6365
Szczegóły |
Tytuł |
6365 |
Rozszerzenie: |
PDF |
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres
[email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.
6365 PDF - Pobierz:
Pobierz PDF
Zobacz podgląd pliku o nazwie 6365 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.
6365 - podejrzyj 20 pierwszych stron:
TOMASZ OLSZAKOWSKI
PAN SAMOCHODZIK I...
WYNALAZEK IN�YNIERA RYCHNOWSKIEGO
OFICYNA WYDAWNICZA WARMIA
WST�P
Do biura przepustek Sejmu Rzeczypospolitej Polskiej wszed� wysoki, szczup�y m�czyzna. By� ubrany w ciemny garnitur, a w d�oni trzyma� cienk�, stalow� akt�wk�. By�a niewiele grubsza od bloku rysunkowego. Przy uchwycie mia�a szyfrowy zamek i dodatkowo szczelin� czytnika kart magnetycznych. Siedz�cy za biurkiem urz�dnik uni�s� lekko brwi ze zdziwienia. Widywa� od czasu do czasu tego typu pude�ka. Przeznaczano je do przechowywania najcenniejszych, �ci�le tajnych dokument�w rz�dowych. Wszelkie pr�by manipulowania przy zamkach ko�czy�y si� jednakowo - specjalnie rozmieszczone �adunki zapalaj�ce momentalnie zmienia�y zawarto�� w garstk� popio�u, za� zabezpieczenia pirotechniczne zamk�w sprawia�y, �e intruz w najlepszym razie traci� palce.
Przybysz nie wygl�da� jednak na cz�onka rz�du ani dyplomat�. C�, w dobie kapitalizmu takich teczek u�ywa�y tak�e najpowa�niejsze kancelarie adwokackie oraz prezesi wielkich firm.
- Czym mog� s�u�y�? - zapyta� stra�nik.
Przybysz skin�� uprzejmie g�ow� na powitanie.
- Mam taki problem - powiedzia�. - Jestem wykonawc� testamentu in�yniera Franciszka Rychnowskiego. Zgodnie z jego dyspozycj�, depozytariuszem jego odkry� ma sta� si� ca�y nar�d, tote� pomy�la�em, �e najlepszym rozwi�zaniem tego problemu b�dzie odczytanie testamentu z trybuny sejmowej - go�� zadziwiaj�co sprawnie wyja�ni� swoj� spraw�.
Urz�dnik spojrza� w zadumie na dziwnego petenta.
- Wie pan, to jest sejm - powiedzia� wreszcie. - Tu nie mo�na tak sobie wej�� na trybun� i wyg�osi� or�dzia do narodu... Wie pan, ilu wariat�w by si� pakowa�o...
U�miechn�� si� powa�nie daj�c do zrozumienia petentowi, �e jego akurat nie zalicza bynajmniej do grona szale�c�w.
- Nie musz� odczytywa� testamentu z trybuny - go�� ochoczo zgodzi� si� na ograniczenie warunk�w.
- Musi pan zrozumie�, �e to zasadniczo miejsce, gdzie nie wpuszcza si� nikogo. Oczywi�cie mo�e pan uzyska� przepustk�, uprawniaj�c� do wej�cia na galeri�, sk�d mo�na przys�uchiwa� si� obradom...
- Ka�dy mo�e? - zdziwi� si� go��.
- Oczywi�cie. Teoretycznie uprawniony do tego jest ka�dy obywatel naszego kraju. W praktyce, aby unikn�� t�oku, powo�ano nasze biuro przepustek. Tak wi�c, mimo najszczerszych ch�ci, mog� zapewni� panu obecno�� w sejmie tylko w charakterze widza.
- Ale przecie� papie� przemawia� do polskich parlamentarzyst�w - zauwa�y� nieznajomy.
- Tak. Ale z ca�ym szacunkiem: po pierwsze, nie jest pan papie�em, po drugie, przemawia� on na ich zaproszenie... Mam dla pana rad�. Niech pan poszuka jakiego� pos�a, kt�ry zechce to przeczyta� z trybuny. Cho� nie wiem, czy marsza�ek pozwoli... Wie pan, to miejsce, gdzie tworzy si� histori�, tera�niejszo�� i przysz�o�� naszego kraju... Mo�e prze�le pan ten testament prezydentowi albo do telewizji?
- Jako� nie mam zaufania ani do medi�w, ani do polityk�w - westchn�� przybysz. - Poprosz� w takim razie przepustk� na galeri�.
- A, to co innego - u�miechn�� si� cz�owiek - Musi pan tylko okaza� dwa dokumenty to�samo�ci...
Dow�d osobisty i prawo jazdy nieznajomego wygl�da�y zupe�nie zwyczajnie. Urz�dnik na wszelki wypadek wpisa� nazwisko do centralnego komputera po��czonego z bazami danych policji, BOR-u, UOP-u i kilku innych s�u�b. Si�gn�� po blankiet i zacz�� go wype�nia�. Nim wpisa� dane do pierwszej rubryki, na ekranie umieszczonym tak, by petenci nie mogli go widzie�, wy�wietli�o si� wszystko. Cz�owiek w garniturze by� synem znanego wroc�awskiego notariusza, w�a�cicielem male�kiej firmy budowlanej. Nie by� karany, nie nale�a� do �adnej organizacji ani partii, w ubieg�ym roku wlepiono mu dwa punkty karne za zaparkowanie w niedozwolonym miejscu. Kiedy pracownik sejmu wype�nia� ostatni� rubryk� przepustki, pojawi�a si� informacja z ZUS-u. Tajemniczy przybysz zalega� od trzech dni ze sk�adk� na ubezpieczenie zdrowotne.
Tego dnia biuro odwiedzi�o jeszcze sze�ciu m�czyzn. Dziwnym trafem wszyscy byli zatrudnieni w firmie nale��cym do m�czyzny z akt�wk�. Jednak i oni nie wzbudzili �adnych podejrze�. Ca�a si�demka otrzyma�a przepustki na pi�tek...
ROZDZIA� PIERWSZY
ROZMOWA Z WICEMINISTREM � ARESZTOWANY ZAMACHOWIEC � TAJEMNICZY TESTAMENT � KIM BY� IN�YNIER FRANCISZEK RYCHNOWSKI
Siedzia�em wygodnie w swoim gabinecie i zgodnie z poleceniem szefa uzupe�nia�em wiedz�. Mokry lutowy �nieg cicho pada� na parapet, a ja by�em nieco rozleniwiony. Jeszcze ze dwa tygodnie i nadejdzie wiosna... Z zadumania wyrwa� mnie brz�czyk interkomu.
- Zamelduj si� u mnie natychmiast - us�ysza�em g�os Pana Samochodzika.
Poderwa�em si� z miejsca i przeszed�szy przez sekretariat zapuka�em w rze�bione drzwi jego gabinetu.
- Zapraszam - dobieg�o ze �rodka.
Przekroczy�em pr�g.
- Siadaj - pan Tomasz wskaza� mi fotel.
Na drugim siedzia� wiceminister.
Usiad�em pos�usznie i da�em zna�, �e jestem got�w wys�ucha� polece�.
- Wiedz� panowie, co si� sta�o dzi� rano? - zapyta� urz�dnik.
Pokr�cili�my przecz�co g�owami.
- Mieli�my nieomal zamach stanu - wyja�ni�. - Wszystkie stacje telewizyjne w tej chwili o tym tr�bi�.
- Co si� sta�o? - zapyta� pan Tomasz.
- Dzi� rano na galeri� dla widz�w w sejmie wesz�o siedmiu m�czyzn. Wywiesili anteny i uruchomili proste generatory zmodulowanej fali elektromagnetycznej, parali�uj�c ca�kowicie elektroniczne systemy sali sejmowej. M�wi�c obrazowo, odci�li pos�om d�wi�k. Nast�pnie ich przyw�dca odczyta�, nawiasem m�wi�c stoj�c w lo�y prezydenckiej, bardzo zaskakuj�cy testament.
- A potem pope�ni� samob�jstwo? - zaciekawi� si� szef.
- To nie by� jego testament.
- I stra� marsza�kowska nic? - zdumia�em si�.
- Ale� oczywi�cie, zareagowali natychmiast. Wystrzelili na galeri� kilka granat�w z gazem obezw�adniaj�cym, wysadzili drzwi i uj�li wszystkich uczestnik�w zamachu, a przy okazji jeszcze kilkudziesi�ciu innych widz�w...
- Jakim cudem ci spiskowcy wnie�li tam tak� ilo�� aparatury?
- Ich przyw�dca jest niez�ej klasy elektronikiem. Unieruchomi� zdalnie bramk� do wykrywania metalu. Mieli przepustki, nie wzbudzali podejrze�... Anteny wnie�li w nogawkach... W sumie nic si� nie sta�o, po wy��czeniu generator�w uda�o si� przywr�ci� ��czno��, sal� trzeba by�o tylko wywietrzy�... Dwie godziny i obrady mog�y by� kontynuowane...
- Do czego my jeste�my potrzebni? - zapyta� szef.
- Organizatorowi ca�ej tej szopki uda�o si� osi�gn�� cel. Sejm w natychmiastowym trybie za��da� powo�ania rz�dowej komisji dla zbadania sprawy testamentu. Tak si� sk�ada, ze kilku pos��w w r�ny spos�b otar�o si� w przesz�o�ci o nasz resort.
- Innymi s�owy? - zacz��em, cho� domy�la�em si�, co chce powiedzie�.
- Poproszono ministra o oddelegowanie pan�w do tej sprawy. Nominacje s� ju� podpisane. Je�li panowie si� zgadzaj�...
Poda� mi sztywn�, przezroczyst� obwolut�. W rogu wyt�oczony by� srebrny orze�ek.
- Z tego co wiem, komisje rz�dowe musz� liczy� minimum trzech cz�onk�w? - zauwa�y� Pan Samochodzik.
- To prawda.
- Wobec tego...
- Trzeci cz�onek komisji pojawi si� troch� p�niej. S� problemy z wyci�gni�ciem go...
- Siedzi? - zainteresowa�em si� bystro.
- W zak�adzie psychiatrycznym w Tworkach - wyja�ni� wiceminister z kamienn� twarz�.
Pan Tomasz parskn�� �miechem.
- Dostaniemy wariata jako cz�onka rz�dowej komisji szukaj�cej... no w�a�nie, czego?
- Wynalazku, kt�ry ma odmieni� losy �wiata - urz�dnik nie traci� kamiennego spokoju. - Poza tym, to nie jest wariat. To znaczy, nie w naszym tego s�owa rozumieniu... Owszem, wygaduje dziwne rzeczy, ale posiada naprawd� ogromn� wiedz�... Je�li panowie zgadzaj� si� przyj�� nominacje, pojedziemy na Wiejsk� przes�ucha� naszego ptaszka.
Westchn��em ci�ko. Szef w zadumie musn�� opuszkami palc�w brzeg teczki z dokumentem.
- Czy to naprawd� takie ciekawe? - zapyta�.
- Na to wygl�da - powiedzia� urz�dnik. - W ka�dym razie pos�owie, mimo tak bezprecedensowego podeptania zasad pracy parlamentu, uznali, �e co� w tym jest.
- No, to w drog� - szef podj�� za mnie decyzj�.
Dwadzie�cia minut p�niej rz�dowa lancia wysadzi�a nas przed budynkiem sejmu. Okolica wygl�da�a jak mrowisko, w kt�re wdepn�� jele�. Woko�o uwijali si� jacy� stra�nicy, sta�o kilka podejrzanych p�ci�ar�wek, z kt�rych wnoszono i wynoszono skrzynki transportowe z jak�� aparatur�. Przy trawniku sta�a szara furgonetka Przedsi�biorstwa Wodoci�g�w i Kanalizacji, kt�r�, je�li wierzy� kr���cym po Warszawie plotkom, podr�uj� incognito agenci Biura Ochrony Rz�du. Nasz przewodnik poprowadzi� nas prosto do g��wnego wej�cia. Dwaj milcz�cy faceci w garniturach obszukali nas pobie�nie i przepu�cili.
Wewn�trz budynku sejmu by�o cicho i spokojnie. Szeroki hol, monumentalna klatka schodowa prowadz�ca do galerii na pi�trze, sk�d wiod� drzwi na sal� obrad. Marmur, balustrada z por�cz� w kszta�cie w�a ze z�oconego br�zu. Grube dywany... Zna�em to wn�trze z migawek w telewizyjnych programach informacyjnych. Pierwszy raz znalaz�em si� w tych korytarzach w�adzy.
Przeszli�my szybko w bok. Za d�bowymi drzwiami pilnowanymi przez dwu stra�nik�w, uzbrojonych w pistolety maszynowe, zaczyna� si� korytarz wiod�cy do jakich� pomieszcze� technicznych. Szli�my nim dobr� chwil�. Wreszcie dotarli�my do pomieszcze�, gdzie przetrzymywano zamachowc�w. Tu zatrzyma� nas pu�kownik UOP-u.
- Cz�onkowie rz�dowej komisji poszukiwawczej - przedstawi� nas wiceminister.
- W porz�dku - mrukn�� pu�kownik. - Chc� panowie przes�ucha� zatrzymanego?
- Od czego� trzeba zacz�� - westchn��em.
Otworzy� drzwi i weszli�my do niedu�ego pomieszczenia. Za kwadratowym stolikiem siedzia� dwudziestoparoletni m�czyzna. Mia� jasne w�osy, oczy, ci�gle jeszcze zaczerwienione od gazu obezw�adniaj�cego, �zawi�y lekko. Nadgarstki skute kajdankami. Spojrza� na nas uwa�nie.
- Przes�uchiwali mnie ju� dobrzy i �li gliniarze, funkcjonariusze BOR-u, UOP-u, kontrwywiad, wywiad i chyba z dziesi�� innych s�u�b - powiedzia� cichym g�osem. - Ale panowie, szczerze powiedziawszy, nie wygl�daj� na cz�onk�w �adnej agendy... Chyba �e do tych najpowa�niejszych spraw kieruje si� takich w�a�nie niepozornych...
- Tomasz N.N. i Pawe� Daniec - przedstawi� nas szef. - Ministerstwo Kultury i Sztuki.
- Tomasz Kowalski - odwzajemni� si� zatrzymany. - To nawet wasze ministerstwo zainteresowa�o si� moim wyczynem? To nie by� happening artystyczny - doda� ze sm�tnym u�miechem.
- Tak si� sk�ada, �e jeste�my detektywami specjalizuj�cymi si� w poszukiwaniach zbior�w muzealnych i dzie� sztuki, zar�wno zaginionych jak i skradzionych - wyja�ni�em. - Oddelegowano nas do komisji rz�dowej powo�anej dla zbadania sprawy,
Na twarzy aresztanta odmalowa�o si� uczucie ulgi
- Nareszcie - mrukn��.
- A wi�c do rzeczy - sprowadzi�em go na ziemi�.
Zaj�li�my miejsca przy biurku. W��czy�em dyktafon przezornie zabrany z biura.
- Po co by�a ta ca�a szopka?
- M�j dziadek prowadzi� kancelari� notarialna, we Lwowie - wyja�ni� spokojnie m�ody cz�owiek - Po wojnie przeni�s� si� do Wroc�awia. Z czas�w lwowskich pozosta�y mu dwa dokumenty w zapiecz�towanych kopertach. W dawnych czasach deponowano u adwokat�w lub notariuszy testamenty z zaleceniem, by otworzy� je w dziesi�tki lat po �mierci donator�w...
- Rozumiem - powiedzia� szef.
- Jeden z tych dokument�w mamy odda� prezydentowi Polski w roku 2056, drugi mia� by� odczytany po roku 2000... Gdy nadszed� czas, otworzy�em kopert�... wprawdzie moja rodzina od dawna ju� nie prowadzi kancelarii, ale zobowi�zania przodk�w postanowi�em respektowa�.
- Bardzo to chwalebnie z twojej strony - u�miechn�� si� pan Tomasz.
- A wi�c wewn�trz by� testament i zalecenie, �e skierowany jest do narodu polskiego. Doszed�em do wniosku, �e najlepszym sposobem przekazania go uprawnionym b�dzie odczytanie go z trybuny sejmowej Niestety, jak si� okaza�o, nie ma takiej mo�liwo�ci. Odrobin� nagi��em wiec przepisy... Wzi��em sze�ciu budowla�c�w z naszej firmy, kupi�em odpowiedni sprz�t zag�uszaj�cy i odczyta�em co trzeba...
- Odrobin� nagi��e� - zakpi�em. - Przez tw�j wyczyn polec� ze sto�k�w szefowie wszystkich chyba tajnych s�u�b...
- Nie b�d� p�aka� nad ich losem - u�miechn�� si� Kowalski.
- Co ci za to grozi? - zaniepokoi� si� szef.
- W zasadzie to tylko chuliga�ski wybryk... niska spo�ecznie szkodliwo�� czynu. Pewnie wlepi� mi jak�� grzywn� i wypuszcz� po kilku tygodniach - wyja�ni�. - Drobna ofiara w por�wnaniu z uratowaniem honoru rodziny.
- Przejd�my do rzeczy - poprosi�em. - Mogliby�my zobaczy� ten testament?
- Zabra� go ten facet z UOP-u, kt�ry mnie pilnuje. Ten wysoki brunet ze znudzon� min�.
Szef wyszed� na chwil� i zaraz wr�ci� z po��k�� nieco kartk� papieru. Na g�rze pyszni� si� herb Arma, poni�ej czernia�o kilka linijek tekstu zapisanego starannym, kaligraficznym pismem. W rogu odbito piecz�� notariusza, po�wiadczaj�c� autentyczno�� dokumentu.
Ja, in�ynier Franciszek Rychnowski de Welehrad, wobec zasz�ych wypadk�w podj��em decyzj� nieodwo�aln� zniszczenia wszystkich egzemplarzy mojego wynalazku o nazwie eteroid. Aby jednak bezcenne odkrycie nie przepad�o dla potomno�ci, jeden egzemplarz wraz z dokumentacj� ukry�em przed wrogami moimi w bezpiecznym miejscu. Jak przypuszczam, okres lat siedemdziesi�ciu wystarczy, by pami�� o nim przepad�a, a poluj�cy na moje tajemnice wymarli. Tedy zalecam, by w roku 2000 lub p�niej, nar�d nasz ponownie dozna� b�ogos�awionego dzia�ania promieni eteroidu. W tym celu niech delegowani przedstawiciele ludu polskiego maszyn� odnajd� i w ruch puszcz�. A wszelki po�ytek z jej dzia�ania niech przysparza s�awy naszej Ojczy�nie.
Dan we Lwowie, 26 V1928 r.
Poni�ej widnia� podpis in�yniera oraz nieczytelne podpisy �wiadk�w.
- A wi�c in�ynier zdeponowa� gdzie� jak�� maszyn� - mrukn�� szef. - I my mamy j� odnale��?
- Na to wygl�da - u�miechn�� si� Kowalski. - Jak widz�, oddaj� spraw� w dobre r�ce.
- Tylko pytanie, jak tego dokona�? Nie mamy �adnych wskaz�wek...
- Jest wskaz�wka - powiedzia� spokojnie zamachowiec. - Po drugiej stronie dokumentu.
Odwr�ci�em pospiesznie kartk�.
Odnajd�cie szyfr. On doprowadzi was na miejsce, tam gdzie nie dotar� ksi��� Trubecki...
- Szyfr - oznajmi� szef w zadumie, ale z zadowoleniem w g�osie. - I to chyba trudny do z�amania... Nareszcie jakie� powa�ne wyzwanie.
- Wskaz�wka jest do�� m�tna - zauwa�y�em. - Mam znale�� szyfr... Tylko gdzie?
- Zapewne we Lwowie - zastanowi� si� Pan Samochodzik. - No c�, pora na nas...
Po�egnali�my zatrzymanego i ruszyli�my do wyj�cia.
- Od czego zaczniemy? - zapyta�em, gdy sadowili�my si� w samochodzie.
- Pojedziesz do Biblioteki Narodowej, sprawdzisz w �Polskim s�owniku biograficznym�, kim by� ten Rychnowski. Je�li nic nie znajdziesz, pojedziesz do Instytutu Historii Techniki. O osiemnastej jeste� w ministerstwie ze zdobytymi materia�ami.
- Tak jest.
- Przy okazji jak b�dziesz w instytucie, wpadnij na uniwersytet i spr�buj kupi� jakie� dobre opracowanie, najlepiej skrypt akademicki, na temat literatury rosyjskiej.
Spojrza�em zaskoczony na szefa.
- Pawle, ksi��� Trubeckoj, je�li oczywi�cie chodzi o tego, by� poet�. To mo�e by� wa�ne... Pami�taj, �e w pracy detektywa bardzo wa�na jest interdyscyplinarno��... Im wi�cej ga��zi ludzkiej wiedzy ogarniesz, tym lepsze uzyskasz efekty. Nawet znajomo�� rosyjskiej poezji, jak widzisz, mo�e si� w �yciu przyda�...
Rz�dowa lancia wysadzi�a mnie w Alejach Niepodleg�o�ci przed Bibliotek� Narodow�, a szef pojecha� dalej - do ministerstwa
Zapuka�em i po chwili wszed�em do gabinetu szefa.
- I jak poszukiwania? - Zapyta� z �ywym zainteresowaniem.
Zauwa�y�em, �e kartkuje jak�� opas�� monografi�, ozdobion� na grzbiecie sygnaturami naszej ministerialnej biblioteki.
- Niestety, bez skutku - powiedzia�em. - Przejrza�em �Polski s�ownik biograficzny�, potem tak�e �S�ownik polskich pionier�w techniki� i �S�ownik technik�w polskich�. Nigdzie nie trafi�em na �aden �lad Rychnowskiego. Na wszelki wypadek zajrza�em te� do �Spisu szlachty Kr�lestwa Polskiego�. Nie notuje on Rychnowskich... Zajrza�em do bibliografii czeskiej: skoro pisa� si� �de Welehrad�, pomy�la�em, �e mimo polskiego nazwiska m�g� by� Czechem. Tam jednak tak�e nikogo takiego nie ma...
- Ciekawe - mrukn�� szef. - Encyklopedie?
- W �adnej wsp�czesnej go nie znalaz�em, wi�c zajrza�em do przedwojennych. I tak�e nic.
- A Instytut Historii Techniki?
- Nawet o nim nie s�yszeli. W ich bazie danych te� nie wyst�puje...
Szef zafrasowa� si�.
- Zajrza�em te� do monografii o obronie Lwowa w 1918 roku. Pomy�la�em, �e je�li mieszka� w tym mie�cie, to mo�e jako� si� zapisa�. Ale i tam nic...
- Potrafisz wykaza� si� zdrowym pomy�lunkiem. My�l�, �e tu nasze drogi rozumowania s� zbie�ne. - powiedzia� spokojnie. - Skoro poszed� do lwowskiego notariusza, to musia� mieszka� w tym mie�cie lub jego okolicach oko�o 1929 roku... Ksi��ka telefoniczna?
- W Bibliotece Narodowej nie mieli z tego okresu ani jednej.
Zamy�li� si�. Wreszcie otworzy� ksi��k� w miejscu za�o�onym starym biletem autobusowym.
- Mam tu dwu ksi���t Trubeckich, w fachowym zapisie nazwisko to jest transliterowane jako Trubieckoj. Sergiej by� znanym j�zykoznawc�, po rewolucji osiad� w Wiedniu, gdzie wyk�ada� na uniwersytecie filologi� s�owia�sk�, drugi, nawiasem m�wi�c jego kuzyn Pawe�, pisz�cy si� najch�tniej Paolo, by� rze�biarzem impresjonist�... Od 1914 roku przebywa� na emigracji w USA. Obaj zmarli w 1938 roku...
- Rze�biarz m�g� mie� co� wsp�lnego z naszym in�ynierem... - zauwa�y�em - Metal, odlewnictwo, pos�gi...
- Tak, zw�aszcza �e w notce biograficznej wspomina si�, i� projektowa� pos�gi, miedzy innymi Aleksandra II i premiera Piotra Sto�ypina... Pos�g Sto�ypina sta� w Kijowie...
Spojrza� z ukosa na ekran monitora.
- Oho, zdaje si� jest odpowied� na m�j list.
Podszed� i stukn�� w klawisze.
- Jest. To od Michai�a Derekowicza - powiedzia� zadowolony. - Do licha... jeszcze dwaj...
Spojrza�em na niego zaciekawiony.
- Ksi��� JoanTrubieckoj, poeta, zamordowany przez bolszewik�w na Ukrainie... Czyli dobrze mi si� w g�owie ko�ata�o, �e by� taki poeta...
- A drugi? - zainteresowa�em si�.
- Jego wnuk Grigorij Trubieckoj, cz�onek komisji zabezpieczenia mienia ruchomego we Lwowie w 1916 roku
- Wtedy Rosjanie przej�ciowo zaj�li miasto - przypomnia�em sobie ten ma�o znany epizod pierwszej wojny �wiatowej.
- Szef wydzia�u zagranicznego w rz�dzie genera�a Piotra Wrangla na Krymie, w ostatnich miesi�cach walk si� zbrojnych po�udnia Rosji... Zmar� na emigracji w 1929 roku... - uzupe�ni� Pan Samochodzik.
- Grigorij? - zastanowi�em si�. - Lw�w?
- Zak�adaj�c, �e to poszukiwany przez nas cz�owiek.
Wystuka� na klawiaturze kolejne pytania i pos�a� w �wiat.
- Dobra - powiedzia�. - Na razie chyba nie posuniemy si� dalej. Chyba �e co� przychodzi ci do g�owy?
- Mo�e trzeba wybra� si� do Lwowa? - zauwa�y�em. - Tam pogrzebiemy w archiwach. Jest szansa, �e natrafimy na jakie� �lady.
- Owszem. Bo chwilowo mamy bardzo ma�o punkt�w zaczepienia... I �adnych wskaz�wek, jak odnale�� szyfr...
- A zatem mamy poszuka� tajemniczego urz�dzenia - mrukn��em. - A co w nim jest takiego ciekawego? Je�li zbudowano je na prze�omie XIX i XX wieku, to z pewno�ci� jest w tej chwili bardzo przestarza�e... Mo�e i ciekawe albo cenne, ale ju� tylko jako zabytek, kt�ry mo�na postawi� w muzeum techniki ku uciesze gawiedzi...
- Te� mnie to zastanowi�o - powiedzia� spokojnie Pan Samochodzik - i zwr�ci�em si� wprost z takim zapytaniem do pana Nowaka - pos�a, kt�ry postulowa� stworzenie komisji poszukiwawczej.
- I co ciekawego powiedzia�? - zainteresowa�em si�.
- Widzisz, Pawle, in�ynier Rychnowski twierdzi�, �e odkry� nowy, nieznany stan materii. Jakie� promieniowanie, kt�re pot�guje �ywotne si�y cz�owieka...
- To brzmi niedorzecznie - mrukn��em. - A sk�d pose� o tym wiedzia�?
- Jest historykiem medycyny. Natrafi� na wzmianki o in�ynierze Rychnowskim w pami�tnikach dw�ch ludzi, kt�rych opinii nie nale�y lekcewa�y�. Jednym by� doktor Jordan z Krakowa.
- Co� mi m�wi to nazwisko - zmarszczy�em brwi. - zaraz, to ten s�ynny higienista, kt�ry wymy�li� akcj� budowy plac�w zabaw dla dzieci, nazwanych potem Ogr�dkami Jordanowskimi! Faktycznie, to by� powa�ny cz�owiek i nie da�by si� okantowa� byle hochsztaplerowi... A drugi?
- Jan Stella-Sawicki...
Zamy�li�em si� na d�u�sz� chwil�.
- Pu�kownik Stru� - zidentyfikowa�em wreszcie. - Jeden z wa�niejszych uczestnik�w powstania styczniowego. Zdezerterowa� z carskiej gwardii, by przy��czy� si� do swoich rodak�w. Ale jego dalsze losy nie s� mi znane.
- A gdzie� o nim czyta�? - zdziwi� si� szef.
- W ksi��ce �Zapiski o polskich buntach i powstaniach� rosyjskiego historyka profesora Miko�aja Berga.
Pan Samochodzik uni�s� brwi z uznaniem.
- To bardzo cenne �r�d�o historycznie - powiedzia�. - A wi�c Jan Stella-Sawicki ukrywa� si� w Szwajcarii, st�d zreszt� drugi cz�on nazwiska, bo obawiaj�c si� szpicl�w u�ywa� nazwiska Jean Stella. Tam uko�czy� studia medyczne. By� uczestnikiem wojny francusko-pruskiej, potem osiad� we Lwowie, gdzie zosta� inspektorem szpitali galicyjskich...
- Jak zetkn�� si� z naszym in�ynierem?
- Po wst�pnych eksperymentach, kt�re in�ynier przeprowadzi� na chorych Stella-Sawicki umo�liwi� mu dalsze do�wiadczenia w szpitalu miejskim. I przydzieli� lekarzy, kt�rzy mieli prowadzi� obserwacje.
- I jakie uzyskali wyniki? - zainteresowa�em si�.
- Do�� zaskakuj�ce. Promienie Rychnowskiego niszczy�y nowotwory, gru�lic�, a nawet syfilis...
- To ostatnie mo�na wyja�ni� - mrukn��em. - Ta choroba �atwo przechodzi w posta� utajnion�... Choremu wydaje si�, �e wyzdrowia�, a tymczasem toczy go przez par� lat i unicestwia.
- Rychnowski leczy� te� choroby wzroku, nadci�nienie, choroby serca, reumatyzm i g�uchot� - powiedzia� szef z kamiennym wyrazem twarzy.
- To niemo�liwe - zaprotestowa�em. - Te choroby maj� bardzo r�n� przyczyn�, odmienn� etiologi�, nie mo�e wi�c istnie� lekarstwo, kt�re pomaga�oby na wszystkie...
- Owszem - skin�� g�ow�. - Ca�kowicie zgadzam si� z twoim zdaniem. Ale obserwacje lekarzy przecz� zdrowemu rozs�dkowi.
- Mo�e padli ofiar� z�udzenia albo zostali przekupieni.
- Niewykluczone. Ale przyznasz, �e ci� to zaciekawi�o.
- Owszem - potwierdzi�em. - Wiadomo co� bli�ej na temat tego wynalazku?
- Urz�dzenie by�o nap�dzane korbk�, a promienie in�ynier wydmuchiwa� z gutaperkowej rurki - szef z trudem zachowa� powag�.
- O, do licha - mrukn��em. - Korbka, hm... - silne magnesy wiruj�ce wzgl�dem siebie, fale elektromagnetyczne m�g� tym robi�, ale rurka!? Fale radiowe przechodz� przez gum�... Chyba ze atomy helu, czyli cz�steczki beta... Nie, to te� by przesz�o na wylot przez gum�. Dopiero beton je zatrzymuje... Szefie, to jaka� bzdura... A ci lekarze przydzieleni do pomocy opublikowali co� na ten temat?
- Nie zd��yli, po kilku tygodniach wsp�lnych bada� Rychnowski pok��ci� si� z nimi i wyprowadzi� ze szpitala razem ze swoim aparatem.
- A jaka by�a przyczyna konfliktu? Mo�e go po prostu zdemaskowali?
- Nie. Widzisz, Pawle, in�ynier utrzymywa� konstrukcj� w wielkiej tajemnicy. Urz�dzenia na noc zostawia� w szpitalu dok�adnie zamkni�te. I pewnego ranka stwierdzi�, �e kto� mu przy tym noc� pomajstrowa�. Przestraszy� si�, �e wrogowie mog� pozna� szczeg�y konstrukcji i zabra� maszyn�.
- Czy kto� kiedykolwiek zajrza� pod obudow�?
- Nie mam poj�cia. W ka�dym razie ani Jordan, ani Stella-Sawicki o tym nie pisz�.
- To wszystko brzmi bardzo dziwnie - zawyrokowa�em - Nie wiem, czy warto w og�le si� tym zajmowa�... Boj� si�, �e wyjdziemy na g�upk�w...
- Owszem, istnieje takie ryzyko. Dlatego przydzielili mim fizyka. Nasze zadanie sprowadza si� do odszukania urz�dzenia. Dla sprawdzenia, co te� odkry� in�ynier, mamy fachowca...
- To brzmi sensownie - powiedzia�em z niejak� ulga. - Innymi s�owy, my robimy to, na czym znamy si� najlepiej...
- W�a�nie - potwierdzi� szef.
Po�egna�em si� i poszed�em do domu.
ROZDZIA� DRUGI
KOMISJA POSZUKIWAWCZA � SZALONY FIZYK � CZY ZIEMIA SI� OBRACA � PUNKTY ZACZEPIENIA � GRANICA � KARTKA ZA WYCIERACZK� � ZASADZKA W BRAMIE
W kiosku opodal domu kupi�em gazet�. Na pierwszej stronie pyszni� si� nag��wek: �Terrorysta z megafonem�. Przebieg�em tekst wzrokiem. Relacjonowano pokr�tce fakt wdarcia si� naszego przyjaciela na galeri� sejmu oraz przytaczano tre�� testamentu in�yniera. Na szcz�cie nie by�o ani s�owa na temat szyfru. Zamieszczono za to notk�, �e rz�d polski powo�a� specjaln� komisj� dla zbadania sprawy. Nie byli�my wymienieni w tek�cie, najwidoczniej dziennikarzom nie uda�o si� dotrze� do tej informacji. I bardzo dobrze. Z zamy�lenia wyrwa� mnie brz�czyk telefonu kom�rkowego. Dzwoni� szef.
- Czyta�e� dzisiejsze gazety? - zapyta�.
- Tak - potwierdzi�em.
- �wietnie. Za dwie godziny b�d� na dziedzi�cu ministerstwa. Got�w do drogi oczywi�cie. Jedziemy do Lwowa.
Gwizdn��em cicho przez z�by.
- Tak od razu? - zdziwi�em si�.
- Nie od razu, bo czekam na trzeciego cz�onka komisji - wyja�ni�. - Ma by� za p� godziny. Le� do siebie, przygotuj si� i daj zna�, jak zajedziesz.
Co by�o robi�? Spakowa�em pospiesznie plecak, sprawdzi�em samoch�d przed drog� i wyruszy�em. Szef zszed� po chwili na podw�rze ministerstwa. Towarzyszy� mu szczup�y, wysoki, jasnow�osy m�odzieniec, na oko s�dz�c, dwudziestoletni.
- Magister Marek Ko�ciuszko - przedstawi� si�. - Nie z tych Ko�ciuszk�w - u�miechn�� si�, widz�c moj� zaskoczon� min�.
- Pawe� Daniec - �cisn��em jego d�o�.
Zapakowali�my si� do Rosynanta. Silnik zagra� i ruszyli�my w drog�.
- Kim pan jest z zawodu? - zagadn��em, mo�e odrobin� nietaktownie, ale ciekaw by�em, kogo nam dano do wsp�pracy.
- Jestem fizykiem - powiedzia� dziwnie powoli. - A raczej pewnie by�ym fizykiem. Po ostatniej awanturze na Politechnice Warszawskiej pewnie wyrzucili mnie z uczelni. Nie mia�em czasu sprawdzi�...
- Awanturze? - zdziwi� si� pan Tomasz - Zaraz, czy to w poniedzia�ek...
- Tak, to by�em ja - wyja�ni� z dum�.
- Nie s�ysza�em nic - poskar�y�em si�.
- Och, drobiazg - u�miechn�� si� go��. - Za��da�em podczas sesji naukowej po�wi�conej rocznicy publikacji dzie� Kopernika, aby prelegent udowodni�, �e Ziemia si� obraca.
Omal nie zjecha�em do rowu z wra�enia.
- I co na to prelegent?
- Odbi� m�j zarzut ��daj�c, �ebym udowodni�, �e si� nie obraca - wyja�ni� nasz dziwny towarzysz. - Wobec tego wszed�em na katedr� i zacz��em udowadnia�... Wtedy w�a�nie wynikn�a ta awantura - musn�� opuszkami palc�w opuchni�ty jeszcze �uk brwiowy. Nie przewidzia�em, �e moje wyst�pienie wywo�a tak silne emocje. Gdy przyjecha�a policja, nawiasem m�wi�c, rektor chyba przekroczy� uprawnienia wzywaj�c j�, ostatecznie by�a to tylko drobna przepychanka... - zamy�li� si�, a po chwili podj�� opowie��. - A wi�c policjanci zapytali, dlaczego dosz�o do tej utarczki. Odpowiedzia�em zgodnie z prawd�, �e to na skutek mojego wywodu. Wtedy skuli mnie kajdankami i odstawili do wariatkowa. Tam taki sympatyczny lekarz poprosi� o zreferowanie jeszcze raz mojej teorii... Zreferowa�em, ale jego wiedza z. dziedziny fizyki i mechaniki bry� by�a zbyt ma�a, by m�g� zweryfikowa� moje twierdzenia. Uzna�, �e oszala�em i zatrzyma� mnie trzy dni na obserwacji...
Wola�em nie kontynuowa� tej rozmowy, cho� pogl�dy Marka by�y na sw�j spos�b pasjonuj�ce. On te� po chwili wyci�gn�� z kieszeni kajet i zacz�� skroba� w nim jakie� wzory.
- Jak s�dzisz - zapyta� mnie szef - gdzie szuka� �lad�w Rychnowskiego?
- My�l�, �e na Politechnice Lwowskiej - powiedzia�em.
- Raczej w Lwowskim Towarzystwie Politechnicznym - odezwa� si� nasz milcz�cy wsp�pasa�er.
- S�ysza� pan o nim? - zdumia�em si�.
- Oczywi�cie, to by�a swojego czasu bardzo g�o�na sprawa. W 1882 roku cz�owiek, kt�rego �lad�w szukamy, obali� publicznie teori� Newtona. Zrobi� to podczas wyk�adu, o kt�ry poprosi�o go Towarzystwo Politechniczne. By�o z grubsza tak, jak w moim przypadku. To, co napisa� w postaci wzor�w na tablicy, nie mie�ci�o si� uczonym w g�owach do tego stopnia, �e postanowili na miejscu ukamienowa� kacerza... W dodatku jego koncepcja by�a na tyle odkrywcza, �e reszta uczestnik�w spotkania zacz�a go broni�. Dosz�o do b�jki na pi�ci, zdemolowano salk�, powyrywano �awki, interweniowa�a �andarmeria, a potem in�ynierowi jeszcze do�o�ono w gazetach. Geniusze rzadko znajduj� zrozumienie - u�miechn�� si� smutno daj�c nam do zrozumienia, �e do grona niedocenianych geniuszy zalicza tak�e siebie.
- Mamy punkt zaczepienia - mrukn�� szef. - Rychnowski ju� w 1882 roku musia� przebywa� we Lwowie.
- I cieszy� si� jakim takim uznaniem, skoro go poproszono o wyk�ad - uzupe�ni�em. - Czyli nie by� taki m�ody... Wie pan o nim co� jeszcze? - zwr�ci�em si� do naszego go�cia.
Pokr�ci� przecz�co g�ow�.
- Znalaz�em kiedy� w starych numerach tygodnika �Wszech�wiat� opis tej karczemnej awantury. Niestety, nikt nie zacytowa� dowod�w Rychnowskiego. Nie przytaczano te� jego wzor�w...
- Przebywa� w mie�cie oko�o pi��dziesi�ciu lat - zauwa�y�em. - Musia� zostawi� po sobie jakie� �lady.
- Znajdziemy je. W archiwach Lwowa co� si� musia�o zachowa�... Musimy si� zastanowi�, jak si� do tego zabra� - powiedzia� w zadumie pan Tomasz. - Zwr��cie uwag�: Rychnowski zapisa� swoje odkrycie narodowi, ale nie pozostawi� �adnych wskaz�wek, jak ugry�� ten problem, poza enigmatyczn� wzmiank�, by odnale�� szyfr...
- Przypuszczam, �e Rychnowski ukry� urz�dzenie, ale dokona� tego tak, aby ewentualni przedstawiciele narodu byli w stanie je odszuka� - odezwa� si� Marek. - Zreszt� to panowie s� detektywami.
- Odszuka� - podchwyci�em. - Postawmy si� na miejscu in�yniera. Musi co� ukry�, ale tak, �eby nie znale�li tego oszu�ci, a jednocze�nie, aby byli to w stanie znale�� ludzie prawi i uczciwi, czyli my...
- Dobrze, uczciwy i prawy cz�owieku - Pan Samochodzik u�miechn�� si� lekko - masz jak�� koncepcj�?
- Pami�ta pan, jak szukali�my Rubinowej Tiary? Rozwa�ali�my r�ne hipotetyczne lokalizacje skrytki, a okaza�o si�, �e klejnoty ukryto po prostu u ludzi godnych zaufania, kt�rzy przez cztery pokolenia czekali, a� pojawi si� cz�owiek znaj�cy has�o.
- S�dzisz wi�c, �e gdzie� we Lwowie mieszka cz�owiek, kt�ry trzyma po prostu urz�dzenie na strychu i je�li si� do zg�osimy, wyda je nam natychmiast i bez mrugni�cia okiem? - zapyta� Marek. - No, nie tak od razu, najpierw sprawdzi te pe�nomocnictwa wystawione nam przez rz�d...
- By� mo�e. Teraz jeszcze jedno pytanie. Czy musimy go odszuka�?
Pan Samochodzik spojrza� na niego uwa�nie
- A jak to sobie wyobra�asz? - spyta�.
- Przybywamy do Lwowa i dajemy do miejscowych gazet og�oszenie, �e przybyli�my do Lwowa jako przedstawiciele komisji i podejmujemy pr�by odszukania... W�wczas on zg�asza si� po prostu do nas, wita si�, sprawdza dokumenty i prowadzi do kryj�wki - snu� wizj� fizyk.
- To ma r�ce i nogi - przyzna�em. - Ale chyba bardziej prawdopodobne, �e cz�owiek ten przyczai si� i b�dzie czeka�, czy sami zdo�amy go odnale��... Poza tym mo�e nie czyta� gazet...
- Jest jeszcze jedna kwestia, powiedzia�bym nawet, zasadnicza - wtr�ci� Pan Samochodzik. - Jak my to dra�stwo wywieziemy. S�dzicie �e Ukrai�cy b�d� si� spokojnie przygl�da�, jak szmuglujemy na nasz� stron� bezcenny wynalazek?
Zamilkli�my.
- Dobra. Tym problemem zajmiemy si� p�niej zak�adaj�c, �e uda si� odszuka� tajemnicz� maszyn�. Przyjmijmy, �e Rychnowski zdeponowa� j� u kt�rego� ze swoich przyjaci�. Kto wchodzi w gr�?
Marek zamy�li� si�.
- Niewiele wiem o Rychnowskim - powiedzia� wreszcie. - S�ysza�em tylko, �e bardzo nie lubi� si� z lekarzami i z Lwowskim Towarzystwem Politechnicznym... Jego wynalazkiem zainteresowali si� trzej ludzie. Jan Groszkowski, doktor nauk technicznych, napisa� trzy artyku�y do �Kuriera Warszawskiego�, �Tygodnika Ilustrowanego� i �W�drowca�. Ukaza�y si� wiosn� 1899 roku, a wi�c oko�o 30 lat przed dat� ukrycia urz�dzenia.
- Trzydzie�ci lat to bardzo du�o - zauwa�y�em. - Czy ten doktor �y� jeszcze w chwili �mierci in�yniera?
- Tego nie wiem - zafrasowa� si� Marek. - Co wi�cej, nic wiem nawet, gdzie szuka� informacji. Mo�e w �S�owniku technik�w polskich�, ale ta ksi�ga nie wspomina nawet o Rychnowskim, wi�c trudno przypuszcza�, aby notowa�a jakiego� dziennikarza...
- Druga posta�? - szef spojrza� uwa�nie.
- Henryk Sienkiewicz. We wspomnieniach pisze, �e odwiedzi� wynalazc� przy okazji pobytu we Lwowie.
- Sienkiewicz zmar� w 1916 roku - pan Tomasz z nagan� pokr�ci� g�ow�. - Mamy jeszcze jakiego� kandydata?
- Jan Szczepanik - oznajmi� fizyk z triumfem w g�osie.
- Kto to by�? - zaciekawi�em si�.
Tym razem obaj spojrzeli na mnie z mia�d��c� nagan�.
- Nie s�ysza�em nigdy tego nazwiska - szepn��em z pokor�.
- Jan Szczepanik by� najwybitniejszym polskim wynalazc� - wyja�ni� pan Tomasz z melancholi�. - A ty nawet nie s�ysza�e� o nim... Ale c�, tak skonstruowane programy nauczania...
- Czy naprawd� by� taki wybitny? - zdziwi�em si�. - Co takiego odkry�?
- W zasadzie nie ma dziedziny wsp�czesnego �ycia, kt�ra nie bazowa�aby na jego wynalazkach - powiedzia� powa�nie Marek. - Lista jest d�uga... Zacznijmy chronologicznie. Szczepanik jako pierwszy uzyska� ogniwa fotoelektryczne.
- Czyli baterie s�oneczne - popisa�em si� wiedz�.
- No, niezupe�nie. Zauwa�y�, �e w czystym selenie �wiat�o wzbudza wydzielanie �adunk�w elektrycznych. Zbudowa� wi�c bardzo proste urz�dzenie. Zwyk�� camera obscura -ciemni� fotograficzn�, zaopatrzon� na jednej ze �cianek w p�ytk� pokryt� kom�rkami na kszta�t plastra miodu. Obraz wpada� przez soczewk� do wn�trza i k�ad� si� na p�ytce. Kom�rki by�y wype�nione selenem i wybiega�y z nich kable. Dzi�ki temu mo�na by�o przekszta�ci� obraz w ci�g impuls�w elektrycznych. Bardzo podobny system jest stosowany po dzi� dzie� w kserokopiarkach, skanerach, kamerach telewizyjnych i cyfrowych...
- A Szczepanik do czego tego u�ywa�? - zapyta�em.
- Widzisz, wynalazca mieszka� i pracowa� w Kro�nie. W tamtych czasach by�a to stolica polskiego tkactwa. Wytwarzano tam zw�aszcza niezwykle popularn� tkanin� �akardow� wed�ug wynalazku Francuza Jacquesa Jackarda. W procesie tkania u�ywano powszechnie tak zwanych patron�w - p�yt z grubej tektury, poznaczonych otworami. Maszyna tkaj�ca mia�a specjalny wodzik, kt�ry przesuwa� si� wzd�u� rz�du dziurek i w zale�no�ci od ich kszta�tu przekazywa� informacje do urz�dzenia steruj�cego przebiegiem nici.
- Wydaje mi si�, �e rozumiem - mrukn��em.
- Przy wykonywaniu kolorowych makatek �akardowych stosowano takich p�yt nawet kilkadziesi�t. Ich wykonanie trwa�o kilkana�cie dni - nale�a�o najpierw odwzorowa� obraz na tekturze, potem fachowiec wycina� dziurki... Szczepanik po��czy� swoj�, nazwijmy to, kamer� ze specjalnym dziurkaczem, dzi�ki czemu m�g� natychmiast z dostarczonej fotografii przygotowa� patron do wykonania tkaniny. Proces przygotowania nowego wzoru skr�ci� z pi�tnastu dni do oko�o czterdziestu minut... Mi�dzy innymi pokaza� to ameryka�skiemu pisarzowi, Markowi Twainowi. Aby udowodni� przydatno�� swojego wynalazku, sporz�dzi� makatk� wed�ug zdj�cia go�cia. Oczywi�cie mo�liwo�ci by�y znacznie wi�ksze. W pocz�tkach XIX wieku Szczepanik wysy�a� za pomoc� kabla telegraficznego zdj�cia prasowe z Europy do USA.
- Prekursor Internetu - pokiwa�em g�ow� z uznaniem.
- Poza tym jego najwa�niejszy wynalazek: system p�owienia zwi�zk�w srebra.
- Czyli, m�wi�c po ludzku, kolorowa fotografia - uzupe�ni� Pan Samochodzik.
- Jak to? - zdumia�em si�. - To Polacy wynale�li kolorow� fotografi�!?
- Ma�o kto dzi� o tym pami�ta - szef westchn�� z melancholi�. - A na patencie Szczepanika do dzi� dzie� pracuj� tacy potentaci, jak Kodak i Agfa...
- Do tego dodajmy fotokom�rk� - podj�� opowie�� Marek. - Tu Szczepanik si� nie popisa�. Stwierdzi�, �e to fajny wynalazek, ale bez zastosowania praktycznego. Pracowa� te� nad �ar�wk�, mniej wi�cej w tym samym czasie co Edison. Podobno nawet j� zbudowa�, tylko �e za s�abo �wieci�a...
- Mo�e powinien by� pod��czy� silniejszy pr�d - mrukn�� szef.
- Ponadto wykona� pierwsz� skuteczn� kamizelk� kuloodporn�.
- Dobrze - machn��em r�k�. - Wr��my do tematu. Czy Szczepanik m�g� by� powiernikiem Rychnowskiego?
- Wiem, �e go odwiedzi�, czyta�em o tym notk� prasow� w �Kurierze Warszawskim� z czerwca 1899 roku - powiedzia� powa�nie nasz towarzysz. - Napisa� dla gazety, �e odkrycie Rychnowskiego wydaje mu si� niezwykle ciekawe. Wprawdzie zajmowali si� bardzo r�wnymi rzeczami, ale ��czy�o ich badanie elektryczno�ci i jej praktycznych zastosowa�. My�l�, �e mogli korespondowa�.
- Czy mamy jaki� dost�p do archiw�w Szczepanika? Mo�e s� tam listy od Rychnowskiego? - zaciekawi� si� szef.
- Niestety, ca�y dorobek naszego wynalazcy spalili podczas okupacji hitlerowcy. Zdaje si�, �e by�y pewne, nazwijmy to, problemy z patentami... Niemieckie koncerny, zar�wno Kodak jak i IG-Farben, czyli dzisiejsza Agfa, nie zap�aci�y za wykorzystanie patentu na kolorow� fotografi�... A w czasie wojny hitlerowcy starali si� zlikwidowa� rodzin� wynalazcy. Niewykluczone, �e po to, by raz na zawsze unikn�� proces�w.
- A wi�c nie ma list�w, je�li kiedykolwiek by�y - szef kontynuowa� rozwa�ania. - Kiedy zmar� Szczepanik?
- W 1926 roku w Tarnowie - wyja�ni� fizyk.
- Odpada - odpar�em.
- Niekoniecznie. W tym czasie Rychnowski mia� ju� problemy ze sp�k�, kt�ra usi�owa�a wydrze� mu urz�dzenie - zaoponowa� Marek. - Nie mo�emy go wykluczy�.
- Tarn�w jest do�� daleko od Lwowa - zauwa�y� �agodnie pan Tomasz. - Poszukaj raczej jakiego� przyjaciela, kt�ry mieszka� w pobli�u...
Fizyk pokr�ci� g�ow�.
- Nie mam poj�cia - westchn��. - Wiem o in�ynierze niewiele wi�cej ni� wy... Kiedy� przez przypadek znalaz�em informacj�, �e obali� teori� Newtona, i przeczyta�em kilka artyku��w w prasie...
Zapad�o milczenie.
- Nawet okruchy informacji s� lepsze ni� brak informacji - powiedzia� Pan Samochodzik. - My�l�, �e we Lwowie zdo�amy podj�� trop.
O siedemnastej zjedli�my w Przemy�lu sp�niony obiad. Niebawem dotarli�my do przej�cia granicznego w Medyce. Celnicy pobie�nie przejrzeli nasze dokumenty, za��dali op�at na ubezpieczenia zdrowotne, kt�re okaza�y si� nadspodziewanie s�one, obejrzeli nasz samoch�d, po czym niedwuznacznie za��dali op�at nie uj�tych w cenniku.
- Podatek wjazdowy - wyja�ni� jeden z celnik�w. - Na ekologi�.
Fizyk zag��biony w swoich obliczeniach zamkn�� zeszyt i otworzy� okienko.
- Dawniej przedstawiciele naszego dumnego narodu wstydzili si� �ebra� - warkn�� po ukrai�sku.
Celnicy zbledli, po czym przepu�cili nas bez s�owa.
Marek znowu zaton�� w notatkach.
- A jednak si� nie obraca - mrukn�� zadowolony.
Szosa po ukrai�skiej stronie granicy by�a znacznie gorsza. Pojawi�y si� w niej liczne dziury, niekt�re za�atane byle jak cementem. Bilboardy, has�a reklamowe pisane cyrylic�... Byli�my ju� niedaleko. Przejechali�my przez pasmo wzg�rz, potem otoczy�y nas sypi�ce si� poradzieckie bloki. Niebawem byli�my w mie�cie. Kamienice pami�taj�ce poprzedni� epok�, gdy Lw�w by� jeszcze polski...
Min��em prospekt Szewczenki i kieruj�c si� wskaz�wkami Marka wjecha�em w w�skie uliczki starej cz�ci Lwowa. W zapadaj�cym mroku trudno by�o oceni� wygl�d miasta. Wreszcie zatrzymali�my si� przed niewielkim hotelem.
- Jeste�my - oznajmi� szef. - Tu mamy rezerwacj�.
- Maj� tu parking? - zapyta�em.
- Nie - odpowiedzia� fizyk. Widocznie bywa� tu ju� wcze�niej - Ale go�cie mog� parkowa� przed budynkiem. Hotelowa ochrona zwr�ci uwag�...
Niezbyt mi si� to u�miecha�o, ale c� by�o robi�. Weszli�my do ciemnego holu. W recepcji odebrali�my klucze i zostawili�my paszporty.
- �niadania od �smej do dziesi�tej - poinformowa� nas recepcjonista. M�wi� po polsku ze �piewnym kresowym akcentem. Mimo woli przypomnia�em sobie Michai�a Derekowicza. On te� tak �zaciunga��.
Rzucili�my nasze baga�e w pokojach.
- Chod�my na kolacj� - zaproponowa� Marek. - Znam tu opodal przyjemny lokal...
Faktycznie, po kilku minutach kr��enia w�skimi zau�kami wyszli�my na niedu�y placyk. Sta� tu drewniany baraczek, w kt�rym serwowano pieczone kurczaki i golonk�.
- Obawiam si�, �e nie znajdziemy niczego lepszego - wyja�ni� Marek. - Lw�w od strony gastronomicznej to pustynia...
Lokal by� w �rodku urz�dzony zupe�nie bez gustu, ale jedzenie serwowali niez�e.
- �wiat nie jest taki z�y - skonstatowa� szef pa�aszuj�c wieprzowin�. - Od czego jutro zaczniemy?
- Archiwa Politechniki Lwowskiej - zaproponowa� fizyk.
Wypili�my jeszcze po kuflu kwasu chlebowego.
- Niez�y - mrukn�� pan Tomasz. - Ju� ze trzydzie�ci lat nie pi�em...
- Sympatyczny nap�j - potwierdzi�em.
- Z tego co pami�tam, to si� go fermentuje - zastanawia� si� szef. - Ale jest bezalkoholowy?
- Widocznie to fermentacja mas�owa, a nie alkoholowa - popisa�em si� resztkami m�dro�ci nabytej w liceum.
- Faktycznie - zmarszczy� czo�o usi�uj�c przypomnie� sobie zapomniane wiadomo�ci z chemii... - To co, chyba po takiej drodze nale�y nam si� odpoczynek?
Wstali�my od sto�u, zap�aci�em �miesznie niski rachunek i ruszyli�my w stron� hotelu. Sporo latarni nie �wieci�o. Pozosta�e dawa�y �wiat�o ��te - pracowa�y chyba po�ow� mocy, ale na ulicach ci�gle by�o sporo ludzi.
- Kto� przy samochodzie - zauwa�y� Marek.
Spojrza�em. Faktycznie, jaka� posta� w d�ugim ciemnym p�aszczu co� majstrowa�a przy przedniej szybie.
- Wtyka kartk� - powiedzia� szef. - Odchodzi.
- P�jd� za nim - zasugerowa�em. - A pan niech zbada ten papier.
- Tylko uwa�aj na siebie.
Ruszy�em do�� szybkim kokiem. Cz�owiek w p�aszczu szed� niespiesznie, wida� zatopiony w my�lach. Bez wi�kszego trudu posuwa�em si� za nim. Nieoczekiwanie skr�ci� w bram�. Stan��em przed nieco sypi�c� si� elewacj�. Okna by�y ciemne, kamienica wygl�da�a na opuszczon�.
Ws�ucha�em si� w mrok panuj�cy wewn�trz bramy. Kroki oddala�y si�. Po chwili wahania zag��bi�em si� w trzewia budynku. Ci�gn�� si� w g��b traktu, przy w�skim podw�rzu znajdowa�a si� spora jego cz��. Na wysoko�ci pierwszego pi�tra bieg�a galeria, z kt�rej prowadzi�y wej�cia do mieszka�. Na poziomie podw�rza wida� by�o masywne niegdy� drzwi, wiod�ce prawdopodobnie do pomieszcze� magazynowych. Kolejny budynek, znowu z pot�n� bram�, zamyka� dzia�k�. W niekt�rych oknach pali�o si� �wiat�o, inne by�y ciemne. Zawaha�em si� tylko chwil�. Ruszy�em wzd�u� muru w stron� przej�cia. Mroczna sie�, z boku majaczy�y schody na pi�tro. Przede mn� otwiera� si� ciemny pasa�, prowadz�cy gdzie� w g��b. Krok�w ju� nie s�ysza�em, ale gdzie� z g�ry dobieg� mnie skrzyp drzwi. Po chwili namys�u wyj��em z kieszeni cienk� latark� i zapali�em j�.
Uderzenia w zasadzie nie poczu�em. �ar�wka zgas�a, a ja r�bn��em plecami o wydeptane przez miliony st�p kamienne p�yty.
- M�ody, g�upi, koguta nie kupi - dobieg�o mnie gdzie� ze schod�w.
Kto� oddalony o kilka metr�w wypowiedzia� te s�owa po polsku, cho� przys�owie by�o rosyjskie. S�dz�c z tembru g�osu, w ciemno�ci ukrywa� si� ch�opiec lub m�oda dziewczyna. G�os wyda� mi si� znajomy. Skrzypn�y deski. Przeturla�em si� b�yskawicznie w prawo i poderwa�em z ziemi. Zamar�em w postawie obronnej got�w do natychmiastowego odparcia ataku. Nieoczekiwanie poczu�em, jak uchodzi ze mnie napi�cie. W ciemno�ci sieni nie by�o ju� nikogo. Policzy�em powoli do stu, a potem zacz��em szuka� latarki.
Natrafi�em na ni� po chwili. Na szcz�cie nie uleg�a uszkodzeniu. Zapali�em j� i rozejrza�em si� woko�o. Kamienne p�yty na posadzce by�y bardzo wy�lizgane. Z mur�w sypa� si� tynk, z wysoko sklepionego sufitu od�azi�a farba. Po lewej stronie monumentalne drewniane schody prowadzi�y gdzie� w g�r�, pewnie na wy�sze kondygnacje kamienicy i na galeri� obiegaj�c� niczym kru�ganek podw�rze. Ruszy�em naprz�d odkrytym pasa�em. W pewnej chwili stwierdzi�em, �e nad g�ow� mam ju� tylko ciemne, wygwie�d�one lwowskie niebo. B��ka�em si� przez d�u�sz� chwil�, nim nieoczekiwanie wyszed�em na prospekt Swobody. Sprawdzi�em kompasem kierunki i po kilku minutach dotar�em do hotelu. Szef czeka� na mnie w holu na dole.
- Wyko�owali mnie - odpowiedzia�em na niezadane pytanie.
Opisa�em pokr�tce przebieg po�cigu.
- Najwa�niejsze, �e nic ci si� nie sta�o - powiedzia�.
- Wydaje mi si�, �e gdzie� s�ysza�em ju� ten g�os - usi�owa�em sobie przypomnie�.
- To rosyjskie przys�owie - zauwa�y�. - Kto� miejscowy? Wprawdzie to Ukraina, ale wielu mieszka�c�w Lwowa przyby�o z centralnej Rosji...
- Wi�c dlaczego ten kto� m�wi� po polsku?
- Mo�e �eby� dobrze zrozumia�.
Milczeli�my obaj przez chwil�.
- Co by�o na tej kartce? - zaciekawi�em si�. - Zobacz - poda� mija.
Stroniczka r�cznie czerpanego papieru, bardzo dobrej jako�ci, barwy ko�ci s�oniowej. Z�o�ona w �wiartk�. Rozprostowa�em j� ostro�nie.
- Nie jeste�cie tu sami - odczyta�em s�owa naniesione po polsku pi�knym, kaligraficznym charakterem pisma.
- Ciekawe. Pismo kobiece... - mrukn�� szef.
- Te� tak s�dz�.
- Nie bardzo rozumiem, co chcia�a przez to powiedzie� - przyzna� si� Pan Samochodzik. - Co to znaczy, �e nie jeste�my sami?
- Mia�a na my�li naszego pomocnika? - zastanawia�em si� wchodz�c po schodach na pi�tro. - Czy mo�e w gr� wchodz� jeszcze jakie� inne si�y...
- Chcesz powiedzie�, �e kto� opr�cz nas b�dzie usi�owa� odszuka� wynalazek in�yniera Rychnowskiego?
- Ostatecznie o tym zagadkowym testamencie pisano w gazetach.
- S�dzisz, �e kto� jeszcze przyjecha� do Lwowa? Musia�by dzia�a� tak szybko jak my...
- Mo�liwe, �e to kto� miejscowy - zastanawia�em si�.
- Sk�d by wzi�� polsk� gazet�? - pow�tpiewa� Pan Samochodzik.
- Z Internetu. Wi�kszo�� gazet ma swoje strony, gdzie wrzucaj� niekt�re artyku�y. Mo�na, siedz�c we Lwowie, robi� sobie co rano przegl�d warszawskiej prasy. Zreszt� nie tylko warszawskiej.
- O tym nie pomy�la�em - mrukn��. - Jak s�dzisz, co ta kartka...
- Nie wiem. Mo�e to zakamuflowane wypowiedzenie wojny, mo�e przyjacielskie ostrze�enie. Szczerze powiedziawszy, nie wygl�da ani na jedno, ani na drugie... Czas poka�e. Ma pan przy sobie kartk� z testamentem?
- Zostawi�em w sejfie ministerstwa. Mam kserokopi�.
- Trzeba jej na wszelki wypadek pilnowa� jak oka w g�owie. Nasz przeciwnik mo�e wydedukowa� z niej znacznie wi�cej ni� my... Niech pan zwr�ci uwag�, �e jest tam informacja o istnieniu szyfru... Nie wiem, kim s� nasi wrogowie, ale je�li nas obserwuj�, nie mo�emy dopu�ci�, by znale�li to przed nami.
Wyj�� z kieszeni papier. Podar� go na drobne kawa�eczki i spu�ci� w hotelowej ubikacji. Jak si� okaza�o, nie by�a to zbyteczna ostro�no��...
ROZDZIA� TRZECI
PRACOWITY PORANEK � WYNIKI KWERENDY � STOWARZYSZENIE WYNALAZC�W I RACJONALIZATOR�W � PORTRET IN�YNIERA � KONTRWYWIAD � SPOTKANIE Z �ALCHEMICZKAMI�
Ranek by� bardzo pracowity. Pan Tomasz zdoby� gdzie� wykaz adres�w lwowskich instytucji i ju� przy �niadaniu rozdysponowa� zadania. Rozdzielili�my si�. Ka�dy cz�owiek pozostawia za sob� papierowy �lad. W ci�gu �ycia ka�dy z nas wyprodukuje co najmniej dziesi�� kilogram�w r�nych, do niczego nieprzydatnych papierk�w. Niekt�re z nich b�d� przechowywane przez pi�� lat, inne przez dwadzie�cia pi��, teki, kt�re urz�dnikom wydadz� si� szczeg�lnie wa�ne, pole�� w archiwach w niesko�czono��. S�dzili�my, �e w przypadku in�yniera, kt�ry sp�dzi� we Lwowie kilkadziesi�t lat, szybko trafimy na trop. Spotkali�my si� w kurczakowni. Tym razem zam�wili�my po hot-dogu. Ku naszemu zdumieniu par�wce w bu�ce towarzyszy�a starta marchewka i majonez.
- Podsumujmy nasze osi�gni�cia - powiedzia� Pan Samochodzik.
- A w�a�ciwie ich brak - mrukn��em.
- I co uda�o si� wam ustali�? - zapyta� szef surowo
- W archiwach Politechniki Lwowskiej i Lwowskiego Towarzystwa Politechnicznego nie ma prawie �adnych �lad�w - powiedzia� Marek. - Zupe�nie jakby in�ynier nigdy nie istnia�... Ale trafi�em n