5284
Szczegóły |
Tytuł |
5284 |
Rozszerzenie: |
PDF |
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres
[email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.
5284 PDF - Pobierz:
Pobierz PDF
Zobacz podgląd pliku o nazwie 5284 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.
5284 - podejrzyj 20 pierwszych stron:
Pat Murphy
�wiat ci�gle si� zmienia
Wiatr targn�� p�aszczem Gretchen, kiedy wysz�a z restauracji.
W p� drogi do nast�pnej przecznicy nag�y podmuch wywin�� jej
parasolk�, a j� przemoczy� smagni�ciem lodowatego deszczu.
Rzuci�a si� w kierunku najbli�szego schronienia - nad drzwiami
wci�ni�tymi pomi�dzy lombard i sklep z u�ywanymi ubraniami
sklecony by� ma�y daszek.
Parasol by� zupe�nie zniszczony, a deszcz la� jak z cebra.
Spojrza�a na drzwi z nadziej�, �e znalaz�a miejsce, gdzie da si�
przeczeka� ulew�. Kiedy�, najwyra�niej, prowadzi�y do dentysty.
Na szybie naklejony by� wielki, z�baty u�miech, lecz nazwisko
dentysty usuni�to. Za to na wewn�trznej stronie szyby kto�
przyklei� ta�m� r�cznie wypisan� kartk�. Poprzez poz�acane smugi
starego napisu Gretchen przeczyta�a: WYMARZONE WAKACJE - AGENCI
PODRӯY W WYOBRA�NI. A poni�ej, mniejszymi literami: "Wakacje w
zaciszu Twojej w�asnej duszy. Tydzie� urlopu w jeden
dzie�. Specjalna oferta promocyjna."
Bola�y j� stopy. Od rana obs�ugiwa�a stoliki i
troch� spuch�y jej kostki. Mia�a zupe�nie przemoczone buty. By�a
g�odna; jak zwykle na diecie, pr�buj�c zrzuci� kilka
kilogram�w. Nie sta� jej by�o na wakacje. Od dnia, w
kt�rym dla blask�w San Francisco porzuci�a ma�e miasteczko
w Centralnej Dolinie z trudem udawa�o jej si� op�aci�
czynsz. A c� dopiero m�wi� o oszcz�dno�ciach. To miejsce
dawa�o jednak schronienie przed deszczem.
Gretchen pchn�a drzwi i w�skimi schodkami wesz�a na pi�tro.
Na klatce schodowej pachnia�o �rodkiem na owady i od�wie�aczem
powietrza o zapachu sosny. Chodnik le��cy na schodach by�
wytarty do samej osnowy. Na szczycie schod�w otworzy�a drzwi z
napisem "Wymarzone wakacje" i wesz�a do poczekalni umeblowanej,
tak jak podejrzewa�a, przez dentyst�, kt�ry st�d odszed�:
ciemnoniebieska wyk�adzina, metalowe krzes�a z turkusowymi
poduszkami z winylu i stare czasopisma w plastykowych ok�adkach.
Na �cianie pokrytej drewnian� p�yt� kto� przyczepi� plakat
przedstawiaj�cy tropikaln� pla��. Ju� mia�a zrobi� w ty� zwrot i
wyj��, ale deszcz ci�gle pada�. W poczekalni przynajmniej by�o
ciep�o.
Otworzy�y si� drzwi z napisem "Prywatne" i wyjrza� z nich
m�czyzna w bia�ym, laboratoryjnym kitlu.
- Hej - powiedzia� nieco zdziwiony. - Klientka? - Wszed�
do poczekalni z wyci�gni�t� r�k�. - Jestem Dr Geary, ale
mo�e pani m�wi� do mnie Ernie. - By� okr�glutkim m�czyzn�
o �agodnej twarzy i mi�kkich d�oniach. �adnych ostrych
rys�w. Niski, jak na m�czyzn�, by� jej wzrostu. Delikatne,
jasnoblond w�osy stercza�y mu na wszystkie strony. Bia�y
kitel by� na niego za du�y, marszczy� si� na ramionach i
pl�ta� nieporz�dnie wok� �ydek. Skwapliwie u�cisn�� d�o�
Gretchen studiuj�c przy tym wyraz jej twarzy z tajemnicz�
min�. - Jest pani klientk�, prawda?
- Taak - odpowiedzia�a, owijaj�c si� szczelniej
p�aszczem, aby ukry� str�j kelnerki. - Chyba tak.
Zobaczy�am szyld.
- Ale� tak, ale� tak - zawo�a� entuzjastycznie, ci�gle
trzymaj�c j� za r�k�. - Trafi�a pani pod w�a�ciwy adres.
Jestem przekonany, �e zechce pani skorzysta� z naszej
promocyjnej oferty. Bardzo niska cena za tydzie� wakacji.-
Pochyli� g�ow� i Gretchen zauwa�y�a, �e ma przerzedzone w�osy.
- Tydzie� wakacji, ale gdzie? - pr�bowa�a sprawia� wra�enie
zainteresowanej.
- Dok�dkolwiek przeniesie pani� wyobra�nia - powiedzia�.
- Najlepiej gdzie� w tropiki.- Machn�� r�k� w kierunku plakatu
na �cianie. - Ciep�a woda, piaszczyste pla�e i te wszystkie
rzeczy. Cudowne.
Zamruga�a oczami, zdziwiona.
- Czy pan tam je�dzi?
- O nie, ja nie. - Wstydliwie wtuli� g�ow� w ramiona. - Nie,
ja podr�uj� do mojego w�asnego, bardzo osobistego miejsca. Lecz
pani, pani te� znajdzie swoje w�asne miejsce, tak jak ja
znalaz�em moje. Je�li pragnie pani pla�y, b�dzie j� pani
mia�a.
- Ale tak naprawd�, to nigdzie si� nie je�dzi.
- To zale�y od tego, jak rozumie pani s�owo "naprawd�". Podr�
z nami jest wystarczaj�co prawdziwa. Gwarantuj�, �e jest
r�wnie dobra.
Spojrza�a na niego zaniepokojona.
- Jak to si� robi?
- Zaraz, zaraz. - Mlasn�� j�zykiem o podniebienie i
gwa�townie potrz�sn�� g�ow� - To sekretna procedura, mojego
w�asnego wynalazku. Prosz� si� o nie martwi�. Nie pyta pani
jak dzia�a silnik samochodu, prawda?. Wie pani tylko, �e
przenosi pani� z miejsca na miejsce. Nie zastanawia si� pani
sk�d si� bierze elektryczno��, kiedy w��cza pani �wiat�o. Nie ma
potrzeby zawraca� sobie g�owy wszystkimi technicznymi szczeg�ami.
- Wzi�� jej d�o� w swoje r�ce i poklepa� niezgrabnie dla
dodania otuchy. - Cz�owiek pos�uguje si� zaledwie niewielk� cz�ci�
m�zgu, male�kim wycinkiem. Mamy tak wielkie mo�liwo�ci! Czekaj�
tylko, �eby z nich skorzysta�. Moja metoda uruchamia w�a�nie ten
potencja�. Uwalnia si�� umys�u. B�dzie pani zdziwiona tym,
czego mo�e pani dokona�.
- Wszystko, czego pragn�, to skry� si� przed deszczem. -
Zawaha�a si�. - Ale, tak naprawd�, nie sta� mnie na wakacje.
Wesz�am tutaj tylko dlatego, �e wiatr zniszczy� moj� parasolk� i
strasznie zmok�am.
- Wie pani co? - wykrzykn��, �ciskaj�c jej r�k� i u�miechaj�c
si�. - Oferuj� specjaln� zni�k�. Tylko trzydzie�ci dolar�w za
pierwsze wakacje. S� pani potrzebne i wiem, �e b�dzie
pani zachwycona. Wiem to z ca�� pewno�ci�.
Gretchen w portmonetce mia�a akurat trzydzie�ci dolar�w z
napiwk�w. Mieszkanie za ten miesi�c by�o ju� op�acone.
- Ile czasu to zabierze?
- Godzin� i po wszystkim. Lecz b�dzie si� pani czu�a jak po
tygodniowym wyje�dzie. Raczej czas subiektywny ni� czas
obiektywny.
Zagryz�a usta przygl�daj�c si� doktorowi.
- Czy pan naprawd� jest lekarzem?
Twarz doktora gwa�townie wyd�u�y�a si� i pu�ci� jej r�k�.
- Oczywi�cie, �e tak - powiedzia� ura�ony. - Prosz� spojrze� tutaj
- gestem wskaza� �wiadectwo w ramce, dyplom uniwersytetu w Yale.
Zrobi� krok w ty�, prostuj�c ramiona tak, �e prawie (chocia�
niezupe�nie) wype�ni�y fartuch.
- Przepraszam - powiedzia�a skruszona. - Nie chcia�am pana
urazi�. Pomy�la�am tylko... - zawaha�a si�. - Nie przypomina pan
�adnego ze znanych mi lekarzy.
- Ludzie uwa�aj�, �e lekarze s� oschli - stwierdzi� ze smutkiem.
- Nigdy taki nie by�em. - Wzruszy� ramionami i zacz�� si�
odwraca�.
Zwil�y�a usta, wahaj�c si�. Deszcz ci�gle pada�. S�ysza�a jak
stuka o szyby.
- A co z wakacjami? - zapyta�a. - Czy propozycja jest
aktualna?
- Chce pani nadal? - U�miech powr�ci� na jego okr�g��
twarz. - Mo�emy to zorganizowa� zaraz, je�li tylko pani
sobie �yczy. Nie b�dzie pani �a�owa�. Nie b�dzie pani
�a�owa� na pewno.
Bilonem i pomi�tymi banknotami Gretchen odliczy�a trzydzie�ci
dolar�w i posz�a za doktorem do pokoju w g��bi.
- Prosz� sobie wygodnie usi��� - powiedzia�. Wzi�� od niej
p�aszcz i powiesi� na wieszaku, po czym wskaza� na fotel, do
z�udzenia przypominaj�cy dentystyczny. Kiedy drgn�a,
poklepa� j� po ramieniu. - Prosz� si� odpr�y�.
Pozwoli�a zaprowadzi� si� na miejsce. Szybkimi ruchami
umocowa� jej na g�owie he�m. Przewody wychodz�ce z niego bieg�y
do stolika zastawionego elektronicznym sprz�tem.
- Kt�ra r�ka? - zapyta� dr Geary. - Prawa czy lewa?
- Do czego? - zdziwiona si� Gretchen zacz�a podnosi�
si� z fotela.
- To zastrzyk. Prosz� si� nie obawia�. Nie b�dzie wcale
bola�o. Dobrze, niech b�dzie lewa - zdecydowa� nie czekaj�c na
odpowied�.
- Nie wiedzia�am, �e ma by� zastrzyk. Co on powoduje?
- Tylko rozlu�nia. �iech si� pani nic nie boi. - Przeciera�
ju� jej rami� wacikiem. - U�atwia - Gretchen poczu�a uk�ucie
ig�y. - No, ju�. Nie bola�o nic a nic. I gotowe.
Gretchen pr�bowa�a co� powiedzie�, ale narkotyk zacz��
dzia�a�. Poczu�a, �e g�owa robi jej si� bardzo ci�ka. Opar�a j�
o podg��wek i mruga�a patrz�c na sufit. G�owa doktora Geary
ukaza�a si� na chwil�, kiedy sprawdza� przewody pod��czone do
he�mu. Usi�owa�a skupi� wzrok na jego twarzy, lecz
bezskutecznie.
- Udanej podr�y - powiedzia� doktor. Potem jego twarz
znikn�a, a �wiat�a zgas�y. Nas�uchiwa�a, lecz nie us�ysza�a ju�
jego krok�w. W ciemno�ci, mrugaj�c oczyma, czeka�a, co si�
wydarzy.
Najpierw uderzy� j� zapach. Rozgrzane, tropikalne
powietrze, przesycone aromatem dojrza�ych owoc�w i kwiat�w.
Le�a�a na boku, a pod policzkiem czu�a co� wilgotnego i
mi�kkiego. Otworzy�a oczy i zobaczy�a zielon� g�stwin�.
G�owa Gretchen spoczywa�a na k�pie mchu, a wzrok pada� na
pl�tanin� paproci i kwiat�w.
Wysoko ponad ni� ptaki nawo�ywa�y si� ze szczyt�w drzew.
Bardzo powoli Gretchen obr�ci�a si� na plecy. Ujrza�a
ptaki przefruwaj�ce z ga��zi na ga��� - szkar�atne i ��te
jak p�omyki po�r�d zieleni. Winoro�l o konarach grubych
jak jej nadgarstek oplata�a pnie drzew wspinaj�c si� do
�wiat�a ponad nimi.
Usiad�a. Ciep�e powietrze pie�ci�o jej sk�r� przy
najmniejszym ruchu. Rozejrza�a si�. By�a sama. Woko�o nie
widzia�a nic pr�cz drzew. Drzewa i tylko drzewa. Bladozielone
�wiat�o przenika�o przez baldachim li�ci.
Wsta�a i bez celu pow�drowa�a przez d�ungl�. Pod bosymi
stopami czu�a mi�kki mech. Mia�a wra�enie, �e p�ynie w
zielonej wodzie, ospa�a, rozleniwiona upa�em i wilgoci�.
Stadko z�otych papu�ek wystrzeli�o z ni�szych ga��zi i
poszybowa�o ku wy�szym. Gdzie� w g�rze pokrzykiwa�a gromada
ma�p. Na jej widok zawy�y g��bokimi, zawodz�cymi g�osami. Jak
muzyka zwariowanych organ�w. Ponad nimi, wysoko po�r�d li�ci,
dostrzeg�a plamki kolor�w, ta�cz�ce w li�ciastym sklepieniu.
Ptaki, a mo�e motyle - nie mog�a rozr�ni�.
Po raz pierwszy od d�ugiego czasu poczu�a si�
szcz�liwa. Wspi�a si� na drzewo podci�gaj�c w g�r� po
konarach. Ma�py ucieka�y przed ni�, przeskakuj�c
z ga��zi na ga��� i krzycz�c w wielkim podnieceniu. Drzewo,
kt�re porzuci�y, obwieszone by�o dojrza�ymi owocami,
wygl�daj�cymi jak blador�owe �liwki o bardzo g�adkiej
sk�rce. Skosztowa�a jedn�. Smakowa�a jak dojrza�a malina z
delikatnym posmakiem czekolady. Szybko zjad�a trzy nast�pne.
Przerwa�a na chwil�, by policzy� kalorie, po czym roze�mia�a
si� zrozumiawszy, �e mo�e je��, ile tylko zechce.
To by�y cudowne wakacje. Zasypia�a w koronach drzew, moszcz�c
si� po�r�d pokrytych mchem konar�w, by nie spa��. Pierwszego
dnia wyskroba�a patykiem znak na wielkim kamieniu pokrytym
mchem. Lecz kiedy wr�ci�a, by zrobi� nast�pny, nie mog�a znale��
pierwszego. Wszystko zaros�o bez �ladu mchem. Nie mog�c �ledzi�
up�ywu dni, straci�a poczucie czasu.
Pewnego dnia wspi�a si� ku sklepieniu wy�ej ni� kiedykolwiek
przedtem. Po raz pierwszy ujrza�a nad g�ow� b��kitne niebo i
tropikalne s�o�ce, b�yszcz�ce w szerokich, zielonych li�ciach.
D�ungla rozci�ga�a si� we wszystkie strony jak okiem si�gn��. W
oddali spo�r�d drzew wynurza�y si� wysokie wie�e zieleni.
Zastanawia�a si�, co te� to mo�e by�.
Na pobliskim drzewie spostrzeg�a motyle wielko�ci ptak�w,
�migaj�ce po�r�d jaskrawoniebieskich kwiat�w, kt�re by�y tak
wielkie jak p�askie talerze, Zacz�a przedziera� si� przez
ga��zie w kierunku kwitn�cego drzewa. Musia�a si� wspi�� wysoko
po ga��ziach, z ledwo�ci� utrzymuj�cych jej ci�ar, uparcie
pod��aj�c do celu, przyci�gana zapachem kwiat�w. Wok� unosi�a
si� chmara owad�w, brz�cz�cy ch�r, kt�ry nap�ywa� i odp�ywa�
trzepocz�c skrzyde�kami. Przywar�a do konaru i wyci�gn�a r�ce w
kierunku motyli. Jeden, wyj�tkowo pi�kny, o skrzyde�kach w
turkusowe wzory, lata� wok� jej wyci�gni�tej d�oni. Czu�a
mu�ni�cia powietrza od jego skrzyde�ek. Mocniej chwyci�a
si� ga��zi, by m�c dalej si�gn�� r�k�.
Poczu�a piek�cy b�l w d�oni. W nag�ym przeb�ysku spojrza�a w
d� i spostrzeg�a ma�� g�sienic�, r�wnie niebiesk� jak motyl,
pe�zn�c� do swej kryj�wki w kielichu kwiatu. Delikatne w�oski na
grzbiecie falowa�y w takt ruchu n�ek.
Pali�a j� d�o� i nie mog�a ju� d�u�ej trzyma� si� ga��zi.
Pr�bowa�a chwyci� j� drug� r�k�, lecz nagle zakr�ci�o si� jej w
g�owie. Zacz�a spada�.
I wtedy przebudzi�a si�.
Bia�e �ciany. Blada twarz doktora Geary. Zamruga�a pr�buj�c
zn�w zobaczy� �wiat.
- Co� mnie ugryz�o - mrukn�a, kiedy zdejmowa� jej z
g�owy he�m. - Jaka� g�sienica.
- G�sienica - powiedzia�. - To ciekawe. A jak wygl�da�a?
- By�a jaskrawoniebieska - odpar�a Gretchen. -
Przygl�da�am si� motylom. - Unios�a r�k�. Czerwona plamka
znaczy�a uk�szenie. - To boli.
Doktor przytakn��, bardzo zadowolony.
- To wszystko jest w g�owie. Tutaj nie ma �adnych
g�sienic. Czy� nie jest zadziwiaj�ce, do czego mo�e by�
zdolny nasz umys�? A czy poza tym sp�dzi�a pani mi�o czas?
Przytakn�a, pocieraj�c uk�szone miejsce i rozgl�daj�c si�
woko�o. By�a zupe�nie zdezorientowana i zmieszana.
- Kt�ra godzina?
- Dopiero sz�sta - odpowiedzia�.
Spojrza�a na d�o�, kt�ra zaczyna�a obrzmiewa�.
- To naprawd� boli.
Dr Geary wzi�� jej r�k� i zbada� uk�szenie.
- Ma pani bardzo siln� wyobra�ni� - powiedzia�.
- Mo�e aspiryna by pomog�a - powiedzia�a Gretchen.
- Je�li pani tak s�dzi, to pomo�e na pewno - stwierdzi�.
Przyni�s� aspiryn� i szklank� wody, a potem pom�g� jej wsta� z
fotela. - Prosz� znowu kiedy� wpa��.
Na dworze deszcz usta�. Niebo by�o szare. W autobusie, w
drodze do domu, r�ka nabrzmia�a jeszcze bardziej.
Gretchen mieszka�a w ma�ym pokoiku na parterze przybud�wki
budynku, kt�ry zamyka� dzielnic� misyjn� San Francisco.
Pok�j by� ma�y i ciemny, lecz tylko na taki by�o j� sta�. Okno
od podw�rza wychodzi�o na ma�y skrawek zaniedbanego trawnika i
kilka zm�czonych palm.
Kiedy dotar�a do domu, nie mog�a ju� zgi�� palc�w. Sk�ra
d�oni by�a jakby za ma�a, by okry� cia�o. I gor�ca.
Rozgrzewa�a koniuszki palc�w przypominaj�c o upale d�ungli.
Lecz, o dziwo, czu�a si� cudownie wypocz�ta i pe�na
energii. Zawin�a troch� lodu w r�cznik i przy�o�y�a na
rank�, lecz nie mog�a usiedzie� w jednym miejscu. Wreszcie
posz�a na spacer 24-t� ulic�. S�o�ce ju� zasz�o, pali�y si�
latarnie. Pada� drobny deszczyk, taka wi�ksza m�awka,
powietrze jednak wydawa�o si� ciep�e. Gretchen mia�a na sobie
p�aszcz od deszczu, rozpi�ty, z lu�no powiewaj�cymi po�ami.
Ta cz�� Misji mia�a charakter jakiego� obcego kraju
ze strefy tropikalnej, gdzie jest wiecznie ciep�o. W oknach
wystaw wida� by�o meksyka�skie koce i gwatemalskie hafty,
jaskrawe ubrania i ceramiczne wazy malowane w szalone, kwiatowe
wzory.
Przystan�a przed kwiaciarni� na rogu ulicy podziwiaj�c
g��bok� czerwie� r� i ��t� barw� stokrotek. Obok wiadra z
kwiatami sta�y jakie� ro�liny w doniczkach, kilka odmian paproci.
Z jednej z glinianych doniczek wy�ania�a si� ga��� grubo
oblepiona kwiatami orchidei. Szkar�atna papuga ara przygl�da�a
si� Gretchen przez szyb� wystawowego okna.
Ciemnow�osa sprzedawczyni podesz�a do drzwi w chwili,
gdy Gretchen przykl�k�a, by przyjrze� si� orchideom.
- Nie zauwa�y�am tego sklepu wcze�niej - powiedzia�a
Gretchen. - Czy otworzy�a go pani niedawno?
- Tak, niedawno - u�miechn�a si� kobieta. - �wiat ci�gle si�
zmienia.
Gretchen zmarszczy�a brwi. Uwaga kobiety nie bardzo
mia�a sens, ale m�g� to by� jaki� hiszpa�ski idiom, kt�ry
nie t�umaczy� si� dobrze. - Przepi�kne s� te orchidee. Czy
maj� jakie� specjalne wymagania?
Sprzedawczyni u�miechn�a si� promiennie.
- Nie b�dzie pani mia�a z nimi �adnych k�opot�w.
Rosn� wspaniale.
W ciep�ym d�d�u zanios�a orchide� do domu. Zapach
kwiat�w, zmieszany aromat delikatnej zieleni i ci�kich perfum
przypomina� jej d�ungl�.
Tej nocy spa�a mocno �ni�c, �e spaceruje nago pomi�dzy
drzewami. Obudzi�a si� wcze�nie. Opuchni�cie zmniejszy�o si�,
czu�a si� rze�ka i wypocz�ta. By�a strasznie g�odna, nawet po
zjedzeniu ogromnej porcji sadzonych jajek z tostami i sokiem
pomara�czowym. Niedaleko miejsca, gdzie czeka�a na autobus do
pracy, w�a�nie otwierano sklep z owocami. Starszy pan i
kilkunastoletni ch�opiec rozmawiali ze sob� po hiszpa�sku
ustawiaj�c skrzynki z zielenin� na drewnianym stojaku i na
chodniku. Gretchen zawaha�a si� na d�wi�k obcych s��w. Niekt�re
z owoc�w by�y jej nieznane. Dziwne, purpurowe banany, jakie�
niekszta�tne bry�ki wielko�ci pi�ci i g�adkosk�re �liwki,
przypominaj�ce te, kt�re jad�a w d�ungli.
Zapyta�a m�czyzn�, jak nazywaj� si� te �liwki, a on
odpowiedzia� po hiszpa�sku co�, czego nie zrozumia�a. Kupi�a
torebk� �liwek i zjad�a jedn� czekaj�c na autobus. Smakowa�a tak
samo s�odko, jak to zapami�ta�a ze snu.
Przez nast�pny tydzie� by�a szcz�liwa, szcz�liwsza ni�
przez te wszystkie miesi�ce po przyje�dzie do miasta. Wci��
mia�a niesamowity apetyt. Codziennie, w porze obiadu,
przesiadywa�a w restauracji. Jad�a w sa�atkowym barze
Ile-dasz-rad�-zje��, gdzie w niesko�czono�� dok�ada�a sobie
warzyw i sos�w. W domu bez przerwy chrupa�a marchewki i seler.
W pracy podjada�a przy ka�dej okazji. Wybiera�a niedojedzon�
natk� pietruszki z talerzy, a w drodze z kuchni podkrada�a
li�cie sa�aty.
Przyty�a, lecz przesta�a zawraca� sobie tym g�ow�. Kiedy
nie mog�a ju� wci�gn�� przez biodra spodni, posz�a do
jednego ze sklep�w Misji, sprzedaj�cych tanie rzeczy i kupi�a
obszerne, lu�ne sukienki, kt�rych obfite sp�dnice swobodnie
mie�ci�y jej kszta�ty. Wszystkie w jaskrawych kolorach.
Migotliwy wz�r w czerni i czerwieni, wibruj�cy turkus i
wielkie kwiaty, kt�re przypomina�y jej d�ungl�.
Dokupi�a wi�cej kwiat�w do mieszkania. Podobnie jak
orchidee, wszystkie bujnie kwit�y. Wychodz�c do pracy,
zostawia�a w��czone ogrzewanie. Kiedy wieczorem wraca�a do
domu, spryskiwa�a ro�liny wod�, zrzuca�a ubranie, by
rozkoszowa� si� tropikalnym ciep�em. Wydawa�o si� jej, �e
ro�liny rosn� nienaturalnie szybko: w ci�gu jednego
zaledwie tygodnia orchidea sta�a si� dwa razy wy�sza i
zakwit�o kilka nowych kwiat�w. Na zewn�trz, za jej oknem
palmy r�wnie� szybko ros�y. Noc� ich sztywne li�cie stuka�y
w okno, jakby chcia�y wej�� do �rodka.
Pogoda utrzymywa�a si� niezwykle pi�kna jak na t� por� roku, a
telewizyjna pogodynka win� za to obci��a�a tropikalne pr�dy i
przesuni�cia front�w atmosferycznych.
- Ta pogoda jest dziwna - powiedzia�a Josie, jedna z
kelnerek. - Nie powinno by� tak ciep�o. Kwiaty rosn� mi jak
szalone.
- Mnie si� to podoba - powiedzia�a Gretchen. - Jest wspaniale -
U�miechn�a si� do deszczyku za oknem. - Wiesz, zdecydowa�am, �e
nie lubi� imienia Gretchen. Chyba je zmieni�.
- Tak? - przyjrza�a jej si� Josie. - Rzeczywi�cie, teraz,
kiedy zacz�a� nosi� te sukienki, zupe�nie nie wygl�dasz jak
Gretchen.
- I nie czuj� si� jak Gretchen - zastanowi�a si� przez chwil�
- Mo�e Gabriella. M�w na mnie Gabriella.
- Gabriella? - Josie potrz�sn�a g�ow�. - Nie jestem pewna,
czy wygl�dasz jak Gabriella.
- Nie szkodzi. Nazywaj mnie Gabriella.
Josie wzruszy�a ramionami.
- Nie wiem, czy si� przyzwyczaj�.
- Na pewno - stwierdzi�a Gabriella. U�miechn�a si�,
przypominaj�c sobie s�owa sprzedawczyni kwiat�w. - �wiat ci�gle
si� zmienia.
- Skoro tak twierdzisz - powiedzia�a Josie, rzucaj�c jej
dziwne spojrzenie.
Gabriella �ni�a o d�ungli. Raz, gdy ugania�a si� za ma�pami
po�r�d drzew, przysi�g�aby, �e widzia�a mi�dzy nimi doktora
Geary, jak pohukiwa� na ni� i robi� miny odp�ywaj�c na lianie
pomi�dzy ga��ziami.
Nast�pnego dnia, z portmonetk� pe�n� napiwk�w, posz�a
odwiedzi� "Wymarzone wakacje". Kartka znikn�a, a drzwi
by�y zamkni�te na klucz. Zajrza�a do �rodka przez szyb�
os�aniaj�c oczy r�k�. Zobaczy�a schody i wytarty chodnik,
lecz nic wi�cej.
Cofn�a si� niezadowolona. M�oda kobieta z s�siedniego
sklepiku z u�ywan� odzie�� stan�a w drzwiach i ciekawie
przygl�da�a si� Gabrielli.
- Co si� sta�o z cz�owiekiem, kt�ry tu by�? - zapyta�a
Gabriella. - W tych "Wymarzonych Wakacjach"?
- Odszed� - powiedzia�a kobieta. Mia�a cztery kolczyki w
jednym uchu i brylant wpi�ty w skrzyde�ko nosa. - Znikn�� -
przygl�da�a si� Gabrielli w zamy�leniu. - Nie pani pierwsz�
o niego pyta. By�o tu czterech facet�w w
niebieskich garniturach. Przyjechali czarnym samochodem. M�wili,
�e s� z Wydzia�u �ywienia i Narkotyk�w. Mo�e wyjecha� z miasta.
Gabriella potrz�sn�a g�ow�.
- Ale dlaczego? Ogl�da�am jego licencj� - by� prawdziwym
lekarzem.
Kobieta wzruszy�a ramionami.
- Skargi o jaki� niedozwolony lek, mo�e narkotyk. Zna�a go
pani?
- W�a�ciwie nie. - Gabriella nerwowo �ciska�a torebk� -
Spotka�am go tylko jeden raz. - Odwr�ci�a si� i odesz�a, zanim
kobieta zd��y�a zada� nast�pne pytanie.
Tej nocy zn�w �ni�a jej si� d�ungla. Po raz pierwszy posz�a
w stron� zielonych wie�, kt�re wcze�niej widzia�a z wierzcho�k�w
drzew i znalaz�a si� w ruinach miasta. Mech zaw�adn��
tym miejscem okrywaj�c wszystko p�aszczem zieleni. Tu� obok
r�wnej �cie�ki, kt�r� uzna�a za ulic�, zdrapa�a mech z
kraw�nika odkrywaj�c czerwon� farb�. Ptak pe�zacz pokrzykiwa�
nie opodal znaku "Nie parkowa�", winoro�l przetykana kwiatami w
kszta�cie tr�bek przes�ania�a czerwony napis. Na parapetach
budynku z szarego kamienia gnie�dzi�y si� papugi. Na jednym ze
skrzy�owa� drzewo, tak grube jak Gretchen w talii, le�a�o
z�amane w poprzek ulicy. Jego korzenie poprzecina�y asfalt, a w
nowo powsta�ych szczelinach zakorzeni�y si� trawy.
Nast�pnego ranka obudzi�a si� wcze�nie i posz�a na spacer
przed wyjazdem do pracy. Dzie� by� ju� ciep�y. W szczelinach
chodnika kie�kowa�y m�ode ro�linki, wznosz�c si� ku s�o�cu.
Przystan�a i wyrwa�a jeden p�d. Z przyjemno�ci� �u�a �wie��,
zielon� nowalijk�. Na jednej z latarni dostrzeg�a rosn�cy mech,
delikatne zacz�tki zielonego dywanu. Zatrzyma�a si� znowu, by
przesun�� r�k� po mchu. Szorstkie �ody�ki rozkosznie �askota�y
jej sk�r�.
Pod koniec pracy tego dnia kierownik restauracji, wysoki,
chudy m�czyzna, nieustannie na kraw�dzi za�amania nerwowego,
powiedzia�, �eby przysz�a do jego biura. Posz�a za nim do
pomieszczenia za kuchni�. Wiedzia�a, �e powinna by�
zaniepokojona. Kierownik rzadko kiedy mia� co� mi�ego do
zakomunikowania kelnerkom. By�a jednak zupe�nie spokojna,
przygl�da�a mu si� z ch�odnym brakiem zainteresowania. Zauwa�y�a
zaci�cie na policzku, plam� na krawacie i kawa�ek sznurka
przyczepiony do r�kawa tweedowej marynarki.
- Mia�em na Ciebie kilka skarg - powiedzia�.
- Uhm - powiedzia�a oboj�tnie, przypatruj�c si� dalej
sznurkowi, kt�ry m�g� pochodzi� z jakiej� paczki. Nie mog�a
w�a�ciwie skupi� si� na tym, co m�wi�. Co� o barze sa�atkowym,
jakie� s�owa ostrze�enia, co� o oczekiwaniu, �e jego kelnerki
b�d� zachowywa� si�, jak nale�y. Dociera�o to do niej mgli�cie.
Po jakim� czasie zamilk�.
- Czy jest co�, co chcia�aby� mi powiedzie�? - zapyta�.
- Ma pan kawa�ek sznurka na r�kawie - powiedzia�a Gretchen.
- Co takiego?
- O, tutaj - powiedzia�a, bezceremonialnie zdejmuj�c sznurek
z r�kawa. - Ju� - wetkn�a go do kieszonki fartuszka.
Spojrza� na ni� marszcz�c brwi.
- Gretchen, czy ty mnie s�uchasz?
- Ale� tak! - sk�ama�a.
- Pomy�lisz o tym?
- Na pewno - powiedzia�a. - Nie s�dz�, �eby pan musia�
si� tym d�ugo martwi� - Odwr�ci�a si� - Musz� ju� lecie�. Do
zobaczenia jutro.
Postanowi�a wraca� do domu piechot�. Pada� deszcz. Nie zada�a
sobie trudu, by naprawi� parasolk�. M�awka zupe�nie
jej nie przeszkadza�a. W istocie delikatne �askotanie kropli
sp�ywaj�cych jej po twarzy by�o bardzo przyjemne. Id�c
zachwyca�a si� ka�d� ro�link� wyros�� w szczelinie chodnika
lub jezdni. Min�a brygad� robotnik�w usuwaj�cych ro�liny i
wype�niaj�cych dziury. Powiedzia�a im, �e i tak odrosn�.
Kiedy odchodzi�a, patrzyli za ni� zdziwieni.
Po drodze rozgl�da�a si� w poszukiwaniu kawa�eczk�w sznurka.
Obok biura UPS firmy spedycyjnej znalaz�a spl�tan�,
kosmat� mas� br�zowego szpagatu. Wepchn�a go do torebki. W
rynsztoku, obok po�amanej parasolki, trzepocz�cej na wietrze jak
zraniony ptak, zauwa�y�a sznurowad�o. Przesz�a przez Park
Dolores, przystaj�c tylko, by pocz�stowa� si� jakim� delikatnym
p�dem ze �wie�o kie�kuj�cego kwietnika. W krzakach znalaz�a
popl�tany sznurek latawca.
Kiedy dotar�a do domu, zdj�a sukienk� i niespokojnie kr�ci�a
si� po pokoju. Powietrze w mieszkaniu przesycone by�o ci�kim
zapachem orchidei. �wiat�o padaj�ce z okna s�czy�o si� przez
filtr palm i paproci.
W jakiej� szufladzie znalaz�a gruby, we�niany sweter,
kupiony niegdy� na pchlim targu. Przy ko�nierzu zwisa� lu�ny
koniec w��czki. Poci�gn�a i kilka oczek si� spru�o. Poci�gn�a
jeszcze raz. Mi�o by�o dotyka� w��czki. By�a szorstka, jakby
t�usta i pachnia�a lanolin�. Zacz�a zwija� j� wok� d�oni.
Kiedy sko�czy�a, mia�a k��bek wielko�ci w�asnej g�owy.
Do��czy�a do tego sznurek i szpagat, kt�re znalaz�a wcze�niej.
Siedz�c przy oknie, pod palm�, cierpliwie rozpl�tywa�a supe�ki.
Ca�y nast�pny tydzie� zbiera�a kawa�ki nitek, sznurek z
paczek, szpagat. W restauracji mia�a �wiadomo��, �e kierownik
obserwuje j� niezadowolony. Ignorowa�a go, maj�c g�ow�
zaprz�tni�t� wa�niejszymi sprawami. Co wiecz�r, w drodze z pracy
do domu, zbiera�a ka�dy kawa�eczek w��kna znaleziony na ulicy.
Nie kupowa�a sznurka. Du�o przyjemniej by�o znajdowa� go,
kawa�ek po kawa�ku.
Pod koniec tygodnia mia�a ju� kul� ze sznurka tak wielk�,
�e ledwie mog�a j� obj��. Patrz�c na ni� czu�a si� silna i
bezpieczna.
W pi�tek kierownik wyrzuci� j� z pracy. Wezwa� Gabriell�do biura,
wr�czy� wyp�at� i oznajmi�, �e nie musi si� trudzi� i
przychodzi� w poniedzia�ek.
- W porz�dku - powiedzia�a - Te� dobrze. �wiat si�
zmienia. - Rzuci�a okiem na jego zdziwion� twarz. - Czas na
mnie. Mam strasznie du�o do zrobienia.
Do domu wraca�a w deszczu. W wiadomo�ciach telewizyjnych tego
wieczoru bez ko�ca pokazywano ekipy robotnik�w usi�uj�ce
zapobiec zarastaniu ulic. U�ywali lamp lutowniczych i herbicyd�w,
lecz ro�liny, niewzruszone, po prostu wyrasta�y od nowa.
Tej nocy dosta�a niewielkiej gor�czki, nic powa�nego, tyle
tylko, �e przewraca�a si� z boku na bok i rzuca�a po ��ku.
Chocia� raz nie czu�a g�odu. Na my�l o jedzeniu ogarnia�y j�
md�o�ci. Czu�a si� zmieszana i zdezorientowana. Kiedy zasypia�a,
�ni�a jej si� d�ungla, szkar�atne pi�ra ary, nieprawdopodobna
ziele� li�ci i zapieraj�cy dech w piersi b��kit kwiat�w..
Nast�pnego ranka zbudzi�a si� bardzo wcze�nie. Kiedy posz�a
umy� z�by, poczu�a si� bardzo szczeg�lnie, jakby z�by zrobi�y
si� za du�e lub usta zmieni�y kszta�t. Przesta�y do siebie
pasowa�. W ma�ym mieszkaniu poczu�a si� skr�powana i
niespokojna. Przez chwil� chodzi�a po pokoju. Sw�dzia�a j� sk�ra
i by�o jej w niej bardzo niewygodnie. Na koniec otworzy�a okno.
Podmuch �wie�ego powietrza przyni�s� ze sob� zapach zieleni.
Ustawi�a kul� ze sznurka obok ��ka i po�o�y�a si�. Zacz�a
od st�p. Zwil�a�a sznurek �lin� i, bardzo staranie, owija�a
wilgotne pasma lu�no wok� kostek. �lina skleja�a pasma razem
i Gabriella nie mog�a si� nadziwi�, jakie to oczywiste,
prawdziwe i naturalne.
Posuwa�a si� w g�r� cia�a, buduj�c skorup� tak wielk�, by
pomie�ci�a j� ca��. Spojrza�a jeszcze jeden, ostatni raz na
sw�j pok�j. Zap�aci�a ju� czynsz do ko�ca miesi�ca i nie
s�dzi�a, by zmiana potrwa�a d�u�ej. Do czasu kiedy ona b�dzie
gotowa, miasto te� zako�czy swe przeobra�enie.
Zapiecz�towa�a kokon od �rodka i rozlu�ni�a si� w ciep�ej
ciemno�ci. Odleci z wieczornym wiatrem, szybuj�c nad d�ungl� na
l�ni�cych skrzyd�ach. U�miechn�a si� w ciemno�ci, oczekuj�c
nieuniknionego.