5858
Szczegóły |
Tytuł |
5858 |
Rozszerzenie: |
PDF |
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres
[email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.
5858 PDF - Pobierz:
Pobierz PDF
Zobacz podgląd pliku o nazwie 5858 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.
5858 - podejrzyj 20 pierwszych stron:
ANDRZEJ ZIMNIAK
DWA LITRY �YCIA
Z cienia, kt�ry by� jak spopiela�y arkusz papieru, Ylc wszed� w pe�ny blask
ulicy. Miasto l�ni�o przenikaj�cymi si� p�aszczyznami szklanych tafli,
obwiedzionych delikatn� t�cz� rozszczepionych promieni zawis�ego na bladym
niebie s�o�ca.
Gor�co dusz�cym ci�arem leg�o na jego piersi i ramionach. Spojrza� na zegar -
pozosta�y mu jeszcze niemal pe�ne dwa litry �ycia. Czu�, jak wys�cza si� ono
kropla po kropli w p�kni�cia betonowego trotuaru. Rozd�te jak kryszta�owe banie
gabloty wystawowe kusi�y pstrokacizn� towar�w, senni, lecz czujnie wyprostowani
sprzedawcy stali za kontuarami, wpatrzeni niewidz�cym wzrokiem w misterne
piramidy puszek i pude�ek, a ulic� przesuwa� si� korow�d postaci w szarych,
nienagannie skrojonych ubraniach.
NASZE ZUPY ZAWIERAJ� A� 18 % WODY!
WAZELINA W SZTYFCIE TO KOMFORT WILGOTNYCH WARG!
KWIATY BLEO NIE BLAKN� OD KO�YSKI A� PO OSTATNI� DROG�.
Od kopulastych bukiet�w chryzantem, r� i anemon�w, wszystkich jednakowo
poprawnie pi�knych i rozchylonych w pierwszym s�odkim zdziwieniu, smu�y�y si�
egzotyczne i dra�ni�ce wonie.
Jeszcze 1,93 litra.
Wybra� bladoczerwon� r�� na d�ugiej nie�amliwej �odydze. Jej satynowe,
fantazyjnie podkr�cone p�atki kojarzy�y si� z wiruj�cymi p�omykami.
- Prze�yje ci� o tysi�ce litr�w - szepta�y dostojnie w swojej bieli lilie, a
mo�e wysycza� to sprzedawca, nieobecny duchem m�odzieniec o ziemistej cerze? -
S�ucham?
- P�aci pan dwa akwiny - patrza� wci�� gdzie� ponad jego ramieniem, jakby
widzia� tam powoli materializuj�ce si� zjawy. - Prosz� si� nie przejmowa� -
doda� po chwili krzepn�cego w powietrzu milczenia. - Ja te� p�jd� tam nied�ugo.
Widzi pan - po raz pierwszy spojrza� na Ylca - ja nie jestem taki wytrzyma�y.
1,84 litra.
�ar trotuaru, znieruchomia�y jak na zatrzymanym filmie korow�d papierowych
postaci, a ponad nimi kryszta�owe, opalizuj�ce miasto, prze�wietlone bezlitosnym
blaskiem. Zmru�y� powieki, tak �eby przez w�skie szparki przepu�ci� tylko
niezb�dne minimum �wiat�a, pozostawiaj�c jego napastliwy nadmiar na zewn�trz,
mi�dzy szklanymi wie�ami i kopu�ami. I wtedy, po�r�d krzaczastego g�szczu rz�s,
na bia�ym niebie zn�w dostrzeg� owalne, zamazane plamy.
- Wci�� tam s� - mrukn�� do siebie.
1,62 litra.
Stwardnia�ym j�zykiem dotkn�� suchego podniebienia i odruchowo si�gn�� po
zawieszon� na szyi butelk�, lecz natychmiast cofn�� d�o�.
- Jeszcze nie teraz, bracie. Poczekaj.
Skr�ci� w inn� ulic�, bli�niaczo podobn� do pierwszej. Mija� betonowe place,
podobne do siebie jak krople boskiej wody, podobne jak wszystkie zwyk�e, a
jednak niepowtarzalne dni jego �ycia. W piersi t�a� mu �al i powoli rodzi� si�
l�k.
Bistro: kolorowe serwetki na stolikach, p�ki sztucznych kwiat�w, rz�dy puszek
�ywno�ciowych i szary, mglisty p�mrok, tonuj�cy zbyt jaskrawe erupcje barw. I
zapuszczone rolety, usi�uj�ce powstrzyma� nap�r s�onecznego wiatru.
Powoli jad� g�st� mas�, z kt�rej nie spos�b by�o wycisn�� cho�by kropl� cieczy.
1,55 litra. Ju� nied�ugo.
Zaraz potem p�jdzie do Elyi i przepisze jej wszystko, co ma. Kochane dziecko.
Powinno po�y� jeszcze par� tysi�cy litr�w. Jak j� zostawi�?
Zagryz� szczypt� suchej kawy i wyszed� w �ar ulicy. Wyg�adzone setkami tysi�cy
st�pni�� p�yty chodnikowe. Tak�e jego st�pni��. Ten beton pami�ta pokolenia
przodk�w i przetrwa pokolenia nast�pc�w. Nie potrzebuje do swojego trwania
niczego. Nawet wody. Ju� 1,50 litra. Nareszcie.
Pijalnia: odchylone fotele, wy�o�one dla wygody bia�� g�bk�, ka�dy usytuowany w
osobnej lo�y; zaci�gni�te story, ch�odny p�mrok. Natychmiast pojawi� si�
asystent, us�u�nie poprawi� podg��wek, a pod brod� Ylca umie�ci� obszerny lejek
zako�czony kubkiem. W ten spos�b ka�d� uronion� kropl� mo�na by�o bez trudu
odzyska�. W chwili, kiedy miseczki s�uchawek mi�kko obj�y jego g�ow�, odcinaj�c
dop�yw zewn�trznego szumu rozleg�a si� wspania�a muzyka. zwiastuj�ca najwi�ksz�
rozkosz: picie wody!
Celebruj�c ka�dy ruch, Ylc spod koszuli na piersiach wydoby� plastykow� butelk�
i dr��cymi palcami zdj�� nakr�tk�. Pi� ma�ymi �ykami, zatrzymuj�c wod� w gardle
i krztusz�c si� z podniecenia, a przy ka�dym odchyleniu g�owy cudowna melodia
narasta�a i pl�sa�a pod czaszk� jak p�cherzyki powietrza w musuj�cym napoju.
Wieloletnia wprawa nie pozwala�a mu opr�ni� wi�cej ni� p� butelki na raz.
Zdecydowanym ruchem odsun�� naczynie, od��czy� kubek od lejka i starannie zla�
nagromadzone w nim krople.
D�ug� chwil� le�a� w fotelu bez ruchu, d�awiony spazmatyczn� rozkosz� wilgotnego
podniebienia. Jakie pi�kne jest �ycie!
I zn�w gor�cy blask ulicy .
1,40 litra.
Elya mieszka�a niedaleko. Kryszta�owa wie�a standardowego budynku. winda. duszne
korytarze. zrolowane drzwi, szklany kokon mieszkania, prze�wietlony bezlitosnym
s�o�cem.
- Elya!
Sta�a przed nim drobna i ma�a, ledwie os�oni�ta delikatn� materi� sukienki, z
barwnym Znakiem Przej�cia w kszta�cie prehistorycznego motyla na piersiach.
U�miecha�a si� nie�mia�o i przepraszaj�co bezkrwistymi wargami.
Odrzuci� r��, chwyci� j� za �okcie. Chcia� spyta�: dlaczego?, ale przez zn�w
suche gard�o nic przeszed� nawet najs�abszy d�wi�k.
- Nie gniewaj si� - jej g�os by� spokojny i pogodny. Nie ka�dy ma tyle woli co
ty. Poza tym... ja nie potrafi�am tak �y�.
Jej cia�o pachnia�o �wie�o i czysto. Zawsze tak by�o, od kiedy j� zna�. Lecz
dopiero teraz zrozumia�.
- Dlaczego... jak mo�na ... jeste� g�upia! Nawet nie zd��y�a� urodzi�,
odejdziesz jako dziecko!
Wzruszy�a ramionami i odwr�ci�a si�.
- Nie jestem ju� dzieckiem. A rodzenie nigdy nie by�o obowi�zkiem. Odchodz�
wcze�nie, ale.. jestem zadowolona. Mam przynajmniej �wiadomo��, �e niczego nie
zmarnowa�am.
- Elya...
- Nie! - powstrzyma�a go nag�ym gestem. - �adnych scen po�egnalnych. Prze�yli�my
wsp�lnie wiele pi�knych chwil, ale teraz mamy co innego do zrobienia. Czy ty nie
wiesz - jej spojrzenie nagle sta�o si� twarde - �e wszystko ma sw�j czas i
miejsce?
1,25 litra.
W g�owie czu� pustk�, a w mi�niach niezno�ny ci�ar, kiedy przep�ywa�a lekko
obok niego i kierowa�a si� do windy.
- Zosta� tu, chc� p�j�� sama - poprosi�a, ale w jej g�osie ostro brz�cza�a nuta
nie znosz�cego sprzeciwu polecenia.
Obserwowa�, jak �wietlny w�� windy spe�za poprzez p�przejrzyste kondygnacje
szklanego domu, i dopiero teraz chcia� krzycze�, �e to wszystko fa�sz i
k�amstwo, �e czas i miejsce ka�dy powinien okre�la� sobie sam. Ale jego gard�o
wci�� pozostawa�o zaczopowane k��bem suchych wi�r�w.
Zwl�k� si� schodami i jaki� czas bez celu kr��y� po betonowych w�wozach ulic.
Lecz ani na jot� nie przyspieszy� swojego litromierza - instynktownie, kurczowo
czepia� si� �ycia, pragn��, aby trwa�o jak najd�u�ej, nawet za cen� jednego
wielkiego pasma m�czarni. Zupe�nie jakby mia� nadziej� do�y� uchylenia bram
raju, kt�ry b�dzie dany najwytrwalszym.
1,15 litra.
Po raz ostatni uda� si� do banku, miejsca swojej pracy. Kole�anki i koledzy
od�piewali mu Hymn Po�egnalny, po czym rozeszli si� do swoich stanowisk. By�
tutaj zb�dny, dla nich przesta� ju� istnie�.
Przy wyj�ciu czeka�o na niego kilku reporter�w. Pr�bowa� si� wymkn��, ale
dopadli go przy drzwiach. - Panie Ylc, tylko kilka pyta�! Rozb�yska�y si�
flesze, konkuruj�c ze s�oneczn� po�og� za tafl� szk�a.
- Czy to prawda, �e jest pan najstarszym mieszka�cem Kryszta�owego Miasta?
- Co pan robi�, �e do�y� pan trzydziestu lat?
- Jak cz�owiek si� czuje, zu�ywaj�c nieca�y litr wody na dob�?
- Czy pan si� nigdy nie my�?
- Czy pi� pan sw�j-w�asny mocz?
Ylc z trudem przepchn�� si� do drzwi. W g�owie g�ucho wali�o mu t�tno.
Najbli�sza pijalnia znajdowa�a si� za rogiem. Pi� d�ugo i chciwie, a po
opr�nieniu butelki trzyma� j� jeszcze kilka minut wylotem w d� w nadziei, �e
jaka� zap�niona kropla trafi mi�dzy jego wargi. 0,98 litra.
Szybkim, nerwowym krokiem uda� si� do Domu Wody. P�metrowej grubo�ci �ciana ze
specjalnego szk�a zawija�a si� w gigantyczny sto�ek, chroni�c w mrocznym wn�trzu
odrobin� ch�odu i wilgoci. Ludzie przemieszczali si� powoli i w milczeniu,
ledwie o�mielaj�c si� musn�� wzrokiem bij�ce pod kloszem �r�d�o krystalicznie
czystej wody. Karnie ustawiali si� w d�ugiej kolejce, �ciskaj�c w suchych
d�oniach to, co posiadali najcenniejszego swoje litromierze.
Pot�ni, masywnie zbudowani Stra�nicy Wody pilnowali gardzieli podajnik�w. Ich
manualne funkcje ogranicza�y si� do wpasowania indywidualnego litromierza w
szczelin� rejestratora, kt�ry przesuwa� jego licznik o jedno��, i do podania
oczekuj�cemu plastykowej butelki z litrem cieczy r�wnie cennej jak �ycie. I cho�
Stra�nicy Wody nie wtr�cali si� do spraw Miasta, to w�a�nie oni byli jego
absolutnymi w�adcami.
0,91 litra.
Uciszy� niespokojne my�li i w�o�y� sw�j litromierz w ogromn� d�o�. Stra�nik
wprawnym ruchem wepchn�� go do szczeliny i wysoko sklepione wn�trze wype�ni�y
grzmi�ce, organowe d�wi�ki Hymnu Po�egnalnego. Las r�k uni�s� si� w rytualnym
ge�cie, a Stra�nik przyklei� Ylcowi do koszuli barwny Znak Przej�cia i wcisn�� w
d�onie ostatni� butelk� wody. I to by�o wszystko. Wieczorne s�o�ce przydymionym
r�em cieniowa�o kryszta�owe �ciany, obros�e szklanymi baniami mieszka�. Ylc
przygarbi� si�, usi�uj�c ukry� sw�j Znak, lecz nie by�o to mo�liwe i ludzie
patrzyli na niego z odraz� ledwie maskowan� niezdrowym zainteresowaniem i nisk�,
samokrzepi�c� rado�ci�. Znajomi omijali go z daleka, b��dz�c nerwowym
spojrzeniem po kraw�dziach szklanych dach�w, a p�nagie dzieci pokazywa�y go
sobie palcami. Opr�cz wzmagaj�cego si� strachu odczuwa� ulg�, �e wreszcie ma za
sob� trudne, skomplikowane i wyczerpuj�ce przedsi�wzi�cie, �e jest wolny.
Zaiste, szczeg�lny to rodzaj wolno�ci, kiedy nie ma si� ju� �adnego wyboru.
0,73 litra.
Bistro ofiarowa�o odchodz�cemu bezp�atn� kolacj�. Rzecz bez precedensu w jego
doskonale uregulowanym �yciu: napi� si� przy stanie miernika 0,68!
Wzi�� trzy dra�etki nasenne i uda� si� na spoczynek. Rankiem napi� si� do syta w
��ku, szargaj�c w ten spos�b po raz pierwszy w swoim �wiadomym �yciu u�wi�cony
tradycj� obrz�dek. Potem wyruszy� w drog�, staraj�c si� nie patrze� na szklane
fasady dom�w i kryszta�owe wie�e. To ju� nie by� jego �wiat, przemyka� si�
wskro� niego jak duch.
0,04 litra.
Betonowa ulica wchodzi w piasek, niknie w nim, wpe�za pod ci�kie cielska wydm.
Bia�e niebo ugina si�, dotyka odleg�ego grzbietu pustyni.
Stra�nik Wody wyci�ga rozd�t� jak balon �ap� po litromierz.
0,00 litra.
- Przenoszenie wody na tamt� stron� jest wzbronione - Ylc po raz pierwszy w
�yciu s�yszy g�os Stra�nika. Si�ga po butelk� na piersiach i chce przy�o�y� jej
wylot do ust, lecz zatrzymuje si� w p� ruchu. Czuje wstyd, rosn�c� z�o�� i ow�
gor�c� rozkosz samoniszcz�cych pragnie�, jak niegdy� na widok bliskich,
rozdygotanych p�dem kolejowych szyn lub dalekich p�yt trotuaru o dwadzie�cia
pi�ter ni�ej.
Zza ciemnej os�ony termicznej bacznie �ledz� go oczy Stra�nika. Ubrania ich obu
porusza ciep�y pr�d powietrza p�yn�cy z g�ry, jakby od przemieszczaj�cych si�
ponad nimi wielkich bry�. Piaski pustyni zastyg�y w niemym oczekiwaniu.
Ylc chce uderzy� Stra�nika w twarz, ale nie starcza mu si�y. Przechyla butelk� i
wylewa resztk� wody na zasnuty warstewk� piasku beton. Sp�kana powierzchnia
ciemnieje przy zetkni�ciu z ciecz�, drobiny piasku rozbiegaj� si� jak �ywe,
wilgo� wnika w szczeliny i paruje, plama pokrywa si� mozaik� bladych �y�ek.
ja�nieje i w ko�cu niknie.
Teraz Ylc ze wszystkich si� pragnie rzuci� si� na kolana, chwyci� wargami
wilgotny piasek, liza� beton, j�zykiem szuka� w g��bi p�kni�� ocala�ych
rozbryzg�w boskich kropel.
Lecz tylko stoi jak skamienia�y, nie mog�c wykona� najmniejszego ruchu.
- Id� ju�, cz�owieku - m�wi Stra�nik i lekko popycha go w kierunku pustyni. W
tym pchni�ciu nie ma ani �ladu z�o�ci, to gest codziennego obowi�zku.
Ylc brodzi po kostki w parz�cym piasku, mijaj�c po obu stronach rz�dy dawno
zawartych grob�w. W g�owie ma pustk�, porusza si� jak automat. Wreszcie dociera
do nie zaj�tych grob�w o lekko uniesionych skrzyd�ach. Jest u celu, lecz idzie
dalej, ci�ko pow��cz�c nogami. Przysiada na masywnej kraw�dzi grobowca. Przed
oczyma ta�cz� barwne plamy.
- Witam ci� u progu wiekuistego odpoczywania. Umie�� litromierz na jego miejscu
i u�� si� wygodnie w moim wn�trzu. Dostaniesz wody i b�dziesz mia� lekkie,
barwne sny, przyjacielu.
Odruchowo odpi�� miernik i wt�oczy� go w kamienn� szpar�. Czu� si� tak, jakby
oddawa� cz�stk� siebie - od kiedy kroplowaty przyrz�d z pe�nymi dziesi�cioma
tysi�cami litr�w na liczniku przywi�zano mu do przegubu zaraz po urodzeniu, nie
rozstawa� si� z nim ani na chwil�. Nie m�g� - wszak to on dawa� mu �ycie.
Jeszcze jako dziecko nastawi� instrument na sk�py litr w ci�gu doby i nigdy nie
zmieni� tej warto�ci. Dzi�ki temu �y� a� trzydzie�ci lat.
Ci�ko przysiad� na obmurowaniu, nie wchodz�c do �rodka grobowca.
- Po�� si� na plecach, rozlu�nij mi�nie i oddychaj powoli. Praw� d�oni� uchwy�
d�wigni� i silnie poci�gnij do siebie. Wtedy znajdziesz si� w cieniu i zaczniesz
�ni� sen o wodzie, o mi�o�ci, o pi�knie...
Zdj�� pas i zaczepi� o d�wigni�, pozostaj�c wci�� na zewn�trz obmurowania.
Energiczne szarpni�cie wyzwoli�o w maszynerii podziemny ruch, a ci�kie p�yty
grobowca opad�y z �oskotem. Szczelinami dmuchn�o kamiennym bia�ym py�em,
zapachnia�o suszonymi rodzynkami, a spr�ony gaz nadal z sykiem wydobywa� si� z
zawartego grobu.
Trwa�o to sekund�, a mo�e mniej - nag�y zawr�t g�owy, wytrzeszcz oczu, skurcz
krtani. Ylc osun�� si� na piasek tu� obok marmurowej budowli. A potem z
cielistych wydm zacz�y wyrasta� z�ote kolumny. Wycyzelowane mistrzowskim d�utem
freski oplata�y si� wok� wie�, pi�y si� w g�r� w�owymi splotami, sun�y
korowodem tysi�cy postaci zwartych w boju, obejmuj�cych si� przy uczcie lub
splecionych mi�osnym u�ciskiem, a w miejscu ich tworzenia ��ty metal wybrzusza�
si�, falowa� i �wieci� przyt�umionym blaskiem. Kolumny ros�y i pot�nia�y, a u
ich nasady wybija�y z piasku nowe, odrywa�y si� spr�ystymi ruchami od pod�o�a i
skaka�y wok� swoich protoplast�w w dzikim ta�cu gi�tkich obelisk�w. Nagle
freski zacz�y osypywa� si� z zastyg�ych w cierpliwym bezruchu wie�yc, opada�y
jak piaskowa kurzawa, jak byle jak przylepione gliniane pacyny, mrowi�y si� na
dole, roi�y barwnym t�umem. Wszyscy wskazywali jego, Ylca, biegli rozhukanymi
gromadami, otoczyli go, ogl�daj�c, szarpi�c i popychaj�c. Dziesi�tki g�os�w
przekrzykiwa�y si� w chaotycznych pytaniach, o�y�e p�askorze�by szczypa�y go,
zagl�da�y w z�by i sprawdza�y wytrzyma�o�� na b�l.
Chcia� oswobodzi� si�, uciec, rozpycha� t�um i krzycza�, lecz g�os uwi�z� mu w
krtani, a zwarta masa cia� napiera�a zewsz�d, nie daj�c �adnej szansy, dusz�c w
�miertelnym u�cisku.
Zbudzi� si� nagle z ustami pe�nymi piasku. Le�a� twarz� w d� przy swoim
zatrza�ni�tym grobowcu, a wok� pi�trzy�y si� pomarszczone pag�ry nagich wydm.
Gaz wizjoner�w - pomy�la�. - Jak pi�knie to wszystko urz�dzone. Od ko�yski a� po
gr�b ka�da czynno�� ma swoje miejsce i czas.
Wrzecionowaty cie� przemkn�� po piasku, falistym ruchem p�dz�c po sfa�dowanej
powierzchni, b�yskawicznie wspinaj�c si� na zbocza wydm i lotem pocisku spadaj�c
z nich po przeciwleg�ej stronie. Zanim Ylc zd��y� unie�� g�ow�, cie� znik�
po�r�d �a�cuch�w ��toszarych wzg�rz, a niebo by�o puste, bia�e i jak zwykle
tchn�ce �arem.
Powsta�, omin�� sw�j gr�b i poszed� przed siebie, w kierunku kraw�dzi piaskowej
misy, byle dalej od wyrzynaj�cych si� z wydmowych grzbiet�w szklanych iglic
Kryszta�owego Miasta.
Gdy natkn�� si� na pierwsz� k�p� trawy, przykl�kn��, nie�mia�o dotyka�, a potem
d�ugo mi�� w palcach suche, p�kaj�ce �d�b�a. Potem traw przybywa�o, pojawi�y si�
kar�owate drzewa. Ylc ostro�nie g�adzi� ich kor�, pr�bowa� j� z�bami, �u� twarde
li�cie. W g�owie mia� zupe�n� pustk�, nie my�la� nic, przecie� nie mia� prawa.
Nie by�o go w�r�d �yj�cych.
Ka�de dziecko wiedzia�o, �e ro�liny dawno wygin�y; substytuty od�ywcze
otrzymywano drog� syntezy. My�lenie okaza�o si� wi�c bezu�yteczne, nale�a�o po
prostu i�� dalej.
Gdy min�� trawiasty garb ostatniego wzniesienia, ujrza� w dole ogromn� tafl�
ciemnoniebieskiego szk�a, a u jej kraw�dzi �miesznie ma�e, nieregularnie
rozrzucone, bia�e kamienne sze�ciany. Dalej wznosi� si� zwarty las drzew, kt�re
nie mia�y prawa istnie�.
W g��bi bladob��kitnego nieba zawis�y cztery wrzecionowate kszta�ty obleczone
szeroko rozwartymi powiekami, mi�dzy kt�rymi szkli�cie b�yszcza�y monstrualne,
wpatrzone w ziemi� oczy.
- Jest nast�pny szkielecik!
Odwr�ci� si� gwa�townie. Za nim sta�o dw�ch pot�nie zbudowanych Stra�nik�w
Wody. Nie nosili os�on: ich rumiane twarze by�y nienaturalnie spasione i nalane,
a obna�one ramiona obrzmia�e do granic mo�liwo�ci. Ylc odruchowo spojrza� na
swoje r�ce, gdzie pobru�d�ona sk�ra jak zwykle g�adko przylega�a do ko�ci.
- Chcesz wody? - jeden ze Stra�nik�w wyci�gn�� w jego stron� wielk�, nie
znormalizowan� butelk�, obszyt� p��tnem. Ylc chwyci� j� i pi� �apczywie, a boska
woda cienk� stru�k� la�a mu si� po brodzie i zapad�ej piersi. Nie dostrzeg�
nawet, �e po trawiastym zboczu wspi�� si� cie� i znieruchomia� o kilka krok�w od
niego. Po wypiciu po�owy litra pos�uszny wewn�trznemu nakazowi oderwa� butelk�
od ust. Zachwia� si� lekko i zamglonym wzrokiem powi�d� ponownie po ��ce,
niebieskiej tafli szk�a i k�dzierzawej g�stwinie lasu, jakby sprawdza� realno��
ogl�danego obrazu.
- Tak, bracie, to nie makieta, id�, zobacz, dotknij zach�ca� Stra�nik, nie
kryj�c rozbawienia. - Kiedy� podobno wszyscy ludzie maj� by� wpuszczeni do
las�w...
Bieg� po trawie, rozgarnia� spr�yste ga��zie, s�ucha� szelestu li�ci. Bole�nie
k�u�y mu sk�r� sosnowe ig�y, twarz i ramiona obsiad�y ma�e, lataj�ce stworzenia,
kt�re wygin�y milion lat temu. Zaraz po zag�adzie ro�lin.
Nagle zapragn�� postawi� pewnie stop� na twardym betonie trotuaru, wesprze� si�
o szkliwo �ciany, odetchn�� suchym, bezwonnym powietrzem. Potykaj�c si� o k�py
rozszamotanego na wietrze zielska ruszy� w stron� niebieskiej tafli szk�a.
Dwoje nieprzyzwoicie t�ustych Stra�nik�w Wody rozbiera�o si�, rzucaj�c odzienie
na traw�. Ich ci�kie cia�a b�yszcza�y, a nap�cznia�e mi�nie drga�y przy ka�dym
ruchu.
Jeden z nich wszed� na szklan� tafl� i posuwa� si� coraz dalej ku jej �rodkowi.
Chocia�... nie, co� si� tu nie zgadza�o.
Ylc podszed� bli�ej i przetar� oczy. Nie by�o w�tpliwo�ci. Stra�nik zapada� si�
w szklist� mas�, jakby bry�a nie stawia�a oporu. by�a cieniem, z�udzeniem. Albo
jakby... nie, nie potrafi� dopu�ci� do siebie my�li o takim por�wnaniu.
Stra�niczka wskoczy�a na l�ni�c� powierzchni� z typowo kobiecym piskiem. Szk�o
burzy�o si� i pryska�o wok� jej grubych, zwalistych �ydek, koliste pofa�dowania
rozchodzi�y si� coraz dalej, lekko odkszta�caj�c lit�, przejrzyst� bry��. 'Tak,
to by� nowy gatunek szk�a. Ylc zbli�y� si� do brzegu i spr�bowa� je nog�. Obuta
stopa zag��bi�a si� i obj�� j� ekscytuj�cy, jakby wilgotny ch��d. Zaiste, szk�o
o nie spotykanych w�a�ciwo�ciach. - Pozw�lcie, obywatelu, ze mn�. To dla waszego
dobra - wyja�ni� oficjalnie wygl�daj�cy Stra�nik. Na ubraniu mia� naszywki.
kawa�ki barwionych sznurk�w i b�yszcz�ce guziki.
Poda� Ylcowi grub�, obrzmia�� d�o�.
- Cieszymy si�, �e zdecydowali�cie si� przyj��. To naprawd� dobrze - jowialnym
gestem uj�� go pod rami�. - Nie musicie ju� wi�cej pracowa�. Oto wasz chlebowy
order. No�cie go i okazujcie, a b�dziecie otrzymywali wszystko bez op�at.
Wyj�� kut� w br�zie monet� na wst��ce i zawiesi� mu na szyi.
- �egnajcie - poklepa� go po ramieniu.
Odt�d m�g� korzysta� z �ycia za darmo. M�g� pi� nieprawdopodobne ilo�ci wody,
kilka razy dziennie bra� prysznic, a nawet p�ywa� w jeziorze, bo okaza�o si�, �e
niebieska szklana powierzchnia jest wielkim zbiornikiem wodnym. I to wszystko
bez op�at i bez ogranicze�!
Niestety, �adnej z tych czynno�ci nie potrafi� si� nauczy�. Nadal pi� litr wody
dziennie, nie my� si�, a w stosunku do g�adkiej tafli jeziora �ywi� wprost
nabo�n� cze��. Kiedy� spyta� jakiego� przyja�nie wygl�daj�cego Stra�nika, co
sta�o si� z innymi, kt�rzy przeszli.
- Ot, poroz�azili si� gdzie�, pogin�li - machn�� r�k� tamten. - Kto by tu ich
pilnowa� i po co. Zreszt� ilu ich wszystkich by�o? Na palcach by zliczy�.
Potem nie pyta� ju� o nic. Usi�owa� nie my�le�, bo i po co? �y� przecie�, mia�
to, o czym zawsze marzy�. Troch� by�o mu �al, ale nie wiedzia� czego. Odczuwa�
czasami t�sknot�, ale nie wiedzia� za czym. Trwa�. I nieraz bez wyra�nej
przyczyny wpada� w gniew.
Kiedy� podpali� such� ��k�. �agodny wiatr zepchn�� smugi dymu w dolin� nad
jezioro: widmowe kszta�ty o rozwianych �bach niespiesznie przepycha�y si� mi�dzy
domami, sinoszare czapy nakry�y place, a wyg�adzona, mgielna sie� rozpostar�a
si� tu� nad powierzchni� wody, pozostawiaj�c jednak przesmyk lustrzanego blasku
jakby w obawie przed dotkni�ciem wilgoci.
Wtedy podniebne oczy zni�y�y lot i zapu�ci�y si� w dymne ca�uny, zapewne nie
chc�c niczego uroni� z mr�wczej krz�taniny ludzi.
Ylc zaczai� si� za w�g�em w oczekiwaniu na sposobn� chwil�. Gdy zobaczy� przed
sob� wrzecionowaty kszta�t, rzuci� si� biegiem i skoczy�. Mocno wczepi� si� w
lu�ne fa�dy powiek, obwin�� d�onie biczyskami rz�s.
Oko z gniewnym gwizdem unios�o si� pionowo, wzlatywa�o coraz wy�ej w ch�odny
przestw�r powietrza. Lecz Ylc trzyma� si� mocno.
D�ugo t�amszona w�ciek�o�� wreszcie znalaz�a uj�cie. zakrzywionymi szponami
palc�w si�gn�� do szklistej �renicy, ale przygotowane do ciosu rami� zatrzyma�o
si� w p� drogi.
Gdzie� daleko w dole, mi�dzy l�ni�cymi kraw�dziami szklanych wie� Kryszta�owego
Miasta a soczyst� szczotk� lasu, po�r�d bia�ych piask�w pustyni by�a Elya.
Poprzez �wist wiatru dobiega�y go jej s�owa:
- Wszystko ma swoje miejsce i czas.
Nie zna� pustyni i jej grobowc�w, bo przeszed� j� tylko raz. Nie zna� lasu, bo
nigdy naprawd� w nim nie by�. Nie wiedzia�, kim byli Stra�nicy Wody. Nie zna�
swojego Miasta, w kt�rym sp�dzi� trzydzie�ci lat - nauczy� si� w nim jedynie
funkcjonowa�. Dotychczas, z oczywistych wzgl�d�w, interesowa� go jedynie stan
w�asnego wodomierza.
Nie wiedzia�, czy w�a�nie tutaj jest jego miejsce i czy nadszed� ju� jego czas.