5361

Szczegóły
Tytuł 5361
Rozszerzenie: PDF
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres [email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.

5361 PDF - Pobierz:

Pobierz PDF

 

Zobacz podgląd pliku o nazwie 5361 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.

5361 - podejrzyj 20 pierwszych stron:

tytu�: "Przysi�ga zemsty" autor: David Morrell Tytu� orygina�u BLOOD OATH Ilustracja na ok�adce COLIN THOMAS Opracowanie graficzne ADAM OLCHOWIK Redaktor KRYSTYNA GRZESIK Biblioteka Publiczna m. st. Warszawy Dzielnicy Mokot�w Wypo�yczalnia nr 8 1O62OO1735 Copyright � 1982 by David Morrell For the Polish edition Copyright � 1992 by Wydawnictwo Amber Sp. z 0.0. ISBN 83-7082-138-3 Georgowi Morrellowi ur. ?, zm.: 1943 pami�ci ojca, kt�rego nigdy nie zna�em Dotarli tam, gdzie stary przewo�nik przemierza� sw� �odzi� rozleg�e wody. To by� Charon. Ci nieszcz�nicy, kt�rych nie przyj�� do �odzi, nie zostali nale�ycie pogrzebani. Ich przeznaczeniem by�a trwaj�ca setki lat bezkresna w�dr�wka, w czasie kt�rej nigdy nie mieli znale�� miejsca na spoczynek. Edith Hamilton Cz�� I i Rz�dy bia�ych krzy�y ci�gn�y si� bez ko�ca. Ustawione w idealnych szeregach, ka�dy krzy� i ka�dy ich rz�d w r�wnych mi�dzy sob� odst�pach. Poziomo, pionowo � linie u�o�one w wywa�on� sie�. Houston poczu� nagle wywo�uj�cy dr�enie ch��d. To tylko wiatr wiej�cy poprzez wzg�rze, wmawia� sobie bez przekonania. Jego wynaj�ty citroen zaparkowany by� w najwy�szym punkcie okolicy. Opar� si� o w�z, spogl�daj�c na wojskowy cmentarz po�o�ony o p� mili ni�ej. Porywy wiatru szarpa�y jego w�osy i mrozi�y policzki. Musia� zmru�y� oczy. W prawym oku kr�ci�a si� �za. To tylko wiatr, pomy�la� znowu, cho� ci�gle bez wiary. Tak, to tylko wiatr. Krzy�e l�ni�y, jak gdyby ka�dego ranka oddzia�y sm�tnych �o�nierzy przechodzi�y w�r�d nich, wycieraj�c kurz i poleruj�c je. Ich jasno�� dr�czy�a Houstona, spokojny szyk wzbudza� niepok�j. Trzydzie�ci siedem lat temu dziesi�� tysi�cy �o�nierzy odda�o tu swoje �ycie. Zastanawia� si�, czy dowodz�cy nimi genera� sta� tu, gdzie on stoi teraz oparty o citroena. Dolina musia�a by� istnym piek�em: ogie�, dym, eksplozje i leje po nich, cia�a rozr�ticone po ca�ej tej przera�aj�cej okolicy, chaotyczny grzmot. Zaw�adn�a nim wyobra�nia. Wiatr robi� swoje sztuczki. Zaj�cza� przera�liwie, a Houstonowi wyda�o si�, �e to odg�osy dalekich wystrza��w. By� pewien, �e s�ysza� wysokie zawodzenie, b�agalne lamenty i... Otrz�sn�� si�. Gdy przetar� �z�, dolina wr�ci�a do poprzedniego wygl�du; doskona�a sie� krzy�y na tle bujnej, g�stej trawy, tak ciemnozielonej, �e prawie oliwkowoczarnej � las mogi�, w oddali sk��bione chmury, zakrywaj�ce g��boki b��kit nieba, jakiego nigdy nie widzia�. � B�dzie burza � powiedzia�a stoj�ca obok Janice. Dr��c z zimna, otuli�a si� ciasno swym tweedowym, br�zowym blezerem. Jej d�ugie, kasztanowe w�osy porywa� do ty�u wiatr. Policzki mia�a zmarzni�te i zaczerwienione. Zielone oczy, tak jak i jego, zmru�one i za�zawione, spogl�da�y b�agalnie. � Czy nie mogliby�my ogl�da� tego z samochodu? Zmarz�am. U�miechn�� si� do niej. � Chyba by�em gdzie� daleko. � Wykorzystaj ka�d� chwil�. Czeka�e� na to trzydzie�ci siedem lat, ale, dobry Bo�e, czy nie jest ci zimno? � W��czymy ogrzewanie. Mo�emy pojecha� tam na d�. Odwr�ci� si� i otworzy� drzwi, by wsi��� do citroena. Poprzez sportowe buty poczu� twardy op�r na peda�ach. Janice wsun�a si� z drugiej strony. Zamkn�li drzwi. Jego policzki by�y bez czucia. R�ce lodowate. Przyg�uszony wiatr poj�kiwa� za oknem. � Czuj�... pustk� w �o��dku... jaki� niepok�j � odezwa� si� Houston. � To naturalne. Mog�e� si� tego spodziewa�. W ko�cu by� twoim ojcem. � By�. Houston w��czy� silnik, wyjecha� z �turystycznego punktu widokowego" (tak informowa� po francusku znak) i skierowa� si� w d� kr�t� dwupasmow� szos� na spotkanie, kt�rego oczekiwa� przez ca�e �ycie. � To dziwne � powiedzia�. � Jako dziecko zastanawia�em si�, jak to miejsce wygl�da. Wyobra�a�em sobie cmentarze takie jak u nas. A to jest... nie wiem. � Higieniczny, homogenizowany, bezduszny i zapakowany w celofan. U�miechn�� si�. � Nigdy nie wyrwiesz si� z lat sze��dziesi�tych. Kiedy zamykam oczy, widz� ci� przemawiaj�c� na frontowych stopniach siedziby zwi�zku student�w. �Spalcie wasze karty kredytowe! Zajmijcie gmach administracji!" Janice ukry�a twarz. � Nie by�am taka straszna. � Jasne, by�a� dobra. Ale musz� powiedzie� ci prawd�. Nie spali�em mojej karty. 10 � Przecie� widzia�am. � Bilet parkingowy. � Ty cwany...! Wszystko, czego chcia�e�, to... � Znale�� si� w twoich my�lach. � Ty zatwardzia�y hipokryto. � Zatwardzia�y pragmatyku, m�wi�c precyzyjnie. �mieli si� a� do chwili, gdy wyros�y przed nimi rz�dy krzy�y. Pomy�la�, �e zachowywali si� tak, jak gdyby pogwizdywali obok przeje�d�aj�cego karawanu. � Jeste� naprawd� niesamowity � powiedzia�a. � Nie ma tu �adnych drzew. Zauwa�y�a�? � Zniszczy�yby ca�� koncepcj�. Armia lubi prostot� i �ad. Jak na okr�cie. � Tak m�wi� w marynarce. � Przesta�, wiesz, co mam na my�li. Wojsko zabija, a potem gloryfikuje �mier�. � Chcesz powiedzie�, �e ta wojna by�a niepotrzebna? To nie by� Wietnam. � By�a konieczna, to nie ulega w�tpliwo�ci. Jednak stoj�c tam wysoko i spogl�daj�c na te krzy�e, nigdy nie dowiemy si�, ile cierpie� w sobie kryj�. � Nie jestem pewny, czy w og�le chcia�bym wiedzie�. Poczu�, �e Janice obserwuje go. � Przepraszam � powiedzia�a. � Naprawd� tak nie my�la�am. � Trzydzie�ci siedem lat. � Pokr�ci� g�ow�. �cisn�� mocniej kierownic�. � Czy wiesz, �e nigdy nie widzia�em jego zdj�cia? Janice zdziwi�a si�. � Co? �artujesz. � Mama spali�a wszystkie fotografie. Powiedzia�a, �e nie mog�a znie�� tych wspomnie�. P�niej �a�owa�a, �e to zrobi�a, ale nie by�o sposobu na ich odtworzenie. � Musia�a go bardzo kocha�. � Wiem tylko, �e mia�a szans� na powt�rne ma��e�stwo, ale tego nie zrobi�a. Ci�gle pami�tam � to musia�o by� wiele lat p�niej � jak pop�akiwa�a sobie przed za�ni�ciem. Budzi�em si� i s�ucha�em. Szed�em do niej i pyta�em, co si� sta�o. �To wspomnienia, Peter � m�wi�a, maj�c zaczerwienione oczy i poci�gaj�c nosem. � To tylko wspomnienia o twoim ojcu." 11 � Bo�e. � Tyle krzy�y. Pod kt�rym zosta� pochowany? Janice po�o�y�a r�k� na jego kolanie i �cisn�a uspokajaj�c go. Przetrz�sn�wszy swoj� torebk�, znalaz�a paczk� papieros�w, zapali�a jednego i poda�a mu. Skin�� g�ow� zaci�gaj�c si� g��boko. Ameryka�ski. Z niewielk� ilo�ci� smo�y i nikotyny. Mia� spore k�opoty, by je tutaj znale��, i zap�aci� cztery razy wi�cej ni� w Stanach. Te francuskie �agwie, kt�re pr�bowa�, wywo�ywa�y kaszel. Ponadto mia� nadziej�, �e wyj�tkowo wysoka cena zmusi go do ograniczenia na�ogu. Citroen wype�ni� si� dymem. Opu�ci� szyb� i poczu� na sobie powiew wiatru. Dym ulecia� przez okno. Houston wpatrywa� si� w wysok� i przero�ni�t� chwastami traw�, pochylaj�c� si�" nisko po obu stronach drogi. Szosa opada�a w lewo, wzd�u� wzniesienia. Z tej perspektywy spogl�da� w kierunku rozleg�ych sad�w po zachodniej stronie doliny. Wiatr jednak tak pop�dzi� chmury, i� dolin� ogarn�� cie�. Min�� zakr�t. Teraz patrzy� w prawo, na wsch�d. Cmentarz wype�nia� ca�� szyb� samochodu � bliski, wyra�ny i jaskrawy � bia�e krzy�e na tle nieoczekiwanego cienia, bezkres. Houston patrzy� na wy�aniaj�cy si�, coraz wyra�niejszy kamienny mur. Wjecha� przez kut� �elazn� bram� i zatrzyma� si� na parkingu. Wysiedli z citroena. Dr�eli na wietrze, stoj�c przed roz�o�ystym, niskim, bia�ym budynkiem, kt�ry przypomina� Houstonowi centrum administracyjne w wielkim mie�cie, gdzie� w Stanach. Budynek ca�y ze szk�a i metalu. Bezduszny. Instytucja � pomy�la�. Wydawa�o si�, �e krzewy s� wykonane z plastiku, a trawnik przypomina� jaki� kosmiczny tw�r. � To okropne � odezwa� si� Houston. � To nic nie zmieni. Nic si� nie zmieni, mimo �e tu jestem. Do diab�a, nawet nie zna�em tego cz�owieka. � Jego g�os brzmia� ostro. � Chcesz si� rozejrze�? Zaprzeczy� ruchem g�owy. � Nie mog�. Nie my�la�em o ojcu przez lata, ale jako dziecko obieca�em sobie, �e kt�rego� dnia ujrz� jego gr�b. Teraz �mier� matki. Przyjechali�my tu, do Francji, abym przesta� o tym my�le�. Jednak nie mog�. Je�li odwiedz� jego gr�b, to mo�e zaakceptuj� i jej. A mo�e tylko chc� mu powiedzie�, �e jego �ona nie �yje. 12 Jan wsun�a swoj� r�k� w jego d�o� i mocno zacisn�a. Houston poczu� ucisk w gardle. � Spe�nimy twoj� obietnic�. Skin�� potakuj�co g�ow�. Przeszed� pod napisem � AMERYKA�SKI POMNIK WOJENNY � a dalej zakrzewionym z obu stron chodnikiem w kierunku szklanych drzwi wej�ciowych. Popchn�� je do �rodka. Wewn�trz poczu� duszne powietrze i us�ysza� echo swych krok�w, odbite od sztucznego marmuru. Dooko�a d�ugiego pomieszczenia zrobiono wystaw�: fotografie i mapy przedstawiaj�ce przebieg bitwy; karabiny, he�my, mundury i inne drobne przedmioty; modele, dioramy, obrazy, flagi. W pomieszczeniu by�o wyj�tkowo jasno. Us�ysza� syk zamykaj�cych si� za nim drzwi. Z ty�u wyczuwa� obecno�� Janice. Sw� uwag� skupi� na znajduj�cym si� dok�adnie naprzeciw kontuarze. Urz�dnik o szczup�ej twarzy, w�skich ustach i kr�tkich w�osach, ubrany w ciemny garnitur uni�s� si� w oczekiwaniu. Houston podszed� wprost do niego. � W czym mog� pom�c? Houston dostrzeg� w jego klapie znaczek Ameryka�skiego Legionu Urz�dnik�w. � Nie jestem pewien, jak... m�j ojciec zgin�� tutaj � powiedzia�. � Nie wiem, jak odnale�� jego gr�b. Czy s� u�o�one alfabetycznie? � G�os Houstona brzmia� tubalnie w muzealnym echu pomieszczenia. � Nie, prosz� pana. � Urz�dnik pochyli� si� do przodu tak gorliwie zainteresowany, �e przypomina� Houstonowi dyrektora zak�adu pogrzebowego. � S� u�o�eni regimentami i kompaniami. Gdybym mia� jego nazwisko, m�g�bym odszuka� ten gr�b. � Nazywa� si� Stephen Houston. � Czy mia� drugie imi�? Gdyby nazwiska si� powtarza�y. � Prosz�? � Mog�o by� kilku poleg�ych o tym nazwisku. � Ach tak, rozumiem. Samuel. Urz�dnik, w kt�rego g�osie czu� by�o po�udniowy akcent, spojrza� na niego z zainteresowaniem. � Czy pan pochodzi z Teksasu? � wycedzi�. � Nie, dlaczego pan tak s�dzi? � Przepraszam pana. To drugie imi�. Sam Houston. 13 � Tak, rzeczywi�cie. Pochodzimy jednak z Indiany. � Czy m�g�by pan chwil� poczeka�. � Urz�dnik pochyli� si� nad konsol� znajduj�c� si� poni�ej kontuaru. Houston spojrza� na Jan. Jasne, fluoryzuj�ce �wiat�a brz�cza�y nieprzyjemnie. W skroniach czu� pulsowanie. � Zapali�bym jeszcze jednego papierosa � powiedzia�. Poza nim palce stuka�y w klawiatur� konsoli. Jan szpera�a w swojej torebce. Wtem Houston us�ysza� zdziwiony teksa�ski g�os. � To by�o Stephen Samuel Houston, prosz� pana? � Tak. � Wzi�� papierosa od Jan. Zapali� go i odwr�ci� si� do urz�dnika. Nie lubi� takich spojrze�, jakie zobaczy�. Serce mu przy�pieszy�o. � O co chodzi? � Gdyby m�g� pan przeliterowa�, prosz� pana. � H-o-u- � Nie, nazwisko znam. Pierwsze imi�, prosz� pana. Ja pisz� je przez �ph" w �rodku. Czasami zamiast tego wyst�puje �v". � Pisze je pan w�a�ciwie. � �o��dek Houstona p�on��. � Jest pan pewien, �e tutaj zosta� pochowany? � Absolutnie. � Mo�e na innym cmentarzu? � Nie, na tym. � Jedn� chwileczk�, prosz� pana. Urz�dnik odszed� sztywno w kierunku drzwi. Zapuka�. Z wn�trza odpowiedzia� mu przyt�umiony g�os. Houston zobaczy�, jak urz�dnik wchodzi i zamyka drzwi. � O co, do diab�a, tu chodzi? � odezwa� si� do Jan. Jej zdziwione oczy porusza�y si� nerwowo. � Domy�lam si�, �e ten ich g�upi komputer nie dzia�a. Gdy drzwi si� otworzy�y, Houston odwr�ci� si� gwa�townie. Patrzy� na starszego m�czyzn� o kwadratowej szcz�ce, ciemnookiego, ubranego w blezer marynarki wojennej. Ws�uchiwa� si� w echo jego krok�w. � Panie Houston, nazywam si� Andrews. Jestem tutaj nadinten-dentem. � Houston u�cisn�� jego d�o� nerwowo i niech�tnie. � M�j asystent poinformowa� mnie, �e przyjecha� pan tutaj, by zobaczy� gr�b ojca. � Tak. � Nie mo�e jednak znale�� �adnego �ladu �wiadcz�cego o tym, �e pa�ski ojciec by� tu pochowany. 14 Houston otworzy� usta ze zdziwienia. � Sprawdza� dwukrotnie i nikt o takim nazwisku nie wyst�puje w naszym komputerze. � To niemo�liwe. � Nie ca�kiem, prosz� pana. Bardzo starannie wprowadzali�my dane z naszej starej kartoteki do komputera. Ale jeste�my tylko lud�mi i czasami b��dy si� zdarzaj�. � B��dy? Czy co� takiego ju� si� zdarzy�o? � Niestety tak. W zesz�ym roku. I powt�rnie, w zesz�ym miesi�cu. � Andrews wygl�da� na zaniepokojonego. � Nasze stare kartoteki s� na dole. Sprawdz� je. Nie zajmie mi to wi�cej ni� pi�tna�cie minut. � Prosz� poczeka�. Te inne groby. Czy znalaz� je pan? Nadintendent ju� nie odpowiedzia�. Houston chodzi� zdezorientowany. Najpierw sprawa zaj�a nadin-tendentowi znacznie wi�cej czasu ni� obiecane pi�tna�cie minut. Dziewi��dziesi�t minut. Potem, kiedy ju� wr�ci�, poprosi� ich, by weszli do jego biura. By� niezadowolony. Houston by� r�wnie� niezadowolony. Spojrza� na Jan, zgasi� kolejnego papierosa i wszed� za ni� do biura. Pomieszczenie to przygniata�o go. Ma�e, surowe i bez okien. Puste metalowe biurko. Trzy stalowe krzes�a. Telefon na �cianie. Jaskrawe �wiat�a, nasilaj�ce b�l g�owy. � Pewnie pan si� domy�la � odezwa� si� Andrews. Houston zesztywnia� na krze�le. � Ale... � Prosz� � zanim pan zacznie si� niepokoi� � mo�na to pr�bowa� wyja�ni� na kilka sposob�w. By� mo�e zosta� pochowany na cmentarzu na p�noc st�d. To pi��dziesi�t mil. � Nie, zgin�� tutaj, w tej bitwie. � Zak�ada� pan naturalnie, �e skoro tu zgin��, to zosta� te� tu pochowany. Andrews czeka�. Houston pomy�la� o tym ze z�o�ci�. Opanowa� si� ust�puj�c. � Tak, zak�ada�em. 15 �r- Wojsko jednak, szczeg�lnie w czasie wojny, nie zawsze dzia�a precyzyjnie czy logicznie. � Andrews �ci�gn�� usta. � Wie pan, jak dzia�aj� biurokraci. � Tak. � No wi�c w tym przypadku mog�o by� podobnie. Zamiast za�atwi� sprawy w najprostszy spos�b, mogli pochowa� pa�skiego ojca gdzie indziej. � Wi�c � Houston z wysi�kiem ukrywa� swoje rosn�ce zniecierpliwienie � niech pan zadzwoni na ten inny cmentarz. � Ju� to zrobi�em. W�a�nie czekamy na telefon. Jednak odpowied� nie by�a taka, jakiej Houston oczekiwa�. Andrews odwiesi� s�uchawk�. Pokr�ci� g�ow� stukaj�c o��wkiem w blat biurka. � S�uchajcie, mo�na zwariowa� � wyrzuci� z siebie Houston. � By�bym nieuczciwy, gdybym nie wspomnia� o jeszcze jednej mo�liwo�ci. � Jakiej? � Nie lubi� o tym m�wi�. To mo�e jedynie pana zdenerwowa�. Houston spojrza� z ukosa. � Chcia� pan powiedzie�: zirytowa�. � Jest mo�liwe, cho� to ma�o prawdopodobne, �e pa�ski ojciec zosta� zidentyfikowany jako kto� inny. � Inne nazwisko? � Dok�adnie. Je�li jego blaszka identyfikacyjna gdzie� zagin�a... � Zosta� pochowany tutaj z nazwiskiem Smith lub Jones? G�os Houstona podnosi� si�. � Lub John Doe, nieznany, nie zidentyfikowany. W czasie bitwy czasami blaszki identyfikacyjne ulegaj� zniszczeniu, podobnie jak i cia�a... � Prosz� � j�kn�a Jan. � Pani Houston, prosz� mi wybaczy�. To nie s� sprawy, o kt�rych lubi� rozmawia�. Jest jeszcze inna mo�liwo��: kiedy katalogowano plany cmentarza, zdarzy� si� b��d opuszczenia... � Prosz� ja�niej � przerwa� mu Houston. � Pa�ski ojciec prawdopodobnie by� tu pochowany, ale nie zosta� wpisany do naszych dokument�w. � Czy chce pan powiedzie�, �e zgubili�cie jego cia�o? Twarz nadintendenta zmieni�a kolor najpierw na czerwony, potem 16 szary. Jego szcz�ka wydawa�a si� jeszcze bardziej kwadratowa, a ko�ci policzkowe wydatniejsze. - Zosta�em tutaj oddelegowany pi�� lat temu. Nie wiem, co oeli uczyni� moi poprzednicy, ale zapewniam pana, �e ja dobrze wype�niam swoje obowi�zki. Houston wyczuwa� gniew, tak jak i zapach ozonu w tym dusznym pomieszczeniu. __ Pete, pan Andrews chce nam pom�c � odezwa�a si� zaniepokojona Jan. Houston poruszy� si� na krze�le. Potar� pulsuj�ce czo�o, potakuj�c z zak�opotaniem. __ Tu nie chodzi o pana � powiedzia�. � My�la�em, no, o kim� innym... kimkolwiek. Houston dostrzeg� w�ciek�e spojrzenie nadintendenta. � Przepraszam � powiedzia� do niego. � Jestem wyk�adowc�. Powinienem wyra�a� si� �ci�lej. Przepraszam. Wrogo�� w oczach Andrewsa zmieni�a si� w troskliwe spojrzenie. Pod ciemnymi oczami jego b�yskotliwy intelekt rozwa�a� mo�liwo�� przyj�cia przeprosin. Westchn��. � Jestem cholernie zasadniczy � niech mi pan wybaczy. S�u�y�em w armii. Jako sier�ant. Teraz pracuj� w Departamencie Obrony. Jestem lojalnym pracownikiem. Nawet nie wiedz� pa�stwo, jak nie cierpi� przyznawania si� do tych wpadek, zdarzaj�cych si� w wojsku. Ludzie m�wi�: psikusy. � Pokiwa� g�ow�. � Prosz� mi wierzy�, zrobi�, co b�d� m�g�. Ju� poprzednio czu�em si� nieswojo. Teraz odbieram to jeszcze bole�niej. Jakikolwiek g�upi b��d tu zdarzy�, to nie by� to m�j b��d. Nie powinienem siebie wini�. A jednak... Co panu jest? � Paskudny b�l g�owy. � Houston mru�y� oczy przed o�lepiaj�cymi �wiat�ami. Ich brz�czenie by�o tak niezno�ne jak borowanie z�ba. Poczekaj chwil� � powiedzia�a Jan, szukaj�c czego� w torebce, alaz�a metalowe opakowanie aspiryny i otworzy�a wieczko. � dosta�o mi troch� kawy � przypomnia�a sobie. Jo�kn�� trzy pastylki, popijaj�c gorzk� kaw�. Odstawi� fili�ank�, nkn�� oczy, czekaj�c z nadziej� na ust�pienie b�lu. Obiecuj�, �e spe�ni� pa�skie �yczenie. Dowiem si�, co si� sta�o, touston podni�s� powieki, spogl�daj�c poprzez ostre �wiat�o w kierunku nadintendenta. 17 � Jest pan wyk�adowc�, panie Houston. Tak pan m�wi�? Czy m�wi�? Nie m�g� sobie przypomnie�. � Tak, w Indianie. � W szkole �redniej? � W college'u. Dunston College. To prywatna szko�a ko�o Evansville. � To prawie w Kentucky. Zainteresowanie Houstona wzros�o. � Tak, sk�d pan wie? � Wychowa�em si� w Louisville. Nie by�em w domu od... no, od kiedy zosta�em tu oddelegowany. M�wi�, �e smog jest jeszcze gorszy. � Mo�e pan wierzy�. m � Post�p. Bo�e zachowaj nas. Uczy pan...? � Literatury. � Jest pan pisarzem? � Wzbudzi�o to jeszcze wi�ksze zainteresowanie Andrewsa. � Opublikowa�em cztery powie�ci. � To pozwoli�o panu na podr� za ocean? Houston poczu� mrowienie w kr�gos�upie. Co� sta�o si� w jego �o��dku. � Pan nie zadaje tych pyta� ot tak sobie. Ma pan pow�d. � Spogl�da� w�ciek�y na Andrewsa. � Je�li pan s�dzi, �e sobie to wyobra�am, poniewa� pisz�, zmy�lam to... � Nie, prosz� pana. Wcale tak nie my�l�. Ale prosz� zosta� jeszcze chwil�. S�dz�, �e nie by� pan przedtem we Francji. � Gdybym by�, przyjecha�bym zobaczy� gr�b ojca. � Lecz odwiedzenie grobu ojca nie by�o powodem pa�skiego przyjazdu do Francji. � Nie rozumiem. � Kiedy oboje pa�stwo planowali t� podr�, jej g��wnym celem nie by�... � Przyjazd na cmentarz? Nie, moja matka zmar�a. Po pogrzebie musia�em wyjecha�. � I pomy�la� pan, �e skoro ju� tu pan przyjecha�, to m�g�by pan z�o�y� mu ho�d. � Ci�gle my�la�em o jej �mierci. Ale nie rozumiem. Sk�d pan... � Przyjecha� pan bez przygotowania. Bez �adnych informacji, 18 �re mog�yby mi pom�c. Na przyk�ad numer kolejny pa�skiego ojca. y zna pan chocia� jego stopie�? � Kapral. _ To ju� co�. Po powrocie do domu niech pan przeszuka rodzinne kumenty. Niech pan te� zrobi kopi� listu z Departamentu Wojny pa�skiej matki i innych dokument�w, jakie si� znajd�. __ One nie istniej�. __ Prosz�? � Andrews zamruga� oczami ze zdziwienia. __ Matka spali�a wszystko, listy ojca, fotografie, pismo z Departamentu Wojny. Wszystko. Kocha�a go bardzo. My�l�, �e si� za�ama�a. Pr�bowa�a wszystko usun�� z pami�ci. Cokolwiek mog�o go przypomina�, zosta�o zniszczone. __ S�ucham pana, ale nie mog� zrozumie�. � Ju� panu powiedzia�em, bardzo go kocha�a. � Nie � powiedzia� Andrews stanowczo. � Nie rozumiem, sk�d bierze si� pana pewno��, �e zosta� pochowany w�a�nie tutaj. � Ona mi powiedzia�a. � Kiedy? � Gdy troch� podros�em. Kiedy zacz��em j� pyta�, dlaczego nie mam ojca. � Jest pan pewien swojej dzieci�cej pami�ci? � Twarz nadinten-denta skrzywi�a si� z niedowierzaniem. � Cz�sto o tym m�wi�a. Widzi pan, p�niej �a�owa�a tego, co zrobi�a, �e nie ma jego zdj�� ani list�w. Sta� si� dla nas swego rodzaju legend�. Powtarza�a o nim r�ne historie, s�owo w s�owo. Sprawi�a, �e ibieca�em pami�ta� ka�dy szczeg�. �Peter" � ci�gle pami�tam jej Iowa. � �Peter, chocia� tw�j ojciec zgin��, on ci�gle �yje, tak d�ugo, jak d�ugo my go pami�tamy." Andrews postukiwa� o��wkiem po biurku. - On my�li, �e zwariowa�em! � odezwa� si� z Janice obok citroena. Wiatr ucich�. Chmury �wieci�o mocnym blaskiem. - Ale� nie � powiedzia�a Janice patrz�c na niego zak�opotana. � Houston. Sta� te� znikn�y. S�o�ce 19 A ty co by� zrobi� na jego miejscu? Czy ten wojskowy sknera zmy�la, czy te� ty po prostu nie pami�tasz? � Przecie� ci powiedzia�em... � Wierz� ci. Nie potrzebujesz mi udowadnia�, jak dobr� masz pami��. Widzia�am, jak sobie radzisz bez notatek na wyk�adach. Ja nie mam potrzeby si� przekonywa�. Ale nadintendent tak. Dla niego fakt nie jest faktem, dop�ki nie zosta� opisany na papierze i dwukrotnie sprawdzony. Je�eli chodzi o niego, zrobi� dla ciebie wszystko, co m�g�, zwa�ywszy ilo�� informacji, jakie m�g� uzyska�. � Co oznacza, �e s�dzi, i� zwariowa�em. � Nie. Mylisz si�. Houston przeczesa� w�osy palcami. Z zak�opotaniem spogl�da� na przygniataj�cy bia�y budynek. � Dobra, przyznaj� mu wiele racji. Mo�e to ja si� myl�. � Odwr�ci� si� nagle do niej. � Ale nie dlatego, �e nie pami�tam. To matka mog�a zapomnie�. � Nie mo�emy ju� jej zapyta�. � No i co teraz? � zapyta� Houston, pe�en b�lu, niech�ci i dezaprobaty. � Zostawimy to tak po prostu, jak jest? � Mo�emy napisa� po powrocie do Departamentu Wojny. � Ale teraz jeste�my tutaj. Gdzie� blisko grobu ojca. � Je�li odszukasz jakie� dokumenty, Andrews, by� mo�e, znajdzie ten gr�b, gdy tu znowu przyjedziemy. W ko�cu sam przedtem m�wi�e�: co to za r�nica? � Zamruga�a oczami, jak gdyby nagle zda�a sobie spraw� ze znaczenia s��w, kt�re wypowiedzia�a. � Zapomnij to ostatnie. Houston zmierzy� j� wzrokiem. � Dla mnie, faceta w �rednim wieku, nie ma to wi�kszego znaczenia. Do diab�a, moje �ycie nie zmieni si�, je�li stan� nad jego grobem. Ale dla tego ch�opca, kt�ry dorasta� w�r�d wspomnie� o ojcu... Cholera, co si� ze mn� dzieje? � Nic. Jeste� sentymentalny. To nawet ciekawe. Houston u�miechn�� si� do niej. � Wiesz, co m�wisz. � Powinnam. Wystarczaj�co d�ugo jestem twoj� �on�. Poca�owa� j�. Spogl�daj�c raz jeszcze na budynek, ujrza� w oknie wpatrzon� gdzie� w dal posta�. � To nie ja si� myl� � zwr�ci� si� do niej. 20 _- Co? __ Nic, tylko... Ten cholerny b�l g�owy. Mo�esz poprowadzi�? Houston wsiad� do citroena. Pozamykali przedtem okna i teraz siedzenie by�o gor�ce, a powietrze st�ch�e i lepkie. Gdy uchyli� szyb�, poczu�, jak jego my�li si� rozja�niaj�. Jan wyjecha�a przez �elazn� bram�. Skr�ci�a w stron� kr�tej, wiod�cej na wzniesienie szosy. Chocia� czu� za sob� groby, nie odwr�ci� si�, by na nie spojrze�. Zajmowa�o go co� innego, ta uporczywa i dokuczliwa my�l, �e by�o co� jeszcze, o czym zapomnia�. � By� jaki� Francuz � powiedzia�. � Gdzie? Nie widzia�am go � odpowiedzia�a. � Nie. Nie tutaj. By� jaki� Francuz. Teraz sobie przypominam. � Co sobie przypominasz? � Francuz. Potem � w czterdziestym czwartym � matka m�wi�a, �e dosta�a od niego kilka list�w. Teraz jego umys� sta� si� jasny. G��boki, ciemny zak�tek pami�ci zosta� od�wie�ony. �o��dek pali� z podniecenia. � Czy te listy zachowa�y si�? � zapyta�a Jan. � W�tpi�. Je�li spali�a inne rzeczy, to zrobi�a to samo i z listami. Ale to nie szkodzi. Pami�tam, co o nich m�wi�a. � O�ywia� si�. � Francuz napisa�, �e jego rodacy czuj� wdzi�czno�� wobec wszystkich �o�nierzy poleg�ych w walkach o wolno�� jego kraju. Ka�dy mieszkaniec wsi wybra� jeden gr�b. Przyrzekli je dogl�da�, piel�gnowa� kwiaty. Ka�dy poleg�y �o�nierz by� nieomal bratem lub synem. Twarz Jan przybra�a wyraz dezaprobaty. � Ten Francuz wybra� gr�b ojca. � Nie rozumiem, jak to mo�e nam pom�c. � Powinien pami�ta�. Mo�emy go zapyta�, gdzie jest ten gr�b. � Je�eli jeszcze �yje i je�li... To nie ma sensu. Nie wiemy, kto to jest. � Ja wiem. � Nie mo�esz ode mnie oczekiwa�, �e w to uwierz�... � Pierre. Tak mia� na imi�. Dlatego je pami�tam. Pierre de St. Laurent. � Wie�, gdzie si� zatrzymali�my. St. Laurent. Ale dlaczego mia�by� pami�ta� jego imi�? � Spojrza�a na niego. 21 � To proste. Matka zawsze m�wi�a: �Jedynym pocieszeniem, Peter, jest �wiadomo��, �e ten pan we Francji, kt�ry opiekuje si� grobem ojca, ma na imi� Peter. Tak jak ty, Pierre." Miasteczko rozci�ga�o si� po obu stronach spokojnej rzeki. Wczesnym popo�udniem senne cienie osiada�y na sklepach i domach, poprawiaj�c samopoczucie Houstona. U�miecha� si� do sprzedawc�w kwiat�w i owoc�w, do starszych m�czyzn pykaj�cych fajki w drzwiach swoich dom�w. Gdyby nie ruch uliczny, s�upy telefoniczne i elektryczne przewody, by�by przekonany, �e znalaz� si� w siedemnasjtym stuleciu. Jan prowadzi�a przez stary kamienny most. Poni�ej dwie �odzie dryfowa�y leniwie. W jednej z nich jaki� m�czyzna i ch�opiec �owili ryby. Przed sob� ujrzeli ma�omiasteczkowy rynek, gdzie wysokie drzewa kontrastowa�y ze skromnym, surowym obeliskiem � pomnikiem ofiar drugiej wojny �wiatowej. Zamy�li� si� kieruj�c wzrok, poprzez gromadk� kr�c�cych si� tu dzieciak�w, ku tablicy pami�tkowej na obelisku � spisu poleg�ych z tego miasteczka. � Nie wysiadasz? � zapyta�a. Houston otrz�sn�� si�. Zatrzyma�a si� przy ich hotelu, zwr�conym w stron� parku i nieco dalej przep�ywaj�cej rzeki. � Mog�, co prawda, przeczyta� menu � powiedzia�. � Potrafi� te� odnale�� m�ski wychodek. Nie s�dz� jednak, bym by� w stanie zada� w�a�ciwe pytania, nie m�wi�c ju� o przet�umaczeniu odpowiedzi. Skierowali si� do frontowych drzwi hotelu. Wiele lat temu by�a to magnacka rezydencja. Teraz tury�ci jedz� i �pi� tam, gdzie kiedy� arystokraci w�adali okolic�. � W Europie wszystko wida� z perspektywy � zauwa�y�a Janice, kiedy tu przyjechali. � Ta budowla powsta�a, zanim odkryto Ameryk�. Podeszli do recepcji w jasno o�wietlonym hallu. Houston, �aman� francuszczyzn�, zapyta� w�a�ciciela o mo�liwo�� wynaj�cia t�umacza. M�czyzna odpowiedzia� powoli: � Monsieur powinien korzysta� z okazji i pog��bia� znajomo�� j�zyka. T�umacz tylko rozleniwia. Przepraszam za impertynencje � doda� ci�gle si� u�miechaj�c. Houston u�miechn�� si� tak�e. W�a�ciciel odetchn��. 22 ,__ D'accord. Je sais. Mais nous... � Houston straci� rezon. � Mamy pewn� spraw� do za�atwienia. Musz� rozumie� dok�adnie. Precisement. __ To zmienia posta� rzeczy. Gdyby monsieur by� uprzejmy chwil� zaczeka�... __ Jestem g�odna � odezwa�a si� Janice. Pete powiedzia� w�a�cicielowi, gdzie b�d� czeka�. W restauracji usiedli przy oknie, przez kt�re wida� by�o olbrzymie drzewa w parku. Zam�wili bia�e wytrawne wino i zimnego kurczaka z sa�at�. Pete wyczu� czyj� cie�. Podnosz�c wzrok zobaczy� stoj�c� przed nim kobiet�. � Pan Houston? Mia�a trzydziestk�, mo�e mniej, ale na pewno nie wi�cej. Wysoka, szczup�a; ciemne i d�ugie w�osy, poci�gaj�ce oczy; pe�ne usta, spokojny i g��boki g�os. � M�j ojciec jest w�a�cicielem tego hotelu. M�wi, �e potrzebuje pan t�umacza. Jej nadej�cie by�o tak nieoczekiwane, �e przez kilka chwil Houston nie zauwa�y�, i� m�wi�a po angielsku bez �adnego obcego akcentu. � Tak, to prawda. � Je�li mog�abym w czym� pom�c. � Prosz� usi���. Napije si� pani wina? � Nie, dzi�kuj�. � Siadaj�c, wyg�adzi�a sp�dnic�. Nosi�a sanda�y i ��ty sweter z podwini�tymi r�kawami. Z�o�y�a r�ce na kolanach i czeka�a. � To jest Janice � powiedzia� Houston. � Ja mam na imi� Peter. Podali sobie r�ce. � Simone � przedstawi�a si�. � Tw�j angielski jest godny podziwu. � Studiowa�am zarz�dzanie hotelami w Berkeley w latach sze��dziesi�tych. Kiedy zacz�y si� rozruchy studenckie, wr�ci�am do Francji. A wi�c si� myli�em, pomy�la�. Nie mia�a trzydziestki. Mia�a wi�cej ni� trzydzie�ci pi��. Nigdy bym nie pomy�la�. Wyja�ni�, czego potrzebuje, chocia� unika� wspominania o tym, co wydarzy�o si� na cmentarzu. � Chce wi�c pan podzi�kowa� temu cz�owiekowi � wtr�ci�a Simone � za dogl�danie grobu pa�skiego ojca. 23 � Byli�my tu niedaleko. Pomy�la�em, �e chocia� tyle mog� zrobi�. Simone zmarszczy�a brwi. � Trzydzie�ci siedem lat. � Wiem. By� mo�e nie �yje. � Nie o to chodzi. Je�li �yje, trudno b�dzie go odnale��. Wielu ludzi pochodzi tutaj ze starych rodzin, kt�rych nazwisko wywodzi si� od nazwy miejscowo�ci St. Laurent. Potomk�w tych Laurent�w, kt�rzy si� tutaj osiedlili. M�g�by pan z takim samym skutkiem szuka� w Ameryce kogo� o nazwisku Smith lub Jones. Tu jednak chodzi o Pierre'a de St. Laurenta. To pomaga u�ci�li� problem. � Zastanawia�a si� przez moment. � Prosz� chwil� poczeka�. � Wsta�a zgrabnie, z arystokratyczn� gracj� i wysz�a. � Poci�gaj�ca � zauwa�y�a Janice. ^ � Doprawdy? Nie zwr�ci�em uwagi. � Lepiej jedz lunch, g�upcze, zanim wpakujesz si� w tarapaty. Wyszczerzy� z�by w u�miechu. Sko�czyli pi� kaw�, zanim nadesz�a Simone. � Sprawdzi�am miejscow� ksi��k� telefoniczn� � powiedzia�a. � To zadziwiaj�ce, ale nie ma �adnego St. Laurenta z takim imieniem. Gdyby�my byli w Stanach, mogliby�my sprawdzi� miejscowy spis ludno�ci. Ale tutaj takiego nie mamy. � Czy nie ma innego sposobu? Simone wygl�da�a na zmartwion�. � Co teraz? � zapyta� Houston. � Jest jeden cz�owiek, kt�ry by� mo�e b�dzie m�g� wam pom�c. Houston wykrzywi� twarz widz�c jej niech��. � Jest ju� stary. Nie czuje si� dobrze. Ale wie wszystko o tej miejscowo�ci. Houston podni�s� si�. � Poszukajmy go. Nozdrza Houstona rozchyli�y si� pod wp�ywem kamforowego dymu. Okna by�y zas�oni�te. W pokoju panowa�a ciemno��, z wyj�tkiem �aru promieniuj�cego od pal�cego si� pod kominkiem pniaka. S�dziwy kap�an siedzia� na krze�le przy palenisku. By� to ojciec 24 Devereaux. S�abowity i pomarszczony, prawie skurczony, kt�rego rzadkie w�osy przypomina�y Houstonowi paj�cz� sie�. Zakaszla� z g��bi piersi; powtarza�o si� to dosy� cz�sto i za ka�dym razem wywo�ywa�o b�l. Spod derki, kt�r� by� opatulony, wyci�gn�� zmi�t�, lecz obszern� chustk� i wytar� ni� usta. By� w stanie zebra� si�y jedynie na kr�tkie, powolne zdania. Jego g�os by� cienki i s�aby, prawie bezg�o�ny, tak �e Houston � chocia� nie zna� j�zyka � nachyli� si� bli�ej. � Tak dawno temu. Tyle si� wydarzy�o. � Odwracaj�c si� od kap�ana, Simone t�umaczy�a. � Powiedz mu, �e doceniam jego wysi�ek. Powiedz te�, �e wszystko, co pami�ta, mo�e nam pom�c � prosi� Houston. Simone przet�umaczy�a na francuski. Kap�an odpowiedzia�. � Przypomina sobie cz�owieka, kt�rego szukasz. W tym momencie Houston spojrza� w kierunku Janice, pr�buj�c opanowa� gwa�towne podniecenie. � Ale bardzo mu przykro. Nie mo�e ci pom�c. � Dlaczego? � zapyta� Houston. � Je�eli pami�ta. � Przeprasza, ale cz�owiek, kt�rego poszukujesz, by� wtedy m�ody. On sam by� m�ody. Za du�o si� wydarzy�o. Houston zamar�. Co� jest nie tak. � Jeste� pewna, �e on rozumie? � O, doskonale. � To dlaczego...? S�uchaj, zapytaj go o tego cz�owieka, kt�rego szukam, czy nadal mieszka we wsi? Simone wyja�ni�a. Kap�an powoli pokiwa� g�ow�. � O co tu chodzi? � nalega� Houston. � On albo nie wie, albo nie chce powiedzie�. Ojciec Devereaux zakaszla�. Przetar� ogromn� chustk� usta i zamkn�� oczy. Houston �achn�� si� z wyrazem wsp�czucia. Simone m�wi�a kr�tko, po czym starzec, bior�c pod uwag� jego stan, wyg�osi� nieomal elaborat. � Co� zaczynam rozumie� � powiedzia�a Jan, ale Houston czeka� z niecierpliwo�ci� na t�umaczenie Simone. � M�wi, �e nie ma poj�cia. Nie wie, gdzie ten cz�owiek si� podziewa i czy w og�le �yje. Co wi�cej, nie chce wiedzie�. Zdaje sobie spraw�, �e w tym przypadku nie wype�nia swych obowi�zk�w, lecz prosi Boga o wybaczenie. Jako pasterz powinien dba� o wszystkie 25 swoje owieczki, ale ten cz�owiek jest mu oboj�tny. Powinien kocha� stworzone przez Boga dusze, ale nie musi lubi� cz�owieka, kt�ry je gubi. Iskra trzasn�a w palenisku. � Nie rozumiem � odezwa� si� Houston. Ksi�dz znowu zacz�� m�wi�. Jego glos os�ab�. Nagle zakaszla� tak mocno, �e a� grzechot przetoczy� si� przez �o��dek Houstona. � M�wi, �e musi odpocz��. Nie mo�e odpowiada� ju� na �adne pytania. � Ale... � Jest jeszcze co�. M�wi, �e wszystkiego o tym cz�owieku dowiedzia� si� w konfesjonale. Wiele lat temu; dzisiaj du�o si� zmieni�o. On jednak ci�gle pami�ta, �e jedzenie mi�sa w pi�tek jest �miertelnym grzechem, podobnie jak niep�j�cie na niedzieln� msz�, jak rozw�d � przerwa�a na chwil�. � Pami�ta, jak m�g� odprawia� msz� po �acinie. Cieszy si�, �e umrze, zanim kolejne zmiany znu�� go zupe�nie. Lecz wszystko to, przynajmniej w jego przypadku, niczego nie zmieni�o. Nie z�amie tajemnicy spowiedzi. Houston skupi� uwag� na ksi�dzu. Zasuszona twarz, z upiornie tl�cymi si� oczami, spogl�da�a w jego kierunku. Houston westchn�� i powoli pokiwa� g�ow�. Ojciec Devereaux odwr�ci� si� do Simone i z nieco wi�kszym zaanga�owaniem m�wi� co� do niej prywatnie. Jego ton by� prawie rodzicielski. Chocia� Houston pr�bowa� nad��y� za tym, co ksi�dz mia� jej do powiedzenia, to przyprawiaj�cy o md�o�ci s�odki kamforowy dym odwr�ci� jego uwag�. W ko�cu da� sobie spok�j. Jan gapi�a si�, zaszokowana, zmieszana i zniech�cona, trudno jej by�o co� powiedzie�. Ksi�dz zamilk�. Simone ukl�k�a i uca�owa�a jego d�o�. Pob�ogos�awi� j�. Pomog�a mu wsta�. Pete podzi�kowa�, cho� nie bardzo by� pewien za co. � B�g wam dopomo�e � odpowiedzia� ojciec Devereaux po francusku. Wspar� si� na sofie, nieco dalej na krze�le, po czym pow��cz�c nogami i pokas�uj�c wyszed� z pokoju. Na zewn�trz przenikni�tej kamfor� plebanii Houston wdycha� popo�udniow� �wie�o�� ogrodu. � Co teraz? � zapyta�. � Miejscowy urz�d � zaproponowa�a Simone. Podeszli do �elaznej furtki w ogrodowym murze. 26 __ Ten ostatni fragment. Nie przet�umaczy�a� � powiedzia� Houston. � To by�a sprawa osobista. __ W hotelu waha�a� si�, czy nas tutaj przyprowadzi�. Skin�a g�ow�. Houston poci�gn�� furtk� i przepu�ci� je przodem. � S�ysza�e�, jak m�wi� o rozwodzie � powiedzia�a. Teraz z kolei on pokiwa� g�ow�. � No wi�c, kiedy wyjecha�am do Berkeley, wysz�am za m��. Dokucza� mi. Wszystko to jako� nie trzyma�o si� kupy. Wi�c to nie rozruchy studenckie spowodowa�y jej powr�t do Francji. To przez zrujnowane ma��e�stwo i rozw�d. � M�wi, �e powinnam si� wyspowiada� i �e b�dzie si� za mnie aodli�. Suterena ratusza zosta�a zbudowana tu� nad rzek�. Wilgo� przenika�a wszystko. Uginaj�ca si� drewniana pod�oga, obskurny, lepki kontuar, dokumenty zgromadzone w drewnianych pud�ach, u�o�onych w sterty na rz�dach p�ek zajmuj�cych ca�e pomieszczenie; wszystko to wydziela�o wilgotny, cuchn�cy od�r. Houston przygl�da� si� urz�dnikowi spogl�daj�cemu swoimi w�skimi oczkami gdzie� do ty�u i przecz�cemu stanowczo g�ow�. Przypomina� mu jednocze�nie sier�anta i ksi�dza powtarzaj�cych: �Nie, monsieur". By� ju� po pi��dziesi�tce, oty�y i jakby zaniepokojony. Na lunch zjad� par�wki. Houston wyczuwa� ziej�cy od niego zapach czosnku zmieszany z fajkowym dymem i zwietrza�ym winem. Rozumia� jego niepok�j. Byli tutaj ju� od godziny. Poprosili go 0 odszukanie nazwiska Pierre'a de St. Laurenta w miejscowych rejestrach podatkowych, lecz bez rezultatu. Poprosili wi�c o przeszukanie listy okolicznych w�a�cicieli ziemskich. I tam nazwisko to nie figurowa�o. � Est-il rnort? � zastanawia� si� urz�dnik, lecz natychmiast po�a�owa� tego, co powiedzia�. Wygl�da� tak, jakby celowo ugryz� si� w j�zyk z powodu sugestii, kt�ra mog�a oznacza� dalsz� prac� � przeszukiwanie akt�w zgonu, cofaj�c si� wiele lat wstecz. Westchn�� 1 zacz�� znosi� pud�a na kontuar. Chocia� Houston dobrze wiedzia�, 27 �e tylko urz�dnicy maj� wgl�d do akt, ten jednak z wdzi�czno�ci� przyj�� pomoc. W rezultacie ca�� robot� zostawi� Houstonowi, Janice i Simone. Strzeli� szelkami, za�o�y� r�ce na swej pasiastej koszuli i ko�ysa� si� na obcasach to w prz�d, to w ty�. Co jaki� czas, ponad g�ow� Houstona, spogl�da� na zakurzony �cienny zegar. Pete nie bardzo umia� m�wi� po francusku, ale potrafi� czyta�. Z tymi papierami jednak mia� k�opoty. Wiele dokument�w pozlepia�o si� razem i nieostro�ny ruch r�ki m�g� je �atwo uszkodzi�. Atrament, w miar� cofania si� przez kolejne roczniki, stawa� si� coraz bledszy, a tajemnicze bazgro�y powypisywane by�y r�nymi r�kami. Zar�wno on, jak i Janice cz�sto pytali Simone o ich znaczenie. Lata osiemdziesi�te, siedemdziesi�te, sze��dziesi�te. W ka�dym pudle dokumenty u�o�one by�y alfabetycznie, ale wszyscy Laurentowie zebrani byli razem, zupe�nie przypadkowo, bez zwracania uwagi na ich imiona. W tej paskudnej suterenie, bez okien, z kilkoma bladymi, dyndaj�cymi pod sufitem �ar�wkami, Houstonowi znowu zacz�� dokucza� b�l g�owy. Zauwa�y�, �e by� obserwowany. � Napi�abym si� � powiedzia�a Jan. � Du�o tego � odpowiedzia�. � Przejrzeli�my co najmniej po�ow�. Bo�e, wi�cej ni� po�ow�. � Myli� si�. Zosta�y jeszcze tylko trzy pud�a. Wzi�� 1953. Simone 1952, a Jan 1951. � Gdzie jest rocznik 1950? � zapyta� Houston. Urz�dnik by� najwyra�niej zak�opotany. � Qu'est-ce que c'est? Simone przet�umaczy�a. Urz�dnik rozpocz�� d�ugi wyw�d. � To ostatni � powiedzia�a Simone, zwracaj�c si� do Houstona. � Co? � Dokumenty ko�cz� si� na roku 1951. On ma racj�. Zupe�nie zapomnia�am. � Ale dlaczego? � Sp�on�y. Teraz sobie przypominam. W pi��dziesi�tym pierwszym roku. By�am jeszcze dzieckiem, ale, pami�tam, matka wzi�a mnie, bym zobaczy�a. Ogie� sprawi�, �e by�o jasno jak w dzie�. � Ratusz? � Stary, ale solidny, przyzwoity ratusz. Nie jak ten przebudowany magazyn. Nikt nie wie, jak to si� sta�o. Kto� zostawi� papierosa? Mo�e kr�tkie spi�cie? Kto to mo�e wiedzie�? W ka�dym razie zosta� 28 ca�kowicie zniszczony. Matka pozwoli�a mi patrze�, a� sta�am si� tak senna, �e musia�a mnie zabra� do domu. Rano wr�ci�y�my, ale nie by�o ju� nic opr�cz szkieletu. Przez miesi�ce, przechodz�c tamt�dy, czu�am spalenizn�. � Co� chyba si� jednak zachowa�o. Spojrza�a tylko na niego. 7 Szli wzd�u� brukowanej ulicy. Niebo by�o pomara�czowe, lecz tutaj budynki zas�ania�y zach�d s�o�ca, wywo�uj�c przedwczesny zmierzch. Houston spogl�da� poprzez cienie w kierunku rzecznej mg�y, zawieszonej ponad drzewami za przeciwleg�ym kra�cem ulicy. � Przynajmniej spr�bowali�my � powiedzia�a Jan. Id�c z ni� rami� przy ramieniu, skin�� apatycznie poch�oni�ty Pierre'effl St. Laurentem. � To tak, jakby ten cz�owiek znikn��. � W Ameryce powiedzia�by�, �e spr�bowa�e� trafi� z dystansu � powiedzia�a Simone � ale zbyt du�o czynnik�w by�o przeciwko tobie. � Kto� musi go pami�ta� � powiedzia�. Jego g�os wyra�a� napi�cie i zirytowanie. � Niekoniecznie � odrzek�a Simone. Houston spojrza� na ni�. � Kiedy wojna si� sko�czy�a, wiele miejscowo�ci by�o tak zniszczonych, �e pami�� o tym, co si� sta�o, by�a niezno�na � powiedzia�a zwracaj�c si� do niego. � Ludzie, kt�rzy stracili swoje domy, kt�rzy pochowali rodzic�w, ma��onk�w, dzieci, zdecydowali si� na rozpocz�cie �ycia na nowo, gdzie indziej. Jako Amerykanin nie rozumiesz tych spraw. Mieli�cie szcz�cie, �e nie by�o u was wielu wojen. Tu, we Francji, rzadko mamy pok�j. Wojny ci�gn�y si� przez ca�e stulecia. � Przerwa�a, jej oczy posmutnia�y. � Przeprowadzka. To trudno wyja�ni�. Wyobra� sobie wasz� wojn� secesyjn�. Georgia po rzezi Shermana. Nie ocala� �aden dom na farmie. Nie pozostawiono ani jednego rosn�cego �d�b�a trawy. Kompletna ruina. A teraz wyobra� sobie, �e odwiedzasz Georgi� trzydzie�ci siedem lat p�niej. Szukasz cz�owieka o pospolitym nazwisku, kt�ry mieszka� w pewnej miejscowo�ci le��cej na drodze przemarszu Shermana. Czy mia�by� nadziej� 29 na jego odnalezienie? Czy by�oby to dziwne, twoim zdaniem, �e nikt go ju� nie pami�ta? � Musi by� jaki� spos�b. � Czy twoje zobowi�zanie jest a� tak silne? Musisz mu podzi�kowa�? Houston nieomal si� jej nie zwierzy�, lecz na szcz�cie co� si� w nim zamkn�o. Jaka� niech�� przeszkadza�a mu. Wyja�ni� to sobie jako brak si�y do wspomnie�. Jego g��bokie emocje, hamowane tak d�ugo, by�y potencjalnie zbyt bolesne. � My�l�, �e to punkt honoru. Simone, zdziwiona, zmarszczy�a brwi. � Mo�emy jutro p�j�� na policj�. Jan by�a zaskoczona. � Dlaczego? � Poniewa� jeste�cie a� tak zdeterminowani. Houston czu� si� wyczerpany. By� szcz�liwy, gdy opu�ciwszy w�sk�, brukowan� ulic� dotarli do chodnika naprzeciw parku. Cienie znikn�y. Sta� w jasnym �wietle zachodz�cego s�o�ca. Ponad parkow� cisz� unosi�a si� pastelowopomara�czowa, rzeczna mg�a. � Jak u Cezanne'a � powiedzia�a Jan. Czemu wi�c smutek z lat dziecinnych ma zak��ca� tera�niejszo��? � pomy�la�. Jestem tutaj. Kraj jest pi�kny. Jedzenie wspania�e, ludzie przyja�ni. Dlaczego co� z dawnych czas�w zak��ca m�j spok�j? Tu i teraz � to jest istotne. I wino � pomy�la�. O tak, wino. � Napijmy si� � powiedzia�. � Simone, zjad�aby� kolacj� z nami? � Dzi�kuj�, ale ojciec mnie potrzebuje. Za d�ugo mnie nie by�o. Mo�e innym razem, zanim wyjedziecie. � Wi�c jutro. � A policja? � Nie, my�l�, �e nie. W�tpi�, czy mogliby nam pom�c. � D�o� Jan tkwi�a w jego d�oni. Poczu� potrzeb� uwolnienia si�. � Ile jestem ci winien? Nieznani twojej stawki. � M�j angielski potrzebuje praktyki. Nie ma o czym m�wi�. Liczy�a, jak si� domy�la�, �e nie b�dzie nalega�. Zm�czenie przyt�umi�o w nim pragnienie odnalezienia ojcowskiego grobu. W ko�cu zrobi� wszystko, co by�o mo�liwe � przekonywa� si�. Co za r�nica, �e si� nie uda�o. �adna. Zupe�nie. Zobaczenie grobu spowodowa�oby jedynie lito�� nad sob� samym. 30 Weszli do hotelu, gdzie odwr�ci� si� do Simone, by jej podzi�kowa�. Mie by�o ju� jednak okazji. W�a�nie podszed� jej ojciec, nieskazitelnie ubrany, ze z�ot� dewizk�, zwieszaj�c� si� z kamizelki. Zr�wnowa�ony) rystokratyczny, z uprzejmymi i czaruj�cymi oczami. SimOne wyja�ni�a, gdzie by�a. Twarz starszego pana zblad�a. � Comment? � Zwr�ci� si� w kierunku Houston^ zaCzynaj�c od � Quoi? W ��osie brzmia�a ostro�no�� i zak�opot^ �o��<�ek Houstona zap�on��. � Pardon? � Pierre de St. Laurent? � W oczach starszego pana pojawi� si� szok, g�os wyra�a� zdumienie. � Oui. Starszy pan m�wi� co� do Simone. Zdania przelatywa�y tak szybko, �e Houston nie m�g� zrozumie� ani s�owa. Simone zrobi�a niezadowolon� min�. � Co? � Ojciec �a�uje, �e go zna�. Chcia�by ci pom�c, ostrzec, zaoszcz�dzi� wiele wysi�ku i k�opot�w, kt�re mog� si� pojawjL 8 Musieli czeka�. Chocia� starszy pan by� zdecydowany jm pom�c, musia� jednak dopilnowa� interesu i wieczornego posil� z wyra�n� niech�ci� zostawi� Jan i Houstona. � P�niej � powiedzia� po francusku. � Musimy 0 ^ym porozmawia� p�niej. � Ju� mia� odchodzi�, gdy nagle, strLpiony> szybko si� odwr�ci�. � D�ugo � rzek�, a nast�pnie doda� � l�hguement. Jest wiele spraw, kt�rych nie rozumiecie. Wielko�� hallu powodowa�a, �e Houston czu� si� wyj�^o^ mary. Na sk�rze poczu� mrowienie. Pojawi�a si� w nim �>ia(jomo^; ze wszystko zaczyna si� od pocz�tku. Simone wychodzi�a, � Zaczekaj � powiedzia� do niej. � Musz� pom�c ojcu. Pete i Janice zostali sami. Przyt�umione odg�osy z restauracji wydawa�y si� upiorne. Czu� si� w jaki� spos�b odi^iowany, O(j. separowany od polerowanych belek i �cian pokrytych boazeri�. 31 � ...by� diab�em. � G�os Monsarda hipnotyzowa�. M�wi� po francusku; Simone t�umaczy�a. � Nie, to wa�ne, by by� wiernym � ci�gn�1 Monsard. � �aden cz�owiek, �aden doros�y cz�owiek nie powinien zachowywa� si� tak jak on. By� dwudziestojednoletnim Zaszumia�a winda. Kabina opu�ci�a si�, rozchyli�y si� metalowe miast okaza� si� du�y, �adnie urz�dzony - kilka starannie dobranych drzwi. Wysiad� z niej go�� w wieczorowej marynarce i czam ntyCZnych krzese�, lampy i sto�y. Proste, eleganckie, drogie. Najwi�ksze krawacie. Min�� ich kieruj�c si� w stron� restauracji. Przeszed� wra�enie na Houstonie wywar�y^ delikatne tkaniny i �agodne cienie, wystarczaj�co blisko Houstona, by ten m�g� wyczu� kosmetyczny Brandy by�a najlepsza, jak� kiedykolwiek pi�. Nalewaj�c trunek do puder - o zapachu bzu. W tej samej chwili Houstonowi wyda�o si�, delikatnego kieliszka, s�ysza� kuranty zegara stoj�cego na kominku -�e widzi go z du�ej odleg�o�ci, jakby przez odwrotn� stron� lunety, dziesi�ta, a potem dziesi�tajrzydziesci. Nierzeczywisty, pomy�la�. - Co jest grane? � odezwa� si� do Janice. - Peter Lorre. - Co? - Agent w biurze podr�y nie wspomnia� o �adnej intrydze, kiedy ch�opakiem. Lecz m�odo�� nie mo�e usprawiedliwi� jego post�powania, dawa� nam plan podr�y To diabe�. - Monsard zwolni� nieco. - Czterdziesty czwarty. Jeste�cie - Musieli�my wywo�a� jaki� lokalny skandal. . a m�odzi, by to doceni�. - U�y� vous nie tylko jako gest szacunku, - Co� poruszyli�my, to pewne. I co teraz zrobimy? - Spojrzeli 1� chcac ^ra�> �e Aoi^l *> .r�wniez ^imone ' Jamc?l ~ ^ na swoje d�insowe ubrania, nie maj�c ochoty na ich zmian� przed mozecie sobie wy�brazlc' tak Jak Ja' co to ^ za czasy- H�tel b? jedzeniem. Zmusili si� jednak do wej�cia na g�r� i w�o�enia czego� baza operacyjn� Niemc�w. W tym w�a�nie pokoju niemiecki genera� bardziej stosownego, po czym wr�cili do restauracji. Ciastko b�o prowadzi� posiedzenia sztabu, przygotowuj�c taktyk� walk, z ahantami. doskona�e, lecz Houston nie zwraca� na nie takiej uwagi, na jak� Monsard przerwa� Zawa�y�. � kiellszek Houstona by� pusty zas�ugiwa�o. Czu� ucisk w �o��dku, jak gdyby oczekiwa� pilnego wi?c nachyli� S1? ku memu l nalal nowa porcJf- H�USton zapaW telefonu, kt�ry by� zawsze odwlekany. Zniecierpliwieni, oci�gali si� PaPierosa> me spuszczaj�c oczu z twarzy Monsarda. z wypiciem kawy, lecz w�a�ciciel nie nadchodzi�. Simone tak�e znik�a. " Oficerowie niemieccy sto�owali si� tutaj, w restauracji, kt�r� Wyszli z hotelu na spacer. Mijali ��te latarnie uliczne, wdychali dzUB� Powadz�. Skonfiskowali wszystkie lepsze domy wzd�u� rzeki ch�odn� mg�� znad rzeki. Gwiazdozbiory wisia�y nad nimi, ciemne, na kwatery dla swolch Podoficer�w. �o�nierze obozowali wsz�dzie, krystaliczne w Parku 1 na polach. Na ka�dego mieszka�ca przypada�y trzy tuziny Kiedy wr�cili do hotelu, Simone czeka�a wraz z ojcem w recepcji. Niemc�w- Gdziekolwiek si� spojrza�o, wida� by�o ich mundury, he�my. Oboje byli spi�ci i sztywni, gdy do nich podchodzili. Do tego czasu Ich czo1^ dzia�a' icn" smar d� kafabin�w! wfzCdzie mozna �� W0 stosunki pomi�dzy w�a�cicielem a Houstonem by�y takie jak pomi�dzy ^ZUa Spahny- Pot l ucos zJ^za�ego... meokreslonego, co p�niej sprzedawc� a klientem. Teraz jednak gospodarz sta� si� przyjacielski, Sta�� f^?asne' a W� ,obawa zarowno przed Niemcam1' Jak J przed wr�cz osobi�cie zaanga�owany. mieszka�cami miasteczka. - Jac�ues Monsard - przedstawi�a go c�rka. Imi� to, niew�t- cz. ff ^TT^� V&� ^^ ^ � wspommeme � tamtych pliwie, dobrze pasowa�o do tego niewysokiego starszego m�czyzny c-Odetchn��. .,,.,, o arystokratycznych manierach. Houston u�cisn�� jego d�o�, po czym 7 ~ Brako^a�o Jedzfia dla mieszka�c�w, a Niemcy nie byli dobrze zosta� z Imrhww*. 7anmS7,nv �a Bnw Kra�Hv An iLn zaoPatrzem. Z�by walczy�, musieli jesc, wi�c przeszukiwali nasze kurtuazj�, zaproszony na szklaneczk� brandy do jego T ' M , y ' Z J � ? r 7 ^ � T*r -o anartamentu aomy. Znale�li ukryte zapasy. Nic nam me zostawili. Ludzie g�odowali. Nie mieli�my si�y, by obs�ugiwa� niemieckich oficer�w tak, jak tego zosta�, z prywatnego apartamentu. By�y to dwa mieszcz�ce si� na parterze, na ty�ach hallu, pokoje, gdzie tabliczka, po francusku, informowa�a: wst�p wzbroniony. Houston nigdy nie widzia�, co mie�ci si� za drugimi, zamkni�tymi ^ ^z Pierwszy Monsard popi�. Trzymaj�c �yk brandy na j�zyku, drzwiami, ale domy�la� si�, �e sypialnia. Pok�j wypoczynkowy nato- ^^^-^ z oczami pe�nymi goryczy' W przesz�e �braZy- 32 33 � Pierre de St. Laurent � powiedzia�. wsp�pracowa� z Niemcami. Dlaczego? � doda�a. � Ryzykowanie W�osy na karku Pete'a zje�y�y si�. �yciem* by pom�c aliantom, nie mia�o �adnego sensu. � Chodzili�my razem do szko�y. Byli�my przyjaci�mi. Cz�sto sj, � Qu'est-ce que c'est? � Monsard zapyta� Simone. razem bawili�my i �a�owali�my, �e nie byli�my bra�mi. By� wysok Odpowiedzia�a mu i pokiwa�a g�ow� z zak�opotaniem, i silny, przystojny, podziwiany przez wszystkie miejscowe dziewczyny � Qu*- est l"�Sl<�ue- Obawia�em si� jego przewagi. Poderwa� wiele dziewczyn, obiecuj�c i� T�umaczenie Simone wype�ni�o przerw�, jakby pojawiaj�c si� ma��e�stwo. Postrach ojc�w. Jak straci�em do niego zaufanie? z r�wnoleg�ego wymiaru. . , . . t rr iiiiji 'titr r> __ Lecz brak logiki jest jedynie pozorny. W rzeczywisto�ci mia�o To jest zatem ten lokalny skandal, pomy�la� Houston. Rozpust; ' ... ,-,, ,-. . , . . . . \ J if .to sens. Nie podejrzewaj�c go o poprzedni� zdrad�, uznali�my jego w mie�cie. Nic dziwnego, ze ksi�dz by� tak zgorszony. Houston s�uchaj ^ boJerstwo. Jak�e czcili�my g0 j podziwiali�my. Fetowano bez s�owa. Znowu jego szklanka opr�ni�a si� i znowu Monsard jgL ^ �i m ido�em Mia} j�tkowe powodzenie nape�m�. Pok�j wype�nia� dym. J 6, . v � u i i � i � - i u dziewczyn. � Kr��y�y pog�oski o ukrytej gdzie� w miasteczku zywnosc, Stafszy pan popi� brandy; wpatruj�c sie w oknOj w czer� nocy; P�n� noc� - Niemcy uwielbiali terroryzowa� �pi�cych ludzi -_ by�a ekranem z migaj�cymi obrazami. Na zewn�trz Houston przetrz�sn�li pa�ac. Znale�li schowek za ukrytymi drzwiami w piwnicjus�ysz