13218

Szczegóły
Tytuł 13218
Rozszerzenie: PDF
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres [email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.

13218 PDF - Pobierz:

Pobierz PDF

 

Zobacz podgląd pliku o nazwie 13218 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.

13218 - podejrzyj 20 pierwszych stron:

JULIAN TUWIM PIÓREM I PIÓRKIEM DO PISARZA Wesoły Czas piosenki śpiewa nam, nie psalmy, Wesoły Czas po mieście biega i pstrokate rozkleja plakaty, A koleżka czemu taki jakiś wieszczowaty, Posępnie exegimonumentalny, Historycznie-tragiczny ? Ewentualnie: Ar dramojennepomuzeałnie-politroponhosmalapolliczny ? Przypominasz mi koleżka owych marmurobrodych, skamieniałych, Co to stoją na tzw. cokołach, z ręką wyciągniętą bez celu — Pomniki bezużytecznych cnót, bezużytecznej chwały — I sądzę, że dlatego właśnie ptaki do ręki im, z przeproszeniem, Który to los i ciebie może spotkać, przyjacielu... [nafajdały, Biedny! Jakiś taki się z ciebie zrobił profilowa ty... I gdy trzeba współczesności nagle spojrzeć prosto w oczy, Z trudem, jak na zardzewiałych zawiasach, obracasz profil [proroczy I dostojnie skandujesz Połowicznie- wiekopomne poematy... A współczesność, koleżko, wesoło nóżkami, Wesoło rączkami, wesoło piętrami! A współczesność, koleżko, z harmonią, z gitarą, Obwieszoną wesoło wiosennymi wstążkami. — 5 — A Warszawa, koleżko, tańcuje, tańcuje, Nie na ziemi — w powietrzu, gdzie ją murarz buduje, A Warszawa, koleżko, baletniczka, lotniczka, Socjalistka tańcząca, fruwająca spódniczka! Postumencie wieczysty! Monumencie wiekowy! Oddam tysiąc wieczności za pięć minut budowy! ...Wieszcz pokręcił przez chwilę wiecznościowym profilem, Coś przez nos wyskandował — i znów zastygł. I tyle. 1949 — 6 — ARCHANIOŁ Jakiż to uroczy facet! Kulturalny, religijny, Absolutnie apolityczny I zupełnie bezpartyjny. Jakie wzniosłe ideały Głosi szeptem, na uboczu! Jaki czysty, święty płomień Bije z tych szlachetnych oczu! Jakiż on ma program piękny, Słuszny i prostolinijny: Absolutnie apolityczny I rozkosznie bezpartyjny! Ma być tak: Cywilizacja, Demokracja, Wolność Słowa, Duch Zwycięzca, Rząd Wszechludzki Tudzież Zgoda Wszechklasowa. Serce rośnie, kiedy słucham Jego tyrad melodyjnych, Absolutnie apolitycznych I uroczo bezpartyjnych. — 7 — Ma być również Sprawiedliwość, Czysta Sztuka, Pokój Wieczny, Miłość, Błogość, Szczęście — słowem Świat wspaniały i bajeczny. Taki program zachwyt budzi! Toż to istny raj biblijny: Absolutnie apolityczny I cudownie bezpartyjny. — „Wieszczu, mówię, bóstwo moje! Wszystko pięknie i prześwietnie, Ale jak to niby zrobić I wprowadzić w czyn konkretnie? Wszyscy pójdą za twym głosem, Każdy cię jak zbawcę przyjmie — Absolutnie! Apolitycznie! Z entuzjazmem! Bezpartyjnie! Ale powiedz mi, wieszczuniu, Archaniele i proroku, Kto załatwi te drobnostki: Szczęście, zgodę, wolność, pokój ?" Wieszcz zadumał się głęboko, Potem westchnął elegijnie (Absolutnie apolitycznie I przedziwnie bezpartyjnie) — I natychmiast najkonkretniej Opowiedział o swym planie: Zaczął od Sanctissimusa, Skończył zaś na Guderianie. — 8 — Tak wylazła z Archanioła Stara świnia reakcyjna: Absolutnie apolityczna I zupełnie bezpartyjna. '95' — 9 — WIELBICIELOM BBC ...Lecz niechby na to miejsce przyszedł, dajmy na to, Jakiś John William Doodle, generał i matoł, Którego prapraciotka, w czasach Mac Kinleya, Miała szwagra z Kozienic, Fajtułę. Maciej'a — Niechby się tylko zjawił, kiep amerykański, Co tyle wie o Polsce: że to kraj bałkański, Że miał króla Koshiuskę, co wynalazł kluski, I że Wiedeń wyzwolił pianista Pedriuski — — O, jakżeby skakali! Jak witali czule! Jakie by piali hymny o starym Fajtule! I że John William Doodle z Salem (Massachusetts) To kość z kości! Piast! Rodak! Polskiej gleby kruszec! Że się krew odezwała! Że archanioł niósł go Na skrzydłach do ojczyzny! Że nowy Koshiusko! I chociaż John i William, i Doodle — nie szkodzi, Bo on Fajtułów krewniak — i Duda go rodził, Duda, nie żaden Doodle! Duda znów w rodzinie! A witajże nam, witaj, miły hospodynie! Wrócił nasz Yankee Duda! Janek! Znowu z nami! Kup no, Hełka, pasiastej materii z gwiazdami! Jakiż on jest w obejściu sarmacki i swojski! Jak mu — popatrz, Dziubeńko! — do twarzy z tym wojskiem! 1950 — 10 — PROŚBA O PIOSENKĘ Jeżelim, Stwórco, posiadł Słowo, dar Twój świetny, Spraw, by mi serce biło gniewem oceanów, Bym, jak dawni poeci, prosty i szlachetny, Wichurą krwi uderzał w możnych i tyranów. Nie natchnij mnie hymnami, bo nie hymnów trzeba Tym, którzy w zżartej piersi pod brudną koszulą Czcze serca noszą, krzycząc za kawałem chleba, A biegną za orkiestrą, co gra capstrzyk królom. Lecz słowom mego gniewu daj błysk ostrej stali, Brawurę i fantazję, rym celny i cienki, Aby ci, w których palnę, prosto w łeb dostali Kulą z sześciostrzałowej, błyszczącej piosenki! 1924 — 11 — PAMIĘCI POETY Poeto! Kiedy głos twej pieśni Śmierć przerwie na najwyższym tonie, Kiedy cię w kwiecie lat, za wcześnie, Zniecierpliwiony los pochłonie, Kto się potężnych dni zachodem Do głębin serca szczerze wzruszy? Kto nad straconym życiem miodem Odezwie się westchnieniem duszy? Kto grób twój łzawym zrosi zdrojem I nad zamilkłym Aonidą Kto nieobłudną panichidą Uczci, szlochając, prochy twoje? Nikt! Tylko Zoil z długą szyją Złoży martwemu hymn pochwalny I zacznie kadzić, piejąc psalmy, Żeby dokuczyć tym, co żyją. (z Boratyńskiego) — 12 — GIEŁDZIARZE Wybiegają obłędnie i w popłochu pędzą, W nerwowych mózgach skaczą kursą, akcje, czeki, Mówią do siebie, liczą, biegną, byle prędzej, Zapinając po drodze pękate swe teki. Wczoraj kupił za milion, dzisiaj za dwa sprzeda, Kupi jeszcze — gdzie dostać? — leci — płaci więcej, Był w cukierni, był w banku, targuje się, nie da, Liczy, zrobione, pędzi, sprzedał. Sto tysięcy. A jutro znów pobiegną z giełdy do kawiarni, Puszczą w ruch bystre oczy i paluchy drżące, I znów obsiada stolik, jak spiskowcy czarni, Rzucając krótkie słowa i grube tysiące. W twarz dadzą sobie napluć za tyle a tyle, Obetrą gębę ręką, a sumę — przeliczą! Poproś ich o Chrystusa — zapytają: ile ? A gdy zgodzisz się — przyjdą jutro ze zdobyczą! Szubrawcy w drogich futrach, w jedwabnej bieliźnie, Wystrojeni bandyci w eleganckich butach, — 13 — Chamy, bydło spasione na własnej ojczyźnie, Którą codziennie w obcych kupczycie walutach! Haussa, łotry! Na giełdę! Kwadransik szermierki! Wrzeszczcie! To cały trud wasz, tak hojnie płacony! Nuże! Z rączki do rączki przerzucać papierki I leciutko zagarniać krocie i miliony! A potem — zakąskami zastawiać stoliki! Żreć, żreć, chlać i używać — wre wściekła robota! Tłustym, słodkim likierem zapijać indyki, I — „Wina dla orkiestry! — Orkiestra! Foxtrotta!" Złodzieje na wolność! Łotry! Obrzydliwce! Bando rozzuchwalona i niesyta nigdy! Baczcie! Marki, przepite wieczorem przy dziwce, Jak proklamacje fruną w mrowie ludzkiej krzywdy. Wyjdą z okrutnym hymnem podziemni mściciele, Sto tysięcy ziębnącej i głodnej gołoty, Rozbiją kasy, podrą spęczniałe portfele, I do gardła wam zaczną pięścią pchać banknoty! Tutaj nie ma gadania. Tutaj pięści trzeba! Wyłapać ten sztab czarny, łajdaków gromadę! Za mordę, do więzienia — na suchy kęs chleba, Bo do dziś — po cukierniach żłopią czekoladę! A potem — dać im pracę. Niechaj rąbią drzewo. Niech z dworca noszą kufry, cięższe od kamieni, Niech sprzedają gazety w mróz i pod ulewą Lub trochę przy warsztacie postoją zgarbieni. — 14 — Gdy święty turkot maszyn zadudni im w głowie, Kiedy pot zrosi czoło, plecy zgniecie ucisk, O życiu wtedy ramię omdlałe im powie I duszne sale fabryk, i wściekły żar hucisk! igsi — 15 — REŻYSER Nie można was samych zostawić Nawet na pół godziny! Co to jest? Kto to ustawił? Zabrać! Fatalnie! Źle! Mówiłem: bardziej na prawo. I wyżej. A to co? Kpiny? Ja wam pokażę kpiny, Kiedy się jest w atelier! Ja wam!! Gdzie Douglas? Śniadanie? Zawsze i wiecznie śniadanie. Douglas!! No właśnie. Zaraz. Tam staniesz, gdzie stałeś. No stań!! Tak. Teraz panie przechodzą... No? Idą... Szepty... Zmieszanie... Wolniej! Wolniej! A teraz — podchodzi do jednej z pań. I tu —jak piorun — nagle — nóż — ! I krzyk! No wbij !! No już! No już!! I tłum, i wrzask, i błysk, i grom, I bomby huk — i runął dom! Billy! Uwaga! W centrum rzuć! No! No!! Za późno. Bydlę. Wróć. Nikt Nic Nie rozumie. Rozebrać dom. Ta ulica — 16 — Będzie szła dalej. W pustkę. Jakby do morza. A tam (Niech pan uważa, Fersen!) upiorny łeb księżyca I wielki cień — rosnący. Rosnący cień. Douglas sam. I kiedy w mrok wypłyną te cztery srebrne damy, Cień runie jak gilotyna! I zetnie księżyc. O tak. To będzie ta bomba. Rozumiesz ? Nie bombę, lecz księżyc rzucamy! Nie śmiać się, chamy!! Uwaga. Billy, uważaj na znak! Milczeć!... „Scenariusz! Scenariusz!" Scenariusz tutaj —to Ja. Ja widzę prawdę na świecie. I ja ten świat poprawię. Świat nie jest fotogeniczny, świat straszne błędy ma. Ja go — ustawię! Robimy nowy film! Super-hyper-nadarcydzieło! Przełom! Puścić na świat Wszystkie jupitery! Miliardy, tryliardy świec! Tak. O, jak jasno! Teraz widzę was, statyści, fuszery, Coście sknocili życie — taką piękną rzecz! Uważać. Mój nowy scenariusz Będzie właściwie bardzo stary I wszystkim dobrze znany... i Pan przedsiębiorca Może być całkiem spokojny o swoje dolary. Wrócą mu się. Jeszcze zarobi, Jeśli w odwiecznym scenariuszu Zrobi się pewne drobne zmiany. Zaczynamy. Scena pierwsza. Raj. Adam i Ewa. W cieniu drzewa. Żona i mąż. Wąż. 17 To wszystko zostawiamy. Rozmowa. Słynne kuszenie. Zbliżenie. Scena druga. Pole w całej rajskiej, wiosennej krasie. Dzień słoneczny. Abel bydełko pasie. Zbliża się Kain. Rozmowa obydwu braci. Sprzeczka, coraz gorętsze słowa. Akcja się szybko rozwija, Kain zamierza się, Abel krzyczy: „Bracie" ! I tutaj — stop! Przerwa! Zmiana! Kain Ablowi nie zazdrości trzody! KAIN ABLA NIE ZABIJA!!! Kain wyciąga rękę do zgody, Zapomina o zawiści! Bo to jego BRAT! Rozumiecie, panowie statyści? Scena trzecia. Kain z Ablem, pogodzeni, Razem Bogu składają ofiary. Duet. Pieśń miłości, nadziei i wiary. Melodia słodka i czysta W niebiosa płynie... Stop! Kto tam przeszkadza? Pan przedsiębiorca? Pan kapitalista? Że co?... Aha! Że pan Nie dopuści do żadnych zmian! Że pan woli ten scenariusz stary! Żeby zawiść i zbrodnia zostały! Bo inaczej hallo! nie słyszę Bo inaczej co? — 18 — Aha! Wycofa pan kapitały!... Ano cóż... W takim razie Zostajemy przy dawnym obrazie, Kręcimy go dalej. Jak to tam było? Na czymżeśmy go przerwali? ... Upiorny.. .strzęp.. .księżyca... Czy tak? Ulica...cień...Douglas sam... I co? No? Ani rusz... Aha! Już wiem! Już! Bomba i nóż! Bomba i nóż! Bomba i nóż! 193S — 19 — PIF — PAF Sensacja wszechświatowego Lunaparku Amerykańska, mechaniczna Słynna strzelnica elektryczna! Proszę spróbować! Ta zabawa Jest i ciekawa, i bezkrwawa. Kto z państwa odda celny strzał, Będzie uciechę wielką miał! Oto tancerka. Gdy tancerce Nabojem trafić prosto w serce, Ona nóżkami wdzięcznie fika, Przyczem wesoło gra muzyka. Obywatelu! Strzel i traf! Pif — paf! Bardzo proszę! Bardzo proszę! Jeden strzał 20 groszy! Pośród kurkowych luminarzy Może się znaleźć każdy z was. Bardzo proszę! Bardzo proszę! Trzy wystrzały 50 groszy! Kto się odważy, kto się odważy, Kto się odważy jeszcze raz? Trafisz dobosza w centrum tarczy, A zaraz bęben mu zawarczy. — 20 — I Trafisz Anioła między oczy, A para skrzydeł mu wyskoczy. Pies będzie szczekać, kogut piać, A pozytywka walca grać. To tylko zręczność! Żadne cuda! Komu się pierwszy raz nie uda, Ma prawo za 50 groszy Trzy razy zaznać tej rozkoszy. Obywatelu! Strzel i traf! Pif — paf! Bardzo proszę! Bardzo proszę! Jeden strzał 20 groszy! Pośród kurkowych luminarzy Może się znaleźć każdy z was. Bardzo proszę! Bardzo proszę! Trzy wystrzały 50 groszy! Kto się odważy, kto się odważy, Kto się odważy jeszcze raz? Uwaga! Spoza automatów Widmo wynurza się z zaświatów. Pierś malowniczo poszarpana, Wspaniały cel — ta wielka rana. Ten pan odziany w krwawą rdzę, Był za automat pod Verdun. Świetny mechanizm zegarowy, Ot, coś strzeliło mu do głowy, Że znów zabawy takiej pragnie, Bo na wojence bardzo ładnie. Obywatelu! Strzel i traf! Pif — paf! Bardzo proszę! Bardzo proszę! Jedno życie za 2 grosze! Może się znów okazja zdarzy Puszczać szrapnele, kule, gaz! — 23 — Bardzo proszę! Bardzo proszę! Miliony trupów po 3 grosze! Ale kto się odważy? Kto się odważy? Kto się odważy jeszcze raz ?! (Wolny przekład z niemieckiego) '931 — 24 DO PROSTEGO CZŁOWIEKA Gdy znów do murów klajstrem świeżym przylepiać zaczną obwieszczenia, gdy „do ludności", „do żołnierzy" na alarm czarny druk uderzy, i byle drab, i byle szczeniak w odwieczne kłamstwo ich uwierzy, że trzeba iść i z armat walić, mordować, grabić, truć i palić; gdy zaczną na tysiączną modłę ojczyznę szarpać deklinacją i łudzić kolorowym godłem, i judzić „historyczną racją" o piędzi, chwale i rubieży, o ojcach, dziadach i sztandarach, o bohaterach i ofiarach; gdy wyjdzie biskup, pastor, rabin pobłogosławić twój karabin, kiedy rozścierwi się, rozchami wrzask liter z pierwszych stron dzienników, a stado dzikich bab — kwiatami obrzucać zacznie „żołnierzyków" — — O, przyjacielu nieuczony, mój bliźni z tej czy innej ziemi! Wiedz, że na trwogę biją w dzwony króle z panami brzuchatemi; wiedz, że to bujda, granda zwykła, — 25 — gdy ci wołają: „Broń na ramię", że im gdzieś nafta z ziemi sikła i obrodziła dolarami; że coś im w bankach nie sztymuje, że gdzieś zwęszyli kasy pełne lub upatrzyły tłuste szuje cło jakieś grubsze na bawełnę. Rżnij karabinem w bruk ulicy! Twoja jest krew, a ich jest nafta! I od stolicy do stolicy Zawołaj, broniąc swej krwawicy: „Bujać — to my, panowie szlachta!" '9W — 26 — CA IRA Jeszcze tyją rozlane maciory, Piszczą cienkie titinki: tiu-tiu! Wyfraczone golemy i zmory Tańczą cieniem po wyblakłym dniu. Klepią brzuchem w napęczniałe brzuchy, Człapią tłusto czkawką tłustych słów, W kremie grzęzną ich pulchne paluchy, Kremem światło ścieka z łysych łbów. Duszna noc plecie troje niewidy Z pstrych melodii, serpentyn i ciał, Ranek przyjdzie jak widmo ohydy: Mokry, mżący będzie w oknach łkał. A hołota już czeka za drzwiami, Głucho marsza drewnianego gra, Stuku-puku po bruku szczudłami: Ca ira! Ca ira! Ca ira! Śmiercią bębni barbarzyński jazzband, Twardym bólem w kościach czaszek drga, W gęby brukiem bije, w szyby tancbud: Ca ira! Ca ira! Ca ira! — 27 — Zanim przyjdzie poszarpanym ścierwem Znów zdobywać lub bronić Verdun, Berlin twardo grozi: „Mórder! Mórder!" Paryż syczy: „Assassins! Assassins!". Więc na wózkach, na szczudłach, o kuli, Kuśtykając i chichocząc gna Za dryndami, za autami ten kulig: Ca ira! Ca ira! Ca ira ! Ach, bo wiedzą, że macie w programie Jeszcze piękne marszruty in spe: Może foszów po Kurfurstendammie ? Może boszów po rue de la Paix? Wypaproszą granatami ziemię, Skopią, skąpią ją w szkarłatnej krwi, Będą sterczeć, jak truskawki w kremie, W białym śniegu rozkrwawione łby. Zawyjecie, wymoczki śmiertelne, Wystraszone, ogłupiałe, złe! A ostatni w Europie kelner Poda sobie — kokainę sautć! igs2 — 28 — MASKARADA Kto jesteś, urocza maseczko? Kręconą na masce masz trąbę, Podrzucasz balonik, sztynkbombę, I cuchniesz siarczyście, małpeczko. Ja także mam pysk bazyliszka I trąbą wywijam słoniową. Ach, jaka smrodliwa intryżka Z wytworną maseczką gazową. Twe nozdrza tak sapią spod merli! Chcesz tańczyć, o luba? Już idę! Powąchaj, jak goście prześmierdli Dichlorodiaethysulfidcm. Bajeczne! Ten figlarz, ten duduś, Ma głowę rozdętą jak bania I dusi się, krztusi się, słania, A udław się, bydle, a uduś! Mecenas w pęcherzach i wrzodach Nabrzmiewa wesoło i śpiewa, Bulgoce w nim ropa i woda, Krew ruda mu płucka zalewa. — 29 — Dyrektor jest w pysznym humorze I rzyga za dekolt danserce. Zabawny! Już więcej nie może, Więc gardłem wypuszcza swe serce. Łakoma i wietrzna Anetka Przejadła się chloropikryną I gnije, i flaczki z niej płyną, Urocza, szampańska kobietka! Pan hrabia już zdechł, a pan baron Biegunkę ma, tarza się, rzęzi (Z fosgenem zaszkodził mu balon). Jak można! Tu bal — a on ęsi. O, bawmy się! Smrodźmy do śmierci! Na chwałę ludzkości się smrodzi! Ja śmierdzę, ty śmierdzisz, on śmierdzi, My wszyscy śmierdzimy! Nie szkodzi! igs8 — 30 — MIŁOSIERDZIE Cóż to za zjazd niezwykły Samochodów i karet? Premiera? Bal? Reduta? Może nowy kabaret? Trąbią, krzyczą stłoczeni Szoferzy i stangreci, Policja gwiżdże, macha, Ulica pędzi, leci. Jaśnie pan, jaśnie pani, Jaśnie państwa tysiące Wyskakują z pojazdów Zdyszani, w trwodze, gorączce. Kto tylko żyw, ten bieży, Ścisk, zator, tłumy bezbrzeżne, Fraki, futra wspaniałe, Cylindry, gorsy śnieżne. Biegną damy płaczące, Gwiazdy ekranu i sceny, Zawodzą, na alarm wrzeszczą Samochodowe syreny. — 31 — Kardynałowi drogę! Policja macha, gwiżdże, Minister skarbu zemdlał, — Wody! policja! ministrze! Pan premier biegnie blady, Rząd, władze, generalicja, Dyplomatyczny korpus, Magistrat, kler, policja. Panowie z rad nadzorczych, Prezesi banków, trustów, Z ogniem w oczach i w sercu, W drgawkach nerwowych gestów. Na szczyty anten włażą, Krzyczą korespondenci, Psy wyją do księżyca, Nie wiedząc, co się święci. Grzmi tłumu rosnącego Nieustający grom, I wszyscy na jedną ulicę, I wszyscy przed jeden dom. I wszyscy na jedne schody, I wszyscy z burzą we krwi, Duszą się, depcą, tłoczą, Wszyscy do jednych drzwi. A rzecz się stała prosta, Najprostsza rzecz na świecie: Biedny, cierpiący człowiek Tak ogłosił w gazecie: — 32 — BEZROBOTNY, c lory. obarczony liczną rodź inq, blaga litoś ciwe ssrca o pomoc. - — Ceglana 73 — m. 101 Kiedy to przeczytali, Zerwali się wszyscy hurmem, Walą do jego mieszkania Porywającym szturmem. Bo jakże to? Bliźni cierpi, Brat nasz, człowiek ubogi, A my nie zawitamy Z pociechą w jego progi ? A my nie damy bliźniemu Pomocy, rady skutecznej, W imię przykazań boskich, W imię miłości wiecznej? Już więcej nie będzie cierpiał, Już teraz będzie mu dobrze! I milion złotych zebrali: Na pogrzeb. igs? — 33 — OJJATORZE JUILLET Już jest gotów. Nosi strój odświętny: Żółte buty, frak naftalinowy, Krawat lila, „półkoszulek" zmięty I błyszczący kołnierzyk gumowy. W mętnym lustrze z ramą pozłacaną Widzi pysk spasiony, tłustą szyję. „Polsko", szepce, „łojczyzno kochano! I ty, Francjo — oto jezdem — niech żyje!" JEGO święto dzisiaj, w tę rocznicę Czarnych tłumów, krwi, szału, wściekłości, Kanonady, co prażyła ulice W burzy słodkiej francuskiej wolności! JEGO święto dzisiaj! On dziś będzie Dźwigał sztandar rzeźnicki cechowy, On w resursie dziś wieczór zasiędzie, „Wiwe lafrans!" będzie krzyczał śród mowy! ON, bałusząc oczy, będzie śpiewał Marsyliankę z cechową starszyzną I sztandarem na jej cześć powiewał, Myśląc: „Francjo! Moja druga łojczyzno!" — 34 — I ł ? On to właśnie, on — rzeźnik cechowy Bunt świętuje i łezkę ociera, On — sojusznik rewolucji lipcowej, Korfantego, wszystkich świętych i Hallera! Lecz gdy kiedyś będzie szedł z obchodu, Już nie zdąży na „sztukamięs" do domu! — Ty, Madame, z wzburzonego narodu Skoczysz nagle, błyśniesz blaskiem gromu! I dopędzisz go! I jak szalona W pysk go batem smagniesz śród ulicy. Rewolucjo! Amazonko czerwona! O, płomieniu oszalałej stolicy! rgs4 — 37 — MIESZKAŃCY Straszne mieszkania. W strasznych mieszkaniach Strasznie mieszkają straszni mieszczanie. Pleśnią i kopciem pełznie po ścianach Zgroza zimowa, ciemne konanie. Od rana bełkot. Bełkocą, bredzą, Że deszcz, że drogo, że to, że tamto. Trochę pochodzą, trochę posiedzą, I wszystko widmo. I wszystko fantom. Sprawdzą godzinę, sprawdzą kieszenie, Krawacik musną, klapę obciągną I godnym krokiem z mieszkań — na ziemię, Taką wiadomą, taką okrągłą. I oto idą, zapięci szczelnie, Patrzą na prawo, patrzą na lewo. A patrząc — widzą wszystko oddzielnie: Że dom... że Stasiek... że koń... że drzewo... Jak ciasto, biorą gazety w palce I żują, żują na papkę pulchną, Aż, papierowym wzdęte zakalcem, Wypchane głowy grubo im puchną. 38 — I znowu mówią: że Ford... że kino... Że Bóg... że Rosja... radio, sport, wojna. Warstwami rośnie brednia potworna I w dżungli zdarzeń widmami płyną. Głowę rozdętą i coraz cięższą Ku wieczorowi ślepo zwieszają. Pod łóżko włażą, złodzieja węszą, Łbem o nocniki chłodne trącają. I znowu sprawdzą kieszonki, kwitki, Spodnie na tyłkach zacerowane, Własność wielebną, święte nabytki, Swoje, wyłączne, zapracowane. Potem się modlą: „...od nagłej śmierci... ...od wojny... głodu... odpoczywanie"... I zasypiają z mordą na piersi W strasznych mieszkaniach straszni mieszczanie. '93" ~ 41 PIOSNECZKA Idzie przez ulicę Krwawy komunista, Rękę w kieszeń wsadził I tak sobie śwista: „Hej, wyrzutek ci ja Własnego narodu, Całkiem mnie zatruły Miazmaty wschodu. Detterding ma naftę, Kreuger ma zapałki, Ja mam kałdun pusty, A policja pałki. Pan żre kawior, a ja Nie mam na razowiec, Dobrze mi, draniowi, Bom ja wywrotowiec. Hrabia jeździ Buickiem, Hrabina Minerwą, Ja na tramwaj nie mam. Dobrze mi tak, ścierwu. — 42 — Krupp armatę zrobi Pod protekcją Boga I wróg zacznie kropić W odwiecznego wroga. i Ważne ma powody, Znane nawet dziecku, Bo ja klnę po polsku, A on po niemiec ku". '932 — 43 — PROTEST 0 tę Polskę, o ojczyznę Najboleśniej zatroskani, (Bożeż Ty mój miłościwy, Co to będzie, moja pani?) Widząc ją zhańbioną strasznie, Niespokojni o jej losy, Co ją tajgi wywalczyli, Sybiraki i niebiosy; 1 te wieszcze, te proroki, Co ją w pieśniach opiewali, I te dzieci, co we Wrześni Z tą Drzymałą, i tak dalej; I ten Śląsk, i własny dostęp, I że ciągle nas od wschodu Miazmaty zatruwają, I że gaśnie duch narodu; I że bierność, a przeważnie Elementy wywrotowe I ogólne wyuzdanie, Podkasanie dekoltowe; Że zginęła praworządność I nie słów, a czynu trzeba, (Bożeż Ty mój miłościwy! Patrz, Kościuszko, na nas z nieba!) — Z tych to względów i powodów, (Bożeż Ty mój! Moja pani!) -_ 44 — Uroczyście protestują Wszyscy niżej podpisani: Ładwinowicz z Czerbichowa, Kłys z Podwodzisk, Szurgoń z Wierpska, Z Białych Mogił Hacelkowa I z Czerwiny Kwasisierpska; Antałkowski z Dobrogajców, Cudak z Żółczki, Płańtas z Wierzbian, Dymba z Rykwi, Frynd z Murajcow I Kordulec z Górnych Świerzbian. Dułdujewicz z Małgocina, Rańcuchowski z Księżych Skałek, Ksiądz Kapucłia z Węgorzyna I Buchajska z Odrzygałek. 'aa? — 45 — RAPORT O film, panie ministrze, Obrazili się wachmistrze; O wiersz, panie generale, Obrazili się kaprale; O artykuł w tygodniku — Ordynansi, panie pułkowniku; O piosenkę, panie majorze, Żony sierżantów w Samborze; W radio była audycja: Obraziła się policja. Dalej — studenci Są do żywego dotknięci; Dalej, księża z Płockiego Dotknięci są do żywego. Następnie szewcy w Kutnie Obrazili się okrutnie. Następnie — związek akuszerek Ma ciężkich zarzutów szereg: Że to swawolność, frywolność, Bezczelność, moralna trucizna, Że w ten sposób zginie ojczyzna!... ..A poza tym—jest w Polsce wolność. 1935 ~ 46 — HAJHITLA W sennej ciszy nordyckiej niedzieli W tym miasteczku tak ślicznie, tak lubo. Lniana Gretchen przy starej kądzieli Poetycznie rozmyśla o Blubo1. Zapatrzyła się tęsknie i sztywno W jasną dal, gdzie się droga rozwidla... — „Wird er kommen, der Hans ?" I z przedziwną Melancholią westchnęła: „Hajhitla". Rano była na święcie Madchenów, Lśniło słońce germańskie nad światem, War das schón, kiedy milion Gretchenów Kolosalnym stanęło kwadratem! Es war sonnig und herzig und niedlich, Und der Fiihrer kam — siiss wie Baumkuchen, Und er lachte so lieb, so gemutlich, Und wir haben „hajhitla" gerufen. Potem była zabawa i tańce Mit den Sturm-Boden-Bums-Bomben-Jungen, 1 „Blut und Boden", krew i gleba, popularny skrót jednego z terminów hitlerowskiej teorii rasistowskiej. — 47 — I tańczyły wesołe germańce Und sie haben „hajhitla" gesungen. A za tydzień przed ołtarz podąży Z lnianym Hansem, ojczyzny swej chlubą, „Wurst-Sturm-Bomben-Heil- Bundu" chorążym, I Hans (...) ją, z myślą o Blubo. Przyjdą goście z całego Heilstadtchen I ustawią się w kwadrat w izdebce, Zaśpiewają „hajhitla" dla Gretchen, Na co Gretchen „hajhitla" wyszepce. I przyniesie „geszenk" każdy z gości, Mianowicie „Mein Kampf" dla niej i dla Sturm-Bums-Hansa — i z wielkiej radości Młodzi krzykną wesoło: „Hajhitla". ...I w napływie błogiego Allheilu, Co tak pięknie marzenia uskrzydla, Przy kądzieli, w niedzielę, z langweilu, Zdechło dziewczę, ziewnąwszy: „Hajhitla". 1936 — 48 — WIERSZ WIELCE UCZONY Na insułach, za Japonami, Kokosz- pstrokosz czubata, gdy jej Sprowadzono kura z Indyiey, Zniosła jaje z karakterami. A pisało na onym jaju : Panim + Echad + Eloim + Hubem, I przyfrunął z kraju Nogajów Gryphus-skrzekot z czarnym Cherubem. A siedziała na onym jaju Kokosz- pstrokosz lat siedemdziesiąt U pygmejów, w mieście Bombaju, Dokąd drogi sto lat i miesiąc. A ów Cherub miał złote szpony, A ów Gryphus po chińsku świstał (Jako pisze wielce uczony Lycosthenes, naturalista). Aż z onego jaja się wykluł Kynocephal z ognistą szyją, („U czarownic na konwentyklu Przedni przysmak", pisze Del Rio). — 49 — By zaś zgubić tego niewida, Czytaj traktat Horsta z Frankonii. („Misceatur assa foetida Cum oleo hypericoni.") Za morzami, w dziwnych narodziech, Ukazali się auripedzi, Item Człekoń albo Mężodziew Na brandańskiej insule siedzi... Item czytaj księgi Merlina, Aldrovanda i Montigrada, Item słuchaj radia z Berlina, Gdy uczony Adolfus gada — Vir et miles gloriosus, castus, Mystagogus magnae experientiae, Theofrastus Paracelsus Bombastus, Który posiadł one wszystkie scyencye. '938 — 50 — WEZMĘ JA KONTUSZ... Wezmę ja kontusz, wezmę ja kontusz, Szablę przypaszę, Pójdę pod Madryt, wstąpię do kadry, Tam się pocieszę. Z całą Falangą gratis i Franco Stanę ja w zbroi, Tam się pokrzepię, tam mi najlepiej, Gdzie sami swoi! Cały Faszintern: Hauptmann von Hintern, Hrabia Vabanco, Markiz Bombardi z królewskiej gwardii I święty Franco; Lejb-huzar Żopow, pop Protopopow, Ataman Kasza, Murzyn Kakao, bankier z Bilbao I Mufti- Pasza. Gauleiter Tante, Burbon z Brabantem, Giełdziarz żydowski, Negr z Fantelupy, a z nim do kupy Marian Dąbrowski. f — 51 — Uderzę w głośny okrzyk: „Albośmy To jacy tacy? Hurra kulturra i dyktaturra, Naprzód, rodacy! Od okrutnego Kominternego Brońmy, co nasze!" ...Wezmę ja kontusz, wezmę ja kontusz Szablę przypaszę! '9$S — 52 — A- D NIEPROST ROJ i Wybuchy bomb w akwedukty. ...Uuch, ty! Grzmi grom uderzeń dnieprostrojskiej' wachty. ...Aach, ty! Echo się szerzy od Kiachty do Ochty. ...Ooch, ty! Słyszysz, Zachodzie, odgłos nowej' klechdy? Eech, ty! Trzymać się! Hej, wszechświatowe Detrojty! ...Ooj, ty! My was dwukrotną, trzykrotną nadwyżką! ...Wiisz go? Wybuchy bomb w akwedukty. Uch, ty! Grzmi grom uderzeń dnieprostrojskiej wachty. Ach, ty! Na nic, Zachodzie, zawiść i konszachty. Ach, ty! To nasze domy, kołchozy i szachty! Ach, ty! Ach, ty! Ach, ty! Ach, ty! — Ach ty d'sukin syn, kamarinskij muzyk, Zadarł nogę w górę i przez miasto myk! — 55 — ...Dźwięczy śpiewka, bałałajka strunką brzdąk, Czarnobrewka, istna bajka, nóżką w krąg. Tryndy-bryndy, mój wróbelku srebrno-pióry, Glosy gromu niech przebije brzęk bandury. Od bańdurki ciarki ciurkiem, graj dla duszy! Bomb ogromy ćwierk cieniutki niech zagłuszy! ...Ktoś się trzeci do rozmowy wtrąca, Głos zabiera, podejmuje spór gorący. Sprzeczki, spory Nowych nut: — „Oj, na ho-o-o-ri taj żenci żnut"... Oto się splotły przy grobli rosnącej, w turkocie turbiny, „Zwień bałałajki taj dzwin Ukrainy" Z dymem tych bomb, których trzask przeraźliwy Jest wiosną dla młodych i sławą dla siwych. A przy wysokim — daleko — domu Słychać pieśń nową, szturmówkę gromu, Pieśń — eksplozjami grzmiącą skalnemi, Pieśń—jak radosne życie na ziemi: — „My świat przemocy walką skruszym!"... — Long liw Dzy proletarjen rewoluszn! Kiedy się pieśni splątały? I po co? Woda bulgoce. Bomby grzmocą. 2 — Long liw rewoluszn! — człowiek rzekł. Po naszemu Jakub, po tamtemu Dżek, Niby robotnik, a „nep", prawdę rzec, Po staremu yankes, po nowemu spec, — 56 — Z myśli filozof, po fachu instruktor, Mówią, że mądry; bogaty? wie Bóg to. Z bicepsów bokser, wielgachny, przy zdrowiu, W przeszłości, w Stanach: Aj doblju, doblju,1 Hauston z nazwiska, po ojcu Sammy, A mać jego... zresztą wiecie sami. Kiedy przyjechał, dziwaczny człek, Po naszemu Jakub, po tamtemu Dżek, Zaraz napsioczył, nagadał, sklął, Po naszemu mieszkanie, według niego: kio... Według niego łapówkę, po naszemu dań, Po naszemu robotę, według niego chrzan, Według niego piekło, po naszemu dzień, On powiada: złodziej, my mówimy: leń, I długo patrzył na ogromny kraj, Jak patrzy zima na narwany maj. Lecz wkrótce zrozumiał, bo mądry człek, Po naszemu Jakub, po tamtemu Dżek, Że bujnie wzrasta z sowieckich grud Po naszemu tempo, po tamtemu cud, Kuźnieck, Wołchwostroj, Selmaszstroj, Dniprelstran, Po tamtemu nonsens, po naszemu plan, Po tamtemu utopia, od obłędu o włos, Po naszemu fakt, soc-szturmowiec, sowchoz, Po tamtemu kaprys, po naszemu sprawa, Po tamtemu mrzonka, po naszemu jawa. Po tamtemu: bagnet czerwonogwardzisty, Po naszemu po prostu fakt oczywisty. (z Aleksandra Bezymieńskiegoj 1 Transkrypcja fonetyczna angielskiego skrótu I. W. W. — „Industrial Workers of the World" — organizacja amerykańskich anarcho-syndykalistów powstała w 1905 r. W pierwszym okresie swej działalności prowadziła postępową, rewolucyjną działalność. Później zeszła na płaszczyznę anarchizmu. — 57 JABŁOCZKO Żadna ci gruszka-złotobrzuszka Ani abrykoza tutti frutti, Żaden owoc, oprócz jabłuszka, Nie dostał się do rewolucji. Już nie oddam go. Jaki smak! Jaki zapach! Ta mi się pioseneczka podoba! Z szumem potoczyło się po latach, Jak po schodach. Z Kronsztatu aż w kraj zauralski Przehuczało z góry na dół, wyżej, niżej, „Jabłoczko", rozmaryn marynarski, Anyżek. Na jabłuszku barwa smagła, zdrowa, Nic nie zetrze jej, mocno się trzyma, Och, wesoły owoc, dobry towar! Prima! To jabłuszko, gdy już o nim mowa, Mamy właśnie zamiar eksportować, Wodą, brzegiem, za kopą kopę, Na Amerykę i na Europę. A Europa, bardzo czuła dla nas, Powie: „To ci ananas!" (z Wiery Inber) — 58 — GRENADA Jechaliśmy stępa, Pędziliśmy w kłębach I „Jabłoczko" - piosnkę Trzymaliśmy w zębach. Ach, piosnkę tę dotąd Na pewno pamięta Malachit stepowy, Murawa pomięta. Lecz inną pieśń jeszcze, 0 obcym narodzie, Do siodła przytroczył Towarzysz w pochodzie 1 śpiewał, choć rodak, Tutejszy jak ja: — Grenada, Grenada, Grenada maja! Na pamięć tę piosnkę Jak pacierz znał pański, I skąd do molojca Ten smutek hiszpański? Kijowie! Poltawo! Od kiedyż w te strony Przybyły z Grenady Hiszpańskie canzony? Nie w twoimż to zbożu, — 59 — Ukrajno, śród żniwa, Tarasa Szewczenki Papacha spoczywa? Więc skąd, przyjacielu, W piosence twej łka: — Grenada, Grenada, Grenada maja! A chochoł-marzyciel Po małej chwileczce Powiada: „Grenadę Znalazłem w książeczce. Wysoki to honor Tak piękne mieć imię, Jest powiat grenadzki W hiszpańskiej krainie. Ja chatę porzucił I walczyć szedł poto-m, Że ziemię w Grenadzie Ja oddać chcę chłopom. Żegnajcie, najmilsi, Powrócę, Bóg da!" — Grenada, Grenada, Grenada maja! Pędziliśmy w znoju, By poznać dokładnie Gramatykę boju I słowa armatnie. Świt wstawał na niebie, By znowu się schować, I koń się utrudził Po stepie cwałować. Lecz „Jabłoczko" szwadron Wciąż grał bez wytchnienia — 60 — Na skrzypcach epoki Smyczkami cierpienia, I gdzież, przyjacielu, Podziała się ta i, — Grenada, Grenada, Grenada maja! Na ziemię od kuli Zwaliło się ciało, Rozstało się z siodłem, A nigdy nie chciało. Nad trupem się księżyc Potoczył jak łza, I wargi martwiejąc Szepnęły: „Grena..." Daleko, za chmury, Unosząc swą mękę, Przyjaciel mój poszedł I zabrał piosenkę, I nikt już nie słyszał Od tego dnia: — Grenada, Grenada, Grenada maja! A szwadron kolegę Bez żalu pogrzebał I „Jabloczko" - piosnkę Do końca dośpiewal. I tylko z niebiosów Opadła nad nami Łza deszczu maleńka Na zmierzchu aksamit. I cóż wy, najmilsi? Za pieśnią tęsknicie? Nie wolno! Pieśń nową - 61 — Złożyło nam życie! 1 składa, i składa, I naprzód nas gna! — Grenada, Grenada, Grenada maja! (z M. Swietlowa) — 62 — UZUM, ANGUR, ENAB czyli TOWARZYSZE PODRÓŻY Słuchajcie, ludzie z miast i ze wsi, Prastarej przypowieści wschodniej, Co taką mądrość w sobie mieści, Że nawet kiep zmądrzeje od niej. Historia, którą wam opowiem, Enab, Angur, Uzum się zowie. W dzień skwarny na pustyni srogiej Spotkali się raz trzej podróżni Z trzech różnych krajów, mową różni... Już ledwo powłóczyli nogi, Niemiłosierny żar ich palił... Usiedli więc i zapłakali... Uzum! wyszeptał biedny Turek, Angur! rzekł Pers, jakby się modlił, Enab! zaszlochał Arab wtórem — Lecz porozumieć się nie mogli. I gdy tak płaczą śród pustyni, Rozbójnik zjawia się przed nimi. — „Ledwo już zipią", myśli sobie, „Lecz chociaż słabe to, bezradne, — 63 — Ich trzech — ja jeden... Jak napadnę. Obić mnie mogą. Wiem, co zrobię: Pokłócę ich! Rzecz oczywista, Że tę ich kłótnię wykorzystam." I mówi zbój: „Przestańcież wreszcie Łkać, szlochać! Chcecie, to przyniosę — Lecz tylko jedno z trzech. Wybierzcie! Uzum? Angur? Enab? No? Proszę! Dwóch bez niczego pozostanie, Trzeciemu za to — używanie. Uzum! zajadły Turek krzyczy, Angur! Pers wyje i szaleje, Enab! krwiożerczy Arab ryczy, Pers Turka, Arab Persa ćwiczy, Turek Araba!... Krew się leje. A złodziej korzystając z bójki, Czmychnął z dobytkiem całej trójki. A szedł tą samą drogą właśnie Mąż pewien prawy i dostojny. I rzekł: „Niech który mi wyjaśni, Jaki jest powód waszej wojny". — Enab! Angur! Uzum! — tak chórem Krzyknęli Arab, Pers i Turek. Uśmiechnął się przechodzień: „Oby Nastała zgoda śród sąsiadów!" (Mędrzec to był, języków świadom) I mówiąc to, z hurdżinu dobył Winogronową kiść przepiękną I ofiarował przyjaciołom... Enab! wnet Arab rzekł wesoło, Uzum! szczęśliwy Turek jęknął, Angur! radośnie Pers zawołał. — 64 — I zrozumieli, że TO SAMO Mówiły różne ich języki, Że wróg oszukał ich, okłamał, Podjudził ich do bójki dzikiej, I jak z ciężkiego snu wyrwani, Mędrcowi temu dziękowali. * W ZSRR sto ludów żyło Za dawnych lat w bezprawiu, w nędzy, Sto podzielonych ludów śniło, By jarzmo zrzucić jak najprędzej, I wszystkie wspólną miały dolę I wspólną ku wolności wolę. Okłamywany długie wieki, Lud ludem gardził, z braci szydził, Turkmen się znęcał nad Uzbekiem, Tadżyk Turkmena nienawidził, Tiurk myślał: zarżnę Ormianina, W nim wszystkich moich cierpień wina. I przyszedł Lenin — i milionom Szczęścia i prawdy wskazał drogi, A Stalin ludy wyzwolone W braterstwo złączył niewzruszone Przeciw złowieszczym siłom wrogim. Różnojęzyczni przyjaciele Zgodni są duchem, zgodni celem. Poznali wreszcie, wyzwoleni, Sens życia oraz prawdy słowo I spożywają na swej ziemi Z Drzewa Przyjaźni słodki owoc. I żaden wróg, co judzi, kłamie, Braterstwa tego już nie złamie. (z Abdula Kasi Lahuti) 65 POLOWANIE NA TYGRYSA i W rudym lesie — canzona zwierzęca: Jeleń łanię przynęca. Drugi, z koroną na głowie, byk Odpowiada rykiem na ryk, I już przez las, pędzone rują, Rogacze na bój rycerski cwałują. 2 Samiczki stoją w gromadkę zbite Za uwieńczonym bykiem. A on, pokryty tarczami błota, W nozdrza prycha, ślepiem miota I porykując z dala Basem znieważa rywala. 3 I oto wychodzi, olbrzymi jak łoś, Szyję potrójnie naprężył. Do trzecich szyszek rozrosło się Rogowisko okrężne. Krwawym marzeniem zalane oczy, A brzuch — plazmą i moczem. — 66 — 4 Jeśli teraz ugodzi wroga Wściekłym ubodem, Jeśli w las ucieknie rogacz Przed nim, młodym, Wtedy tabunek jelenich pań Złoży zwycięzcy miłosną dań. 5 I już się wali kamienny trzask I już się pali płomienny blask, Ryczy, pradawnym prawem zbudzony, Bór ussuryjski przedpotopowy: Po myśliwsku — „jelenie gony", Po naszemu — dobór płciowy. 6 W taki dzień w torbie swej Garstkę nabojów miej, W taki dzień, pod rykowisko, Strugaj na wabia piszczałkę myśliwską. Ucz się świstać, a broń — nabij: Pieśń wojownicza jelenia przywabi. 7 Tak też zrobiliśmy. Z brzaskiem dnia Zasiedliśmy w krzakach na darni: Goldyjski strzelec Zurow, ja I komendant dywizji Slesarnikow. Pod nami szemrze żmijący strumień, Nad nami drzewa w liściastym szumie. _ 67 - 8 Zurow dmuchnął. (Es)1 Cisza. Dmuchnął znowu. Cisza. Bez echa w lesie. Ucichł Głos podrobionej chuci. Czy ogłuchł ten bór, że odezwać się nie chce? Jużeśmy chcieli zmienić miejsce. 9 I nagłe — ryk potężny w głuszy (Krew uderzyła do uszu). My znów. On bliżej. To tam. To tutaj. Prosto na naszą redutę. Już wiemy: zwabiony przez nasz kwik Idzie majestatyczny byk. 10 I już na niebie lazuru blask, W słońcu kąpie się las: Grzmiąc w labiryncie dartej zieleni, Już... za sekundę... wyleci jeleń. Siedzimy z zapartym tchem. Palec na cynglu. I wtem... II Zatrząsł się w krzakach każdy listek — I widmem wichru buchnął, wytrysł: Złoty. Pożarny. Wąsaty. Pienisty. 1 „Es" oznacza takt pauzy. Czyta się go w myśli. — 68 — Gorący jak słońce. Pysk: Tygrys! Nikt nawet wystrzelić nie zdążył. Zaćmienie. Jak pałką w ciemię. 12 Już o jeleniach nikt nie myśli. W trop po śladach naprzód szliśmy. Po kilometrze — znowu w gęstwinę. Czuwaliśmy tam godzinę. A gdy cichaczem spełzamy w rów, Ryk jeleni słychać znów. I oto się tygrys nasz zjawił. Ognisty, jak zachód w pokrwawię, Grzbietem udając górski grzbiet, A skórą wzorzystą — świątyni wzór, Sztandarem, symbolem zwycięskim szedł, Leniwie złaził z gór. H Jak czarna świta, wrony chmarami Krążyły nad nim z wrzaskiem, Jego ramiona, jak grzmiące tympany, Jarzą się muzyki blaskiem. A przed prochowym jego zapachem, Kto żyw, chowa się, gnany strachem. Jemu to ludzie wieszają dla zgody Czerwone strzępki na drzewach kniej, — 69 — Jego to czczą buddyjskie pagody. Sławiąc, jak boga: Szan Zen Mej W ej1 1 wierzy Mandżuria, że za nim, pasiastym Do boju szły pułki Da Tsinskiej dynastii. 16 Szedł po zboczu wojskowym krokiem, Ramię wciąż wyrzucając naprzód. Szedł — i węszył jary głębokie, Za jelenicą patrząc. A przez strunne niebieskie wąsy Cedził jeleni zew wabiący!!! i? Spryciarz najmilszy! Tygrys — myśliwym! Stosował podstęp, jak my! Durne rogacze stadem krzykliwym Z zamierzchłą bronią na turniej szły, A on — praktyczna i trzeźwa głowa — Pięciostrzałową łapą celował. 18 Jak on się, rycząc, męczył biedaczek! Jaka musiała to być tortura: Mieć. W paszczy. Żargon. Rogacza — A nie mieć jego combra w pazurach. I pewno, za każdym ryknięciem, łapał Własny swój jęzor własną łapą. „Prawdziwy duch gór i lasów". Tak zwą tygrysa Chińczycy. — 70 — J9 Tak — myślę — jęczy chiński mnich, Warkocz swój głaszcząc, jak warkocz dziewczęcy. Lecz Zurow wraca do wprawek swych I dmie — i coraz powagi w nim więcej, Aż poryk jeleni powietrze rozciął... Tygrys spojrzał — i koniec czułościom. 20 Od razu na kilka się części rozleciał: Primo — słoneczne futro. Secundo — z grzbietu i czaszki, w Tybecie, Medycy proszki utrą. Żółć — do Berlina; przetworzą ją w płyn. Wąs — na szczoteczki do zębów, do Chin. 21 O, jak nam bardzo się przyda ten stwór, Skąpy i nieużyty, Ten czworo! apy wyżółkły wór, Brzęczącą walutą nabity. Jeśli go kula zdmuchnie w pędzie — Elektrowni warsztat przybędzie. 22 Możliwe, że wtedy myślałem nie tak, I może sam widok pręg czarnych i żółtych Zbyt silnie uderzył w psychiczny mój trakt, By hasło sprowadzić do takiej formułki. Lecz pośród melodii doznań — chcę Specjalnie wyróżnić właśnie tę. _ 7 7 _ 23 Nie! to nie chciwy geszefciarz węszy Zarobek cięższy. I to nie hazard łowieckich wzruszeń świerzbi duszę. Tutaj — kula, na wycie zwierza, W polityczny problem uderza. 24 I płyną z piszczałki tony wabiące, I wyładować się wolt tysiącem Gotowe by ciało tygrysie... Pal! Krócej ! Dosyć! — I padł, Machnąwszy ogonem, jak buchalter w podpisie, Bilans krwiożerczy zysków i strat. 25 Lecz w mgnienm oka — skoczył nad sobą, Wzrokiem powiódł bojowo, Charknął w nas gorącymi iskrami — I w strasznej pauzie — pod dziejów komendą — Odpłynął w mgłę. Wiekopomną legendą. Z czerwoną wstęgą. Przez ramię. (z UH Selwińskiego) — 72 — DIAK Przed urzędem, u wrót, prosty zebrał się lud Gęsto. Opowiada, że głód, kiszki grają jak z nut Często. — Durnie! ozwał się diak, niby czego wam brak ? Żarcia ? Jam się obżarł za dwóch, aż dostałem na brzuch Parcia. Wracał z targu i wiózł poprzez rzekę swój wóz Gazda. Chłopek prosty — no co ? widzi most, no to wio! Jazda! — Durniu! ozwał się diak, na to most, myślisz, tak ? Fraszki ? Ty go szczędź! nie znasz praw! przedostałyż się wpław Kaczki! Jak Pietrkowi we wsi capnął złodziej sprzed drzwi Prosię, W ręcznik zwinął go, drab, aż tu władza go cap! Proszę! A diak na to: „Rzecz w tem — ręcznik Pietrka ? Już wiem Wszystko! Więc kto złodziej i łotr? Któż by inny jak Piotr? W pysk go!" Przyszedł chory — i w płacz: „Oj-jej, diaku mój, patrz!" Ano? — 73 — „W brzuchu rżnie coś, jak nóż, a najgorzej to już Rano. Ani wstać, ani stać — i nic nie jem, więc dać Racz co!" — Dureń jesteś! rzekł diak, nie żryj, gdy ci nie w smak, Na czczo." Przyszedł biedak: „Och, zważ, dobrodzieju ty nasz", Jęczy, „W sprawie pomoc chcę mieć!" W kiesie srebro i miedź Brzęczy. „W czapkę wsypię, gdy chcesz, dziesięć rubli, no bierz! Służę!" — To otwieraj swój sak i syp zaraz, rzekł diak, Nuże! (z Aleksego Tołstoja) — 74 — o l I GŁUPCOM I głupcom dane jest natchnienie, Co upojenie i płomienie, Jak i geniuszom, zsyła im. Każde na świecie tym stworzenie Ożywia wiosna czarem swym. Cóż głupiec, gadający brednie, Osiągnie z tej równości szczytnej ? Kapusta wprawdzie go rozedmie, Lecz laurem dureń nie zakwitnie. (z Boratyńskiego; — 77 — W CUKIERNI Śród wykwintu kokociego cukiernianej' atmosfery, Gdzie nad mdławą białą kawą płyną kłęby z papierosów, W pstrokaciźnie wyświechtanej, gdzie mężatki i hetery Pożerają się oczyma, przekrzykują tembrem głosów, Gdzie szelmowskie manekiny w nudne twarze ciastka pchają, Gdzie się „smęci" nikłe grono literacin mędrkujących — Wstanę, gwizdnę, rozszalały, nad pachnących mydłków zgrają I w tłum rzygnę złotą lawą słów namiętnych i gorących: „Gdzie jesteście, Papuasy, w pędzie na różowych słoniach? Gdzie jesteście, lasy w ogniu? Krwawe zbiry?! Ostre noże?! Oceany alkoholu?! Hunny na arabskich koniach?! Potrzaskane łby mamutów?! I ty, wściekłe, groźne morze!!?" (Naśladowanie wiersza Konstantego Balmonta „ W gostinnoj") 1914 — 78 — PYCHA Chodzi Pycha, nadyma się, Pod boki, ważna, trzyma się, Wzrostu w Pysze łokieć i ćwierć, A czapka na niej jak żerdź. Brzucho w perłach, klejnotach, Zadek cały ze złota. A i poszłaby Pycha do ojca-matki, To wrota niebielone! Pomodliłaby się Pycha w kościele, To jej niezamiecione. Patrzy Pycha: tęcza na niebie... Zawróciła, powiedziała: — „Nię będę się ta schylała!"... (Z Aleksego Tołstoja) — 79 — TRZY BAJKI KOŹMY PRUTKOWA1 NIEZAPOMINAJKA I BRYCZKA Z bukietem niezapominajek Piotr bryczką jechał nocną porą, A że odciski miał na piętach, W domu nacierał je kamforą. — O, czytelniku! Gdy z tej bajki Usuniesz niezapominajki, Zostanie jednak sensu sporo: Gdy odcisk będziesz miał na nodze I gdy ci ból dokuczy srodze, To lecz się, jak nasz Piotr, kamforą. SER I HIPOKRYTA — Czy lubisz ser ? — spytano hipokryty. Ten odrzekł: „Lubię. Smak ma znakomity". PASTUCH, MLEKO I CZYTELNIK Pewnego razu niósł pastuch mleko, Ale tak strasznie daleko, Że już nie wrócił więcej. Zginął. Czytelniku! Czy ci się gdzie po drodze nie nawinął? 1 Pod tym pseudonimem pisali utwory satyryczne bracia Żemczużnikow i Aleksy Tołstoj. — 80 — ZAPOMNIANA WIEŚ I Przyszła babuleńka z prośbą do sołtysa: Chatka jej się wali, strzecha całkiem łysa, Niech da drzewa, słomy, i niech ma na względzie, Że... A sołtys na to: „Nie ma i nie będzie." Myśli sobie babcia: „Dziedzic, jak przyjedzie, Spojrzy na chatynę i zaradzi biedzie." 2 Sąsiad, chciwiec łasy, kroił grunt, okrawał, Aż zagarnął sobie chłopskiej ziemi kawał. „Czekaj, myślą chłopi, kułakami łeb trą, Jak przyjedzie dziedzic — będzie geometrą, Powie jedno słowo, zjawi tu się z władzą I nasz grunt należny znowu nam oddadzą." 3 Wania kocha Maszę, byłby ślub gotowy, Lecz ekonom Niemiec także jest sercowy, Nie przepuszcza dziewce. „Czekaj, mówi Masza, Jak przyjedzie dziedzic, będzie* dobra nasza." Dziwują się ludzie, że chłop się nie żeni... Niechaj dziedzic wróci, wszystko się odmieni. QJ Zmarła w nędznej chacie babuleńka miła, Złodziejowi ziemia setnie, obrodziła, Byle młokos dawny chodzi już brodaty, Wańki we wsi nie ma, wzięli go w sołdaty. Zapomniała o nim Masza-krasawica, A dziedzica nie ma, nie widać dziedzica. 5 Aż się wreszcie zjawił — pięknie wysrebrzony Wóz wysoki, w szóstkę koni zaprzężony, Na tym wozie trumna, a w trumnie dębowej Leży dawny dziedzic, a za trumną — nowy. I, po mszy w kościele, nowy, bestia chytra, Siadł do swej karety — i jazda do Pitra. (z Niekrasowa/ — 82 — ?..• \- TAK, BRACIE... Tak, bracie! biłeś się, to wiesz, Że z wojną kramu jest niemało. My niby nic — a u nas też Różne się sztuczki wyrabiało. — Jak się z naszymi Francuz bił, To mu powietrze nie służyło. Pomyślał: marnie... I co sił Drapaka dał, aż się kurzyło. Tożeśmy raz capnęli tu Rodziców z trzema szczeniakami. Zakatrupiliśmy musju! Nie z dubeltówki — kułakami. Żona w krzyk, wrzeszczy, leje łzy, Rwie włosy... któż by nie żałował? Aż litość brała. No to my Ciach ją toporem i gotowa. Patrzymy: dziatki. Masz-ci los! Rączkami proszą, wyją, skaczą, Gaworzą w swojej mowie coś I rzewnie biedaczyny płaczą. — 85 — Ser