Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres
a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.
Zobacz podgląd pliku o nazwie 8581 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.
Anna Onichimowska
Tom Paxal
Jacek Santorski & CO
WYDAWNICTWO
Anna Onichimowska
Tom Paxal
Dzieci zorzy polarnej
Ilustracje Ma�gorzata Bie�kowska
Anna Onichimowska, Tomasz Paxal
Dzieci zorzy polarnej
Opracowanie graficzne oktadki
Ma�gorzata Bie�kowska, Andrzej Budek
Koncepcja graficzna ksi��ki
Ma�gorzata Bie�kowska
Korekta
Anna Borgis
�amanie
NanFides
Redaktor prowadz�cy
Katarzyna Platowska
Copyright � by Anna Onichimowska, Tomasz Paxal
JACEK SANTORSKI & CO
WYDAWNICTWO
e-mail:
[email protected]
www.jsantorski.com.pl
Adres do korespondencji
03-912 Warszawa, skrytka pocztowa 54
Druk i
��dzkie Zak�ady
ISBN 83-86821-64-7
Siedzia�em na parapecie i patrzy�em, jak �nieg fruwa dooko�a ��tych listk�w.
Dlaczego go jeszcze nie ma, niepokoi�em si� coraz bardziej.
Saana wrzuca�a do kominka patyczki, zamienia�y si� od razu w szaroczerwone w�e,
rozpada�y na kawa�ki, aby w ko�cu znikn�� bezpowrotnie w drgaj�cym �wietle.
Ona te� si� martwi, pomy�la�em. Zawsze, kiedy nie mo�e znale�� sobie miejsca,
bawi si� z ogniem.
Odwr�ci�a si� w moj� stron�, a ja szybko spojrza�em zn�w za okno. �nieg troch�
zg�stnia�, nie by� ju� wiruj�c� kaszk�, sta� si� gruby i ci�ki, robi� na drzewach
poduszki.
- Co tam widzisz? - spyta�a.
- Czarnego luda ze z�otym z�bem.
- Jednym? - Saana zn�w zacz�a wk�ada� do ognia drewienka.
- Nie chodzi� do dentysty...
Mam w nosie takie urodziny, mam w nosie takie urodziny, mam w nosie... bun-
towa�em si�, ju� nie mog�em my�le� o niczym innym, nie widzia�em �nie�nych
czapek ani czarnego luda, nie mia�em nawet ochoty na tort, najlepiej by by�o
po�o�y� si� do ��ka i zakry� g�ow� poduszk�. Nic nie jest takie proste, kiedy si�
ko�czy sze�� lat...
Wiatr przybra� na sile, gwizda� i j�cza�, zwala� z ga��zi �nieg.
Mo�e wiatr go porwa�, pomy�la�o mi si�, a po chwili powiedzia�em to g�o�no.
Oczy Saany zrobi�y si� okr�g�e jak guziki.
- Siedzi teraz gdzie� na krze, na biegunie, razem z bia�ymi nied�wiedziami... -
straszy�em j� coraz bardziej.
- Albo w Afryce, pod palm� i je daktyle... - Wykrzywi�a si� do mnie i zerkn�a za
okno. - Nie lubi� wiatru - burkn�a po chwili.
- G�upia jeste�. Wiatr mo�e ci przynie�� r�ne rzeczy. I mo�esz z nim lata�, gdzie
chcesz. I p�ywa�. I...
- S�ysza�e�? - przerwa�a mi i przytkn�a nos do szyby.
To by�o jak dzwoneczek. D�wi�k raz przybiera� na sile, raz nikn�� w wyciu wiatru.
Na progu zatupa�y kroki.
Nareszcie...
Tato pachnia� �niegiem i lasem, �nie�ynki na jego kurtce nie zd��y�y si� jeszcze roztopi�.
Wtulaj�c si� w znajomy zapach, zauwa�y�em, �e nie trzyma �adnej paczki, niczego, co
wygl�da�oby jak prezent i zrobi�o mi si� przykro. Niemo�liwe, �eby zapomnia�...
- Ale jestem g�odny... - Poklepa� si� po brzuchu, a� zadudni�o. - S�yszycie, jaki pusty?
Przytakn�li�my, a on wzi�� nas za r�ce i poszli�my do kuchni.
Kiedy ju� zjedli�my kolacj�, mama postawi�a na stole tort. Wygl�da� jak �semka,
a na ka�dym jej brzuszku sta�o sze�� �wieczek.
- Specjalny tort dla moich bli�niak�w. - U�miechn�a si� naj�adniejszym ze swoich
u�miech�w, tym, kiedy robi�y jej si� do�ki w policzkach.
Zdmuchn�li�my �wieczki: Saana dmucha�a z jednej strony, a ja z drugiej. Jedna
�wieczka by�a wyj�tkowo uparta, pali�a si� silnym p�omieniem, kt�ry tylko chwia� si�,
kiedy pr�bowali�my go zgasi�.
- Chyba chce si� pali� do przysz�ego roku... - powiedzia� tato.
- Ale b�d� mia�a wtedy du�e dzieci... - Mama pu�ci�a oczko, a potem poda�a nam
p�ask� paczk�, zawini�t� w kolorowy papier. - �eby�cie si� nie nudzili.
Nagle okno otworzy� silny podmuch wiatru, �wieczka zgas�a i zn�w us�ysza�em
dzwoneczek.
-Wasz prezent zaczyna si� niecierpliwi�... -Tato podszed� do okna. - Ma na imi� Miko...
By� najpi�kniejszym renem, jakiego widzia�em w �yciu. Mia� z�ot� sier��, jedwabiste
rogi, tak wielkie, �e zdawa�y si� si�ga� nieba, i weso�e oczy.
- Hej, Miko... - Poklepa�em go po grzbiecie.
Wygl�da� tak, jakby si� u�miecha�.
Mia�em ochot� fika� z rado�ci, ale sta�em tylko i drapa�em go po boku, a Saana
podskakiwa�a, jakby chcia�a dosi�gn�� rog�w. Pochyli� g�ow�, wydawa�o si�,
�e rozumie nie tylko to, co m�wimy, ale �e czyta w naszych my�lach.
- Poprzezi�biacie si�! - Us�ysza�em g�os mamy. - Co za pomys� wybiega� z domu
w kapciach!
Ogl�dali�my now� ksi��k�.
- Macie zaj�cie na ca�y wiecz�r... - Stan�a nad nami mamusia.
- Je�li uda wam si� rozwi�za� wszystkie zagadki, b�dziecie mogli ca�y jutrzejszy
dzie� sp�dzi� z renem - obieca� tato.
- Co tu jest napisane? - Saana pochyla�a si� ju� nad pierwsz� stron�.
- Jakie zwierz� ma bardzo d�ug� szyj� i sier�� w takie ciapki, jak klown w cyrku?
To by�o �atwe. �yraf� rysowali�my razem z Saan�. Ja zacz��em od g�owy, ona od
n�g, troch� nam si� potem nie zgadza�o w �rodku i szyja �yrafy wygi�a si� w jed-
nym miejscu jakby by�a z gumy, ale tacie rysunek si� podoba�.
- Zwierz�, kt�re daje mleko i muczy...
Zagadki dla maluch�w! Wszystkie by�y �atwe.
- Lataj�ce zwierz�, podobne do parasola, kt�re �pi �ebkiem w d�. - Tatu� przeczy-
ta� ostatnie zadanie.
Nic nie przychodzi�o nam do g�owy.
- Ju� p�no. - Mama postawi�a przed nami gor�c� czekolad�. - Wypijcie i id�cie
spa�, mo�e to zwierz� wam si� przy�ni.
- Chc� by� jutro z renem. Ca�y dzie�! - Saana spojrza�a na tat� spod nastroszonej
grzywki, a on podni�s� j� do g�ry, jakby by�a pi�rkiem i podrzuci� wysoko.
- Macie o czym my�le�... - przekomarza� si� z nami.
- Zwierz�-parasol... - mrucza�em pod nosem, przebieraj�c si� w pi�am�.
Saana le�a�a ju� w ��ku.
7
Us�ysza�em cichutki dzwoneczek. Miko sta� nieruchomo, zalany ksi�ycowym
�wiat�em, jego rogi si�ga�y gwiazd. �nieg przesta� pada�, tylko wiatr by� jeszcze
silniejszy. Powinien schroni� si� w zagrodzie, pomy�la�em i otworzy�em okno.
- Miko! - krzykn��em. - Id� spa�! Ju� p�no!
Saana odrzuci�a ko�dr� i podbieg�a do mnie.
Nie wiem, jak znale�li�my si� na zewn�trz. Rena ju� nie by�o. Pewnie pos�usznie
poszed� do zagrody, pomy�la�em, a zaraz potem zobaczy�em to na w�asne oczy.
Frun��em z wiatrem. Obok mnie wisia�a w powietrzu, trzymaj�c si� kieszeni mojej
pi�amy, Saana.
Nasz ogr�d pachnia� zim�, bia�a tarcza ksi�yca wisia�a nisko
nad drzewami, przesuwa�y si� po niej b��kitne cienie.
- My�lisz, �e lecimy do Afryki? - spyta�a siostra.
Nie wydawa�a si� przestraszona. ~ ' \.
Unosili�my si� coraz wy�ej i wy�ej, nasz dom by� tylko ma�� gwiazdk� na �niegu,
rodzice nie zgasili jeszcze �wiat�a. Wyobrazi�em sobie tat� w fotelu, z gazet�, mam�,
uk�adaj�c� pasjansa i us�ysza�em tak wyra�nie, jakbym by� z nimi, jej ulubion� p�yt�.
Zanuci�em pierwsz� melodi�, ale w czarnej pustce zabrzmia�a tak obco, �e przer-
wa�em w p� nuty.
To by�o tak, jakby podnosi� nas niewidzialny d�wig. Spr�bowa�em usi���, a potem
stan��, Saana powtarza�a moje ruchy.
8
Byli�my coraz dalej. Gwiazdy sta�y si� wyrazniejsze, ka�da �wieci�a troch� innym
kolorem. Z ziemi wszystkie wydawa�y si� z�ote, teraz jarzy�y si� a to czerwono, a to
pomara�czowo, a za ka�d� ci�gn�� si� zielony ogon gwiezdnego py�u.
- Zobacz... - szepn�a Saana. Jej szept w astralnej ciszy zabrzmia� jak krzyk.
Zbli�a� si� do nas jaki� punkt, przybiera� coraz wyrazniejsze kszta�ty i rozmiary.
Przetar�em oczy.
- Lataj�cy dywan...
By� w perski wz�r, siedzia� na nim po turecku Arab w zawoju na g�owie, a ko�o niego
sta�y miedziane naczynia.
- Cze��! - Ucieszy� si� na nasz widok. - Nie macie ochoty czego� kupi�?
M�wi� po arabsku, ale rozumieli�my go doskonale.
Saana wlepi�a oczy w malutk� lampk�.
- Nie. - Pokr�ci�em szybko g�ow�, zanim zd��y�a si� odezwa�. - Nie mamy
pieni�dzy - doda�em, �eby nie by�o mu przykro.
- Lec� na targ - powiedzia�. - Ale chyba zalecia�em za daleko... Z wiatrem nigdy nic
nie wiadomo... - dotar�o do nas ju� z oddali.
- �adna by�a ta lampka... - Saana westchn�a.
Ksi�yc �wieci� zimnym fioletowym blaskiem, wida� ju� by�o na nim wzg�rza
i doliny, morza i jeziora.
Nagle przestrze� zawirowa�a, zape�ni�a si� niewidzialnym ruchem, cichym �wistem.
Wpatrywa�em si� w ciemno��, czekaj�c, co si� z niej wy�oni.
Pierwsza czarownica mia�a g�ow� obwi�zan� czerwon�
chustk�, jakby bola�y j� z�by.
- Lecisz do dentysty? - spyta�a Saana.
Czarownica poprawi�a si� na miotle
i wykrzywi�a paskudnie.
Po chwili nadlecia�y nast�pne. Otacza�y nas
ze wszystkich stron. Unosili�my si� w stron� Ksi�yca, czarownice eskortowa�y nas
milcz�cym pier�cieniem, od czasu do czasu chichocz�c nie wiadomo z czego.
- Latacie ko�o nas jak komary... - Spr�bowa�em nawi�za� rozmow�.
- Bzzz... - zabzycza�a ta w czerwonej chustce, a po chwili bzycza�y ju� wszystkie.
Ksi�yc fosforyzowa� tak silnie, �e by�o jasno jak w dzie�, tylko inaczej. Saana mia�a
b��kitn� twarz i granatowe w�osy. Wzi��em j� mocno za r�k� i zacz��em �piewa�
piosenk�, kt�r� czasami �piewa� nam tatu�. By�a o tym, jak mi�o jest siedzie� przy
ogniu w domu, kiedy za oknami szaleje zawierucha. Saana nuci�a razem ze mn�.
Czarownice zatyka�y sobie uszy, chocia� wcale specjalnie nie fa�szowali�my.
�piewali�my coraz g�o�niej i g�o�niej, a� zacz�y si� oddala�.
Powt�rzyli�my piosenk� jeszcze dwa razy, na wypadek, gdyby przysz�o im do
g�owy wr�ci�.
10
A potem zobaczyli�my smoka. Zbli�a� si� do nas, wyginaj�c w powietrzu wiel-
gachne cielsko. Mia� du�e z�by i b�yszcz�ce oczy.
- Chc� do domu... - pisn�a Saana i przytuli�a si� do mnie.
Smok by� tu� tu�. Lecia�, szeleszcz�c bibu�owymi skrzyd�ami.
- To tylko latawiec... - Odetchn��em z ulg�, a Saana wyci�gn�a r�k� i z�apa�a go
za ogon. Pr�bowa� jej si� wyrwa�, ale �ciska�a go mocno, �eby nie uciek�.
Ksi�ycowy grunt ugina� si� pod stopami jak ciasto. Szli�my mi�dzy czym�, co
przypomina�o troch� nasze drzewa. Na �cie�ce widnia�y w niewielkich
odst�pach strza�ki. Zupe�nie nowe, jakby kto� przechodzi� t�dy przed nami,
znacz�c drog�.
Po chwili zobaczyli�my nasz dom. W oknach pali�y si� �wiat�a, z komina unosi�a si�
cienka smu�ka dymu.
Saana zatrzyma�a si� gwa�townie.
- Chcia�a� do domu... - pr�bowa�em �artowa�, chocia� dopiero wtedy naprawd�
si� przestraszy�em.
Zas�ony by�y ods�oni�te, czu�em, �e musimy tam zajrze�, �e jest to wa�ne.
Zobaczyli�my nasz pok�j i siedz�ce na parapecie bli�niaki. To byli�my my.
Przygl�dali�my si� sobie, Saana �ciska�a mnie za r�k� tak mocno, jakby chcia�a
zmia�d�y� mi palce. W drugiej d�oni trzyma�a smoka za ogon. Nagle szarpn�� si�,
a jej zosta� tylko kawa�ek bibu�y.
11
Smok przysiad� na dachu domu, przygl�daj�c nam si� z g�ry. Okno otworzy�o si�
i zobaczyli�my na �cianie zegar. By� bardzo podobny do tego, kt�ry wisia� u nas.
Tak podobny, �e w�a�ciwie identyczny. Wskazywa� p�noc. Powinien wybija�
godziny, przemkn�o mi przez g�ow�, ale zanim zd��y�o przemkn�� do ko�ca, roz-
leg�o si� pierwsze uderzenie. Brzmia�o okropnie. Ze �rodka zegara wyskoczy�
z piskiem nietoperz i zawis� g�ow� w d�.
Bli�niaki zamacha�y do nas i pokaza�y na zegar. Wybija� kolejne uderzenia, nieto-
perz �opota� b�oniastymi skrzyd�ami i piszcza�.
Latawiec zerwa� si� z dachu i znieruchomia� przed nami. Ledwie Saana go z�apa�a,
uni�s� si� w powietrze. Goni� nas pisk, coraz dalszy i dalszy, p�dzili�my tak szybko,
�e zamkn��em oczy, kiedy na chwil� uchyli�em powieki, Ksi�yc by� tylko z�ot�
dalek� tarcz�.
- Sp�dzimy jutro ca�y dzie� z renem... - Us�ysza�em szept Saany.
No tak, mogli�my ju� rozwi�za� ostatni� zagadk�. Lataj�ce zwierz�, podobne do
parasola, kt�re �pi �ebkiem w d�...
Naci�gn��em na uszy ko�dr�. Ogie� dopala� si� w kominku, by� teraz tylko czer-
wonym �wiat�em. Spojrza�em na moj� siostr�. Spa�a smacznie, u�miechaj�c si� do
czego�, a mo�e do kogo�, z jej d�oni zwisa� d�ugi pasek zielonej bibu�y. A jednak
odlecia�, pomy�la�o mi si�.
12
O�
*
*
- Nasmarowali�cie narty? - Mama poprawi�a nam szaliki.
�nieg b�yszcza� w pierwszych tej zimy promykach s�o�ca. Przebija�y si� przez
niebo, pojedyncze i nie�mia�e. Saana skaka�a na jednej nodze, zadzieraj�c r
g�ry. Poprawi�em okulary przeciws�oneczne. Tatu� przywi�z� je wczoraj w p
cie: jedn� par� dla mnie, a drug� dla Saany.
- Nie oddalajcie si� - poprosi�a mama i da�a nam po paczce drops�w.
Miko wyszed� z zagrody, jego r�g zawadzi� o sopel, z kt�rego wolno sk�p
woda. Z�apa�em sopel tu� nad ziemi�. By� bardzo g�adki i tak zimny, �e a�
w j�zyk.
- Ja te� chc�! - Saana patrzy�a �akomie na zwisaj�ce z belki kawa�ki lodu.
- Popro� rena... - Wzruszy�em ramionami.
Podesz�a do niego, a on pozwoli� jej wdrapa� si� na sw�j grzbiet.
Po chwili sta�a z powrotem na ziemi, trzymaj�c w d�oni ogromny ^
sopel. Lizali�my je na wy�cigi. Odgryz�em spory kawa�
z samego czubka, rozsypa� si� w setki male�kich igie�ek.
A potem przypi��em narty.
- Idziesz z nami? - spyta�em Miko.
Pokiwa� �bem i natychmiast ruszy�. -- - .-^S^
Odbi�em si� mocno kijkami.
14
Drzewa rzuca�y na �nieg d�ugie cienie, nie mog�em si� nadziwi�, jakie wszystko jest
inne, kiedy �wieci s�o�ce. Miko zatrzyma� si� na chwil�, odwr�ci�, jakby chcia� sprawdzi�,
czy jedziemy za nim. Us�ysza�em przyspieszony oddech Saany. By�a tu� obok.
Przed nami rozpo�ciera� si� �agodny stok wzg�rza.
- Zje�d�amy. Kto przegra, je jutro dwie porcje owsianki!
Skrzywi�a si�, ale kiwn�a g�ow�.
Nie nasmarowa�a dobrze nart, cieszy�em si�, wyprzedzaj�c j� bez trudu. Nagle
zachwia�em si� i wywali�em na bok. Narta wypi�a mi si�, widzia�em, jak mknie,
podskakuj�c, a tu� za ni� Saana. P�ka�a ze �miechu. Nie znosz� owsianki, nie
znosz� owsianki, powtarza�em w k�ko, cz�api�c sm�tnie w d�.
Saana wpatrywa�a si� w �wie�e �lady na �niegu.
-To chyba zaj�c...
- Nawet na pewno... - burkn��em. Nie mog�em przesta� my�le� o jutrzejszym
�niadaniu.
Miko sta� ko�o nas, przekrzywiaj�c �eb, jakby chcia� zrozumie�, o czym m�wimy.
- Tam! - Dostrzeg�em nagle zaj�ca i ruszy�em le�n� przecink�.
Urywa�a si� r�wnie nagle, jak si� zacz�a, wypadaj�c na olbrzymie �nie�ne
pustkowie. Wida� by�o na nim tylko zaj�cze tropy i ma�y punkcik, mkn�cy zygzakami
w stron� l�ni�cej w s�o�cu lodowej �ciany. Wyrasta�a na horyzoncie, ci�gn�c si�
przed siebie bez ko�ca.
15
?
Nigdy czego� takiego nie widzia�em, przemkn�o mi przez g�ow�, a po chwili Saana
powiedzia�a to g�o�no.
- Jed�my do domu... - Poci�gn�a mnie za r�kaw.
- Zobaczmy najpierw, co to jest... - Ruszy�em.
Lodowa �ciana wydawa�a si� bardzo wysoka i zupe�nie g�adka.
Zaj�cze �lady bieg�y blisko niej, zacierali�my je nartami. Miko wl�k� si� teraz,
zatrzymywa� od czasu do czasu. Sprawia� wra�enie, �e przesta�a go cieszy� ta
wyprawa i �e towarzyszy nam tylko z przyzwoito�ci.
Zobaczyli�my w murze wyci�ty r�wno otw�r. Tropy skr�ca�y w g��b tego, co szybko
okaza�o si� labiryntem. Pod��a�em za �ladami ma�ych �apek, za mn� milcz�co
jecha�a Saana, na ko�cu kroczy� ren. Labirynt by� tak kr�ty, jak tylko labirynty by�
potrafi�. Chwilami �cie�ka mi�dzy pionowymi �cianami zw�a�a si� tak, �e Miko
mia� k�opoty z przej�ciem. By�o bardzo cicho.
Promienie s�oneczne dociera�y tu z trudem, panowa� lodowaty p�mrok i nagle
zacz��em �a�owa�, �e nie pos�ucha�em siostry. Wyj��em z kieszeni dropsy i wsu-
n��em do buzi pierwszego cukierka. Mia� smak dojrza�ych malin, lata, troch� miodu
i troch� domu. Poda�em kolejnego Saanie. By�a blada, zdj�a z nosa okulary prze-
ciws�oneczne, zrobi�em to samo; od razu �wiat zrobi� si� ja�niejszy. Niespodzie-
wanie cisz� zak��ci� dziwny d�wi�k, przypominaj�cy dalekie mlaskanie. Mo�e kto�
inny te� je teraz dropsy, przemkn�o mi przez g�ow�.
16
- Lepiej wr��my, co? - szepn�a Saana.
Ch�tnie bym jej pos�ucha�, ale �nieg za nami by� idealnie g�adki, jakby nikt nigdy
t�dy nie przechodzi�.
- Nie trafimy do wyj�cia... - Stara�em si�, �eby m�j g�os brzmia� tak, jak zwykle.
A potem da�em Saanie kolejnego cukierka, chocia� jeszcze nie rozpakowa�a w�as-
nych i ruszy�em przed siebie.
Zamek z lodu mia� czterdzie�ci cztery spiczaste wie�e i osiemdziesi�t jeden okien.
Ros�y w nich srebrne ro�liny o wielkich li�ciach.
- O rany... - westchn��em z zachwytem, a Saana chwyci�a mnie mocno.
- Chod�... - Poci�gn��em j� za sob�.
Zaj�cze tropy prowadzi�y wprost do rze�bionych wr�t. Zach�caj�co uchylonych.
- Miko... - Spojrza�em na rena.
Sta� dr��cy i rozkraczony, z opuszczonymi rogami, dzwoneczek na jego szyi po-
brz�kiwa� lekko.
- Zmarz�e�? - spyta�em ze zdumieniem.
- On si� boi, nie widzisz? - szepn�a Saana.
Zn�w us�ysza�em mlaskanie. Bardzo bliskie.
Zamek przyci�ga� jak magnes, moje narty sun�y w stron� wej�cia, coraz szybciej
i szybciej.
17
*
??,f. :�????
- Nie wchod�my... - prosi�a Saana, jej obecno�� dodawa�a mi
odwagi, mimo �e widzia�em, jak bardzo chce uciec.
Klamka drzwi wydawa�a si� wykuta z nazimniejszego lodu �wiata.
Wsun��em si� do ogromnej komnaty. Tropy urywa�y si� na
samym �rodku, bia�y zaj�c przycupn�� z uszami ustawionymi
pionowo, jakby nas�uchiwa�.
Dziwne, �e si� nie rusza... Byli�my ju� blisko niego, za chwil�
b�d� m�g� go pog�aska�, o ile nie ucieknie.
Owia� mnie lodowaty podmuch i us�ysza�em, jak drzwi za
naszymi plecami zamykaj� si� z hukiem.
- On zamarz�... - G�os Saany trz�s� si� niebezpiecznie.
Zaj�c wpatrywa� si� w nas szklanym wzrokiem.
Rozleg�o si� mlaskanie. Towarzyszy�y mu ci�kie kroki.
Obj��em Saan�. Przytulali�my si� do siebie, kroki by�y
coraz bli�sze i bli�sze. Po chwili pojawi� si� olbrzymi
cie�, a w �lad za nim bia�y troll. Mia� ponad trzy metry,
jego d�ugie w�osy, broda i brwi zwisa�y w soplach.
W�szy� dooko�a dwoma nochalami, a w olbrzymich
pazurzastych �apskach trzyma� gar wype�niony
�niegiem.
19
- Mniam, mniam! - Wyci�gn�� �ych�.
To wygl�da jak zimne p�atki owsiane...
A� zatrz�s�em si� ze wstr�tu.
Saana pokr�ci�a g�ow�, zacisn�a usta i zamkn�a
oczy. Zrobi�em to samo.
- Mniam! Mniam! - pogania� nas troll.
Uchyli�em powieki. �ycha wirowa�a wok�.
Waln��em w ni� kijkiem. Podskoczy�a, a ca�y �nieg
wysypa� si� do bucior�w trolla.
Przez okno wpad� promyk s�o�ca. Jeden, drugi, po
chwili trzeci. Troll cofn�� si� pod �cian�.
- On si� boi ciep�a... - szepn��em, a Saana pod-
bieg�a do niego i chuchn�a mu w kolano. Pod-
skoczy� niezgrabnie.
Przyda�oby si� wi�cej s�o�ca... Rzuci�em kijkiem
w szyb�. Lodowe kwiaty posypa�y si� do �rodka.
Promienie s�o�ca by�y tak silne, �e za�o�yli�my zn�w
okulary. Troll pokry� si� kropelkami wody, jakby si�
poci�. Przest�powa� niepewnie z �apy na �ap�, a potem
si�gn�� �ych� du�� porcj� �niegu i zacz�� zatyka� okno.
21
- Zobacz... - Saana poci�gn�a mnie za rc
Zaj�c poruszy� wolno uchem. Skaka�y m
nosie ma�e placuszki s�o�ca. Saana podr
go i wsadzi�a pod kurtk�.
Troll reperowa� ca�y czas okno. By�o (
ch�odniej.
Musimy ucieka�, pokaza�em na migi.
Rzucili�my si� do wyj�cia, ale klamka
chcia�a ust�pi�. Us�ysza�em dzwoneczek.
- Miko!!! - Zab�bni�em w drzwi z ca�ej s
Pom� nam!!!
Bia�y troll sko�czy� swoje zaj�cie, zbli�a
wykrzywiony okropnie, zn�w z pe�n� �ych
- Mniam! Mniam! - mlaska�, wysuwaj�c j�zor.
Trzasn�o przera�liwie. Na wrotach ukaza�a si� rysa, a potem rogi rena w;
w lodzie dziur�. Wypchn��em najpierw Saan�.
Miko sta�, dygoc�c lekko, jego dzwoneczek pob�yskiwa� w s�o�cu.
Spod kurtki Saany wysun�y si� zaj�cze w�sy, a potem uszy.
Nagle odezwa�y si� cienkie piski, a powietrze zaroi�o si� od ma�ych trolli. Sk;
z wysokich wie�, ka�dy z nich �ciska� �y�k�.
22
- Mniam, mniam, mniam, mniam! - mlaska�y, otaczaj�c nas ze wszystkich stron.
Zaj�c wyrwa� si� Saanie i rzuci� w g��b labiryntu, a my z Miko za nim.
Labirynt byt teraz ni�szy, z lodowych �cian sp�ywa�y cienkie stru�ki wody.
Ma�e trolle wybiega�y ze wszystkich zak�tk�w, wali�y w nas �y�kami, obrzuca�y
�niegiem. Chuchali�my na nie, a one ucieka�y z piskiem, jak przera�one szczeniaki.
S�o�ce �wieci�o coraz mocniej. Wypadli�my z labiryntu, na otwartym polu wida�
by�o oddalaj�cy si� zygzakami punkcik.
- Mniam! Mniam! Mniam! Mniam! - Goni�o nas coraz dalsze mlaskanie, odbija�o si�
echem.
Saana stan�a, ocieraj�c twarz chusteczk�, a Miko po�o�y� si� zapraszaj�co.
Odpi�li�my narty i u�o�yli�my na jego rogach, a potem wsiedli�my mu na grzbiet.
Ruszyli�my bez s�owa. Nie ujechali�my daleko, gdy za naszymi plecami rozleg� si�
straszny huk. I trzask. Powtarza� si� raz po razie.
Nie by�o ju� labiryntu, a z zamku odpada�y kolejno czterdzie�ci cztery wie�e. Pa-
trzyli�my, jak krusz� si� mury, rozp�ywaj� okna, jak wszystko z wolna zamienia si�
w wod�. Odbija�y si� w niej chmury, gdzieniegdzie p�yn�a kra. Na niekt�rych jej
kawa�kach przysiad�y ma�e trolle, a mo�e by�o to tylko z�udzenie...
Siedzieli�my z rodzicami przy kominku, piek�c kie�baski.
- Ale� by� dzisiaj pi�kny dzie�... - Tatu� przeci�gn�� si� z zadowoleniem. - My�l�, �e
jutro nie b�dziecie ju� mogli je�dzi� na nartach. Wszystko si� topi... Daleko byli�cie?
s m
23
Popatrzyli�my po sobie z Saan�.
- Nad jeziorem trolli - odpowiedzia�a.
- Jeziorem trolli... - powt�rzy�em jak echo, a tatu� nadzia� na patyk kolejn�
kie�bask� i pokiwa� g�ow�.
24
*
�
Mama od rana robi�a wielkie porz�dki. Dywaniki pachnia�y morsk� wod�, na
wyprasowanych zas�onkach bawi�y si� plamki s�o�ca, wszystko l�ni�o jak przed
wielkimi �wi�tami. A wszystko dlatego, �e wieczorem mieli przyjecha� dziadkowie.
Mieszkaj� w Rovaniemi i odwiedzaj� nas tylko dwa razy w roku: droga od nich do
Sevettijarvi zajmuje im ca�y dzie�.
Pomagali�my mamie porz�dkowa� ogr�d, a potem nosi� drzewo do sauny.
- Kiedy przyjad�, b�d� chcieli na pewno odpocz�� w saunie po podr�y -
powiedzia�a. - Wy mogliby�cie wyszorowa� si� ju� teraz.
Przygotowa�a nam czyste ubrania, rozpali�a ogie�.
- Musz� skoczy� po ryb� do starego Veikko. Pobawcie si� w saunie, tylko nie
ruszajcie ognia. Piec jest ju� rozgrzany...
- Mam pomys�... - szepn�a Saana, chocia� nikogo nie by�o w pobli�u. -
Wyszorujemy Miko. Mama musia�a o nim zapomnie�. Zobacz, jaki jest brudny...
Przyjrza�em si� renowi. Rzeczywi�cie, przyda�aby mu si� k�piel.
- Chod� z nami do sauny... - namawia�em go, ale albo nie rozumia�, albo tylko
udawa�, �e nie wie, o co chodzi.
Saana chwyci�a go za obro��. Pod��y� ufnie za nami. W drzwiach sauny zatrzyma�
si� jednak.
- B�dzie ci si� podoba�o... - przekonywa�a go Saana.
- Zrobimy niespodziank� rodzicom. No i dziadkom. Pewnie jeszcze nigdy nie
26
o #
widzieli takiego �licznego, czystego rena... - podlizywa�a mu si�.
Dzwoneczek na szyi Miko zadzwoni�, jakby ren waha� si� ci�gle.
Sta�em w przedsionku, trzymaj�c przed sob� marchewk� - jego przysmak.
Pr�bowa� j� chwyci�, nie przest�puj�c progu.
- Nie b�d� taki cwany. - Cofn��em si�.
Miko by� ju� w �rodku. Rozebrali�my si� szybko i otworzy�em drzwi sauny.
Buchn�a para. Saana zn�w uj�a rena za obro��.
- No, chod�. Nie b�dziesz �a�owa�... - Skaka�em przed nim z marchewk� w r�ku.
- Pospiesz si�... - zirytowa�a si� Saana. - Ca�a para nam
ucieknie i z sauny nici.
Musieli�my mu pom�c wej��, bo strasznie si� opiera�.
Nawet na marchewk� nie mia� ju� ochoty. Pola�em
palenisko wod�. Kolejne k��by pary z sykiem unios�y si�
w g�r�.
Pokropi�em rena szamponem i zacz��em
szorowa� szczotk�. Widzia�em, �e wcale
mu si� to nie podoba. Saana wyla�a na
niego kube� wody, a potem chwyci�a
jedn� z brzozowych r�zg, kt�rymi
ok�adamy si� w saunie, �eby cia�o lepiej
i
* �
27
si� poci�o, i zacz�a wali� go po bokach. Chwyci� r�zg� z�bami. �u� j� i chru
jakby by�a wi�zk� trawy. Potem wierzgn�� i zacz�� si� rzuca� to w jedn�, to w dri
stron�, z rogami nastawionymi jak do ataku.
- Szampon dosta� mu si� do oczu! - zawiadomi�a mnie Saana.
By�o mi wszystko jedno. Pr�bowa�em dopa�� drzwi, ale wcale nie by�o to pro
Miko wype�nia� saun� ca�kowicie, �atwo m�g� mnie kopn�� albo zawadzi� rogie
Nie wiem, jak si� w ko�cu wydosta�. Mo�e przez przypadek sam nacisn�� klarr
Tak czy owak wyskoczy� jak z procy, a Saana za nim, �eby wypu�ci� go
zewn�trz.
- G�upek... - mrukn��em z niech�ci�, kiedy wr�ci�a. - Nie wie, co dobre.
Wzruszy�a ramionami, a potem chwyci�a r�zg�. Zosta�a jeszcze jedna. Ok�adali�
si� nawzajem, polewaj�c wod� to siebie, to palenisko. Para by�a tak g�sta, �e z
dem widzia�em w�asne kolana. Po�o�y�em si� na �awie i przymkn��em oczy.
- Zobacz... - Us�ysza�em po chwili szept Saany.
Zbli�a�y si� do nas trzy olbrzymy. Majaczy�y cieniami, ich wielkie �apska wpe�za�y
sufit.
- A kysz! - Machn��em r�zg�. - A kysz!
Postaci zafalowa�y, cofn�y si� na chwil�, aby rozmno�y� si� do pi�ciu. By�y chi
jak patyki, ta�czy�y dooko�a, wyci�gaj�c szkieietowate ramiona i d�ugie paluchy
- A kysz! A kysz! - R�zga Saany m��ci�a powietrze.
28
Nie wiem, ile teraz ich by�o. Na pewno za du�o. Podpe�z�em wolno i otworzy�em
okno na o�cie�. Potwory zachwia�y si� niepewnie, a potem zamieni�y w jednego
grubego olbrzyma. Wiatr z trudem przecisn�� na zewn�trz jego t�usty brzuch.
Pomagali�my mu ze swojej strony, m��c�c r�zgami wielkie stopy. Kiedy nareszcie
wylaz�, odetchn��em z ulg�.
� �
�
Przez okno widzieli�my, jak oddala si�, biegn�c po falach jeziora.
Nagle sauna zachwia�a si�, jakby mia�a ulecie� w powietrze. Na horyzoncie zam
jaczy� ��cz�cy wod� z niebem czarny cie�.
- Wszystko dlatego, �e byli�my niedobrzy dla Miko... - Chlipn�a Saana.
- Nie byli�my niedobrzy... - zaprotestowa�em. - Chcieli�my tylko, �eby by�
czysty.
Zatrzasn�a okno i skuli�a si� na �awie, jakby zamierza�a zasn��.
Cie� by� coraz bli�ej. Sun�� wolno i nieprzerwanie. Wygl�da�o to tak,
jakby jezioro gra�o na tr�bie. A mo�e podwodny potw�r Nacken?
- Co tam widzisz? - Saana le�a�a ca�y czas nieruchomo.
Nie odpowiedzia�em. Tr�ba wydawa�a dziwne d�wi�ki. Zbli-
�a�a si� ju� do brzegu, zakosami, je�li by�a to sprawka
Nackena, musia� nie tylko tr�bi�, ale r�wnie� ta�czy�.
- Id� si� ubra�... - Saana zerwa�a si�, wybieg�a do
sieni i wci�gn�a czyste dresy. Zrobi�em to samo,
mimo �e powinni�my najpierw op�uka� si� pod
prysznicem.
Rozleg� si� huk i zobaczyli�my, �e ota-
cza nas ze wszystkich stron woda,
jakby ca�a sauna zanurzy�a si�
L
30
?
i
w
jezio-
rze. Za ok-
nami przemy-
ka�y ma�e i du�e
ryby, strz�py wodo-
rost�w, patyki i lilie wodne.
Drewniane �ciany skrzypia�y.
Moja siostra przytuli�a si� do
mnie, a ja chocia� jestem tylko
o godzin� starszy, poczu�em si� za ni�
odpowiedzialny.
- Nie martw si�. To tylko tr�ba powietrzna...
� � � 0
31
A raczej wodna... - poprawi�em si� szybko.
Chyba to jej nie pocieszy�o, bo poczu�em, jak
jej palce wpijaj� si� w moje rami�.
Huk urwa� si� r�wnie nagle, jak si� zacz��. S�y-
cha� by�o oddalaj�ce si� d�wi�ki tr�by. Po szy-
bach sp�ywa�y ju� tylko w�skie stru�ki wody. Ot-
worzy�em ostro�nie drzwi na zewn�trz. W becz-
ce na deszcz�wk� pluska� si� du�y �oso�.
- Ale si� mama ucieszy! - Klasn�a w r�ce
Saana.
Rozleg� si� bliski grzmot, a drzewa wygi�y si�
pod podmuchem gwa�townego wiatru.
- My�la�am, �e to ju� koniec... - Wygi�a buzi�
w podk�wk�.
Ja te�, ale nie przyzna�em si� do tego g�o�no.
- Burza szybko przeleci, nie martw si�. Chod�,
popatrzymy na b�yskawice... - poci�gn��em j� na
�aw� przy oknie.
Ale b�yskawic nie by�o wida�. Zab�bni�o
gwa�townie o dach. Grad wielko�ci pingpon-
32
gowych pi�ek zaatakowa� wszystko dooko�a. Siek� wod�, kt�ra bulgota�a jak wiel-
ki gar wrz�tku, pr�bowa� walczy� z falami, wciskaj�c je do wiruj�cych czelu�ci.
M�od� traw� pokry�a warstwa lodu.
- Szkoda, �e nie mamy tu coca-coli... - mrukn��em. - Mo�na by wrzuci� par�
kostek do szklanki.
Grad przesta� pada�, ci�gle by�o jednak pochmurno, a burza pomrukiwa�a dooko�a
to tu, to tam.
- Pobiegniemy do domu? - spyta�a z nadziej� w g�osie Saana.
- Gdyby mama ju� wr�ci�a, przysz�aby do nas... - Wizja pustego pokoju z wy-
gaszonym ogniem na kominku by�a mniej przytulna od sauny.
Kolejny grzmot by� bli�szy. Towarzyszy� mu b�ysk, rozdzieraj�cy niebo na dwie
cz�ci. W jego �wietle zobaczyli�my wzburzon� wci�� tafl� jeziora.
B�yskawice przemkn�y mi�dzy czarnymi chmurami. Przypomina�y troch� chude
duchy z sauny, tyle �e nie by�y bia�e, ale z�ote.
- One wracaj�... - szepn�a Saana i zrozumia�em, �e my�li o tym samym, co ja.
- Kto? - spyta�em jednak, �eby zyska� na czasie.
- No, wiesz... - Oczy Saany zaokr�gli�y si�. Wpatrywa�a si� w coraz bli�sze zygza-
ki, zdawa�y si� nas otacza�, jak poprzednio tr�ba.
Szkoda, �e mama musia�a p�j�� po ryby, pomy�la�em. Siedzi teraz w chacie Veikko
i martwi si� o nas...
33
n
i
~^"*--, .^"JlsHhi^*
- Miko na pewno si� boi... - Saana
przytkn�a nos do szyby.
Ogniste potwory skaka�y po ci�gle
jeszcze bia�ym od gradu trawniku, trzy-
maj�c si� za r�ce. Poczu�em gniew.
Dosy� nas dzi� nastraszy�y.
Nala�em w wiaderko wody, otworzy-
�em drzwi i chlusn��em przed siebie, na
o�lep.
- A kysz! A kysz! - wrzeszcza�em,
a Saana nalewa�a ju� nast�pn� porcj�.
- Wracajcie do piek�a! - Tupa�a sabo-
tami.
Potwory pi�y wod� z apetytem, wygina-
j�c rachityczne cia�ka w diabelskim ta�cu. Mno�y�y si� z chwili na chwil�.
Saana poda�a mi kolejne pe�ne wiadro.
- To na nic... - Otar�em pot z czo�a. - One nie boj� si� wody. Odwrotnie...
Przypomnia�o mi si� stare zakl�cie, o kt�rym m�wi�a nam babcia. Te s�owa, kt�re
ulecia�y mi z g�owy, pami�ta�a Saana. Dobrze mie� siostr�, pomy�la�em, a potem
zacz�li�my mrucze� razem, obracaj�c si� kolejno we wszystkie strony �wiata.
34
Wiatr gwa�townie zmieni� kierunek. By� r�wnie silny, ale wia� teraz z po�udnia, a nie
- jak dot�d - z p�nocy. Ognistym potworom wydawa�o si� to oboj�tne. Ta�czy�y
w drug� stron�, zacie�niaj�c coraz bardziej p�tl� wok� naszej sauny. Niebo rozja�ni�o
si� nieznacznie, gro�ne pomruki ucich�y. Grad topi� si�, tworz�c wielgachne ka�u�e.
- Zobacz... - Zatrzyma�em si�.
By� ju� na brzegu jeziora, p�dzi� tak szybko, jak tylko wiatr p�dzi� potrafi- Ni�s�
deszcz piasku. Zasypywa� ka�u�e, siek� saun� drobniutkimi igie�kami. Ogniste pot-
wory pierzcha�y na boki, pe�za�y po ziemi jak w�e. By�o ich coraz mniej.
- Wystarczy, Saana... - Poci�gn��em j� za r�kaw i dopiero wtedy przesta�a mrucze�
zakl�cie.
Stali�my w zagrodzie Miko. �wieci�o s�o�ce.
- Bardzo si� ba�e�? - Saana klepa�a go po grzbiecie.
Pachnia� jeszcze troszk� szamponem.
- Reny �yj� na wolno�ci i s� przyzwyczajone do zmian... - zacz��em si� m�drzy�,
kiedy us�yszeli�my zbli�aj�ce si� kroki.
- Mama! - Zawisn�li�my jej na szyi. Ja z jednej strony, Saana z drugiej.
- Wyszorowali�cie si� jak trzeba? - Roze�mia�a si�.
- Nawet rena wymyli�my... - pochwali�a si� moja siostra.
- No, no... - Pokr�ci�a g�ow� mama. - Faktycznie czysty... - Roze�mia�a si� znowu.
Ona chyba nie wie, co tu si� dzia�o... To niemo�liwe...
35
- D�ugo nie wraca�a�... Gdzie masz ryby? - spyta�em po chwili.
- Czeka�am na Veikko, ale gdzie� przepad�. Mo�e pojecha� do Sevettij�
zakupy... B�d� musia�a i�� jeszcze raz, p�niej. Nie mam co poda� dziadk
kolacj�.
- A w�a�nie, �e masz! - Poci�gn��em j� w stron� sauny.
W beczce na deszcz�wk� p�ywa� pi�kny �oso�.
- Sk�d go macie?! - wykrzykn�a mama.
- Przylecia�... - Wzruszy�a ramionami Saana i zacz�a skaka�. Na jednej noc
zwykle.
� � w m
� �
36
o
CO
o
�wieci�o s�o�ce, chmury odbija�y si� w jeziorze, a ja siedzia�em w przycumowanej
do brzegu �odzi. Sko�czyli�my j� wczoraj malowa� z tatusiem, pachnia�a teraz
farb� i wygl�da�a jak nowa.
Po�o�y�em si� na �awce i gapi�em w wod�. By�a przezroczysta, p�ywa�y w niej ma�e
i du�e rybki. Jeszcze tej wiosny nie zarzucali�my w�dek, pomy�la�em.
Pobieg�em do zagrody rena. By�a pusta.
- Miko! - krzykn��em w stron� lasu. I jeszcze raz: - Miko!!!
Zaszele�ci�y krzaki, najpierw ukaza� si� jego nos, potem rogi.
- Co by� powiedzia� na przeja�d�k� ��dk�?
Zastanowi� si�, a potem ruszy� w stron� jeziora.
- Poczekaj... - poprosi�em. - Musz� znale�� Saan�.
D�uba�a �opatk� w ziemi, w ogrodzie.
Kiedy podnios�a g�ow� znad zagonka, zamacha�em do niej.
- P�yniesz z nami na ryby?
- A potw�r?... - zawaha�a si�.
- Nacken? Nikt go nigdy nie widzia�. - Wzruszy�em ramionami. - My�l�, �e go
w og�le nie ma!
Umy�a r�ce pod pomp� i poszli�my po w�dki.
- Mo�e powinni�my spyta� mam�? - zastanawia�a si� Saana.
- Przecie� wiesz, �e jest zaj�ta. Prosi�a, �eby jej nie przeszkadza�.
38
Mama czasami szy�a ze sk�ry r�ne pami�tki dla turyst�w: bransoletki, naszyjniki
i ma�e portmonetki. Tatu� wysy�a� je potem do sklepu w Rovaniemi.
Zbiegli�my do jeziora. Miko ju� na nas czeka�.
- Przywi�� mu po jednej �y�ce do ka�dego czubka rog�w. Zobaczysz, ile z�owi!
Saana poprosi�a rena, �eby pochyli� �eb, a potem pracowicie wi�za�a supe�ki. Nawet
nie protestowa�.
Odcumowa�em ��d� i wsiedli�my: najpierw Miko, potem Saana, a na ko�cu ja.
Woda by�a zupe�nie g�adka, wios�owali�my z wysi�kiem, ren sta� za nami, wygl�da�
troch� jak nie uruchomiona karuzela.
Brzeg by� coraz dalej i dalej.
39
Przez chwil� wydawa�o mi si�, �e s�ysz� d�wi�ki jakiego� instrumentu. Delikatne
i s�odkie.
- Dlaczego jeszcze nie �owimy? - Saana od�o�y�a wios�a i masowa�a d�onie.
- Prawdziwie du�e ryby s� na �rodku jeziora... - Skorzysta�em, �eby te� odpocz��
i nastawi�em uszu. Teraz by�o cicho.
- Tatu� m�wi�, �e jezioro lnarijarvi ma osiemset kilometr�w d�ugo�ci. Czy to
znaczy...
Ach, ta Saana. Jest taka dos�owna!
- To nic nie znaczy - przerwa�em jej stanowczo. - Po prostu przy brzegu jest tylko
drobnica...
Ren przest�pi� z nogi na nog�, ��d� zachybota�a si� niebezpiecznie.
- Widzisz, nawet on si� niecierpliwi... - Moja siostra mocowa�a do w�dek Miko
przyn�t�.
Przypomnia�a mi si� tr�ba powietrzna i grzmotn��em wios�em w wod�. \;i
- Hej, Nacken, jeste� tam?!
- Przesta�! - przestraszy�a si� Saana.
- To ty gra�e� na tr�bie? Przyznaj si�! - krzycza�em,
wal�c z drugiej strony. .*
- Aslak! - Buzia Saany wygi�a si� w pod- - -^
k�wk�.
0
� �
40
Ale te dziewczyny s� p�aczliwe, pomy�la�em z niech�ci�. Od�o�y�em wios�a i zarzu-
ci�em w�dk�.
- Zaraz go z�api�, zobaczysz... - przekomarza�em sj� z Saan�. - Nacken! Poka�
nam si�, rybko... Mam dla ciebie co� pysznego na haczyku!
- Okropny jeste�... - burkn�a Saana i odwr�ci�a si� 3<je mnie.
Szarpni�cie by�o tak nag�e, �e o ma�o nie wylecia�em za burt�. �ciska�em w�dk�
z ca�ych si�, wygi�a si� w pa��k. Zapar�em si� mocno nogami, ale ryba by�a sil-
niejsza. Rozleg� si� plusk, po tafli jeziora rozbieg�y ;j� fale i moja w�dka znikn�a
w g��binie.
Ren potrz�sn�� �bem, zauwa�y�em, �e jedna z jego �ytek napr�y�a si�.
Obok �odzi przesun�� si� ogromny cie�.
Spojrza�em w g�r�. Na niebie wisia�y
tylko trzy ma�e ob�oczki. To co� jest
pod wod�, zd��y�em jeszcze pomy�-
le�, gdy Saana krzykn�a przera�li-
wie i przewr�ci�a si�. Ona r�wnie�
nie mia�a ju� w�dki.
Miko sta� z pochylon� g�ow�,
napr�one �y�ki ci�gn�y go do
wody.
41
\
Otworzy�em scyzoryk i odci��em pierwsz� w�dk�. Saana chwyci�a rena za tylne nogi.
- St�j spokojnie... - b�aga�em go.
K�tem oka zauwa�y�em pod wod� d�ugie zielone w�osy, opas�e cielsko i ... harf�.
Nacken... To on gra�... Zrobi�o mi si� zimno. �eby go Saana nie zobaczy�a...
- Pod dziobem jest rybacki n� taty! - krzykn��em do niej. - Pom� mi!
Miko upad�, jego �eb wystawa� poza burt�, musia�em si� mocno wychyli�, �eby
odci�� nast�pn� �y�k�. Z kolejnymi poradzi�a sobie Saana.
- Ju� dobrze... - Klepa�em rena po grzbiecie, a on ostro�nie uni�s� rogi, jakby
jeszcze nie wierzy�, �e naprawd� mo�e. - Sam widzisz...
Wiedzia�em, �e Nacken jest tu� tu�, w�ciek�y, �e mu si� nie uda�o.
- Wracamy... - szepn��em.
Saana spojrza�a mi w oczy, zblad�a i chwyci�a za wios�a.
On tu jest, prawda? pyta�a mnie bezg�o�nie, udawa�em, �e nie rozumiem. Znowu
brz�kn�a harfa. Saana wzdrygn�a si�.
- Powiedz... - poprosi�a cicho, wzruszy�em ramionami i spu�ci�em g�ow�.
Byli�my daleko od brzegu, widzia�em, jak w�osy Nackena oplataj� ��d�, odgania�em
je wios�ami, pracuj�c, ile si�.
- Ale tu wodorost�w...
Miko podni�s� si� znowu, przest�powa� z nogi na nog�, wietrz�c na wszystkie strony.
��d� podskoczy�a, jakby kto� podrzuci� j� z do�u. Ren z trudem utrzyma� r�wnowag�.
43
- Po�� si� ... - prosi�em, ale tylko rozkraczy� si�, nastawiaj�c rogi, jak do ataku.
- Czuje niebezpiecze�stwo... - Chlipn�a Saana.
Wios�owali�my tak szybko, �e by�o ju� wida� taplaj�ce si� przy brzegu kaczki i bia�e
�ebki lilii wodnych.
Nagle rozleg� si� trzask �amanego drewna, a w naszych d�oniach zosta�y tylko kiku-
ty wiose�.
Nacken przygl�da� si� nam spod wody. Mia� olbrzymie cztery �lepia na wystaj�cych
szypu�kach, pi�� d�ugich macek, a z rozdziawionej g�by b�yska�y ostre jak szpilki,
g�ste z�by.
- Mamo!!! - wrzasn�a Saana.
- Cicho b�d�...
Poczu�em najpierw lekki, potem silniejszy podmuch wiatru. Powierzchnia jeziora
zmarszczy�a si�, zas�aniaj�c potwora.
- Wieje w dobr� stron�... - mrukn��em. - Gdyby to by�a �agl�wka...
Saana �ci�gn�a podkoszulek.
- Miko... - Stan��em obok rena i spr�bowa�em si�gn�� jego rog�w. Wywija� mi si�,
wyci�gaj�c szyj�. - Nie b�dziesz ju� �owi� ryb, naprawd�... - uspokaja�em go, �ypa�
na mnie nieufnie.
Saana przytuli�a si� do niego.
- Potrzebny jest nam �agiel, rozumiesz?
� �
46
Zmarszczona sk�ra jeziora pokry�a si� gdzieniegdzie grzywkami bia�ej piany.
Miko �wisn�� przez nos i pochyli� �eb.
- M�dry ren... - chwali�em go, rozpinaj�c mu na rogach obydwie koszulki.
Ruszyli�my natychmiast. Pr�bowa�em nie patrze� w g��b. Czu�em, �e Nacken jest
ci�gle obok, s�ysza�em jak wzdycha i sapie. I gra.
- Nie b�j si�... - mrukn��em do siostry. - On tylko si� z nami dra�ni. Jakby chcia�,
ju� by nas... - Prze�kn��em �lin�.
- Zjad�? - zapiszcza�a Saana nieswoim g�osem.
- Przewr�ci�... - sprostowa�em. Nie by�em pewien, co jadaj� podwodne potwory.
Jak my tu przybijemy... martwi�em si�, patrz�c na skalisty brzeg i zwart� �cian�
lasu. Z boku zosta�a nasza przysta�, kaczki i lilie wodne. Wiatr wciska� nas w nie-
znan� kamienist� zatoczk�. Na jej ko�cu zamajaczy� placek bia�ego piasku.
Mog�o by� gorzej, pomy�la�o mi si� jeszcze, gdy dno �odzi zawadzi�o o co� i zatrzy-
mali�my si�.
- Tu jest chyba p�ytko... - powiedzia�em.
Pierwszy wyskoczy� Miko. Woda si�ga�a mu zaledwie do brzucha.
- Zosta� tu... - Poklepa�em po ramionach Saan�. By�y pokryte g�si� sk�r�.
- Zaraz Miko odda ci podkoszulek...
Wskoczy�em do wody. By�a okropnie zimna, dno pokrywa�y niewielkie ostre kamie-
47
nie. Odczepi�em ��d� i przyci�gn��em na piasek. Wydawa� mi si� gor�cy.
Po�o�yli�my si� na nim i le�eli�my w s�o�cu nieruchomo, bez s�owa. W zatoczce nie
by�o wiatru, a mo�e po prostu ucich�, bo powierzchnia jeziora by�a zn�w g�adka, jak
wyprasowana. Poczu�em na twarzy cie� i unios�em si� na �okciach.
Miko pochyla� nad nami �eb, grzebi�c niecierpliwie kopytem.
Poci�gn��em Saan� za r�k�. Udawa�a, �e �pi, ale widzia�em, jak rz�sy drgaj� jej
leciutko.
- Idziemy. Je�li mama zauwa�y�a, �e nas nie ma...
- A wiesz, gdzie jeste�my? - Otworzy�a oczy.
- Miko wie. Jestem pewien.
Wskoczyli�my mu na grzbiet i ruszyli�my le�n� �cie�k�.
S�o�ce zanurza�o si� wolno w jeziorze.
��dka sta�a na brzegu, ko�o sauny, przyholowa�em j� razem z tatusiem, kiedy wr�ci�
z pracy.
- Ja te� kiedy�, dawno, widzia�am Nackena - powiedzia�a mama. - Ale ten m�j
wygl�da� inaczej. Zupe�nie inaczej...
48
?f
-t�>
o
fcJD
i
1
?
Siedzieli�my przy stole pod jab�oni� i grali�my w loteryjk�.
- Co on robi? - spyta�a Saana, wyci�gaj�c przed siebie kartonik.
i
I
By� na nim narysowany biegn�cy m�czyzna z siatk� na kiju.
- �apie motyle - wyja�ni� tatu�, zanim ja zd��y�em to zrobi�.
- Po co? - Moja siostra zamruga�a oczami.
- Pewnie to kolekcjoner. Pan, kt�ry co� zbiera. W tym
wypadku motyle. - Tatu� nala� sobie z dzbanka kom-
potu. - Najpierw musi je z�apa�, potem otru�,
umie�ci� za specjaln� szybk� i opisa�.
50
Na r�anym krzaku przysiad�y akurat dwa. Jeden pomara�czowo-czarny, drugi
��tobia�y. Prawie nie oddycha�em, �eby ich nie sp�oszy�.
Rozleg�y si� kroki mamy: przynios�a nam placuszki z cukrem, jeszcze ciep�e.
Kiedy spojrza�em na krzak, motyli nie by�o.
- Zaraz przylec�... - mrukn�� tatu� z pierwszym placuszkiem w buzi. - Ale ja i tak
nie wiem, jak si� nazywaj�. To nie moja specjalno��.
- Co przyleci? - G�os mamy brzmia� dziwnie. Jakby si� czego� ba�a.
- Motyle... - wyja�ni�a Saana.
Mamusia spojrza�a na tat�, potem tatu� na mam�,
a potem odwrotnie. A jeszcze p�niej westchn�li
jednocze�nie, a tatu� odchrz�kn��:
- Nie chod�cie w stron� g�r, dobrze?
- Dlaczego?! - spytali�my jednocze�nie.
- R�ne rzeczy ludzie opowiadaj�... Nie wiem, czy to prawda, ale... - Na krzaku
zn�w usiad� motyl. Tym razem r�owy. - Po prostu nie chod�cie i ju�. - Tatu�
zrobi� gro�n� min�, a motyl od razu odlecia�.
- Przeje�d�a�am tamt�dy na rowerze... - rzuci�a mama. - I s�ysza�am dziwny
gwizd. Bardzo cienki. Echo powtarza�o go i powtarza�o...
- Gramy dalej? - Tatu� wytar� d�onie w chusteczk� i ods�oni� kolejny kartonik.
Kiwn��em machinalnie g�ow�, chocia� zerka�em ju� w stron� g�r. Gwizd...?
51
- Chyba zwariowa�e�! - Saana by�a naprawd� z�a.
- Oj, nie nud�. We�miemy Miko i...
- Nie we�miemy! - przerwa�a
mi stanowczo. - Ostatnio ma�o
Nacken go nie utopi�! A poza
tym ja te� nie id�.
Zerkn��em na ni�
z niedowierzaniem.
- Bo co? - spyta�em kpi�co. -
Strach ci� oblecia�?
By�o to z mojej strony
paskudne, ale kiedy ju� raz
zacz��em j� zaczepia�, nie
potrafi�em przesta�. Wzruszy�a
ramionami.
- Nie id� i ju� - powt�rzy�a z naciskiem. - Zosta� ... - poprosi�a nagle. - Mo�emy
sobie patrze� w mrowisko. Albo... albo zrobi� z kamieni tam�... Albo...
- Sama si� gap w mrowisko. I sama wytrz�saj mr�wki ze skarpetek. - Odwr�ci�en
si� na pi�cie i pomaszerowa�em do furtki.
Czu�em na plecach jej wzrok, ale nie spojrza�em na ni� ani razu.
52
Ojej, pomy�la�em tylko. A potem jeszcze raz: ojej... G�ry wydawa�y si�
pulsowa�. Raz by�y tu� tu�, po chwili oddala�y si�.
- Hop! Hop! - krzykn��em, kiedy poczu�em si� samotnie.
- Op, op, op, op! - przedrze�nia�o mnie echo.
- Idzie Aslak! - wrzasn��em, gdy wreszcie ucich�o.
- Alak, alak, alak, alak... - rozbrzmiewa�o ze wszystkich stron.
Nie ma si� czego ba�, to tylko echo, pomy�la�em sobie.
G�upia Saana...
T�skni�em za renem. M�g�bym go poklepa� cza-
sami po boku, albo uspokoi�, gdyby si�
czego� przestraszy�. G�upia Saana...
- G�upia Saana!!!
- Ana, na-na...
Zrobi�o si� ch�odniej. Szed�em
w rozleg�ym cieniu, jaki rzuca�a fio-
letowoczarna g�ra. Echo %
i jf i
umilk�o, s�ysza�em tylko zgrzyt
�wiru pod stopami. Dojd�
do nast�pnego wznie-
sienia i wr�c�.
I
n
To nie by� gwizd, raczej cienki �piew. Wznosi� si� i opada�, pulsowa� jak g�ry.
Stan��em i rozejrza�em si� uwa�nie. Nade mn� widnia� czarny otw�r w skale.
Wystarczy�o si� wspi�� na kilka kamieni... Przytrzymywa�em si� krzak�w, mia�y
ostre kolce. Par� metr�w przeszed�em na czworakach. Szkoda, �e nie mam latar-
ki, my�la�em, zbli�aj�c si� do postrz�pionej czelu�ci.
Nie by�a mi potrzebna.
G�upia Saana, g�upia Saana, dlaczego ci� tu nie ma...
Czarny korytarz rozbrzmiewa� tajemniczym �piewem, pionowe �ciany zwielokrot-
nia�y go, nios�y wysoko. Przede mn� jarzy� si� r�nobarwny blask.
Posuwa�em si� wolno, od czasu do czasu dotykaj�c wilgotnych �cian. T�cza
zbli�a�a si� do mnie, a mo�e ja do niej, tak czy owak byli�my coraz bli�ej siebie.
Nie ma si� czego ba�, powtarza�em sobie, to tylko �wiat�o...
By�o coraz jaskrawsze, musia�em mru�y� oczy. Plamki koloru rozdziela�y si�
i zn�w ��czy�y, by�y jak zaj�czki ta�cz�ce po �cianie. Tylko �e ta�czy�y nie po
�cianie, a w powietrzu. I nie by�y to zaj�czki...
Chcia�em si� cofn��, ale ju� nie mog�em. Otacza�y mnie ze wszystkich stron, bzy-
cz�c tryumfalnie. Setki, tysi�ce, nieprzebrane mn�stwo.
Ogromne, o t�czowych skrzyd�ach i z�otych sztyletach, nastawionych do ataku.
Komary.
- Saana!!! - krzykn��em z ca�ych si�.
54
Znieruchomia�y na chwil� i przesta�y bzycze�. Poczu�em, jak �askocze mnie
po nosie promie� s�o�ca i zadar�em g�ow�. By� tam prze�wit. Niewielki,
ale...
Komary zacz�y kr��y� teraz w drug� stron�. Zn�w �piewa�y.
- Miko!!! - spr�bowa�em ponownie, �eby zyska� na czasie.
M�j g�os wprawia� je w zaskoczenie, wytr�ca� z rytmu. /.?
To nie jest a� tak wysoko... Stara�em si� nie patrze�
w d�, wyszukiwa�em stopami kolejne oparcia,
a d�o�mi - skalne wyst�py.
T�cza by�a teraz nade mn�, czeka�a,
cienko mrucz�c.
- Wcale si� was nie boj�! - wrzas-
n��em przez �zy.
Pierwsze uk�szenie by�o tak
nag�e, �e o ma�o nie
odpad�em od �ciany.
Celowa�y w nos. Nie
mog�em si� odga-
nia�, bo trzy-
ma�em ska��.
55
Jeszcze jeden metr... Jeszcze p�... Nie
zwa�aj�c na b�l, przebi�em si� na
zewn�trz i spiesznie zasun��em p�askim
kamieniem prze�wit.
By�em na szczycie g�ry. Gdzie� z jej
brzucha dochodzi� cienki �piew.
G�upia Saana, mamrota�em przez
�zy.
Nie umia�em st�d zej��. Po�o��
si� i poczekam. Kto� kiedy�
b�dzie t�dy przechodzi�. Na
pewno.
Deszcz by� tak nag�y, jak
wszystko tego dnia.
Trwa� bardzo kr�tko, ale
by�em przemoczony do
nitki.
Tylko nie to,
pomy�la�em w panice.
Tylko nie to...
56
T�cza by�a coraz bli�ej. Przecina�a ca�e niebo kolorowym �ukiem, bieg�a w moj�
stron�.
Ju� nie mam gdzie uciec. Musia�bym mie� skrzyd�a. Sprawdzi�em na wszelki
wypadek, czy mi nie wyros�y, ale nic z tego.
Po�o�y�a si� jednym ko�cem przy moich stopach, jak pos�uszny psiak. Nie ma si�
czego ba�. To tylko �wiat�o...
Ze�lizn��em si� po niej, jak po zje�d�alni.
Drugi koniec t�czy tkwi� w koszu na ryby starego Veikko.
Le�a�o w nim na dnie troch� wodorost�w i jedna na p� �ni�ta rybka. B�yszcza�a
w s�o�cu, jakby by�a ze z�ota.
Wrzuci�em j� do jeziora, od razu od�y�a.
- Spraw, �ebym ju� by� w domu... - szepn��em.
- Naprawd� nic pan dla mnie nie ma? - Us�ysza�em g�os mamy.
- Niech pani zajrzy do kosza. Zupe�na bryndza... - Kroki rybaka zbli�a�y si�,
mo�na je by�o pozna� nawet z daleka, bo lekko utyka�.
Skuli�em si� i przymkn��em oczy.
- No, nie powiedzia�abym... - R�ka mamy tarmosi�a moj� czupryn�. - Ca�kiem
spory okaz. I bardzo dziwny... - doda�a, gdy podnios�em g�ow�.
58
,
J i
Mia�em nochal t�czowej barwy, o wielko�ci sporego ziemniaka.
- Ciekawe, czy ci taki zostanie... - zastanawia�a si� moja siostra.
Miko trzyma� si� z daleka, udawa�, �e mnie nie poznaje, a mo�e po prostu by�
obra�ony, �e go nie wzi��em w g�ry.
- Te� by� chcia�a... - burkn��em.
- Bli�niaki powinny by� do siebie podobne... - Podrapa�a si� w �opatk�.
- Nie jestem pewien... - rzuci�em spiesznie.
Nie zamierza�em jej za�atwi� takiego samego nosa. Mog�a ze mn� i��. G�upia,
g�upia Saana...
*?>��
� *
# o
60
�
t
f
- Musimy kupi� now� pralk�. Ta przecieka... - m�wi�a mamusia.
- Przecie� wiesz, �e nie mamy pieni�dzy - t�umaczy� tatu�.
- Nic z tego nie rozumiem - z�o�ci�a si� mama. - W sierpniu jest pe�no turysto
Kupuj� pami�tki, kt�re szyj�, lataj� z tob�...
Tatu� by� pilotem. Pracowa� w Sevettijarvi. Wozi� hydropianem turyst�w: niekt�r
z nich chcieli tylko popatrze� na Laponi� z g�ry, innych transportowa� - raze
z ca�ym ekwipunkiem: kajakiem, zapasami jedzenia, kanistrami wody pitnej
w g��b tajgi.
- Od kiedy Kari te� lata, zarabiam mniej. A poza tym sp�acamy kredyty, r
pami�tasz?
- Co to znaczy �kredyty"? - spyta�a Saana.
Siedzieli�my w swoim pokoju, z uszami przy �cianie. To nie�adnie pods�uchiwa�, i
warto czasem wiedzie�, co si� w domu dzieje...
- Nie wiem. - Wzruszy�em ramionami. - Chyba, jak kto� po�yczy pieni�dze.
- I potem musi odda�?
- No pewnie. Aha, co� mi si� przypomnia�o. Po�yczy�em ci wczoraj gum� do �uci;
- Jak dostan� now�, to ci oddam... - naburmuszy�a si� Saana.
- Te kredyty to oszustwo, nic wi�cej... - Dobieg� nas g�os mamusi. - Musisz c
dawa� du�o wi�cej, ni� po�yczy�e�. Wcale mi si� to nie podoba.
- Powinna� mi odda� dwie gumy... - rzuci�em niedbale. - Sama s�yszysz, jak to je
62
Saana zagra�a mi na nosie i wykrzywi�a si� paskudnie.
- Jak b�dziesz taki, to ci w og�le nie oddam!
- Co powiedzia�a�?!
- To, co s�ysza�e�! I co mi zrobisz?
- Za d�ugi mo�na nawet trafi� do wi�zienia... - To by� g�os tatusia.
Spojrza�em znacz�co na Saan� i pogrozi�em jej palcem.
Od paru dni Miko wydawa� si� niespokojny. Chodzi� z nami tu i tam, ale czego� mu
brakowa�o.
- Mo�e przyg�d? - zacz��em si� zastanawia�.
- Wszystkie twoje przygody �le si� ko�cz�. - Saana potrz�sn�a g�ow�.
- W�a�nie, �e dobrze! - oburzy�em si�. - Kt�ra si� �le sko�czy�a, no, powiedz?
Spojrza�a na m�j nos. Wygl�da� ju� teraz prawie normalnie.
- E tam... - Machn��em r�k�, a Saana zacz�a patykiem grzeba� w ziemi.
- Szukasz d�d�ownic? - spyta�em.
- Nie, z�ota... - burkn�a. - Tatu� m�g�by si� tym zaj��, zamiast lata� i lata�.
Ona nie jest taka g�upia, przemkn�o mi przez g�ow�.
- My te� mogliby�my... - podj��em ostro�nie.
- W�a�nie zacz�am - powiedzia�a z dum�. Jej do�ek mia� ju� z dziesi�� cen-
tymetr�w. Nie bardzo wiedzia�em, dlaczego u�ywa do kopania patyka, zamiast
�opatki.
63
- M�wi� powa�nie...
Zauwa�y�em na skraju lasu obcego rena. Mia� centkowan� sier�� i niewielkie
poro�e. To jest chyba ona, pomy�la�em, a Miko ruszy� w jej stron�. Zdawa�a si� na
niego czeka�. Gdy si� tylko zbli�y�, znikn�li w g�stwinie.
- Pewnie za ni� t�skni� - rzuci�a Saana. - To jego narzeczona. Spotykaj� si� od
jakiego� czasu.
- Nic mi nie powiedzia�a�! - Ren by� nasz wsp�lny i to nie by�o w porz�dku.
Saana wydoby�a jaki� kamyk i przygl�da�a mu si� uwa�nie.
- Chod�... - Poci�gn��em j� za w�osy. - Mamie potrzebna jest nowa pralka, prze-
cie� wiesz... Jak znajdziemy z�oto...
Otrzepywa�a ju� d�onie z piachu.
�e te� Miko musia� akurat znikn�� z narzeczon�, martwi�em si�, id�c do furtki. Do
osady poszukiwaczy z�ota by�o do�� daleko...
��ka brz�cza�a od owad�w. Szli�my w tunelu wysokich pokrzyw: p