BRACI STRICKLAND co A.~ "•fcH . 22325 Luis i Rita biorą udział w szkolnym dzić pokaz '/ ' '------u w WWł konkursie. Zamierzają urzą- M-^iiwNo-Kaleczy szą za- 11 MAJ 2004 20.06.2003 09. 06. 2004 1 ..-5 Pi. cztery ellairsa Booklist" tUlS BARHW/EU Hery dla młodych czytelników ¦tSj wydawnictwie AMBER LUIS BARMAVEIT kii lUłS BARMAVELT X ffttoczny eieó JOHN BillAIK WIŚ BARHAVElt lib Ml HAWIłtSO POTTH1A JOHN BELLAIRS BRAD STRICKLAND Przekład Grażyna Jagielska AMBER ero Htns 1!|| fe-T3 I-111 * f a, § S $ ^ 2 <*, S Q ^ n. ff R !> ^- 3 » « a ^ ^ S S 1. I f 7^ dziadku. ^° , i często i był bogaty, ponieważ, uul«*u«. s*^ - pieniędzy po dziadku. nan S .^cej, Jonatan Barnavelt był czarodziejem. , zyć cudowne iluzje i nie były to żadne sztucz- **. ^iwdziwa, szlachetna magia. W zeszłym roku, ^' . Ł koniec szkoły, Jonatan odtworzył bitwę mor-aby uczci ^ chrześcijanami a Turkami z 1571. Było to S • \L widowisko. Galery wpadały na siebie, grzmia-WS^ . ^ armat. Bitwa zachwyciła Luisa i Ritę, która ly ysią wszystkich dział. To właśnie ona zauwa- znała n«^ oombardy nie mogły brać udziału w walce, sko- ' łv wynalezione dopiero w połowie osiemnaste-rozost^y y v v ^° W <-'/koda, że wujek nie może nam pomóc - mruk- .ji, wspominając tamto wydarzenie. ^laczego nie może? - zapytała Rita po namyśle. Nawet w sytuacjach.ayzysowychr-zapyta.aRit, :^^6rzakUdomowi przez gim mgdy s.e w bez namysłu. 11 Edith potrząsnęła z uśmiechem główka. Luis zauwa nął Śmietankowy. - Lubisz kwiatki? yię urwą,, - A «raz fiop- sie przed wyimaginowaną publiczność., magii. pokaz Rita potrząsnęła głową. - Wujek ci nie pozwoli. - To nie będzie prawdziwa magia - powiedział chłopiec niecierpliwie. - Wystarczy magia sceniczna, jaką uprawia klaun Śmietankowy. Sztuczki z linami, pierścieniami i takie rzeczy. Sztuczki magiczne. Ja mogę być magikiem, a ty moją piękną asystentką. - Hm... - Rita usiadła i poprawiła okulary. - No, nie wiem - powiedziała z niechęcią. - Może. Znasz jakieś magiczne sztuczki? Luis opadł na podłogę jak przekłuty balon. - Nie - przyznał. - Chyba nie. - Możemy spytać wujka - zaproponowała Rita. -Występuje w PTA i wszyscy myślą, że jego magia to tylko sztuczki. - - Może czasem robi i sztuczki - powiedział Luis z namysłem. - Nigdy go o to nie pytałem. Wtem z jadalni odezwał się grzmiący głos Jonatana Barnavelta: - Dzieci! Kolacja gotowa! Do stołu albo wyrzucę to wszystko wieprzkom! - Ani mi się waż, Rudasie Grubasie! - dał się słyszeć oburzony głos pani Zimmermann. - Nie po to stałam przy gorącym piecu, żebyś karmił świnie! - Chodźmy - powiedział Luis z uśmiechem i pobiegli na wyścigi do jadalni. scenie. Niektórzy z nas są bardziej wyciszeni, nie lubią audytorium. -Hm - chrząknął wujek Jonatan. -z Florencją, niemniej problem pozostaje. K< tów naleiy do tradycji, a wiecie przecież, ze naua lubią tradvcie Więc myślisz o pokazie magicznym. ! m! afe ^o byłyby tylko sztuczki, nie prawdziwa magia - powiedział Luis szybko. - Todobrze-odParłwujek.-Prawdziwarr^amoze wpakować was w straszne tarapaty, o czym «^te wiecie. Florencjo.myślę.żedziecipowinnypor^mawiac z panem Robertem Hardwickiem. Co o tym sądzisz. Niebieskie oczy pani Zimmermann zalśnij ,\ Straszny Brodaczu! Jeżeli Ktoś i magikiem-amatorem. ze sznurami i metalowymi powal dla szk61 jako Markus siacami przeszedł naemeryturęi P^pro troit do Nowego Zebedeusza. Ma Pnt tn z^ MV* P*2^ pocztą wielki labrador ujadał na v^ za ptf^ i^C- J^ś brzdąc jechał na rowerze w dół ł «r \ ^/(łi^c dzwonkiem. Luis westchnął spazma-chevrolety \ i f* * ^ \navrfjc* z teg° domu sprawiła mu ulgę. Potem S v nad&^i O'co ^^ trzyma^a kurczowo pod pachą. . i-iA / z, masz! - powiedział drżącym głosem, tyczme. U", f • u- ji • • j i -t o^ i |ti pergamin w obie dłonie i z trudem przeł- Ci^/y s^01160211^ blasku wydawał się jeszcze , ». / ^ony i wyświechtany. Dopiero teraz zoba- | i Mftf i -" pomarszczony, pożółkły i wystrzępiony : \cnęia 5B,i| r . . ^ . „ , -ei f / jest nawinięty na drewnianą rolkę przypo-v W ''V^' Okrywający go fioletowy aksamit był ,' „J'i,a. mole i nabrał brudnokasztanowej barwy. ¦ aw''^ "tery naftu kiedyś mogły byc złote. ei//c przeraziłam, że zupełnie o tym zapomnia-n- \J} >&&*&& Rita. Z nieszczęśliwą miną popatrzy- ^ ,»• riela. - Co mam teraz zrobić? lam Ait0 P211111 Hardwickowi - doradził. , i// gryzła wargę. Przeniosła wzrok na drzwi i po- - Drzwi się zatrzasnęły. Musiałabym pukać. On mógłby się zdenerwować. - Dlaczego miałby się zdenerwować? - zapytał Luis. Rita popatrzyła na niego z boleściwą miną. - Ponieważ mógłby pomyśleć, że próbowałam to ukraść i w ostatniej chwili zabrakło mi odwagi. To wygląda staro, musi być cenne. Luis wziął głęboki oddech. - Może uda się to podrzucić, kiedy będziemy zwracać książki. Na półkach są tony różnych rzeczy. Pan Hardwick nie zauważy od razu, że brakuje jednego małego zwoju. - A jeżeli zauważy? - jęknęła Rita. - Luis, to jest zupełnie co innego niż te książki, które ty wziąłeś. W tym zwoju jest chyba prawdziwa magia. To mi się nie podoba. Luis pokiwał głową, bardzo zmartwiony. On również nie lubił prawdziwej magii, jeśli wujek i pani Zim-mermann nie mieli nad nią pełnej kontroli. Prawdziwa magia była nieobliczalna i śmiertelnie niebezpieczna. - Co się stało? - zapytał, widząc, że Rita wpatruje się w palec wskazujący prawej ręki. - Skaleczyłam się. - Uniosła palec, żeby mógł popatrzeć. Widniał na nim ślad w kształcie sierpu księżyca. Luis poczuł mrowienie na skórze. Nie cierpiał skaleczeń i zadrapań, dręczył go lęk, że nabawi się przez nie śmiertelnej infekcji, na przykład tężca. - Boli? - zapytał. Rita potrząsnęła głową. - Daje uczucie jakby zimna. W każdym razie, nie krwawi. - Potarła ślad kciukiem i skrzywiła się. - Nadal nie wiem, co zrobić ze zwojem. Luis namyślał się przez chwilę. Teraz, kiedy znaleźli się bezpiecznie na ulicy, zaczaj powątpiewać, czy rzeczywi-, ście widzieli to, co im się wydawało, że widzą. Może pająk po prostu wypadł ze zwoju? Może proszek musował pod wpływem wilgoci jak zwykłe wapno? A jednak wiedział, że kiedy w grę wchodzi magia, nie wolno ryzykować. - To może pokażemy zwój pani Zimmermann? - zaproponował. - Na pewno będzie wiedziała, co z nim zrobić. - I przyznać się, że wtykałam nos w nie swoje sprawy? - zapytała Rita gwałtownie. - Pani Zimmermann jest moją najlepszą dorosłą przyjaciółką. Jeżeli powiem jej, co zrobiłam, pomyśli, że jestem okropna. - Chyba rozumiem. - Luis westchnął ciężko. - Więc schowaj go do następnego weekendu. Wtedy spróbujemy przemycić go z powrotem. Okay? - Okay - zgodziła się w końcu Rita. - Nie podoba mi się takie rozwiązanie, ale lepszego nie potrafię wymyślić. Może pan Hardwick niczego nie zauważy. Ale i tak czuję się jak złodziejka. - Nie ukradłaś tego - zapewnił ją Luis. - Po prostu pożyczyłaś na jakiś czas. Nawet tego nie przeczytasz. - Tego możesz być pewny - powiedziała Rita. Zatrzymali się przed domem Rity. Dziewczynka wbiegła do środka i po paru minutach była z powrotem. - Schowałam go w moim pokoju - powiedziała. -Nie chcę nawet o nim myśleć, dopóki nie przeszmuglu-ję go z powrotem do muzeum. Chodźmy do ciebie i spróbujmy się skoncentrować na występie. W domu przy ulicy Wysokiej Luis i Rita usiedli w gabinecie i przewertowali książki. Znaleźli kilka dobrych sztuczek. W końcu zdecydowali, że cztery z nich są na tyle łatwe, że można się pokusić o ich wykonanie. Jedna polegała na wyjęciu żywego królika lub gołębia ze zwiniętej gazety, inna na uniesieniu Rity w powietrze. Widownia miała odnieść wrażenie, że dziewczynka uniosła się pod osłoną prześcieradła i zawisła w powietrzu. W rzeczywistości będzie trzymała przed sobą parę sztucznych nóg. Zdecydowali także, że jeżeli znajdą dwie duże skrzynie, wykonają sprytną sztuczkę, w której Rita zniknie w jednej i wyjdzie z drugiej. W końcu, przy użyciu lustra, krzesła i szabli, stworzą wrażenie, że głowa Rity wisi w powietrzu, nieprzytwierdzona do ciała. - Uda nam się zebrać rekwizyty? - zapytała Rita. - Chyba tak. Nie wiem, jak będzie z królikami i gołębiami, ale niektóre dzieciaki mieszkają na farmach. Może udałoby się pożyczyć kurczaka albo kaczuszkę. Nadadzą się tak samo jak królik. Sztuczne nogi zrobimy z twoich starych dżinsów, kijów od szczotki i starych butów. Wujek Jonatan na pewno wyszuka dla nas duże skrzynie. Wiem, że pozwoli nam pożyczyć szablę dziadka z wojny secesyjnej, a pani Zimmermann ma w domu mnóstwo luster. Luis był prawie pewny, że uda mu się namówić wujka, żeby przygotował mu specjalny strój. Może frak, albo jakieś wyszukane chińskie lub hinduskie szaty. Mógłby również założyć turban i przybrać imię Al Majah - Tajemniczy Szejk. Rita też wystąpi w kostiumie. Długo się zastanawiali, jaki strój będzie odpowiedni. Może frak albo wschodnie szarawary. - Będziemy potrzebowali 31 30 dwóch par - przypomniała Rita. - Dla mnie i dla sztucznych nóg. Omówili wszystkie szczegóły. Kiedy Rita wychodziła, Luis czuł się już lepiej. Szok wywołany pojawieniem się pająka minął, wspólnie z przyjaciółką rozwiązał kwestię występu w konkursie talentów. Sprawy szły ku dobremu. Tak mu się przynajmniej wydawało. Rita szła do domu wolno, zamyślona. Nieustannie pocierała kciukiem biały ślad na palcu. Miała wrażenie, że jest zimny i drętwy. Dzień też był zimny i choć świeciło słońce, Ricie wydawało się, że na ziemię opadł welon, przyćmiewając jasne niebo, schładzając wrześniowe słońce. Miała przedziwne uczucie, że tylko śni o tym, że idzie do domu. Dzień harmonizował z jej posępnym nastrojem. Rita nie cierpiała gimnazjum. Koleżanki w klasie mówiły wyłącznie o jednym: o chłopcach. Niektóre drwiły z niej, że zadaje się z Luisem, który był niski, krępy i kiepski w sporcie. Rita wiedziała, że ją również obgadują. Za jej plecami nazywają ją „tyką" albo „okularnicą". Uważała, że to niesprawiedliwe. Koledzy i koleżanki traktowali ją jak istotę z innej planety tylko dlatego, że była wysoka, miała proste włosy i słaby wzrok. Czasem Rita czuła się naprawdę zagubiona. Rzeczy, które dotąd uważała za ważne - historia, koszykówka i przyjaciele - teraz wydawały się dziecinne i nieistotne. Zaś inne sprawy, jak posiadanie wspaniałych włosów i noszenie cudownych sukien, nabierały znaczenia. Mimo to Rita nadal uważała, że dziewczęta, które spędzają całe 32 dnie, marząc o aktorach, piosenkarzach i chłopakach takich jak Dave Shellenberger, są głupie. Na dodatek, jakby nie miała dość zmartwień, w pokoju, na dnie szuflady ze skarpetkami czekał na nią zwój. Przypomniała sobie ostry ból przy skaleczeniu i niesamowite narodziny pająka. Rita miała nieprzyjemne uczucie, że powinna posłuchać Luisa. Powinna powiedzieć pani Zimmermann o pergaminie. Pani Zimmermann na pewno by zrozumiała... Nagle Rita stanęła jak wryta. Weszła w niewidzialną pajęczynę, która przylgnęła do jej policzków. Gwałtownie potarła twarz, żeby pozbyć się kleistych nitek, ale pod palcami nie wyczuła ani jednej. A jednak miała wrażenie, że pajęczyna spoczywa na jej ustach, łaskocze je leciutko. Dziewczynka wpadła w panikę. A jeżeli to jakaś magiczna pajęczyna? Powiązana w jakiś sposób z pająkiem w muzeum? - Nie powiem! - przysięgła i wrażenie obecności pajęczyny trochę przybladło, choć nie znikło. Resztę drogi przebyła prawie biegiem, od czasu do czasu przesuwając dłonią po twarzy. Nie mogła się pozbyć wrażenia, że coś ją obsiadło. I tak było aż do wieczora. Po kolacji ojciec Rity lubił wyciągnąć się w fotelu i posłuchać radiowej relacji z meczu Tygrysów z Detroit. Zwykle Rita przysiadała obok niego, ale tego wieczora powlokła się na górę do swojego pokoju. Była zmęczona, ale nie mogła zasnąć. Słyszała, jak rodzice szykują się do snu, potem w domu zapanowała cisza. Rita miała ochotę krzyczeć. Nikt jej nie rozumiał. Mama i tata chcieli dobrze, ale nie pamiętali, jak to jest 3 - Luis Barnavi 33 I być młodym. Nie potrafili odpowiedzieć na jej pytania. Pani Pottinger irytowała się, pan Pottinger mówił: „Za moich czasów nie mieliśmy takich problemów". Wujek Jonatan i Luis byli dobrymi przyjaciółmi, ale nie mogli wiedzieć, co to znaczy dorastać jako przeciętna, a właściwie nijaka dziewczyna. Pani Zimmermann słuchała ze współczuciem, ale jej rada - „bądź sobą" -nie przemawiała Ricie do przekonania. Problem polegał właśnie na tym, że dziewczynka nie była pewna, kim jest ani kim chciałaby być. Rozczuliła się nad sobą. Zapiekły ją łzy. W którymś momencie jednak zasnęła. Miała jeden z tych dziwnych snów, kiedy wiedziała, że śni. Wydawało się jej, że potrafi latać i nagle znalazła się wysoko ponad Nowym Zebedeuszem. Miasteczko rozciągało się pod nią niby makieta, od parku Wildera po ciche dzielnice na północy. Drzewa były czerwone, żółte i pomarańczowe. Samochody wolno pełzły ulicami. Zwykły jesienny dzień. Przepłynęła nad gimnazjum i zobaczyła kilka koleżanek stojących przed budynkiem. Rozmawiały, śmiały się. Rita postanowiła, że popisze się swoją zdolnością latania. Opuszczała się coraz niżej i niżej nad głowami dziewcząt, myśląc, że może je przestraszyć, ponieważ to tylko sen i nic, co zrobi, nie wyrządzi im krzywdy. W końcu usłyszała ich głosy. Chichotały i zachowywały się głupio jak zwykle. Sue Gottschalk powiedziała: - Ona przyprawia mnie o dreszcze. Uważam, że wygląda jak worek kości! - Nie - odparta Lauren Muller. - Ona nie jest kością! Jest psem! Wszystkie wybuchły śmiechem. - Mam świetny pomysł. Tatuś obiecał mi szczeniaka na urodziny. Jeżeli to będzie suczka, nazwę ją Rita! Rita poczuła, jak gorący rumieniec zalewa jej twarz. Rozmawiały o niej! A ona myślała, że przynajmniej niektóre z dziewcząt, choćby Sue, są jej przyjaciółkami. Teraz chciała zwinąć się w kłębek i umrzeć. Chciała polecieć na księżyc i nigdy nie wrócić. - Nie - powiedział dziwny, zadyszany głos. Kobiecy głos. - Ucieczka nie jest dobrym rozwiązaniem, nie wtedy, gdy ma się twoją moc. Użyj tej mocy. Daj tym paskudnym dziewuszyskom nauczkę! Rita nie widziała nikogo, kto mógłby wypowiedzieć te słowa. Okręcając się wolno w powietrzu, zapytała: - Kto to? - Przyjaciel. - Teraz już wiedziała, że głos dochodzi z jej głowy, nie z zewnątrz. - Opuść się i weź jedną z nich. Weź Sue. To je nauczy! Rita uśmiechnęła się do siebie. Tak, to je nauczy! Porwie Sue i przestraszy ją na śmierć. Zaczęła się opuszczać niżej, niżej, powoli, a potem wyciągnęła swoje długie, błyszczące, owłosione ramiona... Osiem ramion! Rita popatrzyła po sobie i krzyknęła przeraźliwie. Wcale nie fruwała. Zwisała z pajęczyny. Jej ciało stało się wielkie, opasłe, porośnięte włosem, granatowo-czar-ne i okrągłe jak piłka. Otworzyła usta, żeby krzyknąć, ale wydobył się z nich jedynie syk. Gęsta zielona ślina płynęła z jej ust. Zmieniła się w gigantycznego pająka! 35 34 Rozdział 4 Rita obudziła się, dysząc i wymachując ramionami. Odrzuciła kołdrę i wyskoczyła z łóżka. Zapaliła światło. W pokoju nic się nie zmieniło. Złota rybka pływała w słoju, duża czarna komoda stała przy ścianie, praca domowa z matematyki leżała rozłożona na biurku. A ona była wysoka i chuda jak zawsze. Rita miała zbyt dużo rozsądku, żeby coś tak mało realnego jak sen mogło wytrącić ją z równowagi. A jednak na samo wspomnienie zatrzęsła się z obrzydzenia. Poszła boso do łazienki i napiła się wody. Kiedy wróciła do sypialni, spojrzała na zegarek. Było parę minut po drugiej. Środek nocy. - Powinnam być śpiąca - mruknęła. - Ale jestem zupełnie rozbudzona. Poprawiła prześcieradło i strzepnęła poduszkę. Może poczyta chwilę, poczeka, aż zrobi się senna? Właśnie zaczęła powieść C.S. Forrestera o odważnym kapitanie 36 okrętu z czasów wojen napoleońskich. Rita podeszła do biurka. Wtedy przypomniała sobie pergaminowy zwój. Leżał w górnej szufladzie komody, w zasięgu ręki. Wolno, jakby jej ręka miała własną wolę, otworzyła szufladę. Zwój był na miejscu, razem z miniaturową talią kart, szachami i drewnianym, wiejskim domkiem, który pani Zim-mermann kupiła dla niej podczas podróży po Pensylwanii. Rita nie zamierzała wyjmować pergaminu. Chciała tylko na niego popatrzeć, sprawdzić, czy nadal tam jest. Nie wiedziała nawet, jak znalazła się z powrotem w łóżku, wsparta na poduszkach. Ostrożnie zdjęła pokrowiec chroniący pergamin. Podobnie jak Luis uznała, że pająk mógł po prostu siedzieć w zwoju. Nie chciała narażać się na jeszcze jedną brzydką niespodziankę. Pergamin był miękki, zakurzony i w dotyku przypominał skórę. Rita rozwinęła go trochę. Krawędzie były wystrzępione, ale pergamin nie był zbytnio zniszczony. Unosił się z niego specyficzny, stęchły, korzenny zapach. Nie był nieprzyjemny, tylko trochę niepokojący. Rita odwinęła jeszcze kawałek, odsłaniając napis. Wykonano go ręcznie. Atrament kiedyś był pewnie czarny i wyraźny, ale teraz miał brzydką brudnobrązową barwę, prawie jak zaschnięta krew. Rita przeczytała dziwne zdania Ostatni Testament Belle Frisson Największej czarodziejki svtych cz Rita dziwnie się czuła, czytając te słowa. Przypomniała sobie afisz w oknie Muzeum Magii, tak pełen 37 Pani Zimmermann wzruszyła ramionami i uśmiechnęła się smutno. - Ty to wiesz i ja to wiem, ale Rita nie jest o tym przekonana. Ludzie zwykle szydzą z tych, którzy się od nich różnią, choćby tylko trochę. Nie przypuszczam, żeby koleżanki Rity chciały być okrutne, ale z pewnością potrafią być bezmyślne. Rita powinna się cieszyć, że ma takiego przyjaciela jak ty. Uważam, że dobrze sobie radzicie ze stresem i napięciami, ale pozwól jej czasem się posmucić. A teraz powiedz mi, czy doszyć ci srebrne dzwoneczki do perskich trzewików czy wolisz, żeby były gładkie? Do soboty Luis starannie przepisał instrukcje dotyczące czterech magicznych sztuczek. Po śniadaniu ruszył do miasta, żeby zwrócić książki. Było chłodno. Zdecydowanie nadchodziła jesień. Luis zarzucił kurtkę na czerwoną flanelową koszulę, a i tak drżał z zimna, kiedy wiatr dmuchał mu w twarz. Zbiegł ze wzgórza i wstąpił po Ritę. Czekała na niego ubrana w obszerną kurtkę swojego wujka. - Masz? - zapytał. Rita skinęła głową i rozpięła kurtkę, ukazując zwój. - Będę szczęśliwa, kiedy się tego pozbędę - wyszeptała. Luis mógł jej tylko przyznać rację. Rita wyglądała strasznie. Miała ciemne kręgi pod oczami i dziwny, czujny wyraz twarzy, jak ścigane zwierzę. Wydawała się jeszcze chudsza niż zwykle. Przyjaciele szli do miasta, nie odzywając się do siebie. 42 Spotkali pana Hardwicka przed Narodowym Muzeum Magii w chwili, gdy wkładał klucz do zamka. Podniósł wzrok i uśmiechnął się na ich widok. - Luis i Rita! Miło was znowu widzieć. Pozwolicie, że wezmę książki? - Nie - powiedział Luis szybko. - Sami odłożymy je na miejsce. Pan Hardwick otworzył drzwi. - Zapraszam do środka! Dziękuję, to bardzo miło z twojej strony. Mam nadzieję, że znaleźliście dobre sztuczki. - Tak - odparł Luis. - Damy wspaniałe przedstawienie. Rita, która nie odzywała się od kilkunastu minut, nagle wybuchła: - Panie Hardwick, kim była Belle Frisson? Pan Hardwick pstryknął włącznikiem światła, odwrócił się i popatrzył na nią ze zdziwieniem. - Gdzie słyszałaś to nazwisko? Nie sądziłem, że ktoś ją pamięta. - Eee... - bąknął Luis. - Wspomniano o niej w jednej z tych starych książek. Pan Hardwick skinął głową i poprawił okulary. - Zastanówmy się! Co ja pamiętam o Belle Frisson? - Kilka razy mlasnął językiem. - Hm... Przede wszystkim naprawdę nazywała się Elizabeth Proctor. Słyszeliście o siostrach Fox? Kiedy dzieci potrząsnęły głowami, pan Hardwick powiedział: - Chodźcie na górę, opowiem wam o nich. 43 TO i 3 - Q 8 9. L ^. os 5- ? S. p -I s. 11 * i 3 M e» M 1 1 i 8' 1 # o °1 ^ tn n ^ ^ li N 8- P g, ji ^, f _i m w > m K p P o ś I I ^' ^ I 3- 9 3 5 cn 3 S a: p S- H 1 i r- C Li. . ' L•• ' '—" fo Qi -O i o i O- T3 O P O O w TJ L¦ S. P 3 1 S ° N- S. 3 ^T^^l.^ B.^ I 5 S ? N 3 o p p o X 1 O N 3 ^ T3 5-¦<; O y O* ^** " -i ^*. W» "" JC^ ?* ' ° &> »- C/5 ,-. 8.3 P-S er 3 -O O 8 ** 8 o rt n (t S P n El?" w N 3 8 8Q^^ill s- h B 9 |:^ I 3 8 P |- g p 2. ?^ Ł O O;? d o I i 3 $ L &. 8 r p o a ^ w 3 5S p 3 II ^5 n> ^s. cl 9- ^5 ^5 -i w ciemnooliwkową skórę. - Tylko ostrożnie! Została wydana w Chicago w 1885 roku. To biały kruk. - Będę ostrożna - obiecała Rita. Wzięła książkę od pana Hardwicka, podziękowała mu i od razu wyszli. - Uffl Cieszę się, że już po wszystkim - powiedziała Rita, kiedy stanęli na chodniku przed budynkiem. - Ja też - przyznał Luis. Zerknął niespokojnie na Ritę. Nadal wyglądała na zmęczoną i wymizerowaną. Ponieważ dął zimny wiatr, szła z opuszczoną głową i przyciskała stary tom do piersi. Luis zastanawiał się, czy naprawdę jest już po wszystkim i czy to, co gnębi Ritę, ma jakiś związek z Belłe Frisson, zwojem i tajemniczym pająkiem. Miał nadzieję, że cokolwiek zapoczątkowali, zakończy się teraz. Może oddanie pergaminu przerwie dziwny łańcuch wydarzeń. Może. Rozdział 5 Minął wrzesień. Wraz z październikiem przyszły chłodne, rześkie dni przesycone zapachem palonych liści. Rita i Luis ćwiczyli bez wytchnienia, aż opanowali do perfekcji wszystkie cztery numery. Był tylko jeden problem; Luisowi nadal nie udało się zdobyć żywego ptaka do numeru z gazetą. - Mógłbyś zastąpić kurczaka bukietem kwiatów -zaproponował wujek Jonatan na kilka dni przed konkursem talentów. Chłopiec potrząsnął niecierpliwie głową. Pod pewnymi względami był perfekcjonistą. Niektóre rzeczy należało robić jak należy albo nie robić ich wcale. Magiczna sztuczka była jedną z nich. - Kwiaty to nie to samo - powiedział. - Timmy Iin-dholm przyniesie nam kurczaka. Będzie dobrze. -1 naprawdę w to wierzył. Nabrał wielkiej wprawy w umieszczaniu 47 wypchanej skarpety w gazecie. Nawet pani Zimmer-mann, ekspert w wykrywaniu wszelkiego oszukaństwa, nie potrafiła powiedzieć, jakim sposobem skarpeta trafia do zwiniętej gazety. Luis byłby bardzo szczęśliwy, gdyby nieustannie nie martwił się o Ritę. Nie mógł powiedzieć, że przyjaciółka się zmieniła. Nadal przychodziła na próby, przymierzała kostium szyty przez panią Zimmermann i codziennie zjawiała się w szkole. Ale ostatnio stała się jeszcze bardziej zamknięta w sobie, milcząca i nieobecna. Uczestniczyła w próbach tylko połowicznie, jakby zaprzątało ją coś innego. W szkole prawie do nikogo się nie odzywała. Unikała grupek dziewcząt, które tworzyły się na boisku lub przy schodkach. W klasie odpowiadała na pytania nauczycieli, ale przestała udzielać się na lekcjach. To zwłaszcza wydało się Luisowi niezwykłe. Rita zawsze podnosiła rękę, wyrywając się do odpowiedzi. Brakowało mu również jej opowieści. Zwierzyła mu się kiedyś, że chce zostać sławną pisarką, i faktycznie - wyobraźni jej nie brakowało. Często wymyślała niesamowite albo śmieszne historie o nauczycielach lub kolegach z klasy i opowiadała je Luisowi z kamienną twarzą. Na przykład o tym, jak Bili Mackey, irytujący, gapowaty chłopak o wielkich stopach, został jako dziecko porwany przez Marsjan. Ponieważ siła przyciągania jest na Marsie mniejsza, tłumaczyła Rita, Bili wyrósł jak tyczka. Marsjanie przywieźli go z powrotem na ziemię, kiedy odkryli, że jest człowiekiem. Chcieli małpę, a tymczasem się pomylili. Rita miała w zapasie wiele takich historii, ale teraz nie chciała ich opowiadać, chociaż Luis ją o to prosił. 48 W przeciwieństwie do przyjaciółki nie wiedział jeszcze, kim zostanie, gdy dorośnie. Czasem myślał, że byłoby zabawnie zostać fotografem „National Geographic", jeździć po świecie i robić zdjęcia stadom ubłoconych słoni, ośnieżonym łańcuchom górskim i egzotycznym tancerkom z Tajlandii albo Tahiti. Innym razem chciał zostać pilotem, chemikiem lub astronomem. Zwykle potrafił namówić Ritę, żeby mu opowiedziała, jak to będzie, gdy pojedzie fotografować krokodyle na brzegach Nilu albo pochylony nad teleskopem na górze Palomar będzie szukał komet na nocnym niebie. Ostatnio jednak zdawała się wcale go nie słuchać. Tydzień przed konkursem talentów był tak zwariowany, że Luis niemal zapomniał, że martwi się o Ritę. Od wielu lat występ gimnazjalistów odbywał się w szkolnej kafeterii. W tym roku jednak udostępniono im audytorium w odremontowanym teatrze miejskim. Luis pamiętał tamtejszą scenę i sama myśl o niej wprawiała go w zdenerwowanie, ale właśnie na niej miała wystąpić młodzież. Nauczyciele zaplanowali konkurs na piątkowy wieczór dziewiątego października. W czwartek po południu miała się odbyć próba kostiumowa. Teatr miejski zajmował dwa piętra Banku Gospodarki Rolnej. Miał balkon w kształcie podkowy, rzędy krzeseł obitych czerwonym aksamitem i bogato zdobioną scenę. Ściany pomalowano na żółto, wokół sceny zaś biegł misterny złoty szlaczek. Z jednej strony wisiała posępna maska symbolizująca Tragedię, z drugiej uśmiechnięta maska Komedii. Wujek Jonatan pomógł Luisowi zanieść magiczne rekwizyty na górę i umieścić na tyłach sceny. 4 - Luis Barnavelt... 49 Znaleźli dwa duże kartony, które Luis i Rita pomalowali temperą. Jeden był czerwono-żółty, drugi niebiesko-fio-letowy- Rita miała wejść do czerwono-żółtego i po wypowiedzeniu przez Luisa zaklęcia, wyłonić się z niebiesko--fioletowego. Przydźwigali również niską sofę, którą wujek Jonatan zrobił z desek, waty mineralnej i materiału ' obiciowego i wyposażył w rolki, żeby można ją było wto-czyć na scenę. Rita miała na niej leżeć przed lewitacją. Na końcu wnieśli krzesło i lustro do ostatniego numeru, tego z głową unoszącą się w powietrzu. Kiedy zaczęła się próba, Luis założył kostium i spacerował tam i z powrotem za kulisami, podczas gdy Dave Shellenberger i Tom Lutz prezentowali swój skecz komediowy. Parodiowali komików Buda Abbotta i Lou Co-stello w numerze zatytułowanym Kto będzie pierwszy? Młodzież stała na widowni i zaśmiewała się do łez, ale Luis był zbyt spięty, żeby śledzić akcję. Zobaczył Jamesa Gensterbluma strojącego gitarę. James był ubrany w czar-no-szarą koszulę i szare spodnie, i mrużył oczy całkowicie pochłonięty tym, co robi. - Hej! - zagadnął Luis. - Widziałeś Timmy'ego? James potrząsnął głową. - Nie widziałem go odkąd wyszliśmy ze szkoły. Ale powinien przyjść. Będzie żonglował. Przez kilka minut Luis patrzył, jak chłopiec pochyla głowę nad gitarą i wsłuchuje się w jej dźwięki. - Hej! - powiedział nagle James. - Timmy przyszedł. Luis spojrzał w stronę, w którą pokazywał James. Za kulisy wszedł Timmy, niefrasobliwy, przysadzisty chłopiec o ciemnych, kędzierzawych włosach i z piegami na nosie. Dźwigał płócienną torbę, którą natychmiast odstawił w kąt. Luis podbiegł do niego. - Przyniosłeś? Timmy westchnął. - Jak rany! Zapomniałem, przepraszam! - Potrzebuję tego kurczaka - powiedział Luis zirytowany zapominalstwem Timmy'ego. - Mam go. Tylko zapomniałem przynieść. - Timmy wyjął z torby kilka maczug z masy plastycznej. Podwinął rękawy koszuli. - Teraz muszę poćwiczyć. Ze zmarszczonym czołem Luis patrzył, jak Timmy wyrzuca i łapie swoje trzy maczugi. Żonglował naprawdę dobrze, ale pamięć miał kiepską. Rita wyszła z szatni dziewcząt ubrana w kostium. Na jej widok James i Timmy wyszczerzyli zęby w uśmiechu, ale nie zwróciła na nich uwagi. - Jesteś gotowa? - zapytał Luis. Skinęła głową. Występowali po Tomie i Davie. Pani Fogarty, nauczycielka angielskiego, siedziała na widowni razem z wujkiem Jonatanem i gromadką rodziców. Jeden z ojców, pan Lutz, pomagał za kulisami. Nastawił płytę, którą wręczył mu Luis: Taniec z szablami. Chłopiec wyszedł na scenę, gdy tylko zabrzmiała muzyka. Reflektory zaświeciły mu w twarz, sala zafalowała przed oczami. Nie potrafił rozpoznać żadnej twarzy na widowni, widział jedynie strumień światła odbijający się w okularach pani Fogarty. - Panie i panowie - powiedział piskliwym, łamiącym się głosem. - Jestem Mistyfikujący Mysto, Mistrz 51 „uzji ji! Pozwólcie, że przedstawię wam moja piękna asy- . Odeg».a bylo ky^ oczami latały ciemne plamy. obchodziło. talentów nie dawał ze będzie musiał stanąć na scenie J sie tko pop ,udż- ć. Ręce mu fy, które mogą się wydarzyć. Ręce mu o y łądek ściskał się na myśl, ze zapomni roialbo pMP jlkiś głupi błąd. W szkole nie mógł się skupie na cjach i nauczyciel dosyć ostrym tonem polecił mu, żeby uważał. Po szkole chciał zrobić ostatnią próbę, ale Rita potrząsnęła głową i bez słowa ruszyła w stronę swojego domu. Luis powlókł się za nią z rękami w kieszeniach. Z uwagi na konkurs nauczyciele nic nie zadali, nie musiał więc dźwigać książek, ale mimo to był w paskudnym nastroju. Celowo zwolnił i został daleko w tyle za Ritą. Zaczynał podejrzewać, że marna z niej przyjaciółka. Wspólny występ nie obchodził jej nawet tyle, żeby przećwiczyć go po raz ostatni. Kiedy szli ulicą Dworkową, Luis pięćdziesiąt kroków za Ritą, ogarnął go nagły chłód. Rita szła wzdłuż żywopłotu przy domu Marty Westley. Podwórko było dumą i radością pani Westley, a żywopłot był równiutko przycięty. Luis zmrużył oczy. Coś ciemnego pełzło wzdłuż krzaków, tuż obok Rity. Wyglądało jak stalowoszary kodak lub szczeniak, tylko poruszało się inaczej, jakby w nierównych podrygach. Przypominało niewiarygodnie wielkiego owada. Rita minęła żywopłot i ciemna plama wypełzła z de-nia. Luisowi zaschło w gardle. W chwili, gdy stwór znalazł się w słońcu, po prostu zniknął, stał się przezroczysty jak bańka mydlana. Rita szła dalej sama. Mimo to Luis długo nie mógł złapać tchu. Przez ułamek sekundy, zanim cień znikł, chłopiec dostrzegł długie, ruchliwe odnóża i okrągłe, błyszczące dało. Był to pająk wielkości małego kotka. Rita weszła na swoje podwórko, wbiegła po schodkach na werandę i znikła wewnątrz domu. Luis minął wolno posesję, zerkając to tu, to tam, wpatrując się uważnie w stosy jesiennych liści leżących wzdłuż krawężnika, 53 52 w korzenie żywoP^otów * krzaków. Czuł jesienny zapach palonych liści, słyszał nad głową suchy poszum tych, które trzymały się jeszcze na gałęziach. Ostrzejszy szelest sprawił, że poderwał głowę. A jeżeli to nie wiatr szeleści liśćmi? A jeżeli tamten straszny stwór czai się w górze, gotowy opuścić swoje zimne, pałąkowate ciało na jego kark? Luis rzucił się do panicznej ucieczki i zatrzymał się, dopiero gdy zatrzasną za sobą drzwi domu. Późnym popołudniem wujek Jonatan i Luis wsiedli do wielkiego, staromodnego samochodu, czarnego mug-ginsa simooma, rocznik 1935. Wyjechali na ulicę w obłoku spalin i skierowali się w stronę Dworkowej, żeby odebrać posępną, milczącą Ritę. Potem pojechali do śródmieścia, gdzie Jonatan znalazł miejsce do parkowania w pobliżu Banku Gospodarki Rolnej. Luis wysiadł z samochodu, czując się coraz bardziej niepewnie. Zobaczył wóz pani Zimmermann> która przyjechała wcześniej, żeby pomóc przygotować poczęstunek. Poszli na górę- Kiedy mijali scenę, Luis pomyślał, że maska Tragedii namalowana na ścianie wiernie oddaje jego uczucia. Poszedł do szatni chłopców i założył kostium. Potem sprawdził swoje magiczne akcesoria. Wszystko było gotowe. Żeby tylko Timmy nie zapomniał przynieść kurczaka' Timmy spóźniał się jak zwykle. Luis przechadzał się niecierpliwie za kulisami, od czasu do czasu przystając, żeby przez szpar? w kurtynie popatrzeć na tłum na widowni. Przyszli wszyscy uczniowie szkoły podstawowej 54 z rodzicami, a także rodzice uczestników przedstawienia. Luis miał w gardle gulę, której nie mógł przełknąć. Przerażała go sama myśl, że musi wystąpić przed półty-sięczną widownią. Nogi miał jak z waty, w głowie mu wirowało, nie mógł złapać tchu. W końcu w przejściu między krzesłami ukazał się Timmy z dwiema torbami. Jedna była płócienna - i w tej nosił swoje piłki i maczugi do żonglowania - druga została uszyta z jutowego worka. Luis wybiegł mu na spotkanie. - Cześć - powiedział Timmy z uśmiechem, jak tylko znalazł się za kulisami. - Przyniosłem ci kurczaka. -Wręczył Luisowi jutowy worek, który wydał się chłopcu zaskakująco ciężki. Luis otworzył worek. W środku siedziała biała kwoka o błyszczących oczkach i spoglądała na niego, przekrzywiając łebek. - Timmy! - wybuchnął. - To jest dorosła kura! Timmy wydawał się zdziwiony. - He? Przecież prosiłeś wiele razy, żeby ci ją przynieść! - Chciałem małego kurczaczka, pisklę! -powiedział Luis prawie z płaczem. - A nie dorosłą kwokę! Timmy wzruszył ramionami. - Henrietta się nada. To grzeczna kura. Jest oswojona. Możesz ją podnosić i w ogóle. Zresztą musisz ją wziąć, bo nie mam czasu lecieć do domu po następną. Muszę ćwiczyć żonglowanie. Timmy rozpakował swoje maczugi i zaczął wyrzucać je w powietrze, a Luis znalazł sobie ciemny kąt. Niepewnie zajrzał do jutowego worka. Henrietta odwzajemniła 55 spojrzenie. Luis wcale nie był pewien, czy kwoka się nada. Żałował, że na wszelki wypadek nie wziął kwiatów. Ale ponieważ nie wziął, uznał, że najrozsądniej będzie przećwiczyć numer z Henrietta. Umocował chu-steczkową huśtawkę na pętli wokół kciuka, wziął ze stołu gazetę i sięgnął do torby. Henrietta była pierzasta, miękka i ciepła. Wyjął ją z worka. Była naprawdę bardzo spokojną kurą. Luis usadowił ją na huśtawce w ten sposób, że prawie leżała w chustce i wsadził sobie pod pelerynę. Miał trudności z utrzymaniem jej łokciem, ponieważ była duża i ciężka. Potem rozłożył gazetę. Huśtawka wypadła spod jego łokcia, zmiął płachtę w luźną kulę, która ledwo przykryła Henriettę, a potem zerwał papier. Henrietta przekrzywiła łebek w jedną stronę, potem w drugą i zagdakała. Luis odetchnął z ulgą. Pomyślał, że może mimo wszystko numer się uda. Wreszcie konkurs się rozpoczął. Panna White, nauczycielka muzyki, zagrała na fortepianie uwerturę i oznajmiła, że uczniowie gimnazjum są szczęśliwi, mogąc kontynuować tradycję w tej cudownej, odnowionej sali. Kurtyna poszła w górę i rozpoczął się pierwszy pokaz. Luis stał z boku z Henrietta pod pachą i patrzył. Jej ciało grzało nieznośnie i zaczął się pocić. Kurze też musiało być gorąco, ponieważ wkrótce zaczęła się wiercić i narzekać. Tymczasem na scenie Tom i Dave, ubrani w staromodne kostiumy koszykarzy, z doczepionymi wąsami, wykonywali swój komediowy numer. Zeszli ze sceny wśród śmiechu i oklasków. Potem panna White powiedziała: 56 - A teraz prawdziwa niespodzianka, pokaz sztuki magicznej, który was zadziwi! Pan Lutz nastawił Taniec z szablami i Luis wyszedł na scenę, w powódź ostrych świateł. - Panie i panowie! - zachrypiał. Przełknął ślinę i ponowił próbę. - Panie i panowie! - Tym razem wypadło piskliwie. Wziął głęboki oddech i wyrzucił z siebie: -Jestem Mistyfikujący Mysto, Mistrz Iluzji. - Kokokodak! - skomentowała Henrietta spod jego prawego ramienia. Luis przycisnął kwokę mocniej do swojego boku. - Pozwólcie, że przedstawię wam moją piękną asystentkę, Fantastyczną Fatimę! Rita weszła na scenę, poruszając się jak w transie. Luis powiedział: - Poproszę Fantastyczną Fatimę, aby pokazała państwu tę absolutnie...eee... zwyczajną... - Kręcił się niespokojnie, ponieważ Henrietta próbowała uciec. Czuł, jak się wyrywa i kopie, i rozpaczliwie próbował ją utrzymać. - Tę...eee..,/zwyczajną gazetę, a potem poproszę, by mi ją od razu podała! - dokończył. Rita odegrała swoją rolę bez pośpiechu, dokładnie tak, jak podczas prób. Tymczasem Henrietta czyniła desperackie wysiłki, żeby wydostać się z fałd gorącej peleryny. Luis czuł, jak oblewa go żar, twarz czerwienieje. Zwijał się i wiercił, próbując opanować kwokę. W końcu Rita podała mu gazetę. Sięgnął po nią z uczuciem ulgi. I wtedy wszyscy zaczęli się śmiać. W powodzi piór Henrietta wyfrunęła spod peleryny czarnoksiężnika i wylądowała na scenie. Otrząsała się, pogdakując. Luis nawet 57 nie zaczai magicznej sztuczki. Popatrzył na Ritę, szukając u niej pomocy, ale ona gapiła się na niego bezmyślnie. Jakieś dziecko na widowni krzyknęło: „Oszukań-stwo!" Rozległy się śmiechy. Luisa ogarnęła panika. Kura stała w świetle reflektorów, przekrzywiając łepek to w jedną, to w drugą stronę. Wśród śmiechów rozlegały się komentarze: „Dlaczego ta kura uciekła z kurnika?" i „Co było pierwsze: jajko, czy kura?" Rita dała Luisowi kuksańca w bok. - Eeee... żywy kurczak, wytwór magii - powiedział słabo. - Teraz moja asystentka położy się na tej magicznej sofie i zaprezentujemy państwu starożytną sztukę lewitacji. - Wziął Ritę za rękę i poprowadził na sofę. Publiczność nie przestawała się śmiać. Henrietta chodziła tam i z powrotem po scenie, wydając długie, pełne ukontentowania gdakanie. Rita położyła się i Luis sięgnął po prześcieradło, które miało okryć dziewczynkę. Rozpostarł je, a wtedy Rita opuściła nogi po obu stronach niskiej sofy i wzięła w ręce sztuczne. Starając się przede wszystkim ignorować kurę, która siedziała na środku sceny, Luis okrył Ritę i odwrócił się do publiczności. - A teraz, dzięki temu magicznemu zaklęciu... Henrietta była tuż obok niego. Nagle wstała z głośnym „ko-ko-ko-dak!". Na deskach sceny połyskiwało białe jajko. Dopiero wtedy buchnął śmiech i rozległy się gwizdy. Dzieci z podstawówki wołały: „ To oszust! U-uuu!" Upokorzony Luis myślał, że umrze. Wyciągnął ręce, żeby wygłosić zaklęcie, zapomniał słów, więc krzyknął tylko: „Unieś się!" Z wygiętymi plecami, trzymając sztuczne nogi pod prześcieradłem, Rita podniosła się z sofy. Zwykle dawało to wspaniały efekt, złudzenie, że Rita w tajemniczy sposób uniosła się pod prześcieradłem kilkadziesiąt centymetrów nad sofą. Ale tym razem Luis, zdenerwowany zachowaniem widowni, nie zauważył, że przydepnął kraniec prześcieradła. Kiedy Rita się podniosła, prześcieradło opadło, ukazując te głupie fałszywe nogi. - To trik! - zawołał ktoś z widowni. - Wynoście się ze sceny! Uuuu! - Dołączyły do niego inne głosy. - Żadni z was magicy! Wracajcie na farmę! Zabierzcie swoją kurę do domu i ugotujcie z niej rosół! Rita upuściła nogi i wstała, czerwona ze wstydu. Popatrzyła z nienawiścią na publiczność. Teraz już wszystkie dzieciaki z podstawówki wołały: - Uuu! Uuu! Henrietta otrzepała się i zagdakała po raz ostatni. Pojedyncze białe pióro pofrunęło w górę, tańcząc w powietrzu. Luis pragnął się skurczyć i schować w szparze podłogi. Wtem, ku swojemu przerażeniu, ponad tumultem usłyszał głos Rity. - Zamknijcie się! Nienawidzę was wszystkich! Zapłacicie mi za to! Kurtyna opadła litościwie. Rita odwróciła się i popatrzyła złym wzrokiem na Luisa, zrobiła w tył zwrot i odmaszero-wała. Chłopiec miał wrażenie, że serce w nim zamarło. W tej strasznej chwili Rita wcale nie przypominała jego przyjaciółki. Jej oczy były zupełnie czarne i połyskliwe, jakby składały się z tysiąca ścianek, jak oczy pająka. Pająka w ludzkiej postaci. 59 58 Rozdział 6 Rita kuliła się w cuchnącej ciemności, drżąc z^ wu. Nienawidziła Luisa za to, że wystaw.!,ą napo śmiewisko. Nienawidź szkoły - «" ^ talentów. A nade wszystko nienawidzą toft tksr muiac ramionami «^-'i'"*"--'~.i - j> na, 1 prawie nie zdawała sobie z tego sprawy ^^ nawet o to, że cuchnie - pleśnią, srodkam deyn* cfl nymii szczotką do zamiatania. Rlta myślała tylko o ty jak odpłacić ludziom, którzy się z niej srmah. Potoczyła w miejscu, słysząc pukanie do dm* Uderzyłaocoś głową, ale zagryzławargi,zebym^ nąć i nie zdradzić swojej obecności. Potem usłyszała godny głos pani Zimmermann. - Rito, jesteś tam? - Nie! - powiedziała opryskliwie Rita, chociaż wiedziała, że brzmi to głupio. - Niech pani sobie idzie. - Chyba nie powinnam. Może wejdę do środka? Rita nie odpowiedziała. Wzruszyła lekko ramionami w ciemności. Powinna wiedzieć, że nie ukryje się przed panią Zimmermann. Pani Zimmermann znała rozmaite zaklęcia, dzięki którym potrafiła znaleźć zgubione rzeczy, a także ludzi, którzy pragnęli się ukryć. Szczęknęła klamka i pani Zimmermann otworzyła na oścież drzwi schowka. Popatrzyła na Ritę, która przykucnęła w kącie pod półką z pudełkami proszku Old Dutch, żarówkami, kłębami waty i zwojami szmat do czyszczenia. Pani Zimmermann pokręciła nosem, zerkając w mrok szafy. - To ostatnie miejsce, gdzie bym cię szukała. Dobry Boże, ależ cuchnącą kryjówkę sobie wybrałaś. - Nic mnie to nie obchodzi! - odparła Rita zrzędliwie. Była ciągle w kostiumie, chociaż konkurs talentów skończył się przed pół godziną. Mocniej przyciągnęła nogi, wciskając się w kąt. - Skoro tobie to nie przeszkadza, mnie też nie powinno - powiedziała pani Zimmermann pogodnie. Przykucnęła wolno i usiadła w drzwiach, z nogami podwiniętymi pod siebie. - To, co się stało na scenie, to nie jest koniec świata - powiedziała. - Dla mnie jest - burknęła Rita. Poprawiła okulary i przez chwilę sapała gniewnie. Potem zapytała cicho: -Wszyscy już poszli? - Prawie - powiedziała pani Zimmermann. Szkolny schowek znajdował się na końcu małego korytarza, gdzie 61 60 łlltill Rita spuściła wzrok na brudną podłogę. W głębi serca wątpiła, czy kiedykolwiek zapomni, że została wyśmiana i wygwizdana. Nie chciała tego powiedzieć pani Zimmermann, która próbowała ją pocieszyć. - Gdzie jest Luis? - zapytała niepewnie. Pani Zimmermann się uśmiechnęła. - Jonatan odwiózł go do domu zaraz po tym, jak zeszliście ze sceny. Luisowi też jest ciężko. Rita skinęła głową, choć w głębi duszy obwiniała go za klapę przedstawienia. Pani Zimmermann podniosła się z trudem. - Przebierz się i chodźmy stąd, żeby mogli zamknąć budynek na noc. - Wyciągnęła rękę i Rita przyjęła jej pomoc. Siedziała w szafie tak długo, że zdrętwiały jej nogi. Zgnębiona poszła do szatni dziewcząt i przebrała się w dżinsy i sweter. Potem zeszła razem z panią Zimmermann do jej fioletowego plymoutha cranbrooka, rocznik 1950. Niosła swój kostium zwinięty w kulkę, którą cisnęła na tylne siedzenie. Pani Zimmermann podczas krótkiej jazdy na Dworkową nie odzywała się. Zatrzymała wóz przed domem Rity. Na werandzie paliła się lampa. Jej żółte światło | rzucało ostre plamy na trawnik. - Nie wyładowuj swojego gniewu na Luisie - powiedziała pani Zimmermann miękko. - Pamiętaj, że z niego też się śmiali. Jest teraz tak samo zgnębiony jak ty. Jesteście przyjaciółmi, a przyjaciele muszą trzymać się razem w godzinie próby. Rita mruknęła coś cicho pod nosem. Otworzyła drzwi po stronie pasażera i wysiadła. Przez chwilę za- 64 stanawiała się, czy wziąć kostium, ale uznała, że nie chce go więcej widzieć. Nie dziękując nawet pani Zimmermann, szybko zatrzasnęła drzwi samochodu i pobiegła przez trawnik. Frontowe drzwi były otwarte i Rita wpadła do środka. - Rito? Czy to ty? - zawołała matka z salonu. - Już jestem - odkrzyknęła dziewczynka i pobiegła na górę, do swojego pokoju. Przekręciła klucz w zamku i oparła się plecami o drzwi. Zamknęła oczy i przypomniała sobie ciemną widownię teatru, białą kurę i białe, błyszczące jajko. Niemal słyszała szyderstwa i okrutny śmiech. Znów wezbrał w niej gniew. - Odpłacę im! - wyszeptała. Zaczęła snuć plany, co zrobić, żeby upokorzyć wszystkich, którzy z niej szydzili. Matka Rity podeszła pod drzwi i zapytała, czy wszystko w porządku. - Tak - zawołała Rita. - Idę spać. Przebrała się w piżamę i szybko zgasiła światło. Leżąc w ciemności, myślała o zeszłorocznym obozie w Kit-chi-Itti-Kippi. Nie cierpiała go, pojechała tam tylko dlatego, że Luis był niedaleko w obozie skautów. Prawie przez cały czas tęskniła za domem. Uważała, że dziewczęta są głupie i irytujące, za to niektóre zajęcia bardzo jej się podobały. Zwłaszcza wieczorne posiedzenia przy ognisku, kiedy śpiewali śmieszne obozowe piosenki. Wtedy nie miało znaczenia, czy jej głos jest dostrojony, czy musiałaby ze świecą szukać właściwej tonacji. Czasem, kiedy było jej smutno, myślała o tych piosenkach i nastrój się jej poprawiał. Jedną z nich przypomniała sobie teraz, leżąc w ciemności. ¦ V 5 - Luis Bamavelt... 65 Noszę różową piżamę latem, kiedy panuje upał, Noszę flanelową koszulę w zimie, kiedy panuje ziąb. Ale wiosną i jesienią - hop sasa, hop sasa! Wskakuję pod kołdrę na golasa! Ta głupiutka piosenka zwykle ją bawiła. Ale po tym, co dzisiaj przeszła, wierszyk stracił chyba swą moc. Przez wiele godzin leżała rozbudzona i wściekła. Światło latarni ulicznej przed domem wydawało się niezwykle jasne tej nocy. Rita gapiła się w okno i po pewnym czasie szyba zaczęła połyskiwać w srebrzystym świetle. Wewnątrz pokoju Rita niewiele mogła zobaczyć -jedynie ciemne kształty w miejscach, gdzie stało krzesło, biurko i komoda. Powieki zaczęły jej ciążyć, aż w końcu otwarcie ich wydało się zbyt dużym wysiłkiem. Jej oddech stawał się coraz wolniejszy. Zasypiając, próbowała rozpoznać jeszcze jeden ciemny kształt. Czuła, że się przybliża i z największym trudem uchyliła ciężkie powieki. Tak, kształt był bardzo blisko. Wysoki, tuż przy łóżku. Mógłby to być wieszak z paroma płaszczami, gdyby miała taki wieszak w pokoju. Cokolwiek to było, wyglądało obco, jakby nie przynależało do tego miejsca, a jednak Rita nie była zdziwiona jego obecnością. Płynęła od niego korzenna woń, sucha i wiercąca w nosie, trochę jak szałwia, trochę jak goździki. Mogłaby wyciągnąć rękę i go dotknąć - stał tak blisko łóżka - ale była zbyt zmęczona. Zamknęła więc oczy i poczuła, że coś jej dotyka. Miękka, sucha ręka. To pewnie pani Zimmermann, po- 66 J S1u. Gładzi ją po myślała Rita mgliście, już na graniw czole kojąco, powolnymi ruchami. „yiluuniotaia Rita. - Nienawidzę ich wszystkich - * iem> tak dchym> - Wiem. - Głos był tylko triini* ^ _ Nienawiśc że mógł dobiegać z jej własnego uf* jest dobra. Może dać ci moc. a,a swój oddech; - Mmm... - Rita wyraźnie sły* ^^ na chmu. głęboki, regularny. Miała wrażenie, ' rze, puchatej i miękkiej. ia} szept _ Niena. - Możesz ją rozwinąć - powied^ Qczami. uszami wiść może stać się twoją wolą, twoi^ie nią posluży6 _ Możesz ją wyzwolić. Pokażę ci, jak { ^kka .^ mgła _ Sucha dłoń głaskała jej czoło, kojąc^ jzjc, Przyszłam z grobu, żeby ci to powie? . Jejoddech usta} Zimne palce pochwyciły serce paraliżowana. Walczyła o powietrze, ale była jak sfy, jegt kmZ {dsza - W grobie nie ma powietrza, * kfzyczeć. Możesz Nie możesz się poruszyć, nie możesz kicdyś posiadałaś tylko myśleć. Myśleć o mocy, któr# i którą znów posiądziesz. Wiem to! ały .^ pęknąć Du. Rita czuła się tak, jakby płuca m'ń naciskała na jej siła się, walczyła o powietrze. Ale d" ie; czoło mocno, spychając ją coraz głęt* Nieubłagany głos mówił: ?mna Daj pozywke - Przynoszę prezent. Zostałaś wy^ilna, Wtedy mnie swej nienawiści! Spraw, żeby była * znów zawołaj. ^ . Rka strad}a Dłoń wcisnęła ją głębiej w poda'iy ^^ ^^ przytomność. Osunęła się w okrop'cZyn . demnych> rojących się pająków, lepkich pajv 67 , A, nostaci częściowo ludzkich, częściowo ™°^°Ts^n -YJ- ^ce, które były jedno-czesme szczy> ^. paszczach lwów. słysza- ° CZamyfk^ i P^en złości. Potem wszystko uachło. ła śmiech, WFi P ^^ rzezbą. Jest t0 wie- . ^ S^umna, dużo wyższa od niej. Na jej szczycie spoczywa karn ^ ^ ^^ _ objąć ramionaml. , kolumny wyryto litery, ale dziewczynka me ć Okrążyła rzeźbę, śledząc wzro-- -• -----^nie sam, który zrozumieć. j mnie - powiedział glos-tchnieme, ten w sypialni. - Przyjdź, uwolni) mme. w syp nikogo Naga_ S ię we wszystkie strony aż Po idźba ^tdzie jesteś? - zawołała Rita i jej glos zginaj w tych ogromny* przestrzeniach ' I* sie ku rzeźbie. Popatrzyła na tale Czy jej się wydawało, czy faktyczme, baSowolnci śię obraca? Nie była pewna. Ob-ta ia przez długi czas, jak obserwuje s.e wska-f?^y ucb^cii ich ruch. Rita wspięła się ryi dzZj, ciemnoszarej kuli. Kamień był szorstki i zimny. I wtedy coś się stało. Otworzyły się oczy. Oczy w kamieniu. Wpatrzyły się w Ritę głębokim, przeszywającym, pełnym nienawiści spojrzeniem. Rita aż krzyknęła. Wtem z kuli na wysokości oczu Rity wyłoniła się kamienna dłoń. Chwyciła dłoń dziewczynki i zamarła wokół niej. Uchwyt był mocny, zimny, szorstki i nieubłagany. Rita próbowała się uwolnić, ale nie mogła się ruszyć. Patrzyła ze zgrozą, jak jej ramię staje się szare i chropawe. Ogarniała ją przerażająca fala, sunęła w górę ramienia, zmieniając jej ciało w kamień. 68 "O 8 s- N o h, o Ł L1 s- § o Q. c &Jf w TT w W. c 3 O« $ imię Anubisa, >$ imię Oz^rfsa, słuchaj! Wzrok Rity się przyćmił, ale litery zaklęcia płonęły jasno. Obeszła wolno pomnik w kierunku odwrotnym do wskazówek zegara, odczytując dziwne egipskie słowa, a jej głos nabrzmiewał lękiem i rozpaczą. Powietrze wokół niej zdawało się iskrzyć. Kanapki i latarka wypadły z kieszeni kurtki, ale dziewczynka nawet tego nie zauważyła. Kiedy próbowała się zatrzymać, coś popychało ją do przodu. Miała dziwne uczucie, że do jej rąk i nóg przywiązano setki cieniutkich linek i ktoś porusza nią niby żywą lalką. Wykrzyczała ostatnie słowa 103 zaklęcia: UR-NIPISHTIM! HORLA! THUT-IM-SHOLA! Potem zatrzymała się wyczerpana, bez tchu. Otoczyła ją cisza. Rita utraciła poczucie czasu, ale nad jej głową zaświeciły gwiazdy i wzeszedł wypukły księżyc. W jego świetle wszystko wyglądało inaczej. Kamienie nagrobkowe wyglądały jak rozchwiane zęby sterczące z wiekowych dziąseł. Pomnik przypominał wysoką postać spoglądającą w dół, na nią. Kula na szczycie zaczęła się obracać coraz szybciej i szybciej, aż zaczęły sypać się iskry. Dźwięk tarcia stał się nie do zniesienia. Rita upadła na kolana i przycisnęła dłonie do uszu. Potem ze zgrzytem, od którego zatrzęsła się ziemia, cały pomnik - podstawa, kolumna i kula - przesunął się w lewo. Pod sześcianem ukazał się ciemny, kwadratowy otwór. Rita podniosła się z ziemi jak pociągana za sznurki i weszła na stopnie wyciosane z kamienia. Prowadziły w głąb ziemi. - Nie! - krzyknęła, ale jej opór na nic się nie zdał. Nienawidziła zamkniętych pomieszczeń, a otwór był bardziej przerażający niż wszystko, co dotąd widziała. Próbowała krzyczeć, ale coś miękkiego, kleistego, coś jak zwoje pajęczyny zamknęło jej usta. A potem zeszła w ciemność. Nad jej głową rozległ się chrzęst, kiedy płyta wróciła na dawne miejsce. Znikły ostatnie promienie światła. Rita była uwięziona w grobowcu. Rozdział 11 Luis czytał w łóżku, kiedy zadzwonił telefon. Budzik na nocnym stoiku pokazywał dwudziestą pierwszą czterdzieści cztery. Zaciekawiony chłopiec wstał i zbiegł boso na parter, żeby się przekonać, kto dzwoni o tak późnej porze. Wujek stał w głównym holu przy aparacie. - Nie, nie było jej... - mówił. - Tak, ja też bym tak zrobił... Jeszcze nie pora się martwić. Proszę posłuchać, pani Pottinger, zadzwonię do pani Zimmermann. Może ona będzie miała jakiś pomysł... Rozumiem. Z pewnością... Tak, proszę to zrobić. Do widzenia. Jonatan odwiesił słuchawkę i ze zmartwioną miną odwrócił się do Luisa. - Dzwoniła pani Pottinger. Powiedziała, że Rita wyszła koło czwartej, żeby uczyć się z tobą do klasówki. Nie było jej tu, prawda? 105 Luis poczuł chłód. - Nie - wykrztusił. - Ostatnim razem widziałem ją około drugiej trzydzieści. Hardwickowie odwieźli ją do domu. Co się stało? - Zniknęła - powiedział Jonatan z powagą. - Ubierz się, Luisie. Zadzwonię do Florencji. To nie wygląda dobrze. Luis pobiegł na górę. W pośpiechu naciągnął sztruksowe spodnie, koszulę, skarpetki i tenisówki. Kiedy zszedł do gabinetu, pani Zimmermann już tam była. - Bałam się, że coś takiego się zdarzy - mówiła. Popatrzyła na niego, kiedy wszedł, i uśmiechnęła się smutno. - Witaj, Luisie. Mówiłam właśnie twojemu wujkowi, że Rita może być w prawdziwych kłopotach. - Założę się, że to ma coś wspólnego z tą Belle Fris-son - powiedział Luis. - Rita zachowywała się na cmentarzu naprawdę dziwnie. Zupełnie jakby ten pomnik ją zahipnotyzował. - Przejrzeliśmy z Jonatanem wszystkie nasze księgi - powiedziała pani Zimmermann. - Belle Frisson, kimkolwiek była, nie występuje w żadnej z nich. Nawet jeżeli posiadała prawdziwą moc, nie utrzymywała kontaktów z innymi magami. - Jeżeli mam być szczery - wyznał Jonathan - uważam, że Belle Frisson była magikiem scenicznym, jak twoi przyjaciele w Muzeum Magii. Raz czy dwa natknąłem się na jej nazwisko w książkach o spirytualizmie, ale to wszystko. Uważałem, że była jednym z tych mediów, które tępił Houdini. Specjalizował się w demaskowaniu oszustów, którzy twierdzili, że mają prawdziwą moc. 106 - Nie wiedziałem o tym - powiedział Luis. - Tak czy inaczej - pani Zimmermann wróciła do zasadniczego tematu - to nie rozwiązuje naszego problemu. Luiza Pottinger zwróciła się o pomoc do policji, ale jeżeli w grę wchodzi magia, policja nic tu nie zdziała. Na domiar złego, wygląda mi to na magię specjalnego rodzaju, egipską. Gdyby tylko doktor Walsh był w mieście! Moglibyśmy zasięgnąć jego rady. Doktor David Walsh był miejscową znakomitością, archeologiem specjalizującym się w historii starożytnego Egiptu i uczestniczył w wielu ekspedycjach. Teraz też przebywał nad brzegiem Nilu, gdzie prowadził wykopaliska. - Jego syn Chris chodzi do podstawówki. Znam go - powiedział Luis. - To się może okazać pomocne - odparł Jonatan. -Luisie, jutro zapytasz Chrisa, czy możemy zajrzeć do książek jego ojca. Doktor Walsh ma ogromną kolekcję dzieł dotyczących Egiptu. Może tam coś znajdziemy. - Jutro? Nie możemy zrobić czegoś dzisiaj? - zawołał chłopiec błagalnie. - Co mielibyśmy zrobić? - zapytała pani Zimmermann. - Luisie, wszyscy bardzo lubimy Ritę i zrobimy wszystko, żeby jej pomóc. Ale mając do czynienia z nieznanym wrogiem, lepiej nie działać po omacku. Musimy się uzbroić, żeby móc walczyć, jeżeli okaże się to konieczne. Poza tym Rita jest bezpieczna, przynajmniej na razie. Dowiedzieliśmy się z Jonatanem czegoś o sobowtórach. Jeżeli jeden z nich faktycznie zwabił Ritę, na tym na razie musi poprzestać. Jest bezpieczna aż do następnej fazy księżyca. 107 - A kiedy będzie ta następna faza? - zapytał Luis, lękając się usłyszeć odpowiedź. - W piątek - odparł Jonatan. - Wtedy księżyc znajdzie się w ostatniej kwadrze. - Noc Halloween - wyszeptał Luis. - Tak. Noc Halloween. Jeżeli domysły pani Zimmermann i Jonatana były słuszne, zostało tylko pięć dni, żeby uratować Ritę. Luis miał nadzieję, że zdążą tego dokonać. Następnego dnia lekcje zdawały się ciągnąć w nieskończoność. Rity nie było w szkole i wszyscy wiedzieli, że zaginęła. Wiele osób uważało, że uciekła, inni że została porwana. Koledzy Luisa z klasy wypytywali go o dziewczynkę, ale on nie chciał o niej rozmawiać. Po szkole wybrał się do domu Walshów. Mieszkali kilka przecznic na zachód od Wysokiej. Idąc ulicą Michigan, Luis miał niesamowite uczucie, że jest obserwowany. Odwrócił się, ale ulica była pusta. Wsunął ręce głębiej w kieszenie, zgarbił się i szedł dalej, rozdeptując suche liście. W pewnej chwili skręcił niespodziewanie za róg i schował się za pień drzewa. Czekał, wstrzymując oddech. Pół minuty później zza rogu wypadła jakaś postać. Luis odetchnął z ulgą. - Cześć, Chad - powiedział, wychodząc zza drzewa. - Siedzisz mnie? Chad Britton, brązowooki blondyn w prochowcu zapiętym pod samą szyję, uśmiechnął się szeroko. - No, właściwie tak - przyznał. - Ćwiczę. Luis westchnął. Chad chciał zostać detektywem i wprawiał się w zawodzie, śledząc mieszkańców Nowego Zebedeusza. Nabrał już wielkiej wprawy. Zdarzało się, że przyprawiał starszych ludzi o dreszcze, kiedy uświadamiali sobie, że od dłuższego czasu są obserwowani przez małego chłopca. - Lepiej przestań - powiedział Luis. - Nic nie robię. - Ale jesteś przyjacielem Rity Pottinger - zauważył słusznie Chad. - Wszyscy twierdzą, że została porwana dla okupu. Dlatego za tobą szedłem. - Ja nie porwałem Rity - zawołał Luis z oburzeniem. - Wiem. Ale twój wujek jest bogaty, więc pomyślałem, że ciebie też mogą porwać i zażądać pieniędzy. Wtedy miałbym numer wozu porywaczy i mógłbym przekazać go policji. - Chad uśmiechnął się, jakby to było zupełnie oczywiste. - To chyba nie będzie takie łatwe - powiedział Luis. - Posłuchaj, jestem teraz zajęty. Jutro powiem ci wszystko, co wiem o sprawie, zgoda? - Wspaniale! - ucieszył się Chad. - Informuj mnie na bieżąco. Kręcąc głową, Luis ruszył w dalszą drogę do domu Walshów. Chris Walsh, dziesięcioletni chłopiec o krótkich, brązowych włosach, stał przed wielkim kamiennym domem i podbijał piłkę. Uśmiechnął się na widok Luisa i rzucił mu piłkę. Luis uchylił się i Chris wybuchnął śmiechem. - Cześć, Luis! - Cześć! - Luis odrzucił piłkę. Chris złapał ją bez najmniejszego problemu. 108 109 J Wie ? - zapytał. nie mogę - wymówił się Luis. - Twoja mama /iomu? ris powiedział, że tak, i Luis wyjaśnił w jakiej spra- zyszedł. Mój wujek interesuje się Egiptem - zakończył. -7 *by pożyczyć parę książek. Przede wszystkim o ma- .. gjpskiej-^U Jasne - zgodził się natychmiast Chris. - Tata ma • h winostwa Wchodź! riom był wielki, o wysokich pokojach wyłożonych >rią, ozdobiony mnóstwem egipskich dzieł sztuki, iam urny i posążki, starożytna broń, maski pogrze-; i oprawiony w ramki papirus pokryty hieroglifa-. Matka Chrisa powiedziała, że Luis może pożyczyć m1' jcsiążek, ile chce, więc chłopcy poszli do gabinetu. ^ , Tu jest coś, co cię zainteresuje. - Chris stanął przed />kim regałem. - Księga Umarłych. A tu jest coś o magii ^rzęcej. O, jeszcze jedna... fCiedy skończyli, Luis miał sześć tomów, z których . były bardzo grube i ciężkie. Podziękował Chrisowi . ^o matce i ruszył w powrotną drogę przez miasto. \ł-eprzebył nawet połowy trasy, kiedy pojawił się Chad :(ton. Luis zignorował go i szedł dalej. Pani Zimmermann i wujek Jonatan rzucili się chci- •t, na książki i studiowali je aż do wieczora, robiąc przer- tylko na zimną kolację. W końcu, pani Zimmermann Jniosła głowę znad książki, którą czytała. P _ Chyba coś znalazłam - powiedziała. - Posłuchaj- .(,, - Odchrząknęła i zaczęła czytać: - W czasach przeddynastycznych w starożytnej krainie Sais rozwinął się dziwny kult Neith. Wyznawcy bogini Neith oddawali się studiom nad tajemnicami życia i śmierci. Neith była Tkaczką Świata, przerażającą Odźwierną Bramy między życiem i śmiercią, a jej przedstawiciel - pająk, symbolicznym powiązaniem między dwoma stanami. Jej sieć stała się mostem między „teraz i tutaj" a życiem pozagrobowym. Niektórzy wyznawcy wierzyli, że sieć Wielkiego Pająka, jak nić Ariadny, może przeprowadzić człowieka przez labirynt między tym światem a światem ciemności. Sądzili, że idąc wstecz, dusza może wrócić do życia. Takie przejście było jednak kosztowne. Przede wszystkim wymagało krwi i narodzin widma Pająka Śmierci. Aby zakończyć ten proces, potrzebna była ludzka ofiara. Krew za krew, życie za życie. Tylko wysyłając ofiarę na śmierć, dusza pragnąca wrócić do świata żywych, mogła otrzymać pozwolenie przejścia. Jonatan Barnavelt gwizdnął cicho. - To brzmi dość złowieszczo. Jest tam coś jeszcze? Pani Zimmermann czytała po cichu przez kilka minut. Potem podniosła wzrok. - Tak. Ten Pająk Śmierci jest widmem, stworem na wpół rzeczywistym. Tak jak sądziliśmy, ma za zadanie odebrać duszę, a jego moc związana jest z kwadrą księżyca. Rita jest bezpieczna aż do następnej fazy. Bezpieczna o tyle, że nie zostanie złożona w ofierze. Mamy niewiele czasu. Niestety, to nie wszystko. - Co jeszcze? - zapytał Jonatan schrypniętym głosem. - Pająk ma magiczną moc - powiedziała pani Zimmermann wolno. - Fizycznie jest bardzo słaby, ale może lll stwarzać iluzje, może wywieść nas w pole, a jego ukąszenie jest śmiertelne. Będziemy musieli bardzo uważać. - Kiedy wyruszamy? - zapytał Luis. Jonatan potrząsnął głową. - Luisie, nie możesz nam towarzyszyć. To zbyt niebezpieczne. I może być przerażające - dodał łagodnie. - Wiem - odparł Luis cicho. -Już jestem przerażony. Ale Rita jest moją przyjaciółką. Kiedy zły duch próbował zwabić mnie do studni, zjawiła się, żeby mi pomóc. Teraz ona mnie potrzebuje. - Myślę, że Luis ma rację - powiedziała pani Zim-mermann zdecydowanym tonem. - Złe moce chowają dla nas w zanadrzu paskudne niespodzianki, ale często zapominają, że można je pokonać najprostszą bronią, choćby przyjaźnią. Jeden za wszystkich, wszyscy za jednego! Jonatan poskubał swoją czerwoną brodę. - Jeden za wszystkich, wszyscy za jednego - powtórzył. - Luisie, idź po latarki. Florencjo, może powinnaś wrócić do domu po wyjątkowo silne amulety i talizmany. Jeżeli mamy walczyć z Pająkiem Śmierci, przyda nam się każda pomoc! Rozdział 12 Kiedy Rita zeszła w ciemną głębię grobowca, przeżyła chwilę prawdziwej paniki. Miała wrażenie, że ściany schodzą się, żeby ją zmiażdżyć. Powietrze zrobiło się stęchłe i gęste. Płuca z trudem chwytały tlen, serce zdawało się pęcznieć, jakby chciało pęknąć. Ricie zakręciło się w głowie. Potknęła się, oszołomiona i na wpół przytomna. Jakaś siła pociągnęła ją do przodu. Korytarz obniżył się niby rampa, a potem zmienił w tunel. Ku swojemu zdziwieniu, Rita stwierdziła, że coś widzi. Żadne światło nie przenikało przez pokłady ziemi i skał, ale jakiś dziwny zielonkawy poblask pozwalał dostrzec ściany z szarych kafelków, przez które wciskały się do środka korzenie. Ziemia była nieprzyjemnie miękka i gąbczasta i coś mlaskało pod butami, rozmiękłe i oślizłe. Okropny zapach wypełnił nozdrza dziewczynki, zapach wilgotny, 8-Luis Barnavelt... 113 bagnisty, przywodzący na myśl pleśń, zgniliznę i rozkład. W tym niewyraźnym, zielonkawym świetle - było niemal jak opalizująca mgła - Rita zobaczyła, że korytarz skręca. Szła nim bezwolnie, w lewo, potem w prawo, znów w lewo, ale nieodmiennie w dół, w dół, ciągle w dół. Wydawało się jej, że idzie tak godzinami. W końcu światło nabrało mocy. Niemal czuła tony ziemi odcinające ją od powierzchni i od życia. Kiedy zrobiło się jaśniej, ujrzała wąskie koryta, jakie sącząca się woda wyżłobiła w ścianach korytarza. Zobaczyła również, że stąpa po skórzastym dywanie muchomorów o brzydkim, cielistym kolorze. Zgniecione wydawały obrzydliwy smród. Tunel osiągnął szerokość co najmniej trzech metrów i w górze ukazał się łuk. Przejrzysta zasłona falowała łagodnie w powietrzu. Kiedy Rita podeszła bliżej, wstrzymała oddech. Falujący jedwab nie był zasłoną. Był olbrzymią pajęczyną, upstrzoną szkieletami nietoperzy, szczurów i węży. Łuk wisiał wysoko ponad jej głową, a jednak przechodząc pod nim, skuliła ramiona. Znalazła się w dziwnej, okrągłej sali. Łukowe sklepienie częściowo ginęło w mroku. Pośrodku stał marmurowy podest, na który ze wszystkich stron prowadziły schodki. Na podeście wzniesiono białą kolumnę zwieńczoną białą marmurową misą. Coś płonęło w niej zielonym płomieniem, wydzielając połyskliwe zielone opary, które rozpływały się powoli. Płomień i dym były źródłem dziwnego, przydymionego światła. - Podejdź! Rita krzyknęła cicho. Nie wiedziała, czy to słowo zostało wypowiedziane na głos, czy usłyszała je w swo- jej głowie. Ta sama śmiertelna siła, którą ją tu przywlo-kła, teraz kazała jej obejść podest. Pod przeciwległą ścianą stały dwa trony, połyskując matowo niczym złoto. Oba miały wysokie oparcia w kształcie dziwnych popiersi. Przedstawiały stwora o ramionach człowieka i lisiej głowie z nienaturalnie wielkimi uszami. Rita widywała takie rysunki w książkach. To Anubis, starożytny egipski bóg, pomyślała, podchodząc wolno. Przypomniała sobie niejasno, że Anubis strzegł przejścia między życiem a śmiercią... - Witaj! - rozległ się chrapliwy szept i Rita skupiła uwagę na tronach. Ten po prawej stronie był pusty. Na drugim siedziała widmowa postać, wyprostowana i dumna jak królowa. - Zatrzymaj się! Rita stanęła i wbiła wzrok w postać na tronie. Była to bardzo szczupła kobieta, o dostojnej postawie, odziana w powłóczystą, białą szatę. Jej ręce spoczywały na oparciach tronu - złotych kulach. Skóra na dłoniach i palcach wyglądała niezdrowo, była szara i jakby grudkowata. Twarz kryła się w cieniu. - Witaj! - powtórzył głos. Rita zachwiała się i osunęła na ziemię. Miała wrażenie, że podtrzymujące ją sznurki nagle zostały przecięte. Wstrząsnęła się, kiedy jej dłonie wpadły po nadgarstki w grzybiastą maź. Odskoczyła z krzykiem i wdrapała się na stopnie podestu. - Kim... kim jesteś? Widmo roześmiało się syczącym, zjadliwym śmiechem. 114 115 - Dobrze wiesz. Ricie zadzwoniły zęby, ręce miała lodowate. Gwałtownymi ruchami wycierała je o spodnie, próbując usunąć obrzydliwą ciecz. W olbrzymiej sali panował lodowaty chłód i Rita nie mogła opanować dreszczy. - Belle Frisson - jęknęła. - Co ty ze mną robisz? - Nic, czego w swojej głupocie nie zrobiłaś sama sobie - powiedział głos twardo. - Czy nie pragnęłaś zemsty? Przecież nienawidziłaś ludzi, którzy z ciebie szydzili. Czy nie chciałaś wyzwolić Pająka Śmierci? - N-nie - wyjąkała Rita. - Tylko to sobie wyobrażałam... - Teraz będziesz miała na to całą wieczność. Jedno jednak mogę ci obiecać: kiedy znajdę się znów wśród żywych, moim pierwszym zadaniem będzie zniszczyć tych, którzy źle cię potraktowali. Będziesz miała o czym myśleć, spoczywając tu na wieczność. Rita zachwiała się. Przed jej oczami rozbłysły obrazy. Koleżanki z klasy, krzyczące z przerażenia. Szkoła trawiona przez płomienie, chociaż zbudowano ją z kamieni. Nowy Zebedeusz w ruinie, zniszczone domy, ogrody, ulice i miliony pająków wśród gruzów. Potem obrazy znikły. - Nie możesz tego zrobić! - krzyknęła Rita, zarazem wściekła i przerażona. - Zbyt długo czekałam - odparła nieruchoma postać. - Będę znów żyła, och, będę żyła! Ale najpierw dokonam dzieła zniszczenia! - Dla-dlaczego? - zapłakała Rita. Głos był okrutny, bezlitosny. 116 - Za życia rozmawiałam z duchami! Gdybym miała czas dokończyć badania, stałabym się najpotężniejszą władczynią kosmosu. Ale musiałam zabawiać głupców, żeby zarobić na chleb. Starożytne duchy uczyły mnie, kierowały mną, pokazywały, jak można powstrzymać śmierć. Ja... Poczyniłam pewne kroki na wypadek swojej śmierci. Swojej pozornej śmierci. Bo choć powłoka została zniszczona, duch żyje nadal. - Nie rozumiem - poskarżyła się Rita. Ramiona i nogi skostniały jej od dotkliwego chłodu. - Oczywiście, że nie rozumiesz! - Głos był ostry jak bicz i Rita aż się skuliła. - Głupia dziewczyno, jak mogłabyś zrozumieć? Nie możesz znać sposobów, jakimi pajęcza nić przytrzymuje duszę, chroni ją przed ostateczną podróżą w krainę śmierci. Ja to rozumiem! Ja się przygotowałam! A teraz ty ttrjesteś. Zajmiesz moje miejsce, żebym mogła znów stać się ciałem i wrócić do świata jasności! Wiesz, jak żywi się pająk? Jak osacza ofiarę, a potem wypija z niej krew? Egzystencja muszki trwa kilka tygodni, ale kiedy dostanie się w pajęczą sieć, może istnieć o wiele, wiele dłużej. Będziesz więc żyła tutaj, na tronie Anubisa, a twoja długa, długa egzystencja będzie moja, ponieważ jestem jak pająk. Posilę się twoją siłą i twoim życiem! Coś zachrzęściło za plecami Rity. Odwróciła się z lękiem. Pająk wielkości konia wspiął się na platformę. Jego ogromne, ciemnoszare cielsko pulsowało ohydnie, wyłupiaste, czarne gałki oczu połyskiwały w nieziemskim świetle. Szczęki zaciskały się i rozwierały, ukazując ostre 117 ¦ zęby, z których ściekał jad. Włochata bestia ruszyła w stronę Rity. Dziewczynka cofała się z dziko walącym sercem. Pająk zbliżał się. Rita nie mogła oddychać, krzyk utkwił jej w gardle. Cofnęła się jeszcze o krok... I koścista dłoń pochwyciła jej ramię! Rita odwróciła się z krzykiem, gotowa walczyć. Postać na tronie trzymała jej ramię w śmiertelnym uścisku. Rita patrzyła na kobietę i miała wrażenie, że traci zmysły. Wewnątrz białej lnianej szaty znajdował się szkielet o pustych oczodołach i wyszczerzonych zębach. Jego kości oblekała obrzydliwa skóra. Każdy centymetr twarzy pokrywały miliony malutkich pajączków o błyszczących oczkach i ruchliwych odnóżach. Szczęki szkieletu poruszyły się i szemrzący głos powiedział: - Tkają dla mnie nowe ciało. Nie będzie takie złe. Na razie musi wystarczyć. Rita poczuła na ramionach mocny uścisk pajęczych nóg. Ogarnęła ją ciemność. Straciła przytomność. Rozdział 13 To tutaj - powiedział Luis. Pani Zimmermann obróciła kierownicą i „Bessie" stoczyła się z szosy na dróżkę prowadzącą na cmentarz. - Dość odludna okolica - odezwał się Jonatan Bar-navelt z tylnego siedzenia. Pani Zimmermann tylko parsknęła. - Złoczyńcy zwykle nie osiedlają się w centrum miasta, Brodaczu. Wolą przeprowadzać swoje misteria pod osłoną ciemności, na pustkowiu. Luis patrzył prosto przed siebie. Reflektory żłobiły kręty tunel światła w ciemności. W końcu droga stała się szersza i Luis ujrzał sterczące, zaokrąglone nagrobki. - Ten duży w środku to grób Belle Frisson - wyszeptał. Zamierzał zrobić dla Rity wszystko, co w jego mocy, ale nie zmieniało to faktu, że był chory ze strachu. Pani Zimmermann zatrzymała samochód. 119 - Cóż - powiedziała - jesteśmy na miejscu. Chyba nie ma sensu odkładać tego na później. Masz latarki, Jonatanie? - Proszę! - Podał do przodu dwie chromowane latarki, jedną zatrzymując dla siebie. Były silne, sześcio-bateriowe o długim promieniu światła. Przed wyjazdem z Nowego Zebedeusza Jonatan wymienił baterie we wszystkich trzech. Kiedy Luis włączył swoją, samochód zalało ostre światło. - W drogę! - Pani Zimmermann otworzyła drzwi. Wysiedli. Wokół panowała cisza. Lekki wiaterek szemrał wśród suchych liści. Zaśpiewał samotny świerszcz, przeciągle, smętnie. Po niebie w bladej, gwieździstej poświacie przemykało kilka chmurek. Luis zatrzymał się na chwilę, wciągając w płuca ostre październikowe powietrze. Wujek położył mu rękę na ramieniu i chłopiec podskoczył nerwowo. - Przepraszam - powiedział Jonatan. - Nic nie szkodzi - wychrypiał Luis przez ściśnięte gardło. Weszli na główną alejkę cmentarza. Byli w połowie drogi do pomnika Belle Frisson, kiedy wujek Jonatan skierował promień latarki w bok. - A to co, u licha? - Ruszył między nagrobkami w stronę czegoś długiego, brązowego i wężowego. Luis usłyszał chrzęst, kiedy Jonatan podniósł to coś z ziemi. Potem rozległ się jakby trzask i chwilę później Jonatan był z powrotem. - Co to jest? - Pani Zimmermann zaświeciła pod nogi Jonatanowi. 120 - Zwój pergaminu - odparł Jonatan. - Bardzo długi, suchy i zbrązowiały. - Widziałem go w muzeum! - zawołał Luis. - Testament Belle Frisson, o którym wam opowiadałem! Rany Julek, pewnie Rita znowu go ukradła! - Unikaj pochopnych wniosków - ostrzegła pani Zimmermann. - Potrzymaj moją latarkę. Luis oświetlał pergamin, podczas gdy pani Zimmermann odwijała go po kawałeczku. - Hmm... - mruknęła. - O! - A potem: - A! - No dalej, Jędzuniu - ponaglił ją wujek. - Ta szmata coś ci mówi. My też chcielibyśmy wiedzieć! - To zaklęcie - powiedziała pani Zimmermann wolno. - Ma otworzyć sekretne przejście. Ale jest niekompletne. Sam pergamin wydaje się dziwnie... rozciągnięty. Jakby służył demonom do zabawy w przeciąganie liny. Sądzę, że cała jego magia została zużyta. - Chodźmy! - ponaglił Jonatan, odbierając jej rulon. - Zobaczmy, co jeszcze uda się znaleźć. Okrążyli pomnik. Luis skierował promień latarki na centralną kolumnę i pomyślał, że wygląda jakoś inaczej, jest bardziej poszczerbiona i chropowata. Potem uświadomił sobie, że z jej powierzchni zniknęły żłobienia. Kamień wyglądał tak, jakby ktoś wziął młotek i go ociosał, usuwając wszystkie znaki. Luis przesunął snop światła niżej, na granitowy sześcian. Był cały obsypany gruzem. Pani Zimmermann dotknęła jego ramienia. - Luisie - powiedziała dziwnym głosem - zgaś latarkę. Ty też, Jonatanie. 121 Ciemność spadła na nich niby aksamitna zasłona. Odezwała się sowa. Był to niski, samotny krzyk: Hu-hu-huuu! Z daleka dobiegł przytłumiony gwizd pociągu, żałosny i matowy. - Popatrzcie w górę - powiedziała pani Zimmer-mann cicho. - Spójrzcie na kulę na szczycie kolumny. Luis poczuł, że jeżą mu się włoski na karku. Ciemny glob na szczycie kolumny parował! Zielony, lekko opalizujący dym wydobywał się na zewnątrz cieniutkimi smużkami, które rozpływały się w powietrzu. Jonatan odchrząknął. - Coś się tu dzieje - powiedział. - Coś paskudnego. Czy takie opary wydobywają się z lampy Ozyrysa? - Piątka z plusem, Jonatanie - odparła pani Zim-mermann. - Wiesz, co to znaczy. - Ale ja nie wiem - powiedział Luis zdławionym głosem. Pani Zimmermann znów zapaliła latarkę, podczas gdy Jonatan obchodził grób. - To oznacza, że została tu złożona ofiara. Och, może nie ostatnio, nie w tym roku, ani nawet w tym wieku. Niemniej taki obrzęd miał tutaj miejsce. Takie światło ludzie nazywali kiedyś „trupią świecą". Jest wynikiem gwałtownego zgonu - rodzajem skutku ubocznego. - Spójrzcie! - zawołał Jonatan z drugiej strony pomnika. Obeszli nagrobek. Jonatan oświetlał skrawek ziemi. Tam, wśród trawy leżała latarka, dwie kanapki zapakowane w woskowany papier i książka w zielonej oprawie. Jonatan podniósł ją i otworzył. Czterdzieści lat wśród magików, przeczytał na głos. Przerzucił kilka stron. 122 - Jest tu rozdział o Belle Frisson - powiedział. - Rita pożyczyła tę książkę od pana Hardwicka -przypomniał sobie Luis. - A więc była tutaj! Pani Zimmermann ponownie oświetliła kolumnę. - Dam sobie rękę uciąć, że przyniosła tu pergamin i uaktywniła zaklęcie. Lub, co bardziej prawdopodobne, zaklęcie uaktywniło się samo. Luisie, czy kolumna jest bardzo obtłuczona? - Tak. Były na niej znaki, ale nie miały żadnego sensu. Teraz zniknęły. - Samoczynne zaklęcie - powiedziała pani Zimmermann z niepokojem. - Rita musiała przejść przez magiczny portal. Musimy się dowiedzieć, jak podążyć za nią. - Jak tego dokonamy? - W głosie Jonatana brzmiała frustracja i gniew. - Powiedziałaś, że pergamin utracił swoją magiczną moc. - Zmienimy się w detektywów - powiedziała pani Zimmermann. - Moi drodzy, dzisiaj już nic więcej tu nie zdziałamy. Mam pomysł, jak odtworzyć zaklęcie, ponieważ czarnoksiężnik może je odtworzyć. Muszę się jednak dowiedzieć, jak dokładnie zostało sformułowane, a to wymaga czasu. Wracajmy do domu. Mamy czas aż do piątkowej nocy. Cztery dni, pomyślał Luis. Jeszcze tylko cztery dni! Zaraz po szkole wrócił do domu. Pani Zimmermann siedziała przy stole w jadalni, otoczona stosami papierów, na których robiła jakieś zapiski. Pergamin też tam był, ale jakiś kruchy i skurczony. Jonatan Barnavelt siedział 123 po drugiej stronie stołu, zatopiony w lekturze książki, którą znalazł na cmentarzu. Podniósł wzrok i uśmiechnął się blado. - Cześć! - przywitał Luisa. - Macie? - Niecałe - odparła pani Zimmermann. Sprawiała wrażenie wyczerpanej. Jej pomarszczona twarz była mizerna i blada. - Na podstawie zdjęcia grobowca w tej książce i fragmentów liter na pergaminie udało mi się odtworzyć około osiemdziesięciu pięciu procent zaklęcia. -Pokazała Luisowi, jak krawędzie pergaminu schodzą się ze znakami na kolumnie grobowca. Razem tworzyły litery, które układały się w magiczne słowa. Kłopot polegał na tym, że niektóre znaki na pergaminie były jedynie poprzecznymi liniami. Mogły być dolnymi częściami dużego lub małego „t" albo „i". Na tej samej zasadzie inne znaki mogły stanowić część „f" lub „t", „B" lub „R". Trzeba było zgadywać, a niektóre słowa były naprawdę dziwne. Pani Zimmermann przetarła oczy. - Gdybym tylko wiedziała, jakie znaki widniały na grobowcu - powiedziała. - Życie byłoby o wiele prostsze. - Nie można spróbować z tym, co mamy? - zapytał Luis. - Może zadziała? Jonatan potrząsnął głową. - Niestety. Musimy mieć całe zaklęcie. Widzisz, ono kontroluje, trzyma w ryzach magię. Jeżeli wypowiesz zaklęcie niekompletne, może nie zadziałać w ogóle albo może zadziałać w sposób niekontrolowany. Możesz zmienić się przez przypadek w żabę, uwolnić demony lub wyczarować żywą kurę. 124 Luis jęknął. - Przepraszam za ten żart -Jonatan zaśmiał się z przymusem. - Jestem zmęczony. Zróbmy przerwę na kolację, a potem wrócimy do studiowania tego pergaminu. Pani Zimmermann odsunęła papiery. - Ja przygotuję kolację - powiedziała. - Mam dosyć twoich garmażeryjnych kanapek. Ugotuję coś, a ty mi powiesz, co wyczytałeś w książce o Belle Frisson. Jonatan wprowadził ich w temat. Informacje były raczej skąpe i mało pomocne. - Autor uważał ją za zwykłego magika - zakończył Jonatan - chociaż przyznaje, że osiągała niezwykłe, przerażające efekty. Nic dziwnego. Nie ulega wątpliwości, że Elizabeth Proctor lub Belle Frisson, bo takie przybrała imię, pozostawała w kontakcie z tajemnymi mocami. Jedno mnie zastanawia. Przez lata pracy zgromadziła fortunę, którą wydała na swój pogrzeb. Na wiele lat przed tym tragicznym wypadkiem zebrała dziwną grupę ludzi, która miała przybyć na miejsce jej śmierci, przygotować grób i pochować ją. Zupełnie jakby coś knuła. - Zgadzam się z tobą - powiedziała pani Zimmermann, podzwaniając garnkami. - Uważam, że Belle Frisson zamierzała powrócić ze świata umarłych. - Trafiłaś w sedno, Florencjo - oznajmił Jonatan. ¦ Odwrócił się w stronę kuchennego kalendarza. - Zmarła pierwszego listopada 1878 roku. Sądzę, że chce wrócić w ten Halloween. A więc w piątek o północy, kiedy data zmieni się z trzydziestego na trzydziesty pierwszy... Nie dopowiedział swojej myśli. Była zbyt straszna, żeby ująć ją w słowa. 125 Rozdział 14 Rita odzyskiwała przytomność niby pływak wynurzający się wolno z ciemnej toni. Jej pierwszą myślą było, że miała zły sen. Wszystko, co się jej przydarzyło od dnia, kiedy znalazła pergamin, wydawało się odległe jak koszmar, który jest mglistym wspomnieniem. Przez kilka sekund czuła się bezpieczna. Było jej przytulnie i ciepło. Potem otworzyła oczy, ujrzała odstręczające zielone światło i zrozumiała, że to wszystko stało się naprawdę. Siedziała na jednym z dwóch tronów. Spróbowała wstać, ale nie mogła się poruszyć. Nie mogła nawet przekręcić głowy. Popatrzyła w dół, na swoje ciało, i w jej oczach pojawił się wyraz przerażenia. Cała była spowita w połyskującą pajęczą sieć. Z wyjątkiem głowy jej ciało tkwiło w kokonie. Była jak mumia, owinięta ciasno dziesiątkami metrów bandaży. Żo- 126 łądek podjechał jej do gardła na wspomnienie dotyku pajęczych odnóży na ramionach. Pająk oplótł ją swoją siecią, jakby była owadem schwytanym w pułapkę. Nawet włosy miała przyczepione do oparcia tronu. Zostało jej tylko tyle miejsca, żeby oddychać. Ramiona były przytwierdzone do ramion tronu, dłonie do dwóch kul, sprawiających wrażenie metalu. Rita nie mogła nawet odwrócić głowy. Kątem oka dostrzegła postać siedzącą obok. Był to ten straszny szkielet oblepiony przez pająki. - Nie ma sensu walczyć - dobiegł jego głos. - To nie będzie bardzo bolało, a potem będzie ci już wszystko jedno. Twój umysł zachowa sprawność, podczas gdy ciało będzie się rozpadało, bardzo powoli, przez sto lat. Jego życiowa siła posłuży mnie. W pewien sposób staniesz się częścią mnie. To ci powinno pochlebiać. - Wypuść mnie! - powiedziała Rita. Nie czuła już paraliżującego strachu, a jedynie gniew. - Wypuść mnie albo pożałujesz! - O czym będziesz myślała - ciągnął głos, jakby w ogóle nie słyszał jej protestów - sama w ciemności, tak jak ja przez tyle lat? Sądzę, że bardzo prędko oszalejesz. Sama w grobowcu, tylko z pająkiem do towarzystwa. Tak, sądzę, że utracisz zmysły w przeciągu paru tygodni. Rita nie odpowiedziała. Walczyła, żeby się uwolnić, ale pajęcza nić trzymała mocno. - Puść mnie! - krzyknęła znowu. - Głupie dziecko - zakpił głos. - Kiedy moje ciało umarło, sięgnęłam poza kurtynę śmierci, żeby przeprowadzić 127 swoją wolę. Z mojego rozkazu zbudowano ten grobowiec, z mojego rozkazu moi niewolnicy złożyli moją najlepszą przyjaciółkę w ofierze Neith. Naprawdę uważasz, że po tym wszystkim pozwolę ci uciec? Nie, dziecko, ty jesteś moim życiem, nicią łączącą mnie ze światem. Nie wypuściłabym cię za wszystkie skarby Wschodu! - Głos zarechotał. - Kiedy nadejdzie czas, a jest on już bliski, mój pajączek pochwyci cię, zegnie w pół. Ukąsi cię tylko raz, w kark, ale obawiam się, że to będzie bardzo bolesne. Potem cię zostawię. Spójrz, już nabieram sił! Rita zacisnęła zęby, żeby nie krzyknąć. Szkielet obok poruszył się i wolno podniósł z miejsca, poskrzypując. Zrobił jeden niepewny krok i wtedy Rita zamknęła oczy. Pajączki uplotły na szkielecie skórę z białej nici. Były pod nią, więc ciało upiora dosłownie się mrowiło. Puste oczodoły płonęły czerwonym wewnętrznym światłem. W szparze, gdzie kiedyś były usta, widniały żółte, kruche zęby. Szata unosiła się na piersiach, jakby to potworne coś naprawdę oddychało. - Uważasz, że nie jestem piękna? - zakpił głos. -Poczekaj, dziecko. Kiedy zostaniesz... przygotowana, kiedy wyciągnę z ciebie siły żywotne, to ciało będzie równie prawdziwe jak twoje. Będę piękna! Będę znów stąpała po ziemi! Tym razem zawładnę słabymi śmiertelnikami. Kiedy twoja przydatność się skończy, znajdę kogoś innego, a potem jeszcze innego. Będę żyła wiecznie! Rita otworzyła oczy. Szkielet stał przed nią rozchwiany, jakby nie mógł utrzymać się na nogach. Postąpił w bok i opadł z powrotem na tron, grzechocząc kośćmi. - Idzie mój malutki - wyszeptał. 128 Rita popatrzyła na salę, ogarnięta grozą. Olbrzymi pająk wspinał się na okrągły podest. - Nie! - krzyknęła. - Już czas - powiedział głos. -Już prawie czas. W piątek, na dzień przed świętem Halloween, Luisa zaczęła ogarniać rozpacz. Policja szukała Rity wszędzie, bez powodzenia. Państwo Pottinger wyznaczyli nagrodę, ale oczywiście to też nie pomogło. Jonatan i pani Zimmermann byli bezradni. Próbowali wszystkiego, od książek o kryptografii i podręczników łamania szyfrów, po najpotężniejsze zaklęcia, jakie znali. Wszystko na nic. Luis nie poszedł tego dnia do szkoły, był zbyt zdenerwowany. Późnym popołudniem zadzwonił telefon i Jonatan poszedł go odebrać. Wrócił zmartwiony do kuchni, gdzie siedziała pani Zimmermann z Luisem. - Dzwonił George Pottinger. Policja jednak coś znalazła. Kobieta o nazwisku Seidler zabrała do samochodu dziewczynkę podającą się za Rowenę Potter. Wysadziła ją w pobliżu cmentarza. Policja stanowa przeszukała okolicę i znalazła rower Rity ukryty w kukurydzy. Teraz uważają, że Rita uciekła z domu. Pani Zimmermnan westchnęła. - Och, gdybym tylko znała resztę tego przeklętego zaklęcia! Mam wszystko z wyjątkiem siedmiu słów, ale one stanowią o jego mocy. Jonatanie, jeżeli stanie się najgorsze, będziemy musieli po prostu zgadywać. Niech Bóg ma nas w swojej opiece. Nie wiem, do czego to doprowadzi, ale nie widzę innego wyjścia. 9 - Luis Banuwelt... 129 - Może zapytać pana Hardwicka, czy nie ma zdjęć? - zaproponował Luis. Jonatan i pani Zimmermann popatrzyli na niego. - Zdjęć? - zapytał wujek Jonatan. - Zdjęć pomnika? - Wiem, że to mało prawdopodobne - Luis wzruszył ramionami. - Ale państwo Hardwick często jeżdżą na cmentarz, mają tam swoich zmarłych. A pan Hardwick zbiera wszystko, co ma związek z magią, od różdżek i książek po plakaty i bańki na mleko. Jonatan wstał. - Warto spróbować. Zadzwonię do niego. - Poszedł do gabinetu i po minucie był już z powrotem. - Chodźmy! - ponaglił. - Luis uratował sytuację. Pani Zimmermann nawet nie zaprotestowała, kiedy Jonatan otworzył garaż. Podjechali pod Narodowe Muzeum Magii starym gruchotem Jonatana. Pan Hardwick czekał na nich w otwartych drzwiach. - Witam, witam! - mówił, ściskając wszystkim ręce. -Jonatanie, miło cię znowu widzieć. Szczerze podziwiałem twój występ na spotkaniu Izby Handlowej zeszłego lata, numer z latającą chustką do nosa. Jestem chyba bliski znalezienia rozwiązania, ale przyznaję, że był to nie lada wyczyn i... - Dziękuję bardzo, Bob - powiedział Jonatan ze sztucznym uśmiechem - ale teraz naprawdę chcielibyśmy zobaczyć to, o czym mówiliśmy przez telefon, jeżeli nie sprawi ci to kłopotu. - Oczywiście. - Pan Hardwick poprowadził ich schodami w dół. - Są w piwnicy. Luisie, czy twoja przyjaciółka się odnalazła? - Nie - powiedział Luis ponuro. - Przykro mi. - Pan Hardwick otworzył drzwi i sięgnął do przełącznika światła. - Uwaga na stopień. Schody są dość strome. Jestem pewien, że Rita się znajdzie. Pewnie uciekła z domu. Wielu młodych ludzi to robi i większość odnajduje się w dobrym zdrowiu. - Mówiąc to, pan Hardwick sprowadził ich do piwnicy o ścianach z czerwonej cegły. Była zastawiona tuzinami dokładnie opisanych szafek katalogowych. - To moja kolekcja listów i manuskryptów - wyjaśnił. - Są tu również afisze teatralne, plakaty reklamujące występy sztukmistrzów, a także fotografie sławnych magików, wiele z nich z autografami. Bruliony i odręczne notatki. No i jest również szafka z odciskami. Otworzył szufladę, pogrzebał w niej i po chwili wydobył grubą, zieloną teczkę. - To jest to? - zapytał Jonatan nagląco. - Tak - odparł pan Hardwick. - Teczka jest opisana: Odcisk grobu Belle Frisson, 1 stycznia 1938 roku. Otworzył teczkę i wyjął wielokrotnie złożony papier. Jonatan zaczął go rozkładać i Luis nie odrywał od niego wzroku. Zrobiła się z tego ogromna płachta, sklejona z wielu kartek i zarysowana węglem. Luis zrozumiał, że ma przed sobą odcisk grobowca. Pan Hardwick przyłożył papier do trzonu kolumny pomnika Belle Frisson i potarł go kawałkiem węgla, uzyskując odbicie znaków na kolumnie. Pani Zimmermann już wodziła po nich palcem. - To te! - zawołała. 130 131 W teczce znajdowały się jeszcze inne odciski, po jednym na każdy trzon. Pani Zimmermann znalazła brakujące słowo, potem następne. Po pięciu minutach miała już wszystkie. - Dziękujemy! - powiedziała do zdumionego pana Hardwicka. - A teraz musimy już iść! - Powiedzcie mi chociaż, dlaczego to takie pilne! -poprosił z uśmiechem właściciel muzeum. Jonatan Barnavelt klepnął go po plecach. - Później, Bob. Teraz mogę ci tylko powiedzieć: Niech cię Bóg błogosławi za to, że jesteś fanatycznym kolekcjonerem. A także za to, że jesteś tak fantastycznie zorganizowany. Luisie, idziemy! Luis pośpieszył za nim na górę. Uświadomił sobie dwie rzeczy - po pierwsze, było strasznie późno - słońce już zachodziło. Po drugie, pani Zimmermann miała teraz kompletne zaklęcie. Musieli wrócić na opuszczony cmentarz. Musieli wykorzystać zaklęcie i spróbować uratować Ritę. Co się wtedy stanie? Co zastaną w przerażającym grobowcu? Pająka Śmierci? Czarownicę, powstałą z martwych?... Albo coś jeszcze gorszego, tak okropnego, że Luis nie potrafił sobie nawet tego wyobrazić. Rozdział 15 j onatan Barnavelt gnał jak szalony. Luis trzymał się fotela, kiedy stary samochód z piskiem opon pokonywał zakręty. Domy i pola tylko migały w oknach. Słońce zachodziło, kiedy skręcili na drogę do cmentarza. Znikło w chwili, gdy Jonatan zatrzymał samochód przed bramą. - Nie ma wiele czasu - Pani Zimmermann wysiadła z auta. -Jonatanie, załóż to na szyję. Ten jest dla ciebie, Luisie, a ten dla mnie. - Ze swej kolekcji amuletów pani Zimmermann wybrała trzy: skarabeusza, starożytny egipski symbol życia, maleńki złoty krzyżyk pobłogosławiony przez świętego mnicha w piętnastym wieku oraz fioletowy ametyst, w którym zawarła własną moc. Ten przypadł Luisowi. Ruszyła w stronę pomnika, niosąc zwykły czarny parasol, z rączką w kształcie smoczych szponów trzymających 133 kryształową kulę. Jonatan i Luis dołączyli do niej w chwili, gdy ostrożnie kładła parasol na ziemi. - Weźmy się za ręce - powiedziała cicho. - Cokolwiek się stanie, jesteśmy razem. - Wszyscy za jednego - powiedział Luis cichutko. Chciał, żeby to zabrzmiało dzielnie, ale poniósł takie samo fiasko jak podczas pokazu magicznego. - Jeden za wszystkich! - huknął Jonatan Barnavelt. - Florencjo, daj z siebie wszystko. Biada upiorom, widmom i wszelkim pełzającym stworzeniom! -Jedną ręką ujął dłoń pani Zimmermann, drugą Luisa. Wyraźnym, spokojnym głosem pani Zimmermann zaczęła recytować słowa zaklęcia. Niektóre były po angielsku, inne po łacinie, jeszcze inne po grecku i koptyj-sku. Luis poczuł, że ziemia się przesuwa. Usłyszał dziwny jęk, który mogłaby wydać skała, gdyby ożyła i próbowała się poruszyć. Kiedy pani Zimmermann wypowiedziała ostatnią sylabę, kula na szczycie pomnika Belle Fris-son zadrżała, a potem z głośnym trzaskiem rozpadła się na kawałki, obsypując ich pyłem. Luis krzyknął ostrzegawczo. Kolumna przechyliła się i upadła, a sześcian z granitu przesunął się na prawo. Ukazała się ciemna wnęka prowadząca w głąb ziemi. Pani Zimmermann odchrząknęła. - Na razie w porządku - powiedziała. - Chodźmy -i uwaga na niespodzianki! Jestem pewna, że Elizabeth Proctor postawiła paskudne stwory na straży swojej prywatności. Luisie, jeżeli wpadniemy na tego wielkiego pająka, pamiętaj, że on nie jest rzeczywisty. Składa się ze szczypty popiołu i kropli krwi. To tylko widmo. - Nie może nas skrzywdzić? - zapytał Luis. Twarz pani Zimmermann była bardzo poważna. - Może - powiedziała. - Jest widmem, a więc powstał ze złych emocji; nienawiści, strachu i gniewu. Ale żeby mógł istnieć, musi mieć twoją wiarę. Nie wierząc, odbierasz mu moc. Pamiętaj o tym... Ruszajmy! - Podniosła parasol, gotowa do działania. Jonatan Barnavelt szedł przodem, oświetlając długi tunel, popękane, walące się ściany okryte zielonymi liszajami, obrzydliwą podłogę z gąbczastych grzybów i zbielałe kości zwierząt zaplątane w pajęczynie. Luis szedł za wujkiem, a pani Zimmermann zamykała pochód. Woń była odstręczająca i Luisowi zbierało się na wymioty. Z trudem łapał powietrze. Przez długi czas szli krętym tunelem, aż w pewnej chwili Jonatan się zatrzymał. - Miałaś rację, jest i stróż - wyszeptał. - Florencjo, co o tym sądzisz? Luis wyjrzał zza pleców wujka. Widok ściął mu krew .w żyłach. Wylot tunelu był całkowicie zamknięty białą pajęczyną. W samym środku sieci wisiał wielki pająk. Nie był to ten, którego widzieli na dachu domu Rity, tamten był włochaty i szary. Ten miał błyszczący czarny odwłok i czerwone znaki na brzuchu. Była to czarna wdowa, najgroźniejszy pająk Ameryki. I był wielkości dużego talerza. Długie nogi drgnęły i stwór zaczął się opuszczać. Pani Zimmermann postąpiła kilka kroków i wyciągnęła przed siebie parasol, który nagle zmienił się w ciemną, długą różdżkę zakończoną oślepiającą kulą 134 135 fioletowego światła. Pani Zimmermann również się przeobraziła - miała na sobie powłóczystą fioletową szatę, w której fałdach tańczyły płomienie, stała się wysoka i groźna. Pająk jakby wyczuł, że coś się dzieje. Skoczył, z wyciągniętymi nogami... Błyskawica fioletowej energii wytrysnęła z dłoni pani Zimmermann i trafiła stwora w locie. Odrzuciło go w tył i wylądował w pajęczynie, cały w ogniu. Pajęczyna zajęła się i spłonęła w mgnieniu oka. Pająk upadł na ziemię i zmienił się w garstkę popiołu. Pani Zimmermann opuściła różdżkę, która znów była tylko parasolem. - Ona już wie, że nadchodzimy - powiedziała. -Postaramy się jej nie rozczarować. Weszli do dużej okrągłej sali. Marmurowy podest stojący na środku zasłonił im widok. Okrążyli go wolno. Wtem pani Zimmermann krzyknęła z rozpaczą. Luis wytrzeszczył oczy. Rita siedziała na złotym tronie. Jej ciało było opakowane jak mumia, oczy za szkłami okularów rozszerzone grozą. Nad nią wisiał szary pająk, o wiele większy niż ten, którego widzieli przy wejściu. Przednie nogi opierał na jej ramionach, a jego ociekające śliną kły znajdowały się kilka centymetrów od szyi dziewczynki. Odwłok bestii pulsował wolno. Zza podestu wyłoniła się biała postać. - Głupcy! - powiedziała pogardliwie, szemrzącym głosem. Luis nie wierzył własnym oczom. Miał przed sobą szkielet kobiety, której twarz oblekała cieniutka 136 warstwa upiornie białego ciała. Oczodoły były puste, a w miejscu ust ziała czarna szczelina. Szczelina poruszyła się, kiedy widmo powiedziało: - Spóźniliście się. - Nie! - oznajmił Jonatan. - Nie wydaje mi się. Rito, jesteśmy tutaj! Przyszliśmy zabrać cię do domu. - Ty gruby ignorancie! - wykrzyknął chodzący trup. - Zostaniecie moimi gośćmi, dołączycie do niej na całą wieczność! - Wypuść Ritę! - Pani Zimmermann wystąpiła naprzód. - Nie potrzebujesz jej. Weź mnie. - Po co? - zapytało widmo. - Ponieważ jestem tym, kim zawsze pragnęłaś zostać, czarownicą. Światło rozbłysło w pustych oczodołach stworzenia, które kiedyś było Belle Frisson. - Będę miała was obie -powiedział upiór. - Nie muszę się targować. Luis zobaczył, że Rita wierci się w swoim kokonie, tuż pod kłami pająka. - Zostaw panią Zimmermann w spokoju! - krzyknęła. - Cofam wszystkie swoje złe życzenia! Odbieram ci kroplę mojej krwi! Nie pozwolę ci skrzywdzić moich przyjaciół! Chodzący trup odwrócił się do niej z sykiem. - A więc Rita odbiera swoją kroplę krwi! - zawołała pani Zimmermann. -Teraz mogę się z tobą rozprawić, moja droga! - Uniosła parasol. Z czubka wytrysnął fioletowy płomień. Przemknął przez salę i trafił pająka w odwłok. Luis krzyknął. Stwór oderwał się od ściany i w szalonym tempie przebierając nogami, ruszył w ich stronę. 137 Pani Zimmermann wykrzyczała zaklęcie. Jonatan wyminął pająka i podbiegł do Rity. Pająk wyskoczył wysoko ponad panią Zimmermann, która wyrzuciła w górę rękę. Jej palce przebiły skórę pająka. Kiedy cofnęła dłoń, czubek jednego palca był czerwony. - W imieniu Rity odbieram jej krew! - krzyknęła. -Utraciłaś swoją moc! Pająk chwiał się przez chwilę, a potem na jego skórze ukazały się tysiące zygzakowatych szczelin. Zmienił się w czarną chmurę i po chwili zniknął. Jonatan podniósł Ritę. Sieć, która ją oplątywała, zmieniła się w proszek. - Florencjo, uwaga! - krzyknął Jonatan. Za późno! Belle Frisson wyprysnęła z ciemności. Kościste dłonie zamknęły się wokół parasola. Obdarzone nadludzką siłą widmo wyrwało go pani Zimmermann. Starsza pani zachwiała się i osunęła na ziemię. Śmiejąc się jak obłąkana, Belle Frisson uniosła parasol nad głową. - Magiczna różdżka łamie się, kiedy czarnoksiężnik umiera - zaskrzeczała. - Bywa i odwrotnie. Zginiesz, jeżeli rozbiję kulę! - Czekaj! - Luis postąpił naprzód. Nogi się pod nim uginały. Miał wrażenie, że zaraz zemdleje. Ale wiedział, że nie może dopuścić do tego, żeby Belle Frisson rozbiła kulę. Podniósł puste dłonie. - Czekaj! - powtórzył. - Mam dla ciebie prezent. - Jaki? - Czerwone oczodoły zwróciły się w jego stronę. - Co masz? - Talizman! - krzyknął Luis łamiącym się głosem. -Widzisz? W mojej ręce. 138 - Niczego tam nie ma. - Bo jest niewidzialny! Jestem Mistyfikujący Mysto! Nic nie widzisz... - Wykonał ruch, który przećwiczył setki razy, ucząc się do przedstawienia. - A teraz tak! Weź go! - Potężny amulet wyskoczył z jego kurtki! Chłopiec chwycił go i wcisnął w twarz szkieletu! Fioletowy kamień przebudził się do życia. Upiór zawył, kiedy ametyst wypalił mu dziurę w czaszce, dokładnie między oczodołami. Puścił parasol i Luis złapał go w ostatniej chwili. - Odsuń się! - wrzasnęła pani Zimmermann, odciągając Luisa. Upiór chwiał się. Fioletowe błyski strzelały z jego oczu i z otwartych ust. Skóra skurczyła się, zaskwier-czała i spłonęła. Belle Frisson rozpadła się na stosik kości, które cicha, fioletowa eksplozja zmieniła w tuman kurzu. Zatrzęsła się ziemia. Pani Zimmermann odebrała Luisowi swój parasol i kula zgasła. - Rito, wszystko w porządku? - Teraz tak! - odparła dziewczynka. - Uciekajmy! - ryknął wujek Jonatan. - To się zapada! Rzucili się w stronę tunelu. Luis nie oglądał się za siebie. Za jego plecami rozlegały się potworne odgłosy zniszczenia, a on nie chciał wiedzieć, co je wywołuje. Rozdział 16 Czy jej naprawdę już nie ma? - zapytała Rita. Upłynęły dwa tygodnie od podziemnej walki z upiorem Belle Frisson, a dziewczynkę nadal dręczyły koszmary. - Nie ma! - odparła stanowczo pani Zimmermann. - Można powiedzieć, że przerwaliśmy nić jej istnienia. Związała swego ducha ze światem żywych poprzez pajęczą sieć. Luis przerwał ją, kiedy wykonał swoją magiczną sztuczkę. Duch Frisson został odesłany do świata umarłych i dlatego wszystko się rozpadło. - Ale nikomu o tym nie mówcie - powiedział Jonatan Barnavelt ze śmiechem. - Wszyscy w miasteczku uważają, że to trzęsienie ziemi obaliło pomnik. - Wydostaliśmy się w samą porę - zauważył Luis. Była niezwykle ciepła listopadowa niedziela. Czwórka przyjaciół siedziała w ogrodzie domu pod numerem 100 i rozkoszowała się balsamicznym dniem babiego 140 lata. Pani Zimmermann upiekła wielki talerz pysznych piegusków z podwójną czekoladą i orzechami, i cała czwórka zajadała je beztrosko, popijając mlekiem. Niespodziewany powrót Rity zdumiał mieszkańców Nowego Zebedeusza, ale dziewczynka stanęła na wysokości zadania. Wymyśliła historię o tym, jak spadła z roweru i straciła pamięć. Przez kilka dni wędrowała po okolicy, nie wiedząc, kim jest. Spała w stodołach. Jonatan ze swej strony zawiadomił policję, że on, pani Zimmermann i Luis znaleźli Ritę na drodze, o której wspomniała pani Seidler. Rita, która przez parę dni nie jadła i nie piła, musiała spędzić piątkową noc w szpitalu, ale szybko odzyskała siły. Znikła nawet malutka blizna w kształcie sierpu księżyca, którą miała na palcu. Wszystko wróciło do normy, z tym może wyjątkiem, że pani Pottinger zabroniła jej jeździć na rowerze przez całą jesień i zimę. Rita uznała, że wykręciła się sianem. \ - Oddałaś pergamin? - zapytał pani Zimmermann. - Wrzuciłam go do pudła, kiedy odniosłam książkę panu Hardwickowi - przyznała Rita. - Myśli pani, że naprawdę jest teraz nieszkodliwy? - Tak. Nie ma już żadnej magicznej mocy. Bez niej jest tylko ciekawostką. A teraz, kiedy grobowiec się zapadł, nie może już nikogo skrzywdzić. Jonatan spojrzał na Luisa. - Jesteś taki milczący. O czym myślisz? Luis pokazał zęby w uśmiechu. - Myślę o tym, że nieźle się spisałem jak na magi-ka-amatora. Omamiłem Belle Frisson tak, że pozwoliła mi do siebie podejść, a potem wykorzystałem sztuczkę z kurczakiem, żeby uderzyć ją amuletem. 141 - To było szybkie - przyznała Rita. - Skąd wiedziałeś, że odniesie skutek? - Wcale nie wiedziałem - Luis wzruszył ramionami. - Pomyślałem po prostu, że magia pani Zimmer-mann jest tak silna, że z pewnością pokona zło. Więc zaryzykowałem. Nie widziałem innego wyjścia. - Spisałeś się na medal - pochwaliła pani Zimmer-mann. - Dobrze, że nie pozwoliłeś jej złamać mojego parasola. Oj! Może by mnie to nie zabiło, ale już nigdy nie byłabym sobą. Rita rozglądała się nerwowo po ogrodzie. Jonatan przekrzywił głowę i zapytał: - O co chodzi, Rito? Zmarszczyła brwi. - Nie wiem. Mam takie niesamowite wrażenie, że ktoś mnie obserwuje, ale to chyba niemożliwe. Belle Frisson umarła i jej dusza odeszła razem z nią, przynajmniej taką mam nadzieję. - Jestem tego pewna - powiedziała pani Zimmer-mann. Mimo to i ona wyglądała na zaniepokojoną. -Hm... Teraz, kiedy o tym wspomniałaś, muszę przyznać, że i ja mam podobne uczucie. Dziwaczna Brodo, dowiesz się dlaczego? Uszczęśliwiony Jonatan Barnavelt wypowiedział kilka magicznych zdań i w powietrzu przed nim ukazała się złota strzała. Przypominała staroświecki wiatrowskaz. Okręciła się kilka razy, ostrym końcem wskazała róg domu i pomknęła w tamtym kierunku. Jonatan wstał, mrugnął do dzieci i ruszył za strzałą. Podszedł na palcach do ściany domu i wyskoczył zza rogu. Luis usłyszał pisk. 142 Jonatan pojawił się ponownie, chichocząc. - Chodź, mój drogi! - powiedział. Zza węgła wyszedł Chad Britton, ubrany w swój prochowiec i bardzo zawstydzony. - Uspokójcie się! - zwrócił się Jonatan do swoich przyjaciół. - To tylko nasz sąsiad detektyw! - Chad, śledziłeś nas? - zapytał Luis. - W zasadzie nie - odparł Char. -Ja tylko... To znaczy... Wydawało mi się... Pani Zimmermann sięgnęła po talerz piegusków. - Wydawało ci się, że wyczuwasz zapach ciasteczek - powiedziała łagodnie. - Tak! - Chad się wyraźnie rozpromienił. - Poczęstuj się. A następnym razem przyjdź i poproś. Chad nagryzł ciastko i przewrócił oczami. - Pycha! - powiedział. - Dziękuję, pani Zimmermann. - Proszę bardzo. Luis również sięgnął po ciastko. - Kto wie? - powiedział. - Może obydwaj byliśmy na właściwym tropie. On wytropił pieguski, więc będzie dobrym detektywem. Ja zostanę wielkim magikiem. Patrzcie! Sprawię, że to ciastko zaraz zniknie! Chad roześmiał się, a inni mu zawtórowali. Ten miły dźwięk był ukoronowaniem cudownego dnia. co ¦cn CD CD