2608
Szczegóły |
Tytuł |
2608 |
Rozszerzenie: |
PDF |
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres
[email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.
2608 PDF - Pobierz:
Pobierz PDF
Zobacz podgląd pliku o nazwie 2608 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.
2608 - podejrzyj 20 pierwszych stron:
ANDRE NORTON
W�ADCA GROMU
PRZEK�AD: MA�GORZATA KOWALIK
TYTU� ORYGINA�U: LORD OF THUNDER
ROZDZIA� 1
Czerwony �a�cuch g�r, rudziej�cy pod tchnieniem nadchodz�cej Wielkiej Suszy, przecina� z p�nocy na wsch�d lawendowe niebo Arzoru. Ju� w godzin� po brzasku powiewy suchego wiatru zapowiada�y skwamy dzie�. Jecha� mo�na by�o jeszcze jakie� dwie, mo�e trzy, godziny w rosn�cej spiekocie, a potem trzeba by�o szuka� kryj�wki, by przetrwa� piek�o po�udnia.
Punkt ��czno�ciowy nie by� zbyt daleko. Hosteen Storm wyda� bezg�o�ne polecenie i m�ody, mocno zbudowany ogier pok�usowa� na prze�aj przez wysokie, ��te trawy, si�gaj�ce n�g je�d�ca. Od czasu do czasu w�r�d zaro�li mign�o b��kitne runo frawna-marudera, kt�ry pozostawa� w tyle za pas�cym si� stadem. Zbli�ali si� do rzeki. W czasie Wielkiej Suszy �adne zwierz� nie oddali�oby si� wi�cej ni� na p�l dnia drogi od wody.
On sam, pozostaj�c o tej porze tak d�ugo w�r�d wzg�rz, post�pi� do�� nieroztropnie. Jedna z dwu manierek przytroczonych do derki, kt�ra s�u�y�a mu za siod�o, od wczorajszego ranka by�a zupe�nie pusta, a w drugiej zosta�a mo�e szklanka wody. Norbisowie, my�liwskie szczepy rdzennych mieszka�c�w planety, wiedzieli o �r�d�ach ukrytych w w�wozach, ale ich po�o�enie by�o tajemnic� plemienn�.
By� mo�e, zdarza�o si�, �e tubylcy dzielili si� t� wiedz� z jakim�, szczeg�lnie zaufanym, osadnikiem. Mo�e Logan... - Hosteen lekko zmarszczy� brwi na my�l o swoim, urodzonym na Arzorze, przyrodnim bracie.
P� planetarnego roku wcze�niej Storm, weteran wojny z Xikami, zwolniony ze s�u�by w si�ach Konfederacji, wyl�dowa� na Arzorze jako bezdomny wygnaniec. Ostatnia bitwa galaktycznej wojny zmieni�a Ziemi� w sin� radioaktywn� pustyni�. Nie mia� wtedy poj�cia o istnieniu Logana ani o tym, �e Brad Quade, ojciec Logana, m�g� by� dla niego kim� wi�cej ni� wrogiem, kt�remu zaprzysi�g� zemst�.
W ko�cu jednak przysi�ga, kt�r� wym�g� na Hosteenie przepe�niony nienawi�ci� dziadek, nie uczyni�a z niego mordercy. Z�ama� j� w ostatniej chwili i w zamian otrzyma� to, czego bardzo potrzebowa�: nowe korzenie, dom i bliskich. Szcz�liwe zako�czenia rzadko jednak s� trwa�e - teraz to wiedzia�. To, co czu� w tej chwili, by�o raczej rozdra�nieniem ni� rozczarowaniem. Storm trafi� do domu, do kt�rego dopasowa� si� tak �atwo, jak szlifowany turkus dopasowuje si� do srebrnej oprawy w klejnotach Nawaj�w. Za to inny kamie� z tej samej ozdoby w ci�gu ostatnich paru miesi�cy bardzo si� obluzowa�.
Dla wi�kszo�ci osadnik�w codzienne obowi�zki w rejonie Pogranicza by�y wystarczaj�co ci�kie. Trzeba by�o polowa� na jorisy - niebezpieczne gady, pilnowa� stad przed napadami dzikich plemion Nitra i na sto innych sposob�w stawia� czo�a niebezpiecze�stwom, a nawet �mierci. Dla Logana by�o to jednak za ma�o. Jaki� gryz�cy niepok�j kaza� mu porzuca� nie sko�czon� prac�, szuka� obozu Norbis�w i przy��cza� si� do ich polowa� albo po prostu w��czy� si� samotnie w�r�d wzg�rz.
K�tem oka dostrzeg� jaki� ciemny punkt na niebie. Spieczone usta z�o�y�y si� do gwizdu, ale nie wydoby� si� z nich �aden d�wi�k. Czarny punkt obni�a� spiralnie lot.
Ogier zatrzyma� si�, chocia� je�dziec nie wyda� �adnego rozkazu. Baku, wielki orze� afryka�ski, nadlecia� z �opotem skrzyde� i przysiad� na poprzeczce, specjalnie dla niego zamocowanej na siodle Hosteena. Ptak odwr�ci� g�ow� i jasne, przyjazne oko spojrza�o na Storma. Przez chwil� zastygli tak w doskona�ej harmonii.
Wi� mi�dzy cz�owiekiem i ptakiem by�a dzie�em naukowc�w. Wybrano i wytrenowano cz�owieka. Wyhodowano i wytresowano ptaka. Stworzono z nich nie tylko doskonale zgrany zesp�, ale i gro�n�, dzia�aj�c� bezb��dnie bro�. Wr�g przesta� istnie�, naukowcy zamienili si� w py�, a wi� nadal trwa�a - tak samo silna na Arzorze, jak na tych planetach, na kt�rych dzia�a�a niegdy� bojowo-dywersyjna dru�yna Mistrza Zwierz�t.
- Nihich', hooldoh, t'assh 'annii yz? - zapyta� Hosteen �agodnie, delektuj�c si� brzmieniem j�zyka, kt�rym ju� chyba tylko on potrafi� si� swobodnie pos�ugiwa�.
- Mamy niez�e tempo, prawda?
Odpowiedzi� Baku by� niski, gard�owy d�wi�k, kt�remu towarzyszy�o twierdz�ce trza�niecie dziobem. Chocia� swobodny lot by� dla niego prawdziw� rozkosz�, nie mia� ochoty znosi� skwaru dnia i ch�tnie zaszy�by si� ju� w ch�odny p�mrok jaskini w punkcie ��czno�ci.
Deszcz - takie imi� nosi� ogier - pok�usowa� dalej. Przyzwyczai� si� ju� do wo�enia Baku, zgra� si� z dru�yn� zwierz�t z Ziemi wnosz�c do zespo�u sw�j wk�ad: szybko�� i wytrzyma�o�� na trudy podr�y. Zar�a� tylko. Hosteen dostrzeg� ju� znane punkty orientacyjne. Min� to wzniesienie, potem przejad� przez zagajnik "puchowych" krzak�w i b�d� w obozie. Teraz powinien by� tam na dziesi�ciodniowym dy�urze Logan. Nie wiadomo dlaczego, ale Storm w�tpi�, czy zastanie go na miejscu.
Ob�z nie mie�ci� si� w budynku, lecz stanowi�a go grupa jaski� wydr��onych w zboczu pag�rka. Osadnicy hoduj�cy na nizinach konie lub frawny, za przyk�adem tubylc�w, na czas 'upa��w urz�dzali schronienia g��boko pod ziemi�. Klimatyzacja, kt�r� posiada�y budynki w dw�ch niewielkich miastach na Arzorze, czy urz�dzenia zak�adane w mniejszych osadach i posiad�o�ciach by�y zbyt drogie i skomplikowane, by u�ywa� ich w punktach ��czno�ci.
- Halo! - powitalny okrzyk pozosta� bez odpowiedzi. Wej�cie do cz�ci mieszkalnej by�o ciemne, z tej odleg�o�ci nie m�g� stwierdzi�, czy jest otwarte, czy zamkni�te. Kolo jaskini, w kt�rej chroni�y si� przed spiekot� sprowadzane z innych planet konie, r�wnie� nie by�o nikogo.
Chwil� p�niej ��toczerwona posta� oderwa�a si� od ��toczerwonej ziemi, a s�o�ce zal�ni�o na zakrzywionych rogach barwy ko�ci s�oniowej, kt�re by�y tak naturalnym elementem wygl�du Norbisa, jak g�sta, czarna czupryna - Storma. D�ugie rami� unios�o si� w g�r� i Hosteen rozpozna� Gorgola - niegdy� my�liwego z plemienia Shosonn�w, a teraz opiekuna niewielkiego stada koni, kt�re by�o prywatn� inwestycj� Ziemianina.
Tubylec wyszed� z cienia i chwyci� konia za uzd�. Zm�czony Storm zeskoczy� sztywno na ziemi�. Jego br�zowe palce poruszy�y si� zwinnie zadaj�c w j�zyku migowym pytanie:
- Jeste� tutaj... jakie� k�opoty? Logan...?
Gorgol by� m�ody, zaledwie wyr�s� z wieku ch�opi�cego, ale wzrostem dor�wnywa� doros�emu Norbisowi. Szczup�y, cho� dobrze umi�niony, nachyli� si� z wysoko�ci swoich dw�ch metr�w nad Stormem. Pionowe �renice jego ��tych oczu, b�d�ce w o�lepiaj�cym �wietle s�o�ca zaledwie czarnymi kreskami, unika�y spojrzenia Hosteena. Praw� r�k� pokaza�, �e musz� porozmawia�.
Struny g�osowe Norbis�w tak r�ni�y si� od strun ludzi pochodz�cych z Ziemi, �e porozumienie si� za pomoc� g�osu by�o niemo�liwe, ale "mowa palc�w", czyli j�zyk migowy, sprawdza�a si� bardzo dobrze. Mo�na by�o w niej przy u�yciu oszcz�dnych, czasem prawie niewidocznych gest�w, wyrazi� nawet z�o�one my�li.
Hosteen wszed� do groty nios�c Baku na ramieniu. Temperatura pod ziemi� by�a zaledwie o kilka stopni ni�sza ni� na zewn�trz, ale wystarczy�o to, by z piersi cz�owieka wydoby�o si� westchnienie ulgi, kt�remu towarzyszy�o akceptuj�ce skrzekni�cie or�a.
Ziemianin zatrzyma� si�, czekaj�c, a� oczy przyzwyczaj� si� do mroku. Rozejrza� si� - mia� racj�. Je�li Logan w og�le tutaj by�, to wyjecha� i to nie na zwyk�y objazd stada. Na pryczach nie by�o �piwor�w, kuchenki dzi� nie u�ywano, nie by�o te� siod�a, juk�w ani manierki.
By�o jednak co� innego: torba za sk�ry jorisa, zdobiona pi�rami, tworz�cymi powtarzaj�cy si� motyw zamla - ptasiego totemu szczepu, do kt�rego nale�a� Gorgol. Co tu robi� ekwipunek podr�ny, kt�ry powinien by� teraz na ranczo, pi��dziesi�t mil st�d?
Hosteen podni�s� r�k� i Baku przeni�s� si� na poprzeczk� przybit� do �ciany. Storm podszed� do kuchenki, odmierzy� porcj� "pysza�ki", jak nazywano rodzaj hodowanej na Arzorze kawy, i nastawi� maszynk� na trzy minuty. Us�ysza� za sob� cichutki szept. Wiedzia�, �e Gorgol usi�uje zwr�ci� jego uwag�, ale postanowi� poczeka� na wyja�nienie nie zadaj�c pyta�.
Rzuci� kapelusz na najbli�sz� prycz�, rozwi�za� sznur�wki koszuli z nie barwionej frawniej we�ny, �ci�gn�� j� i z rozkosz� umy� si� w ch�odnej wodzie.
Kiedy wyszed� z alkowy, Gorgol wyj�� z kuchenki kubek z pysza�k�, zawaha� si� i si�gn�� po drugi. Obraca� go w r�kach, przygl�daj�c mu si� tak uwa�nie, jakby go widzia� pierwszy raz w �yciu.
Hosteen usadowi� si� na pryczy z kubkiem w r�ku i czeka�. Wreszcie Gorgol gwa�townie, prawie z gniewem postawi� swoj� kaw� na stole, a jego palce zasygnalizowa�y szybko:
- Id�... wzywaj� wszystkich Shosonna... Krotag wzywa...
Hosteen poci�gn�� �yk gorzkawego, od�wie�aj�cego napoju. Jego umys� pracowa� szybciej, ni� mo�na by�o s�dzi� po spokojnych ruchach. Dlaczego w�dz mia�by wzywa� wsp�plemie�c�w, kt�rzy dostali op�acaln� posad� poganiaczy? Wielka Susza nie by�a por� ani na polowania, ani na wojn�. Oba te zaj�cia, cenione w tradycji i obyczajach tubylc�w, by�y podejmowane tylko na pocz�tku lub pod koniec pory deszczowej. �ci�le przestrzegan� zasad� by�o to, �e w czasie Wielkiej Suszy plemiona i szczepy rozdziela�y si� na ma�e grupy rodzinne, z kt�rych ka�da, by przetrwa� upa�y, korzysta�a z jednego, zazdro�nie strze�onego �r�d�a.
Plemiona utrzymuj�ce kontakty z osadnikami stara�y si� zatrudni� u nich tylu swoich, ilu si� da�o, �eby �atwiej by�o reszcie prze�y� na skromnych zapasach �ywno�ci i wody. Zwo�ywanie ludzi w czasie suszy to kuszenie losu, ta decyzja wydawa�a si� szalona. Gdzie� musia�y by� k�opoty, du�e k�opoty, co� musia�o si� wydarzy� w ci�gu ostatniego tygodnia, kiedy Storma nie by�o.
Wyjecha� z posiad�o�ci Quade'a w Szczytach osiem dni temu, �eby opalikowa� wybrany teren i sporz�dzi� jego map� w celu rejestracji w Galwadi. Jako weteran, a do tego Ziemianin, mia� prawo do dwudziestu kwadrat�w i oznaczy� spory kawa� gruntu na p�nocnym wschodzie, rozci�gaj�cy si� od rzeki a� do st�p g�r. Nie s�ysza� wtedy o jakichkolwiek problemach, nie zauwa�y� te� �adnych w�dr�wek plemion. Chocia�... nie trafi� tak�e na �lad tubylc�w ani nie spotka� �adnych my�liwych. Sk�ada� to na karb suszy. Teraz zastanawia� si�, co wygna�o Norbis�w z okolicy.
- Krotag wzywa... w czasie Wielkiej Suszy! - nawet palcami mo�na by�o wyrazi� niedowierzanie.
Gorgol przest�pi� z nogi na nog�. Storm zna� go od miesi�cy i widzia�, �e ch�opak jest zak�opotany.
- To sprawa magii... - po tym znaku jego palce wyprostowa�y si� sztywno.
Hosteen poci�gn�� �yk. My�la� intensywnie staraj�c si� powi�za� szczeg�y. "Magia" - czy by�a to pr�ba powstrzymania dalszych pyta�, czy prawda? W ka�dym razie powstrzyma�o go to od pyta�. Nie nale�a�o nigdy pyta� o magi�, a jego india�skie pochodzenie powodowa�o, �e uwa�a� t� zasad� za potrzebn� i s�uszn�.
- Na jak d�ugo?
Palce Gorgola nie poruszy�y si� od razy.
- Nie wiadomo... - nadesz�a w ko�cu niech�tna odpowied�.
Hosteen zastanawia� si�, jak zada� pytanie, by - nie ura�aj�c Norbisa - uzyska� jak�� informacj�, gdy rozleg� si� czysty sygna� komu, kt�ry ��czy� punkty ��czno�ciowe z central� na ranczo. Ziemianin podszed� do pulpitu i wcisn�� guzik odbioru. Us�ysza� nagran� informacj�, kt�ra odtwarzana mechanicznie co jaki� czas, wzywa�a wszystkich do powrotu. Co� si� dzia�o!
- Wi�c jedziesz w g�ry? - nada� do Gorgola.
Norbis by� ju� przy drzwiach i zarzuca� w�a�nie torb� na plecy. Zatrzyma� si� i to, �e walczy ze sob�, wida� by�o nie tylko w wyrazie twarzy, ale i w ka�dym ruchu. Tubylec podporz�dkowywa� si� rozkazom, ale Hosteen wiedzia�, �e 'robi to wbrew sobie.
- Jad�. Wszyscy Norbisowie jad�.
Wszyscy Norbisowie, nie tylko Gorgol. S�ysz�c to, Storm nie�wiadomie sykn�� ze zdziwieniem. Tubylcy stanowili wi�kszo�� w�r�d pracownik�w Quade'a nie tylko w Szczytach, ale r�wnie� w jego wi�kszych posiad�o�ciach w Dorzeczu. I Quade nie by� jedynym ranczerem zatrudniaj�cym przede wszystkim Norbis�w. Je�li wszyscy Wybior� si� w g�ry...! Tak, taki exodus mo�e os�abi� wiele posiad�o�ci.
- Wszyscy Norbisowie... To te� magia?
Ale dlaczego? Na ile si� orientowa�, magia by�a spraw� plemienia. Nie s�ysza� nigdy, by na spotkaniach i obrz�dach z ni� zwi�zanych zbiera� si� ca�y szczep czy nar�d, a na pewno nie w czasie Wielkiej Suszy. Przecie� nawet krainy nadrzeczne nie mog�yby wy�ywi� takiego t�umu o tej porze roku, c� dopiero m�wi� o suchych obszarach g�r.
Ale odpowied� brzmia�a:
- Tak... wszyscy Norbisowie.
- Dzicy te�?
- Dzicy te�.
Nie do wiary! Wojny mi�dzy szczepami by�y podtrzymywane dla chwa�y wojownik�w. Pos�a� drzewce pokoju do drugiego plemienia, a nawet do kilku plemion - to jedna sprawa. Ale nie pomy�lenia by�o �eby Shosonna i Nitra siedli pod takim drzewcem ze strza�ami w ko�czanach.
- Id� - Gorgol klepn�� swoj� torb�. - Konie s� w du�ym korralu... S� bezpieczne.
- Idziesz... ale wr�cisz tu? - Hosteen by� zaniepokojony ostateczno�ci�, jak� wyra�a�y znaki tamtego. - To zale�y od b�yskawicy...
Norbis odszed�. Hosteen przeszed� przez pok�j i wyci�gn�� si� na pryczy. Wi�c Gorgol nie by� nawet pewien, czy wr�ci. Co mia� na my�li m�wi�c o b�yskawicy? Norbisowie przypisywali bosk� moc tajemniczym istotom, kt�re ciska�y gromy i zabija�y b�yskawicami. Wysokie g�ry na p�nocnym wschodzie by�y uwa�ane za ich siedzib�. Te w�a�nie g�ry kry�y w sobie jaskinie i korytarze wydr��one przez nieznan� ras�, kt�ra bada�a Arzor, a mo�e nawet osiedli�a si� tu wieki przed tym, zanim dotar�y tu statki ziemskich zdobywc�w.
Hosteen, Logan i Gorgol wraz z Surra - kotem pustynnym i Hing - meerkatem z Dru�yny Zwierz�t, odkryli Jaskini� Stu Ogrod�w, wspania�y rezerwat biologiczny Zamkni�tych Grot. Zar�wno rezerwat, jak i ruiny miasta czy te� twierdzy w przylegaj�cej do niego
dolinie, by�y nadal przedmiotem bada� naukowych. Bardzo mo�liwe �e g�ry kry�y jeszcze inne Zamkni�te Groty. Zrozumia�e, �e dla Norbis�w wymar�a rasa nieznanych przybysz�w z kosmosu, kt�rzy wydr��yli Szczyty, by ukry� tam swe tajemnice, by�a bogami.
M�g� tak rozmy�la� godzinami, a i tak nic by z tego nie wynik�o. Lepiej przespa� skwamy dzie� i ruszy� wieczorem do rancza. To wezwanie mog�o rozbrzmiewa� ju� kilka dni, co usprawiedliwia�oby nieobecno�� Logana. Obr�ci� si� n* bok i zasn��.
Jego wewn�trzny zegar obudzi� go po kilku godzinach. Wyszed� z jaskini w zmierzch. Upa� zel�a�, cho� nadal by�o gor�co. Pozwoli� Deszczowi od�wie�y� si� w p�yci�nie rzecznej, po czym wskoczy� na siod�o. Noc nie by�a ulubion� por� Baku, ale orze� pos�ucha� polecenia i wzbi� si� w rozgwie�d�one niebo.
Ranczo le�a�o trzy noce jazdy od punktu ��czno�ci. Dwa dni sp�dzi� Hosteen w prowizorycznych schronieniach, le��c p�asko na ziemi i staraj�c si� wykorzysta� ca�y ch��d, jakiego mog�a mu ona dostarczy�. Trzeciej nocy kr�tko przed p�noc� dojecha� do roz�wietlonego celu. Niezwyk�y blask lamp atomowych by� kolejnym dowodem, �e co� si� dzieje.
- Kto tam? - z bramy dobieg� podejrzliwy okrzyk. Ziemianin �ci�gn�� cugle. Wtedy z prawej strony wychyn�� z mroku futrzasty kszta�t. Przysiad�szy na zadzie obok parskaj�cego ogiera, kot przesun�� po bucie Hosteena �ap� o schowanych pazurach.
- Storm! - odpowiedzia� i zsiad� z konia, by przywita� si� z Surr�. Szorstkie li�ni�cie kociego j�zyka by�o niezwykle gor�cym powitaniem i wzruszy�o Hosteena.
- Zaopiekuj� si� koniem - z bramy wyszed� cz�owiek z emiterem w r�ce. - Quade czeka, mia� nadziej�, �e szybko wr�cisz...
Hosteen wymrucza� s�owa podzi�kowania bardziej zainteresowany tym, �e na podw�rzu s� jeszcze inni ludzie. Ale Norbis�w w�r�d nich nie by�o. Ani jednego z tubylc�w, kt�rych tu przedtem widywa�. Gorgol mia� racj�: wszyscy wyruszyli.
Podszed� do drzwi wielkiego domu. Surra sz�a obok ocieraj�c si� o nogi, od czasu do czasu bod�c go dla zabawy �bem. By�a te� troch� spi�ta, jak w przeddzie� akcji w czasach Wojny. Niebezpiecze�stwo me przera�a�o jej, lecz podnieca�o.
-... na ca�ym kontynencie, jak m�wi� doniesienia...
By� mo�e, kot by� podniecony tym, co si� dzia�o, ale ton g�osu Brada Quade'a �wiadczy�, �e on jest naprawd� zmartwiony.
ROZDZIA� 2
W budynku Hosteen zasta� spore zgromadzenie. Byli tam prawie wszyscy osadnicy z regionu Szczyt�w, nawet Rig Dumaroy, kt�rego zwyk�e stosunki z Bradem Quade'em mo�na by okre�li� jako niech�tn� neutralno��. Ale Dumaroy musia� si�, oczywi�cie zjawi�, skoro w gr� wchodzi�y k�opoty z Norbisami. By� jedynym na Pograniczu wielkim posiadaczem, kt�ry by� tak uprzedzony do tubylc�w, �e �adnego z nich nie zatrudnia�.
- To Storm... - Dort Lancin, kt�ry prawie rok temu przylecia� tym samym transportem wojskowym co Ziemianin, podni�s� teraz dwa palce w pozdrowieniu, kt�re by�o jednocze�nie my�liwskim znakiem ostrze�enia.
Stoj�cy przy pulpicie komu wysoki m�czyzna zerkn�� przez rami� i Hosteen ujrza� ulg� na twarzy ojczyma.
Byli tu Dort Lancin, jego starszy, ma�om�wny brat Artur, Dumaroy, Jotter Hyke, Val Palasco, Connar Jaffe, Sim Starle, brakowa�o Logana Quade'a. Storm stan�� w drzwiach z d�oni� na �bie Surry, kt�ra obw�chiwa�a jego nogi.
- Co si� dzieje? - zapyta�.
Dumaroy odpar� pierwszy, u�miechaj�c si� m�ciwie.
- Wasze pieszczoszki, te koz�y, ruszy�y wszystkie w g�ry. Zawsze m�wi�em, �e was wykiwaj�, m�wi�em - i prosz�, macie. A teraz, powiadam wam - grymas znikn�� z twarzy, a wielka d�o� klasn�a o kolano - szykuj� si� k�opoty. Im szybciej si� uzbroimy i po�lemy po Patrol, �eby zrobi� tu porz�dek raz na zawsze...
Spokojny, jakby znu�ony g�os Artura Lancina przeci�� tubalne wywody tamtego, jak ostrze no�a tnie frawni ��j.
- Dumaroy, zmie� p�yt�, nadajesz w k�ko to samo ca�y wiecz�r. Us�yszeli�my ci� ju� za pierwszym razem. Storm - zwr�ci� si� do przyby�ego - widzia�e� co� dziwnego po drodze?
Storm zawiesi� kapelusz na wieszaku z rog�w daryorka i odpinaj�c pas z no�em i emiterem, odpowiedzia�:
- My�l�, �e wa�ne jest, czego nie widzia�em.
- To znaczy? - Brad Quade wyci�gn�� w�a�nie z kuchenki pojemnik ze �wie�� kaw�. Postawi� go przy fotelu i delikatnym ruchem poprowadzi� tam Hosteena.
- �adnych my�liwych, �adnych �lad�w, niczego.
Poci�gn�� �yk od�wie�aj�cego p�ynu. Dopiero gdy usiad�, zda� sobie spraw� z tego, jaki by� zm�czony.
- Jakbym jecha� przez pusty �wiat.
Lancinowie przygl�dali mu si� uwa�nie, Dort skin�� g�ow�. Polowa� z Norbisami, by� przyjmowany w ich wioskach i rozumia�, jak dziwnie musia�a wygl�da� opustosza�a kraina.
- Jak daleko dotar�e�? - zapyta� Quade.
- Kr��y�em, �eby oznaczy� teren. - Hosteen wyci�gn�� w wewn�trznej kieszeni mapk�. Quade wzi�� j� od niego i por�wna� z wielk� map� namalowan� na jednej ze �cian.
- A� do w�wozu, co? - odezwa� si� Jaffe. - I �adnego �ladu my�liwych?
- �adnego. S�dzi�em, �e wycofali si� w zwi�zku w Wielk� Susz�...
- Nie, to za wcze�nie - odpar� Quade. - Cztery dni temu Gorgol przygna� tu twoje konie, zabra� torb� i odjecha�.
- Spotka�em go w punkcie ��czno�ciowym.
- Co ci powiedzia�?
- �e plemiona zwo�uj� si�... na jakie� zgromadzenie szczep�w czy co� w tym rodzaju...
- W czasie Wielkiej Suszy? - z niedowierzaniem zapyta� Hyke.
- M�wi�em wam! - tym razem Dumaroy waln�� pi�ci�, a Hosteen us�ysza� g�o�ny pomruk Surry. Pos�a� kotu bezg�o�ny rozkaz i zwierz� ucich�o. - M�wi�em wam! Siedzimy tu nad jedyn� rzek�, kt�ra nie wysycha w czasie najgorszej suszy. Te koz�y na pewno przyjd�, �eby nas st�d przep�dzi�! Gdyby�my mieli chocia� tyle rozumu co szczur wodny, to zrobiliby�my porz�dek z nimi, zanim si� nie zorganizuj�...
- Ju� raz si� wybra�e�, �eby zrobi� porz�dek z Norbisami - ch�odno odpar� Quade. - I co si� wtedy okaza�o? �e to nie oni byli przyczyn� wszystkiego, tylko grupa Xik�w.
- Taak... A to mo�e znowu sztuczka Xik�w? Niby oni zwo�uj� nagle wszystkie szczepy?
Wrogo�� wprost parowa�a z Dumaroy'a.
- Mo�e tym razem to nie Xikowie - przyzna� Quade - ale nie zgodz� si� na �adne dzia�anie, zanim nie dowiem si� dok�adniej, o co chodzi. Wszystko, czego jeste�my pewni, to to, �e nasi norbiscy poganiacze rzucili prac� w czasie, kiedy zwykle bardzo im na niej zale�a�o, i ruszyli w g�ry. I �e to si� jeszcze nigdy przedtem nie zdarzy�o.
Wsta� Artur Lancin.
- O to chodzi, Dumaroy. Nie b�dziemy na twoje zawo�anie | pcha� g��w w paszcz� jorisa. My�l�, �e powinni�my si� czego� dowiedzie�. A na razie �ci�gniemy poganiaczy z Dorzecza albo nawet jakich� w��cz�g�w w Portu i jako� damy sobie rad�. W czasie Suszy stada nie odejd� daleko od rzeki i potrzeba b�dzie tylko ludzi do ochrony przed jorisami i jeszcze kilku do liczenia. M�j dziadek mia� tylko dw�ch syn�w do pomocy w czasach Pierwszego Statku i przetrwa�. Przecie� ka�dy z was poradzi sobie w siodle.
- To prawda - zgodzi� si� Sim Starle. - Wszyscy b�dziemy trzyma� komy na odbiorze i je�li kto� si� czego� dowie, to zaraz zawiadomi reszt�. Jestem za tym, �eby siedzie� cicho, dop�ki nie dowiemy si�, o co tu w�a�ciwie chodzi. Mo�e to jaka� rada szczep�w zwi�zana z ich czarami, a wtedy to nie nasza sprawa.
Hosteen zapad� w znu�one odr�twienie i w milczeniu przygl�da� si�, jak osadnicy wsiadaj� do �mig�owc�w, by odlecie� do swoich rozproszonych po regionie posiad�o�ci. By� ci�gle zanadto zm�czony, by si� ruszy�, gdy Brad Quade, odprowadziwszy go�ci, wszed� ponownie do pokoju. Podni�s� si� jednak i zada� n�kaj�ce go pytanie:
- Gdzie Logan?
- Odjecha�...
Ton g�osu Quade'a wyrwa� Hosteena z odr�twienia.
~ Odjecha�! Dok�d?
- Do obozu Krotaga... tak mi si� wydaje...
Hosteen zerwa� si� na r�wne nogi.
- Co za g�upiec! Chodzi o magi�, Gorgol tak powiedzia�.
Brad Quade odwr�ci� si�. Jego twarz by�a pozornie spokojna, ale Hosteen widzia� wzburzenie ojczyma.
- Wiem. Ale on zawar� braterstwo krwi z Kavokiem, synem Krotaga, a to czyni go cz�onkiem plemienia...
Hosteen chcia� zaprotestowa�, ale ugryz� si� w j�zyk. Magia by�a ryzykown� spraw�. Mo�na by� przyj�tym do plemienia, mo�na zawrze� braterstwo krwi z Norbisem, ale nie wiadomo by�o, czy daje to prawo uczestnictwa w tajemnych obrz�dach tubylc�w. Nie mia�o jednak sensu m�wienie o tym teraz. Quade wiedzia� o wszystkim a� za dobrze.
- Mog� go zawr�ci�. Kiedy wyruszy�?
- Nie. To jego wyb�r i dokona� tego �wiadomie. Nie b�dziesz go �ciga�. Chcia�bym, �eby� jutro polecia� do Galwadi.
- Galwadi!
Brad Quade si�gn�� po mapk�.
__ Musisz to zarejestrowa�, zapomnia�e�? A potem porozmawiasz z Kelsonem. On zna Logana. - Przesun�� r�k� po g�stych w�osach. - Chcia�bym, �eby uda�o si� za�atwi� to z Rad� - Locan tak chcia� si� dosta� do Zwiadowc�w. Gdyby to si� powiod�o, mo�e znalaz�by wreszcie odpowiadaj�ce mu zaj�cie. Ale Rad� trudno przekona�. W ka�dym razie spotkaj si� z Kelsonem i dowiedz si�, jak stoj� sprawy. Podejrzewam, �e oficjalnie nie m�wi si� nic o tej historii z Norbisami. Ja zostan� tutaj. Tak b�dzie lepiej. Dumaroy a� piszczy, �eby zacz�� dzia�a� po swojemu i musi by� tu kto�, kto go uspokoi. Jedno potkni�cie i mo�emy mie� wielkie k�opoty. - A co ty o tym wszystkim s�dzisz?
Brad Quade zatkn�� kciuki za sw�j szeroki pas i patrzy� w pod�og�, jakby pierwszy raz widzia� jej, u�o�ony z rzecznych kamieni,
wz�r.
- Nie mam poj�cia. To bez w�tpienia sprawa magii, ale o tej porze roku? Quade'owie pochodz� z Pierwszego Statku, a nie znalaz�em w archiwach rodzinnych zapisk�w o niczym podobnym.
- Gorgol m�wi�, �e drzewca pokoju pos�ano tez dzikim szczepom.
Ojczym skin�� g�ow�.
- Tak, wiem. Mnie te� to m�wi�. Ale siedzie� i czeka�...
Hosteen po�o�y� r�k� na szerokim ramieniu cz�owieka, kt�remu niegdy� poprzysi�g� zemst� - rzadko okazywa� uczucie w ten spos�b.
- Zawsze najtrudniej czeka�. Jutro wieczorem polec� do Galwadi. Logan... ma dusz� Norbisa i zawar� braterstwo krwi z Shosonna spod znaku Zamla. To wielka �wi�to��... Na kr�tk�, ciep�� chwil� r�ka Quade'a przykry�a d�o� Storma.
- Miejmy nadziej�, �e wystarczaj�co wielka. No, wygl�dasz, jakby� lecia� z n�g. Id� do ��ka i odpocznij.
Czeka�. Siedz�c w �mig�owcu nios�cym go przez nocne niebo do Galwadi Hosteen poczu� nieprzyjemne uk�ucie - nie lubi� czeka�. Zostawi� za sob� wszystko, co mia� tu cennego: kota o mi�kkim futrze i bystrych oczach, kt�rego inteligencja, chocia� r�na od jego w�asnej, wcale jej nie ust�powa�a, konia, kt�rego sam uje�dzi� i wyszkoli�, Hing, meerkata, ma�e, przymilne, zabawne stworzonko, kt�re przyprowadzi�o mu tego wieczoru czw�rk� swoich podro�ni�tych dzieci, Baku, kt�ry siedz�c na ogrodzeniu korralu posia� mu� po�egnalny okrzyk. I wreszcie m�czyzn�, kt�rego szanowa� zawsze, nawet wtedy, gdy jeszcze go nienawidzi�, a za kt�rym skoczy�by teraz w ogie�. Zostawi� ich wszystkich w miejscu, kt�re, gdyby ich przeczucia si� sprawdzi�y, by�oby otoczone przez wrog�w.
W Galwadi nie by�o wida� �adnego napi�cia. Wyszed�szy z lotniska Hosteen przygl�da� si� ruchowi ulicznemu. By�o ju� dobrze po zmierzchu i niedu�e miasto, wymar�e za dnia, t�tni�o �yciem, ludzie k��bili si� w sklepach i na ulicach. Ale czy znajdzie tu poganiaczy? O tej porze roku trudno by�o o nowych pracownik�w. W mie�cie by�o kilka knajp, gdzie m�g� rozpocz�� poszukiwania. Ale najpierw obiad.
Wybra� ma��, cich� restauracyjk� i zaskoczy�o go urozmaicone menu, kt�re mu podano. Posi�ki na ranczo by�y zwykle obfite, ale do�� skromne i jednostajne. Nieliczne przysmaki z innych planet zachowywano na �wi�teczne przyj�cia. A tu stan�� przed wyborem, jakiego nie powstydzi�yby si� nastawione na przybysz�w lokale w Porcie. Nagle zauwa�y� przy s�siednim stole mieszka�ca Zacathanu i zda� sobie spraw�, �e restauracja w stolicy musi zadowala� tak�e gusta przedstawicieli obcych rz�d�w.
Postanowi� sobie pofolgowa� i wybra� trzy dania, kt�rych nie kosztowa� od czas�w s�u�by. Popija� w�a�nie przez s�omk� sok z bulwy dalee, kiedy kto� zatrzyma� si� przy jego stoliku. Podni�s� oczy i zobaczy� Kelsona, Oficera Pokoju na obszar Szczyt�w.
- S�ysza�em, �e mnie szukasz, Storm.
- Pr�bowa�em z�apa� ci� w biurze - potwierdzi� Hosteen. Nie bardzo wiedzia�, jak sformu�owa� pytanie. Tak po prostu, zapyta�, co si� dzieje? Ale Kelson m�wi� dalej.
- Co za zbieg okoliczno�ci. Chcia�em si� w�a�nie z tob� skontaktowa�. Dzwoni�em do Szczyt�w - Quade m�wi�, �e rejestrujesz tu ziemi�. Zdecydowa�e� si� osiedli�?
- Tak. B�d� hodowa� konie z Putem Larkinem. Polecia� teraz na Astr�, s�ysza� o jakiej� nowej rasie, kt�r� wyhodowali tam krzy�uj�c ziemskie konie z lokalnym gatunkiem dwuro�ca. Znosi podobno �wietnie tamtejszy pustynny klimat - tak przynajmniej twierdz� hodowcy.
- By�yby niez�e na Wielk� Susz�, co? To jest my�l. Ale jeszcze nie za�o�y�e� rancza...
- O co mu chodzi - zastanawia� si� Hosteen. Przecie� nikt nie zaczyna�by hodowli przed nadej�ciem deszcz�w.
Kelson skin�� na kogo�.
- Mamy pewien problem... Mo�e m�g�by� nam pom�c. Mo�emy si� przysi���? Czas jest tu bardzo cenny...
Do stolika podszed� cz�owiek. Rzadko spotykano kogo� takiego w reionie Galaktyki. Jego po�yskliwa, dopasowana tunika ozdobiona wzorem ze srebrnej nici oraz czarne, d�ugie bryczesy by�y strojem cz�owieka interesu z kt�rej� z g�sto zaludnionych, kupieckich planet. Ubi�r - tam zapewne ostatni krzyk mody, tu by� zupe�nie nie na miejscu, nie pasowa� te� do kr�pej postaci obcego. Jednak zaci�ta twarz, o kwadratowym, mocnym podbr�dku i ponurych oczach zdradza�a cz�owieka nawyk�ego do wydawania rozkaz�w. Nie by�a to zabawna posta�. Hosteen od razu zorientowa� si�, jaki typ osobowo�ci reprezentuje nieznajomy i zesztywnia� - nie przepada� za takimi.
- Szanowny Homo Lass Widders, Mistrz Zwierz�t Storm.
Kelson dokona� prezentacji u�ywaj�c grzeczno�ciowego zwrotu stosowanego na wewn�trznych planetach. Obcy nie czekaj�c na zaproszenie usiad� przy stole naprzeciw Ziemianina i nie przestawa� przygl�da� mu si� taksuj�ce.
- Nie jestem ju� w armii - sprostowa� Hosteen. - Wi�c nie Mistrz Zwierz�t - teraz pracuj� u Quade'a.
- Od godziny jeste� raczej w�a�cicielem posiad�o�ci, nieprawda�? Wbi�e� swoje s�upy. Masz ju� god�o? - spyta� Kelson.
- Grot "S" - odpowiedzia� machinalnie Storm. - Czego pan sobie �yczy od zdemobilizowanego Mistrza Zwierz�t, Szanowny Homo?
- Miesi�ca, mo�e dw�ch pa�skiego czasu i us�ug - bez namys�u odpar� Widders u�ywaj�c mlaszcz�cego dialektu planet kupieckich. - Chc�, �eby pan... ze swoj� dru�yn�... zaprowadzi� mnie do B��kitnej Strefy.
Hosteen zamruga� i spojrza� na Kelsona, �eby sprawdzi�, czy si� nie przes�ysza�. Ku jego zaskoczeniu, wyraz twarzy Oficera Pokoju wskazywa�, �e przybysz mia� na my�li dok�adnie to, co powiedzia�.
- Czas jest bardzo cenny, Mistrzu Zwierz�t. Wiem, �e je�li nie wyruszymy tam w ci�gu dw�ch tygodni, b�dziemy musieli czeka� a� do nast�pnej pory deszczowej.
Tym razem Hosteen bez mrugni�cia okiem odpar� kr�tko.
- To niemo�liwe.
- Nie ma rzeczy niemo�liwych - sprzeciwi� si� z irytuj�c� pewno�ci� siebie Widders - dla odpowiedniego cz�owieka z odpowiedni� ilo�ci� pieni�dzy. Kelson twierdzi, �e w�a�ciwym cz�owiekiem jest pan, a pieni�dzmi zajm� si� ja.
Nie mo�na by�o po prostu powiedzie�: nie. Ten szaleniec nie przyj��by takiej odpowiedzi. Trzeba go wys�ucha�, dowiedzie� si�, o co w tym wszystkim chodzi, a potem wykaza� mu bezsens jego pomys�u.
- Dlaczego B��kitna? - zapyta� Hosteen polewaj�c dok�adnie nale�nik sosem lorgowym.
- Tam jest m�j syn...
Storm zn�w spojrza� na Kelsona. B��kitna by�a obszarem nie znanym. G�ry, stanowi�ce jej zachodni� granic� by�y naniesione na mapy krainy Szczyt�w. Ale to, co rozci�ga�o si� poza nimi, znano tylko z nieostrych zdj�� lotniczych. Zdradliwe pr�dy powietrzne uniemo�liwia�y wyprawy badawcze przy u�yciu helikopter�w. Poza tym obszar ten by� terytorium �owieckim dzikich plemion Norbis�w - kanibali, znienawidzonych i zwalczanych nawet przez tubylc�w. Jeszcze nikomu - ani przedstawicielowi w�adz, ani osadnikowi, ani �owcy joris�w - nie uda�o si� wr�ci� z wyprawy do B��kitnej Strefy. Oficjalnie zabroniono takich eskapad. A tu Kelson przys�uchiwa� si� propozycji wtargni�cia na zakazany teren z takim spokojem, jakby Widders chcia� si� przespacerowa� ulicami Galwadi. Hosteen czeka� na wyja�nienie.
- Storm, jest pan weteranem si� Konfederacji. M�j syn r�wnie�. S�u�y� w desancie...
Hosteen by� zaskoczony. Cz�owiek z wewn�trznych planet w desancie, w najniebezpieczniejszej ze s�u�b - to by�o dziwne.
- Zosta� raniony, bardzo ci�ko, tu� przed ko�cem. Dosta� si� na Allpeace...
Allpeace by�o jednym z centr�w rehabilitacyjnych, gdzie ludzkie wraki przywracano do w miar� normalnego stanu. Ale je�li m�ody Widders by� na Allpeace, to sk�d si� wzi�� w B��kitnej Strefie?
- Osiem miesi�cy temu z Allpeace wyruszy� transport z setk� zdemobilizowanych weteran�w na pok�adzie. By� tam te� Iton. Na obrze�ach tego uk�adu statek trafi� na zab��kan� hiperbomb�.
Gdyby nie wyraz oczu i drgnienie warg, kt�rego nie potrafi� opanowa�, mo�na by pomy�le�, �e Widders gaw�dzi o pogodzie.
- Miesi�c temu na Mayho, bli�niaczej planecie Arzoru, odnaleziono rakiet� ratunkow� z tego statku. Dwaj ludzie, kt�rzy prze�yli, powiedzieli, �e transport opu�ci�a jeszcze co najmniej jedna rakieta i razem z ni� dolecieli do tego systemu. Ich pojazd by� uszkodzony, wiec musieli l�dowa� na Mayho, ale druga rakieta kierowa�a si� na Arzor, a jej za�oga obieca�a przys�a� pomoc...
- Ale nie dotar�a - stwierdzi� Hosteen.
Kelson potrz�sn�� g�ow�.
- Nie. Jest szansa, �e dotar�a, �e rozbi�a si� w B��kitnej Strefie.
Automaty odebra�y s�abe sygna�y w dw�ch punktach ��czno�ciowych w Szczytach. Kierunki, z kt�rych nadchodzi�y sygna�y, krzy�uj� si� w B��kitnej.
- A wasz klimat o tej porze roku jest zab�jczy dla rozbitka pozbawionego zapas�w i �rodk�w transportu - podj�� Widders. - Chc�, �eby mnie pan tam zaprowadzi�. Chc� uratowa� syna...
- Je�eli by� on w tej rakiecie i je�eli prze�y� - doda� w my�lach Storm, po czym odpar� g�o�no:
- Szanowny Homo, ��da pan rzeczy niemo�liwej. Wyprawia� si� o tej porze do B��kitnej to po prostu samob�jstwo. Nie ma mowy o przej�ciu przez g�ry w czasie Wielkiej Suszy.
- Ale tubylcy �yj� w g�rach przez ca�y rok. - Widders podni�s� g�os.
- Tak, Norbisowie �yj� tam, ale nie dziel� si� z nami swoj� znajomo�ci� tej krainy.
- Mo�e pan wynaj�� przewodnik�w - tubylc�w, cokolwiek pan uzna za potrzebne. Fundusze s� nieograniczone...
- Nie da si� kupi� wiedzy o �r�d�ach od Norbisa. Jest jeszcze co� innego. W�a�nie teraz plemiona zbieraj� si� w Szczytach na tajemne obrady. Nie mogliby�my wjecha� na te tereny, gdyby nawet by�a to pora deszczowa.
- S�ysza�em o tym - odezwa� si� Kelson. - Trzeba si� temu przyjrze�...
- Beze mnie! - Hosteen potrz�sn�� g�ow�. - Kroj� si� tam k�opoty. Jestem tu r�wnie� dlatego, �eby o tym zameldowa� i �eby wynaj�� nowych poganiaczy na miejsce naszych Norbis�w. W ci�gu ostatniego tygodnia wszyscy tubylcy, co do jednego opu�cili Szczyty...
Kelson nie wygl�da� na zaskoczonego.
- S�yszeli�my o tym. Kieruj� si� na p�nocny wsch�d.
- Do B��kitnej - sprecyzowa� Storm.
- W�a�nie. By�e� w pobli�u, gdy odkry�e� kryj�wk� Xik�w. A Logan polowa� w tych okolicach. Jeste�cie jedynymi osadnikami, kt�rzy mog� si� nam przyda� - doda� Kelson.
- Nie. - Hosteen stara� si�, aby zabrzmia�o to ostatecznie.
- Nie zwariowa�em. Przykro mi, Szanowny Homo, ale B��kitna jest stref� zamkni�t� z kilku powod�w.
Oczy Widdersa nie by�y ju� ponure, iskrzy�y si� gniewem.
- A je�li nie przyjm� tego do wiadomo�ci?
Hosteen rzuci� monet� na blat sto�u.
- To pa�skie prawo, Szanowny Homo, nie m�j interes. Do zobaczenia, Kelson.
Wsta� i zostawi� Widdersa z jego problemami. Mia� w�asne.
ROZDZIA� 3
- Tak to wygl�da - Storm nie m�g� usiedzie� w miejscu i, przedstawiaj�c wyniki swojej misji w Galwadi, chodzi� w t� i z powrotem po wielkim pokoju.
- Wynaj��em tylko jednego poganiacza i na dok�adk� musia�em zap�aci� za niego kaucj�.
- A co zrobi�? - spyta� Brad Quade.
- Pr�bowa� zaora� ulic� aeropilotem ministra z Valodi. Minister nie wydawa� si� uszcz�liwiony. Jego protest kosztowa� Haversa dwadzie�cia dni paki z zamian� na czterdzie�ci kredyt�w. Ostatniego kredyta straci� w "Gwiazd� i komet�", wi�c go wsadzili. Odsiedzia� trzy dni, kiedy go wykupi�em. Ale zna si� na robocie.
- Spotka�e� Kelsona?
- Kelson spotka� mnie. Odpali� wszystkie rakiety i chce zrobi� du�e bum, je�li pytasz mnie o zdanie - nie�wiadomie przeszed� na wojskowy slang.
Z cienia dobieg� cichy pomruk. To Surra, odbieraj�c jego rozdra�nienie i niepok�j, przet�umaczy�a je na w�asn� form� protestu.
- Co powiedzia�?
- Mia� na holu jakiego� typa z wewn�trznych planet. Chcieli przewodnika do B��kitnej - natychmiast!
- Co? - tak jak przedtem Storm, teraz Quade nie wierzy� w�asnym uszom.
Hosteen pokr�tce stre�ci� opowie�� Widdersa.
- Wszystko jest mo�liwe, tylko dlaczego jest taki pewny, �e to jego syn by� w rakiecie. S�dz�, �e chce w to wierzy� - Quade potrz�sn�� g�ow�. - Norbis m�g�by to zrobi�. Tylko, �e nie znajdzie si� Norbis, kt�ry by spr�bowa�. Nie teraz. Z drugiej strony...
Quade zawiesi� glos. Siedzia� przy biurku z dw�jk� koci�t Hing na kolanach - trzecie przysiad�o mu na ramieniu. Spojrza� na map� na �cianie.
- Z drugiej strony, powinni�my si� zainteresowa� t� okolic�.
- Dlaczego?
- Dort Lancin przelecia� dolin� �mig�owcem. Widzia� dwa plemiona w drodze. I nie przenosi�y one po prostu obozu. Zmierza�y do jakiego� celu tak po�piesznie, �e zgubi�y klacz...
Storm zatrzyma� si�, spogl�daj�c w os�upieniu na ojczyma. Zostawi� konia w jakiejkolwiek - poza ratowaniem �ycia - sytuacji by�o dla Norbisa czym� nies�ychanym.
- Jechali na p�nocny wsch�d?
Odpowied� twierdz�ca nie zdziwi�a go.
- Nie mog� tego zrozumie�. To gorsze ni� kraina Nitra, przecie� tam jedz� MI�SO - zrobi� gest, kt�rym Arzorczycy okre�lali plemiona ludo�erc�w. - �aden Shosonna ani Warpt, ani Fanga nie wszed�by tam. By�by nieczysty przez lata...
- W�a�nie. Ale tam id�. I to nie oddzia�y wojownik�w, ale ca�e plemiona - z kobietami i dzie�mi. W tym zgadzam si� z Kelsonem: powinni�my wiedzie�, co si� tam dzieje. Ale jak ktokolwiek z nas m�g�by si� tam dosta� - to zupe�nie inna sprawa.
Storm podszed� do mapy.
- �mig�owiec rozbije si�, je�li pr�dy powietrzne s� rzeczywi�cie tak silne, jak m�wi�.
- S� - odpar� Quade z nieweso�� min�. - Z dobrym pilotem, przy odpowiedniej pogodzie, m�g�by� rozejrze� si� troch� przy granicy, ale nie ma mowy o jakim� d�u�szym locie badawczym. Taka wyprawa musia�aby wyruszy� na koniach lub pieszo.
- Norbisowie maj� studnie...
- Kt�re s� tajemnicami plemiennymi i kt�rych nam nie udost�pni�.
Storm wci�� przygl�da� si� g�rom na �ciennej mapie.
- Czy Logan pozna� jakie� pie�ni wody?
Chocia� przybysze nie potrafili porozumiewa� si� z tubylcami za pomoc� g�osu, niekt�rzy z nich, urodzeni ju� tu, na Arzorze i wprowadzeni w pewnym stopniu w tradycje Norbis�w, mogli zrozumie� - chocia� nie powt�rzy� - inny, rzadszy spos�b komunikacji. By�y to d�ugie, melodyjne zawo�ania, brzmi�ce prawie jak �piew. Mog�y by� one ostrze�eniem lub nie�� ze sob� jak�� informacj�. Poganiacze wiedzieli na przyk�ad, �e niekt�re z nich m�wi�y o znalezieniu wody,
- M�g� pozna�.
- Jeste� pewien, �e jedzie z Krotagiem?
- Nie pozwolono by mu przy��czy� si� do innego plemienia.
Meerkaty obudzi�y si� i zapiszcza�y. Surra warkn�a czujnie i cicho podesz�a do drzwi.
- Kto� si� zbli�a... - stwierdzi� Storm. Surra zna�a ka�dego mieszka�ca posiad�o�ci: ludzi i zwierz�ta. Teraz oczekiwa�a obcego.
Fenomenalny s�uch i nie gorszy w�ch pustynnego kota zapowiedzia�y przybysz�w na d�ugo przed tym, nim doszli do drzwi, w kt�rych przywita� ich Quade. Snop �wiat�a padaj�cy z okna wydoby� z mroku zielon� kurtk� Oficera Pokoju, a po chwili us�yszeli jego powitanie.
- Halo, ranczo!
- Ogie� czeka! - Brad Quade odkrzykn�� zwyczajow� formu�k�.
Storm nie by� zdziwiony widz�c, �e Kelsonowi towarzyszy� Widders. W swym starannie dobranym stroju wydawa� si� tu jeszcze bardziej nie na miejscu. Dom Quade'a by� urz�dzony wygodnie, ale raczej prosto. Wi�kszo�� ozd�b stanowi�y r�ne rodzaje tubylczej broni, meble z tutejszego drewna wysz�y spod r�ki osadnik�w, a gdzieniegdzie wida� by�o pami�tki z misji, jakie Brad pe�ni� na innych planetach w czasie swojej s�u�by w Sekcji Badawczej.
Widders pewnym krokiem przest�pi� pr�g i zatrzyma� si� nagle przed Surr�.
Wielki kot przygl�da� mu si� uwa�nie. Storm wiedzia�, �e zwierz� nie tylko zapami�ta�o na zawsze wygl�d stoj�cego przed nim cz�owieka, ale te� wyrobi�o sobie o nim zdanie. A nie by�o ono pochlebne dla Szanownego Homo. Surra majestatycznie przesz�a do odleg�ego k�ta pokoju i wskoczy�a na nisk�, przeznaczon� dla niej le�ank�. Ale zamiast spokojnie zwin�� si� w k��bek, usiad�a wyprostowana, z czujnie nastawionymi uszami, a koniec puszystego ogona drga� nerwowo.
Storm zaj�� si� przygotowaniem kawy. Jego wcze�niejsze napi�cie wzros�o jeszcze bardziej. Kelson przywi�z� tu Widdersa. Znaczy�o to, �e �aden z nich nie zrezygnowa� z szale�czego pomys�u wyprawy do B��kitnej. Jednak s�owo Quade'a mia�o swoj� wag�. Hosteen nie wierzy�, �eby wynik rozmowy zadowoli� przyby�ych.
- Ciesz� si�, �e przyjecha�e� - Quade zwr�ci� si� do Kelsona.
- Mamy tu problem...
- Ja mam problem, Szanowny Homo - wtr�ci� Widders. - Wiem, �e ma pan syna, kt�ry dobrze zna dzikie tereny, polowa� tam. Chcia�bym si� z nim zobaczy�. Jak najszybciej.
Twarz Quade'a nie drgn�a, ale Hosteen, tak jak rozpoznawa� emocje Surry, odczu� reakcj� ojczyma na to obcesowe wyst�pienie.
- Mam dw�ch syn�w - odpar� powoli osadnik. - I obydwaj mog� si� poszczyci� dobr� znajomo�ci� Szczyt�w. Hosteen powiedzia� mi ju�, �e chcia�by pan uda� si� do B��kitnej Strefy.
- A on odm�wi�.
Widders pod mask� spokoju wrza� z w�ciek�o�ci. Nie zwyk� i nie lubi� napotyka� na sprzeciw.
- Gdyby si� zgodzi�, znaczy�oby, �e pilnie potrzebuje opieki medycznej - odpar� sucho Quade. - Kelson, zdajesz sobie przecie� spraw� z tego, �e ten pomys� to skrajna g�upota.
Oficer Pokoju wpatrywa� si� w swoj� kaw�.
- Tak, Brad, zdaj� sobie spraw� z ryzyka. Ale musimy si� tam dosta� - to konieczne! A wodzowie, tacy jak Krotag, mog� zgodzi� si� na tak� wypraw� - zrozumiej� ojca poszukuj�cego syna.
Ach, wi�c to tak! Kawa�ek uk�adanki trafi� na swoje miejsce. Hosteen zrozumia�, �e to, co m�wi Kelson, ma jednak sens. By�a jaka� wa�na przyczyna, by zbada� B��kitn�, a wyprawa Widdersa by�aby do przyj�cia dla Norbis�w, dla kt�rych wi�zy rodzinne i plemienne by�y czym� bardzo istotnym. Ojciec poszukuj�cy syna - tak, to mog�a by� podstawa do rozm�w, kt�re w normalnych warunkach zaowocowa�yby pewnie zdobyciem przewodnik�w, wierzchowc�w, mo�e nawet udost�pnieniem kilku ukrytych �r�de�. No tak, ale to nie by�y normalne warunki i tubylcy zachowywali si� bardzo nienormalnie.
- Logan zawar� braterstwo krwi z kim� z plemienia Krotaga, prawda? - naciska� Kelson. - A ty i Gorgol - spojrza� na Hosteena - polowali�cie i walczyli�cie razem.
- Gorgol odjecha�.
- Logan te� - doda� Quade. - Wyjecha� pi�� dni temu, �eby przy��czy� si� do wyprawy Krotaga...
- Do B��kitnej! - wykrzykn�� Kelson.
- Nie wiem.
- Klan Zamla by� w okolicach Pierwszego Palca - Kelson odstawi� kubek i podszed� do �ciennej mapy. - Obozowali tam, gdy i sprawdza�em ostatnio - wskaza� palcem jeden z d�ugich, w�skich w�woz�w prowadz�cych przez Szczyty do B��kitnej.
Storm poruszy� si� niespokojnie, podni�s� z pod�ogi ma�ego meerkata i przytuli� go do piersi. Zwierz�tko wierzga�o �apkami i grucha�o sennie. Logan pojecha� z Norbisami. Dlaczego tak zrobi�, by�o mo�e wa�ne, ale wa�niejsze by�o to, �e w og�le pojecha�. Ch�opak m�g� pa�� ofiar� w�asnej lekkomy�lno�ci, spotykaj�c niebezpiecze�stwa gro�niejsze ni� sama Wielka Susza.
Patrz�c niewidz�cym wzrokiem na map�, Hosteen zacz�� planowa�. Deszcz - nie, nie mo�e go wzi��. Ogier pochodzi� z innej planety, na Arzorze nie prze�y� jeszcze roku. B�dzie potrzebowa� tutejszych wierzchowc�w - przynajmniej dw�ch, a jeszcze lepiej czterech. W czasie suszy trzeba cz�sto zmienia� konie. I po dwa juczne zwierz�ta na cz�owieka do transportu wody. Reszt� zapas�w powinny stanowi� koncentraty, kt�re - chocia� niesmaczne - dostarczaj� energii starczaj�cej na d�ugie dni.
Surra? Odwr�ci� g�ow� i nawi�za� telepatyczn� ��czno�� z kotem. Tak - Surra. Fala zapa�u by�a odpowiedzi� na jego nieme pytanie. Surra... Baku... Hing mia�a obowi�zki wobec dzieci, a poza tym nie b�dzie potrzebowa� tym razem jej dywersyjnych talent�w. Z Baku i Surr� brak szans zmienia� si� w nik�� szans� powodzenia. Ich zmys�y, czulsze ni� u przybysz�w czy tubylc�w, mog�y wykry� tak potrzebn� wod�.
Quade przerwa� cisz� i z szacunkiem nale�nym jego do�wiadczeniu i zdolno�ciom zwr�ci� si� do pasierba:
- S� jakie� szanse?
- Nie wiem... - Storm nie dawa� si� pogania�. - Tutejsze konie, koncentraty, zapasy wody...
- Zapasy mog� by� dowiezione przez �mig�owce! - zwyci�sko wykrzykn�� Widders.
- Musieliby�cie mie� do�wiadczonego pilota, doskona�� maszyn�, a i wtedy nie da�oby si� dolecie� zbyt daleko - stwierdzi� Quade. - Pr�dy powietrzne s� tam bardzo silne...
- Zrzuty wzd�u� linii marszu - Kelson by� prawie tak podniecony, jak Widders. - Mogliby�my je dowie�� �mig�owcem: woda, zapasy wzd�u� ca�ej drogi przez wzg�rza.
Pomys� wydawa� si� bardziej realny, kiedy pojawi�y si� mo�liwo�ci u�ycia nowoczesnych �rodk�w transportu. Tak, zrzuty zapas�w mog�y wspomaga� ekspedycj� a� do granicy Strefy pod warunkiem, �e nie wzbudzi�oby to wrogiej reakcji Norbis�w. A dalej... to zale�y, co znajd� poza t� granic�.
- Jak szybko mo�e pan wyruszy�? - dopytywa� Widders. - Mog� zorganizowa� zapasy, do�wiadczonego pilota i gotowy do lotu �mig�owiec w ci�gu jednego dnia.
Hosteen poczu� znowu niech��, kt�r� tamten wzbudzi� w nim ju� przy pierwszym spotkaniu.
- Jeszcze nie zdecydowa�em, czy w og�le wyrusz� - odpowiedzia� ch�odno. - 'Asizi - odezwa� si�, nazywaj�c Quade'a wodzem w J�zyku Navajo i przeszed� na j�zyk Rady Szczep�w Indian ameryka�skich - my�lisz, �e to da si� zrobi�?
- Z �ask� Tych-Co-Nad-Nami, wspierany si�� dobrych czar�w wojownik mo�e zwyci�y�. To moje prawdziwe s�owo - odpar� w tym samym j�zyku Quade.
- Jest tak. - Storm zwr�ci� si� do obydwu przyby�ych. - Chc� by� dobrze zrozumiany: poniewa� to ja podejmuj� ryzyko, na szlaku decyzja, czy idziemy dalej, czy wracamy, b�dzie nale�e� do mnie.
Widders zmarszczy� brwi i szarpn�� dwoma palcami za doln� warg�.
- To znaczy, �e chce pan mie� absolutn� w�adz�, jedyne prawo decyzji, tak?
- W�a�nie tak. Ryzykuj� �yciem w�asnym i mojej dru�yny. Dawno temu nauczy�em si�, �e g�upot� jest wystawia� si� na przerastaj�ce cz�owieka niebezpiecze�stwo. Decyzja musi nale�e� do mnie.
Iskry w oczach Widdersa m�wi�y o jego oburzeniu.
- Ilu ludzi potrzebujesz? - spyta� Kelson. - Mog� ci da� dw�ch-trzech z Korpusu.
Storm potrz�sn�� g�ow�.
- Ja sam, Surra i Baku. Wyrusz� wzd�u� Pierwszego Palca i postaram si� dotrze� do plemienia Krotaga. Z Loganem i Gorgolem
- je�li uda mi si� nam�wi� go do przy��czenia si� - b�dzie nas dosy�. Ma�a grupa, bez obci��enia, to jedyny spos�b.
- Ale ja jad�! - wybuchn�� Widders.
Hosteen odpar� sucho:
- Jest pan przybyszem, a ponadto nie ma pan �adnego do�wiadczenia na szlaku. Wyrusz� tak, jak powiedzia�em, albo wcale!
Przez chwil� wydawa�o si�, �e Widders b�dzie obstawa� przy swoim, ale gdy zobaczy� w oczach Kelsona i Quade'a potwierdzenie s��w Hosteena, wzruszy� tylko ramionami.
- No wi�c kiedy?
- Musz� wybra� konie, przygotowa� si�... dwa dni.
- Dwa dni! - prychn�� Widders. - Dobrze. Zmuszony jestem zaakceptowa� pa�sk� decyzj�.
Ale Storm ju� go nie s�ucha�. Surra przemkn�a obok nich ku drzwiom, a jej wzburzenie udzieli�o si� Mistrzowi Zwierz�t. Ruszy� za ni�. �wita�o ju�, ale cz�owiek i zwierz� dostrzegli blask. Bardzo daleko, za horyzontem niebo przeszy� ognisty miecz. B�yskawica? To nie by�a burzowa pora roku, a poza tym "b�yskawica" strzeli�a z ziemi w niebo. Wszystko znikn�o tak szybko, �e Storm nie by� pewien, czy w og�le co� widzia�.
Surra warkn�a i prychn�a. Wtedy Hosteen tez to poczu�. Poczu�, bo by�a to raczej wibracja ni� d�wi�k, tak odleg�a i s�aba, �e trudno by�o stwierdzi�, czy nie jest to z�udzeniem. Daleko w Szczytach co� si� sta�o.
Krzyk przebudzonego or�a st�umi� d�wi�ki wczesnego ranka. Baku ze swej �erdzi przy korralu wyda� jeszcze jeden wojenny okrzyk. Odpowiedzia� mu stukot kopyt Deszcza i r�enie innych koni. Czymkolwiek by�a ta wibracja, zwierz�ta odebra�y j� i zareagowa�y gwa�townie.
- Co to? - Quade wyszed� przed dom. Za nim pod��ali Kelson i - wolniej - Widders.
- My�l�, �e 'Anna 'Hwii'iidzii' - sam o tym nie wiedz�c, odpowiedzia� w j�zyku Navajo Storm - wypowiedzenie wojny, 'Asizi.
- I Logan tam jest! - Quade wpatrywa� si� w g�ry. - W takim razie jad� z tob�.
- Nie, Asizi. Jest tak, jak m�wi�e�. Tej krainie grozi niebezpiecze�stwo. By� mo�e, jeste� jedynym cz�owiekiem, kt�ry potrafi utrzyma� pok�j. Zabieram ze sob� Baku. Je�li b�dzie trzeba, wy�l� go po ciebie i innych. Logan jest bardziej zaprzyja�niony z Norbisami ni� ktokolwiek z nas, a braterstwo krwi trwa tak�e w czasie wojny.
Z niepokojem przygl�da� si� Quade'owi. Nie zamierza� si� przechwala�, ale wiedzia�, �e umiej�tno�ci jego i jego dru�yny dawa�y mu przewag� nad innymi. Quade zna� Arzor, polowa� w Szczytach, ale tylko Quade m�g� zapanowa� nad osadnikami. Znale�� si� pomi�dzy nieznanym czyhaj�cym w B��kitnej Strefie a wypraw� karn� z Dumaroyem na czele - by�o to niebezpiecze�stwo, kt�rego Storm wola� unikn��. Do�wiadczy� ju� partackiej roboty Dumaroya przed kilkoma miesi�cami, kiedy przedmiotem ataku osadnik�w by�a kryj�wka Xik�w. Bradowi uda�o si� u�miechn��.
- Ufam ci, przynajmniej w tej sprawie. Tak�e dlatego, �e Logan pos�ucha mo�e hanaai - starszego brata, gdy zamyka uszy na g�os hataa - ojca. Dlaczego tak jest?... - m�wi� do siebie.
Konie uspokoi�y si�, a m�czy�ni weszli do domu i, sprawdziwszy mapy, ustalili miejsca zrzut�w. W ko�cu Kelson i Widders po�o�yli si�. Wieczorem mieli polecie� z powrotem do Galwadi, �eby zorganizowa� transport. Hosteen rzuci� si� na ��ko, ale - cho� by� bardzo zm�czony - nie m�g� zasn��.
Ten b�ysk w Szczytach, d�wi�k czy fala powietrza, kt�ra bieg�a potem - nie m�g� uwierzy�, �eby to by�o zjawisko naturalne. Ale co to mog�o by�?
- 'Anaasazi' - staro�ytni wrogowie - szepn��.
P� roku temu on, Gorgol i Logan, odkryli Grot� Stu Ogrod�w, gdzie bujnie ros�y botaniczne skarby ze stu r�nych �wiat�w, nie wi�dn�ce, nie tkni�te przez czas tak, jak zostawili je wieki wcze�niej nieznani przybysze z gwiazd. W tych pozosta�o�ciach po ich cywilizacji nie by�o nic strasznego ani odpychaj�cego. Wr�cz przeciwnie - ogrody oczarowywa�y, zaprasza�y przybysza ofiarowuj�c mu zdrowie i spok�j. Dlatego uznano ich tw�rc�w za istoty �yczliwe, chocia� nie znaleziono ju� innych tego rodzaju pozosta�o�ci.
Archeolodzy i ludzie z Sekcji Badawczej badali okoliczne g�ry, usi�owali dowiedzie� si� czego� z wykopalisk w dolinie ruin niedaleko Jaskini Ogrod�w - jak dot�d bez efektu. Ale je�li jedna g�ra kry�a pi�kno i rozkosz, to inne mog�y te� mie� swoje tajemnice. A g�ry Strefy B��kitnej by�y najbardziej tajemnicze.
Dziwne przeczucie niebezpiecze�stwa, kt�re wzbudzi�o poranne zjawisko, nie chcia�o znikn��. W jakich� spos�b by� pewien, �e tym razem jego celem nie jest uroczy ogr�d.
ROZDZIA� 4
Poprzedniego dnia Storm dotar� do pierwszego zrzutu ulokowanego w okolicach szczeliny, kt�ra za dnia sta�a si� dla niego i jego zwierz�t doskona�ym schronieniem.
Nie posuwa� si� w takim tempie, jakie zaplanowa�. Teren by� niepewny, wi�c z pe�n� szybko�ci� m�g� jecha� tylko o zmierzchu i o brzasku, a te nie trwa�y d�ugo.
Jak dot�d, jecha� po �ladach. Tropy Norbis�w wci�� si� krzy�owa�y - musia�o przej�� t�dy kilka grup - tworz�c miejscami prawdziw� drog�. Znalaz� dowody potwierdzaj�ce opowie�� Dorta Lancina, tubylcy jechali z szybko�ci� niebezpieczn� o tej porze roku. Mo�na by powiedzie�, �e uciekaj� przed kim�, kto zagania ich mi�dzy wzg�rza.
Zjawisko w Szczytach nie powt�rzy�o si� wi�cej, a Surra i Baku nie ostrzega�y Storma przed niczym szczeg�lnym. A jednak jaki� niepok�j towarzyszy� mu stale, gdy pod��ali dolin� wzd�u� wyschni�tego strumienia.
Ostrze�enie nadesz�o od Surry. Szarpni�ciem za lejce �ci�gn�� konie pod �cian� w�wozu i czeka� na kolejn� wiadomo�� od swego futrzastego zwiadowcy. Us�ysza� wysoki trel opadaj�cy i zn�w wznosz�cy si�, jak gwizd wiatru w porze deszczowej. By� to sygna� Norbis�w. Mia� nadziej�, �e ze szczepu Shosonna. Ale na wypadek, gdyby si� myli�, trzyma� w r�ce odbezpieczony emiter.
Nagle Surra uspokoi�a si�. Nadchodz�cy wartownik czy zwiadowca by� kim� znajomym. Hosteen s�dzi�, �e tubylec nie dostrzec kocicy. Jej futro mia�o kolor tak zbli�ony do barwy ziemi, �e je�li tylko chcia�a, �atwo mog�a sta� si� niewidzialna.
Hosteen podszed� nieco bli�ej, prowadz�c za sob� konie. Nie chcia� dosiada� zwierz�cia w tym upale. Jeszcze godzina, mo�e mniej, i b�d� musie