9002

Szczegóły
Tytuł 9002
Rozszerzenie: PDF
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres [email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.

9002 PDF - Pobierz:

Pobierz PDF

 

Zobacz podgląd pliku o nazwie 9002 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.

9002 - podejrzyj 20 pierwszych stron:

Aleksandr Baczi�o Spodziewajcie si� niezwyk�ych wydarze� Ostatni j�k Alika, przelecia�em po b�bnach i strzeli�em talerzami. W oczy uderzy�o ostre �wiat�o i zachwycona sala wybuch�a oklaskami, pogwizduj�c z zadowolenia. Do��, na dzisiaj starczy. Ale to jeszcze nie koniec �wi�ta, ust�pujemy tylko miejsca wielowarsztatowcom - disc jockeyom. - Drodzy przyjaciele! Nasz maraton trwa! Po Aliku Czerniajewie i jego grupie wita was i pozdrawia signor Celentano! Od��czyli�my aparatur� i zaj�li�my miejsce przy barze. - Wina dla pracownik�w mikrofonu! - zawo�a� barman Wowka i zacz�� nalewa� nam do puchar�w cocktail. Kiedy sko�czy�, pochyli� si� do mnie i cicho spyta�: - Nie znasz czasem tych dziewczyn? Wzi��em puchar i troch� odpi�em. - Mo�na si� odwr�ci�? - Wal. Obr�ci�em si� ze sto�kiem i natychmiast zrozumia�em, o jakich dziewczynach m�wi Wowka. Przy oknie sta�y cztery osza�amiaj�ce zjawiska i wytwornie si� u�miechaj�c rozmawia�y chyba o pogodzie i tuberozach. Co prawda, by�o w nich co� nienaturalnie telewizyjnego: idealne rysy twarzy, g�adka sk�ra, wspania�e w�osy i bezb��dne figury podkre�lone toaletami, kt�re bez w�tpienia wywo�ywa�y czarn� zazdro�� damskiej po�owy sali i podniecenie m�skiej. - Hollywood i Cristal Pa�ace - mrukn�� z ty�u Wowka. - Nawiasem m�wi�c, one przed chwil� siedzia�y tutaj i przypadkiem s�ysza�em, o czym rozmawiaj�. Zupe�nie jak jakie� tajne agentki. Jedna m�wi: �S�uchajcie, co� tu jest nie tak... Wszyscy si� na nas gapi�... Za bardzo si� wystroi�y�my!� A druga na to: �To nic strasznego, to ich tylko poci�ga�. A ta, co teraz stoi po lewej, widzisz, melduje: �A ja mam co� z oczami. Ju� trzeci raz mi kto� m�wi, �e mam niezwyk�e oczy�. A pierwsza na to: �No, nie wiem. Jak by�o na fotografii, tak zrobiono�. Kapujesz? Ja akurat schyli�em si� do lod�wki, nie widzia�y mnie, s�ucham i nic nie rozumiem. O czym one gadaj�? Wyjrza�em ostro�nie zza bufetu, a ta w niebieskim m�wi: �Dobrze, a jak wyniki?� �Normalnie - m�wi�. - Jutro ju� poczuj�, a pojutrze... pojutrze prawie ka�demu co� si� przydarzy�. A ta z oczami powiada: �A mnie trafi� si� jaki� taki... czy to cham, czy ca�kiem g�upi. Nie wyobra�am sobie, co z nim b�dzie�. A te jej kole�anki: �Nie b�j si�, od tego si� nie umiera�. �apiesz co� z tego? Odwr�ci�em si� z powrotem do Wowki. - Ta-ak. Niekiepskie dziewczyny. Chyba ich nigdy nie widzia�em, ani tu, ani w instytucie. - Ech, gdybym nie by� teraz zaj�ty, zaj��bym si� nimi - westchn�� Wowka. - Hm! Mo�e to i my�l. Rozejrza�em si�. Alik z Polin� rozp�yn�li si� ju� w ta�cz�cym t�umie, a Witka basista dalej poci�ga� cocktail. Wsta�em i lu�nym krokiem skierowa�em si� w stron� okna. Zaciekawi�a mnie ta opowie�� Wowki. Nie to, �ebym mu wierzy� bez zastrze�e�, ale rzeczywi�cie jaka� aura tajemnicy otacza�a te dziewczyny jak z ekranu telewizora. Zatrzyma�em si� przed zgrabn�, czarnook� �licznotk� i niewymuszonym tonem zaprosi�em je do ta�ca... Ech, raz kozie �mier�! U�miechn�a si� tak, jakby jej to sprawi�o wielk� przyjemno��. Zastosowa�em standardowe otwarcie i dowiedzia�em si�, �e nazywa si� Lena. (�Rzadkie imi� - za�artowa�em), uczy si�, ale nie u nas i mieszka w pobli�u - na bulwarze Cwietocznom. Powiedzia�em, �e ja te� mieszkam na Cwietocznom i wyrazi�em �al, �e nigdy si� tam nie spotkali�my. - Wie pani, Leno, prosz� mi wybaczy�, ale wygl�da pani tak, jakby szykowa�a pani wszystkim obecnym wielk� niespodziank�. Spojrza�a na mnie z uwag� i u�miechn�a si�. - Ma pan co� przeciwko temu? - Nie, sk�d? Wprost przeciwnie. Nasze �ycie jest tak monotonne, �e co� nadzwyczajnego, a nawet nadprzyrodzonego, jest absolutnie niezb�dne. Prosz� bardzo. Je�eli po ulicach zaczn� chodzi� brontozaury i yeti, pierwszy jestem got�w krzycze� �hura!�. Z balkonu. - Nic z tych rzeczy - u�miechn�a si� Lena. - Nawiasem m�wi�c, nie�adnie jest pods�uchiwa� cudze rozmowy. Skoro jednak tak pan lubi tajemnicze przygody, to prosz� bardzo, ile dusza zamarzy. Tylko prosz� pami�ta�, ka�dy dostanie to, na co zas�u�y�! Ostatnie zdanie zabrzmia�o ca�kiem powa�nie. - Kto dostanie? - zdziwi�em si�. - I kiedy? - No, dosy� tego dobrego! - powiedzia�a Lena. - Zagadali�my si�! Muzyka nagle ucich�a i zapali�y si� wszystkie �wiat�a. Przede mn� sta� Alik Czerniajew i krzycza�, �e czas co� wypi� i �e wszyscy s� ju� na g�rze. Rozejrza�em si�. Sala opustosza�a. Na estradzie potrzaskuj�c styg�a aparatura, w rogu wymieniano �ar�wk� reflektora. Leny nie by�o. Czerniajewowi znudzi�o si� w ko�cu patrze� na moj� ot�pia�� fizjonomi�, chwyci� mnie wi�c za r�kaw i poci�gn�� do sali bankietowej. Tego wieczoru nie widzia�em ju� Leny ani jej kole�anek, ale towarzyszy�o mi niejasne przeczucie czego� niezwyk�ego. Wra�enie to nie opuszcza�o mnie i nast�pnego dnia rano. Natychmiast po przebudzeniu przypomnia�em sobie o Lenie, ale nadal nie potrafi�em znale�� �adnego sensownego wyja�nienia wczorajszych zdarze�. Po d�ugich deliberacjach postanowi�em zadzwoni� do Wowki. Mo�e odkrywca �fenomenu hollywoodzkiego� dowiedzia� si� czego� nowego? Przecie� to artysta w swoim fachu i osobist� znajomo�� z ka�dym i ze wszystkimi uwa�a za sw�j obowi�zek. Podszed�em do telefonu i podnios�em s�uchawk�. Sygna�u nie by�o, s�ysza�em tylko s�aby szmer i ciche elektryczne trzaski. �Do diab�a, zn�w popsuty� - pomy�la�em, ale w tej samej chwili z chaosu szum�w dobieg� mnie daleki, zniekszta�cony, syntetyczny g�os. - No? - spyta� g�os. - Halo! - krzykn��em. - Halo! - Ty nie haluj, tylko m�w czego chcesz - niezbyt grzecznie odpowiedzia� g�os. - Czego chc�?... Przepraszam, widocznie si� pomyli�em. - Przecie� jeszcze nie wybra�e� numeru - o�wiadczy� g�os. - Tak? Chcia�em powiedzie�... - przez chwil� wyda�o mi si�, �e to mo�e by� g�os Wowki. - A kto m�wi? - Wszystko by chcia� wiedzie� - burkn�� g�os i po chwili przerwy odpowiedzia�: - Tu d�inn. - Jim? Cze��. - Sam jeste� Jim. Powiedzia�em d�inn. Telefoniczny. - Aha, d�inn! Teraz wszystko rozumiem - postanowi�em odpowiedzie� �artem na �art. - Tylko d�inn powinien odpowiada� �S�ucham i wykonuj�. - A ja ci� ju� ile czasu s�ucham i nadal nie wiem, co mam wykonywa� - odgryz� si� gniewnie g�os. - No jak? B�d� �yczenia, czy odnotowa� wezwanie jako chuliga�stwo telefoniczne? - Chwileczk�, a jakie �yczenia? - W porz�dku. Zapiszemy - sam nie wie czego chce. - Zaraz, panie d�inn, a mo�e pan zrobi� tak, �eby... hm... �eby zacz�� dzia�a� m�j zepsuty telewizor? - �yczenie przyj�te - szybko odpowiedzia� g�os. - Prosz� od�o�y� s�uchawk�. Okaza�o si�, �e to ja mam wykona� polecenie. Wzruszy�em ramionami i od�o�y�em s�uchawk�. �Dzie� dobry! - us�ysza�em za plecami. - Dzisiaj opowiem wam o hodowli cebuli i czosnku na waszej dzia�ce przyzagrodowej...� Odwr�ci�em si� ostro�nie. Nasz telewizor, kt�ry od p� roku nie zdradza� oznak �ycia, rado�nie demonstrowa� sadzenie cebuli na czyjej� dzia�ce przyzagrodowej. Na ekranie miga�y d�onie i od�wi�tnie nowe �opaty z r�nobarwnymi trzonkami, co by�o troch� nie na miejscu w czarno-bia�ym telewizorze marki Krym-206. Czujnie podszed�em do rozgadanej skrzynki, zajrza�em od ty�u do jej rozbebeszonego przy licznych pr�bach naprawy wn�trza i cicho gwizdn��em. Ani jedna lampa si� nie pali�a, niekt�rych w og�le nie by�o, sznur z wtyczk� starannie zwini�ty wisia� na telewizorze, ale zmartwychwsta�y agregat nie zwraca� na takie drobiazgi uwagi i w najlepsze pl�t� co� o witaminach i sa�atkach. Przez jaki� czas sta�em gapi�c si� w ekran a potem opanowa�o mnie gor�czkowe podniecenie. No, tak. Zaczyna si�. A dalej mo�e co� jeszcze ciekawszego. Okazuje si�, �e nie na darmo dr�czy�y mnie przeczucia. Telefoniczny d�inn... Ale ze mnie idiota! O czym ja z nim rozmawia�em? W ka�dym razie nie o telewizorze. Po diab�a w og�le przypl�ta� mi si� ten telewizor? Aha, chcia�em tego d�inna wypr�bowa�, przy�apa� na jakim� oczywistym przyk�adzie. Trzeba by pom�wi� z nim jeszcze raz, tylko co mu powiedzie�? Podszed�em do telefonu. �Z�ota rybko, z�ota rybko, us�ysz, us�ysz me wo�anie� chodzi�o mi po g�owie. Podnios�em s�uchawk� i oblecia� mnie strach. S�uchawka bucza�a jak zwykle, r�wno, bez szmer�w i trzask�w, tak, �e natychmiast zrozumia�em - nikt mi nie odpowie odszczekuj�c si� dalekim, syntetycznym g�osem i nie b�dzie spe�nia� moich �ycze�. By�em zdziwiony bardziej ni� za pierwszym razem i okropnie rozczarowany. �Ech ty!... - wymy�la�em sobie w duchu. - Przez g�upot� przegapi�e� tak� okazj�!... Mia�e� jedno jedyne �yczenie i co? Telewizora mu si� zachcia�o... Mo�e lod�wki. Szafy z lustrem. Aba�ura r�owego w kwiatki! Trzeba by�o o troch� rozumu poprosi�!� Ale jak kto g�upi, to g�upi. Rozumu nie kupi. Przypomnia�o mi si�, �e chcia�em dzwoni� i zacz��em wykr�ca� numer. Telewizor z ty�u grzmia� marszami. Poka�� go Wowce i wszystko mu opowiem. Ostatecznie to nie jaki� tam drobiazg. Wowka odebra� natychmiast, jakby czeka� przy telefonie. - Cze�� - powiedzia�em. - S�uchaj, nie m�g�by� do mnie wpa��? - Cze�� - odezwa� si� Wowka, pomilcza� chwil� i niepewnie doda� - a kto m�wi? - Co ty, nie wyspa�e� si�? O kt�rej wczoraj wr�ci�e�? - A, to ty! - Wowka westchn�� nie wiadomo dlaczego z ulg�. - W�a�nie mia�em do ciebie dzwoni�. Zdarzy�a mi si� taka historia... �Tak - pomy�la�em - historia. A wi�c on te� mia� do czynienia z naszymi nieznajomymi. Ciekawe�. - Z kt�r� z nich wczoraj rozmawia�e�? - spyta�em. - Co? - Pytam, z kt�r� z tych wczorajszych dziewczyn rozmawia�e�. Z tych, co to Hollywood i Crystal Palace. Us�ysza�em sapanie w s�uchawce. - A ty sk�d wiesz? - Przyjdziesz, to ci opowiem. Wi�c co to za historia? - Diabli wiedz�... Boj� si� nawet o tym m�wi�, zupe�ne bzdury wychodz�. - Mimo to spr�buj. - Dobra, przyjd� to opowiem... Tylko pami�taj, �e wczoraj nic nie pi�em. I w rodzinie mam wszystkich normalnych... W Boga nie wierz�, w diab�a - te� nie, a to... sam nie wiem. Wszystko doskonale pami�tam, a dowod�w nie ma. Na chwil� obaj zamilkli�my. Telewizor za moimi plecami zn�w zagra� co� dziarskiego. - Przychod� - powiedzia�em. - Chyba s� dowody. Gdybym tego nie widzia� na w�asne oczy... a nawet cho�bym widzia�! Gdyby nie to ca�e diabelstwo... Wowka od dziesi�ciu minut grzeba� w telewizorze. Uzbroi� si� w m�j pr�bnik, ale jak dotychczas nie m�g� z�apa� ani jednego sygna�u �wiadcz�cego o jakichkolwiek procesach w elektronicznych �a�cuchach. W rozpaczy zacz�� wyjmowa� pozosta�e lampy, rozebra� go�ymi r�kami blok wysokiego napi�cia i ju� si� przymierza�, �eby wyj�� kineskop. Opowiedzia�em mu o swoich wczorajszych prze�yciach i o telefonicznym d�innie. Milcza� przez chwil� a potem nag�e si� rozchmurzy�. - A to nie�le! - powiedzia�. - To ca�kiem nie�le! Zrozumia�em, jak bardzo gn�bi�y Wowk� jego w�asne prze�ycia. Zebrawszy na odwag� zacz�� opowiada�: - Wczoraj, jak tylko odszed�e�, pojawi�a si� jedna z tych �licznotek, mi�o si� u�miechn�a i m�wi: �Przepraszam, czy nie ma pan gdzie� latarki?� - �Oczywi�cie - m�wi� - zaraz poszukamy, by�a tu gdzie�, specjalnie na taki wypadek. Prosz� siada�, odpocz��, pocz�stuj� panie koniaczkiem.� Nalewam jej i podaj� z cytryn�. �Je�eli to nie tajemnica - pytam - to co pani zamierza robi� z t� latark�? Tu wsz�dzie poza sal� taneczn� jest jasno.� Czuj�, �e si� waha i nie wie co powiedzie�. A ja zn�w: �Niech pani siada, skocz� tylko na zaplecze i przynios�. Siada, ale wida�, �e bardzo si� �pieszy albo ma w g�owie co innego, z roztargnieniem bierze koniak i bach go, jednym �ykiem! Os�upia�em, a ona jakby nigdy nic, odstawia kieliszek i patrzy na mnie, jakby chcia�a powiedzie�: no, na co czekasz? O, kochana, my�l�, dawno nie widzia�em, �eby kto� tak goli� koniak. �Rozumie pan - m�wi - przyjaci�ka zgubi�a pod schodami �a�cuszek, nic tam nie wida� i �wiat�o nie dzia�a�. - �Niech si� pani nie martwi - odpowiadam - zaraz znajdziemy�. A my�l�: �eby chocia� cytryn� zak�si�a. Poszed�em na zaplecze, znalaz�em latark�, wracam i m�wi�: �Chod�my, poszukamy tego �a�cuszka�. Na to ona: �Prosz� wybaczy�, ale wolimy same. Przyjaci�ka jest bardzo nie�mia�a i stanowczo mi zabroni�a odrywa� kogo� od zabawy dla takiego g�upstwa.� �O rany - my�l� - i m�wi te� jako� nienormalnie�. Ja jeszcze troch� ponalega�em, �e to niby �aden k�opot, prosz� si� nie niepokoi�, bardzo ch�tnie na co� si� przydam, ona jednak grzecznie, ale stanowczo odmawia�a. Co by�o robi�, da�em jej latark�, �yczy�em powodzenia i posz�a. A ja stoj� i my�l�. A im d�u�ej my�l�, tym silniejsze mam uczucie, �e co� tu nie gra. G�upota jaka�. Wyra�nie robi� mnie w konia. Jak u nas mo�na co� zgubi� pod schodami? Przecie� tam mi�dzy podestami nie ma ani szczeliny. I c� to za nie�mia�o��: nie daj B�g kto� pomo�e znale�� �a�cuszek? Taka mnie zdj�a ciekawo��, �e postanowi�em p�j�� i zobaczy�, niby przypadkiem, co si� tam wyprawia. Wyszed�em na korytarz i na schody. Szybko zszed�em na parter i widz�, �e idzie moja �licznotka z latark�, przechodzi przez hol i prosto na korytarz. Jasna sprawa - my�l� - po co ma �azi� pod schody? Czego tam b�dzie szuka�? Pewnie idzie do dyrektora albo do gospodarczego porozmawia� o bol�czkach naszego �ycia. Kr�tko m�wi�c w g�owie mam kasz� i cicho id� dalej. Zatrzyma�em si� w cieniu za kolumn� i co widz�: �licznotka idzie do ko�ca korytarza, zatrzymuje si� przed drzwiami, otwiera je i schodzi... do piwnicy. Jak w kryminale! Podbieg�em na palcach do drzwi i uchyli�em je. Gdzie� w dole b�yska �wiat�o, krok�w nie s�ycha�, widocznie odesz�a ju� daleko. Wtedy i ja schodz� do piwnicy i po cichu skradam si� do �wiat�a. Szed�em tak co najmniej dziesi�� minut. Wreszcie widz� jasny prostok�t drzwi i jakby s�ycha� g�os. Podszed�em ca�kiem blisko, zajrza�em do �rodka i skamienia�em. Oj, my�l�, po kiego diab�a ja tu laz�em? Nie trzeba by�o tu wchodzi�. Nie lubi� mistyki i nie wierz� w ni�. A tutaj... Piwnica jak piwnica: wzd�u� �cian rury, jakie� otwory wentylacyjne, tynk gdzieniegdzie odpada... Ale po�rodku tej nory sta�a nasza �licznotka w stroju gwiazdy filmowej i cichym, monotonnym g�osem t�umaczy�a co� trzydziestu albo czterdziestu kotom najr�niejszej ma�ci! Zrobi�o mi si� po prostu s�abo. Czy to ze strachu, czy diabli wiedz� z czego, stan��em jak dure� w drzwiach i nie mog� palcem ruszy�. W tym momencie koty mnie zauwa�y�y, odwr�ci�y si� wszystkie i patrz�. Spokojnie tak patrz�, z godno�ci�. I ona te� si� odwraca, kieruje na mnie latark� i m�wi: �Ach tak! Czy �ledzenie ludzi to pa�skie hobby, czy cz�� obowi�zk�w s�u�bowych?� Ja milcz� jak kto g�upi, a ona zaczyna mnie strofowa�, i co najwa�niejsze, takim tonem, jakbym si� do niej w tramwaju przyczepi�. �Panu te� - m�wi - pewnie nie by�oby przyjemnie, gdyby kto� pana �ledzi�. Pewnie pan nigdy nie do�wiadczy� takiego uczucia�. Ju� mia�em co� powiedzie�, kiedy nagle latarka zgas�a i zrobi�o si� ciemno jak w grobie. Stoj� i boj� si� ruszy�. Cisza, �adnego szmeru, krok�w, oddechu. Nic. A� mnie dreszcz przebieg�. �Hej - m�wi�. - Gdzie pani jest?�. �eby cho� najcichszy odg�os, a tu nawet echa nie ma. Jak pod pierzyn�. Powoli si� odwr�ci�em i zje�d�am. Ciemno, cho� oko wykol. Id�, macam r�kami �cian�. ��eby tylko - my�l� - nie zab��dzi�. Wreszcie us�ysza�em muzyk�, wi�c wyj�cie blisko. Ruszy�em szybciej i nagle z rozp�du na kogo� wlaz�em. Tamten odskoczy� w bok i stan��. Stoi i sapie. Chyba ch�op, bo tr�ci� mnie do�� mocno. �Kto tu?� - pytam. On milczy i ostro�nie si� wycofuje. Nagle trafi� w smug� �wiat�a i zobaczy�em go. Starszy go��, w okularach i jakby nawet �ysiej�cy. Wi�cej nic nie zd��y�em zobaczy�, bo odwr�ci� si� i - prysk gdzie� w ciemno�ci. D�u�ej nie czeka�em, drzwi by�y uchylone i widzia�em schody. Czym pr�dzej wylaz�em z piwnicy na korytarz. Widz�, �e wszyscy ju� poszli na g�r�, bankietuj�. Ledwo wszed�em na sal�, podchodzi do mnie S�awa Mo�czanow i m�wi: - Gdzie si� tak wypa�ka�e�? Ca�y bok masz w wapnie. - W piwnicy - m�wi�. Kiedy pomaga� mi si� oczy�ci�, opowiedzia�em mu ca�� histori� od pocz�tku do ko�ca. S�ucha� mnie, s�ucha�, a potem m�wi: - Tobie, Wowka, ta praca w barze szkodzi. Masz tam niebezpieczne opary. Ty si� tam, bracie, do bia�ej gor�czki dow�chasz. Siadaj lepiej, przek�� grzybkiem, grzybki s� dzi� znakomite, a ty zak�si� obowi�zkowo powiniene�. Pr�bowa�em si� spiera�, a potem my�l�: �Rzeczywi�cie, brzmi to jak czysta bzdura. Nie mog� nikomu nic udowodni�. Niech ich wszystkich diabli!� Machn��em w ko�cu r�k� na t� ca�� ich mistyk�, dosiad�em si� do sto�u i zabra�em si� za zak�ski. Stopniowo doszed�em do siebie, rozpr�y�em si�, opowiedzia�em dowcip. Pewnie zapomnia�bym o wszystkim, ale wysz�o inaczej. Wracam po bankiecie do domu, noc, na ulicy �ywego ducha, tylko przede mn� jaka� samotna posta�. �Mo�e to kto� z naszych� - pomy�la�em. Dogoni�em go, widz� - nie, nie nasz. Starszy cz�owiek, nieco przygarbiony. Wtedy on odwraca g�ow� i patrzy na mnie mru��c oczy. �Rany boskie - my�l� - przecie� to ten go�� w okularach, na kt�rego wpad�em w piwnicy!� Stan��em jak wyryty, a on tylko przy�pieszy� kroku i znik� za rogiem. Od razu mi si� przypomnia�a i piwnica, i ta �licznotka, i to jak koniak goli�a. Do samego domu ogl�da�em si� na ka�dym kroku, ca�y czas mia�em wra�enie, �e skrada si� za mn� jaki� cie�. Ju� przy bramie bior� za klamk� i nagle czuj� na sobie czyje� spojrzenie. Czuj� plecami. Nigdy wcze�niej mi si� to nie zdarzy�o. Odwracam si� ostro�nie i co widz�: stoi pod latarni� wielki kocur nieokre�lonej ma�ci i patrzy mi prosto w oczy. A� mi si� serce �cisn�o. Wskoczy�em do bramy i biegiem na swoje pi�tro. Dopiero w domu si� uspokoi�em. �Dobra - my�l� - wystarczy tych strach�w�. Po�o�y�em si�, ale ca�� noc nie mog�em zasn��, przewraca�em si� z boku na bok. Wowka umilk�. Ja te� nic nie m�wi�em zbieraj�c my�li. Tak, on chyba oberwa� mocniej ni� ja. Wyobrazi�em sobie siebie na jego miejscu i dosta�em g�siej sk�ry. Wszystkie te piwnice, koty, nieznajomi i diabli wiedz� co, musia�y pot�nie dzia�a� na psychik�. Mnie si�, niew�tpliwie, upiek�o: telewizor, d�inn telefoniczny to te�, co tu du�o gada�, magia, ale bez tego koszmarnego podtekstu, bez diabelstwa. Wowka poczu� si� znacznie lepiej, jak tylko zrozumia�, �e nie jest sam. S� jeszcze inni, kt�rzy odczuli tajemnicze oddzia�ywanie i maj� na to niepodwa�alne dowody. Mo�na odnale�� tych ludzi i wsp�lnie z nimi rozwik�a� tajemnic�. Wreszcie, maj�c w r�ku te niepodwa�alne dowody, mo�na zwr�ci� si� do powa�niejszych instancji, na przyk�ad do szerokich mas pracownik�w nauki. Zostawiwszy na jaki� czas telewizor w spokoju przyst�pili�my do oceny naszej sytuacji i opracowania planu dzia�a�. Przede wszystkim uznali�my, �e to nie mistyka. Diab��w nie ma. Zreszt� te nie wpad�yby na co� podobnego. Co do nas, wszystko wskazuje na to, �e jeste�my zdrowi na umy�le, chyba �e jeden z nas jest halucynacj� drugiego. To by�oby po prostu nieciekawe. Teraz - istota tego co si� dzieje. Wowka bez wahania uzna� wczorajsze �licznotki za przybysz�w z kosmosu. Ja si� nie zgadza�em. Na nieszcz�snych przybysz�w i tak ju� zwala si� za du�o. Wszystkie niewyja�nione zjawiska przyrody to teraz skutki dzia�ania przybysz�w. Wystarczy, �e staro�ytnym lepiej wysz�a jaka� piramida, a ju� si� im odbiera prawa autorskie i oddaje przybyszom... Nie przybysze, to by�oby zbyt proste. To niemo�liwe w�a�nie ze wzgl�du na swoj� banalno��. Przez jaki� czas dyskutowali�my, potem zaproponowa�em kaw� i przej�cie do opracowania planu dzia�ania z pomini�ciem przedmiotu sporu. Wowka wyrazi� zgod� i wyskoczy�em do kuchni. Wr�ciwszy do pokoju stwierdzi�em, �e telewizor nie milknie ani na chwil� i przysz�o mi do g�owy, �e warto by sprawdzi�, czy to co nam demonstruje zgadza si� z programem. Akurat w tym momencie lektor og�osi� nast�pn� audycj�. - S�uchaj, Wowka! - powiedzia�em. Wowka odwr�ci� si� do mnie. - Gdzie� tu mia�em gazet� z programem - zacz��em i zastyg�em z wzrokiem utkwionym w ekran. G�os lektora nadal p�yn�� z g�o�nika, ale obraz zamgli� si� i znik�. Na jego miejsce wy�oni�a si� z mg�y ogromna na ca�y ekran, zaro�ni�ta g�ba wpatrzona w Wowk�. Chcia�em krzykn��, ale nie mog�em wydoby� z siebie d�wi�ku. Wowka akurat patrzy� na mnie i nie widzia� tego, co si� dzieje na ekranie. Widocznie jednak m�j wzrok by� wystarczaj�co wymowny, bo gwa�townie odwr�ci� si� do telewizora. Lektor zako�czy� zapowied� czaruj�cym u�miechem i rozpocz�� si� nast�pny punkt programu. - Co tam by�o? - spyta� Wowka. By� wyra�nie bledszy ni� przed minut�. Opowiedzia�em mu. - I patrzy� prosto na mnie? - Tak. I jeszcze... by� taki... wypuk�y, stereoskopowy. Przez kilka minut wpatrywali�my si� intensywnie w ekran a potem poszli�my na kaw� do kuchni. Wowka przez ca�y czas milcza�. - Taaak - mrukn�� w ko�cu. - My�la�em, �e z tymi sztuczkami koniec, a oni, zdaje si�, mnie �ledz�. - M�wi� ci, nie zwracaj na nich uwagi. Zreszt�, chyba nie o to im chodzi. Nie w tym celu urz�dzili ca�y ten cyrk. - A w jakim? - To w�a�nie musimy zrozumie�. Nie wolno nam siedzie� z za�o�onymi r�kami, musimy dzia�a�. Po dziesi�ciu minutach wychodzili�my z mieszkania. Telewizor og�osi� nam na odchodne przerw� techniczn� i pokazawszy wymy�lny obrazek zgas�. Nasz plan by� nast�puj�cy: Wowka obleci kogo si� da z tych, kt�rzy byli wczoraj na imprezie, a ja jad� do Czerniajewa i mobilizuj� ca�� nasz� pak�. Nale�y ustali�, kto jeszcze mia� do czynienia z tymi mi�ymi panienkami i jakie poci�gn�o to za sob� nast�pstwa. - B�dziemy ujawnia� kontakty - mrukn�� Wowka. Na ulicy �yczyli�my sobie powodzenia i rozeszli�my si� w przeciwne strony. Alik Czerniajew mieszka� na drugim ko�cu miasta, telefonu nie mia� i jedynym �rodkiem ��czno�ci z nim by� autobus. Na przystanku k��bi� si� t�um. S�dz�c z tego z jakim o�ywieniem przest�powali z nogi na nog� niekt�rzy z oczekuj�cych, mo�na si� by�o domy�le�, �e autobusu dawno nie by�o. Co prawda o kilka krok�w przed przystankiem sta�a pusta dziewi�tka, akurat to, czego potrzebowa�em, ale rozwalony w kabinie kierowca sprawia� wra�enie, �e nie wybiera si� nigdzie przez najbli�sze dwa tygodnie. Jaka� babka widocznie ju� chodzi�a mu napyskowa� i teraz dono�nym g�osem sk�ada�a sprawozdanie: - Le�y sobie i �piewa. ��eby winem nape�ni� si� kielich�. Tylko to im w g�owie. Znalaz� si� artysta! �ycie toczy�o si� jak co dzie�. Nikt z tych ludzi nawet nie podejrzewa�, �e miasto mo�e ju� kipi od nieprawdopodobnych wydarze�, �e mo�e jutro nie poznaj� ani miasta, ani samych siebie. S�dz�c z tego, co ju� si� zdarzy�o, ka�demu teraz mo�e si� przytrafi� wszystko... Kierowca w ko�cu o�y�. Usiad�, niespiesznie zapali� papierosa, d�ugo skrzypia�, jak nale�y, r�cznym hamulcem i dopiero wtedy podjecha� na przystanek. Trafi�em w dobry pr�d, zosta�em wniesiony do autobusu, wci�ni�ty w k�t i przyparty do �ciany. Kierowca zaproponowa�, �eby wszyscy skasowali bilety i autobus ruszy�. Przez pierwsz� po�ow� drogi ca�a publika stanowi�a zwarty monolit, potem zrobi�o si� nieco lu�niej. Na jednym z przystank�w przez przednie drzwi wczo�ga� si� solidnie nawalony m�ody cz�owiek i utrudzony zatrzyma� si� na stopniu. Pozna�em go. To by� Antocha Taraszczuk z naszego domu. W dzieci�stwie przyja�nili�my si�, ale potem co� si� sta�o, Antocha zszed� na manowce, to pr�bowa� zarabia�, to stercza� tygodniami na podw�rku, g��wnie ko�o delikates�w, kilka razy pr�bowa� si� �eni�, ale �ony szybko go rzuca�y. Obecnie najlepsz� charakterystyk� Antoszy m�g� by� napis na �cianie domu ko�o drzwi na jego klatk�: Antocha-wypiwocha. Teraz sta� oparty o drzwi i obrzuca� publiczno�� m�tnym wzrokiem. A publiczno�� jak zwykle z oburzeniem odwraca�a oczy i wyzywaj�co odsuwa�a si� byle dalej. - �eby cho� jedna zaraza ust�pi�a miejsca - warkn�� Antocha. - Widz� przecie�, �e cz�owiek ledwie stoi. Na przednim pomo�cie, plecami do mnie, sta�a dziewczyna w bia�ym futerku i puszystej czapce, kt�ra odwr�ci�a si� i ze zdziwieniem popatrzy�a na Antoch�. Zapar�o mi dech w piersiach. To by�a Lena! Gdyby nasz autobus wzbi� si� w g�r� i zacz�� nabiera� wysoko�ci, nie by�bym bardziej zdziwiony. Kogo jak kogo, ale Leny nie spodziewa�em si� tu zobaczy�! Antocha zauwa�y� jej spojrzenie. - No i czego si� gapisz, ga�y wywalasz? Chcesz si� zapozna�? Zaraz to... Zacz�� si� wdrapywa� na wy�szy stopie�, a ja ju� przeciska�em si� na przedni pomost. Nies�ychana szansa! By�em prawie wdzi�czny Antosze, przecie� Lena mog�a si� nie odwr�ci� i wysi��� gdzie�, a ja bym nawet nie zauwa�y�. Teraz to co innego! Usadz� tego rozpanoszonego chuligana, zaproponuj� damie swoje us�ugi... No i tak dalej, wed�ug znanego scenariusza. Tymczasem nic takiego si� nie zdarzy�o. W og�le nic si� nie zdarzy�o. Autobus stan��, drzwi si� otworzy�y i Lena spokojnie wysiad�a przechodz�c przez miejsce, na kt�rym przed chwil� sta� Antocha. Antochy nie by�o. Zupe�nie jakby jaki� wytrawny magik schowa� go do r�kawa. Nikt nic nie zauwa�y�. Drzwi si� zamkn�y i pojechali�my dalej. Sta�em zapatrzony w jeden punkt i chyba o niczym nie my�la�em. Mo�e mu si� przywidzia�o? Mo�e nie by�o �adnego Antochy ani Leny i w og�le, mo�e wszystko to mi si� zwyczajnie przy�ni�o? Dopiero kiedy kierowca og�osi� koniec trasy, doszed�em do siebie i przypomnia�em sobie, �e jad� do Czerniajewa, �eby mu opowiedzie� o wczorajszych i dzisiejszych wydarzeniach, do kt�rych przed chwil� przyby�o jeszcze jedno. Otworzy� mi sam Alik. Ucieszy� si�, wci�gn�� mnie do mieszkania i weso�o na mnie naskoczy�: - Gdzie si� w��czysz? Ju� dwa razy wychodzi�em, �eby do ciebie dzwoni�! By� jaki� o�ywiony, nastroszony, koniecznie chcia� mi co� opowiedzie�. - Czy co� si� sta�o? - spyta�em. - Sta�o si� - odpowiedzia� Alik. - Troch� zwariowa�em. Poza tym wszystko normalnie. Rozebra�em si� i weszli�my do pokoju. - Wyobra� sobie - zacz�� Alik - nagle ubzdura�em sobie, �e jestem geniuszem. Dzisiaj rano skomponowa�em ju� dwie sztuczki i wymy�li�em trzecie. Jest mi teraz strasznie potrzebny kto�, kto tego wys�ucha i powie mi wreszcie, �e to cha�a, bo w przeciwnym razie nie wiem co b�dzie. Sam tego jako� nie czuj� i wal� jedn� rzecz za drug�. I wiesz, mam uczucie, �e wszystko to tylko tak, drobiazgi, a w g�owie dojrzewa ju� co� planetarnego, takiego, �e mnie samego strach bierze. Chcia�em zada� mu pytanie, ale on nie da� mi doj�� do s�owa. - Siadaj! - komenderowa�, pchn�� mnie na kanap� i wzi�� gitar�. Z pocz�tku po prostu si� dziwi�em, �e Alikowi tak dobrze wychodzi do�� skomplikowany wst�p, a potem us�ysza�em jego �piew. Siedzia�em i patrzy�em na niego szeroko otwartymi oczami. Ludzie prawos�awni! Co tu si� wyprawia? Czy to ten sam Alik Czerniajew, z kt�rym wczoraj jak to si� m�wi �odwalali�my dyskuch�? Kiedy on si� nauczy� tak gra�? Kto mu u�o�y� te s�owa i tak� muzyk�? Nigdy w �yciu nie do�wiadcza�em czarnej zazdro�ci, ale kiedy Alik sko�czy�, przyznaj�, �e by�em zazdrosny. - To twoje? - spyta�em ostro�nie. - Nie, hydraulika wzywa�em - odpowiedzia� Alik. - No jak, mo�e by�? No prosz�! On si� jeszcze zastanawia, czy mo�e by�! Przecie� z tym mo�na z�ote p�yty odwala� i je�dzi� na wyst�py do Liverpoolu! Tylko co� tu jest nie tak. M�g�bym przysi�c, �e wczoraj wieczorem Czerniajew czego� takiego jeszcze nie potrafi�. Nie by� w stanie zrobi� czego� takiego, nie mia� do tego techniki ani szko�y. To przecie� samouk, wykszta�cenie muzyczne zdobywa w domu i na pr�bach, tak jak ja i Witia-basista, tylko Polina jest u nas profesjonalistk�. Co prawda, Alikowi od dawna m�wi�, �e ma talent. Powa�ni ludzie mu to m�wi�, nawet go dok�d� zapraszali, ale przecie� nawet najbardziej utalentowany talent musi si� d�ugo uczy�, wszystko przychodzi stopniowo. No, ju� ja wiem, kto tu przy�o�y� r�ki! Jak tylko mi o�wiadczy�, �e zwariowa�, to ju� wiedzia�em, a teraz... To te �licznotki! - To bomba - powiedzia�em Alikowi z ca�� powag�. - Ty sam mo�e tego nie czujesz, ale mnie mo�esz wierzy�. Zreszt� ty i tak nie jeste� w stanie zrozumie�, jakie to znakomite. Alik by� zadowolony. - A teraz pos�uchaj drugiej - powiedzia�. - Poczekaj chwil�. Powiedz, zauwa�y�e� wczoraj te nowe dziewczyny? - Chodzi ci o te, o kt�rych szeptali�cie z Wowk�? Zauwa�y�em. - A nie zapozna�e� si� z kt�r��? - Jakby ci powiedzie�?... Zata�czy�em z jedn�, ale nic nadzwyczajnego. By�a jaka� zastraszona, jakby pierwszy raz znalaz�a si� w�r�d ludzi. Ani s�owa nie potrafi�a z siebie wydusi�. W og�le, taka sobie. Pi�kna ale pusta. Nie umywa si� do naszej Poliny i my�l�, �e wszystkie one nie lepsze. Wi�c tak. Ten biedak nic nie zauwa�y�. Ale rezultat jest namacalny, jestem pewien, �e to ich robota. Trzeba... Tu moje rozmy�lania przerwa� Alik drug� pie�ni�. Po chwili tarza�em si� po kanapie dusz�c si� ze �miechu. Ten typ napisa� kuplety! W �yciu nie s�ysza�em czego� podobnego, ka�da linijka by�a lepsza od poprzedniej, a wszystko razem �mieszne do rozpuku. Alik sko�czy�, a ja jeszcze zanosi�em si� ze �miechu, zgi�ty w p�, wycieraj�c �zy. Czerniajew wyra�nie syci� si� moim widokiem. - Niez�e, co? - zapyta� skromnie. Zreszt� by�o po mnie wida�, �e niez�e. Pomimo niezwyk�ych wydarze� towarzysz�cych mi od rana u�mia�em si� serdecznie czuj�c, jak stopniowo uwalniam si� od nagromadzonego w ci�gu dnia zm�czenia. Ul�y�o mi i poczu�em ch�� uczestniczenia w osza�amiaj�cych przygodach, szukania ich, wychodzenia im naprzeciw. Alik by� uszcz�liwiony efektem swojego wyst�pu. Nareszcie przekona� si�, �e to, co sp�odzi�, podoba si� nie tylko jemu, �e to rzeczywi�cie co� dobrego. Zaproponowa�, �eby na pr�b� zapisa� cho�by jedn� piosenk�, �eby naszkicowa� g��wne partie i przes�ucha�, co z tego wychodzi. Nie mog�em mu odm�wi� i zacz�li�my rozstawia� aparatur�. By� najwy�szy czas, �eby mu o wszystkim opowiedzie�. Ju� nawet otworzy�em usta, kiedy nagle przysz�o mi co� do g�owy. �St�j - pomy�la�em. - Co ty w�a�ciwie chcesz mu powiedzie�? Chcesz mu wyt�umaczy�, sk�d si� wzi�� jego dzisiejszy wybuch talentu? Powiesz mu, �e on tu nie ma nic do rzeczy, �e wszystkiemu s� winne jakie� niesamowite dziewczyny zsy�aj�ce na jednego zaraz� a na drugiego dar bo�y. I przedstawisz mu dowody. A je�eli on uwierzy? Co ma w�wczas robi�? Siedzie� i czeka� a� im si� znudzi, przekr�c� kontakt i wszystko minie? U ciebie wy��czy si� telewizor, westchniesz i powiesz: �Szkoda! Ciekawe by�o zjawisko�, a co ma robi� Czerniajew? Nie, nie trzeba mu nic m�wi�, nawet nie wspomina�, ani o mnie, ani o Wowce. Diabelskie pannice!...� Machn��em na wszystko r�k� i zacz��em pracowa� nad swoj� parti�. Tak zmitr�yli�my do zmroku. Zrobili�my kilka pr�bnych zapis�w. Wysz�o doskonale. Czerniajew przechodzi� sam siebie, stale zadziwia� mnie swoimi pomys�ami. O si�dmej z �alem w�o�y�em palto i ruszy�em do domu. D�uga droga, zat�oczony autobus - wszystko przesz�o niezauwa�alnie. Dopiero wysiadaj�c przypomnia�em sobie, �e nie wiem, co zwojowa� Wowka i po�pieszy�em do domu. Po wej�ciu do klatki schodowej us�ysza�em g�o�ny szloch i dostrzeg�em w k�cie zgarbion�, wstrz�san� dreszczami posta�. Podszed�em bli�ej, przyjrza�em si� i nagle pozna�em... Antoch� Taraszczuka! Mnie te� przeszed� dreszcz, kiedy - sobie przypomnia�em, jak znik� na moich oczach. Ciekawe, co przy tym czu�? A� strach pomy�le�. A mo�e jednak tylko mi si� przywidzia�o? - Ej, Antocha - powiedzia�em. - Czego p�aczesz? Przesta� szlocha� i podni�s� wzrok. Chyba d�ugo nie m�g� mnie pozna�. - Ludzie sobie �yj� - przeci�gn�� ze smutkiem. - A ze mn� koniec! Zn�w zap�aka� intonuj�c wi�zank� przekle�stw. - Zaczekaj! - przerwa�em mu. - M�w z sensem, co ci si� przydarzy�o? - Zapi�em si� - wyszlocha� Antocha. - Zapi�em si� do bia�ej gor�czki. Dzisiaj by�o tak, �e a� strach pomy�le�. Nie wytrzymam, je�li jeszcze raz co� takiego, to si� zabij�! Tak b�dzie lepiej dla wszystkich... Ze zdziwieniem stwierdzi�em, �e Antocha jest ca�kowicie trze�wy. M�wi� wyra�nie, by� tylko strasznie zdenerwowany. Alkoholem od niego nie zalatywa�o. - Poczekaj, nie rycz! - Mia�em powody, �eby nie wierzy� w delirium Antochy. - Jecha�e� dzisiaj w dzie� autobusem? Spojrza� na mnie szeroko otwartymi oczami. - A ty sk�d... - Niewa�ne, zaczynaj od autobusu, opowiadaj! - Dobrze ci m�wi�! Mnie trz�sie, jak tylko sobie przy pomn�, a ty m�wisz - opowiadaj! Mo�e ja w tym autobusie p� �ycia straci�em. To tam si� wszystko zacz�o. Wypi�em troch�. Stoj� sobie przy drzwiach, nikogo nie ruszam. Nagle jakby co� mnie uderzy�o! W oczach mi pociemnia�o i wi�cej autobusu nie widzia�em, a znalaz�em si�... Antocha opowiada� strasznie chaotycznie, powtarza� kilkakrotnie to samo i wybiega� w prz�d, ale stopniowo odtworzy�em sobie jego przygod�. Ockn�wszy si� Antocha stwierdzi�, �e siedzi na betonowej pod�odze. Z pocz�tku pomy�la�, �e trafi� jak zwykle na milicj�, ale rozejrzawszy si� zrozumia�, �e si� myli. Znajdowa� si�... w pustym, zimnym betonowym korytarzu o p�ynnej krzywi�nie, tak �e widoczno�� si�ga�a na dziesi�� metr�w w prz�d i tyle� w ty�. �adnych drzwi w �cianach nie by�o. Antocha wsta� i zadar� g�ow�, ale w suficie te� nie by�o �adnego otworu, przez kt�ry m�g�by tu wpa��. Dotkn�� �ciany i kopn�� j� lekko. �ciana nie zareagowa�a. By�a wilgotna, w rudych zaciekach i robi�a wra�enie bardzo grubej. Antocha odwr�ci� si� i ruszy� korytarzem. �Co za �wi�stwo! - my�la� gniewnie. - Ja im, cholerom, zaraz poka��. Wydawa�o mu si�, �e jak tylko dotrze do ludzi, wyt�umaczy komu trzeba, �e z autobusu wysadzono go bezprawnie i zaraz go przeprosz� i poka��, jak si� st�d wydosta�. Zacz�� sobie nawet na g�os przepowiada� swoje przem�wienie i tak si� podnieci�, �e gdyby kogo� w tym momencie zobaczy�, to m�g�by go z rozp�du pobi�. Jednak tajemniczy korytarz zdawa� si� nie mie� ko�ca, a Antocha szed� ju� z dziesi�� minut. Stan�� i obejrza� si�. Korytarz tak samo p�ynnie zakr�ca� z ty�u i z przodu, a wok� nic si� nie zmienia�o, jakby to by�o wci�� to samo miejsce. Nie zmienia�o si� nawet �wiat�o padaj�ce na �cian� zza zakr�t�w, jakby kto� specjalnie przenosi� jego �r�d�o coraz dalej. Antocha ruszy� przed siebie jeszcze szybciej i przez dwadzie�cia minut kroczy� korytarzem bez przystanku. Kiedy mu zabrak�o tchu, przysz�a mu do g�owy interesuj�ca my�l: �Pies to tr�ca�, przecie� ja pewnie w k�ko chodz�! Ale wymy�lili, �obuzy!� Zatrzyma� si�, pomy�la�, pogrzeba� w kieszeniach i wyci�gn�� dawno oderwany guzik od marynarki. Po�o�y� guzik na pod�odze i ruszy� dalej. Teraz patrzy� sobie pod nogi i jedn� r�k� dotyka� �ciany, �eby nie przegapi� jakich� zamaskowanych drzwi. Po godzinie znudzi�o mu si�. Guzika nie napotka�. Antocha machn�� r�k� i usiad� na pod�odze. Opanowa� go �al i smutek. �Co to ma znaczy�? - my�la�. - Gdzie te� to mnie wepchn�li. Przecie� jestem ju� g�odny!... Hej, jest tam kto? Sier�ancie! Tu jestem!� - Jego krzyk gin��, zdawa�o si�, tu� za zakr�tem korytarza. Wsta� i zn�w poszed�, co jaki� czas pokrzykuj�c i kln�c na czym �wiat stoi. W ko�cu dwugodzinna w�dr�wka wyczerpa�a Antoch�. By� bezsilny wobec tego korytarza. Przytuliwszy si� do �ciany usn�� ws�uchany w burczenie w brzuchu. Obudzi� si� z poczuciem niejasnego niepokoju. Gdzie� w niewyobra�alnej dali korytarza s�ycha� by�o zbli�aj�ce si� niespieszne kroki. Antocha zerwa� si� na r�wne nogi. Chcia� krzykn��, ale co� mu przeszkadza�o. Co� dziwnego by�o w tych krokach, jaki� niesamowity, budz�cy l�k ci�ar. Sta� i s�ucha� czuj�c coraz wi�kszy strach. Kamienne kroki zbli�a�y si� nie przy�pieszaj�c i nie zwalniaj�c, ich rytm ugniata� m�zg usuwaj�c z niego wszystkie my�li. Wkr�tce do odg�osu krok�w do��czy� inny d�wi�k - r�wnomierne sapanie parowozu. Co jaki� czas rozlega� si� niski grzmot czy ryk. Antocha zastyg� w bezruchu. Nagle zza zakr�tu korytarza na �cian� pad� olbrzymi cie�. Nie by� to cie� cz�owieka. Antocha krzykn�� i rzuci� si� do ucieczki. Bieg� niezbyt sobie zdaj�c spraw� co si� z nim dzieje, p�ki nie upad� z wyczerpania. Przez pewien czas nie s�ysza� nic pr�cz w�asnego oddechu, potem dotar�o do niego, �e krok�w ju� nie s�ycha�. Podni�s� g�ow� i zastyg�. Zobaczy� na wprost siebie na murze krzywy napis Antocha-wypiwocha. Nieoczekiwanie ca�kiem blisko odezwa� si� zrz�dliwy g�os: �Popatrz, synek Wiery zn�w si� schla�. Da� jej Pan B�g podpor�. Antocha odwr�ci� si� gwa�townie i stan�� na nogi. Znajdowa� si� na podw�rku swojego domu, tu� obok swojej klatki. Matki wyprowadza�y dzieci na spacer, na �awce, posy�aj�c w jego stron� krytyczne spojrzenia, siedzia�y podw�rkowe emerytki. Zmierzcha�o si� i na ulicy pali�y si� ju� latarnie. Strach rozwia� si� razem z korytarzem. Antocha nagle poczu� ch��d wieczornego powietrza, blask latarni i gwiazd, i w og�le - �e �ycie jest pi�kne. I jednocze�nie przerazi� si�, uzna�, �e przeszed� delirium. �Bo�e - pomy�la� Antocha - zapi�em si� wreszcie. Zapi�em si� do bia�ych myszek!�. Zrobi�o mu si� tak �al samego siebie, �e si� rozp�aka�. W takim w�a�nie stanie go znalaz�em. Pozostawa�o mi tylko jako� go uspokoi�, nic mu nie wyja�niaj�c i odprowadzi� go do drzwi jego mieszkania. Wr�ciwszy do siebie przykry�em narzut� niemilkn�cy telewizor, usiad�em na kanapie i pogr��y�em si� w my�lach. Wi�c to tak. Korytarz to silny �rodek. A� strach pomy�le�. Przypomnia�y mi si� s�owa Leny: �Ka�dy dostanie to, na co zas�u�y�...� Wida� Antocha zas�u�y� na ten sw�j korytarz. Widocznie on zas�uguje na co innego, a Alik Czerniajew na co innego. A ja, na co� jeszcze innego. A Wowka... Tylko kto decyduje o tym, na co zas�uguje Alik, a na co Antocha? Te nasze dziewczyny - �licznotki? Depcz� wszystkim po pi�tach i oceniaj�: grzeczny ch�opczyk - da� mu cukierka, niegrzeczny - pod obcas go?... A mo�e nikt tu nie decyduje, nikt nikogo nie obserwuje, a wszystko dzieje si� prawie samo? Mo�e oni rzeczywi�cie przekr�cili kontakt pozwalaj�c spe�nia� si� temu wszystkiemu, co powinno si� spe�nia� i tylko miliony drobnych przypadk�w sta�y temu na przeszkodzie? Ciekawe, co? Przecie� Czerniajew ma talent, bez �adnych cud�w! Wystarczy�o wi�c odrobin� mu pom�c, uwolni� go od jakich� drobiazg�w w �wiadomo�ci zajmuj�cych czas, zmuszaj�cych do przebijania si� przez ha�dy niepotrzebnych b��d�w, przes�d�w i licho jeszcze wie czego, i on sam, jak dobry ucze�, potrafi� zrozumie� i doko�czy� my�l nauczyciela. Antocha? Jak wygl�da jego �ycie? Czy� nie jest podobne, jak dwie krople wody, do tego korytarza z ograniczon� widoczno�ci� i niesko�czon� monotoni� �cian, pod�ogi i sufitu? Mo�e on po prostu wpad� w ten ograniczony, mroczny �wiat, kiedy doszed� do takiego stanu, �e bardziej by� na miejscu tam, ni� w naszym �wiecie, i czy fakt, �e zdo�a� stamt�d wr�ci�, nie �wiadczy na jego korzy��? Mo�e rzeczywi�cie ta wyprawa by�a dla niego zbawienna? Wsta�em i zacz��em chodzi� po pokoju. Mia�em uczucie, �e jestem bliski prawdy. Jak si� to dzieje? Tego na razie nie wiem, ale �adnych czar�w w tym nie ma. Wiele jeszcze nie wiemy o naszym �wiecie. Mo�e to czyj� eksperyment, a mo�e dzia�a tu jakie� jeszcze nie odkryte prawo przyrody. Jedno jest pewne: najbardziej nieprawdopodobne rzeczy wyrwa�y si� na swobod� i hulaj� po ca�ym mie�cie, a mo�e ju� po planecie, ale nie s� to �lepe �ywio�y niszcz�ce �ycie i nios�ce �mier� na o�lep, a wprost przeciwnie, wydarzenia �ci�le uzale�nione od �wiadomo�ci cz�owieka, kt�rego dotycz�. Niewykluczone, �e mo�na nimi nawet kierowa�. Jasne, �e mo�na! Nie wolno tylko dopu�ci�, �eby m�zg zar�s� t�uszczem, trzeba d��y� do zrozumienia siebie i �wiata, prze� do przodu, nieustannie tworzy�, przebudowywa�, my�le�! Podszed�em do okna. Tysi�ce �wiate�ek pe�za�o i miga�o po ca�ym mie�cie. Co te� tam si� teraz dzieje? Czerniajew na pewno komponuje. To niew�tpliwie tytan, a my z Wowk�... No, c�, na co zas�u�yli�my, to dostali�my. Tylko kto powiedzia�, �e wszystko si� sko�czy�o? S�dz�c z tego, co si� dzieje, najwa�niejsze jest dopiero przed nami! Nawiasem m�wi�c, dotyczy to wszystkich. Was te�. Tak �e spodziewajcie si� niezwyk�ych wydarze� i pami�tajcie, �e to, co si� wam przydarzy, zale�y tylko od was. Prze�o�y� Lech J�czmyk