6259
Szczegóły |
Tytuł |
6259 |
Rozszerzenie: |
PDF |
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres
[email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.
6259 PDF - Pobierz:
Pobierz PDF
Zobacz podgląd pliku o nazwie 6259 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.
6259 - podejrzyj 20 pierwszych stron:
Od m�odzie�czych lat poci�ga�a Wac�awa Korabiewicza w�dr�wka. I to w�dr�wka prawdziwa � pieszo czy kajakiem, z plecakiem, z namiotem lub bez, z dala od miast i hoteli. Po zaprawie zdobytej za czas�w studenckich w kajakowych w�dr�wkach po kraju wyrusza na dalsze, zagraniczne wyprawy. Pierwsza prowadzi wodami Orawy, Wagu, Dunaju i przybrze�nymi wodami Morza Czarnego do Stambu�u. Z trzech kajak�w dociera do celu jeden, dwa pozosta�e utkn�y w Rumunii.
Nast�pny rok przynosi kajakow� w�dr�wk� ze Stambu�u do Pireusu zako�czon� wywrotk� na pe�nym morzu... i szcz�liwym wyratowaniem przez przypadkowo przep�ywaj�cy w pobli�u kuter.
W dwa lata p�niej Korabiewicz zn�w p�ynie kajakiem - tym razem z �on� - ze �niatynia wodami Prutu do delty Dunaju, wzd�u� brzeg�w Morza Czarnego do Stambu�u, wzd�u� wybrze�y tureckich do Syrii, Eufratem i Tygrysem do Basry, st�d statkiem do Karaczi, a dalej kajakiem do delty Indusu i wodami tej rzeki i jej dop�yw�w w g�r�, by przerzuci� si� na D�amun� i Ganges. Tylko pilne wezwanie do domu nie pozwoli�o przed�u�y� podr�y �wi�t� rzek� Indii do jej uj�cia.
Z osobliwymi uczuciami czyta si� dzi� opisy tych m�odzie�czych wypraw sprzed trzydziestu kilku lat. Bije z nich atmosfera beztroski, m�odzie�czej fantazji, wiary w powodzenie, rado�ci z przygody i przyja�ni do ludzi.
Takim pozosta� Wac�aw Korabiewicz, �w niezmo�ony w��cz�ga, do dzi�.
Kajakiem do Indii to wznowienie � w nowym opracowaniu i ze znacznymi skr�tami - niedost�pnych od dawna ksi��ek: Kajakiem do minaret�w i Kajakiem do jog�w.
Przypis do wersji elektronicznej
J�zyk polski u�ywany przez autora pochodzi z lat trzydziestych, st�d pewne r�nice (leksyka, interpunkcja) kt�re pozostawiono bez zmian.
Cz�� nazw w�asnych (Bliski Wsch�d, Indie, etc.) s� spolszczeniami nazw angielskich i r�wnie� pozostawiono je bez zmian. Nale�y wzi�� pod uwag�, �e cz�� nazw geograficznych zosta�a w mi�dzyczasie zmieniona, pozostawiono je jednak r�wnie� bez uaktualnienia.
Plik tekstowy (.txt) ksi��ki kodowany jest w systemie Windows Centralna Europa, st�d mog� wyst�pi� problemy z polskimi diakrytykami w systemie kodowania DOS lub ISO. W tym wypadku nale�y otworzy� go z pomoc� programu Word (prawy klawisz myszy na pliku, opcja open with...
Od wersji Word 10 (Office 2000) program sam zasugeruje otwarcie pliku w kodowaniu Windows, nale�y go nast�pnie zachowa� jako plik.txt w odpowiednim kodowaniu (DOS, etc.)
W wypadku dostrze�enia i poprawienia b��d�w w tek�cie wynik�ych z niedok�adno�ci programu OCR, przy ponownej publikacji prosimy o zmian� nazwy pliku (obecna wersja 1.0 poprawiona), np. v 1.1, etc.
WAC�AW KORABIEWICZ
kajakiem do Indii
ISKRY � WARSZAWA� 1972
Start
Kiedy� by�em tak�e cz�owiekiem poczciwym i statecznym, dop�kim nie zwariowa�. �Zwariowa�� � orzek�o spo�ecze�stwo i lekcewa��co wzruszy�o ramionami.
Za�y�em �mierteln� dawk� w��cz�gostwa i zgin��em. Dawka nie by�a wielka, trafi�a jednak na grunt podatny, nieodporny.
Uczciwie ostrzegam: niech nikt nie idzie w moje �lady. Rodzice, trzymajcie dzieci na uwi�zi! Ciotki, pilnujcie siostrze�c�w! Ojcowie, mecenasi, zacni filantropowie, szanowane osoby, prezesi k� i stowarzysze�, godni klienci �Grand Hoteli�! Pilnujcie swojej sprawy! Niebezpiecze�stwo idzie od kajak�w, niebezpiecze�stwo idzie od morza!
Wariacja moja to choroba zaka�na.
Rzu�cie precz t� ksi��k�, bo z Wami b�dzie tak jak ze mn�. Oto kt�rego� dnia zrodzi� si� w mej g�owie fantastyczny projekt w�dr�wki kajakowej z Polski do Stambu�u, a by� to... m�j Bo�e!...rok 1929.
Najpierw, nie zdradzaj�c si� przed nikim, j��em b��dzi� palcem po olbrzymich mapach biblioteki uniwersyteckiej, szukaj�c wodnego po��czenia z po�udniem. Wybra�em rzek� Oraw�. Kt� t� Oraw� zna? Kto mo�e okre�li� jej g��boko��? Jakiej pojemno�ci ��d� mo�e pomie�ci� si� w jej korycie?
Nawi�za�em korespondencj� z dru�yn� harcersk� w Nowym Targu. Kto jak kto, ale harcerze z pewno�ci� b�d� wiedzieli! Wiadomo�� nadesz�a pomy�lna: �Od wsi Jab�onka mo�e p�yn�� spora ��d� wio�larska�.
Zosta�a wi�c tylko sprawa budowy �odzi. Zamierza�em pocz�tkowo zbudowa� co� solidniejszego w rodzaju ratunkowej szalupy morskiej na dziesi�ciu wio�larzy, z �aglem i pok�adem. Nie ufaj�c swoim si�om, uda�em si� po porad� do fachowc�w. Dzwoni� do pierwszego.
Pewien doktor, kapitan w�asnego jachtu w Gdyni, dawno ju� imponowa� mi zami�owaniem do morza. Wys�ucha� uprzejmie, u�miechn�� si� i rzek�: �Wariactwo� (tak dobrze znany p�niej epitet). Pokaza� mi nast�pnie olbrzymi� map� morsk�, kt�r� nale�a�o przestudiowa�, ogromne dwie ksi�gi locji*, kt�re nale�a�o pozna�, a wreszcie wielkie szkice jacht�w, jakie mia�em zbudowa�. Wyla� mi jeszcze par� serdecznych kub��w zimnej wody na �eb, m�wi�c: �Na zdrowie!�...mo�e zm�drzej�!
Nie zm�drza�em. Nie poszed�em te� na przeszkolenie do �eglarzy. S�owem, zaci��em si� w wyg�rowanej ambicji. Na jacht brak�o got�wki, a zreszt� � jak�� drog� przewioz� go na Morze Czarne? Na w�drowanie dooko�a Europy nie ma czasu, pozosta�by wi�c odwieczny szlak naszych �wilk�w morskich�: Gdynia�Bornholm i z powrotem, czyli... fiasko!
Id� do drugiego fachowca. Znany konstruktor i komandor z powag� naukowca-teoretyka j�� uprzejmie kre�li� plany statk�w, oblicza� opory wodne, �rodki ci�ko�ci i wiele, wiele innych m�drych, a po�ytecznych rzeczy, aby doj�� w ko�cu do zacnego wniosku; �e bez jachtu na morze puszcza� si� nie mo�na.
*Locja
1. Dzia� wiedzy morskiej zajmuj�cy si� opisem m�r ocean�w i wybrze�y oraz ich oznakowaniem nawigacyjnym z punktu widzenia bezpiecze�stwa �eglugi.
2. Wielotomowe wydawnictwa zawieraj�ce szczeg�owe wiadomo�ci o locji okre�lonego obszaru wodnego.
Wyszed�em od komandora z lekk� dusz� i wisielczym humorem. Mia�em teraz sumienie czyste i rozwi�zane r�ce. Mog�em liczy� wy��cznie na siebie. Decyzja by�a szybka. Trzy kajaki posz�y na warsztat. Rysowa�em, mierzy�em, kombinowa�em. Le��c brzuchem na materiale, niby Bonaparte na mapie, kroi�em �agle �na oko�.
Jaki by� projekt � taka te� robota: �na oko�. Przymru�a�em kolejno: lewe, to zn�w prawe i co� z tego wysz�o.
W wyznaczonym dniu i wyznaczonym od dawna poci�giem, dnia 6 lipca 1930 roku, czule �egnani przez p�acz�ce chusteczki narzeczonych, odjechali�my.
By�em w dniu tym zar�wno fizycznie, jak i nerwowo wyczerpany do ostatnich granic. Jako organizator i kierownik �rob�t� musia�em osobi�cie wszystkiego dogl�da�, zdaj�c jednocze�nie dyplomowe egzaminy lekarskie (przebaczcie przyszli moi pacjenci!).
Nawet z Klubem W��cz�g�w nie sz�o mi �atwo � musia�em wywalcza� dla projekt�w przychyln� opini�. Wytworzy�y si� dwa obozy: zwolennik�w i przeciwnik�w, a ci krzyczeli, �e przedsi�wzi�cie jest nierealne. Nigdy przedtem nie zajmowa�em si� �adn� konstrukcj�, ani �adn� budow�. Nigdy nie zdradza�em zdolno�ci in�ynierskich, tote� nie umia�em umawia� majstr�w, dogl�da� ich pracy, k��ci� si� o zap�at�. Nie wszystko zosta�o na czas wyko�czone, a wiele tandeciarskich szczeg��w z g�ry by�o skazanych na zag�ad�,
Z za�og� te� niema�o mia�em k�opotu. Na pocz�tku zg�osi�o si� amator�w a� za du�o, im bli�ej jednak terminu, tym mniej ich pozostawa�o. Musia�em zmienia� kandydat�w, werbowa� ludzi spoza klubu, a� wreszcie, widz�c gro��ce z tej strony niebezpiecze�stwo, Przeprowadzi�em uchwa��, �eby obci��y� kosztami podr�y ka�dego, kto si� wycofa. To pomog�o, chocia� �zy stawa�y w oczach, �e �Ona� zostaje � pojechali wszyscy.
Bajeczne by�y niekt�re momenty w tym przygotowawczym okresie: przybiega np. pewnego razu jedna znajoma z wielkim b�aganiem, abym nie bra� ze sob� Janka, bo Janek utonie (a matka p�acze), bo na Morzu Czarnym s� korsarze (a matka p�acze)... i �e �w og�le�. Bardzo mi si� smutno zrobi�o na duszy: biedne dziecko 22 lata zaledwie sko�czy�o, biedne w�sate dziecko. Poleci�em zapewni� matk� o mej poczciwo�ci � Janek nie pojecha�.
Teraz par� s��w o naszych kajakach. By�a to romantyczna tr�jka: Don Kichot, Rosynant i Sancho Pansa, wszystkie o tych samych wymiarach i kolorach (d�ugo�� 5 m 20 cm, szeroko�� 85 cm, pok�ad ze sklejki, a dno z sosnowych desek). Bia�e orze�ki i takie� napisy �adnie odbija�y od wi�niowego t�a pok�adu, �agiel za� (oko�o 5 m2) zda� p�niej najtrudniejsze egzaminy dowodz�c, �e czasami robota �na oko� pop�aca. Maszt: wysoko�ci 2,5 m nie mia� �adnych want* ani sztag�w**.
Jak by�o, tak by�o � wyprawa kajakami: Polska �Stambu� dosz�a do skutku. Kajaki wys�ali�my przed kilku dniami poci�giem towarowym, chyba b�d� ju� na nas czeka�y w Nowym Targu.
W marynarskich niebieskich drelichach, z orze�kami na r�kach, niby jacy� globtroterzy paradujemy przez Warszaw� i Krak�w, robi�c po drodze furor�. Bior� nas wsz�dzie za cudzoziemc�w. W Sukiennicach prowadzimy d�ug� konwersacj� w�osko-hiszpa�sk�, niej chc�c wyprowadzi� z b��du poczciwej �yd�wki. Jaki� rozko�ysany marynarz podchodzi i pyta:
� Kolega z jakiego statku?
� Z Sancho Pansy � odpowiadam. �
* Wanty � stalowe liny mocuj�ce maszty. Wanty biegn� od maszt�w do burt.
* Sztagi � stalowe liny mocuj�ce maszty. Sztagi biegn� w symetrii statku.
Wiele trud�w trzeba by�o pokona�, zanim stan�li�my wreszcie we wsi Jab�onka. Mimo wielkich przysi�g urz�dnika baga�owego w Wilnie, kajaki naturalnie nie przysz�y na czas i musieli�my czeka� dwa dni w Nowym Targu.
Dzi�ki uprzejmo�ci wojska dostali�my samoch�d ci�arowy i pchaj�c go cierpliwie przez okoliczne wertepy jako� dobrn�li�my do celu. �atwo tedy wyobrazi� sobie b�og� ulg�, z jak� otarli�my spocone czo�a u rogatek Jab�onki.
Ju� p�ny wiecz�r, idziemy spa�. Jutro sprawdzimy stan wody, jutro po�egnamy na d�ugie miesi�ce l�d, jutro staniemy si� prawdziwymi �zejmanami�.
Noc na stryszku gazdowej cha�upiny, wi�cej na badylach ni� na sianie, wi�cej na popl�tanych nogach ni� na badylach.
Nareszcie ranek. S�oneczny, pogodny ranek. Z roze�mian� dusz� gnamy na pobliski most; tam nasza Orawka, oczekiwana kochana Orawka. Za chwil�, oparci o balustrad� mostu, kierujemy wzrok pod stopy.
W szerokim �o�ysku wyschni�tej rzeczu�ki, szemra�a w�r�d kamieni w�ziutka struga wody, dost�pna dla �eglugi w kaloszu i to kaloszu z ma�ej nogi! Milcz�c patrzyli�my na siebie b��dnym wzrokiem niby urwani z p�tli samob�jcy.
Ano trudno! Chc�c nie chc�c, podreptali�my obok g�ralskiego w�zka na terytorium Czech, gdzie� tam bowiem ma by� g��bsza woda. Smutny to by� i niepewny poch�d. Raz nabrani nie wierzyli�my ju� nikomu. Mo�e tak do Morza Czarnego wypadnie drepta�? Ale nie, na szcz�cie. Ju� w Twardoszynie, odleg�ym o 14 km od granicy, Orawka Czarna zla�a si� z Orawk� Bia�� w jedn� pani� Oraw�. Tu po�egnali�my na zawsze konia i w�z, i rozpocz�li�my zagraniczn� w��cz�g�. Odt�d ju� z niej nie wr�ci�em i nie wiem kiedy wr�c�.
Orawa
Jazda nasza na Orawie przypomina�a raczej saneczkowanie po piasku. Siedzieli�my nie w �odziach, lecz na �odziach � po prostu okrakiem, raz po raz przebieraj�c nogami po kamienistym dnie. Do tej dziwacznej pozycji zmusza�a obawa o ca�o�� kajak�w.
Kto nie zna g�rskich potok�w, temu trudno jest wyt�umaczy� perypetie, jakie one gotuj� wio�larzom. Uparcie kr�ta Orawa wpada co chwila pomi�dzy spi�trzone garby ska�, a nie mog�c �atwo i spokojnie sobie z nimi poradzi�, wyczynia akrobatyczne skoki, w g�r�, aby zn�w za chwil� lecie� na zbity kark, bulgoc�c i sycz�c zajadle. Nie mogli�my powstrzyma� kajak�w od przyjemno�ci towarzyszenia rzece w tych, dziecinnych wy�cigach. Po�o�enie nasze jednak by�o o tyle gorsze, �e nie mog�c wyskoczy� kropelkami bia�ej piany ponad napotkan� przeszkod�, musieli�my szuka� wygodniejszych przej�� obok. Z powodu zawrotnego cz�sto pr�du poszukiwanie takiego przej�cia nie zostawia�o du�o czasu do namys�u: �W prawo?� � �W lewo?� Decyzja w locie. A �e grzeszny cz�owiek by� i jest zawsze omylny, przeto kajak zwabiony pu�apk� nieraz biedaczysko grzmotn�� nosem w kamie�. Nast�powa�o w�wczas co� w rodzaju j�ku drewna i przera�ona my�l: rozbi� si�! My�l ta przychodzi�a do �wiadomo�ci w locie, to znaczy w chwili, kiedy pod; wp�ywem wstrz�su, zadar�szy nieprzyzwoicie kulasy, padali�my: jeden do zimnej wody, drugi do wn�trza kajaka.
Nale�a�em do kategorii ci�ko upo�ledzonych, siedzia�em bowiem z ty�u i miejscem mego upadku by�a w�a�nie zawsze woda.
Troskliwa czytelniczka s�usznie zapyta � czemu si� da�em tak krzywdzi�? Odpowied� prosta � mam s�aby wzrok. �Na oku�, jako obserwator, czyli inaczej �wygl�dacz kamieni�, m�g� siedzie� tylko jaki� w�dz �Sokole oko� (inaczej, kategoria A bez zastrze�e�).
Arcyzabawne bywa�y krzyki obserwatora, a jeszcze zabawniejsze ruchy wios�a zaplecznika, kt�ry na pr�no stara� si� by� pos�uszny wci�� nowym rozkazom. Ka�dy �eb kamienny na szlaku powodowa� wrzask rozpaczy i niekonsekwentny nowy rozkaz, zawsze sprzeczny z wydanym przed chwil�.
Kajak fantastycznie zygzakowa�, opisuj�c esy-floresy i nierzadko z wielkiej tremy obraca� si� bokiem do wodospadu.
Ze wzgl�du na zdrowotny stan czytelniczek, katastrofy takiej opisywa� nie b�d�. Powiem lepiej, co by�o potem: potem zjawia�y si� na powierzchni dwie g�owy i plu�y wod�, potem szuka�y. si� rozw�cieczonym wzrokiem i nie wiem, co by�oby jeszcze, gdyby nie konieczno�� szybkiego �apania pogubionych manatk�w.
Rzut oka w d� rzeki: przewr�cony kajak, wios�a, koszula wyd�ta jak p�cherz, ba�ka z namokni�tym cukrem, rolka filmu, aparat i wiele, wiele innych szczeg��w, kt�re si� zapomnia�o schowa� do wodoszczelnych luk�w.
Ociekaj�c wod�, k�api�c z�bami i rani�c stopy o kamieniste dno, wy�azi� cz�ek na ska�y, aby rozpocz�� bieg na prze�aj o nagrod� wy�owienia rozmok�ych resztek. Za chwil� znowu taki widok: gorzej p�ywaj�cy towarzysz energicznym gestem i wymowniejszy jeszcze wrzaskiem pokazuje z brzegu p�ywaj�ce rzeczy. Lepszy p�ywak, holuj�c w z�bach kajak, aportuj� wszystko pos�usznie na l�d. Dopiero, gdy nie zawsze s�oneczna pla�a roz�o�y na swym grzbiecie rozbitk�w, zaczyna si� rozrachunek osobisty:
� Ja ci m�wi�em w prawo.
Pogardliwa odpowied�:
� M�wi�e�, ale kiedy. Gdyby� niezdaro nieco silniej... itd... itd...
Zaraz pierwszy ju� dzie�, gdy zobaczy� nasze kajaki zachmurzy� si� w ponurej z�o�ci. Odt�d s�o�ce dra�ni�o nas w przelotnej tylko �ciuciubabce�. Prawie sta�y ch�odny kapu�niak przebija� swetry do g�siej sk�rki, wyciekaj�c dwiema strugami z obmok�ych nogawic do rodzimej rzeki.
Wicher, a raczej przejmuj�cy przeci�g gna� stale dolin� rzeczn�. Im bardziej wi�zi�y go �ciany skalne, tym zajadlej siek� nam twarze.
Reasumuj�c powy�sze powiem: z do�u lodowata woda g�rskiego potoku, z g�ry ci�g�y deszcz (te� ch�odny), z przodu (zawsze, psiakrew, z przodu) z�o�liwy wiatr.
B��dne kolisko � wiatr zmusza� do wk�adania ciep�ych swetr�w, te nami�ka�y za ka�d� wywrotk�, sch�y na wietrze i znowu da capo. Wskutek takiego stanu rzeczy kolor naszych twarzy, a zw�aszcza nos�w nabiera� szlachetnych odcieni niedojrza�ej �liwki.
Jeszcze o jednej orawskiej pladze zapomnia�em wspomnie�: plag� t� by�y mielizny. W miejscach, gdzie g�ry pozostawi�y rzece wi�ksz� swobod� ruch�w, rozleniwi� si� ona, rozlewa szeroko na okoliczne piaski byle wypocz�� troch�, byle wygoi� pot�uczone boki, a wtedy drobnokamieniste �ysiny szarych �awic wyl�gaj� na �wiat�o dzienne, zatarasowuj�c mo�liw� ucieczk�.
Na pr�no nieznaczne, p�ytkie �r�de�ka stara�y si� nam dopom�c. Nie mog�y pomie�ci� kajaka. Wi�c zak�adamy p�tle na dzioby i wleczemy �odzie po piasku. Dodajmy do tego krzemieniste dno, a b�dziemy mieli ca�o�� krwawego obrazu. Powiadam Pa�stwu: nic tak nie modeluje bosych n�g na ma�pie kszta�ty, jak w�a�nie takie cudownie mi�e okr�glaki i szpice kamienistego dna. Gdy idziemy � m�ki Tantala, gdy si� wywr�cimy � Madejowe �o�e.
Par� przebytych kilometr�w w takich warunkach urasta do ogromnych przestrzeni... Brr! Zimno mi si� robi na wspomnienie.
Czemu nie zachorowali�my? Oto s�uszne pytanie. Ano, chyba z tej prostej przyczyny, �e z�ego licho nie bierze, zreszt� s�owacka �liwowica broni�a zapami�tale. Doprawdy nie wiem, jak wtedy bez niej daliby�my rad�.
Podobno nie zawsze tak �le jest na Orawie. My nie mieli�my szcz�cia. Dwa tygodnie poprzedzaj�cego wypraw� upa�u wysuszy�y rzek� niemi�osiernie.
Pomi�dzy jedn� ch�odn� k�piel� a drug�, to znaczy mi�dzy jedn� przepraw� przez kamienie a drug�, bywa�y odcinki zupe�nie spokojne, nawet s�o�ce wygl�da�o czasem spoza chmur, aby dope�ni� rozkoszy. Rozpr�one nerwy pozwala�y spojrze� nieco szerzej poza dzi�b kajaka, wtedy przecierali�my zdumione oczy r�kawem i patrzyli�my. By�o co ogl�da�: na tle �wie�ej jeszcze zieleni ��k bia�e wioski z czerwonym szpikulcem ko�cio�a i �aciate plamy pas�cego si� byd�a, wszystko w obramieniu szarych, po�yskuj�cych s�o�cem, pot�nych ska�. Schowa�a si� tak�e s�owacka wioszczyna przed tumultem �wiata. Przetrwa�a, niezmienna w bieli, czasy wojen.
Po paru ju� kamienistych przeprawach nie by�o w naszej flotylli ani jednego kajaka ca�ego. Wszystkie w niemi�osierny spos�b ciek�y. Co dwie godziny, czasami cz�ciej, musieli�my wod� wylewa�; nie m�wi� ju� o k�opocie, czynno�� taka zajmowa�a ka�dorazo p� godziny czasu. Zbyteczn� chyba rzecz� b�dzie t�umaczy�, �e w takich �mokrych� warunkach utrzymanie manatk�w w stanie suchym nale�a�o do trudnych, wymagaj�cych nadzwyczajnego sprytu i lada przebieg�o�ci gospodarza. Spryt ten polega� misternej budowie tzw. �rusztowania� oraz m�� kolejno�ci uk�adania przedmiot�w. Co to jest �rusztowanie�? To skomplikowany gmach z przer�nych tyk�w, kamieni, pude�ek i B�g raczy wiedzie�, z czego jeszcze, s�u��cy za podk�ad pod mokn�ce ubranie. Na wy�sz� filozofi� by�o wynale�� stosowny materia� rusztowanie, aby nie obci��aj�c zbytnio kajaka nie�� ubranie mo�liwie na wy�szy poziom. Pierwsze miejsce w tym konkursie zaj�y u nas blaszane puszki po konserwach. Wynik polowania na nie �wiadcz o wy�szej warto�ci my�liwego. Naturalnie, takie szcz�liwca, kt�ry by ocali� przed wilgoci� ca�o�� swoich rzeczy, nigdy nie by�o. Chodzi�o nam ju� jedyni uratowanie kompletu niezb�dnej po�cieli nocnej. Suchy pled � to marzenie, to rozkosz wy�szego gatunkowi byli�my mordowa� si� przez ca�y dzie� na straszniejszych wertepach, byle mie� noc such� i ciep��. Wi�c: na dno kajaka kilka skrzy�owanych patyk�w, na to brudna bielizna i po�czochy (niech na si�ka), na to wszystko blaszanki, pude�ka i obuwie Ca�o�� pokrywa si� z�o�onym, pustym plecakiem, (brezent nie przemaka) i dopiero na to id� cz�ci garderoby, wed�ug stopnia ich u�yteczno�ci. Na samym wierzchu pieczo�owicie owini�ty w jak�� koszul� le�y on koc.
Kajakowe postoje s� do siebie podobne. Czy to b�dzie w Afryce, czy w Brazylii, czy na tureckim gdzie na brzegu, wsz�dzie przywita ci� jednakowy t�um gapi�w. Najpierw najm�odsze dzieci, potem nieco starsze, wreszcie doro�li, a wszystko spieszy jak na cyrkowe widowisko zaj�� dogodne miejsce. Amfiteatralnym p�kolem przypr� ci� do koryta rzeki, wydziwiaj�, dotykaj� palcami, kiwaj� g�owami.
W S�owacji mieli�my powodzenie wyj�tkowe. G�ralskie, wichrem poorane twarze, z pipkami w ustach, obok europejskich go�ow�s�w, a wszyscy w czarnych kamizelkach i szerokich podpasanych portkach. Oto go�cinni i serdeczni d�wigaj� nam tobo�y, wynosz� �odzie i za chwil� d�uga karawana, uzbrojona w sprz�t wio�larski, ci�gnie ku wskazanej karczmie. Starzy gazdowie bior� nas w obroty. Kra�ne dziewuchy intryguj� nasz� bra� w��cz�gowsk�. Raz po raz kt�ry� znika za drzwiami, kuszony magnesem skrz�cych si� oczu.
�pimy na pachn�cym sianie.
Doskona�y wynalazek, oto nowy spos�b jednania sobie ludzi: fotografia! S�owo to stug�osym echem przelatuje wiosk� z kra�ca w kraniec. Na przestrzeni p�tora kilometra nagle powstaje ruch nie do opisania. Podkasawszy jubki, p�dz� kobiety hen a� do ostatniej gdzie� chaty, aby w nowe przyoblec si� szatki, aby od�wi�tne w�o�y� korale. Ojej, a bo� to i �wi�to nie byle jakie! Fotografia!
Za chwil� barwne to wszystko, uwst��kowane, ukoronkowane usiad�o woko�o i czeka. Czeka d�ugo, cierpliwie, pos�uszne rozkazom dziesi�ciokrotnie zmieniaj�c miejsce, pozuj�c twarze �na sztywno�, dumnie wypinaj�c bia�e gorsy. I bez najmniejszej pewno�ci, czy aby kiedy dostan� odbitk�. Troskliwe matki wystawiaj� swoje dzieci na front, uciszaj�c je wymownym klapsem. Ka�� u�miecha� si� do obiektywu. Kt�ry� z moich towarzyszy wygada� si� niechc�cy, �e jestem lekarzem, odt�d ju� nie mam spok�j uraz to nowy i nowy pacjent wciska si� do karczmy. Pytam, jak daleko mieszka lekarz?
� Obok, w miasteczku, b�dzie z kilometr drogi, za g�r�.
Dziwni ludzie! (Potem podczas w��cz�gi po �wiecie nieraz stwierdzi�em, �e �wie�o przyby�y lekarz cudzoziemiec cieszy si� w�r�d miejscowej ludno�ci nadzwyczajnym autorytetem i wzi�ciem. Nikt z miejscowych konkurencji nie wytrzyma.) Z trudem broni�c si� przed pacjentami, przyspieszy�em odjazd.
Serdecznie �egnani przez t�um odprowadzaj�cy nas, wsiadali�my ju� do �odzi, gdy raptem kto� wo�a p od strony wsi. Stajemy, czekamy. Oto zjawia si� zasapany ch�op z krow� na postronku. Czy�by zapragn�� nas ciep�ym mleczkiem pocz�stowa�? Nie, tym razem chodzi mu o porad� lekarsk�, krowa zachorowa�a, dalib�g, ciekawszej pacjentki nie mia�em i mie� nie de. Wymawiam si� jak mog�, przepraszam:
� Nie jestem lekarzem od zwierz�t.
� Ale� ona si� na tym nie pozna! � uspokaja nas ch�op.
� Nie mam czasu, trzeba p�yn��... Odp�yn�li�my. Nied�ugo, niedaleko, par� zaledwie skr�t�w rzeki i ju� Orawski Zamek, zb�jnik�w, Janosik�w naszych postrach. Niezdobyty sok� tatrza�ski.
Pr�no si� porywa� do opis�w, s�abo wypadn�, banalnie. Pr�no uk�ada� poetyckie rymy � s��w zabraknie. Przede wszystkim trzeba wyjecha� z nag�a, za nawis�ych ska�. Trzeba by� nisko � niziute�ko, przy fali. Trzeba czu� nat�ok pi�trz�cych si� nad g�r, aby sobie wyobrazi�, aby zrozumie� nag�y pionowy skok ponurej cie�niny w woln� przestrze� p�l, o�le si� zielonym s�o�cem trawy, wios�a z�o�y� i oniemie� w zachwycie nad bosk� fantazj� cz�owieka. Oto w otoczeniu ��k i zb�, na szczycie wysokiej, prostopad�ej ska�y, zlana z ni� w jedn� ca�o�� tkwi bezkonkurencyjna w pionie, z�bata, poszczerbiona baszta. Dalej, ni�ej, coraz ni�ej schodzi zamek rozleg�ymi tarasami ku dolinom rzeki. Czerwone szpice ostrych daszk�w, badawcze oczy gro�nych strzelnic, balkony, poros�e dzikim winem, go�cinnie zda si� prosz�: �wejd��. A tu nie ma drogi. K�dy obr�cisz wzrok, naje�one g�azy i piach skalisty, sypi�cy si� na ciebie z g�ry. Lepiej nie podchod� bli�ej: smo�y ci nalej�, kamienie zrzuc�. Niejeden pr�bowa�. Niejeden poszczerbi� z�by i odszed� niepyszny od tej szklanej g�ry. Dzi� nie ma tam kr�lewny i ksi�cia nawet nie ma. Pr�no �elazne paszcze k�y z bramy szczerz�. Nie trzeba ko�ata�, wrota otworem stoj�, ale od drugiej strony, od pochy�ego zbocza.
Pochy�� serpentyn� pniemy si� ku g�rze, wchodzimy na podw�rko; pustka, �ywej duszy nie ma. Hop, hop!... Hej, hej!... Nie ma nikogo. Dziwny nastr�j. Puste korytarze. Echo w�asnych l�kliwych, cichych krok�w wraca z pobrz�kiem ostr�g i chrz�stem rycerskiej zbroi.
Zn�w krzycz�, zn�w wo�am � nikogo. B��dzimy dalej sami po kr�tych schodach, z sal do sal. Zagl�damy w d�bowe odrzwia, wrzucamy kamienie do loch�w, pr�bujemy zardzewia�e zasuwy. �redniowieczny surowy nastr�j zst�pi� w nas. Kroczymy ci�ko i powa�nie. Gubimy si� w kr�tym labiryncie przej��. Spotykamy si� znowu najdziwniej, naniespodziewaniej. Wreszcie trafiamy do tamtej, widzianej z do�u, najwy�szej baszty. Drewniane dyle pod�ogi prze�wiecaj� pustk�: pod nami daleko, daleko w dole trzy kajaki; wygl�daj� st�d jak rzucone niedopa�ki cygar, �miesznie ma�e i �miesznie zabawne.
Niesamowicie si� robi nad przepa�ci�: mury zmursza�em wiekowe, bale spr�chnia�e, nienowe, kiedy� musz� run��; mo�e w�a�nie teraz, mo�e w�a�nie w tej chwili?
Widoki ogl�dane z baszty orawskiego zamku przypominaj� zdj�cia lotnicze.
Schodzimy milcz�c przej�ci chwil�. Dopiero przy wyj�ciu spotykamy dozorc�. P�acimy bilety, wdzi�czni... ach, jak wdzi�czni za mi�� jego przedtem nieobecno��.
Zamek w Orawskim Podzamczu jest bezwzgl�dnie najpi�kniejszy z dotychczas przeze mnie ogl�danych. Zreszt�, trafi�em tam w odpowiednim nastroju: nie by�o tam jeszcze zwiedzaj�cych, nie by�o oprowadzaj�cych, s�owem nikt i nic nie psu�o charakteru oryginalnego �redniowiecza. Snu�em refleksje, jakie si� miewa b��dz�c po zau�kach starego Gda�ska czy Krakowa, gdzie cz�owiek ogl�da i samego siebie i zdziwiony przeciera oczy, �e mu wyloty kontusza nie wyros�y u ramion.
Wag
Wag by� przedmiotem kilkudniowych naszych maj r�e�. Nowa nazwa przynosi ze sob� nadziej� jakich� zmian na lepsze. Liczyli�my na solidno�� tej rzeki jak na Zawisz�. Tam znajdziemy odpoczynek od mielizn, zgin� wreszcie zdradzieckie kocie �by raf i pop�yniemy na �aglach bezpieczni i spokojni.
Kiedy� kto� opowiada�, �e Wag �le pachnie. Jeszcze�my nie wyp�yn�li na jego wody, a ju� mo�emy t� opini� potwierdzi�. Przesta�my si� bawi� w pi�kne s��wka: to nie �zapach� � to smr�d, st�ony siarkowodoru, zgni�ych jaj. Ka�dy powiew wiatru Wyprawia o md�o�ci, coraz silniej, coraz wszechw�adniej opanowuj�c nosy. Wreszcie piekielna ta siarkowa atmosfera poch�on�a nas ca�kowicie. Wiedzieli�my, �e tak by� musi. Trzeba wi�c przetrzyma� t� now� pr�b�.
Spotkanie Orawy z Wagiem malownicze, dalej monotonia. Woda prawie czarna, g��boka i wartka. Brzegi r�wne, regularne, na nich kolej i szosa. Na dalekim horyzoncie Ma�a Fatra � musimy ten mur przebi�.
Mielizn tu istotnie nie ma, ale dwukrotnie silniejszy pr�d niesie na z�amanie karku, emocjonuj�c miejscami niema�o. Kulminacyjnym odcinkiem pozostanie zawsze s�ynny prze�om Wagu przez Fatr�.
Mo�e te wszystkie prze�omy, porohy i wodospady nie by�yby takie �straszne�, gdyby nie, opowie�ci miejscowych ludzi. Tyle niesamowitych historii, tyle przestr�g, tyle dobrych rad i gr�b spada na g�ow� biednego cz�owieka, �e traci resztk� sportowego animuszu i got�w jest rej terowa� jak niepyszny.
Tak by�o owego pami�tnego dnia, kiedy zziajani wios�owaniem, przemokni�ci do nitki, bez suchego koca, przybili�my do nieznanej wsi na nocleg.
Nie my�leli�my w tej chwili o przeprawie, nie zwracali�my uwagi na map�. Deszcz si�pi� na �wiat i na dusze, a szara, gn�bi�ce szara mg�a pe�z�a od g�r doliny.
Apatyczni i zrezygnowani usiedli�my na �awach karczemnej izby, wpatrzeni w piec, sk�d mia�a przyj�� gor�ca strawa.
��te �wiate�ko naftowej lampki pr�no si� stara�o Przebi� sadz� zakopconego szk�a, a mrukliwy gospodarz podsyci� ogie�. Mrok poch�on�� i w��czy� leniwie my�li po paj�czych k�tach. Ponury nastr�j opl�t� nasze g�owy i sykiem mokrych drew skleja� powieki.
Spoza nie domkni�tych drzwi s�ycha� by�o szum niedalekiej dalekiej wody. Pr�d wali z rekordow� si��, nic dziwnego � niedaleko ju� prze�om. W tej chwili jest zupe�nie oboj�tne, jak si� zachowuje rzeka. A niech leci! Niech t�ucze �bem o przybrze�ne kamienie, niech S wariuje, jak chce, byle nie z nami. Siedzimy zas�oni�ci od wiatru, jest ciep�o i sucho. G�owa ci��y o�owiem, raptem stuk. Przeci�g targn�� p�omieniem lampy. Drzwi otwar�y si� na o�cie� i ukaza�a si� w nich bar czysta posta� ch�opa.
Rozejrza� si� spode �ba, splun�� poza pr�g i za trzasn�wszy mocno drzwi za sob�, stan�� po�rodku izby. Powi�d� ciekawie wzrokiem dooko�a, ale bez najmniejszego zdziwienia i tym si� r�ni� zasadniczo od dotychczasowych naszych obserwator�w. Usiad� milcz�c obok mnie na �awie. Opar� rozkud�any �eb na szerokich �apach.
Niejeden ju� rok tu mieszka� pewnie, niejedn� przegna� przez wagowe porohy. Twarz poorana wichrami, czupryna wypalona s�o�cem, typ starego flisackiego praktyka. Senna cisza panowa�a dalej.
� Towi na takich szkrupinkach chcete plawatf Wagom?... � Ha, ha, ha! � za�mia� si� ponuro, z�e wr�bnie.
Cisza. Nie odpowiadamy nic. Niech da spok�j! Jeste�my pom�czeni, oboj�tni.
� Ej, otrepe� was tam, otrepe... treski budu z was letat , treski, howorim wam! � powiedzia� i kiwn��! g�ow� patrz�c na nas swoim wyp�owia�ym wzrokiem, jak na du�e dzieci, ni to ironicznie, ni to z politowaniem. Sm�tek zajrza� nam dreszczem w oczy. Nadstawili�my uszu, niech m�wi � on lepiej rzek� zna, wyt�umaczy, nauczy. Spostrzeg� zainteresowanie i j�� burcze� dalej, pos�pnie jako� i opryskliwie. A s�owa jego t�uk�y basowym m�otem w nasze biedne, zmarzni�te i sko�atane m�zgi, jakby ostatni up�r wybi� z nich mia�y, ostatni� ambicj� przy g�uszy�.
Opowiada� o �odziach rozbijanych, o tym, jak szczapy lecia�y z nich na par� metr�w w g�r�, jak ten i �w ton�� na przeprawie.
Ot i niedawno zgin�� rybak � dobry by� �a�owali wszyscy. Drugi zesz�ego lata te� lecia� na Bieski Ska��; wyratowa� si�, ale �le ju� z nim by�o, oj, zlej. A wszystko to �odzie mocne, rybackie, nie to, co nasze... �szkrupinki�!
Splun�� pogardliwie. On rzek� zna, to nie �art! Pr�d silny, coraz silniejszy. Leci si� wprost na ska�y i ni skierujesz!
Trzy zakr�ty ostre, z�bate, naje�one rafami. Pierwszy zakr�t � ska�a Margitta, drugiego nazwy nie pami�tam, a trzeci, ten najgorszy to s�ynna Bieska Ska�a. Kto tamte dwie ominie, na trzeci� na pewno wpadnie.
S�uchamy i coraz markotniej si� nam robi na duszy. A mo�e zaniecha� pr�by? Mo�e omin�� �miertelny prze�om szos�? Mo�e poci�giem? Wydatek niedu�y... My�l przed chwil� senna i apatyczna, teraz chorobliwie rozdygotana, trzepocze w naszych g�owach wstydliwym strachem.
Wstydzili�my si� jeden drugiego, bali�my si� wzajem wyczyta� w oczach znan� my�l.
Ambicja sportowa jednak, pomimo duchowego oklapni�cia i apatii, robi�a swoje: usta milcza�y.
Flisak tymczasem nie pr�nowa�, pada�y dalej s�owa gro�ne jak z�omy skalne, ponure jak g��bie grot.
Wreszcie zd�awionym, nieswoim g�osem kt�ry� z nas b�ysn�� brawur�; u�miechn�� si� poprzez znu�enie, machn�� lekcewa��co r�k�.
Et nie pierwszyzna, jako� tam przep�yniemy! Pewnie, �e przep�yniemy! � krzyczeli�my teraz na przemian, aby l�ki w�asne zag�uszy�, aby zapa� nie wystyg� i �eby uwierzy� w prawd� s��w.
Skandowali�my rzucone w przestrze� zdanie mocno, z akcentem bohaterstwa, byle zniweczy� nurtuj�cy w duszach strach, byle uspokoi� t�uk�ce si� serca.
Wszystko by�oby inaczej wtedy, gdyby nie ten �bieski� nastr�j przed t� Biesk� Ska��! Czy aby ten ca�y flisak nie spod �bieskiego� sztandaru pochodzi�? Chytrze bestia wybra� por� na czortowe swoje opowie�ci. Za�amali�my si� psychicznie wszyscy bez wyj�tku. Ci, co s�abiej p�ywali lub mniejsz� czuli adoracj� do wody, prosili koleg�w o przekazanie ostatniego s�owa... �Jej�; niekt�rzy co� o matkach z roztkliwieniem wspominali, s�owem szli�my spa� tego dnia ponuro, niby z widmem gilotyny... nieszcz�liwi strace�cy!
Dzi�, gdy wspomn� te ci�kie chwile, �miech ogarnia i lito��, ale tak by�o, fakt!
Niechaj flisakowi temu �mier� b�dzie lekk�! Niechaj szcz�liwie p�yn� jego �odzie! Nale�y mu si� szczera wdzi�czno�� za tyle niesamowitych wra�e�; za tyle wzrusze� przed�miertnych, bo czym�e by by�a bez nich ca�a nasza w�dr�wka? A wreszcie, niech go... g� kopnie!
�wit wsta� popielaty jako i my sami. Zjedli�my, co dano. Zap�acili�my, co ��dano i wlekli�my niewysch�e jeszcze manatki do pos�pnych naszych �trumien�.
Poczucie kole�e�skie wzi�o tu po raz pierwszy w �eb: ka�dy chcia� op�nienia, ka�dy chcia� p�yn�� ostatni, w ogonku.
Los rozstrzygn��. Pierwszy poszed� Sancho, drugi Don Kichot, trzeci i ostatni Rosynant. Na wodzie, kiedy poczuli�my wios�a w r�kach, a pod stopami stery, ra�niej si� zrobi�o na duszach i wczorajszy strach Pierzchn�� bezpowrotnie.
Par� kilometr�w spokojnej drogi i zacz�o si�!...
W�a�ciwie, co si� zacz�o, a co si� sko�czy�o, dotychczas nie wiem! Wszystko przemkn�o w zawrotnymi tempie, g�upio �atwo. �adnych �prze�y�, �adnych emocji.
Jak zwykle, na wst�pie ma�y wodospadzik: troch� szumu, troch� piany, troch� krzyk�w: �Prawo! Lewo! gor�czkowe ruchy wiose� i po wszystkim.
Nieudany manewr Don Kichota spowodowa� jego odpadni�cie na ostatnie miejsce, co nie bardzo licowa�o z rol� �kierownika wyprawy�, ale trudno � vis major.
S�awetny prze�om wygl�da mniej wi�cej tak: rzeki i g�ry sz�y sobie poczciwie na spacer w odmiennych nieco kierunkach i oto w pewnym punkcie nast�pi�o ich spotkanie. Rzeka s�dzi�a, �e wp�ynie na g�ry, g�ry bezskutecznie wp�ywa�y na up�r rzeki; w ko�cu � jak to zwykle bywa w chytrej dyplomacji � wybuch�a krwawa wojna. Rzeka przebi�a si� na druga stron�, wi�c niby zwyci�y�a, ale jak�e marnie. Przed chwil� szeroka, majestatyczna, samodzielna, teraz w miejscu prze�omu musi si� kierowa� nie woln� jak dotychczas fantazj�, lecz obowi�zuj�cym tu �traktatem g�rskim�. Wi�c zirytowana srodze, prychaj�c i pluj�c na porz�dki, mknie nerwowym krokiem, k�dy g�ry ��askawie� pozwol�. A g�ry g�odne widoku ha�by naigrawaj� si�, szykanuj�, nadstawiaj� z�by na ostrych zakr�tach, podstawiaj� nogi, �ciskaj� podst�pnie biodra, a� biedna, ob��kana rzeka z w�ciek�o�ci t�ucze g�ow�, skacze przez progi jak szalona, przeciska si� w szczeliny i syczy z b�lu.
Najgorszy z trzech zakr�t�w rzeki to zakr�t Bieski Ska�a. Podobno ci�kie �odzie rybackie nie zawsz� potrafi� skr�ci� w por� i niesione si�� pr�du wskakuj� na zdradliwy z�b.
Kajakom manewr taki nie sprawia najmniejszej trudno�ci, trzeba tylko p�yn�� d�u�szym, zewn�trznym brzegiem.
Przebyli�my nasz� �zmor� i u�miech przyjacielski rozja�ni� nam twarze, a tu i zamczysko stare wita. Popas dla nabrania si� i podzielenia si� wra�eniami.
Czynimy rzek� wsp�winn� z flisakiem, jeste�my �li na ni� teraz, �e nie da�a spodziewanych emocji, �e po prostu bezczelnie nas nabra�a na kawa�. Tyle nerw�w zszarpanych na pr�no. Ale nie ma z�ego, co by na dobre nie wysz�o; postanawiamy odt�d gwizda� na wszelkie gro�by i przestrogi �ludzi miejscowych�.
Za g�rami Wag znowu si� uspokaja, tworz�c tylko w paru miejscach nag�e, karko�omne spadki, po kt�rych zje�d�a si�, jak po lodzie. Podr� taka przypomina falist� kolejk� w kopenhaskim Tivoli, tylko mi�ej s�siadki brak, no i parasola dyrekcji! Jak�e� niepodobny teraz do niedawnego potoku, pe�nego m�odzie�czych poryw�w. Powaga i stateczno�� wygl�da z leniwej czarnej g��bi.
Powia� szkwalisty, silny wiatr w dobrym dla nas kierunku. Postanowi�em wypr�bowa� �agle. Koledzy protestowali, �a�uj�c czasu, lecz upar�em si� � robi� swoje. Wiatr nie da� na siebie d�ugo czeka� i skoro tylko banderka furkn�a na liku*, zacisn�� mi szotem** d�o� i szarpn�� tak nagle, tak z�o�liwie, a niespodziewanie, �e kajak przechyli� si� w przera�eniu a� po sam falochron. To widz�c wiatr przechera przeskoczy� na drug� stron� i dmuchn�� znowu stamt�d, wiele mia� si� w p�ucach, a ja naiwny nie zd��y�em usi��� nisko na dnie �odzi, aby j� zr�wnowa�y�. Skutek by� oczywisty � wywrotka!
Wywr�cili�my si� tak prosto, pr�dko i zwyczajnie, to zwykle bywa, gdy szkwa� przerzuci �agiel.
*Lik - kraw�d� �agla obszyta lin� (liklin�).
**Szoty � lina lub zesp� lin i blok�w s�u��cy do ustawienia �agla odpowiednim k�tem do wiatru.
Wynurzy�em g�ow� w�ciek�y na siebie, co si� zowie. Ogl�dam si� po wodzie: tam wios�o, tu koszula, tam inny szczeg� garderoby zawsze si� co� zapomni w�o�y� do luku.
� Patrz! Apteczka tonie, chwytaj apteczk�! � wrzeszczy wniebog�osy towarzysz.
Nurkuj� parokrotnie, ale nie widz�. Wy�owi�em, co mog�em, chwyci�em to wszystko w z�by i aportuj� do brzegu.
A kajak? Kajak ci�gnij! � krzyczy znowu Antek. Zastanowi� mnie ten krzyk... Dlaczego ja mam ratowa�, m�czy� si�, a on w niczym nie pomaga, tylko rozkazuje? Podnosz� wzrok, sk�d leci g�os, a tu taki widoki na wywr�conym do g�ry dnem kajaku siedzi niezdarnie okrakiem, mocno trzymaj�c si� obur�cz, blady n strachu m�j Antek i... rozkazuje!
� Czemu� sam nie holujesz �odzi? pytam zdziwiony i z�y.
� A bo widzisz, nie umiem p�ywa�! � pada lakoniczna odpowied�.
Zatka�o mnie... po prostu zatka�o ze w�ciek�o�ci. Na chwil� zaniem�wi�em. Pierwszym warunkiem wszak�e przy werbowaniu za�ogi by�a umiej�tno�� p�ywania! Zreszt�, komu do g�owy przyj�� mog�o, �e Anto� � stary wio�larz � nie umie p�ywa�! Siedzi oto tera� pokraka nieszcz�liwa, i dr�y, a ja holuj� Don Kichota.
My�la�by mo�e kto, �e Anto� poczu� skruch�, �e si� zawstydzi�? Gdzie� tam! Zaledwie dotkn�� nog� pewniejszego gruntu, nu�e �aja�, nu�e wymy�la�: a to z�y �agiel, a to niedo��ga, a to �wywr�ci�em go na z�o��, itd.
Przy akompaniamencie gderania wp�ywamy w koryto Dunaju. Troch� pracy pod pr�d i ju� przed nam wio�larski pomost klubu sportowego w Komarnie. Tu zatrzymujemy si�. Dw�ch sympatycznych W�gr�w bierze nas w go�cinne obroty, cz�stuj� piwem i paprykarzem. Oczy wy�a�� nam z orbit, j�zyki puchn�, w�osy staj� d�ba, ale jemy, bo�my ju� dawno gor�cego jad�a w ustach nie mieli.
Dunaj
Na Dunaju rozpocz�� si� nowy etap w�dr�wki, nie tyle z powodu zamiany g�rzystego krajobrazu na nizinny, ile z racji ostatecznego skrystalizowania si� naszego stanu psychicznego. Odt�d zapanowa�a dysharmonia i bezho�owie. Nie mo�na tego nawet nazwa� k��tni�, to by�a zgry�liwa wzajemna niech��. Ten irytowa� tamtego, tamten tego, wci�� kto� komu� dogadywa�, gryz� i warcza�.
Monotonia szerokiej rzeki strasznie m�czy�a. Obserwuj�c za�og�, przeczuwa�em, �e d�ugo tak nie poci�gniemy, mo�e paru silniejszych wytrzyma pr�b�, reszta skazana jest na maruderk�.
Kajaki ciekn� w najokropniejszy spos�b. Co godzin� dobijamy do brzegu i wylewamy wod�. Rzeczy przemok�y. Noclegi wilgotne. Humory s�otne!
Kt�rego� z takich monotonnie zgry�liwych dni spokojna powierzchnia Dunaju nagle zafalowa�a, zerwa�a si� bia�ymi grzywaczami do biegu za wiatrem. Przera�one kajaki stan�y d�ba, da�y nura pod wod�, wyskoczy�y znowu, szarpn�y szotami za r�ce i pogna�y jak zwariowane ku niedalekim brzegom.
Tymczasem ma�a czarna chmurka sunie nad wod�, przed sob� liliowy s�up deszczu. Atak sztormowy, zawadiacki jak krew mieszka�c�w tej ziemi! Fale One, kr�tkie, spi�trzone raz po raz zalewaj� nam �owi�. Z nieba lun�� istny potop. Temperatura opad�a znacznie, a wiatr j�� wyczynia� hocki-klocki. Zwin�wszy �agle rej terujemy na wios�ach do brzegu.
�egluga du�� rzek� nale�y bez w�tpienia do najnudniejszej turystyki: oddalone brzegi nie bawi� oka r�norodno�ci� szczeg��w, s� zwykle piaszczyste lub b�otne. Szybko�ci pr�du nie odczuwa si� tu bezpo�rednio. Neurastenia opanowa�a wi�c wszystkich, a gdy ponadto rozpocz�y si� zab�jcze wprost lipcowe upa�y i trzeba by�o pracowa� przez ca�y dzie� wios�em � oklapli moi towarzysze, rozkleili si�, roztopili zupe�nie. Mo�eby i mnie ten los spotka�, gdybym nie odziedziczy� po nieznanych dziadkach murzy�skiego umi�owania s�o�ca Ze s�o�cem jestem za pan brat, nie znam okrycia g�owy i ciemnych okular�w, �miej� si� z korkowych he�m�w i innych wynalazk�w na �ysin�. S�o�ce, woda i powietrze mog� tylko uzdrowi�. M�wi� z do�wiadczenia, nie z teoretycznych oblicze� kalorii cieplnych. Znam s�o�ce Afryki Po�udniowej i �rodkowej, znam r�wnik i zwrotniki, znam gor�co brazylijskiego lata i wsz�dzie czu�em si� bosko bez czapki.
Czu�em si� na Dunaju wy�mienicie i to w�a�nie najwi�cej dra�ni�o moich �rozgrzanych� koleg�w. Postanowili w po�udnie odpoczywa�. Tymczasem na brzegu nie by�o zaro�li. Siedzieli�my wi�c pod parodi� krzaczk�w, zas�oni�ci tylko p��tnem namiotu od wiatru, ale nie s�o�ca, wycieraj�c pot i ci�ko dysz�c. Stawa�em si� gderliwy, moralizatorski. Ogarnia�a mnie szewska pasja na taki stan rzeczy. S�owem, humory nasze dosi�ga�y �zenitu�.
Od Belgradu zacz�o si� powolne zje�d�anie do piek�a, Z ka�dym dniem gor�cej, z ka�dym dniem zgry�liwiej. Nawet ja nie mog� ju� wyj�� na piasek bos� nog� � parzy. Zbli�amy si� do �elaznej Bramy, postrachu naszych rodzic�w i naszych narzeczonych.
O �elaznej Bramie opowiadano przez ca�y rok. �elazn� Bram� odstraszano od wyprawy. Ona wreszcie podnosi�a nasze skromne wysi�ki do wy�yn �bohaterstwa�.
A oto jest, tu� przed nami.
Siny �a�cuch g�r zatarasowa� drog�, musimy przebi� si� na drug� stron� wraz z rzek�. Tyle dni monotonnego wsp�ycia z Dunajem wytworzy�o ukryt� solidarno�� z rzek�: to jedna ca�o�� � kajaki, my i ona. Dr�y, boi si�, rozlewa na boki. Szeroko, daleko, k�dy okiem si�gn�� � woda, woda.
Zatrzyma�a si� przed �a�cuchem g�r, spi�trzy�a, nabiera tchu do walki. Nie wierzymy oczom: to ju� nie rzeka, to olbrzymie jezioro, brzegi gin� w perspektywie horyzontu. Dwa i p� kilometra szeroko�ci. Gdyby nie pr�d, mo�na by zab��dzi�. Pr�d jednak niesie nas ku ska�om. Musimy je przeby�! Musimy!
Przed nami tu� � �elazna Brama. Baczno��! Trzyma� mocno stery!
Stan nerw�w za�ogi lepszy ni� wtedy przed Biesk� Ska��. Strachy na lachy, lecz ze�ga�bym najbezczelniej, m�wi�c o wielkiej odwadze. By�a w tym naszym �jako� przep�yniemy� du�a doza samob�jczej rezygnacji. Bo c� wiedzieli�my o �elaznej Bramie? Z r�k� na sercu nic, a dok�adniej: par� lakonicznych s��w ze szkolnej geografii albo �legendarne� opowie�ci turyst�w ogl�daj�cych widoki z pok�adu statku, albo wreszcie �bohaterskie� i zgo�a nieprawdopodobne opisy poprzednik�w na kajakach.
Wiedzieli�my o tym, �e dopiero od niedawna chodz� pod pr�d statki morskie o szczeg�lnie mocnych silnikach, s�absze za� holowane s� przez lokomotywy.
�e wzd�u� brzegu ci�gn� si� mogi�y tych, kt�rzy zgin�li przy przeprawach na tamt� stron�, gdy jeszcze nie by�o regulacji.
�e szum spadku wody s�ycha� o par� kilometr�w przed Bram� (nic podobnego!).
Czy po tym wszystkim zdziwi kogo nasz strach i nasza rezerwa?
Dunajowy prze�om zaczyna si� malowniczo i oryginalnie: z piaszczystej szerokiej r�wniny wpada rzeka w g�rzysty w�w�z. Przy wej�ciu do w�wozu, widocznie dla uzasadnienia nazwy, stoj� dwie z�bate baszty starych zamk�w, wystawionych podobno z polecenia kr�la Sobieskiego po obronie Wiednia.
Postanawiamy uczci� polskie pochodzenie zamk�w zjedzeniem tutaj najwi�kszego kawonu. Nale�y pokrzepi� si� przed tym, co nas czeka, bo przysz�o�� ma�o pewna!
Ponuro jako� i nie zach�caj�co wygl�da rzeka przed nami � czarne deszczowe chmury, zebra�y si� nad szczytami g�r i mg�� deszczu zas�oni�y w�w�z.
Dwa �wiaty: tu os�oneczniona, lazurowa dolina, tam � tajemnicza otch�a� �elaznej Bramy. Ten kontrast �le wr�y!
Ruszamy. Wp�ywamy w korytarz po�r�d ska�. Ulewny ch�odny deszcz oblewa nasze rozpalone �szale�cze� g�owy, ale bezskutecznie � nie cofniemy si� ju�! Nie cofniemy! Tylko do brzegu!... Pr�dzej do brzegu, ukryci si� gdzie na noc, uciec pod suchy dach.
Gwarna izba wiejskiego szynku wita nas pomrukiem zdziwienia. W oparach alkoholu kiwaj� si� g�owy. Gospodarz, o chytrym wyrazie oczu, skacze, uwija si� dooko�a � zwietrzy� �atwy zarobek. Oczy si� nam klej� ze znu�enia. Policjant jugos�owia�ski zapa�a� do nad nadzwyczajn� serdeczno�ci�, ka�e pi� kwa�n� lur� najta�szego wina toasty za przyja�� s�owia�sk�. Na szcz�cie nasz fundator przestaje wkr�tce rozr�nia� osoby i przemawia do krzese� r�wnie czule, jak do nas. Korzystamy ze sposobno�ci, by si� ulotni� do s�siedniego pokoju, gdzie na sto�ach i �awach przygotowano nocleg.
Rano gwa�t! Ober�ysta chce z nas zedrze� potr�jn� cen�. Nie na takich trafi�! Ka�emy si� prowadzi� do w�jta. W�jt przes�dza spraw� na nasz� korzy��. Odbijamy, odprowadzani nienawistnym wzrokiem. Nienawi�� skonkretyzowa�a si� w dotkliwej dla nas przykro�ci: oto spostrzegam za chwil� brak dziennika okr�towego. Pisa�em go tak skrupulatnie, tak sumiennie, a tu wszystko na nic. �otr ober�ysta zna� czu�e miejsce turyst�w, wiedzia�, gdzie uderzy�.
Par� kilometr�w za wsi� Dunaj zw�a si� jeszcze bardziej. Przed tym zw�eniem stoi na lewym brzegu domek stra�nika, obok maszt z olbrzymim, parometrowej �rednicy balonem. Podniesiony balon to znak, �e w kanale statek.
Dobijamy. Delegacja idzie na wywiad. Po p�godzinnym oczekiwaniu wracaj�. Stra�nik, jako cz�ek naprawd� obeznany, nie robi z muchy s�onia. �mieje si� ze strach�w... �Trzymajcie si� znak�w i jazda�. Poprawi�y si� humory, poprawi�a si� pogoda.
Fizycznie nam�czyli�my si� strasznie w tej �elaznej Bramie, win� za to ponosi Tadek �Sokole Oko�, ,,wygl�dacz kamieni�, �czo�owy kapitan�, posiadacz lornetki, s�owem � przewodnik. Mierzy� on kajaki miar� oceanicznych statk�w. Musieli�my p�yn�� akurat �rodkiem wytyczonego koryta w obawie natkni�cia si� na podwodn� raf�. Takie utrzymanie kierunku w kr�tym kanale przy zawrotnym pr�dzie wymaga�o szalonej pracy wiose�. Latali�my niby powariowani od znaku do znaku, od brzegu do brzegu, obiegaj�c w k�ko czarne i czerwone znaki, zupe�nie jak w palancie. Piana lecia�a z wiose�, piana lecia�a z ust, byli�my godni po�a�owania. A pr�d? Ten, m�dry, ni�s� nas w prostej linii, bez �adnych zbocze�, mimo upatrzonych znak�w. Nale�a�o mu tylko zawierzy�, a obesz�oby si� bez emocji i wzrusze� Bakeny (czerwone i czarne) p�ywa�y na olbrzymich, zakotwiczonych balach, kt�re dla kruchych kajaczk�w by�y najgro�niejszym niebezpiecze�stwem. Parokrotnie, omanie trzepn��em o nie sterem, a wtedy, w my�l przepowiedni wagowskiego flisaka, niezawodnie zosta�yby tylko drzazgi. Op�tani hipnoz� okr�towych przepis�w zygzakowali�my dalej. Maj�c dwadzie�cia centymetr�w zanurzenia, szukali�my koryta dziesi�ciometrowej g��boko�ci przezorno�� nie zaszkodzi.
Po uko�czonym �biegu na prze�aj� rozpoczyna Dunaj bieg przez p�otki. Co par� kilometr�w naturalna tama z raf, sk�d woda spada tarasowym wodospadem. Przed ka�d� tam� rzeka rozlewa si� szerzej, tworz� jak gdyby jeziorko o fantastycznych, nawis�ych ska�ami brzegach. Tu mamy miniatury fiord�w norweskich, modele grot Capri, tu mamy widoki najpi�kniejszych zak�tk�w �wiata... oczywi�cie w skondensowaniu. Najoryginalniejszym jednak zjawiskiem, jakiego nigdzie wi�cej na �wiecie nie spotka�em, s� wiry wodne. Ca�� powierzchni� jeziorka pokrywaj� wiruj�ce kr�gi na kszta�t olbrzymich li�ci Victoria Regia.
P�yniemy jak zwykle g�siego � ��d� za �odzi�. Raptem poprzedzaj�cy mnie kajak wpada w pole takiego w�a�nie �li�cia�. Jedno mgnienie i trzystukilogramowy ci�ar niby pi�rko fruwa na bok i dalej�e niby na karuzeli lata� tam i z powrotem po wiruj�cej przestrzeni. Niebawem wiruj� i ja. Chwila strachu, rozpaczliwy ruch wiose� i steru, wychodz� z matni, lecz nie na d�ugo � nowa karuzela chwyta i kr�ci w kierunku odwrotnym. Tivoli! Znakomite Tivoli! Rych�o oswajamy si� z t� zabaw�. Umy�lnie dajemy kajakom pobiega�; obraca nas twarzami ku sobie, to zn�w bokiem, raz w prawo, to zn�w w lewo.
Baken � metalowa beczka (p�awa) o kszta�cie sto�kowatym u�ywana na �r�dl�dziu do wytyczania szlaku �eglownego.
�adnego niebezpiecze�stwa. Zwinne kajaki drwi� ze wszystkich przeszk�d. Jak straszne �memento mori� powtarzamy s�owa mieszka�c�w ostatniej wioski: �Kto wpadnie do Dunaju w obr�bie �elaznej Bramy, ten ju� nie wyp�ynie i cia�a jego nigdy nikt nie znajdzie�. Rzecz mo�liwa, ale kto by chcia� pr�bowa� tam wpada�.
Ze swej strony ka�demu radz� zasmakowa� tej podr�y. W ka�dym b�d� razie dzi�, gdy pozna�em �eglug� kajakiem po morzu, problem �elaznej Bramy wydaje si� dziecinnie �atwy. Nie wymaga �adnej praktyki ani �adnej zr�czno�ci.
Jezioro Wirowe (tak go nazwijmy) ko�czy�o si� wi�c tarasami wodospad�w. Zadanie sternika i tu nie by�o trudne, nale�a�o tylko trafi� dok�adnie na �rodek spadaj�cej wody. Dalej nic � siedzie� spokojnie i zachwyca� si� widokami. ��d� p�dzi skokami rozwijaj�c szybko�� samochodu, a� wpadnie w nowe Jezioro Wirowe i tu zatrzyma si�.
Tak w k�ko jeziorko, tama, wodospad, jeziorko, a� wreszcie, po kt�rym� tam kilometrze, docieramy do w�a�ciwej �elaznej Bramy, dawniej nie do przebycia, zawalonej ska�ami, dzi� uregulowanej kana�em. Praw� stron� �o�yska dunajowego oczyszczono z raf, pog��biono i obetonowano, lewa za� pozosta�a nie zmieniona, jakby na pami�tk� muzealnej przesz�o�ci. Kana� ma cztery i p� kilometra d�ugo�ci � przebyli�my go w siedem i p� minuty. Szybko�� wal�cego tutaj pr�du rodzi kr�tkie strome fale. Gdyby nie one nie wiedzieliby�my o tej szybko�ci, gdy� jednostajny kolor betonu znosi wra�enie ruchu. W pewnej chwili Don Kichot zr�wna� si� z Sanch� i widz�, jak s�siad staje d�ba, dos�ownie d�ba! Rufa �odzi schowa�a si� pod wod�, wio�larza zakry�a piana, a biedny Tadek (siedzia� z przodu) zawis� w powietrzu. To by�a jedna chwila � sekunda, naprawd� czarowna. Potem nieraz wyprawia�em na morzu podobne akrobacje, nikt mnie jednak wtedy nie ogl�da� tak bezpo�rednio i z bliska. Ten przeskok, bo tak tylko nazwa� mo�na te siedem i p� minuty, to istny lunapark, P�yn�li�my jednym tchem, nie by�o tam czasu zaczerpni�cie powietrza. Bajeczna zabawka!
Jeszcze raz powiem, �e najnudnieszym szlakiem wodnym jest, bezsprzecznie, du�a rzeka. Szanuj�cy si� turysta powinien wybiera� albo morze, albo ma�e, kr�te, dzikie rzeczki. Wtedy ma�o si� jeszcze szanowa�em i p�yn��em Dunajem.
Ot� po przebyciu �elaznej Bramy monotonia, nuda i szarzyzna tego rodzaju podr�y zacz�a wy�azi� nam bokami, a� wreszcie stan�a o�ci� w gardle. Mieli�my do�� p�askich, b�otnistych, wysuszonych s�o�cem, po sp�kanych w czarne szczeliny brzeg�w, mieli�my po uszy ��tych �awic gor�cego jak ukrop piasku, a z�ota kula wschodz�cego prosto w oczy s�o�ca zaczerwieni�a powieki i wnios�a w dusze mniej wytrzyma�ych histeryczn� neurasteni�. Poza tym upa�y ros�y. Im bli�ej po�udnia, tym trudniej by�o znie�� gor�co. P�yn�li�my ju� wy��cznie wieczorami. Zgrzyty i k��tnie mno�y� si� z ka�dym dniem. Byle co, byle g�upstwo, byle negacja, a ju� nast�powa� wybuch gniewu. Chud�em od walki wewn�trznej i to by�a szko�a charakteru, oj by�a to szko�a!
St�d nauka dla wszystkich kajakowc�w: 1) nie p�yn�� du�� rzek� d�u�ej ni� tydzie� i 2) nie wybiera� si� na d�u�sz� wypraw� o trudnej trasie w liczniejszym towarzystwie. S�owem, je�eli wyprawa nie jest wy��cznie spacerkiem wypoczynkowym, lecz ma by� wyczynem pionierskim, sportowym, w�wczas nale�y p�yn�� tylko we dw�jk�. Samotno�� te� jest z�a. Samotno�� m�czy, wytr�ca cz�owieka z normalnego �ycia, tak, �e po paru miesi�cach dziwaczeje. Zreszt� w d�u�szej wyprawie nie jest wykluczona nag�a choroba, uk�szenie przez �mij�, zas�abni�cie w bezludnym miejscu itp. niespodzianki, kt�re bez pomocy towarzysza mog� �atwo spowodowa� �mier�.
Zapyta kto�, czy lepiej podr�owa� z towarzyszem czy z towarzyszk�? Odpowied� nietrudna.
D�ugotrwa�a w�dr�wka turystyczna w m�skim wy��cznie towarzystwie sprowadza olbrzymie niebezpiecze�stwo �schamienia�. Trudne warunki �ycia przyzwyczajaj� m�czyzn do zbyt mocnych wyraz�w i gest�w, pozbawiaj�c jednocze�nie poczucia potrzeby estetyki. Obecno�� kobiety znosi ten brak, uszlachetnia szarzyzn� dnia pows