9136
Szczegóły |
Tytuł |
9136 |
Rozszerzenie: |
PDF |
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres
[email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.
9136 PDF - Pobierz:
Pobierz PDF
Zobacz podgląd pliku o nazwie 9136 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.
9136 - podejrzyj 20 pierwszych stron:
DEAN KOONTZ - FA�SZYWA PAMI��.
DEAN KOONTZ.
Dotychczas ukaza�y si� nast�puj�ce ksi��ki Deana Koontza: Zab�jca strachu.
Odwieczny wr�g.
Mroczne �cie�ki serca.
Drzwi do grudnia.
Korzystaj z nocy.
Nocne dreszcze.
Z�e miejsce.
K�tem oka.
Maska.
Zimny ogie�.
Ostatnie drzwi przed niebem.
DEAN KOONTZ - FA�SZYWA PAMI��.
Prze�o�y� Maciej Antosiewicz.
Skanowa�, opracowa� i b��dy poprawi� Roman Walisiak.
Tytu� orygina�u FALSE MEMORY.
Copyright (c) 1999 by Dean Koontz All Rights Reserved.
Ilustracja na ok�adce Jacek Kopalski.
Redakcja Jan Ko�biel.
Redakcja techniczna Ma�gorzata Kozub.
Korekta Jadwiga Przeczek i Gra�yna Nawrocka.
�amanie Monika Lefler.
ISBN 83-7337-329-2.
Warszawa 2003.
Wydawca Pr�szy�ski i S-ka SA 02-651 Warszawa, ul.Gara�owa 7.
Druk i oprawa Drukarnia Naukowo-Techniczna Sp�ka Akcyjna 03-828 Warszawa, ul.Mi�ska 65.
Ksi��k� t� po�wi�cam Timowi Hely'emu Hutchinsonowi.
Wiele lat temu twoja wiara w moj� prac� doda�a mi odwagi, kiedy najbardziej tego potrzebowa�em.
A tak�e Jane Morpeth.
Z �adnym wydawc� nie wsp�pracowa�em tak d�ugo, co jest �wiadectwem twojej wyj�tkowej cierpliwo�ci, uprzejmo�ci i tolerancji dla g�upc�w!
AUTOFOBIA jest zaburzeniem osobowo�ci.
Terminu u�ywa si� na okre�lenie trzech r�nych schorze�: 1) strachu przed samotno�ci�; 2) strachu przed egotyzmem; 3) strachu przed samym sob�.
Trzecie schorzenie jest najrzadsze.
Z�udzenie opadaj�cych p�atk�w niknie w ksi�ycu i kwiatach...
OKYO.
W�sy kota, p�etwiaste palce p�yn�cego psa: B�g jest w szczeg�ach.
KSI�GA POLICZONYCH SMUTK�W.
W prawdziwym �wiecie, tak jak i we �nie, nic nie jest tym, czym si� wydaje.
KSI�GA POLICZONYCH SMUTK�W.
�ycie jest bezlitosn� komedi�.
I na tym w�a�nie polega jego tragedia.
MARTIN STILLWATER.
Rozdzia� 1.
Tego styczniowego wtorku, kiedy jej �ycie odmieni�o si� na zawsze, Martine Rhodes obudzi�a si� z b�lem g�owy, nabawi�a si� niestrawno�ci, popijaj�c dwie aspiryny sokiem grapefruitowym, na ca�y dzie� zrujnowa�a sobie fryzur�, bior�c przez pomy�k� szampon Dustina zamiast w�asnego, z�ama�a paznokie�, przypali�a grzank�, odkry�a mr�wki roj�ce si� w szafce pod zlewem kuchennym, wyt�pi�a je, pos�uguj�c si� pojemnikiem ze �rodkiem owadob�jczym w aerozolu z tak� sam� zaci�to�ci�, z jak� Sigourney Weaver u�y�a miotacza p�omieni w jednym z tych film�w o pozaziemskich paso�ytach, wytar�a skutki rzezi papierowym r�cznikiem, zanuci�a motyw z "Muzyki �a�obnej" Bacha, gdy uroczy�cie sk�ada�a male�kie cia�ka do kosza na �mieci, i odebra�a telefon matki, Sabriny, kt�ra nadal modli�a si� o rozpad ma��e�stwa c�rki, cho� od �lubu min�y ju� trzy lata.
Przez ca�y ten czas my�la�a o czekaj�cym j� dniu z pogod� - a nawet z entuzjazmem - poniewa� po zmar�ym ojcu, Robercie U�miechni�tym Bobie Woodhousie, odziedziczy�a nie tylko b��kitne oczy, atramentowoczarne w�osy i brzydkie palce u n�g, lecz tak�e optymistyczn� natur�, niezwyk�� umiej�tno�� stawiania czo�a przeciwno�ciom i g��bok� rado�� �ycia.
Dzi�ki, tato.
Kiedy Martie przekona�a zawsze pe�n� nadziei matk�, �e ma��e�stwo pa�stwa Rhodes uk�ada si� szcz�liwie, w�o�y�a sk�rzan� kurtk� i zabra�a Lokaja, psa rasy golden retriever, na poranny spacer.
B�l g�owy stopniowo min��.
Na ose�ce czystego wschodniego nieba s�o�ce ostrzy�o skalpele �wiat�a.
Od zachodu jednak ch�odna bryza popycha�a z�owieszcze masy ciemnych chmur.
Lokaj z niepokojem popatrzy� na niebo, czujnie poci�gn�� nosem i nastawi� zwisaj�ce uszy, ws�uchuj�c si� w klekocz�cy szelest li�ci palmowych poruszanych przez wiatr.
Najwyra�niej czu�, �e nadci�ga burza.
By� mi�ym, skorym do zabawy psem.
Ba� si� jednak g�o�nych d�wi�k�w, jakby w poprzednim �yciu by� �o�nierzem i nawiedza�y go wspomnienia p�l bitewnych wype�nionych hukiem dzia�.
Na jego szcz�cie z�ej pogodzie w po�udniowej Kalifornii rzadko towarzyszy�y gromy.
Zazwyczaj deszcz spada� niespodzianie, szemrz�c na ulicach i poszeptuj�c cicho w listowiu, a takie d�wi�ki nawet na Lokaja dzia�a�y uspokajaj�co.
W wi�kszo�� porank�w Martie spacerowa�a z psem przez godzin�, chodz�c po w�skich, wysadzanych drzewami uliczkach Corona Del Mar, ale w ka�dy wtorek i czwartek czeka�y j� specjalne obowi�zki, kt�re ogranicza�y ich przechadzki w te dni do pi�tnastu minut.
Lokaj zdawa� si� mie� w kud�atej g�owie kalendarz, poniewa� we wtorki i czwartki nigdy si� nie oci�ga�, za�atwiaj�c swoje potrzeby w najbli�szym s�siedztwie.
Tego ranka, zaledwie jedn� przecznic� od ich domu, na trawniku oddzielaj�cym chodnik od kraw�nika, pies rozejrza� si� wstydliwie, podni�s� dyskretnie praw� nog� i wysika� si�, jakby troch� zak�opotany brakiem prywatno�ci.
Nieca�� przecznic� dalej, gdy zamierza� przyst�pi� do drugiej cz�ci porannej toalety, przeje�d�aj�ca �mieciarka strzeli�a ga�nikiem, p�osz�c go.
Przycupn�� za palm� i wyjrza� ostro�nie zza pnia, najpierw z jednej strony, a potem z drugiej, zdj�ty l�kiem, czy przera�aj�cy pojazd nie pojawi si� znowu.
- Ju� po strachu - zapewni�a go Martie.
- Wielka paskudna �mieciarka odjecha�a.
Nie ma si� czego ba�.
Mo�esz spokojnie robi� swoje.
Lokaj nie wydawa� si� przekonany.
Zachowa� czujno��.
Martie odziedziczy�a po U�miechni�tym Bobie tak�e cierpliwo��, zw�aszcza w post�powaniu z Lokajem, kt�rego kocha�a prawie tak, jak mog�aby kocha� dziecko, gdyby je mia�a.
By� �agodny i pi�kny: jasnoz�oty, z bia�oz�otymi kud�ami na nogach, �nie�nobia�ymi strza�kami na zadzie i grubym ogonem.
Oczywi�cie, kiedy pies siedzia� przykucni�ty i za�atwia� si�, tak jak teraz, Martie nigdy na niego nie patrzy�a, poniewa� by� skr�powany niczym zakonnica w barze topless.
Czekaj�c, a� sko�czy, za�piewa�a cicho "Czas w butelce" Jima Croce'a, co zawsze go uspokaja�o.
Ledwie zacz�a drug� zwrotk�, nag�y ch��d przeszed� jej po krzy�u i sprawi�, �e zamilk�a.
Nie by�a osob� ulegaj�c� podszeptom intuicji, ale gdy lodowaty dreszcz dotar� do jej karku, ogarn�o j� poczucie zbli�aj�cego si� niebezpiecze�stwa.
Odwr�ci�a si�, na wp� oczekuj�c, �e ujrzy nadchodz�cego napastnika lub rozp�dzony samoch�d.
By�a jednak sama na cichej willowej ulicy.
Nic nie p�dzi�o w jej kierunku z morderczymi zamiarami.
Porusza�y si� tylko przedmioty dotykane wiatrem.
Drzewa i krzewy dr�a�y.
Kilka br�zowych li�ci sun�o po chodniku.
Pod okapem pobliskiego domu szele�ci�y i grzechota�y girlandy �wiecide�ek i �wi�tecznych lampek, wisz�ce tam od Bo�ego Narodzenia.
Martie, wci�� czuj�c si� niepewnie, ale tak�e i g�upio, wypu�ci�a oddech, kt�ry wstrzymywa�a.
Kiedy powietrze zagwizda�o jej w z�bach, u�wiadomi�a sobie, �e zaciska szcz�ki.
Prawdopodobnie nie uwolni�a si� jeszcze od snu, kt�ry obudzi� j� nad ranem i �ni� si� jej przez kilka poprzednich nocy.
Cz�owiek z martwych, gnij�cych li�ci.
Koszmarna posta�, wiruj�ca, postrz�piona.
Spu�ci�a wzrok i zobaczy�a sw�j wyd�u�ony cie�, kt�ry ci�gn�� si� przez kr�tko przystrzy�ony trawnik, pada� na kraw�nik i za�amywa� si� na pop�kanym betonowym chodniku.
Z niewiadomego powodu jej niepewno�� przerodzi�a si� w strach.
Post�pi�a krok do ty�u, potem drugi, a jej cie� oczywi�cie poruszy� si� wraz z ni�.
Dopiero gdy zrobi�a trzeci krok, zda�a sobie spraw�, �e w�a�nie tej sylwetki si� boi.
�mieszne.
Bardziej absurdalne ni� jej sen.
A jednak z jej cieniem by�o co� nie tak: wygl�da� dziwacznie, gro�nie.
Serce zabi�o jej tak mocno, jakby kto� uderzy� pi�ci� w drzwi.
W padaj�cych pod ostrym k�tem promieniach porannego s�o�ca domy i drzewa te� rzuca�y zniekszta�cone cienie, ale w ich rozci�gni�tych, wyko�lawionych kszta�tach nie dostrzega�a nic niepokoj�cego - tylko we w�asnym.
Zda�a sobie spraw� z niedorzeczno�ci swego l�ku, lecz ta �wiadomo�� nie umniejszy�a jej zdenerwowania.
Ogarn�a j� trwoga.
Cie� zdawa� si� pulsowa� w takt t�pych, wolnych uderze� serca.
Martie zamkn�a oczy, pr�buj�c odzyska� panowanie nad sob�.
Przez chwil� czu�a si� tak lekka, i� wydawa�o si�, �e wystarczy podmuch wiatru, by porwa� j� w powietrze i ponie�� w g��b l�du wraz z nadci�gaj�cymi nieub�aganie chmurami, w stron� kurcz�cej si� wst�gi bladoniebieskiego nieba.
Kiedy jednak wzi�a kilka g��bokich oddech�w, odzyska�a zwyk�y ci�ar.
Gdy odwa�y�a si� zn�w spojrze� na sw�j cie�, nie zobaczy�a w nim nic niezwyk�ego.
Wyda�a westchnienie ulgi.
Serce wci�� jej wali�o, cho� ju� nie z irracjonalnego strachu, lecz z najzupe�niej zrozumia�ej obawy o przyczyn� tego osobliwego zaj�cia.
Nigdy dot�d nie do�wiadczy�a niczego podobnego.
Lokaj patrzy� na ni� z zadart� pytaj�co g�ow�.
Upu�ci�a jego smycz.
R�ce mia�a mokre od potu.
Wytar�a d�onie o d�insy.
Gdy zorientowa�a si�, �e pies sko�czy� porann� toalet�, wsun�a praw� d�o� do plastikowej torby, by u�y� jej w charakterze r�kawiczki.
Jako dobra obywatelka zebra�a starannie produkt przemiany materii Lokaja, wywr�ci�a jasnob��kitn� torb� na drug� stron�, zacisn�a i zawi�za�a u wylotu podw�jny w�ze�.
Pies spogl�da� na ni� zak�opotanym wzrokiem.
- Gdyby� kiedykolwiek zw�tpi� w moj� mi�o��, male�ki -powiedzia�a Martie - pami�taj, �e robi� to codziennie.
W oczach Lokaja dostrzeg�a wyraz wdzi�czno�ci.
A mo�e jedynie ulgi.
Znajoma, upokarzaj�ca czynno�� przywr�ci�a jej r�wnowag� umys�ow�.
Ma�a niebieska torba z ciep�� zawarto�ci� zakotwiczy�a j� w rzeczywisto�ci.
Dziwaczny epizod pozostawa� niepokoj�cy, intryguj�cy, ale ju� jej nie przera�a�.
Rozdzia� 2.
Skeet siedzia� wysoko na dachu, wyra�nie widoczny na tle pos�pnego nieba, zatopiony w wizjach i my�lach samob�jczych.
Trzy t�uste wrony kr��y�y nad jego g�ow�, jakby czu�y ju� zapach padliny.
W dole Motherwell sta� na podje�dzie z wielkimi d�o�mi zaci�ni�tymi w pi�ci i wspartymi na biodrach.
Chocia� by� odwr�cony plecami do ulicy, sama jego poza �wiadczy�a o w�ciek�o�ci.
Pa�a� ch�ci� rozbijania g��w.
Dusty zaparkowa� furgonetk� przy kraw�niku, tu� za samochodem patrolowym ozdobionym god�em prywatnej agencji ochrony, kt�ra s�u�y�a tej bogatej, zamkni�tej spo�eczno�ci.
Obok samochodu przystan�� wysoki m�czyzna w mundurze, staraj�c si� przybra� wygl�d osoby urz�dowej, a jednocze�nie najzupe�niej zb�dnej.
Trzypi�trowy dom, na kt�rego szczycie Skeet Caulfield rozmy�la� o swojej �miertelno�ci, by� przyt�aczaj�cym koszmarem za cztery miliony dolar�w.
Architekt, kt�ry albo mia� braki w wykszta�ceniu, albo wielkie poczucie humoru, po��czy� w jednej bryle kilka �r�dziemnomorskich styl�w - hiszpa�ski modernizm, toska�ski klasycyzm i wczesny Taco Bell.
Co�, co wygl�da�o na bezkresne po�acie pn�cych si� uskokami dach�w, zachodzi�o na siebie w chaotycznej obfito�ci akcentowanej przez zbyt wielk� liczb� komin�w udaj�cych nieudolnie dzwonnice z kopu�ami, a biedny Skeet przycupn�� na najwy�szej kraw�dzi, tu� obok najbrzydszej z tych wie�yczek.
Pracownik ochrony, mo�e dlatego, �e nie bardzo wiedzia�, jak ma si� zachowa� w tej sytuacji, a chcia� mimo wszystko co� zrobi�, spyta�: - Mog� panu w czym� pom�c?
- Jestem przedsi�biorc� malarskim - odpar� Dusty.
Ogorza�y ochroniarz, kt�rego twarz przecina�o tyle bruzd, �e wygl�da� jak origami, albo nabra� podejrze� co do Dusty'ego, albo by� nieufny z natury.
- Przedsi�biorc� malarskim, h�?
- powiedzia� sceptycznie.
Dusty mia� na sobie bia�e bawe�niane spodnie, bia�y sweter, bia�� drelichow� kurtk� i bia�� czapk� z napisem US�UGI MALARSKIE RHODESA wydrukowanym b��kitnymi literami nad daszkiem, co powinno nadawa� nieco wiarygodno�ci jego s�owom.
Przez chwil� chcia� spyta� podejrzliwego ochroniarza, czy w s�siedztwie grasuj� zawodowi w�amywacze przebrani za malarzy pokojowych, hydraulik�w i kominiarzy, ale zamiast tego powiedzia� tylko: - Jestem Dustin Rhodes - i pokaza� napis na swojej czapce.
- Ten cz�owiek na dachu nale�y do mojego zespo�u.
- Zespo�u?
- Ochroniarz nachmurzy� si�.
- Tak to pan nazywa?
Mo�e stara� si� by� sarkastyczny, a mo�e po prostu nie potrafi� rozmawia� z lud�mi.
- Wi�kszo�� przedsi�biorc�w remontowych nazywa to zespo�em - powiedzia� Dusty, patrz�c na Skeeta, kt�ry mu pomacha�.
- Kiedy� nazywali�my si� grup� uderzeniow�, ale to budzi�o niepok�j niekt�rych klient�w, brzmia�o zbyt agresywnie, wi�c teraz nazywamy si� zespo�em, jak wszyscy.
- Hm - powiedzia� ochroniarz.
Jego �renice zw�zi�y si�.
Mo�e pr�bowa� zrozumie�, o czym m�wi Dusty, a mo�e zastanawia� si�, czy nie da� mu w z�by.
- Prosz� si� nie martwi�, �ci�gn� Skeeta na d� - zapewni� go Dusty.
- Kogo?
- Skoczka - wyja�ni� Dusty i ruszy� podjazdem w stron� Motherwella.
- My�li pan, �e powinienem wezwa� stra� po�arn�?
- spyta� ochroniarz, id�c za nim.
- Nie.
Nie podpali si�, zanim skoczy.
- To przyjemna okolica.
- Przyjemna?
Do diab�a, jest doskona�a.
- Samob�jstwo na pewno zdenerwuje mieszka�c�w.
- Pozbieramy wn�trzno�ci, zapakujemy szcz�tki do torby, zmyjemy krew i niczego nie zauwa��.
Dusty by� zadowolony i zaskoczony, �e s�siedzi nie wyszli na ulic�, by ogl�da� przedstawienie.
Zapewne o tak wczesnej godzinie wci�� jedz� grzanki z kawiorem i pij� szampana lub sok pomara�czowy ze z�otych puchar�w.
Na szcz�cie klienci Dusty'ego - Sorensonowie - na kt�rych dachu Skeet gaw�dzi� ze �mierci�, wyjechali na wakacje do Londynu.
- Dzie� dobry, Ned - powiedzia� Dusty.
- Skurwiel - odpar� Motherwell.
-Ja?
- On - powiedzia� Motherwell, wskazuj�c na Skeeta na dachu.
Przy swoich stu dziewi��dziesi�ciu pi�ciu centymetrach wzrostu i stu dwudziestu kilogramach wagi Ned Motherwell by� o p� g�owy wy�szy i o czterdzie�ci pi�� kilogram�w ci�szy od Dusty'ego.
Jego muskularne ramiona wygl�da�y jak przeszczepione nogi konia poci�gowego.
Mia� na sobie koszulk� z kr�tkimi r�kawami, ale mimo zimnego wiatru nie w�o�y� kurtki; nigdy nie przejmowa� si� pogod� bardziej ni� granitowy pos�g Paula Bunyana.
Pukaj�c w telefon zawieszony na pasku od spodni, Motherwell powiedzia�: - Cholera, szefie, dzwoni�em do ciebie ca�e wieki temu.
Gdzie by�e�?
- Dzwoni�e� do mnie dziesi�� minut temu, a tam, gdzie by�em, jest pe�no �wiate� i ca�e gromady dzieci na przej�ciach dla pieszych.
- Na tym osiedlu obowi�zuje ograniczenie pr�dko�ci do czterdziestu kilometr�w na godzin� - o�wiadczy� uroczy�cie ochroniarz.
Spogl�daj�c na Skeeta Caulfielda, Motherwell potrz�sn�� pi�ci�.
- Jezu, mam ochot� r�bn�� tego gnojka.
- To zagubiony dzieciak - powiedzia� Dusty.
- To za�pany fajfus.
- Ostatnio nic nie bra�.
- To �mie�.
- Masz wielkie serce, Ned.
- Przede wszystkim mam m�zg i nie zamierzam zatruwa� go prochami, i nie chc� mie� do czynienia z lud�mi, kt�rzy d��� do samozniszczenia, tak jak on.
Ned, brygadzista zespo�u, by� Naprawiaczem.
Ten niezwyk�y, lecz coraz bardziej popularny w�r�d m�odych ludzi - raczej m�czyzn ni� kobiet - ruch wymaga� od swoich zwolennik�w, by wyrzekli si� narkotyk�w, nieumiarkowanego picia i przypadkowego seksu.
Do szcz�cia wystarcza� im rock'n'roll, wstrzemi�liwo�� i poczucie w�asnej warto�ci.
Ten lub inny od�am klasy rz�dz�cej m�g�by uzna� ich za inspiruj�cy trend kulturowy, gdyby Naprawiacze nie odnosili si� z pogard� do systemu i obu wielkich partii politycznych.
Czasem w klubie lub na koncercie, kiedy natkn�li si� na �puna, starali si� wybi� mu prochy z g�owy i nie zadawali sobie trudu, by znale�� na to jakie� eleganckie okre�lenie, co r�wnie� odgradza�o ich od �wiata polityki.
Dusty lubi� i Motherwella, i Skeeta, chocia� z r�nych powod�w.
Motherwell by� bystry, dowcipny i godny zaufania -nawet je�li zbyt zasadniczy.
Skeet by� uprzejmy i mi�y - cho� zapewne skazany na smutne �ycie w na�ogu, dni bez celu i noce wype�nione samotno�ci�.
Motherwell by� znacznie lepszym pracownikiem ni� Skeet.
Gdyby Dusty stosowa� si� �ci�le do regu� zarz�dzania przedsi�biorstwem, ju� dawno wykluczy�by Skeeta z zespo�u.
�ycie by�oby �atwiejsze, gdyby rz�dzi� nim zdrowy rozs�dek, czasem jednak �atwa droga nie wydaje si� drog� w�a�ciw�.
- Prawdopodobnie b�dzie pada� - powiedzia� Dusty.
- Dlaczego pos�a�e� go na dach?
- Wcale go nie posy�a�em.
Kaza�em mu umy� ramy okienne i elewacje na parterze.
Zanim si� zorientowa�em, ju� tam by�, gro��c, �e skoczy na podjazd.
- P�jd� po niego.
- Ju� pr�bowa�em.
Im bli�ej podchodzi�em, tym bardziej histeryzowa�.
- Pewnie si� ciebie boi.
- I powinien, do diab�a.
Je�li ja go zabij�, b�dzie to bardziej bolesne, ni� gdyby roztrzaska� sobie czaszk� o beton.
Ochroniarz si�gn�� po telefon kom�rkowy.
- Chyba lepiej wezw� policj�.
- Nie!
- U�wiadomiwszy sobie, �e jego g�os zabrzmia� zbyt ostro, Dusty wzi�� g��boki oddech i powiedzia� spokojnie: -W takim s�siedztwie ludzie nie chc� zamieszania, je�eli mo�na go unikn��.
- Je�li pojawi� si� gliny, prawdopodobnie �ci�gn� Skeeta bezpiecznie na d�, ale potem odstawi� go na oddzia� psychiatryczny, gdzie pozostanie co najmniej trzy dni.
A mo�e d�u�ej.
Ostatni� rzecz�, jakiej �yczy�by sobie Skeet, by�o wpa�� w r�ce tych lekarzy od g�owy, kt�rzy uwielbiaj� grzeba� w apteczce ze �rodkami psychoaktywnymi.
Ich leki mo�e nawet przynios�yby Skeetowi chwilowe ukojenie, ale p�niej mia�by w m�zgu du�o wi�cej wadliwych po��cze� ni� teraz.
- W takim s�siedztwie - powt�rzy� - ludzie nie lubi� skandali.
Przyjrzawszy si� okolicznym domom, kr�lewskim palmom i pe�nym godno�ci fikusom, dobrze utrzymanym trawnikom i rabatom kwiatowym, ochroniarz skin�� g�ow�.
- Daj� wam dziesi�� minut.
Motherwell uni�s� pi�� i pogrozi� Skeetowi.
Pod wiruj�c� aureol� z wron Skeet pomacha� mu w odpowiedzi.
- Nie wygl�da na to, �eby chcia� skoczy� - mrukn�� ochroniarz.
- Ten ma�y degenerat twierdzi, �e jest szcz�liwy, poniewa� obok niego siedzi anio� �mierci - wyja�ni� Motherwell.
- Anio� pokaza� mu, jak jest po drugiej stronie, i podobno jest tam naprawd� ca�kiem nie�le.
- P�jd� z nim porozmawia� - powiedzia� Dusty.
Motherwell prychn��.
- Porozmawia�, te� co�.
Lepiej go zepchnij.
Rozdzia� 3.
- Kiedy ci�kie chmury, brzemienne deszczem, zawis�y gro�nie nad sam� ziemi�, a wiatr przybra� na sile, Mar-tie i pies wr�cili do domu k�usem.
Martie co chwila spogl�da�a w d�, na pod��aj�cy za ni� cie�, ale potem chmury przes�oni�y s�o�ce i jej mroczny towarzysz znikn��, jakby zapad� si� pod ziemi�, wracaj�c do za�wiat�w.
Po drodze zerka�a na mijane domy, zastanawiaj�c si�, czy kto� stoi w oknie i widzi jej dziwaczne zachowanie, i maj�c nadziej�, �e wcale nie wygl�da tak g�upio, jak si� czuje.
W s�siedztwie domy by�y z regu�y stare i niewielkie, cho� znajdowa�o si� w�r�d nich sporo starannie wyko�czonych, maj�cych wi�cej uroku i charakteru ni� ludzie z otoczenia Martie.
Przewa�a�a architektura hiszpa�ska, ale zdarza�y si� te� angielskie cottages, francuskie chaumieres, niemieckie Hauschens i wille w stylu art deco.
Ta eklektyczna mieszanka, spleciona w ca�o�� zielonym haftem z wawrzyn�w, palm, delikatnych eukaliptus�w, paproci i opadaj�cych kaskadami bugenwilli, prezentowa�a si� ca�kiem nie�le.
Martie, Dusty i Lokaj mieszkali w proporcjonalnej jednopi�trowej miniaturce wiktoria�skiego domu z filigranow� werand�.
Dusty pomalowa� fasad� w kolorowej, lecz wyrafinowanej tradycji wiktoria�skich dom�w, jakie mo�na zobaczy� na niekt�rych ulicach San Francisco: blado��te t�o, b��kitne, szare i zielone ornamenty z oszcz�dnym u�yciem r�u w detalach gzymsu i obramowa� okien.
Martie uwielbia�a ten dom i uwa�a�a go za doskona�e �wiadectwo talentu i kunsztu Dusty'ego.
Jej matka jednak, ujrzawszy po raz pierwszy efekt jego pracy, o�wiadczy�a: "Wygl�da, jakby mieszkali tu klowni".
Gdy Martie otwiera�a drewnian� furtk� po p�nocnej stronie domu i sz�a za Lokajem w�sk� brukowan� �cie�k� na podw�rze, zastanawia�a si�, czy jej niedorzeczny strach mia� co� wsp�lnego z przygn�biaj�cym telefonem od matki.
B�d� co b�d� najwi�kszym �r�d�em zmartwie� w jej �yciu by� op�r Sabriny przed zaakceptowaniem Dusty'ego.
Byli dwojgiem ludzi, kt�rych Martie kocha�a najbardziej na �wiecie i pragn�a, aby zapanowa� mi�dzy nimi pok�j.
Dusty nie stanowi� problemu.
Sabrina by�a jedyn� walcz�c� stron� w tej smutnej wojnie.
Niestety, postawa Dusty'ego, kt�ry nie chcia� anga�owa� si� w walk�, zdawa�a si� tylko podsyca� jej wrogo��.
Przystan�wszy przed �mietnikiem na ty�ach domu, Martie zdj�a pokryw� z jednego z pojemnik�w i wrzuci�a do niego torb� z odchodami Lokaja.
By� mo�e nag�y niewyt�umaczalny niepok�j zrodzi�y narzekania matki na rzekomy brak ambicji Dusty'ego oraz brak tego, co Sabrina uwa�a�a za odpowiednie wykszta�cenie.
Martie obawia�a si�, �e jad matki zatruje w ko�cu jej ma��e�stwo.
Wbrew w�asnej woli mog�a zacz�� patrze� na Dusty'ego bezlito�nie krytycznymi oczami swojej matki.
A mo�e Dusty zacznie mie� za z�e Martie otwart� niech��, jak� okazywa�a mu Sabrina.
Je�li chodzi o �cis�o��, Dusty by� najm�drzejszym cz�owiekiem, jakiego Martie kiedykolwiek zna�a.
Motor w jego g�owie wydawa� si� znacznie lepiej wyregulowany ni� w przypadku jej ojca, a przecie� U�miechni�ty Bob by� o wiele inteligentniejszy, ani�eli sugerowa� to jego przydomek.
A co do ambicji...
C�, wola�a mie� m�a dobrego ni� ambitnego, a w Dustym mo�na znale�� wi�cej dobroci ni� chciwo�ci w Vegas.
Poza tym Martie r�wnie� nie spe�ni�a oczekiwa� matki.
Po uko�czeniu studi�w na wydziale zarz�dzania i handlu i uzyskaniu tytu�u magistra zboczy�a z drogi, kt�ra mog�a zaprowadzi� j� na szczyty, by zosta� projektantk� gier wideo.
Sprzeda�a kilka hit�w w�asnego pomys�u, g��wnie jednak tworzy�a scenariusze, postacie i wyimaginowane �wiaty oparte na cudzych koncepcjach.
Zarabia�a nie�le, cho� jeszcze nie bardzo dobrze, i spodziewa�a si�, �e jako kobieta w dziedzinie zdominowanej przez m�czyzn uzyska w ko�cu ogromn� przewag�, poniewa� ma �wie�szy punkt widzenia.
Lubi�a swoj� prac�, a ostatnio podpisa�a umow� na opracowanie zupe�nie nowej gry opartej na "W�adcy pier�cieni" Tolkiena, kt�ra mog�a jej przynie�� honoraria wystarczaj�co wysokie, by zaimponowa� Scrooge'owi McDuckowi.
Mimo to matka okre�la�a jej prac� jako "karnawa�owe bzdury", zapewne dlatego, �e gry wideo kojarzy�y jej si� ze straganami, stragany z weso�ymi miasteczkami, a weso�e miasteczka z karnawa�ami.
Gdy Lokaj ruszy� za ni� w stron� tylnych schod�w i werandy, powiedzia�a: - Mo�e psychoanalityk uzna�by, i zapewne mia�by racj�, �e cie� jest symbolem mojej matki, jej negatywnym odbiciem...
Lokaj wyszczerzy� z�by i zamerda� puszystym ogonem.
- ...
i mo�e m�j ma�y atak l�ku wyra�a� pod�wiadom� obaw�, �e mama...
no c�, �e chce zam�ci� mi w g�owie, zarazi� mnie swoim toksycznym wp�ywem.
Martie wy�owi�a z kieszeni kurtki p�k kluczy i otworzy�a drzwi.
- M�j Bo�e, gadam jak student drugiego roku w po�owie kursu podstaw psychologii.
Cz�sto rozmawia�a z psem.
Pies s�ucha�, lecz nigdy nie odpowiada�, a jego milczenie by�o jednym z filar�w ich cudownego porozumienia.
- Najprawdopodobniej - powiedzia�a, id�c za Lokajem do kuchni - nie ma �adnej psychologicznej symboliki, tylko po prostu ca�kiem zwyczajnie mi odbija.
Lokaj sapn��, jakby zgadza� si� z t� diagnoz�, a potem zacz�� chciwie ch�epta� wod� z miski.
Przez pi�� porank�w w tygodniu, po d�ugim spacerze, ona lub Dusty sp�dzali p� godziny, czesz�c i szczotkuj�c psa na kuchennym ganku.
We wtorki i czwartki czesanie nast�powa�o po spacerze wieczornym.
W ich domu prawie nie by�o psiej sier�ci i Martie zamierza�a to utrzyma�.
- Nie wolno ci - przypomnia�a Lokajowi - linie� a� do odwo�ania.
I pami�taj: fakt, i� nie b�dzie nas tutaj, �eby ci� przy�apa�, nie oznacza, �e masz jakie� przywileje zwi�zane z meblami i nieograniczony dost�p do lod�wki.
�ypn�� na ni�, jakby chcia� powiedzie�, �e czuje si� dotkni�ty jej brakiem zaufania.
Potem zn�w zabra� si� do picia.
W przylegaj�cej do kuchni ma�ej �azience Martie zapali�a �wiat�o.
Zamierza�a poprawi� makija� i uczesa� potargane w�osy.
Kiedy stan�a przy umywalce, nag�y dreszcz zn�w przebieg� jej po krzy�u, a serce �cisn�� bolesny skurcz.
Tym razem nie mia�a wra�enia, �e czai si� za ni� jakie� �miertelne niebezpiecze�stwo.
Po prostu ba�a si� spojrze� w lustro.
Ogarni�ta raptown� niemoc�, pochyli�a si�, wci�gaj�c g�ow� w ramiona; czu�a si� tak, jakby ogromny worek kamieni przygniata� jej plecy.
Czepiaj�c si� obiema r�kami porcelanowych kraw�dzi, wbi�a wzrok w pust� umywalk�.
By�a tak przyt�oczona irracjonalnym strachem, �e po prostu nie mog�a spojrze� w g�r�.
Na krzywi�nie bia�ego porcelitu le�a� pojedynczy czarny w�os, jej w�os - zawini�ty koniec wpada� pod otwarty mosi�ny korek odp�ywu i nawet ten widok wydawa� si� z�owieszczy.
Nie o�mielaj�c si� podnie�� oczu, namaca�a kurek, odkr�ci�a gor�c� wod� i sp�uka�a w�os.
Pozwalaj�c wodzie la� si� strumieniem, wdycha�a buchaj�c� par�, lecz gor�ce k��by nie rozproszy�y ch�odu, kt�ry zn�w przenika� j� na wskro�.
Stopniowo kraw�d� umywalki nagrza�a si� w jej kurczowym u�cisku, chocia� d�onie pozosta�y zimne.
Lustro czeka�o.
Martie nie mog�a d�u�ej my�le�-o nim jak o nieszkodliwej tafli szk�a w srebrzonych ramach.
Ono czeka�o.
A raczej co� w lustrze czeka�o, aby nawi�za� z ni� kontakt wzrokowy.
Wyczuwa�a t� istno��.
Nie podnosz�c g�owy, spojrza�a w prawo i zobaczy�a stoj�cego w drzwiach Lokaja.
Normalnie wyraz zdziwienia maluj�cy si� na pysku psa pewnie by j� rozbawi�, teraz jednak �miech wymaga� �wiadomego wysi�ku i wcale nie brzmia� jak �miech, kiedy si� z niej doby�.
Chocia� ba�a si� lustra, przera�a�o j� te� - i to znacznie bardziej - w�asne dziwaczne zachowanie, zupe�nie niezwyk�a u niej utrata kontroli.
Para skrapla�a si� na jej twarzy.
G�stnia�a w gardle, dusi�a.
A lej�ca si�, bulgocz�ca woda przypomina�a z�o�liwy chichot.
Martie zakr�ci�a kurek.
We wzgl�dnej ciszy jej oddech by� niepokoj�co gwa�towny i naznaczony nut� desperacji.
Wcze�niej, na ulicy, g��boki oddech przywr�ci� jej jasno�� umys�u, odp�dzaj�c strach, a zniekszta�cony cie� przesta� by� gro�ny.
Tym razem jednak ka�dy haust powietrza zdawa� si� pot�gowa� groz�, tak jak tlen podsyca ogie�.
Chcia�a uciec z �azienki, ale opu�ci�y j� wszystkie si�y.
Nogi mia�a jak z gumy i ba�a si�, �e upadnie i rozbije sobie g�ow�.
Potrzebowa�a umywalki, aby utrzyma� r�wnowag�.
Pr�bowa�a przem�wi� sobie do rozs�dku w nadziei, �e zwyk�a logika przywr�ci jej poczucie rzeczywisto�ci.
Lustro nie mo�e jej skrzywdzi�.
Nie jest obecno�ci�.
Jest tylko rzecz�.
Martwym przedmiotem.
Zwyk�ym szk�em, na mi�o�� bosk�.
Nic, co tam zobaczy, nie b�dzie dla niej zagro�eniem.
To nie okno, w kt�rym m�g�by sta� jaki� szaleniec, zagl�daj�c do �rodka z ob��ka�czym u�miechem i oczami p�on�cymi ��dz� mordu, jak w kiepskim dreszczowcu.
Lustro nie mo�e ukaza� niczego poza odbiciem �azienki i samej Martie.
Logika nie pomog�a.
W mrocznych zakamarkach umys�u, do kt�rych nigdy wcze�niej nie zagl�da�a, Martie odkry�a spl�tany g�szcz przes�d�w.
Domy�li�a si�, �e istno�� w lustrze materializuje si� i nabiera mocy na skutek jej wysi�k�w, aby wyzwoli� si� z koszmaru, i zamkn�a oczy, a�eby nie zobaczy� tego z�owrogiego ducha nawet przelotnie.
Ka�de dziecko wie, �e straszyd�o pod ��kiem staje si� coraz wi�ksze i coraz bardziej przera�aj�ce, kiedy pr�buje si� zaprzecza� jego istnieniu, �e najlepiej jest nie my�le� o zaczajonej tam g�odnej bestii z cuchn�cym oddechem przesyconym woni� krwi innych dzieci - "Po prostu o tym nie my�l" -z ��tymi ob��kanymi oczami i kolczastym czarnym j�zykiem.
"Nie my�l o tym", dop�ki nie rozp�ynie si� ca�kowicie, i wreszcie przyjdzie b�ogi sen, i obudzisz si� w przytulnym ��ku, pod ciep�ym kocem, a nie w �o��dku demona.
Lokaj otar� si� o ni� - prawie krzykn�a.
Kiedy otworzy�a oczy, zobaczy�a, �e pies patrzy na ni� z tym badawczym i jednocze�nie zatroskanym wyrazem, kt�ry psy jego rasy opanowa�y niemal do perfekcji.
Chocia� nadal pochyla�a si� nad umywalk�, pewna, �e bez podparcia nie utrzyma si� na nogach, oderwa�a od niej jedn� r�k�.
Trz�s�c si�, si�gn�a w d�, by dotkn�� Lokaja.
Parali�uj�cy strach odp�yn�� z niej jak potrzaskuj�ce wy�adowanie elektryczne; przera�enie zmieni�o si� w zwyk�y l�k.
Lokaj, cho� oddany, �agodny i pi�kny, by� stworzeniem boja�liwym.
Je�li nic w tym ma�ym pomieszczeniu nie wystraszy�o go, to znaczy, �e nie ma tu �adnego niebezpiecze�stwa.
Poliza� jej d�o�.
Martie wreszcie unios�a g�ow�.
Powoli.
Dr��c od straszliwych przeczu�.
Lustro nie ukaza�o �adnego potwornego oblicza, �adnego nieziemskiego pejza�u, �adnego ducha - tylko jej twarz, bia�� jak kreda, i znajom� �azienk� w tle.
Kiedy spojrza�a w odbicie swoich niebieskich oczu, serce zn�w jej zabi�o w przyspieszonym rytmie, poniewa� w zasadniczym sensie sta�a si� sobie obca.
Ta roztrz�siona kobieta, kt�ra ba�a si� w�asnego cienia, kt�ra wpada�a w panik� na my�l o konfrontacji z lustrem...
to nie by�a Martine Rhodes, c�rka U�miechni�tego Boba, kt�ra zawsze chwyta�a �ycie za cugle i prowadzi�a je z entuzjazmem i pewno�ci� siebie.
- Co si� ze mn� sta�o?
- spyta�a kobiety w lustrze, ale odbicie nie mog�o jej tego wyja�ni�, podobnie jak pies.
Zadzwoni� telefon.
Posz�a do kuchni, by go odebra�.
Lokaj pod��y� jej �ladem.
Patrzy� na ni� zdziwiony; z pocz�tku merda� ogonem, a potem przesta�.
- Przykro mi, to pomy�ka - powiedzia�a w ko�cu i odwiesi�a s�uchawk�.
Zauwa�y�a niezwyczajne zachowanie psa.
- Co z tob�?
Lokaj wci�� na ni� patrzy�, lekko naje�ony.
- To nie pudliczka z przeciwka, przysi�gam.
Kiedy wr�ci�a do �azienki, wci�� nie podoba�o jej si� to, co zobaczy�a, ale teraz wiedzia�a ju�, co z tym zrobi�.
Rozdzia� 4.
Dusty ruszy� pod szeleszcz�cymi cicho li��mi palm wzd�u� �ciany domu.
Tam znalaz� Fostera Fig� Newtona, trzeciego cz�onka zespo�u.
Do pasa Figi przytroczone by�o radio - jego nieod��czna elektroniczna butelka.
Para s�uchawek s�czy�a g�osy z radia wprost do jego uszu.
Nie s�ucha� program�w dotycz�cych spraw politycznych lub problem�w wsp�czesnego �ycia.
Za to o ka�dej porze dnia i nocy wiedzia�, na jakiej fali mo�na z�apa� audycje na temat UF spotka� z obcymi, wiadomo�ci telefonicznych od umar�ych i Wielkiej Stopy.
- Cze��, Figa.
- Cze��.
Figa pracowicie skroba� futryn� okna.
Jego zgrubia�e palce by�y bia�e od sproszkowanej farby.
- Wiesz o Skeecie?
- spyta� Dusty, przechodz�c wyk�adan� t�uczniem �cie�k� obok Figi.
Figa skin�� g�ow� i powiedzia�: - Dach.
- Udaje, �e chce skoczy�.
- Skoczy.
Zaskoczony Dusty zatrzyma� si� i odwr�ci�.
- Naprawd� tak my�lisz?
Newton by� zazwyczaj tak ma�om�wny, �e Dusty nie oczekiwa� niczego wi�cej pr�cz wzruszenia ramion jako odpowiedzi.
Figa jednak ci�gn��: - Skeet w nic nie wierzy.
- Co znaczy: w nic?
- spyta� Dusty.
- W nic i kropka.
- To nie jest z�y dzieciak, naprawd�.
Kolejna wypowied� Figi, by�a dla niego odpowiednikiem podsumowuj�cego d�ugie obrady przem�wienia: - Problem w tym, �e on prawie w og�le nie jest.
Okr�g�a jak ciastko twarz, rodzynek podbr�dka, pe�ne usta, wi�niowoczerwony nos z wi�niowym koniuszkiem i rumiane policzki Fostera Newtona upodabnia�yby go do rozwi�z�ego hedonisty, gdyby nie jasnoszare oczy, kt�re, powi�kszone przez grube okulary, wype�nia� smutek.
Nie by� to okoliczno�ciowy smutek, spowodowany samob�jczym pop�dem Skeeta, ale wieczny smutek, z jakim Figa zdawa� si� patrze� na wszystkich i wszystko.
- Pusty - doda� Figa.
- Skeet?
- W �rodku.
- Odnajdzie si�.
- Przesta� patrze�.
- To pesymistyczne - powiedzia� Dusty, u�ywaj�c lapidarnego stylu wypowiedzi Figi.
- Realistyczne.
Figa zadar� g�ow�, skupiaj�c uwag� na audycji radiowej, kt�r� Dusty s�ysza� tylko jako niewyra�ny metaliczny szmer dobiegaj�cy z jednej ze s�uchawek.
Figa sta� z kostk� szlifiersk� przyci�ni�t� do framugi okna, z oczami przepe�nionymi jeszcze g��bszym smutkiem, najwyra�niej maj�cym swoje �r�d�o w niezwyk�ych rzeczach, kt�rych s�ucha�, tak nieruchomy, jakby trafi�a go wi�zka parali�uj�ca z pozaziemskiego miotacza promieni.
Dusty, zaniepokojony ponur� przepowiedni� Figi, pospieszy� do aluminiowej sk�adanej drabiny, po kt�rej wcze�niej wspi�� si� Skeet.
Przez chwil� zastanawia� si�, czy nie ustawi� jej przed frontem domu.
Skeet m�g�by si� jednak przestraszy� i skoczy�, zanim zd��y�by mu to wyperswadowa�.
Szczeble trzeszcza�y pod stopami Dusty'ego, gdy pospiesznie wchodzi� na dach.
Dotar�szy na szczyt drabiny, Dusty znalaz� si� na ty�ach domu.
Skeet Caulfield siedzia� po drugiej stronie, poza zasi�giem wzroku, ukryty za strom� pochy�o�ci� z pomara�czowych glinianych dach�wek, kt�ra wznosi�a si� jak �uskowaty bok �pi�cego smoka.
Dom zosta� zbudowany na wzg�rzu, a kilka kilometr�w na zach�d, za ciasno st�oczonymi zabudowaniami Newport Beach i jej os�oni�tym portem, le�a� Pacyfik.
Jednostajny b��kit rozpo�ciera� si� jak szklista pow�oka na powierzchni oceanu, lekko wzburzone fale przybiera�y r�ne odcienie szaro�ci nakrapianej czerni� kradzion� pos�pnemu niebu.
Na horyzoncie morze i niebo zdawa�y si� wypi�trza� w ogromn� ciemn� fal�, kt�ra, gdyby by�a prawdziwa, spad�aby na brzeg z si�� wystarczaj�c�, by przesun�� G�ry Skaliste tysi�c kilometr�w na wsch�d.
Za domem, dwana�cie metr�w pod Dustym, znajdowa� si� wyk�adany �upkiem dziedziniec, kt�ry stwarza� bardziej realne zagro�enie ani�eli ocean i nadci�gaj�cy sztorm.
Oczami wyobra�ni Dusty wyra�niej widzia� siebie rozci�gni�tego na �upku ni� unoszone w g��b l�du G�ry Skaliste.
Odwr�ciwszy si� plecami do oceanu i zdradliwej kraw�dzi, zginaj�c si� wp�, z r�kami lekko roz�o�onymi i wysuni�tymi do przodu, by zr�wnowa�y� niebezpieczny wp�yw grawitacji, Dusty ruszy� przed siebie.
Powiew od morza wci�� by� jedynie siln� bryz� i nie przerodzi� si� jeszcze w prawdziwy wiatr, mimo to Dusty ucieszy� si� - wia�o w plecy, przyciskaj�c go do dachu.
Dotar�szy do szczytu d�ugiej pochy�o�ci, usiad� na nim okrakiem i ponad kolejnymi za�amaniami skomplikowanego dachu spojrza� w stron� frontu domu.
Skeet przycupn�� na r�wnoleg�ej kraw�dzi za podw�jnym kominem udaj�cym przysadzist� dzwonnic�.
Wie�� wie�czy�y �uki i kolumny podpieraj�ce miedzian� kopu�� w hiszpa�skim stylu kolonialnym, z kt�rej szczytu stercza�a skr�cona gotycka iglica; w tej dzikiej konstrukcji nie wydawa�a si� bardziej nie na miejscu ni� neonowa reklama budweisera.
Skeet, siedz�cy plecami do Dusty'ego, z podkurczonymi kolanami, patrzy� na trzy kr���ce nad nim wrony.
Wzni�s� do nich r�ce, zach�caj�c ptaki, by usiad�y mu na g�owie i ramionach, jakby nie by� malarzem pokojowym, lecz �wi�tym Franciszkiem z Asy�u.
Wci�� okraczaj�c kraw�d� i ko�ysz�c si� jak pingwin, Dusty przesuwa� si� powoli na p�noc, a� dotar� do miejsca, gdzie ni�szy dach, biegn�cy z zachodu na wsch�d, zachodzi� pod okap dachu, na kt�rym siedzia�.
Przerzuci� nog� przez wierzcho�ek i zszed� po zaokr�glonych dach�wkach, odchylaj�c si� do ty�u, poniewa� teraz si�a ci��enia popycha�a go nieub�aganie w prz�d.
Przykucn��, zawaha� si� na moment, a potem skoczy� ponad rynn� i wyl�dowa� w rozkroku metr ni�ej, jednym podgumowanym butem na jednej, drugim na drugiej pochy�o�ci dwuspadowego dachu.
Poniewa� ci�ar jego cia�a nie by� r�wno roz�o�ony, Dusty przechyli� si� w prawo.
Spr�bowa� odzyska� r�wnowag�, ale u�wiadomi� sobie, �e nie utrzyma si� na nogach.
Zanim wychyli� si� wystarczaj�co daleko, by spa�� i skr�ci� kark, rzuci� si� w prz�d i uderzy� twarz� o dach�wki, przyciskaj�c praw� nog� i r�k� do po�udniowego, a lew� nog� i r�k� czepiaj�c si� p�nocnego spadu dachu.
Le�a� tak przez chwil�, kontempluj�c pomara�czowo-br�-zowy dese� i usch�y mech na dach�wkach.
Przypomina�y mu prace Jacksona Pollocka, chocia� tamte by�y bardziej subtelne i przemawiaj�ce do wyobra�ni.
Kiedy zacz�� pada� deszcz, warstwa martwego mchu b�yskawicznie nasi�k�a, a wypalane dach�wki sta�y si� zdradziecko �liskie.
Musia� dotrze� do Skeeta i sprowadzi� go na d�, zanim rozp�ta si� burza.
Wreszcie doczo�ga� si� do mniejszej dzwonnicy.
Ta nie mia�a kopu�y.
Konstrukcja na jej szczycie przypomina�a zwie�czenie minaretu pokryte ceramicznymi p�ytkami, kt�re uk�ada�y si� we wz�r nazywany Rajskim Drzewem.
W�a�ciciele domu nie byli muzu�manami, zapewne wi�c umie�cili tu ten egzotyczny detal, poniewa� wydawa� si� im przyjemny dla oka, chocia� jedynymi lud�mi, kt�rzy mogli podej�� dostatecznie blisko, aby go podziwia�, byli dacharze, malarze i kominiarze.
Dusty podni�s� si� na nogi, przytrzymuj�c si� komina.
Przek�adaj�c r�ce z jednego otworu wentylacyjnego do drugiego, obszed� go i dotar� do nast�pnego odcinka otwartego dachu.
Zn�w usiad� okrakiem na szczycie, podci�gn�� kolana i ruszy� w kierunku kolejnej fa�szywej dzwonnicy z kolejnym Rajskim Drzewem.
Czu� si� jak Quasimodo: zapewne nie by� tak brzydki jak �w nieszcz�sny kaleka, ale te� ani w po�owie tak zwinny.
Okr��y� nast�pn� wie�� i dotar� do ko�ca spadu na linii wsch�d-zach�d, kt�ry zachodzi� pod okap dachu biegn�cego z p�nocy na po�udnie i kryj�cego frontowe skrzyd�o rezydencji.
Skeet zostawi� kr�tk� aluminiow� drabin�, opart� o szczyt wy�szego dachu, i Dusty skorzysta� z niej.
Kiedy wreszcie wspi�� si� na ostatni daszek, Skeet nie wydawa� si� ani zaskoczony, ani zaniepokojony jego widokiem.
- Dzie� dobry, Dusty.
- Cze��, ma�y.
Dusty mia� dwadzie�cia dziewi�� lat, by� wi�c zaledwie o pi�� lat starszy od Skeeta, lecz mimo to my�la� o nim jak o dziecku.
- Nie b�dzie ci przeszkadza�, je�eli usi�d�?
- spyta�.
- Lubi� twoje towarzystwo - odpar� Skeet z u�miechem.
Dusty usiad� obok niego z podci�gni�tymi kolanami, wpieraj�c mocno podeszwy w dach�wki.
Daleko na wschodzie, za poruszanymi wiatrem koronami drzew i dachami odleg�ych dom�w, za drogami i przejazdami kolejowymi, za wzg�rzami San Jacquin, wznosi�y si� pos�pne g�ry Santa Ana; teraz, na pocz�tku pory deszczowej, wok� ich s�dziwych wierzcho�k�w wi�y si� brudne turbany chmur.
W dole, na podje�dzie, Motherwell rozpostar� wielk� p�acht� brezentu, ale jego samego nigdzie nie by�o wida�.
Ochroniarz popatrzy� na nich spode �ba, a potem spojrza� na zegarek.
Da� Dusty'emu dziesi�� minut na �ci�gni�cie Skeeta z dachu.
- Przepraszam za to - powiedzia� Skeet.
G�os mia� z�owieszczo spokojny.
- Za co?
- �e na�pa�em si� w pracy.
- M�g�by� to zrobi� w czasie wolnym - zgodzi� si� Dusty.
- Tak, ale chcia�em si� na�pa�, kiedy jestem szcz�liwy, a nie kiedy jestem nieszcz�liwy, a najszcz�liwszy jestem w pracy.
- No c�, staram si� stworzy� przyjemne warunki.
Skeet roze�mia� si� cicho i otar� r�kawem ciekn�cy nos.
Skeet, cho� zawsze smuk�y, by� kiedy� �ylasty i muskularny; teraz, o wiele za chudy, a nawet wymizerowany, wydawa� si� sflacza�y, jakby waga, kt�r� straci�, sk�ada�a si� wy��cznie z ko�ci i mi�ni.
By� blady, chocia� du�o pracowa� na s�o�cu; upiorna blado�� prze�wieca�a przez jego opalenizn�, kt�ra mia�a odcie� bardziej szary ni� br�zowy.
W tanich czarnych trampkach na bia�ej gumowej podeszwie, czerwonych skarpetkach, bia�ych spodniach i rozci�gni�tym jasno��tym swetrze z wystrz�pionymi r�kawami wygl�da� jak zagubione dziecko, kt�re d�ugo b��ka�o si� bez jedzenia i wody po pustyni.
Skeet zn�w wytar� nos w r�kaw swetra i powiedzia�: - Chyba si� przezi�bi�em.
- A mo�e to tylko efekt uboczny.
Zazwyczaj oczy Skeeta mia�y miodowobrunatny kolor i pa�a�y intensywnym blaskiem, ale teraz by�y tak za�zawione, �e straci�y swoj� barw�, sta�y si� zamglone i ��tawe.
- My�lisz, �e ci� zawiod�em, co?
-Nie.
- A w�a�nie �e tak.
I to jest w porz�dku.
Nie mam ci tego za z�e.
- Nie zawiod�e� mnie - zapewni� go Dusty.
- No c�, zawiod�em.
Obaj wiemy, �e tak.
- Mo�esz zawie�� tylko siebie.
- Odpr� si�, braciszku.
- Skeet klepn�� Dusty'ego w kolano i u�miechn�� si�.
- Nie winie ci� za to, �e zbyt wiele ode mnie oczekujesz, i nie winie siebie, �e nie mog� spe�ni� twoich oczekiwa�.
Sko�czy�em z tym wszystkim.
Dwana�cie metr�w ni�ej Motherwell wyszed� z domu, taszcz�c materac z podw�jnego ��ka.
Nieobecni w�a�ciciele zostawili Dusty'emu klucze, poniewa� niekt�re �ciany wewn�trzne te� wymaga�y odmalowania.
Ta cz�� pracy zosta�a ju� wykonana.
Motherwell rzuci� materac na roz�o�on� uprzednio p�acht� i wszed� do domu.
Nawet z wysoko�ci dwunastu metr�w Dusty m�g� dostrzec, �e ochroniarz nie pochwala post�powania Motherwella, kt�ry buszuje po rezydencji, by przygotowa� t� zaimprowizowan� poduszk� powietrzn�.
- Co wzi��e�?
- spyta� Dusty.
Skeet wzruszy� ramionami i zwr�ci� twarz ku kr���cym w g�rze wronom, patrz�c na nie z tak niewinnym u�miechem i z tak� rewerencj�, i� mo�na by pomy�le�, �e jest fanatykiem zdrowego �ywienia i �ycia zgodnie z natur�, kt�ry rozpoczyna dzie� od szklanki �wie�o wyci�ni�tego soku pomara�czowego, dietetycznej razowej bu�eczki, omletu z tofu i pi�tnastokilometrowej przebie�ki.
- Musisz pami�ta�, co bra�e� - naciska� Dusty.
- R�ne rzeczy - odpar� Skeet.
- Pigu�ki i prochy.
- Pobudzaj�ce, uspokajaj�ce?
- Pewnie i takie, i takie.
Inne te�.
Ale nie czuj� si� �le.
- Odwr�ci� wzrok od ptak�w i po�o�y� r�k� na ramieniu Dusty'ego.
- Nie czuj� si� ju� jak g�wno.
Jestem spokojny, Dusty.
- Mimo to chcia�bym wiedzie�, co bra�e�.
- Po co?
Nawet gdyby to by�a najsmaczniejsza mieszanka na �wiecie, i tak jej nie skosztujesz.
- Skeet u�miechn�� si� i pieszczotliwie uszczypn�� Dusty'ego w policzek.
- Nie ty.
Nie jeste� taki jak ja.
Motherwell wyszed� z domu z drugim materacem z drugiego podw�jnego ��ka.
Po�o�y� go na pierwszym.
- To g�upie - powiedzia� Skeet, wskazuj�c na materace.
-Po prostu skocz� obok.
- Pos�uchaj, nie skoczysz na g�ow� na podjazd Sorenson�w - powiedzia� Dusty stanowczo.
- Nie przejm� si� tym.
S� w Pary�u.
- W Londynie.
- Wszystko jedno.
- Nie wszystko jedno.
I przejm� si�.
B�d� wkurzeni.
Mrugaj�c za�zawionymi oczami, Skeet spyta�: - A co, tacy s� dra�liwi czy jak?
Motherwell spiera� si� z ochroniarzem.
Dusty s�ysza� g�osy, ale nie rozr�nia� s��w.
Skeet nadal trzyma� r�k� na jego ramieniu.
- Zimno ci?
- Nie - odpar� Dusty.
- Nic mi nie jest.
- Trz�siesz si�.
- To nie z zimna.
Boj� si�.
- Ty?
- Skeet z niedowierzaniem wytrzeszczy� zamglone oczy.
- Boisz si�?
Czego?
- Wysoko�ci.
Motherwell i ochroniarz ruszyli w stron� domu.
Z g�ry wygl�da�o to tak, jakby Motherwell z�apa� faceta za ko�nierz, podni�s� i ci�gn�� za sob�.
- Wysoko�ci?
- Skeet wpatrywa� si� w niego.
- Ilekro� jest dach do pomalowania, zawsze chcesz robi� to sam.
- Z �o��dkiem zawi�zanym na supe� za ka�dym razem.
- Daj spok�j.
Nie boisz si� niczego.
- Owszem, boj� si�.
- Nie ty.
-Ja.
- Nie ty!
- powt�rzy� Skeet z nag�ym gniewem.
- Nawet ja.
Nastr�j Skeeta zmieni� si� raptownie; zdj�� r�k� z ramienia Dusty'ego, skuli� si� i zacz�� ko�ysa� powoli w prz�d i w ty� na w�skiej p�eczce, kt�r� tworzy� pojedynczy rz�d u�o�onych p�asko dach�wek.
Jego g�os by� przepe�niony tak� udr�k�, jakby Dusty nie przyzna� si� po prostu do l�ku wysoko�ci, ale oznajmi�, �e umiera na raka.
- Nie ty, nie ty, nie ty, nie ty...
W tym stanie Skeet m�g� zareagowa� pozytywnie na s�owa wsp�czucia; gdyby jednak uzna�, �e si� go pociesza, sta�by si� niedost�pny, a nawet wrogi, co w normalnych okoliczno�ciach by�o irytuj�ce, ale dwana�cie metr�w nad ziemi� mog�o okaza� si� niebezpieczne.
Zazwyczaj lepiej reagowa� na tward� przyjacielsk� rozmow�, humor i brutaln� prawd�.
Przerywaj�c monotonny refren Skeeta, Dusty powiedzia�: - Jeste� taki dziecinny.
- Ty jeste� dziecinny.
- Nie.
Ty jeste� dziecinny.
- Jeste� taki strasznie dziecinny.
Dusty potrz�sn�� g�ow�.
- Nie.
Jestem psychicznym progeriakiem.
- Czym?
- Psychiczny, to znaczy odnosz�cy si� do lub maj�cy zwi�zek z psychik�.
Progeriak to osoba cierpi�ca na progeri�, czyli wrodzon� wad� rozwoju charakteryzuj�c� si� przedwczesnym i gwa�townym starzeniem si� - chory w dzieci�stwie wydaje si� osob� star�.
Skeet kiwn�� g�ow�.
- A, tak, widzia�em program na ten temat.
- Czyli psychiczny progeriak to kto�, kto jest psychicznie stary nawet jako dziecko.
Psychiczny progeriak.
M�j tata tak mnie nazywa�.
Czasem skraca� to do samych inicja��w - PP.
M�wi�: "Jak si� dzi� czuje m�j ma�y pe-pe"?
albo: "Je�li nie chcesz patrze�, jak nalewam sobie jeszcze jedn� szkock�, m�j ma�y pe-pe, dlaczego nie p�jdziesz do drewutni i nie pobawisz si� przez chwil� zapa�kami"?
Zapominaj�c o cierpieniu i gniewie r�wnie nagle, jak wcze�niej pozwoli� im nad sob� zapanowa�, Skeet powiedzia� wsp�czuj�co: - Jejku.
Nie by�o to zbyt pieszczotliwe, co?
- Nie.
Ani dziecinne.
Skeet nachmurzy� si� i spyta�: - Kt�ry z nich by� twoim tat�?
- Doktor Trevor Penn Rhodes, profesor literatury, specjalista w dziedzinie teorii dekonstruktywnej.
- Ach, ten.
Doktor Dekon.
Spogl�daj�c na g�ry Santa Ana, Dusty parafrazowa� doktora Dekona: - J�zyk nie mo�e opisa� rzeczywisto�ci.
Literatura nie ma �adnego sta�ego punktu odniesienia, �adnego prawdziwego znaczenia.
Interpretacja ka�dego czytelnika jest r�wnie uzasadniona, w�a�ciwie wa�niejsza ni� intencja autora.
W gruncie rzeczy nic w �yciu nie ma znaczenia.
Rzeczywisto�� jest subiektywna.
Warto�ci i prawda s� subiektywne.
�ycie jest samo w sobie form� iluzji.
Bla, bla, bla, dolejmy sobie szkockiej.
Odleg�e g�ry z pewno�ci� wygl�da�y prawdziwie.
Dach pod jego siedzeniem te� by� prawdziwy, a gdyby spad� g�ow� w d� na podjazd, albo by si� zabi�, albo zosta� kalek� na ca�e �ycie, co nie wp�yn�oby w najmniejszym stopniu na punkt widzenia niepoprawnego doktora Dekona, lecz dla niego by�oby wystarczaj�co rzeczywiste.
- To przez niego boisz si� wysoko�ci?
- spyta� Skeet.
- Z powodu czego�, co ci zrobi�?
- Kto?
Doktor Dekon?
Nie.
Wysoko�� po prostu mnie przera�a.
Rozbrajaj�co szczery w swojej trosce Skeet powiedzia�: - M�g�by� si� dowiedzie�, dlaczego.
Porozmawiaj z psychiatr�.
- My�l�, �e po prostu p�jd� do domu i porozmawiam z moim psem.
- Ja d�ugo chodzi�em na terapi�.
- W twoim przypadku zdzia�a�a cuda, prawda?
Skeet parskn�� tak niepohamowanym �miechem, �e a� si� zasmarka�.
- Przepraszam.
Dusty wyci�gn�� z kieszeni chusteczki higieniczne i poda� mu.
Wycieraj�c nos, Skeet powiedzia�: - No c�, ja...
Ze mn� jest inaczej.
Odk�d si�gam pami�ci�, ba�em si� wszystkiego.
- Wiem.
- Ba�em si� wsta�, ba�em si� po�o�y� do ��ka i wszystkiego pomi�dzy.
Ale teraz si� nie boj�.
Upora� si� z nosem i wr�czy� chusteczki Dusty'emu.
- Zatrzymaj je - powiedzia� Dusty.
- Dzi�ki.
A wiesz, dlaczego ju� si� nie boj�?
- Poniewa� jeste� na�pany?
Skeet roze�mia� si� niepewnie i skin�� g�ow�.
- Ale r�wnie� dlatego, �e widzia�em Drug� Stron�.
- Drug� stron� czego?
- Du�e D, du�e S.
Mia�em wizj� anio�a �mierci, kt�ry pokaza� mi, co nas czeka.
- Jeste� ateist� - przypomnia� mu Dusty.
- Ju� nie.
Co powinno ci� uszcz�liwi�, prawda, braciszku?
- Jakie to �atwe.
�yknij pigu�k�, a odnajdziesz Boga.
U�miech Skeeta uwydatni� ko�ci pod sk�r�, opi�t� ciasno na jego przera�liwie wychud�ej twarzy.
- Zabawne, co?
Tak czy inaczej, anio� kaza� mi skoczy�, wi�c skacz�.
Nagle wiatr przybra� na sile, gwi�d��c na dachu, ch�odniejszy ni� przedtem, i przynosz�c ze sob� s�ony zapach odleg�ego morza - a potem, na kr�tko, jak z�owieszcza wr�ba, dolecia� ich zgni�y od�r rozk�adaj�cych si� wodorost�w.
Dusty nie mia� ochoty sta� i rozmawia� na stromym dachu przy takiej pogodzie, modli� si� wi�c, aby wiatr szybko ucich�.
Podejmuj�c ryzyko i zak�adaj�c, �e samob�jczy impuls Skeeta wzi�� si� z jego nowo odnalezionej odwagi, a tak�e maj�c nadziej�, i� poka�na dawka strachu obudzi w nim na powr�t ch�� do �ycia, Dusty powiedzia�: - Jeste�my zaledwie dwana�cie metr�w nad ziemi�, a od kraw�dzi dachu do chodnika jest zapewne tylko dziewi�� lub dziesi��.
Je�li skoczysz, b�dzie to klasyczna dziecinna decyzja, poniewa� mo�e si� zdarzy�, �e wcale nie b�dziesz martwy, tylko sparali�owany przez reszt� �ycia, przykuty do w�zka przez nast�pne czterdzie�ci lat, bezradny.
- Nie, umr� - powiedzia� Skeet niemal zuchwale.
- Nie masz �adnej pewno�ci.
- Nie pr�buj mnie zagadywa�, Dusty.
- Nie zagaduj� ci�.
- Nawet je�li zaprzeczasz, �e mnie zagadujesz, to te� mnie zagadujesz.
- W takim razie zagaduj� ci�.
- A widzisz.
Dusty wzi�� g��boki oddech, aby uspokoi� nerwy.
- To takie �a�osne.
Zejd�my st�d.
Zawioz� ci� do hotelu "Cztery pory roku" na Fashion Island.
Wjedziemy na sam� g�r�, czternaste lub pi�tnaste pi�tro, i mo�esz skoczy� stamt�d, �eby� mia� pewno��, �e si� uda.
- Nie m�wisz powa�nie.
- Najzupe�niej powa�nie.
Je�li masz zamiar to zrobi�, zr�b to dobrze.
Nie spieprz i tego.
- Dusty, jestem nagrzany, ale nie jestem g�upi.
Motherwell i ochroniarz wyszli z domu z ogromnym materacem.
Kiedy mocowali si� z tym niepor�cznym przedmiotem, wygl�dali jak Flip i Flap, i to by�o zabawne, ale dla Dusty'ego �miech Skeeta wcale nie brzmia� weso�o.
Na podje�dzie rzucili sw�j ci�ar na dwa mniejsze materace, kt�re ju� le�a�y na p�achcie.
Motherwell spojrza� na Dusty'ego, uni�s� ramiona i roz�o�y� r�ce, jakby m�wi�: "Na co czekasz"?
Jedna z kr���cych wron wpad�a w bojowy nastr�j i wykona�a podej�cie do bombardowania z dok�adno�ci�, kt�ra wzbudzi�aby zazdro�� ka�dych si� powietrznych na �wiecie.
Na lewym bucie Skeeta rozprysn�� si� brudnobia�y kleks.
Skeet popatrzy� na wron�, a potem na sw�j zapa�kany trampek.
U�miech znikn�� z jego twarzy jak zdmuchni�ty, pojawi�a si� rozpacz.
Skeet nieszcz�liwym g�osem oznajmi�: - Takie jest moje �ycie.
- Dotkn�� palcem plamy na bucie.
-Moje �ycie.
- Nie b�d� �mieszny.
Nie jeste� a� tak wykszta�cony, by my�le� metaforami.
Tym razem nie uda�o mu si� sk�oni� Skeeta do �miechu.
- Jestem taki zm�czony - powiedzia� Skeet, rozcieraj�c ptasi� kup� kciukiem i palcem wskazuj�cym.
- Czas i�� do ��ka.
Nie mia� na my�li ��ka, kiedy powiedzia� "��ko".
Nie chcia� te� powiedzie�, �e zamierza uci�� sobie drzemk� na stercie materacy.
Chcia� powiedzie�, �e pragnie zapa�� w wielki sen pod kocem z ziemi i �ni� z robakami.
Skeet stan�� na szczycie dachu.
Chocia� by� chudy jak szczapa, sta� wyprostowany i zdawa� si� nie prze