�rym Metella sta�a z dwiema innymi kobietami i ma�ym dzieckiem. Na odg�os krok�w najstarsza z kobiet odwr�ci�a si� i skrzywi�a na nasz widok. Jej twarz by�a chuda i pomarszczona, a w�osy, sp�ywaj�ce a� do talii, prawie ca�kiem siwe. W jej oczach nie dostrzeg�em �ez, tylko gniew i wzgard�. � Kim s� ci ludzie? � Moimi przyjaci�mi. � W g�osie Klodii pojawi�a si� zaczepna nuta. � A kt�ry m�czyzna nim nie jest? � Kobieta zmierzy�a Klodi� gniewnym wzrokiem. � Co oni tu robi�? Powinni czeka� na zewn�trz z innymi. � Ja ich tu zaprosi�am, Sempronio. � To nie jest tw�j dom. Metella stan�a u boku matki i wzi�a j� za r�k�. Sempronia patrzy�a na ni� ze z�o�ci�. Czwarta z kobiet, kt�rej twarzy dot�d nie widzia�em, nie poruszy�a si� i wci�� sta�a ty�em do nas. Po�o�y�a d�o� na g��wce tul�cej si� do niej ma�ej dziewczynki, kt�ra obejrza�a si� przez rami�, spogl�daj�c na nas szeroko otwartymi, niewinnymi oczyma. � Sempronio, prosz�... � szepn�a Klodia. � Tak, mamo, spr�bujmy zachowywa� si� spokojnie. Nawet wobec drogiej Klodii. Odwr�ci�a si� wreszcie. W jej oczach r�wnie� nie by�o �ez, ale gniewu te� nie. M�wi�a jakby ze znu�eniem, wynikaj�cym raczej z wyczerpania ni� z rezygnacji. Nie mog�em wyczyta� z jej twarzy �adnej emocji poza czym� w rodzaju determinacji. Mo�na by si� spodziewa�, �e wdowa po tragicznie zmar�ym cz�owieku oka�e silniejsze uczucia; by� mo�e by�a po prostu ot�pia�a od szoku, cho� jej oczy by�y bystre i spokojne, kiedy taksowa�a nas spojrzeniem. Fulwia nie by�a wielk� pi�kno�ci� jak Klodia, niemniej jej uroda by�a uderzaj�ca. Nie da�bym jej wi�cej ni� trzydzie�ci lat. Od razu by�o wida�, po kim jej c�rka odziedziczy�a te, l�ni�ce ciekawo�ci� br�zowe oczy; u Fulwii malowa�a si� w nich nieprzeci�tna inteligencja. Nie mia�a jeszcze tej ponurej surowo�ci rys�w jak jej matka, ale wida� by�o ju� jej zal��ki w twardych liniach wok� ust, zw�aszcza kiedy patrzy�a na Klodi�. Na pierwszy rzut oka by�o oczywiste, �e obie szwagierki nie darz� si� sympati�. Klodia i jej brat od dawna byli s�awni (raczej nies�awni) ze wzajemnego przywi�zania. Wielu uwa�a�o, �e s� oni bardziej jak ma��e�stwo ni� rodze�stwo. W jakim po�o�eniu stawia�o to prawdziw� �on� Klodiusza? Co Fulwia my�la�a o intymnych stosunkach mi�dzy m�em i jego siostr�? Po spojrzeniach, jakie wymienia�y, zorientowa�em si�, �e obie kobiety nauczy�y si� wzajemnie tolerowa�, ale nic ponadto. ��czy�a ich osoba Klodiusza, obiekt wsp�lnych uczu� i przyczyna wzajemnej animozji. By� mo�e utrzymywa� on mi�dzy nimi pok�j; teraz jednak by� martwy. Co do tego nie by�o w�tpliwo�ci. Za plecami Fulwii ujrza�em u�o�one na owym d�ugim stole zw�oki, wci�� odziane w zimowy ubi�r podr�ny: ci�k� tunik� z d�ugimi r�kawami, �ci�ni�t� w talii pasem, we�niane spodnie i czerwone sk�rzane buty. Brudna i zakrwawiona, rozdarta na piersi tunika zwisa�a w strz�pach jak resztki zniszczonej czerwonej flagi. � Podejd� bli�ej � szepn�a Klodia, ignoruj�c pozosta�e kobiety i ujmuj�c mnie za r�k�. � Chc�, �eby� go zobaczy�. Poprowadzi�a mnie do sto�u. Eko niezw�ocznie ruszy� za mn�. Twarz Klodiusza pozosta�a nienaruszona, wykrzywiona jedynie lekkim grymasem, jak u kogo� cierpi�cego na b�l z�ba albo �ni�cego przykry sen. Oczy mia� zamkni�te, blade usta i policzki by�y tylko w kilku miejscach ubrudzone ziemi� i krwi�. By� niesamowicie podobny do siostry, oboje mieli te same szlachetne rysy i d�ugie, proste nosy. By�a to twarz zdolna stopi� serca kobiet i nape�ni� m�skie zazdro�ci�, twarz, kt�ra nieraz rzuca�a wyzwanie jego kolegom patrycjuszom w senacie i zdobywa�a sympati� mot�ochu. Klodiusz by� uderzaj�co przystojnym m�czyzn�, o niemal zbyt ch�opi�cym wygl�dzie jak na kogo� dobiegaj�cego czterdziestki. Jedyn� oznak� wieku by�y nieliczne kosmyki siwizny na skroniach, cho� i one gin�y w g�stej czarnej czuprynie. Jego silne, szczup�e cia�o o szerokich ramionach i muskularnej piersi p�ywaka mia�o doskona�e proporcje. Pod prawym ramieniem zia�a du�a rana k�uta. Na piersi zobaczy�em dwie mniejsze, jak od sztyletu, a poza tym liczne skaleczenia, zadrapania i siniaki na ko�czynach. Na szyi r�wnie� widnia� siny kr�g, jakby kto� zaci�gn�� na niej p�tl� z cienkiego sznura. By� tak wyra�ny, �e gdyby nie krwawe rany, pomy�la�bym, �e przyczyn� zgonu by�o uduszenie. Poczu�em, jak Eko zadr�a�. On te�, jak i ja, widzia� ju� w �yciu wiele zw�ok, ale ofiary trucizny czy zdradzieckiego ciosu sztyletem w plecy przedstawia�y znacznie mniej makabryczny widok ni� le��ce przed nami cia�o. By�o oczywiste, �e ten cz�owiek nie zgin�� od skrytob�jczego ciosu, ale w prawdziwej bitwie. Klodia uj�a d�o� zmar�ego w obie swoje, jakby chcia�a j� ogrza�. Przesun�a po niej palcami i nagle zmarszczy�a brwi. � Jego sygnet. Gdzie jest jego z�oty sygnet? Zdj�a� go, Fulwio? Fulwia potrz�sn�a g�ow�. � Nie by�o go, kiedy przyniesiono cia�o. Musieli go zabra� jego zab�jcy, jak trofeum. � M�wi�c to, nie okazywa�a �adnych uczu�. Kto� delikatnie zastuka� do drzwi. Po chwili do pokoju wesz�a grupka niewolnic; nios�y p�achty materia�u, grzebienie, s�oiczki z ma�ciami i dzbanki gor�cej wody, z kt�rych unosi�y si� pasemka pary. � Dajcie mi grzebie� � poleci�a Klodia. � Kto pos�a� po te rzeczy? � Fulwia zmarszczy�a brwi. � Ja. Klodia podesz�a do wezg�owia tych zaimprowizowanych mar i zacz�a czesa� w�osy zmar�ego. Grzebie� zatrzyma� si� na kosmyku sklejonym zakrzep�� krwi�. Przeci�gn�a go si��, ale r�ce zacz�y jej dr�e�. � Ty? No, to mo�esz je odes�a� z powrotem � powiedzia�a Fulwia. � Co chcesz przez to powiedzie�? � Jego cia�o nie potrzebuje piel�gnacji. � Oczywi�cie, �e potrzebuje. Ludzie na zewn�trz chc� je zobaczy�. � I zobacz�. � Ale nie w takim stanie! � zaprotestowa�a Klodia. � W�a�nie w takim stanie. Chcia�a�, �eby twoi przyjaciele go zobaczyli? Ja te� chc�. Ca�y Rzym zobaczy zw�oki mojego m�a! � Ale� ta krew, te podarte ubrania, wisz�ce na nim jak szmaty... � Wobec tego zdejmiemy ubrania. Niech go ludzie zobacz� tak, jak go znale�li�my. Klodia nie przerywa�a czesania, nie patrz�c na szwagierk�. Fulwia podesz�a do niej i zdecydowanym ruchem chwyci�a j� za przegub, wyrwa�a grzebie� i cisn�a go na pod�og�. Gest by� gwa�towny, ale jej g�os pozosta� r�wnie beznami�tny jak wyraz twarzy. � Moja matka ma racj�. To nie jest tw�j dom, Klodio. A on nie by� twoim m�em. Eko poci�gn�� mnie za rami�. Skin��em g�ow�; czas, by�my odeszli. Uk�oni�em si�, okazuj�c szacunek zmar�emu, ale m�j gest pozosta� niezauwa�ony. Klodia i Fulwia patrzy�y na siebie jak dwie tygrysice gotuj�ce si� do skoku. Niewolnice odst�pi�y przed nami na boki, kiedy ruszyli�my ku drzwiom. Przed wyj�ciem odwr�ci�em si� jeszcze raz. Uderzy�a mnie symbolika sceny: trup Klodiusza le��cy na stole, a nad nim pi�� kobiet najbli�szych mu za �ycia, swoim wiekiem obejmuj�cych ca�� jego d�ugo��. Ma�a c�rka, siostrzenica Metella, �ona Fulwia, siostra Klodia i te�ciowa Sempronia. Przysz�y mi na my�l kobiety troja�skie op�akuj�ce Hektora, z niewolnicami jako ch�rem. Jasno o�wietlony zewn�trzny pok�j, pe�en nerwowych m�czyzn w togach, wyda� mi si� innym �wiatem. Atmosfera by�a tu r�wnie napi�ta, ale w inny spos�b. Nie by�a to atmosfera �a�oby, lecz kryzysu i niepewno�ci, jak w obl�onym warownym obozie albo na desperackim zebraniu spiskowc�w. By�o tu teraz t�oczniej ni� przedtem. Przybyli nowi, wa�ni go�cie, a wraz z nimi orszaki wyzwole�c�w i niewolnik�w. Rozpozna�em kilku dobrze znanych senator�w i urz�dnik�w o sk�onno�ciach populistycznych. Niekt�rzy stali w parach, cicho rozmawiaj�c, inni zgromadzili si� wok� rozczochranego cz�owieka o dzikim spojrzeniu, kt�ry przemawia�, co chwila uderzaj�c pi�ci� w otwart� d�o�. � M�wi� wam, �e trzeba jeszcze tej nocy ruszy� na dom Milona. Po co czeka�? To tylko o rzut kamieniem st�d. Wywleczemy go na ulic�, spalimy dom, a jego samego rozerwiemy na strz�py! � To Sekstus Kleliusz? � spyta�em Ekona szeptem. Eko kiwn�� g�ow� i odszepn��: � Prawa r�ka Klodiusza. Dowodzi bandami, urz�dza zamieszki, �amie r�ce, rozcina nosy. Nie boi si� pobrudzi� r�k. Niekt�rzy z polityk�w kiwali g�owami, inni parskali wzgardliwie. � Dlaczego my�lisz, �e Milo b�dzie w domu? � zapyta� kto�. � Po tym, co zrobi�? Pewnie jest ju� w drodze do Massalii. � Nie Milo � zaprzeczy� Kleliusz. � Przecie� on od lat wygra�a�, �e zabije Klodiusza. Zapami�tajcie moje s�owa, jutro zjawi si� na Forum, by si� tym przechwala�. Ale kiedy tylko si� poka�e, zar�niemy go na miejscu! � Zarzynanie go nie ma sensu � wtr�ci� �w przystojny m�odzieniec, kt�rego zauwa�y�em przed wej�ciem do pokoju, bratanek Klodiusza Appiusz. � Raczej postawimy go przed s�dem. � Przed s�dem! � wykrzykn�� z irytacj� Kleliusz, kt�remu zawt�rowa�y liczne pomruki niezadowolenia. � Tak, przed s�dem! � powt�rzy� z uporem Appiusz. � To jedyna droga, by zdemaskowa� drania i to razem z jego przyjaci�mi. C� ty my�lisz, �e Milo sam tego dokona�? On nie ma do�� rozumu, by zaplanowa� zasadzk�. Czuj� tu r�k� tego przekl�tego Cycerona! Wrogowie wuja Publiusza nie zabili go spontanicznie. To by�o zaplanowane morderstwo! Nie chc� zwyk�ej pomsty. Tego mo�e dokona� byle sztylet. Ja chc� widzie� tych ludzi skompromitowanych, odartych z godno�ci i wygnanych z Rzymu! Chc�, aby ca�e miasto si� ich wyrzek�o, a wraz nimi ca�ych ich rodzin! A to oznacza proces. � Nie uwa�am, aby�my mieli wiele do powiedzenia w kwestii, czy urz�dzi� jatk�, czy nie � odezwa� si� spokojny, wygl�daj�cy na bystrego m�ody cz�owiek stoj�cy na skraju kr�gu s�uchaczy. � To Gajusz Sallustiusz � szepn�� mi do ucha Eko. � Jeden z radykalnych trybun�w wybranych w zesz�ym roku. Ludzie zacz�li si� odwraca�, zaciekawieni s�owami m�odzie�ca. Sallustiusz wzruszy� ramionami. � Nie wiem, dlaczego my�licie, �e mo�emy w jakikolwiek spos�b kontrolowa� zachowanie t�umu. Klodiusz to potrafi�, ale on nie �yje. Nie da si� przewidzie�, co stanie si� jutro, a nawet jeszcze tej nocy. M�wicie o zarzynaniu i o s�dach, a mo�e pola� si� tyle krwi, �e b�dziemy mieli szcz�cie, je�li system przetrwa w takim stopniu, aby m�g� si� odby� jakikolwiek proces. Zn�w rozleg�y si� posykiwania i szmer niezadowolenia, ale nikt wprost nie zaprzeczy� s�owom Sallustiusza. Ludzie odwr�cili si� tylko i wznowili spory bez jego udzia�u. � Do s�du! � upiera� si� Appiusz. � Najpierw rozruchy! � sprzeciwi� si� Kleliusz. � T�um nie zadowoli si� niczym innym. A je�li Milo odwa�y si� wychyli� �eb z ukrycia, utniemy mu go i b�dziemy obnosi� po Forum na tyczce. � Wtedy miasto na pewno obr�ci si� przeciwko nam � argumentowa� Appiusz. � Nie, wuj Publiusz dobrze rozumia� zasady pos�ugiwania si� mot�ochem: jako sztyletem, nie jako pa�k�. Jeste� zbyt zdenerwowany, Sekstusie. Powiniene� si� wyspa�. � Nie ucz mnie, jak Klodiusz u�ywa� mot�ochu. W po�owie wszystkich przypadk�w to ja wymy�la�em mu strategi�. Oczy Appiusza rozb�ys�y gniewem. L�ni�ce szmaragdow� zieleni� przypomnia�y mi Klodi�. � Nie pr�buj wynosi� si� ponad sw�j stan, Sekstusie Kleliuszu. Zachowaj sw� wulgarn� retoryk� dla t�umu! Ludzie w tym pokoju s� zbyt wyrafinowani na takie pokrzykiwania. Kleliusz otworzy� usta, by co� odpowiedzie�, ale zrezygnowa�, odwr�ci� si� i wyszed� z pokoju. Zaleg��, pe�n� napi�cia cisz� przerwa� Sallustiusz: � My�l�, �e wszyscy jeste�my troch� zdenerwowani. Wracam do domu, �eby si� przespa�. W �lad za nim opu�ci�a pomieszczenie spora liczba jego stronnik�w i pochlebc�w, robi�c wi�cej miejsca dla tych, kt�rzy woleli zosta� i dalej dyskutowa� i gestykulowa�. � Powinni�my wzi�� z niego przyk�ad. � Szturchn��em Ekona w bok. � Te� potrzebuj� snu. Poza tym naprawd� nie wiadomo, co jeszcze si� wydarzy. Powinni�my by� w domach z rodzinami i zabarykadowa� drzwi. Gladiator, kt�ry nas przyprowadzi�, musia� nas obserwowa�. Kiedy ruszyli�my do wyj�cia, do��czy� do nas i upar� si� nas odprowadzi�. Zawr�ci� dopiero wtedy, gdy znale�li�my si� pod ochron� Ekonowych niewolnik�w przy odosobnionym bocznym wej�ciu. Zeszli�my schodami na ulic�. Od razu rzuci�o si� nam w oczy, �e t�um zgromadzony pod will� Klodiusza jeszcze ur�s�. M�czy�ni stali grupkami, k��c�c si� podobnie jak ich przyw�dcy w domu o to, co nale�y zrobi�, tylko g�o�niej i wulgarniej. Inni stali samotnie i otwarcie p�akali, jakby to ich brata lub ojca zabito. Zamierza�em i�� prosto do domu, ale g�sty t�um by� jak �ywa si�a, hamuj�c moje kroki niczym przeciwny nurt. Eko za� nie spieszy� si� z odej�ciem, zadowolony, �e mo�e obserwowa�, co si� dzieje, stali�my wi�c zafascynowani ogniem pochodni, nap�ywaj�cymi zewsz�d urywkami rozm�w, sam� mas� ludzk� faluj�c� jak jezioro, wszechobecnym nastrojem niepewno�ci i obawy. Nagle z metalicznym d�wi�kiem otworzy�y si� wielkie drzwi willi. T�um stopniowo ucich� w oczekiwaniu. Najpierw pojawili si� zbrojni ludzie; zeszli po schodach, tworz�c ruchomy kordon dla grupy obywateli w togach, kt�rzy na ramionach nie�li mary ze zw�okami Klodiusza. Na ich widok podnios�y si� j�ki i pomruki, a t�um ruszy� naprz�d, chc�c znale�� si� jak najbli�ej. Mary zosta�y z�o�one na schodach, pochylone tak, �e wszyscy mogli zobaczy� cia�o. Porwa� nas ludzki nurt. T�um zebrany na dziedzi�cu skupi� si� bli�ej schod�w, a powsta�a wolna przestrze� za bram� wessa�a stoj�cych na ulicy niczym pot�ny rzeczny wir. Eko �cisn�� mnie za r�k�, nie chc�c straci� mnie z oczu, a jego niewolnicy z trudem si� nas trzymali, przepychaj�c si� i przeciskaj�c bli�ej. W pewnej chwili poczu�em uk�ucie no�a, kt�ry jeden z nich mia� ukryty w fa�dach tuniki; pomy�la�em, jak� by�oby dzik� ironi� losu, gdyby przez przypadek wypru� mi jelita cz�owiek, kt�rego powinno�ci� by�o mnie chroni�. Zatrzymali�my si� wreszcie. Ludzie st�oczyli si� na dziedzi�cu niczym ziarna piasku wsypane do butelki. Poprzez dym i ogie� niezliczonych pochodni widzia�em wyra�nie cia�o Klodiusza, otoczone przez uzbrojonych stra�nik�w tak samo jak za �ycia. Po obu stronach mar ustawili si� m�czy�ni, kt�rzy je nie�li. Rozpozna�em w�r�d nich Appiusza i Sekstusa Kleliusza. Zw�oki zosta�y pozbawione odzienia, pozosta�a tylko przepaska biodrowa. Rany obmyto, ale tylko po to, aby tym wyra�niej je ukaza�; na bladej, woskowej sk�rze wci�� pe�no by�o krwawych plam. Zauwa�y�em, �e w�osy mia� starannie u�o�one, zaczesane do ty�u tak, jak nosi� je za �ycia, cho� jeden niesforny kosmyk wymkn�� si� i opad� na zamkni�te oko. Gdyby patrze� tylko na jego twarz, mo�na by s�dzi�, �e po prostu �pi i marszczy si� przez sen, czuj�c �askotanie. Zdawa�o si�, �e lada chwila poruszy r�k� i odgarnie kosmyk na czo�o. Nie mog�em powstrzyma� dreszczu, widz�c go nagiego w tak� zimn� noc. Dooko�a nas ludzie j�czeli, przeklinali, tupali nogami i wygra�ali pi�ciami, p�akali i kryli twarze w d�oniach. Po chwili przez t�um przemkn�a nowa fala podekscytowania, kiedy w drzwiach ukaza�a si� Fulwia. R�ce mia�a skrzy�owane na piersiach, sz�a z pochylon� g�ow�, a jej d�ugie czarne w�osy zlewa�y si� z �a�obn� sukni�. Z t�umu wyci�ga�y si� ku niej r�ce, lecz ona jakby nie widzia�a tych oznak wsp�czucia. Przez d�ug� chwil� sta�a u st�p martwego m�a, po czym unios�a twarz ku niebu i wyda�a krzyk b�lu, kt�ry zmrozi� mi krew w �y�ach. By�o to niemal zwierz�ce wycie, rozdzieraj�ce czyste nocne powietrze. Je�li ktokolwiek na Palat