5766
Szczegóły |
Tytuł |
5766 |
Rozszerzenie: |
PDF |
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres
[email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.
5766 PDF - Pobierz:
Pobierz PDF
Zobacz podgląd pliku o nazwie 5766 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.
5766 - podejrzyj 20 pierwszych stron:
F. Paul Wilson
Robale
Niebo staje si� coraz czarniejsze, ziemia rozst�puje si�,
tworz�c coraz to nowe otch�anie. Natura dziczeje - czy
trzeba innych dowod�w na zbli�anie si� ko�ca �wiata?
Hank rzuci� okiem na ekran telewizora, znajduj�cego si� w
pokoju obok. Kolejny kaznodzieja. W telewizji a� si� od nich
roi�o. Wszyscy g�osili to samo: koniec jest tu�, tu�. C�
za domy�lno��! Komu potrzebne by�o to ca�e gadanie, gdy
wystarczy tylko wyjrze� przez okno.
Ale Hank nie wygl�da�. Pracowa� od godziny. Ponownie
odwr�ci� si� tylko w kierunku okna i wbi� gw�d�
przytrzymuj�cy ostatni� z r�wno przyci�tych desek
zabezpieczaj�cych przed naporem cyklonem.
W�a�ciwie zako�czy� robot�. Listwa trzyma�a si�
mocno ramy okna w �azience. Cofn�� si�, by oceni� swoj�
prac�.
- Prosz� bardzo - powiedzia� na g�os, a� kafelki
odpowiedzia�y mu echem. - Powinno powstrzyma� to dra�stwo.
Nawet je�li robale dadz� sobie rad� z okiennicami i
szybami, nic, co ma wi�cej ni� pi�� centymetr�w �rednicy,
nie przeci�nie si� przez t� zapor�. A one wszystkie maj�
wi�cej ni� pi�� centymetr�w.
R�wnie wa�ne by�o zabezpieczenie drzwi belk�. Aby
podziwia� kolejne swoje dzie�o, Hank musia� przecisn�� si�
przez salon, zastawiony kartonami z �ywno�ci� w puszkach i
pi�ciogalonowymi baniakami z wod� �r�dlan�. Klamry zamocowa�
g��boko we framudze; by�y ze wzmocnionej stali,
przystosowane do przytrzymania d�bowej belki o wymiarach
dziesi�� na dziesi�� centymetr�w.
Ani robale ani ludzie nie wejd� do �rodka - chyba �e on
na to zezwoli.
Musia� jednak przyzna�, �e mieszkanie wygl�da�o jak
rupieciarnia. Carol na ten widok dosta�aby ataku
furii.
Ale Carol tego nie widzi. Odesz�a i nie mia�a zamiaru
wraca�. Przynajmniej tak twierdzi�a.
Hank podszed� do okna i wyjrza� przez szpar�. Chyba
podobnie czuje si� wi�zie� za kratami, z tym, �e �adne z
wi�zie� nie wychodzi na Upper East Sidena Manhattanie. A do
tego najbli�sze z nich by�o opuszczone. W porannym dzienniku
podawali informacj� o masowej ucieczce z wyspy Riker, gdy na
nocnej zmianie nie pojawi� si� ani jeden stra�nik.
Wszystko si� wali�o. Panika i anarchia. Przez te robale.
Godziny od �witu do zmierzchu pozostawa�y jeszcze dla ludzi,
ale noce nale�a�y ju� do nich. A tu zima za pasem. Dni staj�
si� coraz kr�tsze, a noce coraz d�u�sze.
Hank obserwowa� ostatnie promienie s�o�ca, kryj�cego si�
za s�siednimi budynkami. Znowu noc. Wkr�tce powietrze
wype�ni� te fruwaj�ce obrzydlistwa. Zastanawia� si�, gdzie
te� mo�e by� Carol. Pomimo cz�stych k��tni z powodu jej
niezdolno�ci przewidywania nadchodz�cych zdarze�, nie
potrafi� przesta� si� o ni� martwi�. Mia� nadziej�, �e jest
bezpieczna.
I wtedy zadzwoni� telefon. Hank podbieg� do aparatu.
- Carol? - zapyta�, przyk�adaj�c s�uchawk� do ucha. Na
d�wi�k znajomego g�osu ogarn�o go uczucie ulgi. - Gdzie
jeste�?
- U rodzic�w. Wszystko w porz�dku.
- Rozumiem - odrzek�. Teraz, gdy wiedzia�, �e jest
bezpieczna, powr�ci�a irytacja.
- Zamierzasz tam pozosta�?
- Sama nie wiem. Musia�am z kim� porozmawia�, Hank, z
tob� nie spos�b by�o zamieni� ani s�owa od czasu pokazania
si� robali.
- Porozmawia�? - serce zabi�o mu mocniej. - Co im
powiedzia�a�?
- O nas. Musz� pouk�ada� sobie to wszystko.
- Czy m�wi�a� im o... o naszych zapasach?
- Tak, ale tylko...
- Carol! Jak mog�a�? - czu�, jakby kto� wbi� mu n� w
serce. - Czy� nie zakaza�em ci wspomina� o nich
komukolwiek? One s� dla nas!
- Czy to znaczy, �e nie podzieli�by� si� z moj�
rodzin�, gdyby przysz�o im g�odowa�?
- Carol, wed�ug oficjalnych danych wszystko zosta�o ju�
sprzedane. P�ki w sklepach s� puste! Gdy zjemy to, co
mamy,nie b�dziemy mogli liczy� na nic wi�cej. Kupi�em to
wszystko dla nas! Dla ciebie i dla mnie! By�my mogli prze�y�
t�... t� apokalips�!
- Dlatego w�a�nie opu�ci�am ci�, Hank - odpowiedzia�a. -
Ty oszala�e�.
- �wietnie! - powiedzia� czuj�c, jak serce przenika mu
fala ch�odu. - Zosta� ze swoj� mamusi� i tatusiem, i wyp�acz,
co masz na sercu. Dobranoc.
Rzuci� s�uchawk� na wide�ki, odczeka� chwil�, by
nast�pnie od�o�y� j� na bok. Dopiero wtedy podszed� do drzwi
i zaryglowa� je pot�n� belk�.
W s�uchawce zacz�o wy�. Zakry� j� poduszk�, by
zag�uszy� d�wi�k.
Carol... jak mog�a mu to zrobi�? Dlaczego papla po ca�ym
mie�cie o jego zapasach? Dlaczego usi�uje zniweczy� jego
plan? To nie mia�o sensu. Zebra� jedzenie z my�l� o nich.
Jest jej m�em. Ma obowi�zek opiekowa� si� ni�. I w�a�nie
to robi.
Ale najwidoczniej Carol na tym nie zale�y. Nie, dopu�ci�a
si� czego� wi�cej, sabotuje jego wysi�ki. Matka powie o
zapasach siostrze Carol, siostra m�owi, kt�ry poinformuje o
tym ca�� swoj� cholern� rodzin� i tak wie�� rozniesie si� w
post�pie geometrycznym. Kiedy zabraknie jedzenia tym, kt�rzy
nie byli na tyle przewiduj�cy, by kupi�, kiedy jeszcze
pozosta�o co� w sklepach, zapukaj� do jego drzwi i b�d�
b�aga� o pomoc. A gdy im odm�wi, narobi� rabanu,
przyci�gaj�c tym jeszcze wi�kszy t�um. A wtedy mo�e zrobi�
si� nieprzyjemnie. Hank oczami wyobra�ni widzia�, jak t�um
taranuje drzwi mieszkania, jak wyg�odnia�a horda tratuje si�
nawzajem, byle tylko dosta� si� do jego jedzenia i jego
wody, jak odbieraj� mu wszystko, mo�e nawet �ycie, je�li
stanie im na drodze.
Na sam� my�l o tym a� zadr�a�. Paplanie Carol mo�e
zniweczy� jego plany. Ale nie by�o sposobu, by zamkn�� jej
usta.
A mo�e jednak.
Nie m�g� zmusi� jej, by odwo�a�a to, co m�wi�a. Nawet
gdyby si� zgodzi�a, nic by to nie da�o. Ale mo�e
zmieni� jej opowie�� w k�amstwo. Musi jedynie przenie�� ca�e
zapasy w inne miejsce.
I w�a�nie wtedy ol�ni�o go, gdzie je mo�e ukry�.
Przypomnia� sobie, �e w czasach kawalerskich wynajmowa�
bungalowy na wybrze�u w takich miejscowo�ciach jak Chadwick
Beach czy Seaside Hights. Wi�kszo�� domk�w by�a z dykty,
ale zna� kilka solidniejszych, wyposa�onych nawet w
okiennice i centralne ogrzewanie. O tej porze roku sta�y
puste, podobnie jak pobliskie pla�e. Czeka�y na nowy sezon,
kt�ry nie przyniesie jednak nowych urlopowicz�w. Idealne
miejsce.
Trzeba przygotowa� si� do wywiezienia zapas�w. Musi ustawi�
je w stosach nie wy�szych ni� metr bo tylko taki ci�ar
ud�wignie na r�cznym w�zku. Rano, skoro �wit, ka�dy ze stos�w,
zabezpieczony prze�cierad�em, za�aduje do wynaj�tego
mikrobusu zaparkowanego nadal przed domem.
Hank wzi�� koc i wci�ni�ty w k�t za stosem zapas�w
liczy� godziny do brzasku. Zapad� w nerwowy sen. �ni�y mu si�
spokojniejsze czasy, gdy by� szcz�liwy z Carol, gdy noce
nie by�y krwawymi horrorami pe�nymi gwa�townych �mierci.
�ni� o czasach sprzed robali.
Robale... Nikt nie wiedzia�, sk�d si� wzi�y. Wszystko
zacz�o si�, jak jaki� surrealistyczny koszmar. Pewnej nocy
powsta�y w ziemi wielkie dziury, dziury bez dna, prawdziwe
studnie bez dna. Naukowcy z ca�ego �wiata usi�owali zmierzy� ich
g��boko��, lecz bez powodzenia. Dok�d prowadzi�y te dziury,
nikt nie wiedzia�. Uczeni potrafili jedynie stwierdzi�,
�e... dok�d�. Kolejnej nocy powietrze wpadaj�ce do dziur
zmieni�o sw�j kierunek, nios�c zapach padliny. I robale.
Robale. Nie by�y to jednak ma�e owady, kt�re mo�na zabi�
pack�, tylko wielkie, zjadliwe bestie, dochodz�ce do p�
metra, a nawet d�u�sze, jakich nikt nigdy jeszcze nie
widzia�. Komentatorzy dziennika wymy�lali dla nich nazwy.
Ka�dej nocy do ju� istniej�cych dodawano now�.
Jako pierwsze pojawi�y si� osy-prze�uwaczki. Szybuj�ce
okropie�stwa wielko�ci homara, ze skrzyd�ami jak u wa�ki,
praktycznie jedna wielka lataj�ca szcz�ka z ostrymi jak
diament z�bkami. Atakowa�y w masie, niby piranie, nie
pozostawiaj�c na swej drodze nic poza czerwon� plam�. Nawet
kosteczki.
Nast�pnie pojawi�y si� muchy o brzuchach wielko�ci pi�ki.
P�cherzyki kwasowe pozwala�y im trawi� jeszcze �ywe ofiary.
Potem grotowce, idealna nazwa dla paskudztw, kt�re
wwierca�y si� sto�kowatymi, ostrymi jak brzytwa g��wkami w
czaszki lub brzuchy ofiar i wysysa�y wszystko, co si� da.
Ka�dej nocy ca�e roje robak�w wy�azi�y z dziur i
korzystaj�c z ciemno�ci, atakowa�y wszystko, co si� rusza. O
�wicie wraca�y do swych legowisk, gdzie wyg�odzone czeka�y
na kolejny zach�d s�o�ca, by ruszy� na �er ju� w
towarzystwie nowych gatunk�w.
Jaki nowy horror przyniesie kolejna noc? Nawet najgorsze
koszmary senne nie by�y w stanie konkurowa� z tym, co
dzia�o si� na jawie.
Cokolwiek by to by�o, oka�e si� zapewne straszne. Mo�e
najstraszniejsze z wszystkiego, co dzia�o si� dotychczas.
Nagle obudzi� Hanka jaki� odg�os z sypialni. By� to
d�wi�k t�uczonego szk�a. Robale - najprawdopodobniej
grotowce - taranowa�y okno, nadwer�aj�c okiennice. Gdyby
nie wzmocnienia przeciwcyklonowe, ju� by�yby w pokoju i
po�era�y go �ywcem. Nas�uchiwa� przez jaki� czas, jak
bezskutecznie wali�y w metalowe wi�zania, by nast�pnie
odfrun�� w kierunku innych, czerwonych pastwisk.
Jeszcze w ci�gu tej nocy, o r�nych porach, s�ysza�
krzyki z s�siednich mieszka�, g�uche odg�osy krok�w na
klatce schodowej. W pewnym momencie jaka� kobieta zacz�a
dobija� si� do jego drzwi, krzycz�c co� o robakach w sieni i
b�agaj�c, by ktokolwiek wpu�ci� j� do �rodka. W pierwszym
odruchu chcia� jej otworzy�, si�gn�� nawet do belki, ale po
chwili zawaha� si�, czy to aby nie podst�p. Mo�e kto�, kto
widzia�, jak wnosi zapasy, chce si� teraz dosta� do jego
mieszkania. Przykucn�� obok drzwi i zagryzaj�c wargi, czeka�
a� kobieta p�jdzie sobie. Nag�y, rozdzieraj�cy krzyk wdar�
mu si� w czaszk�. Potem nie us�ysza� ju� nic opr�cz
przyt�umionego, przera�liwego szlochu, a nast�pi�y ju� tylko
d�wi�ki gwa�townej m��cki i cisza.
Gdy wstrz��ni�ty do g��bi chcia� wr�ci� na sw�j koc,
odchodz�c od drzwi zobaczy� wp�ywaj�c� spod nich krew,
kt�ra tworzy�a ka�u�� w przedpokoju. Zas�oni� d�oni� usta i
pogna� do �azienki.
Du�o p�niej, gdy ju� m�g� co� prze�kn��, zrobi� sobie
kawy. Ogl�da� telewizj�, ws�uchuj�c si� w d�wi�k �ciszonego
do oporu odbiornika. Obraz miga� od czasu do czasu, ale to
nie by�y zak��cenia w dop�ywie pr�du. Na wszelki wypadek
mia� odbiornik na baterie. Jedyne, co przekazywa�a
telewizja, to kazania i wiadomo�ci, fatalne wiadomo�ci.
Prezydent og�osi� stan wyj�tkowy, ale wojsko by�o w
ca�kowitym rozk�adzie. Ca�a struktura pa�stwa rwa�a si�.
Wiadomo�ci jedynie umocni�y w Hanku postanowienie
opuszczenia miasta wraz ze wschodem s�o�ca. A w�a�ciwie
czemu mia� czeka� a� do �witu! Niebo ju� si� rozja�nia�o. Te
paskudztwa b�d� teraz kierowa� si� do swych kryj�wek, by uciec
przed brzaskiem. Nic nie stoi na przeszkodzie, by zacz��
�adowa� samoch�d.
Pierwsza partia owini�ta prze�cierad�em spoczywa�a ju� na
r�cznym w�zku. Hank zdj�� belk� i uchyli� drzwi, by
rozejrze� si� w sytuacji.
Kto� by� na korytarzu. Po lewej stronie, w g��bi, niedaleko
windy zauwa�y� jak�� zwini�t� w k��bek posta�. Nikogo
wi�cej w zasi�gu wzroku. Hank wyszed� z mieszkania, zamkn�� za
sob� drzwi i po�piesznie ruszy� do windy, pchaj�c przed
sob� w�zek po czerwonej, rozmazanej smudze krwi, ci�gn�cej
si� od jego progu do nieruchomej postaci.
Zmusi� si�, by spojrze� w t� stron�. Kobieta. A w�a�ciwie
ju� nie. Niewiele m�g� rozpozna� z tego, co po niej zosta�o.
Cia�o by�o skurczone, jakby zasuszone; widoczne kawa�ki
sk�ry poszarpane, prze�ute i dziwnie pozbawione krwi.
Powstrzyma� atak md�o�ci i pochwali� si� w my�lach za to, �e
nie otworzy� drzwi. Gdyby to zrobi�, m�g�by teraz wygl�da�
tak samo. Powtarza� to sobie kilka razy, gdy odwr�cony
ty�em do zw�ok, czeka� na wind�.
Nagle z g��bi korytarza dosz�o go gniewne bzyczenie.
Obr�ci� si�. Panuj�ca w korytarzu ciemno�� sprawia�a, �e nic
nie widzia�, ale d�wi�k by� dziwnie znajomy. Szum
podw�jnych skrzyde� wa�ki. Nas�ucha� si� go w ci�gu
ostatnich kilku nocy. Po chwili pos�ysza� kolejny odg�os -
zgrzytanie z�b�w osy-prze�uwaczki.
Przera�enie odebra�o mu si�y. Za wcze�nie! Du�o za
wcze�nie opu�ci� mieszkanie!
W pierwszym odruchu chcia� uciec do siebie, ale
powstrzyma�a go wizja tego, jak stoi przed zamkni�tymi
drzwiami mieszkania i grzebie w poszukiwaniu klucza, gdy
osa koncentruje si� na jego szyi. Dlatego te� nie rusza� si�
i w�ciekle naciska� wszystkie przyciski, byle tylko
sprowadzi� wind�.
Bzyczenie stawa�o si� coraz g�o�niejsze, coraz
gro�niejsze. I wtedy zobaczy� j� w pe�nym �wietle, jak
frun�a wprost na niego p�tora metra nad pod�og�.
Zgrzytanie z�b�w nabra�o tempa. Strach sparali�owa� go, a
krzyk nie zdo�a� wydoby� si� z zaci�ni�tego gard�a. Hank
czu�, �e zbli�a si� �mier�.
I wtedy pos�ysza� inny d�wi�k - d�wi�k otwieraj�cych si�
drzwi windy. Wskoczy� do �rodka, wci�gaj�c za sob� w�zek i
jednocze�nie zamkn�� drzwi. Osa skr�ci�a za nim, ale
uderzy�a w metalow� kraw�d� i upad�a na pod�og� ze
zwichni�tym skrzyd�em. Trzepota�a si� i bzycza�a w�ciekle
na zewn�trz windy, gdy Hank naciska� guzik PARTER.
Spocony, ledwie dysz�c, ukucn�� i opar� si� o �cian�
zje�d�aj�cej w d� windy. Ba� si� nawet poruszy�. Chcia�
pozosta� w tym stalowym pudle bez okien do samego �witu. Ale
zmusi� si� do wstania. Winda wioz�a go na d�, przecie�
musia� wydosta� si� z miasta. Trzeba by�o zwie�� ca�e zapasy
do mikrobusu, zanim na ulic� wyjd� ci, kt�rzy prze�yli
kolejn� noc.
�wiat�o w windzie przygas�o i wagonik zatrzyma� si� z
piskiem. Bo�e! Czy ugrz�nie mi�dzy pi�trami? Ale winda
ruszy�a ponownie. Nie mia� w�tpliwo�ci, �e musi j� opu�ci�
jak najszybciej. W ka�dej chwili grozi�o wy��czenie pr�du.
Przez lekko uchylone drzwi wyjrza� na zewn�trz. Otacza�
go p�mrok. Wszystkie �ar�wki albo by�y rozbite, albo
wy��czone. Na prawo, w bladym �wietle brzasku, dostrzeg�, �e
grube szk�o frontowych drzwi i okien zosta�o rozbite; po ca�ej
pod�odze sieni wala�y si� jego od�amki. I co� jeszcze le�a�o
przy zrujnowanym wej�ciu.
Coraz ja�niejsze �wiat�o dnia sprawi�o, �e Hank przymru�y�
oczy. Kolejne cia�o. Nas�uchiwa� trzepotu skrzyde�. Cisza.
Wzi�� g��boki wdech, pchn�� w�zek i skierowa� si� do
wyj�cia. Zwolni� nieco przy le��cych zw�okach. Tym razem by�
to m�czyzna, prawie nie naruszony, ale bardzo blady. Hank
go nie rozpozna�. Zda� sobie spraw�, �e zna niewielu ze
swych s�siad�w. Mo�e tak jest lepiej. Spojrza� w szkliste
oczy zmar�ego i wstrz�sn�� nim dreszcz.
Jak zgin��e�, cz�owieku?
Gdy si� odwraca�, pos�ysza� d�wi�k, co� pomi�dzy
cmokni�ciem a bulgotem. Wydawa�o si�, �e dochodzi od strony
trupa. Gdy tak sta�, przygl�daj�c mu si�, zauwa�y� ruch
gard�a i �uchwy. Ale� on nie mo�e by� �ywy! Nie z tym martwym
wzrokiem!
I wtedy usta zmar�ego otwar�y si� i Hank zobaczy�, jak
co� porusza�o si� wewn�trz nich. Nie, ju� nie wewn�trz, co�
wype�za�o na zewn�trz. Co� p�askiego, szerokiego, z g�ow�
zwie�czon� szczypcami, o sk�rze br�zowej i b�yszcz�cej tam,
gdzie nie by�a krwistoczerwona. To co� ci�gn�o za sob�
cia�o d�ugie na sze�� st�p, grube jak puszka po piwie, o
niezliczonej liczbie silnych, gumowatych, ociekaj�cych krwi�
n�g.
By� to rodzaj ogromnej stonogi, kt�ra opuszcza�a gard�o
zabitego i kierowa�a si� wprost na Hanka. I to z du��
pr�dko�ci�!
Hank zawy� i zacz�� cofa� si� w g��b sieni tak d�ugo, a�
nogami uderzy� o kant stoj�cej tam kanapy. Wskoczy� na ni� i
usi�owa� wspi�� si� po �cianie.
Ale "to" nie by�o nim zainteresowane. Skierowa�o si� ku
drzwiom i nie zwa�aj�c na rozbite szk�o, maszerowa�o w
kierunku ulicy, bez w�tpienia ku najbli�szej dziurze.
Hank w �yciu nie widzia� czego� podobnego. To musia� by�
najnowszy nabytek tej robalowej hordy.
Stwierdzi�, �e zachowa� si� jak stara panna na widok
myszy. Zeskoczy� z kanapy, podbieg� do drzwi frontowych i
wyjrza� na zewn�trz.
Poniedzia�kowy poranek. Ulice powinny t�tni� �yciem. Ale
panowa� bezruch, nie by�o ani samochod�w, ani taks�wek, czy
ci�ar�wek. Nie, chwileczk�! Na ko�cu ulicy zauwa�y�
chrz�szcza wielko�ci kub�a na �mieci z par� budz�cych strach
szcz�k. Czmycha� w kierunku Parku Centralnego. Od czasu do
czasu lataj�ce stwory przeszywa�y powietrze, r�wnie�
kieruj�c si� na zach�d. Poza tym ulice by�y puste. Dok�d
uda�a si� ogromna stonoga? Jak mog�a tak szybko znikn�� za
rogiem?
To nie mia�o znaczenia. Hank musia� dzia�a�. Wpad� z
powrotem do sieni i �lizgaj�c si� po szkrzypi�cym szkle
podci�gn�� sw�j w�zek do mikrobusu. Szybko wypakowa�
wszystkie pud�a do furgonetki i pobieg� do windy. Musi si�
�pieszy�. Musi wiele razy obr�ci�, by przenie�� wszystkie
zapasy.
Nic nie zak��ca�o jazdy po autostradzie. Ruch na drodze
by�; tak ma�y, �e Hank praktycznie mia� sze�ciopasm�wk� dla
siebie.
Zastanawia� si�, czemu tak niewiele os�b wyje�d�a z
miasta, ale u�wiadomi� sobie, �e to z braku paliwa.
Wszystkie mijane przez niego stacje benzynowe by�y
opuszczone. No i dok�d tu jecha�? Wed�ug ostatnich
wiadomo�ci piek�o by�o wsz�dzie - nie wiadomo, czy
opuszczaj�c jedno miejsce, nie wpada�o si� w jeszcze gorsze.
A poza tym, co czeka tego, kto nie zako�czy swej podr�y
przed nastaniem zmroku? Lepiej pozosta� na miejscu,
przyczai� si� i trzyma� tego, co si� ma.
Przez ca�� drog� nie m�g� przesta� my�le� o Carol. To
dziwne, �e dopiero kryzys o tak apokaliptycznym wymiarze
u�wiadomi� mu, jak ma�o maj� ze sob� wsp�lnego, jak p�ytka
by�a ich znajomo��. Powinien zauwa�y� to ju� dawno,
zw�aszcza w okresie, gdy pok��cili si� w sprawie dzieci. On
chcia� mie� ich ca�e mn�stwo; ona - wcale. Nie chc�
sprowadza� dziecka na taki �wiat, powiedzia�a.I oczywi�cie
postawi�a na swoim.
Hank nie m�g� powstrzyma� u�miechu. �wiat, na kt�ry nie
chcia�a wtedy sprowadzi� dziecka, by� rajem w por�wnaniu z
obecnym.
Znowu mia�a� racj�, Carol. A tak kochasz mie� racj�.
Mimo to nie opu�ci jej. Nie mo�na mu by�o zarzuci�
nielojalno�ci. Wr�ci po ni�, jak tylko znajdzie na wybrze�u
co� odpowiedniego. Ale na wszelki wypadek o celu podr�y
poinformuje j� dopiero na miejscu. Dzi�ki temu Carol nikomu
nic nie wypaple.
Zobaczy� z daleka zjazd z autostrady, prowadz�cy do
Seaside Hights. Jego zjazd. A obok drugi napis informuj�cy o
stacji benzynowej i restauracji Thomasa A.Edisona. Poni�ej,
oparty o kraw�d� jezdni, napis na kawa�ku dykty g�osi�:
MAMY BENZYNE
I ROPE DO DEISLI
Mo�e i macie, pomy�la�, ale nie znacie pisowni!
Hank sprawdzi�, ile ma paliwa. Po�owa zbiornika. Z
pewno�ci� b�dzie musia� s�ono zap�aci�, ale nie wiadomo, czy
w og�le jeszcze znajdzie gdzie� czynn� stacj�.
Przed sob� zobaczy� zdezelowany samoch�d skr�caj�cy
zgodnie z wskazaniem napisu. Hank zdecydowa� si� pojecha� za
nim.
Gdy zbli�a� si� do dystrybutor�w, zauwa�y�, jak jeden z
dw�ch pracownik�w nachyli� si� nad okienkiem wozu po
stronie pasa�era. Nagle wyprostowa� si� i ruchem r�ki
nakaza� kierowcy opu�ci� teren stacji.
Prawdopodobnie klient nie mia� dosy� pieni�dzy, pomy�la�
Hank.
U�miechn�� si� i uderzy� obcasem o jedn� z brezentowych
toreb wepchni�tych pod siedzenie. Mia� co� lepszego ni�
pieni�dze. Srebrne monety. Cenny metal. Zawsze wart co
nieco, niezale�nie od czas�w, a w z�ych czasach wart
jeszcze wi�cej. Im by�o gorzej, tym wy�ej sta�a jego si�a
nabywcza.
Zwolni� i wyj�� gar�� monet. Wsadzi� je do kieszeni,
sprawdzi�, czy oba zamki u drzwi s� zamkni�te i podjecha� do
dystrybutora.
Dwaj mechanicy - blondyn i szatyn - byli �wie�o ostrzy�eni i
wygoleni. Obaj dobrze zbudowani i ko�o trzydziestki. Blondyn
podszed� do samochodu od strony Hanka.
- Macie benzyn�? - zapyta� Hank, uchylaj�c okno na kilka
centymetr�w.
Go�� przytakn�� ruchem g�owy.
- A czym chcesz p�aci�, czy masz co� opr�cz plastyku i papieru?
- To chyba wystarczy. Wszystkie monety s� sprzed 1964 roku,
solidne srebro - powiedzia� wyjmuj�c srebrniaki.
Blondyn wlepi� wzrok w monety. Nast�pnie zawo�a� koleg�.
- Ray, on ma srebro. Czy przyjmujemy srebro?
Ray podszed� do okna od strony pasa�era.
- Sam nie wiem - powiedzia� przez szyb� - Masz co� jeszcze?
- To chyba wystarczy - upiera� si� Hank.
- Co masz z ty�u? - zapyta� blondyn.
Hanka ogarn�o uczucie, �e znalaz� si� w pu�apce.
Si�gaj�c do skrzyni bieg�w, mrukn��:
- To moja sprawa.
Ale nie zd��y� wrzuci� biegu. Nagle obydwa boczne
okna wylecia�y z hukiem, obsypuj�c go kawa�kami szk�a; z lewej
strony pot�na pi�� wyl�dowa�a na jego szcz�ce, a� ujrza�
wszystkie gwiazdy. Us�ysza� odg�os otwieranych drzwi,
poczu� jak kto� wbija mu palce we w�osy i ramiona, jak czyje�
d�onie wyci�gaj� go zza kierownicy i rzucaj� na chodnik.
Straszliwy b�l przeszy� go w krzy�u, gdy obracaj�c si� na
plecy, usi�owa� z�apa� powietrze. Na p� �wiadomy s�ysza�,jak
jeden z mechanik�w wy��cza silnik i otwiera drzwi baga�nika.
- A niech to szlag! - to by� g�os Raya. - Gary! Sp�jrz tylko!
Ten facet jest nafaszerowany!
Hank z trudem stan�� na nogach. By� przera�ony. Z jednej
strony chcia� uciec, ale dok�d? I po co? By da� si�
z�apa� wraz z nadej�ciem nocy? A nawet je�li uda mu si�
znale�� kryj�wk�, by umrze� z g�odu? Nie? Musi odzyska�
swoje zapasy.
Chwiejnym krokiem podszed� do mikrobusu i usi�owa�
zamkn�� drzwi.
- To moje! - krzycza�.
Jasnow�osy Gary rzuci� si� na niego ca�y czerwony z
w�ciek�o�ci i zacz�� go ok�ada� pi�ciami tak szybko, �e
Hank nie bardzo wiedzia�, co si� wok� dzieje. Jedyne, co
pami�ta�, to, �e przez moment trzyma� si� na nogach, by po
chwili uderzy� twarz� o asfalt, czuj�c ogie� w g�owie i
brzuchu.
Zacz�� pochlipywa�.
- To nie fair. To moje!
Uni�s� g�ow� i splun�� krwi�.Gdy odzyska� jasno�� widzenia
zauwa�y� nadje�d�aj�cy z du�� pr�dko�ci� bia�y w�z.
Przymru�y� oczy. Na dachu samochodu l�ni�o co� czerwono-
niebieskiego, a z boku zauwa�y� herb stanu. W�z policyjny.
Dzi�ki Bogu!
Z trudem pod�wign�� si� na kl�czki i j�cz�c, zacz��
rozpaczliwie macha� r�kami.
- Na pomoc! Na pomoc! Z�odzieje!
Samoch�d policyjny z piskiem zatrzyma� si� za mikrobusem
Hanka. Wyskoczy� z niego wysoki, szpakowaty policjant,
wspaniale prezentuj�cy si� w szarym mundurze i �wiec�cym
br�zowym pasie. Podszed� do z�odziei, kt�rzy nadal
podziwiali zawarto�� wozu.
- Kapitanie, niech pan zobaczy, co znale�li�my - rzek� Ray.
- Pieprzony supermarket na k�kach - dorzuci� Gary.
Policjant wpatrywa� si� w rz�d karton�w.
- Niez�y widok. Zdaje si�, �e dosta� nam si� ptaszek.
- Panie oficerze - zagadn�� Hank, nie wierz�c w�asnym uszom. -
Ci ludzie usi�owali mnie okra��.
Ten obr�ci� si� i mierz�c go wzrokiem powiedzia�:
- Rekwirujemy te zapasy.
- Pan jest z nimi?
- Nie. To oni s� ze mn�. Jestem ich oficerem.
Przygotowali�my t� drobn� operacj�, by �apa� spekulant�w i
przemykaj�cych si� szabrownik�w. Ma pan zaszczyt by�
naszym pierwszym �upem.
- Ja to wszystko kupi�em! - Hank ledwo trzyma� si� na nogach.
Chwia� si� jak m�ode drzewo na wietrze. - Nie macie prawa!
- Mylisz si� - spokojnie odpowiedzia� mu policjant. - Mam
wszelkie prawo. To spekulanci nie maj� praw.
- Z�o�� na pana skarg�.
Odpowiedzia� mu lodowaty u�miech.
- Spadaj, ma�y. Ja tu jestem s�dzi� najwy�szej instancji.
Dzi�kuj Bogu, �e nie zosta�e� zastrzelony na miejscu
przest�pstwa. Twoje zapasy dostan� si� tym, kt�rzy potrafi�
zrobi� z nich w�a�ciwy u�ytek. Pozwol� nam przetrwa� do
czasu, gdy trzeba b�dzie na nowo przywraca� porz�dek.
Hank nie m�g� uwierzy� w to, co si� dzia�o. Musi by�
co�, co m�g�by zrobi�, kto� do kogo m�g�by si� odwo�a�.
I wtedy zobaczy� jak Gary zdziera papier z jednego z karton�w.
- Sp�jrzcie, kluseczki, moje ulubione!
W Hanka co� wst�pi�o. Rzuci� si� na Gary'ego wrzeszcz�c i
wymachuj�c pi�ciami.
- To moje! Zabieraj swoje �apska!
Ale nie wyszed� mu ten atak. Policjant zrobi� krok do przodu
i Hank waln�� twarz� w jego rami�. Cofn�� si� o kilka
krok�w chwytaj�c za rozkwaszony nos.
- Spadaj, ma�y - nakaza� mu kapitan g�osem twardym i zimnym.
- Spadaj, p�ki jeszcze mo�esz.
- Nie mog� - odezwa� si� Hank, cho� ba� si� �miertelnie - Nie
mam dok�d uciec! St�d wsz�dzie daleko. Mam dwie torby
srebrnych monet pod siedzeniem. Zabierzcie je. Oddajcie mi
tylko mikrobus. Prosz�.
Kapitan si�gn�� po rewolwer. Nie zawaha� si� ani przez
moment. Jednym ruchem wyj�� go, odbezpieczy� i wycelowa� w
twarz Hanka.
- Zdaje si�, �e nie rozumiesz co si� do ciebie m�wi.
Nawet nie mrugn�� naciskaj�c na spust. Hank chcia� si�
uchyli�, ale by�o ju� za p�no. Poczu� przeszywaj�cy b�l w
czaszce i jasno�� przed oczami. Zapad� w niezg��bion�
ciemno��.
Hank nie wiedzia� jak d�ugo le�a� to trac�c, to odzyskuj�c
przytomno��. W ko�cu poczu� si� na tyle silny, by si�
poruszy�. Zdawa�o mu si�, �e g�ow� ma trzy razy wi�ksz� ni�
normalnie; paskudnie go bola�a, ale zmusi� si�, by unie�� j�
nieco i rozejrze� si�. Ruch wywo�a� fal� b�lu w lewej
cz�ci czaszki i �wiat zawirowa� wok�. Powstrzyma� odruch
wymiotny, zacisn�� powieki i nie poruszaj�c si� usi�owa�
odtworzy� w pami�ci, co zasz�o.
Przypomnia� sobie �adowanie mikrobusu, jazd� autostrad�,
skr�t po benzyn�...
O, Bo�e. Policjant. Pistolet. Strza�.
Hank wyci�gn�� r�k� i ostro�nie dotkn�� g�owy. G��bokie,
wilgotne rozci�cie tu� nad uchem, skrzepy i odpryski po tej
stronie szyi i g�owy.
Ale �y�. Kula ze�lizgn�a si�, ��obi�c g��bok� bruzd� w
czaszce. By� s�aby, chory, mdli�o go i bola�o jak nigdy
dot�d, ale �y�.
Hank ponownie otworzy� oczy. Spojrza� w d�. Ka�u�a
zakrzep�ej krwi widoczna by�a na chodniku na wysoko�ci jego
nosa. Nie spuszczaj�c z niej wzroku, uni�s� si� wy�ej,
podci�gn�� kolana i wyprostowa�. Zawr�t g�owy spowodowa�,
�e ponownie wszystko wok� zawirowa�o, ale gdy �wiat si�
zatrzyma�, zacz�� ustala�, gdzie jest.
Po obu stronach sta�y zielone, metalowe kub�y - �mietnik.
Pomi�dzy nimi widzia� w oddali stacj� benzynow�. Teraz
opuszczon�. �adnych fa�szywych mechanik�w machaj�cych na
samochody. Po lewej otynkowana cz�� budynku. Restauracja.
Musieli zaci�gn�� go tutaj i porzuci�. Uznali pewnie, �e
nie �yje.
Zacisn�� z�by, by powstrzyma� b�l i wymioty, stan�� na
nogi i wyjrza� zza kub��w. Restauracja wydawa�a si�
opuszczona. Obok dystrybutor�w i przy zje�dzie na autostrad�
by�o pusto i cicho. Nie widzia� ju� samochod�w wcze�niej tu
parkuj�cych.
Jego mikrobusu te� nie by�o.
Hankowi zbiera�o si� na p�acz. Zosta� obrabowany i to
przez gliny stanowe! Bo�e, co dzia�o si� z tym �wiatem!
Potwory ludzkie pe�zaj�ce za dnia niczym si� nie r�ni�y od
nieludzkich, rz�dz�cych noc�.
Noc! Spojrza� na niebo. Dobry Bo�e, �ciemnia�o si�. Za
kilka minut nocne stwory zaczn� wyfruwa� i wy�azi� ze swych
nor. Nie mo�e da� si� z�apa� na otwartej przestrzeni.
Poku�tyka� do bocznych drzwi baru. Zamkni�te. Zmusi� si�,
by okr��y� budynek i by podej�� do drzwi frontowych.
Podw�jne szklane drzwi zabezpieczone by�y od �rodka grubym
�a�cuchem. Zajrza� przez nie. Panowa� tam niesamowity
nie�ad, jakby przed zamkni�ciem spl�drowano bar. To jednak
nie mia�o znaczenia. Teraz nie niepokoi� go brak jedzenia.
Chcia� tylko znale�� jak�� kryj�wk�.
Rozejrza� si� w p�mroku za czym�, czym m�g�by rozbi�
szk�o - szuka� kamienia, kub�a, czegokolwiek. Znalaz� ci�ki,
kamienny kosz na �mieci, ale w �aden spos�b, nie m�g� go
podnie��.
Bliski paniki zacz�� okr��a� budynek, byle znale��
jakiekolwiek wej�cie. Dotar� na ty�y, gdy nagle co� ze
�wistem przelecia�o mu obok g�owy, zgrzytaj�c z�bami. Za
chwil� co� kolejnego. W mrocznym �wietle nie widzia� nic,
ale nie musia�. Osy-prze�uwaczki. Ju� wyfrun�y. Wida� w
pobli�u mia�y jak�� dziur�.
Pochylony pobieg� w kierunku �mietnik�w po drugiej
stronie budynku. Mo�e uda mu si� ukry� w jednym z kub��w.
W�lizgnie si� do �rodka i zamknie przykryw�. Mo�e nawet
znajdzie tam jakie� odpadki nadaj�ce si� do jedzenia.
Dobieg� do �mietnika i podci�gn�� si� na wysoko��
pierwszego kub�a, by stwierdzi�, �e nie ma pokrywy. Drugi
podobnie. I co teraz?
Ca�kiem przypadkowo zawadzi� nog� o dziur� w chodniku.
�ciek. Jego stopa spoczywa�a na zardzewia�ej kracie.
Spr�buj j� podnie��! - pomy�la�, pochylaj�c si� i
usi�uj�c to zrobi�. Krata by�a kwadratowa, wystarczaj�co
szeroka, by dosta� si� do �rodka, je�li tylko zdo�a j�
unie��.
Kolejny robal przelecia� tu� tu�, na tyle blisko, by
musn�� mu w�osy. By� to grotowiec.
Zebra� wszystkie si�y, by ruszy� krat�, ignoruj�c
pulsowanie w skroniach spowodowane nadmiernym wysi�kiem.
Metal zaskrzypia�, ale da� si� przesun�� o par� centymetr�w,
potem jeszcze troch�, a� z piskiem ca�kiem ust�pi�. Hank
odsun�� go na bok, w�lizgn�� si� do ciemnego otworu.
Wyl�dowa� w ka�u�y o jaki� metr poni�ej. Nic takiego. Mia�a
tylko par� centymetr�w g��boko�ci. Wyci�gn�� r�ce i zasun��
za sob� krat�. Gdy zaskoczy�a na swoje miejsce, przykucn�� i
spojrza� w niebo.
Na zewn�trz by�o ciemno, ale nie tak jak w jego dziurze.
Gdy obserwowa� samotn� gwiazd� przebijaj�c� si� przez
wieczorn� mg��, wielka brzuchata mucha przysiad�a na kracie
tu� nad Hankiem i usi�owa�a przecisn�� si� przez ni�.
Widzia� jej napi�te p�cherze kwasowe zbyt szerokie, by
zmie�ci�y si� przez kt�ry� z otwor�w. Niezadowolona,
brzecz�c w�ciekle, odlecia�a w ko�cu.
Znalezienie bezpiecznej kryj�wki nie przynios�o mu wcale
ulgi. Zamiast si� cieszy�, zacz�� p�aka�. Czemu nie? Nikt i
tak go tu nie zobaczy. By� sam, ranny - nadal nieco krwawi�
- zmarzni�ty, zm�czony, g�odny, bez jedzenia, pieni�dzy,
�rodka transportu i w dodatku ukrywa� si� w kanale, gdzie
stoj�ca woda powoli przesi�ka�a przez jego buty. Znalaz� si�
rzeczywi�cie na samym dnie.
Wymuszony �miech odbi� si� niesamowitym echem od �cian
kana�u. Teraz jedyn� pociech� by�o przekonanie, �e ju�
gorzej by� nie mo�e.
Co� plusn�o z jego prawej strony.
Hank zastyg� w bezruchu i zacz�� nas�uchiwa�. Co to by�o? O
Bo�e, co to by�o? Szczur? Czy te� co� gorszego - o wiele,
wiele gorszego?
Podci�gn�� nogi i stara� si� utrzyma� je nad powierzchni�
wody. Je�li co� siedzia�o w wodzie, powinno przep�yn�� pod nim.
Wysila� wzrok i s�uch szukaj�c jakichkolwiek oznak �ycia.
Po prawej nic nie zauwa�y�.
Ale od lewej co� si� skrada�o i by�o coraz bli�ej...
s�ysza� niezliczone tupni�cia i szurania, jakby co� - nie,
jakby ca�a masa czego� o tysi�cu n�g posuwa�a si� po �cianie
kana�u w jego kierunku.
Z prawej te� ju� s�ycha� by�o plu�ni�cia, po�pieszne,
coraz wyra�niejsze, niespokojne, szalone. Nagle kana�
o�ywi� si�, wype�ni� odg�osami i ruchem, a wszystko to
zmierza�o ku niemu.
Hank zawy� ze strachu. Opu�ci� nogi do wody, usi�uj�c
ponownie podnie�� pokryw� kana�u. Ale zanim mu si� to uda�o
para szczypiec jak j�zory zacisn�a si� wok� jego prawej
kostki. Wrzeszcza� w przera�eniu i agonii, ale nie
przestawa� naciska� na klap�. Kolejna para szczypiec
zacisn�a si� na lewej �ydce. Nacisk na stopy spowodowa�, �e
run�� do wody na kolana.
I wtedy poprzez blade �wiat�o wpadaj�ce przez klap�
zobaczy� je. Wielkie stonogi z par� szczypiec zamiast jamy
g�bowej, takie jak ta, kt�r� widzia� rano gdy opuszcza�a
cia�o s�siada. Rura kanalizacyjna, w kt�rej si� znajdowa�,
a� roi�a si� od tych skorupiak�w licz�cych sobie od p�tora
metra do trzech. Te najbli�ej stoj�ce podnios�y swe g�owy w
jego kierunku. S�ysza� tylko szcz�k szczypiec. Hank usi�owa�
op�dzi� si� od nich, ale one unikaj�c jego cios�w, wbija�y
si� swymi szcz�kami w jego ramiona, r�ce. B�l i strach by�y
nie do opisania. Krzyk Hanka odbija� si� echem w rurze, gdy
uk�ada�y go na wznak, z ramionami ku g�rze i wyprostowanymi
nogami. Zimna woda przemoczy�a mu ubranie i sp�ywa�a po
krzy�u. I wtedy jeszcze wi�ksza liczba ston�g wskoczy�a na
niego, pokry�a go ca�ego. dobieraj�c si� do jego ubrania,
kt�re warstwa po warstwie zrywa�y, jakby to by�y papierowe
chusteczki. Gdy zdarto ju� ostatni fragment tkaniny, le�a�
tak w tym kanale zimny, mokry i nagi niby heretyk na kole
tortur.
A wtedy wszystkie stwory opr�cz tych, kt�re
przytrzymywa�y go w wodzie, wycofa�y si�. Nagle zapanowa�a
cisza. Usta�o tupanie i pluskanie tysi�ca st�p i w pewnej
chwili jedynym odg�osem, jaki dochodzi� do Hanka, by� jego
nier�wny oddech.
Czego chc�? Co robi�y...?
Po chwili do��czy� do niego inny odg�os, dochodz�cy z
ciemno�ci tu� za jego stopami. By� to odg�os �lizgania si�
chitynowej skorupy o beton. Gdy narasta�, Hank zacz��j�cze�
z przera�enia. Zacz�� szamota� si� w wodzie. Jego desperacka
walka spowodowa�a jedynie silniejszy ucisk szczypiec, kt�re
coraz g��biej wbija�y si� w jego rozorane i krwawi�ce cia�o.
I wtedy w �wietle wschodz�cego ksi�yca zobaczy� j�. Ta
stonoga by�a podobna do innych, ale o wiele wi�ksza, z g�ow�
szeroko�ci jego torsu, i cia�em wype�niaj�cym po�ow� kana�u.
Hank wrzasn�� gdy zrozumia�, co go czeka. Te inne,
mniejsze obrzydlistwa by�y jedynie robotnicami (i
trutniami). Schwyta�y go i przetrzymywa�y dla swej kr�lowej!
Ponowi� sw� walk�, ignoruj�c coraz silniejszy b�l. Musia� si�
uwolni�!
Ale nie da� rady. Kr�lowa czo�ga�a si� mi�dzy wierzgaj�cymi
nogami Hanka, �ligaj�c si� po cia�ach swoich poddanych i
zatrzyma�a dopiero na wysoko�ci jego piersi, wpatruj�c si�
w niego swymi wielkimi, czarnymi oczami. Gdy Hank obserwowa�
j� w niemym strachu, spomi�dzy jej szcz�k wysun�a si�
podobna do �widra tr�bka. Powoli unios�a g�ow� i
pochyli�a j� w kierunku brzucha Hanka. Hank odzyska� g�os i
wrzeszcza� jak op�tany, gdy tr�bka coraz g��biej wbija�a si�
w jego cia�o.
Mia� uczucie, jakby ogie� wybuch� w jego trzewiach i
klatce piersiowej i przenosz�c si� b�yskawicznie do n�g i
r�k, pozbawi� je ca�kowicie si�y.
Trucizna! Otworzy� usta, by ponownie wyda� z siebie
okrzyk trwogi, ale neurotoksyna, kt�ra pierwsza dotar�a do
gard�a sprawi�a, �e uda�o mu si� wydoby� z niego jedynie
nieco g�o�niejszy wydech. Ostatnie zesztywnia�y mu r�ce i
wtedy poczu� jakby p�ywa� w przestworzach. Nadal le�a� w
wodzie, ale nie czu� wilgoci. Gdy zapada� w b�ogos�awion�
ciemno��, ostatni� rzecz�, kt�r� widzia�, by�a potworna
kr�lowa, kt�rej tr�bka nadal tkwi�a w jego brzuchu.
Hank nie by� pewien czy to jawa, czy sen. Wydawa�o mu
si�, �e nie �pi. Zdawa� sobie spraw� z dochodz�cych wok�
ha�as�w, ze st�ch�ego, kwa�nego zapachu, ze �wiat�a, kt�re
coraz silniej dzia�a�o na powieki, kt�rych nie by� w stanie
podnie��. I nic nie czu�. Jakby zosta� pozbawiony cia�a.
Gdzie si� znajdowa�? Co...?
I wtedy powr�ci�a pami��. Stonogi... ich kr�lowa...
Krzyk, kt�ry narasta� w gardle, zduszony w zarodku. Jak
mo�na krzycze�, gdy nie mo�na otworzy� ust?
Nie. To by� sen. Te dziury w ziemi, lataj�ce potwory,
zapasy na przeczekanie, opuszczenie Carol, stacja benzynowa,
gliniarz, pistolet, kula, stonogi, te d�ugie, obrzydliwe
koszmary - to wszystko tylko mu si� �ni�o. Ale na szcz�cie to
zaraz si� sko�czy, kiedy tylko si� obudzi.
Je�li tylko uda mu si� otworzy� oczy, zobaczy znajome
szpary na suficie ich sypialni. A wtedy koszmar senny
zniknie. Spokojnie poruszy si�, by dotkn�� Carol.
Oczy. Od nich wszystko zale�y. Skoncentrowa� si� na
powiekach, wysy�aj�c do nich ca�� swoj� wol� i energi�. I
cho� powoli, sprawi�, �e drgn�y. Nie czu� ruchu powiek,
ale uderzy� go ostry promie� bladego �wiat�a, podobny do
pochodni zapowiadaj�cej narodziny dnia.
Efekt zach�ci� go do podwojenia wysi�k�w. Powoli rozrywa�
��cz�c� powieki gumowat� substancj�. Po pewnym czasie, gdy
ju� uda�o mu si� je otworzy�, uderzy�o go �wiat�o, ale nie
by� to blask wschodz�cego s�o�ca, tylko rodzaj bladego,
rozproszonego �wiat�a. Zmusi� oczy, by otwar�y si� jeszcze
szerzej. Wpadaj�ce �wiat�o zacz�o nabiera� kolor�w i
kszta�t�w. Nieokre�lonych kszta�t�w i ubogich kolor�w. By�y
to przewa�nie odcienie szaro�ci. �renice zw�zi�y si� i
obrazy zaostrzy�y.
Spogl�da� na cia�o, swoje nagie cia�o, spoczywaj�ce na
prze�cierad�ach w jego w�asnym ��ku. By� jeszcze lekko
rozespany, ale przecie� zna� je. Dzi�ki Bogu to
wszystko by�o tylko snem. Spr�bowa� obr�ci� g�ow� w lewo, w
kierunku �wiat�a, ale nie uda�o mu si� jej poruszy�.
Dlaczego nie mo�e si� poruszy�? Teraz ju� by� ca�kiem
rozbudzony. Powinien m�c si� ruszy�. Skierowa� wzrok w lew�
stron�. Okna sypialni s� w�a�nie tam. Gdyby tylko uda�o mu
si�...
Chwileczk�... �ciany - s� okr�g�e. Sufit wypuk�y.
Cementowy. Cement wida� wsz�dzie. A �wiat�o. �wiat�o
dochodzi z g�ry. Zmusi� si� do otwarcia oczu jeszcze
szerzej. Zauwa�y� brak okna. �wiat�o dochodzi�o poprzez
krat� w suficie.
Zduszony w zarodku krzyk sprzed paru minut powr�ci� z
now� si�� przebijaj�c si� przez gard�o i krta�, usi�uj�c si�
uwolni�.
To nie by�a jego sypialnia. Znajdowa� si� w kanale - w
rurze �ciekowej! To nie by� sen. To zdarzy�o si� naprawd�.
Naprawd�!
Hank zwalczy� panik� i zacz�� intensywnie my�le�. Nadal
�y�. Musi o tym pami�ta�. �y� i mia� przed sob� kolejny
dzie�. Mieszka�cy dziur w ci�gu dnia nie dawali o sobie
zna�. Uciekali przed �wiat�em. Musi przemy�le� spraw�, musi
przygotowa� plan. Zawsze by� dobry w planowaniu.
Przeni�s� wzrok na swe cia�o. Teraz lepiej widzia�.
Zauwa�y� delikatny ruch s�abo ow�osionej klatki piersiowej i
krwaw� ran� w miejscu, w kt�rym kr�lowa wpu�ci�a mu do
trzewi trucizn�. Neurotoksyna dzia�a�a nadal, bo chocia�
pracowa�o serce i p�uca, wszystkie mi�nie by�y
sparali�owane. Na szcz�cie nie kontrolowa�a go w stu
procentach. Przecie� uda�o mu si� otworzy� oczy? Przecie�
porusza� ga�kami? Co jeszcze uda mu si� wprawi� w ruch?
Przeni�s� wzrok z rany na r�ce. Le�a�y zwiotcza�e po jego
bokach, d�o�mi do g�ry. Sprawdzi� swe dolne ko�czyny.
Wygl�da�y na nietkni�te. Le�a� w lekkim rozkroku z palcami
na zewn�trz. Wygl�da� jak pla�owicz. Jego cia�o wygl�da�o na
ca�kowicie zrelaksowane... efekt osi�gni�ty przez ca�kowity
parali�. Przeni�s� wzrok z powrotem na r�k�, koncentruj�c
si� na d�oni. Gdyby uda�o mu si� poruszy� palcem...
I wtedy zauwa�y� paj�czyn�. Jej nitki bieg�y we wszystkie
strony i krzy�owa�y si� jak metalowa siatka. Na linii
ramion siatka za�amywa�a si� pod pewnym k�tem a odnogi
dochodzi�y do �ciany, gdzie przytrzymywa�y je kulki lepkiej
�elatyny rozmazane na cemencie. Spojrza� w d� na ile
pozwala�a mu pozycja i zda� sobie spraw�, �e nie le�y na
dnie kana�u, lecz jest w nim zawieszony. Jego horyzontalna
pozycja wskazywa�a, �e le�y na hamaku z paj�czyn po
przek�tnej rury.
Hank zachwyci� si� jasno�ci� w�asnego umys�u i zimn� ocen�
sytuacji. Znajdowa� si� w pu�apce - nie tylko sparali�owany,
ale i bezpiecznie u�o�ony. Paj�czy hamak nie pozbawiony by�
zalet. D�u�szy nieprzerwany kontakt z zimnym cementem
spowodowa�by wych�odzenie cia�a; paj�czyna, utrzymuj�c go
ponad poziomem wody, nie dopuszcza�a, by jego cia�o martwia�o
poprzez sta�y kontakt z wod�.
Hank znajdowa� si� w sytuacji nie do pozazdroszczenia, a
ponadto by� zwi�zany, zakneblowany i sparali�owany.
Zawieszono go jak kawa� mi�cha.
Ta ostatnia my�l podzia�a�a na niego jak uderzenie
obuchem. W�a�nie taka by�a prawda! Sta� si� po�ywieniem!
Zakonserwowali go odpowiednio i magazynowali �ywego, by
zahamowa� proces rozk�adu. Gdy zabraknie jedzenia na
powierzchni, w ka�dej chwili b�d� go mogli uszczkn�� na
przek�sk�.
Si�� woli zdusi� narastaj�cy strach. Panika w niczym mu
nie pomo�e. Ju� i tak ma sparali�owane cia�o. Nie chcia�
pozwoli�, by strach parali�uj�c mu wol�, pogorszy� jeszcze
jego sytuacj�. Ale zimny, twardy fakt sp�dza� mu sen z oczu.
Jestem po�ywieniem!
To by si� u�mia� z tego ten dra� policjant! Zapobiegliwy
magazynier �ywno�ci sam staje si� �upem dla innych. Nawet
Carol uzna�aby to za ironi� losu.
�yj�, powiedzia� sobie. I uda mi si� przechytrzy� te robale.
Zna� ich zwyczaje. Prawdopodobnie drzemi� w ci�gu dnia, a
dopiero gdy zapada zmrok wychodz� na ��w. Wtedy w�a�nie
uwolni si�.
Ale najpierw musi odzyska� w�adz� nad w�asnym cia�em.
Ju� kontroluje prac� oczu i powiek. Teraz czas na r�ce.
Je�li ma si� uwolni�, b�d� mu potrzebne. Palec. Zacznie od
palca wskazuj�cego prawej r�ki, skupi ca�� swoj� wol�
i energi� na tym jednym palcu a� uda mu si� go poruszy�.
Potem zajmie si� kolejnymi palcami a� uda mu si�
zacisn�� d�o� w pi��. Wtedy przejdzie do lewej r�ki.
Spojrza� na palec wskazuj�cy, skupi� si� na nim i
skoncentrowa� ca�� swoj� energi�.
I palec drgn��.
Czy na pewno? Ruch by� prawie niezauwa�alny, r�wnie dobrze
m�g� to by� refleks �wiat�a. A mo�e tak silnie tego pragn��,
�e wyobra�nia p�ata�a mu figle.
Ale palec poruszy� si�. Musi w to wierzy�. Poruszy� si�.
Odzyskiwa� kontrol� nad cia�em. Uda mu si� st�d uciec.
Pe�en nadziei jeszcze silniej skupi� si� na
niech�tnym palcu.
Pod wiecz�r Hank by� doszcz�tnie wyczerpany, ale nie
pozwoli� sobie ani na chwil� snu.
Jak m�g�by? Wraz z nastaniem ciemno�ci kana� o�ywi� si�.
Najpierw dosz�y go �wisty delikatnie odbijaj�ce si�
echem w kanale, potem kakofonia szcz�k
wygrywaj�cych wyg�odnia�y kontrapunkt do wt�ru uderze�
niezliczonej liczby chitynowych n�g o cementowe pod�o�e.
Wreszcie w bladym �wietle wschodz�cego ksi�yca dojrza� dziwne
kszta�ty poruszaj�ce si� falistym ruchem z jego lewej na
praw� stron�, brn�ce pod nim przez wod�, nad nim po suficie.
Najcie�sze z nich grubo�ci jego ramienia, najwi�ksze -
szeroko�ci uda, mija�y go ca�kowicie go ignoruj�c, by
przecisn�� si� nad, pod nim lub ocieraj�c jedna o drug� z
obrzydliw�, powoln� gracj�, kt�ra wydawa�a si� zaprzecza�
prawom grawitacji, pokrywa�y szaro�� cementu gordyjskimi
splotami pokr�conych cia�, kt�re zbli�aj�c si� do kraty
przes�oni�y mu ksi�yc.
Us�ysza� metaliczne skrobanie, potem pisk, a� wreszcie
suchy odg�os odsuwanej kraty. Wtedy w�r�d ston�g zasz�a
nag�a zmiana. Znikn�a powolno��, a zast�pi� j�
wyg�odnia�y po�piech, z kt�rym wpada�y na siebie w szalonej
ch�ci wyj�cia na powierzchni� na nocny ��w.
W par� sekund p�niej przecisn�y si� do wyj�cia ostatnie
sztuki. Ponownie za�wieci� ksi�yc i Hank zosta�
sam.
Nie... nie sam. Co� si� zbli�a�o. Co� wielkiego. Nie
musia� patrze�, by wiedzie� co to takiego. W par� minut
p�niej zobaczy� jej wielk�, zwie�czon� szczypcami g�ow�
ko�ysz�c� si� tu� nad nim.
Tylko nie to! Tylko nie znowu to!
Od �witu pracowa� nad odzyskaniem kontroli w ko�czynach i
przez wi�kszo�� dnia to zadanie wydawa�o si� beznadziejne. Bez
wzgl�du na wysi�ek jego cia�o po prostu nie
reagowa�o. Ale nie ust�powa� i tu� przed zachodem s�o�ca
osi�gn�� pewne rezultaty. Zauwa�y� drgania mi�ni r�k i
n�g, oraz mi�ni brzucha. Mog�o to oznacza� os�abienie
dzia�ania toksyny albo te� pokonanie jej. Teraz to nie
mia�o znaczenia. Odzyskiwa� kontrol�... i tylko to si�
liczy�o.
Ale wszelkie wysi�ki spe�zn� na niczym je�li kr�lowa
ponownie zaaplikuje mu sw� neurotoksyn�.
Nie poruszy�a si�, wydawa�a si� zawieszona w powietrzu i
tylko jej g�owa ko�ysa�a si� tu� nad nim. Czy�by co�
podejrzewa�a?
O, Bo�e, Bo�e, Bo�e, Bo�e!
Ca�y dzie� pracowa� nad tym, by m�c porusza� mi�niami,
teraz modli� si�, by go nie zdradzi�y. Jedno drgni�cie, ma�y
tik, a ponownie zapu�ci sw� tr�bk� w jego trzewia i Hank
wr�ci do punktu startu.
Obserwowa�a go przez chwil�, kt�ra jemu wyda�a si�
wieczno�ci�, po czym zacz�a pochyla�...
Nie!
,..g�ow� nad jego brzuchem...
Nie!
,..ale jedynie wygi�a si� nad nim, opar�a swoje twarde
ma�e st�pki na jego sk�rze. Nic nie czu�, ale dostrzeg�, jak
obrzydzenie wprawia w ruch mi�nie brzucha. Modli� si�, by
nie zauwa�y�a tego.
Nie widzia�a. Wreszcie uwolni� si� od jej prawie
nieko�cz�cego si� cia�a, gdy poprzez otw�r wysz�a na
spotkanie nocy.
Teraz by� ju� sam! Nadszed� czas dzia�ania.
Podni�s� w g�r� nogi i r�ce napinaj�c je, jakby chcia�
zrzuci� p�taj�ce je kajdany. Ku swej rado�ci zauwa�y�, �e
wysi�ek nie idzie na marne. Palce nie porusza�y si�, nie
zaciska�y w pi��, jak tego chcia�, ale obserwowa�, �e �y�y
na przedramieniu prawie p�ka�y od nap�ywaj�cej krwi,
obserwowa� jak faluj� i pulsuj� wok� rany, gdy usi�owa�
usi���.
Ale nic si� nie dzia�o. Jego �y�y i t�tnice nadal
nape�nia�y si� krwi�, staj�c si� coraz bardziej widoczne na
tle sk�ry, jego brzuch falowa� jak Atlantyk w czasie
huraganu, ale �adnego znaku ruchu, tylko chaos.
I wtedy jego oczy zatrzyma�y si� na ranie tu� pod
p�pkiem. Zauwa�y� tam drobny ruch. Co� si� wi�o.
Poranny krzyk na nowo zacz�� zbiera� si� w jego gardle,
gdy dwa czarne kleszcze, ka�dy nie wi�kszy ni� cal,
wysun�y si� na powierzchni�. Za nimi wysun�a si�
ciemnobr�zowa, b�yszcz�ca g�owa o wielu oczach. Zatrzyma�a
si� na chwil�, rozejrza�a wok�, by zatrzyma� sw�j zimny
wzrok na Hanku, po czym wyci�gn�a reszt� swego d�ugiego
cia�a jednym "siorbni�ciem". Za nim szybko wysz�a kolejna
stonoga. I jeszcze jedna...
Spokojne dot�d cia�o Hanka porusza�o si� teraz si��
w�asnej woli, wij�c si�, drgaj�c, unosz�c na hamaku z
paj�czyny w g�r� i w d�, w prz�d i w ty�, a� jego �y�y i
t�tnice nabrzmia�e do granic wytrzyma�o�ci p�k�y, uwalniaj�c
kolejne wij�ce si�, zwie�czone kleszczami stonogi.
I wtedy co� zaskoczy�o w jego g�owie. Prawie czu� jak
wali si� podstawa jego rozs�dku. I dobrze. Nie mia� nic
przeciwko temu.
Tak. Nie mia�. Otwiera�a si� ca�kowicie nowa perspektywa.
Wszyscy na powierzchni ziemi umierali. Umierali i rozk�adali
si�. Ale nie on. Hank �y� i b�dzie �y� poprzez swe dzieci.
Nareszcie ojcostwo.
Gdybym tylko potrafi� p�aka�!
Od tak dawna pragn�� zosta� ojcem i sta�o si�. Jego
dzieci. B�d� rosn�� w nim. B�dzie je karmi�. Stanie si� ich
cz�ci�. B�dzie �y� poprzez nie, gdy inni - w��czaj�c w to
policjanta i jego dw�ch zdeprawowanych podw�adnych - zgin�.
Gdybym tylko m�g� si� �mia�!
Spogl�da� z dum�, gdy kolejne jego dzieci opuszcza�y
skurczone progi jego cia�a, czo�gaj�c si� po jego sk�rze. Jak
mi�o by�o je ogl�da� poruszaj�ce si� swobodnie, rozci�gaj�ce
swe wiotkie, d�ugie na kilkadziesi�t centymetr�w cia�a.
Nabiera�y si�, zanim wyrusz� na powierzchni�, by do��czy� do
wielkiej nagonki. Niekt�re z nich, bardziej niesforne, ju�
pod ziemi� pr�bowa�y swych szczypiec i ostr�g jedne przeciw
drugim.
Przesta�cie walczy� ze sob�, dzieci, zachowajcie swe si�y
na potem.