5733
Szczegóły |
Tytuł |
5733 |
Rozszerzenie: |
PDF |
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres
[email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.
5733 PDF - Pobierz:
Pobierz PDF
Zobacz podgląd pliku o nazwie 5733 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.
5733 - podejrzyj 20 pierwszych stron:
Andrew Weiner
Nowy cz�owiek
Doktor Segal lekko zmarszczy� brwi odpinaj�c aparat do
mierzenia ci�nienia.
- Co� nie tak? - spyta� Lyman.
- Nie - odpowiedzia� lekarz. - Tak naprawd� jest prawie
dobrze. D� normy. - W jego g�osie zak�opotanie walczy�o z
entuzjazmem. - Nadal musi pan na nie uwa�a�. Ale z pewno�ci�
wygl�da lepiej.
- To wspaniale - stwierdzi� Lyman.
Doktor zerkn�� do swoich notatek. Dok�adnie tak, jak
pami�ta�: ci�nienie krwi Stephena Lymana systematycznie
ros�o przez kilka ostatnich lat. Jeszcze trzy miesi�ce temu
by�o du�o powy�ej normy. Znaj�c histori� choroby pacjenta,
rodzinn� sk�onno�� do nadci�nienia, gwa�towny charakter i
nerwow� prac�, doktor Segal spodziewa� si�, �e w niedalekiej
przysz�o�ci wystawi mu skierowanie do szpitala.
A teraz ta zaskakuj�ca poprawa.
- Czy pan �wiczy? - spyta� Lymana.
- Nie. Raczej nie.
- Pracuje pan w tym samym miejscu?
- O tak. Ale si� nie przem�czam. Powiedzia�em sobie:
O.K., jestem zast�pc� prezesa. Nigdy nie b�d� prezesem ani
tej, ani �adnej innej firmy. I teraz, jak o tym my�l�, nawet
nie chc� by� prezesem. Kto by chcia� zwala� sobie na g�ow�
co� takiego? Ostatnio wi�c nie bior� ju� pracy do domu.
Mniej wyje�d�am. I sp�dzam wi�cej czasu z rodzin�.
- To wspaniale.
- Pocz�tkowo by�y troch� zszokowane, mia�y mnie tyle
czasu. Nie bardzo wiedzia�y, jak si� zachowa�. Ale polubi�y
to.
- A co z panem? - spyta� dr Segal. - Jak pan si� czuje?
- Cudownie. Jak nowy cz�owiek.
Na ekranie monitora barczysty m�czyzna w niedopasowanym,
ciemnoniebieskim garniturze wysiada� ze swojego samochodu,
szarej impali rocznik 1992. Si�gn�� na tylne siedzenie i wyj��
zniszczony, czarny neseser. Zamkn�� samoch�d i nios�c teczk�
poszed� do wej�cia niskiego biurowca.
- Co on tam ma? - spyta� inspektor Friedman, przygl�daj�c
si� walizeczce. - Nerki?
- W�troby - odpowiedzia� detektyw McAllison. - P� tuzina
�wie�ych w�tr�bek.
- Ile jest teraz warta w�troba?
- W detalu? Trzysta, czterysta tysi�cy. Ale Linden mu
tyle nie p�aci. Najwy�ej trzydzie�ci kawa�k�w.
Po chwili obraz zmieni� si�. Teraz ekran pokazywa�
wn�trze biura Lindena. Po�rednik ogl�da� narz�dy.
- Ohyda - stwierdzi� McAllister. Nie wiadomo by�o, czy ma
na my�li Lindena, jego dostawc� czy w�troby.
Linden wygl�da� na zadowolonego z towaru. Szeroki u�miech
wyp�yn�� na jego pyzat� twarz. Wyci�gn�� z biurka grub�
kopert� i popchn�� j� w stron� drugiego m�czyzny.
- Co z tym teraz zrobi? - spyta� Friedman.
- Z t� parti�? Wywiezie za granic�. - McAllison
popatrzy� na zegarek. - Kurier jest w drodze na
lotnisko. Uprzedzeni celnicy ju� czekaj�.
- A co z Lindenem?
- Zwijamy go, jak tylko otrzymamy zgod�.
- Dobrze - powiedzia� Friedman. M�czy�a go ta
sprawa, chcia� j� jak najszybciej sko�czy�. By�o w niej co�
wstr�tnego.
Na monitorze muskularny m�czyzna wychodzi� z pokoju.
Friedman si�gn�� po pilota i zatrzyma� ta�m�.
- A co z nim?
- Te� zamierzamy go zgarn��. Pojechali�my za nim do jego
mieszkania. Wie�owiec w �r�dmie�ciu, trzy pokoje wynaj�te na
nazwisko Mike Kinnock. Nie notowany. Dowiemy si� czego�,
kiedy go przymkniemy.
- Jak my�lisz, sk�d je bierze?
- Organy? Na pewno nie od dobrowolnych dawc�w. Nerki
mo�na jeszcze kupi�, je�li znajdzie si� wystarczaj�co
g�odnego i g�upiego dawc�. Ale nie da si� �y� bez w�troby.
- My�lisz, �e ich morduje?
- Lub kupuje od ludzi, kt�rzy to robi�. Nie widz� innych
mo�liwo�ci.
- Tak, Pete - powiedzia�a do s�uchawki Doris Quince. - W
porz�dku, Pete.
Sheilah Lyman siedzia�a po drugiej stronie sto�u,
staraj�c si� nie okaza�, �e s�ucha.
- Rozumiem, �e musisz i�� na kolacj� z tymi lud�mi -
m�wi�a Doris - ale nie licz, �e Johnny to zrozumie... Tak,
wiem, �e to przyj�cie dla rodzic�w i dzieci, a nie dla ojc�w
i dzieci. Pami�tasz, w zesz�ym roku te� ja go zabra�am...
Dobrze, Pete, wyt�umacz� mu. Musz� ju� ko�czy�.
Doris rzuci�a s�uchawk� i odwr�ci�a si� w fotelu w stron�
Sheilah.
- Dupek - powiedzia�a dosadnie.
- Znowu wywin�� ci numer?
- Znowu wywin�� mi numer. Mia�am zamiar posiedzie� dzi�
do p�na i troch� podgoni� robot� - skin�a g�ow� w kierunku
stosu papier�w na biurku. - Tymczasem musz� zawie��
Johnny'ego na przyj�cie skaut�w, je�� t�ustego, sma�onego
kurczaka i ogl�da� pokazy yo-yo.
- Co?
- Przecie� m�wi�, pokazy yo-yo. W wykonaniu
zesz�orocznego, regionalnego mistrza yo-yo.
- Pete jest ci winien jeden wolny wiecz�r.
- Tak naprawd� to ju� kilkaset. Ale kto to policzy? -
prychn�a Doris. - Powiedzia�am mu, �e rozumiem, i� musi si�
spotka� w sprawie nowego kontraktu z tymi lud�mi z Japonii.
Ale tak naprawd� to nie pojmuj�. Ju� nie. Zupe�nie jakby
poza nim nie istnia� na �wiecie nikt inny zdolny za�atwi� t�
spraw�. Jakby on by� jedynym cz�owiekiem, kt�ry ma wa�n�
prac�. A w ko�cu kim�e jest? Wiceprezesem fabryki p�atk�w
�niadaniowych. Gdyby cho� od jego decyzji zale�a�o ludzkie
�ycie albo bezpiecze�stwo pa�stwa. A on po prostu...
produkuje p�atki.
- P�atki s� smaczne - powiedzia�a Sheilah. - P�atki s�
wa�ne.
- No i zarabia sto kawa�k�w rocznie. Co z tego? Sama
wyci�gam prawie tyle.
- Naprawd�? - Sheilah uwa�nie spojrza�a na sw�
przyjaci�k� i kole�ank� z pracy. Jako szefowa dzia�u kadr
Doris powinna zarabia� wi�cej ni� ona, zwyk�a kierowniczka.
Ale �eby a� tyle? - Nie mia�am poj�cia.
- Oczywi�cie, je�li w��czymy w to rycza�t za samoch�d i
dywidendy z akcji - doda�a szybko Doris.
- Oczywi�cie.
- Przepraszam, Sheilah. Nie powinnam by�a si� tak
zachowywa�. Ale on czasami doprowadza mnie do szale�stwa.
Na czym sko�czy�y�my?
- Wydaje mi si�, �e ju� sko�czy�y�my. Zdecydowa�y�my si�
powierzy� spraw� bilansu Aramson Associates. Nie s�
najta�si, ale sprawdzili si� w zesz�ym roku.
- Jasne - zgodzi�a si� Doris. - Dlaczeg� by nie. Dajmy
zarobi� Neilowi Aramsonowi. Odwala dobr� robot�.
- I robi �adne wykresy - doda�a Sheilah. - W czterech
kolorach.
- Poza tym - przerwa�a jej Doris - ma �adny ty�ek.
- Naprawd�? Nie zauwa�y�am.
- Wspania�y. Wiesz, �e zaprosi� mnie na kolacj�? Kilka
tygodni temu, kiedy wspomnia�am mu o wyje�dzie Pete'a. Nawet
mog�am wyj��, bo akurat by� dzie� dy�uru Juanity przy
Johnnym. Poza tym mia�am ochot�. Chcia� mnie zabra� do tej
nowej tajskiej restauracji, Adele twierdzi, �e jest
absolutnie wspania�a.
- Mia�a� ochot� na jedzenie czy na Neila Aramsona?
- Chyba bardziej na jedzenie - popatrzy�a na ni� z ukosa.
- Kogo teraz poci�ga seks?
- Mo�e powinna� wybra� si� tam z Petem?
- �eby wystawi� mnie do wiatru dla kolejnego handlarza
zbo�em? Nie planuj� ju� �adnych wypraw z Petem, nigdy
wi�cej! Dobrze wiesz, jaki on jest.
Doris zapali�a papierosa, zaci�gn�a si� i zakas�a�a.
- Musz� rzuci� palenie - ponownie zaci�gn�a si� dymem.
- Steve rzuci� - zauwa�y�a Sheilah.
- Naprawd�? �artujesz. Nigdy go nie widzia�am bez
papierosa w r�ku. My�la�am, �e si� z nim urodzi�. Jak on to
zrobi�? Akupunktura? Lasery?
- Po prostu przesta�. Wyjecha� w podr� s�u�bow�, a kiedy
wr�ci�, ju� nie pali�. Tak po prostu. Powiedzia�, �e ju� nie
ma ochoty na palenie.
- Nie cierpi� ludzi, kt�rzy to robi� - rozz�o�ci�a si�
Doris. Zgasi�a papierosa. - Pewnie przyty� ze dwadzie�cia
kilo?
- Nie. Ostatnio nawet nieco straci� na wadze.
- Ale jest w�ciek�y.
- Nie. Ma doskona�y humor.
- Zaraz, chwileczk�. Steve nigdy nie mia� dobrego humoru.
- Och, czasami miewa� - za�mia�a si� Sheilah. - Ale wiem,
o co ci chodzi. Rzecz w tym, �e on si� zmieni�. Nie wybucha
ju� z byle powodu jak kiedy�. Przesta� harowa� jak op�tany.
Sp�dza mniej czasu w biurze, a wi�cej ze mn� i Angie.
Pracuje w ogr�dku. Zawsze u�miecha si� do dzieciak�w z
s�siedztwa, nawet je�li podepcz� mu r�e...
- Przesta�. Nie mog� ju� tego s�ucha�. Kto� zamieni�
twojego m�a na telewizyjny idea�, a ty nawet tego nie
zauwa�y�a�.
- To naprawd� Steve. Ale inny. Ten, w kt�rym si�
zakocha�am. On wr�ci�. Wreszcie...
- Trudno uwierzy�. Sze�� miesi�cy temu chcia�a� si�
wyprowadzi�... - ...kiedy dowiedzia�a� si� o tej panience z
biura, chcia�a doda�, ale ugryz�a si� w j�zyk.
- Tak - zgodzi�a si� Sheilah. - Ale obieca� popraw�. I
dotrzyma� s�owa.
Doris spojrza�a na przyjaci�k� ze sceptyczn� min�.
Pomy�la�a o proszonym obiedzie u Hertz�w, kilka miesi�cy
wcze�niej. Steve osaczy� j� w k�cie biblioteki i zacz��
obmacywa�. Zanim go odepchn�a, zaproponowa� jej nock� w
motelu na przedmie�ciach. Nock�, tak to nazwa�.
- Czy ludzie naprawd� mog� si� tak zmieni�? - spyta�a.
- Steve si� zmieni�. Zupe�nie jakby co� mu si�
prze��czy�o w g�owie, jakby wreszcie przyjrza� si� sobie i
nie by� zadowolony z tego, co zobaczy�. Na przyk�ad sprzeda�
BMW...
- I kupi� mercedesa?
- Nie, jeepa. Chce zwiedza� okolice, zbudowa� dom i
przeprowadzi� si� do niego, gdy Angie zacznie studiowa� w
college'u. Planuje odej�� na emerytur� po pi��dziesi�tce i
hodowa� storczyki.
- Ile lat ma Steve?
- Czterdzie�ci dwa.
- M�ska menopauza. Prawdopodobnie to w�a�nie to. - Doris
zapali�a papierosa. - Nie mog� si� ju� doczeka�.
- Fantastyczne - powiedzia� Friedman zagl�daj�c do
pojemnika ustawionego w pokoju Kinnocka. - Absolutnie
fantastyczne.
W od�ywce p�ywa�o p� tuzina male�kich, ludzkich serc.
Ka�de wielko�ci paznokcia.
- Jeste� pewien? - spyta� McAllisona. - Jeste� pewien, �e
nie s�...
- Prawdziwe? Tak, jeste�my pewni. Hoduje je. Sp�jrz -
przeszli do nast�pnego pojemnika. P�ywa�y w nim serca
rozmiaru ludzkiej pi�ci.
- Klonowanie - stwierdzi� Friedman. - Czy nie jest to
niemo�liwe?
- Je�li chodzi o ludzkie tkanki, tak. Przy obecnym stanie
wiedzy. Przynajmniej wed�ug wi�kszo�ci naukowc�w.
- Wida� ten facet wie co�, czego oni nie wiedz�.
Niedobrze, �e nie mo�emy go o to spyta�.
- M�wi�em ju�, inspektorze. Nie rozumiemy, jak to si�
sta�o. W jednej chwili by� tutaj, w nast�pnej... puff.
Friedman potrz�sn�� g�ow� z niesmakiem. Sze�ciu
funkcjonariuszy dowodzonych przez McAllisona wesz�o do
mieszkania. Teraz tych sze�ciu policjant�w opowiada t� sam�
g�upi� historyjk�. Podejrzany jako� znikn��. Rozp�yn�� si�
na ich oczach. Rozproszy�. W ka�dym razie uciek�.
Dodatkowi policjanci obstawiali wszystkie wyj�cia z
budynku. Nikt nie widzia� wychodz�cego Kinnocka.
- Przypuszczam, �e jako� was zahipnotyzowa� - stwierdzi�
Friedman. - Nigdy nie s�ysza�em o czym� takim, ale je�li
potrafi klonowa� ludzkie organy, by� mo�e zahipnotyzowanie
kilku gliniarzy nie jest dla niego problemem.
- W ko�cu mamy Lindena.
- Ten facet jest o niebo wa�niejszy od Lindena.
Friedman kontynuowa� ogl�dziny mieszkania.
�azienka. Czysto��, porz�dek. Wilgotne r�czniki. �adnego
myd�a, kosmetyk�w, maszynki ani kremu do golenia.
Sypialnia. Bez ��ka czy materaca. Tylko kilka pojemnik�w
do hodowli. St� z wysokimi stosami ksi��ek. Nie, album�w. Z
ilustracjami przedstawiaj�cymi graczy w baseball.
- Cholera. 1925, 1918. To musia�o kosztowa� go maj�tek.
- Zajrzyj do szafy - powiedzia� McAllison.
Friedman otworzy� szaf�. Trzy koszule, jedne spodnie,
marynarka, p�aszcz przeciwdeszczowy. I stosy starych
komiks�w opakowanych w plastykowe torebki.
- Co jeszcze zbiera?
- P�yty. Stare, na czterdzie�ci pi�� obrot�w. S� w
kuchni, pod licznikiem.
- Dziwne. Nerki za komiksy.
- Mo�e to lokata.
Friedman skierowa� si� do nast�pnej sypialni.
- Co tam jest?
- Wi�cej jego wyrob�w. Ko�czyny.
- Ko�czyny?
- R�ce, nogi. Te rzeczy.
Friedman popchn�� drzwi i wszed� do pokoju. McAllison
cofn�� si�, jak gdyby nie chcia� wej��.
Kolejne hodowlane pojemniki. Friedman podszed� do du�ego
akwarium, wype�nionego prawie gotowymi, ludzkimi ramionami i
popatrzy� do �rodka.
- Czy jest popyt na r�ce?
- Widocznie tak.
Friedman popuka� w szk�o.
- Zbadaj je.
- Co?
- Zbadaj je. Sprawd�, do kogo nale��.
- Nale��?
- DNA. Hodowle tkanek. Cokolwiek Kinnock u�y� do hodowli
tych rzeczy. Sk�d je wzi��? Od siebie? Od kogo� innego?
Spr�buj pobra� odciski palc�w.
McAllison niech�tnie popatrzy� na p�ywaj�ce ko�czyny.
- Jeszcze jedno. Masz jakie� ta�my wideo z Kinnockiem?
- Powinni�my mie�. Tak, zainstalowali�my w innym budynku
kamer� filmuj�c� przez okna. �eby pozna� odwiedzaj�cych go
go�ci. Tylko �e nikt go nie odwiedza�. Nikt nie wchodzi�
przez drzwi.
- We� kaset�. Mo�e poka�e, w jaki spos�b uciek�. Lub co�
innego...
- Niby co?
- A sk�d do cholery mam wiedzie�?
- Przykro mi Pete - m�wi� Lyman. - Chcia�bym p�j�� na
ten mecz, ale obieca�em Angie, �e j� zabior� na wrotki.
- Wrotki? - Lyman s�ysza� przez telefon niedowierzanie w
g�osie Quince'a. - Musia�em stoczy� w robocie prawdziw�
bitw� o bilety na dzisiejsz� gr�. Larry by� tak wdzi�czny,
�e uca�owa�by mnie, gdybym mu tylko pozwoli�.
- Naprawd� mi przykro, Pete, ale obieca�em.
- Angie zrozumie. To jest decyduj�ca gra dla Jays�w.
Boston ma tylko par� punkt�w przewagi.
- Nie, Pete. Nie przypuszczam, �eby zrozumia�a.
- Skoro tak twierdzisz...
- Tak. Jestem pewien. Pozdr�w ode mnie Larry'ego.
- Mo�e wyskoczymy gdzie� w przysz�ym tygodniu? Na
kielicha albo co� w tym stylu. Jak kumple. Dawno si� nie
widzieli�my.
- By� mo�e - zgodzi� si� Lyman.
Ale w�tpi� w to. Z jakiego� powodu nie lubi� ju� Pete'a
Quince'a. I nie rozumia�, jak m�g� go kiedykolwiek lubi�.
Facet by� nudny. M�wi� tylko o pracy i sporcie, czasami
rzuca� �arcik na temat pieni�dzy czy seksu. Nigdy nie czyta�
ksi��ek, z wyj�tkiem powie�ci sensacyjnych kartkowanych w
poczekalniach lotnisk. Zupe�nie nie interesowa�a go sztuka,
polityka, ogrodnictwo, gotowanie czy religia.
W gruncie rzeczy, pomy�la� Steve, wol� sp�dza� wi�cej
czasu z Angie. I Sheilah.
My�l o Sheilah wywo�a�a na jego twarzy smutny u�miech.
By� tak blisko zniszczenia tego wszystkiego... nawet po tym,
jak da� jej s�owo. To by�o jak przymus. Kocha� Sheilah,
zawsze j� kocha�, ale nie wystarcza�a mu. Nigdy w �yciu nic
mu nie wystarcza�o. Zawsze chcia� wi�cej: wi�cej pieni�dzy,
wi�cej w�adzy, wi�cej kobiet.
I nagle zosta� uwolniony.
Zdarzy�o si� to podczas ostatniej podr�y s�u�bowej do
Chicago. Zacz�a si� jak zwykle: flirtowanie z
najprzystojniejsz� stewardes�, walka z klientem o ka�dego
dolara, koktajl z facetami z firmy, ponowna walka z klientem
przy kolacji. I wreszcie dziewczyny z agencji towarzyskiej,
kt�re przyjecha�y na noc.
Nie by�o to powszechne, ale znowu nic a� tak
niezwyk�ego. Klient daje do zrozumienia, czego wymaga, a
potem p�aci. W r�ny spos�b. W czym wi�c problem?
Ta, kt�ra przypad�a Steve'owi, by�a bardzo przystojna:
d�ugie rude w�osy, du�e piersi, d�ugie nogi, prawdopodobnie
nie przekroczy�a jeszcze dwudziestki. Na imi� mia�a Mary,
Marie, a mo�e Louise. Ta�czyli w klubie i by�o naprawd�
�wietnie. Nawet nie pomy�la� o Sheilah, ani o Angie, ani
nawet o tym, �e po powrocie do domu b�dzie musia� k�ama�.
Potem zabra� j� do hotelu, wypili nast�pnego drinka, a
potem...
Nagle poczu�, jakby w jego g�owie zapali�a si� �ar�wka,
zupe�nie jak w kresk�wkach. I zrozumia�, w ko�cu zrozumia�
wszystko. Jak niszczy swoje �ycie i co ma zrobi�, �eby je
naprawi�. Najpierw poprosi� dziewczyn�, �eby wysz�a.
Ale to by� dopiero pocz�tek.
Podni�s� s�uchawk� i zadzwoni� do miejscowej kwiaciarni.
- Chcia�bym wys�a� �onie tuzin r� - poda� adres. -
Podpis: "Kocham. Steve".
- Czy do��czy� kart� urodzinow�? Rocznicow�?
- Nie. Bez okazji.
Na ekranie muskularny m�czyzna sprawdza� wska�nik na
jednym z pojemnik�w. Oderwa� si� od pracy, kiedy do
mieszkania wszed� McAllison na czele grupy umundurowanych
policjant�w.
M�czyzna cofn�� si� o krok, nieco obr�ci� i... znikn��.
- Cholera - powiedzia� Friedman. - Jak on to zrobi�?
- Mo�e sta� si� niewidzialny? - podrzuci� McAllison.
- To niemo�liwe.
- Skoro pan tak m�wi.
- Co jeszcze macie?
- Cztery godziny nagrania z okresu przed nalotem. Jeszcze
nie przejrzeli�my kasety, ale nie zapowiada si� zbyt
ciekawie. Kinnock chodzi tam i z powrotem.
- Pu�� j�. Od pocz�tku, na szybkim podgl�dzie.
Friedman siedzia� z oczami utkwionymi w ekran, podczas gdy
Kinnock pojawia� si� i znika� w kadrze. Otworzy� drzwi od
�azienki, pochyli� si� nad wann�. Wr�ci� do pokoju zdejmuj�c
ubranie.
- Zatrzymaj - powiedzia� Friedman. - Dok�adnie tutaj.
McAllison zatrzyma� ta�m�.
- O Jezu - j�kn��.
Nagie cia�o Kinnocka by�o r�owe i ca�kowicie pozbawione
ow�osienia. I nie mia�o �adnych widocznych narz�d�w
p�ciowych.
- My�lisz, �e jest kobiet�? - spyta� McAllison.
- Pu��. Normalna pr�dko��.
Patrzyli, jak Kinnock sk�ada ubranie na le�ance. Potem
si�gn�� do gard�a i rozpi�� swoje cia�o.
- O Jezu - ponownie j�kn�� McAllison.
Co� ��tego, o d�oniach i stopach zako�czonych pazurami
wype�za�o z otwartej klatki piersiowej Kinnocka.
- To jaka� cholerna jaszczurka - odezwa� si� McAllison.
Widzieli, jak jaszczuropodobny stw�r skacze na pod�og� i
chwiej�c si� na czterech ko�czynach w�druje do �azienki,
gdzie znikn�� w wannie.
- To kosmita - powiedzia� Friedman. - Dok�adnie tak.
Stephen Lyman opar� g�ow� na r�kach. Jego d�onie
spoczywa�y na powyginanym, metalowym stole w policyjnym
pokoju przes�ucha�.
- Czy kto� mi powie - spyta� po raz kolejny - o co do
cholery chodzi?
Nie oczekiwa� odpowiedzi. Nie spodziewasz si� odpowiedzi
w sennych koszmarach. A to w�a�nie by�o to: koszmar.
Dopiero co wszystko sz�o znakomicie. By� z Angie na torze
wrotkarskim, przygl�da� si�, jak je�dzi w k�ko, z rado�ci�
s�ucha� jej �miechu. Wyszed� do barku kupi� pra�on�
kukurydz�. Wtedy go aresztowali.
Tak naprawd� to go nie aresztowali. Zabrali go z toru do
samochodu, potem na posterunek, ale nie chcieli od niego nic
wi�cej.
Nie pozwolili mu zadzwoni�.
- Ale przecie� mam do tego prawo, tak? - spyta�.
- Normalnie tak - powiedzia� policjant o nazwisku
Friedman, jeden z tych, kt�rzy zadawali mu najwi�cej pyta�.
- Ale nie w tym przypadku - wygl�da� na zak�opotanego.
- Musz� zawiadomi� �on�.
- Zosta�a ju� poinformowana. Kiedy odwie�li�my pa�sk�
c�rk� do domu.
- O czym?
- �e pomaga nam pan w dochodzeniu.
- Jakim dochodzeniu?
- Sprawy wagi pa�stwowej - Friedman machn�� r�k�.
- My�licie, �e jestem szpiegem?
- Nie. Wcale tak nie uwa�amy.
M�czyzna, siedz�cy po drugiej stronie obok Friedmana,
wysoki, kr�tko ostrzy�ony facet, kt�rego przedstawiono jako
agenta Jonesa, lekko si� skrzywi�. Jakby pomy�la�, �e
Friedman wdaje si� w nieistotne szczeg�y.
- Chc� wezwa� mojego adwokata.
- Przykro mi, ale mo�e p�niej.
Nie wygl�da�o to jak w krymina�ach. Tam zawsze mog�e�
zadzwoni�. I nie poddawali ci� pe�nym badaniom medycznym,
w��czaj�c w to analiz� krwi, pe�ne prze�wietlenie cia�a i
z�b�w. Bez wyja�nie�. Na krymina�ach zawsze si� t�umacz�.
Kolejny pow�d, dla kt�rego musia� to by� koszmarny sen.
- Powiecie mi, o co chodzi, czy nie? - spyta� unosz�c
g�ow�. - Nie, nigdy mi nie powiecie.
Do pokoju przes�ucha� wszed� cz�owiek w bia�ym kitlu i
podaj�c Friedmanowi dokumenty, nachyli� si� i wyszepta� co�
do ucha policjanta. Friedman skin�� g�ow�. Pochyli� si� i
szepn�� co� agentowi Jonesowi. Po czym zwr�ci� si� w stron�
Lymana.
- Jeszcze jeden raz, panie Lyman. Nie poznaje pan tego
cz�owieka? - wyci�gn�� zdj�cie pulchnego, �ysego m�czyzny.
- Nie. Ju� wam m�wi�em, nie.
- A tego?
Muskularny m�czyzna o dziwnie martwej twarzy.
- Nie.
- A co pan powie o tym?
Nowa fotografia. Niewyra�ny obraz. Co� wygl�daj�ce jak
wielka jaszczurka, pe�zn�ca po dywanie.
- Widzia� pan kiedy� co� takiego? - spyta� Friedman.
- Nie - potrz�sn�� g�ow�. - Nie, nigdy nie widzia�em czego�
takiego.
- A co pan powie o tym?
Zbli�enie czego� w rodzaju akwarium. Tyle �e wewn�trz
nie p�ywa�y ryby. To by�y ludzkie r�ce.
Ze wstr�tem upu�ci� zdj�cie.
- Co to jest? Co to jest, do diab�a?
- Ludzkie r�ce - odpar� agent Jones - klonowane do
sprzeda�y na czarnym rynku.
- A co to ma wsp�lnego ze mn�?
- Wszystko - powiedzia� Jones. - Wszystkie te r�ce s�
klonowane z jednej pr�bki tkanki. DNA jest identyczne, tak
samo odciski palc�w.
- I?
- Dzi�ki temu pana znale�li�my, panie Lyman. Przez
odciski palc�w. Szcz�liwie mamy w aktach pa�ski komplet.
Buntownicza przesz�o��, nieprawda�? - zajrza� do notesu. -
Chicago, 1968.
- Chwileczk� - powiedzia� Lyman. - Te r�ce maj� moje
odciski palc�w? Jak to mo�liwe?
- Mamy nadziej�, �e pan nam to powie.
- Kto� musia� ukra��, jak wy to nazwali�cie, pr�bk� tkanki.
- Nie, panie Lyman - odezwa� si� Friedman potrz�saj�c
g�ow�. - Na pocz�tku tak my�leli�my. Ale wygl�da na to, �e
jest to nieco bardziej skomplikowane.
- Nie wierz� w to - powiedzia�a Sheilah Lyman. - I nigdy
nie uwierz�.
- Ale fakty... - zacz�� Friedman.
- �e ma ni�szy poziom cholesterolu? I co z tego? To �aden
dow�d.
- Tu nie chodzi tylko o cholesterol. I o zmian� ci�nienia
krwi czy EKG. Cho� ju� te dane s� bardzo znacz�ce. Mia�
z�aman� lew� nog� w kostce, �lad z�amania znikn��...
- Zaleczy� si� i co z tego?
- A znikni�cie starej blizny po operacji wyrostka...
- Nigdy nie by�a wyra�na.
- A to, �e odros�y mu dwa wyrwane z�by w g�rnej szcz�ce?
- Nie wierz� w to - powt�rzy�a. - Znam mojego w�asnego
m�a. Angie zna swojego ojca. Nigdy nie przekonacie nas...
- jej g�os za�ama� si� lekko.
- �e cz�owiek, kt�ry �yje z pani� od kilku miesi�cy, jest
oszustem? Rozumiem, �e trudno w to pani uwierzy�. Ale sama
pani powiedzia�a, �e ostatnio si� zmieni�. Sta� si� milszy,
delikatniejszy.
- Ludzie si� zmieniaj�. Ca�e �ycie. To nie oznacza, �e
zostaj� zast�pieni przez kosmit�w.
- Nie przez kosmit�w, pani Lyman. Przez klon. Klon
zaprogramowany tak, aby my�le� i zachowywa� si� jak
prawdziwy Stephen Lyman.
- Niedok�adnie jak on - wtr�ci�a Sheilah. - Je�li to, co
pan m�wi, jest prawd�.
- Niedok�adnie jak on - zgodzi� si� Friedman. -
Prawdopodobnie podczas kopiowania wkrad� si� jaki� b��d.
Ale prawie tak samo. Zabrali pani m�a i zostawili znakomit�
kopi�.
- Do czego ktokolwiek m�g�by potrzebowa� mojego m�a?
- Nie wiemy. I prawdopodobnie nigdy si� nie dowiemy. Kto
zgadnie, jak my�l� kosmici?
- Co zamierzacie z nim zrobi�?
- Z nim?
- Ze Stephenem.
- Tym naszym? Nie wiemy. Z pewno�ci� nie wie nic, co
mog�oby by� dla nas u�yteczne. Zbadali�my go kilkakrotnie na
wykrywaczu k�amstw i za pomoc� �rodk�w farmaceutycznych.
Nie k�amie, jest �wi�cie przekonany, �e jest Lymanem.
- Wi�c go wypu�cicie?
- Przypuszczam, �e w ko�cu tak. Nie mo�emy go o nic
oskar�y�, chyba �e chodzi�oby o podszywanie si�. Ale trudno
by�oby tu udowodni� �wiadome dzia�anie.
- Chc� go z powrotem.
- S�ucham?
- Powiedzia�am, �e chc� go z powrotem.
- Ale on jest oszustem, pani Lyman. Kopi�.
- Nie dbam o to. Nie obchodzi mnie, �e nie jest moim
prawdziwym m�em. Chc� go z powrotem.
Cicho zadzwoni� dzwonek. Lyman skrzywi� si� i nakry�
poduszk� bol�c� g�ow�. Ostatniej nocy wypi� za du�o whisky
Glenlivet. B�g raczy wiedzie�, ile kosztowa�o go to
punkt�w...
Dzwonek odezwa� si� ponownie, tym razem g�o�niej.
- Wsta� i umyj si�, Stephen - powiedzia�a �ciana. - Czas
na rozmowy.
Lyman j�kn��.
- Lepiej si� rusz.
Lyman zwl�k� si� z ��ka i poszed� do �azienki. Ochlapa�
wod� twarz, umy� z�by.
- Czekamy.
Wr�ci� do sypialni i si�gn�� po szlafrok. Ubierze si�
p�niej albo wcale nie b�dzie zawraca� sobie g�owy. Jego
gospodarze nie przywi�zywali wagi do ubioru.
- Na obiad padlina i kieliszek wina - przypomnia�a
�ciana. - Z pieczonymi ziemniakami i kwa�n� �mietan�, i
creme brulee na deser. Je�li wyrobisz odpowiedni� liczb�
punkt�w. Zn�w jedziesz na deficycie.
Jak si� orientowa� - a nie by�o z tym najlepiej - jego
gospodarze nie praktykowali systemu ekonomicznego zwanego
kapitalizmem. Z wyj�tkiem jego osoby. Na nim praktykowali go
przez ca�y czas.
- W przeciwnym wypadku - m�wi�a �ciana - b�dzie br�zowy
ry� z jarzynami.
Za�o�y� kapelusz na g�ow� i pchn�� drzwi wyj�ciowe willi.
Stan�� o�lepiony przez ostre �wiat�o s�oneczne. Pogrzeba� w
kieszeni szlafroka i wyj�� ciemne okulary, po czym ruszy� w
kierunku basenu, podskakuj�c dzi�ki zmniejszonej grawitacji.
Czasami bawi�o go to uczucie lekko�ci. Kiedy mia� kiepski
dzie�, jak na przyk�ad dzisiaj, sprawia�o, �e chcia�o mu si�
rzyga�.
W basenie konwersacyjnym by�o ich ko�o tuzina, p�ywali w
b�otnistej, zielonej wodzie lub leniwie wylegiwali si� na
ska�ach. Lyman przeszed� przez mostek i zaj�� swoje miejsce
wyznaczone na czas rozm�w, na ma�ej wyspie po�rodku basenu.
Zanurzy� stopy w letniej wodzie.
- Ja zaczn� - powiedzia�o t�ustawe, jaszczurkopodobne
stworzenie, nazywaj�ce siebie Freddy.
Zwykle w rozmach z nim u�ywali prostych ameryka�skich
imion. Lyman nie by� pewien, czy post�powali tak dlatego,
�e ich prawdziwe imiona by�y nie do wym�wienia, czy dlatego,
�e w og�le ich nie mieli.
- Porozmawiajmy o baseballu - powiedzia� Freddy.- Kto,
twoim zdaniem, jest lepszym rozgrywaj�cym? Carl Ripken czy
Tony Fernandez?
Jaki �atwy pocz�tek. �atwe dwie�cie punkt�w.
- Fernandez - odpowiedzia� - bez dyskusji. To znaczy,
Ripken jest dobry, jasne. Ale nie ma naturalnego talentu,
nie jest odpowiednio zbudowany. I nawet je�li m�wimy o
uderzeniach, stawiam na Fernandeza przez ca�y sezon...
Wszystko, co musisz zrobi�, m�wi� sobie Lyman, to naprawd�
zabra� si� do roboty. Wydu� z tego jak najwi�cej punkt�w i
wepchnij je na konto. Zapomnij o steku i czerwonym winie,
wyznacz sobie wa�niejszy cel. Na przyk�ad: kontakt z innymi
lud�mi, pi�� tysi�cy punkt�w.
- Pom�wmy o Rogue's Gallery - odezwa� si� ��ty
jaszczurkopodobny stw�r, nazywaj�cy siebie Barney.
- S�ucham?
- Rogue's Gallery Flasha - powiedzia� Barney. - Kto jest
twoim ulubie�cem w�r�d licznych wrog�w Flasha?
"Uzasadnij sw� odpowied�". Obcy nie musia� nawet tego
m�wi�, sugerowa� to ton jego g�osu. Zawsze uzasadniaj
odpowied�.
Cholera, pomy�la� Lyman, przypominaj�c sobie o stosie
komiks�w na nocnej szafce. Zapomnia�em o przydzielonych
lekturach.
Tak dok�adnie, to nie zapomnia�. Po prostu nie m�g�
zmusi� si�, aby je przeczyta�.
- Hmm, m�j ulubiony �otr. Pozw�lcie mi chwilk� pomy�le�.
By�o ich tak wielu.
- Oczywi�cie - zgodzi� si� Barney. - Tylu wspania�ych
przest�pc�w. Mirror Master, Trickster, Gorilla Grodd,
Weather Wizard...
- To ten typ - powiedzia� Lyman. - Weather Wizard. Facet,
kt�ry potrafi� wywo�ywa� kolorowy �nieg. By� naprawd�
dobry.
- Wyj�tkowo dobry - przytakn�� Barney wystawiaj�c ogon w
stron� s�o�ca.
- Ale Captain Cold by� lepszy - odezwa� si� purpurowy
stw�r nazywany Marlon.
- Nie, nie - wtr�ci� si� Freddy. - Weather Wizard
potrafi� wszystko to, co Captain Cold i jeszcze wi�cej...
Kontakt z innym cz�owiekiem, my�la� Lyman przys�uchuj�c
si� dyskusji kosmit�w. Tego potrzebuj�. Inaczej dostan�
�wira, siedz�c ca�e dnie i k�api�c dziobem w gronie
jaszczurek.
Na planecie byli inni ludzie, powiedzieli mu o tym jego
gospodarze. Tylko garstka, jak na razie. Jak si�
orientowa�, posiadanie w�asnego cz�owieka do pogaw�dek
stanowi�o rodzaj symbolu zajmowanej pozycji. Niekt�rzy
kosmici czuli si� usatysfakcjonowani posiadaniem klon�w. Ale
jego gospodarze uwa�ali, �e nie ma to jak kontakt z
prawdziwym cz�owiekiem.
- Ja interesuj� si� starymi serialami telewizyjnymi -
odezwa� si� kosmita zwany Timmy.
- Najlepsi byli "Obro�cy" - powiedzia� Lyman. - Na samo
wspomnienie wci�� dostaj� g�siej sk�rki.
Pi�� tysi�cy punkt�w. To nie tak wiele, �eby zobaczy�
innego cz�owieka. By� mo�e, b�dzie to kobieta... Ale my�li o
kobietach wywo�a�y w nim nieprzyjemne uczucie. Wci��
pami�ta� straszn�, ostatni� noc na Ziemi, kiedy wr�ci� do
hotelu z t� dziewczyn� z agencji towarzyskiej, Laur� czy
Lar�, czy jak jej tam by�o na imi�. Przygotowali ��ko i
rozpi�� jej sukienk�. Nie nosi�a stanika. Wtedy zauwa�y�, �e
jej piersi s� jakie� dziwne. Nie mia�y sutek.
I kiedy wci�� si� przygl�da� jej piersiom, dziewczyna
si�gn�a do szyi i rozpi�a sk�r�.
- Co si� sta�o z P.F. Sloanem? - spyta� Norman.
- Dobre pytanie - odpar� Lyman. - My�l�, �e si� wycofa�.
Ale czy piosenka "Eve of Destruction" nie by�a wspania�a?
- Najlepsza by�a "Take Me for What I'm Worth" -
powiedzia� Timmy. - Nagrana przez Searches w 1966 roku.
- "Halloween Mary" - wtr�ci� Freddy - w�asne nagranie w 1966.
- W tysi�c dziewi��set sze��dziesi�tym si�dmym - poprawi�
Marlon.
Nie, zdecydowa� Lyman, na chwil� zapomnijmy o seksie. I tak
wp�dzi� go ju� w dostatecznie wielkie k�opoty.
Wszystko, czego pragn��, to zwyk�a rozmowa z innym,
normalnym facetem, takim jak on sam. Proste spotkanie, par�
drink�w, m�skie dialogi przy kominku.
Problem w tym, �e nie potrafi� wyobrazi� sobie tematu tej
rozmowy.
- Jest pan pewien, �e nie b�dzie bola�o? - spyta�a
Doris Quince.
- To zupe�nie bezbolesne - odpowiedzia� przystojny, m�ody
cz�owiek siedz�cy na jej kanapie.
- I b�dzie mu... dobrze?
- O tak. Zapewnimy mu wszystkie mo�liwe wygody.
Doris podj�a decyzj�. Czy raczej potwierdzi�a decyzj�,
kt�r� podj�a wcze�niej. Jak s�usznie stwierdzi�a Sheilah,
istniej� propozycje, kt�rych po prostu nie mo�na odrzuci�.
- Odlatuje jutro o si�dmej rano - powiedzia�a. - Zatrzyma
si� w hotelu Hyatt, na przedmie�ciach. Je�li nie b�dzie w
towarzystwie ludzi z agencji, najprawdopodobniej znajdzie go
pan w barze.
M�ody cz�owiek skin�� g�ow�.
- Nie b�dzie pani �a�owa� - wsta� z kanapy.
- To wszystko? - Doris wychyli�a si� z fotela. - Tylko tyle?
- Tak, to wszystko. Kiedy pani m�� wr�ci do domu, b�dzie
nowym cz�owiekiem.
Doris opad�a w g��b fotela i wygodnie opar�a si� o poduszki.
- Nie mog� si� ju� doczeka�.