5815
Szczegóły | |
---|---|
Tytuł | 5815 |
Rozszerzenie: |
5815 PDF Ebook podgląd online:
Pobierz PDF
Zobacz podgląd 5815 pdf poniżej lub pobierz na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. 5815 Ebook podgląd za darmo w formacie PDF tylko na PDF-X.PL. Niektóre ebooki są ściśle chronione prawem autorskim i rozpowszechnianie ich jest zabronione, więc w takich wypadkach zamiast podglądu możesz jedynie przeczytać informacje, detale, opinie oraz sprawdzić okładkę.
5815 Ebook transkrypt - 20 pierwszych stron:
Lech Zaciura
Chandra
Nie jest pewne, czy kto� pami�ta wydarzenie, jakim by�a wizyta niejakiego Alfreda L. w dziale reklamacji firmy
zajmuj�cej si� dostarczaniem us�ug telefonicznych. Tym bardziej jest w�tpliwe, by komukolwiek utrwali�y si� inne
okoliczno�ci z ni� zwi�zane. Jak si� uprzecie, to mo�e kto� przypomni sobie cho� tyle, �e by� to kolejny ponury, s�otny
dzie� wyra�nie nieudanego lata.
Alfred L. wpad� jak burza do holu i skierowa� swe kroki do pierwszego wolnego okienka. Siedz�ca w nim Daria z
miejsca poj�a, �e ma przed sob� rozjuszonego posiadacza naprawd� horrendalnego rachunku i �e czeka j� ci�ka
przeprawa. Westchn�a w duchu. Ludzie kompletnie nie zdaj� sobie sprawy, ile kosztuj� te wszystkie partyline'y,
idiotyczne konkursy na telefon i tym podobne zabawy - dop�ki nie przyjdzie rachunek. I oczywi�cie najpierw s�dz�, �e
zasz�a pomy�ka, kt�r� trzeba wyja�ni� z tymi przyg�upami od telefon�w.
M�czyzna z pasj� po�o�y� rachunek na kontuarze. Poza z�o�ci� i desperacj� w jego twarzy by�o co� niepokoj�cego;
co�, co wykracza�o poza l�k o wybulenie ci�kich pieni�dzy na rozmowy z gor�cymi panienkami.
- S�ucham pana? - odezwa�a si� dziewczyna uprzejmie i zerkn�a na blankiet.
Widnia�a na nim kwota zapieraj�ca dech w piersiach.
- To absurd - rzek� z naciskiem m�czyzna, pukaj�c paluchem w kartk�. - Tu nie ma ani jednej mojej rozmowy. Ani
jednego mojego telefonu! Rozumie pani? Zosta�em wrobiony w ten rachunek.
- Zaraz sprawdzimy dok�adny wykaz pa�skich po��cze� z tego miesi�ca i zobaczymy, jak to wygl�da. Czemu s�dzi
pan, �e kto� mia�by nabi� panu rachunek?
Daria wygl�da�a sympatycznie, w jej g�osie brzmia�o szczere i �yczliwe zainteresowanie. Alfred nagle zapragn��
komu� zaufa�. Zbli�y� swoj� twarz do twarzy dziewczyny.
- S�ysz� g�osy - wychrypia� p�szeptem i nerwowo rozejrza� si� doko�a. Daria poczu�a gwa�town� potrzeb� zrobienia
tego samego. - G�osy do mnie m�wi�... - powt�rzy� m�czyzna.
- J... jakie g�osy?
- Stale te same. I m�wi� takie rzeczy...
- Za...zaraz poprosz� kierownika - wtr�ci�a Daria po�piesznie.
- Nie trzeba. - Z�apa� j� gor�czkowo za r�k�. - Prosz� zrozumie�: nie dzwoni� do nikogo od tygodni, ale kiedy
podnosz� s�uchawk�, za ka�dym razem s�ysz� rozmow�. Kto� albo co�... bo to nie s� ludzie, na pewno nie! Oni
pochodz� gdzie� stamt�d, omawiaj� plany podboju Ziemi. Ustalaj� szczeg�y i s� ju� bardzo zaawansowani, i maj�
prawie wsz�dzie swoich szpieg�w. Prosz� to zrozumie�! - �cisn�� jej d�o� jeszcze mocniej.
Dziewczyna przytakn�a. Oczy mia�a jak spodki.
- Z jakiego� powodu ich rozmowy s� s�yszalne na mojej linii. Wi�c s�ucham godzinami jak planuj� zaw�adn�� Ziemi�...
I musz� jeszcze za to p�aci�! - Alfred w�ciek� si� naraz, ponownie przenosz�c uwag� na rachunek. Ale w tej samej
chwili zoboj�tnia�, oklap� jakby usz�o z niego powietrze. Pu�ci� d�o� Darii.
- To wszystko nie ma sensu. Boj� si�, �e ju� za p�no dla nas na ratunek. Niech pani nic nie m�wi swemu
kierownikowi; na pewno jest z nimi w zmowie.
Odwr�ci� si� i wyszed� oci�a�ym krokiem, pozostawiaj�c dziewczyn� z okienka w bezbrze�nym os�upieniu i z
rachunkiem telefonicznym na sum�, kt�rej nawet arabski szejk nie uzna�by za bagateln�.
Rachunek wzbudzi� zrozumia�� sensacj� i sta� si� tematem numer jeden w dziale reklamacji.
- Ten facet to paranoik; dobrze, �e nie wpad� tu z brzytw�.
- Ale paranoje miewa ca�kiem realistyczne. Sam chyba tego nie wydrukowa�.
- To jaki� techniczny bzdet. Zobacz, wydzwania� stale pod nieistniej�cy numer...
- No w�a�nie. Je�li wykr�cisz nieistniej�cy numer, to on przecie� nie zostanie zarejestrowany.
- Fakt.
- Dziwne.
- Jest jedno logiczne wyja�nienie.
- No?
- Facet ma tak siln� obsesj�, �e odciska si� ona na rzeczywisto�ci - na przyk�ad poprzez prawdziwe rachunki
telefoniczne za urojone rozmowy.
- I to jest wed�ug ciebie sensowne wyja�nienie?!
- Nie twierdz�, �e sensowne, tylko �e logiczne.
- Kupa �miechu, nie? Tylko co z tym zrobimy?
- Daj mi te wydruki - kierownik dzia�u kiwn�� r�k�. - Po prostu uwzgl�dnimy reklamacj� i trzeba b�dzie sprawdzi�
numer tego Alfreda L. Mo�e ju� si� to nie powt�rzy. I w og�le trzeba na niego uwa�a�.
***
Wyszed�szy na ulic�, Alfred ponownie wzm�g� czujno��. Nie mo�na si� poddawa�. Trzeba odnale�� tych, kt�rzy te�
przejrzeli na oczy i wiedz�, spr�bowa� wsp�lnie przeciwstawi� si�... Jest problem: musi komu� zaufa� tak naprawd�,
od pocz�tku do ko�ca, a nie papla� ka�demu, kto wyda si� mi�y. �a�owa�, �e powiedzia� o spisku tej dziewczynie.
Zostawi� nowy trop.
A teraz pewnie kto� go ju� �ledzi.
I nagle zobaczy� przed sob� m�czyzn� w przeciwdeszczowym p�aszczu. Mia� z�� twarz o grubych rysach; zmierzy�
Alfreda ci�kim spojrzeniem, po czym min�� go ostentacyjnie. Alfred struchla�. Uspok�j si�, to po prostu przechodzie�
- powiedzia� sobie stanowczo. Szybko obejrza� si� za odchodz�cym m�czyzn�. Potrz�sn�� g�ow�. Nie, chyba jeszcze
mnie nie namierzyli... Na razie nie powinno by� szpicli.
Alfred poszed� dalej, zatopiony w my�lach, a m�czyzna o z�ej twarzy natychmiast rozp�yn�� si� w m�awce, znikn��,
przepad�.
A mo�e zwr�ci� si� wprost do prezydenta? Alfred zastanawia� si� intensywnie. Tylko jak? W dodatku prezydent jutro
wyje�d�a na konferencj�. Mo�e...
Naraz Alfreda ogarn�o straszne przeczucie, kt�re w nast�pnej chwili zmieni�o si� w pewno��. A wi�c prezydent te�!
Nie mia� teraz cienia w�tpliwo�ci, czemu ma s�u�y� ta konferencja na szczycie. Sie� opl�tywa�a powoli ca�y �wiat...
***
Prezydent siedzia� w swoim gabinecie, jeszcze raz przegl�daj�c materia�y przygotowane na �wiatow� konferencj�.
Wzrost o czterdzie�ci trzy procent. To prognoza, czy wyra�enie oczekiwa�? Chyba to pierwsze, skoro podano dok�adn�
liczb�. Gdzie� tu powinna by� opinia kr�g�w gospodarczych... W trzecim roku sprawowania urz�du my�la� wi�cej o
reelekcji ni� o takich g�upotach, jak reprezentowanie kraju na konferencji. To kancelaria powinna opracowywa� takie
sprawy, a nie sam prezydent. Za du�o niekompetencji. Si�gn�� po telefon, �eby skontaktowa� si� ze swoim
sekretarzem.
I zamar� w p� ruchu.
Poczu� niespodziewanie kompletn� pustk� wok� siebie i w sobie. Otoczenie odkszta�ci�o si� w przedziwny spos�b.
Potrz�sn�� g�ow�... i r�wnie niespodziewanie wszystko wr�ci�o do normy. W dodatku wiedzia� ju�, co oznaczaj� te
czterdzie�ci trzy procenty. Wynik ucieszy� go i zatroska� jednocze�nie: oznacza�, �e wszystko rozwija�o si� jak dot�d
dobrze, z drugiej strony nadal nie b�dzie mia� pewno�ci podczas konferencyjnych spotka�.
Przede wszystkim na razie jak najmniej kontaktowa� si� z sekretarzem i reszt� personelu - mia� k�opoty z ukrywaniem
macek pod ludzk� pow�ok�. Nies�ychane, �eby przez pospolity bubel nara�a� ca�e przedsi�wzi�cie na dekonspiracj�!
No i w�a�nie, jak mia� rozpoznawa� swoich podczas konferencyjnych spotka�? Przygl�da� si�, czy komu� innemu te�
nie wystaj� macki spod garnituru?
Zirytowany zajrza� w kartki z dyrektywami: "has�o kontaktowe - cheers!" Pi�knie. Urz�dnicze wa�y obmy�laj�ce plany
podboju ca�ej planety. Wcielony w prezydenta obcy mia� nadziej�, �e w ci�gu tygodnia, jaki pozosta� do spotkania z
innymi przyw�dcami, otrzyma dodatkowe instrukcje. Ufa�, �e nie b�d� ju� g�upsze.
***
Alfred �le spa� tej nocy. Zapada� w p�ytki sen i �ni� koszmary, aby po przeckni�ciu si� stwierdzi�, �e rzeczywisto�� jest
jeszcze gorsza. Dopiero nad ranem zasn�� mocno. Kiedy si� obudzi�, dochodzi�o po�udnie.
W pokoju nadal by�o ciemno. Rozsun�� zas�ony, za oknem niskie, o�owiane chmury zn�w zsy�a�y na �wiat strugi
deszczu. Przysz�o mu na my�l, �e kto� specjalnie wywo�uje te ulewy, aby obmy�y Ziemi�, nim nowi w�adcy wezm� j�
w swe posiadanie.
Czu� si� zbola�y, jedyne, co go pociesza�o, to fakt, �e nie musi i�� do pracy. Lekarz przed�u�y� mu zwolnienie o kolejne
dwa tygodnie. Nie m�g� rozgry�� tego lekarza - intuicyjnie wyczuwa�, �e dzia�a on dla jego dobra z g��bokim
rozmys�em, �e rozumie ca�� sytuacj� - by� mo�e i on doszed� prawdy? Tymczasem w pracy Alfreda tak�e zaczyna�o si�
robi� niebezpiecznie. Polgo by� w porz�dku, ale ju� jego nowa sekretarka... Alfred wiedzia�, �e Stella by�a
najprawdziwsz� diablic� na ICH us�ugach i stara�a si� op�ta� Polgara, co mog�o pogrzeba� ostatecznie reszt� nadziei.
Przecie� to takie oczywiste - kiedy� i on to dostrze�e?! Zauwa� to, cz�owieku!!!
Umys� Alfreda zn�w podj�� gor�czkow� prac�. M�czyzna zacz�� chodzi� w t� i z powrotem po mieszkaniu, omiataj�c
wzrokiem okna, drzwi i szafy, a� przystan�� pod du�ym �ciennym zegarem. I wtedy wybi�o po�udnie: male�kie
drzwiczki otworzy�y si� i wyskoczy�a kuku�ka, rado�nie oznajmiaj�c pe�n� godzin� - o centymetry min�a twarz
Alfreda, kt�ry cofn�� si� ze zgroz�.
- Nawet ty..?
Przy trzecim kukni�ciu chwyci� zuchwa�e ptaszysko w gar�� i wyrwa� je zamaszy�cie, po czym ze wstr�tem rzuci� w
k�t.
- Sko�czy�o si� twoje kukanie - warkn��.
Ogarn�a go rozpacz. Oni byli wsz�dzie i wsz�dzie czyhali, mogli zwerbowa� na swe us�ugi ka�d� istot�. "A w
g��binach w�d czaj� si� potwory... A w g��binach..." Natarczywa my�l t�uk�a si� Alfredowi po g�owie. By� pewien, �e
to nie przeno�nia.
***
W biurze agencji reklamowej "Godzilla" szef dzia�u globalnych projekt�w, Cydeon Polgar, sp�dza� do�� leniwie letni
dzie� - rzecz niecz�sta jak na t� bran��. Zbli�a�a si� godzina dwunasta. Po raz kolejny Polgar przegl�da� opracowany
przez Alfreda L. scenariusz kampanii reklamowej Windows 3D, kt�ra ju� gotowa czeka�a na wystartowanie
r�wnocze�nie ze sprzeda�� nowego systemu. Scenariusz mia� zwart� formu�� inwazji obcych na Ziemi�, a ka�de
promocyjne dzia�anie eksploatowa�o jaki� aspekt tej inwazji. Wszystkie motywy zgrabnie zaz�bia�y si� i ��czy�y w
sp�jn� ca�o��. Pachnia�o Wellsem i Wellesem, ale podej�cie Alfreda do tematu by�o mimo to nadzwyczaj tw�rcze.
Czasem zdawa�o si� nawet, �e a� za bardzo. Jego koncepcje najcz�ciej by�y kompletnie zwariowane, a jednak mia�y w
sobie ten przedziwny rodzaj chorej magii, kt�ra pozornie idiotyczne wymys�y czyni�a genialnymi chwytami
reklamowymi. Do tego stopnia, �e Microsoft zaakceptowa� kampani� opracowan� przez jednego tylko cz�owieka. W
dodatku niew�tpliwie szurni�tego.
Cydeon Polgar po raz kolejny zaduma� si� nad niezwyk�o�ci� Alfreda.
- Panno Dern - zwr�ci� si� do swojej sekretarki. - Czy Alfred nie zostawi� jakich� dodatkowych materia��w do tego
projektu?
Stella Dern - osobista sekretarka Polgara - podesz�a do biurka szefa i po�o�y�a na blacie niedu�� kartk�.
- Niestety, nic mi o tym nie wiadomo. Mam tylko to: przysz�o jeszcze jedno za�wiadczenie od jego lekarza o czasowej
niezdolno�ci pana L. do pracy.
Nieziemsko pi�kna dziewczyna wpatrywa�a si� w swego szefa ma�lanymi oczami. By�o w nich tych tyle gotowo�ci i
obietnicy... Bardzo �a�owa�, �e nic z tego nie b�dzie; mia� �on�, dw�jk� dzieci, by� stateczn� g�ow� rodziny. Postawi�
sobie za punkt honoru, �e nie da si� wpl�ta� w �adne ryzykowne schematy.
Stella Dern przyjmowa�a t� postaw� z godno�ci�.
- Ma pan na drugie �niadanie keks od �ony - przypomnia�a szefowi i odesz�a do swego pomieszczenia.
Odprowadzaj�c Stell� wzrokiem Polgar z zapartym tchem �ledzi� heroiczn� walk�, jak� stoczy�y jej po�ladki z
opinaj�cym cia�o cienkim materia�em. Nieomal wygran�. Potem z westchnieniem si�gn�� po paczuszk� z keksem.
Wypieki jego �ony mia�y g�sto�� gwiazdy neutronowej.
Ogarn�� go dziwny, pe�en niepokoju nastr�j. Pomy�la�, �e firma nie jest do�� uwa�nie strze�ona przed mocami szatana.
Dlaczego? Sk�d to wie? Czemu wcze�niej tego zaniedbywa�? My�li te przysz�y nagle i przej�y go niespodziewanym
l�kiem. Powinien si� skontaktowa� z egzorcyst�, uzna�. Taka firma jak "Godzilla" jest wszak idealnym celem do
penetracji przez wrogie si�y i ich agent�w! Zastanowi� si� nad Stell� Dern. Od niedawna by�a jego sekretark�. Czy
naprawd� m�g� si� jej podoba�..? Co� nie gra�o. Obudzona czujno�� przynagli�a Cydeona Polgara do gor�czkowej
analizy: zapach - da�by sobie r�k� uci��, �e przez intensywn� wo� francuskich perfum Stelli przebija� delikatny sw�d
siarki, gdy pochyla�a si� nad nim. A wisiorek na �a�cuszku: czy� nie by� nim odwr�cony krzy�? Mimo obszernego
dekoltu wisior niemal ca�kowicie skrywa� si� mi�dzy piersiami Stelli w kluczowych momentach i Polgar nigdy nie
m�g� go dojrze� w ca�o�ci.
Wszystko to wymaga�o sprawdzenia i to szybko. Trzeba b�dzie zatrudni� odpowiednich ludzi, to oczywiste, ale
najpierw... Czu� jak ro�nie w nim moc do walki ze Z�em. Z niek�amanym poczuciem szlachetnej misji postanowi� wi�c
najpierw zg��bi� spraw� samodzielnie. Zaczerpn�� powietrza.
- Panno Dern! - zawo�a� Polgar w stron� s�siedniego pomieszczenia. - Jakie ma pani plany na dzisiejszy wiecz�r?
***
Rusty sta� na brzegu rzeki i zdegustowany patrzy� na ko�ysz�cy si� na wodzie sp�awik. Szerokie zakole, otoczone
k�pami trzcin i spokojny w tym miejscu nurt ciemnej wody, obiecywa�y emocje wielkiego �owienia. Tyle, �e ryby
jakby wymiot�o. Od trzech godzin - czyli od pierwszego zapuszczenia w�dki - nie wzi�a nawet p�otka. Nic zatem
dziwnego, �e Rusty'ego z wolna zaczyna�o ogarnia� zniech�cenie. W dodatku zn�w zanosi�o si� na deszcz.
Spomi�dzy krzew�w wysun�� si� ma�y Rusty. By� ca�y wybrudzony plamami po mokrej trawie, zasmarkany i
nieszcz�liwy.
- D�ugo jeszcze, tato? - spyta� �a�o�nie.
- Ju�, ju�, synku, sk�adamy te manele. Dzi� wida� nie nasz dzie�, ale jeszcze tu wr�cimy i damy rybom �upnia, co?
Pr�bowa� tchn�� w t� eskapad� cie� entuzjazmu.
- Jestem g�odny - poskar�y� si� ma�y. - Mama pewnie ju� czeka z obiadem.
- O, tak. Nie ma to jak porz�dny posi�ek dla dw�jki g�odnych m�czyzn wracaj�cych z polowania!
Nieruchomy dot�d sp�awik drgn�� nieznacznie. Po chwili znowu - wyra�niej.
- Patrz, tata, co� ruszy�o robaka! - w ch�opca raptem wst�pi�a ekscytacja.
- Pr�dzej wyrzuty sumienia ni� ryba - burkn�� Rusty, niemniej si�gn�� po w�dk� i uj�� j� mocno w d�onie, szykuj�c si�
do zaci�cia.
I wtedy sta�o si� co� takiego, �e Rusty, kt�ry przykucn�� pochylony w stron� rzeki, zosta� szarpni�ty tak gwa�townie, �e
straci� r�wnowag� i wymachuj�c pokracznie r�kami i nogami z pot�nym pluskiem wyl�dowa� w wodzie.
Zakot�owa�o si�.
- Trzymaj j�, tato!
Zamieszanie trwa�o kilkana�cie sekund, po czym Rusty wynurzy� si� z wody i rozgarniaj�c j�, z wyra�nym po�piechem
ruszy� w stron� brzegu. Mia� bia�� jak p��tno twarz i trzyma� si� za rami�, kt�re zabarwia�o wod� krwi� z paskudnie
wygl�daj�cej, szarpanej rany. Gestem zdrowej r�ki ponagli� syna, by szybko ruszy� przodem. Obejrza� si� za siebie.
- Zdaje si�, �e kto� mia� branie - oznajmi� sucho, na ile by�o to mo�liwe w tych okoliczno�ciach.
***
- W ka�dym razie jest bardzo niedobrze - powiedzia� Alfred L.
- Dlaczego uwa�a pan, �e to wszystko musi by� prawd�? - spyta� lekarz.
Alfred przyj�� postaw� pob�a�liwo�ci.
- Pan mo�e mi oczywi�cie nie wierzy�, ale ja to po prostu dostrzegam... - zastanowi� si� nad odpowiednim s�owem. -
Przenikam. To wszystko jest przecie� logiczne, sp�jne i trzyma si� kupy. My�l�, �e w ko�cu i pan to dostrze�e i
przyzna.
- Kiedy ja si� zgadzam, �e te zdarzenia pasuj� do siebie - przytakn�� gorliwie psychiatra. - Tylko bardzo trudno si� z
nimi pogodzi�.
- Prawda jest cz�sto trudna do zaakceptowania.
Rozmowa z psychiatr� w gabinecie pomog�a Alfredowi; wyciszy�a go i uspokoi�a. Poczu� si� jako� pewniej i ra�niej.
Bezpieczniej nawet. Mo�e sprawi� to fakt, �e w jakim� sensie odda� cz�� inicjatywy: przekaza� drugiej osobie ca��
swoj� wiedz� i teraz ju� nie musia� miota� si� sam, zdj�� z siebie cz�� tego ci�aru. D�ugo si� waha�, nim uzna�, �e
lekarz jest istotnie tym, komu mo�e zaufa�.
- Jednak nie wszystko, co pan mi powiedzia� o spisku przeciw Ziemi i planowanej inwazji jest dla mnie do ko�ca
przekonuj�ce. Kosmici, szatan, bestie... Przepraszam, ale chc� by� szczery - rzek� psychiatra. - Nie ka�dy
zaobserwowany przez pana przejaw obcej dzia�alno�ci jest zauwa�alny tak�e dla mnie.
- Och, to oczywiste - odpar� Alfred. - Najwa�niejsze w tej chwili jest to, �e stan�� pan po mojej... naszej stronie.
Szczeg�lnie dla mnie potrzebne jest teraz czyje� zrozumienie i wsparcie.
- Ma pan je ode mnie. K�opot polega na tym, �e pan i ja nie ocalimy �wiata sami, we dw�jk�. Powiedzmy, �e
wci�gniemy kogo� jeszcze - to nadal za ma�o wobec globalnego spisku.
- Wiem, przecie� nie urwa�em si� z choinki.
- Nie �miem tego sugerowa�.
- Ot�, mam plan, kt�ry by� mo�e jest szans� ocalenia �wiata.
Lekarz pochyli� si� do przodu z zainteresowaniem.
- Wal.
- Chodzi o to, �e "Godzilla" rozpoczyna z pocz�tkiem przysz�ego miesi�ca og�lno�wiatow� kampani� reklamow�
systemu Windows 3D Microsoftu. Tak si� sk�ada, �e to ja opracowa�em t� kampani� - Alfred u�miechn�� si� z dum�. -
Przez swoj� formu�� demaskuje ona inwazj� obcych i... powinna zrobi� to naprawd� skutecznie. Ludzie szybko
dostrzeg�, �e promocyjne chwyty pokazuj� prawd� o rzeczywisto�ci. Musi to do nich dotrze�!
- A nie obawiasz si�, �e agenci obcych mog� przeszkodzi� w rozpocz�ciu tej kampanii?
- C�, przenikn�li oni i do "Godzilli" - to pewne. Ale mam nadziej�, �e zbyt p�no. Trzeba to b�dzie sprawdzi�. Czy
nie powinienem wr�ci� do pracy?
Psychiatra zmarszczy� czo�o z zatroskaniem.
- Teraz mo�e by� zbyt du�e ryzyko - rzek�.
- Tak my�lisz?
- Na wszelki wypadek wypisz� ci jeszcze jedno zwolnienie - powiedzia�.
Alfred za� zacz�� si� zastanawia�, czy w�a�nie nie pope�ni� straszliwego b��du...
***
- W ka�dym razie nie jest a� tak dobrze - powiedzia� psychiatra.
S�ucha�o go grono postaci zebranych wok� sto�u w niewielkim pokoiku.
- W�a�nie dzi� wracam z konferencji na szczycie; opanowali�my ju� znaczn� cz�� stanowisk w strukturach w�adzy
wielu kraj�w. Mo�emy pr�bowa� wp�ywa� na decyzje w skali globalnej, skoro wymaga tego sytuacja - m�wi�c te
s�owa prezydent gestykulowa� r�wnocze�nie pi�cioma g�rnymi ko�czynami. Przyjemnie by�o m�c zachowywa� si�
swobodnie cho� przez ten kr�tki czas, gdy kamufla� okazywa� si� niepotrzebny. - Nie wyobra�am sobie, by jeden
cz�owiek m�g� nam teraz przeszkodzi� w realizacji planu inwazji.
- A jednak to mo�e by� prawda - upiera� si� psychiatra. - Rzecz nawet nie w osobie Alfreda L. Chodzi o wymy�lon�
przez niego kampani� reklamow�, kt�ra wkr�tce ruszy na ca�ym �wiecie i mo�e ujawni� prawd�.
- Nie mo�emy zastopowa� tej kampanii? - zapyta� z niedowierzaniem pokryty �usk� stw�r, ostentacyjnie d�ubi�cy
pazurem w ostrych jak brzytwy z�bach.
Psychiatra �achn�� si�.
- Nie rozumiesz, Dino. Windows 3D nie wydaje po prostu du�a firma, tylko pot�ne imperium, a g��wny problem
polega na tym, �e nie mo�emy zmieni� sposobu reklamowania Windows 3D w �wiecie. Akurat na to nie mamy
dostatecznych wp�yw�w, zreszt� jest ju� za p�no.
- Zgadza si� - potwierdzi�a sekretarka Cydeona Polgara. - Scenariusz promocji ma by� realizowany i koniec. Wszelkie
pr�by ingerencji z zewn�trz wzbudz� natychmiast sensacj� i niezdrowe domys�y.
Stella Dern te� mog�a pozwoli� sobie na chwil� odpr�enia. Korzysta�a z niej ochoczo, rezygnuj�c z tych wszystkich
okropnych perfum; roztacza�a wok� stolika najczystsz� wo� siarki. Spod g�adko zaczesanej grzywki wystawa�a para
male�kich, figlarnych rog�w.
- Ale chyba Microsoft ma jakie� zapasowe scenariusze promocji?
- I co z tego? Jak chcesz doprowadzi� do wycofania obecnej? Uwa�ana jest za majstersztyk i wpompowano w ni� ju�
fur� pieni�dzy.
- Mo�na skompromitowa� Alfreda jako autora. Pokaza�, �e to wariat.
- Kiedy wszyscy o tym wiedz�. To tylko dodaje smaczku ca�ej imprezie.
Prezydent roz�o�y� bezradnie macki.
- Nie mo�emy tak gl�dzi� w niesko�czono��. Szefostwo domaga si� podania pierwszych realnych termin�w
rozpocz�cia inwazji na Ziemi�. Chyba musimy zaryzykowa� i poczeka� jeszcze troch�.
Zapad�a niezr�czna cisza.
- A gdyby p�j�� na ostateczne rozwi�zanie? - odezwa� si� naraz piskliwy g�os z parapetu. Wszyscy spojrzeli w tamt�
stron�.
- Znaczy zabi� Alfreda..? Tak, to by by�a ostateczno��. Ale - po pierwsze - czy jego �mier� istotnie co� zmieni? A po
drugie - to jest nie... jak oni to nazywaj�?
- Niehumanitarne. Zapewne zmieni�oby, gdyby Alfred pope�ni� samob�jstwo, na dodatek w bardzo kompromituj�cym
stylu - upiera� si� g�os z parapetu. - Zdoby�am informacje, �e mamy w jego mieszkaniu sprzymierze�ca, kt�ry nam to
za�atwi.
- Mo�e...
- Kto ci da� te informacje, male�ka? - zainteresowa� si� Dino.
- Pewna t�usta mucha; maj� �wietn� siatk� wywiadowcz� - pisn�a rosiczka i wyda�a z siebie zadowolone mla�ni�cie.
***
Po incydencie z kuku�k� mieszkanie straci�o dla Alfreda walor azylu, ostatniego miejsca, kt�re dawa�o mu jeszcze
elementarne poczucie bezpiecze�stwa. Rozpracowano go. Na zewn�trz stale by� ju� przez kogo� �ledzony, miasto pe�ne
by�o obserwuj�cych go szpieg�w. Z�owrogo patrzy�y reflektory aut i okna dom�w. Wszystko wskazywa�o na to, �e
dzie� rozpocz�cia inwazji jest ju� nieodleg�y. Naje�d�cy z pewno�ci� domy�lali si�, �e Alfred przejrza� ich zamiary i
dlatego zacz�li osacza� go na ka�dym kroku.
Zadecydowa�, �e przeczeka w domu czas do rozpocz�cia kampanii promocyjnej Windows 3D, ufa�, �e inwazja nie
nast�pi wcze�niej. Przekaza� Polgarowi ostatnie, kosmetyczne wskaz�wki, odwo�a� kolejn� wizyt� u psychiatry, poci��
na kawa�ki sznur od telefonu. Mia� by� sam i ju�.
Tymczasem teraz nawet w domu nie m�g� czu� si� pewnie.
Jego w�asny dom zwr�ci� si� przeciw niemu.
- Wys�ugujesz im si�, a ciebie te� rozbior� do ostatniej cegie�ki - wysycza� w stron� �ciany, naprzeciwko kt�rej
siedzia�.
Stara� si� do niczego nie odwraca� ty�em, lecz okaza�o si� to niewykonalne. Postanowi� za�y� rzeczywisto�� z drugiej
strony: udawa�, �e jest normalna - przynajmniej w granicach czterech �cian jego mieszkania.
Przygotowa� obiad z konserwy i zrobi� herbat�, nie daj�c si� przy tym skaleczy� otwieraczowi do puszek i czujnie
unikaj�c strumienia wrz�tku z czajnika. Z ko�cem posi�ku sko�czy�y mu si� pomys�y na oszukiwanie reali�w. Co by tu
dalej... Postanowi� podla� kwiaty - w ka�dym razie te, kt�re jeszcze nie usch�y. W�drowa� wi�c z dzbanuszkiem od
parapetu do parapetu.
Lianowiec sta� na szafie i zwiesza� swe d�ugie, ulistnione pn�cza niemal do samej pod�ogi. By�y grube i l�ni�ce - gdyby
nie to, mo�na by uzna�, �e to nieco okazalszy bluszcz. �eby podla� Angusa, Alfred musia� stan�� na krze�le; by� to
ryzykowny moment, ale krzes�o zachowa�o si� lojalnie. Odgarn�� z ramion liany, podla� ro�lin�, zn�w odgarn�� liany i
dola� Angusowi jeszcze troch� wody. Za trzecim razem stwierdzi�, �e nie mo�e odgarn�� pn�czy, gdy� dwa z nich
okr�ci�y si� wok� jego szyi, a jedno zacz�o si� w�a�nie zaciska�. Alfred wzdrygn�� si�. Pr�bowa� nie wpa�� w panik�;
chcia� zeskoczy� z krzes�a, ale pomy�la�, �e w ten spos�b ta durna ro�lina zleci i roztrzaska doniczk�. Spojrzawszy w
g�r� ujrza� ze zgroz�, jak lianowiec okr�ca si� z drugiej strony wok� haka, na kt�rym kiedy� zawieszone by�o pot�ne,
antyczne lustro - w czasach, gdy Alfred nie t�uk� jeszcze luster, tylko si� w nich od czasu do czasu przegl�da�.
Pr�bowa� wyswobodzi� si� z obejmuj�cych mu szyj� pn�czy, ale w tym momencie zdradzieckie krzes�o zachybota�o i
uciek�o mu spod n�g. Czy wytrzyma?! - zd��y� pomy�le� przera�ony.
Przecie� hak by� stary, a liany o wiele za s�abe, jak na ci�ar cz�owieka...
Z jakich� wzgl�d�w sprawy potoczy�y si� jednak zgodnie z najgorszym przeczuciem Alfreda: liany i hak wytrzyma�y.
Ostatnim strz�pem �wiadomo�ci Alfred zdo�a� jeszcze odczu� zaw�d z tego powodu...
W chwili przekroczenia przez Alfreda progu �mierci liany Angusa przerwa�y si� i martwe cia�o m�czyzny upad�o na
pod�og�. M�zg przesta� funkcjonowa�, szale�stwo min�o. Patrz�cy w napi�ciu na t� scen� go��b odwr�ci� si� od okna
i sfrun�� z blaszanego parapetu. W jego ptasim m�d�ku jeszcze przez chwil� k��bi�o si� jakie� niejasne poczucie misji,
kt�r� mia� do spe�nienia; sko�owany zrobi� kilka rund wok� kamienicy, po czym nieco oci�ale pofrun�� w stron�
gniazda, gdzie czeka�a zniecierpliwiona ma��onka. Wci�� jeszcze mieli trzeci l�g do wykarmienia.
***
Wnioski z og�lno�wiatowej konferencji by�y zasadnicze i og�lnikowe, jak to przy okazji sp�d�w na wysokim szczeblu.
Przegl�daj�c materia�y pokonferencyjne, prezydent upewnia� si� po raz kolejny, �e ma mediom du�o do nawijania
okr�g�ymi zdaniami, co bardzo mu odpowiada�o. Tym bardziej, �e ostatnio by� jaki� rozkojarzony. Na przyk�ad sama
konferencja: mimo usilnych stara�, nie potrafi� odtworzy� w my�lach dok�adnego jej przebiegu. Z kim� si� spotyka�, o
czym� dyskutowa�... Wszystko to przedziwnie rozmywa�o si�, tworzy�o nieprzejrzyst� mgie�k� w pami�ci. Irytowa�o.
Przecie� nie pi� a� tyle?!
Si�gn�� po dzisiejsz� gazet�. Stale �apa� si� na tym, �e pr�buje co� wzi�� �rodkow� r�k�; by�o to idiotyczne i
niepokoj�ce. Postanowi�, �e przeczeka to zawirowanie, mo�e samo przejdzie. �a�enie po psychiatrach nigdy nie robi�o
prezydentom dobrze na notowania.
W gazecie wci�� g��wnym tematem by�o samob�jstwo autora kampanii reklamowej Windows 3D. �mier� poprzez
zadzierzgni�cie na szyi egzotycznego pn�cza by�a tak absurdalna, �e Alfred L. nagrod� Darwina mia� w zasadzie w
kieszeni. Spekulowano, �e po tej kompromitacji Microsoft mo�e w ostatniej chwili zmieni� strategi� promocji swego
nowego systemu. Jaka r�nica? - Windows 3D sprzeda si� tak czy owak. Prezydent wzruszy� ramionami.
Na dalszych stronach powracano do sprawy tajemniczych potwor�w, kt�re rzekomo mia�y atakowa� w�dkarzy
zapuszczaj�cych si� na ustronne �owiska. Przytaczano wyniki obdukcji lekarskiej najbardziej spektakularnego
przypadku. Sezon og�rkowy z wolna dogorywa�. Prezydent powr�ci� my�lami w polityczne realia i z ponur� min� raz
jeszcze zacz�� przegl�da� harmonogram swoich zaj�� na nast�pny dzie�.
W tym samym mniej wi�cej czasie w siedzibie agencji reklamowej "Godzilla" Cydeon Polgar z jeszcze bardziej ponur�
min� rozpami�tywa� szczer� i ma�o przyjemn� rozmow� z samym szefem "Godzilli", kt�ra mia�a miejsce ledwie
kwadrans wcze�niej. Z rozmowy wynika�o, �e Polgar jest w zasadzie sko�czony, cho� Cydeon argumentowa�, �e
ostatecznie spos�b promocji Windows 3D zosta� zaakceptowany przez wa�niejszych ludzi ni� on (imiennie o szefie
"Godzilli" taktownie nie wspomnia�). Wsp�czu� Alfredowi, zarazem jednak by� w�ciek�y na tego wariata. No i - je�li
tak mo�na powiedzie� - Alfred problemy egzystencjalne mia� ju� z g�owy. On stanowczo nie.
Polgar spojrza� na stoj�c� tu� obok Stell� Dern, kt�ra bez cienia �enady zajada�a si� w�a�nie ciastem jego �ony. Nie
mia� poj�cia, co go otumani�o, �e w�adowa� si� w ten romans. Stella by�a pi�kna, owszem - ale Cydeon przez lata nosi�
dumne przekonanie, �e jest ponad takie historie. W "Godzilli" mia� przechlapane; by�a najwy�sza pora wycofa� si�
przynajmniej z tej kaba�y, p�ki jeszcze czas.
- Nie jedz tyle - rzek� zirytowany - stracisz przez to figur�.
- I tak strac� - odpar�a Stella. - Jestem w ci��y.
Polgar zamkn�� oczy. To nieprawda, pomy�la�. Otworzywszy je, napotka� wzrok sekretarki; �renice jej oczu by�y
nieprzyjemnie zw�one.
- S�uchaj, nie my�lisz chyba...
- Mia�e� ju� dawno porozmawia� ze swoj� �on� - jej g�os mia� ostro�� brzytwy. - Ale domy�lam si�, �e nie
powiedzia�e� jeszcze Helenie o naszym zwi�zku. Dobrze, je�li wolisz, powiem jej sama - kontynuowa�a. Polgar patrzy�
na ni� wstrz��ni�ty. - Jest najwy�sza pora, �eby w ko�cu podj�� t� decyzj�, a im wcze�niej powiadomimy Helen�, �e
od niej odchodzisz, tym lepiej.
Otworzy� usta, by powiedzie� co� �a�osnego, ale przerwa� mu sygna� telefonu. By�o to po��czenie z recepcj�, dy�urny
mia� wyra�nie zak�opotany g�os.
- Pan Polgar? Zatrzymali�my tu w�a�nie faceta, kt�ry chce si� z panem spotka�. Twierdzi, �e jest egzorcyst� i upiera
si�, �e by� pan z nim um�wiony. Co z nim zrobi�?
Przez chwil� trwa�o k�opotliwe milczenie.
- Je�li dasz rad� - spu�� go ze schod�w, dobrze?
- Nie ma sprawy.
- Czy ja oszala�em? - zwr�ci� si� Cydeon Polgar do Stelli.
Nie otrzyma� odpowiedzi na to pytanie. Czeka�a go masa k�opot�w rodem z najbanalniejszych melodramat�w - tego si�
domy�la�. Uzna�, �e powinien jak najszybciej uda� si� po porad� do psychiatry, cho�by tego, kt�ry leczy� Alfreda.
Nie wiedzia�, �e psychiatra w�a�nie sam wzi�� zwolnienie.
Chwilowo wszyscy byli nieco zm�czeni.
Pos�owie
Kiedy, napisawszy "Chandr�", rozes�a�em opowiadanie do kilku os�b z pro�b� o recenzj�, otrzyma�em zgodne
odpowiedzi: nikt nie zrozumia�, o co w tej historii biega. By�o to przygn�biaj�ce, wi�c zacz��em wprowadza� zmiany
dla "poprawienia odbioru". Ale mo�e z innej beczki. Ot�, przeczyta�em opowiadanie Philipa K. Dicka pt. "Roog".
Zastanowi�em si�. Potem przeczyta�em opowiadanie pt. "Roog". Zastanowi�em si� znowu. Potem przeczyta�em
wyja�nienia autora do rzeczonego opowiadania, zajmuj�ce z grubsza tyle miejsca, co samo opowiadanie. Po raz trzeci
przeczyta�em opowiadanie pt. "Roog". W tych okoliczno�ciach samowolnie uzna�em si� za cz�ciowo
usprawiedliwionego. �eby nie by�o w�tpliwo�ci: nie uwa�am swojego opowiadania za cho�by odrobin� dorastaj�cego
do pi�t opowiadaniom Dicka