5962
Szczegóły |
Tytuł |
5962 |
Rozszerzenie: |
PDF |
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres
[email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.
5962 PDF - Pobierz:
Pobierz PDF
Zobacz podgląd pliku o nazwie 5962 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.
5962 - podejrzyj 20 pierwszych stron:
Krzysztof K�kolewski Wa�kowicz
Krzepi
wywiad rzeka
Czytelnik
Warszawa 1977
Ok�adk� i kart� tytu�ow� projektowa� W�ADYS�AW BRYKCZY�SKI
Monstrualny wywiad na sto stron? Nie podoba mi si� to... (fot. A. Ja�osi�ski)
K�KOLEWSKI: Mistrzu, czy pozwoli Pan, �e od razu, w czasie pierwszego posiedzenia przyst�pimy do pracy?
WA�KOWICZ: Prosz�. Ma Pan do dyspozycji moje archiwum.
K.: Ale przede wszystkim potrzebuj� Pana. Chc� t� ksi��k� zbudowa� z dialogu mi�dzy nami.
W.: Czyli monstrualny wywiad na 100 stron? Nie podoba mi si� to. Udzieli�em w �yciu tylu wywiad�w, obawiam si�, �e nic nie mam Panu dopowiedzenia.
K.: Czy w �adnej mierze to, �e te pytania b�d� stawia� ja, nie usprawiedliwi cho�by pr�by?
W.: Obawiam si�, �e w�a�nie Pan jest ma�o powo�any do pisania o mnie. Wie Pan, co o Panu my�l�: jest Pan niezmiernie dociekliwy, czasem a� bierze mnie zazdro��. Ale gdy m�wi� o Panu jako o pisz�cym o mnie, wydaje mi si�, �e jest Pan pisarzem za ma�o spo�ecznym, �eby wyczu� klimat mojego pisarstwa. Pa�skie zainteresowania id� w stron� psychologizmu. Inny na Pana miejscu zobaczy�by o wiele mniej, ale ja czytaj�c o Pa�skich bohaterach nie wiem, czy to �wi�ci, czy szuje. Nie uznaje Pan syntez. Stanowi to nawet swoisty wdzi�k Pa�skiego pisarstwa. Ale to, co uwa�a�em za swoj� warto��, jest dalekie od Pana.
K.: Tak jest. Ja te� tak my�l�. Ale czy to w�a�nie nie jest warunkiem takiego dialogu?
W.: Wszelako� chce Pan przyj�� jak�� my�l przewodni�?
K.: Nie mam �adnej.
W.: O! W�a�nie!
K.: Pan mnie interesuje, chc� zrobi� z Pana jednego z moich bohater�w. �adnemu jeszcze nie po�wi�cilem ca�ej ksi��ki. Jest Pan Osob�, Postaci�.
W.: Znajd� si� wi�c pomi�dzy innymi Pa�skimi bohaterami, a poniewa� wiem, jakich Pan sobie wybiera, to brr.
K.: Chcia�bym te� Panu powiedzie� o nies�uszno�ci Pana teorii pisarstwa.
W.: Teorie mnie nie obchodz�.
K.: To dlaczego Pan tyle o nich pisze?
W.: Ju� chcia�em Panu przyzna�, �e to nieuczciwie, ale cofn��em si�. Chodzi mi o to, �e
�W prosto od krowy" mog�em napisa� co� odwrotnego, ni� napisa�em, i nie by�oby �adnej r�nicy. Bo mnie do tego zmuszaj� nieporozumienia z krytyk�, kt�ra ��da w reporta�u prawdy tylko dokumentalnej ze szkod� prawdy esen-cjonalnej.
K.: W ten spos�b, by� mo�e, straci� Pan szans� odkrycia tajemnicy niefikcji.
W.: Pa�skie analizy doprowadzaj� do zdobycia ciekawego materia�u, z kt�rego nic nie wynika, nie wiadomo, co czytelnik ma s�dzi�. Pointylista Seurat, aby uzyska� kolor zielony, k�ad� na obrazie male�kie kropeczki niebieskie i ��te. Pan te� tak robi, tylko nie uzyskuje Pan efektu �zielono�ci". Pa�skie kropeczki pozostaj� niebieskie i ��te. Czy i w pisaniu o mnie zamierza Pan napr�szy� kropel nie powi�zanych ze sob�? Je�li Pan nie upora si� z syntez�, to ju� bym wola� ostry reflektor na�wietlaj�cy cho�by Jednostronnie, ale wyrazi�cie. Mam obszern� tek� atak�w na mnie, z�o�liwych recenzji, szyderstw, ch�tnie je Panu udost�pni�.
K.: Nie, dzi�kuj�. Je�li b�d� pisa� t� ksi��k�, musz� z Pana wyrwa� to, co Pan powie dla mnie. Sytuacja jest ze swojej istoty trudna i konfliktowa. Gdy pan Georges Charbonier przeprowadzi� cykl wywiad�w z Levi Straussem, uk�ad by� mi�dzy nimi taki: dziennikarz i uczony. Tu, w naszym wypadku, jest dwu autor�w uprawiaj�cych podobny gatunek. Nie wiem, czy Pan nie jest zbyt zepsuty przez swe osi�gni�cia. Zna si� Pan jak nikt w Polsce na rzemio�le, kt�re uprawiam� na reporta�u. Widzi Pan cz�owieka, kt�ry wykonuje podobn� prac� co Pan, tylko inaczej, ni� Pan to robi. Mo�e to Pana dra�ni? To
jest sytuacja lusterka naprzeciw lustra. Postawi�em Pana w sytuacji, w kt�rej Pan stawia innych. Dlatego od pierwszej chwili chce Pan nada� mojej ksi��ce taki kierunek, jaki si�. panu podoba, nie udzielaj�c mi jednocze�nie niezb�dnej pomocy.
W.: To znaczy, �e mam wyst�ka� ca�� ksi��k�, a Pan j� przypstrzy?
K.: Pan sam to spowodowa�. Przyzwyczai� Pan wszystkich do autokomentarzy, do samoanalizy, do m�wienia o swojej tw�rczo�ci, metodach, tajemnicach. Odslonil Pan zbyt wiele i niewiele Pan zostawi� innym. Mimo wszystko ksi��k�, w kt�rej b�dzie Pan wyst�powa� osobi�cie jako bohater, a nie poprzez literaturoznawcze opisy, uwa�am za wa�niejsz� dla czytelnika.
W.: Dobra, pytaj Pan.
K.: Dlaczego zacz�� Pan pisa� tak p�no, po czterdziestce?
W.: O, widzi Pan, na to pytanie odpowiada�em wiele razy. Mam jeszcze raz powtarza�? Dobrze. Chcia�em by� niezale�ny materialnie, �eby pisa�, co chc�. Pochodzi�em z bogatego ziemia�stwa. M�j najstarszy brat straci� maj�tek na polowaniach w Afryce, Azji itd. W tych czasach �straci� maj�tek" to by�y straszne s�owa, kt�re wymawia�o si� szeptem. Dwory by�y pe�ne rezydent�w, nie by�o ubezpiecze� spo�ecznych dla tych dawnych dziedzic�w, a byli to ludzie szlachetnych klejnot�w, wi�c zape�niali oficyny. O�eni�em si� akurat, kiedy przez rewolucj� straci�em maj�tek. Czu�em si� jak �limak, kt�remu zdarto skorup�. Musia�em si� upewni�, �e potrafi� p�yn�� rzucony na wod�. To by� handicap w stosunku do r�wie�nik�w nie maj�cych tych obaw.
K.: W takim razie nie by�a to tylko obawa o niezale�no�� pisarsk�?
W.: Tu mnie Pan przy�apa�. Dot�d mo�e sam sobie tworzy�em tak� pi�kn� legend�, gdy tymczasem nie chodzito o przygotowanie si� do pisarstwa, tylko o trwog� przed �yciem. Pierwszy punkt dla Pana.
K.: Pan jest niespe�nionym be�etryst�?
W.: Ale� mi si� Pan dobiera do sk�ry...
K.: W wielu Pa�skich utworach fabu�a d��y do granic fikcji, a�e nie przekracza Pan jej. Wydaje mi si�, �e wielu ludzi uprawiaj�cych nie-fikcj� boi si� tej granicy. Ich zmy�lenia wydaj� si� im szmirowate w por�wnaniu ze zmy�leniami �ycia, wstydz� si� samych siebie i wol� chowa� si� za wielkiego demiurga i autora, m�wi�c: to nie ja pisa�em, tylko Ono i nie wa�cie si� Go krytykowa�. Jest tu jeszcze nadmierne zdziwienie �yciem, kt�re hamuje rozw�j wyobra�ni. �ycie jawi si� jako ba��. Prawie wszyscy tw�rcy, kt�rzy debiutowali oko�o czterdziestki � jak Proust, Musil, Conrad � tworzyli gigantyczne i bardzo precyzyjne maszyny powie�ciowe; w�a�nie ta a� podejrzana doskona�o�� wskazuje na to, �e si� bali. Pan nie przeszed� granicy, pracowa� Pan w faktach, tylko to ju� nie byly kosztorysy, inwestycje, bilanse. Ja jednak boj� si�, �e Pan mnie ca�kiem znielubi z powodu tej ksi��ki.
W.: Ale� to ma wielki urok takie dogryzanie si� prawdy. Tylko �e Pan widzi kogo innego ni� ten, kt�ry przed Panem siedzi.
K.: Czyli ksi��ka, kt�ra by powsta�a, nie by�aby o Panu? To znaczy lepiej, �ebym takiej ksi��ki nie napisa�.
W.: Jak Pan uwa�a.
d
K.: Proponuj�, przerwijmy seans, wy�l� Panu zapis i Pan zadecyduje.
W.: Mo�e spr�bujmy dalej, tylko niech Pan jako� �agodzi moje wypowiedzi. Nawracaj�c do Pana pytania z ostatniego seansu (czy jestem niespe�nionym beletryst�?) � znowu� punkt dla Pana: nie jestem beletryst�. Nie pr�bowa�em, bo mam pe�n� �wiadomo�� swoich mo�liwo�ci. Po, prostu nie umiem wymy�la�. Moja wyobra�nia bez fakt�w jest martwa.
K.: Prosz� okre�li� to bli�ej.
W.: Dopiero gdy dostan� fakt, on obrasta, rozkwita w syntezy, por�wnania, analogie. Fakt jest dla mnie katalizatorem dla wyobra�ni.
Wa�kow�cz przerywa nagle tok my�li i m�wi z rozdra�nieniem:
Rzuci�em Panu okiem przez rami�, Pan wszystko notuje, nie stosuj�c skr�t�w. Ja mam sw�j szyfr, swoj� stenografi�, a� czasem sam nie mog� tego odcyfrowa�, Pa�ska metoda rozci�ga spraw�, musz� czeka�, a� Pan wszystko popisze. W��czymy magnetofon.
K.: W rozmowach wst�pnych byli�my zgodni, �e cz�owiek m�wi inaczej do mikrofonu. Poza tym ja ju� w trakcie notowania selekcjonuj�, ksztaltuj� materia�, on ju� �przechodzi przeze mnie", a nie przez maszyn�. Niech�e Pan m�wi o sobie naprawd� �le, bo �rozkwitanie faktu" to przecie� dobrze!
W.: Niech Pan nie my�li, �e analizuj� siebie i pisz� wed�ug tego. Analizuj� siebie potem. Wtedy dowiaduj� si� (nie bez pomocy takich jak Pan), �e mam metody pisarskie.
K.: Dowiaduje si� Pan, kim Pan jest, od sie-
bie? Mo�na to rozszerzy�. S� pisarze, kt�rzy urodziwszy si� maj� ju� ca�e �dzie�o" zapisane w sobie. Poszczeg�lne ksi��ki s� elementami ca�o�ci, kt�rej oni sami nie znaj�, a kt�ra zamknie si� pod koniec.
W.: My�li Pan o zaprogramowaniu biologicznym? Drzewo ro�nie i ono nie nakre�li�o sobie kszta�t�w, a potem okaza�o si�, �e jest �najlepsze dla siebie" w tym kszta�cie.
K.: Program ca�ego drzewa jest w nasienn. Do kogo Pan siebie odnosi, o jakim przodku my�li Pan jako o ostatnim z tych, kt�rzy odczulali si� w Panu?
W.: Nie o przodku, a o przodkach. S�owacki pisa� o kolumnie duch�w, kt�re jeden drugiemu stoj� na ramionach. Genetyk m�wi, �e mo�na przeskoczy� ojca, dziadka i wda� si� w pradziadka. Bo ja wiem, mo�e wda�em si� w tego
wskazuje portret Walentego' Wa�kowicza
malarza. To by� brat Karola, mego dziada, autora memoria�u domagaj�cego si� uwolnienia ch�op�w. A mo�e wprost pochodz� od ojca, zes�a�ca na Sybir? A mo�e co� przerzuci�o si�, z Leliwy--Wa�kowicza, zast�pcy Traugutta? Ej, nie grzebmy si� dalej, bo dogrzebiemy si� do Melchiora pradziadka, ojca Walentego i Karola, o kt�rym pozosta�a tradycja, �e je�dzi� na bia�ym koniu po wsiach i dziewki psowa�.
K.: Mia� Pan bia�ego konia?
W.: Bia�ego konia nie mia�em, ale co do reszty, to nie�adnie jest sprzeniewierza� si� dziedzictwu po przodkach. Bobym musia� zaprze� si� i pradziadka po k�dzieli, Baczy�malskiego z Ta-
10
tar�w (niech Pan zobaczy, mam tzw. mongolsk� powiek�), kt�rego, kiedy rozw�cieczony wraca� do domu, prababka wita�a wychodz�c na ganek i nios�c przed sob� obraz �wi�ty do poca�owania, a domownicy si� chowali.
K.: Teraz mam trzy wymiary Pa�skiego tworzenia. S�owo jest negatywem rzeczy, kt�ra powinna odbi� si� w wyobra�ni czytaj�cego, i ta rzecz musi by� wypuk�a jak rze�ba, kt�r� mo�na zaj�� od ty�u. Jest wi�c Pan i rze�biarzem.
W.: Straszliwe jest ub�stwo j�zyka, ka�dego. Oko ma kilka milion�w receptor�w...
K.: Stw�rzmy j�zyk z pi�cioma milionami s��w...
W.: Ba! Kiedy� s�owa nagminnie wymieraj�. W dodatku ka�dy inaczej rozumie sens s��w. Jest tyle j�zyk�w, ilu ludzi. Niech Pan przypomni, jak przychodzi�y do Pana s�owa. Dam przyk�ad: dosta�em na gwiazdk� rowerek, m�j starszy brat � przybory �lusarskie. Zacz�� je wypr�bo-wywa� na moim rowerze. Podnios�em wrzask, brat powiedzia�: �egoista". �Egoista � my�la�em � to cz�owiek, kt�ry broni swego. Ko�ciuszko to egoista."
K.: Ja w tym wieku zacz��em ju� traci� pierwsze s�owa. Pierwsze rozpad�o si� i straci�o sens s�owo �Belweder". Tyle razy powt�rzy�em, pami�tam, jako d�wi�czne, i� nag�e przerazi�em si�, �e znik�o i nie odzyska�em go do dzi�. A zu�ycie i �mier� przymiotnik�w?
W.: Tak, s�ownik kompletuje si� dramatycznie. �Strzelaj kul�, nie �rutem."M�j brat polowa� nawet na zaj�ce kul�. Tak powinny by� dobierane s�owa, szczeg�lnie przymiotniki. K.: Nienawidz� przymiotnik�w, przymiotnik
12
to nic innego jak umar�y czasownik. Najpierw co� �biela�o", a� jest �bia�e". Oznacza bezruch. Czy mo�liwa jest ksi��ka bez przymiotnik�w?
W.: Nie. A c� by to by�o za ub�stwo!
K.: Je�liby umownie okre�li� warto�ci informacyjne (nie myli� z ilo�ci� informacji), to rzeczownik oznacza�bym jako 10, czasownik i przymiotnik � proporcjonalnie � 5 i 2. Tylko �e ksi��ka z samych rzeczownik�w by�aby spisem inwentarza.
W.: B�d� Pana przekonywa� o wa�no�ci przymiotnik�w. Mo�e na moim tek�cie dokonamy wiwisekcji?
K.: Dobrze. Wyb�r tekstu przez losowanie.
Bierzemy �Ziele na kraterze", dokonuj� losowania tekstu przez zamkni�cie oczu i otworzenie ksi��ki, i przypadkowe dotkni�cie wiersza. Jest to wiersz 16 od g�ry na str. 151, Wa�kowicz bierze ksi��k� , i czyta:
W.: �Za tymi wodami dysza� kraj � l�d nieznany, piaskowy albo b�otny, polny albo le�ny, poci�ty drogami polskimi uciekaj�cymi w g��b, poznaczony odleg�ymi punktami �wiate�, zapalaj�cych si� w nieznanych domach, po kt�rych pulsowa�y nieznane �ycia, dzwoni�cy na nieszpory dzwonami wie�yczek nieznanych ko�cio��w, szumi�cy jarmarkami, zasklepia�y w szuwarach, zajezg�y w cha�upach, hurcz�cy w powstaj�cych fabrykach, przykis�y po puszczach kresowych".
K.: Mamy zdanie, w kt�rym jest szesna�cie przymiotnik�w. Czuj�c ich ci�ar wplata Pan niepostrze�enie form� imies�owow�.
W.: Najpierw u�ywam przymiotnik�w do'malowania t�a, �gruntu": piaskowy, b�otny, polny.
Melchior Wa�kowicz, ojciec Melchiora Wa�kowi-cza, gdy wychodzi� do Powstania 1863 r. (jot. z archiwum M. Wa�kowicza)
To krajobraz. Wmalowuj� w to detale: drogi, kt�rymi tn� ten obraz. Potem przymiotnik zaczyna oznacza� d�wi�k (hurcz�cy). Wchodz� w obszar innego zmys�u, potem id� w dalsze: dotyku (zajezg�y) i smaku (przykis�y).
K.: Jest to malarstwo s�uchowo-smakowo-w�-chowe. To jest ta przestrzenno��, gdzie wysoko�ci� jest zapach, a d�ugo�ci� dotyk. Dlaczego jednak pojawia si� a� cztery razy s�owo �nieznany"?
W.: Nasila nieznano��. Kiedy� jako m�ody
15
14
ch�opak jecha�em poci�giem, kt�ry zatrzyma� si� na male�kiej stacyjce w�r�d p�l. Zobaczy�em gdzie� ��tawe, dalekie �wiate�ko. Wyskoczy�em z, poci�gu i brn��em polami po podorywkach a� do cha�upiny, kt�ra dawa�a to �wiate�ko. Nie wiedzia�em, co tym ludziom powiedzie�, jak wyt�umaczy� im t� wizyt�. Przenocowali mnie w stodole i odjecha�em nast�pnym poci�giem.
K.: Oj!...
W.: W�a�nie! Pan r�wnie� jest tropicielem faktu.
K.: Do dziewi�tego roku nie czytywa�em ksi��ek, bo nie lubi�em bajek. Matka by�a zaniepokojona, pociesza�o j�, �e � jak si� jej wydawa�o � moj� wyobra�ni� parali�owa�o zdziwienie widzialnym �wiatem.
W.: Ja te� wola�em sam tworzy� bajki. Tak dziewczynki wol� lalki nie wyko�czone, z ga�-gank�w. Lalka, w kt�rej wszystko jest wyko�czone, nie zostawia pola dla wyobra�ni. W wielkim salonie, kt�ry by� d�ungl�, na krzes�ach, kt�re by�y ko�mi, w�drowali�my bez ko�ca, konali�my z pragnienia, zabijali�my lwy i tygrysy, niewidoczne dla innych oczu.
K. Opowiedzia� Pan bajk�, tworz�c j�, realizuj�c j�? A zobaczywszy d�ungl�, pustyni�, lwy rozczarowa� si� Pan? Ten sam kraj stworzony przez Pana i rzeczywisty. Jak wygl�da�a konfrontacja?
W.: To by� inny kraj.
K.: W Pa�skiej tw�rczo�ci przewija si� ci�gle motyw polowania. Jak Pan to skomentuje?
W.: Chyba atawizmem. Polowanie tkwi w genach. Mia�em osiem lat, kiedy dosta�em pierwsz� strzelb�. Pop�dzi�em w las. Babka przera�a�a si�,
Ze Szwoynickich Melchiorowa Wankowiczowa, matka pisarza Cfot. z archiwum M. Wa�kowicza)
�e si� postrzel�. Na szczycie wysokiego �wierka co� si� ruchn�o. Strzeli�em pionowo. Spad�a wiewi�rka. Na bia�ej piersi zobaczy�em dwie krwawe plamki od dwu �rucin. Poczu�em nieopisan� rado��.
2 � Wa�kowicz krzepi
16
K.: Opowiada to Pan w 64 lata potem. W naszych czasach brzmi to okrutnie.
W.: No, prosz�... Takie s�owa z ust piewcy Mansona! Okrutnie? �Naturalia non sunt tur-pia." Kiedy mia�em dziewi�� lat, zastrzeli�em spod gonu pierwszego zaj�ca. Przyjecha�em po raz pierwszy z macierzy�skich Nowotrzeb do ojcowskich Kalu�yc, nie by�em nigdy na polowaniach, nikt mnie nie poucza�, jak si� zachowa� po ustrzeleniu zwierza, i c� si� sta�o? � podnios�em g�ow� i wyda�em przeci�g�y okrzyk tryumfu, kt�ry powiadamia doje�d�aczy o zako�czeniu gonu i zwo�uje ogary, kt�re jeszcze nie doszlusowa�y. Sk�d utrafi�em w okrzyk, kt�rym zwo�ywano si� od prawiek�w? A czy w naszych czasach nie rz�dzi nami przemo�na pod�wiadomo��? Po �Sm�tku", kt�ry zyska� mi popularno��, jak zwykle postanowi�em z tego powodzenia co� podinwestowa� w opini� � napisa�em broszurk� (�Odpowiadam Cywi�skim") pod w�os, by�em nie do�wiadczony, przeholowa�em, mia�em og� opinii przeciw sobie, rozszala�a si� nagonka anonimowo, tylko jeden cz�owiek mia� odwag� si� podpisa� i tego wyzwa�em. By�o to w uje�d�alni szwole�er�w* Strzeli�em, trafi�em, ten cz�owiek pad� i odczu�em zn�w to samo, co z wiewi�rk�, nieopisany tryumf, a przecie� gdyby ten cz�owiek podzieli� jej losy, by�oby to moj� tragedi�, kt�ra rzuci�aby cie� na ca�e moje �ycie. My�listwo uczy faktu dokonanego, naprawd�, namacalnie.
K.: A zarazem nieodwracalnie, bo je�li Pan po�a�uje przepi�rki, nie ub�aga Pan jej, �eby od�y�a.
W.: Je�li nie wiem, do czego strzeli�em na
Zofia Ma�agowska, p�niejsza �ona Melchiora Wa�kowicza (fot. z archiwum M. Wa�kowiczd)
czubku drzewa, to nie wiem nawet, kogo b�aga�. Po strzale dowiaduj� si�, co zabi�em. K.: Atawizm, ten kto�, kto w nas nam rozka-
19
18
�uje, pchn�l Pana do tego, �e Pan jest my�liwym. Powtarza Pan w pe�ni posta� jakiego� przodka, kt�ry z tego �y�, tylko w warunkach cywi�izacji XX wieku. Pan jest �owc� fakt�w. Jest to specjalna dziedzina �ow�w, specjalny rodzaj nieustannej czujno�ci, w kt�rym nigdy nie przestaje si� by� my�liwym, poniewa� nie ma granicy przestrzennej �owiska ani czasowej. Ale nie jest to krwawe polowanie. Ofiarom nie grozi nic poza opisaniem, pozornie nic wi�cej. Raczej to przypomina podchody dawnych S�owian, ich technik�,, polegaj�c� na zasadzce, podbieraniu nie opierzonych ptak�w, zak�adaniu wnyk�w, samo��wek, podchodzeniu i �apaniu w r�k�., wabieniu, tropieniu. Pa�sk� zwierzyn� s� ludzie. Pan ich nie zabija. Pan ich chwyta i dekompo-nuje.
W.: Co to znaczy?
K.: Pan zostawia bohaterowi jego nazwisko, imi�, to�samo��, ale prawie wszystko w nim Pan wymienia i wypuszcza Pan w �wiat innego cz�owieka. Tak by�o z Hubalem. Po Panu wydano broszurki, ksi��ki, napisano setki artyku��w prostuj�cych, ale Hubal po Pa�skiej operacji nigdy nie b�dzie taki jak przedtem, jakim pewnie by� naprawd�. Pan go przekomponowa� wed�ug swojego projektu. To okrutna praktyka. Dla mnie istnieje tylko tw�r: p� Hubala � p� Wa�ko-wicza.
W.: Przecie� to pisarstwo.
K.: Nie, fabularzysta napisa�by powie�� o pu�kowniku � czo�gi�cie Hanuszu, walcz�cym do roku 1942 w lasach rzeszowskich. Znawcy domy�liliby si�, �e prototypem by� Hubal.
W.: To niech Pan si� przyzna, �e Pan podej-
Pani Zofia Wa�kowiczowa w okresie, kiedy by�a bohaterk� licznych ksi��ek m�a (fot. z archiwum
M. Wa�kowicza)
20
C�rka pisarza, s�ynny Tirliporek, Tili � czyli Marta (f ot. z archiwum M. Wa�kowicza)
rzewa samego siebie o to �okrucie�stwo" i przerzuca to na mnie. Ale wybaczam to Panu, bo ze mn� jest jeszcze gorzej. Ja robi� z dziesi�ciu ludzi jednego, a z jednego dw�ch.
K.: Odbiera Pan w�asne �ycie jednemu cz�owiekowi i obdarza Pan innego? Co z jego czynami? Z jego to�samo�ci�?
W.: To mnie g.... obchodzi Mnie nie interesuj� nazwiska. Moim bohaterem jest epoka. Pisz� we wsp�czesno�ci o LOSIE ZBIOROWYM i dla niego po�wi�cam losy pojedyncze.
K.: Przypisuje sobie Pan wielkie prawa.
W.: I to odpowiada pal�cej potrzebie czytelnika. Mnie interesuje prawda syntetyczna, a nie
C�rka pisarza Krysia,, pseudonim �Anna", poleg�a w Powstaniu Warszawskim (fot. z archiwum M. Wa�kowicza)
dokumentalna. Z ka�dego losu bior�, co w nim jest szczeg�lnego, to �wyj�tkowe", �g�ste", �mocne", inaczej by�oby to szare, nijakie, musieliby�my mie� kolejny opis, jak, powiedzmy, bohater chodzi� do szko�y, �eni� si�, zarobkowa�, a tymczasem w tym szarym pa�mie b�yszczy tylko jeden fakt i ja go bior�. Nie ma takich ludzi, kt�rym tyle by si� zdarzy�o, ile ja potrzebuj�.
K.: Nie musi to by� przyjemne. Bierze Pan do r�ki ksi��k� o sobie i orientuje si� Pan, �e zosta� Pan po��czony w jedn� posta� z innym pisarzem.
W.: Je�li to b�dzie posta� dope�niaj�ca, to pod innym nazwiskiem � bardzo prosz�. Ju� sam
22
23
siebie pr�bowa�em zlepi� z Francem Fiszerem w osobie Haukego w �Tworzywie".
K.: To by�o w �Drodze do Urz�dowa".
W.: Dzi�ki Bogu, �e s� znawcy mojej tw�rczo�ci, kt�rzy sprostuj� moje pomy�ki.
K.: W porz�dku. Ale Pan jako bohater chce sobie zarezerwowa� prawo decyzji, z kim Pan chce by� po��czony. Swoich bohater�w Pan o to nie pyta.
W.: Pytam czytelnik�w.
K.: Jakie s� prawa tych zbitek, po��cze�? Kogo z kim Pan ��czy?
W.: Nazwisk tego surowca ludzkiego nie pami�tam. Przecie� nie kolibra z hipopotamem. Jest jaka� linia wsp�lnoty losu, podobny zaw�d.
K.: Technicznie, w jakich miejscach Pan tych �udzi ��czy?
W.: W pewnych przesileniach ich losu.
K.: Czy mog� prosi� o analiz� �anatomiczn�" jednego takiego bohatera, wskazanie �szw�w"?
W.: Stary Pasik. Powsta� z siedmiu ludzi. W dodatku jego syn w mojej powie�ci odziedziczy� t� brzydk�, jak si� Panu wydaje, cech� po ojcu: te� nie jest w pe�ni jego synem, cho� podobny do niego, bo te� jest zbitka. Wi�c stary Pasik: 1. Ze mnie samego, z moich przyg�d w poci�gu pancernym pod Lwowem. W pewnym momencie, zagro�ony przez Ukrai�c�w, ukrywa si� u dziewczyny w stogu siana, tu ju� wychodzimy poza moje losy. (Dziewczyna si� nim opiekuje, sta�o si� mi�dzy nimi to, co si� mia�o sta�, pobieraj� si�.) 2. Historia osardnika, by�ego legionisty, kt�ry mia� k�opoty z sanacj�, bo broni� ukrai�skiej kooperatywy jako lepiej pracuj�cej od polskiej, pozbawiono go w�jtostwa i przyszy-
to �atk� �komunisty". 3. Losy emigranta, kt�ry przybywa do Kanady do kopalni miedzi w okresie najostrzejszego kryzysu i bezrobocia. Korzysta z zupy dla bezrobotnych. 4. Po wybuchu wojny stara si� o przyj�cie do wojska kanadyjskiego, nie przyj�li go. 5. Emigrant z Polski, kt�ry dorobi� si� na dostawach wojskowych do ZSRR. Najpierw mia� traktor, piasecznic�, buldo�er, potem staje si� bogaczem. 6. Przyjazd z Polski, ju� po wojnie, �ony jednego emigranta i c�rki zgwa�conej przez Ukrai�c�w, chorej psychicznie. Obie n�dzarki obdarte, w chu�cinach, nowo wzbogacony jedzie po nie wspania�ym samochodem. Jest jeszcze syn, o kt�rym nie m�wi�em. Powsta� on w nast�puj�cy spos�b: kiedy� �znalaz�em" przy drodze pastuszka, kt�rego umie�ci�em w Zak�adach Cegielskiego. Tego pastuszka rozdzieli�em potem: na mojego szofera w �T�dy i ow�dy" i na pocz�tek, osnow� postaci syna Pa-sika. Tej cz�ci pastuszka dodaj� opowie�� o pewnej ucieczce na Zach�d, kt�r� mi opowiedziano. Trzecia cz�� tej postaci to prze�ycia pewnego �o�nierka pod Tobrukiem, kt�ry po wojnie zostaje we W�oszech, zdaje matur�, robi dyplom in�yniera i jedzie do ojca do Kanady � i tam spotyka pewn� hrabiank�, kt�ra pomog�a mu w ucieczce z Polski, teraz jej matka jest sprz�taczk� u ojca, a ona sama sprzedawczyni�. Ojciec wi�c sk�ada si� z siedmiu, a syn z pi�ciu kawa�k�w.
K.: Dzi�kuj� za drzewo genealogiczne zbitek. Stosuje Pan przeszczepy, jak doktor Barnard.
W.: Nic nie jest ze�gane.
K.: W sumie to sk�ejenie r�nych prawd w jedn� fikcj�. Pan nie przekracza, jak m�wi�i-
25
24
Jej siostra, Ewa
(fot. 2 archiwum M. Wa�kowicza)
Wnuczka Wa�kowicza c�rka Marty i Jana Erdman�w, nazwana Ann� Krystyn� na pami�tk� imienia i pseudonimu Krystyny (/ot. 2 archiwum M. Wa�kowicza)
�my, granicy -fikcji definitywnie, trzymaj�c si� ubezpieczenia, kola ratunkowego, kt�rym s� te �nieze�gane" elementy, z kt�rych montuje Pan postaci. Daje to tw�r hybrydalny.
W.: Niech to b�dzie jakie chce, aby by�o dobre. Prawda esencjonalna, mimo �e si� r�ni od prawdy dokumentalnej, nie jest prawd� drugiej sorty.
K.: Jednak Pana obchodzi to, �eby byla metryczka prawdy dokumentalnej.
27
W.: Po prawdzie m�wi�c, to do tej teorii o poszerzeniu reporta�u zmusi�y mi� okoliczno�ci. Moje nie zaaprobowane pisarstwo le�y w du�ej cz�ci na �Pow�zkach", od czasu do czasu wybieram poszczeg�lne cz�ci, jak si� w Ameryce wybiera cz�ci na cmentarzu samochod�w, aby ca�o�� skleci� ponownie. Naturalnie, taki samoch�d, w kt�rym klamka jest z �Forda", drzwi z ,,Chevroleta", kierownica z �Dodge'a", a sprz�g�o z �Cadillaca", jest jakim� dziwowiskiem. Do pewnego te� stopnia s� dziwowiskiem ksi��ki powsta�e z cz�ci powybieranych z tego cmentarzyska maszynopis�w. Poskleja�em w �Zupie na gwo�dziu" felietony i rozprawy, w �Czterech klimatach" eseje i publicystyk�, w �Od Sto�pc�w po Kair" opowiadania i reporta�e. W tym ostatnim wypadku, aby ocali� ksi��k�, napisa�em w�a�nie ten wst�p o poszerzeniu konwencji reporta�u, w kt�rym usi�owa�em ur�wnouprawni� prawd� dokumentaln�. By� mo�e, �e moje wywody by�y podyktowane chciejstwem.
K.: Przejd� teraz do moich najwi�kszych w�tpliwo�ci. Pan dlatego bierze z tych ludzi po kawa�ku, bo �aden z nich nie jest wielkim bohaterem wartym ksi��ki. Mam obaw�, �e w czasie kiedy Pan zlepial, zamiast czeka� na wielkiego bohatera, on Panu uszed� nie zauwa�ony. Pan go straci�. Powiedzmy, zbi� Pan wielu lotnik�w w jednego niezwyk�ego i to uspokoi�o Pana, odwiod�o od szukania Urbanowicza, kt�ry tam gdzie� by�, dla Pana przeznaczony. I on sam musia� napisa� ksi��ki o sobie, kt�re nale�a�yby do Pana.
W.: Urbanowicz przed podj�ciem pisania ksi��ki zaprosi� mnie do siebie na obiad. Uwa-
�am, �e dobrze zrobi�, nie powierzaj�c pisania komu innemu. Je�li to pisze Urbanowicz, to ma ten plus, �e tchnie autentyzmem. W�wczas bardziej szare partie z jego �yciorysu czyta si� z ciekawo�ci�, a gdybym ja toi pisa�, wytch�by �fla-vour". Ale z drugiej strony je�eli jaki� fragment tej lotniczej kariery (np. przedostanie si� do Francji) u innego lotnika by� bardziej barwny, to dlaczeg� czytelnik w moim pisaniu nie ma mie� po��czonych tych dw�ch autentycznych lotnik�w plus trzeci, plus czwarty w osobie jednego fikcyjnego bohatera? Ilu� mia�em ludzi o wspania�ych fragmentach! Czy mia�em ich brakowa� z tej racji, �e ju� inne partie (np. pobyt w obozie jenieckim) by�y mg�awe? C� innego mog�em robi�, jak nie to, �e bra�em ten motyw g��wny?
K.: Wyrzuci� ich i czeka� na tego wielkiego bohatera, kt�rego Pan nie musia�by sztukowa�, jak Pan znalaz� Hubala czy Sucharskiego. Pan pierwszy ich postacie odkry�, s� z jednej bry�y, cho� w toku obr�bki nazbyt przetworzone przez Pana, to s� ogromne postaci, na kt�rych mo�e wesprze� si� historia, i kiedy�, nie daj Bo�e, w jakiej� przysz�ej wojnie b�d� bataliony czy pu�ki ich imienia.
W.: A oddzia�y r�nych Kmicic�w, Jurand�w? Fikcyjnych postaci? Pan si� myli. To s� samob�jcze pomys�y. Co ja bym robi� tak czekaj�c na zjawienie si� tego bohatera? Kaza�by mi Pan milcze�? Nie mog� jecha� tylko na najwy�szym diapazonie. Musz� by� rozg�szczenia � jak w recytacji nu�y trzymanie na forte bez odpr�aj�cego piano. �ycie nie idzie po najwy�szych szczeblach.
29
28
Karta z egzemplarza przedwojennego wydania �Na tropach Sm�tka", ukrywanego w czasie okupacji na strychu w Suchedniowie przez rodzin� K�ko-lewskiego. Wa�kowicz �wieszczy" w 1936 r. przebieg kampanii wrze�niowej
K.: Ale Hubal byl jeden i Pan by� jeden. Jest to ten uk�ad mi�dzy autorem i prawdziwym bohaterem, w kt�rym autor nie ma przewagi nad bohaterem, stara mu si� dor�wna� oddaj�c jego posta� i to jest miar� jego wielko�ci. Wybra� Pan Hubala, mimo �e byli inni wielcy, jak �Ponury", o kt�rych �piewa si� pie�ni, ale Hubal � jako ostatni �o�nierz regularny i pierwszy partyzant II wojny � jest najlepiej wybrany. Reporta� to mitotw�rstwo dwudziestego wieku. Ale mit musi mie� �er, posta�.
W.: Pan dla siebie bierze szczytowych, dziwnych, skrajnych ludzi. Pa�scy hippies, Pa�scy konfidenci Gestapo, Pa�scy biskupi z sekty. W ten spos�b Pan jest dalszy od prawdy, mimo drobiazgowych docieka�, bo odchodzi Pan od �ycia.
K.: Wielu chce odej�� od �ycia wsp�czesnego, jakie jest, ci moi bohaterowie te�. Pa�scy bohaterowie po prostu szli w odwrotnym kierunku: ku �yciu, wyzywaj�c je.
W.: Dla mnie Hubal, Sucharski to tylko �ci�gna, musku�y, �y�y narodu. Ja widz� las tych postaci, las kolumn, pylon�w.
K.: Nazywaj� Pana wieszczem. Jest w tym domieszka �artobliwo�ci, kt�ra, nie wiemy, czy nie zaniknie z czasem.
W.
milczy, �mieje si�
K.: W �Na tropach Sm�tka" przecie� wieszczy Pan � przepowiada Pan w tej ksi��ce wybuch wojny na wrzesie�, Pa�skimi bohaterami jest Koch i rodzina Kalkstein�w, oni jeszcze nie wiedzieli, a Pan przeczu�, jak wa�n� rol� odegraj�. Koch jako najwi�kszy kat Polak�w, a Kalk-
31
stein jako najwi�kszy zdrajca. Potem umieszcza Pan grafik z zegarkami odtwarzaj�cy trzy lata wcze�niej to, co mia�o zdarzy� si� we wrze�niu: przebieg ataku z morza, l�du i powietrza. Wreszcie zwr�cenie si� zdecydowane ku ziemi, kt�ra mia�a by� niebawem odzyskana. I jeszcze jedna rzecz � ocena, wrze�nia napisana natychmiast, wtedy, w miesi�c po kl�sce, wbrew powszechnemu samooskar�eniu, a nawet samoponi�eniu. I jeszcze rzecz osobista. Dozna�em wstrz�su, kiedy przeczyta�em, �e w 1939 roku napisa� Pan o mnie, �e jako jeden z wielu by�em Pana bohaterem. �O Warszawie � z daleko�ci" � �nie wiem czemu, ale ile razy my�l� o Warszawie, straszno mi si� robi nie wtedy, kiedy pomy�l� o zburzonych domach, ale w�wczas, kiedy wspomn� t� pioseneczk� dzieci szcz�liwych"
(kt�re widzia� Wa�kowicz przed wojn� w �azienkach),
kt�re nie wiem, co teraz robi�. To w�a�nie ja bawi�em si� w �azienkach najpierw z matk�, potem z k�as� II i III. Przenikn�� Pan los dzieci, dla kt�rych cz�sto pierwszym umar�ym, jakiego widzia�y, by�a matka zabita przez bomby czy poleg�y ojciec.
W.: B�d� cieszy� si�, kiedy zrobi Pan ze mnie druida. Ale to Pa�ska fantazja. Pisa�em o tym, reszta by�a kwesti� przypadku. Wielu ludzi twierdzi, �e o nich pisz�, ale to wcale nie o nich. a o losie, kt�rego s� cz�stk�.
K.: Jestem czcicielem przypadku, to moje jedyne b�stwo, ale jest antyb�stwo: wola, kt�ra mo�e zmieni� obszar dzia�ania przypadku: ograniczy� lub rozszerzy�. To jest metafizyka przy-
32
padku: intuicja, nagromadzenie do�wiadcze� w pod�wiadomo�ci podsuwa nam: tu co� ma si�, zdarzy�.
W.: Pan ma wnikliwe spostrze�enia. ,
K.: No to chc� Panu co� doda�: oto po wyj�ciu �Na tropach Sm�tka" rodzina potomk�w Kalksteina, mieszkaj�ca w Warszawie przy ul. Kieleckiej, z dum� czyta�a s�owa przez Pana napisane. Dramat ich przodka sprzed 300 lat uznali za swoj� spraw�. Kiedy w 1963 roku pisa�em o historii Ludwika Kalksteina, zastanowi�o mnie, czy fakt, �e przesz�o�� jego rodziny zosta�a wydobyta z niepami�ci i zyska�a s�aw� w spo�ecze�stwie � dzi�ki Panu � nie zawa�y� na wzmocnieniu jego postawy patriotycznej, nie pom�g� mu w awansie w konspiracji, a potem przez dog��bne u�wiadomienie zwi�zk�w z niemiecko�ci�, dwoisto�ci� ich rodu � nie dostarczy� argument�w, aby i�� drog� odwrotn� ni� przodek, na cze�� kt�rego nosi� imi�, �okupi� jego b��d", i sta� si� gestapowcem.
W.: Pan wi�cej wie o dalszym ci�gu historii rodu Kalkstein�w.
K.: Przej��em j� od Pana. �Sm�tka" czyta�em, w czasie okupacji maj�c dwana�cie lat. By� ukrywany na strychu, na dole ukrywali si� ludzie.
W.: Ja za� wygrzeba�em j� od XIX-wiecznego!
historyka Jarochowskiego. !
K.: Jest wi�c Pan wieszczem, kt�ry wr�ci�
z emigracji? -
W.: Wr�ci� Tuwim, Parnicki, S�onimski, Cho-roma�ski, Kuncewiczowa.
K.: Co by�oby, gdyby ongi wr�cili Mickiewicz, S�owacki i Norwid?
W.: Wszyscy oni staraliby si� znale�� sens ist-
3 � Wa�kowicz krzepi 33
Portret wsp�czesny Albrechta v. Kalksteina, kt�ry jest bohaterem �Na tropach Sm�tka", jego potomek za� � ksi��ki K�kolewskiego �Trzy z�ote za s�owo" (jot. z archiwum K. K�kolewskiego)
nienia tego narodu. Gdyby Adam po�y� d�u�ej, my�l� g�o�no, na pewno znalaz�by jak�� wiar� czy po stronie czerwonych, czy u boku Wielopol-skiego � to jest podrz�dne, niewa�ne. Mo�e do�y�by czas�w pozytywizmu? Ale wydaje mi si�, �e przede wszystkim by�by degoute: kr�lestwo, pa�stwo urz�dnicze, nie podoba�oby mu si�. Mo�e i kolej by mu si� nie podoba�a. By�by mo�e przeciw przemys�owi; ale co powiedzia�by na Szko�� G��wn�? To podoba�oby mu si�. W ka�dym razie szuka�by idei nadrz�dnej dla narodu, realniejszej ni� ta, kt�r� g�osi� na emigracji, bo wynika�aby z blisko�ci narodu.
K.: My�l�, �e Mickiewicz mieszka�by w pala-cyku, jak potem Sienkiewicz w Obl�gorku. Dzi� jest ju� nie do pomy�lenia zbi�rka na azyl dla pisarza. Przepraszam, nawet dla Pana. Znam na Kielecczy�nie reszt�wk�, dw�r i park 5 ha w rakach prywatnych...
W.: Niech Pan sobie nie pokpiwa.
K.: Czy ma Pan jak�� miar� warto�ci cz�owieka?
W.: Nie wiem, czy zrozumia�em Pa�skie pytanie.
K.: Chodzi o uniwersaln�, miar�, kt�ra pasowa�aby do polityka, intelektualisty, rolnika, bu-sinessmana.
W.: Jaka jest u Pana ta miara?
K.: Moj� miar� jest stopie� niezale�no�ci, jaki osi�gn�a jednostka.
W.: Id� nawet dalej. Czy ten cz�owiek jest pasjonatem? Czy sta� go na to? Czy jest na tyle jednolity?
K.: Czyli � czy ze wszystkich stron wygl�da jednakowo?
35
W.: Ale Bo�e zachowaj! Pasjonat nie ma by� jednolity w przemy�leniach, jest tylko jednolity w decyzjach. Wolno mu zmienia� pogl�dy. Szczeg�lnie pisarzowi. Ale nie tyle chodzi o kwalifikacje cz�owieka, tylko �e taki pasjonat, jednolity, najbardziej mnie poci�ga. Zreszt� ka�dy kszta�t �ycia kocham. Nie lubi� ludzi, kt�rzy nie lubi� kot�w. Go�dziki czy r�e? Jak mo�na lubi� czy kocha� co� nad co�? Wszystko jest samo w sobie pi�kne. Nawet ropucha ma idealnie funkcjonalny kszta�t. Gdy by�em w Ameryce, parzy�em sobie palce kr�tkimi zapa�kami, w Anglii razi�o mnie cienkie piwo, ale potem zakocha�em si� w pewnych formach tych narod�w. Wsz�dzie trzeba odkrywa� funkcjonalno��, stara� si� akceptowa�.
K.: Bo i tak to, co warto�ciowe, nie dba o nasz� akceptacj�. Nasz brak akceptacji z�era nas samych. Ale czy mo�na nastarczy� wszystkim formom? Ja nie nastarczy�em nawet ukochanym. Nawet to jest dla mnie tajemnicze, niejasne.
W.: Panu si� zdaje, �e Pan wybiera. Nie ma wyboru. Wyb�r to tylko to, �czego d�entelmen nie robi".
K.: Je�li si� chce zbli�y� do czegokolwiek, trzeba to wybra�, a inne odrzuci� � nie przez nietolerancj�, brak akceptacji � ale przez brak czasu.
W.: Poniewa� Pan jest analitykiem, Ja jestem syntetykiem.
K.: Tak, Pan ogarnia przestrzenie, ja dr��� studzienki. Moj� obsesj� jest eksploatowanie tematu cz�owieka do jego mo�liwej granicy, ni-wet poza jego samowiedz�} lub rozszerzenie mu jego samowiedzy po to, by p�j�� z nim samym
w niego g��biej tub zmieni� go 10 trakcie pracy nad nim. Pan, gdy czego� brakuje, przeszczepia to z innego bytu.
W.: Przypomn� m�j pogl�d, kt�ry ju� wielokrotnie wypowiada�em. By�y dwie kultury w Polsce: syntetyczno-szlachecka i analityczno--ch�opska. Ch�op budowa� drog� od wsi i tak dochodzi�, drog� dedukcji, powolnego posuwania si� do �wiata. Szlachcic budowa� pomnik, syntetyzuj�cy. Teraz w Polsce Ludowej dochodzi do po��czenia tych obu dr�g, cho� wiele jest ma�powania szlachetczyzny. Pomnikowania i bankietowania. Szlacheckie widzenie � wierzcho�kami, ch�opskie � dnem.
K.: Przypisa� mnie pan do kultury ch�opskiej.
W.: Pan jest niewierz�cym mistykiem. W nowych warunkach ustrojowych znalaz� si� Pan przez swoj� �obco�� klasow�" w sytuacji dawnego ch�opa, kt�ry dochodzi� do �wiata mozoln� drog� analizy, indukcji.
K.: Rzeczywi�cie, za swoj� wewn�trzn� ojczyzn� uwa�am �wi�tokrzyskie, gdzie by�em na wsi w czasie okupacji. Chcia�bym temat, jak m�wi Konwicki, �bycia sk�d�" od�o�y� na koniec naszej rozmowy, teraz prosi�bym o obja�nienie poj�cia �niewierz�cy mistyk".
W.: Bo racjonalizm hamuje w Panu przyrodzony pop�d do irracjonalizmu.
K.: W m�odo�ci, przy konfesjonale powiedzia�em ksi�dzu: �Jestem niewierz�cy". Ksi�dz pr�bowa� to obr�ci� w �art: �Jeste� le�". �Jestem niewierz�cy" � upiera�em si�. � �Niech ksi�dz mnie nie uczy, wiem, co m�wi�". Czeka�a na mnie na skwerku przed ko�cio�em moja dziewczyna i najbli�szy przyjaciel. Kiedy wyszed�em,
37
przyjaciel spyta� mnie: �Je�li nie wierzysz, to dlaczego m�wisz to ksi�dzu? Zachowujesz si�, jak gdyby� w gruncie rzeczy wierzy�".
W.: Ano widzi Pan, jedziemy na jednym w�zku. Poci�ga mnie nabo�e�stwo majowe jako melodia naszej' kultury; poci�ga mnie otch�a� mistyczna jakich� sekciarzy. Ale u nas obu to nie jest fideizm. Nie ma dowodu na nieistnienie Boga jak i istnienie... Nie zamierzam wi�c ani nikomu odbiera� Boga, ani go narzuca�. Moje przeciwstawienie si� by�o raczej przeciw formie spo�ecznej. Przeprowadzi�em akcj� przeciw kartkom, kt�re trzeba by�o w szkole dostarcza� katechecie. To by�a wielka akcja. Kiedy przyszed� moment na lekcji religii, kiedy katecheta zapyta� o spowied� pierwszego' na li�cie ucznia, pami�tam do dzi�, to by� Adamski, on wsta� i powiedzia�: �To rzecz mojego sumienia". Potem by� na li�cie Bo-��cki, wsta� i powiedzia�: �To rzecz mojego sumienia", tak by�o do �zet". Tylko paru si� wy�ama�o. Zwyci�yli�my. Niedawno Sadkowski zaliczy� mnie do pisarzy katolickich. To nieprawda, ty�em pisarz katolicki, co ewangelicki czy judaj-ski. Ale �al by mi by�o utraty obyczaju religijnego. Tak strasznie �wiat wyp�ukuje si�, wyja�awia. Tak wszyscy staj� si� jednakowi. Niech dalej p�acze obowi�zkowo na weselu panna m�oda. Przecie� na wsi czeka j� ci�kie �ycie, poniewierka w pracy. W obyczajach jest logika, to, co wydaje si� dziwne i ciemne, ma sw�j sens tak zatajony, �e a� mistyczny. Ekscesy, sekty, eks-centryczno��, p�wariactwo Ameryki, tak�e przez Pana natrafione w �W brzuchu potwora", to obrona przed wyja�owieniem, tylko Pan tego nie dopowiedzia�. Widzia�em w Chicago w rze�ni
ociemnia�ego przy ta�mie. Nadje�d�aj�ca rozci�ta tusza tr�ca�a go w lew� r�k�, on praw� wyrywa� nerk� i wrzuca� do miseczki. �lepota nie przeszkadza�a mu. M�g�by og�uchn��, straci� powonienie, smak i chyba tylko by pracowa� lepiej, im bardziej by�by zdegradowany.
K.: Telewizja przenosi do domu to odczlowie-czenie przy ta�mie technokratycznej. Ona nie jest z�odziejem czasu, jak si� m�wi, ale morderc�. Zabija indywidualno�ci ludzkie, odbiera ludziom ich osobowo��, niepowtarzalno��: jednego wieczoru miliony prze�ywaj� identycznie to samo i tak ci�gnie to si� latami.
W.: Nie ogl�dam telewizji nie przez swego rodzaju snobizm, tylko �e to, co bym chcia� ogl�da�, zwykle koliduje z mymi zaj�ciami.
K.: W�tkowi m.y�listwa towarzyszy u Pana i jest z nim, moim zdaniem, zwi�zany w�tek kuchni. S� to dwa etapy: z�owienia i przyrz�dzenia, s� jeszcze jednym niewiadomym samo-okre�leniem pisarskim. Wyst�puj�cy w Pana ksi��kach motyw menu, przepis�w kulinarnych i trunk�w, geografii, socjologii, psychologii kuchni � szczeg�lnie litewskich, jak ko�duny i trisz-dimnis � to odbicie pod�wiadome problem�w Pa�skiej kuchni literackiej, przetwarzanie tej dzikiej, z�owionej zwierzyny w posiekane na drobno i przyprawione specjalnie danie.
W.: Co� w tym jest. Jak tonie � wzmacniacz do ginu, pot�guj�cy smak i dzia�anie, jest taki proszek, kt�ry dodaje smaku ka�dej potrawie, wzmaga jej w�a�ciwy smak. Mam go w szafie kuchennej. Przepraszam, wyjm�. O, nazywa si� Glutamat. �Dodatek uniwersalny do sos�w, zup, mi�sa i ryb." Przetrawienie si� w smak r�nych
38
ingrediencji � to istota przyprawy pisarskiej.
K.: Trzeci etap, po kuchni, to motyw uczt, obiad�w, przyj��, jedzenia, �arcia, ob�arstwa, �pania, wyra�a w nim Pan pragnienie, aby Pana czytano, aby Panu po�erano, po�ykano Pana ksi��ki, to jest zaproszenie do uczty.
W.: Pan jest kontrowersyjnym literaturoznaw-c�. Odpowied� zaczn� od tego: to nas, pisarzy, po�eraj� ksi��ki. Po�eraj� nas czytelnicy. A teraz pytanie. Chyba nie b�dzie Pan ukrywa� w tej ksi��ce, jak pr�buj� to robi� inni, �e �Mistrz pracowa� dla reklamy". Pewien wybitny tw�rca, kt�rego bardzo ceni�, niedawno, podpiwszy na przyj�ciu u mnie, i to mocno, powie-d�ia�: �Panie Melu, przed wojn� to by� Pan prawie hochsztaplerem, geszefciarzem, i co to z Pana wyros�o". A przecie� ja w reklamie uczy�em si� wagi s��w. Pisze Pan w swojej ksi��ce �Trzy z�ote za s�owo" o ascezie s�owa: ja dosta�em, jak przypuszczam, najwy�sze honorarium na �wiecie za dwa s�owa: �Cukier krzepi" � pi�� tysi�cy z�otych przedwojennych, czyli na�wczas pi��set r�wnie� przedwojennych dolar�w za s�owo, tak cenne mog� by� trafne s�owa. Ja nawet, kiedy zaczynali�my prac� z Panem, my�la�em: niech b�dzie z�a ksi��ka, aby by�a. To mi zosta�o z czas�w reklamy. Pan zaczyna� jako reporter kryminalny, a ja jako reklamowiec. Niech�e wolno b�dzie cz�owiekowi wyzwoli� si� tak�e z fa�szywego wstydu i reklamowa� to z siebie, co uwa�a za dobre. Owszem, chc� by� czytany, zabiegam o to, zale�y mi na czytelnikach i nie wstydz� si� tego. Uwa�am za zak�amanych tych, kt�rzy m�wi�: �Mnie nie zale�y na czytelnikach, nie zale�y, �eby o mnie pisano". Zgoda, niech
mnie rozszarpuj�, po�eraj�, ale czytaj�. Obym by� wl ich smaku. Wielu jest zwolennik�w smak�w jednolitych. Ja lubi� jajka, ale z przysma�on� cebulk�, szynk�, pomidorami, na to rzucam jajka, a kiedy si� pokryj� bielmem, posypuj� serem, pieprzem, papryk�. Glutamatem. Jestem i smakosz, i ob�artuch. K.: A wobec tego czyta Pan, co inni pisz�? W.: Tylko profesjonalnie. Od dawna przesta�em czyta� bezinteresownie, dla przyjemno�ci. Mam ju� osiemdziesi�t lat i �adne inwestycje w siebie mi si� nie op�acaj�, nie ucz� si� nowych j�zyk�w, nowych styl�w my�lenia, nowych konwencji literackich. Niech Pan spojrzy za siebie. Tam jest wielka p�ka polskiej literatury faktu. Zamiast czyta� Prousta, Joyce'a, przeczyta�em to, bo jest mi potrzebne w pracy. Wiem, �e tam jest mn�stwo �miecia, ale tak w�a�nie post�pi�em. Odczuwam jednak k�uj�cy �al, �e odejd�, nigdy nie poznawszy tego, co wam m�odym i nowoczesnym daje tyle satysfakcji. Jestem tak szalenie nie oczytany.
K.: Przepraszam, ale nie wierz� Panu. Uwa�am, �e Pan pogardza nowoczesn� literatur�, uwa�a j� Pan za nico��, kt�ra przeminie. Przyznanie si�, do tego, �e Pan nie czyta najmodniejszych i najwa�niejszych dziel XX wieku, daje Panu ukryt� satysfakcj�.
W.: Chyba to zbyt perwersyjny komentarz. Na przyk�ad teraz z du�ym przej�ciem czyta�em Kafk�.
K.: Co Pan woli: �Zamek" czy �Proces''? A Camusa: �D�um�" czy �Upadek"? To jest test. W.: Czyta�em, tylko �Proces" i �D�um�". K.: A woli Pan �Iliad�" czy �Odysej�"?
41
40
W.: �Odysej�".
K.: Podobno s� dwie linie: �Proces" � �D�uma" � �Iliada" i �Zamek" � �Upadek" � �Odyseja", kt�re id� przez Dostojewskiego, Czechowa, To�stoja. Pierwsza to ci, kt�rzy lubi� literatur� wok�l jednostki, drudzy � wyja�niaj�c sprawy spoza niej � id� ku spo�ecze�stwu.
W.: To mo�e ci inni na mnie si� krzywi� z Kijowskim na czele, kt�ry napisa�, �e uwa�a �Monte Cassino" za pr�bk� z�ego smaku literackiego, tani sentymentalizm, rzewny humorek.
K.: Umie Pan to na pami��? Przypuszczam, �e pod�wiadomie Pan laknie nagan, pot�pie�. Pan wie, �e pochwa�y, zachwyt, w czasie gdy pisarz dzia�a, s� mane-tekel-fares, zapowiedzi� milczenia, gdy on umrze. Obaj mamy encyklopedie Orgelbranda z lat siedemdziesi�tych ubieg�ego wieku. Ca�a jest pe�na poet�w epickich �wielkich", genialnych. To kwatera poet�w z Br�dna. Boi si� Pan miejsca w encyklopedii, w akademii, niepokoi Pana uznanie?
W.: Tak. Ka�da pochwa�a jest dla mnie dzwonkiem ostrzegawczym. Odbiera si� pochwa�y, nie widzi si� np. korespondencji, wieczor�w autorskich koleg�w, kt�rzy do�wiadczaj� tego samego. St�d �atwo powzi�� mylne wyobra�enie o sobie. I znowu� zbyt g�o�ne pochwa�y rodz� nies�uszne zawi�ci, kt�rym pisarz jest got�w niepostrze�enie zawierzy�. Dlatego w tym roku nie przyj��em nagrody �Widnokr�g�w", nagrody dorocznej MON-u, nagrody �Ekranu". Wdzi�czny serdecznie by�em Ministrowi Kultury, kt�ry zaproponowa� mi jubileuszowy bankiet, order i nagrod� pieni�n�, ale prosi�em, by tego nie robi�. Eo poza tym bardzo uwa�nie i podejrzliwie przy-
gl�daj� mi si� czytelnicy. Mecenaty si� zmieniaj�. Kolejno byli Ko�ci�, kr�lowie, mecenasi renesansu, plutokraci, w wieku XIX mecenat przej�y rz�dy, w wieku XX przechodzi w r�ce czytelnik�w. Licz�c si� z tym mecenatem nie otrzyma�em �adnej nagrody ani przed wojn�, ani na emigracji, ani w Rzeczypospolitej Ludowej i jako� nie krzywduj� sobie, aczkolwiek m�j me-cenas-czytelnik jest bezsilny, bo nak�ady s� tylko w pewnej mierze zale�ne od poczytno�ci.
K.: Po Rimbaudzie, kt�rego los jest odwr�ceniem w czasie losu Prousta, ale w swej istocie identyczny, i po Kafce z rozkazem palenia r�kopis�w, ka�dy pisarz po dwudziestym roku �ycia pisz�cy zawodowo, w dodatku opromieniony s�aw�, wydaje si� troch� urz�dnikiem. Pan jednak znalaz� wyj�cie: uprawia Pan literatur� -faktu. Tu profesjonalizm jest usprawiedliwiony, poniewa� literatura faktu jest rzemios�em artystycznym.
W.: Chcia�bym na moim grobie zainstalowa� fotokom�rk�; kiedy kto� si� zbli�y, fotokom�rka b�dzie w��cza�a magnetofon i b�dzie rozlega� si� z g��bin m�j g�os: �Czego si� gapisz, id� dalej". Tyle my�l� o nie�miertelno�ci. Nie, jeszcze jedno, jak Pa�ska ksi��ka uka�e si� po mojej �mierci, b�dzie druga kwestia z grobu: �Krzysztof wszystko ze�ga�".
K.: Mistrzu, wr�c� do przerwanego w�tku. M�wili�my o �arciu, jak si� to m�wi w dzisiejszym slangu Warszawy �padlinie", czyli �ciele", czyli mi�sie � pom�wmy o w�dce. Tyle Pan pisze o swoich pija�skich bibkach, ca�ych pijackich podr�ach, a w jednym miejscu sypie si� Pan w �T�dy i ow�dy", �e Pan nie lubi pi�. Tym-
43
czasem mog� �wiadczy� o niew�skim popijaniu, cho�by i teraz.
W.: W�a�ciwie mocnych napoi nie lubi�. Ale lubi� go�ci pod rauszem. Wtedy ludzie s� �atwiejsi do odcyfrowania, alkohol jest papierkiem lakmusowym. Sam lekko nabieram rauszu, do tego stopnia, �e wystarczy mi by� bez picia w towarzystwie podchmielonym, abym sam nie pij�c, czu� si� podchmielony. Inna rzecz, to ci�kie pija�stwa, �e tak powiem, s�u�bowe. Na przyk�ad, kiedy na Kubie wykry�em zamachowca, kt�ry uciek� po rzuceniu bomby na prezydenta Wojciechowskiego, pili�my z nim �eb w �eb w�dk� ry�ow�, potem koniak z trzciny cukrowej. Zostawi�em go pod sto�em, sam dobrn��em do taks�wki, kt�ra odwioz�a mnie na okr�t, gdzie sam wlaz�em po schodni, sam spe�z�em do kabiny, ale potem nie pokazywa�em si� przez dob�. By�em wi�c zapewne nie mniej pijany ni� on, mog�em nie mie� mocniejszej g�owy, ale �wiadomo�� najprz�d, �e musz� zdoby� materia� (wyst�powa�em jako dziennikarz litewski), a potem � �e musz� dobrn�� na okr�t, gdzie ju� zabierano si� do podnoszenia schodni � trzyma�y mnie w gorsecie opanowania.
To samo byto z wywiadowczyni� Gestapo w Prusach Wschodnich, o kt�rej ju� przez d�entel-meneri� nie powiem, w jakim j� stanie zostawi�em. Nie pami�tam, bym co� niepotrzebnego po pijanemu powiedzia�, czego bym �a�owa�, cho� na trze�wo, mea culpa, to mi si� zdarza�o. Bywa�o, �e w tym stanie strzeli�em w pysk, ale wytrze�wiawszy nie �a�owa�em tego.
Tak �e, mi�y Panie Krzysztofie, niech mi Pan tu nie zaiwania od pijak�w. Prosit! A czy Pan
nie raczy wreszcie zauwa�y�, czym do Pana ju� pi�ty raz przepijam?
(M�wi�c to chlusn�� mi w twarz kieliszkiem, do jednej �wierci nape�nionym koniakiem. Cofn��em si� gwa�townie, ale nie poczu�em p�ynu na twarzy. P�yn zawarty w kieliszku by� zasklepiony szklanym drugim denkiem.
i
W.: Widzi Pan, to jest taka atrapa, kt�ra mi pozwala swobodnie symulowa� popijanie.
K.: Bohater jest dla Pana mi�sem, zagrych�?
W.: �ona zarzuca�a mi, �e jak Indianie z bizon�w, wycinam oz�r, najlepszy, a reszt� �cierwa wyrzucam i ono gnije. M�wi�a mi: �Dla ciebie ka�dy cz�owiek jest na raz � jeste� mi�y, czaruj�cy, a potem drugi raz stajesz si� zimny". �Ale ja wszystko ju� z niego wytrz�s�em". Ka�dy cz�owiek jest ciekawy, ale kiedy go si� wyssie, co z nim robi�? Jak szparag trzeba go odrzuci� i bra� nowy. Szanowny Pan zadowolony? Tyle rozmawiamy, �e mo�e by�my sobie wierzyli? Sk�d jest gwarancja mojej szczero�ci? �e nie b�d� si� fatygowa� k�amstwami wobec Pana � bo je�li siebie mo�e szanuj� jako cz�owieka, to mniej jako pisarza. Wydaje mi si�, �e wywo�a�em Pa�skie zaskoczenie?
K.: Tak.
W.: Gdy mi Pan m�wi, �e jestem ceniony jako pisarz, to mnie niepokoi.
K.: W uznaniu spo�ecznym, mo�na chyba tak okre�li�: narodowym dla Pana jest wiele z tego, czego Pan, s�ysz�, pragnie. Powszechny podziw ludzki, wydaje mi si�, powoduje pe�na samorealizacja cz�owieka. Jest wielu ludzi niepospolicie utalentowanych, kt�rzy eksploatuj� sw�j ta-
44
45
Li P
lertt nie do ko�ca, jakby z wahaniem. Ci, kt�rzy doszli do granic swoich mo�liwo�ci, dowiedzieli si� do ko�ca, kim s�, wyzwolili z siebie cala energi�, wszystkie potencjalne mo�liwo�ci, sprzedali wszystko, osi�gaj� znacznie wi�cej. We�my Braque'a i Picassa. Bra�ue wydaje mi si� o wiele bardziej utalentowany, ale Picasso poszedl ze sob� na ca�ego do oporu, ze �redniego zrobi� co� ogromnego, przeszed� przez wszystko. Pan jest w tym podobny. Jest Pan takim starym Panem, cz�owiekiem, kt�ry nie zna chyba rozmy�la� nocnych: �wtedy mog�em zrobi� jeszcze to i to". Pan zrobi� ze sob� wszystko. Nawet napisa� Pan wszystko o sobie nie zostawiaj�c mi literalnie nic.
W.: C� Pan mo�e wiedzie� o moich rozmy�laniach nocnych?
K.: W�a�nie nic nie wiem.
W.: Dobrze sypiam.
K.: Czy mia�. Pan jaki� wczesny znak, o kt�rym m�wi si� w biografiach pisarzy? Czy napisa� Pan wypracowanie, kt�re zwr�ci�o na Pana uwag�?
W.: By�o takie wypracowanie, kiedy mia�em dwana�cie lat, o noweli �Starodawni ziemianie" Gogola. Nauczyciel pochwali� mnie, �e potraktowa�em utw�r artystyczny jako uog�lnienie, jako obraz �ycia szlachty rosyjskiej, i da� pi�tk�. Napisa�em zach�cony drugie wypracowanie i dosta�em dw�j�: �Poszed�e� za daleko" � powiedzia� nauczyciel.
K.: O czym ono by�o?
W.: Nie pami�tam. Pami�tam za to, �e na matur� przynios�em walizeczk� ksi��ek o S�owackim i wnios�em na sal�. Wywi�za�a si� dyskusja mi�dzy nauczycielami, �e przecie� to nie dozwo-
lone, ale w ko�cu pozwolono mi korzysta� z tych materia��w i dosta�em pi�tk�. A Julek Ejsmond na tym�e egzaminie napisa� ca�y temat � wierszem. I dosta� celuj�cy. Maj� sw�j urok te liberalne czasy. Pa�skie pytanie o ten �wczesny znak" jest bardzo wa�kie. Nieraz zastanawia�em si� czytaj�c najwcze�niejsze dzie�a pisarzy, jak� te� drog� przeszli. Czasem okazuje si�, �e z punktu by�a to eksplozja talentu, od razu osi�gni�ta meta, kt�rej ju� nie prze�cign�li. Czy po szerokim echu, jakiego po�miertnie doczeka�a si� dzi�ki Mochnackiemu �Maria" Malczewskiego, ktokolwiek pozna� pozosta�e po nim poezje? Czasem mnie niepokoj� nader liczne opinie, �e najlepszym moim utworem s� moje najwcze�niejsze �Szczeni�ce lata". Pocieszam si� jednak �si par-va magnis componere licet", �e Mniszk�wna napisa�a �Tr�dowat�" maj�c lat dziewi�tna�cie, �e ta powie�� pozosta�a jej najwi�kszym sukcesem. �Ordynat Michorowski" by� ju� tylko pok�osiem, a o osiemnastu jej dalszych powie�ciach, kt�re napisa�a w ci�gu 65-letniego �ywota, nikt nie wie. Ale, m�j Bo�e, mia� to by�