Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres
a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.
Zobacz podgląd pliku o nazwie 67 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.
tytu�: "Schizofrenia"
autor: Jan Brzechwa
OPRACOWAL : Adam Ciarcinski (
[email protected])
Kir� pozna�em w Strasburgu w okoliczno�ciach wyj�tkowych. Na to, by losy nasze si� po��czy�y, trzeba by�o splotu wielu zbieg�w przypadk�w. Wspominam o tym dlatego, �e stosowana przeze mnie metoda naukowa opiera si� w znacznym stopniu na rozpl�tywaniu podobnych splot�w i poddawaniu analizie ich poszczeg�lnych element�w.
Jako psychiatra przyj��em �elazn� zasad�, aby ka�dy wst�pny wywiad, przeprowadzany z pacjentem, zaczyna� si� od drobiazgowego prze�ledzenia �a�cucha przyczynowego, kt�ry doprowadzi� go do sytuacji ko�cowej. Poznanie przyczyn i skutk�w pozwala mi odtworzy� procesy psychiczne pacjenta, wnikn�� w pobudki kieruj�ce jego post�powaniem, a tym samym wejrze� obiektywnym okiem w uk�ad i przebieg jego dotychczasowego �ycia, co moim zdaniem w psychiatrii rozstrzyga w spos�b decyduj�cy o kierunku terapii. Zebrany podczas wywiadu materia� uk�adam w usystematyzowane schematy i wykresy, kt�re wi�cej m�wi� o psychice chorego, ni� najlepsza nawet fotografia o jego wygl�dzie zewn�trznym.
Mam w�a�nie przed sob� tego rodzaju wykres, dotycz�cy ostatniego mego pacjenta, kt�rego jak zwykle okre�lam z imienia. A wi�c w danym wypadku chodzi o Adama. Sporz�dzony przeze mnie schemat wygl�da nast�puj�co. Adam obecnie ma lat sze��dziesi�t cztery. Przed pierwsz� wojn� �wiatow�, w wieku lat trzynastu, pozna� na �lizgawce swego r�wie�nika Andrzeja. Z bratem Andrzeja - Wac�awem, Adam zetkn�� si� wtedy przelotnie, ale dzi�ki temu w p�niejszych latach, w okresie studi�w uniwersyteckich, przypomnia� go sobie i nawi�za� z nim bli�szy kontakt. P�niej, gdy razem przygotowywali si� do egzamin�w ko�cowych, Wac�aw sprowadzi� pewnego dnia swego przyjaciela Henryka, �eby ich przepyta� z zakresu kodeksu cywilnego. Znajomo�� z Henrykiem utrwali�a si� i po kilku latach, gdy Adam spotka� go w Krakowie, Henryk by� ju� �onaty z Krystyn�. Zwiedzali we troje Wawel, pojechali razem do Wieliczki. Mi�dzy Adamem i Krystyn� wywi�za�o si� g��bsze uczucie, kt�re doprowadzi�o do rozbicia jej ma��e�stwa. Po roku by�a ju� �on� Adama. Przypadek zrz�dzi�, �e w par� lat p�niej Krystyna z�ama�a na nartach nog�. Leczy� j� chirurg Jerzy, kt�rego �ona Anna prowadzi�a w Warszawie zak�ad kosmetyczny. Krystyna zacz�a odwiedzia� ten zak�ad i stopniowo zbli�y�a si� z Ann�. Na imieninach u niej Adam pozna� zalotn� rozw�dk� Mari�, kt�ra go usidli�a, zwabi�a do siebie i wkr�tce nawi�za� si� mi�dzy nimi romans. Sprawa szybko wysz�a na jaw i Krystyna, pomimo wielu stara� ze strony Adama, opu�ci�a go, nie mog�c darowa� mu zdrady. Romans Adama z Mari� trwa� blisko dwa lata. Tu� przed wojn�, podczas pobytu nad morzem, Maria spotka�a swego kuzyna Witolda. Adam zainteresowa� si� jego �on� Helen�, kt�ra na pla�y, w s�o�cu, wyda�a mu si� niezwykle poci�gaj�ca. W drugim roku okupacji Adam spotka� j� przypadkowo na ulicy. Dowiedzia� si� od niej, �e jej m�� Witold zgin�� w O�wi�cimiu. Um�wi� si� z ni� raz i drugi. Niebawem zakocha� si� w niej bez pami�ci, zerwa� z Mari� i zaraz po wojnie o�eni� ei� z Helen�.
W schematycznym skr�cie ten �yciorys Adama przedstawia si� dosy� banalnie, obfitowa� on jednak w wiele dramatycznych spi��, wstrz�s�w, konflikt�w moralnych i g��bokich prze�y�. Wys�ucha�em go jak romantycznej powie�ci. Formu�uj�c m�j schemat, odar�em procesy psychologiczne z ich powabu, sp�yci�em je, �eby uwydatni� jedynie �a�cuch przyczynowy, kt�ry doprowadzi� mego pacjenta konsekwentnie od szkolnej �lizgawki do p�niejszego ma��e�stwa z Helen�. Pomi�dzy pierwszym i ostatnim ogniwem �a�cucha up�yn�o czterdzie�ci lat, w�a�nie ta zale�no�� kolejnych wydarze� u�atwia mi poznanie psychiki Adama, daje przes�anki do postawienia diagnozy i wskazuje na przyczyny schorzenia, kt�re w ostatnim roku doprowadzl�o go do schizofrenii. W moim opisie pomijam wiele istotnych fakt�w, gdy� nie jest to praca naukowa, kt�ra wymaga�aby przecie� bardzo szerokiego om�wienia szczeg��w. Chodzi mi jedynie o szkicowe zaznaczenie metody stosowanej przeze mnie w badaniu chorych. M�g�by kto� powiedzie�, �e nie jest to metoda nowa. Oczywi�cie. Ale ja nada�em jej nie znany dot�d kierunek poprzez specjalny uk�ad schemat�w liczbowych, dzi�ki czemu zno�na dzi� w psychoterapii korzysta� z maszyn matematycznych, stosowa� sterowanie programowe i ustala� bezb��dne sposoby skutecznego leczenia zaburze� natury psychicznej.
Ameryka�scy plagiatorzy, stosuj�c swoj� metod� Programme Evaluation and Review Technique, okradli mnie z mego pomys�u zmieniaj�c jedynie nazw� wykres�w liczbowych na siatk� zale�no�ci. Nieraz ju� pada�em ofiar� podobnego z�odziejstwa, ale prawo nie zna ochrony my�li naukowej.
By�em przez dwana�cie lat dyrektorem G��wnej Kliniki Psychiatrycznej. Jako lekarz po�wi�ci�em si� badaniom nad schizofreni�. Opracowanie metody schemat�w liczbowych w zakresie analizy �a�cuch�w przyczynowych przynios�o mi pewien rozg�os, a wiele z moich prac ukaza�o si� w �wiatowej prasie specjalistycznej. Nie b�dzie mi to chyba poczytane za che�pliwo��, je�li stwierdz�, �e dzi�ki tym publikacjom m�wi si� na Zachodzie o warszawskiej szkole psychiatrycznej. Poczciwi i �atwowierni uczeni za granic� nie zdaj� sobie sprawy, ilu nieuk�w i szarlatan�w panoszy si� u nas w tej dziedzinie medycyny, Jaki� anonimowy sprawozdawca, recenzuj�c w "Kwartalniku Psychiatrycznym" moje prace dotycz�ce teoru schemat�w liczbowych, mia� czelno�� napisa�:
"Niekt�rzy dystymicy i kwerulanci, ciesz�cy si� nadmiernym, a w ka�dym razie niezas�u�onym autorytetem, szerz� niedorzeczne teorie, �wiadcz�ce o zupe�nej nieznajomo�ci symptomatologii w zakresie objaw�w psychotycznych i sami kwalifikuj� si� raczej do roli pacjent�w ani�eli lekarzy".
Aluzja ta, rzecz prosta, wywo�a�a wiele szumu w �rodowisku uniwersyteckim. D�ugo ukrywana zawi�� znalaz�a dla siebie uj�cie. Uwik�any w sie� intryg, musia�em zrzec si� katedry, a wkr�tce potem pod naciskiem w�adz prze�o�onych ust�pi�em ze stanowiska dyrektora G��wnej Kliniki Psychiatrycznej. Zmowa moich oponent�w i wrog�w doprowadzi�a do ca�kowitego niemal podkopania mego autorytetu naukowego. Pozosta�a mi praktyka prywatna, kt�r� dla unikni�cia dalszych nieprzyjemno�ci stara�em si� wykonywa� raczej w spos�b dyskretny.
Nie wdaj� si� tu w szczeg�y, chocia� m�g�bym bez trudu obali� stawiane mi zarzuty. Nie chcia�bym jednak obci��a� tej relacji balastem materia�u teoretyczno-nauknwego, gdy� pos�u�y� ma ona jedynie do wyja�nienia decyzji, kt�r� powzi��em, a kt�r� osoby przynale�ne do pewnego typu konstytucjonalnego uznaj� za desperack�. Nie ma ona nic wsp�lnego z kompleksem Majakowskiego, jak okre�li� sk�onno�� do samob�jstwa profesor Siergiejew. My�l� raczej kategoriami Epikura: "P�ki jeste�my, nie ma �mierci, a odk�d jest �mier�, nie ma nas."
Pisz� to w pe�ni �wiadomo�ci. Psychopata Nietzsche dla ratowania swej reputacji twierdzi�, �e ob��d jednostki jest zjawiskiem niezmiernie rzadkim, natomiast u grup lud�w i epok wyst�puje jako regu�a. Mia� oczywi�cie na my�li uczonych, kt�rych m�zgi wskutek oszo�amiaj�cego rozwoju wiedzy wsp�czesnej ulegaj� protuberancjom i doprowadzane s� do stanu psychicznego wrzenia. Teza ta mo�e jest i s�uszna, ja jednak, Bogu dzi�ki, zdo�a�em zachowa� nienaruszaln� sprawno�� umys�u. Nie podoba si� to oczywi�cie zgrai zawistnych kombinator�w.
Dosz�y mnie wie�ci, �e ten cynik, profesor Ligenhorn, na podstawie swojej absurdalnej teorii o intoksykacji psychotycznej dopatrzy� si� u mnie objaw�w schizofrenii, kt�rej uleg�em rzekomo przez obcowanie z osobnikami dotkni�tymi tym schorzeniem. Jest to zupe�na brednia, gdy� nie ma chyba w�tpliwo�ci, �e zbli�one do siebie pogl�dy Morela i Kretschmera, oparte na fatalizmie dziedziczenia, s� jak najbardziej s�uszne i naukowo uzasadnione. Opinia Ligenhorna, zaprzyja�nionego z dygnitarzami z resortu zdrowia, stanowi�a jeden z podst�pnych chwyt�w, zmierzaj�cych do podci�cia mojej kariery.
I w�a�nie w tym tak krytycznym dla mnie momencie, kiedy czu�em si� osaczony ze wszystkich stron, zaproponowano mi, dzi�ki interwencji nieznanych przyjaci�, wyjazd do Strasburga. Zreszt� jestem przekonany, �e przyczyni�o si� do tego wcze�niejsze zaproszenie ze strony profesora Garraud, kt�ry prowadzi w Strasburgu Instytut Psychiatrii Eksperymentalnej. Fakt zaproszenia, oczywi�cie, zatajono przede mn�, nie mam jednak w�tpliwo�ci, �e uczony tej miary, co profesor Garraud, musia� zainteresowa� si� moj� metod� schemat�w liczbowych w diagnostyce i terapii chor�b psychicznych.
Z uczuciem zrozumia�ej ulgi zlikwidowa�em najwa�niejsze sprawy i wyjecha�em do Francji.
By�o to w lipcu 1962 roku. Utkwi�y mi w pami�ci po��k�e od posuchy pola, kt�re ogl�da�em z okiem wagonu, a tak�e zatarg ze wsp�pasa�erem, jakim� Francuzem, kt�ry na z�o�� mnie raz po raz otwiera� okno. Sprzeciwia�em �i� temu, gdy� powiew wiatru targa� mi w�osy, co wywo�ywa�o we mnie dra�ni�ce uczucie �askotania m�zgu. Pami�tam, �e Francuz, podobnie jak �w anonimowy paszkwilant z "Kwartalnika Psychiatrycznego", nazwa� mnie kwerulantem, ja za� pokaza�em mu j�zyk. By� to odruch niezbyt mo�e odpowiadaj�cy powadze mego wieku i stanowiska, ale dzi� sam ju� nie potrafii�bym go sobie wyt�umaczy�. Chyba post�pi�em tak wskutek owego �askotania m�zgu.
Profesor Ren� Garraud okaza� si� cz�owiekiem niezwykle kulturalnym i przyj�� mnie z wielkimi honorami. Przedstawi� mi swoich wsp�pracownik�w, a nast�pme poleci� mnie opiece jednego z asystent�w, doktorowi Adlerowi. Ten Alzatczyk o rudej czuprynie i wygl�dzie prowincjonalnego klowna nie wywar� na mnie przyjemnego wra�enia. Mia� tik w prawym oku, co nadawa�o jego s�owom i zachowaniu zabarwienie ironii czy drwiny. Zreszt� wyda� mi si� nieco podejrzany, gdy po wprowadzeniu mnie do apartament�w go�cinnych powiedzia�:
- Znajdzie tu kolega wszelkie niezb�dne leki. Ca�y personel naszego Instytutu obowi�zany jest stosowa� si� do zasad profilaktyki, celem unikni�cia intoksykacji psychotycznej. Udziel� koledze p�niej niezb�dnych wskaz�wek i zalece� przepisanych przez profesora Garraud.
Wyda�o mi si�, �e poufa�o�� doktora Adlera by�a nie na miejscu. Aczkolwiek bowiem odebrano mi katedr� i gdyby nawet doktor Adler o tym wiedzia�, powinien by� tytu�owa� mnie profesorem. Wzmianka o intoksykacji psychotycznej wskazywa�a te� na to, �e ze wszystkich osi�gni�� warszawskiej szko�y psychiatrycznej do Adlera dotar�y jedynie absurdalne pogl�dy Ligenhorna, kt�rego ja w�a�nie zwalcza�em jako dyletanta. Powstrzyma�em si� jednak od wszelkich uwag, aby w oczach cudzoziemca nie dyskredytowa� polskiego, b�d� co b�d�, lekarza, nawet tak ma�o zas�uguj�cego na szacunek, jak ten niedowa�ony pseudonaukowiec Ligenhorn. Przez chwil� �a�owa�em nawet, �e Ligenhorn nie przyjecha� tu ze mn�, gdy� jego starcze psychozy mog�yby by� skutecznie leczone w Instytucie profesora Garraud. Ale my�l t� uzna�em natychmiast za niedorzeczn�. Wyobra�am sobie, do jakich scysji mog�oby doj�� mi�dzy nami, gdybym musia� by� �wiadkiem jego niepoczytalnych popis�w.
Oddany do mojej dyspozycji apartament na pierwszym pi�trze sk�ada� si� z du�ej sypialni, urz�dzonej ze smakiem, ale utrzymanej w stylu nowoczesnego szpitalnictwa. Do sypialni przylega� salonik i wygodna �azienka. Spo�r�d zapowiedzianych przez doktora Adlera lek�w zauwa�y�em w szafie komplet tabletek o nie znanej mi nazwie "Nosilid" oraz aparat elektryczny wynalazku profesora Garraud, nosz�cy znak jego patentu. By�a to obr�cz przystosowana do wymiar�w czaszki ludzkiej, zaopatrzona w trzy regulatory.
Przez kurtuazj� i szacunek dla moich gospodarzy poddawa�em si� ich zabiegom przez ca�y czas pobytu w Strasburgu, chocia� uwa�a�em je za zb�dne i nonsensowne.
Wieczorezn profesor Garraud zaprosi� mnie na obiad do wykwintnej restauracji "La belle Alsacienne" przy ulicy �wi�tej Genowefy. Obecni byli r�wnie� jego asystenci, doktor Adler i Amblard, oraz neurochirurg, s�awny profesor Charles du Crochet.
Rozmawiali�my o sprawach oboj�tnych. Musia�em opowiada� im o Warszawie, kt�r� doktor Amblard zna� jeszcze sprzed wojny, o "Fizykach" D�rrenmata, o sytuacji w polskiej onkologii.
- S�dz� - powiedzia� profesor Garraud - �e wasza rodaczka, pani Curie, musia�a szczeg�lnie zawa�y� na kierunku bada� nad istot� nowotwor�w z�o�liwych. Nale�y przypuszcza�, �e w�a�nie z Polski b�d� promieniowa�y nowe idee w dziedzinie walki z rakiem.
- Pani Curie-Sk�odowska - odrzek�em k�ad�c szczeg�lny nacisk na polsk� cz�� jej nazwiska - pchn�a naprz�d ca�� nauk� �wiatow�, nie tylko nasz�. Ale jak dot�d zespolone wysl�ki wszystkich uczonych nie da�y upragnionych rezultat�w. Nie ��dajcie od Polak�w zbyt wiele, wystarczy na razie to, co zdzia�ali�my w dziedzinie psychiatrii.
Garraud nie podtrzyma� tego tematu, tylko zacz�� rozwodzi� si� nad zaletami win alzackich. Nazwa� kilka ich gatunk�w oraz wymieni� szczeg�lnie warto�ciowe roczniki.
- Wypijmy na cze�� naszego go�cia - rzek� z u�miechem du Crochet i kaza� kelnerowi nape�ni� kieliszki.
- Romain Rolland, ten zna� si� na winach! - zawo�a� ni z tego, ni z owego doktor Amblard. - Mo�na mu by�o zmiesza� w kieliszku pi�� gatunk�w bia�ego wina, a on nieomylnie potrafi� rozr�ni� ka�dy z nich i w dodatku okre�li� jego rocznik. Tylko cz�owiek o takim podniebieniu m�g� napisa� "Colas Breugnon".
Doktor Adler nie tkn�� wina. Jestem mo�e nieco przewra�liwiony, ale poczu�em si� dotkni�ty, �e ten rudzielec pomin�� toast wzniesiony na moj� cze��.
- Kolega po raz drugi okazuje mi brak szacunku - powiedzia�em szorstko i prztykn��em palcem w jego kieliszek.
Alzatczyk zaczerwieni� sl�, pofolgowa� swemu tikowi, po czym rzek�:
- Z pana jest typowy Polak. Zna�em takich podczas wojny.
Du Crochet mrugn�� do mnie porozumiewawczo, a po pewnej chwili, gdy Adler poszed� do telefonu, powiedzia� do mnie poufnie:
- Biedak ma obsesj� na jednym punkcie. Jest przekonany, �e Niemcy, uciekaj�c st�d, zatruli wszystkie alzackie winnice. Profesorze - zwr�ci� si� do Garrauda - kiedy wreszcie wybije pan z g�owy swemu asystentowi l�k przed winem?
- To drobiazg. Mam nadziej�, te przy zastosowaniu mego cyborgizatora szybko usun� te objawy.
- Czy mowa o jakim� nowym leku? - zapyta�em.
- Nie, cyborgizator to aparat, kt�ry opracowa�em wsp�lnie z ameryka�skim uczonym Klinem. Zreszt� znajduje si� on w pa�skim pokoju. S�dz�, �e zechce pan z niego skorzysta�. Jego urz�dzenie elektroniczne zast�puje w pe�ni bod�ce biochemiczne i daje cz�owiekowi mo�liwo�� adaptacji do normalnego �rodowiska. Sam si� pan przekona, drogi panie Sotel�.
Nazwisko moje wym�wi� z francuska, co brzmia�o jak "sautez l�". By� w tym odcie� ledwie dostrzegalnej ironii, na kt�r� musia�em, rzecz prosta, zareagowa�.
- Polacy nie skacz� - powiedzia�em. - Polacy krocz� do wytkni�tego celu.
Amblard wzi�� to za dowcip i zarechota� rubasznie. �mia� si� pobekuj�c jak kozio�. Zreszt�, je�li przyj��, �e ka�dy cz�owiek przypomina jakie� zwierz�, musz� stwierdzi�, �e Amblard mia� w sobie w�a�nie co� wyra�nle koziego. Nosi� jasn�, jedwabist� br�dk�, a w�osy rozczesywa� na boki i uk�ada� je w ro�ki po obu stronach g�owy. Nos mia� nieco sp�aszczony, o du�ych, brzydkich nozdrzach, M�wi� niewyra�nie i z lekka sepleni�.
Na tle koziog�owego Amblarda i rudego Adlera Garraud prezentowa� si� wyj�tkowo nobliwie. Bujne, siwe w�osy podkre�la�y wyraz czarnych oczu o inteligentnym, sugestywnym spojrzeniu. By�y to oczy je�li nie hipnotyzera, to w ka�dym razie cz�owieka pewnego siebie, kt�ry potrafi narzuci� innym swoj� wol�.
Nawi�zuj�c do jego wzmianki o cyborgizatorze, powiedzia�em �widruj�c go wzrokiem:
- Urz�dzenie elektronowe, o kt�rym pan wspomnia�, by�oby chyba przydatne do mojej metody wykres�w liczbowych, przystosowanych do sterowania programowego.
- No tak, owszem, ale... niezupe�nie - odrzek� Garraud i spojrza� ukradkiem na Amblarda, co nie usz�o mojej uwagi. - A propos... Jest w klinice naszego Instytutu pewna pacjentka, pa�ska rodaczka. By�oby dobrze, gdyby zechcia� si� pan ni� zaj��. Patofizjologia wy�szych czynna�ci nerwowych daje obecnie mo�no�� wyt�umaczenia mechanizmu objaw�w chorobowych tej kobiety. Stwierdzili�my u niej schizofreni� urojeniow�. Mo�e zatem pan, stosuj�c swoj� m�tod�, wyja�ni patogenez� choraby i znajdzie skuteczne sposaby terapii. Przyznaj�, �e nasze wysi�ki nie da�y dot�d po��danego rezultatu.
Po wys�uchaniu tej dosy� m�tnej wypowiedzi Garrauda zrodzi�o si� we mnie podejrzenie, �e ten wybitny uczony jest w gruncie rzeczy francuskim odpowiednikiem naszego Ligenhorna. Nie da�em jednak nic po sobie pozna�.
- Ceni� pa�skie zaufanie, profesorze - powiedzia�em z udanym szacunkiem. -Ch�tnie podejm� si� leczenia mojej rodaczki. Uwa�am to za m�j obowi�zek i jestem przekonany, �e nie zawiod� pok�adanych we mnie nadziei.
- Wy, Polacy, macie ogromn� pewno�� siebie - zauwa�y� Adler. - W psychiatrii ma ona decyduj�ce znaczenie.
U�miechn��em si� pob�a�liwie i rzek�em z naciskiem:
- Tak, my, Polacy, nie skaczemy, lecz kroczymy do wytkni�tego celu.
Du Crochet odwi�z� nas swoim samochodem do Instytutu. Siedzia�em na przednim siedzeniu obok niegn. Powiedzia� do mnie p�g�osem:
- Niech pan ich nie dra�ni. Prosz� to przyj�� jako przyjacielsk� rad�, Jestem neurochirurgiem i nie znam si� na abstrakcjach. Ale wiem, �e psychiatrzy s� piekielnie dra�liwi. Pan, jako cudzoziemiec, mo�e napotka� tu wiele rzeczy dla siebie niezrozumia�ych. W ko�cu �yjemy w�r�d ludzi psychicznie chorych, a to nie jest ani proste, ani �atwe. Zreszt�, wed�ug mego przekonania, wszyscy ludzie w jakim� stopniu dotkni�ci s� chorob� psychiczn�.
Gdy znalaz�em si� w swoim pokoju, poczu�em �miertelne znu�enie, a mimo to d�ugo nie mog�em zasn��. Znowu opanowa�o mnie uczucie osaczenia. Dopiero o �wicie zapad�em w kamienny sen. Obudzi�o mnie pukanie do drzwi. Pokoj�wka Colette przynios�a �niadanie.
2
Wkr�tce zjawi� si� doktor Adler. Mia� na sobie jedwabny kraciasty szlafrok, a pod spodem pi�am�. Poprzedniego dnia s�dzi�em, �e zar�wno on, jak i profesor Garraud w chwili mego przybycia odbywali poobiedni� drzemk� i na czas nie zd��yli si� przebra�. By�em nawet nieco ura�ony t� nonszalancj�, ale uprzedzaj�ca serdeczno�� Garrauda szybko z�agodzi�a uczucie podra�nienia. Teraz przygl�da�em si� Adlerowi z wyra�nym zdziwieniem.
Adler przyja�nie poklepa� mnie po ramieniu i rzek�:
- Musz� poinformowa� pana o panuj�cych u nas zwyczajach. W zesz�ym roku profesor uleg� intoksykacji psychotycznej i podczas kuracji stwierdzi�, �e bia�e kitle personelu szpitalnego wp�ywaj� deprymuj�co i rozdra�niaj� chorych. Gdy wi�c powr�ci� do zdrowia, wyda� zarz�dzenie, aby lekarze nie r�nili si� ubiorem od pacjent�w. Odt�d wszyscy chodzimy w pi�amach i nosimy szpitalne szlafroki. Pana r�wnie�, drogi kolego, przepraszam, profesorze, obowi�zywa� b�dzie ten str�j.
Gdy to m�wi�, w nerwowym tiku przymru�y� oko, co wygl�da�o szczeg�lnie dwuznacznie. Nast�pnie Adler poda� mi dwie tabletki "Nosilidu" prosz�c, abym je przy nim od razu za�y�. Postanowi�em stosowa� si� do obowi�zuj�cego regulaminu, dlatego te� bez oporu po�kn��em podane mi tabletki, jak r�wnie� zgodzi�em si� w�o�y� na g�ow� idiotyczny cyborgizator.
- Nie ma to nic wsp�lnego z elektroencefalografi� - pospieszy� zauwar�y� Adler. - Cyborgizator po��czony jest przewodami z aparatur� centraln�, gdzie nasi specjali�ci prowadz� odpowiednie obserwacje i reguluj� wewn�trzne �rodowisko organiczne pacjenta. Jest to zabieg nader skuteczny w presbiofrenii, a zw�aszeza w chorobie Alzheimera, na kt�r� w�a�nie zapad� profesor Garraud. Profesor cierpia� na pora�enie nerw�w czaszkowych, dr�enie j�zyka i zaburzenia mowy. Ale dzi� jest zdr�w jak ryba, nieprawda�? Sam pan m�g� to wczoraj stwierdzi�.
Podczas tej paplaniny Adler manipulowa� regulatorami na obr�czy cyborgizatora i musz� przyzna�, �e odczuwa�em dziwn� b�ogo�� w ca�ym organizmie, a tak�e w umy�le moim zapanowa�o niejak�e ukojenie. Tik Adlera mniej mnie dra�ni� ni� przedtem. Powiedzia�bym, �e uprzedzenie, jakie �ywi�em do Alzatczyka, ust�pi�o teraz miejsca uczuciu pewnej sympatii.
Zanim jeszcze sko�czy� si� zabieg, Adler zadzwoni� na piel�gniark�. Po chwili zjawi�a si� mademoiselle Reymond, przezywana og�lnie �ab�. By�a to stara panna z bielmem na lewym oku, niezwykle korpulentna i silna jak atleta, dzi�ki czemu pacjenci odnosili si� do niej z wielkim respektem. �aba przynios�a mi szlafrok, taki sam, jaki mia� na sobie Adler. Powiedzia�a grubym, nie dopuszczaj�cym sprzeciwu g�osem:
- W szufladzie biurka znajdzie pan regulamin naszego Instytutu. Qbowi�zuje on wszystkich przebywaj�cych w tym budynku. W pawilonie zachodnim znajduj� si� chorzy niebezpieczni dla otoczenia. Zwiedzanie pawilanu dopuszczalne jest tylko za uprzednim zezwoleniem ordynatora, gdy� po wstrz�sach elektrycmych wi�kszo�� chorych wymaga spokoju. A teraz obaj panowie s� proszeni do profesora Garraud.
Stwierdzi�em nie bez zdziwienia, �e ten powa�ny uczony siedzi przy biurku i zabawia si� uk�adaniem z zapa�ek r�nych figur geometrycznych.
- Widzi pan - rzek� do mnie z rozbrajaj�cym u�miechem - pa�ska koncepcja wykres�w liczbowych nasun�a mi my�l rozwini�cia uj�� arytmetycznych w sekwencje geometryczne.
Z tymi s�owy zgarn�� zapa�ki, jak gdyby obawia� si�, a�ebym nie podpatrzy� jego pomys�u.
Udali�my si� na zwiedzanie Instytutu. Jak ju� wspomnia�em, w pawilonie zachodnim mie�ci� si� oddzia� dla ci�kich przypadk�w chor�b psychicznych, gdzie osoby postronne nie mia�y wst�pu. Zreszt� przypadki te nie nale�a�y do mojej specjalno�ei, zrezygnowa�em wi�c ch�tnie z odwiedzenia pawilonu. W skrzydle wschodnim znajdowa� si� oddzia� chirurgiczny, gdzie kr�lowa� Charles du Crochet. Z du�ym niesmakiem asystowa�em przy operacji m�zgu, kt�r� ten s�awny rze�nik przeprowadza� przy pomocy skalpela gazowego, skonstruowanego przez ameryka�ski Instytut Wiedzy Medycznej. By�y to pierwsze pr�by zastosowania nowej metody, kt�re ko�czy�y si� przewa�nie, jak poinformowa� mnie Adler, �mierci� pacjentdw. Niemniej jednak s�awa du Crocheta ros�a i eksperymenty jego przynosi�y mu coraz wi�kszy rozg�os. Zreszt� podohne operacje, dokonywane przy pomocy no�a laserowego, dawa�y jak najlepsze wyniki, ale nie zaspokaja�y dostateczme nowatorskich ambicji chirurga.
W g��wnym gmachu na parterze mie�ci�a si� kancelaria, izba przyj��, restauracja dla personelu oraz liczne magazyny. Pierwsze pi�tro zajmowa�y gabinety i apartamenty lekarzy. Trzy pozosta�e pi�tra stanowi�y w�a�ciw� klinik�, przeznaczon� wy��cznie do leczenia wszelkich postaci schizofrenii oraz niekt�rych objaw�w psychozy starczej, jak presbiofrenia, zw�aszcza za� amnestyczmy syndrom Korsakowa, stanowi�cy temat nowej pracy Garrauda. Tak, tutaj mog�em zademonstrowa� zarozumia�ym Francuzom moj� niezawodn� metad� wykres�w liczbowych.
Po korytarzach snuli si� pacjenci zdradzaj�cy zupe�ne ot�pienie i oboj�tno��, Po prostu nie dostrzegali naszej obecno�ci.
- Unikamy w stosunku do pacjent�w najmniejszych �awet pozor�w izolacjl -rzek� che�pliwie profesor Garraud. - Nie usuwamy klamek, pozwalamy nawet chorym wychodzi� do miasta. Jeste�my o nich zupe�nie spokojni. Dzi�ki cyborgizatorom oraz przy zastosowaniu 1,3,3, tr�jcjanoaminoproprenu panujemy ca�kowicie nad ich wol�. S� oni przez nas niejako zdalnie kierowani. Dopiero doprowadzeni do takiego stanu wykazuj� podatno�� na dzia�anie terapii indywidualnej. Prosz� spojrze� na tego starca.
- Ojcze Pujot - zwr�ci� si� do stoj�cego przy oknie �ysego, wychudzonego osobnika - pozw�lcie tu na chwil�.
Starzec niech�tnie, trz�s�c si� jak w febrze, podszed� do nas i spojrza� spode �ba na Garrauda.
- Zabili�cie siekier� c�rk� i wnuka, nieprawda�?
- Zabi�em, panie s�dzio - rzek� oboj�tnym g�osem Pujot.
- Nie jestem s�dzi�, m�wi�em wam o tym.
- Nie jest pan s�dzi� - powt�rzy� pos�usznie Pujot.
- Czy teraz tak�e zdolni bylibyscie ich zabi�?
- Przecie� wiadomo, �e jestem niepoczytalny.
- Ale czy zdajecie sobie spraw� z potworno�ci swego czynu?
- Jak pan rozka�e, panie s�dzio.
- Kolego Adler - zwr�ci� si� Garraud do Alzatczyka - prosz� wstrzyma� cyborgizacj� i podwoi� dawk� lek�w. Od jutra zastosujemy wstrz�sy elektryczne.
Pujot przesta� dygota� i rzek� g�osem zupe�nie normalnym:
- Panie doktorze, b�agam pana, zwolnijcie mnie do domu. Mam jeszcze drug� c�rk�, mieszka w Audruicq, niedaleko St. Omer. Nikogo nie zabij�, panie doktorze, daj� s�owo.
- Nie mog� was jeszcze wypisa� - rzek� Garraud.
A kiedy ruszyli�my w dalszy obch�d, powiedzia� do mnie znacz�co:
- Oni wszyscy symuluj� zdrowych, przekona si� pan.
Z pawilonu zachodniego dobieg� brz�k t�uczonych szyb i dzikie wrzaski jakiego� szale�ca. Zbli�y�em si� do okna. Za kratami pawilonu dostrzeg�em dw�ch barczystych piel�gniarzy, kt�rzy szamotali si� z pacjentem. Mia� pokrwawion� twarz i wydziera� si� wniebog�osy:
- Ty jestes Obersturf�hrer Krone! Poznaj� ci�l Ratunku!
Adler odci�gn�� mnie od okna:
- Chod�my, chod�my... Profesor chce oprowadzi� pana po oddziale kobiecym.
Weszli�my po schodach na trzecie pi�tro. W jednej z sal grupa kobiet �piewa�a p�g�osem "Quand nous chanterons le temps de cerises".
Pacjentki zajmowa�y przewa�nie dwuosobowe pokoje, �adnie urz�dzone, r�ni�ce si� ca�kowicie od pomieszcze� szpitalnych, kt�re widzia�em na oddziale m�skim. Przypomina�y raczej apartamenty w komfortowym pensjonacie. Ale i tutaj chore prze�lizgiwa�y si� po nas t�pym spojrzeniem, chocia� by�y starannie ubrane i uczesane z przesadn� kokieteri�.
Jedna z nich, przedwcze�nie posiwia�a, ale o m�odej i �adnej twarzy, podesz�a do nas i powiedzia�a jakby od niechcenia:
- O�e� si� ze mn�, s�yszysz, ty! Albo ty! Albo ty! Albo ty!
Wymawia�a te s�owa jak automat, po czym gwa�townie odwr�ci�a si� i znikn�a w swoim pokoju.
- To w�asnie pa�ska rodaczka, o kt�rej panu wspomina�em - rzek� Garraud. -Prosz�, niech si� pan ni� zajmie. Mo�e pana b�dzie darzy�a wi�kszym zaufaniem.
Po zwiedzeniu kliniki rozsta�em si� z francuskimi kolegami, a po obiedzie wr�ci�em zn�w na oddzia� kobiecy.
Ta, kt�r� nazwano moj� rodaczk�, siedzia�a w pokoju sama. Pi�rkiem w zeszycie rysowa�a ptaki, ale wszystkie obute by�y w damskie pantofelki na wysokim obcasie.
- Pani rysuje? - odezwa�em si� po polsku.
- Przecie� pan widzi. Czy pan te� ma ch�� traktowa� mnie jak umys�owo chor�? A w og�le prosz� si� przedstawi�. Przynajmniej my zachowujmy jakie� przyzwoite formy.
- Pani wybaczy - rzek�em speszony - jestem profesorem z Warszawy. Nazywam si� Witold Sotela. Przyjecha�em tu zapozna� si� z francuskim lecznictwem... Dowiedzia�em si�, �e pani jest Polk�...
- No i c� z tego? Czy pan te� ma zamiar mnie leczy�?
- Przyszed�em porozmawia� z pani�. Chcia�bym w zamian za moj� �yczliwo�� pozyska� pani zaufanie.
- O, jestem gotowa zaufa� ka�demu, kto nie nale�y do tej nikczemnej zgrai. Czy dawno pan tu przyjecha�?
- Wczoraj po po�udniu.
- To dobrze. Jeszcze nie zd��yli pana op�ta�. Trzeba si� mie� na baczno�ci. Ostrzegam.
Ju� tych kilka zda� potwierdzi�o s�uszno�� diagnozy Garrauda. M�oda kabieta zdradza�a objawy schizofrenii urojeniowej. Trzeba by�o pozna� bli�ej jej stany maniakalne i przyst�pi� czym pr�dzej do opracowania wykresu liczbowego.
- My�la�am, �e pan jest jednym z pacjent�w, kt�remu kazali, aby mi nadskakiwa� - rzek�a po chwili namys�u. - Maj� szczeg�lne zami�owanie do kojarzenia par. Zw�asacza ten erotoman Amblard. Nie mo�na si� od niego op�dzi�. Pan jest lekarzem? Ciekawe. Oni tu wszyscy nosz� szlafroki szpitalne, �eby ich trudniej by�o rozpozna�. Chodz� mi�dzy nami i szpieguj�. Ale ja jestem dobrze zorientowana. Siedz� tu od roku i w dodatku po raz trzeci. Wmawiaj� we mnie chorob�, k�ami�, kr�c�, a trzymaj� mnie w szpitalu po to, �eby na mnie eksperymentowa�. Jestem im potrzebna. Zreszt� musz� pana ostrzec, �e tu wszyscy symuluj�. Zdrowi symuluj� chorych i odwrotnie. Ja te� symuluj�, �eby im dogodzi�. A wszyscy lekarze s� psychicznie chorzy. Niech pan uwa�a! W zesz�ym roku profesor Garraud dosta� ataku sza�u i o ma�o nie udusi� du Crocheta. A potem du Crochet przez zemst� chcia� operowa� Garrauda. My�la�am, �e si� pozabijaj�. Najwi�cej symulant�w jest w pawilonie zachodnim. Tam ukrywaj� si� zbrodniarze wojenni i kolaboranci z czas�w okupacji. To robota Adlera. Rozpozna�am w nim dawnego gestapowca. Chcia� mnie za to otru�. Stale mi podsuwa zatrute pigu�ki. Ale ja udaj� tylko, �e je po�ykam. Wszystko wyrzucam! Wyrzucam! Wyrzucam!
By�a tak wzburzona swymi urojeniami, �e m�wi�a coraz szybciej i coraz bardziej niedorzecznie. Stara�em si� j� uspokoi�, a w ko�cu, aby jej d�u�ej nie dra�ni� rozmow�, wyszed�em i wr�ci�em do swego apartamentu.
Analizowa�em dok�adnie opowiadanie nieszcz�snej schizofreniczki i uk�ada�em w my�li plan najw�asciwszej metody leczenia.
Odwiedza�em j� odt�d codziennie. Przy pomocy wielu podst�pnych pyta� i zabieg�w zdo�a�em stopniowo wydoby� od niej to, co by�o mi potrzebne do wyprowadzenia �a�cucha przyczynowego z �yciorysu pacjentki i opracowania na tej podstawie wykresu liczbowego.
Po up�ywie dw�ch tygodni wiedzia�em ju� o niej wszystko.
3
Nazywa�a si� Kira Sowicka. Urodzona w roku 1927 w Radomiu. Kiedy mia�a lat jedena�cie, przenios�a si� z rodzicami i siostr� bli�niaczk� do Warszawy. Ojciec jej by� nauczycielem i zgin�� na pocz�tku wojny. Matka wraz z c�rkami zajmowa�a si� podczas okupacji kolporta�em prasy podziemnej. Utrzymywa�y si� z preparowania li�ci tytoniowych oraz z wyrobu i sprzeda�y papieros�w. W lutym 1944 roku w �apance ulicznej znaleziono przy nich gazetki. Naprz�d trzymano je na Pawiaku, potem wys�ano do obozu koncentracyjnego w Ravensbr�ck. Po dw�ch miesi�cach przewieziono je do Mauthausen. Przesz�y wszystkie okropno�ci �ycia obozowego. Pod koniec roku Kir� umieszczono w bloku szpitalnym. Tam dowiedzia�a si� o �mierci matki i siostry. W kwietniu 1945 roku organizacja obozowa w��czy�a j� do grupy Francuzek, kt�re hitlerowcy wymieniali za pojmane w po�udniowej Francji �ony niemieckich dygnitarzy. Dosta�a fa�szywe dokumenty i jako Francuzka samochodem Szwajcarskiego Czerwonego Krzy�a opu�ci�a ob�z. Po przekroczeniu granicy, pod wp�ywem tragicznych prze�y�, nerwowego napi�cia i nag�ego odpr�enia, nast�pi�o w niej za�amanie psychiczne, kt�re doprowadzi�o do silnego szoku. Umieszczono j� w paryskiej klinice psychiatrycznej, gdzie p�niej pracowa�a jako piel�gniarka. Do Polski nie mia�a do kogo wraca�. Po czterech latach atak choroby si� powt�rzy�. Skierowano j� wtedy do Instytutu Psychiatru Eksperymentalnej. Po roku profesor Garraud uzna�, �e jest ca�kowicie wyleczona. Wyrobi� jej posad� w Strasburgu na bardzo dobrych warunkach, ale po kilku latach objawy choroby zacz�y powraca�. Zapewne wskutek manii prze�ladowczej, a tak�e rozwijaj�cej si� pelagry Kira dwukrotnie usi�owa�a pope�ni� samob�jstwo. Profesor Garraud leczy� j� prywatnie, w ko�cu jednak uzna� za konieczne umieszczenie jej w swoim zak�adzie.
Przytaczam tu tylko najistotniejsze fakty z �ycia Kiry. Ich dok�adny opis zaj�� pi�tna�cie stron maszynopisu. Opracowywa�em go przez kilka dni, po czym zabra�em si� do uk�adania wykresu liczbowego.
Poniewa� niekt�re szczeg�y, podane przez Kir�, budzi�y we mnie w�tpliwo�ci, postanowi�em skonfrontowa� je z zapisem w karcie choroby.
Zszed�em wi�c pewnego dnia na parter do kancelarii. By�a to pora obiadowa i ca�y personel biurowy uda� si� zapewne do restauracji na sakramentalne d�jeuner. Sekretarka, kt�ra w tym czasie powinna pe�ni� dy�ur, by�a nieobecna.
Pozwoli�em sobie wobec tego na rzecz niezbyt mo�e w�asciw� i sam zabra�em si� do szperania w szafie zawieraj�cej kartoteki chorych. Szuka�em na liter� "S" i nagle, ku memu nieopisanemu zdumieniu, wpad�a mi w r�ce teczka z napisem "Sotela Witold", Otworzy�em teczk� i zacz��em czyta�. Przyznaj�, �e z trudem mog�em opanowa� wzburzenie. Pozna�em drobne, kaligraficzne pismo Adlera. To on pisa� o mnie:
"Polak z Warszawy. Urodzony w roku 1909. Z wykszta�cenia matematyk, Rzekomo uko�czone studia medyczne we Fryburgu. Cierpi na schizofreni� urojeniow�... Podaje si� za kierownika warszawskiej kliniki psychiatrycznej, za profesora uniwersytetu. Przypisuje sobie wynalezienie rewelacyjnych jakoby metod leczniczych. Objawy charakterystyczne: konfabulacja, amnestyczny syndrom Korsakowa, apraksja. Skierowany na zlecenie w�adz polskich. Opis choroby i jej dotychczasoweqo przebiegu nades�a� profesor dr Ligenhorn, cz�onek honorowy Francuskiej Akademii Medycznej."
Oto, do czego zdolni s� ludzie! Ten dyletant i nieuk, kt�rym zawsze pogardza�em, okaza� si� na dobitek zwyk�ym szubrawcem. Nie przypuszcza�em, �e zawi�� zawodowa mo�e doprowadzi� do podobnego upodlenia.
Pierwszym moim odruchem by�o zniszczy� oszczerczy dokument. Mia�em nawet nieodparte paragnienie, aby zdemolowa� kancelari�, powybija� szyby, podpali� ca�y ten kram, ale ogromnym wysi�kiem woli zdo�a�em si� opanowa�. Podobny post�pek m�g�by by� komentowany jako potwierdzenie oszczerczej diagnozy Ligenhorna. Nie wolno by�o do tego dopu�ci�. Niepostrze�enie wymkn��em si� z kancelarii i nigdy nie da�em po sobie poma�, �e wiem o istnieniu mojej teczki w szpitalnej kartotece. Zdwoi�em czujno�� i okazywa�em odt�d szczeg�ln�, cho� udan� uleg�o�� profesorowi Garraud, a zw�aszcza Adlerowi, kt�ry nade mn� roztacza� opiek�. Poddawa�em si� r�wnie� rozmaitym idiotycznym zabiegom, demaskuj�c w my�lach nieudoln� szarlataneri� personelu lekarskiego. Z prawdziw� �yczliwoci� odnosi�em si� jedynie do m�odz�utkiej i bardzo �adnej lekarki, panny Rivi�re, smutnej i apatycznej, sk�onnej zawsze do westchnie� i �ez. By�o widoczne, �e nie wytrzymuje nerwowo atmosfery panuj�cej w Instytucie. Stara�em si� j� podtrzyma� na duchu. A jednak w dwa miesi�ce po moim przyje�dzie pope�ni�a samob�jstwo. Wyskoczy�a z czwartego pi�tra. Podejrzewam, �e do tego desperackiego kroku doprowadzi� j� doktor Amblard, kt�ry po nocach dobija� si� do jej pokoju. Wiem o tym, gdy� cz�sto sp�dza�em noce u niej i wraz z ni� analizowa�em metod� r�wna� seksualnych ogniwa naszego �a�cucha przyczynowego.
Choroba Kiry nie budzi�a we mnie �adnych w�tpliwo�ci. Jako podstawowy objaw wyst�powa� u niej autyzm wyra�aj�cy si� g��wnie w ot�pieniu uczuciowym. Na to k�ad�em szczeg�lny nacisk przy uk�adaniu wykresu liczbowego. Odk�d zrezygnowa�em ze wsp�pracy z Garraudem, mog�em po�wi�ci� si� ca�kowicie leczeniu Kiry i Simony Tournier, kt�ra dzieli�a z ni� pok�j. Pocz�tkowo asystowa�em w naradach z ordynatorami i adiunktami oraz w konsultacjach ze sta�ystami. Jednak nieustanne interpretacje stan�w psychotycznych wed�ug metody Ligenhorna, sta�e powo�ywanie si� na jego prace w dziedzinie patofizjologii, kurczowe trzymanie si� pogl�d�w tego nieuka doprowadza�o mnie do stanu skrajnego rozdra�nienia. Nie mog�em d�u�ej znie�� tych szykan, podkre�lanych jeszcze szyderczym tikiem Adlera, i pod pierwszym lepszym pretekstem wycofa�em si� z dalszej wsp�pracy z Garraudem. Poprosl�em go, aby mi przydzieli� kilka pacjentek z oddzia�u kobiecego, kt�re m�g�bym leczy� moj� w�asn� metod�.
Garraud wzruszy� tylko ramionami, spojrza� porozumiewawczo na Amblarda i rzek�:
- Oczywi�cie, ch�tnie dam panu woln� r�k�. Prosz� zaj�� si� pacjentkami z pokoju numer 29. Ich stan wymaga szczeg�lnie umiej�tnego i troskliwego podej�cia.
W ten spos�b Kira i pani Tournier dosta�y si� pod moj� wy��cznie opiek�. Mog�em ca�kowicie po�wi�ci� si� ich leczeniu.
Simona Tournier cierpia�a na hebefreni� po��czon� z halucynacjami, kt�re pod wp�ywem mojej obecno�ci, jak wkr�tce zdo�a�em to stwierdzi�, wype�nia�y si� urozmaicon� tre�ci� o zabarwieniu erotycznym. Za ka�dym razem widzia�a we mnie jednego ze swoich urojonych kochank�w, wskutek czego z trudem udawa�o mi si� opanowa� jej natarczywo��. Simona by�a bardzo pi�kn� kobiet� i noce sp�dzone przy niej, gdy Kira pod wp�ywem �rodk�w nasennych twardo spa�a, pozostawi�y we mnie niezatarte wspomnienia. Tak czy inaczej zdo�a�em w szybkim czasie przywr�ci� jej r�wnowag� psychiczn� i dzi�ki umiej�tnie wyprowadzonym wykresom liczbowym uwolni� j� od halucynacji. Garraud wysoko oceni� moj� metod� lecznicz� i wkr�tce wypisa� Si- mon� ze szpitala.
Pozosta�a mi wi�c tylko Kira, kt�rej leczeniem zaj��em si� ze zdwojonym wysi�kiem.
By�a to kobieta w pe�ni rozkwitu, wybitnie inteligentna i niezwykle wra�liwa. Powiedzia�bym, u�ywaj�c terminu mo�e nie ca�kiem naukowego, �e obok innych uroje� maniakalnych cierpia�a na kompleks matrymonialny. Zwrot "o�e� sl� ze mn�", kierowany do ka�dego spotkanego m�czyzny, znany by� w�r�d pacjent�w na ca�ym oddziale. Powtarza�a go te� za ka�dym razem, gdy zjawia�em si� u niej w pokoju.
Bada�em j� codziennie internistycznie, aby mia�a poczucie lekarskiej troskliwo�ci. Badania te wp�ywa�y na ni� uspokajaj�co, a mnie dawa�y zawodow� satysfakcj�. Adler, kt�ry wszed� kiedy� przypadkowo do pokoju, przygl�da� si� mojej pracy z aprobat�. Jednak w czasie obiadu pozwoli� sobie na powiedzenie p� �artem, p� serio:
- Radz� wzi�� jeszcze kawa�ek kurcz�cia, �eby nie musia� pan po�era� wzrokiem pacjentki. Kurcz� jest o wiele zdrowsze dla ludzi w naszym wieku.
By�a to wyra�na z�o�liwo��, zw�aszcza �e Adler jest m�odszy ode mnie o lat co najmniej pi�tna�cie.
Odpowiedzia�em mu kostycznie:
- M�g�bym dopatrywa� si� w pa�skich s�owach francuskiej erotomanii, gdyby oczywi�cie by� pan Francuzem.
Adler sp�sowia� i rzek�:
- Jestem oficerem Legii Honorowej.
Po czym wsta� i przesiad� si� do innego sto�u.
Pomimo starannie i wyczerpuj�co u�o�onego wykresu liczbowego, pomimo wielu skomplikowanych oblicze� matematycznych stan zdrowia Kiry poprawi� si� tylko nieznaczme. Trapi�a j� w dalszym ci�gu mania prze�ladowcza, ba�a si� przyjmowa� posi�ki, przynosi�a sobie z pobliskiego sklepu owoce i papierosy. Moich nie chcia�a pali�, jakkolwiek mia�a do mnie pe�ne zaufanie. Musia�em odwiedza� j� w porze obiadu i kosztowa� ka�dej potrawy, zanim zdecydowa�a si� na jej zjedzenie.
Po p�rocznym pobycie w klinice Instytutu czu�em si� pe�en si� i energii, chocia� stosowa�em si� do miejscowego regulaminu tylko ze wzgl�du na profilaktyk�. Sta�em si� mniej dra�liwy i nawet zgodzi�em si� na m�wienie sobie z Adlerem po imieniu. Nabra�em te� przekonania do Amblarda i nie chc�c robi� mu przykro�ci, poddawa�em si� r�nym zabiegom, kt�re wykonywa� na mnie, jak s�dz�, dla wprawy. Da�em si� r�wnie� nam�wi� do za�ywania "pigu�ek szcz�cia", wytwarzanych przez szpitalny dzia� farmaceutyczny. Potem dowiedzia�em si� z prasy, �e stosowanie tych pigu�ek jest zakazane przez wydzia� zdrowia, czu�em si� przeto w obowi�zku poinformowa� poufnie prokuratur� przy Trybunale w Strasburgu o praktykach Amblarda. Poza tym okazywa�em mu nadal �yczliw� sympati�, na kt�r� ca�kowicie zas�ugiwa�. Garraud cz�sto przychodzi� do mnie na kieliszek koniaku i prowadzi� ze mn� d�ugie dyskusje, po kt�rych odczuwa�em wyra�ne odpr�enie. Rozmowy z cz�owiekiem na poziomie s� niew�tpliwie potrzebne dla dobrego samopoczucia.
Gdy min�� czas mego pobytu w Instytucie i zbli�a� si� termin wyjazdu ze Strasburga, poszed�em po�egna� si� z Kir�.
- O�e� si� ze mn�! - zawo�a�a, gdy tylko stan��em w progu pokoju.
Ten stereotypowy zwrot, wypowiedziany g�osem sztucznym i egzaltowanym, stanowi� w moim przekonaniu objaw nieudolnej symulacji, ale sama symulacja wyst�powa�a tu jako oczywisty symptom choroby. Wbi�em w Kir� sugestywne spojrzenie, kt�re dzia�a�o na ni� w spos�b parali�uj�cy. Jej pi�kne, czarne oczy p�on�y niewypowiedzianym blaskiem, wargi dr�a�y. �cisn�a mnie obur�cz za r�k� i poczu�em przep�ywaj�cy przeze mnie fluid rozgor�czkowanej psychiki. Zrozumia�em, �e tylko poca�unkiem zdo�am roz�adowa� jej patofizjologiczne napi�cie. By� to zabieg, o kt�rym czyta�em bodaj �e u Kraepelina czy Bleulera, ale nie jestem pewien.
Gdy zakomunikowa�em Kirze o moim wyje�dzie, popad�a naprz�d w odr�twienie, a po chwili wybuchn�a spazmatycznym p�aczem. Uspokaja�em j�, stosuj�c r�ne zabiegi, kt�re teoretycy pokroju Fielda uwa�aj� za intymne.
Terapia ta okaza�a si� nadzwyczaj skuteczna. Po kr�tkim czasie Kira odzyska�a r�wnowag� psychiczn�, kt�r� w moich wykresach liczbowych okre�lam cyfr� 137. Jedynka, tr�jka i si�demka �wiadcz� tu o stanie pe�nej �wiadomo�ci pacjenta. Przy zabiegach tego rodzaju Kira wyzwala�a si� z syndromu schizofrenicznego, przestawa�a symulowa� i przybiera�a pozory osoby ca�kowicie uzdrowionej.
Powiedzia�a te� tonem pe�nym szczero�ci:
- Pana wyjazd jest dla mnie r�wnoznaczny z wyrokiem �mierci. Nie mog� tu zosta�. Pan widzi, �e ca�a tutejsza medycyna opiera si� na mistyfikacji. B�d� musia�a zgin��, je�li mnie pan porzuci na pastw� tych wszystkich Adler�w i Amblard�w. Przecie� to s� psychopaci i zbocze�cy, a w najlepszym razie szarlatani. Tylko pan mo�e mnle uratowa�, przywr�ci� do �ycia. Chc� st�d wyjecha�, wr�ci� do Polski, zamieszka� w kraju. Musi mi to pan u�atwi�, je�li m�j los nie ma obci��y� pa�skiegon sumienia. Jestem przecie� ca�kiem normalna, a moje symulacje by�y jedynie samoobron� przed napastliwo�ci� Amblarda i jego sztrasburskich kompan�w. Nie, nie mog� tu zosta�! Nie mog�!
Wr�ci�em do swego apartamentu, �eby roz wa�y� ten zawi�y problem. Jeszcze raz przeanalizowa�em ogniwa �a�cucha przyczynowego, sk�adaj�ce si� na �yciorys Kiry. Sprawdzi�em ponownie wszystkie elementy wykresu liczbowego i skontrolowa�em wyniki dzia�a� matematycznych. W blokach obliczeniowych 137 powtarza�o si� z zadziwiaj�c� regularno�ci�. Sprawa wyzdrowienia Kiry wydawa�a si� rzecz� pewn�. Metoda moja znowu odnios�a tryumf.
Stan��em przed lustrem i z�o�y�em sobie gratulacje, jak to czyni�em zazwyczaj, gdy udawa�o mi si� obali� fa�szywe teorie Ligenhorna. Przygl�da�em si� w�asnej twarzy z zadowoleniem, a nawet z pewn� dum�. Czarne, krzaczaste brwi odcina�y si� od przerzedzonej nieco siwizny, przez kt�r� prze�wieca� kszta�t wielkiej, sokratycznej czaszki cz�owieka my�l�cego. Siode�kowaty nos i odstaj�ce uszy nadawa�y twarzy wyraz dobrotliwej jowialno�ci, co u�atwia�o mi maskowanie pobudliwego usposobienia i kostycznej niech�ci do otoczenia. Oczy niebieskie, o bystrym spojrzeniu, mia�y wyraz �agodny, ale igraj�ce w nich iskierki zdradza�y osobnika o gwa�townych nami�tno�ciach. Najwi�ksz� jednak ozdob� twarzy stanowi�y usta, zawsze troch� szydercze, a przy tym zmys�owe, kt�re musia�y dzia�a� na kobiety szczeg�lnie poci�gaj�co. Zapewne dzi�ki nim, pomimo moich lat pi��dziesi�ciu pi�ciu, mog�em wywiera� na pacjentki wp�yw tak niezb�dny w praktyce ka�dego psychiatry.
Uda�em si� do profesora Garraud i przedstawi�em mu spraw� Kiry. Przez chwil� b�bni� palcami po biurku i przygl�da� mi si� z ironicznym u�miechem, kt�ry zawsze wyprowadza� mnie z r�wnowagi. Teraz jednak panowa�em nad sob� i na jego u�miech odpowiada�em twardym spojrzeniem. Wreszcie Garraud wykona� r�k� ruch maj�cy oznacza� rezygnacj�, wsta� zza biurka i ch�odno o�wiadczy�:
- Zgadzam si�. Ka�� wype�ni� kart� choroby i mog� wypisa� pacjentk�. Prosz� porozumie� si� z kancelari�. Jeszcze dzi� wydam odpowiednie polecenia. Jest Polk� - ma prawo wr�ci� do Polski. Oczywi�cie, na pa�sk� odpowiedzialno�� i pod pa�sk� opiek�. To chyba wszystko.
Tego samego dnia wys�a�em do naszej ambasady w Pary�u pismo i dokumenty Kiry, prosz�c o za�atwienie niezb�dnych formalno�ci.
Wieczorem Garraud, jak gdyby nigdy nic przyszed� do mnie, zadzwoni� na pokoj�wk� i kaza� przynies� koniak oraz kieliszki. Po chwili zjawili si� te� nasi przyjaciele: du Crochet, Amblard, Adler oraz lekarka z oddzia�u kobiecego, pani Chavance. Gaw�dzili�my bardzo weso�o, du Crochet by� w �wietnym nastroju, chocia� przed godzin� pacjent umar� mu na stole operacyjnym. Pani Chavance opowiedzia�a nam swoje ciekawe przygody w Algierii, kiedy to ca�y lazaret francuski dosta� si� do niewoli, po czym wszystkie piel�gniarki wysz�y za m�� za Algierczyk�w. M�wi�a o tym z pewn� melancholi� w g�osie, gdy� by�a niem�oda i brzydka. Powodowany czysto polsk� rycersko�ci�, przyj��em raz jeden jej zaloty, gdy przysz�a do mnie pewnego wieczoru sprawdzi� dzia�anie cyborgizatora. Od tej chwili przez wdzi�czno�� zacz�a wyra�a� si� entuzjastycznie o Polsce, co, rzecz prosta, dogadza�o moim uczuciom patriotycznym i dlatego nie mia�em potrzeby wyrzuca� sobie owej chwili s�abo�ci. Irytuj�cy tik Adlera zdawa� si� przekazywa� mi na ten temat porozumiewawcze znaki, ale pomin��em je milczeniem, aby nie psu� mi�ego nastroju. Amblard pocz�tkowo nie bra� udzia�u w rozmowie. Gdy jednak zesz�a ona na Kir�, jego kozia twarz o�ywi�a si� nagle, a na sp�aszczony nos wyst�pi�y drobne kropelki potu. Adler tego wieczoru przem�g� l�k przed zatrutymi winnicami i pi� tyle koniaku, �e Garraud zadzwoni� po nast�pn� butelk�. Zreszt� wszyscy byli�my troch� pod rauszem.
Amblard, z lekka podpity, powiedzia� do mnie zaczepnie:
- Jestem dla pana pe�en podziwu. By�em niegdy� w Warszawie i wiem, �e Polacy to wytrawni uwodziciele. Qpowiadano mi przezabawne anegdoty o polskich ginekologach, ale widz�, �e psychiatrzy im nie ust�puj�. Chapeau bas!
- Nie rozumiem pa�skiej aluzji - odrzek�em ozi�ble. - Chyba nie zdaje pan sobie sprawy z w�asnych s��w. Pa�skie docinki uw�aczaj� memu wiekowi i stanowisku.
- Tra-la-la! - zawo�a� Amblard. - C� to za stanowisko? Chore urojenia, nic wi�cej. A mo�e jest pan sekretarzem ONZ? Czy cesarzem Napoleonem? W zachodnim pawilonie mamy ju� dw�ch Napoleon�w, pan by�by trzecim.
Nie wiem, jak to si� sta�o. Bez udzia�u moich w�adz umys�owych r�ka sama wykona�a nieprzewidziany ruch. Dos�, �e nagle porwa�em ze sto�u kieliszck i chlusn��em koniakiem Amblardowi w twarz. Alkohol musia� go piec w oczy, gdy� zerwa� si� z krzes�a, wymachuj�c na o�lep r�kami. Krzycza� i wymy�la� mi tak ordynarnie, �e Monika Chavance zatka�a sobie uszy, aby tych s��w nie s�ysze�. Du Crochet stara� si� uspokoi� Amblarda, co wprawi�o go w jeszcze wi�ksz� w�ciek�o��.
- Wezwij piel�gniarzy. Szybko! - rzek� Garraud do Adlera.
Schowa�em si� za szaf�, gdy� Amblard porwa� ze sto�u butelk� i mierzy� ni� we mnie. Mia� oczy przekrwione, broda trz�s�a mu si� jak u koz�a. Du Crochet i Garraud trzymali go za r�ce, a on kopa� ich po nogach. Szamotali si� z nim a� do chwili, gdy zjawili si� dwaj piel�gniarze i wyprowadzili szale�ca. Pozostali panowie wyszli za nimi.
- A wi�c Amblard znowu trali� do gwa�towni - rzek�a oboj�tnym g�osem Monika, u�ywaj�c okre�lenia piel�gnlarzy, kt�rzy gwa�towni� nazywali pawilon zachodni. Przeci�gn�a si� leniwie, przesz�a do mojej sypialni i rzuci�a si� na tapczan.
- Chod� tu do mnie, Wit - rzek�a zduszonym szeptem. - Wit, mam ci co� do powiedzenia, s�yszysz? Wit! Wit!
Moje spieszczone przez ni� imi� brzmia�o jak francuskie "vite".
S�ucha�em z rozdra�nieniem jej nawo�ywa�:
- Pr�dko, pr�dko, no chod�!
- Zaraz, za chwil�.
M�wi�c to, uda�em, �e id� do �azienki. Tymczasem jednak niepostrze�enie wymkn��em si� z pokoju. Dy�urnej piel�gniarki nie by�o na korytarzu. Wbieg�em po schodach i przemkn��em si� przez nikogo nie zauwa�ony do pokoju Kiry. Gdy j� obudzi�em, rzuci�a mi si� na szyj�. Trapi�y j� nocne l�ki i m�cz�ce obozowe sny. Pracuj�c nad ni� do �witu, doprowadzi�em jej uk�ad psychiczny do stanu liczbowego 133. Om�wili�my te� sprawy zwi�zane z wyjazdem.
Gdy wr�ci�em do siebie, Moniki ju� nie by�o. Zostawi�a mi na stole kartk� tej tre�ci: "Nigdy si� nie wyleczysz, je�li nie przestaniesz pi�. A poza tym znudzi�e� mi si�. Jeste� taki sam, jak oni wszyscy."
Ambasada odpowiedzia�a bardzo szybko. Wkr�tce te� nadesz�y z konsulatu dokumenty Kiry.
Za�atwili�my w Instytucie szereg formatno�ci, przy czym musia�em z�o�y� o�wiadczenie, �e zabieram na swoj� odpowiedzialno�� pacjentk� przed jej ostatecznym wyleczeniem. Odebrali�my depozyt Kiry, kt�ry sk�ada� si� z oko�o 3000 nowych frank�w got�wk�. kilku z�otych monet oraz ma�o warto�ciowej bi�uterii.
- To m�j posag - rzek�a z u�miechem.
Odbyli�my po�egnaln� przechadzk� po mie�cie, zwiedzili�my katedr�, twierdz�, a potem d�ugo siedzielismy w kawiarni nad Renem w pobli�u portu. D�� ciep�y, wiosenny wiatr. Dopiero teraz, z dala od szpitalnych mur�w, poczuli�my si� jak normalni ludzie. Byli�my weseli i lada b�ahostka pobudza�a nas do beztroskiego �miechu. Siwe w�osy Kiry srebrzy�y si� w s�o�cu. Wygl�da�a prze�licznie. patrz�c na ni� zrozumia�em, �e jest dla mnie najbli�sz� istot� na �wiecie.
- Mysl�, �e nigdy si� nie rozstaniemy - powiedzia�a pzzechylaj�c kokieteryjnie g�ow�.
- My�lisz? Ja jestem pewien - odrzek�em i pomy�la�em, �e s�owa te brzmi� jak zar�czyny.
Nadszed� wreszcie dzie� wyjazdu.
Na dworzec odprowadzi� nas profesor Garraud, doktor Adler i prze�o�ona piel�gniarek, pani Grivet. Przynie�li dla Kiry p�ki konwalii, jak to jest w zwyczaju pierwszego maja.
Gdy poci�g rusza�, Garraud zawo�a�:
- Pi�kna z was para. Dajcie nam zna� o sobie! B�d�cie szcz�liwi!
Qbj��em Kir� ramieniem i nie chcia�em my�le� o tym, �e jestem od niej osiemna�cie lat starszy. A trzeba by�o...
4
Zajmowali�my w sleepingu dwa s�siednie single, gdy� wola�em unikn�� dwuznacznej sytuacji, zw�aszcza wobec tych, kt�rzy mogli nas oczekiwa� na dworcu w Warszawie. Nie by�o jednak nikogo. Z krewnymi od dawna si� por�ni�em, koledzy lekarze musieli pe�ni� swoje obowi�zki w szpitalach, a Weronika by�a na to za stara. W domu moich rodzic�w prowadzi�a gospodarstwo i wychowywa�a mnie od dziecka. Uwa�ali�my j� za domownika. Moja pierwsza �ona nie chcia�a trzyma� jej u siebie, ale gdy umar�a, a w�a�ciwie zgin�a w katastrofie kolejowej, odszuka�em Weronik�, kt�ra odt�d prowadzi�a mi dom. Mia�a ju� chyba ponad osiemdziesi�tk�, ale by�a bardzo sprawna, tyle tylko, �e cierpia�a na zanik pami�ci. Widocznie zapomnia�a o dacie mego przyjazdu.
Zajmuj� niedu�� will� na �oliborzu. Sypialni� z �azienk� na pi�trze odst�pi�em Kirze, a sam przenios�em si� na d�. Pierwotnie mia�em zamiar wystara� si� dla niej o osobne mieszkanie, ale po tym, co mi�dzy nami zasz�o, ani ja, ani ona nie powracali�my wi�cej do tego tematu.
Kira by�a oszo�omiona widokiem Warszawy, kt�ra tak si� przeobrazi�a przez te wszystkie lata. Pogodne majowe dni sprzyja�y naszym przechadzkom. Zachwyca�o j� Stare Miasto, nowe mosty na Wi�le, nabrzmia�e p�ki bzu w �azienkowskim parku. Chcia�a zobaczy� dom, w kt�rym niegdy� mieszka�a, ale nie istnia� ju� ani dom, ani nawet ulica jej dzieci�stwa.
Z ka�dym dniem kocha�em Kir� coraz bardziej i g��boko prze�ywa�em najdrobniejszy objaw, gro��cy nawrotem choroby. Niepokoi�y mnie jej melancholijne zadumy, a tak�e podejrzliwo��, z jak� traktowa�a p