5522

Szczegóły
Tytuł 5522
Rozszerzenie: PDF
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres [email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.

5522 PDF - Pobierz:

Pobierz PDF

 

Zobacz podgląd pliku o nazwie 5522 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.

5522 - podejrzyj 20 pierwszych stron:

ROBERT SILVERBERG OBLICZA W�D PRZE�O�YLI: BARBARA KAMI�SKA I ZBIGNIEW A. KR�LICKI SCAN-DAL Charliemu �Brownowi�, duszy �Locusa� - by� ju� chyba najwy�szy czas. A ziemia by�a bezkszta�tna i pusta; i w otch�ani zapad�a ciemno��. A duch bo�y unosi� si� nad obliczem w�d. Genesis I, 2 Ocean nie zna lito�ci, wiary, praw czy pami�ci. Jego niesta�o�� cz�owiek mo�e wykorzysta� do w�asnych cel�w jedynie dzi�ki nieugi�tej woli oraz bezsennemu, zbrojnemu, zawistnemu czuwaniu, w kt�rym chyba zawsze by�o wi�cej nienawi�ci ni� mi�o�ci. Joseph Conrad Lustro morza Powy�ej by� b��kit, a poni�ej inny b��kit, dwie niezmierzone i niedost�pne otch�anie, tak �e statek wydawa� si� zawieszony pomi�dzy tymi dwiema niebieskimi pustkami, nie dotykaj�c �adnej z nich, nieruchomy, doskonale spokojny. W rzeczywisto�ci le�a� na wodzie, gdzie by�o jego miejsce, a nie nad ni� - i ca�y czas porusza� si�. Noc i dzie�, przez cztery doby, sun�� miarowo naprz�d, oddalaj�c si� od Sorve, �egluj�c wci�� dalej przez dziewicze morze. Gdy Valben Lawler wyszed� na pok�ad wczesnym rankiem pi�tego dnia, ujrza� wok� statku setki d�ugich srebrzystych pysk�w stercz�cych z wody. To by�o co� nowego. Pogoda r�wnie� si� zmieni�a: wiatr ucich�, morze znieruchomia�o, spokojne, lecz jakby na�adowane jak�� dziwn� energi�. �agle obwis�y. Liny by�y lu�ne. Cienkie ostre pasmo mg�y przecina�o niebo niczym naje�d�ca z innej cz�ci �wiata. Lawler, wysoki, smuk�y m�czyzna w sile wieku, o atletycznej budowie i wdzi�ku, u�miechn�� si� do stwork�w w wodzie. By�y tak brzydkie, �e niemal mi�e. Paskudne bestie, pomy�la�. B��d. Paskudne - tak; bestie - nie. W ich nieprzyjemnych szkar�atnych �lepiach migota� zimny b�ysk inteligencji. Jeszcze jeden inteligentny gatunek na tym �wiecie, kt�ry liczy� ich tak wiele. By�y paskudne w�a�nie dlatego, �e nie by�y zwierz�tami. I w dodatku wygl�da�y okropnie: w�skie g�owy, rozszerzone, rurowate szyje. Przypomina�y ogromne metalowe robaki stercz�ce z wody. Z mocnymi szcz�kami; ma�ymi, ostrymi jak pi�y z�bami, kt�rych ca�e rz�dy b�yszcza�y w promieniach s�o�ca. Wygl�da�y tak ca�kowicie i zdecydowanie wrogo, �e naprawd� budzi�y podziw. Przez moment Lawler bawi� si� my�l�, �e m�g�by skoczy� za burt� i popluska� si� z nimi. Zastanawia� si�, jak d�ugo pozosta�by przy �yciu. Prawdopodobnie jakie� pi�� sekund. A potem spok�j, spok�j na zawsze. Mi�a perwersyjna idea, przelotna my�l o samob�jstwie. Jednak, oczywi�cie, nie my�la� o tym powa�nie. Lawler nie by� typem samob�jcy, inaczej zrobi�by to dawno temu, a poza rym by� teraz chemicznie uodporniony na depresj�, niepokoje i tym podobne nieprzyjemne rzeczy. Ten ma�y �yk nalewki z ziela u�mierzychy, kt�ry sobie zaaplikowa� z samego rana - jak�e dzi�kowa� za niego losowi. Narkotyk zapewni� mu, przynajmniej na kilka godzin, cienk�, nieprzenikliw� pow�oczk� spokoju, pozwalaj�c� spogl�da� z u�miechem w �lepia bandy z�batych potwor�w, takich jak te. Bycie lekarzem - takim lekarzem, jedynym w tej spo�eczno�ci - z pewno�ci� mia�o pewne zalety. Przy grotmaszcie dostrzeg� Sundir� Thane, przechylaj�c� si� przez nadburcie. W odr�nieniu od Lawlera ta smuk�a, ciemnow�osa kobieta by�a do�wiadczonym podr�nikiem morskim i odby�a wiele podr�y mi�dzy wyspami, pokonuj�c czasami bardzo du�e odleg�o�ci. Ona zna�a morze. On nie by� tutaj w swoim �ywiole. - Widzia�a� ju� kiedy� takie stwory? - zapyta� j�. Podnios�a oczy. - To drakkeny. Wstr�tne, co? S� bystre i szybkie. Po�kn�yby ci� w ca�o�ci, gdyby� tylko da� im cho� cie� szansy. A nawet mniej. Na szcz�cie dla nas, my jeste�my na g�rze, a one tam w dole. - Drakkeny - powt�rzy� Lawler. - Nigdy o nich nie s�ysza�em. - Pochodz� z p�nocy. Niezbyt cz�sto widuje si� je w wodach tropikalnych czy w tym morzu. My�l�, �e wybra�y si� na wakacje. W�skie, z�bate pyski, d�ugo�ci po�owy ramienia cz�owieka, wznosi�y si� jak las mieczy nad powierzchni� wody. Lawler dostrzega� cie� smuk�ych wst�gowatych cia� poni�ej, l�ni�cych jak polerowany metal, zwisaj�cych w toni. Czasami ukazywa� si� nerkowaty ogon lub silna, p�etwiasta �apa. Jasnoczerwone �lepia odpowiada�y mu niepokoj�co intensywnymi spojrzeniami. Stwory porozumiewa�y si� ze sob� wysokimi, dono�nymi g�osami, wydaj�c brz�cz�ce d�wi�ki przypominaj�ce uderzenia m�ota o kowad�o. Gabe Kinverson podszed� do nadburcia i stan�� mi�dzy Lawlerem i Thane. Kinverson, opalony olbrzym o otwartej, spalonej s�o�cem twarzy, mia� ze sob� narz�dzia swego zawodu: wi�zk� haczyk�w i lin� oraz d�ug� w�dk� ze zdrewnia�ych wodorost�w. - Drakkeny - wymamrota�. - To dopiero dranie. Kiedy� wraca�em do portu z dziesi�ciometrowym morskim lampartem przywi�zanym do �odzi, a pi�� drakken�w wyjad�o go wprost spode mnie. Nic nie mog�em zrobi�, cholera. - Kinverson wyj�� z�amany ko�ek cumowniczy i cisn�� go w wod�. Drakkeny run�y na przyn�t�, unosz�c si� prawie na d�ugo�� ramienia nad wod� i k�saj�c j� z wrzaskiem w�ciek�o�ci. Potem pozwoli�y mu zaton��. - One nie mog� wej�� na pok�ad, prawda? - zapyta� Lawler. Kinverson za�mia� si�. - Nie, doktorze. One nie mog� wej�� na pok�ad. Na nasze szcz�cie. Drakkeny - mog�o ich by� oko�o trzysta - przez kilka godzin towarzyszy�y statkowi, z �atwo�ci� utrzymuj�c tempo, d�gaj�c powietrze swymi paskudnymi pyskami i prowadz�c sw�j wielog�osowy dialog. Jednak oko�o po�udnia znikn�y, nagle zapadaj�c si� w wod�, i nie wynurzy�y si� znowu. Chwil� p�niej powia� wiatr. Za�oga dziennej wachty krz�ta�a si� przy takielunku. Daleko na pomocy, tu� poni�ej warstwy brudnoszarych ob�ok�w zakrzep�o ma�e pasmo de- szczowych chmur, kt�re wypu�ci�y paj�czyn� opadu, zdaj�c� si� nie dochodzi� do powierzchni wody. W s�siedztwie statk�w powietrze nadal pozosta�o czyste i suche. Lawler wszed� pod pok�ad. Czeka�a go praca, chocia� niezbyt ci�ka. Neyana Golghoz mia�a p�cherz na kolanie; Leo Martello cierpia� z powodu poparzonych s�o�cem ramion, a ojciec Quillan st�uk� sobie �okie� spadaj�c z koi. Uporawszy si� z tym wszystkim, Lawler przeprowadzi� rutynowe rozmowy radiowe z pozosta�ymi statkami, sprawdzaj�c, czy nie po- jawi�y si� na nich jakie� problemy medyczne. Oko�o po�udnia wyszed� na pok�ad zaczerpn�� �wie�ego powietrza. Nid Delagard, w�a�ciciel flotylli kieruj�cy wypraw�, rozmawia� z ka- pitanem okr�tu flagowego, Gospo Struvinem, przy ster�wce. Ich �miech ni�s� si� po ca�ym statku. Byli podobni do siebie: kr�pi m�czy�ni o grubych karkach, uparci i nie znaj�cy stra- chu, tryskaj�cy energi�. - Hej, czy widzia�e� dzi� rano drakkeny, doktorze?! - zawo�a� Struvin. - S�odkie, prawda? - Tak, �liczne. Czego od nas chcia�y? - Pewnie nas sprawdza�y. Nie mo�na wyj�� kawa�ek w morze, aby co� nie przyp�yn�o pow�szy�. W czasie podr�y odwiedzi nas jeszcze mn�stwo dzikich zwierz�t. Sp�jrz tam, doktorze. Na sterburcie. Lawler popatrzy� we wskazanym kierunku. Tu� pod powierzchni� wida� by�o wyd�ty i lekko ob�y kszta�t jakiego� ogromnego stworzenia. Wygl�da�o jak ksi�yc, kt�ry spad� z nieba - olbrzymi, zielonkawy i dziobaty. Po chwili Lawler zauwa�y�, �e dzioby te w rzeczywisto�ci by�y okr�g�ymi otworami g�bowymi, rozmieszczonymi ciasno na ca�ej powierzchni kuli, nieustannie otwieraj�cymi si� i zamykaj�cymi. Sto rozdziawionych pysk�w, wci�� ukazuj�cych k�y. No, mo�e tysi�c. Miriady d�ugich niebieskawych j�zor�w pracowicie trzaskaj�cych tam i z powrotem, tam i z powrotem - jak cepy m��c�ce wod�. To co� nie by�o niczym innym jak jedn� gigantyczn�, p�ywaj�c� maszyn� do jedzenia. Lawler popatrzy� na ni� z niesmakiem. - Co to jest? Lecz Struvin nie zna� nazwy tego potwora. Delagard te� nie. By� to po prostu anonimowy mieszkaniec morza, ohydny, monstrualny, uosobienie horroru, kt�ry przyp�yn��, aby sprawdzi�, czy niewielki konw�j przewozi co� wartego zjedzenia. Powoli odp�yn��, niesiony pr�dem, wci�� pracowicie poruszaj�c ustami. Potem, jakie� dwadzie�cia minut p�niej, statki wp�yn�y na obszar g�sty od wielkich meduz w pomara�czowo- zielone paski. Wygl�da�y jak pe�ne wdzi�ku, l�ni�ce parasolki wielko�ci g�owy cz�owieka, z kt�rych zwiesza�y si� kaskady spiralnych, czerwonych, mi�sistych nitek, grubych na palec i d�ugich chyba na kilkana�cie metr�w. Meduzy wygl�da�y dziwnie �agodnie, nawet zabawnie, lecz powierzchnia morza wok� nich gotowa�a si� i parowa�a, jak gdyby wydziela�y jaki� mocny kwas. By�y tak ciasno upakowane w wodzie, �e podchodzi�y wprost do kad�uba okr�tu, obija�y si� on, zderza�y si� z obrastaj�cymi go wodorostami i odskakiwa�y z cichymi westchnieniami protestu. Delagard ziewn�� i znikn�� we w�azie ster�wki. Lawler, stoj�c przy relingu, patrzy� z podziwem na masy meduz w dole. Trz�s�y si� jak horda pulchnych piersi. By�y tak blisko, �e m�g� si�gn�� i schwyta� jedn� z nich. Gospo Struvin min�� go i id�c wzd�u� lewej burty, powiedzia� nagle: - Hej, kto zostawi� tutaj t� sie�? Neyana, czy to ty? - Nie ja - powiedzia�a Neyana Golghoz nie podnosz�c oczu. By�a zaj�ta szorowaniem pok�adu na dziobie. - Pogadaj z Kinversonem. On jest od sieci. Przy nadburciu le�a�a niedbale rzucona bez�adna masa wilgotnych, ��tych w��kien. Struvin kopn�� j�, jakby by�a stert� �mieci. Wymamrota� przekle�stwo i kopn�� jeszcze raz. Lawler spojrza� w t� stron� i zobaczy�, �e sie� oplata�a si� wok� jednego z ci�kich but�w Struvina. Kapitan sta� z nog� w powietrzu, potrz�saj�c ni�, jak gdyby chcia� uwolni� si� od czego� lepkiego i klej�cego. - No - warkn�� Struvin. - No! Jedna cz�� sieci nagle wpe�z�a Struvinowi do po�owy uda, owijaj�c si� ciasno wok� niego. Reszta w�lizn�a si� na nadburcie i zacz�a spe�za� za burt�, do wody. - Doktorze! - rykn�� Struvin. Lawler rzuci� si� biegiem do niego, tu� za nim bieg�a Neyana. Jednak sie� porusza�a si� teraz z niewiarygodn� szybko�ci�. Przesta�a by� bez�adnym k��bem w��knistych sznur�w, a wyprostowana okaza�a jak�� form� �ycia, maj�c� dobre trzy metry d�ugo�ci. Teraz gwa�townie �ci�ga�a Struvina do wody. Kapitan kopi�c, j�cz�c i warcz�c zwisa� za burt�. Zjedna nog� w uchwycie sieci, drug� stara� si� zaklinowa� w okr�nicy, aby unikn�� wci�gni�cia do wody. Jednak potw�r najwyra�niej postanowi� rozerwa� go na p�, gdyby dalej si� opiera�. Oczy Struvina prawie wychodzi�y z orbit. By�o w nich zdziwienie, przera�enie i niedowierzanie. W ci�gu prawie �wier�wiecza swojej praktyki medycznej Lawler cz�sto, zbyt cz�sto widywa� ludzi w sytuacjach ekstremalnych. Jednak jeszcze nigdy nie widzia� takiego wyrazu w niczyich oczach. - Zdejmijcie ze mnie to �wi�stwo! - wykrzykn�� Struvin. - Jezu! Doktorze... Prosz�, doktorze... Lawler skoczy� i chwyci� najbli�sz� cz�� sieci. Jego d�onie zamkn�y si� na niej i natychmiast poczu� gwa�towne pieczenie, jak gdyby jaki� �r�cy kwas przepala� mu cia�o do ko�ci. Chcia� pu�ci� sie�, lecz okaza�o si� to niemo�liwe. Jego sk�ra przylgn�a do niej. Struvin wisia� ju� daleko za burt�. Wida� by�o zaledwie jego g�ow� i ramiona oraz roz- paczliwie zaci�ni�te d�onie. Jeszcze raz zawo�a� o pomoc chrapliwym, przera�onym g�osem. Nie zwa�aj�c na b�l Lawler przerzuci� jeden koniec sieci przez rami� i poci�gn�� j� z powrotem w stron� �rodka pok�adu, maj�c nadziej� wyci�gn�� Struvina wraz z ni�. Wymaga�o to ogromnego wysi�ku, ale Lawler by� na�adowany energi�, kt�r� pod wp�ywem stresu czerpa� nie wiadomo sk�d. Sie� przepala�a sk�r� jego r�k, czu� jej �r�cy dotyk na plecach, szyi i ramionach. Sukinsyn, pomy�la�. Sukinsyn. Mocno przygryz� warg� i zrobi� krok, potem drugi i jeszcze jeden, ci�gn�c, staraj�c si� zr�wnowa�y� ci�ar Struvina i op�r siatkowego potwora, kt�ry do tego czasu ze�lizn�� si� daleko po kad�ubie i zdecydowanie pod��a� do wody. Co� zacz�o piszcze� na plecach Lawlera, gdzie nadmiernie napi�te mi�nie ta�czy�y i podskakiwa�y. Jednak wydawa�o si�, �e uda mu si� wci�gn�� sie� z powrotem na pok�ad. Struvin by� ju� prawie na nadburciu. I wtedy sie� p�k�a - czy te�, co bardziej prawdopodobne, podzieli�a si� z w�asnej woli. Lawler us�ysza� przera�liwy j�k i obejrzawszy si�, zobaczy�, jak Struvin spada prosto w kipi�ce, paruj�ce morze. Woda natychmiast zakot�owa�a si� wok� niego. Lawler widzia� ruch tu� poni�ej powierzchni, mi�kkie, migoc�ce obiekty zbiegaj�ce si� ze wszystkich stron jak strza�ki w dziecinnej grze. Meduzy nie wygl�da�y ju� spokojnie ani niewinnie. t)ruga po�owa sieci pozosta�a na pok�adzie i oplata�a si� wok� nadgarstk�w Lawlera. Musia� walczy� z parz�cym siatkowatym stworzeniem, kt�re wi�o si�, skr�ca�o i przykleja�o do niego przy ka�dym dotkni�ciu. Ukl�k� i zacz�� t�uc siatk� o pok�ad. Jej cia�o by�o twarde i spr�yste jak chrz�stka. Po chwili zacz�o s�abn��, ale wci�� nie m�g� si� go pozby�. Pieczenie stawa�o si� nie do wytrzymania. Kinverson nadbieg� i przycisn�� obcasem jeden koniec sieci, unieruchamiaj�c j�, Neyana cisn�a �cierk� w jej �rodek, a Pilya Braun, zjawiaj�c si� nie wiadomo sk�d, pochyli�a si� nad Lawlerem i wyci�gn�a ko�ciany n� z pochwy u pasa. Zacz�a w�ciekle ci�� gumowate, drgaj�ce oczka sieci. Metalicznie l�ni�ca, ciemnoniebieska krew tryska�a z potwora, a kraw�dzie sieci odskakiwa�y z sykiem od ostrza. Po chwili Pilya odr�ba�a t� cz��, kt�ra przylega�a do r�k Lawlera, tak �e m�g� si� podnie��. Najwidoczniej ta cz�� by�a za ma�a, �eby podtrzyma� �ycie - skurczy�a si� i zwiotcza�a tak, �e zdo�a� strzepn�� j� z palc�w. Kinverson nadal przydeprywa� swoj� cz�� sieci, pozosta�o�� kawa�ka, kt�ry zosta� na po- k�adzie po tym, jak potw�r porwa� Struvina za burt�. Oszo�omiony Lawler dopad� do nadburcia z zamiarem wskoczenia do morza na ratunek Struvinowi. Widocznie Kinverson poj�� jego zamiary, bo wyci�gn�� r�k�, chwytaj�c go za rami� i odci�gaj�c w ty�. - Nie szalej - powiedzia�. - B�g jeden wie, co p�ywa tam w dole, czekaj�c na ciebie. Lawler niepewnie skin�� g�ow�. Odsun�� si� od relingu i spojrza� na swe poparzone palce. Zobaczy� odci�ni�t� na sk�rze, jaskrawoczerwon� siatk� krzy�uj�cych si� linii. B�l by� niesamowity. Wydawa�o mu si�, �e d�onie zaraz mu eksploduj�. Ca�e wydarzenie trwa�o nie wi�cej ni� p�torej minuty. Z luku wy�oni� si� Delagard. Podbieg� do nich, zdenerwowany i zmieszany. - Co si� tu dzieje, do diab�a? Co to za j�ki i krzyki? - Przystan�� i wytrzeszczy� oczy. - Gdzie jest Gospo? Zdyszany Lawler, z zaci�ni�t� krtani� i wal�cym sercem, prawie nie m�g� m�wi�. Machn�� r�k� w kierunku nadburcia i potrz�sn�� g�ow�. - Za burt�? - wykrztusi� z niedowierzaniem Delagard. - Wypad�? Podbieg� do burty i spojrza� w d�. Lawler stan�� obok niego. Na dole by�o zupe�nie cicho. Rozpychaj�ce si� hordy ta�cz�cych meduz znikn�y. Woda by�a ciemna, g�adka i ci- cha. Nie by�o �ladu ani Struvina, ani sieciowatego potwora, kt�ry go porwa�. - On nie wypad� - powiedzia� Kinverson. - Zosta� wci�gni�ty. Poci�gn�a go druga po�owa tego czego�. - Wskaza� na porwane, obszarpane resztki sieci, kt�re przydeptywa� butem. Teraz pozosta�a z nich jedynie zielonkawa plama na ��tym drewnianym pok�adzie. Ochryp�ym g�osem Lawler doda�: - Wygl�da�o to jak stara sie� rybacka. Le�a�o na pok�adzie, ca�e popl�tane. Mo�e meduzy wys�a�y je tutaj, aby dla nich zapolowa�o. Struvin kopn�� to, a ono z�apa�o go za nog� i... - Co? Co to za pierdo�y? - Delagard ponownie spojrza� za burt�, a potem na r�ce Lawlera i na plam� na pok�adzie. - M�wicie powa�nie? Co�, co wygl�da�o jak sie�, wysz�o z morza i porwa�o Gospo? Lawler kiwn�� g�ow�. - To niemo�liwe. Kto� musia� go wypchn�� za burt�. Kto? Ty, Lawler? Kinverson? - Delagard zamruga�, jakby sam zdawa� sobie spraw� z niedorzeczno�ci tego, co powiedzia�. Potem popatrzy� na nich uwa�nie i zapyta�: - Sie�? �ywa sie� wype�z�a tutaj z morza i porwa�a Gospo? Lawler ponownie przytakn�� ledwie dostrzegalnym ruchem g�owy. Powoli otworzy� i zamkn�� d�onie. Pieczenie z wolna ust�powa�o, lecz wiedzia�, �e b�dzie je czu� jeszcze przez wiele godzin. By� ot�pia�y, og�uszony, dr��cy. Przed oczyma wci�� mia� t� koszmarn� scen�: Struvin zauwa�aj�cy sie�, kopi�cy j�, oplatany, sie� przesuwaj�ca si� przez balustrad� i unosz�ca Struvina... - No nie - j�kn�� Delagard. - Jezu, nie mog� w to uwierzy�, do diab�a. - Potrz�sn�� g�ow� i obrzuci� wzrokiem ciche wody, po czym zawo�a�: - Gospo! Gospo! - �adnej odpowiedzi z do�u. - Kurwa! Pi�� dni na morzu i ju� kto� zgin��? Czy mo�ecie to sobie wyobrazi�? - Odwr�ci� si� od nadburcia w chwili, gdy nadci�gn�a reszta za�ogi, na czele Leo Martello, potem ojciec Quillan i Onyos Felk, tu� za nimi inni. Delagard zacisn�� usta. Jego policzki wyd�y si�, twarz zrobi�a si� czerwona ze zdumienia, w�ciek�o�ci i szoku. Lawler by� zaskoczony rozpacz� Delagarda. Struvin zgin�� okropn� �mierci�, ale �adnych sposob�w umierania by�o tak niewiele. Lowler nigdy nie s�dzi�, aby Delagardowi zale�a�o na kimkolwiek opr�cz w�asnej osoby. W�a�ciciel statku odwr�ci� si� do Kinversona. - Czy s�ysza�e� ju� o czym� takim? - Nigdy. Nigdy, przenigdy. - Co�, co wygl�da�o jak zwyk�a sie� - powt�rzy� Delagard. - Stara, brudna sie�, kt�ra skacze na ciebie i porywa ci�. O Bo�e, co to za miejsce! Co za miejsce! Wci�� potrz�sa� g�ow�, jakby mia� nadziej�, �e je�li b�dzie ni� trz�s� wystarczaj�co d�ugo i mocno, to uda mu si� odzyska� Struvina. Potem pochyli� si� w stron� duchownego. - Ojcze Quillan! Prosimy o modlitw�! Duchowny wygl�da� na zmieszanego. - Co? Co? - Nie s�ysza� ojciec. Mamy ofiar�. Struvin zgin��. Co� wpe�z�o na pok�ad i �ci�gn�o go za burt�. Quillan milcza�. Trzyma� r�ce przed sob�, d�o�mi na zewn�trz, jakby sugerowa�, �e obiekty wype�zaj�ce z oceanu nie wchodz� w zakres jego kap�a�skiej odpowiedzialno�ci. - M�j Bo�e, prosz� co� wyrecytowa�! Niech ojciec co� powie! - Quillan wci�� si� waha�. Nagle, z ty�u, niepewny g�os wyszepta�: - Ojcze nasz, kt�ry� jest w niebie, �wi�� si� imi� Twoje... - Nie - powiedzia� duchowny. Wygl�da�o, jakby powoli budzi� si� ze snu. - Nie, nie ta. - Zwil�y� wargi i bardzo skupiony zacz��: - Panie, cho� id� dolin� �mierci, nie boj� si� �adnego z�a, bowiem Ty� jest ze mn�. Ty przyszykowa�e� mi uczt� w obliczu nieprzyjaci� moich... Z pewno�ci� dobro� i lito�� b�d� towarzyszy� mi po kres mego �ywota. Pilya Braun podesz�a do Lawlera, uj�a go za �okcie, odwr�ci�a jego r�ce w g�r�, ods�aniaj�c czerwone �lady na d�oniach. - Chod� - powiedzia�a cicho. - Chod�my na d�, poka�esz mi, kt�r� ma�� na nie po�o�y�. W swojej ma�ej kabinie, w�r�d proszk�w i mikstur, Lawler powiedzia�: - W�a�nie to. Ta buteleczka. - Ta? - spyta�a Pilya. Patrzy�a podejrzliwie. - To nie jest ma��. - Wiem. Wlej kilka kropel do ma�ej ilo�ci wody i podaj mi. Potem zajmiemy si� ma�ci�. - Co to? �rodek znieczulaj�cy? - A tak, �rodek znieczulaj�cy. Pilya zaj�a si� przygotowaniem leku. Mia�a oko�o dwudziestu pi�ciu lat, z�ote w�osy, br�zowe oczy, szerokie ramiona, wyraziste rysy, niewielkie piersi i l�ni�c� oliwkow� sk�r� - przystojna, mocna kobieta, a wed�ug Delagarda, tak�e pracowita. Z pewno�ci� umia�a obchodzi� si� z takielunkiem statku. Lawler rzadko spotyka� j� na Sorve, lecz jakie� dwadzie�cia lat temu, gdy by� niewiele starszy ni� by�a teraz, kilka razy przespa� si� z jej matk�. G�upio post�pi�. Lawler w�tpi�, aby Pilya wiedzia�a cokolwiek na ten lemat. Jej matka ju� nie �y�a, zabrana przez gor�czk� po jedzeniu zepsutych ostryg jakie� trzy zimy temu. W czasie gdy nawi�za� si� ich romans - a by�o to wkr�tce po rozpadzie jego jedynego, kr�tkiego i nieudanego ma��e�stwa - Lawler znacznie bardziej zajmowa� si� kobietami. Teraz te czasy min�y i Lawler wola�by, aby Pilya przesta�a patrze� na niego z po��daniem i nadziej� w oczach, jakby by� wszystkim, czego oczekiwa�a od m�czyzny. Z pewno�ci� myli�a si�. Lecz by� zbyt uprzejmy lub zbyt oboj�tny - sam nie wiedzia� - aby jej to powiedzie�. Poda�a mu szklank� pe�n� r�owego p�ynu. Lawlerowi wydawa�o si�, �e r�ce ma ci�kie jak maczugi, a palce sztywne jak ko�ki. Musia�a mu pom�c podnie�� szklank�. Jednak nalewka z u�mierzychy zacz�a dzia�a� natychmiast, jak zwykle dodaj�c otuchy, �agodz�c szok wywo�any potwornym zdarzeniem na pok�adzie. Pilya wzi�a od niego pust� szklank� i odstawi�a j� na p�k� naprzeciw koi. Lawler trzyma� tam pami�tki z Ziemi, sze�� niewielkich fragment�w istniej�cego niegdy� �wiata. Pilya stan�a i uwa�nie obejrza�a: monet�, statuetk� z br�zu, skorup� naczynia, map�, pistolet oraz kamyk. Delikatnie dotkn�a statuetki koniuszkiem palca, jakby spodziewa�a si�, �e mo�e parzy�. - Co to takiego? - Ma�a figurka bo�ka z miejsca zwanego Egiptem. Na Ziemi. - Ziemi? Masz przedmioty pochodz�ce z Ziemi? - Skarby rodzinne. Ten ma cztery tysi�ce lat. - Cztery tysi�ce lat. A to? - Podnios�a monet�. - Co m�wi napis na tym malutkim kawa�ku bia�ego metalu? - M�wi: �Ufamy Bogu�, po tej stronie, gdzie jest twarz kobiety. A z drugiej strony tam gdzie widzisz ptaka, napisano: �Stany Zjednoczone Ameryki� u g�ry, a u do�u ��wier� dolara�. - Co to znaczy: ��wier� dolara�? - zapyta�a Pilya. - To by� rodzaj pieni�dzy na Ziemi. - A �Stany Zjednoczone Ameryki�? - Miejsce. - Masz na my�li wysp�? - Nie wiem - powiedzia�. - Nie s�dz�. Ziemia nie mia�a takich wysp jak my. - A to zwierz�, to ze skrzyd�ami? Takie zwierz�ta nie istniej�. - Istnia�y, na Ziemi - odpar� Lawler. - Nazywano je or�ami. Rodzaj ptaka. - Co to jest ptak? Zawaha� si�. - Co�, co fruwa w powietrzu. - Jak �lizgowiec - powiedzia�a. - Co� w tym rodzaju. Nie wiem na pewno. Pilya w zadumie dotyka�a innych przedmiot�w. - Ziemia - powiedzia�a bardzo cicho. - A wi�c naprawd� by�o takie miejsce. - Oczywi�cie, �e by�o! - Nigdy nie by�am tego pewna. Mo�e to tylko bajka. - Odwr�ci�a si� do niego i z kokieteryjnym u�miechem pokaza�a mu monet�. - Czy dasz mi j�, doktorze? Podoba mi si�, chc� mie� jaki� przedmiot z Ziemi. - Nie mog� tego zrobi�, Pilya. - Prosz�, bardzo prosz�! Ona jest taka pi�kna! - Nale�y do mojej rodziny od setek lat. Nie mog� si� jej pozby�. - Pozwol� ci j� obejrze�, kiedy tylko zapragniesz. - Nie - rzek�, zastanawiaj�c si� przy tym, dla kogo w�a�ciwie to przechowuje. - Przykro mi. Chcia�bym ci j� da�, ale nie mog�. Nie te przedmioty. Pokiwa�a g�ow�, nie pr�buj�c ukry� rozczarowania. - Ziemia - powt�rzy�a smakuj�c tajemniczo�� tej nazwy. - Ziemia! - Od�o�y�a monet� na p�k� i powiedzia�a: - Innym razem opowiesz mi o pozosta�ych przedmiotach z Ziemi. Jednak teraz mamy jeszcze co� do .robienia. Ma�� na twoje d�onie. Gdzie ona jest? Pokaza� jej. Znalaz�a ma�� i wycisn�a troch�. Potem, odwr�ciwszy jego d�onie w g�r� tak jak na pok�adzie, potrz�sn�a smutno g�ow�. - Sp�jrz na nie. B�dziesz mia� blizny. - Prawdopodobnie nie. - To co� mog�o ciebie te� wci�gn��. - Nie - odpowiedzia� Lawler. - Nie mog�o. Nie wci�gn�o. Gospo sta� blisko burty, a poza tym dosi�g�o go, zanim zrozumia�, co si� dzieje. Ja mia�em lepsz� pozycj� do obrony. Zobaczy� strach w jej �licznych, nakrapianych z�otem oczach. - Je�li nie teraz, dostanie nas nast�pnym razem. Wszyscy zginiemy, zanim dotrzemy do celu, dok�dkolwiek pod��amy... - powiedzia�a. - Nie. Nie, wszystko b�dzie w porz�dku. Pilya roze�mia�a si�. - Ty zawsze dostrzegasz dobr� stron� wydarze�. A jednak to b�dzie smutna, mordercza podr�. Gdyby�my mogli zawr�ci� na Sorve, doktorze, czy nie chcia�by� wr�ci�? - Przecie� nie mo�emy wr�ci�. Wiesz o tym. R�wnie dobrze mo�na by m�wi� o powrocie na Ziemi�. Ju� nigdy nie ujrzymy Sorve. CZʌ� PIERWSZA WYSPA SORYE 1 Noc przynios�a dziwne, g��bokie przekonanie, �e to w�a�nie on jest wybra�cem losu, mog�cym u�atwi� i poprawi� egzystencj� siedemdziesi�ciu o�miu istot ludzkich, kt�re �y�y na sztucznej wyspie Sorve, na wodnej planecie zwanej Hydros. To by�a zabawna my�l i Lawler �wietnie o tym wiedzia�. Odebra�a mu sen, kt�rego nie m�g� przywo�a� �adn� ze zwyk�ych metod: ani medytacj�, ani za pomoc� tabliczki mno�enia, ani przez r�owe kropelki �rodka uspokajaj�cego produkowanego z glon�w, �rodka, od kt�rego chyba troch� za bardzo si� j uzale�ni�. Prawie od p�nocy a� do �witu le�a� czuwaj�c, op�tany t� genialn�, heroiczn� i pokr�tn� my�l�. A� wreszcie, we wczesnych godzinach poranka, gdy niebo by�o jeszcze ciemne, zanim pierwsi pacjenci pojawili si�, aby skomplikowa� jego dzie� i zrujnowa� czysto�� jego nowej, nag�ej wizji, Lawler wyszed� ze stoj�cej na �rodku wyspy chaty, w kt�rej mieszka� samotnie, i uda� si� nad morze, aby zobaczy�, czy Skrzelowcy naprawd�! uruchomili w ci�gu nocy now� elektrowni�. Je�li tak, pogratulowa�by im wylewnie. Przywo�a�by ca�y sw�j s�ownik j�zyka gest�w, aby wyrazi� podziw dla ich niebywa�ej sprawno�ci technologicznej. Wychwala�by ich za ca�kowit� zmian� jako�ci �ycia na Hydros - nie tylko na Sorve, lecz na ca�ej planecie - i to za pomoc� pojedynczego, mistrzowskiego posuni�cia. Potem za� powiedzia�by: - M�j ojciec, wielki dr Bernat Lawler, kt�rego wszyscy tak dobrze pami�tacie, przewidzia�, �e taki moment nadejdzie. - Pewnego dnia - m�wi� cz�sto, kiedy by�em ch�opcem - nasi przyjaciele, Mieszka�cy, naucz� si� uzyskiwa� pewny i sta�y dop�yw elektryczno�ci. Wtedy nastanie tutaj nowa epoka, w kt�rej Mieszka�cy i ludzie b�d� pra- cowa� rami� w rami�, w zgodnej wsp�pracy... I tak dalej, i tak dalej, i tak dalej. Subtelnie przeplata� gratulacje stwierdzeniami sugeruj�cymi potrzeb� harmonii mi�dzy obiema rasami. Na koniec doszed� do wyra�nej pro- pozycji, aby Hydranie i ludzie zapomnieli o wszelkich dawnych urazach i wreszcie zacz�li wsp�lnie pracowa� w imi� dalszego post�pu technologicznego. A przywo�uj�c �wi�te imi� ukochanego zmar�ego, dr. Bernata Lawlera, tak cz�sto, jak tylko m�g�, przypomina� im, jak za �ycia wykorzystywa� on swoj� ogromn� wiedz� medyczn�, zar�wno Mieszka�c�w, jak i ludzi, dokonywa� wielu prawie cudownych uzdrowie�, bezinteresownie po�wi�ca� siebie dla dobra obu spo�eczno�ci wyspy... Lawler nie �a�owa� pochlebstw, atmosfera wok� dr�a�a z emocji, co mia�o doprowadzi� Skrzelowc�w do tego, by z oczami pe�nymi �ez Wywo�anych nowo odkryt� mi�o�ci� mi�dzygatunkow�, z zadowoleniem przysta�y na jego zdawkow� sugesti�, �e dobrym sposobem rozpocz�cia nowej ery by�oby pozwoli� ludziom zaadaptowa� elektrowni� r�wnie� do produkcji �wie�ej Wody. Potem przed�o�y sw� zasadnicz� propozycj�: ludzie sami zaprojektuj� i zbuduj� zesp� odsalania, kondensator, przewody przeno�nika, kompletny aparat, a nast�pnie przeka�� go Skrzelowcom. Prosz�, wystarczy w�o�y� wtyczk�. Nic was nie kosztuje, a my ju� nie b�dziemy zale�ni Od opad�w deszczu. B�dziemy te� najlepszymi przyjaci�mi na zawsze wy - Mieszka�cy i my - ludzie. Ta wizja odebra�a Lawlerowi sen. Zwykle nie mia� sk�onno�ci do wik�ania si� w podobne w�tpliwe przedsi�wzi�cia. Lata praktyki lekarskiej - cho� nie by� geniuszem jak jego ojciec, lecz raczej pracowitym i zr�cznym medykiem, kt�ry w tych trudnych warunkach wykonywa� dobr� robot� - nauczy�y go realizmu i pragmatycznego podej�cia do wi�kszo�ci spraw. Jednak tej nocy uda�o mu si� jako� przekona� samego siebie, �e jest jedyn� osob� na wyspie, kt�ra mog�aby nam�wi� Skrzelowc�w, aby pozwolili przy��czy� do swojej elektrowni urz�dzenie odsalaj�ce wod�. Tak. Uda mu si� to, co nie uda�o si� nikomu innemu. Lawler wiedzia�, �e ma na to niewielkie szans�. Lecz w nocy szans� wydaj� si� cz�sto wi�ksze ni� w jasnym �wietle poranka. Elektryczno��, kt�r� zu�ywa�a wyspa, pochodzi�a z prymitywnych, ma�o wydajnych baterii chemicznych, zanurzonych w s�onej wodzie stert cynku i miedzi, oddzielonych pasmami papieru z wodorost�w. Skrzelowcy - Hydranie lub Mieszka�cy, czyli istoty dominuj�ce na wyspie i na �wiecie, na kt�rym Lawler sp�dzi� ca�e swoje �ycie - od niepami�tnych czas�w pracowali nad lepszym sposobem generowania elektryczno�ci. Obecnie, jak g�osi�a kr���ca po mie�cie plotka, nowa elektrownia by�a prawie gotowa do rozruchu; mo�e dzi�, mo�e jutro, a na pewno w przysz�ym tygodniu. Gdyby Skrzelowcy naprawd� zdo�ali tego dokona�, by�oby to donios�ym wydarzeniem dla obydwu gatunk�w. Zgodzili si� ju�, cho� niezbyt ch�tnie, udost�pni� ludziom cz�� nowych zasob�w elektryczno�ci, okazuj�c - jak jednog�o�nie stwierdzono - niezwyk�� wspania�omy�lno��. Lecz by�oby jeszcze wspanialej dla siedemdziesi�ciu o�miu ludzi, z trudem wegetuj�cych na tym w�skim, n�dznym sp�achetku ziemi, jakim by�a Sorve, gdyby Skrzelowcy ust�pili i pozwolili u�ywa� elektrowni r�wnie� do odsalania wody. Ludzie nie byliby wtedy zale�ni od rzadkich i przypadkowych opad�w deszczu. Musia�o to by� oczywiste nawet dla Skrzelowc�w, �e �ycie by�oby �atwiejsze dla ich cz�owieczych s�siad�w, gdyby ci mogli liczy� na niezawodne i nieograniczone dostawy wody. Jednak na razie Skrzelowcy niczym nie okazywali, �e im na tym zale�y. Nigdy nie zdradzali szczeg�lnej ochoty do jakiegokolwiek u�atwiania �ycia garstce �yj�cych w�r�d nich istot ludzkich. Woda pitna by�a niezb�dna cz�owiekowi, ale nie mia�a �adnego znaczenia dla Skrzelowc�w. To, czego ludzie potrzebowali, chcieli lub o czym marzyli, nie obchodzi�o Skrzelowc�w. I w�a�nie wizja zmiany tej sytuacji metod� delikatnej perswazji kosztowa�a Lawlera bezsenn� noc. C�, u diab�a: kto nie ryzykuje, ten nie ma. Tej tropikalnej nocy Lawler by� boso, a za ca�e ubranie s�u�y� mu owini�ty wok� pasa kawa�ek ��tego materia�u li�ci wodnej sa�aty. Powietrze by�o ciep�e i ci�kie, morze spokojne. Wyspa - ta paj�czyna �ywej, p�ywej i obumar�ej tkanki - dryfuj�ca po bezkresnym, okalaj�cym �wiat oceanie, falowa�a prawie niewyczuwalnie pod jego stopami. Podobnie jak wszystkie zamieszka�e wyspy Hydros, Sorve by�a nieukorzenionym, swobodnie �egluj�cym w�drowcem, przemieszczanym przez ka�dy pr�d czy wiatr, czy te� przypadkowe fale przyp�ywu, na kt�re si� natkn��. Lawler czu�, jak ciasno splecione witki pod�o�a uginaj� mu si� pod nogami, i s�ysza� cichy plusk fal przep�ywaj�cych zaledwie kilka metr�w ni�ej. Porusza� si� jednak zwinnie i lekko, a jego d�ugie, smuk�e cia�o automatycznie dostraja�o si� do ko�ysania wyspy. Dla niego by�o to rzecz� najnaturalniejsz� pod s�o�cem. Ta mi�kko�� nocy by�a zwodnicza. Przez wi�ksz� cz�� roku Sorve z pewno�ci� nie by�a miejscem �atwym do �ycia. Jej klimat oscylowa� mi�dzy okresem gor�cym i suchym a zimnym i mokrym, z wyj�tkiem jednego s�odkiego i kr�tkiego, letniego interludium, kiedy Sorve dryfowa�a w �agodnych i wilgotnych r�wnikowych szeroko�ciach geograficznych, przynosz�c kr�tkotrwa�� iluzj� wygody. To by�a dobra pora roku, przynosz�ca obfito�� po�ywienia i s�odycz powietrza. Wyspiarze cieszyli si� ni�. Przez pozosta�� cz�� roku toczy�a si� zaciek�a walka o prze�ycie. Lawler niespiesznie przeszed� wok� zbiornika, a potem ramp� w d� na ni�szy taras. �agodny stok opada� na brzeg wyspy. Lawler min�� rozrzucone budynki stoczni, z kt�rej Nid Delagard zarz�dza� swym morskim imperium, oraz niewyra�ne, zaokr�glone kszta�ty nadbrze�nych fabryczek, gdzie w powolny i ma�o wydajny spos�b z tkanek nisko- rozwini�tych morskich stworze� wydobywano metale - nikiel, �elazo, kobalt, wanad i cyn�. Trudno by�o cokolwiek dostrzec, ale po blisko czterdziestu latach �ycia na tej niewielkiej wyspie Lawler nie mia� problem�w z poruszaniem si� tutaj po ciemku. Ogromna, dwupi�trowa szopa mieszcz�ca elektrowni� znajdowa�a si� kawa�ek dalej, po prawej, na samym brzegu wyspy. Skierowa� si� tam. Jeszcze nic nie zapowiada�o �witu. Niebo mia�o kolor g��bokiej czerni. Sunrise, bli�niacza planeta Hydrosa, cz�sto l�ni�a na niebie jak wielkie niebieskozielone oko. Jednak dzi� w nocy rzuca�a sw�j blask na tajemnicze wody niezbadanej, drugiej p�kuli. Widoczny by� jeden z trzech ksi�yc�w - male�ki punkt ostrego, bia�ego �wiat�a na wschodzie, tu� nad horyzontem. A gwiazdy migota�y wsz�dzie jak kaskady po�yskliwego srebrnego proszku rzuconego na czer�, wsz�dobylski puder jaskrawo�ci. Ta niezliczona horda odleg�ych s�o�c tworzy�a osza�amiaj�ce t�o dla pot�nej pierwszoplanowej konstelacji wspania�ego Krzy�a Hydros - dw�ch p�on�cych rz�d�w gwiazd przecinaj�cych niebo pod k�tem prostym w stosunku do siebie, kt�re jak podw�jny pas obejmowa�y �wiat: jeden od bieguna do bieguna, a drugi w regularnych odst�pach tu� nad r�wnikiem. Dla Lawlera te gwiazdy, jedyne gwiazdy, jakie zna�, oznacza�y dom. Urodzi� si� na Hydros, w pi�tym pokoleniu. Nigdy nie by� ani nie b�dzie na �adnym innym �wiecie. Wyspa Sorve by�a mu tak bliska jak w�asna sk�ra. A jednak czasami doznawa� niespodziewanych i przera�aj�cych przyp�yw�w depresji, gdy ca�e jego poczucie bezpiecze�stwa znika�o, pozostawiaj�c wra�enie obco�ci; chwile, gdy wydawa�o mu si�, �e dopiero co przyby� na Hydros, zrzucony . kosmosu jak spadaj�ca gwiazda, wygnaniec ze swojej prawdziwej, dalekiej wyspy. Czasami oczyma duszy widzia� matk� Ziemi�, l�ni�c� jak ka�da inna gwiazda, z jej b��kitnymi morzami, rozdzielonymi przez ogromne z�otozielone masywy l�d�w, kt�re nazywano kontynentami. My�la� wtedy: to m�j dom, m�j prawdziwy dom. Lawler zastanawia� si�, czy ktokolwiek z pozosta�ych ludzi na Hydros doznawa� od czasu do czasu podobnego uczucia. Prawdopodobnie tak, chocia� nikt o tym nie wspomina�. Ponadto wszyscy byli tutaj obcy. Ten �wiat nale�a� do Skrzelowc�w. Lawler i tacy jak on byli tutaj nieproszonymi go��mi. Doszed� ju� do brzegu morza. Znajoma balustrada, chropowata i drewnopodobna, jak wszystko inne na tej sztucznej wyspie, nie posiadaj�cej ani gleby, ani ro�linno�ci, wysz�a naprzeciw jego d�oni, gdy wgramoli� si� na szczyt ogrodzenia. Tutaj, przy ogrodzeniu, pochylenie w topografii wyspy, biegn�ce stopniowo w d� od nadbudowanej wy�yny na �rodku do otaczaj�cego j� wa�u ochronnego, gwa�townie zmienia�o kierunek, a pod�o�e odwraca�o si� w g�r�, tworz�c menisk, p�okr�g�� kraw�d� chroni�c� wewn�trzne ulice przed wszystkim z wyj�tkiem najsilniejszych fal. Chwyciwszy si� balustrady, Lawler wychyli� si� nad pluskaj�c� wod� i sta� przez chwil�, jakby ofiarowuj�c siebie wszech-otaczaj�cemu oceanowi. Nawet w ciemno�ci pod�wiadomie wyczuwa� przecinkowaty kszta�t wyspy oraz po�o�enie stron �wiata. Wyspa mia�a osiem kilometr�w d�ugo�ci oraz oko�o kilometra sze- roko�ci w najszerszym punkcie, licz�c od czo�a zatoki do szczytu tylnego waha, kt�ry odpiera� ataki morza. Lawler znajdowa� si� blisko �rodka wewn�trznej zatoki. Po jego prawej i lewej stronie rozci�ga�y si� dwa zakrzywione ramiona wyspy, jedno zaokr�glone, gdzie mieszkali Skrzelowcy, oraz drugie, w kszta�cie w�skiego sto�ka, na kt�rym skupi�a si� garstka ludzkich osadnik�w. Dok�adnie przed nim, zamkni�ta par� nier�wnych ramion, le�a�a zatoka stanowi�ca �ywe serce wyspy. Skrzelowcy, budowniczowie wyspy, zbudowali dla niej sztuczne dno, podwodn� p�k� wykonan� z wr�g oplecionych wodorostami i przymoco- wanych mi�dzy ramionami. Pozwoli�o to na uzyskanie p�ytkiej, �yznej laguny zawsze towarzysz�cej wyspie, czego� w rodzaju stawu na uwi�zi. Dzikie, gro�ne drapie�niki poluj�ce na otwartym morzu nigdy nie odwiedza�y zatoki: mo�e Skrzelowcy dawno temu zawarli z nimi jaki� uk�ad. Wy�ci�ka z g�bczastych, przydennych wodorost�w nie potrzebuj�cych �wiat�a umacnia�a dno zatoki, zawsze zabezpieczaj�c je i odnawiaj�c swoim jednostajnym, upartym wzrostem. Powy�ej zalega� piasek naniesiony sztormami z nieznanych obszar�w oceanicznego dna. A jeszcze wy�ej r�s� g�szcz u�ytecznych ro�lin wodnych ze stu lub wi�cej gatunk�w. W tym g�szczu roi�o si� od rozmaitych morskich stworze�. Ni�sze poziomy zamieszkiwa�y r�ne gatunki skorupiak�w, kt�re filtrowa�y wod� morsk� przez swoje mi�kkie tkanki, zatrzymuj�c cenne minera�y wykorzystywane p�niej przez wyspiarzy. W�r�d nich kr�ci�y si� w�e i robaki morskie. Tam szuka�y po�ywienia pulchne i delikatne ryby. W�a�nie teraz Lawler zobaczy� �awic� ogromnych, fosforyzuj�cych stworze� poruszaj�cych si� i pulsuj�cych falami niebieskofioletowego �wiat�a: wielkie bestie znane jako jamoch�ony, a mo�e nawet platformy, jednak by�o jeszcze zbyt ciemno, aby je rozpozna�. A za jaskrawozielon� wod� zatoki rozpo�ciera� si� wielki ocean faluj�cy a� po horyzont i dalej, trzymaj�cy ca�y �wiat w swoim u�cisku jak d�o� w r�kawiczce trzymaj�ca pi�k�. Patrz�c na�, Lawler po raz nie wiedzie� kt�ry poczu� jego ogrom, moc i nieust�pliwo��. Spojrza� w kierunku elektrowni, masywnej i samotnej na malutkim, perkatym cypelku wysuni�tym w wody zatoki. A jednak nie uko�czyli jej. Niezgrabny budynek, otoczony girlandami plecionych ze s�omy mat dla ochrony przed deszczem, by� cichy i ciemny. Kilka niewyra�nych sylwetek kr�ci�o si� wok�. Po pochyleniu plec�w mo�na by�o bezb��dnie rozpozna� w nich Skrzelowc�w. Elektrownia mia�a wytwarza� elektryczno�� dzi�ki wykorzystywaniu r�nic temperatury morza. Dann Henders, kt�ry na Sorve by� kim� w rodzaju in�yniera, obja�ni� to Lawlerowi za pomoc� wydobytego od jednego ze Skrzelowc�w szkicu projektu. Ciep�a, powierzchniowa woda morska by�a wci�gana przez wirniki do kabiny pr�niowej, w kt�rej znacznie obni�ano jej punkt wrzenia. Nast�pnie gwa�townie wrz�ca woda mia�a produkowa� rozrzedzon� par�, kt�ra nap�dza�aby turbiny generatora. Zimna woda morska, pompowana z ni�szych poziom�w morza spoza zatoki, mia�a by� nast�pnie u�yta do ponownego skraplania pary w wod�, kt�ra wraca�aby do morza poprzez otwory wylotowe umieszczone w odleg�o�ci oko�o po�owy obwodu wyspy od elektrowni. Skrzelowcy wykonali ca�� jednostk� - przewody, pompy, wirniki, turbiny, kondensatory oraz sam� kabin� pr�niow� - z r�norodnych organicznych tworzyw sztucznych otrzymywanych z glon�w i innych ro�lin wodnych. Najwidoczniej nie zastosowano w konstrukcji prawie �adnych metali, co nikogo nie dziwi�o, bior�c pod uwag� trudno�� uzyskiwania metali na Hydros. Ca�o�� by�a bardzo pomys�owa, zw�aszcza �e na og� Skrzelowcy nie byli utalentowani technicznie w por�wnaniu z innymi inteligentnymi gatunkami tej galaktyki. Autorem tego pomys�u musia� by� jaki� prawdziwy geniusz. Mimo to musieli w�o�y� bardzo du�o pracy w uruchomienie czego�, co w�a�nie mia�o wyprodukowa� sw�j pierwszy wat. Wi�kszo�� ludzi zastanawia�a si�, czy kiedykolwiek do tego dojdzie. Mog�o by� o wiele pro�ciej i szybciej, my�la� Lawler, gdyby Skrzelowcy pozwolili Dannowi Hendersowi lub innemu technicznie zorientowanemu cz�owiekowi popracowa� nad tym projektem. Jednak Skrzelowcy nie mieli zwyczaju szuka� pomocy u nieproszonych go�ci, z kt�rymi wbrew woli dzielili wysp�, nawet gdyby taki krok mia� im przynie�� jakie� korzy�ci. Jedynym wyj�tkiem by� wybuch epidemii dziesi�tkuj�cej ich m�ode, kiedy to �wi�ty ojciec Lawlera pospieszy� ze szczepionk�. By�o to jednak wiele lat temu i gdyby nawet us�ugi poprzedniego Lawlera zaowocowa�y w�r�d Skrzelowc�w jakimi� okruchami dobrej woli, to te dawno ju� wyparowa�y bez �ladu. Fakt, �e elektrownia wci�� wygl�da�a na nieczynn�, stanowi� pewien minus w szczytnym planie Lawlera. Co teraz? P�j�� i porozmawia� z nimi? Wyg�osi� t� ma��, kwiecist� m�wk�, naoliwi� Skrzelowc�w szlachetn� retoryk�, przedstawi� plan, kt�ry powsta� w wyniku nocnych przemy�le�, nim �wit okradnie je z jakiejkolwiek wiarygodno�ci? - W imieniu ca�ej spo�eczno�ci wyspy Sorve ja, kt�ry, jak wiecie, jestem synem ukochanego zmar�ego doktora Lawlera, kt�ry s�u�y� wam tak dobrze w czasie strasznej epidemii, chcia�bym pogratulowa� wam z okazji bliskiego uko�czenia waszego pomys�owego i wspaniale dobroczynnego... - Nawet je�li realizacja tego wspania�ego marzenia oddali si� jeszcze o kilka dni, w imieniu ca�ej ludzkiej spo�eczno�ci wyspy Sorve pragn� wyrazi� nasz� najg��bsz� rado�� z powodu korzystnych zmian, jakie nieuchronnie nast�pi� na wyspie, kt�r� wsp�lnie zamieszkujemy, kiedy nareszcie uda si�... - Wielka rado��, jak� w naszej spo�eczno�ci budzi historyczne osi�gni�cie, kt�re niebawem... Dosy�, pomy�la� i ruszy� w stron� cypla elektrowni. W miar� jak podchodzi� do elektrowni, stara� si� robi� du�o ha�asu: kaszla�, klaska� w d�onie i gwizda�. Skrzelowcy nie lubili, gdy ludzie pojawiali si� nieoczekiwanie. By� jeszcze oko�o pi�tna�cie metr�w od elektrowni, kiedy zobaczy� dw�ch Skrzelowc�w, kt�rzy wyszli mu naprzeciw, w charakterystyczny spos�b szuraj�c nogami. W ciemno�ci wygl�dali jak olbrzymy. Unosili si� wysoko ponad nim, pozornie bezkszta�tni, a ich ma�e ��te oczka l�ni�y jak latarnie w niewielkich g�owach. Lawler powoli i dok�adnie wykona� gest powitania, tak aby nie pozostawi� �adnych w�tpliwo�ci co do swych przyjaznych zamiar�w. Jeden ze Skrzelowc�w odpowiedzia� przeci�g�ym prychni�ciem, kt�re brzmia�o jak wrrr - i wcale nie by�o przyjazne. Skrzelowcy to du�e, dwuno�ne stworzenia o wysoko�ci dw�ch i p� metra, pokryte grubymi warstwami gumowatej, czarnej szczeciny, zwisaj�cej g�stymi i zmierzwionymi kud- �ami. Ich groteskowo ma�e, sto�kowate g��wki by�y osadzone na szczycie ogromnych bark�w i od tego miejsca ich torsy przechodzi�y w masywne, oty�e, niezdarne cia�a. Ludzie uwa�ali, �e ich m�zgi musz� si� mie�ci� w tych ogromnych piersiach wraz z sercem i p�ucami. Z pewno�ci� nie zmie�ci�yby si� w tych niewielkich czaszkach. Bardzo mo�liwe, �e Skrzelowcy byli kiedy� ssakami morskimi. �wiadczy� o tym ich niezdarny spos�b poruszania si� na l�dzie i wdzi�k, z jakim p�ywa�y w wodzie. Sp�dzali w morzu prawie tyle czasu, co na l�dzie. Kiedy� Lawler widzia�, jak jeden ze Skrzelowc�w nie wynurzaj�c si� przep�yn�� zatok� od ko�ca do ko�ca, co trwa�o prawie dwadzie�cia minut. Ich nogi, kr�tkie i kr�pe, by�y z pewno�ci� zaadaptowanymi p�etwami. Ich r�ce r�wnie� przypomina�y p�etwy - kr�tkie, mocne, niewielkie ko�czyny, kt�re zawsze trzymali blisko tu�owia. D�onie, wyposa�one w trzy d�ugie palce i przeciwstawny kciuk, by�y nadzwyczaj szerokie i uk�ada�y si� w naturalny spos�b w g��bokie kielichy przystosowane do odpychania du�ych obj�to�ci wody. Przodkowie tych istot miliony lat temu, w jakim� nieprawdopodobnym i zadziwiaj�cym akcie powt�rnego samookre�lenia si�, wyszli z morza i zbudowali dla siebie domy - wyspy utkane z materia��w morskiego pochodzenia i zabezpieczone wymy�lnymi barykadami przed nieustannymi falami przyp�yw�w, kt�re otacza�y ich planet�. Wci�� jednak pozostawali tworami morza. Lawler podszed� do Skrzelowc�w tak blisko, jak mu starczy�o odwagi, i da� im znak: Jestem-Lawler-lekarz. Skrzelowcy wydawali d�wi�ki przyciskaj�c ramiona do bok�w i wypychaj�c powietrze przez umiejscowione w klatkach piersiowych g��bokie otwory w kszta�cie skrzeli. Wytwarzali w ten spos�b przeci�g�e d�wi�ki przypominaj�ce muzyk� organ�w. Ludzie nigdy nie nauczyli si� j�zyka Skrzelowc�w ani te� Skrzelowcy nie okazali najmniejszej ochoty nauczenia si� ludzkiej mowy. Jednak potrzebowali jakiego� sposobu porozumiewania si� ze sob�. Z czasem powsta� j�zyk migowy. Skrzelowcy m�wili do ludzi po swojemu, ludzie odpowiadali znakami. Skrzelowiec, kt�ry odezwa� si� przedtem, prychn�� ponownie, dodaj�c szczeg�lnie wrogie sapni�cie. Podni�s� w g�r� p�etwy, co Lawler odebra� jako postaw� wyra�aj�c� gniew. Nie, nie gniew: pasj�. Kra�cow� furi�. Hej, pomy�la� Lawler. Co si� dzieje? Co ja zrobi�em? Nie by�o w�tpliwo�ci, �e Skrzelowiec by� w�ciek�y. Teraz zacz�� pociera� p�etwami o boki, co najwyra�niej mia�o oznacza�: Odejd�! Znikaj! Zabierz st�d szybko sw�j tytek. Zmieszany Lawler zasygnalizowa�: Nie chc� przeszkadza�, przyszed�em pertraktowa�. Zn�w parskni�cie, g�o�niejsze, g��bsze. Odbite od poszycia �cie�ki, zmieni�o si� w drganie, kt�re Lawler poczu� w podeszwach st�p. Bywa�o, �e Skrzelowcy zabijali istoty ludzkie, kt�re ich denerwowa�y lub nawet takie, kt�re ich nie denerwowa�y - k�opotliwa, przypadkowa sk�onno�� do nadu�ywania si�y. Zwykle wydawa�o si� to niezamierzone - jakie� poirytowane machni�cie p�etw�, szybkie, pogardliwe kopni�cie lub bezmy�lne stratowanie. By�y bardzo du�e, bardzo silne i wydawa�y si� nie rozumie� albo nie dba� o to, �e cia�a ludzkie s� tak kruche. Drugi ze Skrzelowc�w, wi�kszy, zrobi� krok lub dwa w kierunku Lawlera. Jego oddech nadp�yn�� z ci�k�, sapi�c�, nietowarzysk� intensywno�ci�. Rzuci� Lawlerowi spojrzenie, kt�re ten odczyta� jako pe�ne rezerwy i roztargnionej wrogo�ci. Lawler zasygnalizowa� zdziwienie i konsternacj�. Potem Znowu przyja��. Nast�pnie gotowo�� do rozm�w. c Oczy pierwszego Skrzelowca bezsprzecznie p�on�y gniewem. - Precz. Dalej. Odejd�. Nie by�o w�tpliwo�ci. Wszelkie dalsze pr�by pokojowych dyskusji by�y bezcelowe. Najwyra�niej nie chcieli go widzie� w pobli�u elektrowni. W porz�dku, pomy�la�. Niech b�dzie po waszemu. Nigdy dot�d Skrzelowcy nie potraktowali go w ten spos�b - lecz przypomina� im teraz, �e jest ich przyjacielem, lekarzem z wyspy, lub �e jego ojciec bardzo im kiedy� pom�g�, by�oby niebezpiecznym idiotyzmem. Jedno machni�cie p�etw� mog�oby go wrzuci� w wody zatoki ze z�amanym kr�gos�upem. Wycofa� si� wi�c, pilnie ich obserwuj�c, zdecydowany skoczy� do wody, gdyby zrobili jaki� gro�ny ruch w jego kierunku. Jednak Skrzelowcy stali w miejscu, gro�nym wzrokiem patrz�c, jak wynosi si� chy�kiem. Gdy powr�ci� na g��wn� �cie�k�, odwr�cili si� i weszli do swojego budynku. To by by�o na tyle, pomy�la� Lawler. Ten dziwny afront dotkn�� go do �ywego. Przez chwil� sta� przy okalaj�cej zatok� balustradzie, pozwalaj�c, aby opad�o z niego napi�cie wywo�ane tym niesamowitym spot- kaniem. Teraz widzia� a� nazbyt jasno, �e jego wielki plan wynegocjowania uk�adu pomi�dzy lud�mi a Hydranami, uknuty tej nocy, by� niczym wi�cej jak romantycznym nonsensem. Wyparowywa� ze �wistem z umys�u Lawlera jak mg�a, jak� by�, przez moment �l�c po sk�rze fale ciep�a spowodowane zmieszaniem. No c�, wracajmy do domu i poczekajmy na ranek, zdecydowa�. Tu� za nim zgrzytliwy, basowy g�os powiedzia�: - Lawler? Zaskoczony Lawler odwr�ci� si� gwa�townie, z mocno bij�cym sercem. Ukradkiem zerkn�� w ty�, w szarzej�c� ciemno��. Ledwie dostrzeg� posta� niskiego, kr�pego m�czyzny z g�st� czupryn� d�ugich, przet�uszczonych w�os�w. Cz�owiek sta� jakie� dziesi�� czy dwana�cie metr�w dalej. - Delagard? Czy to pan? Kr�py m�czyzna zrobi� krok do przodu. Tak, to by� Delagard, ten samozwa�czy przyw�dca wyspiarzy, kt�ry poci�ga� za wszystkie nitki. Co on, do diab�a, tu robi�, kr�c�c si� o tej porze? Delagard zawsze wygl�da�, jakby szykowa� jaki� podst�p, nawet je�li w rzeczywisto�ci niczego nie kombinowa�. By� niski, ale nie ma�y; jego kr�pe cia�o po prostu zosta�o zbudowane tu� przy ziemi. Mia� gruby kark i ci�kie, obwis�e ramiona. Nosi� si�gaj�c� kostek przepask�, kt�ra ods�ania�a szerok�, ow�osion� pier�. Nawet w ciemno�ci ten str�j l�ni� falami szkar�atu, turkusu i w�ciek�ego r�u. Delagard by� najbogatszym cz�owiekiem w osadzie, cokolwiek by to znaczy�o w �wiecie, gdzie pieni�dze jako takie nie mia�y �adnego znaczenia, gdy� nie mo�na ich by�o na nic wyda�. Podobnie jak Lawler, Delagard urodzi� si� na Hydros. Posiada� firmy na kilku r�nych wyspach i du�o podr�owa�. By� o kilka lat starszy od Lawlera, m�g� mie� oko�o czterdziestu o�miu, pi��dziesi�ciu lat. - Do�� wcze�nie jest pan dzi� na nogach, doktorze - powiedzia� Delagard. - Zwykle wcze�niej wstaj�. Wie pan o tym. - G�os Lawlera by� bardziej napi�ty ni� zazwyczaj. - To dobra pora. - Tak, je�li kto� chce by� sam. - Delagard skin�� g�ow� w kierunku elektrowni. - Sprawdza pan ich, nieprawda�? Lawler wzruszy� ramionami. Pr�dzej udusi�by si� w�asnymi r�kami, zanim cho� s�owem napomkn��by Delagardowi o tym pretensjonalnym, heroicznym pomy�le, przez kt�ry sp�dzi� bezsenn� noc. Delagard rzek�: - M�wi�, �e elektrownia ruszy jutro. - S�ysz� to ju� od tygodnia. - Nie, nie. Jutro ju� j� uruchomi�. Nareszcie. Uda�o im si� uzyska� niski poziom mocy, a dzisiaj podnios� j� do poziomu pe�nej wydajno�ci. - Sk�d pan wie? - Wiem - odpowiedzia� Delagard. - Skrzelowcy nie lubi� mnie, ale m�wi� mi o wszystkim. Rozumie pan, w ramach wsp�lnych interes�w. - Podszed� do Lawlera, po czym �mia�o i serdecznie poklepa� balustrad� wa�u ochronnego, jakby wyspa by�a jego kr�lestwem, a balustrada ber�em. - Nie spyta� pan, dlaczego wsta�em tak wcze�nie. - Nie, nie zapyta�em. - Szukam pana, oto dlaczego. Najpierw poszed�em do pana chaty, lecz tam pana nie zasta�em. Spojrza�em w d�, ' na ni�szy taras, i dostrzeg�em posta� id�c� �cie�k� w tym kierunku. Domy�li�em si�, �e to mo�e by� pan, i przyszed�em sprawdzi�, czy mia�em racj�. Lawler u�miechn�� si� kwa�no. Nic w g�osie Delagarda nie wskazywa�o, �e widzia�, co zasz�o na cyplu przed elektrowni�. - Bardzo wcze�nie, jak na wizyt� u mnie, je�li w sprawach zawodowych - powiedzia� Lawler. - R�wnie� na wizyt� towarzysk�, je�li o tym mowa. - Wskaza� na horyzont. Wci�� �wieci� ksi�yc, jeszcze nie by�o wida� oznak zbli�aj�cego si� ranka. Krzy�, l�ni�cy jeszcze wyra�niej ni� zwykle, pod nieobecno�� Sunrise t�tni� i pulsowa� na tle intensywnej czerni nieba. - Zwykle nie zaczynam pracy przed �witem, jak pan wie, Nid. - Szczeg�lny problem - powiedzia� Delagard. - Nie cierpi�cy zw�oki. Najlepiej zaj�� si� nim, gdy jest jeszcze ciemno. - Czy to problem medyczny? - Tak, problem medyczny. - P