8378
Szczegóły |
Tytuł |
8378 |
Rozszerzenie: |
PDF |
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres
[email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.
8378 PDF - Pobierz:
Pobierz PDF
Zobacz podgląd pliku o nazwie 8378 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.
8378 - podejrzyj 20 pierwszych stron:
Michael Scot Rohan
ZAMKI W CHMURACH
III cz��
Przek�ad Rafa� Chodasz
Spirala...
Powiem ci co�, Steve - zacz�� Jyp. By�o to tego wieczoru, gdy
Wilcy wyp�yn�li z portu, a on zabra� mnie do Le Stryge'a. -
�wiat jest znacznie wi�kszy, ni� ludzie sobie wyobra�aj�. Trzy-
maj� si� kurczowo tego, co znaj�: niezmiennego centrum, gdzie
wszystko jest nudne, �miertelne i przewidywalne. Gdzie od ko�y-
ski a� po gr�b godziny up�ywaj� z szybko�ci� jedynie sze��-
dziesi�ciu sekund na minut�, to jest w�a�nie J�dro. Poza nim,
tutaj na Spirali i dalej w stron� Kraw�dzi, jest ju� inaczej.
Wszystko dryfuje, Steve, w Czasie, a tak�e w Przestrzeni. I ist-
nieje wi�cej pr�d�w ni� ten, kt�ry postrzegamy jako przyp�yw
i odp�yw obmywaj�cy brzegi J�dra. By� mo�e kiedy� wszyscy
dostrzeg� jeden z nich ch�upocz�cy u ich st�p, a wtedy otworzy
si� przed nimi niesko�czony horyzont! Niekt�rzy za�amuj� si�,
wynosz� si� chy�kiem, zapominaj�; lecz inni robi� krok naprz�d,
przemierzaj� lodowate, niezmierzone wody - cz�sto z Port�w
takich jak ten, gdzie trwaj�ca od tysi�cy lat krz�tanina zadzierzg-
n�a w�z�y w Czasie, docieraj�c do wszystkich zak�tk�w rozleg-
�ego �wiata. Bo�e, Bo�e, jak�e rozleg�ego! I wiesz co, Steve?
Ka�dy z tych zak�tk�w jest takim miejscem. Miejsca, kt�re by�y,
b�d�, kt�re nigdy nie zaistnia�y, chyba �e w umys�ach ludzi,
kt�rzy tchn�li w nie �ycie. Kryj�ce si� niczym cienie rzucone
przez prawdziwe miejsca w twojej rzeczywisto�ci, cienie ich
przesz�o�ci, ich legend i wiedzy, tego, czym mog�y i czym mog�
jeszcze si� sta�; stykaj�ce i mieszaj�ce si� z ka�dym miejscem
w wielu punktach. Mo�esz strawi� ca�e �ycie na poszukiwaniach
i nigdy nie znale�� ich �ladu, a wystarczy, �e si� nauczysz,
a b�dziesz m�g� przechodzi� przez nie w jednej chwili. Tam, na
zach�d od chyl�cego si� ku zachodowi s�o�ca, na wsch�d od
wschodz�cego ksi�yca, tam le�y Morze Sargassowe i Fiddler's
Green, tam le�y Elephants Graveyard, El Dorado i imperium
Johna Prestera, tam jest wszystko. Bogactwa, pi�kno, niebez-
piecze�stwa, ka�da cholerna rzecz obecna w umys�ach i pami�ci
ludzi. Ca�kiem mo�liwe, �e znacznie wi�cej. Lecz s� to cienie,
Steve. Czy ich rzeczywisto�� jest tak�e twoj�?
Nie umia�em udzieli� mu odpowiedzi. Wci�� nie umiem.
Rozdzia� pierwszy
Kierowca nadepn�� na hamulec. Samoch�d skr�ci� gwa�-
townie, a butelka przep�yn�a tu� obok nas, niemal�e leniwie,
i rozpad�a si� w kawa�ki na chodniku. �adnych p�omieni, jedynie
bryzg zwietrza�ego piwa. Mieli�my wi�cej szcz�cia ni� wielu
innych tego dnia.
Lutz, wychylony przez okno, krzycza� co�, lecz opancerzony
oddzia� policji stacjonuj�cy za hotelem ruszy� ju� fal� w stron�
ma�ej grupy demonstrant�w, kt�rzy rozpierzchli si�, wyj�c ni-
czym zwierz�ta i rzucaj�c wszystkim, co wpad�o im w r�ce.
Wymachiwali strz�pami transparentu, kt�rego drzewca najwyra-
�niej u�yto w innym celu. Uda�o mi si� odczyta� fragment
sloganu - co�... RAUS!
Prawdopodobnie Kapitalisten albo Juden; znowu zaczynali
stawia� mi�dzy nimi znak r�wno�ci - otwarcie. Mijaj�c samo-
ch�d, kopali w boki, grzmocili po dachu, walili po szybach
i pluli. Dostrzeg�em t�pe, ordynarne twarze, kr�tko jak u wi�-
ni�w ostrzy�one g�owy, wpatrzone w nas okr�g�e oczy, usta
rozci�gni�te w niemych wrzaskach nienawi�ci - tylu jak�e do
siebie podobnych osobnik�w, jak gdyby to co si� dzieje w ich
m�zgach, upodabnia�o ich niczym braci.
I
Lutz parskn�� i usiad� ci�ko z powrotem, przyg�adzaj�c
r�kami g�ste bia�e w�osy.
- S tut mir leid, Stephen - zagrzmia�. - Te pawiany nie maj�
poj�cia, kogo atakuj�!
Nie chcia�em mu m�wi�, �e mogliby rzuca� celniej, gdyby
wiedzieli. Baron Lutz von Amerningen by� troch� za bardzo
przekonany o swojej wa�no�ci, by zda� sobie z tego spraw�;
a poza tym sukces naszego przedsi�wzi�cia wprawi� go w dobry
nastr�j. R�wnie dobrze m�g�bym przek�u� balon ma�ego dziec-
ka. Hotelowy szwajcar otworzy� drzwiczki i Lutz wypad� za mn�
na zewn�trz. Otoczy� masywnym ramieniem moje plecy i zion��
mi w twarz kwa�nym Dom Perignon; wzdrygn��em si�. Ceremo-
nia otwarcia by�a bardzo wystawna.
- I co, jeste� pewien, �e nie chcesz jecha� od razu ze mn�?
Zagraliby�my seta lub dwa w tenisa, potem sauna, kilka drin-
k�w...
- Lutz, dzi�ki, lecz naprawd�... Musz� jeszcze co� zrobi�...
- A zatem dzi� wieczorem? Nie zamierzasz chyba siedzie�
i wegetowa�? Taki miody czlowik w �wietnej formi?! Jeste� pewni
zm�czony, ale to tylko napi�cie. Musisz si� roslu�ni�, ch�opcze!
Lutz dobrze zna� angielski, m�g� te� poprawi� sw�j akcent,
lecz wiedzia�em, �e lubi - czasami - efekt Ericha von Stroheima.
- Sp�jrz tylko na mni, jestem lata starszy i w r�fnie dobrej
formi. Nie zag��biam si� w fotelu, jestem za to ci�gle w ruchu!
Bawi� si�! Oto jak mo�na zachowa� m�odo��! Zatem dzi� wiecz�r
wydaj� u siebie ma�e affairesl - zachichota� i poda� mi sztywn�
bia�� kopert�. - Nigdy nie uczestniczy�e� w czym� takim, co?
Pouczaj�ce do�wiadczenie, wiesz?
- Lutz, to... nies�ychanie mi�o z twojej strony -powiedzia�em
nieco oszo�omiony. No dobrze, wiedzia�em, czego mog� si�
spodziewa�. �Ma�e affaires" czternastego barona von Amernin-
gen by�y s�ynne, stanowi�y znakomity materia� dla prasy bru-
kowej ca�ego �wiata, cho� reporterzy i paparazzi nigdy nie
przekroczyli g��wnej bramy jego posiad�o�ci. Nie m�wi�c o zwy-
k�ych wsp�pracownikach. No c�, pomy�la�em, sta�em si� teraz
pewnie jednym z gnu�nych bogaczy. - Czeka mnie du�o pracy -
powt�rzy�em - i czuj�, �e jestem wyczerpany. - Przynajmniej
to by�o prawd�, w pewnym sensie. Nie chcia�em go jednak
otwarcie obrazi�. - Mo�e m�g�bym wpa�� nieco p�niej, je�li
nie b�dzie to...
- Oczywi�cie, oczywi�cie! - machn�� pot�n� �ap�. - Znasz
drog�? W porz�dku! Tylko nie zamknij si� w pokoju z butelk�! Ani
�adnych podobnych wyst�pk�w, dobrze? A zatem, ciao, bambinol
Odpowiedzia�em na ten po�egnalny ozdobnik, gdy jego d�uga
limuzyna wyjecha�a z powrotem na pokryt� �mieciami drog�.
Ulica by�a pusta, lecz w powietrzu unosi� si� smr�d odpadk�w
z powywracanych pojemnik�w i inne zapachy dochodz�ce z cent-
rum miasta, gdzie demonstranci wci�� byli silni. Czu�em na
j�zyku sw�d spalenizny, gaz pieprzowy, kt�rego zacz�li u�ywa�
zamiast gazu �zawi�cego, oraz smak benzyny z koktajli Mo�oto-
wa i mia�em ochot� splun��.
- Mot�och, prawda? - zauwa�y� go�� hotelowy, �piesz�c na
post�j taks�wek. Do sk�rzanej teczki wpycha� materia�y z tar-
g�w. - Wie pan, przewr�cili moj� taks�wk�! Do g�ry nogami!
Przekl�te faszystowskie dranie! Pan tak�e na targi, hej, czy pan
nie jest przypadkiem Stephenem Fisherem? Ale� tak, tak! -
chwyci� mnie za r�k� i potrz�sn�� ni� entuzjastycznie cho�
z odrobin� przera�enia. - Jerzy Markowski, wiceprezes, Ros-
com-Warszawa, monta� podzespo��w elektronicznych, te rzeczy!
Hej, ale da� pan nam pokaz! Jedna piekielna niespodzianka! Wie
pan, co jest w tych wszystkich papierach? Nowa bran�a, kt�ra
nagle sta�a si� dochodowa, ot co! Nie widzia�em jeszcze ze-
stawie�, lecz z pewno�ci� b�dziemy chcieli wykorzysta� d o
maksimum mo�liwo�ci C-Tran! - Zrzed�a mu mina. - Za�o��
si�, �e nasza konkurencja tak�e! Nie zapomni pan o nas, prawda?
By�em zdziwiony, �e rozpozna� mnie po tym kr�tkim przem�-
wieniu podczas ceremonii otwarcia, gdzie otacza�y mnie hologra-
my, tancerze i ca�y ten krzykliwy pokaz. Lecz gdy wszed�em do
holu, zrozumia�em, dlaczego: kiosk z gazetami. Nie by� to jeszcze
�Time" lub �Newsweek", lecz Europa nie marnowa�a czasu.
Patrzy�em na siebie z ok�adek �Elseviera" i �Spiegla" (wraz
z Lutzem, oczywi�cie), a �The Economist" zamie�ci� zdj�cie kraty
cementu z ma�ymi, paciorkowatymi oczkami zatytu�owane: Inte-
ligentne pakunki? C-Tran - transport dla Nowej Europy.
Wzi��em jeden egzemplarz, a m�czyzna za lad� u�miechn��
si� g�upkowato i powiedzia� g�o�no:
- Gratulieren, Herr Fisher!
G�owy w foyer odwr�ci�y si� moj� stron�; oczywi�cie w hote-
lu roi�o si� od biznesmen�w, kt�rzy przyjechali na targi, i nagle
wszyscy chcieli u�cisn�� moj� d�o�, nawet jakie� grube ryby
z mi�dzynarodowych korporacji. Uciek�em do windy z obola�ymi
palcami, zasypany zaproszeniami, bym wpad� wsz�dzie od Gre-
noble po Groton w stanie Connecticut. Dzi� rano, w czasie
pokazu, czu�em si� idiotycznie; jakbym udawa�, �e jestem jak��
znakomit� osobisto�ci�, lecz teraz zacz��em sobie u�wiadamia�,
�e naprawd� ni� by�em.
Jednak�e w tej chwili zapragn��em zosta� zupe�nie sam.
Jak si� tak nad tym zastanowi�, �miesznie musia�em wygl�da�,
udaj�c wielk� gwiazd�. Przez lata uczy�em si�, jak tego unikn��
i jak unikn�� wycieczki na kozetk� psychoanalityka. Robi�em to na
rozta�czonych pok�adach i w mrocznych d�unglach po�r�d wysp
chmurnych archipelag�w, w �wiatach, kt�re rozpo�ciera�y si� poza
naszym w�asnym niczym niesko�czenie d�ugie cienie o zachodzie
s�o�ca. Podczas wypraw tak niezwyk�ych i rozpaczliwych, �e ich
wspomnienia by�y kr�tkotrwa�e i jak�e �atwo si� zaciera�y. Na
Spirali stawia�em czo�o zadaniom i niebezpiecze�stwom, kt�re
nauczy�y mnie prawdziwego znaczenia sukcesu - w ko�cu i ja
zosta�em zmuszony, by spojrze� w oczy samemu sobie.
Szybko otworzy�em �The Economist" i zatrzyma�em wzrok
na ko�cu artyku�u wst�pnego.
...najbardziej dramatyczna inowacja w transporcie towar�w od
czas�w wprowadzenia kontener�w w latach sze��dziesi�tych. Ste-
phen Fisher, dyrektor naczelny i udzia�owiec C-Tran, bez w�tpienia
stanie si� multimilionerem, na co w pe�ni zas�uguje. Lecz C-Tran,
jak i jego enigmatyczny tw�rca, wydaj� si� wybiega� o wiele dalej
w przysz�o��. Z ca�� pewno�ci� projekt ten sprawi, �e m�cz�ce
problemy zwi�zane z transportem mi�dzynarodowym stan� si�
r�wnie nieistotne co wczorajsze granice i �e przyczyni si� on do
�ci�lejszej integracji Europy Wschodniej, wci�� rozdartej i s�abej po
postkomunistycznym szoku, z Zachodem, trapionym przez niesta-
bilno�� i narastaj�cy ekstremizm. Jako taki C-Tran mo�e znale��
poczesne miejsce nie tylko w suchych traktatach ekonomicznych
przysz�o�ci, lecz r�wnie�...
Rozleg� si� cichy d�wi�k, wskazuj�cy, �e to moje pi�tro.
Zwin��em pospiesznie magazyn, nie chc�c, by mnie kto� przy�apa�
na czytaniu, i parskn��em. Bo�e, Bo�e -jak mawia� Jyp, m�j dobry
przyjaciel - a wszystko to z powodu odrobiny nudy! Lecz teraz jest
ju� po wszystkim. Dokona�o si�. Wepchn��em plastykow� kart�
w szczelin� przy drzwiach tak silnie, �e omal jej nie zgi��em.
Odrzuci�em magazyn i sprawdzi�em podr�czny komputer. Faks
i automatyczna sekretarka zapchane by�y wiadomo�ciami - same
gratulacje. Naciskaj�c kilka klawiszy przes�a�em je wszystkie do
mojego biura dla dzia�u public relations, by wys�ali odpowiedzi.
Lecz po zako�czeniu transmisji na �rodku ekranu pojawi�o si�
niespodziewanie okno zarezerwowane dla wa�nych ostrze�e� sys-
temowych. Przyjrza�em si� z bliska �wiec�cym czerwono pikselom.
�*PILNE**
W RAZIE NIEBEZPIECZE�STWA ZNISZCZENIA SYSTEMU
PO��CZ PORT W Z PORTEM K
"PILNE**
Po��czy� co z czym? Nigdy czego� takiego nie widzia�em.
By�em pewien, �e m�j komputer nie ma takich port�w, nie
wspominaj�c ju� o mo�liwo�ciach po��czenia ich ze sob�. �art?
Mo�e wirus? Przeczuwa�em jakie� ukryte znaczenie, a nawet
double entendre. Cho�, co by�o bardziej prawdopodobne, urucho-
mi�em zb�dn� procedur�, kt�ra przez przypadek nie zosta�a
usuni�ta przez programist�w z ostatecznej wersji systemu. Do-
tkn��em ikony OK i ramka znikn�a; lecz ze wzgl�du na du��
bezw�adno�� wy�wietlaczy ciek�okrystalicznych litery pozosta�y
na ekranie jeszcze przez kilka sekund niczym dogasaj�ce ognie.
Zatrzasn��em pokryw� i poszed�em wzi�� prysznic.
Prawd� m�wi�c, powinienem zapomnie� o tym wszystkim,
lecz godzin� p�niej, nale�ycie od�wie�ony, przebrany i uzbrojony
w du�y gin z tonikiem, wci�� o tym rozmy�la�em - cho�by
dlatego, �e mia�em znacznie gorsze rzeczy do przemy�lenia,
gdybym tylko chcia� si� nimi zaj��. Taras baru hotelowego by�
pusty - nic dziwnego. Kierownictwo zrobi�o, co mog�o, dekoruj�c
taras marmurem, ro�linno�ci� i udrapowanymi markizami, lecz
nic nie by�o w stanie upi�kszy� po�o�onego tu� obok parkingu
i poszarpanego rz�du drzewek iglastych, kt�ry stanowi� granic�
z drugim hotelem. Widok lepszy ni� wielopasmowa droga od
frontu, lecz nie za bardzo. Pomimo wszystko by�o tu spokojnie.
Przestrze� parkingu otwiera�a wielki pas niczym nie przys�oni�te-
go nieba. Po dniach sp�dzonych w centrum wystawowym widok
ten cudownie u�mierzy� moj� klaustrofobic. Zam�wi�em kolejny
gin z tonikiem i rozsiad�em si� wygodnie, by go podziwia�.
Ponad kar�owatymi drzewkami nadci�ga�y strome �ciany
chmur p�on�ce biel�, przetykane ciemn� szaro�ci� - wolne od
dym�w ludzkiej g�upoty. W rze�kim powietrzu wczesnej jesieni,
wci�� jeszcze ogrzewanym promieniami zachodz�cego s�o�ca, na
tle jednego z tych ciemniejszych lazur�w, kt�re przyci�gaj� oko
do niesko�czono�ci, chmury te zdawa�y si� wyra�ne i solidne.
Cz�sto zdarza si� znale�� na niebie r�ne wzory, ten jednak�e by�
wyra�ny niczym obraz. Chmury po obu stronach przemieni�y si�
w strome, skaliste �ciany - wy�sze po prawej - po��czone pr��-
kowanym zboczem wznosz�cym si� do szczytu. Mo�na by ulec
z�udzeniu, �e ma si� przed oczami szerok� drog� wij�c� si�
mi�dzy wysokimi urwiskami, a� do grani wielkiej g�rskiej prze��-
czy. Ponad ni�, niczym wartownik, wznosi� si� szczyt bia�ej
wie�y. Gasn�ce s�o�ce zala�o wie�� i �cie�k� ognistym r�em.
Dramatyczna dekoracja pasuj�ca jak ula� do wielkiego dramatu,
filmu albo opery, przysz�o mi do g�owy; cho� to Natura i Przypa-
dek stworzy�y j� w przeci�gu minut i r�wnie szybko nie pozo-
stanie po niej nawet �lad.
Przypomnia�em sobie, �e teraz b�d� m�g� wymkn�� si� na
przynajmniej kilkudniow� wspinaczk�, cho� trudno b�dzie zna-
le�� co� r�wnie dziewiczego, nieska�onego przez cywilizacj�.
Kilka dni? M�g�bym sp�dzi� w ten spos�b reszt� �ycia. Przecie�
odnios�em sukces.
Rozwin��em nasz� firm� transportow� na tyle skutecznie, �e
gdy Barry odszed� wcze�niej na emerytur�, krok od zast�pcy do
dyrektora naczelnego by� niemal�e automatyczny, by�em wci��
m�ody. Teraz jednak�e Dave, m�j przyjaciel i zast�pca, zarz�dza
wszystkim lepiej ni� ja kiedykolwiek to robi�em. I kim�e jestem?
Figurantem. A przecie� nie chce mnie wygry��. Mimo lekcewa��-
cych kpin, zawsze ulega� mi we wszystkim, czym zechcia�em si�
zainteresowa�, a� czasami stawa�o si� to przyczyn� mego zak�opo-
tania. Lecz gdziekolwiek spojrza�em, odkrywa�em jego d�o�
pewnie trzymaj�c� ster, kieruj�c� ca�ym przedsi�biorstwem z rado-
sn� autokracj�, kt�r� odziedziczy� po swoich przodkach, zachod-
nioafryka�skich wodzach, i w��czaj �c w ten interes ca�� swoj� du��
rodzin�. By� wszystkim, czym ja pr�bowa�em by�, i wi�cej: moje
rozwi�zania by�y dobre, jego by�y lepsze i zaczyna�em rozumie�,
dlaczego Barry zrezygnowa�. Przecie� ja ledwo co przekroczy�em
czterdziestk�, by�em w dobrej formie i lubi�em moj� prac� -
ostatecznie c� wi�cej mia�em kocha�? Przez lata rodzi�y si�
w mojej g�owie idee, jak nasza firma powinna dzia�a� naprawd�,
szalone idee w wi�kszo�ci, lecz zacz��em si� nimi bawi� i...
I niespodziewanie C-Tran sta�o si� rzeczywisto�ci� w siedem-
nastu krajach, gotowe do uruchomienia w dziesi�ciu innych,
z programem gwa�townej ekspansji, wed�ug kt�rego sie� rozci�g-
nie si� daleko poza Europ� i oplecie ca�y �wiat. Ale nie za moim
udzia�em. C-Tran przeros�o mnie i moj� wizj�, przeros�o w�adz�
jakiegokolwiek cz�owieka. Musia�em jedynie udziela� wywiad�w,
przewodniczy� osobliwym zebraniom konsorcjum i zagarnia�
pieni�dze obiema r�kami. Oto m�j sukces, jeden pot�ny skok, ze
stanowiska sternika ponownie na figuranta. �adne miliony nie
dadz� mi takiej satysfakcji, jak� da� mi worek pe�en wytartych
gwinei, moidores, reales i mi�kkich hiszpa�skich uncji, zdobyty
ci�k� prac� zysk z mojej pierwszej podr�y handlowej po tych
niezwyk�ych, niezmierzonych oceanach, kt�re przep�ywaj� mi�-
dzy �wiatami Spirali. By�o to dwa lata temu. Pi�trz�ce si� wokce
trudno�ci zwi�zane z nowym systemem transportowym przygnio-
t�y mnie i uciek�em zdesperowany, przekroczy�em granic�, i zna-
laz�em starych przyjaci�, kapitana, za�og� i wreszcie towary,
kt�rymi handlowa�em mi�dzy jednym niezwyk�ym portem a dru-
gim. Potem, prawie rok p�niej, zrobi�em to samo. Tym razem,
jako kapitan, wyruszy�em w d�u�sz� drog�. D�u�sz�, bardziej
niebezpieczn� i, jak to cz�sto si� zdarza, mniej dochodow�, lecz
to by� dopiero pocz�tek.
W przesz�o�ci dwukrotnie zdecydowa�em si� szuka� Spirali, raz
przez przypadek i ciekawo��, raz w potrzebie. Teraz by�em
wleczony z si��, kt�ra rozdziera�a mnie na dwoje. Po c� mia�bym
�y�, tkwi�c w J�drze niczym robak w jab�ku, gdy tam otwiera si�
przede mn� wszech�wiat niesko�czonych mo�liwo�ci? Przy dzikich,
wyrazistych kolorach Spirali J�dro wydawa�o si� blade i bez �ycia.
Jednak�e zna�em ten �wiat i potrafi�em go kontrolowa� -na tyle, na
ile ludzie s� w stanie to robi� - lepiej ni� wi�kszo�� z nich. A Spirala
w przedziwny spos�b pot�gowa�a zar�wno zalety jak wady.
Postanowi�em, �e lepiej zrobi�, rozwi�zuj�c moje problemy tu,
w J�drze, gdy� na Spirali mog� podnie�� g�owy i zniszczy� mnie.
I tak wiedzia�em, co jest najgorsze. Tu czy tam, w J�drze czy
na Spirali, by�em samotny. Uwolni�em si� od g�upoty, poczucia
winy i pustki minionego �ycia. Postanowi�em zacz�� wszystko od
nowa, pozna� prawdziwych przyjaci�, zwi�za� si� z kim�, nawet
o�eni�, lecz przekroczy�em ju� czterdziestk�. K�amali m�wi�c, �e
nie wygl�dam na tyle; wygl�da�em - od �rodka. Poza tym przy-
zwyczai�em si� �y� moj� prac�, a nawet z ni� je�� i spa�. Nie by�
to zbyt dobry pocz�tek, w dodatku Spirala wesz�a mi w drog�.
Jak�e m�g�bym wyt�umaczy� si� z takiego podw�jnego �ycia?
Lub wpl�ta� w to jak�kolwiek kobiet�, kt�r� zna�em? Claire
i Jac�uie tego do�wiadczy�y. Obie odsun�y si� od tego i ode
mnie. Dzisiaj, bez w�tpienia, nie pami�ta�y ju� niczego, tak by�o
z wi�kszo�ci� ludzi. Tam, na Spirali, by�y kobiety, mn�stwo, lecz
trwa�e zwi�zki nale�a�y do rzadko�ci ze wzgl�du na nieustann�
walk� przestrzeni i czasu; zbyt d�ugi post�j oznacza� utrat�
pami�ci i ponowne ugrz�ni�cie w nieciekawej �miertelno�ci.
Opr�ni�em szklank� ze z�o�ci�, resztki by�y gorzkie. Zapat-
rzy�em si� w chmury, w t� wielk�, nierealn� barier� i zaprag-
n��em uciec tam, zapragn��em mocno jak nigdy dot�d, m�c
pobiec w g�r� i dalej, przez prze��cz, w dzik� b��kitn� dal i zgubi�
w niesko�czono�ci moj� niespokojn� ja��.
Kelner postawi� kolejn� szklank�, cho� nie mog�em sobie
przypomnie�, bym j� zamawia�. Nie dotkn��em jej jednak, bo-
wiem gdy si� odwr�ci�em, �eby przeczyta� rachunek z baru,
uchwyci�em k�tem oka jaki� ruch, plam� bieli, jak gdyby te
niewyro�ni�te drzewa oddar�y fragment chmury. Gdy skupi�em
wzrok, m�j umys� zamgli� si�. To by� ko�, do tego wygl�da� na
bardzo du�ego. Szary... to znaczy czysto, o�lepiaj�co bia�y - sta�
po prostu, bez je�d�ca lub stajennego, lub kogokolwiek w zasi�gu
wzroku. Osiod�any, nie sp�tany, nie przywi�zany, sta� z opuszczo-
n� g�ow� i skuba� spokojnie mizern� k�p� trawy pod drzewami.
Ponownie rozejrza�em si� woko�o; naprawd� nikogo nie by�o
w pobli�u. Zwierz� musia�o si� zab��ka�, najprawdopodobniej
z targ�w. Dzi�ki Bogu nasza agencja zdecydowa�a si� na znan�
grup� taneczn� i naprawd� imponuj�ce efekty audio-wizualne.
Przez ostatnich kilka tygodni widzia�em, jak inni �ci�gaj� wszyst-
ko, co mog�: od striptizerek po hipopotamy. Tak czy inaczej,
pomy�la�em zaniepokojony, kto� powinien co� z nim zrobi�, nim
biedak wejdzie na Autobahn albo napotka na swej drodze jed-
nego z parkingowych demon�w pr�dko�ci. Lubi� konie. Chwyci-
�em kilka kostek cukru ze stoj�cej na stole miseczki, przeskoczy-
�em przez balustrad� i ruszy�em z udawanym spokojem po
asfalcie, staraj�c si� nie zaniepokoi� go.
Niepotrzebnie si� stara�em. Ko� spojrza� w g�r�, dostrzeg�
mnie, potrz�sn�� delikatnie �bem i po prostu sta� tam, jakby
czeka�.
- Jeste� du�ym koniem, prawda? - powiedzia�em spokojnie.
Im bli�ej podchodzi�em, tym stawa� si� wi�kszy, nie gruby jak
ko� poci�gowy czy perszeron, lecz wysoki i masywny niczym ko�
do polowa� z go�czymi. Nie potrafi�em okre�li� jakiej jest rasy;
w jego d�ugiej g�owie nie by�o nic z araba lub lipicanera. Rz�d
r�wnie� by� niezwyk�y: mocny, bogato zdobiony, siod�o z wyso-
kimi ��kami, lecz nie w kowbojskim stylu, bardziej orientalne,
je�li w og�le mo�na to by�o do czego� przyr�wna�. Odwin��em
z papierk�w kostki cukru i poda�em mu je na d�oni. Ko�
pow�cha� je, wzi�� delikatnie do pyska, po czym pozwoli� po-
klepa� si� po rozlu�nionej szyi i barku. Wida� by�o, �e jest dobrze
�ywiony i starannie czyszczony. Zwierz� nagle rozejrza�o si�
woko�o i parskn�o, jakby m�wi�c: A zatem - na co czekasz? Nie
by� zb��kanym zwierz�ciem lub nowym chwytem reklamowym.
Roztacza� wok� siebie aur� Spirali - aur� magii i tajemniczo�ci.
Zdawa�em sobie spraw�, �e Spirala mo�e by� niezwykle niebez-
piecznym miejscem, lecz by�o mi wszystko jedno. Sprawdzi�em
popr�g - by� mocno doci�gni�ty. Chwyci�em za kul�, postawi�em
nog� na betonowym kraw�niku, drug� w�o�y�em w strzemi�,
podci�gn��em si� w g�r� i znalaz�em si� w siodle. Niemal�e od
razu trafi�em stop� w drugie strzemi�; przysz�o mi do g�owy, �e
ko� by� przeznaczony w�a�nie dla mnie. Gdy tylko poczu� m�j
ci�ar, wielki ko� zar�a� cicho, zawr�ci� i ruszy� galopem w stro-
n� szpaleru drzew.
Schyli�em si�, gdy listowie rzuci�o si� w moj� stron� i si�gn�-
�em gor�czkowo po wodze; by�y owini�te wok� kuli. Jednak�e
nim zd��y�em je �ci�gn��, przelecieli�my w�r�d drzew i delikatny
odg�os kopyt na suchej trawie zmieni� si�. Nie przeszed� w przyt�-
pione uderzenia o asfalt - zamiast tego, gdy wielka bestia przesz�a
z galopu w cwa�, ziemia rozb�bni�a si�, a kamienie zagrzechota�y.
Spojrza�em w d� - i omal nie spad�em. Ziemia pod nie znaj�cymi
znu�enia kopytami znikn�a, zagubiona w p�ynnej, szarej mgle,
kt�ra otuli�a nas niespodziewanie. Mog�o by si� zdawa�, �e si�
prawie nie poruszamy, �e p�dzimy w miejscu i tylko mg�a
przep�ywa wok� nas. Jakby uderzenia kopyt sprawia�y, �e nabie-
ra na chwil� twardo�ci, tylko po to, by roztopi� si� po naszym
przej�ciu. Lecz gdy stan��em w strzemionach i rozejrza�em si�
woko�o, mog�em wyczu� co� jeszcze; teren wznosi� si�, a my
wspinali�my si� szybko coraz wy�ej i wy�ej. Wtem, niespodziewa-
nie, rozb�ys�a wok� nas jasno�� i otworzy�a si� wolna przestrze�.
O�lepiony, nie przestaj�c mruga� oczami, patrzy�em na majacz�ce
powy�ej cienie. Czy to wci�� chmury? Jednak�e zmuszony by�em
odwr�ci� g�ow� i spojrze� ponownie w d�. Nogi wysun�y mi si�
ze strzemion i z ca�ych si� chwyci�em za kul� siod�a.
Pod�o�e by�o ju� wystarczaj�co solidne. Moim oczom ukaza-
�a si� nier�wna �cie�ka jasnoszarych kamieni i zakurzona ziemia
z rozrzuconym gdzieniegdzie bia�ym kwarcem. Tu� obok opada-
j�cych z �oskotem kopyt teren obni�a� si� gwa�townie, a po-
tr�cone kamyki odbijaj�c si� spada�y w d� turni w przyprawiaj�-
c� o zawr�t g�owy pustk�, otch�a�, kt�rej nie mog�em ogarn��.
G�adka mg�a otula�a �cian� urwiska niczym jezioro mleka. Tyle
�e nie by�a to mg�a, bowiem biel rozci�ga�a si� od turni a� po
niesko�czenie odleg�y lazur nieba; by�a to chmura, a my znaj-
dowali�my si� ponad ni�, wspinaj�c si� po stoku. Otch�a� wyci�-
ga�a po mnie pazury, r�ce pokrywa� mi pot, lecz trzyma�em si�
kurczowo siod�a i litanii wspinaczy: �e wysoko�� nie ma znacze-
nia, �e mo�na prze�y� upadek z tysi�ca st�p, a zosta� zabitym
przez dziesi��. Oddychaj�c z trudem, zmusi�em si�, by usi���
prosto i podnie�� g�ow�. Wzrok przystosowa� si�, lecz wiedzia�em
ju�, co zobacz�: ten sam krajobraz, te same kamienne �ciany
i drog�, kt�ra prowadzi�a na prze��cz po�o�on� nie wi�cej ni�
kilkaset st�p wy�ej drog�, kt�r� tak bardzo chcia�em p�j��.
zag��bi�y si� we mnie lodowate ostrza podniecenia wzmocnione
�
przelotnym uczuciem l�ku. Przenikliwy wiatr tchn�� �wie�o�ci�,
wymi�t� zanieczyszczony miejski oddech z moich p�uc i nape�ni�
je na powr�t �yciem. Powietrze by�o stokro� bardziej od�wie�aj�-
ce ni� najzimniejszy, najt�szy gin. Odrzuci�em strach przed
otch�ani�, wsun��em mocniej stopy w zdobione, metalowe strze-
miona i przycisn��em lekko kolana do bok�w konia, �api�c ich
rytm, sadowi�c si� wygodnie w siodle, ciesz�c si� si�� zwierz�cia,
czyni�c j� swoj� w�asn�. Uj��em zako�czone ma�ymi, srebrnymi
sto�kami wodze i poczu�em natychmiastow� reakcj� ogiera, kt�-
ry uzna� moj� w�adz�. Tego w�a�nie chcia�em, prawda? Nie
przejmowa�em si� tym, co czeka mnie na prze��czy, tak bardzo
chcia�em zobaczy� drug� stron�.
Droga by�a nier�wna, lecz pi�kne zwierz� nigdy nie zmyli�o
kroku, nie wspominaj�c ju� o potkni�ciu. Stawiane pewnie kopy-
ta krzesa�y iskry na kwarcu, uprz�� dzwoni�a i brz�cza�a, a grzy-
wa powiewa�a na wietrze niczym chor�giew. U�wiadomi�em
sobie, �e �miej� si� na g�os z szale�cz� przyjemno�ci�. Na
ostatnim wzniesieniu przed grzbietem �cie�ka oddala�a si� od
urwiska; �cisn��em konia pi�tami i delikatnie �ci�gn��em wodze,
chc�c sk�oni� go do biegu. Niepotrzebnie; ko� cwa�owa� w g�r�
zbocza jakby by�o to ostatnie dwie�cie metr�w gonitwy. Po
prostu wzlecieiismy w g�r� i przez grzbiet, na �cie�k�, kt�ra bieg�a
po drugiej stronie. Mijaj�c prze��cz, us�ysza�em gdzie� z wysoka
natarczywe dzwonienie pojedynczego dzwonu. Wysoka, smuk�a
wie�a pasowa�a do tego krajobrazu, sta�a na turni oddalonej
�ciany, wysoko ponad nami; stamt�d dochodzi� d�wi�k; a sk�d�
poni�ej nas nadesz�a basowa odpowied� innego dzwonu.
To, co zobaczy�em w dali, sparali�owa�o mnie. Stok g�ry
ponownie opada�, ju� nie tak stromo, lecz �cie�ka nie zmierza�a
w tamtym kierunku. Bieg�a r�wno wzd�u� turni, okr��aj�c krzy-
wizn� zbocza, a w oddali l�ni�o morze. Ko� posuwa� si� naprz�d
r�wnie pewnie, co przedtem, jakby �pieszy� si� na jakie� pilne
spotkanie; reagowa� na dotyk, lecz wygl�da�o, �e nie potrzebuje
go prawie wcale. Jad�c niemal�e automatycznie, stara�em si�
przebi� wzrokiem przez chmury, szukaj�c wskaz�wek dok�d
zmierzamy. Nowe kszta�ty rozdar�y ich pow�ok�, kolejne szczyty
wznosz�ce si� w postrz�pionym rz�dzie smoczych z�b�w. Znaj-
dowali�my si� po�rodku g�rskiego �a�cucha; lecz bli�ej, znacznie
bli�ej i ni�ej co� jeszcze wypi�trza�o si� w g�r�. Tajemniczy szpic,
kt�ry ledwie dotyka� dachu chmur, zbyt cienki i delikatny, by by�
kolejnym szczytem, do tego zbyt regularny. Kiedy pod��ali�my
�cie�k� wzd�u� urwiska, obraz rozdwoi� si�; to by�y dwie wie�e,
blisko siebie, r�wnoleg�e, tej samej wysoko�ci - identyczne. W ja-
ki� spos�b niematerialne, mimo i� rzuca�y wyra�ne cienie na
o�lepiaj�c� biel.
Wtedy co� poruszy�o si� na granicy mojego widzenia, kolejny
cie�. Tyle �e ten znajdowa� si� poni�ej chmur, p�yn�� przez nie
niczym ryba, poruszaj�c si� r�wnolegle do �cie�ki. Ca�e szcz�cie,
�e go spostrzeg�em, gdy� mog�em nie mie� tego ostrze�enia.
Wynurzy� si� z niepokoj�c� gwa�towno�ci�, niczym wieloryb,
i zacz�� si� szybko wznosi�. Wyba�uszy�em oczy. By� to statek
powietrzny, sterowiec, lecz niepodobny do niczego, co widzia�em
na zdj�ciach, bardziej smuk�y i op�ywowy ni� �Hindenburg" lub
inny zeppelin. Jego bia�y kad�ub sk�ada� si� jedynie z dziewi�ciu
lub dziesi�ciu segment�w zako�czonych �ebrowanym ogonem
zbudowanym z kwadratowych sekcji niczym olbrzymi skrzynko-
wy latawiec. Silniki nap�dowe bucha�y wyra�nymi, ma�ymi k��ba-
mi dymu, a mimo to osi�ga� imponuj�c� pr�dko��, wyprzedza� nas
z �atwo�ci�. Zawieszone poni�ej gondole r�wnie� mia�y op�ywowe
kszta�ty i wygl�da�y na przestronne. Prymitywne? Chyba nie.
Zacz��em patrze� na ten statek jak na przyk�ad alternatywnej
technologii - wyrafinowany projekt o prostych zasadach dzia�a-
nia. Z pewno�ci� by�a to pi�kna maszyna, r�wnie funkcjonalna co
statek wiking�w. Zbli�y�a si� szybko i us�ysza�em ciche, przerywa-
ne sapanie - z pewno�ci� jaki� rodzaj maszyny parowej, pomy�la-
�em. Unios�em si� w strzemionach, by pomacha�...
Co� przemkn�o mi ze �wistem obok g�owy. Nie by� to owad,
z ca�� pewno�ci�. Pochyli�em si�, dr��c ca�y. Zbocze powy�ej
eksplodowa�o deszczem kurzu i kamieni. Gapi�em si� jak idiota;
tego, �e b�d� do mnie strzelali, spodziewa�em si� najmniej.
Spr�bowa�em pomacha� raz jeszcze, by pokaza�, �e nie jestem
uzbrojony; rozleg� si� kolejny g�o�ny trzask i tym razem �cie�ka
podskoczy�a i bryzn�a kamieniami. Przylgn��em do szyi konia,
wbi�em pi�ty w jego boki i zat�skni�em, co ciekawe, za ostrogami.
Nie by�y potrzebne. M�j wierzchowiec run�� cwa�em, po prostu
pofrun�li�my. Nast�pna eksplozja by�a nier�wna, a powietrze
zabrz�cza�o niczym r�j pszcz�. Wi�cej ni� jeden strza�; a� tyle
czasu zaj�o mi zarejestrowanie tego faktu. Salwa. Oznacza to
wyszkolonych ludzi. Jacy� �o�nierze strzelali do mnie, nie spraw-
dziwszy, kim jestem, bez ostrze�enia. Nawet nie czekali; mogli
przecie� podlecie� znacznie bli�ej i upewni� si�. Lecz oddali
salw�, gdy tylko znalaz�em si� w ich zasi�gu. Bali si�, czy co?
Jednego m�czyzny, kt�ry nie m�g� mie� przy sobie niczego
wi�kszego ni� pistolet? To wszystko nie mia�o �adnego sensu.
Jednak�e nie dawali za wygran�. Podobny do rekina cie�
prze�lizgn�� si� nad �cie�k� przede mn�, bardzo blisko g�ry.
Unios�em wzrok, spr�bowa�em dawa� sygna�y i zorientowa�em
si�, �e patrz� prosto na pos�pny b�ysk luf wystaj�cych z obu
gondoli. Zaskowycza�em i rozp�aszczy�em si� w siodle; znikn�li
w smudze pomara�czowego ognia; ziemia i ska�y rozprysn�y si�
wok� nas - za nami! Mkn�li�my zbyt szybko. Statek omal nie
roztrzaska� si� o g�r�, puls silnik�w przeszed� niespodziewanie
w ryk i nagle w powietrzu znalaz�o si� pe�no py�u wodnego, gdy
wyrzucili balast. Nos statku wzni�s� si� do g�ry, w bok, obr�cili
si� gwa�townie; silniki ponownie zarycza�y i zakrztusi�y si�.
Wyobrazi�em sobie ludzi w gondolach, potykaj�cych si�, prze-
wracaj�cych i zsuwaj�cych z impetem w jeden r�g. Skrzywi�em
si� m�ciwie; nie zobaczy�em ani jednej twarzy, lecz znienawidzi-
�em ich, a to dlatego, �e strzelali do mnie.
Statek wyr�wnywa� ju� lot i z sapaniem oddala� si� wielkim
�ukiem od zbocza, got�w uderzy� we mnie od przodu. Poklepa-
�em ko�sk� szyj� i poczu�em przyp�yw gniewu, kt�ry przyprawi�
mnie o md�o�ci. Zda�em sobie spraw�, �e szybko�� nie zdo�a nas
ocali�; potrzebowali�my os�ony. Nie mog�em sobie przypomnie�
niczego, co mog�o by si� przyda� na tej biegn�cej w g�r� �cie�ce,
nie by�em te� pewien, czy zdo�am zawr�ci� t� wielk� besti�. Przy
tej pr�dko�ci ju� samo �ci�gni�cie cugli mog�oby str�ci� nas w d�
zbocza lub wywo�a� takie zamieszanie, �e dopadliby nas jak
siedz�ce kaczki. Wtem, w oddali, tu� za zakr�tem, wy�oni�y si�
dwa olbrzymie kamienie g�ruj�ce nad �cie�k� niczym towar
drugiego gatunku z fabryki Stonehenge. Najlepsze, co mo�e by� -
m�g�bym si� za�o�y�, �e jedyne. Trzasn��em wodzami i sykn��em:
- Dalej, ch�opcze! Uciekaj, je�li mi�e ci to twoje cholerne �ycie!
I pomkn��. Omal nie wypu�ci�em wodzy, przywar�em do
spienionej szyi i zacz��em mamrota� pod nosem. M�g�bym
przysi�c, �e zareagowa� chwil� wcze�niej, jak gdyby zobaczy� to
co ja i zrozumia�; mo�e tak by�o. Znale�li�my si� na zakr�cie,
kopyta opada�y w kurzu, niemal w cieniu kamieni - lecz niebo
z przodu przes�oni� statek napastnik�w i zacz�� obni�a� lot
niczym b�yszcz�ca chmura na�adowana �miertelnym piorunem.
Wci�� jest jaka� szansa...
Spomi�dzy kamieni wysun�a si� przypominaj�ca mnicha,
zakapturzona posta�. Nie spojrza�a nawet na nas, lecz unios�a
r�ce w obcesowym, odprawiaj�cym ge�cie, kt�ry przypomina�
klaps. Ca�kiem lekki, lecz uczucie zawartej w nim mocy by�o tak
silne, �e ogier zar�a� przenikliwie i stan�� d�ba, przednie nogi
uderza�y powietrze, a ja za wszelk� cen� stara�em si� nie spa��.
Nie by�o w tym nic dziwnego, bior�c pod uwag� to, co nast�pi�o.
�cie�ka skr�ci�a si�, powietrze wykrzywi�o i zadr�a�o niczym
obraz w zniekszta�caj�cym lustrze, a ze �rodka tej anomalii uni�s�
si� kurz, ziemia i lu�ne ska�y, i wszystko to trysn�o wielkim,
wykrzywiaj�cym si� strumieniem - prosto na nadci�gaj�cy sta-
tek. Od�amki ska� uderza�y o listwy uszczelniaj�ce luk, b�bni�y
w materia� kabiny, uderza�y w �mig�a i odskakiwa�y z gwizdem.
Pod gradem pocisk�w maszyna przechyli�a si� i zadr�a�a - po-
w�oki z gazem znalaz�y si� w niebezpiecze�stwie. Us�ysza�em
odleg�y d�wi�k t�uczonego szk�a. I znowu rozleg� si� ryk silnik�w,
wyrzucono balast i sterowiec odp�yn�� od �cie�ki w pustk�.
Pojedyncza kula, przypadkowa albo wys�ana przez zdolnego
strzelca, uderzy�a tu� przy skrytej pod kapturem g�owie, zosta-
wiaj�c jasn� smug� o�owiu na kamieniu. Odnios�em wra�enie, �e
m�czyzna nawet tego nie zauwa�y�, sta� dalej, pod��aj�c wzro-
kiem za opadaj�c� zygzakiem maszyn�; jej pilot walczy� z ni�, jak
ja walczy�em z moim wierzchowcem.
Zdo�a�em uspokoi� konia, pilotowi najwidoczniej te� si� uda-
�o, gdy� zobaczy�em, jak wyr�wnuje lot, wznosi si� nieco i rusza
ponownie do przodu. Spodziewa�em si�, �e wr�c�, by odpowie-
dzie� salw�, lecz zamiast tego obni�yli szybko lot i po chwili
poch�on�� ich dach chmur. Usiad�em w siodle, czu�em, jak �ebra
zwierz�cia rozszerzaj� si� w pot�nym, przerywanym oddechu;
szyj� wstrz�sa�o dr�enie. Ko� zar�a� sp�oszony, gdy go poklepa-
�em - wci�� by� zdenerwowany i wcale mu si� nie dziwi�em.
Przenios�em pe�en oczekiwania wzrok w d�, na mojego wybawc�.
Spojrza� do g�ry. Tym razem to ja zadr�a�em. Musia�em
prze�kn��, nim zdo�a�em wydusi� jego imi�:
- Stryge! Chcia�em powiedzie�... Le Stryge. Co do diab�a...
- Robi� tutaj? - ostry, nosowy akcent, nieprzerwany zgrzyt
gniewu przebijaj�cy z g�osu nie zmieni� si�, lecz krzywy u�miech
zadawa� mu k�am. Sta�o przede mn� wykrzywione co� o cienkich
wargach, cierpkie niczym zielone �liwki daktylowe, lecz u�mie-
cha�o si�. - Ratuj� twoj� n�dzn� g�ow�. To moje normalne
zaj�cie w twoim towarzystwie, czy� nie?
Zamruga�em. Co� si� w nim zmieni�o, mimo i� wci�� odczuwa�o
si� przyprawiaj�ce niemal�e o md�o�ci uderzenie zimnego, szarego
spojrzenia. Twarz, kt�ra mog�aby nale�e� do jednego z klasycznych
popiersi uczonego, filozofa, kap�ana lub ascety przedstawionego
w bia�ym marmurze by�a niby ta sama, lecz �ycie, kt�re p�on�o pod
powierzchni�, czyni�o z niej �mierteln� bro�, t�py instrument,
kanciasty i twardy niczym kamie�. G��boko pobru�d�ona, o bladej
sk�rze, nos � cienkie, rozszerzone ostrze, i usta � bezwargie,
pozbawione krwi ci�cie ponad arogancko wysuni�t� szcz�k�. Jak�
etykiet� mo�na by opatrzy� takie popiersie - fanatyk, szaleniec,
psychopata? W�a�nie to przysz�o mi do g�owy, gdy zobaczy�em
go po raz pierwszy; teraz zna�em lepsze okre�lenie.
Nekromanta. Niebezpieczny, morderczy, je�li wszystko, co
o nim s�ysza�em, by�o prawd�. A mimo to, co by�o dla mnie
zaskoczeniem, zmieni� si�. Zamiast postrz�pionego czarnego p�a-
szcza i pasa mia� na sobie riemn� szat� z materia�u, kt�ry
wygl�da� na aksamit, a bia�e w�osy, niegdy� zmierzwione i rzad-
kie, zwi�zane by�y z ty�u eleganck� kokard� z czarnego aksamitu
i... posypane pudrem? Stara �winia wygl�da�a jak jaki� osiemnas-
towieczny ksi�dz, by� mo�e jeden z bardziej b�yskotliwych i we-
so�ych francuskich abbe. Lecz co jeszcze uleg�o zmianie? Brud
ascety wd�� w�era� si� w jego twarz, k�ad�c de� na i tak g��bokie
bruzdy. Na wysokim czole wida� by�o grudki szarego pudru,
odrobina ��tej wydzieliny zakrzep�a w k�dkach oczu; wd��
czu�o si� od niego ociekaj�cy wilgoci� smr�d w��cz�gi. I to nie
tylko ja: ko� wydyma� chrapy. Nawet szata z aksamitu pokryta
by�a tu i �wdzie staro�ytnym brudem. Lampart mo�e zrzud�
c�tki i... sta� si� czarn� panter�. Lepiej zachowa� uprzejmo��.
- Dobrze wygl�dasz - powiedzia�em, a on uk�oni� si� nie-
znacznie. - Zgaduj�, �e zawdzi�czam wszystko... to - wskaza�em
na konia - tobie?
Ponownie uk�oni� si�. Czy nie pr�bowa� przypadkiem wy-
wrze� na mnie czego� w rodzaju dobrego wra�enia?
- Pomy�la�em, �e mog� przynajmniej zapewni� d odpowiedni
transport. Rzecz w tym, m�ody cz�owieku, �e tak jak ty niegdy�
czu�e�, i� potrzebujesz moich us�ug, teraz ja potrzebuj� twoich.
- Co... to znaczy... s�ucham?
�wir zazgrzyta� mu w gardle... chichota�.
- Ach, nie obawiaj si� niczego, raczej nie wzywa�bym d�,
gdyby mia�o to zwi�zek z... z moimi powa�niejszymi sprawami.
Przyjmijmy raczej, �e potrzebuj� dok�adnie tych cech, kt�rymi
ju� nie rozporz�dzam. Jestem starym cz�owiekiem, szybko si�
m�cz�. I nie chda�em, by tw�j d�ug wdzi�czno�d wobec mnie by�
dla ciebie ci�arem, zastarza�� trosk�. Lepiej, pomy�la�em, po...
- Hm... przepraszam, m�j... d�ug wdzi�czno�d?
U�miechn�� si� z dezaprobat�, cho� oczy mu rozb�ys�y.
- Ale� tak. Przypomnij sobie nasze pierwsze spotkanie. Nie
zaprzeczysz chyba, �e by�em ci wtedy u�yteczny? Na ka�dym
etapie istotna pomoc? Beze mnie, czy odnalaz�by� pi�kn� Claire?
Czy zatrzyma�by� udekaj�cy statek Wilk�w albo wy�ledzi� pono-
wnie, gdy ci uciekli? A moi drogocenni, m�odzi pomocnicy,
kt�rych po�wi�ci�em dla twej sprawy? Nawet w�r�d chmur
Wielkiego Ko�a, z pewno�d� nie mog�e� zapomnie�?
- O, nie - powiedzia�em wzburzony. Nawiedzi� mnie osob-
liwy koszmar senny o tych �m�odych pomocnikach", gdy dowie-
dzia�em si�, czym byli. - Oczywi�cie, �e nie! Podzi�kowa�em ci,
nieprawda�? Da�em ma�� fortun� w z�ocie!
- Niezwykle �askawie - przytakn�� stary m�czyzna z tym
samym pogardliwym zgrzytem w g�osie. - Jednak�e czy mog�aby
kupi� t� pomoc gdzie indziej? Moje ty m�ode stworzenie handlu,
nie wszystkie d�ugi mo�na sp�aci� w z�ocie. A to, czego od ciebie
oczekuj�, wymaga jedynie kr�tkiego, jednorazowego wysi�ku.
Lepiej, my�la�em, da� ci szans� uwolni� si� od zobowi�za� w ten
spos�b ju� teraz i oczy�ci� konto. C� to? Nie spodziewa�em si�
nawet tak nieznacznej niech�ci! - Wykrzywi� usta. - Nie b�d�
udawa�, �e co� takiego mo�e mnie zrani�, lecz musz� ci� uprze-
dzi�, �e nie wyobra�am sobie �adnego �atwiejszego sposobu
sp�acenia tego d�ugu.
Ko� zaczyna� si� niepokoi�, przest�powa� z nogi na nog�
i potrz�sa� g�ow�, jakby by� coraz bardziej, a nie mniej, nie-
spokojny. Wcale mu si� nie dziwi�em. Zacz��em go klepa�
i uspokaja�, by zyska� nieco czasu do namys�u. Le Stryge! To
prawda, �e pom�g� mi wtedy, cho� na koniec to ja go ocali�em.
Znacznie p�niej mia�em zamiar zwr�ci� si� do niego ponownie,
lecz pomys� ten bardzo przerazi� moich przyjaci� ze Spirali.
A Pilota Jypa najbardziej, Jypa, kt�ry sam mnie do niego zabra�.
Czy nie podkre�la� wtedy, jak niebezpieczny jest Stryge, jak
bardzo niegodny zaufania? �e skorzysta�by z ka�dej nadarzaj�cej
si� okazji, kt�r� bym mu podsun��, by domaga� si� p�niej
moich us�ug. Czy� nie dostarczy�em mu ju� jednej? A jak�
zyska�by moc, gdybym i teraz to zrobi�?
Wielki ko� reagowa� na m�j g�os i dotyk; to Stryge go
niepokoi�, by�o to ca�kiem oczywiste - i jak�e interesuj�ce. Stara
�winia mog�a go pos�a�, lecz ko� nie by� jego stworzeniem.
Wyprostowa�em si� w siodle i spojrza�em na niego z g�ry.
- Sp�acam tylko te d�ugi, Stryge, kt�re s� uczciwe. Lecz wiem,
dlaczego mi wtedy pomog�e�. Nie by�a to bezinteresowna pomoc.
Sp�aci�e� w ten spos�b jeden ze s w o i c h d�ug�w wobec Jypa. Je�li
komukolwiek, w�a�nie jemu powinienem by� wdzi�czny. Oboj�t-
nie, czego ode mnie chcesz, przechyli�oby to szale w drug� stron�,
i to znacznie, na tyle, �e m�g�bym mie� k�opoty z upomnieniem si�
0 swoje. Zwyk�e� nazywa� mnie g�upcem, Stryge. No c�, je�li
chcesz, by dokonano jakiej� bezecno�ci, znajd� innego!
�ci�gn��em wodze jednym szarpni�ciem i uderzy�em pi�tami.
Wielki ko�, i tak ju� niespokojny, obr�ci� si� z g�o�nym r�eniem
i stan�� d�ba. Kopyta skrzesa�y iskry na kamieniu nad g�ow�
starego m�czyzny i Stryge, uwi�ziony poni�ej, zatoczy� si� i prze-
wr�ci� do ty�u. Tak jak to zaplanowa�em. Gdy ko� opad� na
ziemi�, uderzy�em go ko�cem wodzy po �opatce, lecz nie trzeba
by�o �adnych ponagle�; skoczy� z dzikim, radosnym r�eniem
i ruszy� z powrotem �cie�k�, kt�r� tu przybyli�my. Schyli�em si�
nisko, a po plecach przeszed� mi dreszcz na my�l o tym, co mo�e
zosta� za nami wystrzelone w ka�dej chwili. Jeszcze jedna burza
kamieni, gwa�towny podmuch wiatru, kl�twa lub kula ognia -
a mo�e jaka� okropna pu�apka, kt�ra sprowadzi mnie z po-
wrotem niczym ryb� miotaj�c� si� na po�kni�tym haczyku.
Pr�dzej b�dzie to co�, czego dos�ownie nie by�em w stanie sobie
wyobrazi�. Ba�em si� tego bardziej ni� kul; mia�em wielk� ochot�
odskoczy�, skr�ci� w bok, lecz tutaj w g�rze by�oby to niebez-
pieczne. Nie, pozostawa�o jedynie ufa� chy�o�ci tych silnych n�g.
Zakr�t, nareszcie! Pokonuj�c go, znikn�li�my z widoku. Zbli-
�ali�my si� ponownie do miejsca, w kt�rym strzelano do nas, lecz
przez por�wnanie by�o tu ca�kiem bezpiecznie. Ko� pami�ta�; nie
mia�em co do tego �adnych w�tpliwo�ci. Szlachetna bestia prze-
mkn�a niczym wiatr, a za nami kurz wzni�s� si� niczym tarcza.
Zaniepokojony, obrzuci�em szybkim spojrzeniem dach chmur,
lecz nic si� nie poruszy�o. Przed nami majaczy�a gra� prze��czy.
Musieli�my zwolni� i zaryzykowa�em d�ugie spojrzenie w ty�.
Daleko za nami dostrzeg�em ma��, ciemn� figur�. Le Stryge sta�
na pokrytej bliznami drodze, jakby przygl�daj�c si� nam; wzno-
sz�ca si� za nim chmura k��bi�a si� i wi�a w smoczym wie�cu, lecz
nawet nie drgn��. Zn�w wstrz�sn�� mn� dreszcz, a ko� zar�a�,
jakby chcia� mnie uspokoi�. Z gracj�, nie potykaj�c si� ani razu,
szed� st�pa kraw�dzi� �cie�ki i kamienistym zboczem w d�,
skacz�c i ze�lizguj�c si� po stromi�nie na szersz� g�rsk� �cie�k�.
Obejrza�em si� do ty�u, zastanawiaj�c si�, czy ujrz� nisk� posta�
na tle nieba, gotow� zrzuci� lawin� na nasze g�owy. Nic si�
jednak nie poruszy�o.
S�o�ce chyli�o si� ku zachodowi, niebo stawa�o si� coraz
ciemniejsze i w zabarwionym na czerwono �wietle g�ry by�y
coraz mniej i mniej wyra�ne. G�stniej�ce zas�ony mroku zacz�y
okrywa� szczyt. Basen chmur poni�ej poszarza� i przygas� i gdy
zbli�yli�my si� do niego, otuli� nas szczelnie. Wszystko nikn�o
w mroku; ledwo dostrzeg�em �cian�-cie� przed nami. Nim zdo�a-
�em �ci�gn�� wodze, wpadli�my na ni�, a ga��zie drzew uderzy�y
mnie po twarzy. Trwa�o to chwil� i nagle rozleg� si� twardy, ostry
odg�os kopyt i wjechali�my w cie�. Gryz�ce powietrze chwyci�o
mnie za gard�o i zapiek�o w oczy. Ko� zar�a� cicho na d�wi�k
wysokich obrot�w silnika samochodu sportowego tu� obok, ja
tak�e si� przestraszy�em. Wstrz��ni�ty, ze�lizn��em si� z siod�a
i asfalt zako�ysa� si� pod moimi stopami. Chwyci�em si� kuli
i zacz��em przetrz�sa� kieszenie w poszukiwaniu kostek cukru.
- Szkoda, �e nie wiem, jak ci na imi� - powiedzia�em mu. -
Powinniene� si� nazywa�... jak? Bucefa�, Aster, Grane, a mo-
�e... - Zrobi�em, co tylko mog�em. Rozlu�ni�em popr�g i w�dzid-
�o, �a�uj�c, �e nie mog� go wyczy�ci� i zaprowadzi� do odpowied-
niej stajni. Lecz, mimo i� poddawa� si� tym zabiegom ca�kiem
ch�tnie, zacz�� spogl�da� w ty�, poza drzewa, i domy�li�em si�, �e
nie czuje si� tu dobrze. Mo�e kto� go w jaki� spos�b wzywa.
Da�em mu ostatni kawa�ek cukru, a potem patrzy�em, jak
otwiera szeroko chrapy, jakby chcia� wyczu� co� w powietrzu,
obraca si� i rusza k�usem w stron� drzew. Ja tak�e si� odwr�ci�em
i poszed�em przez parking w stron� hotelu - czy te� pr�bowa�em.
Du�o czasu up�yn�o od chwili, kiedy po raz ostatni je�dzi�em
konno; moje nogi i siedzenie by�y wi�c jednym piek�cym wrzas-
kiem b�lu. Gdy utykaj�c wchodzi�em po schodach, modli�em si�
�arliwie, �eby taras wci�� by� pusty, by nikt mnie nie widzia�.
Poku�tyka�em do mojego stolika i opad�em na fotel - ostro�nie,
pami�taj�c o b�blach. S�o�ce niemal�e nie przesun�o si� na
niebie, a mimo to r�nica by�a ogromna. Nast�pi�a wyra�na
zmiana o�wietlenia, niebo zaczerwieni�o si� nieznacznie, a chmu-
ry by�y na powr�t tylko chmurami i niczym wi�cej, r�wnie
olbrzymimi i niematerialnymi, co wyobra�enia ludzi. Wydarzenia
pozosta�y jedynie w moim umy�le, obecne w b�lu i nie daj�cym
spokoju strapieniu. To si� wydarzy�o; nie mo�na sprzecza� si�
z b�lem. Jecha�em t� �cie�k�, jak tego chcia�em, i co znalaz�em?
G��boki kocio� z chmurami i mo�e jeszcze g��bsz� zagadk�. A na
dodatek? Niebezpiecze�stwo, by� mo�e �miertelne niebezpiecze�-
stwo. I pomy�le�, �e jakie� dwie godziny temu by�em znudzony -
ale czy by�y to godziny?
Nie�wiadomie, w odpowiedzi na pragnienie, si�gn��em po nie
tkni�t� szklank� z ginem; wci�� by�a ch�odna pod palcami.
Unios�em j� -i zamar�em z wytrzeszczonymi oczami. By�a to bez
w�tpienia ta sama szklanka, lecz mimo ciep�ego powietrza kostki
lodu nie zd��y�y si� nawet roztopi�.
Rozdzia� drugi
z
latem chcia�em by� sam, czy� nie?
Nie w tej chwili. Zbyt wiele przeszed�em i co gorsza, nie
chodzi�o jedynie o obola�e siedzenie. Niesamowita jazda stawa�a
si� coraz bardziej odleg�a i nierzeczywista, jak to zazwyczaj bywa
ze wspomnieniami ze Spirali, a mimo to nie mog�em przesta�
0 tym rozmy�la�. Zwleka�em z odej�ciem z baru, cho� wype�nia�
si� typkami z targ�w, kt�rzy robili �wietne interesy - dos�ownie -
z lokalnymi dziewczynkami. Gdy gin st�pi� nieco b�l fizyczny,
poku�tyka�em do zat�oczonego pomieszczenia z grillem, by zje��
nijaki obiad, i usiad�em pogr��ony w my�lach nad tekturowym
kubkiem z kaw�. Potrzebowa�em rady, to oczywiste, lecz mog�em
j� znale�� jedynie na Spirali.
Mia�em du�e szans� na sukces. Porty morskie, skrzy�owania
szlak�w rzecznych i wielkie o�rodki handlowe przesz�o�ci, w�a�-
nie w miejscach o popl�tanej sieci cieni mgliste pogranicze
mi�dzy J�drem a Spiral� by�o najszersze i naj�atwiejsze do
przenikni�cia. Miejsca te nie musia�y by� staro�ytne; prze�y�em
bardzo dziwne spotkanie w s�abo o�wietlonym przej�ciu pod-
ziemnym na O'Hare w Chicago. Z pewno�ci� i tu istniej� drogi
1 skr�ty, lecz nie zna�em ich, a to zawsze wi�za�o si� z niebez-
piecze�stwem. Stryge m�g� ich ju� pilnowa�, a ja, za wszelk�
cen�, wola�em unikn�� ponownego z nim spotkania. Pozna�em
go jako m�ciwego, a w dodatku nieust�pliwego starego drania.
Je�li naprawd� mnie potrzebowa�, by�o ma�o prawdopodobne, �e
o tym zapomni. A m�g� mnie zatrzyma�. Na sam� my�l o tym,
w jaki spos�b mia�by tego dokona�, obla�em si� zimnym potem:
widzia�em kiedy�, jak aktem czystego, zimnego okrucie�stwa
odebra� wiatr �aglom wielkiego statku. Zatem, dlaczego pozwoli�
mi po prostu odej��?
Zakl��em po nosem. Zbyt cz�sto znajdowa�em si� na tym
ja�owym obszarze i zaczyna�em powoli dostawa� bzika. Potrzebuj�
jakiej� rozrywki, pomy�la�em, towarzystwa lepszego ni� ten prze-
pocony t�um w barze. Jasne! Lutz organizuje przyj�cie. Zamierza-
�em taktownie nie zjawi� si�, lecz teraz stwierdzi�em, �e odrobina
zupe�nie doczesnego blichtru i blasku mo�e dobrze mi zrobi�.
Najlepiej b�dzie, postanowi�em, je�li odpoczn� przez jak�� godzin�
lub dwie. Zostawi�em kaw�, podnios�em si� ci�ko i poszed�em
sztywno w kierunku wind. Czu�em si� tak, jakbym dzia�a� na
automatycznym pilocie. Potrzebowa�em kilku chwil, by dotar�o do
mnie, �e z mojej kieszeni dochodzi delikatne, natarczywe piszcze-
nie, lecz gdy wyci�gn��em ma�e pude�ko z pulsuj�cym czerwonym
�wiat�em, przebudzi�em si� natychmiast. Wygl�da�o jak miniatu-
rowy kalkulator, czym te� by�o, lecz by� to r�wnie� nies�ychanie
drogi pager pod��czony do telefonu... i reaguj�cych na ka�dy ruch
czujnik�w podczerwieni, kt�re by�y wbudowane w przedni�
�ciank� teczki. Skoczy�em w stron� schod�w, zawaha�em si� przez
chwil� na pierwszych stopniach, oprzytomnia�em i ruszy�em
ponownie do wind. Mo�e i dotar�bym po schodach na dwudzieste
pi�te pi�tro szybciej, lecz do czego bym si� wtedy nadawa�?
Waln��em w g��wny przycisk i skoczy�em do pierwszych
drzwi, kt�re si� otworzy�y, na przemian przeklinaj�c i b�ogo-
s�awi�c Dave'a. B�ogos�awi�c, gdy� to w�a�nie on zwr�ci� si� do
ekspert�w od szpiegostwa przemys�owego i kupi� od nich naj-
dro�sze wyposa�enie; przeklinaj�c, poniewa� czujniki prawdopo-
dobnie zwariowa�y, reaguj�c na ogrzewanie, pokoj�wk� lub co�
takiego. Jad�c niespiesznie do g�ry, stuka�em stop� i rozmy�-
la�em, krytykuj�c swoje upodobanie do wysoko po�o�onych
pomieszcze�. Gdy dotar�em na w�a�ciwe pi�tro, wypad�em na
korytarz, przekonany, �e znajd� jak�� w�sat�, tureck�
Sttibenmaderl �ciel�c� w�a�nie moje ��ko. Jednak�e z przeszklo-
nego p�pi�tra, sk�d wida� by�o moje okna, zobaczy�em, �e s�
ciemne. Ma�e urz�dzenie nie przestawa�o sygnalizowa�, �e alarm
jest bez przerwy uaktywniany. Rzuci�em si� korytarzem, teraz ju�
ostro�nie, i przesun��em si� bokiem w stron� moich drzwi,
nas�uchuj�c. Nic - a mo�e? Przysz�o mi do g�owy, �e je�li to
pokoj�wka, to porusza si� cholernie cicho.
Prze�kn��em �lin� zastanawiaj�c si�, czy nie zadzwoni� do
recepcji lub nie schowa� si� za jedn� z ro�lin doniczkowych
i poczeka�, a� ten kto� si� pojawi. W obu przypadkach mog�em
zrobi� z siebie kompletnego dupka, gdyby si� okaza�o, �e to tylko
przywidzenia. Lecz nie mia�em zamiaru pozwala� komu� na
grzebanie w moich rzeczach. Ostro�nie w�o�y�em plastykow�
kart� w szczelin� obok drzwi i z niesko�czon�, niewyobra�aln�
powolno�ci� przekr�ci�em ga�k�. Wiedzia�em, �e mechanizm za-
mka by� upiornie cichy, lecz co z zawiasami? Napar�em na drzwi,
delikatnie, powoli: ciemno. Spi�ty, pchn��em nieco dalej. Mi�dzy
drzwiami a futryn� pojawi�a si� linia kompletnej ciemno�ci. Ju�
mia�em otworzy� drzwi, gdy przysz�y mi do g�owy dwie nie-
s�ychanie niepokoj�ce my�li. Po pierwsze, je�li kto� jest w �rodku,
a �wiat�o jest wy��czone, to mo�e czai� si� za drzwiami; a po
drugie, naj�cie to mo�e mie� co� wsp�lnego z Le Stryge.
Powinienem by� wcze�niej wzi�� to pod uwag�, pomy�la�bym
o tym, gdyby �wiat alarm�w, wind i szyfrowanych zamk�w nie
wydawa� si� tak odleg�y od �wiata nekromanty. Lecz, jak ju�
wcze�niej zd��y�em si� o tym na w�asnej sk�rze przekona�, wcale
nie musia�o tak by�. On sam lub jeden z jego pomocnik�w albo
stworze� - by�o to bez r�nicy - byli ostatni� rzecz�, na kt�r�
chcia�bym wpa�� w ciemno�ci. Wstrzyma�em oddech i... us�ysza-
�em co� ca�kiem wyra�nie. By�o to delikatne skrzypni�cie, trzask,
cichy syk...
Krew zacz�a pulsowa� mi w uszach i gdybym spr�bowa�
zamkn�� teraz drzwi, m�g�bym nie podo