5667
Szczegóły |
Tytuł |
5667 |
Rozszerzenie: |
PDF |
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres
[email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.
5667 PDF - Pobierz:
Pobierz PDF
Zobacz podgląd pliku o nazwie 5667 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.
5667 - podejrzyj 20 pierwszych stron:
�ukasz Tomasiak
Serce nie s�uga
- Psia ich ma�, psia i w rzy� ch�do�ona ma�! - kl�� Dewarel. - W psiuna sranego,
kurwicha zasmarkana, zaszczana w �ajno wiero... - zamachn�� si� z zamiarem
wymierzenia soczystego kopa w drewniany w�z. Jednak zamach by� za du�y i
kopni�cie nie tak celne jak zamierza�. W rezultacie sam impet kopni�cia wywr�ci�
go na plecy. G�ucho plasn�� w ka�u�� b�ota. Fontanna brudnej wody rozla�a si�
woko�o i wygl�da�a w �wietle ksi�yca niczym erupcja gejzeru.
- Ale to pi�kne, tatu�ku!
- Ryj, ryj! - wrzasn�� do ko�ca rozsierdzony Dewarel. - Pchaj! Nie gadaj! Ty
bachorze nierobotny! - posypa� si� nast�pny �a�cuch wymy�lnych przekle�stw.
Katersen powstrzyma� u�miech cisn�cy mu si� na usta, chocia� Dewarel nie m�g�
dostrzec wyrazu jego twarzy. "Za du�o przebywania z krasnoludami... Na tym polu
ro�nie im coraz wi�ksza konkurencja" - pomy�la� zbieraj�c si�y, by wypchn�� w
ko�cu w�z z b�ota. Dewarel jakby odczytuj�c jego my�li poprycha� troch� jak kot,
wy��� sw�j kupiecki p�aszcz i zaczyna� nast�pny popis:
- �wi�skomordzia, pierdowalona w rzy�, ch�do�ona w... - zamy�li� si� chwil�, a
mo�e nabra� tylko powietrza? - ...w zabe�tan�, ocharchan� flej� zje�cza�ego
za�ajnionego zielonoorcz� orka rzy�!
- Eee... - westchn�� Katersen z dezaprobat� robi�c kwa�n� min�. - Jednak nie. Za
ma�o inwencji tw�rczej i wyobra�ni. Ju� si� powtarzaj�...
- M�wi�e� co� darmozjadzie? - Wrzasn�� Dewarel. - Za ma�o ci czego�? Brechtn��e�
czy to tylko ten bucun pierdn�� jak to ma w zwyczaju? - wskaza� lask� na
poc�cego si� obficie syna.
- Nie, nic �em nie m�wi�...
- Ale teraz m�wisz wi�c ryj! Ryj! Morda! I pchaj! - zagrzmia� i wytar� twarz
brudn�, niegdy� zapewne �nie�nobia�� chust�.
Zbli�a�a si� p�noc, a po�wiata wisz�cego na niebosk�onie miesi�ca dawa�a
stosunkowo nik�e �wiat�o. Katersen nie wa�y� si� wi�c m�drkowa� i wzi�� si� do
roboty. Pcha� i st�ka�, a w�z nie ruszy� si� nawet o milimetr. Efekty marne, a
praca wielka. Obok niego zapieraj�c si� stopami w rozmok�� ziemi� j�cza�
�a�o�nie syn Dewarela - Tindres zwany Ma�ym. Chocia� przydomek by� pewnie trafny
w jego pierwszych latach �ycia teraz nie oddawa� jednak jego aparycji w �adnym
stopniu. By� to m�czyzna nad wymiar wysoki i co dziwniejsze szeroki w barach
jak �ubr. Elfy rzadko mia�y �apska wielko�ci nied�wiedzich, klatki piersiowe
por�wnywalne do dwustulitrowych beczek i tak grube rysy twarzy, usta i okr�g�e
g�owy. Bardziej pasowa�o, by do niego m�wi� Tindres G�rami�nik lub Tindres
D�bopie�. Ale c�... Tradycja.
Ju� od przesz�o dw�ch tygodni kompania porusza�a si� do�� szybko zmierzaj�c do
Abredenii. Katersen by� do�� zdziwiony, i� o poranku w "Karczmie u Bestipusa"
obudzi� go potw�r jakowy�! Okaza�o si� potem, �e to Tindres, syn Dewarela, kt�ry
koni pilnowa� i nocowa� na podw�rku. Dewarel powiedzia� mu w tajemnicy, �e jego
dziecko straszne gazy puszcza i �e jego noc w stajni nie by�o objawem sk�pstwa,
ale troski. "�ycie mu ocali�em, bo w karczmie porywczych ludzi �em widzia�..." -
szepn�� Katersenowi na usprawiedliwienie.
Szybko Katersen znalaz� wsp�lny j�zyk z "potworem", kt�ry nie okaza� si� a� tak
krwio�erczy. Pracodawca goni� wi�c od razu ruszyli w drog� kupuj�c jeszcze w tej
samej wsi zbroj� i or� dla obro�cy przedsi�biorstwa "Dewarel i jego syn".
Podr� nie by�a ci�ka ani bardzo nieprzyjemna. Zatrzymywali si� cz�sto i
popasali d�ugo bajaj�c, pij�c i nie �a�uj�c sobie jad�a. Spali w ciep�ych
karczmarzych izdebkach, za�ywali k�pieli oraz tabaki. Co rusz Dewaral odnajdywa�
nowych znajomych i nadarza�a si� okazja i do wypitki i do pogaduszki. Dewarel
ostrzega� przed wojn� jak zawsze, ale z miernym jednak�e skutkiem. Strach
wygasa� zawsze po �wicie, a opowie�� zdawa�a si� by� dla niedawnych s�uchaczy
koszmarnym snem.
Tylko Katersen narzeka� na niewygodn� kolczug� i ci�ki obr�czowy he�m. Wiele
k�opot�w sprawia� mu r�wnie� d�ugi, niepor�czny miecz. Chroniony kupiec nie
chcia� jednak s�ysze� o zdejmowaniu rynsztunku, chocia� w tamtych okolicach o
jakim� rozboju czy kradzie�y nie mog�o by� mowy. U�ywali cz�sto ucz�szczanych i
chronionych szlak�w, a w miastach kr�ci�o si� tyle gwardii, �e od czerwieni ich
uniform�w mo�na by�o oczopl�su dosta�. "No� z dum� kolczatk� i dziobaka, bo tu o
presti� synu chodzi" - powiada� Dewarel, a potem zaraz dodawa�: "A i przyuczysz
si� jak to b�dzie na bezdro�ach... przyzwyczaisz si� krzyneczk�..."
Tindres wraz z Katersenem st�kali, napr�ali grzbiety do b�lu i pr�bowali
wyci�gn�� tkwi�cy w wodzie w�z. Wysi�ek najprawdopodobniej by� od pocz�tku
bezowocny, gdy� stary czteroko�owiec tkwi� w przypominaj�cym ruchome piaski
b�ocie po ko�ce przednich k�. Tylnie zanurzone by�y w po�owie. Jednak nie
rezygnowali z wysi�ku znaj�c gniew Dewarela. Siwy elf kr��y� woko�o wozu i
z�orzeczy�, bluzga� wszystkimi znanymi mu obra�liwymi epitetami. Od czasu do
czasu zagl�da� tak�e do wymizerowanej szkapy, skubi�cej nieopodal, pod lasem
traw�. Znali ju� dobrze jego z�o�� i rozsierdzenie. Wi�cej nie chcieli
do�wiadczy� go na w�asnej sk�rze.
- Co to za szkudnik mi si� obrodzi�? Za co? Za co? Com ja biedny zrobi�? -
Dewarel wzni�s� oczy do nieba i z�o�y� r�ce, a p�niej skrzy�owa� na piersi.
- Ch�do�y�... -mrukn�� niedos�yszalnie Katersen ku w�asnej uciesze.
- Za co mnie skarano tak sromotnie? Srom, srom nad sromy!
- Tatku? - zapiszcza� swoim nieproporcjonalnie cienkim w por�wnaniu do budowy
cia�a g�osem Tindres.
- Czego nierobie? - wyszczerzy� z�by jego tatek.
- Przecie to� ty tatku kochany mi kaza� �ywiej gna�, korzenie jakowe ci� przecie
ci�g�y okropnie. Kaza�e�, tom przygna� szkapink�...
- Jam ci kaza�? Jam kaza� przyspieszy�? Katersen! Jam mu kaza�? - krzykn�� do
pracuj�cego i srogo st�kaj�cego elfa, kt�ry wyprostowa� si� chrz�szcz�c
zardzewia�� kolczug� i wycieraj�c r�k� spocone czo�o. Zdj�� sk�rzany, twardy
he�m i wy��� w�osy.
- Co�e� m�wi� panie?
- Pyta� czy chcia� ja przyspieszy�! - wrzasn�� rozdzieraj�co i ochryple Dewarel.
Echo ponios�o okrzyk daleko po otaczaj�cym �cie�ynk� lesie.
- Nie s�ysza� �em... - odrzek� dyplomatycznie Katersen i spojrza� niewinnie na
zg�upia�ego do ko�ca Tindresa. Wzruszy� ramionami, chocia� pami�ta� jak jego
ojciec przez ca�� drog� j�cza� z b�lu i �ebra� o jak�� cieplutk�, przyjemn�
karczemk�.
- Ale... - pr�bowa� jeszcze ripostowa� wielki jak d�b Tindres Ma�y. - Przecie w
pami�ci mia��em...
- Co? To przez, w rzy� ma�, ciebie! Zawsze wszystko zawalisz zawalidrogo! Nie
do��, �e trzeba dwa ��ka w ka�dej zawszonej, w psa trochanego w zad matrony,
splutej jak znak przydro�ny drogi, karczmie wynajmowa� dla ciebie, pi�� bochn�w
chleba i bek� piwa zakupi� to ano w k�opoty, aby pakujesz! Nic wi�cej...
- Ale to� przecie ty kaza� skr�ci�... wytoczy� ostatni� lini� obrony j�kaj�cy
si� Tindres.
- Niby co zrobi�? C�e� wym�drkowa� p�nag��wku? Pacho�ku �wi�to�ony? H�? -
odezwa� si� nieco cichszym g�osem ojciec walig�ry.
- Przez puszcz� przeto kaza� ty tatu�ku przecie jecha�, pami�tasz? - b�kn��
Tindres wypr�bowuj�c now� strategi� pchania upartego wozu.
- Katersen! - zagrzmia� w odezwie ojciec.
- Nie s�ysza� �em...
Osi�ek popatrzy� na elfa z wyrzutem, a ten ponownie wzruszy� ramionami. Katersen
umywa� r�ce i nie chcia� pakowa� si� w k�opoty. Starszy ma zawsz� racj�.
Przestawa� ju� dawno stawa� po kt�rejkolwiek ze stron. On mia� tylko gro�ne miny
na obcych robi� i robi�.
- A widzisz, znaczy si� s�yszysz! - wrzasn�� �ami�cym si� triumfalnym g�osem
siwy Dewarel.
- To ty�e� to wymy�li�! Ten skr�t pachol� niewierne. �garzu zatracony! Ojca
w�asnego wini... Niewdzi�cznik...
- Jam nie chcia� ci� tatuniu, nawet nie �mia�, tylkom my�la�...
- Przesta� wi�c robi� rzeczy do kt�rych stworzon nie jeste�. Zr�b po�ytek lepiej
ze swoich n�g i r�k! Pchaj i morda!
Pchali wi�c dalej i co chwila, kt�ry� z dw�ch pracuj�cych klapn�� w b�oto z
g�o�nym pluskiem. Wyciera� oczy i st�ka� dalej, a w�z zapada� si� coraz g��biej.
- Mo�e, by kasztank� zaprz�c? - Tindres zrobi� u�ytek z tego z czego u�ytku
robienie mia� zakazane.
Ojciec popatrzy� na swego synka z politowaniem.
- Jak Tindresiu, jak? - odpar� niemal niedos�yszalnie u�miechaj�c si�.
Tindresik zrobi� zwyk�� sobie min� kretyna i rzek� g�osikiem nie przystaj�cym
dwumetrowcom:
- Mo�naby przeto... - zmarszczy� brwi i zacisn�� grube wargi. -Ten...
- Jak w rzy� osran�, jak? - rozdar� si� na nowo Dewarel. - Do psiej maci?
- Szkapina si� ma�o nie utopi�a! Ledwo�my j� wyci�gli z b�ota tego, a on chce j�
zaprz�ga� na nowo? M�dre to? Katersen!
- Nie mi o tym s�dzi�. Nie wiem... - na tak� oto zdecydowa� si� odpowied�
zapytany.
- To� jeszcze g�upszy od niego. Z kim ja si� tocz�? Jak ty� j� chcia� zaprz�c do
ty�u wozu zaprz�c, co? Za ogon zawi�za�? Zwierzak ledwo z �yciem uszed�,
przestraszon, a ty w robot� tak� j� ci�gniesz? Gdzie tu rozum? -postuka� si�
niedwuznacznie w czo�o.
- Tu gdzie tatu� pokaza�. - zapiszcza� zadowolony z siebie synalek.
-Morda! - krzycza� wymachuj�c pi�ciami Dewarel. - Ryj! Pysk! I pcha�!
Pchali wi�c, ale bez przekonania. St�kali i j�czeli, a Tindres co chwila
puszcza� podwodnego b�ka. Nic z tego jednak nie wychodzi�o. Dewarel za� kr��y�
woko�o z�orzecz�c i bluzgaj�c b�otem spod st�p i niewybrednymi s�owami spod
g�rnej wargi.
*
- Dlaczego jam taki dobry dla was co? - piekli� si� Dewarel. - Darmozjady jedne?
- stukn�� swego syna w �ebro.
- Tatku, zimno mi!
- Przykryj si� derk�, a nie j�czysz jak ch�do�ona kobita! Nie tak! Nogi b�d� ci
wystawa�. O tak. No! Na �eb ci nie kapie?
- Nie. Tatku co z nami b�dzie?
- A co ma by�? Jak jutrzenka dup� uniesie znajdziemy drog� z powrotem. Dobrze,
�e w�z w ko�cu wyci�gli�cie. Przynajmniej na to nada�y si� wasze mi�nie. Cho�
sz�o to wam opornie, trza przyzna�. - stary elf pokiwa� ze smutkiem.
- Ale jak b�ys�o, trzas�o i grzmot�o to i dupy w t�oki posz�y nie? Jak sikn�o z
nieba to szast - prast, co? Od razu si�y nabrali�cie zasmarka�cy. Jako� dziwne,
�e raz dwa i w�z wyjecha� na twardy grunt...
Obaj zasmarka�cy potrz�sn�li �epetynami na znak zgody nie wypowiadaj�c s�owa.
Musieliby si� zdoby� na wysi�ek nieszcz�kania z�bami. A byli zzi�bni�ci i
g�odni, dopiero od niedawna zacz�� grza� ich powoli rozpalaj�cy si� ogie�.
- Ale� mnie rw� te korzonki, do usranego trupa wierok�aka. - j�kn�� Dewarel
robi�c min� kator�nika i chlasn�� si� w policzek, a� g�owa mu si� zako�ysa�a. -
Jeszcze te robale, a �eby sczez�y w piekle.
- Posu� si� Katersen, mrukn�� po chwili, teraz ja usi�d� ko�o ognia.
- K�dy ja przecie� dopiero tu si� usadowi�... - obra�ony ton pseudo-�o�nierza
nie zrobi� jednak na starcu wra�enia. - Nawet siem dobrze nie zagrza�...
-Ale jam wiekowy, schorowan, a i chleba ci daj�, tak? Prac� i chleb pod nos ci
nadstawiam i...
Tak,tak... -Katersen zrobi� niepewn� min� i westchn�� g�o�no. Wygramoli� si�
spod koca i ust�pi� Dewarelowi. Tkanina na kt�rej p�le�eli by� bardzo ma�a wi�c
musieli przeturla� si� po sobie, aby nie traci� ciep�a.
- Auuu -st�kn�� Dewarel du�y marszcz�c brwi. Jego twarz nabra�a gniewnego
wyrazu. -Co to? Co to by�o?
- Zdaje si�, �e kolczuga, panie Dewarel...
- Jaka kolczuga? A dlaczego �e� jej nie zdj��, h�?
- Przecie mia�em j� zawsze nosi�, czy� nie? - elf zapyta� z lekko wyczuwaln�
nutk� nadziei.
- A tak, tak... -tymi s�owy Dewarel go jej pozbawi� wyci�gaj�c si� przy ognisku
i dorzucaj�c drewna.
Podr�nicy uporawszy si� z wyci�gni�ciem wozu z do�u na �rodku drogi rozbili w
po�piechu prowizoryczny sza�as i rozgrzewali si� przy �mi�cym lekko ognisku.
Wykorzystuj�c ga��zie rozwiesili nad g�owami plandek�, os�aniaj�c� przed lej�c�
si� z nieba wod�. �cian bocznych ich schronienie nie posiada�o, a w konsekwencji
zimny wiatr mrozi� im niemi�osiernie rzycie. Okryli si� wi�c czym i jak mogli,
zdejmuj�c przed tym wype�nione �yciodajnym p�ynem buty, oraz okrycia wierzchnie.
Obok z niema�ym trudem rozpalono ma�y p�omyk szumnie zwany ogniem i wykorzystano
go do wysuszenia odzie�y. P�omyczek tli� si� s�abo, ale dawa� �wiat�o i ciep�o.
By� tak usytuowany, �e nie przeszkadza�y mu w tleniu si� spadaj�ce rzadko
krople. Chocia� la�o jak z beki nie gas� pokonuj�c wszelkie przeciwno�ci losu
ta�czy� weso�o na drewnie niekiedy nawet trzaskaj�c. Li�cie drzew kierowa�y wod�
ku pniom, a ewolucja doprowadzi�a do tego, i� niewielk� tylko cz�� traci�y.
"Ogie� to podstawa" - mawia� Dewarel. Przed godzin� rz�zi� jednak coraz bardziej
zirytowany pi��dziesi�ty raz pr�buj�c rozpali� ogie�. Krzesi� i krzesi�, ale
hubka by�a zdaj� si� za wilgotna. W ko�cu jego wysi�ki zosta�y uwie�czone
sukcesem i nie omieszka� uczci� tego gromkim okrzykiem. "Poczwary zbli�y� si�,
nie zbli��!" - wykrzykn��, a zaraz potem doda�: "A i mo�e jaki� zmy�lny my�liwy
przyjdzie z pomoc�, co?"
- Panie Dewarel? - b�kn�� Katersen u�o�ywszy si� wygodnie chrz�szcz�c kolczug�,
kt�rej z nakazu Dewa nigdy mia� nie zdejmowa�. "Do �o�nierki si� trza
przysposobi�, znaczy ci�!" - mawia� jego chlebodawca.
"Rozkaz to rozkaz." - zwyk� odpowiada� na to elf cho� mu by�o to nie w smak.
Kolczuga by�a stara i ci�ka, ale prezentowa�a si� nader okazale. Dziewki z
karczmy zerka�y na niego odt�d innym okiem. Trzepota�y powiekami jakby wiatr
wia�, gubi�y chusty i czapki, cz�sto g�sto nachyla�y si� prezentuj�c to i owo. A
to by�o dla Katersena nowe i przyjemne, chocia� ci�ar by� prawie nie do
zniesienia. "Za mieczami panny tabunami" -zwyk� mawia� pracodawca i na ka�dym
postoju dodawa�: "Dzisiejszy dzionek by� s�oneczny, nie pada�o si� zdaje si�,
chyba sianko wyschni�te jak trza" albo "Zdaje si�, �e przy wozach si� co� kr�ci,
we� sprawd�, d�u�ej zabawi� mo�esz..." Po tym u�miecha� si� zagadkowo samym
k�cikiem ust i mruga� weso�o. Twarz pokrywa�a mu si� zmarszczkami. Katersen
jednak nie korzysta� z okazji co budzi�o niepomierne zdziwienie kupca. Wzrusza�
wtedy ramionami i mrucza� co� pod nosem o g�upocie i kretynizmie.
- Panie Dewarel? - powt�rzy� wobec braku reakcji Katersen po czym zerwa� ziele
trzyg�owa i ssa� zaspokajaj�c g��d. Ro�lina mia�a ohydny gorzki smak lecz t�pi�a
uczucie zm�czenia i ssania w �o��dku. A ssanie takowe ostatnimi czasy Katersen
odczuwa� rzadko, a nawet nigdy. Od chwili przyj�cia posady stra�nika u Dewarela
z Kreegi jada� cz�sto i suto.
Po wyje�dzie z karczmy na przedmie�ciach Finale przebrn�li g��wnymi szlakami
przez ca�e Kernelville. Byli w Dolone, Kanid, Vagere i Tys, a nawet z daleka
zauwa�yli wie�e zamku Doviner. Niezapomniany widok... Przebijali si� przez
zat�oczone drogi i miasta, jedli pili i bajali. A� do teraz... Sko�czy� si�
teren g�sto zaelfiony i musieli przedziera� s�abo ucz�szczanymi szlakami.
Znajdowali karczmy z wielkim trudem i nie sp�dzali nocy pod go�ym niebem.
Dzisiejszego jednak dnia postanowili skr�ci� drog�. Wysz�o tak jak wysz�o...
- Tak? - elf spojrza� na niego nie przestaj�c przebieraj�c palcami st�p
zbli�onymi do ognia.
- Mo�e wa�� powiedzia�by co� o Werhamie, w�adcy pot�nego Proviru?
- Dewarel lub Dew... - odpar� znu�onym tonem elf. - Tyle razy ci o tym prawi�.
Nie m�w mi "pan". A baja� umiem wi�c i opowiem. Na czym sko�czy�em?
- Nie no... Znowu? - zaj�cza� le��cy w �rodku walig�rzysty osi�ek.
- A tak. - pokiwa� g�ow� Dewarel. - Krzynk� tedy b�dziesz wiedzia� o stosunkah
mi�dzy pa�stwami... A to w zawodzie kupca do jakiego ci� urabiam przydatnem jest
wielce... Stary Dew wyci�gn�� si� na tyle wygodnie na ile m�g� i zacz��
opowie��:
- Aspekt historyczny wzajemnych koligacji spowinace� dynastii Trywer�w z pewnego
punktu widzenia bior�c poprawk� na k�t patrzenia jest...
- Tato... - mrukn�� obra�onym tonem G�rami�niak.
- Dobrze ju�... - zachichota� Dew. - Wiem ino, �e wy nie uczone. Trzeba wam po
wsiowemu lub miejskiemu. Terminy z wy�szych sfer znane wam jak kalendarz
p�odno�ci. Ha, ha...
Wsiowe ch�opy spojrza�y po sobie i rzek�y tyle co nic. Mo�e i czasu nie mia�y,
bo Dewarel od razu zacz�� m�wi�.
- Jak�em ju� p�drakowi zwanemu Katersenem j�� kiedy� wspomina� Werham nie jest z
poprzednio panuj�cej dynastii Nanadin. A lepiej, �eby by�... Jako� tak to u
owych Nanadin�w bywa�o, �e z g�upia frant byli oni niesamowicie niekompetentni.
Legendy m�wi� o Nadi Nadaninie - za�o�ycielu dynastii co podobno wyd�wign��
ludzi z t�poty... Nawiasem m�wi�c zdaje mi si�, i� nie do ko�ca. -stary,
czerstwy jak miesi�czny bochenek Dewcio westchn�� czuj�c jak ciep�o przenika
przez stopy i dociera do kolan.
-Tamci Nanadini podobno w prostej linii potomkowie s�awnego Nadi Pierwszego
Mia�d�yciela odnale�li si� nie wiadomo jak i nie wiadomo sk�d. Nagle wyskoczyli
i m�wi�, �e do nich tron nale�y. Najprawdopodobniej podstawieni byli przez
jakie� inne pa�stwo. Taka ma�a ingerencja, ale c�, zdarza si�. Pewnie
co�kolwiek, by si� znalaz�o w archiwach Urz�du Kt�rego Niby Nie Ma A Tak
Naprawd� To Jest. Kernelville jako� nie chce przyznawa� si� do posiadania siatki
szpieg�w, a przecie� ju� ma�e elfi�tka bawi� si� na podw�rkach w kontrwywiad. No
c� ka�dy swoje dziwactwa musi posiada�. Taki ju� jest ten �wiat, ale po co
ukrywa� to do czego nikt nie ma w�tpliwo�ci i nie zrobi� jeszcze jednej komnaty
w Doviner w Sali Ministrierialnej czy jak jej tam.
Fakt faktem lud przyj�� Nanadin�w z ramionami otwartymi i utuli� tych kretyn�w i
posadzi� na tron. Pewnie przywi�zywano ich jako�, bo mieli zdaje si� wady
wrodzone, tak zwane debilizmy absolutne. I uprawiali debilizm absolutny. Je�li
to sprawka naszego wywiadu do przyznaje, �e jest on genialny. Takie t�umoki
przez cztery wieki, taka mieszanina, tyle lat, a ci�gle rodz� si� kretyni. Kraj
upada� jak zawsze. �arcia nie starcza�o nawet dla nich samych. Ch�opi ziemi�
w�erali, a panowie pa�li si� jak �winie, hulali i byli kontenci jak nigdy, a
Nanadini siedzieli w swoich pa�acach �lini�c si� i bawi�c klockami. Przemys�,
kt�ry ju� troch� si� rozwin�� podupad�, nast�pi�a komasacyja grunt�w i bach bach
rach ciach wszystko jest pan�w mo�nych. Czasami robili ma�y wypadzik za granic�,
aby troch� mot�och rozrusza�. Gadali o tym, �e z�e niedobre elfy porywaj�
dziewic� pij� ich krew, rozrywaj� na strz�py, a z ich jelit robi� sobie
naszyjniki i ci�ciwy. G�upie ch�opki mia�y przeciw komu gniew obr�ci� i ruszali.
Pa��ta�y si� takie watahy przez puszcze. Po�owa gin�a, druga po�owa ucieka�a,
po�owa trzeciej po�owy wyr�ni�ta zostawa�a przez stra�e graniczne Kernelville, a
reszta l�dowa�a w �o��dkach wierok�ak�w, wilk�w, firargoli, lisli, tatanik�w,
cyncynk�w, wr�belk�w...
- Ha ha ha -Katersen parskn�� �miechem, a z tego impetu osmarka� sw�j �elazny
wabik na w�tpliwe dziewice.
- Czego z�by okazujesz darmozjadzie, to �miesznym by�o mo�e? Padlino�erc�w te�
�em wymieni� chyba, nie? My�lisz, �e taki wr�belek czy cyncynek pogardzi ludzkim
�cierwem? To w b��dzie jeste� niedouczony �wintuchu!
Katersen za nic sobie maj�c psioczenie starca rechota� dalej jak szaleniec.
Wkr�tce do��czy� do Tindres, kt�ry nie bardzo wiedzia� o co to w tym wszystkim
chodzi. �mia� si� Katersen wi�c uzna�, �e rzecz jest bardzo �mieszna. Ba� si�
by� pos�dzonym o niedostatek rozumu, a co gorsza dobrego humoru wi�c nie
namy�laj�c si� d�ugo rozdar� mordzich� jak si� patrzy wydaj�c czkawkopodobne
d�wi�ki. Wkr�tce jednak Katersen umilk� wi�c umilk� i jego sekundant. Musia�
przecie� zna� granice przyzwoito�ci. Stary Dew ci�gn�� za� niestrudzenie sw�j
wyw�d dobieraj�c jak najbardziej skomplikowane s�owa jakie m�g�.
-Takem m�wi� ju� o tem jak niepokoje spo�eczne si� niwelowa�o. -zerkn�� z
wy�szo�ci� w stron� Katersena i zdziwi� si� widz�c w nim b�ysk rozbawienia.
Mot�och, pomy�la� i wzruszy� ramionami.
-Tak. Sytuacja rozwija�a si� tak weso�o do ostatniego Nanadina Finala Sz�stego.
Ten oto panisko nie posiada� wiele z rozumu jak jego poprzednicy, ale chcia�
uchodzi� za wielkiego mecenasa sztuki. Sprowadza� wi�c artyst�w z innych kraj�w,
a tak�e bra� pod swoje skrzyd�a rodak�w z Proviru. Go�ci�y u niego rze�bi�ce
krasnoludy z Beadil, maluj�cy ludzie z Unii Fintyckiej, Madeageli, Tintyre,
odleg�ej Mazevii , a tak�e, o dziwo, z Kernelville. Od nas przyje�d�ali na jego
dw�r najwi�ksze beztalencia �piewackie jakie widzia� �wiat. W takich rzuca�o si�
u nas czym popadnie. Dziwuj� si� wielce jak starli te wszystkie pomidory i
groch�wk� z swojej twarzy, ale ino tak zdaje si� mo�na. Tamten Final ima� si�
wszystkiego. Lepi� z gliny i ry� w kamieniu do niczego niepodobne dziwol�gi, a
krasnoludy tarmosili brody pierdz�c z zachwytu. Monarcha bazgra� co� farbami i
w�glem, a Mazevijczycy i obywatele Unii rozp�ywali si� w komplementach jak
cukier tworz�c dywanik pod jego stopami. Elfy z Kernelville za� nigdy zapewne
nie my�y uszu staraj�c si� wyt�umi� chrz�szcz�ce, rz꿹ce i piszcz�ce brzmienie
g�osu monarchy. Jednak s�awili jego rymy i przemy�lno�� i g�osili wielkim,
przewielkim poet�. - Dewarel ziewn�� krzywi�c standardowo usta.
- Mo�e na tym by�my sfinitowali co? Na dzisiaj, co?
Katersen szturchn�� Tindresa �okciem a ten budz�c si� mrukn��: Dwa, bo psinco...
- Dobra zdzierco! -rzek� elf zaciskaj�c z�by.
- Tatunciu, ale takim ciekaw by� tego... - j�� gada� piskliwie osi�ek.
- Czego syneczku? My�la�em, �e� spa�...
- No tego co m�wi�e�. Do kupiestwa si� przymierzam chyba, nie?
- No tak. W ko�cu� wydoro�la�, jak chcesz... - st�umi� senno�� i prawi�
monotonnym tonem dalej.
- Final wi�c mieni� si� by� wielkim artyst�, a w�adza arystokratom wymkn�a si�
z r�k. Nie potrafili ju� tak �atwo manipulowa� rozanielonym w�adc�, kt�ry w owym
czasie chcia� by� �wiat�y i s�ucha� wy��cznie porad swoich zagranicznych go�ci.
Powoli ko�czy�a si� ciemnota w�r�d Provirskich mas. Kr�l za namow� ludzi
uczonych taki� sam pragn�� by�. Panowie mo�ni zazgrzytali z�bami gdy podni�s�
podatki i powi�kszy� oddzia� podleg�y sobie do dwudziestu tysi�cy, czyli
czterech ludzkich parnoli. Bogaci arystokraci trz�li podgardlami, gdy kaza�
zlikwidowa� ich prywatne armie i przekaza� je mu pod bezpo�redni� komend�, ale
najwi�kszy cios zada� im og�oszeniem r�wno�ci wszystkich warstw spo�ecznych.
Pakt g�osi� wolno�� i likwidowa� podda�stwo ch�op�w.
Tego by�o ju� za wiele. Dok�adnie w tysi�c czterdziestym drugim roku wybuch�a
wojna domowa. Wojska baron�w i diuk�w provirskich przej�y kontrol� nad pa�stwem
i ruszy�y na stolic� po drodze wy�ynaj�c zbuntowanych ch�op�w. Wszyscy kto �yw
wali� do Finderlo na z�amanie karku. W tem samym dosz�o do walnej bitwy. M�wi�,
i� na polu stan�y wielkie armie. Wojska rokoszan liczy�y pi��dziesi�t osiem
tysi�cy, a broni�cych kr�lewskiej w�adzy czterdzie�ci dwa tysi�ce w tym dziesi��
tysi�cy ciemnej masy ch�op�w uzbrojonych w co popad�o.
Wielka bitwa rozpocz�a si� atakiem kawalerii Dessira - g��wnodowodz�cego
kr�lewskich wojsk. Ci�ko uzbrojeni rycerze wbili si� w ci�b� ci�kozbrojnej
piechoty. Po krwawej, wyr�wnanej i ofiarnej walce zostali jednak otoczeni i
rozbici. Sam Dessir zosta� ranny i zmyka� z pola walki niczem zbity pies. To by�
pogrom! Z lewej flanki ruszy� oddzia� lekkiej jazdy rokoszan, kt�ry dokona�
rzezi w�r�d za bardzo wysuni�tych kr�lewskich �ucznik�w. Kiedy i oni zabierali
swoje tch�rzliwe rzycie z miejsca rzezi ruszy�a klinem lekka piechota i
pozosta�a buntownicza jazda i tu spotka�a ich niespodzianka. Oddzia� konny
Dessira i cz�� �ucznik�w, kt�rzy zmykali jak szaraczki wbili si� w ci�b�
ch�op�w taranuj�c ich i gniot�c. Pragn�li czym pr�dzej przebi� si� do zamku. W
ten spos�b sam trzon armii ch�op�w ustawionych w wyd�u�ony prostok�t po �rodku
sta� si� nieco s�abszy. Wojska rokoszan bez namys�u wbi�y si� w najs�absze
miejsce formacji szukaj�c �mierci Dessira lecz tu spotka� ich zaw�d. Ch�opi nie
uciekli w panice lecz, uderzyli z dw�ch stron na ma�ym odcinku wyniszczaj�c
goni�ce oddzia�y w morderczej walce. Nie stawali w szranki z je�d�cami lecz
rozpruwali koniom brzuchy, a potem dobijali nie mog�cych podnie�� si� z ziemi
konnych. P�niej przysz�a kolej na nacieraj�c� piechot� wroga. Atak ch�op�w by�
druzgoc�cy. Bili si� w ko�cu o wolno��. Koniec ko�c�w w tej oto bitwie
zwyci�yli kr�lewscy. W ko�cowej fazie walki gdy ch�opi wyrzynali st�oczone i
nie maj�ce mo�liwo�ci manewru wojska baron�w. Wydarzy� si� cud na d cudy!
Wkr�tce wr�ci� Dessir z niedobitkami i dokona� ostatecznego dzie�a zniszczenia.
W tamtej okolicy trupami �mierdzia�o bardzo d�ugo... -ponury g�os Dewarela
zagrzmia� g�ucho w mrokach nocy.
- Po bitwie pod Ginise posypa�o si� wiele g��w. Baronowie, ksi���ta, mo�now�adcy
byli �cinani, paleni, rozrywani, obdzierani ze sk�ry, topieni, duszeni i
panierowani. Wkr�tce ca�y kraj znalaz� si� pod wy��cznym dyktatem kr�la Finala,
jednak panowanie jego d�ugo jeszcze nie potrwa�o. Dessir za tch�rzostwo i brak
woli zosta� stracony podobnie jak trzon jego oficer�w. W pa�stwie zabrak�o kadry
oficerskiej, ale nie by�a ona tak potrzebna, gdy� nie by�o i wojska. Po bitwie
wykrystalizowa� si� nie kwestionowany lider ch�op�w i najwa�niejszy z jego
doradc�w. Tym liderem by� nie kto inny jak Werham Pot�ny. To on w decyduj�cej
fazie starcia poprowadzi� ciemn� ci�b� i przechyli szal� zwyci�stwa na stron�
kr�lewskich. Cz�owiek z ludu, prosty kowal, uratowa� lud. To zosta� mianowany
g��wnodowodz�cym armii i w p�niejszym czasie i s�u�b wywiadowczych. Zyska�
uznanie i szacunek za odwag� i nieprzeci�tn� inteligencj�. Wkr�tce wyuczy� si�
czyta�, pisa�, a co najwa�niejsze - schlebia� kr�lowi. Godziny sp�dza� na
wertowaniu ksi�g historycznych, taktyki i strategii wojskowej, zapoznawaniu si�
z geografi� i topografi� terenu otaczaj�cych pa�stw oraz stosunk�w w nich
panuj�cych. By� nienasycony i stawa� si� niebezpieczny.
Werham wzrasta� w si�� i zapomnia� sk�d si� wywodzi�. Nied�ugo po jego
pojawieniu poprzedni doradcy i arty�ci zacz�li popada� w nie�ask�. To lub to, to
tamto i banicja lub szafot. W wi�kszo�ci niedawni bliscy kr�la wybierali
wygnanie przysi�gaj�c jednocze�nie, �e wszystko to pom�wienia. Cenili jednak
swoje �ycie i zmykali w sin� dal. Kr�g ludzi kr�la zaw�zi� si� znacznie, a
Werham uzyskiwa� niew�tpliwie najwi�kszy pos�uch. W kr�tkim czasie stworzy�
doskonale wyszkolon� armi�, w wi�kszo�ci spieszon� i s�abo opancerzon�, ale
posiadaj�c� du�e morale i mo�liwo�ci mobilne. Potem do��czy� jazd�, z pocz�tku
lekk�, rozpoznawcz� p�niej ci�k� kawaleri�. Powo�a� tak�e specjalne oddzia�y
dywersyjne i tajne s�u�by gotowych na wszystko zab�jc�w. Szeregi Czarnej Armii
powi�ksza�y si� i w kr�tkim okresie czasu osi�gn�y zawrotn� liczb� trzydziestu
tysi�cy. Werham szepta� to, szepta� tamto, a kr�l post�powa� zgodnie z jego
intencjami. Provir wyd�wign�� si� z ciemnoty i zacz�� otwiera� si� na �wiat.
Pocz�y powstawa� pierwsze du�e zak�ady produkuj�ce s�abej jako�ci, ale jednak
bro�. Tkalnie, m�yny, wszelakie manufaktury powstawa�y jak grzyby po deszczu.
Wyroby nie nadawa�y si� na handel jednak doskonale sprawdza�y si� na rodzimym
podw�rku. Bilans handlowy nadal bardzo niekorzystny dla Proviru jednak deficyt
znacznie si� zmniejszy�.
Reformy dotyczy�y tak�e sfery w�asno�ci prywatnej. Ca�a ziemia po tysi�c
czterdziestym drugim nale�a�a do kr�la. Ch�opi nie mieli jej na w�asno��, ale
brali w d�ugoletni� dzier�aw� i nie p�acili jak dawniej w naturze lecz czynszem.
To by� wielki krok naprz�d. Skarb pa�stwa zape�nia� si� dobrami jak nigdy. W
kraju panowa�o prze�wiadczenie o dobrobycie jednak dola ch�op�w nie by�a o wiele
lepsza. Ledwo do garnca by�o co w�o�y�, ale byli zadowoleni, czuj�c, �e na swoim
siedz�. Osobnicy post�powi mog�y jednak skorzysta�.
Provir pocz�� prowadzi� aktywn� polityk� zagraniczn�. Nie ogranicza� si� jedynie
do �upie�czych wypraw i otworzy� granic� mieni�c si� ustrojem nowoczesnym i
wolnym od wszelakiego ucisku. Pobudowano lub przebudowano drogi i wkr�tce
szara�cza kupc�w rzuci�a si� jak muchy na srak�. Karawany ci�gn�y si�, tworzy�y
si� korki, a Provir zyska� miano kraju mniej ciemnego, kraju w kt�rym mo�na
zarobi�. A kiesa Finala zwi�ksza�a swe obj�to�ci z ka�dym rokiem...
- Tindres, �pisz? -zapyta� przyciszonym g�osem starzec syna, a Katersen
natychmiast szturchn�� go �okciem.
- Co? Jak? Gdzie? -ziewn�� osi�ek prostuj�c podkurczone nogi.
- Widz�, �e tak...
- Ale� nie! S�ucha�em ojcze, ale lepiej to mi si� wyobra�a jak �lepia sobie
przymkn�.
- �lepia przymkniesz i pochrapiesz?
- Nie chrapa� �em, ino taki �wiszcz�cy oddech mia�! Prosz� tatku co tam dalej
si� sta�o, bardzom ciekaw!
Dewarel na te s�owa pozwoli� sobie na du�e ziewni�cie, klepn�� si� po policzkach
z g�o�nym pla�ni�ciem klepn�� si� o uda i chc�c nie chc�c pocz�� baja�.
Wspomnie� ino jeszcze musz� o tak zwanych interwencjach ku wsp�lnemu dobru.
Werham cz�sto ze swymi oddzia�ami interweniowa� w sprawy innych pa�stw. Robi�
tak Madeageli, wiem to na pewno od Widgryda i mo�liwe, �e w Unii Fintyckiej.
Chcia� tam pewno osadzi� na tronie swojego cz�owieka, ale najprawdopodobniej mu
si� nie uda�o. Dot�d stosunki mi�dzy tymi pa�stwami nie s� zbyt ciep�e. A w
Madeageli udawa�o si� �piewaj�co... Czarna Armia pomaga�a t�umi� powstania, sia�
terror i tym samym umacnia� w�adz� tamtejszego dyktatora-idioty. S�owem: Provir
pod pseudo-rz�dami Finala mia� si� ku lepszej drodze, pseudo, gdy� tak naprawd�
za sznurki poci�ga� Werham.
Przysz�a wi�c pora, by z�apa� wszystko w swoje �apki. Co� Werham zachachm�ci� i
nagle kr�l Final sczez� wydaj�c przedtem swoj� ostatni� wol�: "Na tronie zasi���
ma nie kto inny jak g��wnodowodz�cy Czarnej Armii, m�j najukocha�szy..." - i
sczez�. W ten spos�b niedawny kowal dotar� do pe�ni w�adzy. Rozwin�� wojska ,do
oko�o stu tysi�cy i dba� o sprawy gospodarcze. Jako kr�l nie pokazywa� si�
jednak cz�sto. Siedzia� w swojej twierdzy i nie wy�ciubia� nosa. A rz�dy mia�
surowe acz sprawiedliwe. Po okresie przemian ukr�ci� nieco swawol� swobodnych
band grasanckich, kt�rych panoszy�o si� bardzo, bardzo wiele. Kiedy wojsko
z�apa�o grasanta dawa�o go ch�opom, bo nikt inny tortur doskonalszych wymy�li�
nie umia� ni� ciemnota wiejska. Zaostrzy� kary za zab�jstwo, kradzie� i rabunek,
ale przest�pczo�� nie mala�a. No c� nigdy nie mo�e by� doskonale...
Dzi�ki tym zmianom Provir wkroczy� na drog� post�pu, ale daleko im jeszcze do
pa�stw takich jak Beadil czy Kernelville. Je�eli por�wnamy je to pa�stwo ludzi
wygl�da jak kupa z g�wna przy najwy�szym szczycie G�r Tywarty. Tak...
To tyle o historii Proviru. Odk�d w�adz� dzier�y Werham niczego pewnego nie ma
tym �wiecie. Armi� ma pot�n� , a sam wydaje si� niepewny. Ludzie m�wi�, �e
siedzi w swojej twierdzy z �bem w pergaminach niczym jaki� wyhajdaczony skryba
czy baka�arz. Wszyscy czuj� si� niepewnie i widz� w Provirze zagro�enie, a
szczeg�lnie Kernelville, czy Beadil. Chcia�bym jeszcze takow� rzecz po...
- S�ysza�e�, tatu�ciu! Czy s�ysza�e�? -rozdar� si� synalek szarpi�c ojca za
r�kaw.
- Co? -odezwa� si� zaniepokojony starzec, gdy� s�ysza� doskonale.
- No to zawodzenie...
- Aaa! To! No... S�ysz�... - Dewarel prze�kn�� �lin� staraj�c si� uczynic to jak
najciszej.
Katersen tak�e nadstawi� ciekawie uszu. Ca�a tr�jka zamar�a w bezruchu i
milczeniu. Z �atwo�ci� wyr�nili w�r�d innych zwyk�ych, le�nych g�os�w dziwny,
zawodz�cy, p�aczliwy d�wi�k.
-To firargole, jak pragn� sczezn��! To tylko one! -odezwa� si� szeptem
zatrwo�ony nie na �arty osi�ek.
- S�ysza�e� kiedy, by firargola tak brzydko �piewa�a? Bo ja nie... One podobno
robi� to pi�knie!
- Przymknij si� Katersen i cicho b�d�, bo mo�e to jaki wierok�ak gody sobie
urz�dza, co? -rzek� Dewarel tul�c syna do piersi.
- A ja tam dalej my�l�, �e to nie inszej, tylko firargola. Zaraz przyjd� i na
po�r�, a potem cia�a na drzewie powiesz�!
- Firargole ino krew pij�, na drzewach to pazurzaki ofiary wieszaj�. Wiecie, �e
to dlatego, �e bezkrwawe mi�so lubi�? Czekaj� a� odp�ynie z n�g i dopiero
wtedy...
- Cichaj Katersen, bo mi si� dzieciak trz�sie!
- A po tem wieszaj� na inak, by z drugiej strony sp�yn�a no i wy�era jak si�
patrzy.
- Katersen, �o�daku zasmarkany!
- No dobra ,rozumiem, �e mam milcze�. - Katersen pokiwa� g�ow� robi�c z ust
podk�wk�.
- W rzeczy samej smarkaczu.
- Chcia�em ino jeszcze doda�, i� �aden wierok�ak takich paskudnych d�wi�k�w z
siebie nie wyda, szczeg�lnie, gdy czuje po�ywienie. Trzeba wam wiedzie�, �e
wierok�aki maj� w zwyczaju przerywa� kopulacj�, gdy paruje na zimnie gdzie� w
okolicy ludzkie mi�siwko.
- A te... Te pazuraki? - j�kaj�cy, piskliwy g�osik doby� si� z krtani Tindresa.
- Pazurzaki? To na pewno nie one. G�ow� mog� r�czy�. Nie s�ycha� jak si�
zbli�aj�, bo widzisz one po drzewach si� poruszaj�. Wbijaj� pazury niczym szable
w twoje pulchne, j�drne cia�ko i wci�gaj� na drzewo. Lubi� bia�e mi�so.
W czasie opowiadania Katersen nie omieszka� wykonywa� zatrwa�aj�cych gest�w
rozcapierzaj�c palce robi�c gro�n� min� i powarkuj�c z cicha. Jego twarz
przybiera�a dziwny, krwio�erczy grymas, a przera�enie s�uchaczy najwyra�niej go
bawi�o. Sam jednak nie czu� si� znowu tak pewnie...
- To co za diabelstwo tam tak charczy? Ja zwyk�em kupcem jestem, wiesz. A ty
widz� wprawiony w te sprawy, co? Rzec mi co� elfie by� m�g�!
- Tak... - Katersen zastrzyg� swoimi d�ugimi stercz�cymi uszami i zrobi�
skupion� min�.
Odg�osy zdawa�y si� by� coraz bli�sze. Ochryp�y mla�ni�cia, trzask ga��zi,
bulgotanie jakowe� i dziwne smarkni�cia.
- W mym mniemaniu zbli�aj�ce si� co� nie stanowi dla nas zagro�enia. Nic co robi
tyle ha�asu, nie ma ambicji nas zaskoczy� i zabi�, a na pewno zauwa�y�o ju� nasz
ogie�.
- Pewny� taki, co?
- Pewnym taki, a owszem. Z do�wiadczenia mego s�dz�, �e nic nas tej nocy nie
rozerwie poza tw� opowie�ci�.
- A wiesz, �e w razie czego ty b�dziesz nas broni�, a my ucieka� poczniemy?
- Nie wiem, panie...
- To teraz wiesz.
- Ale chcia�bym doda�, �e krzywd� mog� sobie zrobi� gdy tego �elastwa dob�d�. -
Katersen wskaza� na miecz przytroczony do pasa.
- Twa to rzecz, synu. Ty� przecie do �o�nierki stworzon...
Nagle, ni z t� ni zow�d Katersen wybuchn�� dono�nym �miechem. Chrz�ci�
kolczug�, he�m ze �ba mu spad�, a elf nadal rechta� jak g�upi jaki�. Oczy z
orbit mu wychodzi�y, przepona bola�a, a on niewiele my�l�c r�a� i r�a� jak
konisko zatracone. Syn z ojcem zrobili krety�skie miny i patrzyli na Katersena
niczym na osobliwe nie wyst�puj�ce ju� zjawisko, jak na obiekt muzealny. Kiedy
�miech elfa przeszed� w chichot Dewarel zapyta� szeptem:
- Czego si� cieszysz, z tego �e pomrze� nam przychodzi? Teraz to ju� na pewno to
co� us�ysza�o tw�j wrzask. Zgub� na nas wszystkich sprowadzi�, zgub�... G�upcze!
- Nie gor�czkuj si� panie Dewarel tylko pos�ysz to co ja! Nadstaw uszu, a
podziwujesz si� niepomiernie.
Zgodnie z rad� amatorskiego �o�nierza ojciec i syn skierowali uszu ku �r�dle, a
na ich twarzach r�wnie� wykwit�o zdziwienie. Nie by�o im jednak do �miechu.
- To, to ludzki g�osem gada! - rozdar� si� Tindres. - Jako �ywo! �ywym g�osem
gada!
- Tak... - doda� ojciec. - P�acze si�, zdaje. - Starzec pokr�ci� g�ow� z
niedowierzaniem.
Elfy zerkn�y w stron� odcinka puszczy, z kt�rego dobywa�y si� artyku�owane
d�wi�ki. Czeka�y ze zniecierpliwieniem, gotowe w razie czego do natychmiastowej
ucieczki, ale w miar� zbli�ania si� obiektu ich strach proporcjonalnie mala�.
Wkr�tce byli w stanie wychwyci� s�owa i zdania wypowiedziane w osobliwym
kretese�skim �argonie.
- Jak ino taka pannica jak ono mog�a mi to zrobi�? Jakiemu innemu wypierdkowi,
to ja wiem, ale mi? Mi?-lamentowa� gruby g�os. -To si� nie godzi! Ona by�a dla
mnie wszystkim! Wszystkim. A teraz? Co mam jeno czyni�? Sromota! Ha�ba! Srom nad
sromy. Potwarz...
Po tych s�owach nast�pi�a seria trzask�w �amanych ga��zi, sapni�� i st�kni��
zako�czona wybuchem p�aczu. Wkr�tce oczom Tindres, Dewarela i Katersenowi ukaza�
si� osobliwy widok. Oto w akompaniamencie p�kaj�cego chrustu i rwanych traw z
dzikiej puszczy wy�oni� si�... p�katy krasnolud. Maluczki ubrany by� w niebieski
kaftanik, ��te spodenki i czerwone buciki z cholewkami. By�, co rzadkie u
krasnolud�w ogolony lecz zostawi� sobie sumiaste, rude w�sy. Z nalanej twarzy
spogl�da�y ma�e, zaszklone oczka. Twarzyczka by�a r�wnie� charakterystyczna ze
wzgl�du na p�aczliw� min�, jak� przybra�a. Grubasek w swojej lewej pulchniutkiej
d�oni trzyma� sznur, a drug� r�k� obejmowa� malutki pieniek. Widok zdziwionych
ani troch� elf�w go nie zdeprymowa�, raczej rozweseli�. Przez kr�tk� chwil�
nieznajomi mierzyli si� wzrokiem. Cisz� przerwa� Tindres wyg�aszaj�c stosown�
mow�:
- Yyy, eee, krasnolud? -poczym przesta� si� trz��� i wyprostowa� si� prezentuj�c
musku�y w ca�ej okaza�o�ci.
Go��, bez ma�a dwa razy ni�szy sczerwienia� na twarzy i zbli�y� si� do
kupieckiej kompanii �mia�em krokiem, postawi� pieniek na ziemi i na nim usiad�.
- No tak! -gruby g�os krasnoluda w miar� m�wienia traci� gniewny ton, a uderza�
w p�aczliwy. -Jakem my�la�! Wszyscy przeciwko mnie. Wiedzia�em do stu
zje�cza�ych beczek �ledzi z cebulk� i z oliw� oczywi�cie. Tobie to dobrze
dryblasie co? Wszystkie dryblasy tylko si� z nas na�miewaj�, �e my tacy mali...
Dryblasy popatrzy�y po sobie ze zdziwieniem i jak na komend� klapn�y na swojej.
Ca�a tr�jca wyda�a z siebie st�kni�cia, a b�d�ce pod kocykiem ga��zki
zawt�rowa�y im swoim trzaskiem.
- Tak lepiej, bo g�owy nie musz� zadziera� - rudzielec u�miechn�� si�
prezentuj�c szczerbate uz�bienie oraz podni�s� uciszaj�c pragn�cego co�
powiedzie� Dewarela.
- Ja teraz gada� b�d�, pozw�lcie. Prosz� was tylko o jedn� ma�� w rzy� kopan�
drobnostk�. Chodz� ju� od godziny po tym cholernym lesie i nie mog� znale��
ga��zi, kt�rej m�g�bym dosi�gn��. Wdrapywa�em si� na te le�ne dryblasy z tysi�c
razy i dupsko sobie nie�le obt�uk�em. Nie chc� niczego specjalnego, a jedynie
si� powiesi�. Nic zdaje si� trudnego, ale to tylko pozory. Tak... Powiesi� si�
to nie taka �atwa zn�w sprawa. -popatrzy� po elfach studiuj�c ich g�upawe miny.
Podr�nicy byli tak zbici z tropu, �e nie wydali z siebie �adnego d�wi�ku.
Krasnolud potraktowa� milczenie jako zgod� i wali� bez ogr�dek czego chcia�.
- Ten du�y m�g�by nagi�� o ten oto konarek i zawi�za� ten sznurek. Umie kto�
robi� tak� �miszn� p�tl�? Jak nie, to nie szkodzi... Zrobi si� supe�ek lub
kokardk�. A i jeszcze jedno, chc� mie� wykopany sto�ek spod n�g - tu wskaza� na
pieniek, na kt�rym posadzi� swoj� szanown� krasnoludzk� rzy� po czym zerwa� si�
z niego i pocz�� wymachiwa� r�koma i kr�ci� si� w k�ko wydaj�c elfom
dyspozycje.
- Zdaj� se spraw�, �e jak osi�ek pu�ci ga��� to i tak zadyndam bez sto�ka, ale
ja chc� tak jak w mie�cie. Ze sto�kiem... No i prosz� by� ostro�nym z tym
wykopywaniem, �eby mnie w kostk� nie trafi�, bo umiera� przez �amanie kr�gopiona
lub duszenie to i tak a� nadto dla mnie atrakcji. Ja tu nie pokutuj� i si� nie
umartwiam tylko chc� do paruj�cych flak�w zawisn��! No to jak? Bo ja got�w...
Ciachamy? -Krasnolud wzi�� si� pod boki, a potem schowa� d�onie pod pachy
gotuj�c si� do czynu. Znikn�a jego rzewno�� i p�aczliwo��, a w oku zab�ys�a
determinacja.
- Hmm... - raczy� odezwa� si� ostro�nie Dewarel. - Powiesi�?
- No tak. Powiesi�! - pokiwa� krasnolud z powag�. - Jako �ywo!
- My nie mamy w zwyczaju wiesza� ot tak, bez powodu. - Dewcio obdarzy�
krasnoluda najm�drzejszym i powa�nym spojrzeniem jakim dysponowa�.
- Mog�em si� tego spodziewa�! -rozsierdzi� si� na dobre krasnolud i usiad� dla
uspokojenia sko�atanych nerw�w na przytarganym w�asnor�cznie morderczym miejskim
pie�ku. - Nie wieszamy! Nie wieszamy! A co na drogach wisi, co? Bo nie jab�ka
ani gruszki. A� dziw bierze jak drzewa to wytrzymuj�! A teraz nie wieszaj� co?
Psia ma� i ich trocha�, by raczy�a!
- Oni zas�u�yli na sw�j los, a i wcale nie chcieli, �eby ich to spotka�o, ani
troch�... - odparowa� starzec znowu prezentuj�c do�wiadczone, m�dre spojrzenie.
- Ja te� zas�u�y�em w moim mniemaniu. Tak to ja, krasnolud Fibek z Desli s�ynny
rzezimieszek, morderca, gwa�ciciel, kradziej, i inszy paskudnik! Teraz panowie
mi pomog�, a b�d� was s�awi� w niebie! Znaczy si� w piekle! Co tak g�upio ga�y
wycapierzacie? Krasnoluda �e�cie nie widzieli czy co?
- Jam Dewarel z Syntrii, to m�j syn, a to Katersen z jakiej� zapad�ej wsi na
po�udniu. - Elf dope�ni� formalno�ci ogl�daj�c dok�adnie krasnoluda.
- A co do wytrzeszczania oczu to rzekn� ci szczerze... Nie wygl�dasz mi na
rzezimieszka Fibek, raczej na jakiego syna bogatego g�rnika ewentualnie
rze�biarza. Broni nie nosisz... Zbroi nijakiej, a co najwa�niejsze g�b� masz
tak� g�adk�, nawet blizny po krostach nie wida�.
- Cicho Katersen tylko spraw� pogarszasz. - zgromi� go Dewarel uciszaj�c
jednocze�nie swego synalka i zwr�ci� si� bezpo�rednio do krasnoluda.
- Bo widzisz panie Fibek, my nie zabijamy i zabija� nie b�dziemy, mo�e z
wyj�tkiem tego tu rze�nika z jakiej� tam wiochy na po�udniu . - Tu wskaza� na
szczerz�cego z�by Katersena. Ten to prawdziwy morderca, �e a� strach si� do
niego jeno nawet zbli�y�.
- Niby, �e �le trafi�em? Nie pomo�ecie mi? Jak to tak? Chcecie bym dope�ni�
�ywota nieszcz�liwy i zgnojony, gdy serce krwawi, a dusza j�czy. Gdy w oczach
zalegaj� baseny �ez, a z �o��dka do gard�a przebiega bolesny skurcz. Gdy p�ka
g�owa, d�onie dr�� wyrywaj�c z g�owy sterty z�otych w�os�w. Tego chcecie? Bym
sczez� w m�czarniach niezmierzonych, niesko�czonych?
- No nie...
- No do wieszajcie mnie do pi�ciogalonowej beki wina, kt�re na przestrzeni lat
sta�o si� n�dznym, niegodnym garde� octem. Do dzie�a! Wieszajta mnie jak trza...
Z honorem!
- Hola, hola panie Fibek. Wyja�nijmy sobie dwie sprawy. - Dewarel pokiwa� lekko
g�ow� wprawiaj�c swoj� brod� w spokojny niczym fale oceanu ruch.
- Tamci co prze�cigaj� liczebno�ci� jab�ka na drzewach, robi� to, bo przy
drogach jab�onie u nas sadz�. Wiesz jakie jab�uszka s� smaczne... Ludzie, aby je
dosta� gotowi s� i�� po trupach, a raczej wspina� si� po trupach... A druga
sprawa jest taka, �e tamtych nieszcz�nik�w powieszono z wyroku s�du, a nie na
szast-prast.
- Z wyroku s�du? Psia ma� s�du? Kiego s�du? - przerwa� mu krasnolud.
- Te s�dy to wiesz co mo�esz z nimi zrobi�! Rozumiem, �e kara� mo�na za to, �e
si� kogo� czasem ubije, cu� gdzie� zawinie, czy mo�e kogo� tam pozbawi ko�czyny
jakowe�. Ale kara� za te nowe rzeczy? Przecie to bezprawie!
- To prawo! - zagrzmia� Dewarel.
- Mo�e i tak, ale g�upie jak pot�uczona beka. Jak �wi�ska morda czy innego
t�pego stworzenia! Ja powiem tak: W g�owie nie mie�ci mi si� (mo�e mam ma��?),
jak to mo�e by�, �eby wsadza� do wi�nia za oszustwo podatkowe, drobn� kradzie�,
pobicie, nawet udzia� w b�jce, a przede wszystkim za te no... - tu Fibek
podrapa� si� po swej rudej �epetynie dobywaj�c zamy�lonej miny.
- Autorskie konwenta! - wydusi� z siebie w ko�cu. -Bo jak kara� mo�na za to, �e
piosenk� tak� sam� jak inni za�piewa�, czy wierszyk wyrecytowa�. To przecie
paranoja! Za takie co nawet pi�� wiosen si� w zimnych murach na dupie siedzi. A
ka�dy wi�zie� p�niej wilka od tego ma. A wilk to z�a rzecz.
- Nie tylko wi�niowie maj� wilka... - st�kn�� Dewarel zaciskaj�c z�biska. - Nie
tylko oni...
- Mo�e i nie tylko... Ale jak to mo�na? We�my na przyk�ad ciupcianuszk� co si�
gwa�tem zwie. Ile lat si� za to siedzi? Ja tam nigdy nie gwa�ci�, ale chyba
wola�bym, aby mi r�k� lub kulasika odci�li ni�bym mia� dziesi�� lat w baszcie
siedzie�!
- To zale�y jak dla kogo... Nie wiem czemu szanowny pan tu si� piekli?
- No w�a�nie, racja, zapomnia�em... Stan�o na tym, �e do n�dznego sikacza i
cieniasa lichego powiesi� mnie nie chceta! Wiesza� m�wi�!
- Najpierw s�d!
- A sk�d tu s�da u kaduka dorwiecie, co? Przecie to puszcza taka dzikawa, nie?
- Aby wi�c szanownego pana powiesi� formalno�ciom musi sta� si� zado��... -
poci�gn�� Dewarel monotonnym tonem. -Jako obywatel Kernelville mam prawo
straci� ka�dego kto b�dzie napastowa� na �ycie moje i moich towarzyszy oraz
tych co przest�pstwa poczynili wielkie, a tak�e tych kt�rzy swoim po�o�eniem
lito�� m� zbudzili. Kodeks Maatela, paragraf dziesi�ty, artyku� trzeci i
czwarty. To wi�c do dzie�a. Siadaj i gadaj.
Fibek zrobi� si� blady, a na twarz wst�pi�y mu wypieki. Wygl�da� jakby ospa
zaczyna�a miesza� mu w umy�le. Wsta� ze sto�ka, aby odklei� spocone spodnie od
rzyci, popatrzy� na pozosta�ych s�dzi�w maj�cych srogie w�tpliwo�ci. Zamrucza� z
cicha i posadzi� si� z powrotem na pie�ku, wzi�� g��boki oddech i zacz�� m�wi�.
- Tak wi�c nazywaj� mnie Fibkiem zab�jc� dzieci i morderc� starc�w. Ws�awi�em
si� tym, �e kiedy� wyt�uk�em czterdziestu z czterdziestu czterech uczni�w
pewnego czarodzieja. To sprawia�o mi wielk�...
- Czym? -przerwa� mu Dewarel - s�dzia z obywatelskiej powinno�ci.
- Co czym? -krasnolud otworzy� nieprzytomne �lepia.
- Czy ich zaszlaja�e�? Tych m�odych czarodziei?
- No tem, no mieczem rzecz jasna. �by im odcina�em, krew bryzga�a z nich na dwa
s��nie w g�r�. Co za widok!
- Katersen! -rozleg� si� nie znosz�cy sprzeciwu g�os. - Daj mi sw�j miecz!
Tak... Dzi�kuj�. Czy takim czym�, �e� zabija�?
- No...
- To masz i ciachnij ze dwa razy! - Dewarel m�wi�c to rzuci� mieczem kt�ry upad�
tu� przed Fibkiem wzbijaj�c w powietrze stert� le�nego na p� zgni�ego igliwia.
- Dob�d� go! - doda� widz�c niepewno�� krasnoluda.
Fibek popatrzy� na d�ugi standardowy �elazno-stalowy or� i wzruszy� ramionami.
Przymkn�� zawadiacko jedno oko, od�o�y� na bok sw�j sznur i zamrucza� gro�nie:
- Ja bym nie radzi� dawa� mi or�a w �apy moje, bo gotowym was wszystkich wyci��
raz-dwa. Jedno ciachni�cie i wasze trzy g��wki potoczy�yby si� weso�o ci�gn�c za
sob� karminowy ogonek z posoki. Tedy powiadam: Ino mnie nie prowokujcie!
- Zaryzykuj� - odpar� Dewarel u�miechaj�c si�. - Fibek, powtarzam ci: We� miecz
w swoje niebezpieczne �apska i zr�b kilka zastawek, fintek, bloczk�w, sztych�w,
ciach�w i innych tam wygibas�w, przecie� ty si� lepiej na tym znasz... Poka� co
potrafisz! -elf za�o�y� r�ce na piersi, a jego u�miech z kpi�cego przeszed� w
drwi�cy.
Tego by�o ju� za wiele. Krasnolud-ludob�jca zerwa� si� ze swojego pie�ka tak
szybko i zwinnie jak pozwala�a mu tusza czyli w konsekwencji jego ruchy
wygl�da�y wolno i �lamazarnie. Pochyli� si� nad �mierciono�nym or�em i uj�� w
obie d�onie r�koje��. Zapar� si� nogami o ziemi� ,ale bro� by�a l�ejsza ni� si�
spodziewa� wi�c straci� na chwil� r�wnowag�. Zata�czy� przezabawnie, gdy� bro�
ci�gn�a go za sob� przy ka�dym gwa�towniejszym ruchu. Elfy patrzy�y na jego
wysi�ki z wielkim zaciekawianiem.
- Zara wam poka��! No... - Pocz�� wywija� mieczem r�ne, r�niste �ama�ce sapi�c
przy tym jak ko� poci�gowy. Machn�� w lewo i w prawo z gracj� �wier�tonowej
baletnicy wzbudzaj�c tumany kurzawy. Pot perli� mu si� na czole, a p�niej
sp�ywa� strugami.
W ci�gu tego kr�tkiego, acz tre�ciwego popisu bro� wypad�a mu razy kilka z r�k
lecz nie zrobi�a, o dziwo, innym krzywdy. Miecz lata� na r�ne strony, kre�li� w
powietrzu niesamowicie malownicze wzory i przysporzy� twarzy Fibka buraczanego
odcienia, zadyszki oraz palpitacji serducha.
- No dobra... - sapn�� Fibek. - No dobra, wiem jak to wygl�da. Bo ja... -tu
nabra� powietrza i star� r�kawem pot z czo�a. - No bo ja z ukrycia zabijam.
No... W cieniu si� kryj�!
- Uhm...- uhmkn�� Dewarel patrz�c na amatorskiego szermierza spod byka. Z
ukrycia powiadasz?
- Uhm! - uhmkn�� nieprzekonywuj�co Fibek ci�ko oddychaj�c i rozcieraj�c d�onie.
- I w takim pstrokatym wdzianku si� w cieniu kryjesz, co? Jak jaki b�azen
wygl�dasz! Brakuje jeno dzwoneczk�w albo i jakich fr�zelk�w czy innych tam
frysz - dziarskich pomponik�w - zarechta� Tindres uderzaj�c �apskami o kolana.
Zani�s� si� rubasznym �miechem, ale i zaraz umilk� nie s�ysz�c aprobaty. U�miech
z jego twarzy star�y dopiero s�owa ojca i pioruny wystrzelone spod jego
naje�onych brwi.
- Milcz synie marnotrawny. Nie �mia� si� trza tylko zoczy� co naprawd� pcha
czcigodnego Fibka w obj�cia �mierci. Bo pana historia kupy si� nijak nie
trzyma... Panie Fibek, nie ci�gnijmy tego...
- Widz�, �em trudne miejsce do pozbycia si� materialnej pow�oki wybra�. Las?
Trzeba by�o w karczmie do kogo� zapyskowa�, albo na drodze kilka chwil posta�...
G�upi ty! G�upi... - pocz�� wali� si� zaci�ni�t� pi�ci� po g�owie.
- Och jaki ja g�upi, ale c� trza to poci�gn��... Powiem wi�c wam moi drodzy co
jest przyczyn� mych bole�ci i ch�ci odej�cia w niebyt. Ot�... - nabra�
powietrza w um�czone p�uca i rzek� jednem tchem.
- A mo�e by jaka� butelczyna si� znalaz�a, bo mi jako� w gardle zasch�o od tego
machania tym �elaziwem zatraconym. No to co znajdzie si� co�?
- A znajdzie, a znajdzie...- pocz�� kiwa� g�ow� Dewarel u�miechaj�c si�
p�g�bkiem. -Tindresiku skocz migiem po galonik piwka dla naszego go�cia?
- Galonik? Moja opowie�� b�dzie d�uga trza zaznaczy�, a i smutna wielce. Moje
dzieje mo�naby nazwa� Fibetyzmem. No c�... - pocz�� delikatnie protestowa�
krasnolud.
- Tindres! We� ze dwa... - zerkn�� na Fibka. -Nie lepiej trzy anta�ki wina z
wozu! Tylko sam za du�o nie ci�gnij, bo pow�chasz pasa!
- A ty im� Fibku chod� i spocznij tu po�r�d nas. O tak. Tutaj. Bli�ej, �ebym
twarz dok�adniej m�g� obejrze�. Tak wi�c jak to by�o? Co by�o przyczyn� takiego
po�wi�cenia?
- By�o? Ja nadal jestem zdecydowany zawisn��! - oburzy� si� Fibek. -Tylko
potrzebuj� waszej pomocy i robi� to dla waszych sumie� by�cie wiedzieli jaki
dobry uczynek mi i �wiatu sprezentujecie usuwaj�c mnie z niego! Tak wi�c ja
jestem, ja jestem... Oooo!
Takim to oto okrzykiem powita� wy�aniaj�cego si� z mroku st�kaj�cego Tindresa.
Elf postawi� trzy beczu�ki obok ogniska i odetchn�� z ulg�. Zabra� ze sob�
r�wnie� cztery drewniane kufelki, kt�re bezzw�oczni