5703
Szczegóły |
Tytuł |
5703 |
Rozszerzenie: |
PDF |
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres
[email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.
5703 PDF - Pobierz:
Pobierz PDF
Zobacz podgląd pliku o nazwie 5703 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.
5703 - podejrzyj 20 pierwszych stron:
Xavier Vertigo
Ziemia Wie�
Ulica wrza�a. Ko�a woz�w stuka�y o bruk. Ludzie krzyczeli. Konie parska�y i
stuka�y kopytami. Nawet deszcz, zwykle cichy, przy��czy� si� do gwaru dnia
targu, pot�guj�c wszechogarniaj�c� kakofoni�. Chcia�o mi si� pi�, mia�am ochot�
na wino i ser. Przekupki zd��aj�ce na rynek potr�ca�y mnie, ociera�y zmok�ymi
p�aszczami, poszturchiwa�y koszami z wikliny, pod��aj�c bezmy�lnie w jednym
kierunku. Nie obchodzi�o mnie to. Dojrza�am szyld tawerny. "Przy alabastrowej
wie�y", g�osi� ko�lawy napis. Podnios�am wzrok ponad mokre dachy. �adnej wie�y,
nigdzie dooko�a...
Popchn�am ci�kie drzwi. Zaskrzypia�y zm�czone. Przest�pi�am pr�g i wnik�am
w ciemno��. Usiad�am przy stoliku w rogu sali. Chudy i znudzony karczmarz
przyj�� moje zam�wienie. Ju� po chwili towarzystwa dotrzymywa� mi dzban
czerwonego wina, ser na d�bowej deszczu�ce i n�. Zamy�li�am si�. Mia�am jeszcze
troch� czasu do spotkania.
Drzwi otworzy�y si� ponownie i w smudze �wiat�a dostrzeg�am ch�opi�c�
sylwetk�. Rozejrza� si� po sali, westchn��, i zawr�ci�. Znowu zrobi�o si�
ciemno.
Rozsiad�am si� i poczu�am, �e co� uwiera mnie w lewe udo. Zajrza�am do
kieszeni p�aszcza. Dra�ni�cy przedmiot okaza� si� zapomnianym prezentem. Ma�a
ksi��ka, z pustymi kartkami. Inaczej rzecz ujmuj�c, pami�tnik. Nie lubi� pisa�,
niespecjalnie r�wnie� opowiada�. Ale dla zabicia czasu, pocz�am sobie
przypomina�, jak to si� wszystko zacz�o. Jak zmieni�o si� moje �ycie.
***
A zacz�o si� w�a�nie od ch�opca. By� magiem. Chocia� nie, nie uprzedzajmy
fakt�w. Po prostu nie da si� go wrzuci� do �adnej szuflady z etykiet� i opisem.
Mia� wyj�tkowy talent, zna� si� na sztuce, cho� upiera� si�, �e nikt go nie
szkoli�. By� najwi�kszy. A w ka�dym razie m�g�by by�. To tacy jak on za�o�yli
Akademi�.
Ch�opiec pojawia� si� w karczmach i wyszynkach, w miastach i wioskach. Sam
siebie nazywa� ambasadorem Ziemi Wie�. Weso�y, otwarty, b��kitnooki, jasnow�osy,
potargany. Zabawia� i intrygowa� opowie�ciami o swojej ojczy�nie. Tylko jednego
nie chcia� wyjawi�, a mianowicie, gdzie ona si� znajduje. To pytanie, padaj�ce
zawsze zar�wno z ust tych, kt�rzy mieli okazj� ju� z nim rozmawia�, jak i tych,
kt�rzy s�uchali go po raz pierwszy, nieodmiennie pozostawa�o bez odpowiedzi.
Niewielu mu wierzy�o. Bo czy� mo�e istnie� na kontynencie, nawet tak wielkim
i niezbadanym jak nasz, takie miejsce? Wzg�rza poro�ni�te dzikim lasem. Lasy
poprzecinane �cie�kami prowadz�cymi do wie�. Wie�e stoj�ce na wzg�rzach. Wysokie
i smuk�e, a ka�da z nich inna, ka�da pi�kniejsza, ka�da jedyna w swoim rodzaju.
Rze�bione kamienne powierzchnie. Witra�e w oknach, schody z alabastru i
kolorowych marmur�w, a�urowe por�cze o kszta�tach dzikich pn�czy.
Metalowe dekoracje. �ciany obk�adane kwarcem i kryszta�em, l�ni�ce w s�o�cu.
A inne matowe...
Nie potrafi� tak opowiada� jak on. Chocia� je widzia�am. Bo to nie by�a moja
kraina... Nie jestem poetk�, tylko uzdrowicielk�. I to raczej cia�a, ni� duszy.
Chocia� to si� cz�sto sprz�ga...
Do rzeczy. Nietrudno pobudzi� ludzk� wyobra�ni�. Plotki o skarbach, jakie
musz� si� znajdowa� w wie�ach, kr��y�y szybciej ni�li gepard �ciga swoj� ofiar�.
Ch�opiec zaprzecza�. Ludzie pocz�li organizowa� wyprawy. Ch�opiec nie by�
bezpieczny. Ekspedycje ruszy�y. Ch�opiec znikn��. Rycerze, magowie, kuchciki i
wozy, konie i mu�y, a na ich grzbietach miecze i talerze. Inni szli pojedynczo,
z jednym plecakiem pe�nym prowiantu. A wszyscy szukali...
Czas mija�. Zacz�y si� powroty. Najbardziej ch�opcu dzi�kowa� powinni
kartografowie, bo w trakcie owych podr�y wiele z bia�ych palm na mapach znik�o.
Wielu powr�ci�o rozczarowanych, wielu bogatszych, a niekt�rzy wcale. Ale wie� na
wzg�rzach nie dostrzeg� nikt.
Tak ucich�o... Opowie�ci traktowane z pocz�tku powa�nie, uleg�y
transformacji w legend�.
I wtedy ch�opiec powr�ci�. Pojawia� si� sporadycznie; o ile wcze�niej
wsz�dzie by�o go pe�no, o tyle teraz spotkanie z nim nale�a�o do rzadko�ci.
Zmieni� si� jego gust. Ju� nie o�wietlony kontuar, ale ma�e, krzywe stoliki w
ciemnych k�tach... Tak go pozna�am.
Pi�am sama. I niech nikt nie pyta dlaczego. Wiem, �e odbiegam od
stereotypowego wizerunku uzdrowicielki. M�j wzrok nie jest delikatny, ciep�y i
koj�cy. Nie nosz� szerokich, zwiewnych, bia�ych tunik, opasek na czole,
�nie�nobia�ych kaptur�w, sanda�k�w, korali, tajemniczych wisiork�w. Nie
wygl�dam, jakbym mia�a si� za chwil� rozpa�� niespodziewanie jak umieraj�cy
gnom, a potem ulecie� niesiona przez wiatr w py�owej formie, w tajemnych i
intryguj�cych wy�szych celach.
L�ni�ce w�osy nie rozsypuj� mi si� na ramionach. S� myszowate. Obcinam ja
kr�tko. Mam sk�rzane spodnie, kurtk� i p�aszcz. Pojemny plecak na zio�a, u pasa
cienk� i mocn� lin� kt�r� kupi�am za ci�kie pieni�dze od elf�w, oraz inne
przedmioty. Z gatunku tych potrzebnych. U pasa mia�am zwisa� ma�y toporek,
doskona�y krasnoludzki wyr�b. A, jeszcze sztylety w obu cholewach. Poza tym
s�ysza�am, �e jestem �adna. Ale dzieci mnie raczej nie lubi�.
Podsumowuj�c powy�sze, nie mam poj�cia, czemu si� do mnie przysiad�.
***
- Mo�na? - zapyta� i usiad�. To nie by�o m�dre. Nast�pnym razem m�g� �le
trafi�. Ilo�� �wiat�a otaczaj�ca stolik zazwyczaj jest proporcjonalna do
czysto�ci charakteru, jasno�ci zamiar�w i przejrzysto�ci interes�w. Wyj�tki, jak
zwykle, tylko potwierdzaj� regu��.
Milcza�. Ja r�wnie�. Poszukiwa�am rozwi�zania gn�bi�cego mnie w�wczas
problemu. Nie potrafi� powiedzie�, ile czasu up�yn�o, ani co to by� za problem.
Sko�czy�o si� wino i moje rozmy�lania. Otworzy�am usta, �eby zawo�a�
karczmarza. Ch�opiec mnie ubieg�.
- Poczekaj. Ja ci przynios� - powiedzia� i nim zd��y�am si� odezwa� wsta�
szybko i pobieg� do baru. Dopiero wtedy m�j umys� ruszy� now� �cie�k�. Gdy
jasnow�osy powr�ci� z dwoma dzbanami wina, by�am ju� nieomal pewna jego
to�samo�ci.
- To ty? - zapyta�am i kiedy s�owa opu�ci�y moje usta, zrozumia�a, �e
pytanie jest co najmniej g�upie. Zmartwi�am si�, chyba zbyt wiele czasu
sp�dzi�am byle gdzie. Zbyt wiele bitew na odleg�ych pogranicznych terenach
Ma�ych Kr�lestw... Czy�by inteligencja by�a jak mosi�dz? Rzadko u�ywasz, to nie
b�yszczy?
Przyjaci�ki radzi�y: "otw�rz praktyk�, osi�d� gdzie� na sta�e,
niekoniecznie w wielkim mie�cie; z twoimi umiej�tno�ciami wsz�dzie si� przydasz
i wsz�dzie sobie poradzisz; ile mo�na si� w��czy� po lasach i polach, nara�aj�c
�ycie? Po co ci to?". No w�a�nie. �ebym to ja wiedzia�a...
Na szcz�cie ch�opiec mnie zrozumia�. Tyle �e niew�a�ciwie oceni�.
- Tak. Ja to ja - odpar� szybko. - Ale nie pytaj mnie gdzie to jest.
- Nie mam najmniejszego zamiaru. Chocia� jestem ciebie ciekawa, du�o
s�ysza�am...
Zmarkotnia� i spu�ci� wzrok.
- Przypuszczam - oderwa� wzrok od s�k�w w blacie. - Ale nie chc� o tym
rozmawia�. Dobrze?
Normalnie pewnikiem wzruszy�abym ramionami i zamkn�a si� na dobre,
jakkolwiek tego nie rozumie�. Ale w jego oczach by�o co� dziwnego,
nieokre�lonego. Dziwna kombinacja. Moc. Pro�ba. Szczero��. B�l. Duma. Wy�szo��.
Rozpacz. Poni�enie. Nadzieja. Sama nie wiem.
- W porz�dku - odpowiedzia�am. I zdziwi�am si� po raz kolejny. Nie
odburkn�am. W�a�nie odpowiedzia�am. A na dodatek, jeszcze si� do niego
u�miechn�am.
Oczy mu zab�yszcza�y, rozlu�ni� si�.
- Opowiedz mi o sobie - poprosi�.
- Nie - odpar�am szybko.
- Przeszkadzam ci? Czekasz na kogo�? - zapyta� z wahaniem.
Doskona�e wychowanie. Jak na dworze w Starym Imperium.
- Co do pierwszego: nie. Co do drugiego: cz�ciowo.
- Jak mo�na cz�ciowo na kogo� czeka�?
Podsun�am jedzenie w jego stron�. I postanowi�am go nie m�czy�. Nie
zas�u�y� sobie na z�e traktowanie. W ko�cu poprawi� mi humor.
- Nie na kogo�, dlatego cz�ciowo. Trzy dni temu mia�am wyruszy� w puszcz�.
Chc� pozbiera� troch� zi�. Ta ulewa mnie zniech�ci�a. Poczekam tu a� pogoda si�
poprawi. Je�li deszcz z�apie mnie w lesie, to trudno. Ale nie b�d� opuszcza�
miasta ju� przemoczona. Nie lubi� tego i ju�. Zbli�am si� do wieku, w kt�rym
fanaberie powoli zaczynaj� by� na miejscu.
- Nie przesadzaj - odpar� poufale, a ja, jak g�upie dziewcz�, chyba si�
lekko zarumieni�am. Do licha, co w nim takiego by�o? - S�o�ca nie wida�, ale nie
ma chyba jeszcze po�udnia. Mo�e zaraz przestanie pada�.
Rozmowa nabra�a g�adko�ci, rodzi�o si� tylko pytanie, jak d�ugo mo�na
rozmawia� o pogodzie. Spojrza�am w okno. Deszcz zacina� o brudne szyby. Zamazane
cienie pomykaj�cych pospiesznie przechodni�w... Odwr�ci�am wzrok z powrotem w
jego stron�, chcia�am zapyta�, co jego tu sprowadza i zamar�am. Siedzia�
sztywny, oczy mia� zamkni�te, powieki drga�y. Niewielkie krople potu pojawi�y
si� na jego czole. I nagle otworzy� oczy, jego twarz rozpromienia� u�miech. A
twarz o�wietli� s�oneczny blask, odbity od mokrego blatu stoj�cego pod oknem
stolika.
- W�a�ciwie nic mnie tu nie trzyma. Nie masz nic przeciwko temu, �ebym ci�
kawa�ek odprowadzi�?
Gdzie� s�ysza�am �e milczenie jest przyzwoleniem. Za��my, �e w�a�nie
dlatego siedzia�am cicho. I z otwart� g�b�
***
W ka�u�ach go�ci�ca odbija�o si� lazurowe niebo. Gleba rozmok�a zupe�nie, po
godzinie marszu buty mia�am ju� utyt�ane b�otem do kostek. Ch�opiec szed� obok
mnie. Zd��y�am si� dowiedzie�, �e na imi� mu Uohm. W ko�cu ciekawo�� zwyci�y�a
goszcz�c� od d�u�szego czasu w mym sercu oboj�tno��.
- Te wie�e, o kt�rych opowiada�e�... One s� wysokie?
Westchn��. Wyda�o mi si� to do�� osobliwe, w ko�cu kiedy� opowiada� o tym
ch�tnie, ka�demu kto chcia� s�ucha�. Teraz wygl�da�o na to, �e mam ochot�
czegokolwiek si� dowiedzie�, b�d� musia�a to z niego wyci�ga�. Dziwne.
- Tak - wygl�da�o na to, �e co� w nim p�k�o. I bardzo dobrze. - Niekt�re
bardzo. W ka�dym razie wszystkie wystaj� ponad czubki drzew.
- W takim razie czego� tu nie rozumiem. Setki ludzi, nie tylko z Republiki,
ale i Ma�ych Kr�lestw i wszystkich innych znanych mi krain i zak�tk�w, pod
wp�ywem twoich opowie�ci wyruszy�y, by ich szuka�. Nikt ich nie znalaz�.
Kilkana�cie wiek�w temu, mo�e nie by�oby w tym nic nadzwyczajnego. Ale teraz?
Nasz kontynent zmierzony jest wzd�u� i wszerz. Z grubsza wiemy, jak wygl�da ca�y
nasz �wiat, nawet na drugiej p�kuli, za oceanami. Widz� dwie mo�liwo�ci. Albo
ta twoja kraina jest po drugiej stronie, albo co� kr�cisz.
Uohm s�ucha� uwa�nie i wodzi� wzrokiem po czubkach drzew.
- Istnieje trzecia mo�liwo��. �le szukali...
- Chcesz mi wm�wi�, �e ta twoja mityczna ojczyzna znajduje si� na naszym
kontynencie?
- Tak.
- I to ca�e mrowie poszukiwaczy skarb�w i przyg�d szwendaj�c si� miesi�cami
po wszystkich jego zakamarkach, nie dostrzegli tych wysokich wie�?
- Dok�adnie.
Uda�am obra�on�.
- W porz�dku. Nie to nie. Jak b�dziesz mia� ochot� co� doda�, to daj zna�.
P�niej nie odzywali�my si� do siebie wiele. Brat schowa� si� ju� za
horyzontem, Promienie Siostry jeszcze dawa�y troch� �wiat�a. Zacz�am rozgl�da�
si� w poszukiwaniu odpowiedniego miejsca na nocleg. Puszcza by�a ju� g�sta.
Doszli�my to strumienia. Niewielki by�, raczej w�ski, ale usi�owa� gro�nie
ha�asowa�.
Ur�s� od ulewy, woda w nim by�� lekko m�tna. Jak to po deszczach.
Dostrzeg�am niewielki wzniesienie. W sam raz. "Niedaleko do wody, a w razie
nawrotu deszczu przynajmniej nas w nocy nie zaleje", pomy�la�am. Przystan�li�my,
zrzuci�am plecak na wilgotn� ziemi�.
- No dobrze, panie chodz�ca tajemnica. Rozbijamy namiot.
Niewielki pakunek, kt�ry ni�s� na plecach pacn�� na mokry mech. Co mog�o si�
pomie�ci� w czym� tak ma�ym i niepraktycznym? Bielizna na zmian�? Nie
docieka�am. Wiedzia�am, �e pewnie nied�ugo si� dowiem.
- Sama sobie nie poradzisz? - zapyta� bezczelnie.
Stan�am w lekkim rozkroku, podpieraj�c boki r�koma.
- Halo, przyjacielu. Idziemy razem, prawda? Wypada�oby pom�c?
- Nie denerwuj si�, nie ma o co. Chcia�em zaproponowa�, �eby� ty rozbi�a
namiot, a ja w tym czasie poszukam drew na ognisko.
Roze�mia�am si�.
- Dowcipny jeste�... To dobrze, kobiety lubi� m�czyzn z poczuciem humoru,
b�dziesz mia� powodzenie jak doro�niesz. La�o jak z cebra od kilku dni. Gdzie na
b��kitne demony chcesz znale�� kawa�ek suchej ga��zi?
Gapi� si� na mnie szeroko otwartymi oczami, jakbym m�wi�a do niego w
starolentoryjskim. Potem obr�ci� si� na pi�cie i skierowa� si� w g��b g�uszy.
- Gdziekolwiek - dobieg�o mnie zza jego plec�w.
***
Posz�am po wod� do strumienia. By�a zimna i troch� m�tna, ale pyszna. Czu�am
na j�zyku metaliczny posmak. P�niej rozbi�am namiot, a gdy sko�czy�am, wzi�am
kilka g��bokich wdech�w. Las tak pi�knie pachnie. Zw�aszcza po deszczu, kiedy
�ci�ka nasi�ka wilgoci�. Rozwin�am impregnowany, sk�rzany �piw�r, wyci�gn�am
go na zewn�trz i usiad�am. Czeka�am a� wr�ci Uohm, ciekawa, czy uda mu si�
dokona� niemo�liwego i znale�� cokolwiek, co da�oby si� podpali�.
By�oby mi�o ogrza� si� przed snem przy ognisku, ale nie robi�am sobie
specjalnych nadziei.
Siedz�c tak, pocz�am zastanawia� si� nad t� nag�� zmian� pogody. S�k w tym
�e nie powinna by�a nadej��. A w ka�dym razie nie tak nagle. Przysz�o mi do
g�owy kilka mo�liwo�ci. Ta najbardziej oczywista by�a nie do przyj�cia.
Zrobi�o si� ju� prawie zupe�nie ciemno, w ka�dym razie w tej g�stwinie.
Skupiona, nie zauwa�y�am kiedy wr�ci�. Ugina� si� pod brzemieniem. Olbrzymia
nar�cz ga��zi zagruchota�a l�duj� ko�o moich st�p. Wszystkie wygl�da�y na
zupe�nie suche.
- I co ty na to? - zapyta� tryumfalnie.
- Jestem z ciebie dumna. Sam rozpalisz czy to te� ja mam zrobi�?
Spojrza� na mnie z wyrzutem.
- Poradz� sobie.
Ukl�kn�� i zacz�� uk�ada� niewielki stosik. Obr�cony by� do mnie plecami,
wi�c nawet nie zauwa�y�am jak to wszystko podpali�. �wawy p�omie� narodzi� si� z
radosnym, cichym trzaskiem. Uohm usiad� ko�o mnie, zadowolony.
- Powiedz mi... dlaczego taka jeste�?
Gdyby nie jego wiek, pomy�la�abym pewnie, �e mnie podrywa. Wszystko to
wydawa�o si� odrobin� nierealne. Ale takie by�o ca�e moje �ycie. Jakbym
pod�wiadomie poszukiwa�a granic absurdu, ci�gle przekracza�am kolejne, ale �adne
nie by�y absolutem. Ca�e szcz�cie zd��y�am si� ju� przyzwyczai�.
W�a�ciwie komu mog�abym to wszystko opowiedzie� jak nie jemu? Jasnow�osy
przybysz z paralelnej czasoprzestrzeni. Tak w�a�nie musz� o nim my�le�, bo
inaczej b�dzie ze mn� �le.
- Jaka?
- Zimna. Wynios�a. Zdystansowana.
"Bo tak" cisn�o mi si� na usta. Opanowa�am si�. Je�li chce wiedzie�. Prosz�
bardzo. Zdradz� mu dwa sekrety za jednym razem. Unios�am praw� d�o�.
- Tak b�dzie najwygodniej. Chyba �e...
- W porz�dku - odpar� i odgarn�� w�osy z czo�a.
Dotkn�am go i obdarowa�am wizj�. Sam si� prosi�.
***
- Przesta� rycze�! - Lhea potrz�sn�a mn� po raz kolejny. - To jeszcze nie
jest koniec �wiata!
R�wnie dobrze mog�a m�wi� do �ciany. Dla mnie by�. Ostatni rok studi�w.
Ostatni bal z okazji Dnia U�udy. A ja nie mam z kim i��.
- Wiesz co mi powiedzia�?
- Wiem, powt�rzy�a� to ju� dwana�cie razy. Przykro mu, ale musicie si�
rozsta�. Nie ty pierwsza, ni ostatnia.
- To ma�o! Jemu nie zaiskrzy�o, rozumiesz? Nie zaiskrzy�o mu! To po jakie
licho spotyka� si� ze mn� przez te ostatnie tygodnie?
Lhea usiad�a ko�o mnie i obj�a ramieniem.
- Nie przejmuj si�. Purrg od pocz�tku mi si� nie podoba�. Na ca�e szcz�cie
nie przespa�a� si� z nim, wi�c masz czyste sumienie. Poza tym, jestem pewna, �e
nie ty jedna b�dziesz dzisiaj sama. Przebieraj si�, wrzucaj wianek i za p�
godziny wychodzimy.
- Nigdzie nie id�! - krzykn�am i w kolejnym spazmie run�am na poduszki.
W tym momencie kto� zapuka� do drzwi.
- Prosz� - powiedzia�a Lhea.
- Witam, co s�ycha�?
- U mnie w porz�dku, dzi�ki Etheal. Ale z ni� jest kiepsko.
To ma by� przyjaci�ka! Zap�aci mi za to. Usiad�am i spojrza�am
przekrwionymi oczami na go�cia. Widzia�am go pierwszy raz. Wysoki, szczup�y
blondyn. Przystojny, o mi�ej twarzy. Nagle dostrzeg�am drobny szczeg�, kt�ry
przyku� natychmiast moj� uwag�. Fioletowe t�cz�wki. I zamiast si� przedstawi�
wyda�am z siebie ochryp�e chrz�kni�cie. Wygl�da� na onie�mielonego. Poda� mi
d�o�.
- Etheal.
- Selene.
- Mi�o mi ci� pozna� - odwr�ci� wzrok w stron� Lhei.
- S�uchaj, mo�esz po�yczy� mi "Komunikacj� pozazmys�ow�" i "Wst�p do
telepatii", tylko na dzi� wiecz�r...
- Owszem mog�, ale po co ci to na wiecz�r?
- Musz� sko�czy� esej, na pojutrze.
W oczach Lhei dostrzeg�am b�ysk. Nie, ona mi tego nie zrobi...
- Chyba oszala�e�! Dzisiaj jest bal z okazji Dnia U�udy. Chyba nie b�dziesz
siedzia� w dormitorium i pisa� eseju?
- Chyba b�d� - odpowiedzia� zmieszany. - Mia�em z kim� i��, ale... nie
wysz�o. Wi�c chyba b�dzie lepiej, jak posiedz� i napisz� ten esej. B�d� mia� z
g�owy.
- Mowy nie ma - pod�a wied�ma w osobie mojej przyjaci�ki wskaza�a r�k� na
mnie. - Po�ycz� ci te ksi��ki, prosz� bardzo. Jutro rano. W zamian za to dzisiaj
zabierzesz j� na t� imprez� i poprawisz jej humor. W porz�dku?
- Lheo, daj spok�j - odezwa�am si�. - Jak chce pisa� prac�, to niech pisze,
nie zawracaj mu g�owy.
Wtedy drzwi otworzy�y si� gwa�townie i wpad� Vert, a za nim Monekus.
- Gotowe? No to idziemy, musimy zaj�� du�y st�.
Lhea wsta�a i poprawi�a fa�dy �nie�nobia�ej abai.
- Ja owszem. Oni jeszcze nie.
Wypchn�a ich za drzwi i wysz�a. Etheal zosta�. Kiedy wr�ci�a rano, Etheal
chrapa� w najlepsze na jej ��ku. O dziwo, wcale nie mia�a mu tego za z�e.
*
Zgie�k ulicy wdziera� si� razem z wiatrem, kt�ry szarpa� lekko firan�.
Wsta�am z ��ka, owin�wszy si� jedynie prze�cierad�em, pod kt�rym spali�my.
Stan�am na balkonie. B��kitne niebo. Pe�nia lata. Zbo�e w dole nabiera�o z�otej
barwy. O�lepia� mnie blask bij�cy od bielonych �cian wie�y. Odwr�ci�am si� i
wskoczy�am kolanami na ��ko.
- Etheal... wstawaj, zjemy �niadanie w ogrodzie. Jest tak pi�knie!
Nawet nie otworzy� oczu. Zamrucza� tylko i przyci�gn�� mnie mocno do siebie.
D�o� zanurzy� w moich w�osach. Poczu�am zapach jego sk�ry. Uca�owa�am w obie
powieki. W zamian za to us�ysza�am czu�y szept.
- Kocham ci�...
By�am szcz�liwa.
*
Wyszli�my ze sklepu na ulic�.
- Tata, we� mnie na opa! - Zan jak zwykle zacz�� marudzi�. Czekoladowe
ciastko zacz�o mu si� rozp�ywa� w r�kach.
- Dziecko, ca�y jeste� brudny. - kucn�am przy nim. - Zjedz je ca�e, zanim
b�dziesz kompletnie umazany.
- M�wi�a�, �e nie powinno si� je�� szybko, bo to nie �adnie.
Po kim on jest taki wygadany, nie mia�am poj�cia.
Zan pos�usznie wpakowa� sobie ca�e ciastko do buzi i patrzy� na mnie
wielkimi fioletowymi oczami.
- Tata... Opa! - wyg�osi�, wypluwaj�c okruchy na ziemi�.
Tata wykona� szybki gest. Plamy z bawe�nianej koszulki znikn�y. Chwyci� go
pod pachami i p�ynnym rucham usadowi� go na swoich szerokich ramionach.
- Etheal, nie mo�esz tak. Za minut� dojdziemy do fontanny. Tam by si� umy�.
- Nie przesadzaj... No nie ma�y? - zapyta� syna.
- Mama wyluzuj - popar� go Zan. Zdrajcy.
- Jak b�dziesz mia� swoje dzieci to si� mo�e wyluzuje. Na razie usi�uj� ci�
wychowa�, dziecko.
- Jestem dobrze wychowany. Wszyscy tak m�wi�.
- Ju� dobrze, koniec tej dyskusji - powiedzia� Etheal. - Idziemy do
fontanny. Tam si� umyjesz dok�adnie.
Ruszyli�my na �rodek placu. M�j mag trzyma� mnie za r�k�. Zan pod�piewywa�
sobie pod nosem. Rozgl�da�am si� po straganach. Doszli�my do fontanny.
Kilkana�cie maluch�w wszystkich ras i obu p�ci tapla�o si� w wodzie. Matki,
babcie i ojcowie siedzieli na brzegu, rozmawiaj�c i popijaj�c z buk�ak�w. Zan
wylaz� z wody kompletnie mokry.
- Tata, jeszcze opa!
- Tylko spr�buj go wysuszy�... - zagrozi�am Ethealowi.
- Selene... Przecie� on sam sobie poradzi. Zan, chcia�by� by� suchy?
Ma�y spojrza� na ojca.
- Mog�. A co?
- To zamknij oczy i pomy�l bardzo mocno o tym, �eby mie� suche ubranie.
- A po co?
- Potem ci powiem. Zr�b tak, jak ci powiedzia�em.
Patrzy�am na to kompletnie zrezygnowana. Ma�y zamkn�� oczy.
- Ju�.
- My�lisz?
- Yhm...
- To teraz przejed� d�o�mi po koszulce i spodniach.
Tego by�o ju� za wiele.
- Etheal...
Nie da� mi doko�czy�. Po�o�y� palec na ustach. Spojrza�am na Zana.
Delikatnie pog�adzi� koszulk�, a potem spodnie. Pod wp�ywem dotyku jego r�k
zrobi�y si� suche. Ale nie tylko. Nik� naturalny be� w��kien. Po chwili moje
dziecko sta�o przede mn� w czerwonej koszulce i ��tych spodniach. Kogo ja
urodzi�am?
- Tato... Ju�?
- Tak synku.
Otworzy� oczy.
- Uda�o mi si�! Tato widzisz? Wysch�y i zmieni�y kolor. Tak jak chcia�em!
- �wietnie synu.
Mag promienia� szcz�ciem. Uca�owa� pierworodnego w czo�o i ponownie usadzi�
go na ramionach. Us�ysza�am ha�as. W zwart� ci�b� na placu wbija� si� klin
gwardzist�w. Prowadzili kogo�. Po chwili dojrza�am skaza�ca, niskiego cz�owieka
skutego �a�cuchem. Musia� by� magiem, �wiadczy�a o tym henelowa obr�cz, jak�
za�o�ono mu na g�ow�. Wzrok mia� nieprzenikniony. Nagle us�ysza�am krzyk. Jeden
z gwardzist�w zachwia� si� i upad�. Starzec z d�ug�, siw� brod�, w bia�ym
kapturze, wzni�s� w powietrze drewnian� lask�. Nawet w dziennym �wietle jej
koniec �arzy� si� wyra�nie. �o�nierz najbli�ej niego nie zastanawiaj�c si� ani
chwili wyszarpn�� zza pasa miecz i niemal po kling� wbi� go w cia�o starca.
Nadaremnie. Czubek laski dotkn�� obr�czy. Ta znik�a, wyparowa�a, jakby jej nigdy
nie by�o.
To wystarczy�o magowi. Porwane oczka �a�cuch�w rozprys�y si� i ulecia�y w
powietrze. Gwardzi�ci skuleni padali jeden po drugim na ziemi�. Skazaniec zacz��
biec w nasz� stron�, t�um rozst�powa� si� przed nim w panice. Wtedy zobaczy�am
kto go goni�. D�ugi szary p�aszcz. L�ni�cy polerowanym niczym lustro srebrem
he�m, zakrywaj�cy czo�o, z opadaj�cymi w d� rogami. R�ne imiona by�y w�a�ciwe.
Mnich z Xen. Stra�nik. Kastruj�cy. Mutant. Wszystko to trwa�o u�amki sekund.
Przestraszy�am si�. Etheal z�apa� Zana, chcia� postawi� go na ziemi�. Nie
zd��y�.
Mag wyra�nie zdawa� sobie spraw� z niebezpiecze�stwa. Rwa� co si� w nogach,
prosto na nas. Skamienia�am.
Nie wiem, jakiej zbrodni dopu�ci� si� skazaniec. Mnich wiedzia� i
najwyra�niej nie zamierza� przebiera� w �rodkach. Bieg�, roz�o�y� r�ce, a
pomi�dzy jego d�o�mi utworzy� si� �uk �wiat�a. Pot�ny piorun trzeszcza�.
Stra�nik przystan��. Mag bieg� prosto na nas. Chyba wyczu� co mu grozi. Gdy
Kastruj�cy wypu�ci� b�yskawice, ca�e cia�o uciekaj�cego na chwil� zamigota�o.
Piorun prze�lizgn�� si� po jego ramieniu, nie trac�c energii. Etheal usi�owa�
obr�ci� si� do� plecami, �eby zas�oni� Zana. Ja skoczy�am do przodu. Oboje nie
zd��yli�my.
Miesi�c p�niej obci�am popalone w�osy i opu�ci�am miasto.
***
Uohm wpatrywa� si� we mnie.
- Obaj?
- Tak.
Otar�am �zy. To by�o tak dawno. Niepotrzebnie mu to pokaza�am. To nie jest
dobra, wieczorna opowie��. Wiedzia�am ju�, ze nie zasn�. Nie zapomn� widoku
spalonej, czerwonej koszulki. Chocia� nie wiem, jak mocno bym si� stara�a.
Ch�opiec dorzuci� drew do ogniska. Ciekawe, jak wygl�da�by teraz Zan...
- Przesta� - powiedzia� i wr�ci� na miejsce. Otworzy� swoj� torb�. Wyci�gn��
dwa jab�ka. - Chcesz?
- Nie.
- Zjedz, prosz�.
Wzi�am jab�ko z jego r�k i nagle wybuchn�am niekontrolowanym p�aczem.
Dlaczego... Przytuli� mnie. Jab�ko poturla�o si� w stron� ogniska.
- �pij - us�ysza�am.
***
Obudzi�am si� w namiocie, w �piworze, wypocz�ta. Brat i siostra stali ju� na
niebie, aczkolwiek niewysoko. Wysz�am na zewn�trz. Wszystko obsiad�y
wsz�dobylskie krople rosy. Wczorajszy wiecz�r wydawa� mi si� z�ym snem, odleg�ym
wspomnieniem. Stara�am si� o tym nie my�le�.
Uohm krz�ta� si� przy ognisku. Gotowa� co� w kocio�ku.
- Dzie� dobry. Dlaczego grzeba�e� w moich rzeczach?
- Bo pomy�la�em, �e si� uciesz, kiedy dostaniesz ciep�� zup� na �niadanie.
Poza tym kocio�ek mia�a� przytroczony do plecaka. Nie zagl�da�em do �rodka.
- Za��my - kucn�am obok niego. - Co to za zupa? �adnie pachnie.
- Z rak�w.
- Kiedy na�owi�e� tyle rak�w?
- Jak spa�a�. Wczoraj nie zd��yli�my nic zje��, a dzisiaj trzeba i�� dalej.
- Jutro te�.
- To zale�y - zdj�� kocio�ek i po�o�y� na ziemi. - �y�ki zapewne masz w
�rodku.
- Tak - wsta�am i wyci�gn�am �piw�r z namiotu. Roz�o�y�am go przy ognisku.
By�o mi zimno. Wyci�gn�am z plecaka jedyn� �y�k�. - B�dziemy musieli si� ni�
podzieli�.
- Jedz pierwsza.
Zupa by�a naprawd� dobra. Z trudem pohamowa�am si� od zjedzenia wszystkiego.
Sprawiedliwie zostawi�am po�ow� dla niego. Zjad� szybko. Wsta� z kocio�kiem.
- Daj spok�j - powiedzia�am. - Ja umyj�.
Posz�am w stron� strumyka. Uohm siedzia� wpatruj�c si� w ogie�.
- Namiot m�g�by� jednak z�o�y�... - rzuci�am niedbale.
*
Zwijanie obozowiska nie zaj�o nam du�o czasu. Wr�cili�my na szlak. �cie�ka
wi�a si� mi�dzy drzewami. Nie by�a cz�sto ucz�szczana. Maszerowa�o si� nam
�atwiej ni� wczoraj, z dw�ch powod�w. Po pierwsze ziemia wysch�a ju� odrobin�,
po drugie dr�ka stawa�a si� coraz bardziej zaro�ni�ta. Uohm mia� dobry humor.
Gaw�dzili�my weso�o, wytworzy�a si� mi�dzy nami ni� porozumienia. Co prawda dla
kogo� postronnego ironiczne docinki, kt�rych nie szcz�dzili�my sobie oboje mog�y
sprawia� niemi�e nawet wra�enie, ale tak naprawd� nie by�y one podszyte
z�o�liwo�ci�. By�y raczej form� intelektualnej rozrywki.
Pyta� wiele o m�j fach. T�umaczy�am mu wszystko. Opowiada�am o zio�ach
kt�rych szukam, do czego si� przydaj�. O specyficznych w�a�ciwo�ciach niekt�rych
z nich. O moich w�asnych spostrze�eniach. Pod koniec zacz�� mnie namawia�, �ebym
je spisa�a. Nie mam co robi�, tylko bawi� si� w gryzipi�rka... Chocia� z drugiej
strony... Je�li mia�oby si� to komu� przyda�, to mo�e kiedy�...
Szlak bieg� ca�y czas wzd�u� strumienia. Zna�am t� tras�. By�o ju� dobrze po
po�udniu, kiedy postanowili�my urz�dzi� sobie kolejny post�j, na sporej polanie,
kt�r� zna�am i lubi�am. Ros�o tu wiele przydatnych zi�. Gdybym by�a naprawd�
ekscentryczna, wybudowa�abym sobie tutaj chat�. Przynajmniej zak�adanie
zielarskiego ogr�dka mia�abym z g�owy.
- Id� po wod� i skombinuj co� na obiad.
- Znowu ja? Czemu nie ty?
- Bo ja teraz b�d� pracowa�. Sp�jrz pod nogi.
- Spojrza�em. No i co?
- Depczesz po krawniku, zimnicy i pi�ciomordce.
- Aha. To przepraszam. Zamierzasz je zbiera�, jak mniemam?
- Nie, poprzesadzam je w r�wne grz�dki.
- Rozumiem. Na pewno tego pragn�.
- Te� tak my�l�. Id� i nie marnuj czasu.
- To nam si� spieszy? - zapyta� z udawanym zdziwieniem, chwyci� jednak
kocio� i pocz�apa� w stron� wody.
Zabra�am si� do pracy. Wygrzeba�am z plecaka n�, �opatk� i sk�rzane
sakiewki. Te ostatnie roz�o�y�am na ziemi. Potem, z narz�dziami w r�ku
rozpocz�am poszukiwania. Sz�o mi ca�kiem nie�le. Up�yn�o niewiele czasu, nim
znalaz�am przynajmniej po�ow� zi�, kt�re by�y mi potrzebne. Kilku nie
spodziewa�am si� w tym miejscu, sprawi�y mi przyjemn� niespodziank� rosn�c
tutaj. Wprawi�o mnie to w ca�kiem niez�y nastr�j. Kiedy przerwa�am, zauwa�y�am,
�e ch�opiec nie tylko przyni�s� wod�, ale nawet gotuj� j� nad ogniskiem. Szybko
si� uwin��.
Zielsko poch�on�o mnie na nowo. Zacz�am coraz powa�niej my�le� o
przeniesieniu si� tu na sta�e. Ptaki �wiergota�y, s�o�ca �wieci�y i grza�y mnie
w plecy. �wiat jest pi�kny, chwilo trwaj. Tym niemniej, kiedy znalaz�am ma��,
b��kitn� mandragor�, zupe�nie zg�upia�am. Rozumiem powojniki i w�tr�bce. Nawet
wyro�ni�te nad podziw darwulie, kt�re w zupe�nie niezrozumia�y dla mnie spos�b
zago�ci�y w cieniu ogromnego �wierku. Ale mandragora? B��kitna? Z takim pi�knym
korzeniem? Nie liczy�am na to, �e tu b�dzie. Co wi�cej, wcale si� na to nie
nastawia�am, bo owszem, w�drowali�my na p�noc, ale nie mia�am w planach
wycieczki do �a�cucha g�ry Wari. Kto widzia� b��kitn� mandragor� w lesie na
polanie? W tym klimacie?
Podejrzenia, kt�re nie�mia�o popiskiwa�y wczoraj w mojej g�owie zacz�y si�
zdrowo wydziera�, niczym jednodniowe piskl�ta. Rozumiem raki. Nawet nag�� zmian�
pogody. Ale mandragora mnie dobi�a. Postanowi�am zapyta� si� go wprost, co ma do
powiedzenia w tej sprawie.
Niestety, Uohm znikn��. Woda samotnie bulgota�a w kotle, a jego nigdzie nie
by�o.
- Jak nic, poszed� do strumienia po �ososie... - powiedzia�am sama do
siebie. Po tej przekl�tej mandragorze wcale bym si� nie zdziwi�a. Spojrza�am na
ni�. Le�a�a bezczelnie na sk�rzanej sakiewce. - Nie powinno ci� tu by�, wiesz?
Korze�, cho� mia� kszta�t zbli�ony do ludzkiej postaci, nie odpowiedzia�.
Chcia�am zabra� si� z powrotem do pracy, ale nie mog�am. Rozum domaga� si�
wyja�nie�.
- Uohm! - krzykn�am. Cisza. Ewidentnie nic co �ywe, nie zwraca�o na mnie w
tym lesie uwagi. - Uohm!!! Odezwij si�!
Bez rezultatu. Wizja stufuntowego �ososia ogarn�a mnie bez reszty. Posz�am
w stron� strumienia. Nie wiem w�a�ciwie dlaczego, r�wnie dobrze ch�opiec m�g�
wyskoczy� trzysta krok�w w las po kokosy. Skoro by�a ju� mandragora... Zacz�am
biec.
�arty wywietrza�y mi z g�owy jak tylko go zobaczy�am. Le�a� wykrzywiony i
dr�a�. Strasznie blady, spod na po�y domkni�tych powiek wida� by�o bia�ka. Na
czole mia� krople potu. Ukl�k�am ko�o niego. Jego cia�em wstrz�sn�� kolejny
dreszcz, cia�o wygi�o si� w �uk. Z�apa�am go za ramiona. Co jest u licha...
- Uohm! Co si� sta�o? Co ci jest?
Szcz�ki mia� zaci�ni�te, wi�c si� nie odezwa�, opad� na traw�. Sko�czy�o si�
czy to tylko przerwa? Otar�am mu czo�o. Nie mia�am poj�cia, co mu mog�o by�.
Wtedy kolejny wstrz�s przebieg� jego cz�onki. Wygl�da� na s�abszy, ale i tak
ch�opiec musia� strasznie cierpie�. Nie mia�am poj�cia, jak mu pom�c, w ko�cu
postanowi�am po prostu ul�y� jego cierpieniom. Wsta�am i przetrz�saj�c kieszenie
w poszukiwaniu chocia� kawa�ka jakiej� chustki potruchta�am do strumienia.
Znalaz�am �cierk� w kieszeni na lewej nogawce spodni. Zmoczy�am j� i
wr�ci�am do niego.
Wci�� by� nieprzytomny. Kompres po�o�y�am mu na czole, a potem powoli,
metodycznie zabra�am si� do pracy. �eby leczy�, trzeba pozna� przyczyn�.
Wprowadzi�am si� w p�ytki trans. Wed�ug zalece� klasycznej szko�y, po�o�y�am
praw� d�o� na jego piersi, lew� dotkn�am skroni by zamkn�� obieg. Potem
zacz�am skanowa� jego cia�o.
Nic. �adnych infekcji, wewn�trznych obra�e�, niczym si� nie zatru�. Serce
jak dzwon, wszystko w normie, pozazdro�ci� kondycji. Wyda�o mi si� to
niemo�liwe.
Taki atak nie m�g� wzi�� si� z powietrza. Prze�o�y�am kompres na drug�,
ch�odniejsz� stron� i zacz�am jeszcze raz, wszystko od pocz�tku.
Wtedy nast�pi� kolejny atak i ju� wiedzia�am. Tego �e by� dzikim magiem
domy�li�am si� wcze�niej. Zdumia�a mnie jego moc, dlatego pocz�tkowo wydawa�o mi
si� to niemo�liwe. Nieszkolony, teoretycznie nie m�g� dysponowa� tak� moc�. Jak
zwykle, praktyka pod��y�a inn� drog�.
Nie by� chory. Jego umys� czerpa� moc z cia�a. Widzia�am ju� takie
przypadki, przydarza�o si� to w�adaj�cym sztuk�, ale tym s�abszym, kt�rzy nie
opanowali jej dobrze. I nigdy nie mia�o to tak gwa�townego charakteru, chwilowe
zachwiania r�wnowagi, powracaj�ce b�le g�owy owszem. Ale nie utrata
przytomno�ci.
Tyle �e nikt z nich nie dysponowa� tak� moc�. Szybko odsun�am od siebie
wspomnienie Zana, o kt�rym w tym momencie odruchowo pomy�la�am. Patrzy�am, jak
Uohm si� uspokaja. Jego oddech wyr�wnywa� si�. Chyba by�o po wszystkim. Tak�
mia�am nadziej�.
Otworzy� oczy.
- Jeste� tutaj?... Przy mnie?... - powiedzia�. Oboje byli�my zdziwieni. Ja
tym pytaniem, a czym on... kolejna zagadka do kompletu.
- Tak. Spokojnie. Lepiej ci?
- Yhm... Ju� tak. Przepraszam...
Wygl�da�o na to �e zaraz zacznie p�aka� ze wzruszenia. Tego tylko brakowa�o.
Wtuli� si� we mnie. Zacz�am g�aska� go po g�owie, jak dziecko.
*
Pili�my zio�owy nap�j i zajadali�my suchary, kt�re wzi�am ze sob� na drog�.
Zbli�a� si� wiecz�r. Uohm wygl�da� ju� dobrze. Szybko przychodzi� do siebie. Do
ogniska musia�am przynie�� go na plecach. Chyba by�o mu troch� wstyd. Dzi�ki
temu mia� w stosunku do mnie d�ug wdzi�czno�ci.
- Uohm, dzisiaj twoja kolej.
- Na zmywanie?
- Nie. Na opowie��. Wiem, nie pomog�am ci specjalnie...
- Pomog�a�.
- Nie tak jakbym chcia�a. Ka�dy potrafi przy�o�y� zimn� �cierk� do g�owy
komu�, kto ma dreszcze. Do tego nie trzeba studi�w w Akademii.
- Nie mo�emy tego prze�o�y� na jutro?
To by�o troch� nie w porz�dku. Ja si� przed nim otworzy�am. Zupe�nie.
Chocia� trzeba przyzna�, �e nie zmusza� mnie do tego. Sama mia�am ochot�
podzieli� si� z kim� tymi wspomnieniami. Po tamtym wypadku, kiedy straci�am
wszystko co by�o dla mnie cenne, zerwa�am wszystkie kontakty z przyjaci�mi i
wybra�am samotn� drog� przez �ycie. Nios�am pomoc wsz�dzie tam, gdzie by�a
potrzebna. Nawet je�li nie by�oby to bezpieczne. Stara�am si� w ten spos�b
odpokutowa� ten jeden, sp�niony ruch. Nie obroni�am najbli�szych. Ale
wielokrotnie uratowa�am innych. Obcych.
Jedyne co ju� wiedzia�am, to �e Uohm nie by� zwyk�ym ch�opcem. Nie by� nawet
zwyk�ym magiem. Tacy jak on, Wielka Dziesi�tka, za�o�yli nasz� Akademi�. W
ka�dym razie by� najbli�szy moim o nich wyobra�eniom. Dlatego chcia�am si�
dowiedzie� wi�cej, nie tylko w ramach jakiej� r�wnowagi w szczero�ci. By�am
pewna, wiedzia�am ju�, �e Ziemia Wie� istnieje. Czu�am to. Widzia�am co Uohm
potrafi, a w ko�cu by� tylko ch�opcem. Nie �mia�am nawet my�le� o mo�liwo�ciach
budowniczych jego krainy. Tam musia�o by� pi�knie...
- Owszem. Niech b�dzie jutro.
Zabra�am si� do pracy. Musia�am posegregowa� ro�liny, oporz�dzi� je w miar�
mo�liwo�ci. Przewidywa�am, �e podr� zajmie mi jeszcze co najmniej tydzie�.
Jednak plon pierwszego dnia by� nader obfity. Odrywa�am listki, czy�ci�am
korzenie, zastanawiaj�c si�, czy ta nag�a eksplozja to jednorazowy wybryk
natury.
- Nie - us�ysza�am.
- Co nie?
- To nie jest jednorazowe. Sprowadzi�em je tutaj dla ciebie, my�l�, �e si�
utrzymaj�, chocia� klimat nie jest odpowiedni dla wszystkich. Taka mandragora na
przyk�ad...
Tym sposobem przekl�ta ro�lina wyprowadzi�a mnie z r�wnowagi po raz drugi
tego dnia. Zagotowa�am si� w �rodku.
- Zabraniam ci!
- Czego? - zapyta� z niewinn� min�.
- Czyta� mi w my�lach!
- Zwariowa�a�? Nie czytam w twoich my�lach. Nietrudno wpa�� na to, co ci
kr��y po g�owie kiedy skubiesz to zielsko. Id� po drewno.
Zamar�am z no�em w r�ku. Chyba musia�am gro�nie wygl�da�, bo wsta� i szybko
si� oddali�. Nie pozostawa�o mi nic innego, jak tylko mu uwierzy�. Przyczyn�
tego nag�ego wybuchu z�o�ci by�a prosta ciekawo��. Jak ka�da prawdziwa kobieta
nie mog�am znie�� w pobli�u faceta pe�nego sekret�w. Obudzi�y si� we mnie
instynkty pramatek, a z nimi nie da si� walczy�. Usi�owa�am sobie wm�wi�, �e nic
mnie nie obchodz� jego wie�e, ale to nie by�� prawda. Z ka�d� kolejn� minut�,
kt�r� sp�dzali�my razem intrygowa�o mnie to coraz bardziej i coraz bardziej
by�am na siebie z�a. Za to �e mnie to intryguje.
Postanowi�am, �e b�d� twarda. Nie chce gada� to nie. Dla mnie i tak wa�na
by�a tylko jedna wie�a. Ta w kt�rej mieszka� Zan, Etheal i ja. Ciekawe, kto w
niej teraz mieszka. Z deszczu pod rynn�! Albo nerwy, albo d�... Niech on ju�
wr�ci z tym chrustem i porozmawia ze mn�, bo samotne rozmy�lanie mi nie s�u�y.
N� znowu poszed� w ruch. Zacz�am �piewa� pod nosem, po cichu. To mnie
uspokoi�a. Wr�ci� Uohm.
- �adnie �piewasz.
- Odczep si�.
Roze�mia� si�.
- Naprawd�! Podoba�o mi si�.
- �adnie to �piewaj� elfy. I niekt�rzy ludzie. Sko�cz.
Dorzuci� do ognia. Snop iskier strzeli� wysoko. Niebo by�o ciemne i pe�ne
gwiazd. Spiralne Oko spogl�da�o na nas, wisz�c dok�adnie na �rodku. Ksi�yca nie
by�o nigdzie wida�.
- Zastanawia�e� si� kiedy� czym naprawd� jest Oko?
U�miechn�� si� krzywo.
- Oko patrzy na nas z nieba, obserwuje i pami�tam, a jak umrzemy to nas
os�dzi.
- Powiedzia�am naprawd�...
- Oko nas kocha i dba...
- Przesta� szydzi�! I nie m�w przy mnie o mi�o�ci.
- Masz racj�. Co ja w ko�cu o niej wiem? Mnie nikt nigdy nie kocha�.
Zapad�o niezr�czne milczenie.
- Przykro mi Uohm. Przepraszam.
- Nie przepraszaj. To nie twoja wina
***
Spali�my w tym samym namiocie, zasadniczo jednoosobowym. Jak mu si� udawa�
wstawa� przed mn�, nie budz�c mnie przy tym, tego nie wiem. Pozbiera�am si� i
wysz�am na zewn�trz. Spojrza�am na drzewa i oniemia�am. To nie by� las, w kt�rym
zasypia�am wczoraj wieczorem. Nie by�am na mojej ulubionej polanie.
Za plecami mia�am puszcz�. Namiot sta� na niewielkim wzg�rzu nad rzek�. Na
samym jej brzegu znajdowa�o si� co� z rodzaju bramy. Dwa wysokie na co najmniej
dziesi�� krok�w, szerokie na stop�, kwadratowe s�upy. Na nich le�a�a belka
por�wnywalnych rozmiar�w. Monolityczna ca�o�� wykonana by�a z po�yskuj�cego
granatowo metalu. Przed bram� sta� Uohm. Ubrany by� jak zwykle, w sk�rzane,
wysokie buty, ciemne spodnie i grub�, we�nian� bluz�. Torba na plecach. Zwyk�y
ch�opiec. Jak bardzo pozory myl�...
Podesz�am do niego.
- Gdzie jeste�my?
- To nie jest istotne. Na pytania b�dziesz mia�a czas za chwil�. Je�li
zdecydujesz si� p�j�� dalej. Je�li nie... Za chwil� mo�esz by� z powrotem na
swojej polanie.
Omin�am go. Dotkn�am bramy. By�a zimna i g�adka.
- Prowad�.
Przeszed� przez bram� i stan�� dwa kroki od kot�uj�cej si� wody. Pod��y�am
za nim. Nic si� nie sta�o. Pod�wiadomie by�am nastawiona na jakie� wra�enia,
kt�re powinny towarzyszy� przej�ciu przez bram�. A tu nic. �adnego ciep�a, fali
ch�odu, nag�ego wybuchu niezrozumia�ych g�os�w, za�amania �wiat�a. Nic.
Do��czy�am do ch�opca. Wtem, u naszych st�p zacz�� kie�kowa� most. Nie
potrafi� inaczej okre�li�. Wygl�da�o to tak, jakby nagle metalowe ziarna ukryte
pod traw� ockn�y si� i o�y�y. D�ugie, srebrzyste pn�cza po�yskiwa�y w �wietle
s�o�c. Pl�ta�y si�, wygina�y, jakby naprawd� by�y �ywe. Kiedy pierwsze z nich
osi�gn�o drugi brzeg jego koniec rozszczepi� si� na kilkana�cie ma�ych �ody�ek,
kt�re szybko wnikn�y w gleb�. Po chwili most tworzy� si� ju� z dw�ch stron,
nabieraj�c stopniowo rytmu i harmonii, ro�linne wzory nabiera�y symetrii. W
ko�cu �odygi zamar�y, cz�� spl�tana w podporach i por�czach, cz�� niemal zla�a
si� ze sob� tworz�c poziom� p�aszczyzn�, na kt�r� wst�pi� Uohm.
Pod��y�am za nim, ostro�nie po�o�y�am r�k� na por�czy. By�a zimna i
pulsowa�a delikatnie. Przeszli�my na drugi brzeg. Stan�am na trawie. I wtedy
ch�opiec pierwszy raz wspom�g� sw� moc gestem i zakl�ciem. Cicho wypowiedzia�
kilka s��w i nie dos�ysza�am co m�wi�.
Gwa�townym ruchem wyrzuci� r�ce przed siebie.
Ka�dy widzia� kiedy� rozgrzane powietrze, czy to nad piaskami pustyni, czy
nad ogniskiem. Obserwowa�am w�a�nie co� podobnego. Zafalowa�o, niczym tafla
stoj�cej wody, w kt�r� kto� rzuci� kamieniem. Poczu�am si� �le, jakbym straci�a
kontakt z otaczaj�c� mnie rzeczywisto�ci�. Fala, kt�r� wywo�a� Uohm nabiera�a
si�y, rozchodz�c si� we wszystkich kierunkach. Zemdli�o mnie. Nie mog�am na to
patrze�, drzewa wygina�y si�, ziemia podrygiwa�a, tylko ch�opiec i ja oparli�my
si� zakl�ciu. Wszystko si� zmienia�o, otoczenie nabiera�o nowych barw. Zamkn�am
oczy, nie mog�am znie�� tego widoku. Kiedy otworzy�am je ponownie, wszystko fale
znikn�y. Najpierw zerkn�am w d�. Bruk? Podnios�am wzrok. Sta�am na kamiennej
�cie�ce, znikaj�cej mi�dzy wzg�rzami. Krajobraz zmieni� si� nieznacznie. Teren
ukszta�towany by� tak samo, tylko drzewa ros�y troch� inaczej. I przedtem nie
by�o tu wie�.
Uohm patrzy� na mnie wyczekuj�co.
- Masz ochot� si� przej��?
*
Nie wiem jak d�ugo szli�my. Kiedy obejrza�am si� za siebie, rzeka migota�a w
oddali. �cie�ka prowadzi�a od jednej wie�y do drugiej, gdzieniegdzie si�
rozga��ziaj�c. Kontemplowa�am widok. Osobi�cie nie s�ysza�am, jego opowie�ci o
tym miejscu. Szczerze powiedziawszy, podejrzewa�am, �e ca�a ta historia jest
odrobin� przesadzona. Nie by�a. Nie mam daru opowiadania, ale to co ukazywa�o
si� moim oczom za ka�dym kolejnym zakr�tem zapiera�o dech w piersiach.
Wie�e by� ogromne. Wysokie, niekt�re musia�y mie� przynajmniej po
kilkana�cie pi�ter. Raczej smuk�e, zdecydowanie wystawa�y ponad korony drzew.
Bogato rze�bione, zar�wno w motywy ro�linne, jak i geometryczne. Podpiera�y je
marmurowe gryfy, alabastrowe jednoro�ce i smoki, kt�rych �uski wykute by�y w
krysztale.
Balkony opiera�y si� na plecach obsydianowych gargulc�w. �ciany ob�o�one
kamiennymi p�ytami, drobinki miki skrzy�y si� w �wietle. Misterne �uki przyp�r,
a�urowe detale. Brak mi s��w. Nawet gdybym pr�bowa�a wymieni� kolory, chyba by
mi si� nie uda�o. Przyk�ady. P�okr�g�e schody, szerokie na kilka krok�w, ca�e z
ametyst�w. Miedziane wyverny przy drzwiach. Ca�a kolumna wie�y l�ni�a emaliowan�
czerni�; niewielkie otwory okien; b�yszcz�ce fioletem, p�przezroczyste
parapety. Chyba wiedzia�am, z czego s� zrobione, pewnie zosta�o troch� materia�u
ze schod�w. Miedziana kopu�a, bez �lad�w �niedzi tak jak i rze�by stwor�w przy
drzwiach, wie�czy�a dzie�o. Idziemy dalej. Tutaj �adnej regularno�ci.
Asymetryczne nacieki czerwonych korali pokrywa�y ca�� iglic�, miejscami
oddalaj�c si� od trzonu g��wnej formy, by stworzy� ma�e balkony. Zamiast drzwi
by�a kurtyna dopasowanego wodospadu, woda �cieka�a po stopniach wype�niaj�c
otaczaj�c� wie�e fos�. Ca�o�� wygl�da�a, jakby powsta�a na dnie morza. Nast�pna,
co to mo�e by�? Lazuryt?...
Zesz�am z drogi i usiad�am przy k�pce wrzos�w. Niskie, drobne cumulusy
muska�y czubki co wy�szych budowli. Ob��d. Doskona�e szale�stwo. Pi�kno
absolutne, bo na granicy kiczu. Uohm przysiad� si�.
- Pytaj.
Musia�am si� skupi�. Te widoki troch� mnie og�usza�y.
- Najpierw ci� przeprosz�. Nie wierzy�am w to.
- Widzisz, w �yciu cz�sto tak bywa - u�miechn�� si�. - Znajduj� nie ci, co
szukaj�. Dostaj� nie ci co pragn�. Objawienia dotykaj� niedowiark�w i s�usznie,
po co zu�ywa� si�y na tych, kt�rzy ju� wierz�.
- Interesuj�ce. Tylko �e wtedy oni wci�� nie wierz�. Oni ju� wiedz�.
- Tak jak ty. Ale ty zas�u�y�a�.
- Czym?
- Tym jak kochasz.
- Tu si� mylisz. Ja nikogo nie kocham. Ju� nie.
- Przeciwnie. Masz w sobie wiele mi�o�ci. I umiesz ni� obdarowywa�.
Postanowi�am pomy�le� o tym p�niej. Inne pytania hucza�y w mojej g�owie.
- Tu jest pusto prawda?
- Tak.
- Nikogo nie ma?
- Nie.
- Dlaczego?
- Nikt nie chcia� tu by�.
Roze�mia�am si�.
- Jak to nikt? Setki ludzi, elf�w, krasnolud�w wyruszy�y, by si� tutaj
znale��. W jednej z karawan widzia�am nawet skrzydlatego. Gnoma, rozumiesz? A ty
m�wisz �e...
- �e chcieli j� z�upi�, a nie zamieszka� tu ze mn�.
- Nie przysz�o ci do g�owy, �e mo�e pod wp�ywem tego co m�wi�e� kto� chcia�
to tylko zobaczy�?
- Tak. Ty.
- Ja? Ja nie chcia�am.
- Dlatego tu jeste�.
W porz�dku. Nic nie rozumiem. Mo�e kiedy�, jak dorosn�. Nast�pne pytanie
odbi�o si� od j�zyka i poszybowa�o w jego stron�.
- Kto to wszystko zbudowa�.
- Ja.
- Sam?!
- Tak.
Os�upia�am. Chyba mi si� to wszystko przy�ni�o. Patrzy�am na niego, w
oczekiwaniu na dalsze wyja�nienia. Zdj�� torb� z plec�w. Jedna tajemnica mniej.
Zaraz si� dowiem, co kry�o si� w �rodku. Oto jest. Czarne pud�o. Z boku drobny
zatrzask. Na wierzchu b�yska�o dziesi�� srebrnych run�w. Dziesi��?...
Po�o�y� pud�o pomi�dzy nami. Dotkn�� zapi�cia. Odskoczy�o z cichym
trzaskiem. Podni�s� pokryw�.
Dwa mity okazuj�ce si� prawd� jednego dnia to stanowczo za du�o.
- We� j� - powiedzia�.
Wyj�am artefakt. Stopa d�ugo�ci. W�ska, wykonana z oliwkowego, matowego
metalu. Dziesi�� klejnot�w, po pi�� z ka�dego boku. Rubin, szmaragd, diament,
szafir i czarna per�a. Nie by�y du�e, mia�y oko�o �wier� cala �rednicy. Klejnoty
by�y owalne, niczym otoczaki na pla�y. Na dnie ka�dego runiczny znak. God�a
tw�rc�w. R�koje�� szeroka na cal, sk�adaj�ca si� z kilku obwarzank�w,
przypomina�a mi larw� du�ego robaka.
R�d�ka Mocy. Jedna z szesnastu. Najpot�niejsza.
T� legend� znali wszyscy. Wielkich mag�w by�o dziesi�ciu. Obu p�ci,
wszystkich ras. Oni pierwsi zostali nauczeni magii. Zbudowali akademi�, �eby sw�
wiedz� si� dzieli�. Dla dobra tego �wiata. Nie zrozumiano ich. Zacz�o si�
polowanie. Przyw�dcy kultu Oka wezwali do walki ze z�em, kt�re uosabia�o nowe. W
tej walce przegrali wszyscy. Fanatycy, bo zgin�li. Przyw�dcy, bo stracili
wyznawc�w. Magowie, bo stracili wiar� w ten �wiat. My, bo stracili�my szans� na
budow� lepszego.
Magowie odeszli. Zostawili swoich uczni�w, szesna�cie r�d�ek i Portal.
Uczniowie usi�owali kontynuowa� dzie�o mistrz�w, ale im nie dor�wnywali. Tym nie
mniej, Akademia istnia�a nadal, wielkim wysi�kiem usi�owano odkry� na nowo
wiedz� Wielkich. Uko�czy�am j�, tam zosta�am uzdrowicielk�. Tu ko�cz� si� fakty,
a zaczynaj� spekulacje. Kolejno: Magowie uciekli przez Portal i zabrali r�d�ki
ze sob�. Uciekli, a r�d�ki si� pogubi�y. Zgin�li, r�d�ki te�. Uciekli, a
r�d�ki zniszczyli. Zaszyli si� gdzie�, wr�c� gdy nadejd� lepsze czasy. I tak
dalej. Wariacji na temat przeznaczenia Portalu by�o jeszcze wi�cej. Fakt faktem:
od bitwy o Akademi� r�d�ek nie widzia� nikt. Samego Portalu w og�le nigdy nie
widziano i jego istnienie poddawano wielokrotnie w w�tpliwo��.
Tak czy inaczej, siedzia�am teraz na trawie, patrzy�am na koralow� wie��, a
w r�kach trzyma�am R�d�k� Mocy, jedyn� wykonan� przez ca�� dziesi�tk�. I co ja
mam teraz zrobi�?
Chcia�am odda� artefakt ch�opcu. Odtr�ci� moj� r�k�. Wygl�da� jakby chwil�
kamie� spad� mu z serca.
- Nie, zatrzymaj j�. Jest twoja.
- To R�d�ka Mocy, prawda?
- Tak.
- Sk�d j� masz?
- Znalaz�em.
- Gdzie?
- W lesie, jak by�em ma�y, sam, przestraszony. To nie jest wa�ne. Wa�ne,
�eby� j� wzi�a.
Mia� racj�, mia�am wiele pyta�.
- Dajesz mi j�?
- Owszem.
- Dlaczego?
Nie odpowiedzia�. Chwyci� mnie za r�k� i poci�gn�� w kierunku najbli�szej
wie�y. Stan�li�my przed niebieskimi schodami.
- Przyjrzyj si�.
Podesz�am bli�ej. Stan�am na pierwszym stopniu. Co� zachrz�ci�o mi pod
stopami. Zerkn�am w d�. Kamie� si� kruszy�. Wesz�am bli�ej i dopiero wtedy
dostrzeg�am, �e ca�a �ciana wie�y pokryta jest siatk� p�kni��. By�y drobne, ale
w niekt�rych miejscach ju� zaczyna�o brakowa� wi�kszych fragment�w. W co szersze
szpary mo�na by�o w�o�y� palec.
Zesz�am na d�. Uohm czeka� i p�aka�. Obj�� mnie.
- Ju� widzisz? Tak bardzo si� stara�em... A teraz one... one si� rozpadaj�.
- Powiedz... Po co je budowa�e�?
- �eby mnie pokochano. Chcia�em stworzy� pi�kn� krain�, w kt�rej kto� by ze
mn� zamieszka�. Wspania�y �wiat. M�j �wiat. Tylko m�j. Ale nikt taki si� nie
znalaz�. Nie mam ju� si�y, by to wszystko utrzymywa�. Zbyt wiele mnie to
kosztuje. Sam nie daj� rady, z reszt� sama widzia�a�... Wi�c rozpadaj� si�
kawa�ek po kawa�ku...
Odsun�� si�.
- Wiesz dlaczego ci j� da�em? Bo ty j� wykorzystasz lepiej. W�a�nie ty.
- Nie s�dz�, ale nawet je�li... Co b�dzie z tob�?
- Ze mn�? - przesta� chlipa� i nerwowo otar� oczy. - Nie przejmuj si�. Ja
sobie poradz�.
Wsadzi� r�ce do kieszeni i patrzy� w ziemi�. Westchn��.
- Pilnuj jej dobrze. We� pude�ko. Ja tu zostan�. Trafisz do bramy, prawda?
Kawa�ek �ciany spad� i roztrzaska� si� na schodach. Nie my�la�am d�ugo. Nie
kobieto, tym razem si� postarasz.
- O nie m�j drogi. Twoje nogi s� znacznie m�odsze. Ty skocz po pude�ko i ty
je b�dziesz na razie ni�s�. Po drugie, wracamy nad rzek�, do namiotu. Po
trzecie, jak tylko si� tam znajdziemy zrobisz znowu to co� z powietrzem od czego
zachcia�o mi si� rzyga�, �eby to wszystko znowu zakry�. Po czwarte, przeniesiesz
nas z powrotem na tamt� polan�, gdzie obozowali�my wczoraj...
- Nic z tego, poradzisz sobie sama. Masz r�d�k�.
- Nic z tego, nie umiem jej obs�ugiwa�. Najpierw b�dziesz musia� mnie
nauczy�. Zbieraj si�, chc� obejrze� je wszystkie nim st�d odejdziemy. Chocia� z
zewn�trz.
*
Stali�my nad brzegiem rzeki, gotowi do drogi. W �wietle zachodz�cych s�o�c
patrzy�am na wie�e w oddali. Ciemniej�ce iglice na tle pomara�czowego
niebosk�onu. Chcia�am je zapami�ta� w�a�nie takie, przypuszcza�am bowiem, �e
niepr�dko tu wr�c�. Je�li w og�le. Uohm uruchomi� maskuj�cy czar. Znowu na kilka
chwil wszystko zacz�o falowa�. Przygl�da�am si� drzewom. Nie tylko zmienia�y
swoje po�o�enie. Wygl�da�o to tak, jak gdyby dotyka�y ich strumienie czasu,
biegn�ce w obu kierunkach. Jedne ros�y w przyspieszonym tempie, inne mala�y. Gdy
wszystko si� uspokoi�o, spojrza�am na wzg�rza po drugiej stronie rzeki. Jedyne
co widzia�am, to g�sty las. Tylko las.
- Zostawi�em mostek. Mo�e si� komu� przyda.
- Na pewno.
Przeni�s� nas z powrotem na polan�. Szybko po�o�yli�my si� spa�, nawet nie
rozpalaj�c ogniska. Nast�pnego dnia zacz�li�my budowa� na niej dom.
***
Spojrza�am na st�, na ma�� ksi��eczk�. Nie wiem ile czasu tu
przesiedzia�am. Ci, z kt�rymi si� um�wi�am, ewidentnie si� sp�niali. A ja nie
ma zbyt du�o wolnego czasu. Jeszcze dzi� po po�udniu musz� wr�ci� do domu. Mam
wyk�ad dla adept�w. Jutro czeka mnie podr� do Kregg, tam czeka mnie spotkanie z
burmistrzem w sprawie budowy kolejnej filii mojej szko�y. W kontek�cie ca�ej tej
opowie�ci mo�e wydawa� si� to dziwne; wiem, �e kiedy� by�am inna. Moje �ycie
zmieni�o si� od tego dnia, w kt�rym pierwszy raz zobaczy�am ch�opca, kt�rego
imi� brzmi Uohm. Ja te� si� zmieni�am. Ale nie a� tak bardzo, �eby porzuci�
sk�rzane spodnie na rzecz tiulowej tuniki. Nie chodzi o to, �e wci�� jestem
zgorzknia�a, ju� nie. Po prostu potrzebne mi s� kieszenie.