8378

Szczegóły
Tytuł 8378
Rozszerzenie: PDF
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres [email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.

8378 PDF - Pobierz:

Pobierz PDF

 

Zobacz podgląd pliku o nazwie 8378 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.

8378 - podejrzyj 20 pierwszych stron:

Michael Scot Rohan ZAMKI W CHMURACH III cz�� Przek�ad Rafa� Chodasz Spirala... Powiem ci co�, Steve - zacz�� Jyp. By�o to tego wieczoru, gdy Wilcy wyp�yn�li z portu, a on zabra� mnie do Le Stryge'a. - �wiat jest znacznie wi�kszy, ni� ludzie sobie wyobra�aj�. Trzy- maj� si� kurczowo tego, co znaj�: niezmiennego centrum, gdzie wszystko jest nudne, �miertelne i przewidywalne. Gdzie od ko�y- ski a� po gr�b godziny up�ywaj� z szybko�ci� jedynie sze��- dziesi�ciu sekund na minut�, to jest w�a�nie J�dro. Poza nim, tutaj na Spirali i dalej w stron� Kraw�dzi, jest ju� inaczej. Wszystko dryfuje, Steve, w Czasie, a tak�e w Przestrzeni. I ist- nieje wi�cej pr�d�w ni� ten, kt�ry postrzegamy jako przyp�yw i odp�yw obmywaj�cy brzegi J�dra. By� mo�e kiedy� wszyscy dostrzeg� jeden z nich ch�upocz�cy u ich st�p, a wtedy otworzy si� przed nimi niesko�czony horyzont! Niekt�rzy za�amuj� si�, wynosz� si� chy�kiem, zapominaj�; lecz inni robi� krok naprz�d, przemierzaj� lodowate, niezmierzone wody - cz�sto z Port�w takich jak ten, gdzie trwaj�ca od tysi�cy lat krz�tanina zadzierzg- n�a w�z�y w Czasie, docieraj�c do wszystkich zak�tk�w rozleg- �ego �wiata. Bo�e, Bo�e, jak�e rozleg�ego! I wiesz co, Steve? Ka�dy z tych zak�tk�w jest takim miejscem. Miejsca, kt�re by�y, b�d�, kt�re nigdy nie zaistnia�y, chyba �e w umys�ach ludzi, kt�rzy tchn�li w nie �ycie. Kryj�ce si� niczym cienie rzucone przez prawdziwe miejsca w twojej rzeczywisto�ci, cienie ich przesz�o�ci, ich legend i wiedzy, tego, czym mog�y i czym mog� jeszcze si� sta�; stykaj�ce i mieszaj�ce si� z ka�dym miejscem w wielu punktach. Mo�esz strawi� ca�e �ycie na poszukiwaniach i nigdy nie znale�� ich �ladu, a wystarczy, �e si� nauczysz, a b�dziesz m�g� przechodzi� przez nie w jednej chwili. Tam, na zach�d od chyl�cego si� ku zachodowi s�o�ca, na wsch�d od wschodz�cego ksi�yca, tam le�y Morze Sargassowe i Fiddler's Green, tam le�y Elephants Graveyard, El Dorado i imperium Johna Prestera, tam jest wszystko. Bogactwa, pi�kno, niebez- piecze�stwa, ka�da cholerna rzecz obecna w umys�ach i pami�ci ludzi. Ca�kiem mo�liwe, �e znacznie wi�cej. Lecz s� to cienie, Steve. Czy ich rzeczywisto�� jest tak�e twoj�? Nie umia�em udzieli� mu odpowiedzi. Wci�� nie umiem. Rozdzia� pierwszy Kierowca nadepn�� na hamulec. Samoch�d skr�ci� gwa�- townie, a butelka przep�yn�a tu� obok nas, niemal�e leniwie, i rozpad�a si� w kawa�ki na chodniku. �adnych p�omieni, jedynie bryzg zwietrza�ego piwa. Mieli�my wi�cej szcz�cia ni� wielu innych tego dnia. Lutz, wychylony przez okno, krzycza� co�, lecz opancerzony oddzia� policji stacjonuj�cy za hotelem ruszy� ju� fal� w stron� ma�ej grupy demonstrant�w, kt�rzy rozpierzchli si�, wyj�c ni- czym zwierz�ta i rzucaj�c wszystkim, co wpad�o im w r�ce. Wymachiwali strz�pami transparentu, kt�rego drzewca najwyra- �niej u�yto w innym celu. Uda�o mi si� odczyta� fragment sloganu - co�... RAUS! Prawdopodobnie Kapitalisten albo Juden; znowu zaczynali stawia� mi�dzy nimi znak r�wno�ci - otwarcie. Mijaj�c samo- ch�d, kopali w boki, grzmocili po dachu, walili po szybach i pluli. Dostrzeg�em t�pe, ordynarne twarze, kr�tko jak u wi�- ni�w ostrzy�one g�owy, wpatrzone w nas okr�g�e oczy, usta rozci�gni�te w niemych wrzaskach nienawi�ci - tylu jak�e do siebie podobnych osobnik�w, jak gdyby to co si� dzieje w ich m�zgach, upodabnia�o ich niczym braci. I Lutz parskn�� i usiad� ci�ko z powrotem, przyg�adzaj�c r�kami g�ste bia�e w�osy. - S tut mir leid, Stephen - zagrzmia�. - Te pawiany nie maj� poj�cia, kogo atakuj�! Nie chcia�em mu m�wi�, �e mogliby rzuca� celniej, gdyby wiedzieli. Baron Lutz von Amerningen by� troch� za bardzo przekonany o swojej wa�no�ci, by zda� sobie z tego spraw�; a poza tym sukces naszego przedsi�wzi�cia wprawi� go w dobry nastr�j. R�wnie dobrze m�g�bym przek�u� balon ma�ego dziec- ka. Hotelowy szwajcar otworzy� drzwiczki i Lutz wypad� za mn� na zewn�trz. Otoczy� masywnym ramieniem moje plecy i zion�� mi w twarz kwa�nym Dom Perignon; wzdrygn��em si�. Ceremo- nia otwarcia by�a bardzo wystawna. - I co, jeste� pewien, �e nie chcesz jecha� od razu ze mn�? Zagraliby�my seta lub dwa w tenisa, potem sauna, kilka drin- k�w... - Lutz, dzi�ki, lecz naprawd�... Musz� jeszcze co� zrobi�... - A zatem dzi� wieczorem? Nie zamierzasz chyba siedzie� i wegetowa�? Taki miody czlowik w �wietnej formi?! Jeste� pewni zm�czony, ale to tylko napi�cie. Musisz si� roslu�ni�, ch�opcze! Lutz dobrze zna� angielski, m�g� te� poprawi� sw�j akcent, lecz wiedzia�em, �e lubi - czasami - efekt Ericha von Stroheima. - Sp�jrz tylko na mni, jestem lata starszy i w r�fnie dobrej formi. Nie zag��biam si� w fotelu, jestem za to ci�gle w ruchu! Bawi� si�! Oto jak mo�na zachowa� m�odo��! Zatem dzi� wiecz�r wydaj� u siebie ma�e affairesl - zachichota� i poda� mi sztywn� bia�� kopert�. - Nigdy nie uczestniczy�e� w czym� takim, co? Pouczaj�ce do�wiadczenie, wiesz? - Lutz, to... nies�ychanie mi�o z twojej strony -powiedzia�em nieco oszo�omiony. No dobrze, wiedzia�em, czego mog� si� spodziewa�. �Ma�e affaires" czternastego barona von Amernin- gen by�y s�ynne, stanowi�y znakomity materia� dla prasy bru- kowej ca�ego �wiata, cho� reporterzy i paparazzi nigdy nie przekroczyli g��wnej bramy jego posiad�o�ci. Nie m�wi�c o zwy- k�ych wsp�pracownikach. No c�, pomy�la�em, sta�em si� teraz pewnie jednym z gnu�nych bogaczy. - Czeka mnie du�o pracy - powt�rzy�em - i czuj�, �e jestem wyczerpany. - Przynajmniej to by�o prawd�, w pewnym sensie. Nie chcia�em go jednak otwarcie obrazi�. - Mo�e m�g�bym wpa�� nieco p�niej, je�li nie b�dzie to... - Oczywi�cie, oczywi�cie! - machn�� pot�n� �ap�. - Znasz drog�? W porz�dku! Tylko nie zamknij si� w pokoju z butelk�! Ani �adnych podobnych wyst�pk�w, dobrze? A zatem, ciao, bambinol Odpowiedzia�em na ten po�egnalny ozdobnik, gdy jego d�uga limuzyna wyjecha�a z powrotem na pokryt� �mieciami drog�. Ulica by�a pusta, lecz w powietrzu unosi� si� smr�d odpadk�w z powywracanych pojemnik�w i inne zapachy dochodz�ce z cent- rum miasta, gdzie demonstranci wci�� byli silni. Czu�em na j�zyku sw�d spalenizny, gaz pieprzowy, kt�rego zacz�li u�ywa� zamiast gazu �zawi�cego, oraz smak benzyny z koktajli Mo�oto- wa i mia�em ochot� splun��. - Mot�och, prawda? - zauwa�y� go�� hotelowy, �piesz�c na post�j taks�wek. Do sk�rzanej teczki wpycha� materia�y z tar- g�w. - Wie pan, przewr�cili moj� taks�wk�! Do g�ry nogami! Przekl�te faszystowskie dranie! Pan tak�e na targi, hej, czy pan nie jest przypadkiem Stephenem Fisherem? Ale� tak, tak! - chwyci� mnie za r�k� i potrz�sn�� ni� entuzjastycznie cho� z odrobin� przera�enia. - Jerzy Markowski, wiceprezes, Ros- com-Warszawa, monta� podzespo��w elektronicznych, te rzeczy! Hej, ale da� pan nam pokaz! Jedna piekielna niespodzianka! Wie pan, co jest w tych wszystkich papierach? Nowa bran�a, kt�ra nagle sta�a si� dochodowa, ot co! Nie widzia�em jeszcze ze- stawie�, lecz z pewno�ci� b�dziemy chcieli wykorzysta� d o maksimum mo�liwo�ci C-Tran! - Zrzed�a mu mina. - Za�o�� si�, �e nasza konkurencja tak�e! Nie zapomni pan o nas, prawda? By�em zdziwiony, �e rozpozna� mnie po tym kr�tkim przem�- wieniu podczas ceremonii otwarcia, gdzie otacza�y mnie hologra- my, tancerze i ca�y ten krzykliwy pokaz. Lecz gdy wszed�em do holu, zrozumia�em, dlaczego: kiosk z gazetami. Nie by� to jeszcze �Time" lub �Newsweek", lecz Europa nie marnowa�a czasu. Patrzy�em na siebie z ok�adek �Elseviera" i �Spiegla" (wraz z Lutzem, oczywi�cie), a �The Economist" zamie�ci� zdj�cie kraty cementu z ma�ymi, paciorkowatymi oczkami zatytu�owane: Inte- ligentne pakunki? C-Tran - transport dla Nowej Europy. Wzi��em jeden egzemplarz, a m�czyzna za lad� u�miechn�� si� g�upkowato i powiedzia� g�o�no: - Gratulieren, Herr Fisher! G�owy w foyer odwr�ci�y si� moj� stron�; oczywi�cie w hote- lu roi�o si� od biznesmen�w, kt�rzy przyjechali na targi, i nagle wszyscy chcieli u�cisn�� moj� d�o�, nawet jakie� grube ryby z mi�dzynarodowych korporacji. Uciek�em do windy z obola�ymi palcami, zasypany zaproszeniami, bym wpad� wsz�dzie od Gre- noble po Groton w stanie Connecticut. Dzi� rano, w czasie pokazu, czu�em si� idiotycznie; jakbym udawa�, �e jestem jak�� znakomit� osobisto�ci�, lecz teraz zacz��em sobie u�wiadamia�, �e naprawd� ni� by�em. Jednak�e w tej chwili zapragn��em zosta� zupe�nie sam. Jak si� tak nad tym zastanowi�, �miesznie musia�em wygl�da�, udaj�c wielk� gwiazd�. Przez lata uczy�em si�, jak tego unikn�� i jak unikn�� wycieczki na kozetk� psychoanalityka. Robi�em to na rozta�czonych pok�adach i w mrocznych d�unglach po�r�d wysp chmurnych archipelag�w, w �wiatach, kt�re rozpo�ciera�y si� poza naszym w�asnym niczym niesko�czenie d�ugie cienie o zachodzie s�o�ca. Podczas wypraw tak niezwyk�ych i rozpaczliwych, �e ich wspomnienia by�y kr�tkotrwa�e i jak�e �atwo si� zaciera�y. Na Spirali stawia�em czo�o zadaniom i niebezpiecze�stwom, kt�re nauczy�y mnie prawdziwego znaczenia sukcesu - w ko�cu i ja zosta�em zmuszony, by spojrze� w oczy samemu sobie. Szybko otworzy�em �The Economist" i zatrzyma�em wzrok na ko�cu artyku�u wst�pnego. ...najbardziej dramatyczna inowacja w transporcie towar�w od czas�w wprowadzenia kontener�w w latach sze��dziesi�tych. Ste- phen Fisher, dyrektor naczelny i udzia�owiec C-Tran, bez w�tpienia stanie si� multimilionerem, na co w pe�ni zas�uguje. Lecz C-Tran, jak i jego enigmatyczny tw�rca, wydaj� si� wybiega� o wiele dalej w przysz�o��. Z ca�� pewno�ci� projekt ten sprawi, �e m�cz�ce problemy zwi�zane z transportem mi�dzynarodowym stan� si� r�wnie nieistotne co wczorajsze granice i �e przyczyni si� on do �ci�lejszej integracji Europy Wschodniej, wci�� rozdartej i s�abej po postkomunistycznym szoku, z Zachodem, trapionym przez niesta- bilno�� i narastaj�cy ekstremizm. Jako taki C-Tran mo�e znale�� poczesne miejsce nie tylko w suchych traktatach ekonomicznych przysz�o�ci, lecz r�wnie�... Rozleg� si� cichy d�wi�k, wskazuj�cy, �e to moje pi�tro. Zwin��em pospiesznie magazyn, nie chc�c, by mnie kto� przy�apa� na czytaniu, i parskn��em. Bo�e, Bo�e -jak mawia� Jyp, m�j dobry przyjaciel - a wszystko to z powodu odrobiny nudy! Lecz teraz jest ju� po wszystkim. Dokona�o si�. Wepchn��em plastykow� kart� w szczelin� przy drzwiach tak silnie, �e omal jej nie zgi��em. Odrzuci�em magazyn i sprawdzi�em podr�czny komputer. Faks i automatyczna sekretarka zapchane by�y wiadomo�ciami - same gratulacje. Naciskaj�c kilka klawiszy przes�a�em je wszystkie do mojego biura dla dzia�u public relations, by wys�ali odpowiedzi. Lecz po zako�czeniu transmisji na �rodku ekranu pojawi�o si� niespodziewanie okno zarezerwowane dla wa�nych ostrze�e� sys- temowych. Przyjrza�em si� z bliska �wiec�cym czerwono pikselom. �*PILNE** W RAZIE NIEBEZPIECZE�STWA ZNISZCZENIA SYSTEMU PO��CZ PORT W Z PORTEM K "PILNE** Po��czy� co z czym? Nigdy czego� takiego nie widzia�em. By�em pewien, �e m�j komputer nie ma takich port�w, nie wspominaj�c ju� o mo�liwo�ciach po��czenia ich ze sob�. �art? Mo�e wirus? Przeczuwa�em jakie� ukryte znaczenie, a nawet double entendre. Cho�, co by�o bardziej prawdopodobne, urucho- mi�em zb�dn� procedur�, kt�ra przez przypadek nie zosta�a usuni�ta przez programist�w z ostatecznej wersji systemu. Do- tkn��em ikony OK i ramka znikn�a; lecz ze wzgl�du na du�� bezw�adno�� wy�wietlaczy ciek�okrystalicznych litery pozosta�y na ekranie jeszcze przez kilka sekund niczym dogasaj�ce ognie. Zatrzasn��em pokryw� i poszed�em wzi�� prysznic. Prawd� m�wi�c, powinienem zapomnie� o tym wszystkim, lecz godzin� p�niej, nale�ycie od�wie�ony, przebrany i uzbrojony w du�y gin z tonikiem, wci�� o tym rozmy�la�em - cho�by dlatego, �e mia�em znacznie gorsze rzeczy do przemy�lenia, gdybym tylko chcia� si� nimi zaj��. Taras baru hotelowego by� pusty - nic dziwnego. Kierownictwo zrobi�o, co mog�o, dekoruj�c taras marmurem, ro�linno�ci� i udrapowanymi markizami, lecz nic nie by�o w stanie upi�kszy� po�o�onego tu� obok parkingu i poszarpanego rz�du drzewek iglastych, kt�ry stanowi� granic� z drugim hotelem. Widok lepszy ni� wielopasmowa droga od frontu, lecz nie za bardzo. Pomimo wszystko by�o tu spokojnie. Przestrze� parkingu otwiera�a wielki pas niczym nie przys�oni�te- go nieba. Po dniach sp�dzonych w centrum wystawowym widok ten cudownie u�mierzy� moj� klaustrofobic. Zam�wi�em kolejny gin z tonikiem i rozsiad�em si� wygodnie, by go podziwia�. Ponad kar�owatymi drzewkami nadci�ga�y strome �ciany chmur p�on�ce biel�, przetykane ciemn� szaro�ci� - wolne od dym�w ludzkiej g�upoty. W rze�kim powietrzu wczesnej jesieni, wci�� jeszcze ogrzewanym promieniami zachodz�cego s�o�ca, na tle jednego z tych ciemniejszych lazur�w, kt�re przyci�gaj� oko do niesko�czono�ci, chmury te zdawa�y si� wyra�ne i solidne. Cz�sto zdarza si� znale�� na niebie r�ne wzory, ten jednak�e by� wyra�ny niczym obraz. Chmury po obu stronach przemieni�y si� w strome, skaliste �ciany - wy�sze po prawej - po��czone pr��- kowanym zboczem wznosz�cym si� do szczytu. Mo�na by ulec z�udzeniu, �e ma si� przed oczami szerok� drog� wij�c� si� mi�dzy wysokimi urwiskami, a� do grani wielkiej g�rskiej prze��- czy. Ponad ni�, niczym wartownik, wznosi� si� szczyt bia�ej wie�y. Gasn�ce s�o�ce zala�o wie�� i �cie�k� ognistym r�em. Dramatyczna dekoracja pasuj�ca jak ula� do wielkiego dramatu, filmu albo opery, przysz�o mi do g�owy; cho� to Natura i Przypa- dek stworzy�y j� w przeci�gu minut i r�wnie szybko nie pozo- stanie po niej nawet �lad. Przypomnia�em sobie, �e teraz b�d� m�g� wymkn�� si� na przynajmniej kilkudniow� wspinaczk�, cho� trudno b�dzie zna- le�� co� r�wnie dziewiczego, nieska�onego przez cywilizacj�. Kilka dni? M�g�bym sp�dzi� w ten spos�b reszt� �ycia. Przecie� odnios�em sukces. Rozwin��em nasz� firm� transportow� na tyle skutecznie, �e gdy Barry odszed� wcze�niej na emerytur�, krok od zast�pcy do dyrektora naczelnego by� niemal�e automatyczny, by�em wci�� m�ody. Teraz jednak�e Dave, m�j przyjaciel i zast�pca, zarz�dza wszystkim lepiej ni� ja kiedykolwiek to robi�em. I kim�e jestem? Figurantem. A przecie� nie chce mnie wygry��. Mimo lekcewa��- cych kpin, zawsze ulega� mi we wszystkim, czym zechcia�em si� zainteresowa�, a� czasami stawa�o si� to przyczyn� mego zak�opo- tania. Lecz gdziekolwiek spojrza�em, odkrywa�em jego d�o� pewnie trzymaj�c� ster, kieruj�c� ca�ym przedsi�biorstwem z rado- sn� autokracj�, kt�r� odziedziczy� po swoich przodkach, zachod- nioafryka�skich wodzach, i w��czaj �c w ten interes ca�� swoj� du�� rodzin�. By� wszystkim, czym ja pr�bowa�em by�, i wi�cej: moje rozwi�zania by�y dobre, jego by�y lepsze i zaczyna�em rozumie�, dlaczego Barry zrezygnowa�. Przecie� ja ledwo co przekroczy�em czterdziestk�, by�em w dobrej formie i lubi�em moj� prac� - ostatecznie c� wi�cej mia�em kocha�? Przez lata rodzi�y si� w mojej g�owie idee, jak nasza firma powinna dzia�a� naprawd�, szalone idee w wi�kszo�ci, lecz zacz��em si� nimi bawi� i... I niespodziewanie C-Tran sta�o si� rzeczywisto�ci� w siedem- nastu krajach, gotowe do uruchomienia w dziesi�ciu innych, z programem gwa�townej ekspansji, wed�ug kt�rego sie� rozci�g- nie si� daleko poza Europ� i oplecie ca�y �wiat. Ale nie za moim udzia�em. C-Tran przeros�o mnie i moj� wizj�, przeros�o w�adz� jakiegokolwiek cz�owieka. Musia�em jedynie udziela� wywiad�w, przewodniczy� osobliwym zebraniom konsorcjum i zagarnia� pieni�dze obiema r�kami. Oto m�j sukces, jeden pot�ny skok, ze stanowiska sternika ponownie na figuranta. �adne miliony nie dadz� mi takiej satysfakcji, jak� da� mi worek pe�en wytartych gwinei, moidores, reales i mi�kkich hiszpa�skich uncji, zdobyty ci�k� prac� zysk z mojej pierwszej podr�y handlowej po tych niezwyk�ych, niezmierzonych oceanach, kt�re przep�ywaj� mi�- dzy �wiatami Spirali. By�o to dwa lata temu. Pi�trz�ce si� wokce trudno�ci zwi�zane z nowym systemem transportowym przygnio- t�y mnie i uciek�em zdesperowany, przekroczy�em granic�, i zna- laz�em starych przyjaci�, kapitana, za�og� i wreszcie towary, kt�rymi handlowa�em mi�dzy jednym niezwyk�ym portem a dru- gim. Potem, prawie rok p�niej, zrobi�em to samo. Tym razem, jako kapitan, wyruszy�em w d�u�sz� drog�. D�u�sz�, bardziej niebezpieczn� i, jak to cz�sto si� zdarza, mniej dochodow�, lecz to by� dopiero pocz�tek. W przesz�o�ci dwukrotnie zdecydowa�em si� szuka� Spirali, raz przez przypadek i ciekawo��, raz w potrzebie. Teraz by�em wleczony z si��, kt�ra rozdziera�a mnie na dwoje. Po c� mia�bym �y�, tkwi�c w J�drze niczym robak w jab�ku, gdy tam otwiera si� przede mn� wszech�wiat niesko�czonych mo�liwo�ci? Przy dzikich, wyrazistych kolorach Spirali J�dro wydawa�o si� blade i bez �ycia. Jednak�e zna�em ten �wiat i potrafi�em go kontrolowa� -na tyle, na ile ludzie s� w stanie to robi� - lepiej ni� wi�kszo�� z nich. A Spirala w przedziwny spos�b pot�gowa�a zar�wno zalety jak wady. Postanowi�em, �e lepiej zrobi�, rozwi�zuj�c moje problemy tu, w J�drze, gdy� na Spirali mog� podnie�� g�owy i zniszczy� mnie. I tak wiedzia�em, co jest najgorsze. Tu czy tam, w J�drze czy na Spirali, by�em samotny. Uwolni�em si� od g�upoty, poczucia winy i pustki minionego �ycia. Postanowi�em zacz�� wszystko od nowa, pozna� prawdziwych przyjaci�, zwi�za� si� z kim�, nawet o�eni�, lecz przekroczy�em ju� czterdziestk�. K�amali m�wi�c, �e nie wygl�dam na tyle; wygl�da�em - od �rodka. Poza tym przy- zwyczai�em si� �y� moj� prac�, a nawet z ni� je�� i spa�. Nie by� to zbyt dobry pocz�tek, w dodatku Spirala wesz�a mi w drog�. Jak�e m�g�bym wyt�umaczy� si� z takiego podw�jnego �ycia? Lub wpl�ta� w to jak�kolwiek kobiet�, kt�r� zna�em? Claire i Jac�uie tego do�wiadczy�y. Obie odsun�y si� od tego i ode mnie. Dzisiaj, bez w�tpienia, nie pami�ta�y ju� niczego, tak by�o z wi�kszo�ci� ludzi. Tam, na Spirali, by�y kobiety, mn�stwo, lecz trwa�e zwi�zki nale�a�y do rzadko�ci ze wzgl�du na nieustann� walk� przestrzeni i czasu; zbyt d�ugi post�j oznacza� utrat� pami�ci i ponowne ugrz�ni�cie w nieciekawej �miertelno�ci. Opr�ni�em szklank� ze z�o�ci�, resztki by�y gorzkie. Zapat- rzy�em si� w chmury, w t� wielk�, nierealn� barier� i zaprag- n��em uciec tam, zapragn��em mocno jak nigdy dot�d, m�c pobiec w g�r� i dalej, przez prze��cz, w dzik� b��kitn� dal i zgubi� w niesko�czono�ci moj� niespokojn� ja��. Kelner postawi� kolejn� szklank�, cho� nie mog�em sobie przypomnie�, bym j� zamawia�. Nie dotkn��em jej jednak, bo- wiem gdy si� odwr�ci�em, �eby przeczyta� rachunek z baru, uchwyci�em k�tem oka jaki� ruch, plam� bieli, jak gdyby te niewyro�ni�te drzewa oddar�y fragment chmury. Gdy skupi�em wzrok, m�j umys� zamgli� si�. To by� ko�, do tego wygl�da� na bardzo du�ego. Szary... to znaczy czysto, o�lepiaj�co bia�y - sta� po prostu, bez je�d�ca lub stajennego, lub kogokolwiek w zasi�gu wzroku. Osiod�any, nie sp�tany, nie przywi�zany, sta� z opuszczo- n� g�ow� i skuba� spokojnie mizern� k�p� trawy pod drzewami. Ponownie rozejrza�em si� woko�o; naprawd� nikogo nie by�o w pobli�u. Zwierz� musia�o si� zab��ka�, najprawdopodobniej z targ�w. Dzi�ki Bogu nasza agencja zdecydowa�a si� na znan� grup� taneczn� i naprawd� imponuj�ce efekty audio-wizualne. Przez ostatnich kilka tygodni widzia�em, jak inni �ci�gaj� wszyst- ko, co mog�: od striptizerek po hipopotamy. Tak czy inaczej, pomy�la�em zaniepokojony, kto� powinien co� z nim zrobi�, nim biedak wejdzie na Autobahn albo napotka na swej drodze jed- nego z parkingowych demon�w pr�dko�ci. Lubi� konie. Chwyci- �em kilka kostek cukru ze stoj�cej na stole miseczki, przeskoczy- �em przez balustrad� i ruszy�em z udawanym spokojem po asfalcie, staraj�c si� nie zaniepokoi� go. Niepotrzebnie si� stara�em. Ko� spojrza� w g�r�, dostrzeg� mnie, potrz�sn�� delikatnie �bem i po prostu sta� tam, jakby czeka�. - Jeste� du�ym koniem, prawda? - powiedzia�em spokojnie. Im bli�ej podchodzi�em, tym stawa� si� wi�kszy, nie gruby jak ko� poci�gowy czy perszeron, lecz wysoki i masywny niczym ko� do polowa� z go�czymi. Nie potrafi�em okre�li� jakiej jest rasy; w jego d�ugiej g�owie nie by�o nic z araba lub lipicanera. Rz�d r�wnie� by� niezwyk�y: mocny, bogato zdobiony, siod�o z wyso- kimi ��kami, lecz nie w kowbojskim stylu, bardziej orientalne, je�li w og�le mo�na to by�o do czego� przyr�wna�. Odwin��em z papierk�w kostki cukru i poda�em mu je na d�oni. Ko� pow�cha� je, wzi�� delikatnie do pyska, po czym pozwoli� po- klepa� si� po rozlu�nionej szyi i barku. Wida� by�o, �e jest dobrze �ywiony i starannie czyszczony. Zwierz� nagle rozejrza�o si� woko�o i parskn�o, jakby m�wi�c: A zatem - na co czekasz? Nie by� zb��kanym zwierz�ciem lub nowym chwytem reklamowym. Roztacza� wok� siebie aur� Spirali - aur� magii i tajemniczo�ci. Zdawa�em sobie spraw�, �e Spirala mo�e by� niezwykle niebez- piecznym miejscem, lecz by�o mi wszystko jedno. Sprawdzi�em popr�g - by� mocno doci�gni�ty. Chwyci�em za kul�, postawi�em nog� na betonowym kraw�niku, drug� w�o�y�em w strzemi�, podci�gn��em si� w g�r� i znalaz�em si� w siodle. Niemal�e od razu trafi�em stop� w drugie strzemi�; przysz�o mi do g�owy, �e ko� by� przeznaczony w�a�nie dla mnie. Gdy tylko poczu� m�j ci�ar, wielki ko� zar�a� cicho, zawr�ci� i ruszy� galopem w stro- n� szpaleru drzew. Schyli�em si�, gdy listowie rzuci�o si� w moj� stron� i si�gn�- �em gor�czkowo po wodze; by�y owini�te wok� kuli. Jednak�e nim zd��y�em je �ci�gn��, przelecieli�my w�r�d drzew i delikatny odg�os kopyt na suchej trawie zmieni� si�. Nie przeszed� w przyt�- pione uderzenia o asfalt - zamiast tego, gdy wielka bestia przesz�a z galopu w cwa�, ziemia rozb�bni�a si�, a kamienie zagrzechota�y. Spojrza�em w d� - i omal nie spad�em. Ziemia pod nie znaj�cymi znu�enia kopytami znikn�a, zagubiona w p�ynnej, szarej mgle, kt�ra otuli�a nas niespodziewanie. Mog�o by si� zdawa�, �e si� prawie nie poruszamy, �e p�dzimy w miejscu i tylko mg�a przep�ywa wok� nas. Jakby uderzenia kopyt sprawia�y, �e nabie- ra na chwil� twardo�ci, tylko po to, by roztopi� si� po naszym przej�ciu. Lecz gdy stan��em w strzemionach i rozejrza�em si� woko�o, mog�em wyczu� co� jeszcze; teren wznosi� si�, a my wspinali�my si� szybko coraz wy�ej i wy�ej. Wtem, niespodziewa- nie, rozb�ys�a wok� nas jasno�� i otworzy�a si� wolna przestrze�. O�lepiony, nie przestaj�c mruga� oczami, patrzy�em na majacz�ce powy�ej cienie. Czy to wci�� chmury? Jednak�e zmuszony by�em odwr�ci� g�ow� i spojrze� ponownie w d�. Nogi wysun�y mi si� ze strzemion i z ca�ych si� chwyci�em za kul� siod�a. Pod�o�e by�o ju� wystarczaj�co solidne. Moim oczom ukaza- �a si� nier�wna �cie�ka jasnoszarych kamieni i zakurzona ziemia z rozrzuconym gdzieniegdzie bia�ym kwarcem. Tu� obok opada- j�cych z �oskotem kopyt teren obni�a� si� gwa�townie, a po- tr�cone kamyki odbijaj�c si� spada�y w d� turni w przyprawiaj�- c� o zawr�t g�owy pustk�, otch�a�, kt�rej nie mog�em ogarn��. G�adka mg�a otula�a �cian� urwiska niczym jezioro mleka. Tyle �e nie by�a to mg�a, bowiem biel rozci�ga�a si� od turni a� po niesko�czenie odleg�y lazur nieba; by�a to chmura, a my znaj- dowali�my si� ponad ni�, wspinaj�c si� po stoku. Otch�a� wyci�- ga�a po mnie pazury, r�ce pokrywa� mi pot, lecz trzyma�em si� kurczowo siod�a i litanii wspinaczy: �e wysoko�� nie ma znacze- nia, �e mo�na prze�y� upadek z tysi�ca st�p, a zosta� zabitym przez dziesi��. Oddychaj�c z trudem, zmusi�em si�, by usi��� prosto i podnie�� g�ow�. Wzrok przystosowa� si�, lecz wiedzia�em ju�, co zobacz�: ten sam krajobraz, te same kamienne �ciany i drog�, kt�ra prowadzi�a na prze��cz po�o�on� nie wi�cej ni� kilkaset st�p wy�ej drog�, kt�r� tak bardzo chcia�em p�j��. zag��bi�y si� we mnie lodowate ostrza podniecenia wzmocnione � przelotnym uczuciem l�ku. Przenikliwy wiatr tchn�� �wie�o�ci�, wymi�t� zanieczyszczony miejski oddech z moich p�uc i nape�ni� je na powr�t �yciem. Powietrze by�o stokro� bardziej od�wie�aj�- ce ni� najzimniejszy, najt�szy gin. Odrzuci�em strach przed otch�ani�, wsun��em mocniej stopy w zdobione, metalowe strze- miona i przycisn��em lekko kolana do bok�w konia, �api�c ich rytm, sadowi�c si� wygodnie w siodle, ciesz�c si� si�� zwierz�cia, czyni�c j� swoj� w�asn�. Uj��em zako�czone ma�ymi, srebrnymi sto�kami wodze i poczu�em natychmiastow� reakcj� ogiera, kt�- ry uzna� moj� w�adz�. Tego w�a�nie chcia�em, prawda? Nie przejmowa�em si� tym, co czeka mnie na prze��czy, tak bardzo chcia�em zobaczy� drug� stron�. Droga by�a nier�wna, lecz pi�kne zwierz� nigdy nie zmyli�o kroku, nie wspominaj�c ju� o potkni�ciu. Stawiane pewnie kopy- ta krzesa�y iskry na kwarcu, uprz�� dzwoni�a i brz�cza�a, a grzy- wa powiewa�a na wietrze niczym chor�giew. U�wiadomi�em sobie, �e �miej� si� na g�os z szale�cz� przyjemno�ci�. Na ostatnim wzniesieniu przed grzbietem �cie�ka oddala�a si� od urwiska; �cisn��em konia pi�tami i delikatnie �ci�gn��em wodze, chc�c sk�oni� go do biegu. Niepotrzebnie; ko� cwa�owa� w g�r� zbocza jakby by�o to ostatnie dwie�cie metr�w gonitwy. Po prostu wzlecieiismy w g�r� i przez grzbiet, na �cie�k�, kt�ra bieg�a po drugiej stronie. Mijaj�c prze��cz, us�ysza�em gdzie� z wysoka natarczywe dzwonienie pojedynczego dzwonu. Wysoka, smuk�a wie�a pasowa�a do tego krajobrazu, sta�a na turni oddalonej �ciany, wysoko ponad nami; stamt�d dochodzi� d�wi�k; a sk�d� poni�ej nas nadesz�a basowa odpowied� innego dzwonu. To, co zobaczy�em w dali, sparali�owa�o mnie. Stok g�ry ponownie opada�, ju� nie tak stromo, lecz �cie�ka nie zmierza�a w tamtym kierunku. Bieg�a r�wno wzd�u� turni, okr��aj�c krzy- wizn� zbocza, a w oddali l�ni�o morze. Ko� posuwa� si� naprz�d r�wnie pewnie, co przedtem, jakby �pieszy� si� na jakie� pilne spotkanie; reagowa� na dotyk, lecz wygl�da�o, �e nie potrzebuje go prawie wcale. Jad�c niemal�e automatycznie, stara�em si� przebi� wzrokiem przez chmury, szukaj�c wskaz�wek dok�d zmierzamy. Nowe kszta�ty rozdar�y ich pow�ok�, kolejne szczyty wznosz�ce si� w postrz�pionym rz�dzie smoczych z�b�w. Znaj- dowali�my si� po�rodku g�rskiego �a�cucha; lecz bli�ej, znacznie bli�ej i ni�ej co� jeszcze wypi�trza�o si� w g�r�. Tajemniczy szpic, kt�ry ledwie dotyka� dachu chmur, zbyt cienki i delikatny, by by� kolejnym szczytem, do tego zbyt regularny. Kiedy pod��ali�my �cie�k� wzd�u� urwiska, obraz rozdwoi� si�; to by�y dwie wie�e, blisko siebie, r�wnoleg�e, tej samej wysoko�ci - identyczne. W ja- ki� spos�b niematerialne, mimo i� rzuca�y wyra�ne cienie na o�lepiaj�c� biel. Wtedy co� poruszy�o si� na granicy mojego widzenia, kolejny cie�. Tyle �e ten znajdowa� si� poni�ej chmur, p�yn�� przez nie niczym ryba, poruszaj�c si� r�wnolegle do �cie�ki. Ca�e szcz�cie, �e go spostrzeg�em, gdy� mog�em nie mie� tego ostrze�enia. Wynurzy� si� z niepokoj�c� gwa�towno�ci�, niczym wieloryb, i zacz�� si� szybko wznosi�. Wyba�uszy�em oczy. By� to statek powietrzny, sterowiec, lecz niepodobny do niczego, co widzia�em na zdj�ciach, bardziej smuk�y i op�ywowy ni� �Hindenburg" lub inny zeppelin. Jego bia�y kad�ub sk�ada� si� jedynie z dziewi�ciu lub dziesi�ciu segment�w zako�czonych �ebrowanym ogonem zbudowanym z kwadratowych sekcji niczym olbrzymi skrzynko- wy latawiec. Silniki nap�dowe bucha�y wyra�nymi, ma�ymi k��ba- mi dymu, a mimo to osi�ga� imponuj�c� pr�dko��, wyprzedza� nas z �atwo�ci�. Zawieszone poni�ej gondole r�wnie� mia�y op�ywowe kszta�ty i wygl�da�y na przestronne. Prymitywne? Chyba nie. Zacz��em patrze� na ten statek jak na przyk�ad alternatywnej technologii - wyrafinowany projekt o prostych zasadach dzia�a- nia. Z pewno�ci� by�a to pi�kna maszyna, r�wnie funkcjonalna co statek wiking�w. Zbli�y�a si� szybko i us�ysza�em ciche, przerywa- ne sapanie - z pewno�ci� jaki� rodzaj maszyny parowej, pomy�la- �em. Unios�em si� w strzemionach, by pomacha�... Co� przemkn�o mi ze �wistem obok g�owy. Nie by� to owad, z ca�� pewno�ci�. Pochyli�em si�, dr��c ca�y. Zbocze powy�ej eksplodowa�o deszczem kurzu i kamieni. Gapi�em si� jak idiota; tego, �e b�d� do mnie strzelali, spodziewa�em si� najmniej. Spr�bowa�em pomacha� raz jeszcze, by pokaza�, �e nie jestem uzbrojony; rozleg� si� kolejny g�o�ny trzask i tym razem �cie�ka podskoczy�a i bryzn�a kamieniami. Przylgn��em do szyi konia, wbi�em pi�ty w jego boki i zat�skni�em, co ciekawe, za ostrogami. Nie by�y potrzebne. M�j wierzchowiec run�� cwa�em, po prostu pofrun�li�my. Nast�pna eksplozja by�a nier�wna, a powietrze zabrz�cza�o niczym r�j pszcz�. Wi�cej ni� jeden strza�; a� tyle czasu zaj�o mi zarejestrowanie tego faktu. Salwa. Oznacza to wyszkolonych ludzi. Jacy� �o�nierze strzelali do mnie, nie spraw- dziwszy, kim jestem, bez ostrze�enia. Nawet nie czekali; mogli przecie� podlecie� znacznie bli�ej i upewni� si�. Lecz oddali salw�, gdy tylko znalaz�em si� w ich zasi�gu. Bali si�, czy co? Jednego m�czyzny, kt�ry nie m�g� mie� przy sobie niczego wi�kszego ni� pistolet? To wszystko nie mia�o �adnego sensu. Jednak�e nie dawali za wygran�. Podobny do rekina cie� prze�lizgn�� si� nad �cie�k� przede mn�, bardzo blisko g�ry. Unios�em wzrok, spr�bowa�em dawa� sygna�y i zorientowa�em si�, �e patrz� prosto na pos�pny b�ysk luf wystaj�cych z obu gondoli. Zaskowycza�em i rozp�aszczy�em si� w siodle; znikn�li w smudze pomara�czowego ognia; ziemia i ska�y rozprysn�y si� wok� nas - za nami! Mkn�li�my zbyt szybko. Statek omal nie roztrzaska� si� o g�r�, puls silnik�w przeszed� niespodziewanie w ryk i nagle w powietrzu znalaz�o si� pe�no py�u wodnego, gdy wyrzucili balast. Nos statku wzni�s� si� do g�ry, w bok, obr�cili si� gwa�townie; silniki ponownie zarycza�y i zakrztusi�y si�. Wyobrazi�em sobie ludzi w gondolach, potykaj�cych si�, prze- wracaj�cych i zsuwaj�cych z impetem w jeden r�g. Skrzywi�em si� m�ciwie; nie zobaczy�em ani jednej twarzy, lecz znienawidzi- �em ich, a to dlatego, �e strzelali do mnie. Statek wyr�wnywa� ju� lot i z sapaniem oddala� si� wielkim �ukiem od zbocza, got�w uderzy� we mnie od przodu. Poklepa- �em ko�sk� szyj� i poczu�em przyp�yw gniewu, kt�ry przyprawi� mnie o md�o�ci. Zda�em sobie spraw�, �e szybko�� nie zdo�a nas ocali�; potrzebowali�my os�ony. Nie mog�em sobie przypomnie� niczego, co mog�o by si� przyda� na tej biegn�cej w g�r� �cie�ce, nie by�em te� pewien, czy zdo�am zawr�ci� t� wielk� besti�. Przy tej pr�dko�ci ju� samo �ci�gni�cie cugli mog�oby str�ci� nas w d� zbocza lub wywo�a� takie zamieszanie, �e dopadliby nas jak siedz�ce kaczki. Wtem, w oddali, tu� za zakr�tem, wy�oni�y si� dwa olbrzymie kamienie g�ruj�ce nad �cie�k� niczym towar drugiego gatunku z fabryki Stonehenge. Najlepsze, co mo�e by� - m�g�bym si� za�o�y�, �e jedyne. Trzasn��em wodzami i sykn��em: - Dalej, ch�opcze! Uciekaj, je�li mi�e ci to twoje cholerne �ycie! I pomkn��. Omal nie wypu�ci�em wodzy, przywar�em do spienionej szyi i zacz��em mamrota� pod nosem. M�g�bym przysi�c, �e zareagowa� chwil� wcze�niej, jak gdyby zobaczy� to co ja i zrozumia�; mo�e tak by�o. Znale�li�my si� na zakr�cie, kopyta opada�y w kurzu, niemal w cieniu kamieni - lecz niebo z przodu przes�oni� statek napastnik�w i zacz�� obni�a� lot niczym b�yszcz�ca chmura na�adowana �miertelnym piorunem. Wci�� jest jaka� szansa... Spomi�dzy kamieni wysun�a si� przypominaj�ca mnicha, zakapturzona posta�. Nie spojrza�a nawet na nas, lecz unios�a r�ce w obcesowym, odprawiaj�cym ge�cie, kt�ry przypomina� klaps. Ca�kiem lekki, lecz uczucie zawartej w nim mocy by�o tak silne, �e ogier zar�a� przenikliwie i stan�� d�ba, przednie nogi uderza�y powietrze, a ja za wszelk� cen� stara�em si� nie spa��. Nie by�o w tym nic dziwnego, bior�c pod uwag� to, co nast�pi�o. �cie�ka skr�ci�a si�, powietrze wykrzywi�o i zadr�a�o niczym obraz w zniekszta�caj�cym lustrze, a ze �rodka tej anomalii uni�s� si� kurz, ziemia i lu�ne ska�y, i wszystko to trysn�o wielkim, wykrzywiaj�cym si� strumieniem - prosto na nadci�gaj�cy sta- tek. Od�amki ska� uderza�y o listwy uszczelniaj�ce luk, b�bni�y w materia� kabiny, uderza�y w �mig�a i odskakiwa�y z gwizdem. Pod gradem pocisk�w maszyna przechyli�a si� i zadr�a�a - po- w�oki z gazem znalaz�y si� w niebezpiecze�stwie. Us�ysza�em odleg�y d�wi�k t�uczonego szk�a. I znowu rozleg� si� ryk silnik�w, wyrzucono balast i sterowiec odp�yn�� od �cie�ki w pustk�. Pojedyncza kula, przypadkowa albo wys�ana przez zdolnego strzelca, uderzy�a tu� przy skrytej pod kapturem g�owie, zosta- wiaj�c jasn� smug� o�owiu na kamieniu. Odnios�em wra�enie, �e m�czyzna nawet tego nie zauwa�y�, sta� dalej, pod��aj�c wzro- kiem za opadaj�c� zygzakiem maszyn�; jej pilot walczy� z ni�, jak ja walczy�em z moim wierzchowcem. Zdo�a�em uspokoi� konia, pilotowi najwidoczniej te� si� uda- �o, gdy� zobaczy�em, jak wyr�wnuje lot, wznosi si� nieco i rusza ponownie do przodu. Spodziewa�em si�, �e wr�c�, by odpowie- dzie� salw�, lecz zamiast tego obni�yli szybko lot i po chwili poch�on�� ich dach chmur. Usiad�em w siodle, czu�em, jak �ebra zwierz�cia rozszerzaj� si� w pot�nym, przerywanym oddechu; szyj� wstrz�sa�o dr�enie. Ko� zar�a� sp�oszony, gdy go poklepa- �em - wci�� by� zdenerwowany i wcale mu si� nie dziwi�em. Przenios�em pe�en oczekiwania wzrok w d�, na mojego wybawc�. Spojrza� do g�ry. Tym razem to ja zadr�a�em. Musia�em prze�kn��, nim zdo�a�em wydusi� jego imi�: - Stryge! Chcia�em powiedzie�... Le Stryge. Co do diab�a... - Robi� tutaj? - ostry, nosowy akcent, nieprzerwany zgrzyt gniewu przebijaj�cy z g�osu nie zmieni� si�, lecz krzywy u�miech zadawa� mu k�am. Sta�o przede mn� wykrzywione co� o cienkich wargach, cierpkie niczym zielone �liwki daktylowe, lecz u�mie- cha�o si�. - Ratuj� twoj� n�dzn� g�ow�. To moje normalne zaj�cie w twoim towarzystwie, czy� nie? Zamruga�em. Co� si� w nim zmieni�o, mimo i� wci�� odczuwa�o si� przyprawiaj�ce niemal�e o md�o�ci uderzenie zimnego, szarego spojrzenia. Twarz, kt�ra mog�aby nale�e� do jednego z klasycznych popiersi uczonego, filozofa, kap�ana lub ascety przedstawionego w bia�ym marmurze by�a niby ta sama, lecz �ycie, kt�re p�on�o pod powierzchni�, czyni�o z niej �mierteln� bro�, t�py instrument, kanciasty i twardy niczym kamie�. G��boko pobru�d�ona, o bladej sk�rze, nos � cienkie, rozszerzone ostrze, i usta � bezwargie, pozbawione krwi ci�cie ponad arogancko wysuni�t� szcz�k�. Jak� etykiet� mo�na by opatrzy� takie popiersie - fanatyk, szaleniec, psychopata? W�a�nie to przysz�o mi do g�owy, gdy zobaczy�em go po raz pierwszy; teraz zna�em lepsze okre�lenie. Nekromanta. Niebezpieczny, morderczy, je�li wszystko, co o nim s�ysza�em, by�o prawd�. A mimo to, co by�o dla mnie zaskoczeniem, zmieni� si�. Zamiast postrz�pionego czarnego p�a- szcza i pasa mia� na sobie riemn� szat� z materia�u, kt�ry wygl�da� na aksamit, a bia�e w�osy, niegdy� zmierzwione i rzad- kie, zwi�zane by�y z ty�u eleganck� kokard� z czarnego aksamitu i... posypane pudrem? Stara �winia wygl�da�a jak jaki� osiemnas- towieczny ksi�dz, by� mo�e jeden z bardziej b�yskotliwych i we- so�ych francuskich abbe. Lecz co jeszcze uleg�o zmianie? Brud ascety wd�� w�era� si� w jego twarz, k�ad�c de� na i tak g��bokie bruzdy. Na wysokim czole wida� by�o grudki szarego pudru, odrobina ��tej wydzieliny zakrzep�a w k�dkach oczu; wd�� czu�o si� od niego ociekaj�cy wilgoci� smr�d w��cz�gi. I to nie tylko ja: ko� wydyma� chrapy. Nawet szata z aksamitu pokryta by�a tu i �wdzie staro�ytnym brudem. Lampart mo�e zrzud� c�tki i... sta� si� czarn� panter�. Lepiej zachowa� uprzejmo��. - Dobrze wygl�dasz - powiedzia�em, a on uk�oni� si� nie- znacznie. - Zgaduj�, �e zawdzi�czam wszystko... to - wskaza�em na konia - tobie? Ponownie uk�oni� si�. Czy nie pr�bowa� przypadkiem wy- wrze� na mnie czego� w rodzaju dobrego wra�enia? - Pomy�la�em, �e mog� przynajmniej zapewni� d odpowiedni transport. Rzecz w tym, m�ody cz�owieku, �e tak jak ty niegdy� czu�e�, i� potrzebujesz moich us�ug, teraz ja potrzebuj� twoich. - Co... to znaczy... s�ucham? �wir zazgrzyta� mu w gardle... chichota�. - Ach, nie obawiaj si� niczego, raczej nie wzywa�bym d�, gdyby mia�o to zwi�zek z... z moimi powa�niejszymi sprawami. Przyjmijmy raczej, �e potrzebuj� dok�adnie tych cech, kt�rymi ju� nie rozporz�dzam. Jestem starym cz�owiekiem, szybko si� m�cz�. I nie chda�em, by tw�j d�ug wdzi�czno�d wobec mnie by� dla ciebie ci�arem, zastarza�� trosk�. Lepiej, pomy�la�em, po... - Hm... przepraszam, m�j... d�ug wdzi�czno�d? U�miechn�� si� z dezaprobat�, cho� oczy mu rozb�ys�y. - Ale� tak. Przypomnij sobie nasze pierwsze spotkanie. Nie zaprzeczysz chyba, �e by�em ci wtedy u�yteczny? Na ka�dym etapie istotna pomoc? Beze mnie, czy odnalaz�by� pi�kn� Claire? Czy zatrzyma�by� udekaj�cy statek Wilk�w albo wy�ledzi� pono- wnie, gdy ci uciekli? A moi drogocenni, m�odzi pomocnicy, kt�rych po�wi�ci�em dla twej sprawy? Nawet w�r�d chmur Wielkiego Ko�a, z pewno�d� nie mog�e� zapomnie�? - O, nie - powiedzia�em wzburzony. Nawiedzi� mnie osob- liwy koszmar senny o tych �m�odych pomocnikach", gdy dowie- dzia�em si�, czym byli. - Oczywi�cie, �e nie! Podzi�kowa�em ci, nieprawda�? Da�em ma�� fortun� w z�ocie! - Niezwykle �askawie - przytakn�� stary m�czyzna z tym samym pogardliwym zgrzytem w g�osie. - Jednak�e czy mog�aby kupi� t� pomoc gdzie indziej? Moje ty m�ode stworzenie handlu, nie wszystkie d�ugi mo�na sp�aci� w z�ocie. A to, czego od ciebie oczekuj�, wymaga jedynie kr�tkiego, jednorazowego wysi�ku. Lepiej, my�la�em, da� ci szans� uwolni� si� od zobowi�za� w ten spos�b ju� teraz i oczy�ci� konto. C� to? Nie spodziewa�em si� nawet tak nieznacznej niech�ci! - Wykrzywi� usta. - Nie b�d� udawa�, �e co� takiego mo�e mnie zrani�, lecz musz� ci� uprze- dzi�, �e nie wyobra�am sobie �adnego �atwiejszego sposobu sp�acenia tego d�ugu. Ko� zaczyna� si� niepokoi�, przest�powa� z nogi na nog� i potrz�sa� g�ow�, jakby by� coraz bardziej, a nie mniej, nie- spokojny. Wcale mu si� nie dziwi�em. Zacz��em go klepa� i uspokaja�, by zyska� nieco czasu do namys�u. Le Stryge! To prawda, �e pom�g� mi wtedy, cho� na koniec to ja go ocali�em. Znacznie p�niej mia�em zamiar zwr�ci� si� do niego ponownie, lecz pomys� ten bardzo przerazi� moich przyjaci� ze Spirali. A Pilota Jypa najbardziej, Jypa, kt�ry sam mnie do niego zabra�. Czy nie podkre�la� wtedy, jak niebezpieczny jest Stryge, jak bardzo niegodny zaufania? �e skorzysta�by z ka�dej nadarzaj�cej si� okazji, kt�r� bym mu podsun��, by domaga� si� p�niej moich us�ug. Czy� nie dostarczy�em mu ju� jednej? A jak� zyska�by moc, gdybym i teraz to zrobi�? Wielki ko� reagowa� na m�j g�os i dotyk; to Stryge go niepokoi�, by�o to ca�kiem oczywiste - i jak�e interesuj�ce. Stara �winia mog�a go pos�a�, lecz ko� nie by� jego stworzeniem. Wyprostowa�em si� w siodle i spojrza�em na niego z g�ry. - Sp�acam tylko te d�ugi, Stryge, kt�re s� uczciwe. Lecz wiem, dlaczego mi wtedy pomog�e�. Nie by�a to bezinteresowna pomoc. Sp�aci�e� w ten spos�b jeden ze s w o i c h d�ug�w wobec Jypa. Je�li komukolwiek, w�a�nie jemu powinienem by� wdzi�czny. Oboj�t- nie, czego ode mnie chcesz, przechyli�oby to szale w drug� stron�, i to znacznie, na tyle, �e m�g�bym mie� k�opoty z upomnieniem si� 0 swoje. Zwyk�e� nazywa� mnie g�upcem, Stryge. No c�, je�li chcesz, by dokonano jakiej� bezecno�ci, znajd� innego! �ci�gn��em wodze jednym szarpni�ciem i uderzy�em pi�tami. Wielki ko�, i tak ju� niespokojny, obr�ci� si� z g�o�nym r�eniem i stan�� d�ba. Kopyta skrzesa�y iskry na kamieniu nad g�ow� starego m�czyzny i Stryge, uwi�ziony poni�ej, zatoczy� si� i prze- wr�ci� do ty�u. Tak jak to zaplanowa�em. Gdy ko� opad� na ziemi�, uderzy�em go ko�cem wodzy po �opatce, lecz nie trzeba by�o �adnych ponagle�; skoczy� z dzikim, radosnym r�eniem i ruszy� z powrotem �cie�k�, kt�r� tu przybyli�my. Schyli�em si� nisko, a po plecach przeszed� mi dreszcz na my�l o tym, co mo�e zosta� za nami wystrzelone w ka�dej chwili. Jeszcze jedna burza kamieni, gwa�towny podmuch wiatru, kl�twa lub kula ognia - a mo�e jaka� okropna pu�apka, kt�ra sprowadzi mnie z po- wrotem niczym ryb� miotaj�c� si� na po�kni�tym haczyku. Pr�dzej b�dzie to co�, czego dos�ownie nie by�em w stanie sobie wyobrazi�. Ba�em si� tego bardziej ni� kul; mia�em wielk� ochot� odskoczy�, skr�ci� w bok, lecz tutaj w g�rze by�oby to niebez- pieczne. Nie, pozostawa�o jedynie ufa� chy�o�ci tych silnych n�g. Zakr�t, nareszcie! Pokonuj�c go, znikn�li�my z widoku. Zbli- �ali�my si� ponownie do miejsca, w kt�rym strzelano do nas, lecz przez por�wnanie by�o tu ca�kiem bezpiecznie. Ko� pami�ta�; nie mia�em co do tego �adnych w�tpliwo�ci. Szlachetna bestia prze- mkn�a niczym wiatr, a za nami kurz wzni�s� si� niczym tarcza. Zaniepokojony, obrzuci�em szybkim spojrzeniem dach chmur, lecz nic si� nie poruszy�o. Przed nami majaczy�a gra� prze��czy. Musieli�my zwolni� i zaryzykowa�em d�ugie spojrzenie w ty�. Daleko za nami dostrzeg�em ma��, ciemn� figur�. Le Stryge sta� na pokrytej bliznami drodze, jakby przygl�daj�c si� nam; wzno- sz�ca si� za nim chmura k��bi�a si� i wi�a w smoczym wie�cu, lecz nawet nie drgn��. Zn�w wstrz�sn�� mn� dreszcz, a ko� zar�a�, jakby chcia� mnie uspokoi�. Z gracj�, nie potykaj�c si� ani razu, szed� st�pa kraw�dzi� �cie�ki i kamienistym zboczem w d�, skacz�c i ze�lizguj�c si� po stromi�nie na szersz� g�rsk� �cie�k�. Obejrza�em si� do ty�u, zastanawiaj�c si�, czy ujrz� nisk� posta� na tle nieba, gotow� zrzuci� lawin� na nasze g�owy. Nic si� jednak nie poruszy�o. S�o�ce chyli�o si� ku zachodowi, niebo stawa�o si� coraz ciemniejsze i w zabarwionym na czerwono �wietle g�ry by�y coraz mniej i mniej wyra�ne. G�stniej�ce zas�ony mroku zacz�y okrywa� szczyt. Basen chmur poni�ej poszarza� i przygas� i gdy zbli�yli�my si� do niego, otuli� nas szczelnie. Wszystko nikn�o w mroku; ledwo dostrzeg�em �cian�-cie� przed nami. Nim zdo�a- �em �ci�gn�� wodze, wpadli�my na ni�, a ga��zie drzew uderzy�y mnie po twarzy. Trwa�o to chwil� i nagle rozleg� si� twardy, ostry odg�os kopyt i wjechali�my w cie�. Gryz�ce powietrze chwyci�o mnie za gard�o i zapiek�o w oczy. Ko� zar�a� cicho na d�wi�k wysokich obrot�w silnika samochodu sportowego tu� obok, ja tak�e si� przestraszy�em. Wstrz��ni�ty, ze�lizn��em si� z siod�a i asfalt zako�ysa� si� pod moimi stopami. Chwyci�em si� kuli i zacz��em przetrz�sa� kieszenie w poszukiwaniu kostek cukru. - Szkoda, �e nie wiem, jak ci na imi� - powiedzia�em mu. - Powinniene� si� nazywa�... jak? Bucefa�, Aster, Grane, a mo- �e... - Zrobi�em, co tylko mog�em. Rozlu�ni�em popr�g i w�dzid- �o, �a�uj�c, �e nie mog� go wyczy�ci� i zaprowadzi� do odpowied- niej stajni. Lecz, mimo i� poddawa� si� tym zabiegom ca�kiem ch�tnie, zacz�� spogl�da� w ty�, poza drzewa, i domy�li�em si�, �e nie czuje si� tu dobrze. Mo�e kto� go w jaki� spos�b wzywa. Da�em mu ostatni kawa�ek cukru, a potem patrzy�em, jak otwiera szeroko chrapy, jakby chcia� wyczu� co� w powietrzu, obraca si� i rusza k�usem w stron� drzew. Ja tak�e si� odwr�ci�em i poszed�em przez parking w stron� hotelu - czy te� pr�bowa�em. Du�o czasu up�yn�o od chwili, kiedy po raz ostatni je�dzi�em konno; moje nogi i siedzenie by�y wi�c jednym piek�cym wrzas- kiem b�lu. Gdy utykaj�c wchodzi�em po schodach, modli�em si� �arliwie, �eby taras wci�� by� pusty, by nikt mnie nie widzia�. Poku�tyka�em do mojego stolika i opad�em na fotel - ostro�nie, pami�taj�c o b�blach. S�o�ce niemal�e nie przesun�o si� na niebie, a mimo to r�nica by�a ogromna. Nast�pi�a wyra�na zmiana o�wietlenia, niebo zaczerwieni�o si� nieznacznie, a chmu- ry by�y na powr�t tylko chmurami i niczym wi�cej, r�wnie olbrzymimi i niematerialnymi, co wyobra�enia ludzi. Wydarzenia pozosta�y jedynie w moim umy�le, obecne w b�lu i nie daj�cym spokoju strapieniu. To si� wydarzy�o; nie mo�na sprzecza� si� z b�lem. Jecha�em t� �cie�k�, jak tego chcia�em, i co znalaz�em? G��boki kocio� z chmurami i mo�e jeszcze g��bsz� zagadk�. A na dodatek? Niebezpiecze�stwo, by� mo�e �miertelne niebezpiecze�- stwo. I pomy�le�, �e jakie� dwie godziny temu by�em znudzony - ale czy by�y to godziny? Nie�wiadomie, w odpowiedzi na pragnienie, si�gn��em po nie tkni�t� szklank� z ginem; wci�� by�a ch�odna pod palcami. Unios�em j� -i zamar�em z wytrzeszczonymi oczami. By�a to bez w�tpienia ta sama szklanka, lecz mimo ciep�ego powietrza kostki lodu nie zd��y�y si� nawet roztopi�. Rozdzia� drugi z latem chcia�em by� sam, czy� nie? Nie w tej chwili. Zbyt wiele przeszed�em i co gorsza, nie chodzi�o jedynie o obola�e siedzenie. Niesamowita jazda stawa�a si� coraz bardziej odleg�a i nierzeczywista, jak to zazwyczaj bywa ze wspomnieniami ze Spirali, a mimo to nie mog�em przesta� 0 tym rozmy�la�. Zwleka�em z odej�ciem z baru, cho� wype�nia� si� typkami z targ�w, kt�rzy robili �wietne interesy - dos�ownie - z lokalnymi dziewczynkami. Gdy gin st�pi� nieco b�l fizyczny, poku�tyka�em do zat�oczonego pomieszczenia z grillem, by zje�� nijaki obiad, i usiad�em pogr��ony w my�lach nad tekturowym kubkiem z kaw�. Potrzebowa�em rady, to oczywiste, lecz mog�em j� znale�� jedynie na Spirali. Mia�em du�e szans� na sukces. Porty morskie, skrzy�owania szlak�w rzecznych i wielkie o�rodki handlowe przesz�o�ci, w�a�- nie w miejscach o popl�tanej sieci cieni mgliste pogranicze mi�dzy J�drem a Spiral� by�o najszersze i naj�atwiejsze do przenikni�cia. Miejsca te nie musia�y by� staro�ytne; prze�y�em bardzo dziwne spotkanie w s�abo o�wietlonym przej�ciu pod- ziemnym na O'Hare w Chicago. Z pewno�ci� i tu istniej� drogi 1 skr�ty, lecz nie zna�em ich, a to zawsze wi�za�o si� z niebez- piecze�stwem. Stryge m�g� ich ju� pilnowa�, a ja, za wszelk� cen�, wola�em unikn�� ponownego z nim spotkania. Pozna�em go jako m�ciwego, a w dodatku nieust�pliwego starego drania. Je�li naprawd� mnie potrzebowa�, by�o ma�o prawdopodobne, �e o tym zapomni. A m�g� mnie zatrzyma�. Na sam� my�l o tym, w jaki spos�b mia�by tego dokona�, obla�em si� zimnym potem: widzia�em kiedy�, jak aktem czystego, zimnego okrucie�stwa odebra� wiatr �aglom wielkiego statku. Zatem, dlaczego pozwoli� mi po prostu odej��? Zakl��em po nosem. Zbyt cz�sto znajdowa�em si� na tym ja�owym obszarze i zaczyna�em powoli dostawa� bzika. Potrzebuj� jakiej� rozrywki, pomy�la�em, towarzystwa lepszego ni� ten prze- pocony t�um w barze. Jasne! Lutz organizuje przyj�cie. Zamierza- �em taktownie nie zjawi� si�, lecz teraz stwierdzi�em, �e odrobina zupe�nie doczesnego blichtru i blasku mo�e dobrze mi zrobi�. Najlepiej b�dzie, postanowi�em, je�li odpoczn� przez jak�� godzin� lub dwie. Zostawi�em kaw�, podnios�em si� ci�ko i poszed�em sztywno w kierunku wind. Czu�em si� tak, jakbym dzia�a� na automatycznym pilocie. Potrzebowa�em kilku chwil, by dotar�o do mnie, �e z mojej kieszeni dochodzi delikatne, natarczywe piszcze- nie, lecz gdy wyci�gn��em ma�e pude�ko z pulsuj�cym czerwonym �wiat�em, przebudzi�em si� natychmiast. Wygl�da�o jak miniatu- rowy kalkulator, czym te� by�o, lecz by� to r�wnie� nies�ychanie drogi pager pod��czony do telefonu... i reaguj�cych na ka�dy ruch czujnik�w podczerwieni, kt�re by�y wbudowane w przedni� �ciank� teczki. Skoczy�em w stron� schod�w, zawaha�em si� przez chwil� na pierwszych stopniach, oprzytomnia�em i ruszy�em ponownie do wind. Mo�e i dotar�bym po schodach na dwudzieste pi�te pi�tro szybciej, lecz do czego bym si� wtedy nadawa�? Waln��em w g��wny przycisk i skoczy�em do pierwszych drzwi, kt�re si� otworzy�y, na przemian przeklinaj�c i b�ogo- s�awi�c Dave'a. B�ogos�awi�c, gdy� to w�a�nie on zwr�ci� si� do ekspert�w od szpiegostwa przemys�owego i kupi� od nich naj- dro�sze wyposa�enie; przeklinaj�c, poniewa� czujniki prawdopo- dobnie zwariowa�y, reaguj�c na ogrzewanie, pokoj�wk� lub co� takiego. Jad�c niespiesznie do g�ry, stuka�em stop� i rozmy�- la�em, krytykuj�c swoje upodobanie do wysoko po�o�onych pomieszcze�. Gdy dotar�em na w�a�ciwe pi�tro, wypad�em na korytarz, przekonany, �e znajd� jak�� w�sat�, tureck� Sttibenmaderl �ciel�c� w�a�nie moje ��ko. Jednak�e z przeszklo- nego p�pi�tra, sk�d wida� by�o moje okna, zobaczy�em, �e s� ciemne. Ma�e urz�dzenie nie przestawa�o sygnalizowa�, �e alarm jest bez przerwy uaktywniany. Rzuci�em si� korytarzem, teraz ju� ostro�nie, i przesun��em si� bokiem w stron� moich drzwi, nas�uchuj�c. Nic - a mo�e? Przysz�o mi do g�owy, �e je�li to pokoj�wka, to porusza si� cholernie cicho. Prze�kn��em �lin� zastanawiaj�c si�, czy nie zadzwoni� do recepcji lub nie schowa� si� za jedn� z ro�lin doniczkowych i poczeka�, a� ten kto� si� pojawi. W obu przypadkach mog�em zrobi� z siebie kompletnego dupka, gdyby si� okaza�o, �e to tylko przywidzenia. Lecz nie mia�em zamiaru pozwala� komu� na grzebanie w moich rzeczach. Ostro�nie w�o�y�em plastykow� kart� w szczelin� obok drzwi i z niesko�czon�, niewyobra�aln� powolno�ci� przekr�ci�em ga�k�. Wiedzia�em, �e mechanizm za- mka by� upiornie cichy, lecz co z zawiasami? Napar�em na drzwi, delikatnie, powoli: ciemno. Spi�ty, pchn��em nieco dalej. Mi�dzy drzwiami a futryn� pojawi�a si� linia kompletnej ciemno�ci. Ju� mia�em otworzy� drzwi, gdy przysz�y mi do g�owy dwie nie- s�ychanie niepokoj�ce my�li. Po pierwsze, je�li kto� jest w �rodku, a �wiat�o jest wy��czone, to mo�e czai� si� za drzwiami; a po drugie, naj�cie to mo�e mie� co� wsp�lnego z Le Stryge. Powinienem by� wcze�niej wzi�� to pod uwag�, pomy�la�bym o tym, gdyby �wiat alarm�w, wind i szyfrowanych zamk�w nie wydawa� si� tak odleg�y od �wiata nekromanty. Lecz, jak ju� wcze�niej zd��y�em si� o tym na w�asnej sk�rze przekona�, wcale nie musia�o tak by�. On sam lub jeden z jego pomocnik�w albo stworze� - by�o to bez r�nicy - byli ostatni� rzecz�, na kt�r� chcia�bym wpa�� w ciemno�ci. Wstrzyma�em oddech i... us�ysza- �em co� ca�kiem wyra�nie. By�o to delikatne skrzypni�cie, trzask, cichy syk... Krew zacz�a pulsowa� mi w uszach i gdybym spr�bowa� zamkn�� teraz drzwi, m�g�bym nie podo