15004

Szczegóły
Tytuł 15004
Rozszerzenie: PDF
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres [email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.

15004 PDF - Pobierz:

Pobierz PDF

 

Zobacz podgląd pliku o nazwie 15004 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.

15004 - podejrzyj 20 pierwszych stron:

CATHERINE COULTER MŁODA PANI SHERBROOKE ROZDZIAŁ 1 Northcliffe Hall, niedaleko New Romney w Anglii Maj 1803r. - Widziałam ją dziś w nocy! Ducha Dziewicy! - Sinjun, naprawdę? Przysięgniesz, że widziałaś ducha? Po dwóch pełnych grozy westchnięciach nastąpiły nerwowe okrzyki przestrachu i zarazem podniecenia. - Tak, to na pewno była ona. - Powiedziała ci, że jest dziewicą? Mówiła coś? Nie bałaś się? Była cała biała? Jęczała? Wyglądała bardziej jak żywa czy jak umarła? Głosy coraz bardziej cichły, oddalając się od drzwi, ale wciąż jeszcze słyszał westchnienia i chichoty. Douglas Sherbrooke, hrabia Northcliffe, dokładnie zamknął drzwi i podszedł do biurka. Przeklęty duch! Czy Sherbrooke'owie mają po wieczne czasy znosić te niepraw- dopodobne bajdy o nieszczęsnej młodej lady? Rzucił okiem na starannie ułożone papiery, westchnął, usiadł i popatrzył przed siebie. Zmarszczył brwi. Ostatnimi czasy często marszczył brwi. Nie dawali mu spokoju, ani na dzień, ani na godzinę. Każdego dnia znosił istne gradobicie grzecznych, ale upartych wariacji na wciąż ten sam, nudny temat. Musi wziąć sobie żonę i spłodzić hrabiowskiego dziedzica. Jest coraz starszy, jego męskość słabnie z minuty na minutę, a on tymczasem trwoni bezcenne nasienie, z którego mają się przecież zrodzić przyszli Sherbrooke'owie. Winien w prawowitym związku obdarzać nim swą żonę, a nie rozrzucać po śmietnikach świata, przed czym przestrzega Biblia. Na świętego Michała skończy trzydzieści lat, przypominali wujowie i ciotki, kuzyni i podstarzali domownicy, którzy znali go od chwili, gdy drąc się wniebogłosy wyszedł z łona matki. Przyjaciele-prześmiewcy, kiedy już raz uczepili się tego tematu, nie przestawali wygła- szać swoich impertynencji. Marszczył wtedy brwi, tak jak teraz, i mówił, że skończy trzydzieści lat na przyszłego, nie na tego świętego Michała. W tym roku będzie miał dopiero dwudzieste dziewiąte urodziny, a teraz ma dwadzieścia osiem lat. Na litość boską, przecież dopiero maj, do września daleko. Właściwie to niedawno zaczął dwudziesty ósmy rok, przyzwyczaja się do tego, że już nie ma lat dwudziestu siedmiu. Cóż to znowu za „poważny wiek”! Hrabia spojrzał na stojący na kominku pozłacany zegar z brązu. Gdzie się podziewa Ryder? Niech go szlag, przecież braciszek wie, że spotykają się w pierwszy wtorek każdego kwartału w tym właśnie pokoju w Northcliffe Hall, dokładnie o trzeciej. Fakt, że hrabia zapoczątkował te kwartalne spotkania dopiero po wystąpieniu z armii przed dziewięcioma miesiącami, wkrótce po podpisaniu pokoju w Amiens, nie usprawiedliwiał spóźnienia Rydera na trzecie z kolei spotkanie. Należała mu się nagana, niezależnie od tego, że Leslie Danvers, służący Douglasa, młodzian pilny, acz o irytującej pamięci, przypominał swemu panu o spotkaniu zaledwie godzinę wcześniej. Hrabia zapomniał o gniewie na widok wpadającego do pokoju Rydera, przewianego wiatrem, pachnącego skórą, koniem i morzem, pełnego życia młodzieńca szczerzącego białe zęby. Prawie się nie spóźnił, było dopiero pięć po trzeciej. Ryder również zbliżał się do „poważnego wieku” - miał już prawie dwadzieścia sześć lat. Powinni się trzymać razem. - Boże, Douglas, co za piękny dzień! Jeździłem z Dorothy po klifach, co za uczucie! Mówię ci! - Ryder usiadł, skrzyżował obleczone w skórę nogi i błysnął białymi zębami w uśmiechu. Douglas huśtał nogą. - Udało ci się utrzymać na koniu? Ryder uśmiechnął się jeszcze szerzej, ale w jego oczach czaiło się coś niewyraźnego. Miał wygląd człowieka nasyconego, wygląd, do jakiego hrabia zaczynał się powoli przyzwyczajać i dlatego westchnął. - No cóż - po chwili ciszy odezwał się Ryder - jeżeli upierasz się na te kwartalne spotkania, muszę się do nich przygotowywać. - Ale Dorothy Blalock? - To cieplutka, słodko pachnąca wdówka, braciszku. W dodatku wie, jak zadowolić mężczyznę, dobrze wie. I nie wpadnie. Moja Dorotka jest na to za sprytna. - Przyznaję, dobrze siedzi na koniu - stwierdził Douglas. - Och, jest jeszcze kilka rzeczy, na których dobrze siedzi. Douglas z całej siły powstrzymywał się od uśmiechu. Był przecież hrabią, głową potężnego rodu Sherbrooke'ow. Nawet teraz, pomimo całego sprytu Dorothy, mógł gdzieś rosnąć kolejny Sherbrooke. - Przejdźmy do następnych punktów - powiedział, ale Ryder nie dał się zwieść. Zauważył grymas brata i roześmiał się. - Przejdźmy. - Wstał i nalał sobie brandy. Podniósł karafkę w stronę brata. - Nie, dziękuję.- Douglas wpatrywał w leżącą przed nim kartkę. - Jeśli chodzi o stan na ten kwartał, masz czterech zdrowych synów i cztery zdrowe córki. W zimie zmarł biedny Danielek. Noga Amy chyba nie ucierpiała po upadku. Czy to wszystko? - W sierpniu urodzi mi się kolejne dziecko. Matka jest zdrowa i silna. Douglas westchnął. - Doskonale, jak się nazywa? - Zapisał i podniósł głowę. - Teraz już wszystko? Ryder spochmurniał i dopił resztę brandy. - Nie, w zeszłym tygodniu Benny zmarł na zimnicę. - Nic nie mówiłeś. Ryder wzruszył ramionami. - Nie miał jeszcze roku, ale był taki mądry. Wiedziałem, że jesteś zajęty. Wybrałeś się w podróż do Londynu, do Ministerstwa Wojny. Pogrzeb był cichy, tak życzyła sobie jego matka. - To przykre - powtórzył Douglas i zmarszczył brwi. Ryder nie lubił, kiedy brat marszczył brwi. - Ale jeżeli dziecko ma się urodzić w sierpniu, dlaczego mi nie powiedziałeś ostatnim razem? Odpowiedź była prosta. - Jego matka mi nie powiedziała. Bała się, że nie zechcę już z nią spać. - Przerwał i przez wykuszowe okno patrzył na wschodni trawnik. - Głupia dziewka. Nie domyśliłbym się, chociaż powinienem był się domyślać. Jest już bardzo gruba, może nawet będzie miała bliźniaki. - Odwrócił się od okna i pociągnął z butelki. - Zapomniałem o Nancy. Douglas odłożył kartkę. - Jakiej Nancy? - Nancy Arbuckle, córce sukiennika z Rye. Spodziewa się chyba w listopadzie. Bardzo płakała, ale powiedziałem jej, że nie musi się martwić. Sherbrooke'owie zawsze dbają o swoje potomstwo. Może nawet wyjdzie za kapitana statku. Nie przeszkadza mu, że jest w ciąży z innym. - No proszę - Douglas wziął nową kartkę i uniósł głowę - utrzymujesz siedmioro dzieci i ich matki i zapłodniłeś kolejne dwie kobiety, które mają urodzić jeszcze w tym roku. - Chyba to tak będzie. Z tym że mogą być bliźniaki, a Nancy może wyjdzie za kapitana. - Nie potrafisz utrzymać ptaszka w spodniach? - Nie bardziej niż ty. - Doskonale, ale wychodź z kobiety, zanim wstrzykniesz jej nasienie. O dziwo Ryder się spłonił. - Nie panuję nad sobą. To żadne usprawiedliwienie, ale jak raz już tam wejdę, to nie mogę wyjść. - Patrzył na brata spode łba. - Nie jestem taką cholerną oziębłą rybą jak ty. Ty wyszedłbyś nawet z anioła. Zawsze tak trzeźwo myślisz, nic cię nie wytrąca z równowagi? Nie chcesz czasami po prostu walić i nie myśleć o konsekwencjach? - Nie. Ryder westchnął. - No cóż, ja nie jestem aż tak zdyscyplinowany. Nadal masz tylko dwójkę? - Nie. Mały zmarł, kiedy byłem w Londynie. Została tylko Cynthia, słodka mała, ma już cztery latka. - Przykro mi. - To była tylko kwestia czasu. Lekarze wciąż to powtarzali. Pojechałem do Londynu nie tylko po to, żeby spotkać się z lordem Averym w Ministerstwie Wojny, ale żeby zobaczyć się z Elizabeth. Pisała o dziecku. Miał zbyt małe płuca. - Douglas wydarł czystą kartkę papieru i poprawiał liczby. - Drogo nas kosztuje twoja żądza - powiedział - bardzo drogo. - Dajże spokój. Jesteś pioruńsko bogaty, ja też. Nasz stryjeczny dziad Brandon byłby zadowolony, że to, co po nim dostałem, spożytkowuję w tak zacny sposób. Miał osiemdziesiątkę i jeszcze mu się chciało, przynajmniej tak mi mówił. Wychwalał się pod niebiosa. - Ciągle powtarzasz, że odpowiadamy za swoje bękarty, i zgadzam się z tobą. Zgadzam się także, żeby wszystkie spisywać, dzięki czemu o żadnym nie zapomnimy. Byłby z ciebie świetny generał! Szkoda, że musiałeś sprzedać patent w randze majora. Ryder śmiał się po cichu, kiedy drzwi pokoju otworzyły się. Podniósł głowę i zobaczył nieśmiało wchodzącego najmłodszego z braci. - A niech mnie, jeśli to nie Tysen! Wejdź braciszku, prawie kończymy spotkanie. Douglas już powiedział, że ptaszek wierci mi dziury w kieszeni. Właśnie kończy obliczenia, ale niewielkie to liczby, zwłaszcza jak człowiek weźmie sobie do serca, że ma iść i rozmnażać się. - Jakie spotkanie? - zapytał Tysen Sherbrooke, wchodząc do pokoju. - Jakie obliczenia? Co znowu za ptaszek? Ryder rzucił okiem na Douglasa, a ten wzruszył tylko ramionami i usiadł z rękami skrzyżowanymi na piersiach. Ktoś, kto nie znał go tak dobrze jak brat, mógłby pomyśleć, że jest zdenerwowany, a nie rozbawiony. - Bracie - zwrócił się do niego - Tysen chce zostać pastorem. Musi rozumieć męskie słabości, czyli nie owijając w bawełnę, żądzę. Tysenie, to nasze kwartalne spotkanie mające na celu ustalenie dokładnej liczby bękartów Sherbrooke'ow. Tysen gapił się na nich przez chwilę, po czym zwrócił błędny wzrok na Douglasa. - Waszych czego? - Słyszałeś - powiedział Ryder. - Masz już prawie dwadzieścia jeden lat. Czas, żebyś zaczął przychodzić na nasze spotkania. Co o tym sądzisz, Douglasie? Nie chcemy przecież mieć gdzieś nieznanych bękartów, czyż nie? Pomyśl o naszej reputacji. I jak chłopcze, zapłodniłeś którąś z miejscowych? Tysen wyglądał jak tknięty apopleksją. - Oczywiście że nie! Nie mógłbym zrobić czegoś tak niecnego! Będę pastorem, Bożym człowiekiem, pasterzem wiodącym bogobojną trzódkę i... Ryder wywrócił oczami. - Przestań, proszę! Aż się wierzyć nie chce, że Sherbrooke może coś takiego mówić i jeszcze w to wierzyć. Rzygać się chce. Co za szkoda, że jesteś taki, na jakiego wyglądasz, ale nie wolno tracić nadziei, zwłaszcza jak się jest optymistą. - Czy wszyscy optymiści są tacy pożądliwi? - krzyknął na cały pokój Douglas. Ryder roześmiał się, a Tysen stał oniemiały. Wiedział, że jego bracia to ludzie światowi, że robią rzeczy, o jakich on boi się nawet myśleć, ale cóż to za żarty? Spotkanie w celu policzenia bękartów? Z kroplami potu na czole zaczął się wycofywać w stronę drzwi. - Uśmiechnij się chociaż - powiedział Douglas. - Pastor też może mieć poczucie humoru. - Och tak - wykrztusił Tysen - mogę się uśmiechnąć... oczywiście... ale... - Dokończże - ton Rydera zdradzał lekceważenie. - Nie dokończyłeś żadnego zdania. Powtarzasz się. - No cóż, człowiek Boży może kochać na różne sposoby. Ja też mogę kochać damę, i w rzeczy samej kocham. - Jezu! - Ryder odwrócił się rozbawiony. - Napijesz się brandy Douglas? - Niedobrze mi się robi - odpowiedział Douglas - i pewnie nie utrzymałbym tej brandy, więc nie. - Zrobiło mu się trochę żal Tysena, stojącego tak z płonącymi czerwienią policzkami. - Co to za dzierlatka? Wybranka przyszłego pastora to na pewno nie żadna aktoreczka ani panna sklepowa? - Nie - mówił Tysen w zachwycie zgoła nie pastorskim. - Nazywa się Melinda Beatrice Hardesty i jest córką Sir Thomasa Hardesty. Ryder zaklął. - Znam tę dziewuchę. Jest głupia, wdzięczy się, zachowuje jakby była Bóg wie kim i nie ma piersi. Ma za to wodniste oczy, kościste łokcie i dwa imiona. To już przekracza ludzkie pojęcie, dwa imiona! I jej rodzice używają obydwu! - Będzie doskonałą żoną człowieka Bożego! - Tysen byłby dalej bronił swej bogini, ale przerwał widząc, że Douglas podnosi się z fotela. Impertynencje Rydera poszły w niepamięć wobec wyrazu twarzy najstarszego z braci, niepokojąco podobnego do wyrazu twarzy ich nieżyjącego ojca. Tysen zaczął się wycofywać, powolutku, powolutku, aż poczuł za plecami zamknięte drzwi. Douglas starał się mówić bardzo łagodnie. - Powiadasz, że w wieku dwudziestu lat zdecydowałeś, że kochasz dziewczynę równą ci urodzeniem i majątkiem? Mówimy o rodzinie Hardesty z Blaston, tak? - Tak - odpowiedział Tysen - Mam prawie dwadzieścia jeden. - Młody głupek. - Ryder beznamiętnie strzepnął kurz z rękawa. - Za miesiąc mu przejdzie. Pamiętasz, Douglas, jak wydawało ci się, że chcesz córkę tego diuka? Kiedy to mogło być? Jakieś trzy lata temu kochałeś się w niej po uszy. Byłeś w domu, bo ranili cię w ramię. Jak miała na imię? Melisanda? Tak... Douglas machnął ręką, żeby go uciszyć. - Rozmawiałeś z Sir Thomasem? - zwrócił się do najmłodszego brata. - Oczywiście że nie - odpowiedział Tysen. - Ty jesteś głową rodziny. - Pamiętaj o tym. Obiecaj mi, że nie będziesz się oświadczał tylko dlatego, że się do ciebie uśmiecha czy pokazuje kawałek nogi. Dziewczęta rodzą się i od razu wiedzą, jak usidlić niczego nieświadomych mężczyzn, dlatego musisz uważać. Zgoda? Tysen pokiwał głową. - Ale nie Melinda Beatrice - dodał szybko. - Ona jest miła i szczera, ma w sobie słodycz i dobroć, będzie pasterką mojej trzódki, towarzyszką życia. Ona nigdy... - Przerwał widząc, że bracia za chwilę wybuchną niepohamowanym śmiechem. Zacisnął usta, zmarszczył brwi i stał sztywno jak kołek - Właściwie nie po to tu przyszedłem. Są tu ciocia Mildred i wuj Albert i pragną z tobą mówić. - A! Kazanie. Pewnie przekupiłeś służącą, żeby pójść mnie szukać i uciec przed ich sokolim wzrokiem? - Tak - Tysen czekał, aż Douglas przestanie się zżymać. - Tak, masz rację co do ich wizyty - zaczął z namaszczeniem. - Słyszałem, jak mówili o najstarszej córce markizy Dacre, Juliette, diamencie pierwszej próby, jak się wyraziła ciocia Mildred, akurat dla ciebie. Douglas milczał jak grób. - Daj ci Boże sto lat życia! - krzyknął Ryder. - Szanuję cię i niebu jestem wdzięczny, że to ty jesteś czwartym hrabią Northcliffe, szóstym wicehrabią Hammersmith, dziewiątym baronem Sanderleigh i celem ich wszystkich ataków! - Ja także cię szanuję, Douglasie - dodał Tysen. - Jesteś doskonałym hrabią, wicehrabią i baronem. Wuj Albert i ciocia Mildred z pewnością mają takie samo zdanie. Cała rodzina czeka, aż się ożenisz i... - Boże, ty też! Nie ma dla mnie nadziei. - Douglas podniósł się z krzesła. - Tysenie, twa wdzięczność mnie ocali. Módl się za mnie, braciszku. Ryder, spotkanie zostało odroczone. Będę chyba musiał zamienić słówko z Tinkerem, żeby dobrze zaszył ci rozporek. - Biedny Tinker będzie przerażony. - Cóż, wolę nie prosić o to żadnej ze służących, mijałoby się to z celem. Założę się, że gdyby to była któraś z młodszych, złamałbyś naszą umowę. - Biedny Douglas - powiedział za nim Ryder. - O jakiej umowie on mówił? - zainteresował się Tysen. - Przyrzekliśmy sobie kiedyś, że nie dotkniemy żadnej z naszych służących. Jak się już odkochasz i zaczniesz znowu myśleć, przyrzekniesz to samo. Tysen postanowił nie sprzeczać się z bratem. Był ponad to - on, przyszły pastor, którego myśli i czyny z ducha są, a nie z ciała. Zresztą, o ile pamiętał, nigdy nie udało mu się wygrać z braćmi, dlatego powiedział tylko: - Ta dziewczyna jest pewnie niebrzydka. - Wszystkie są śliczne ze spódnicą na głowie - powiedział na odchodnym Ryder. Na hiszpańskim stole z ciemnego mahoniu leżała Sinjun. Skrzyżowała ramiona i obojętnie pogwizdywała z cicha. Przestała, kiedy zobaczyła, że Ryder ją widzi, i spytała głosem pozbawionym emocji: - I jak się udało spotkanie? - Trzymaj język za zębami, mała. - To prawda, jestem młoda, ale nie głupia. - Dosyć. - Jak się mają twoje ukochane maleństwa? - Bardzo dobrze, dziękuję. - Milczę jak grób. - Uśmiechnęła się, pocałowała go i pobiegła w stronę kuchni, gwiżdżąc jak chłopak. ROZDZIAŁ 2 Hrabia tym razem nie bez powodu marszczył brwi. Denerwował się, bo wewnętrzne przeczucie mówiło mu, że coś się wydarzy, coś, co mu się spodoba. Nienawidził takich odczuć, sprawiały, że czuł się bezbronny. Nie mógł ich jednak ignorować. Rząd był w rozsypce, a przeklęty głupiec Addington ze strachu trząsł się jak galareta - pewnie stąd to drapanie w trzewiach, nic innego jak obawa przed Napoleonem. Bał się inwazji jak wszyscy Anglicy z południowego wybrzeża, chociaż wiedział, że jest mało prawdopodobna - Anglia panowała nad Kanałem. Jednak tylko głupiec nie doceniałby geniuszu militarnego Napoleona i jego żelaznej woli zniszczenia wszystkiego, co angielskie. Zeskoczył z grzbietu Gartha, swego ogiera, i poszedł w stronę klifu. Spienione, białe fale z łoskotem rozbijały się o skały. Wciągnął do płuc słone powietrze, poczuł na twarzy wilgotne, siekące kropelki. Ostre podmuchy wiatru targały mu włosy, sprawiały, że do oczu napływały łzy. Dzień był szary i pochmurny. Nawet wytężając wzrok nie mógł dostrzec Francji. Przy dobrej pogodzie widział stąd Boulogne i niewyraźną linię wybrzeża w okolicach Calais. Zmrużył oczy i wpatrywał się w szarość. Chmury przepływały jedna za drugą, ale nie przerzedzały się, było ich coraz więcej. Nie odwrócił się, kiedy usłyszał, że ktoś nadjeżdża i zatrzymuje konia tuż przy nim. - Wiedziałam, że tu jesteś. To twoja świątynia dumania. Odwrócił się i uśmiechnął do młodszej siostry siedzącej okrakiem na Fanny, swojej klaczce. - Chyba będę musiał porzucić utarte ścieżki. Nie widziałem cię na śniadaniu ani na obiedzie. Kara za jakieś przewinienie? - Och nie, straciłam poczucie czasu. Czytałam. - Urwała, lekko ześliznęła się z siodła i podeszła do niego - wysoka, szczupła dziewczyna o długich nogach i nieokiełznanych blond włosach, otaczających jej głowę gęstwiną loków. Rano włosy te z pewnością przytrzymywała wstążka, ale teraz dawno nie było już po niej śladu. Miała mocno niebieskie oczy, tak przejrzyste jak dzień był szary, oczy, z których wyzierało poczucie humoru i żywa inteligencja. Wszyscy Skerbrooke'owie mieli takie oczy i gęste, jasne włosy, chociaż włosy Sinjun były jeszcze jaśniejsze i rozświetlone słońcem. Wszyscy poza nim. Kiedy był dzieckiem, niania staruszka oświadczyła mu radośnie, że ma oczy ciemne jak grzech. Smagły, ogorzały - przypominał pogańskiego Celta, z włosami czarnymi niczym wódz zastępów piekieł. Był jeszcze mały, kiedy podsłuchał, jak ojciec oskarżał matkę o to, że przyprawiła mu rogi. Syn nie przypominał żadnego znanego Sherbrooke'a. Przypominał sobie, że matka gęsto się tłumaczyła ze swojej - jak się wyraziła - pomyłki przy wydawaniu na świat dziedzica. Ryder lubił powtarzać, że to przez ten całkiem nie-Sherbrooke'owy wygląd wszyscy okazywali mu posłuszeństwo, taki był groźny i wymagający. Ale kiedy patrzył na siostrę, wcale nie był groźny i wymagający. Tak jak on, miała na sobie spodnie z koźlęcej skóry, luźną białą koszulę i jasnobrązową kamizelkę. Wiedział, że gdyby matka zobaczyła ją w takim stroju, rozwrzeszczałaby się jak na widok zjawy. Matka zawsze z jakiegoś powodu krzyczała. - Co czytałaś? - Nieważne. Znowu się martwisz, prawda? - Ktoś musi bo nasz rząd nie bardzo się przejmuje obroną. Napoleon ma najlepiej wyszkolonych i zaprawionych w boju żołnierzy w całej Europie, a oni bardzo chcą nas pobić. - To prawda, że Fox wróci i przegoni Addingtona? - Podobno jest chory, a nie przyszedł jeszcze odpowiedni moment na wyrugowanie Addingtona. To liberał i człowiek nierozważny, tak samo jak Addington, ale przynajmniej jest przywódcą i nie jest taki niezdecydowany. Wiesz na ten temat chyba tyle co ja. - Przyzwyczaił się już do nad wiek rozwiniętej siostry może to niezbyt fortunne określenie - raczej do jej erudycji, obeznania ze sprawami i tematami, które powinny ją interesować dopiero za wiele, wiele lat, zagadnieniami, które u większości dam i dżentelmenów wywoływały tylko znudzone ziewnięcia. Rozumiała go lepiej niż bracia i matka, lepiej niż całe konstelacje kuzynów Sherbrooke'ow. Bardzo ją kochał. - Mylisz się - powiedziała. - Z pewnością wiele widziałeś podczas podróży do Londynu w zeszłym tygodniu i rozmawiałeś z nimi wszystkimi. Nie powiedziałeś mi jeszcze, jakie nastroje panują w Ministerstwie Wojny. Wiem, że kazałeś rozdać broń wszystkim mężczyznom na naszych farmach i niektórym z wiosek i nie przestajesz z nimi ćwiczyć. - Zachichotała jak mała dziewczynka, którą w gruncie rzeczy była. - To było takie śmieszne, jak pan Dalton udawał, że bije żabojadów tym powykrzywianym patykiem! - Najlepiej mu idzie krycie się i wycofywanie. Powinienem raczej przeszkolić jego żonę. Takiego żołnierza Francuzi baliby się jak ognia. Oczy Sinjun pociemniały, kiedy wypaliła niespodziewanie: - Wczoraj wieczorem widziałam Dziewicę. - Podsłuchałem, jak opowiadałaś o tym swoim przyjaciółkom. Publika bardzo przejęta, ale naiwna do bólu. Moja droga, to nonsens i dobrze o tym wiesz. Pewnie najadłaś się rzepy na kolację i miałaś przywidzenia. - Czytałam w bibliotece. - Tak? Proszę cię żebyś nie mówiła matce, jeżeli przypadkiem były to moje greckie sztuki. Jej reakcja mogłaby być gwałtowna. Uśmiechnęła się. - Twoje greckie sztuki przeczytałam dwa lata temu. Uderzył się dłonią w czoło. - Powinienem był wiedzieć. - Najbardziej interesująca wydała mi się Lizystrata, chociaż nie rozumiem, dlaczego żony spodziewały się, że ich mężowie przestaną walczyć tylko dlatego, że im za groziły, że... - Wiem, co zrobiły - przerwał jej, ubawiony i przerażony zarazem. Zmierzył ją wzrokiem, zastanawiając się, czy nie powinien udzielić jej braterskiego napomnienia lub choćby zaprotestować przeciwko niestosownym lekturom. Zanim jednak zdołał cokolwiek wymyślić, Sinjun zaczęła z namysłem: - Kiedy szłam na górę około północy, zobaczyłam światło pod drzwiami komnaty hrabiny, obok twojej. Otworzyłam drzwi najciszej jak umiałam i zobaczyłam ją. Stała obok łoża, cała w bieli, tak jak ją opisują. Była bardzo piękna, z prostymi włosami do pasa, tak jasnymi, że prawie białymi. Odwróciła się, spojrzała na mnie i znikła. Przysięgłabym, że chciała coś przedtem powiedzieć. - Wszystko przez rzepę - stwierdził Douglas. - Zapomniałaś, że ją jadłaś. Nie wierzę w ducha, żaden inteligentny człowiek nie wierzy. - Nie widziałeś jej, dlatego tak mówisz. I nie ufasz kobiecie, która mówi ci szczerą prawdę. Wolisz wszystko złożyć na rzepę. - Rzepa, Sinjun, rzepa. - Doskonale, ale ja ją widziałam. - Dlaczego widują ją tylko kobiety? Sinjun wzruszyła ramionami. - Nie wiem, czy pokazywała się tylko kobietom. Wszyscy hrabiowie, którzy o niej w przeszłości pisali, tak twierdzili, ale kto wie? Z doświad- czenia wiem, że panowie nie są skłonni do przyznania, że istnieją rzeczy niewytłumaczalne. Nie chcą ryzykować, że zostaną uznani za głupców. - Wiesz z doświadczenia, tak? - podjął Douglas sardonicznym tonem. - Więc utrzymujesz, że Dziewica stała przy łożu, opłakując swoją nietkniętą dziewiczość i wiedząc, że jej małżonek nigdy nie przyjdzie? A ona nigdy nie stanie się żoną i matką? - Może. - Bardziej prawdopodobne jest to, że w ciągu roku ponownie wyszła za mąż, urodziła szesnaścioro dzieci jak każda dobra szesnastowieczna kobieta, a potem zmarła jako siwa i bezzębna staruszka. - Nie jesteś romantyczny. - Sinjun odwróciła się, patrząc za jastrzębiem bujającym w obłokach na szerokich skrzydłach. Uśmiechnęła się do brata oszałamiającym uśmiechem, który go zadziwiał. Była małą dziewczynką, zaledwie piętnastolatką, ale ten cudowny, naturalny uśmiech zapowiadał kobietę, jaką miała się stać. Zdał sobie sprawę, że go przeraża. - Widziałam ją i inni też ją widzieli. Wiesz, że istniała kiedyś młoda dama. której mąż trzy godziny po ślubie został zamordowany, a ona zabiła się. kiedy się o tym dowiedziała. Miała zaledwie osiemnaście lat i nie potrafiła wyobrazić sobie życia bez niego, tak bardzo go kochała. Tę tragedię spisał ze szczegółami Audley Sherbrooke, pierwszy hrabia Northcliffe. Nawet ojciec raz o tym napisał. - Wiem, ale możesz być pewna, że ja o tym nie napiszę. To wszystko sprawa histeryzujących kobiet. Wieczne męki Dziewicy skończą się wraz ze mną. Nasi przodkowie z całą pewnością spisywali swoje historie podczas długich zim, żeby rozerwać czymś siebie i domowników. Sinjun tylko potrząsnęła głową i dotknęła rękawa jego płaszcza: - Nie ma sensu się z tobą sprzeczać. Mówiłam ci już? Dwie moje przyjaciółki, Eleonora i Lucy Wiggins, kochają się w tobie. Szepczą, chichoczą i mówią, że jakbyś tylko się do nich uśmiechnął, zemdlałyby.- Po tym dziewczęcym wyznaniu dorzuciła: - Jesteś urodzonym przywódcą, zarówno tu, jak i w wojsku. A ja naprawdę widziałam Dziewicę. - Mam nadzieję, że co do mnie masz rację. A jeśli chodzi o ciebie, za dużo rzepy i sprośnych greckich sztuk. A Eleonora i Lucy za kilka lat będą wzdychały i mdlały za Ryderem. - Musisz - uniosła brwi - zmusić Rydera, żeby ich nie próbował uwieść. Są takie głupie. Umilkła, bo widziała, że myśli Douglasa są zajęte czymś innym. Myślał o tym, że będzie bronił swego dziedzictwa jak jego przodek, baron Sanderleigh, który ocalił Northcliffe (przed purytańskimi armiami Cromwella i zdołał go przekonać o poparciu rodu, a potem przekonał o tym samym króla Karola II. Kolejne pokolenia Sherbrooke'ow doprowadziły do perfekcji misterną sztukę przebiegłości, dzięki której oni sami i ich ziemie wychodziły nietknięte z dziejowych nawałnic. Dawali królom i ministrom kochanki suto obdarzone urodą i mądrością, przodowali w dyplomacji i służyli w armii. Powiadano, że królowa Anna kochała się w generale z rodu Sherbrooke'ow. Jakkolwiek było, obrastali w bogactwa, a Northcliffe pozostawało bezpieczne. Potrząsnął głową i odsunął się od krawędzi klifu. Po deszczach ziemia mogła się osunąć. Ostrzegł Sinjun i znowu pogrążył się w rozmyślaniach. - Nie dadzą ci spokoju. - Wiem - powiedział, nie próbując udawać ignorancji. - Mają rację, do diabła, a ja byłem upartym głupcem Muszę się ożenić i zapłodnić żonę. W wojsku widziałem, jak kruche jest ludzkie życie. Bardziej niż skrzydła motyla. - Tak, i to właśnie twoje dziecko musi być przyszłym hrabią Northcliffe. Bardzo kocham Rydera, tak jak i ty, ale on nie chce tytułu. On chce się śmiać i bawić, a nie ślęczeć nad księgami rachunkowymi z komornikiem na karku albo wysłuchiwać narzekań dzierżawców na przeciekające dachy. Nie dba o pompę, zaszczyty i ukłony. Ma niepoważny charakter. - Skrzywiła się i potrząsnęła głową, kopiąc czubkiem buta w skałę. - To znaczy niepoważny, jeśli idzie o te wszystkie hrabiowskie sprawy. W innych sprawach ma bardzo poważny. - Cóż to znaczy? Sinjun uśmiechnęła się tylko i wzruszyła ramionami. Nagle Douglas zrozumiał, że podjął decyzję. Co więcej, wiedział już, kogo poślubi. To Ryder podsunął mu ten pomysł podczas spotkania. Dziewczyna, która wpadła mu w oko trzy lata temu, piękna i pełna wdzięku lady Melisanda, córka księcia Beresfordu. Pragnęła go, płakała, kiedy odjeżdżał i obrzucała go wyzwiskami za to, co uważała za zdradę. Trzy lata temu nie był wolny, był w armii i chciał ocalić Europę i Anglię przed Napoleonem. Teraz chciał ocalić już tylko Northcliffe i ród Sherbrooke'ow. - Ma na imię Melisanda i dwadzieścia jeden lat - powiedział głośno - Jest córką Edouarda Chambersa, diuka Beresfordu. Spotkałem ją, kiedy miała osiemnaście lat, ale wtedy nie miałem zamiaru się żenić. Byłem w domu tylko z powodu tego zranionego ramienia. Może już dawno wyszła za mąż i ma dzieci. Była taka piękna, dziarska i beztroska. Ma stare, dobre nazwisko, które podupadło dopiero za czasów jej dziada. Trzy lata temu nie miała wielkiego posagu, ale nie dbam o to, wezmę ją w jednej koszuli. Jej brat to kanalia, nawet teraz słynie w Londynie z rozrzutności. To drań i utracjusz, przegrywa każdą gwineę, jaka mu wpadnie do ręki. Zanosi się na to, że będzie ostatnim z rodu Chambersów. - To szlachetnie z twojej strony, że nie dbasz o posag. Matka ciągle powtarza, że to jedyna podstawa małżeństwa. Może twoja Melisanda czekała na ciebie. Ja bym czekała. Może nikt się z nią nie ożenił, bo nie miała posagu, choć jest córką diuka i w dodatku tak piękną. A może jest już wdową? Może jej mąż był słaby i zmarł? To rozwiązałoby wszystkie problemy. Douglas uśmiechnął się pod nosem, ale był zadowolony, że może zwierzyć się ze swoich myśli i planów siostrze. Tak, podobała mu się kiedyś Melisanda. Fascynowała go jej beztroska, intrygowały sprytne gierki. Bardzo chciał wziąć ją do łoża, słyszeć jak szepcze mu do ucha, zobaczyć podziw w jej oczach. - Jeżeli Melisanda jest wolna, nie będziesz musiał tracić czasu i szukać w Londynie narzeczonej - dodała cichutko Sinjun. - Masz rację. - Wstał i otrzepał bryczesy. - Zaraz napiszę do jej ojca. Jeżeli Melisanda jest wolna - Boże, to brzmi jakby była klaczą na sprzedaż! - będę mógł natychmiast wyruszyć do Harrogate i wziąć ślub. Myślę, że ją polubisz. - Polubię, jeżeli ty ją lubisz. Co innego matka, ale to nie ma znaczenia. Douglas pokiwał tylko głową. - Masz rację. Wiesz, że tylko ona nigdy mnie nie naciskała, żebym się ożenił i zapewnił dziedzica? - To dlatego, ze nie chce rozstać się z pozycją pani Northclifee. Wdowi domek Sherbrooke'ow jest uroczy, ale ona nie ma ochoty w nim zamieszkać. - Czasami mnie przerażasz, młoda damo. - Musnął jej poplątane przez wiatr włosy i ujął pod brodę. - Porządna z ciebie dziewczyna. Spokojnie przyjęła te ciepłe gesty, a potem powiedziała: - Zastanawiałam się, dlaczego Dziewica pojawiła się akurat teraz. Pewnie wiedziała, że planujesz małżeństwo. Może jej przybycie to znak, może chce ostrzec ciebie albo Melisandę przed jakimś niebezpieczeństwem? - Bzdura - stwierdził hrabia. - Ale i tak dobra z ciebie dziewczyna, choć czasem masz za dużo wyobraźni. - Więcej jest rzeczy na ziemi i w niebie - Horacy - niż się śniło waszym filozofom. - Pozwól, że ci odpowiem: „Spoczywaj w pokoju, duchu udręczony.” - Czasami trudno z tobą wytrzymać. - Jesteś zła, bo cię przeszekspirowałem? W przypływie dobrego humoru kuksnęła go w ramię. - Jesteś bardzo przyziemny. Ale może to się zmieni po ślubie. Douglas pomyślał o wszechogarniającej namiętności, jakiej miał zamiar się oddawać sypiając z Melisanda. - Niekiedy, moja droga - wykrzywił się do niej - masz także zadziwiająco dużo intuicji. Hrabia nie marszczył brwi, wracając do Northcliffe Hall. Wszystko się uda, gwiazdy mu sprzyjają jak wielu pokoleniom pierworodnych Sherbrooke'ow. Zawsze tak będzie, szczęście Sherbrooke'ow nigdy go nie zawiodło... Przerwał, stojąc w wielkim holu obok siostry i kamerdynera, Hollisa. Lady Lydia, ich matka, rozkazywała, żeby Joan natychmiast zjawiła się na górze, przebrała się i przynajmniej próbowała wyglądać jak młoda dama, pomimo tego, co kładą jej w głowę starsi bracia, zachęcający głupią dziewczynę nie wiadomo do czego. - Spodziewamy się gości, jak sądzę? - Douglas posłał siostrze porozumiewawcze spojrzenie. - Tak, i jeżeli Algernonowie - wiesz, jaka jest Almeria - jeżeli zobaczy to dziecko w bryczesach i z włosami jak, jak... Urwała, a Sinjun spytała niewinnie: - Jak Meduza, mamo? - Jak zbuntowana wiedźma z jednego z tych twoich zakurzonych tomisk. Idziemy. Douglas, proszę cię, żebyś nie nazywał siostry tym głupim przezwiskiem w obecności Algernonów. - Wiesz, że Algernonowie znaczy „wąsacze”? Tak nazywano Williama de Percy, który nosił brodę, kiedy inni panowie gładziutko się golili i... - Dość - przerwała hrabina Northcliffe, wyraźnie wzburzona - przestań się mądrzyć, młoda damo. Tyle razy ci powtarzam, że panowie nie lubią mądrych kobiet. To ich irytuje i sięgają po butelkę. I nie chcę już więcej słyszeć twego bezsensownego przezwiska. Nazywasz się Joan Elaine Winthrop Sherbrooke. - Ale mnie się podoba Sinjun, mamo. - Sinjun czuła, jak palce matki zaciskają się na jej ramieniu. - Ryder mnie tak nazwał, kiedy miałam dziesięć lat. - Cicho - ucięła matka, nie przeczuwając, że już wkrótce to nie ona będzie gospodynią Norteliffe Hall - Nie jesteś świętym Janem ani świętą Joanną. Sinjun to przy- domek dla mężczyzny. To Tysen postanowił, ze jesteś Joanną d'Arc... - A potem postanowił zrobić z niej męczennicę i stąd święty Jan, czyli Sinjun. Tak czy siak, dość tego, Douglas nic nie powiedział. Prawdziwe imię siostry ledwo pamiętał i nie miał wątpliwości, że matka będzie musiała pogodzić się z przydomkiem córki. Poszedł do biblioteki napisać list do diuka Beresfordu. Nie miał zamiaru rozgłaszać swoich planów aż do czasu, kiedy diuk je zaaprobuje. Melisanda oczywiście też. Wiedział, że Sinjun go nie wyda, ufał tej małej bardziej niż braciom. Jakby nie było, ona nigdy się nie upijała. Lubił imię Sinjun, ale nie chciał przeciwstawiać się życzeniu matki. Nabożnie wyznawała zasady, które przyprawiały go o mdłości, czasami była skąpa i złośliwa w stosunku do służących, własnych dzieci i sąsiadów. Bóg obdarzył ją intelektem zmokłej kury, pulchnymi kształtami i różowymi policzkami. Jej twarz okalały misterne pukle przypominające kiełbaski, i miała co najmniej dwa nadliczbowe podbródki. Bez ustanku rozprawiała o obowiązku i trudach zrodzenia czworga dzieci. Niekiedy tak go denerwowała, że nie był pewien, czy ją kocha. Ojciec przed śmiercią wyznał mu, że ledwo ją znosił. Czy Sinjun miała rację? Czy matka nie angażowała się w matrymonialną nawałnicę, bo nie chciała jego przyszłej żonie oddać panowania nad domem? Bezskutecznie usiłował wyobrazić sobie Melisandę, jak dogląda gospodarstwa w Northcliffe, jak domaga się, żeby matka oddała jej klucze. Wzruszył ramionami. To bez znaczenia. I cóż jest takiego złego w zwykłym przydomku? ROZDZIAŁ 3 Clayhourn Hall, Wetherby New Harrogate, Anglia - Trudno w to uwierzyć, papo - odezwała się wreszcie Alexandra cichym, nienaturalnym głosem. Nie mogła oderwać oczu od kartki papieru, którą ojciec położył na biurku. - Na pewno chodzi o hrabiego Northcliffe? To on pragnie poślubić Melisandę? Douglas Sherbrooke? - Bez wątpienia - powiedział Lord Edouard, diuk Beresfordu. - Biedny głupiec. - Wziął list w swoje smukłe palce i przeczytał go najmłodszej córce na głos. Kiedy skończył i spojrzał na nią, wydało mu się, że jest nieco rozstrojona. Wyglądała blado, ale może to tylko ostre światło wpadające przez okna biblioteki. - Twoja siostra pewnie będzie bardzo uradowana, zwłaszcza po tym, jak cztery miesiące temu Oglethorpe się rozmyślił. To jak balsam na jej urażoną dumę. A jeśli o mnie chodzi, cóż, powinienem chyba płakać ze szczęścia. Jego pieniądze są jak zbawienie, że nie wspomnę o przyzwoitym zapisie. Alexandra oglądała stwardniały paznokieć na swoim kciuku. - Melisanda powiedziała mi, że trzy lata temu odmówiła Sherbrooke'owi. Błagał ją o rękę, ale ona uważała, że to zbyt niepewna partia. Powiedziała, że wprawdzie jest hrabią, ale to za mało, zwłaszcza że jego ojciec jeszcze wtedy żył, a on sam upierał się, że będzie nadal służył w wojsku. Gdyby zginął, jej nie zostałoby nic, bo po śmierci ojca hrabią zostałby młodszy brat. Stwierdziła, że być ubogą żoną to zupełnie co innego niż być ubogą i piękną córką. Diuk uniósł brwi do góry. - Melisanda tak powiedziała? Alexandra pokiwała głową i odwróciła się od ojca. Podeszła do wielkiego okna, którego zasłon nigdy nie zaciągano, niezależnie od pogody. Diuk lubił rozkoszować się pięk- nym widokiem, pomimo niekończących się narzekań żony. Promienie słońca niszczyły dywan, a pieniędzy na nowy nigdy nie było. Diuk nie zwracał uwagi na to gadanie. Alexandra powiedziała wolno: - A teraz jest hrabią i chce się z nią ożenić. - Tak, a ja udzielam swojego pozwolenia i szybko dojdziemy do porozumienia co do zapisu. Dzięki Bogu, jest bogatym człowiekiem. Sherbrooke'owie zawsze mądrze gospodarowali swoimi pieniędzmi, nigdy nie wydawali ponad miarę i nie wchodzili w alianse, które nie byłyby dla nich korzystne. Oczywiście, małżeństwo z Melisanda nie przyniesie mu złamanego grosza, to jasne. Wręcz przeciwnie, będzie musiał słono za nią zapłacić, już moja w tym głowa. Musi mu na niej zależeć, skoro pisze. Po takim czasie mogłaby być już dwakroć za mężem. Na obronę twojej siostry muszę powiedzieć, że jej konsekwencja równa się dumie. - Tak sądzę. O ile pamiętam, to był bardzo miły człowiek. Uprzejmy i miły. - Wartogłowy młody głupiec, i to wszystko - powiedział diuk - Dziedzic Northcliff, który nie chciał się wyprzedać. Ale teraz to bez znaczenia, jest hrabią i to wszystko zmienia. Wszyscy Sherbrooke'owie od czasów Noego byli torysami, a ten pewnie nie jest inny. Stateczny i zrównoważony jak Justin Sherbrooke, jego ojciec. Ale teraz nie ma co o tym mówić. Muszę widzieć się z twoją siostrą. Przerwał i patrzył na profil córki. Czysta i niewinna, pomyślał, ale w pochylonej głowie, w szarych, jasnych oczach kryła się siła. Miała prosty, cienki nos, wysokie kości policzkowe, a zaokrąglony podbródek sprawiał wrażenie uległości. Dobrze wiedział, że to tylko wrażenie, ale ona nie zdawała sobie sprawy z tego, że jest w niej stal, nawet kiedy się z nim kłóciła. Bujne, tycjanowskie włosy nosiła zebrane do tyłu, pokazując maleńkie uszy. Uważał, że są urocze, tak jak i ona cała. Nie miała olśniewającej urody Melisandy, swojej starszej siostry, ale i tak dla niego była śliczna. Pozbawiona próżności, nie okazująca złych humorów, dobra i w dodatku niegłupia. Odpowiedzialne dziecko, które nigdy nie zawiodłoby tatusia i wiedziało, co to jest obowiązek wobec rodziny. Widział, że coś ją zmartwiło, ale nie wiedział co. - Tobie pierwszej o tym powiedziałem, bo chciałem, żebyś wyraziła swoją opinię. Twoja matka uważa, że jesteś cicha i w cieniu siostry, ale ja wiem, że tak nie jest. Dlatego chcę usłyszeć twoje zdanie o tym małżeństwie. Patrzył na nią uważnie. Czyżby lekko zadrżała, słysząc jego słowa? Zmarszczył brwi, myśląc, że pewnie matka znowu porównywała ją do siostry. - Czy coś cię dręczy, kochanie? - Och nie, tylko... - O co chodzi? Wzruszyła ramionami. - Zastanawiam się, czy Melisanda będzie go teraz chciała. Ma ochotę na kolejny sezon w Londynie. Wiesz, że w przyszłym tygodniu mamy jechać. Może wolałaby rozejrzeć się trochę za innymi panami. Mówiła mi, że bardzo lubi zaloty. Nazwała Ogelthorpa ropuchą bez kręgosłupa i stwierdziła, że bardzo jej ulżyło, kiedy mamusia namówiła go, żeby się wycofał, zanim się zadeklarował, że tak powiem. Diuk westchnął. - Tak, co do niego miała rację, ale nie o tym mowa. Alex, wiesz, że na moją decyzję w dużym stopniu rzutują pieniądze. Nasza rodzina już od lat nie pławi się w zbytku, a wydatki na sezon w Londynie - dom, nowe suknie dla twojej siostry i matki - to ba- jońskie sumy. Miałem zamiar wydać te pieniądze, bo nie widziałem innego wyjścia. Ale teraz mogę otrzymać zapis bez Londynu i bez wydatków. - Diuk zdawał sobie sprawę, że jeżeli Melisanda nie pojedzie, nie pojedzie także Alexandra, a miał to być jej pierwszy londyński sezon. No cóż, koszt... Przeciągnął dłonią po swoich kasztanowatych włosach. Co robić? Mówił dalej, bardziej do siebie niż do córki. - I jeszcze Reginald, mój dziedzic, który ma dwadzieścia pięć lat i zna każdą londyńską spelunkę. Gra, jest po uszy zadłużony u swojego krawca i szewca, i traci ostatnie pieniądze na „świecidełka”, jak nazywa prezenty dla swoich kochanek. Mój Boże, gdybyś zobaczyła bransoletę z rubinami, którą kupił dla jakiejś tancereczki! - potrząsnął głową. - Alex, jestem w pułapce, i to już od dawna. Dobrze wiesz, że próbowałem wprowadzić oszczędności, ale spróbuj to wytłumaczyć matce! Oświadczyła, że obiad musi się składać z co najmniej trzech dań. To samo Melisanda. Ty rozumiesz w jakiej jesteśmy sytuacji, ale co z tego. Reginald, ten darmozjad. Alex, prawdę mówiąc nie wierzę, że jego charakter się zmieni. Ucichł. Teraz przyszło ocalenie, nadzieja. Nie pozwoli Melisandzie tego zmarnować. Nie przechyli swojej ślicznej główki mówiąc, że nie jest zainteresowana. Jeżeli spróbuje mu się przeciwstawić, przekona ją kilka dni odosobnienia o chlebie i wodzie. - Co o tym myślisz? Nie zależy ci na sezonie, prawda? Jesteś taka rozsądna, rozumiesz, że nie mamy pieniędzy... Alex uśmiechnęła się tylko. - Dobrze, papo. Melisanda jest taka piękna, olśniewająca, wesoła, taka naturalna. Gdybyśmy pojechały do Londynu, i tak nikt by na mnie nawet nie spojrzał. Nie szkodzi, że nie pojedziemy. Mówię prawdę. Bałam się wyjazdu, tych wszystkich strasznych dam... Jeżeli zmarszczą brwi, to po tobie - tak powiada mama. Są inne rzeczy poza późnymi śniadaniami, rautami i tańcami do siódmych potów. Lista „innych rzeczy” nie była długa. - Jak Melisanda będzie już żoną hrabiego, spełni swój obowiązek względem ciebie. Jako hrabina Northcliffe zabierze cię do siebie, żebyś mogła spotkać odpowiedniego młodego człowieka. Tak się należy i tak się stanie. Tak właśnie znajduje się mężów. - Papo, młodzi panowie nie bardzo się do mnie garną. - Nonsens. W sąsiedztwie nie ma ich zbyt wielu, a ci, którzy są, tracą resztkę rozumu widząc Melisandę. To bez znaczenia. Jesteś kochaną, bystrą dziewczyną, która ma głowę do czegoś więcej niż wstążki i ozdoby... - Jak się nie jest diamentem, trzeba kultywować inne ogrody, papo. - Parafrazujesz monsieur Woltera? Alexandra uśmiechnęła się. - Tak, ale to prawda. Po co owijać w bawełnę? - Ty też jesteś bardzo ładna. Chyba nie chcesz obrazić swoich wspaniałych włosów? Mają taki sam kolor jak moje. Uśmiechnęła się znowu, a diuk pomyślał, że wszystko się uda. Hrabia Northcliffe właśnie zaproponował, że za jednym zamachem ocali go od nieuniknionej katastrofy finansowej i uwolni od starszej córki. Serce i sakiewkę każdego ojca taka perspektywa napawałaby radością. - Wierzę, że Melisanda zdecyduje się tym razem na Douglasa Sherbrooke'a - powiedziała Alexandra. - Jak mówiłam, to miły człowiek i zasługuje na to, co chce. - W palcach mięła rąbek bladożółtej sukni z muślinu i patrzyła w dół. - Zasługuje na szczęście. Może Melisanda będzie o niego dbała i uczyni go szczęśliwym. Diuk skrzywił się i pomyślał, że z tym może być różnie. Pożycie Melisandy z mężczyzną wyobrażał sobie jako serię szczęśliwych wspólnych chwil, aż do chwili, kiedy ów mężczyzna ośmieli się czegoś jej odmówić, a wtedy... Tego wolał sobie nie wyobrażać. To w końcu nie będzie już jego sprawa. Ale za hrabiego Northcliffe na pewno będzie się modlił po zadzierzgnięciu małżeńskiego węzła. - Przyprowadzę Melisandę, papo. Diuk patrzył za nią, kiedy wychodziła z biblioteki. Działo się coś dziwnego. Dobrze ją znał, była jego ulubienicą, oczkiem w głowie i sercem jego serca. Przypomniał sobie jak nagle spoważniała, jak drżały jej ręce. Przyszło mu do głowy, że może... może ona pragnie hrabiego za męża? Odrzucił zaraz tę myśl, potrząsnął głową. Nie, trzy lata temu Alexandra miała zaledwie piętnaście lat i była dziewczynką nieśmiałą aż do bólu, z ciasno splecionymi włosami w kolorze kasztanu, jeszcze po dziecinnemu pulchną. Była o wiele za młoda, żeby czuć cokolwiek do hrabiego Northcliffe. A jeżeli nawet, to było tylko i wyłącznie dziewczęce zauroczenie, nic więcej. Zastanawiał się, czy mądrze postępuje, ale wiedział, że nie ma wyboru. Bogowie podsunęli mu w darze rumaka, więc nie miał zamiaru pozwolić mu uciec do innej stajni, z pewnością mniej na to zasługującej i nie tak potrzebującej. Jeżeli nawet Alexandra czuła coś do księcia, to szkoda, ale nie zmieni, nie ma zamiaru zmieniać z tego powodu planu. Hrabia chciał Melisandę i będzie ją miał. Diuk usiadł, oczekując na przybycie starszej córki. Rozmowa pomiędzy nimi przebiegała dokładnie tak, jak się tego spodziewał. Słysząc co ojciec ma jej do powiedzenia, Melisanda wpadła w furię. Wyglądała niewiarygodnie pięknie, zresztą jak zwykle. Policzki pokrył jej rumieniec, a oczy - ciemno- błękitne jak wody jeziora w Patley Bridge u schyłku lata - rzucały iskry. Gęste, ciemniejsze niż bezgwiezdne niebo włosy lśniły nawet w przyćmionym świetle biblioteki, a loki fruwały wokół twarzy. Wzięła głęboki wdech i prawie wykrzyczała: - To śmieszne! Wyobraża sobie, że po trzech latach wystarczy skinąć palcem, po trzech latach, a ja bez słowa pobiegnę do niego i pozwolę mu robić ze mną, co mu się żywnie podoba! Diuk rozumiał jej furię. Urażono jej dumę, a Chambersowie słynęli z dumy: głębokiej, szerokiej i trwałej. Wiedział jak postępować z córką, dlatego mówił bardzo powoli, a jego głos przepełniało współczucie i zrozumienie. - Przykro mi, że zranił cię przed trzema laty. Nie próbuj zmieniać przeszłości, znam prawdę. Wiem, że jest inna niż te bajki, którymi karmisz swoją łatwowierną siostrę. Ale teraz tamto się nie liczy, choć na pewno pamiętasz, co miało miejsce. Hrabia rozmawiał wtedy ze mną przed wyjazdem i wytłumaczył się, jak wtedy uznałem, należycie. Jak sama widzisz, do ciebie należy ostatnie słowo, ty jedyna mu się podobasz i tylko twojej ręki pragnie. Melisanda była bez wątpienia najpiękniejszym stworzeniem, jakie kiedykolwiek widział. Nawet teraz zastanawiał się, jak udało mu się spłodzić takie cudo. Była wyjątkowa i dlatego od urodzenia psuto ją i rozpieszczano. A dlaczego by nie? - pytała żona. Czyż nie za- sługuje na karesy i wszystko, czego tylko zapragnie? Była taka piękna, tak absolutnie doskonała, zasługiwała na to. Judith na pewno powie, że Melisanda powinna dostać księcia, co najmniej księcia, a nie jakiegoś tam byle hrabiego, chociaż akurat ten należał do najbogat- szych ludzi w całej Anglii. Ale księcia na ulicy nie znajdziesz, i nawet wliczając stojących nad grobem i młodzieniaszków ledwie pod wąsem, niezbyt ich wielu. Ojciec patrzył na córkę i ważył słowa, które zadowoliłyby jej próżność. - Ale i tak - powiedziała po chwili milczenia -