13356
Szczegóły |
Tytuł |
13356 |
Rozszerzenie: |
PDF |
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres
[email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.
13356 PDF - Pobierz:
Pobierz PDF
Zobacz podgląd pliku o nazwie 13356 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.
13356 - podejrzyj 20 pierwszych stron:
KALEWALA
EPOPEJA FIŃSKA
Pieśni zebrał EL I AS LÓNNROT
Dla dzieci polskich
opracowała
JANINA PORAZIŃSKA
Ilustrował MICHAŁ BYLINA
NASZA KSIĘGARNIA WARSZAWA
1985
Afc
¦..
h/\
I NAZWY ORA/ OBJAŚNIENIA WYRAZÓW
Owen GWIAZDKA
JĄ SIĘ NA KOŃCU KSIĄŻKI
WEZWANIE
Wciąż chodzi za mną upartym cieniem,
w głowie mej myślą, w piersi pragnieniem,
o zęby dzwoni, na usta rwie się
zgubiona w polu, zgubiona w lesie,
w wichrze północy, w pustkach zbłąkana
nieutrwalona, nie zapisana
pieśń mego ludu.
Tu, przy ognisku, zasiądźmy sobie. Podaj mi, bracie, swe ręce obie i na mych dłoniach palce zacieśnij. Śpiewać będziemy prastare pieśni.
Młodzieży stanie przy nas tłum duży. Ku nim się z mroku wieków wynurzy Veinemejnen i Ilmarinen, Jukagainen, Ahti... Wspaniali to bohaterzy są Kalewali*.
W moim dzieciństwie... to mi się nie śni, matka śpiewała te same pieśni, kiedy mnie do snu kładła wieczorem, ojciec za pługiem, siostra pod borem pasąca owce.
Bardzo maleńki wraz z mlekiem piłem runy-piosenki*.
Potem, gdym wyrósł już na pastuszka, gdy na polanę wiodła mnie dróżka, a tą ścieżyną szła przy mnie mimo czarna Murikki, łaciata Kimmo, tom ja te pieśni (tak mi się zdało) strząsał z gałązek, garsteczką małą zbierałem z rosą i z kwiatkiem bladym rwałem.
Bo wszędzie były jej ślady. Morze te pieśni szumem mi grało, ptaki śpiewały kapelą całą, wiatr mi te pieśni niósł w swoim gwiździe, mróz je malował szronem srebrzyście.
Więc naznosiłem do naszej chaty run plon ogromny, plon przebogaty. A teraz tylko mi tu potrzeba piwa i bochna żytniego chleba, i wiary w jutro, w dzień pełen słońca. Pieśń wyśpiewamy, bracie, do końca!
O TYM, JAK TO BYŁO NA POCZĄTKU
o
VEJNEMEJNEN WYCHODZI
NA LĄD
Vejnemejnen — zwany także Vejno — pieśniarz czarodziejski i zaklinacz Kalewali — urodził się w morskiej głębinie.
Matką jego była Ilmatar, dziewica przestworzy. Unosiła się ona nad ziemią smutną, niczym nie przyodzianą, nad ziemią szarą i pustynną.
Zakochał się w Ilmatar mocarz siły niebywałej, mocarz-hu-ragan szalejący z szumem, gwizdem i hukiem. Zakochał się w niej wicher Północy.
Opuściła Ilmatar pustki szerokie, niezmierzone. Na wody morskie opadła, głębinę morską na mieszkanie sobie obrała.
I oto w głębinie tej — za ojca mając wicher Północy, za matkę mając przestworzy mieszkankę — urodził się Vejnemejnen.
Po morzu huczliwym, po morzu nieobeszłym unosi się Vejno pięć lat i jeszcze lat sześć. W głębinie ciemnej przebywa siedem lat i jeszcze lat osiem.
Słońce nad nim nie świeci, księżyc się nad nim nie srebrzy, gwiazdy nad nim nie migocą. Tylko ciemność nieprzenikniona go otacza, tylko cisza niezmącona go obejmuje.
Myśli Vejno, tak wielki zaklinacz duma:
„Wyjdę z tej głębiny na ziemię. Będę widział obłoki sunące po niebie, słońce mnie ogrzeje, a nocą będę chodził po polach srebrnych od księżyca. Wielka Niedźwiedzica* będzie ku mnie mrugała czerwienią, błękitem i zielonością".
I wyruszył Vejno w podróż.
Szedł, szedł mozolnie na kolanach, rękoma się podpierał, pielgrzymował ku ziemi po dnie morskim, aż wyszedł na brzeg, na krawędź lądu.
Ziemia była nie przyodziana, pusta i sucha. Ani jedna trawka jej nie porastała, ani jedno drzewo nad nią nie szumiało.
Cały jej przystrój to blask z góry.
A noc to właśnie była.
Księżyc tkwił wysoko i srebrem świecił, a gwiazdy w górze drżały różnymi kolorami.
Wyszedł Vejno na brzeg swej ziemi i pokłonił się księżycowi, pokłonił się zaklinacz Wielkiej Niedźwiedzicy.
O
VEJNEMEJNEN KAŻE OBSIAĆ KALEWALĘ BORAMI-LASAMI
Idą lata za latami. Ziemia wciąż jest pusta i szara.
Kto ją ozdobi? Kto ją uweseli?
Dumał, dumał Vejno, aż wyszedł na Wielką Polanę i zawołał, silnym głosem zaklinacz tak zakrzyknął:
— Maleńki synu Wielkiej Polany, siewco czarodziejski, Peller-voinie! Obsiej pustynną Kalewa-lę! Niechaj trawy okryją jej
13
nagość, niechaj drzewa się nad nią rozszumią, niechaj zapachną kwiaty, zarumienia się jagody!
Ze szparki ziemi wyszedł Pellervoinen. Tyci on, tyciuchny. paluszek maleńki.
I zaczął syn Wielkiej Polany Kalewalę przystrajać.
Na łąkach zasiał trawy, w górach sosny i jodły, a w dolinach krzewiny.
Gdzie ziemia płytka na skałach, tam zasiał świerki, gdzie piaski — tam jałowiec, gdzie mokradła — tam olszynę. Na świętych miejscach zasiał jarzębinę, na lekkiej ziemi brzozę białokorą, a nad brzegami szerokich rzek zasadził dęby.
I znów przeszły lata i zimy, lata i zimy.
Poszedł Vejnemejnen po ziemi Kalewali oglądać, jak się udała praca maleńkiego Pellervoinena.
Widzi: rozrosły się, zazieleniły, rozszumiały drzewa i krzaki. Pachną kwiaty czeremchy, rumienią się korale na jarzębinach. Rozchodzi się woń żywiczna od jodeł, sosen i świerków. Nawet jałowiec, choć nie wyrósł wysoki, modrzeje i pachnie dojrzałą jagodą.
Poweselała ziemia!
Tylko nad brzegami rzek szerokich pusto, tylko dęby nie chcą korzeni zapuścić, dęby nie chcą rosnąć.
Zadumał się pieśniarz Vejno, ku morzu się obrócił i zawołał:
— Potężna Ilmatar, matko moja! Dopomóż dębom, aby zapuściły korzenie w ziemię, aby wyrosły te boże drzewa!
Zaraz wyszły z fal morskich cztery dziewice, pięć dziewic wyszło z głębiny morza. I po łąkach szerokich się rozbiegły, po łąkach rosistych, po polanach zielonych. Wszystką trawę zżęły, wszystką trawę wysuszyły i na jedno miejsce ją zgrabiły.
Aż tu wyszedł z morza dziwotwór, co oczy miał płomieniste i oczami tymi kopy siana podpalił. Zatrzaskały iskry, zakłębil się dym bury, wszystko siano na popiół zgorzało.
I zaklinacz Yejno w popiele tym żołądź dębową zasadził.
14
Puściło nasienie dębowe korzeń w dół, wyszło nasienie kiełkiem zielonym w górę, wyrosło z radością na użyźnionej ziemi. Idzie lato za latem, idzie zima za zimą. Aż tu, co się nie dzieje! Słońce nad Kalewalą ledwie, zaledwie się złoci, księżyc nad Kalewalą ledwie, zaledwie się srebrzy.
Idzie Vejnemejnen ziemią swoją, idzie zobaczyć, czemu to w dzień słońce zaledwie się złoci, czemu to w nocy księżyc zaledwie się srebrzy. Wyszedł na Wielką Polanę.
To dąb temu winien! To dąb tak się rozrósł! Tysiącem konarów w niebo strzelił, tysiącem tysięcy gałęzi, gałązek i gałą-zeczek po niebie się rozpostarł.
Całe niebo zasłonił. Obłokom nie daje płynąć, chmurom drogę zagradza, słońce potłumia, księżyc zakrywa, gwiazdy gasi.
Myśli stary Vejno, zaklinacz wiekowieczny tak duma: „Co mi robić z tym dębem olbrzymem? Ściąć go trzeba, bo bez słońca życie zamrze, bo bez deszczu rośliny zginą. Ale kto da radę powalić drzewo podniebne!"
I poszedł czarodziej Vejno ku morzu, na brzegu stanął, głosem wielkim woła:
— Matko moja, Ilmatar potężna! Masz tam utajone w morzu siły niepojęte. Wyślij z głębin wodnych mocarza, który by ściął dąb na Wielkiej Polanie, bo słońce on zakrywa, bo chmurom drogi on tamuje!
Wysłuchała Ilmatar prośby syna i z głębin bohatera wysłała. Wyszedł z morskiej fali drwal czarodziej. Nie tak on wielki jak Vejno, nie tak on mały jak Pellervoinen. Ot, na piędź* od ziemi wysoki. Na głowie czapka miedziana, na nogach miedziane buty, pasem miedzianym opasany — a za pasem toporek
z miedzi. Toporek jak palec, ostrze jak paznokieć.
15
Spojrzał Vejno na drwala i tak mówi:
— Wygląd masz bohatera, ale wzrost masz końskiego kopyta. Jakże ci zrąbać dąb podniebiesny!
Odpowiada morski karzełek, drwal głębinowy tak mówi:
— Bohaterem jestem z przepaści wód potężnych, przyszedłem drzewo to zrąbać.
Nie zdążył jeszcze Vejnemejnen na te słowa się uśmiechnąć, aż tu widzi: olbrzym przed nim stoi! Każda stopa jak most na szerokiej rzece, głowa chmury podpiera, a broda pierś zasłania i do kolan sięga, a włosy plecy zakrywają i do pięt wiszą.
Na sześciu kamieniach podbija toporzysko, ostrze na siedmiu krzemiennych skałach ostrzy.
Zrobił olbrzym jeden krok i już Vejno daleko za nim został, zrobił drugi krok i już do środka Wielkiej Polany doszedł, zrobił trzeci krok i już jest przy dębie.
Uderzył toporem w pień raz, uderzył drugi raz i trzeci. Iskry sypią się z ostrza, płomień bucha z drzewa. Zachwiał się, zatrzeszczał dąb olbrzym.
A wtedy wielkolud ujął drzewo rękoma i położył je na ziemi: pniem na wschód, wierzchołkiem na zachód, a na południe rozrzucił jego liście, a na północ jego gałęzie.
Nadleciał wicher i porwał wióry, gałązki i liście; po ziemi ją rozrzucił, po polach rozproszył, na morze je zaniósł.
Kto taki liść pochwyci, kto taką gałązkę znajdzie, kto taki wiórek wyłowi i zabierze z sobą, ten szczęście sobie do domu przyniesie.
Na oswobodzonym niebie zebrały się chmury, spadł deszcz gęsty i ciepły, a po deszczu zajaśniało na niebie słońce, zalśniła nad ziemią tęcza.
Od brzegu do brzegu nieba świat się rozweselił.
VEJNEMEJNEN
ZASIEWA
PIERWSZY
JĘCZMIEŃ
NA CHLEB
JASNY
Od brzegu do brzegu nieba świat się rozweselił.
Radują się wszystkie drzewa, krzaki i trawy. Ptaki wesoło śpiewają. Wezbrane potoki skaczą po kamieniach i pędzą na wyścigi.
Cieszy się ziemia cała, ale Vej-no jeszcze się nie weseli. Ale Vejno chciałby jeszcze dla ludzi w Kalewali mieć chleb jasny.
17
A ten chleb jasny — ze światłej mąki; a ta światła mąka — ze złotego jęczmienia.
Jak łąki trawą, jak góry lasami, tak niechaj polany jęczmieniem zaszumią!
Chodzi Vejno, szuka na siew ziaren jęczmienia. Nad morzem sześć ziarenek znalazł, siedem ziarenek do kaletki z wiewiórczej skórki schował.
I odwieczny pieśniarz zrąbał bory-lasy szumiące. Zrąbał bory--lasy, jedną brzozę tylko zostawił. Ze zrąbanych drzew pnie i gałęzie spalił, ziemię popiołem użyźnił.
Na roli użyźnionej ziarno sieje, ziarno w ziemię Vejnemejnen wrzuca i tak wieszczy pieśniarz przy tym śpiewa:
Jęczmieniu, złoty jęczmieniu, sieję cię nie na kamieniu. Sieję cię na glebie żyznej na chleb jasny dla ojczyzny. Chmury się po niebie gonią — sieję ciebie twórczą dłonią.
Matko pola, matko ziemi, wspomóż go siłami swymi! Ździebeł wyjdzie niech tysiące, kłosów wyjdzie niech tysiące, kłosów złotych jako słońce. Niech łan w niebo stąd spoziera, gdzie to ziarno sieję teraz.
Ukko na wysokim niebie! Każda chmura słucha ciebie, każdej chmurze rozkazujesz, bieg jej znaczysz po lazurze.
Ukko, ziemia sucha jeszcze. Ukko, ześlij tu swe deszcze!
18
I
Słodycz niech z tym deszczem spływa, niech zaszumi jak las niwa.
Wysłuchał wielki Ukko głosu Vejno. Wydał rozkaz chmurom deszczowym.
Jedna chmura przypełzła ze wschodu.
Druga chmura nadleciała z zachodu.
Trzecia chmura z południa nadbiegła.
Czwarta chmura przytoczyła się z północy.
Spotkały się chmury nad Wielką Polaną, nad niwą jęczmie-niową. Zaczęły chmury na siebie krańcami najeżdżać, zaczęły się bóść, zaczęły się przepychać i kłębić. Spadł na ziemię deszcz ulewny, deszcz ciepły, słodycz w sobie niosący.
Minął dzień jeden i drugi. Minął cały tydzień. Wychodzi Vejnemejnen popatrzeć na polanę, a tam jęczmień już szumi! Na każdym źdźble po trzy kolanka, na każdym źdźble po sze-ściorzędowym kłosie.
Nadleciała z daleka kukułka. Nadleciała i pyta:
— Czemuś, Vejno, tę brzozę na środku polany zostawił? Cały las zrąbałeś, cały las spaliłeś, czemuś tylko tę brzozę ocalił?
Odpowiada stary pieśniarz, zaklinacz Vejno tak do kukułki mówi:
— Brzozę tę zostawiłem, aby podróżujące ptaki miały na czym odpoczywać. Abyś i ty, kukułeczko, na niej siadała, całe pole okukiwała na radość, na pierwszy urodzaj tej polany, na jęczmień złoty po całej Kalewali, na chleb jasny dla wszystkich synów tej ziemi.
I tak z Wielkiej Polany obsianej przez wiekowiecznego za-klinacza Vejnemejnena rozpowszechniło się zboże chlebowe po całej Kalewali.
CZĘŚĆ DRUGA
PRZEDZIWNYCH
ZDARZENIACH
ZAKOŃCZONYCH
WYKUCIEM
CZARODZIEJSKIEGO
MŁYNKA
SAMPO
o
SPÓR VEJNO Z JUKAGAINENEM
Vejnemejnen to wiekowieczny pieśniarz, czarodziej i zaklinacz.
Wielką moc mają jego pieśni. Gdy zaczyna śpiewać, wiatr cichnie i przypada do ziemi, drzewa przestają szumieć, ptaki milkną, zawisają nieruchomo wodospady. Cała natura słucha śpiewu Vejno.
Pieśni jego lecą daleko na wschód i zachód świata, na północ i południe. Tam na północy
23
dosięgają aż do Pohjoli, krainy wiecznej zimy i wiecznych śniegów. - Słuchają ludzie w Pohjoli pieśni Vejno, słuchają i mówią:
— Pięknie śpiewa nasz młody Jukagainen i ojciec jego, ale pieśni Vejno są wspanialsze.
Usłyszał raz taką mowę Jukagainen i strasznym gniewem się
rozgniewał.
Biegnie do swej stajni, wyprowadza wieszczego konia, zaprzęga go do złotych sani. Pojedzie do ojczyzny Vejno, do Ka-lewali, na spór z wiekowiecznym czarodziejem, czyje pieśni są piękniejsze! Zawstydzi tego starca, zadziwi go swoją pieśnią. Umilknie Vejno, na zawsze już śpiewać przestanie!
Wybiegła z chaty matka Jukagainena i błaga:
Nie jedź, synku! Nie jedź, synku,
do tej Kalewali! Vejno cię tam zaczaruje,
nic cię nie ocali. Zaczaruje ręce, nogi —
kamieniem się staną. W śnieżnej zaspie legniesz, synku,
główeńką kochaną.
Ale Jukagainen matki nie słucha, do sanek wsiada, konia podcina.
Pędzi koń równiną Pohjoli dzień jeden i drugi, pędzi równiną Kalewali dzień trzeci. Ogień mu z nozdrzy bucha, iskry mu
spod kopyt się sypią.
Ujrzał Jukagainen z daleka w dąbrowie starego Vejno jadącego saniami. Popędził konia, dognał pieśniarza, na sanie jego najechał.
Zatrzeszczały płozy, poplątały się zaprzęgi, zaczęły gryźć się
konie.
24
Pyta stary Vejnemejnen, słowa takie zakłinacz mówi:
— Skąd ty jesteś, młodzieńcze? Nierozumnie najechałeś na moje sanie, potrzaskałeś płozy, porwałeś uprząż! Ustąp mi z drogi, jesteś młodszy.
Ale Jukagainen nie ustępuje. Woła samochwalczo:
— Jestem Jukagainen z Pohjoli, wielki śpiewak, mędrzec i zakłinacz! Jestem jednym z siedmiu bohaterów Północy. To ja stworzyłem niebo i ziemię, to ja wyorałem bezdenne morze, to ja rozpostarłem nieschodzone śniegi! To ja zapaliłem słońce i księżyc, ja rozsypałem gwiazdy na niebie! To ja...
Uniósł się gniewem stary Vejno i krzyknął, głosem wielkim tak zawołał:
— Przestań, kłamco! Nie ty jesteś stworzycielem nieba i ziemi ! Nikt nie zna początku wszystkich rzeczy!
Rozpłomienił się bardziej jeszcze Jukagainen. Wyciąga zza pasa miecz i woła:
— Bijmy się! Kto zostanie zwyciężony, ten musi z drogi
ustąpić!
Mówi spokojnie stary Vejno, powiada zakłinacz słowa takie:
— Schowaj miecz. Z głupcem bić się nie będę. Z niegodnym kłamcą miecza mego nie zmierzę.
Wtedy rozwrzeszczał się dziki Jukagainen. Kudłatą głową trzęsie, pięściami wywija.
— Toś ty niegodzien być człowiekiem, skoro boisz się miecza dotknąć! Moją pieśnią cię zaczaruję, w wieprza cię zamienię, do swego chlewu cię zapędzę!
Wtedy i Vejno uniósł się wielkim gniewem. Słowem mówionym nie odpowiedział, pieśnią odpowiedział. Nie smętna to piosenka dziewczyny, nie wesoła to śpiewanka małej pastuszki. Potężna to pieśń czarodzieja.
Zakołysały się wody w jeziorach, rozszalały się wodospady. Zaszumiały wichry, przygięły się bory-lasy. Zadrżały miedziane góry, posypały się ze skał kamienie-oderwiska.
25
I czar się dziać zaczyna.
Na dudze* konia Jukagainena wyrastają gałęzie, na chomącie wierzba. Złote sanie stają się szarym krzakiem, koń zamienia się w skałę.
Miecz Jukagainena poniósł się pod chmury i zajaśniał tam błyskawicą, łuk rozrósł się w tęczę od brzegu do brzegu nieba, lekkie strzały uleciały w świat jastrzębiami.
Czapka Jukagainena pomknęła w górę i stała się obłokiem, a złote guzy u pasa rozsypały się po niebie gwiazdami.
Śpiewa Vejno dalej i czar dalszy się dzieje.
Jukagainen zaczyna wrastać w ziemię, w piasek sypki, w bez-deń niewiadomą.
Już zapadł po kolana. Na próżno nogą chce poruszyć, na próżno chce się z piasku wydobyć! Coraz głębiej i głębiej zapada...
Przeraził się Jukagainen. Słowa matki wspomina. Nie było mu zaczynać sporu z wiekowiecznym zaklinaczem!
I mówi słowa takie:
— O mądry Vejno, cofnij swe zaklęcie! Puść mnie wolno do domu! Dam ci za to piękny łuk srebrem nabijany.
Ale Vejno odpowiada, słowami takimi zaklinacz mówi:
Nie trzeba mi twego łuku. Mam ja łuków całe ściany. Każdy łuk zaczarowany. Sam on szuka wśród bajorów i ubija sto kaczorów. Sam on leci na dąbrowę i ubija łosie płowe. Sam on leci w śniegi suche i ubija tam maruchę*.
Nie trzeba mi twego łuku.
Śpiewa Vejno dalej i czar dalszy się dzieje. Jukagainen grąży
26
się głębiej i głębiej w piasek. Już po biodra się zanurzył... Drży przerażeniem serce Lapończyka. Mówi słowa takie:
— O wielki Vejno, cofnij swe zaklęcie! Puść mnie wolno do domu! Dam ci za to szybkobieżne czółno.
Ale Vejno odpowiada:
Nie trzeba mi twego czółna! Łódek mam trzysta trzydzieści, ledwie je zatoka zmieści. Każda niby okoń-rybka, taka zwinna, taka szybka. I za wiatrem płynąć umie, i pod wiatr płynąć rozumie. I za falą, i pod falę — ani ruszysz wiosłem wcale.
Nie trzeba mi twego czółna.
I Vejno śpiewa dalej, a Jukagainen już po żebra w piasku się pogrążył.
— O potężny czarodzieju, cofnij swe zaklęcie! Puść mnie wolno do domu! Dam ci za to dziesięć worów jęczmiennego ziarna.
Ale Vejno odpowiada:
Niepotrzebne mi twe ziarno. Bo w mojej komorze stoi wór przy worze. A na moich stołach bochny niby koła. A na mojej roli bujny wiatr swawoli — ' j ęczmieniowa fa la
jako morze z dala.
Niepotrzebne mi twe ziarno.
27
Śpiewa Vejnemejnen dalej, a Jukagainen już po szyję w piasku się pogrążył.
__O wiekowieczny pieśniarzu, cofnij swe zaklęcie! Puść mnie
wolno do domu! Siostrę moją piękną, młodą Aino, dam ci za żonę. Chatę zamiatać ci będzie, odzież prać, w piecu palić, miodowe placki piec ci będzie.
Przestał Vejno śpiewać. O siostrze Jukagainena słyszał, że młoda jak wiosna, że gibka jak brzózka, że rumiana jak jagoda żurawiny, że wesolutka jak ptaszek.
Usiadł Vejno na kamieniu, krótką czarodziejską pieśnią zaklęcie cofnął.
I wyszedł Jukagainen z groźnej przepaści piaszczanej. A tu już krzewina znów stała się złotymi saniami, a skała wieszczym koniem, a obłok czapką, a błyskawica mieczem i wróciły gwiazdy na pas Lapończyka.
Zaprzągł Jukagainen konia, wskoczył na sanie i pomknął do domu. Pędzi cwałem jeden dzień i drugi, i trzeci jeszcze pędzi. Wpada w zagrodę ojcowską jak szalony. Saniami o wrota zaczepił, hołoble* połamał. Do izby wbiegł, czapkę o ziemię cisnął, na ławę się zatoczył, rękoma twarz zasłonił i gorzkim płaczem się zaniósł.
Przybiegł ojciec, przybiegła matka. Całują go, utulają.
Ojciec ramieniem go objął. Matka po głowie głaska i ni to mówi, ni to śpiewa:
Czemu, synku, tak sumujesz, czarne oczy zapłakujesz? Chodziliśmy na strych co dnia
rankiem i wieczorem. Czy powracasz, ku południu
patrzy lim wyziorem*.
Co dnia pusta była droga.
Co dnia w sercu żałość, trwoga.
28
Aż dziś słonko dla nas wstało,
w okieneczko zastukało. A ty, synku, nam sumujesz...
Żeś u ojców — czy żałujesz?
Odpowiada młody Jukagainen, słowa takie mówi:
— Jakże mi nie płakać, matko! Jakże mi nie szlochać, ojcze! Ze skarbu największego was okradłem. Za cofnięcie zaklęcia, za wolność swoją staremu Vejno siostrę za żonę obiecałem.
Gdy to matka usłyszała, uradowała się wielką radością. W ręce zaklaskała, nogą tanecznie za tupała.
— Ach, synku, toż to szczęście, toż to szumna radość! Wielki czarodziej będzie naszym zięciem! Wielki zaklinacz będzie twoim dziewierzem! Wielki pieśniarz będzie mężem Aino!
I woła matka do córki:
— Wesel się, dziewczyno! Wiekowiecznego bohatera żonką zostaniesz, do dalekiej Kalewali pojedziesz! A w dalekiej Kale-wali słonko mocniej grzeje, jagoda słodziej dojrzewa. Jarzębina tam rumieńsza, dąbrowa weselsza! Chleb jęczmienny będziesz sobie jadła, miód słodziuśki będziesz sobie piła, po dworzyszczu bohatera w jedwabnej sukni będziesz sobie chodziła!
Ale Aino nie cieszy się. U okna siada, ręce załamuje, oczy za-płakuje i tak sobie śpiewa:
Opuścić mi cztery ściany, ciebie, piecu malowany, gdzie kolebka moja stała, gdzie mnie matka wychowała...
Oj, dolo!
Iść do obcej Kalewali, gdzie się cudzy ogień pali. I staremu być mi żoną, siwej brodzie poślubioną...
Oj, dolo!
29
AINO — WODNA DWORZANKA
Minął dzień i drugi, i trzeci. Aino wciąż chodzi zasmucona i tak mówi do siebie:
— Myśli moje, dumy moje, jakież wy jesteście? Czarne wy jesteście jako to drewno spalone na węgiel. Po ziemi wy pełzacie, po mchach suchych, po moczarach ciemnych, bojaźliwie wy polem chodzicie.
Widzi matka smutek Aino i mówi:
— Przydarzyło mi się raz, jakem była młoda, żem ujrzała w lesie na polanie córkę słońca i córkę księżyca, jak przędły nici ze złotej i ze srebrnej kądzieli. Podeszłam nieśmiało, poprosiłam :
„Dajcie mi nici złotych i srebrnych, dajcie dla biedotki z szarej ziemi".
Zaraz złota-srebra pełną zapaskę mi nakładły. Przyszłam do domu, utkałam sobie z tych nici suknię księżycową i pas złoty, i naczółek złoty, i złote wstążki do warkoczy. Utkałam i schowałam do skrzyni. Idź, córeczko, do komory, otwórz największą skrzynię, wydobądź te stroje i ubierz się w nie. Ujrzysz się piękna jak kwiatek, zaraz cię smutne myśli odejdą.
Poszła Aino do komory, największą skrzynię otworzyła, najpiękniej się ustroiła w suknię księżycową, w pas słoneczny, w złoty naczółek, we wstęgi złote — ale myśli jej od tego nie stały się weselsze; po suchych mchach pełzają, bojaźliwie przez bory-lasy się przedzierają.
Więc poszła Aino w drogę daleką ku morzu. Szła dzień jeden i drugi, i trzeci puszczą szumiącą, kosodrzewiną splątaną, mokradłami okiem nie objętymi, bezdrożem przerozmaitym, aż i doszła do morza.
Mrok się już był uczynił, morze kołysało się uciszone i senne, i ku sobie przynętne.
Usiadła Aino na kamieniu nadbrzeżnym, w morze się zapatrzyła i tak śpiewa:
Milsza mi głębina, milsza skała śliska niż dwór malowany starego dziadziska.
Milszy poczęstunek gorzkiej morskiej fali
niż placki jęczmienne, niż miód w Kalewali.
A wtem widzi... trzy złote rybki wierzchem fali płyną. To dworzanki Panny Wodnej.
— Popłynę ja do nich, czwartą dworzanką będę. W małej izdebce w szczelinie skalnej będę mieszkała, złotą rybką po morzu będę pływała.
I raz-dwa-trzy zrzuciła z siebie pas złoty, naczółek błyszczący, sukienkę księżycową, giezłeczko płócienne i prosto z brzegu w mroczną wodę wskoczyła.
Zbudziło się morze z drzemoty, falą zakołysało, chłodną falą Aino objęło i zaniosło ją na głębinę.
Minęło czasu mało-wiele. Mamrocze morze:
—- Trzeba dać znać do rodowego dworu Aino, że dziewczyna utonęła. Trzeba powiedzieć matce i ojcu, bratu i siostrom, że Aino na dnie morskim leży. Kto tam pójdzie?
Człapie mokrym brzegiem niedźwiedź. Morze wciąż szumi:
— Kto pójdzie do rodowego dworu Aino i powie, że dziewczyna utonęła? Może ty, niedźwiedziu?
Ale niedźwiedź odpowiada:
Duszę Jukagaina krowy, topór na mnie tam gotowy. Nie pójdę do dworu.
Drepcze mokrym brzegiem wilczysko. Morze wciąż szumi:
— Kto pójdzie do rodowego dworu Aino i powie, że dziewczyna utonęła? Może ty, wilczaszku?
Ale wilk odpowiada:
Owiec im porwałem kilka. Łukiem powitają wilka. Nie pójdę tam.
32
33
Skrada się mokrym brzegiem lisek. Morze wciąż szumi:
— Kto pójdzie do rodowego dworu Aino i powie, że dziewczyna utonęła? Może ty, lisku?
Ale lisek odpowiada:
Mnie tam kijem wy łopocą, bo im gą^i kradnę nocą. Nie pójdę tam.
Skacze mokrym brzegiem zajączek. Morze wciąż szumi:
— Kto pójdzie do rodowego dworu Aino i powie, że dziewczyna utonęła? Może ty, zajączku?
A zajączek odpowiada:
Czegóż dzielny bać się może? Raz-dwa-trzy... będę we dworze!
I biegnie, biegnie zając, pośpiesza kusy, bystro mknie długo-uchy, wartko skacze bystronogi.
Dobiegł do dworu, przysiadł pod łaźnią. A w łaźni matka z córkami parą się nagrzewają, chłostakami* się trzepią.
Mówi pod łaźnią zajączek:
— Smumą nowinę waru przynoszę. Utonęła krasawica. Młoda Aino w chłodną falę skoczyła, rybkom za drużkę w bezdeń morską poszła.
Zaszlochały siostry, zapłakała stara matka.
Płacze matka Aino, a łzy płyną potokami z jej oczu. Płyną łzy po twarzy, a z twarzy na piersi, a z piersi na kolana, a z kolan na ziemię.
Już płyną po ziemi trzy strumienie łez, a ze strumieni utworzyły się trzy rzeki. Na każdej rzece ostrów*, na każdym ostro-wiu skała, na każdej skale brzoza wyrasta, na każdej brzozie kukułka siada.
34
I kukułki zakukały, a każda urągliwie. Ta pierwsza woła dziewczynie:
„Miłość! Miłość!"
Ta druga woła Vejno:
„Żenich!Żenich!" Ta trzecia woła matce:
„Radość! Radość!" Idzie stara matka ku skałom, nisko się kłania i prosi:
Zmilknijcie, kukułki, zmilknijcie, zazule, bo jakże się, biedna, w mym żalu utulę.
Lećcie na bezwieści, lećcie nocką siną, już nie wspominajcie najmilszą Aino.
Lećcie w gęstą puszczę, zagubcie się w lesie, bo od waszej pieśni jako łoza gnę się.
Długo nie wychodził ze swego dworzyszcza wiekowieczny pieśniarz Vejno. Po izbach błądził, śmierć Jukagainenowej siostry opłakiwał.
35
Aż dnia pewnego udał się nad morze.
Przyszedł na brzeg wody szumiącej, wody ciemnej i nieobe-szłej. Do łodzi wsiadł i na skalisty ostrów popłynął.
Nie wiedział, że w skale ostrowia jest szczelina, a w szczelinie ciasna izbeczka, a w izbeczce tej mieszkają dworzanki Panny Wodnej.
Usiadł na skale, wędkę zarzucił, rybkę złowił.
Rybka to piękna, złotołuska, błyszcząca.
Mówi Vejno, słowa takie zaklinacz powiada:
— Zabiję rybkę, oprawię ją, będę miał wieczerzę smakowitą.
I nóż zza pasa wyciąga.
A rybka, gdy te słowa posłyszała, gdy nóż ostry ujrzała, z kolan Vejno prosto w morze plusnęła.
I z fali chłodnej wychyla główkę złotą, i tak mówi:
Schowaj ostry nóż, Veino, nie zabijaj rybki złotej. Nie zaznałbyś już spokoju ni radości, ni ochoty.
— Czemu to, czemu? — pyta Vejnemejnen. A rybka odpowiada:
Nie rodziłam ja się w morzu małą rybką z płetwą ostrą, ale w chacie u matusi Jukagainenową siostrą.
Przeraził się wieszczy pieśniarz. O mało nie zabił pięknej Aino! Ach, czemuż złotej rybki nie zabrał czule na ręce, nie zaniósł do swego domu! Czemuż nie odczarował jej zaklęciem znów w piękną dziewczynę, aby żoną mu była, izby mu sprzątała, słodkie chleby piekła i warzyła piwo.
36
Zarzucił Vejno wielką sieć na wodę i zaczął po morzu sieć ciągnąć. Musi złotą rybkę znów wyłowić!
Ciągnął sieć po morzu spokojnym i po morzu wzburzonym, po zatokach kolistych, po przesmykach między szkerami*, ciągnął po głębinach ciemnych i po płyciznach błękitnych. Tysiące ryb przeróżnych złowił, ale złotej rybki nie odnalazł.
Wiekowieczny czarodziej Vejno nad brzegiem morzą stoi, do matki swojej Ilmatar woła, po wielekroć prośbę swą wiekowieczny powtarza:
— Matko, poratuj mnie w smutku moim wielkim i w samotności, i w opuszczeniu!
I Ima tar od wieków na dnie morza śpi. Ale słowa syna ją zbudziły i tak z głębiny morza się odzywa, słowa takie mówi:
— Nie smuć się, synu mój miły. Jedź do dalekiej, do mroźnej Pohjoli. Tam u władczyni tej ziemi, u staruchy-Louhi córek nie braknie. A wszystkie piękne, rumiane, zdrowe i gibkie. Tam sobie żonę wybierzesz.
WYPRAWA ZAKLINACZA DO POHJOLI
Zaklinacz Vejno na wyjazd się zbiera. Otworzył szeroko wrota stajni, wyprowadził z niej rosochatego łosia-wierzchowca, zarzucił uzdeczkę, wsiadł mu na grzbiet.
Wierzchowiec to sierści jasnej jak ziarna grochu, jak słoma dojrzała.
Spieszy Vejnemejnen do mrocznej Pohjoli. Wierzchowiec pędzi
39
przez Kalewalę, bystro mknie bezdrożem, przebiega piaskami, cwałuje przez moczary.
Coraz dalej i dalej zostaje ziemia rodzinna. Już dosięgnął Vejno morza i wierzchowiec jego biegnie po wodzie spokojnej, po grzbietach fal pomyka dojrzałosłomy. Szerokich racic nie zamacza, suchą racicą nad głębiną cwałuje.
A tam w zagrodzie swej łuk przygotowuje młody Jukagai-nen; w sercu Lapończyka wciąż kipi zawiść ku staremu pieśniarzowi.
Pokonał go czarodziejską swą pieśnią, w piasek sypki go grążył! Mściwe serce Jukagainena nie może tego zapomnieć.
Odlał z miedzi wielki łuk, srebrem go wzmocnił, kolorami go upięknil, rzeźbami go wzbogacił. Cięciwę zrobił mocną z żył łosia, a dał mu tych żył sam Hiisi, najczarniejszy bóg, siedzący na szczycie najwyższej lodowej góry Laponii.
I zrobił mściwiec strzały niechybne, ptasimi piórkami ulot-nione. A końce strzał namazał jadowitą krwią smoka.
O, zawzięte jest serce młodego Jukagainena!
I czeka, i podgląda, kiedy będzie jechał tędy wiekowieczny zaklinacz. To na drogę wybiega, to za węgłem domu się czai, to przy wrotach waruje.
Wyszła ze dworu matka siwa i pyta:
— Na kogo, synu, przygotowałeś ten łuk wspaniały? Na kogo zaczajasz się tu i czekasz? Na człowieka czy na zwierza?
— Czekam tu, matko, na wiekowiecznego czarodzieja, na zaklinacza przeklętego, na Vejno z Kalewali.
Gdy to matka usłyszała, załamała ręce i woła:
Synu, nie zabijaj pieśniarza Veino! Skoro pieśniarz zginie, to i pieśni zginą!
40
Jakżeż ludziom będzie żyć bez pieśni smutno... Synu, wróć do izby, złam strzałę okrutną!
Ale zawzięte serce Jukagainena nie chce posłuchać mądrych słów starej matki. Ale zawzięte serce Jukagainena wybucha:
A niech zginą pieśni! Radość niech nie żywię! Niecierpliwa strzała drży na mej cięciwie!
Niecierpliwej strzały nie utrzymam dłużej. Niech się dzień rozwidni... jeździec się wynurzy...
Jukagainen bystrymi oczami dokoła się rozgląda, pilnym słuchem nasłuchuje.
O... po fali morskiej coś kląska, na fali morskiej drży jakaś jasność pomkliwa! Czy to promień słońca? Czy to odbicie zorzy północnej? Nie, to czarodzieja Vejno wierzchowiec, to jego sierść barwy słomy dojrzałej na falach się złoci.
Przykląkł Lapończyk na lewe kolano, naciągnął cięciwę, strzałę wypuścił. Litościwa strzała poszła w górę, obłok przeszyła, chmurę na dziesięć części rozerwała, na części dwanaście ją rozdarła.
Wypuścił drugą strzałę. Litościwa strzała poszła dołem, w piaskowym wzgórzu utknęła, piasek rozmiotła.
Wypuścił trzecią strzałę. Bezlitosna strzała niknie prosto ku wierzchowcowi, co ma sierść dojrzałej słomy, ku łopatoro-giemu. I przebiła lewy bok łosia, serca dosięgła, wierne serce rozerwała.
41
Zachwiał się łoś i runął w morze. Zachwiał się wiekowieczny pieśniarz Vejno i runął na fale.
A mściwy Jukagainen z radością woła:
— Zginął, przepadł stary zaklinacz! Nie ujrzy on już nigdy więcej słońca złotego, księżyca srebrnego, gwiazd migotliwych! Nie dotknie już nigdy jego noga piasku Kalewali! Nie zaśpiewa on już żadnej pieśni! Niechaj go morze przez siedem lat nosi, niechaj morze nim jako pniem sosnowym przez dziesięć lat ciska!
Słyszy to stara matka, siwą głową chwieje.
— Synu, synu, niegodziwą rzecz uczyniłeś!
Po morzu głębokim, po falach niespokojnych płynie wiekowieczny pieśniarz Vejno. Siedem dni minęło, siedem nocy przeszło, a dokoła czarodzieja tylko woda szumiąca, pod nim głębia niezbadana, nad nim niebo niedosiężne.
I jeszcze jeden dzień przeszedł, i jeszcze jeden.
— Biada mi, biada nieszczęsnemu! Na tom opuścił ziemię rodzinną, ojczyznę miłą, aby tu błądzić dni i noce, aby fala mną miotała po wodach szerokich... Jak tu żyć będę? Czy na wietrze dom postawię? Czy na falach dwór zbuduję?
Od północy orzeł leci. Jednym skrzydłem dotyka morza, drugim skrzydłem o chmury trąca. Ujrzał orzeł nieszczęsnego Vejno i skwirczy:
— Czemu, bohaterze, po morzu tym płyniesz? Od Kalewali odłączonyś jako gałąź od sosny odrąbana.
Odpowiada pieśniarz Vejno, tak zaklinacz mówi:
— Na wiernym łosiu jechałem ku mrocznej Pohjoli. Wraża strzała gwizdnęła, łosia pode mną ubiła. I niosą mnie teraz fale, jedna drugiej mnie podaje, druga trzeciej mnie odrzuca, trzecia ku czwartej mnie odpycha. Nie wiem, jaka mnie śmierć
42
I
czeka. Czy na dno wody pójdę? Czy z zimna i z głodu na morzu skonam?
Zadumał się orzeł, wspomniał czasy dawne, pradawne, gdy Kalewalę zarastała od brzegu do brzegu puszcza gęsta, ciemna, nieprzebrodzona.
Wtedy to Vejno postanowił wydrzeć puszczy ziemię pod zasiew jęczmienia na chleb dla ludzi.
Wszystkie drzewa zrąbał, tylko jedną brzozę na środku nowiny zostawił.
— Na co ta brzoza? — pytały wędrujące obłoki.
— Na co ta brzoza? — pytały przelatujące wichry.
— Na to ta brzoza, aby ptaki lecące nad tą nowiną szeroką, ptaki lecące z północy i z południa, ze wschodu i z zachodu miały gdzie odpocząć.
Wspomniał to wszystko orzeł i zaskwirczał:
Na tej brzozie, na samotnej
siadałem. Umęczone lotem skrzydła
składałem. Za tę brzozę, co mi dała
spęcznienie, teraz dolę twą, Veino,
odmienię.
Tak zaskwirczał orzeł i zabrał pieśniarza na swe skrzydła potężne i poniósł go po drodze wiatrów wiosennych do mrocznej Pohjoli. A gdy przyleciał już na granicę morza, złożył bohatera na skalnym przylądku.
Smutno tu, pusto i samotnie.
Mgły tu aby się włóczą, wichry tu aby szaleją, lotne piaski tu aby podnoszą się ze skał, wirują w powietrzu i znów na skały opadają.
— Biada mi, biada nieszczęsnemu rozbitkowi.
POWRÓT ZAKLINACZA DO KALEWALI
Założyła się dziewczyna ze słońcem, które z nich nazajutrz wcześniej wstanie. Ech, jeszcze koguty nie piały, jeszcze wschód się nie zaróżowił, a dziewczyna już po izbie się krząta. Cztery owce ostrzygła, ostrzygła pięć owiec, ławę i stół wyszorowała, izbę zamiotła. Jak izbę zamiotła, to na miedzianą łopatkę zgarnęła śmieci i poszła za płot je wyrzucić.
45
A dziewczyna ta to była służka u gospodyni na Pohjoli, u starej Louhi.
Wyszła za płot, stanęła, słucha... jakiś głos żałosny od przylądka leci. Ni to płacz, ni to skarga, ni to skamlanie. Czy to zwierz? Czy to człowiek?
Pobiegła dziewczyna do staruchy.
— Pójdźcież, pani, posłuchajcie, co nad morzem tak lamenci. Idzie Louhi, słucha i mówi, słowa takie powiada:
— Nie skomli to zwierz, nie płacze to dziecko, nie zawodzi to kobieta. Mąż to dorosły jęczy i wyrzeka. Ciekawość, kto to?
Wsiadła starucha do łodzi i ku przylądkowi popłynęła. Na brzeg wyszła, między skałkami po piachu brodzi, aż płaczącego odnalazła.
— Skąd się tu wziąłeś, człowieku obcy? Nie nasz ty ziemiak, odmienną masz odzież, obuwie masz inne.
Odpowiada Vejno, słowa takie zaklinacz mówi:
— Morze mnie przez dziewięć dni nosiło, o skały obijało, o kamienie podwodne tłukło... Pieśniarzem Kalewali byłem, czarodziejem i zaklinaczem moich ojczystych dolin byłem, a kim jestem teraz — sam nie wiem. Jestem nieszczęśnik głodny, bez sił, oblepiony szlamem.
Mówi stara gospodyni na Pohjoli:
— Pójdź do mej łodzi, poratuję cię.
Przywiozła Louhi nieszczęsnego Vejnemejnena do swej chaty. Rozpaliła na nalepie wielki ogień, przy ogniu wysuszyła odzież. Uczęstowała Vejno mlekiem owczym i rybą wędzoną.
Wypoczął, wrócił do sił wiekowieczny zaklinacz.
Ale nic go w Pohjoli nie cieszy, wszystko tu obce, wszystko cudze.
Aby wiatr ten sam tu przylatuje, który i nad Kalewalą wieje, aby słońce to samo niebem wędruje.
— Źle, źle u cudzego ogniska, za cudzymi wrotami. Lepiej
46
w swojej zagrodzie wodę butem czerpać niżeli w cudzej miód dzbanem nosić.
Tak mówi wiekowieczny czarodziej, bo za Kalewalą tęskni tęsknotą nieogarnioną.
Słyszy to Louhi i zapytuje:
— Co możesz mi dać za to, że cię odwiozę do twej ziemi, do ojczystej Kalewali?
— Za to, abym znów usłyszał kukułkę w mojej dąbrowie, dam ci czapkę złota, dam ci kapelusz srebra.
— O mądry Vejno, wiekowieczny zaklinaczu! Złoto — świecidełko dla dzieci. Srebro — dobre na ozdobę do uprzęży. Złota ni srebra nie pragnę. Ty mi, Vejno, wykuj Sampo, czarodziejski młynek ze pstrym daszkiem, aby tym daszkiem stukało, aby mąkę mi mełło. Do ojczyzny twojej za to cię odwiozę, córkę piękną i młodą dam ci za żonę.
— Ja młynka wykuć nie potrafię. Nie znam zaklęcia, aby żelazo było mi posłuszne. Brat mój, Ilmarinen, ten sławny kowal, żelazu, umie rozkazywać, on ci Sampo ukuje. To on przecie dach nad ziemią — niebo wykuł, a nigdzie w nim szczeliny nie ma, nigdzie spojenia nie widać. Wielkim mistrzem jest brat mój, Ilmarinen.
Mówi stara gospodyni na Pohjoli:
— Odeślę cię do Kalewali, abyś Ilmarinena wezwał. Niechaj mi czarodziejski młynek ukuje, niechaj sobie jedną z mych pięknych córek za żonę weźmie.
I zaprzęgła gniadego źrebca do sań.
— Wsiadaj, Vejno, jedź do domu. O drogę nie pytaj, źrebiec sam do Kalewali drogę znajdzie.
Jedzie wiekowieczny pieśniarz równiną zaśnieżoną. Pędzą sanie ku południowi, mkną szumno po zamarzłych bagnach drogą nieznaczoną, suną niewiadomym szlakiem. Lejce swobodnie zwisają, źrebiec sam drogę odnajduje.
A przed podróżnym na niebie błyszczy łuk olbrzymi, tęcza
47
0 siedmiu kolorach od krańca do krańca ziemi. Na tęczy siedzi krasawica nieba i ziemi i tka płótno niebywałe: osnowa z promieni księżyca, wątek z promieni słońca. Biega złote czółenko, nić promienistą za sobą ciągnie. Stuka tkalnica, szeleści czółenko na tęczy.
Jedzie, pędzi białą drogą zaklinacz Vejno; pilno mu opuścić mroczną Pohjolę, pilno mu powitać zieloną Kalewalę.
Nagle słyszy: coś nad nim w powietrzu stuknęło, coś w górze zaszeleściło. Podniósł głowę, widzi... Piękna krasawica nieba
1 ziemi na tęczy siedzi, tka płótno srebrnozłote. Wspomniał Vejnemejnen słowa matki swej, Ilmatar, i mówi:
— Zejdź, krasawico, z tęczy do mych sani, pojedź ze mną do zielonej Kalewali, bądź mi żoną w malowanym dworze!
Ale krasawica roześmiała się i mówi:
— Ciepłe i jasne jest lato, ale cieplejsze i jaśniejsze jest życie dziewczyny u matki. Twarde jest żelazo, ale twardsza jest dola żony przy mężu. Dziewczyna przy matce jako jagoda w polu, niewiasta przy mężu jako pies na łańcuchu.
— To nieprawda! Kto ci to powiedział?
— Ptaszek na gałązce siedzący, drozdek miły z brzozowego zagaju tak mi wyśpiewał.
I znów roześmiała się krasawica.
— Jeżeli wykujesz mi Sampo, czarodziejski młynek, co pstrym daszkiem stuka, mąkę na chleb miele — to żoną twoją zostanę.
Śmignął Vejno batem, poniósł go źrebiec dalej. I znów suną płozy po białej równinie, pędzą sanie szumnie drogą nieznaczoną, mkną niewiadomym szlakiem. Lejce swobodnie zwisają, źrebiec sam sobie drogę odnajduje.
Pędził koń sześć dni i sześć nocy, aż siódmego dnia stanął na polanie, skąd się już Kalewala zaczynała.
Wyskoczył z sań Vejnemejnen, przypadł do ziemi, ucałował grudę szarą i woła:
— Witaj, ukochana! Kłamca Jukagainen powiedział, że nigdy
już nie ujrzę słońca ni księżyca nad swoją ziemią, nigdy nie stąpnę już nogą na pola Kalewali — a otom w swojej ojc^Y21116 • Witaj, ukochana!
I tak wielkie szczęście rozparło mu serce, że pieśń już dłużej milczeć nie mogła.
I wiekowieczny czarodziej Vejno zaczął śpiewać wsP8111^ pieśń na cześć boga bogów, wielkiego Ukko, który rządź1 światem przeogromnym i rządzi dolą maleńkiej mrówki. O11 §° uratował, on go do Kalewali przyprowadził.
I Oto pieśń Vejno zaczyna dziw niewidziany wyczarowywać.
Mała sosenka, co rosła na środku polany i nie była ^vlv^sza od krzaczka wrzosu, zaczęła nagle wysoczeć w górę, rozP°scie" rać gałęzie na boki, stawać się większa, większa i jeszcze większa. Chmur dosięgła, chmury przebiła, obłoki roztrąciła i wierzchołkiem oparła się aż o samo niebo. A wtedy przyżLgl°wa* księżyc, stanął na jej szczycie i tak pozostał. A gwiazdy Wielkiej Niedźwiedzicy rozbiegły się po jej gałęziach.
48
*v^
O
Jedzie dalej pieśniarz Vejno. Jedzie tam, gdzie brat Ilmarinen, wiekowieczny kowal, co żelazu umie rozkazywać, w kuźni młotem wali.
Kowal Ilmarinen przed wiekami na węglowej górze w noc ciemną się urodził. Na drugi dzień już młot i szczypce w garściach trzymał, na trzeci dzień już miejsca na kuźnię szukał.
51
Wielki ogień w kuźni buzuje, trzeszczą na ognisku potężne pnie świerkowe, pachną żywicznie smoliste pnie sosny, kłębią się iskry. Dwaj pomocnicy wielkimi miechami dmuchają bez ustanku, ogień wciąż rozpłomieniają. Ilmarinen stufuntowym młotem na kowadle wali.
Stanęły sanie przed kuźnią. Wyszedł Ilmarinen i pyta:
— Gdzieżeś tak długo bywał, bracie Vejno?
— Byłem w mrocznej Pohjoli, w kraju lapońskich czarodziejów. Dziw tam wielki widziałem. Dziewica piękna na tęczy siedzi, zdobniste płótno tka z promieni słońca i z promieni księżyca. O bracie, wiekowieczny kowalu! Jedź tam, wykuj dla gospodyni Pohjoli, starej Louhi, czarodziejski młynek Sampo, a wtedy krasawica z tęczy żoną twoją zostanie.
Ale wiekowieczny kowal Ilmarinen mówi:
— Nie pojadę do zimnej Pohjoli! Tam bohaterów ciskają w głęboczyny morskie, tam ludojady bohaterów pożerają.
— Nie bój się, czarodziejski kowalu! Jedź tam, wykuj Sampo dla gospodyni Louhi, obiecałem jej, że to zrobisz, i za tę obietnicę odesłała mnie do Kalewali.
Rozgniewał się Ilmarinen.
— Uczyniłeś, bracie, ze mnie zakładnika! Nie pojadę do
Pohjoli!
Gdy Vejno po raz drugi od brata te słowa słyszy, ucieka się
do podstępu i mówi:
— Większe jeszcze dziwo od dziewicy na tęczy widziałem...
Niecierpliwie pyta Ilmarinen:
— Powiadaj, jakie?
— Jest polana tak wielka, że od granicy jej do granicy kamieniem byś nie dorzucił. Na tej wielkiej polanie rośnie samotna sosna. Gałęzie jej całą polanę osłaniają, wierzchołek jej o niebo się opiera, na szczycie jej księżyc stoi, na gałęziach jej Wielka Niedźwiedzica siedem swoich gwiazd zawiesiła.
52
Rozciekawił się tą sosną wiekowieczny kowal i mówi, słowa takie powiada:
— Póki tej sosny nie zobaczę, nie uwierzę, aby na świecie było takie olbrzymodrzewo!
— To jedźmy tam, bracie kowalu.
Zaprzągł Ilmarinen dwa potężne łosie do wielkich sań, białą równiną popędzili, na polanie stanęli.
Patrzy wiekowieczny kowal i zdumieniem wielkim się zdumiewa. Sosna całą polanę osłania, o niebo się wspiera, a księżyc i gwiazdy na niej błyszczą.
Mówi zaklinacz Vejno:
— Wejdź, bracie, na to olbrzymodrzewo. Zdejmij księżyc z wierzchołka, oderwij gwiazdy od gałęzi, ozdobisz nimi swoją kuźnię. Na całą Kalewalę będzie kuźnia błyszczała.
Posłuchał Ilmarinen zachęty pieśniarza i na drzewo wchodzi, wspina się do chmur i za chmury... wspina się do obłoków i za obłoki... aż do wierzchołka.
A wtedy zaklinacz Vejnemejnen zaczyna śpiewać wielką pieśń do wichrów świata. Pieśń to czarodziejska, wichry północy i południa, wschodu i zachodu muszą jej być posłuszne.
Wichrzyce, wichruny, i ty, huraganie, na moje zaklęcie, na me rozkazanie!
Wzywam was tu, moce burzowej zamieci! Wzywam po raz pierwszy i drugi, i trzeci!
Hulajcie, szalejcie do chęci, do woli!
53
Porwijcie Ilmara do mrocznej Pohjoli!
Porwijcie kowala w burzowej zamieci! Wzywam was raz pierwszy i drugi, i trzeci!
Nadleciały wichry, mocarze powietrzni, rozmiotły chmury i obłoki, rozkołysały sosnę, przygięły aż do ziemi olbrzymo-drzewo. Porwały wichry Ilmarinena i niby piórko lekkie, piórko bezważne na skrzydłach swych poniosły wiekowiecznego kowala ku północy, do mrocznej Laponii.
I postawiły go lekko na przededworzu staruchy.
Żaden pies nie zaszczekał, żaden kudłacz z legowiska na śniegu się nie podniósł.
Wyszła z dworzyszcza stara, chytra Louhi i pyta:
— Kto ty jesteś, bohaterze, coś wichrową drogą do Pohjoli przybył? Żaden z moich srogich kudłaczy nie rzucił się na ciebie, żaden nawet nie warknął.
Odpowiada z godnością Ilmarinen:
— Nie potom tu przybył drogą wichrową, aby mnie u cudzych wrót psy rozszarpały.
A chytra starucha dalej pyta:
— Nie słyszałeś ty we świecie, ty wichrowy przylotniku, o wiekowiecznym kowalu Ilmarinenie? Pieśniarz Vejno obiecał mi, że Ilmarinen tu przybędzie. Oczekuję go na tej dalekiej północy, aby mi wykuł Sampo, młynek czarodziejski.
Odpowiada wiekowieczny kowal, słów niewiele mówi:
— Znam Ilmarinena. Ja nim jestem.
CZARODZIEJSKI MŁYNEK
O
Starucha Louhi w ręce z radości plasnęła, do alkierza wbiegła i woła:
— Ilmarinen wichrową drogą przyleciał, Sampo nam wykuje! Córko moja najmłodsza, ustrój się jak możesz najpiękniej i wyjdź do gościa!
I starucha każe stół nakrywać, jedzenie i picie z komory znosić, pachnący jałowiec na ogień rzucać.
Na ucztę Ilmarinena zaprasza.
A tuż wchodzi do izby jadalnej córka najmłodsza, najpiękniejsza. Ustroiła się do cudu! Pięć sukien na siebie włożyła, pasem jedwabnym się opasała, perły na szyi zawiesiła, naczó-łek błyszczący na głowę włożyła. Na twarzy jej rumianość jak na jagodzie żurawiny, białe zęby łyskają, czarne oczy błyszczą.
Siedzą przy stole, jedzą, piją, śmieją się.
A stara wciąż swoje prawi, wciąż to samo stara powtarza:
— Ukuj mi szybko, Ilmarinenie, Sampo z pstrym daszkiem. A weź na to koniec piórka łabędziego i trzy krople mleka, i kłaczek wełny owczej, i ziarenko jęczmienia. Czy potrafisz z tego czarodziejski młynek zrobić?
— Potrafię z tego młynek zrobić — odpowiada wiekowieczny kowal.
A stara Louhi chytrze dodaje:
— Jeżeli Sampo wykujesz, tę najmłodszą, najpiękniejszą za żonę weźmiesz.
Zaraz po uczcie wyszedł Ilmarinen na wielkie równiny Poh-joli i zaczął szukać miejsca na postawienie kuźni. Szukał dzień jeden i drugi, aż trzeciego dnia znalazł skałkę pochyłą i płaski kamień pod ognisko.
Zabrał się kowal do wielkiej pracy.
Pierwszego dnia kuźnię postawił, drugiego dnia miechy i kowadło narządził, trzeciego dnia ognisko rozpalił.
Wrzucił do. miedzianego kotła co potrzeba, pomocnikom kazał miechami płomień podsycać, a sam kłody do ognia dorzuca, w miedzianym kotle miesza, czarodziejskie zaklęcia wymawia :
Płomień jak zorze, kocioł jak złoto. Wytop się, Sampo, młynku-dziwoto.
I dalej mamrocze cicho słowa niepojęte, słowa nigdy uchem ludzkim nie zasłyszane, czarodziejską moc mające.
Wszystko do kotła wrzucone topiło się dzień jeden i drugi, i trzeci, aż coś się wytopiło. Sięgnął do dna Ilmarinen — łuk wydobył. Piękny łuk srebrem ozdobiony, miedzią wzmocniony.
Ale łuk to niegodny. Zwierzyny nie chce zabijać, do serc ludzkich tylko chce strzały wysyłać. W dzień zwykły do jednego serca, w dzień świąteczny do dwóch.
Rozgniewał się wiekowieczny kowal, łuk na drobne kawałki połamał, do kotła go wrzucił.
I znów kłody w ogień wrzuca, w miedzianym kotle miesza, czarodziejskie zaklęcia wymawia:
Płomień jak zorze, kocioł jak złoto. Wytop się, Sampo, młynku-dziwoto.
I dalej mamrocze cicho słowa niepojęte, słowa nigdy uchem ludzkim nie zasłyszane, czarodziejską moc mające.
Wszystko do kotła wrzucone topiło się dzień jeden i drugi, i trzeci, aż coś się wytopiło. Sięgnął do dna Ilmarinen — krowę wydobył.
Piękna krowa: złote rogi na głowie jej błyszczą, gwiazda promienista na czole płonie. Ale krowa to niegodna — stoi w lesie i śpi, a mleko z jej wymion cieknie i wsiąka w ziemię. <> Rozgniewał się wiekowieczny kowal, krowę na drobne ka-'' wałki połamał, do kotła ją wrzucił.
I znów kłody na ogień dokłada, w miedzianym kotle miesza, czarodziejskie zaklęcia wymawia:
Płomień jak zorze, kocioł jak złoto.
56
57
Wytop się, Sampo, młynku-dziwoto.
I dalej mamrocze cicho słowa niepojęte, słowa nigdy uchem ludzkim nie zasłyszane, czarodziejską moc mające.
Wszystko do kotła wrzucone topiło się dzień jeden i drugi, i trzeci, aż coś się wytopiło.
Spojrzał na dno kotła Ilmarinen, a tam pstry daszek błyska. Czarodziejski młynek, Sampo! Wydobył go wiekowieczny kowal, na kowadle położył, ze