6637
Szczegóły |
Tytuł |
6637 |
Rozszerzenie: |
PDF |
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres
[email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.
6637 PDF - Pobierz:
Pobierz PDF
Zobacz podgląd pliku o nazwie 6637 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.
6637 - podejrzyj 20 pierwszych stron:
ADAM WI�NIEWSKI-SNERG
NAGI CEL
1984
TERRORYSTA
O terrorystach wiedzia�em tyle, co wszyscy; zbyt wiele, by spokojnie spa� w samolocie. Wola�em czyta� o nich w prasie, ni� by� �wiadkiem ich dzia�alno�ci. By�em pasa�erem przezornym, tote� gdybym przewidzia� na lotnisku, �e obok mnie usi�dzie ten niezwyk�y cz�owiek, polecia�bym innym samolotem. Wtedy jednak nie pozna�bym tajemnicy Dachu �wiata i w ramach jednego �ycia nie dowiedzia�bym si�, czym w swej istocie jest �mier�.
Pocz�tkowo m�j s�siad zachowywa� si� zwyczajnie: mia� swobodny spos�b bycia, �artowa� i �atwo zawiera� znajomo�ci. Kiedy przy okazji wymiany zda� na temat stopniowania ambicji spyta�em go, jak widzi w�asn� przysz�o�� i czy jest optymist�, rzuci� lekko: �Ka�da praczka nosi w swym tornistrze kalesony Napoleona�. By� bezpo�redni i ch�tnie m�wi� o sobie, przy czym ironizowa�. Po obiedzie kupi� butelk� whisky. Pij�c rozmawiali�my o samob�jcach.
� Zgodnie z zasadami kopytologii, to jest nauki o prawid�ach stosownego zachowania si� w towarzystwie, powinienem wreszcie si� przedstawi� � powiedzia� po czwartym kieliszku.
Nazywa� si� Nuzan (nie wyja�ni�, czy jest to jego imi�, czy nazwisko) i mia� trzydzie�ci jeden lat. Stwierdzi�em, �e jestem o siedem lat starszy. Z pr�dko�ci�, do jakiej sk�ania�a mnie swoboda jego pyta� w rozmowie na tematy osobiste, zdradzi�em mu te� pozosta�e moje personalia. Ale on nie powiedzia�, co robi i gdzie mieszka. Zamiast tego wyzna�, �e samolotem leci po raz pierwszy w �yciu, a kiedy spr�bowa�em mu zaimponowa� liczb� godzin sp�dzonych w powietrzu, doda� z dziwnym b�yskiem w oczach: �I po raz ostatni!�.
� Sk�d ta pewno��? � spyta�em.
Rozejrza� si� ukradkiem. Mia� powa�n� min�.
� Bo umr� tu za kilka minut � szepn�� mi do ucha.
Tak zawarli�my znajomo��. Z ca�� pewno�ci� sko�czy�aby si� ona na tej tajemniczej zapowiedzi, gdybym zajmowa� fotel z prawej strony Nuzana. Przypadkiem jednak siedzia�em po lewej jego stronie, co w krytycznej chwili okaza�o si� bardzo istotne. Dzi�ki temu niepozornemu faktowi znajomo�� nasza trwa�a jeszcze przez szereg niezwyk�ych dni.
C� jednak mo�na powiedzie� cz�owiekowi prawie obcemu, ale zapewne zdrowemu fizycznie, gdy po kilku kieliszkach alkoholu i po godzinie spokojnego lotu na wysoko�ci dziesi�ciu kilometr�w pochyla si� raptem nad uchem przygodnego znajomego, by szepn��: �Umr� tu za kilka minut!�. Przyjazna atmosfera naszej rozmowy zobowi�zywa�a mnie do �yczliwej reakcji. Lecz po tak ponurym o�wiadczeniu mog�em podejrzewa�, �e trafi�em na godzin� uroje� jakiego� szalonego psychopaty.
Chyba nie by�em dobrym psychologiem: wymamrota�em co� niezbyt sensownego, co ani pytaniem nie by�o, ani pocieszeniem. S�ysz�c to; m�j dziwny s�siad po�o�y� palec na ustach. Mia� smag�� cer� po�udniowca, czarne, do�� d�ugie w�osy i ciemnobr�zowe oczy. Wpatrywa� si� we mnie nieugi�tym wzrokiem i obr�ci� kilka razy g�ow� przecz�co, jakby chcia� rzec: �O co innego tu chodzi, m�j drogi�. Nie podoba�a mi si� ta jego mina: skupiona, nieledwie gro�na w swej zaci�to�ci. Wzruszy�em ramionami i wyjrza�em przez okienko.
Monotonny szum silnik�w odrzutowca dzia�a� usypiaj�co. W g�rnej cz�ci przestrzeni poza szybami okienka rozci�ga�o si� czyste niebo. Mia�o barw� znacznie ciemniejsz� od b��kitu ogl�danego z powierzchni ziemi. Patrz�c w g��b tego nieba wyobra�a�em sobie kolejne zmiany w jego kolorze od lazuru poprzez granat do czerni, na kt�rej tle w czasie dnia kosmonauci ogl�daj� gwiazdy. Zapami�ta�em dobrze ten zwyczajny obraz: daleko w dole k��bi�y si� �nie�nobia�e chmury. Cumulusy jak eksploduj�ce g�ry lodowe wznosi�y si� nad zawrotn� przepa�ci� pod skrzyd�em samolotu, Ziemi wcale nie by�o wida�, za� wszystkie ob�oki o�lepia�y w ostrym blasku po�udniowego s�o�ca.
Kiedy oderwa�em policzek od szyby, Nuzan przywo�a� stewardes�. Powiedzia� do niej co�, czego nie dos�ysza�a. Po chwili powt�rzy�, ale jeszcze ciszej. Przy akompaniamencie huku silnik�w stewardesa u�miechn�a si� uprzejmie do mojego s�siada. Aby zrozumie�, musia�a pochyli� si� nad nim, lecz wtedy jaki� ostry cie� zniekszta�ci� rysy jej twarzy. Zas�oni�a j� r�kami.
Ta reakcja tak mnie zaintrygowa�a, �e opar�em brod� na ramieniu domniemanego psychopaty, sk�d mia�em nadziej� zobaczy�, co jest przyczyn� zamieszania. W tej samej chwili us�ysza�em jego lodowaty szept:
� Wi�c widzia�a� ju� tak� zabawk�?
Rewolwer le�a� pod praw� d�oni� na kolanach terrorysty. Raz jeszcze odwin�� po�� marynarki i kciukiem lewej r�ki, w kt�rej trzyma� koniec drutu w czerwonej izolacji, wskaza� okolic� swej kieszeni na piersiach, gdzie ukrywa� co�, czego z mojego miejsca nie by�o wida�.
Bomba! � b�ysn�o mi! Czasami serce staje si� obcym, wstr�tnym i jakby zamkni�tym w klatce piersiowej zwierz�ciem, kt�re z furi� uwi�zionego ma�ego potwora szarpie i po�era wszystkie wn�trzno�ci. Nie mog�em uwierzy�! Tyle razy dowiadywa�em si� o zamachach dokonywanych gdzie� w dalekim, wi�c ledwie realnym �wiecie, �e my�l o bezpo�rednim � osobistym � zagro�eniu nie chcia�a si� przecisn�� w mej g�owie przez ukszta�towany �rodkami masowego przekazu obraz rzeczywisto�ci, obiektywnie burzliwy wprawdzie, lecz z indywidualnego punktu widzenia przesycony niepoprawnym optymizmem i tak niesko�czenie bezpieczny.
Widzia�em plecy Nuzana i nie dostrzeg�em, do jakiego zapalnika bieg� przew�d w czerwonej izolacji; w ka�dym razie na widok �adunku przegapionego przez kontrol� lotniska stewardesa zblad�a. Podnios�a r�ce do ust, jakby chcia�a zd�awi� okrzyk przera�enia. Chyba uko�czy�a jaki� kurs pirotechniczny i umia�a odr�ni� bomb� prawdziw� od pozorowanej. Gdy spr�bowa�a wycofa� g�ow� spomi�dzy foteli, terrorysta brutalnie przytrzyma� j� za w�osy.
� Spokojnie! � szepn��. � Nie wywo�uj zamieszania w samolocie. Panika nie jest mi potrzebna, a wam mog�aby tylko zaszkodzi�. Nikomu tu w�os z g�owy nie spadnie, je�eli pilot spe�ni moje ��danie. Ja zaraz zgin� tak czy inaczej, ale wy nie musicie umiera�.
� Czego pan chce?
� Zanim zdarzy si� nieszcz�cie, biegnij do kabiny pilot�w. Zanie� kapitanowi kartk� z moim ��daniem. Spowoduje eksplozj�, je�eli w czasie kwadransa pilot nie spe�ni tego polecenia.
� O co panu chodzi?
� Nie twoja sprawa. Wystarczy, �e pilot b�dzie wiedzia�.
� Wyl�dujemy tam, gdzie pan zechce � podsun�a w imieniu za�ogi.
� Oczywi�cie � doda�em z ulg�.
� Idioci! � sykn�� przez zaci�ni�te z�by. Pos�a� mi spojrzenie, kt�re mog�oby zabija�. � L�dujcie sobie cho�by i na ko�cu �wiata. To mnie nic nie obchodzi, bo ja zaraz wysiadam.
Stewardesa zrobi�a g�upi� min�.
� Tutaj?
� Nie. � Spojrza� w g�r�. � Tam!
Wskaza� wzrokiem sufit odrzutowca.
� Samolot jest szczelny � zauwa�y�a nie�mia�o.
Roze�mia� si� z politowaniem. Wcisn�� do jej r�ki kartk� zapisan� drukowanymi literami i pchn�� j� w kierunku kabiny za�ogi.
Pasa�erowie ko�czyli obiad. Siedzieli spokojnie, poniewa� nikogo nie zaniepokoi�a nasza �ciszona rozmowa. Stewardesa sz�a mi�dzy rz�dami foteli. Po drodze zagl�da�a do kartki, kilka razy spojrza�a za siebie, zwolni�a, wreszcie zawr�ci�a i stan�a przy terrory�cie. Waha�a si� ze �zami w oczach.
� Mo�e da� panu lekarstwo na uspokojenie? Mam w apteczce doskona�y...
� Jazda do kapitana! � zdenerwowa� si�.
Odesz�a niepewnym krokiem. By�a ju� w po�owie d�ugo�ci pok�adu turystycznego, gdy zawo�a� grzecznie:
� Prosz� pani!
Wr�ci�a raz jeszcze.
� Czy nadal lecimy na wysoko�ci dziesi�ciu tysi�cy stu metr�w?
Drgn�a, jakby to zdanie by�o jadowitym w�em. Powt�rzy� pytanie.
� Tak, prosz� pana.
� Dok�adnie?
� Raczej tak.
� Dla pewno�ci powt�rz�, o co mi chodzi. � Odetchn�� g��boko. � Niech pilot podniesie maszyn� o dwa kilometry wy�ej. ��dam wi�c, aby polecia� na wysoko�� dwunastu tysi�cy stu metr�w. Jasne?
� Ale w jakim kierunku?
� To oboj�tne. Niech nie zmienia kierunku, tylko wysoko��.
Nie zdejmuj�c palca ze spustu bomby, wyrwa� kartk� i r�ki stewardesy i grubym pisakiem podkre�li� na niej liczb� �12.100 m�.
� Chyba to jest wykonalne � wtr�ci�em si�. � A co b�dzie potem?
� Je�eli kapitan �le oceni wysoko��, wysadz� samolot.
� A je�eli dobrze j� oceni?
� W�wczas po up�ywie sekundy b�dzie m�g� powr�ci� do poprzedniej wysoko�ci i kontynuowa� lot zgodnie z wytyczonym kursem.
Stewardesa znikn�a za drzwiami przedzia�u nawigacyjnego. Wariat patrzy� przed siebie kamiennym wzrokiem. Nie �mia�em odezwa� si� do niego, bo ka�da uwaga mog�aby wywo�a� jak�� nieprzewidzian� reakcj�. Zreszt� o naszym losie decydowa�a teraz r�ka pilota spoczywaj�ca na wolancie.
Samolot lecia� bez wyra�nych wstrz�s�w, trwa� w przestrzeni, pozornie nieruchomo wzgl�dem dalekich ob�ok�w. Po kilku minutach niepewno�ci poczu�em, �e zaczynamy si� wznosi�. Nie odrywa�em twarzy od okienka. Odnios�em wra�enie, �e silniki wyj� g�o�niej: nad zwyczajnym ha�asem dominowa� wysoki, niepokoj�cy ton.
Wariat nie dawa� znaku �ycia. �Wyrw� mu t� bomb� pomy�la�em, zdecydowany ju�, gdy nagle w g�o�nikach zabrzmia� dr��cy g�os stewardesy:
� Lecimy na wysoko�ci dwunastu tysi�cy stu metr�w. Temperatura za...
NA DACHU �WIATA
Bywa, �e dwadzie�cia lat odmierzone cyklami pustki codziennego bytowania mniej w �yciu znaczy ni� jedna, powstrzymana w biegu i �cie�niona do granic wytrzyma�o�ci sekunda, o kt�r� pod wp�ywem olbrzymiego napi�cia w przy�pieszonym p�dzie czasu � jak o zapor� na drodze losu � rozbija si� bezradna �wiadomo�� ludzka i kt�ra gradem ostrych u�amk�w na jawie i we �nie zasypuje godziny pozosta�ej cz�ci �ycia.
Tak� w�a�nie, niezwykle d�ug� sekund� zacz�� odmierza� zegar pok�adowy samolotu pocz�wszy od chwili, gdy po s�owie �za�, wypowiedzianym przez stewardes�, gwa�townie zwr�ci�em twarz w stron� szalonego terrorysty. W pierwszym jej u�amku zobaczy�em rewolwer na wysoko�ci ucha mojego s�siada, kt�ry przy�o�y� luf� do prawej swej skroni, w drugim � �wiadom faktu, �e linia strza�u poza jego g�ow� przebiega te� przez moje czo�o, pomy�la�em �koniec�, w trzecim � szybkim sk�onem tu�owia spr�bowa�em usun�� g�ow�, lecz ju� dostrzeg�em ruch palca na spu�cie rewolweru, wreszcie w ostatnim u�amku tej � niezmiernie d�ugiej sekundy wn�trze samolotu znik�o, za� jego miejsce zaj�a lodowata, zalana s�onecznym �wiat�em przestrze�, w kt�rej pod rozleg�ym b��kitem nieba i tu� ponad g�adkim lustrem bezkresnego oceanu z wielk� pr�dko�ci� mkn�o obok mnie drugie nagie ludzkie cia�o.
Samolot znik� gdzie�; jeszcze przez moment � obaj bez ubra� � trwali�my w takich samych jak poprzednio pozach, jakby nasze cia�a, zastyg�e w pozycji siedz�cej i zawieszone w pustce, czeka�y na powr�t nieobecnych foteli: on trzyma� zaci�ni�t� pi�� przy swojej skroni, a ja � pochylaj�c si� przed nim � szuka�em palcami tego miejsca na czole, kt�r�dy wpad�a mi do g�owy kula.
Po chwili cios wichru wytr�ci� nas z r�wnowagi. Kozio�kuj�c spostrzeg�em wielki dysk, kt�ry wynurzy� si� z powierzchni oceanu i z niewiarygodn� pr�dko�ci� pomkn�� na spotkanie z nami. Zaledwie zd��y�em odetchn�� i stwierdzi�, jak lodowate i rozrzedzone jest powietrze na tak znacznej wysoko�ci, gdy lataj�cy dysk dogoni� nas i wch�on�� szybko do swego ciep�ego wn�trza.
Wpadli�my do �rodka przez otw�r, kt�ry natychmiast zamkn�� si� za nami. Zagadkowy pojazd lecia� bez za�ogi, ale manewrowa� w przestrzeni tak precyzyjnie, jakby jego ruchami sterowa�a zdalnie jaka� odleg�a stacja. W czasie hamowania wielka si�a bezw�adno�ci przycisn�a nas do �ciany wys�anej elastycznym materacem.
Samob�jca u�miechn�� si� do mnie. Powiedzia� �przepraszam�, po czym mrugn�� porozumiewawczo. Dzwoni�o mi w uszach jakie� jego zdanie, ale by�em oszo�omiony i nic nie pojmowa�em w zam�cie: min�o jeszcze wiele minut, nim sens tamtej �mierci i nowego �ycia zacz�� wolno dociera� do mnie i zanim zrozumia�em, �e s�owem �przepraszam� Nuzan skwitowa� nieumy�lne zab�jstwo.
Pojazd unosi� si� nad powierzchni� oceanu. Od lustra wody oddziela�a go bezkresna szyba. Wyl�dowali�my na niej w jakim� p�ytkim zag��bieniu. Na tablicy obok nas za�wieci� si� powt�rzony w czterech j�zykach napis: �Nie opuszcza� kabiny do chwili przybycia ekipy ratunkowej�.
Nuzan zlekcewa�y� to ostrze�enie: pochwyci� ze stosu dwa lekkie koce, nacisn�� guzik przy klapie i �mia�o wyskoczy� przez otw�r w pod�odze. Id�c jego �ladem znalaz�em si� dwa metry ni�ej � na twardej granatowej p�aszczy�nie, kt�ra z g�ry � przez szyb� � wygl�da�a jak powierzchnia wody. P�aszczyzna ta by�a ogromna. Nie widzia�em jej granic: l�ni�a w blasku s�o�ca pod doskonale czystym lazurowym niebem i rozci�ga�a si� we wszystkich kierunkach, wsz�dzie jednakowo g�adka � a� do dalekiego widnokr�gu.
Jednak ten podniebny taras nie by� doskonale pusty: tu i �wdzie, w znacznych na og� odst�pach, kr�ci�y si� po nim jak zjawy dziwnie ubrane postacie ludzi. Pojawia�y si� i znika�y. Wynurza�y si� z otwor�w rozmieszczonych na powierzchni i po kilkunastu krokach bli�ej lub dalej rozp�ywa�y si� w przestrzeni.
Stali�my w okr�g�ym cieniu rzuconym na taras przez pojazd zawieszony tu� nad naszymi g�owami. W cieniu by�o ch�odno. Nuzan podni�s� jeden z koc�w i otuli� si� nim szczelnie. Podaj�c mi drugi, wskaza� dno tajemniczego wehiku�u.
� Nic nie ryzykowa�em... � Drgn��. Spojrza� w dal, wyskoczy� z cienia i zapatrzony w jaki� punkt na trasie odszed� szybko od pojazdu. Id�c, wpatrywa� si� uwa�nie w p�aszczyzn� pod naszymi nogami, jakby czego� na niej szuka�. � Nic nie ryzykowa�em � powt�rzy�, gdy zbli�y�em si� do niego. � Posz�o jak po ma�le, chocia� w przypadku wi�kszych katastrof tamte karetki zewn�trznego pogotowia ratunkowego nie s� w takim stopniu niezawodne, jak systemy pogotowia wewn�trznego. W ubieg�ym roku po eksplozji samolotu na wysoko�ci trzynastu kilometr�w nie zd��y�y wy�apa� wszystkich pasa�er�w.
Szli�my mi�dzy dwiema liniami namalowanymi na p�aszczy�nie, kt�r� z obu stron pokrywa�y r�nobarwne rysunki.
Przystan��.
� Zaj�te � szepn�� cicho, jakby do samego siebie. � Dranie, wciskaj� si� w ka�d� szczelin� jak mr�wki. Dziewi��dziesi�t kana��w w jednym bloku i wszystkie zatkane! � Rozejrza� si� woko�o. � Mo�e tam.
Nie mog�em wydoby� g�osu.
� To by� doskona�y pomys� � podj��. Poci�gn�� mnie za r�g koca. Pochyli� si� nad szeregiem p�l wype�nionych niezrozumia�ymi znakami i przeszed� na drug� stron� wytyczonego liniami chodnika. � Tylko nie wzi��em pod uwag� twojego towarzystwa. Ale sta�o si�! Teraz, je�eli, nie masz nic przeciwko temu...
� Gdzie my jeste�my? � spyta�em wreszcie.
� Naprawd� nie wiesz?
� Nie.
� Poczekaj.
Szed� po okr�gu wielkiego ko�a. Jego wn�trze wype�nia� labirynt geometrycznych figur, na kt�rych b�yszcza�y wielocyfrowe liczby. Cyfry gas�y, kiedy mija� rozplanowane na p�aszczy�nie dzia�ki.
� Tu te� zaj�te � mrukn��.
� Wi�c gdzie? � powt�rzy�em.
� Na Dachu �wiata � odpar� oboj�tnym tonem. � Nie by�e� tu nigdy?
� Na dachu?
Wzruszy� ramionami.
Moje pytania przeszkadza�y mu i nudzi�y go najwyra�niej. Pochyli� si� nad jasnozielonym prostok�tem. Przez chwil� ogl�da� go z uwag�, jakby studiowa� plan miasta. Nie odrywaj�c palca od wykresu potwierdzi� roztargnionym g�osem:
� Stoimy na Dachu �wiata.
� Ale co to jest?
� Tak nazywa si� zewn�trzna pow�oka, kt�ra na wysoko�ci dwunastu kilometr�w otacza ca�� kul� ziemsk�.
� Otacza Ziemi�?
� Mo�e raczej nale�a�oby powiedzie�: pokrywa j�. Bo wszystkie l�dy i morza s� ciasno zabudowane a� do wysoko�ci dwunastu kilometr�w. Wi�c znajdujemy si� na najwy�szej kondygnacji gmachu, kt�ry pokrywa ziemski glob.
Cofn��em si�.
� Jak to?
� St�j! � krzykn��.
Poczu�em na plecach uderzenie bicza i dreszcz, jakbym wpad� na druty pod wysokim napi�ciem.
� Ani kroku dalej! � Obieg� s�siedni sektor i poda� mi r�k�. � Co za ofiara! Trzeba ci� pilnowa� jak dziecka. Nie wolno przekracza� tej linii. Jasne?
Cios niewidzialnej przeszkody zwali� mnie na kolana. Nie opodal nas za�wieci� pomara�czowy tr�jk�t. Bli�ej, poza szachownic� fioletowych prostok�t�w, z okr�g�ego otworu w tarasie wynurzy� si� jaki� m�czyzna. Sta� zwr�cony ty�em do nas.
Nuzan po�o�y� palec na ustach.
� Wskakujemy do jego kana�u � szepn�� mi do ucha. � Gdyby si� rozpycha�, wyrzucimy go. Pr�dko!
Zerwa�em si� z miejsca i pos�usznie pobieg�em za Nuzanem w kierunku tr�jk�tnego pola. Lecz nim tam dotarli�my, m�czyzna uprzedzi� nas: wszed� na zielony numer i znik�.
M�j niezwyk�y towarzysz raz jeszcze pochyli� si� nad rysunkami pokrywaj�cymi powierzchni� tarasu. Przy lataj�cym dysku kr�cili si� ludzie ubrani w bia�e fartuchy. Jeden z nich patrzy� w nasz� stron�, drugi � m�wi�c co� do niego, gor�czkowo gestykulowa�.
� Zatrzymajcie si� tam! � zawo�a�. � Kto wam pozwoli� opu�ci� karetk�?
Chcia�em podej�� do pojazdu, lecz Nuzan pochwyci� mnie za r�k� i poci�gn�� w przeciwn� stron�.
� Nie dyskutuj z nimi � ostrzeg�. � Teraz nie mamy ju� ani chwili do stracenia. Musimy wybra� cokolwiek. Mo�e tutaj... � zatrzyma� si� � Siedemdziesi�ty �smy kana� jest wolny. Trzeba zaryzykowa�. Uwaga!
Przeprowadzi� mnie przez czerwon� lini� do wn�trza ma�ego kwadratu, kt�rego powierzchni� wype�nia�y niezrozumia�e znaki. Jeszcze przez sekund� widzia�em dooko�a siebie bezkresn� p�aszczyzn� Dachu �wiata. Po chwili jej miejsce zaj�� inny, zaskakuj�cy obraz.
WIDMA STEREONU
S�oneczny dzie� zast�pi�a noc. Z ciemno�ci wy�oni�y si� setki twarzy o�wietlonych reflektorami. Us�ysza�em zgie�k i grzmot oklask�w przepe�nionej widowni. Zebrani pod kopul� ludzie skandowali nasze nazwiska:
� Nuzan, Keys, Suchary!
Stali�my po�rodku wielkiego amfiteatru, w jego najbardziej eksponowanym miejscu, gdzie koncentrowa�y si� wszystkie �wiat�a. Okr�g�� scen� obok nas zajmowa�a orkiestra. Jej dyrygent pochyla� si� w niskim uk�onie. Na oddzielnym pomo�cie waha�a si� tanecznym krokiem grupa dziewcz�t, kt�re nuci�y jaki� refren.
W strumieniu kolorowych reflektor�w stroje solist�w wygl�da�y r�wnie efektownie jak scenografia wn�trza sali: dziewczyna stoj�ca mi�dzy nami ubrana by�a w d�ug� wi�niow� sukienk�, my za� mieli�my na sobie ol�niewaj�co bia�e spodnie i srebrne kamizelki na czarnych jak sadze koszulach. W r�kach trzymali�my gitary.
Gdy nat�enie ha�asu osi�gn�o punkt kulminacyjny, z tunelu wiod�cego na scen� wysz�a para konferansjer�w. Kobieta u�miechn�a si� do widz�w; jej partner zbli�y� do ust mikrofon.
Z pierwszego rz�du odezwa� si� dono�ny g�os:
� Zagrajcie nam jeszcze raz, Kochane To-tu-to-tamy!
� Serdecznie pa�stwa przepraszam � powiedzia� konferansjer. � Niestety, grupa �To tu � to tam� nie b�dzie ju� dzisiaj �piewa�.
� Nuzan, Keys, Suchary! � skandowa� t�um.
� To tu � to tamy!
� Prosz� o chwil� uwagi.
Sal� wype�ni�y gwizdy. Wi�kszo�� zebranych stanowi�a m�odzie�. Ch�opcy wskakiwali na siedzenia foteli, wrzeszczeli lub tupali nogami, nastolatki piszcza�y przera�liwie. Dopiero po minucie wzmocniona sieci� pot�nych g�o�nik�w uprzejma pro�ba o cisz� ostudzi�a nieco zapa� szalej�cej widowni. Para konferansjer�w powr�ci�a do niewdzi�cznej roli stra�nik�w porz�dku. Teraz m�czyzna u�miecha� si� grzecznie, podczas gdy jego asystentka pr�bowa�a przem�wi� do rozs�dku naszych nieprzejednanych wielbicieli:
� Dobrze pa�stwo wiedz�, �e regulamin festiwalu nie przewiduje mo�liwo�ci bisowania w dniu konkursowym. Nie mo�emy robi� wyj�tku nawet dla najwi�kszych ulubie�c�w publiczno�ci!
Gdy konferansjer zapowiada� wyst�p nast�pnego zespo�u, Keys (bo tak chyba � wed�ug skandowanych przez t�um okrzyk�w � nazywa�a si� stoj�ca mi�dzy nami dziewczyna) uk�oni�a si� po raz ostatni i zesz�a ze sceny w g��b tunelu prowadz�cego na zaplecze amfiteatru. Nuzan roztropnie depta� jej po pi�tach. Mia� weso�� min�, id�c za mm, zostawi�em gitar� w k�cie ciemnego korytarza, przy czym odetchn��em z ulg�, bo cho� instrument ten nie przeszkadza� mi w uk�onach przed kamerami telewizji rozstawionymi w kilku punktach sali, gdyby dosz�o do bisu, nie wiedzia�bym, jak go trzyma�.
� Ch�opaki � odezwa�a si� do nas Keys, kiedy wt�oczyli�my si� za ni� do studia zajmowanego przez inn�, oczekuj�c� na sw�j wyst�p grup�. � Londyn jest bajeczny noc�! Wypuszczamy si�?
Do studia zajrza� jaki� czarny typ.
� Ja najmocniej pyta� o wielka pan Nuzan i wielka pan Suchary! � zawo�a�, przekrzykuj�c �piewaj�cych piosenkarzy.
Perkusista j�kn�� nad kot�ami. Da� znak innym, by przestali gra�.
� Co tam?
� Moja pan, re�yser festiwalu, mie� dobry interes i prosi� wasza do sw�j gabinet. By� wielka pieni�dz, ach, za bardzo wielka!
� A miasto? � przypomnia�a Keys. � Chcia�abym zwiedzi� Londyn w waszym towarzystwie.
Nuzan poca�owa� j� w czo�o.
� Wci�gaj portki, ma�a, i nie przejmuj si�. Palniemy temu re�yserowi nasze warunki i za trzy minuty wdepniemy tutaj po ciebie.
Murzyn zaprowadzi� nas do drugiego skrzyd�a gmachu. Po drodze milcza�. W pewnej chwili pchn�� jakie� drzwi, poza kt�rymi panowa� mrok.
� Wej�� najmocniej uprzejmie. � Wskaza� w g��b ciemno�ci. � Tu lampa zrobi� pstryk. � Pukn�� w futryn� drzwi. � Wasza zaczeka jedna moment, to ja polecia� do moja pan, a ona biec tu szybko, oj, jak bardzo szybko! Ona zaciera� r�ka, bo czu� interes i wielka pieni�dz.
� Trzymaj. � Nuzan wcisn�� do gar�ci Murzyna dolara wygrzebanego z kieszeni. � Ju� my mu damy zarobi�!
Poklepa� po ramieniu naszego przewodnika i pierwszy przekroczy� pr�g. Szukaj�c na �cianie elektrycznego kontaktu, odnios�em wra�enie, �e w pokoju przebywaj� jacy� ludzie. W powietrzu unosi� si� dym ze spalonych li�ci marihuany. Charakterystyczny zapach czu� by�o bardzo wyra�nie. Dostrzeg�em �ar papierosa i us�ysza�em szept: m�ski g�os nakazywa� cisz�, kto� inny m�wi� w j�zyku w�oskim, co mnie zastanowi�o, bo dot�d wszyscy tu rozmawiali po angielsku.
Nagle trzasn�y drzwi. Kto� unieruchomi� klamk� od strony korytarza. Potr�ci�em Nuzana b��dz�cego w ciemno�ci.
� To pu�apka � szepn��.
W tej samej chwili poczu�em na ramionach kilka par r�k, kt�re porwa�y mnie w g��b pokoju i powali�y na pod�og�. Jaka� ko�cista d�o� zakneblowa�a mi usta. S�ysza�em przekle�stwa wykrzykiwane po w�osku, brz�k t�uczonych naczy�, odg�osy przewracanych krzese� i szamotania dobiegaj�ce z miejsca, gdzie Nuzan zmaga� si� z innymi napastnikami.
Najgorsze by�o uk�ucie ig�y: poczu�em je na przedramieniu r�ki przyci�ni�tej do pod�ogi kolanami jednego z przeciwnik�w. Przestraszy�o mnie ono bardziej ni� cios no�a. Jednak po kilkunastu przy�pieszonych uderzeniach serca cia�o zala�a mi fala przyjemnego odpr�enia.
WYSPA
Czas zatar� wi�kszo�� szczeg��w tej d�ugiej podr�y. Nie straci�em przytomno�ci. Lecz prawie wszystko, co si� ze mn� dzia�o w czasie kilku nast�pnych godzin, przypomina�o halucynacje pod wp�ywem silnego narkotyku i z pewno�ci� by�o wywo�ane jego dzia�aniem. W obrazie narkotycznego snu pewna liczba sytuacji przeplatanych marzeniami wygl�da�a jednak do�� prawdopodobnie, to znaczy nosi�a cechy rzeczywistych zdarze�; zreszt� fakty poznane wkr�tce potwierdzi�y ich autentyczno��.
Przechowa�em wi�c w pami�ci obraz zat�oczonej ulicy, barwne neony ogl�dane przez szyb� jad�cego wozu, wysoki dom na skraju r�wniny, ryk silnik�w odrzutowca, jeszcze jedno uk�ucie ig�y, md�o�ci, strz�py rozm�w prowadzonych w j�zyku w�oskim, z kt�rych wynika�o, �e Czarne Pi�ra nie znaj� strachu, twarze ludzi, kiedy w deszczu nie�li mnie do drugiego samochodu, znowu �wiat�a wielkiego miasta, wreszcie szum, fal, ko�ysanie i ostateczny spok�j we wn�trzu jakiego� mieszkania.
Kiedy otworzy�em oczy, by�o gor�ce popo�udnie. Blask jasnego dnia wpada� do pokoju przez szerokie okno wy pe�nione b��kitem nieba i obramowane ga��ziami figowego drzewa. Wn�trze du�ego pokoju zastawione by�o kosztownymi meblami, nowymi, ale wzorowanymi na antykach minionej epoki. Sufit pokrywa�o malowid�o przedstawiaj�ce rajski ogr�d, a pod�og� � przeplatana p�ytami z blador�owym deseniem � marmurowa mozaika. Spoza �ciany dobiega� g�os w�oskiego spikera radiowego czytaj�cego popo�udniowe wiadomo�ci.
Le�a�em na szerokim ��ku obok �pi�cego m�czyzny, w kt�rym z �atwo�ci� rozpozna�em towarzysza niezwyk�ych przyg�d � tajemniczego Nuzana. Obaj byli�my ubrani w bia�e spodnie (niezbyt ju� czyste co prawda) i w srebrne kamizelki zapi�te na czarnych koszulach, mieli�my wi�c na sobie te same stroje, kt�re pojawi�y si� na naszych cia�ach po przekroczeniu pewnej linii na Dachu �wiata. Tam to w�a�nie � w chwili zako�czenia owacyjnie przyj�tego wyst�pu grupy piosenkarzy � otoczy�a nas scena i wn�trze amfiteatru zat�oczonego sympatykami tego zespo�u � czyli naszymi wielbicielami.
Podsumowanie to wcale nie uporz�dkowa�o chaosu panuj�cego w mej g�owie od wielu godzin. Przekonany, �e Nuzan wyt�umaczy mi wkr�tce mechanizm kilku dokonanych tutaj cud�w, zerwa�em si� z ��ka i pobieg�em do drzwi. Nie by�y zamkni�te na klucz; oknem r�wnie� mogli�my wyskoczy� do ogrodu. A przecie� zostali�my porwani!
Uchyli�em drzwi � w g��bi obszernego przedpokoju kl�cza�a sprz�taczka myj�ca schody. Wyszed�em z sypialni.
� Gdzie jeste�my? � zapyta�em po angielsku.
Kobieta wzruszy�a ramionami i zabra�a si� do wykr�cania szmaty. W ko�cu korytarza znik�a posta� barczystego m�czyzny.
� Dove siamo? � rzuci�em za nim.
Zatrzyma� si� i wr�ci�. Po drodze g�adzi� d�oni� policzek pokryty czarnym zarostem. Patrzy� spod niskiego czo�a wystaj�cego nad g��bokimi oczodo�ami. Podchodz�c do mnie, pochyli� si� w niskim uk�onie.
� Buon giorno, signore. Ha dormito bene?
Powt�rzy�em pytanie.
� Questa casa si chiama Residenza Diamante. Siete a Capri.
� Na Capri! � wykrzykn��em.
� Co on tam mruczy? � spyta� Nuzan.
Patrzy� na nas przez otwarte drzwi, wygl�daj�c spoza rze�bionego szczytu ��ka.
� Dra� powiada, �e ten dom nazywa si� Diamentowa Siedziba. Jeste�my na Capri.
� Na tej wyspie, kt�ra le�y naprzeciwko Neapolu?
� Tak utrzymuje.
� Nies�ychane. � Wsta� z ��ka i podszed� do nas chwiej�c si� na sztywnych nogach � Co za bandyci � rzek� z grymasem niek�amanego gniewu. � Zap�ac� nam za to!
Zastanowi�o mnie autentyczne oburzenie brzmi�ce w g�osie mojego kolegi. Przecie� w zestawieniu z naszym cudownym ocaleniem po samob�jczym strzale Nuzana � prze�ycia zwi�zane z nocnym porwaniem nie powinny ju� zrobi� na nim wielkiego wra�enia.
� Je�eli mam by� szczery � powiedzia�em � to co innego znacznie bardziej zdumiewa mnie w ca�ej tej historii.
� A co? � rzuci� zaczepnie.
Mia�em na my�li przynajmniej dwie sprawy wymagaj�ce wyt�umaczenia. Ale sytuacja nie zezwala�a mi na zadawanie pyta�.
� Luciano! � rykn�� jaki� g�os z g��bi Diamentowej Siedziby.
Nasz rozm�wca drgn��. Gdzie� na pi�trze trzasn�y drzwi. Na g�rnym pode�cie monumentalnych schod�w ukaza�o si� kilka os�b ze starym m�czyzn� na czele. Mimo ci�aru lat W�och porusza� si� energicznym krokiem. Jego twarz mia�a klasyczne rzymskie rysy. Schodzi� w towarzystwie kobiety, kt�ra ko�cz�c jak�� my�l, m�wi�a do niego po angielsku:
� ...co jest nieuniknione, bo z ka�dym dniem sytuacja staje si� bardziej dramatyczna.
� Dlatego w Sorrento trzymamy w pogotowiu drug� grup� operacyjn�.
W tej chwili starzec zobaczy� nas.
� Witam serdecznie! O, Luciano jest tutaj. � Zwr�ci� si� do kobiety: � Kto mu pozwoli� zak��ci� panom zas�u�ony wypoczynek? Cholera jasna, od rana chodzimy na palcach, by nasi mili go�cie mogli zapomnie� o trudach podr�y, a on �mia� wtargn�� do ich sypialni.
� To ja go zaczepi�em.
� Allora tutto va bene?
� Permette che mi... � zacz��em.
� Pst! � Po�o�y� palec na ustach. � M�wmy po angielsku. �ciany maj� uszy. Zerkn�� ukradkiem na sprz�taczk� myj�c� schody. � Przezornych B�g strze�e. Oh Dio del cielo! � Wzni�s� oczy ku niebu. � Ale do rzeczy: nazywam si� Salvatore de Stina.
Nast�pi�a prezentacja obecnych os�b. W�osi czaruj�co u�miechali si� do nas. Pada�y nazwiska i s�owa powitania przeplatane zwrotami typu: �Jest mi niezmiernie mi�o�, �Ca�a przyjemno�� po mojej stronie�, �Nie potrafi� opisa�, jak bardzo si� ciesz� czy wreszcie: �To zaszczyt pozna� tak s�awnych ludzi!�
Po wymianie u�cisk�w d�oni pan de Stina, wida� niezbyt zadowolony z siebie, uznaj�c, �e powitanie � mimo wszystko � wypad�o zbyt ch�odno, raz jeszcze zapewni� nas o swej szczerej sympatii i podziwie, jaki �ywi dla zespo�u �to tu � to tam�w�. Na zako�czenie tej sceny, w kt�rej W�osi nie pozwolili Nuzanowi doj�� do s�owa, starzec podzi�kowa� nam gor�co za �askawe przybycie na wysp� Capri.
Poniewa� ostatnie jego zdanie wo�a�o o pomst� do nieba, pan de Stina, w obawie przed wybuchem mego kolegi (bardzo ju� t� szopk� rozz�oszczonego), pochwyci� nas za r�ce, wci�gn�� do �naszej� sypialni, zamkn�� szczelnie drzwi i dopiero gdy si� upewni�, �e pod oknem nikogo nie ma, wypowiedzia� dr��cym szeptem wielce zastanawiaj�ce s�owa:
� B�agam, zaklinam na wszystkie �wi�to�ci, nie m�wmy o takich drobiazgach, jak to nieszcz�sne, ale nieuniknione porwanie, gdy idzie o los, o zagro�one bezpiecze�stwo... o �ycie! miliona ludzi.
� O �ycie miliona ludzi? � powt�rzy� Nuzan.
� Ciszej! � sykn�� pan de Stina.
Zdenerwowa� si�:
� Nie czas �a�owa� r�, gdy p�on� lasy!
Kilka razy szybkim krokiem przemierzy� odleg�o�� od �ciany do �ciany. Kiedy spyta�em go, o co tu w�a�ciwie chodzi, wyskoczy� bez s�owa z pokoju trzaskaj�c drzwiami.
Wr�ci� po minucie. Usiad� ci�ko na ��ku ukrywaj�c pomarszczon� twarz w ko�cistych d�oniach. By� �agodny jak baranek.
� Nie spa�em dwie noce � j�kn��. Zas�pi� si� ze wzrokiem utkwionym w pod�odze. � Musicie mi wybaczy�! Od czterech dni kr��� mi�dzy Rzymem a Neapolem, bo dopuszczono mnie do �cis�ej tajemnicy, a s� sprawy, kt�rych nie mo�na za�atwi� telefonem. Zreszt� wszyscy mamy nerwy porwane na strz�py.
Wsta�.
� Bardzo biegle m�wi pan po angielsku � zauwa�y�em neutralnym tonem.
� Dzi�kuj�. � U�miechn�� si� z przymusem. � Uprzejmie prosz� o kilka minut cierpliwo�ci. Za kwadrans zbierzemy si� w pokoju na g�rze, gdzie poznacie niezb�dne szczeg�y ca�ej sprawy. Musieli�my sprowadzi� was z Londynu, bo tam znacznie trudniej by�oby nam pan�w przekona�. Oczywi�cie, �e pi�tnujemy metody stosowane przez ludzi, kt�rym nierozwa�nie powierzyli�my t� delikatn� misj�: za u�ycie przemocy zostan� ukarani, wy za� otrzymacie odszkodowanie. Jednak wysokie honorarium, jakie wkr�tce zaproponuje wam pan Malfei w zamian za wszystkie poniesione dot�d straty oraz tytu�em przewidywanych koszt�w, nie mo�e da� panom pe�nej moralnej satysfakcji Nie mo�e zadowoli� was � artyst�w tej miary! Dlatego przede wszystkim przepraszam pan�w. Przepraszam uroczy�cie i najmocniej, przepraszam w imieniu... � zawaha� si�. � Padam z n�g. Luciano wska�e wam drog�. Do zobaczenia na g�rze!
ULTIMATUM
Pok�j, do kt�rego zostali�my wprowadzeni przez dy�uruj�cego na pi�trze agenta, by� du�y i mroczny. Jedn� jego �cian� pokrywa�y oszklone p�ki z ksi��kami i dlatego p�niej � w my�li � nazywa�em go bibliotek�. Poza kilkoma wyj�tkami, jak telewizor i gramofon stereofoniczny, we wn�trzu znajdowa�y si� ci�kie, dziewi�tnastowieczne meble. W okr�g�ym rogu � naprzeciwko wysokich okien zaciemnionych kotarami � sta� otwarty fortepian. Siedzia�a przy nim trzynastoletnia dziewczyna, jak si� potem okaza�o, wnuczka pana de Stiny, w�a�ciciela Diamentowej Siedziby. Przy nakrytym do obiadu stole czeka�o pi�� os�b. Dwa krzes�a by�y wolne i o ich zaj�cie poprosi� nas gospodarz willi.
Usiedli�my pomi�dzy dwiema niezbyt m�odymi, poznanymi wcze�niej kobietami, naprzeciwko de Stiny, kt�remu towarzyszyli przedstawieni nam na korytarzu panowie: Aldo Melfei, przystojny, mo�e czterdziestoletni, ale ju� nieco szpakowaty m�czyzna, oraz bardzo oty�y W�och nosz�cy czarn� brod� i nazwisko trudne do zapami�tania. Gdy wchodzili�my, panie wyra�a�y sw�j podziw dla talentu Paoli (graj�cej tu na fortepianie przed naszym przybyciem). Za nami wszed� kelner. Dziewczyna poca�owa�a dziadka, uk�oni�a si� zebranym i opu�ci�a pok�j. W�wczas gospodarz da� znak kelnerowi, by otworzy� butelki i nape�ni� talerze.
Jedzenie by�o wyborne. Podczas obiadu rozmowa obraca�a si� wok� spraw � jak mi si� zdawa�o � ca�kowicie nieistotnych (przynajmniej tam, gdzie �idzie o �ycie miliona ludzi�): W�osi chwalili zesp� �To tu � to tam� (wysz�o przy tym na jaw, �e r�wnie� oni prawie nic o nas nie wiedz�) � my za�, aby zmieni� ten niewygodny temat, zadawali�my im pytania dotycz�ce turystycznych urok�w Italii, by�a wi�c mowa o aktywno�ci Wezuwiusza, o ruinach Pompei, o Neapolu, kt�ry warto zobaczy�, by potem umrze�, o przepa�ciach na karko�omnej drodze z Salerno do Amalfi i o pe�nej s�o�ca Ligurii, gdzie kr�luje wieczna wiosna, poniewa� g�ry os�aniaj� j� od wiatr�w p�nocy.
Po obiedzie gospodarz oddali� kelnera, przywo�a� agenta spaceruj�cego pod drzwiami i kaza� mu pilnowa�, by od tej chwili absolutnie nikt nie zagl�da� do naszego pokoju. Kiedy zostali�my sami, s�siadka Nuzana (cz�sto przekr�caj�ca r�ne s�owa w rozmowie prowadzonej po angielsku) wypali�a niespodziewanie:
� Wybacz� nam panowie to nieprzyzwoite pytanie: Czy jeste�cie kawalerami?
Melfei zakas�a�.
� Chyba mia�a pani na my�li pytanie �niedyskretne� sprostowa� de Stina.
Kobieta zmiesza�a si�. By�a bardzo wysoka i spina�a rude w�osy na czubku g�owy, co sprawia�o, �e przy stole dominowa�a wzrostem nad wszystkimi.
� Oczywi�cie. Chodzi�o mi o pytanie �niedyskretne�. Przepraszam. Wi�c czy jeste�cie kawalerami?
� Tak � odpar� Nuzan wielce zaintrygowany tonem.
� A ja jestem rozwiedziony � uzupe�ni�em.
Obydwie panie pochyli�y si� nad sto�em wymieniaj�c mi�dzy sob� znacz�ce spojrzenia.
� To jest sprzyjaj�ca okoliczno�� � powiedzia� de Stina.
� �wietnie! � ucieszy� si� oty�y brodacz.
Nim och�on�li�my, ruda pani uciszy�a W�och�w, stawiaj�c nam drugie niesamowite pytanie.
� Jeszcze jedno chcieliby�my wiedzie�: Czy panowie � dzia�aj�c pod wp�ywem najszlachetniejszych pobudek � zdolni byliby�cie do odegrania pewnej... delikatnej mistyfikacji, kt�rej szczeg�y zosta�yby wyre�yserowane przez nas, gdyby od powodzenia waszej wyj�tkowej misji zale�a�o bezpiecze�stwo mieszka�c�w wielkiego miasta?
Poczu�em na kolanie zaciskaj�ce si� w pi�� palce Nuzana i us�ysza�em przy uchu jego cichy gwizd.
� A c� to za �delikatna mistyfikacja�?
Echo tego pytania brzmia�o w ciszy przez kilkana�cie sekund, a� pani Veaunais (bo tak nazywa�a si� nietypowa W�oszka) zwr�ci�a si� do swoich rodak�w z ogniem w oczach, jakby chcia�a rzec: �Brama zosta�a otwarta. Avanti, signori!�
Pierwszy na jej nieme wo�anie zareagowa� milcz�cy dot�d Melfei:
� Najpierw poprosimy pan�w o z�o�enie uroczystej przysi�gi, �e w tej sprawie, po otrzymaniu odszkodowania w wysoko�ci miliona dolar�w, zachowacie ca�kowite milczenie.
� Je�eli dobrze zrozumia�em, pieni�dze te proponuje pan w zamian za straty poniesione przez nas w Londynie, sk�d gwa�tem zostali�my tu przewiezieni w gor�cym czasie trwaj�cego tam festiwalu, oraz prosi pan o to, aby�my nikomu nie ujawnili tre�ci naszej dzisiejszej rozmowy.
Melfei rozejrza� si� woko�o.
� Di che si tratta? � spyta� gruby W�och.
Nad sto�em skrzy�owa�y si� zdania wypowiedziane w j�zyku w�oskim, bo r�wnie� moja milcz�ca s�siadka (nieznaj�ca angielskiego) dopytywa�a si�, o co chodzi.
� Tak � odpar� Melfei.
� Lecz czy nasza przysi�ga poci�gnie za sob� konieczno�� zrealizowania tej zagadkowej misji, kt�r� �askawa pani by�a uprzejma nazwa� �delikatn� mistyfikacj��?
� Nie.
� Wi�c sk�adamy j�.
Potwierdzi�em ruchem g�owy, za� Melfei, jakby jeszcze nie uzyska� pewno�ci, czy przysi�ga z�o�ona zosta�a we w�a�ciwej formie, b��dzi� wzrokiem po �cianach pokoju (mo�e w poszukiwaniu krzy�a), przy czym kontynuowa� z przej�ciem:
� Liczymy na wasz� dyskrecj�, gdy� wszystko, o czym tu m�wimy, obejmuje �cis�a tajemnica pa�stwowa. W kraju zna j� tylko kilkana�cie os�b. Zezwolono nam powierzy� j� panom pod warunkiem, �e uzyskane tutaj informacje nie zostan� przez was przekazane.
� Przyrzekamy uroczy�cie. Ale niech�e pan wreszcie ujawni, o jakie miasto tu idzie i czym jest ono zagro�one.
� Chodzi o miasto w�oskie.
� Kt�re?
� W�a�nie tego nie wiemy! Jednak dzi�ki wam wkr�tce b�dziemy wiedzieli.
� Dzi�ki nam?
� Mamy tak� nadziej�.
� Nie pojmuj�, jaki zwi�zek zachodzi mi�dzy naszym stanem cywilnym (tak was ucieszy� fakt, �e jeste�my wolni) i mo�liwo�ci� uratowania mieszka�c�w bli�ej nieokre�lonego miasta w�oskiego.
� Zwi�zek ten jest najzupe�niej przypadkowy i kiedy zawodz� wszystkie inne metody... powiedzmy to otwarcie: walki � na nim musimy oprze� ostatnie nasze nadzieje. Tutaj przede wszystkim liczy si� szcz�liwy zbieg okoliczno�ci, to �e nale�ycie do s�ynnego zespo�u piosenkarzy.
� Oj, nie czarujmy si�: przecie� takich zespo��w istnieje na �wiecie przynajmniej kilkana�cie.
� Ale istniej� te� ludzie, kt�rzy grup� �To tu � to tam� ceni� sobie najbardziej i byliby szcz�liwi, gdyby was mogli pozna�.
� Wiemy o tym doskonale, �e mamy licznych zwolennik�w, tote� je�li traci pan czas na powielanie starych komplement�w...
� Niech si� pan nie denerwuje. Z wielkiej liczby waszych wielbicieli tylko dwie osoby zainteresowa�y nas i jedynie one mog� nam si� przyda�.
� Kogo macie na my�li?
� Dwie kobiety.
� W�oszki?
� Tak.
� Jak si� one nazywaj�?
� Tego te� nie wiemy.
� Nie znacie ich?
� Niestety.
M�j kolega uni�s� brwi i rozejrza� si� bacznie, jakby przywo�ywa� obecnych na �wiadk�w tego ob��dnego dialogu.
� Zaraz, bo chyba wpad�em do jakiego� labiryntu. Wi�c nic w�a�ciwie nie jest wam znane: ani po�o�enie zagro�onego miasta, ani rysopisy dwu kobiet, kt�re przepadaj� za nami.
� Trafne podsumowanie.
� Mamma mia! � Nuzan trzasn�� pi�ci� w st�, a� zadr�a�y wszystkie szklanki. � To po co nam zawracacie g�owy?
� Cosa e accaduto? � wymamrota� grubas przez usta zatkane czwartym kawa�kiem tortu.
� Niente � rzuci�em oboj�tnym tonem. U�miechn��em si� uprzejmie. � Wszystko gra. Tutto va bene!
Musia�em zamieni� z nim kilka zda� i uspokoi� przestraszon� s�siadk�, gdy� ona te� chcia�a wiedzie�, co si� sta�o. W tym czasie Nuzan � ufaj�c pot�dze zasady: �Kto pyta, nie b��dzi� � dalej pi�owa� Melfeiego:
� Osobliwa sytuacja! Zatem z jednej strony nie potraficie wskaza� miasta, kt�remu grozi jakie� niebezpiecze�stwo, ale jeste�cie przekonani, �e ono istnieje...
� Tak jest!
� ...za� z drugiej � chocia� nigdy nie nawi�zali�cie kontaktu z tamtymi dwiema kobietami i cho� nie wiecie, jak si� nazywaj� i jak wygl�daj� � twierdzi pan uparcie, �e one bardzo ch�tnie zawar�yby znajomo�� z nami, co pana cieszy, gdy� do czego� mog� wam si� przyda�.
� Rzeczywi�cie: bez nich jeste�my zupe�nie bezradni.
� Dlaczego?
� Poniewa� te kobiety wiedz�, jakiemu miastu grozi niebezpiecze�stwo...
� To one wiedz�!
� W�a�nie. Wi�c gdyby�cie je poznali i dzia�ali zr�cznie, mog�yby to wam powiedzie�.
� Domy�lam si�, �e panu nie pisn� ani s�owa.
� Wykluczone!
� Pewnie nie maj� do was zaufania.
� Nie chcia�bym w tej chwili rozwija� tego ubocznego tematu.
� I nie ma potrzeby; wystarczy to, co ustalili�my. One wam nic nie powiedz�, nam za� � gdyby da�y si� wpl�ta� w jak�� �delikatn� mistyfikacj�, powiedzmy: oszustwo matrymonialne � zdradzi�yby mo�e za jednym zamachem obydwie tajemnice: nad jakim miastem wisi gro�ba i na czym ona polega.
� Ten drugi fakt jest nam doskonale znany.
� Jak to?
� Wiemy dobrze, co zagra�a jednemu z miast w�oskich.
� Wiecie? I od godziny m�ci mi pan w g�owie, roztrz�saj�c drugorz�dne szczeg�y, zamiast na wst�pie ujawni� fakt najwa�niejszy?
Melfei wyprostowa� si� dumnie.
� Signor Nuzan � zacz�� wynio�le. � Bardzo przepraszam. Najwy�sze w�adze powierzy�y mi t� misj�, ufaj�c, i� w tak ci�kiej dla Italii chwili przyjmiemy naszych go�ci z nale�ytym szacunkiem. Pan pyta�, a ja uprzejmie i �ci�le odpowiada�em na pa�skie inteligentne pytania, oto rezultat! W czterech zdaniach zreferowa�bym ca�� spraw�, gdyby mi pan w rozmowie pozostawi� inicjatyw� i cho� raz...
� Basta � wtr�ci� si� de Stina. � Lasciamo stare. Wracajmy do rzeczy.
Melfei pochwyci� szklank� z winem, opr�ni� j� szybko i z trzaskiem postawi� na stole.
� Ma pan racj� � przyzna�em. � Jednak w ko�cu chcieliby�my wiedzie�, co zagra�a jednemu z miast w�oskich.
Podni�s� si� z krzes�a. Podszed� do drzwi i wyjrza� na korytarz. Opu�ci� �aluzj� za oknem. Zapali� lamp� w k�cie pokoju, usiad� przy stole i dopiero wtedy, gdy zbada� wzrokiem twarze milcz�cych rodak�w, zwr�ci� si� powoli do mnie, by cichym g�osem wypowiedzie� wreszcie te trzy pe�ne napi�cia s�owa:
� Wybuch bomby termoj�drowej.
W pokoju zapanowa�a cisza. Nuzan nie dawa� znaku �ycia. Czy to pod wp�ywem sugestii, �e milczeniem pr�dzej sprowokuje W�ocha do dalszych wyja�nie�, czy te� mo�e po prostu obra�ony na niego � nie zadawa� kolejnych pyta�.
Nape�ni�em winem szklank� Melfeiego.
� Prosimy � szepn��em. � Niech pan kontynuuje.
Wyj�� kieszonkowy kalendarzyk, otworzy� go i na stronie zape�nionej notatkami zakre�li� czerwonym pisakiem trzy daty. M�wi� miarowym g�osem, akcentuj�c, niekt�re s�owa uderzeniami czerwonego ostrza:
� Oto fakty. Drugiego lipca, wi�c przed pi�cioma dniami (bo dzisiaj jest si�dmy), nasze Ministerstwo Spraw Wewn�trznych otrzyma�o list o nast�puj�cej tre�ci: �Dnia szesnastego lipca, punktualnie o godzinie osiemnastej, jedno z du�ych miast w�oskich zostanie zmiecione z powierzchni ziemi eksplozj� bomby termoj�drowej, je�eli do tego czasu nie zostan� zwolnieni z krajowych wi�zie� wszyscy przetrzymywani w nich cz�onkowie organizacji Czarne Pi�ra. Nasza decyzja jest przemy�lana i nieodwo�alna�.
Tre�� tego listu zacytowa�em z pami�ci, opuszczaj�c niekt�re jego fragmenty. Nie zosta�em upowa�niony do ujawnienia innych fakt�w, jakie towarzysz� tej tragicznej sprawie, poniewa� s� one utrzymywane w �cis�ej tajemnicy. Z punktu widzenia naszego celu wystarczy, je�eli przeka�� panom najistotniejsze informacje w postaci kr�tkiego podsumowania.
Omawiany list nale�a�oby zlekcewa�y�, jako nieodpowiedzialny wybryk jakiego� bezsilnego szale�ca lub agresywnego psychopaty, gdyby�my nie mieli ca�kowitej pewno�ci, �e jego autorami s� pozostali na wolno�ci cz�onkowie wspomnianej organizacji i �e skradziona w czasie transportu bomba (jej brak odnotowano w tajnym raporcie wojskowym) rzeczywi�cie znajduje si� w r�kach gro�nych terroryst�w.
Obecnie w wi�zieniach w�oskich odsiaduje kary czterystu sze��dziesi�ciu o�miu ekstremist�w z szereg�w Penne Nere. Jak panom zapewne wiadomo, ludzie ci s� awanturnikami na wielk� skal�. W skrytob�jczej walce z w�adzami porz�dkowymi nie cofaj� si� przed u�yciem ostatecznych �rodk�w. Maj� oni na sumieniu tysi�ce r�nego rodzaju akt�w gwa�tu: liczne porwania samolot�w, zab�jstwa, krwawe napady rabunkowe, podpalenia i wiele zamach�w bombowych. Ofiarami ich padaj� najcz�ciej niewinni ludzie: przygodni konsumenci w restauracjach, interesanci, klienci, pasa�erowie publicznych �rodk�w komunikacji oraz przypadkowi przechodnie.
Dot�d Czarne Pi�ra dysponowa�y tylko broni� konwencjonaln�. Teraz spo�ecze�stwo nasze staje nad kraw�dzi� przepa�ci. Nie wyobra�amy sobie przysz�o�ci: zwolni� wszystkich terroryst�w � to znaczy zapocz�tkowa� nieodwracalny, lawinowy proces nieustannie pog��biaj�cego si� chaosu, to znaczy odda� kraj na pastw� przemocy, bezprawia i okrutnego terroru.
Stoimy przed nierozwi�zalnym dylematem: nie mo�emy tych przest�pc�w uniewinni�, lecz wnioski p�yn�ce z dotychczasowej ich dzia�alno�ci wskazuj�, �e w przypadku gdy do szesnastego lipca nie zwolnimy zatrzymanych terroryst�w, nast�pi tragedia, jaka nigdy jeszcze nie wydarzy�a si� na ziemi. Bo c� to znaczy �du�e miasto�? Ka�de z kilkunastu najwi�kszych miast w�oskich mo�na nazwa� �du�ym�! Gdyby�my teraz og�osili �wiatu, czym gro�� nam Czarne Pi�ra, nast�pi�aby nieopisana panika. Zapowied� eksplozji bomby tego typu wywo�a�aby masow� ucieczk� ludzi z miast � sparali�owa�aby �ycie ca�ego kraju. Dlatego musimy milcze�; ekstremi�ci za� ze swojej strony r�wnie� nie podaj� tre�ci listu do publicznej wiadomo�ci: nie chc� traci� biernego poparcia, kt�re znajduj� w pewnych kr�gach spo�ecznych.
Melfei umilk�.
� Wpadli�my w perfidn� pu�apk� � powiedzia� de Stina. � Musimy t� bomb� znale��. Czas nagli, bo najp�niej za osiem dni, aby nie spowodowa� jednej tragedii, trzeba b�dzie dopu�ci� do drugiej. Ale jak prowadzi� poszukiwania �ig�y w stogu siana�, cho�by si� dysponowa�o tysi�cami wywiadowc�w, je�eli tym ludziom nie wolno powiedzie�, czego szukaj�?
� Zatem sprawa wygl�da�aby beznadziejnie... � zacz��em.
� ...gdyby nie pewien szcz�liwy przypadek � doko�czy�. � Bo w�a�nie teraz mogliby�cie nam pom�c. Ot� wczoraj rano w jednym z rzymskich hoteli, gdzie od kilku dni pods�uchiwano przemytnik�w �ciganych za udzia� w handlu narkotykami, agenci nagrali na ta�m� magnetofonow� (przez zainstalowany w pokoju mikrofon) rozmow� pewnej m�odej pary. Chocia� funkcjonariusze Wydzia�u Narkotyk�w nie znaj� �naszej sprawy�, pods�uchana wymiana zda� wyda�a im si� bardzo podejrzana.
W prowadzonej przez student�w rozmowie pada�y takie dziwne s�owa, jak ultra-super-zamach� oraz �b�ysk16.07�. Cenn� ta�m� bezzw�ocznie skierowano do Ministerstwa Spraw Wewn�trznych. Przypadkowo przes�uchaniem jej zaj�� si� pracownik zapoznany z ultimatum Czarnych Pi�r. Liczb� �16.07� �atwo mu by�o skojarzy� z dat� planowanego �super-zamachu�. Tre�� nagrania wskazuje, �e studenci s� cz�onkami tej organizacji, lecz nie wiedz�, gdzie ukryta jest bomba i w jakim mie�cie nast�pi jej wybuch.
Jednak t� tajemnic� znaj� mi�dzy innymi dwie kobiety (w rozmowie nazwane pseudonimami Gamma i Delta), kt�re nale�� do kilkunastoosobowej grupy stoj�cej na czele ekstremist�w. Kobiety te � co wynika z zarejestrowanego na ta�mie dialogu studenckiej pary � przebywaj� obecnie na Capri i mieszkaj� w hotelu Voce del Silenzio. Maj� one zamiar pozosta� tutaj jeszcze kilka dni. S� wielbicielkami zespo�u �To tu � to tam�. Zbieraj� p�yty z waszymi nagraniami i nie opuszczaj� �adnego programu telewizyjnego, w kt�rym wyst�pujecie. Z �atwo�ci� mogliby�cie nawi�za� z nimi znajomo��, a reszta zale�y ju� tylko od...
Przy lewym uchu us�ysza�em miarowe chrapanie. Nuzan mia� zamkni�te oczy. Opiera� �okcie na stole, podtrzymuj�c g�ow� d�o�mi przyci�ni�tymi do uszu.
Zaskoczeni W�osi przez d�u�sz� chwil� wpatrywali si� w �pi�cego. By�o mi wstyd. Tr�ci�em go w rami�. Zatoczy� si� na pani� Veaunais. Odzyskuj�c r�wnowag�, wyci�gn�� do mnie r�k�. Poda�em mu papierosy. Zapali�, przetar� sobie oczy i ziewn�� swobodnie, jakby wsta� z ��ka.
� Narkotyk bardzo nas os�abi� � usprawiedliwi�em go. � Mo�e jutro om�wiliby�my pozosta�e szczeg�y. Ja r�wnie� jestem znu�ony.
� To nasza wina � przyzna�a Veaunais.
Nuzana o�mieli�a ta uwaga.
� Przepraszam. � Przeci�gn�� si� bez ceregieli. � Czy nikt z was nie zasn�� w kinie albo � co wygodniejsze � przed ekranem telewizora?
Melfei wsta� od sto�u.
� Nie zrozumia�em tej aluzji.
� Bo adresowa�em j� do kogo�, kogo tu nie ma i Kto nie przejmuje si� �adnymi aluzjami.
Po tych s�owach m�j tajemniczy kolega r�wnie� podni�s� si� z krzes�a. De Stina obieca�, �e je�eli uda nam si� ustali� miejsce ukrycia bomby, dostaniemy jeszcze po dwa miliony dolar�w � niezale�nie od sumy przekazanej ju� na nasze konta w Londynie. Tytu�em zaliczki na bie��ce wydatki Melfei wr�czy� mi plik banknot�w. Paczka zawiera�a p�tora miliona lir�w w�oskich. Gospodarz podzi�kowa� nam za �wizyt�. Poprosi�, aby�my przenie�li si� do G�osu Ciszy, gdzie mieszkaj� terrory�ci i gdzie ju� zarezerwowa� dla nas pok�j.
� Niestety, podobnie jak wszystkie hotele na Capri, G�os Ciszy jest przepe�niony � powiedzia�. � Podejrzane dziewczyny przebywaj� tam w t�umie dziewi�ciuset innych go�ci. B�dziemy ich szukali mi�dzy m�odymi kobietami, kt�re mieszkaj� razem w jednym pokoju i po wyspie chodz� parami. Takie przyjaci�ki, jak Gamma i Delta, z pewno�ci� nie spaceruj� samotnie.
Na zako�czenie obieca�, �e skontaktuje si� z nami rano. Do tego czasu jego wywiadowcy ustal� dok�adnie, jakie pary m�odych kobiet trzeba b�dzie otoczy� szczeg�lnie uwa�n� obserwacj�.
TRZECI WYMIAR EKRANU
� Ciekawi ci� to? � spyta� Nuzan, gdy wyszli�my z Diamentowej Siedziby.
� Co czy mnie ciekawi?
Oderwa�em wzrok od okaza�ej willi, zamkn��em furtk� i rozejrza�em si� po okolicy. By� pogodny wiecz�r. Z daleka dobiega�a muzyka. Szli�my w�sk�, opadaj�c� w d� ulic�. W ogrodach zaro�ni�tych drzewami cytrusowymi sta�y kolorowe domki. Przez splecione z suchych ga��zi nieforemne p�oty przewija�y si� pn�cza winnej latoro�li. Horyzont na obu ko�cach wyspy przys�ania�y dwie g�ry. Wapienne ska�y l�ni�y w promieniach niskiego s�o�ca. W dali � za po�o�on� ni�ej centraln� cz�ci� Capri � rozpo�ciera�o si� spokojne morze.
� Pytam, czy ciekawi ci� ten stereon.
� S�ysza�em. Ale nie rozumiem, o czym m�wisz.
� Stereon � to film tr�jwymiarowy.
Aby omin�� du�� grup� japo�skich turyst�w, przeszli�my na drug� stron� ulicy. Zast�pi�em Nuzanowi drog�.
� M�g�by� mi powiedzie�, gdzie teraz jeste�my?
� Naprawd� nie wiesz?
� Jasne, �e nie pytam o nazw� tej ulicy.
� Znajdujemy si� we wn�trzu tr�jwymiarowego ekranu. Co jeszcze chcia�by� wiedzie�?
� A czym jest to wszystko, co nas otacza?
� To s� obrazy przestrzenne.
� Obrazy? Przecie� my ich dotykamy! Sprawiaj� wra�enie przedmiot�w materialnych.
Rzuci� mi w milczeniu oboj�tne spojrzenie. Ogl�da� si� za Japonkami.
� Nie pojmuj� � kontynuowa�em � jak mo�na zje�� przestrzenny obra