13317

Szczegóły
Tytuł 13317
Rozszerzenie: PDF
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres [email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.

13317 PDF - Pobierz:

Pobierz PDF

 

Zobacz podgląd pliku o nazwie 13317 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.

13317 - podejrzyj 20 pierwszych stron:

BRACI STRICKLAND co A.~ "•fcH . 22325 Luis i Rita biorą udział w szkolnym dzić pokaz '/ ' '------u w WWł konkursie. Zamierzają urzą- M-^iiwNo-Kaleczy szą za- 11 MAJ 2004 20.06.2003 09. 06. 2004 1 ..-5 Pi. cztery ellairsa Booklist" tUlS BARHW/EU Hery dla młodych czytelników ¦tSj wydawnictwie AMBER LUIS BARMAVEIT kii lUłS BARMAVELT X ffttoczny eieó JOHN BillAIK WIŚ BARHAVElt lib Ml HAWIłtSO POTTH1A JOHN BELLAIRS BRAD STRICKLAND Przekład Grażyna Jagielska AMBER ero Htns 1!|| fe-T3 I-111 * f a, § S $ ^ 2 <*, S Q ^ n. ff R !> ^- 3 » « a ^ ^ S S 1. I f 7^ <? P I i I i * p 1-8. ^4 B gruby i niezdarny. Nosił flanelowe koszule, a zamiast dżinsów sztruksowe spodnie, które przy chodzeniu robiły „szur, szur". I nie miał wielu przyjaciół. Czasem myślał, że na całym świecie lubi go tylko wujek Jonatan, ich sąsiadka pani Zimmermann i jego angielski kumpel Bertie Goodring. No i Rita, oczywiście. Zobaczył w końcu, jak przyjaciółka wychodzi ze szkoły. Rita była pod wieloma względami podobna do Luisa - jeszcze jedno brzydkie kaczątko. Chuda i wysoka, miała długie, proste, czarne włosy i nosiła ogromne, okrągłe okulary w czarnej oprawce. Uważała, że jest brzydka. Ludzie brali ją za chłopaka, ponieważ nie cierpiała bluzek i spódniczek, w które mama ubierała ją do szkoły. O wiele lepiej czuła się w swetrach, dżinsach i tenisówkach. Przystanęła przed drzwiami szkoły, przyciskając książki do piersi. Zobaczyła Luisa i rzuciła mu smętny uśmiech. - To straszne! - wyszeptała, schodząc ze stopni. Luis posępnie skinął głową. - Co teraz zrobimy? Rita przewróciła oczami. - Wiem, co chciałabym zrobić. Pojechać do Chin i nie wracać. Albo zachorować na chorobę, która potrwa dokładnie cztery tygodnie! - Jasne! - powiedział Luis z sarkazmem. - Albo uciec i przyłączyć się do trupy cyrkowej. Albo odkryć formułę chemiczną, dzięki której staniesz się Niewidzialną Dziewczyną. Problem w tym, że to niewykonalne. Ruszyli wolno w stronę domu Rity. Zwykle Luis lubił ulice Nowego Zebedeusza, jeśli oczywiście w pobliżu w stronę ulicy Wysokiej kij m.esz prawnym opiekunem. Jonatan Barnavelt był Z°3 rA człowiekiem o rudych włosach, krzaczastej se* . . ówdzie przetykanej siwymi pasmami. Śmiał k*"° , i często i był bogaty, ponieważ odziedziczył -vł'" rv> dziadku. ^° , i często i był bogaty, ponieważ, uul«*u«. s*^ - pieniędzy po dziadku. nan S .^cej, Jonatan Barnavelt był czarodziejem. , zyć cudowne iluzje i nie były to żadne sztucz- **. ^iwdziwa, szlachetna magia. W zeszłym roku, ^' . Ł koniec szkoły, Jonatan odtworzył bitwę mor-aby uczci ^ chrześcijanami a Turkami z 1571. Było to S • \L widowisko. Galery wpadały na siebie, grzmia-WS^ . ^ armat. Bitwa zachwyciła Luisa i Ritę, która ly ysią wszystkich dział. To właśnie ona zauwa- znała n«^ oombardy nie mogły brać udziału w walce, sko- ' łv wynalezione dopiero w połowie osiemnaste-rozost^y y v v ^° W <-'/koda, że wujek nie może nam pomóc - mruk- .ji, wspominając tamto wydarzenie. ^laczego nie może? - zapytała Rita po namyśle. Nawet w sytuacjach.ayzysowychr-zapyta.aRit, :^^6rzakUdomowi przez gim mgdy s.e w bez namysłu. 11 Edith potrząsnęła z uśmiechem główka. Luis zauwa nął Śmietankowy. - Lubisz kwiatki? yię urwą,, - A «raz fiop- sie przed wyimaginowaną publiczność., magii. pokaz Rita potrząsnęła głową. - Wujek ci nie pozwoli. - To nie będzie prawdziwa magia - powiedział chłopiec niecierpliwie. - Wystarczy magia sceniczna, jaką uprawia klaun Śmietankowy. Sztuczki z linami, pierścieniami i takie rzeczy. Sztuczki magiczne. Ja mogę być magikiem, a ty moją piękną asystentką. - Hm... - Rita usiadła i poprawiła okulary. - No, nie wiem - powiedziała z niechęcią. - Może. Znasz jakieś magiczne sztuczki? Luis opadł na podłogę jak przekłuty balon. - Nie - przyznał. - Chyba nie. - Możemy spytać wujka - zaproponowała Rita. -Występuje w PTA i wszyscy myślą, że jego magia to tylko sztuczki. - - Może czasem robi i sztuczki - powiedział Luis z namysłem. - Nigdy go o to nie pytałem. Wtem z jadalni odezwał się grzmiący głos Jonatana Barnavelta: - Dzieci! Kolacja gotowa! Do stołu albo wyrzucę to wszystko wieprzkom! - Ani mi się waż, Rudasie Grubasie! - dał się słyszeć oburzony głos pani Zimmermann. - Nie po to stałam przy gorącym piecu, żebyś karmił świnie! - Chodźmy - powiedział Luis z uśmiechem i pobiegli na wyścigi do jadalni. scenie. Niektórzy z nas są bardziej wyciszeni, nie lubią audytorium. -Hm - chrząknął wujek Jonatan. -z Florencją, niemniej problem pozostaje. K< tów naleiy do tradycji, a wiecie przecież, ze naua lubią tradvcie Więc myślisz o pokazie magicznym. ! m! afe ^o byłyby tylko sztuczki, nie prawdziwa magia - powiedział Luis szybko. - Todobrze-odParłwujek.-Prawdziwarr^amoze wpakować was w straszne tarapaty, o czym «^te wiecie. Florencjo.myślę.żedziecipowinnypor^mawiac z panem Robertem Hardwickiem. Co o tym sądzisz. Niebieskie oczy pani Zimmermann zalśnij ,\ Straszny Brodaczu! Jeżeli Ktoś i magikiem-amatorem. ze sznurami i metalowymi powal dla szk61 jako Markus siacami przeszedł naemeryturęi P^pro troit do Nowego Zebedeusza. Ma <V magicznych rekwizytów, między mnym, sze Houdiniego i armatkę, kt6ra wykorzy t wielki Blackstone. Zamierza wysta«f ^^. w muzeum, które otworzy w śródmieściu w stare, wa rzelni Eugstera. Pani Zimmermann mrugnęła okiem. okręgu diwi gian zaimponować stt ri ćmienie . popro. Niestety_ za- S tt0 Tar wyjątkiem innych 55 ję ciasta pani opanować kilka ™«ten^Sone. Wczesnym ran Takwięcwszystkozo^ou^o a kiem następnego dnia Lnis R«ap ną. Dawnawąrzelmabyl oce^y ^ „ymi, omszałymi ipoobi^ krzywymi cyframi wyry o datę 18 J Tokragłe niby przykrywtahA- i zabitym. 19 18 tekturą od środka, z kłódką i łańcuchem na frontowych drzwiach. Jednak tego sobotniego ranka Luis przekonał się, że zaszły duże zmiany. Okna połyskiwały w porannym słońcu, obramowane kasztanowymi zasłonami ze złotą koronką. Podłużny staroświecki sztych w oknie po prawej stronie przedstawiał postać magika w cylindrze i lewi-tującą kobietę, która leżała w powietrzu sztywno jak deska. Nad sztychem wypisano ozdobnymi literami: Ylarodowe YYluzeum Kflagh Niżej widniał tekst napisany drobniejszym drukiem. Luis czytał go, chichocząc pod nosem. flbsolutnie najświetniejsza kolekcja rekwizytów związanych ze sztuczkami magicznymi, kuglarstwem, hokuspokus, błazeństwami, szalbierstwem i wwelfeiiwi ossukaństwami znanymi ludzkości I gwarantowane wyruszenia, uciechy, śmiechy, szal ciał i uprzęży, lęki, steki i wszelkiego rodzaju męki. Ubędziecie zachwyceni1. l%lecana przez ambonę i prasę jako najlepsza rozrywka rodzinna! Osobom, które nie wytrzymają natłoku wrażeń, dyrekcja zapewnia sole trzeźwiące! 'Robert W. Hardwick - Rany! - powiedziała Rita. - Pan Hardwick dużo obiecuje, prawda? Luis poczuł dreszcz emocji. - Mam nadzieję, że potrafi nam coś doradzić. - Nacisnął klamkę i drzwi się otworzyły, uruchamiając dzwonek. 20 - Halo? Dzieci zajrzały do długiego, wąskiego pokoju zastawionego mnóstwem dziwnych przedmiotów. Były tam sarkofagi, skrzynie z szablami wbitymi w ścianki, wielki kanister na mleko z ocynkowanej blachy zamknięty na kłódkę, półki pełne kapeluszy, puszek, pałeczek, kajdanków i całe mnóstwo afiszów zapowiadających występy magików. Luis dostrzegł plakaty obwieszczające Wielkiego Rapiri, hinduskiego fakira; Long Chi, chiński fenomen: Tajemniczego Markiza i Jego Tysiąc Cudów, i wiele innych. Wzrok sięgał tylko kilka metrów w głąb, ponieważ w pokoju panował półmrok. - Chyba nikogo nie ma w domu - zauważyła Rita. Tuż przy drzwiach stał prawie dwumetrowy sarkofag. Rzeźbiona, malowana twarz ze zmarszczonymi brwiami, haczykowatym nosem, wąskimi wargami i dziwaczną kozią bródką miała okrutny wyraz. Ale uwagę Luisa przykuły oczy - drewniane powieki otworzyły się wolno, a martwe źrenice popatrzyły wprost na niego! Pisnął i szarpnął Ritę za ramię, wskazując sarkofag. - O co ci... Och! - Dziewczynka zesztywniała na widok sarkofagu. Teraz poruszały, się również jego usta. - Kto śmie zakłócać mój sen, który trwa od trzech tysięcy lat? - zapytała skrzynia groteskowym, skrzeczącym głosem. - Kto?! Luis głośno wciągnął powietrze. Po chwili sarkofag westchnął. - Powinniście podać nazwiska, a wtedy ja powiem, żeby wejść na piętro. To sztuczka, dzieci. Silnik elektryczny, mikrofon i głośnik. Czy to Luis i Rita? 21 Rita pierwsza opanowała zaskoczenie. - Tak, to my. - Więc chodźcie na górę. - Powieki sarkofagu opadły, ale po chwili znowu się otworzyły. - Przełącznik światła jest przy drzwiach po waszej lewej stronie. Proszę, zamknijcie drzwi, zanim pójdziecie na górę. Nie jesteśmy jeszcze oficjalnie otwarci. - Oczy się zamknęły. Luis zapalił światło, a Rita zamknęła drzwi. Zamek trzasnął głośno. Teraz widać już było schody przy prawej ścianie pomieszczenia. Weszli na górę, gdzie przy okrągłym stoliku czterej mężczyźni grali w karty. Powitali dzieci uśmiechem. Na ich widok szczupły sześćdziesięcioletni pan o siwych lokach podniósł się z miejsca. - Przepraszam, że was przestraszyłem. - Pokazał im srebrny mikrofon w kształcie spłaszczonej piłki. - Nie mogłem się oprzeć pokusie. - Odłożył mikrofon i wymienił uścisk dłoni z Luisem. - Pan Barnavelt, jak przypuszczam? - Tak - odpowiedział Luis. - A to jest Rita Pottinger. - Cieszę się, że mogę was poznać. Jestem Robert Hardwick, dzięki mojej drogiej żonie Ellen, właściciel tej posesji. Możecie mówić do mnie Bob, jeżeli chcecie. To są moi sobotni partnerzy do pokera. Pozwólcie, że przedstawię wam pana Clarence'a Mussenbergera, pana Tomasza Perkinsa i pana Johnny'ego Stone'a. Mężczyźni wstawali po kolei, by się przywitać. Pan Mussenberger był krępy, o okrągłej twarzy i pogodnych brązowych oczach. Wyglądał jakoś znajomo. Pan Perkins był bardzo wysoki i chudy, z wyraźnymi pasmami siwizny w czarnych włosach, pan Stone zaś niezwykle niski - niższy nawet od Luisa- z łobuzerskim błyskiem w oku i podwójnym podbródkiem. Był niemal zupełnie łysy, jeżeli nie liczyć wianuszka siwych włosów. - A więc - powiedział pan Hardwick, przynosząc dwa składane krzesła dla Luisa i Rity. - Twój wujek Jonatan mówił, że potrzebujecie pomocy. Powiedz mu, że już wkrótce rozpracuję jego sztuczkę z trzema świecami i pikowym asem! A tymczasem, co mogę dla was zrobić? Zawstydzony Luis wyjąkał, o co chodzi. - Więc pomyśleliśmy z Ritą, żeby zrobić pokaz magiczny - zakończył. Pan Mussenberger odchrząknął. - Potrzeba wam pięć dobrych, szybkich sztuczek! - <f zagrzmiał. Rita zamrugała. - O rany! To pan jest Śmietankowym Magicznym Klaunem z telewizji! Mężczyźni roześmiali się, ale pan Mussenberger był wyraźnie zadowolony. - Cicho sza, psy niewierne! - Zwrócił się do swoich kolegów. - Moja droga, masz rację. Przez pięć dni w tygodniu jestem Śmietankowym Magicznym Klaunem, na usługach Mleczarni Bliźniacze Dęby. W weekendy jednak jestem po prostu Clare. - Skinął na pozostałych mężczyzn. - Oczywiście, ci panowie nie są ani w połowie tak sławni jak Śmietankowy, ale pozwólcie sobie powiedzieć, że pan Perkins jest znany także jako Lord Puzzlowski i potrafi robić zdumiewające rzeczy z talią kart. Na scenie pan Stone staje się Bondinim, Mistrzem Dematerializacji. Łańcuchy, zamki, kraty, dyby, kaftany 23 22 ii 11 i ? i II s<§ 3 % N" f^ O r -ft 3 t! 5: p 4 : 1 IftHtflltt o o -¦8 , 0 1 3 8 U. 5 " a ttlplfl » e 3 2- o «, c^ 3 8 3 § N (5 w n u n • 3 i 1111 p «• ^ e o 2 k,. U ^5 111 liiiiHiititi vm 3111 '" iii i u ttllUł małą kieszonkę i wyjęła z niej pożółkłą papierową paczuszkę. Wsadziła zwój pod pachę i zaczęła rozwijać paczuszkę. Luis patrzył na to z bezbrzeżną grozą. - Co to jest? - zapytał nieswoim głosem. - Jakiś proszek. Niecała łyżeczka... Auu! - Rita cofnęła rękę, upuszczając paczuszkę. Upadła z plaśnięciem, lecz tylko niewielka część proszku się rozsypała. - Co się stało? - Luis z przerażenia omal nie upuścił książek. - Zacięłam się papierem. - Rita potrząsnęła dłonią, krzywiąc się z bólu. Sięgnęła po paczuszkę i jedna kropla jasnoczerwonej krwi kapnęła z palca wprost na szary proszek. Luis krzyknął cicho. Proszek zaczął syczeć i bąbelko-wać. Unosiła się z niego ciężka, mdła woń, wypełzała cieniutkimi smużkami przypominającymi nitki pajęczyny. Nagle substancja zaskwierczała, a na jej powierzchni ukazały się czerwono-brązowe pęcherze. Potem zbiegła się w małą czarną kulkę wielkości grochu. Była tak czarna i błyszcząca jak guzik z mahoniu. - Co to jest? - zapytała Rita. - Wygląda jak czarna perełka. - Wyciągnęła po nią rękę... I cofnęła ją z pełnym przerażenia piskiem. Czarna kulka wypuściła wrzecionowate odnóża i umknęła pod jeden z regałów. Luis wydał zdławiony okrzyk. Nie wiedział, jak to się stało, ale kropla krwi Rity zmieniła proszek w żywego pająka! Rozdział 3 uis i Rita tyłem cofali się do drzwi. Lewą ręką Luis 1—/przyciskał do boku książki, prawą sięgnął za siebie, szukając klamki. Do głowy przyszła mu straszna myśl. A jeżeli jego dłoń natrafi na jakiś zimny, gąbczasty, ruchomy odwłok? Pająki są jadowite. Słyszał o ludziach, którzy umarli od ukąszenia czarnej wdowy. Powietrze, pachnące kurzem i starymi książkami, zrobiło się nagle ciężkie. Chłopiec poczuł dławienie w gardle i zacisnął zęby, żeby nimi nie szczękać. Pająk nie może siedzieć na klamce, powiedział sobie. Widział, jak ucieka pod regał, przez cały pokój. Był za mały, żeby tak szybko wrócić. Bojąc się bardziej tego, co uciekło pod regał, niż tego, co może siedzieć za jego plecami, chwycił za klamkę i otworzył drzwi. Wypadli na zewnątrz. Magicy ledwo podnieśli wzrok. - Znaleźliście coś? - zapytał pan Hardwick jakimś nieokreślonym tonem, marszcząc się do swoich kart. 27 niż me . schodów. - Świetnie! Wyjdźcie drzwi. 1 odnieście książki, kiedy TCt;eschodów,aLuisdePtałjejpo .Ritaotworzyładrzwiiwypadli i..-:_-«ry\m\ 7. hukiem, • '• v^a\va*AtM?°tem-^to otworzyła drzwi i wyp o. «aj0ła7 ?, Drzwi zamknęły się za mmi z hukiem, , Tbie^ ! Jczvy zamek. Przez chwilę po prostu sta-^ to1 ? ^e dzikim wzrokiem i dysząc ciężko. No Ze patach. zbie^y«nyzamek- "^"rr *~ r:-M ne sto*}Ve dzikim wzrokiem i dysząc ciężko. n *^ r autDt^V tL sobotnioporanne dźwięki Nowego Ze-• ac na ^Pjfóyl(-^ do rzeczywistości. Ulicą mknęły l> Pnt tn z^ MV* P*2^ pocztą wielki labrador ujadał na v^ za ptf^ i^C- J^ś brzdąc jechał na rowerze w dół ł «r \ ^/(łi^c dzwonkiem. Luis westchnął spazma-chevrolety \ i f* * ^ \navrfjc* z teg° domu sprawiła mu ulgę. Potem S v nad&^i O'co ^^ trzyma^a kurczowo pod pachą. . i-iA / z, masz! - powiedział drżącym głosem, tyczme. U", f • u- ji • • j i -t o^ i |ti pergamin w obie dłonie i z trudem przeł- Ci^/y s^01160211^ blasku wydawał się jeszcze , ». / ^ony i wyświechtany. Dopiero teraz zoba- | i Mftf i -" pomarszczony, pożółkły i wystrzępiony : \cnęia 5B,i| r . . ^ . „ , -ei f / jest nawinięty na drewnianą rolkę przypo-v W ''V^' Okrywający go fioletowy aksamit był ,' „J'i,a. mole i nabrał brudnokasztanowej barwy. ¦ aw''^ "tery naftu kiedyś mogły byc złote. ei//c przeraziłam, że zupełnie o tym zapomnia-n- \J} >&&*&& Rita. Z nieszczęśliwą miną popatrzy- ^ ,»• riela. - Co mam teraz zrobić? lam Ait0 P211111 Hardwickowi - doradził. , i// gryzła wargę. Przeniosła wzrok na drzwi i po- - Drzwi się zatrzasnęły. Musiałabym pukać. On mógłby się zdenerwować. - Dlaczego miałby się zdenerwować? - zapytał Luis. Rita popatrzyła na niego z boleściwą miną. - Ponieważ mógłby pomyśleć, że próbowałam to ukraść i w ostatniej chwili zabrakło mi odwagi. To wygląda staro, musi być cenne. Luis wziął głęboki oddech. - Może uda się to podrzucić, kiedy będziemy zwracać książki. Na półkach są tony różnych rzeczy. Pan Hardwick nie zauważy od razu, że brakuje jednego małego zwoju. - A jeżeli zauważy? - jęknęła Rita. - Luis, to jest zupełnie co innego niż te książki, które ty wziąłeś. W tym zwoju jest chyba prawdziwa magia. To mi się nie podoba. Luis pokiwał głową, bardzo zmartwiony. On również nie lubił prawdziwej magii, jeśli wujek i pani Zim-mermann nie mieli nad nią pełnej kontroli. Prawdziwa magia była nieobliczalna i śmiertelnie niebezpieczna. - Co się stało? - zapytał, widząc, że Rita wpatruje się w palec wskazujący prawej ręki. - Skaleczyłam się. - Uniosła palec, żeby mógł popatrzeć. Widniał na nim ślad w kształcie sierpu księżyca. Luis poczuł mrowienie na skórze. Nie cierpiał skaleczeń i zadrapań, dręczył go lęk, że nabawi się przez nie śmiertelnej infekcji, na przykład tężca. - Boli? - zapytał. Rita potrząsnęła głową. - Daje uczucie jakby zimna. W każdym razie, nie krwawi. - Potarła ślad kciukiem i skrzywiła się. - Nadal nie wiem, co zrobić ze zwojem. Luis namyślał się przez chwilę. Teraz, kiedy znaleźli się bezpiecznie na ulicy, zaczaj powątpiewać, czy rzeczywi-, ście widzieli to, co im się wydawało, że widzą. Może pająk po prostu wypadł ze zwoju? Może proszek musował pod wpływem wilgoci jak zwykłe wapno? A jednak wiedział, że kiedy w grę wchodzi magia, nie wolno ryzykować. - To może pokażemy zwój pani Zimmermann? - zaproponował. - Na pewno będzie wiedziała, co z nim zrobić. - I przyznać się, że wtykałam nos w nie swoje sprawy? - zapytała Rita gwałtownie. - Pani Zimmermann jest moją najlepszą dorosłą przyjaciółką. Jeżeli powiem jej, co zrobiłam, pomyśli, że jestem okropna. - Chyba rozumiem. - Luis westchnął ciężko. - Więc schowaj go do następnego weekendu. Wtedy spróbujemy przemycić go z powrotem. Okay? - Okay - zgodziła się w końcu Rita. - Nie podoba mi się takie rozwiązanie, ale lepszego nie potrafię wymyślić. Może pan Hardwick niczego nie zauważy. Ale i tak czuję się jak złodziejka. - Nie ukradłaś tego - zapewnił ją Luis. - Po prostu pożyczyłaś na jakiś czas. Nawet tego nie przeczytasz. - Tego możesz być pewny - powiedziała Rita. Zatrzymali się przed domem Rity. Dziewczynka wbiegła do środka i po paru minutach była z powrotem. - Schowałam go w moim pokoju - powiedziała. -Nie chcę nawet o nim myśleć, dopóki nie przeszmuglu-ję go z powrotem do muzeum. Chodźmy do ciebie i spróbujmy się skoncentrować na występie. W domu przy ulicy Wysokiej Luis i Rita usiedli w gabinecie i przewertowali książki. Znaleźli kilka dobrych sztuczek. W końcu zdecydowali, że cztery z nich są na tyle łatwe, że można się pokusić o ich wykonanie. Jedna polegała na wyjęciu żywego królika lub gołębia ze zwiniętej gazety, inna na uniesieniu Rity w powietrze. Widownia miała odnieść wrażenie, że dziewczynka uniosła się pod osłoną prześcieradła i zawisła w powietrzu. W rzeczywistości będzie trzymała przed sobą parę sztucznych nóg. Zdecydowali także, że jeżeli znajdą dwie duże skrzynie, wykonają sprytną sztuczkę, w której Rita zniknie w jednej i wyjdzie z drugiej. W końcu, przy użyciu lustra, krzesła i szabli, stworzą wrażenie, że głowa Rity wisi w powietrzu, nieprzytwierdzona do ciała. - Uda nam się zebrać rekwizyty? - zapytała Rita. - Chyba tak. Nie wiem, jak będzie z królikami i gołębiami, ale niektóre dzieciaki mieszkają na farmach. Może udałoby się pożyczyć kurczaka albo kaczuszkę. Nadadzą się tak samo jak królik. Sztuczne nogi zrobimy z twoich starych dżinsów, kijów od szczotki i starych butów. Wujek Jonatan na pewno wyszuka dla nas duże skrzynie. Wiem, że pozwoli nam pożyczyć szablę dziadka z wojny secesyjnej, a pani Zimmermann ma w domu mnóstwo luster. Luis był prawie pewny, że uda mu się namówić wujka, żeby przygotował mu specjalny strój. Może frak, albo jakieś wyszukane chińskie lub hinduskie szaty. Mógłby również założyć turban i przybrać imię Al Majah - Tajemniczy Szejk. Rita też wystąpi w kostiumie. Długo się zastanawiali, jaki strój będzie odpowiedni. Może frak albo wschodnie szarawary. - Będziemy potrzebowali 31 30 dwóch par - przypomniała Rita. - Dla mnie i dla sztucznych nóg. Omówili wszystkie szczegóły. Kiedy Rita wychodziła, Luis czuł się już lepiej. Szok wywołany pojawieniem się pająka minął, wspólnie z przyjaciółką rozwiązał kwestię występu w konkursie talentów. Sprawy szły ku dobremu. Tak mu się przynajmniej wydawało. Rita szła do domu wolno, zamyślona. Nieustannie pocierała kciukiem biały ślad na palcu. Miała wrażenie, że jest zimny i drętwy. Dzień też był zimny i choć świeciło słońce, Ricie wydawało się, że na ziemię opadł welon, przyćmiewając jasne niebo, schładzając wrześniowe słońce. Miała przedziwne uczucie, że tylko śni o tym, że idzie do domu. Dzień harmonizował z jej posępnym nastrojem. Rita nie cierpiała gimnazjum. Koleżanki w klasie mówiły wyłącznie o jednym: o chłopcach. Niektóre drwiły z niej, że zadaje się z Luisem, który był niski, krępy i kiepski w sporcie. Rita wiedziała, że ją również obgadują. Za jej plecami nazywają ją „tyką" albo „okularnicą". Uważała, że to niesprawiedliwe. Koledzy i koleżanki traktowali ją jak istotę z innej planety tylko dlatego, że była wysoka, miała proste włosy i słaby wzrok. Czasem Rita czuła się naprawdę zagubiona. Rzeczy, które dotąd uważała za ważne - historia, koszykówka i przyjaciele - teraz wydawały się dziecinne i nieistotne. Zaś inne sprawy, jak posiadanie wspaniałych włosów i noszenie cudownych sukien, nabierały znaczenia. Mimo to Rita nadal uważała, że dziewczęta, które spędzają całe 32 dnie, marząc o aktorach, piosenkarzach i chłopakach takich jak Dave Shellenberger, są głupie. Na dodatek, jakby nie miała dość zmartwień, w pokoju, na dnie szuflady ze skarpetkami czekał na nią zwój. Przypomniała sobie ostry ból przy skaleczeniu i niesamowite narodziny pająka. Rita miała nieprzyjemne uczucie, że powinna posłuchać Luisa. Powinna powiedzieć pani Zimmermann o pergaminie. Pani Zimmermann na pewno by zrozumiała... Nagle Rita stanęła jak wryta. Weszła w niewidzialną pajęczynę, która przylgnęła do jej policzków. Gwałtownie potarła twarz, żeby pozbyć się kleistych nitek, ale pod palcami nie wyczuła ani jednej. A jednak miała wrażenie, że pajęczyna spoczywa na jej ustach, łaskocze je leciutko. Dziewczynka wpadła w panikę. A jeżeli to jakaś magiczna pajęczyna? Powiązana w jakiś sposób z pająkiem w muzeum? - Nie powiem! - przysięgła i wrażenie obecności pajęczyny trochę przybladło, choć nie znikło. Resztę drogi przebyła prawie biegiem, od czasu do czasu przesuwając dłonią po twarzy. Nie mogła się pozbyć wrażenia, że coś ją obsiadło. I tak było aż do wieczora. Po kolacji ojciec Rity lubił wyciągnąć się w fotelu i posłuchać radiowej relacji z meczu Tygrysów z Detroit. Zwykle Rita przysiadała obok niego, ale tego wieczora powlokła się na górę do swojego pokoju. Była zmęczona, ale nie mogła zasnąć. Słyszała, jak rodzice szykują się do snu, potem w domu zapanowała cisza. Rita miała ochotę krzyczeć. Nikt jej nie rozumiał. Mama i tata chcieli dobrze, ale nie pamiętali, jak to jest 3 - Luis Barnavi 33 I być młodym. Nie potrafili odpowiedzieć na jej pytania. Pani Pottinger irytowała się, pan Pottinger mówił: „Za moich czasów nie mieliśmy takich problemów". Wujek Jonatan i Luis byli dobrymi przyjaciółmi, ale nie mogli wiedzieć, co to znaczy dorastać jako przeciętna, a właściwie nijaka dziewczyna. Pani Zimmermann słuchała ze współczuciem, ale jej rada - „bądź sobą" -nie przemawiała Ricie do przekonania. Problem polegał właśnie na tym, że dziewczynka nie była pewna, kim jest ani kim chciałaby być. Rozczuliła się nad sobą. Zapiekły ją łzy. W którymś momencie jednak zasnęła. Miała jeden z tych dziwnych snów, kiedy wiedziała, że śni. Wydawało się jej, że potrafi latać i nagle znalazła się wysoko ponad Nowym Zebedeuszem. Miasteczko rozciągało się pod nią niby makieta, od parku Wildera po ciche dzielnice na północy. Drzewa były czerwone, żółte i pomarańczowe. Samochody wolno pełzły ulicami. Zwykły jesienny dzień. Przepłynęła nad gimnazjum i zobaczyła kilka koleżanek stojących przed budynkiem. Rozmawiały, śmiały się. Rita postanowiła, że popisze się swoją zdolnością latania. Opuszczała się coraz niżej i niżej nad głowami dziewcząt, myśląc, że może je przestraszyć, ponieważ to tylko sen i nic, co zrobi, nie wyrządzi im krzywdy. W końcu usłyszała ich głosy. Chichotały i zachowywały się głupio jak zwykle. Sue Gottschalk powiedziała: - Ona przyprawia mnie o dreszcze. Uważam, że wygląda jak worek kości! - Nie - odparta Lauren Muller. - Ona nie jest kością! Jest psem! Wszystkie wybuchły śmiechem. - Mam świetny pomysł. Tatuś obiecał mi szczeniaka na urodziny. Jeżeli to będzie suczka, nazwę ją Rita! Rita poczuła, jak gorący rumieniec zalewa jej twarz. Rozmawiały o niej! A ona myślała, że przynajmniej niektóre z dziewcząt, choćby Sue, są jej przyjaciółkami. Teraz chciała zwinąć się w kłębek i umrzeć. Chciała polecieć na księżyc i nigdy nie wrócić. - Nie - powiedział dziwny, zadyszany głos. Kobiecy głos. - Ucieczka nie jest dobrym rozwiązaniem, nie wtedy, gdy ma się twoją moc. Użyj tej mocy. Daj tym paskudnym dziewuszyskom nauczkę! Rita nie widziała nikogo, kto mógłby wypowiedzieć te słowa. Okręcając się wolno w powietrzu, zapytała: - Kto to? - Przyjaciel. - Teraz już wiedziała, że głos dochodzi z jej głowy, nie z zewnątrz. - Opuść się i weź jedną z nich. Weź Sue. To je nauczy! Rita uśmiechnęła się do siebie. Tak, to je nauczy! Porwie Sue i przestraszy ją na śmierć. Zaczęła się opuszczać niżej, niżej, powoli, a potem wyciągnęła swoje długie, błyszczące, owłosione ramiona... Osiem ramion! Rita popatrzyła po sobie i krzyknęła przeraźliwie. Wcale nie fruwała. Zwisała z pajęczyny. Jej ciało stało się wielkie, opasłe, porośnięte włosem, granatowo-czar-ne i okrągłe jak piłka. Otworzyła usta, żeby krzyknąć, ale wydobył się z nich jedynie syk. Gęsta zielona ślina płynęła z jej ust. Zmieniła się w gigantycznego pająka! 35 34 Rozdział 4 Rita obudziła się, dysząc i wymachując ramionami. Odrzuciła kołdrę i wyskoczyła z łóżka. Zapaliła światło. W pokoju nic się nie zmieniło. Złota rybka pływała w słoju, duża czarna komoda stała przy ścianie, praca domowa z matematyki leżała rozłożona na biurku. A ona była wysoka i chuda jak zawsze. Rita miała zbyt dużo rozsądku, żeby coś tak mało realnego jak sen mogło wytrącić ją z równowagi. A jednak na samo wspomnienie zatrzęsła się z obrzydzenia. Poszła boso do łazienki i napiła się wody. Kiedy wróciła do sypialni, spojrzała na zegarek. Było parę minut po drugiej. Środek nocy. - Powinnam być śpiąca - mruknęła. - Ale jestem zupełnie rozbudzona. Poprawiła prześcieradło i strzepnęła poduszkę. Może poczyta chwilę, poczeka, aż zrobi się senna? Właśnie zaczęła powieść C.S. Forrestera o odważnym kapitanie 36 okrętu z czasów wojen napoleońskich. Rita podeszła do biurka. Wtedy przypomniała sobie pergaminowy zwój. Leżał w górnej szufladzie komody, w zasięgu ręki. Wolno, jakby jej ręka miała własną wolę, otworzyła szufladę. Zwój był na miejscu, razem z miniaturową talią kart, szachami i drewnianym, wiejskim domkiem, który pani Zim-mermann kupiła dla niej podczas podróży po Pensylwanii. Rita nie zamierzała wyjmować pergaminu. Chciała tylko na niego popatrzeć, sprawdzić, czy nadal tam jest. Nie wiedziała nawet, jak znalazła się z powrotem w łóżku, wsparta na poduszkach. Ostrożnie zdjęła pokrowiec chroniący pergamin. Podobnie jak Luis uznała, że pająk mógł po prostu siedzieć w zwoju. Nie chciała narażać się na jeszcze jedną brzydką niespodziankę. Pergamin był miękki, zakurzony i w dotyku przypominał skórę. Rita rozwinęła go trochę. Krawędzie były wystrzępione, ale pergamin nie był zbytnio zniszczony. Unosił się z niego specyficzny, stęchły, korzenny zapach. Nie był nieprzyjemny, tylko trochę niepokojący. Rita odwinęła jeszcze kawałek, odsłaniając napis. Wykonano go ręcznie. Atrament kiedyś był pewnie czarny i wyraźny, ale teraz miał brzydką brudnobrązową barwę, prawie jak zaschnięta krew. Rita przeczytała dziwne zdania Ostatni Testament Belle Frisson Największej czarodziejki svtych cz Rita dziwnie się czuła, czytając te słowa. Przypomniała sobie afisz w oknie Muzeum Magii, tak pełen 37 Pani Zimmermann wzruszyła ramionami i uśmiechnęła się smutno. - Ty to wiesz i ja to wiem, ale Rita nie jest o tym przekonana. Ludzie zwykle szydzą z tych, którzy się od nich różnią, choćby tylko trochę. Nie przypuszczam, żeby koleżanki Rity chciały być okrutne, ale z pewnością potrafią być bezmyślne. Rita powinna się cieszyć, że ma takiego przyjaciela jak ty. Uważam, że dobrze sobie radzicie ze stresem i napięciami, ale pozwól jej czasem się posmucić. A teraz powiedz mi, czy doszyć ci srebrne dzwoneczki do perskich trzewików czy wolisz, żeby były gładkie? Do soboty Luis starannie przepisał instrukcje dotyczące czterech magicznych sztuczek. Po śniadaniu ruszył do miasta, żeby zwrócić książki. Było chłodno. Zdecydowanie nadchodziła jesień. Luis zarzucił kurtkę na czerwoną flanelową koszulę, a i tak drżał z zimna, kiedy wiatr dmuchał mu w twarz. Zbiegł ze wzgórza i wstąpił po Ritę. Czekała na niego ubrana w obszerną kurtkę swojego wujka. - Masz? - zapytał. Rita skinęła głową i rozpięła kurtkę, ukazując zwój. - Będę szczęśliwa, kiedy się tego pozbędę - wyszeptała. Luis mógł jej tylko przyznać rację. Rita wyglądała strasznie. Miała ciemne kręgi pod oczami i dziwny, czujny wyraz twarzy, jak ścigane zwierzę. Wydawała się jeszcze chudsza niż zwykle. Przyjaciele szli do miasta, nie odzywając się do siebie. 42 Spotkali pana Hardwicka przed Narodowym Muzeum Magii w chwili, gdy wkładał klucz do zamka. Podniósł wzrok i uśmiechnął się na ich widok. - Luis i Rita! Miło was znowu widzieć. Pozwolicie, że wezmę książki? - Nie - powiedział Luis szybko. - Sami odłożymy je na miejsce. Pan Hardwick otworzył drzwi. - Zapraszam do środka! Dziękuję, to bardzo miło z twojej strony. Mam nadzieję, że znaleźliście dobre sztuczki. - Tak - odparł Luis. - Damy wspaniałe przedstawienie. Rita, która nie odzywała się od kilkunastu minut, nagle wybuchła: - Panie Hardwick, kim była Belle Frisson? Pan Hardwick pstryknął włącznikiem światła, odwrócił się i popatrzył na nią ze zdziwieniem. - Gdzie słyszałaś to nazwisko? Nie sądziłem, że ktoś ją pamięta. - Eee... - bąknął Luis. - Wspomniano o niej w jednej z tych starych książek. Pan Hardwick skinął głową i poprawił okulary. - Zastanówmy się! Co ja pamiętam o Belle Frisson? - Kilka razy mlasnął językiem. - Hm... Przede wszystkim naprawdę nazywała się Elizabeth Proctor. Słyszeliście o siostrach Fox? Kiedy dzieci potrząsnęły głowami, pan Hardwick powiedział: - Chodźcie na górę, opowiem wam o nich. 43 TO i 3 - Q 8 9. L ^. os 5- ? S. p -I s. 11 * i 3 M e» M 1 1 i 8' 1 # o °1 ^ tn n ^ ^ li N 8- P g, ji ^, f _i m w > m K p P o ś I I ^' ^ I 3- 9 3 5 cn 3 S a: p S- H 1 i r- C Li. . ' L•• ' '—" fo Qi -O i o i O- T3 O P O O w TJ L¦ S. P 3 1 S ° N- S. 3 ^T^^l.^ B.^ I 5 S ? N 3 o p p o X 1 O N 3 ^ T3 5-¦<; O y O* ^** " -i ^*. W» "" JC^ ?* ' ° &<UE? ^ r a * °5«.» s. h p 3 , 11 s: *>> »- C/5 ,-. 8.3 P-S er 3 -O O 8 ** 8 o rt n (t S P n El?" w N 3 8 8Q^^ill s- h B 9 |:^ I 3 8 P |- g p 2. ?^ Ł O O;? d o I i 3 $ L &. 8 r p o a ^ w 3 5S p 3 II ^5 n> ^s. cl 9- ^5 ^5 -i w ciemnooliwkową skórę. - Tylko ostrożnie! Została wydana w Chicago w 1885 roku. To biały kruk. - Będę ostrożna - obiecała Rita. Wzięła książkę od pana Hardwicka, podziękowała mu i od razu wyszli. - Uffl Cieszę się, że już po wszystkim - powiedziała Rita, kiedy stanęli na chodniku przed budynkiem. - Ja też - przyznał Luis. Zerknął niespokojnie na Ritę. Nadal wyglądała na zmęczoną i wymizerowaną. Ponieważ dął zimny wiatr, szła z opuszczoną głową i przyciskała stary tom do piersi. Luis zastanawiał się, czy naprawdę jest już po wszystkim i czy to, co gnębi Ritę, ma jakiś związek z Belłe Frisson, zwojem i tajemniczym pająkiem. Miał nadzieję, że cokolwiek zapoczątkowali, zakończy się teraz. Może oddanie pergaminu przerwie dziwny łańcuch wydarzeń. Może. Rozdział 5 Minął wrzesień. Wraz z październikiem przyszły chłodne, rześkie dni przesycone zapachem palonych liści. Rita i Luis ćwiczyli bez wytchnienia, aż opanowali do perfekcji wszystkie cztery numery. Był tylko jeden problem; Luisowi nadal nie udało się zdobyć żywego ptaka do numeru z gazetą. - Mógłbyś zastąpić kurczaka bukietem kwiatów -zaproponował wujek Jonatan na kilka dni przed konkursem talentów. Chłopiec potrząsnął niecierpliwie głową. Pod pewnymi względami był perfekcjonistą. Niektóre rzeczy należało robić jak należy albo nie robić ich wcale. Magiczna sztuczka była jedną z nich. - Kwiaty to nie to samo - powiedział. - Timmy Iin-dholm przyniesie nam kurczaka. Będzie dobrze. -1 naprawdę w to wierzył. Nabrał wielkiej wprawy w umieszczaniu 47 wypchanej skarpety w gazecie. Nawet pani Zimmer-mann, ekspert w wykrywaniu wszelkiego oszukaństwa, nie potrafiła powiedzieć, jakim sposobem skarpeta trafia do zwiniętej gazety. Luis byłby bardzo szczęśliwy, gdyby nieustannie nie martwił się o Ritę. Nie mógł powiedzieć, że przyjaciółka się zmieniła. Nadal przychodziła na próby, przymierzała kostium szyty przez panią Zimmermann i codziennie zjawiała się w szkole. Ale ostatnio stała się jeszcze bardziej zamknięta w sobie, milcząca i nieobecna. Uczestniczyła w próbach tylko połowicznie, jakby zaprzątało ją coś innego. W szkole prawie do nikogo się nie odzywała. Unikała grupek dziewcząt, które tworzyły się na boisku lub przy schodkach. W klasie odpowiadała na pytania nauczycieli, ale przestała udzielać się na lekcjach. To zwłaszcza wydało się Luisowi niezwykłe. Rita zawsze podnosiła rękę, wyrywając się do odpowiedzi. Brakowało mu również jej opowieści. Zwierzyła mu się kiedyś, że chce zostać sławną pisarką, i faktycznie - wyobraźni jej nie brakowało. Często wymyślała niesamowite albo śmieszne historie o nauczycielach lub kolegach z klasy i opowiadała je Luisowi z kamienną twarzą. Na przykład o tym, jak Bili Mackey, irytujący, gapowaty chłopak o wielkich stopach, został jako dziecko porwany przez Marsjan. Ponieważ siła przyciągania jest na Marsie mniejsza, tłumaczyła Rita, Bili wyrósł jak tyczka. Marsjanie przywieźli go z powrotem na ziemię, kiedy odkryli, że jest człowiekiem. Chcieli małpę, a tymczasem się pomylili. Rita miała w zapasie wiele takich historii, ale teraz nie chciała ich opowiadać, chociaż Luis ją o to prosił. 48 W przeciwieństwie do przyjaciółki nie wiedział jeszcze, kim zostanie, gdy dorośnie. Czasem myślał, że byłoby zabawnie zostać fotografem „National Geographic", jeździć po świecie i robić zdjęcia stadom ubłoconych słoni, ośnieżonym łańcuchom górskim i egzotycznym tancerkom z Tajlandii albo Tahiti. Innym razem chciał zostać pilotem, chemikiem lub astronomem. Zwykle potrafił namówić Ritę, żeby mu opowiedziała, jak to będzie, gdy pojedzie fotografować krokodyle na brzegach Nilu albo pochylony nad teleskopem na górze Palomar będzie szukał komet na nocnym niebie. Ostatnio jednak zdawała się wcale go nie słuchać. Tydzień przed konkursem talentów był tak zwariowany, że Luis niemal zapomniał, że martwi się o Ritę. Od wielu lat występ gimnazjalistów odbywał się w szkolnej kafeterii. W tym roku jednak udostępniono im audytorium w odremontowanym teatrze miejskim. Luis pamiętał tamtejszą scenę i sama myśl o niej wprawiała go w zdenerwowanie, ale właśnie na niej miała wystąpić młodzież. Nauczyciele zaplanowali konkurs na piątkowy wieczór dziewiątego października. W czwartek po południu miała się odbyć próba kostiumowa. Teatr miejski zajmował dwa piętra Banku Gospodarki Rolnej. Miał balkon w kształcie podkowy, rzędy krzeseł obitych czerwonym aksamitem i bogato zdobioną scenę. Ściany pomalowano na żółto, wokół sceny zaś biegł misterny złoty szlaczek. Z jednej strony wisiała posępna maska symbolizująca Tragedię, z drugiej uśmiechnięta maska Komedii. Wujek Jonatan pomógł Luisowi zanieść magiczne rekwizyty na górę i umieścić na tyłach sceny. 4 - Luis Barnavelt... 49 Znaleźli dwa duże kartony, które Luis i Rita pomalowali temperą. Jeden był czerwono-żółty, drugi niebiesko-fio-letowy- Rita miała wejść do czerwono-żółtego i po wypowiedzeniu przez Luisa zaklęcia, wyłonić się z niebiesko--fioletowego. Przydźwigali również niską sofę, którą wujek Jonatan zrobił z desek, waty mineralnej i materiału ' obiciowego i wyposażył w rolki, żeby można ją było wto-czyć na scenę. Rita miała na niej leżeć przed lewitacją. Na końcu wnieśli krzesło i lustro do ostatniego numeru, tego z głową unoszącą się w powietrzu. Kiedy zaczęła się próba, Luis założył kostium i spacerował tam i z powrotem za kulisami, podczas gdy Dave Shellenberger i Tom Lutz prezentowali swój skecz komediowy. Parodiowali komików Buda Abbotta i Lou Co-stello w numerze zatytułowanym Kto będzie pierwszy? Młodzież stała na widowni i zaśmiewała się do łez, ale Luis był zbyt spięty, żeby śledzić akcję. Zobaczył Jamesa Gensterbluma strojącego gitarę. James był ubrany w czar-no-szarą koszulę i szare spodnie, i mrużył oczy całkowicie pochłonięty tym, co robi. - Hej! - zagadnął Luis. - Widziałeś Timmy'ego? James potrząsnął głową. - Nie widziałem go odkąd wyszliśmy ze szkoły. Ale powinien przyjść. Będzie żonglował. Przez kilka minut Luis patrzył, jak chłopiec pochyla głowę nad gitarą i wsłuchuje się w jej dźwięki. - Hej! - powiedział nagle James. - Timmy przyszedł. Luis spojrzał w stronę, w którą pokazywał James. Za kulisy wszedł Timmy, niefrasobliwy, przysadzisty chłopiec o ciemnych, kędzierzawych włosach i z piegami na nosie. Dźwigał płócienną torbę, którą natychmiast odstawił w kąt. Luis podbiegł do niego. - Przyniosłeś? Timmy westchnął. - Jak rany! Zapomniałem, przepraszam! - Potrzebuję tego kurczaka - powiedział Luis zirytowany zapominalstwem Timmy'ego. - Mam go. Tylko zapomniałem przynieść. - Timmy wyjął z torby kilka maczug z masy plastycznej. Podwinął rękawy koszuli. - Teraz muszę poćwiczyć. Ze zmarszczonym czołem Luis patrzył, jak Timmy wyrzuca i łapie swoje trzy maczugi. Żonglował naprawdę dobrze, ale pamięć miał kiepską. Rita wyszła z szatni dziewcząt ubrana w kostium. Na jej widok James i Timmy wyszczerzyli zęby w uśmiechu, ale nie zwróciła na nich uwagi. - Jesteś gotowa? - zapytał Luis. Skinęła głową. Występowali po Tomie i Davie. Pani Fogarty, nauczycielka angielskiego, siedziała na widowni razem z wujkiem Jonatanem i gromadką rodziców. Jeden z ojców, pan Lutz, pomagał za kulisami. Nastawił płytę, którą wręczył mu Luis: Taniec z szablami. Chłopiec wyszedł na scenę, gdy tylko zabrzmiała muzyka. Reflektory zaświeciły mu w twarz, sala zafalowała przed oczami. Nie potrafił rozpoznać żadnej twarzy na widowni, widział jedynie strumień światła odbijający się w okularach pani Fogarty. - Panie i panowie - powiedział piskliwym, łamiącym się głosem. - Jestem Mistyfikujący Mysto, Mistrz 51 „uzji ji! Pozwólcie, że przedstawię wam moja piękna asy- . Odeg».a bylo ky^ oczami latały ciemne plamy. obchodziło. talentów nie dawał ze będzie musiał stanąć na scenie J sie tko pop ,udż- ć. Ręce mu fy, które mogą się wydarzyć. Ręce mu o y łądek ściskał się na myśl, ze zapomni roialbo pMP jlkiś głupi błąd. W szkole nie mógł się skupie na cjach i nauczyciel dosyć ostrym tonem polecił mu, żeby uważał. Po szkole chciał zrobić ostatnią próbę, ale Rita potrząsnęła głową i bez słowa ruszyła w stronę swojego domu. Luis powlókł się za nią z rękami w kieszeniach. Z uwagi na konkurs nauczyciele nic nie zadali, nie musiał więc dźwigać książek, ale mimo to był w paskudnym nastroju. Celowo zwolnił i został daleko w tyle za Ritą. Zaczynał podejrzewać, że marna z niej przyjaciółka. Wspólny występ nie obchodził jej nawet tyle, żeby przećwiczyć go po raz ostatni. Kiedy szli ulicą Dworkową, Luis pięćdziesiąt kroków za Ritą, ogarnął go nagły chłód. Rita szła wzdłuż żywopłotu przy domu Marty Westley. Podwórko było dumą i radością pani Westley, a żywopłot był równiutko przycięty. Luis zmrużył oczy. Coś ciemnego pełzło wzdłuż krzaków, tuż obok Rity. Wyglądało jak stalowoszary kodak lub szczeniak, tylko poruszało się inaczej, jakby w nierównych podrygach. Przypominało niewiarygodnie wielkiego owada. Rita minęła żywopłot i ciemna plama wypełzła z de-nia. Luisowi zaschło w gardle. W chwili, gdy stwór znalazł się w słońcu, po prostu zniknął, stał się przezroczysty jak bańka mydlana. Rita szła dalej sama. Mimo to Luis długo nie mógł złapać tchu. Przez ułamek sekundy, zanim cień znikł, chłopiec dostrzegł długie, ruchliwe odnóża i okrągłe, błyszczące dało. Był to pająk wielkości małego kotka. Rita weszła na swoje podwórko, wbiegła po schodkach na werandę i znikła wewnątrz domu. Luis minął wolno posesję, zerkając to tu, to tam, wpatrując się uważnie w stosy jesiennych liści leżących wzdłuż krawężnika, 53 52 w korzenie żywoP^otów * krzaków. Czuł jesienny zapach palonych liści, słyszał nad głową suchy poszum tych, które trzymały się jeszcze na gałęziach. Ostrzejszy szelest sprawił, że poderwał głowę. A jeżeli to nie wiatr szeleści liśćmi? A jeżeli tamten straszny stwór czai się w górze, gotowy opuścić swoje zimne, pałąkowate ciało na jego kark? Luis rzucił się do panicznej ucieczki i zatrzymał się, dopiero gdy zatrzasną za sobą drzwi domu. Późnym popołudniem wujek Jonatan i Luis wsiedli do wielkiego, staromodnego samochodu, czarnego mug-ginsa simooma, rocznik 1935. Wyjechali na ulicę w obłoku spalin i skierowali się w stronę Dworkowej, żeby odebrać posępną, milczącą Ritę. Potem pojechali do śródmieścia, gdzie Jonatan znalazł miejsce do parkowania w pobliżu Banku Gospodarki Rolnej. Luis wysiadł z samochodu, czując się coraz bardziej niepewnie. Zobaczył wóz pani Zimmermann> która przyjechała wcześniej, żeby pomóc przygotować poczęstunek. Poszli na górę- Kiedy mijali scenę, Luis pomyślał, że maska Tragedii namalowana na ścianie wiernie oddaje jego uczucia. Poszedł do szatni chłopców i założył kostium. Potem sprawdził swoje magiczne akcesoria. Wszystko było gotowe. Żeby tylko Timmy nie zapomniał przynieść kurczaka' Timmy spóźniał się jak zwykle. Luis przechadzał się niecierpliwie za kulisami, od czasu do czasu przystając, żeby przez szpar? w kurtynie popatrzeć na tłum na widowni. Przyszli wszyscy uczniowie szkoły podstawowej 54 z rodzicami, a także rodzice uczestników przedstawienia. Luis miał w gardle gulę, której nie mógł przełknąć. Przerażała go sama myśl, że musi wystąpić przed półty-sięczną widownią. Nogi miał jak z waty, w głowie mu wirowało, nie mógł złapać tchu. W końcu w przejściu między krzesłami ukazał się Timmy z dwiema torbami. Jedna była płócienna - i w tej nosił swoje piłki i maczugi do żonglowania - druga została uszyta z jutowego worka. Luis wybiegł mu na spotkanie. - Cześć - powiedział Timmy z uśmiechem, jak tylko znalazł się za kulisami. - Przyniosłem ci kurczaka. -Wręczył Luisowi jutowy worek, który wydał się chłopcu zaskakująco ciężki. Luis otworzył worek. W środku siedziała biała kwoka o błyszczących oczkach i spoglądała na niego, przekrzywiając łebek. - Timmy! - wybuchnął. - To jest dorosła kura! Timmy wydawał się zdziwiony. - He? Przecież prosiłeś wiele razy, żeby ci ją przynieść! - Chciałem małego kurczaczka, pisklę! -powiedział Luis prawie z płaczem. - A nie dorosłą kwokę! Timmy wzruszył ramionami. - Henrietta się nada. To grzeczna kura. Jest oswojona. Możesz ją podnosić i w ogóle. Zresztą musisz ją wziąć, bo nie mam czasu lecieć do domu po następną. Muszę ćwiczyć żonglowanie. Timmy rozpakował swoje maczugi i zaczął wyrzucać je w powietrze, a Luis znalazł sobie ciemny kąt. Niepewnie zajrzał do jutowego worka. Henrietta odwzajemniła 55 spojrzenie. Luis wcale nie był pewien, czy kwoka się nada. Żałował, że na wszelki wypadek nie wziął kwiatów. Ale ponieważ nie wziął, uznał, że najrozsądniej będzie przećwiczyć numer z Henrietta. Umocował chu-steczkową huśtawkę na pętli wokół kciuka, wziął ze stołu gazetę i sięgnął do torby. Henrietta była pierzasta, miękka i ciepła. Wyjął ją z worka. Była naprawdę bardzo spokojną kurą. Luis usadowił ją na huśtawce w ten sposób, że prawie leżała w chustce i wsadził sobie pod pelerynę. Miał trudności z utrzymaniem jej łokciem, ponieważ była duża i ciężka. Potem rozłożył gazetę. Huśtawka wypadła spod jego łokcia, zmiął płachtę w luźną kulę, która ledwo przykryła Henriettę, a potem zerwał papier. Henrietta przekrzywiła łebek w jedną stronę, potem w drugą i zagdakała. Luis odetchnął z ulgą. Pomyślał, że może mimo wszystko numer się uda. Wreszcie konkurs się rozpoczął. Panna White, nauczycielka muzyki, zagrała na fortepianie uwerturę i oznajmiła, że uczniowie gimnazjum są szczęśliwi, mogąc kontynuować tradycję w tej cudownej, odnowionej sali. Kurtyna poszła w górę i rozpoczął się pierwszy pokaz. Luis stał z boku z Henrietta pod pachą i patrzył. Jej ciało grzało nieznośnie i zaczął się pocić. Kurze też musiało być gorąco, ponieważ wkrótce zaczęła się wiercić i narzekać. Tymczasem na scenie Tom i Dave, ubrani w staromodne kostiumy koszykarzy, z doczepionymi wąsami, wykonywali swój komediowy numer. Zeszli ze sceny wśród śmiechu i oklasków. Potem panna White powiedziała: 56 - A teraz prawdziwa niespodzianka, pokaz sztuki magicznej, który was zadziwi! Pan Lutz nastawił Taniec z szablami i Luis wyszedł na scenę, w powódź ostrych świateł. - Panie i panowie! - zachrypiał. Przełknął ślinę i ponowił próbę. - Panie i panowie! - Tym razem wypadło piskliwie. Wziął głęboki oddech i wyrzucił z siebie: -Jestem Mistyfikujący Mysto, Mistrz Iluzji. - Kokokodak! - skomentowała Henrietta spod jego prawego ramienia. Luis przycisnął kwokę mocniej do swojego boku. - Pozwólcie, że przedstawię wam moją piękną asystentkę, Fantastyczną Fatimę! Rita weszła na scenę, poruszając się jak w transie. Luis powiedział: - Poproszę Fantastyczną Fatimę, aby pokazała państwu tę absolutnie...eee... zwyczajną... - Kręcił się niespokojnie, ponieważ Henrietta próbowała uciec. Czuł, jak się wyrywa i kopie, i rozpaczliwie próbował ją utrzymać. - Tę...eee..,/zwyczajną gazetę, a potem poproszę, by mi ją od razu podała! - dokończył. Rita odegrała swoją rolę bez pośpiechu, dokładnie tak, jak podczas prób. Tymczasem Henrietta czyniła desperackie wysiłki, żeby wydostać się z fałd gorącej peleryny. Luis czuł, jak oblewa go żar, twarz czerwienieje. Zwijał się i wiercił, próbując opanować kwokę. W końcu Rita podała mu gazetę. Sięgnął po nią z uczuciem ulgi. I wtedy wsz