5241
Szczegóły | |
---|---|
Tytuł | 5241 |
Rozszerzenie: |
5241 PDF Ebook podgląd online:
Pobierz PDF
Zobacz podgląd 5241 pdf poniżej lub pobierz na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. 5241 Ebook podgląd za darmo w formacie PDF tylko na PDF-X.PL. Niektóre ebooki są ściśle chronione prawem autorskim i rozpowszechnianie ich jest zabronione, więc w takich wypadkach zamiast podglądu możesz jedynie przeczytać informacje, detale, opinie oraz sprawdzić okładkę.
5241 Ebook transkrypt - 20 pierwszych stron:
VONDA N. MCINTYRE
g�ry zachodz�cego s�o�ca, g�ry �witu
Wo� wype�niaj�ca �adowni� ze zwierz�tami, pocz�tkowo tylko dokuczliwa, w ko�cu
zabi�a wszystkie inne zapachy. Przed laty smr�d tak wielu zwierz�t st�oczonych w
klatkach na niewielkiej powierzchni przyprawia� star� o md�o�ci, obecnie za�
wywo�ywa� ju� tylko leniwy g��d. Kiedy by�a m�oda, g��d domaga� si�
natychmiastowego zaspokojenia, teraz jednak, kiedy zestarza�y si� nawet reakcje
organizmu, tylko bola�.
Na wkl�s�ej posadzce �adowni pi�trzy�y si� klatki ze spasionymi, ot�pia�ymi
zwierz�tami. Wi�kszo�� spokojnie spa�a. Chwyci�a jedno za sk�r� na karku i
podnios�a, a ono zawis�o bezw�adnie, mrugaj�c ze zdziwieniem. Nie zareagowa�o
nawet wtedy, kiedy wbi�a mu w cia�o srebrzyste szpony. Jego przodkowie z
krzykiem przera�enia rozpierzchali si� po pustyni, kiedy pada� na nich jej cie�,
w tych zwierz�tach jednak nie pozostawiono ani strachu, ani umiej�tno�ci
ucieczki, ani nawet mo�liwo�ci odczuwania przera�enia. Ich mi�so by�o pozbawione
smaku.
- Dzie� dobry.
Stara odwr�ci�a si� gwa�townie. Irytowa�o j� takie bezszelestne podkradanie si�
od ty�u, poniewa� zaskoczona w ten spos�b, nabiera�a podejrze�, �e jej s�uch
jest r�wnie kiepski jak wzrok. Mimo to �ywi�a do�� przyjazne uczucia wobec tego
dziecka, nie a� tak s�abego jak pozosta�e. M�ode by�o pi�kne: roz�o�yste
skrzyd�a i delikatne uszy, ogromne oczy i tr�jk�tna twarz, cia�o poro�ni�te
mi�kk�, najkr�tsz� z mo�liwych sier�ci�, l�ni�co czarn� w p�owe wzory. Ta
anomalia - sier�� powinna by� jednolicie czarna - pojawi�a si� ju� w pierwszym
pokoleniu, kt�re przysz�o na �wiat na statku. Gdyby co� takiego wydarzy�o si� na
ich ojczystej planecie, odmie�c�w z pewno�ci� pozostawiono by w�asnemu losowi,
co oznacza�o pewn� �mier�; jednak tutaj, na pok�adzie �aglowca, rzadko
praktykowano dzieciob�jstwo. Starej ani troch� si� to nie podoba�o, obawia�a si�
bowiem trwa�ej degeneracji, w ko�cu jednak przywyk�a do rozmaitych wzor�w na
futrze.
- I ja ci� witam - odpar�a. - Jestem g�odna. Oddal si�, zanim chwyc� ci�
md�o�ci.
- To ju� nie robi na mnie wra�enia - powiedzia�o m�ode.
Stara wzruszy�a ramionami, schyli�a si� i ostrymi z�bami rozszarpa�a gard�o
zwierz�cia. Ciep�a krew trysn�a jej na wargi. Prze�ykaj�c j� my�la�a o tym, jak
wspaniale by�oby szybowa� w powietrzu, bra� ciep�y jeszcze pokarm z palc�w
partnera, karmi� go w rewan�u. Tak w�a�nie, kiedy jeszcze by�a m�oda i kiedy
nikt nie m�wi� o niej "ona", zaleca�a si� do starszego partnera; tak w�a�nie jej
m�odszy partner nie mia� okazji zaleca� si� do niej. To prze�ycie by�o zupe�nie
obce ju� dla dw�ch pokole�, ona jednak bola�a nad strat� znacznie bardziej od
nich. Wypatroszy�a zwierz�, po czym zacz�a mia�d�y� z�bami ko�ci i wysysa�
szpik.
Podnios�a wzrok. M�ode obserwowa�o j� z fascynacj�, ale i odraz�. Podsun�a mu
kawa�ek mi�sa.
- Nie, dzi�kuj�.
- Spo�yj wi�c je zimne, jak reszta.
- Spr�buj�... kiedy�.
- Tak, oczywi�cie - wymamrota�a stara. - A wszyscy nasi zamieszkaj� na
najni�szym poziomie, b�d� codziennie lata� i nabiera� si�.
- Ja latam. Prawie codziennie.
Stara u�miechn�a si� troch� cynicznie a troch� ze wsp�czuciem.
- Pokaza�abym ci, co to znaczy lata�. Nad pustyniami tak gor�cymi, �e �ar zdaje
si� chwyta� ci� w szpony, nad g�rami tak wysokimi, �e si�gaj� ponad chmury, tam
gdzie promieniowanie eksploduje ci w oczach, m�ci zmys� orientacji i ciska ci�
na zatracenie w obj�cia ziemi, je�li nie znajdziesz w sobie do�� si�, by je
pokona�.
- My�l�, �e to by mi si� podoba�o.
- Za p�no. - Stara otar�a z r�k i ust zasychaj�c� krew. - Du�o za p�no.
Odwr�ci�a si�, �eby odej��.
- To m�j wyb�r - powiedzia�o m�ode za jej plecami tak cicho, �e z trudem to
us�ysza�a. - Nie odmawiaj mi prawa do niego.
Drzwi zamkn�y si� mi�dzy nimi.
W korytarzu mija�a przypominaj�cych paj�ki m�odych i doros�ych, kt�rzy mieszkali
na wewn�trznych pok�adach statku, w ni�szej grawitacji. Wielu pozdrawia�o j� z
szacunkiem, ona jednak by�a pewna, �e s�yszy w ich g�osach pogard�. Ignorowa�a
ich. Mia�a ku temu prawo: by�a z nich wszystkich najstarsza, tylko ona pami�ta�a
ojczyst� planet�.
Jeszcze nie zd��y�a nabra� si� po posi�ku, wi�c wydawa�o jej si�, �e lekko
zakrzywiona pod�oga naprawd� wznosi si� przed ni� jak do�� strome zbocze.
Pogarda, kt�r� wyczuwa�a u innych, wezbra�a w niej samej. Ju� dawno min�� czas,
kiedy powinna by�a umrze�.
Pok�ady po��czono drabinami umieszczonymi w pionowych szybach niewielkiej
�rednicy, w kt�rych nie da�o si� lata�. Stara z trudno�ci� przedosta�a si�
ni�ej, na poziom mieszkalny. Pomimo dolegliwo�ci od razu poczu�a si� lepiej w
zwi�kszonym ci��eniu.
Pocz�tkowo, kiedy jeszcze by�a m�oda, podr� wydawa�a jej si� niezmiernie
ekscytuj�ca. Nie mia�a nic przeciwko zamianie teren�w �owieckich na ciasne
kajuty, poniewa� czeka� na ni� wszech�wiat. Wesz�a na statek m�oda i pe�na
zapa�u, ju� po godach ze starszym partnerem, �wie�o przeistoczona z dziecka w
doros�ego osobnika, kochana i kochaj�ca, dziel�ca pi�kne marzenia ze wszystkimi,
kt�rzy opu�cili niewielk�, nudn� planetk�.
Jej kajuta znajdowa�a si� na najni�szym pok�adzie, tam, gdzie grawitacja by�a
najsilniejsza. Powoli, pokonuj�c b�l, usiad�a ze skrzy�owanymi nogami przy
oknie, zsun�a b�ony lotne z zesztywnia�ych palc�w i otuli�a si� nimi. Na
zewn�trz �miga�y gwiazdy; w coraz s�abszych oczach starej wygl�da�y jak
wielobarwny zamglony ob�ok, niczym ziarenka miki w piasku.
W polu widzenia poma�u pojawi�y si� �agle. Gigantyczne p�aszczyzny ugina�y si�
pod naporem �r�dgwiezdnego wiatru, z ka�d� chwil� zmniejszaj�c pr�dko�� statku,
kt�ry zbli�a� si� do pierwszej planety, jak� wyprawa napotka�a na swojej drodze.
�ni�a o m�odo�ci, o lataniu na wysoko�ciach, z kt�rych mo�na by�o si� naocznie
przekona� o kulisto�ci planety, o szybowaniu razem z wiatrami wiej�cymi w
g�rnych warstwach atmosfery, gdzie w ka�dej chwili m�g� si� pojawi� zdradliwy
pr�d i pogruchota� jej puste w �rodku ko�ci. Wiele m�odych gin�o podczas tych
rozrywek, op�akiwali ich jednak nieliczni. Taki by� porz�dek rzeczy.
�ni�a o nie�yj�cym starszym partnerze i wyci�gn�a ku niemu r�ce, lecz jego
niematerialna posta� przes�czy�a si� jej mi�dzy palcami. Obudzi�o j� skrobanie
szponami do drzwi.
- Wej��.
Drzwi otworzy�y si�. Poniewa� w korytarzu by�o znacznie ja�niej ni� w kajucie,
ujrza�a tylko czarn� sylwetk� stoj�c� w progu. Dopiero po d�u�szym czasie, kiedy
jej oczy przyzwyczai�y si� do nowych warunk�w, rozpozna�a m�ode z sier�ci� w
esy-floresy. Zdawa�a sobie spraw�, �e powinna je natychmiast odprawi�, jednak
przed oczami wci�� mia�a posta� starszego partnera i s�owa nie chcia�y
przecisn�� si� jej przez gard�o.
- Czego chcesz?
- M�wi� z tob�. S�ucha� ci�.
- I to wszystko?
- Oczywi�cie, �e nie, ale je�li tylko na tyle mi pozwolisz, przyjm� to z
wdzi�czno�ci�.
Stara rozwin�a b�ony lotne i usiad�a.
- Prze�y�am swego m�odszego partnera. Czy�by� chcia�o, bym ponownie zasia�a
zgorszenie w�r�d naszych?
- Ich nic to nie obchodzi. Wszystko si� zmieni�o. My si� zmienili�my.
- Wiem, wiem... Moje dzieci zarzuci�y dawne obyczaje, ja za� nie mam prawa mie�
im tego za z�e. Zreszt�, czemu mia�yby s�ucha� niedo��nej staruchy, kt�ra nie
chce umrze�?
M�ode przykucn�o przy niej i do�� d�ugo nad czym� rozmy�la�o.
- Cz�sto marz� o... - zacz�o wreszcie, ale stara uciszy�a je rozkazuj�cym
gestem r�ki uzbrojonej w ostre szpony.
- Nie powinni�my byli opuszcza� naszego domu. Ja ju� od dawna bym nie �y�a, a ty
by� mnie nigdy nie spotka�o.
M�ode chwyci�o jej r�k� i �cisn�o mocno.
- Gdyby� umar�a...
Cofn�a si� i rozpostar�a d�ugie palce, zas�aniaj�c si� skrzyd�ami.
- Umr�, i to wkr�tce, ale najpierw chc� jeszcze raz wzbi� si� w powietrze. Po
tym, jak zobacz� now� planet�, nie pozostanie ju� nic, co chcia�abym ujrze�.
- Nie m�w o �mierci.
- Dlaczego? Czemu zacz�li�my tak bardzo si� jej ba�?
M�ode wsta�o i wzruszy�o ramionami. Ko�ce pasiastych skrzyde� dotkn�y pod�ogi,
szcz�tkowe pazury stukn�y w metal.
- Mo�e po prostu odzwyczaili�my si� od niej.
Stara doceni�a niezamierzon� g��bi� tej wypowiedzi. Najpierw si� u�miechn�a,
chwil� potem roze�mia�a si� g�o�no. M�ode patrzy�o na ni� z tak� min�, jakby
podejrzewa�o, �e postrada�a rozum, ale ona, nawet gdyby chcia�a, nie potrafi�aby
wyja�ni�, co j� tak rozbawi�o: �e w gro�nej pustce, gdzie szala�y kosmiczne
wiatry, czyha�y na nich jedynie nuda i oczekiwanie.
- Co si� sta�o? Dobrze si� czujesz? O co chodzi?
- O nic - odpar�a. - I tak nic by� z tego nie poj�o. - Ju� nie by�o jej weso�o.
Czu�a si� wyczerpana i chora. - Teraz b�d� spa�a - o�wiadczy�a wynio�le, po czym
odwr�ci�a wzrok od pi�knej m�odej istoty.
Tu� przed obudzeniem wydawa�o jej si�, �e jej cia�o jest sk�pane w przyjemnym
cieple, jakby zasn�a w promieniach s�o�ca na skalnej iglicy, sk�d rozci�ga� si�
widok a� po sam horyzont. Jednak chwil� p�niej poczu�a pod policzkiem ch�odny
metal i zanim otworzy�a oczy, wiedzia�a ju� dobrze, gdzie jest.
M�ode le�a�o obok, z rozpostartym cz�ciowo skrzyd�em, kt�re przykrywa�o ich
oboje. Nabra�a powietrza w p�uca, �eby co� powiedzie�, ale nie zrobi�a tego.
Wiedzia�a, �e powinna by� rozgniewana, lecz tak bliski kontakt by� zbyt
przyjemny. Ogarn�o j� poczucie winy, �e pozwoli�a temu dziecku pragn�� mi�o�ci
kogo�, kto wkr�tce umrze, ale mimo to si� nie poruszy�a. Le�a�a pod
pieszczotliwym przykryciem, usi�uj�c odszuka� zagubione sny. Pierwsze poruszy�o
si� m�ode; stara stwierdzi�a z zaskoczeniem, �e patrzy prosto w ciemne,
nakrapiane z�otem, zdziwione oczy.
M�ode cofn�o si� gwa�townie.
- Wybacz. Przysz�o mi do g�owy, �e mo�e ci by� zimno, wi�c...
- To by�o nawet przyjemne. Zbyt d�ugo le�a�am na zimnym metalu. Dzi�kuj�.
Kiedy wreszcie znaczenie jej s��w w pe�ni dotar�o do m�odego, po�o�y�o si� z
powrotem i ponownie obj�o j� delikatnie.
- Jeste� g�upie. Czeka ci� tylko b�l.
G�owa spocz�a na jej piersi.
- Zawsze b�d� m�wi�a o tobie "ono".
- Nic nie szkodzi.
Komora lot�w zajmowa�a po�ow� poziom�w segmentu wielko�ci jednej sz�stej
habitatu. Pod�oga oraz �ciany by�y przezroczyste.
Stara i m�ode stali na roz�wietlonej �cie�ce gwiazd. Po jednej stronie widzieli
gigantyczne �agle - akurat w tej chwili by�y troch� pomarszczone, poniewa�
zmieniano ich ustawienie, by utrzyma� statek na kursie. Zas�ania�y �wietlny
punkcik zaledwie odrobin� ja�niejszy od tworz�cych t�o, niezliczonych gwiazd:
s�o�ce ich ojczystej planety, kt�r� opu�ci�o tysi�c statk�w takich jak ten. Po
drugiej stronie pyszni�a si� znacznie wi�ksza gwiazda, otoczona planetami. Nawet
stara, mimo s�abego wzroku, bez trudu mog�a obserwowa� ich zmieniaj�ce si� fazy.
M�ode wpatrywa�o si� w o�wietlon� kraw�d� celu ich wyprawy.
- B�dziesz tam szcz�liwa?
- B�d� szcz�liwa, �e znowu widz� niebo i ziemi�.
- Zupe�nie puste b��kitne niebo, bez gwiazd...
- Przyzwyczaili�my si� do warunk�w panuj�cych na statku, wi�c r�wnie �atwo
powinni�my zaadaptowa� si� do tego, co tam zastaniemy.
Odwr�ci�a si�, rozpi�a skrzyd�a, przebieg�a kilka krok�w i wzbi�a si� w
powietrze. Start nie by� najpi�kniejszy, ale samemu lotowi trudno by�o cokolwiek
zarzuci�.
Wznosi�a si� coraz wy�ej w malej�cej grawitacji. Pocz�tkowo fascynowa�o j� to,
�e w miar� zwi�kszania wysoko�ci musi wydatkowa� coraz mniej energii, teraz
jednak marzy�a o tym, by wreszcie doprowadzi� si� na skraj wyczerpania. Z czasem
os�abieniu uleg�a zdolno�� oceniania odleg�o�ci, ale stara zd��y�a utrwali� w
pami�ci wymiary komory: by�a wystarczaj�co d�uga, by odby� pe�en lot �lizgowy, i
na tyle szeroka, �eby mo�na by�o bezpiecznie przelecie� od �ciany od �ciany,
leniwie poruszaj�c skrzyd�ami. Rzecz jasna, nie by�o mowy o rozwijaniu wielkich
pr�dko�ci ani o pionowym locie nurkowym.
Przemkn�a przez w�sk� przestrze� mi�dzy sklepieniem komory a mostkiem dla
pieszych. Us�ysza�a jak pod��aj�ce za ni� m�ode z �opotem skrzyde� wytraci�o
pr�dko��, po czym posz�o w jej �lady. �mia�a si�, kiedy budowano mostek, wkr�tce
jednak okaza�o si�, �e s� tacy, kt�rzy nie zdo�aliby przelecie� w poprzek
komory, a to ju� wcale nie by�o zabawne.
Prowadzi�y j� d�wi�ki. Niekiedy kusi�o j�, by zatka� uszy i nie zwraca� uwagi na
echa informuj�ce o przeszkodach. Zamierza�a nawet umrze� w ten spos�b: wzbi� si�
w powietrze na p� �lepa i zupe�nie g�ucha, i lecie� na o�lep tak d�ugo, a�
roztrzaska�aby si� na grubym dywanie gwiazd, chrzcz�c statek w�asn� krwi�. Nie
uczyni�a tego jednak, poniewa� pragn�a jeszcze raz dotkn�� ziemi.
Zm�czy�a si�. Wiedzia�a, �e kiedy wyl�duje, by odpocz��, b�d� j� bola�y
wszystkie ko�ci. �agodnie sp�yn�a na posadzk�, napinaj�c mocniej mi�nie w
ostatniej fazie lotu, kiedy ci��enie by�o najwi�ksze, po czym z�o�y�a skrzyd�a.
M�ode wyl�dowa�o tu� obok.
- Jestem zm�czone - powiedzia�o.
Potrafi�a doceni� uprzejmo��.
- Ja te�.
Mija�y dni, a m�ode wci�� nie odst�powa�o jej nawet na krok. Wsp�lnie odwiedzali
komor� lot�w i �eglowali od dawna przez nikogo nie u�ywanymi �odziami jonowymi
w�r�d wir�w powstaj�cych w wyniku zderzenia kosmicznych wiatr�w. Pocz�tkowo
lekko przestraszone, m�ode stopniowo nabiera�o odwagi, obserwuj�c, jak stara po
mistrzowsku radzi sobie z �aglami. Wspomina�a inne, bardzo odleg�e w czasie
przeja�d�ki, w towarzystwie od dawna nie�yj�cych m�odych, a obserwuj�c coraz
wi�ksz� rado�� towarzysza wypraw cieszy�a si�, �e jej marzenie o tym, by umrze�
jak nale�y, szybuj�c wysoko nad ziemi�, powstrzyma�o j� przed realizacj� planu,
kt�ry polega� na tym, by wsi��� w jedn� z tych �odzi i po�eglowa� na o�lep przed
siebie a� do wyczerpania si� zapas�w powietrza.
Kiedy mo�na ju� by�o dostrzec pewne szczeg�y na powierzchni planety, stara
wyruszy�a w d�ug� w�dr�wk� do sterowni. Jej oczy nie nadawa�y si� teraz do
wypatrywania drogi w�r�d gwiazd, wi�c nie zajmowa�a si� nawigacj�; chocia�
m�odzi radzili sobie z tym zadaniem co najmniej r�wnie dobrze jak poprzednie
pokolenia, czu�a si� troch� niepewnie wiedz�c, �e jej los spoczywa w czyich�
r�kach. Zaraz za drzwiami odepchn�a si� lekko od pod�ogi i poszybowa�a w
kierunku centralnej cz�ci pomieszczenia. Kilkoro m�odych doros�ych unosi�o si�
tam wewn�trz przezroczystej p�kuli, rozmawiaj�c, na p� �pi�c, monitoruj�c
wszelkie zmiany w uk�adzie, na kt�ry sk�ada�y si�: statek, planeta, centralna
gwiazda systemu oraz pozosta�e gwiazdy. Sterownia nie obraca�a si�, nie by�o tu
ci��enia, wi�c okre�lenia kierunk�w by�y umowne. W g�rze wisia� szeroki sierp
planety z b�yszcz�cymi oceanami przykrytymi cz�ciowo poszarpan� pow�ok� chmur,
w dole wirowa� g��wny kad�ub statku - odbijaj�ca blask s�o�ca ogromna
konstrukcja naznaczona czarnymi plamami dok�w, z przezroczyst� kopu�� komory
lot�w.
- Witaj, babko.
- Witaj, wnucz�.
W�a�ciwie powinna m�wi� do niego "wnuku", ale przywyk�a do tego staromodnego
okre�lenia, kt�rym zwraca�a si� do dziecka swego pierwszego dziecka. Oboje od
dawna nie �yli. Po raz kolejny przemkn�o jej przez g�ow�, �e powinna by�a
umrze� w jaki� elegancki spos�b.
W pobli�u toczy�a si� dyskusja dotycz�ca ewentualnej korekty kursu. Po chwili
poluzowano kilka lin g��wnego �agla i na oczach starej gigantyczna powierzchnia
pomarszczy�a si� niczym tafla jeziora, po czym zacz�a si� zwija�.
- Wygl�da na to, �e obejdzie si� bez uruchamiania silnik�w.
Statek ju� wykonywa� zwrot. Gwiazdy przesuwa�y si� wyra�nie.
Wzruszy� ramionami w taki spos�b, �e skrzyd�a ani drgn�y.
- Mo�e w��czymy je, ale tylko na chwil�. - Przez jaki� czas przygl�da� si� jej w
milczeniu. - Czy wiesz, babko, �e planeta okaza�a si� mniejsza, ni� pocz�tkowo
s�dzili�my?
Spojrza�a na cz�ciowo skryty w cieniu, przes�oni�ty chmurami glob.
- Chyba niewiele?
- Do�� wyra�nie. Za to ma znacznie wi�ksz� mas� ni� nasza, wi�c si�a ci��enia na
jej powierzchni b�dzie wi�ksza.
- O ile?
- Wystarczaj�co, �eby�my nie czuli si� tam dobrze.
Poczu�a uk�ucie niepokoju.
- Jeste�my s�abi. Niech rada zaproponuje, �eby wszyscy przenie�li si� na
pierwszy pok�ad.
- Nikt tego nie zrobi, babko.
Chocia� nigdy nie lata�, w jego g�osie by�o s�ycha� �al.
- Chcesz powiedzie�, �e nie wyl�dujemy?
- A po co? Przecie� nikt nie m�g�by tam �y�.
- Nikt?
- Jeste� stara, babko.
- I zm�czona �eglowaniem. Chc� znowu lata�.
- Na tej planecie nikt nie zdo�a wzbi� si� w powietrze.
- Sk�d wiesz? Ty nie wzbi�e� si� w powietrze nawet w komorze lot�w.
Przeni�s� wzrok na l�ni�ce, zwini�te do po�owy �agle.
- Teraz to s� nasze skrzyd�a. Innych nie potrzebujemy.
Stara poruszy�a d�ugimi palcami. Rozpi�te na nich b�ony zafalowa�y
majestatycznie.
- Czy wszyscy tak my�l�?
- Tak jest naprawd�. Te �agle s�u�� nam ju� od dw�ch pokole�. Czemu mieliby�my
si� ich pozby�?
- A czemu mieliby�my ufa� im bez zastrze�e�? Wnuku, weszli�my na ten statek po
to, �eby podda� si� pr�bie, a ty teraz m�wisz, �e powinni�my z niej zrezygnowa�!
- Ambicje i potrzeby mog� si� zmienia�.
- A instynkt?
Wiedzia�a, jaka b�dzie odpowied�, zanim j� us�ysza�a.
- Te�.
Stara rozejrza�a si� po sterowni. Nie potrafi�aby ju� pokierowa� statkiem, ale
by�a w stanie zorientowa� si�, jak� nadano mu trajektori�. Nawet nie podj�to
pr�by wprowadzenia go na orbit�. Mia� omin�� planet�, wykorzysta� jej pole
grawitacyjne do nabrania wi�kszej pr�dko�ci i po�eglowa� dalej.
- Czuli�my si� wi�niami naszego �wiata - powiedzia�a z gorycz�. - Czy�by�
s�dzi�, �e naszym dzieciom wystarczy ten nudny, sztuczny tw�r?
- Prosz�, spr�buj nas zrozumie�. Spr�buj doceni� korzy�ci, jakie p�yn� z
poczucia bezpiecze�stwa. - Wsun�� szpony i bardzo delikatnie musn�� jej r�k�
koniuszkami palc�w. - Przykro mi.
Odwr�ci�a si� od niego - z powodu braku ci��enia musia�a wykonywa� niezgrabne
p�ywackie ruchy - i wyruszy�a w drog� powrotn� na najni�szy pok�ad habitatu.
�wiadomo��, �e statek nie wyl�duje, sprawia�a jej niemal fizyczny b�l. W swojej
kajucie zasta�a m�ode.
- Polatamy?
Skuli�a si� w k�cie przy oknie.
- Nie mamy po co.
M�ode przykucn�o przy niej.
- Co si� sta�o?
- Odejd� i zapomnij o mnie. Rankiem ju� mnie tu nie b�dzie.
- Id� z tob�.
Wzi�a m�ode za r�k�, przesun�a szponami po wzorzystej sier�ci.
- Nikt inny nie l�duje. Kiedy umr�, zostaniesz samo.
Dopiero teraz m�ode zrozumia�o, co zamierza.
- Nie opuszczaj statku! - powiedzia�o b�agalnym tonem.
- Tu nie chodzi o mnie. Je�li zostan�, wkr�tce umr�, pogr��aj�c ci� w rozpaczy.
Je�li odejd�, b�dziesz odczuwa� tak� sam� rozpacz. Je�eli jednak pozwol�, �eby�
mi towarzyszy�o, b�dzie tak, jakbym sama odebra�a ci �ycie.
- To moje �ycie.
- Ach... - westchn�a ze smutkiem. - Jakie� ty jeszcze m�ode...
Wyj�a butelk� ciep�ego czerwonego wina. Raczyli si� g�stym, s�onawym p�ynem,
powoli zapominaj�c o troskach, a rozgwie�d�one niebo obraca�o si� wok� nich
niestrudzenie. M�ode pog�aska�o star� po policzku, szyi i boku.
- Zrobisz co� dla mnie, zanim odejdziesz?
- Czego sobie �yczysz?
- Po�� si� ze mn�. Pom� mi dokona� przemiany.
Wino sprawi�o, �e up�r i naiwno�� m�odego lekko j� rozbawi�y.
- Zazwyczaj czyni si� to ze swoim partnerem.
- Zosta�o mi niewiele czasu, a ja nie chc� nikogo innego.
- B�dziesz potem bardzo samotne.
- Pomo�esz mi?
- Moja odpowied� brzmi tak samo jak poprzednio.
M�ode chyba zamierza�o si� spiera�, ale ostatecznie zmieni�o zdanie i nie
odezwa�o si� ani s�owem. Star� troch� zaskoczy�a tak szybka kapitulacja, kolejny
�yk wina rozwia� jednak wszelkie podejrzenia. Delikatnie muskaj�c szponami skro�
m�odego, wpatrywa�a si� we wzory na jego sier�ci, usi�uj�c zatraci� si� w
p�owych zawijasach, ale sen nie chcia� przyj��.
Jak tylko poczu�a, �e jest gotowa do wyprawy, wymkn�a si� z kajuty. Zrobi�o jej
si� troch� przykro, poniewa� m�ode nawet nie drgn�o, ale zaraz dosz�a do
wniosku, �e powinna by� z tego zadowolona: nie chcia�a kolejnej k��tni, nie
chcia�a znowu by� okrutna. W miar� jak zbli�a�a si� do doku, �al ust�powa�
miejsca podnieceniu. By�a to jej pierwsza przygoda od wielu lat.
Po drodze nikogo nie spotka�a, poniewa� dok znajdowa� si� na tym samym pok�adzie
co jej kajuta. Wsiad�a do niewielkiej silnikowej maszyny, zamkn�a i uszczelni�a
luk, po czym wyda�a polecenia komputerowi doku. Wszystkie urz�dzenia dzia�a�y
bez najmniejszych zak��ce�, mimo �e od lat nikt ich nie u�ywa� ani nie
konserwowa�. Starej wcale nie dziwi�a niezachwiana wiara m�odego pokolenia w
niezawodno�� statku; za jej czas�w budowano niewiele, za to solidnie. Jak tylko
pompy usun�y powietrze z doku, otworzy�a wrota i wyprowadzi�a stateczek w
przestrze�.
Szybko sobie przypomnia�a, jak kieruje si� tak� maszyn�. Sterowa�a r�cznie, nie
wprowadzaj�c kursu do komputera pok�adowego. Jej wzrok nie pogorszy� si� a� tak
bardzo, �eby nie da�a sobie rady z manewrowaniem.
W miar� jak zbli�a�a si� do planety, zwi�kszona grawitacja przypomina�a jej o
r�nicach mi�dzy tym miejscem a jej ojczyzn�. Mia�a wra�enie, �e nie s� zbyt
wielkie. Przekroczy�a lini� terminatora i wlecia�a w stref� dnia; w dole k��bi�y
si� bia�e chmury. Ich widok sprawi�, �e odruchowo zgi�a i wyprostowa�a palce
oraz napi�a mi�nie karku; gdyby przy takiej pr�dko�ci wpad�a w deszcz, zimne
krople siek�yby jej cia�o z ogromn� si��.
Obserwowa�a wznosz�ce si� coraz wy�ej gwiazdy. Na podstawie refrakcji usi�owa�a
oszacowa� g�sto�� powietrza; powinno nadawa� si� do latania.
Stateczek wpad� w g�rne warstwy atmosfery. Kr�tkie skrzyd�a pozwoli�y stopniowo
wytraci� ogromn� pr�dko��, a� wreszcie maszyna zacz�a bez opor�w reagowa� na
polecenia pilota. Stara rozgl�da�a si� w poszukiwaniu odpowiedniego miejsca do
l�dowania.
Planeta by�a chyba bardzo m�oda, poniewa� doko�a, jak okiem si�gn��, rozci�ga�y
si� d�ungle i bagna. Wreszcie, mi�dzy dwoma �a�cuchami g�rskimi
uniemo�liwiaj�cymi swobodne przemieszczanie si� chmur, spostrzeg�a pustyni�.
Piasek mia� do�� niezwyk�� barw�, ale drobinki miki b�yszcza�y w nim tak samo
jak w piasku na jej ojczystej planecie. Wyl�dowa�a w�r�d wysokich wydm.
Nale�a�o si� liczy� z mo�liwo�ci�, �e powietrze, gleba albo jaki� inny sk�adnik
ekosfery b�dzie �miertelny, stara jednak bez wahania rozhermetyzowa�a stateczek,
otworzy�a drzwi i jako pierwsza od ponad dw�ch pokole� nape�ni�a p�uca �wie�ym
powietrzem. By�o mocno rozrzedzone, ale zawiera�o wi�cej tlenu ni� to, do
kt�rego przywyk�a, wi�c od razu zakr�ci�o si� jej w g�owie. Liczne zapachy
kusi�y, by jak najpr�dzej je zidentyfikowa�. Wygramoli�a si� na ciep�y piasek- a
nast�pnie powoli, bardzo powoli, rozpostar�a skrzyd�a.
Ci��enie istotnie by�o spore, ale powinna sobie z nim poradzi�. Roz�o�y�a
skrzyd�a jeszcze szerzej i pobieg�a na spotkanie �agodnemu wiatrowi. Unios�a si�
na mgnienie oka, ale to nie wystarczy�o; zaraz potem jest stopy ponownie
zetkn�y si� z ziemi� i musia�a si� zatrzyma�.
Wiatr sypn�� brunatnym piaskiem wymieszanym z mik�.
- Cierpliwo�ci - powiedzia�a. - Jeszcze zd��ysz mnie pochowa�. Nale�y mi si� od
ciebie co� wi�cej ni� tylko gr�b.
Rozpocz�a powoln� wspinaczk� po stromym zboczu najbli�szej wydmy. Piasek
ucieka� jej spod st�p miniaturowymi lawinami. Zd��y�a przywykn�� do tego, �e
wchodz�c wy�ej staje si� l�ejsza, ale tutaj odczuwa�a jedynie narastaj�ce
zm�czenie. Wreszcie dotar�a do przypominaj�cego ostrze no�a grzbietu, gdzie
promienie s�o�ca l�ni�y w ka�dym krysztale. Delikatna konstrukcja za�ama�a si�
pod jej ci�arem, lecz stara nie straci�a r�wnowagi; teraz sta�a w zag��bieniu
mniej wi�cej w po�owie �ukowato wygi�tego grzbietu, tak �e jego dwie
nienaruszone cz�ci bieg�y w obie strony niczym gigantyczne skrzyd�a. Tutaj, na
znacznej wysoko�ci, wiatr wia� znacznie mocniej. Spojrza�a w d�, roze�mia�a
si�, rozpostar�a skrzyd�a i skoczy�a.
Rozrzedzone powietrze nie chcia�o wzi�� na siebie jej ci�aru. Walczy�a co si�,
musn�a stopami piasek, zdoby�a si� na jeszcze jeden, ostateczny wysi�ek... i
zacz�a si� powoli wznosi�, z pewno�ci� nie tak szybko jak kiedy�, ale jednak.
Wkr�tce trafi�a na pr�d wst�puj�cy; skwapliwie z niego skorzysta�a, zataczaj�c
szerokie kr�gi z zupe�nie nieruchomymi skrzyd�ami i bez przerwy zwi�kszaj�c
pu�ap lotu. Sz�o jej to znacznie trudniej ni� w snach, nie tylko z powodu
odmiennych warunk�w. Spr�bowa�a zej�� odrobin� ni�ej i niewiele brakowa�o, a
zwali�aby si� w d� jak kamie�. Z trudem odzyska�a kontrol�. Jeszcze nie by�a
gotowa po�egna� si� z �yciem. Ju� nie czu�a si� staro. Czas przesta� mie�
jakiekolwiek znaczenie.
Jej uwag� zwr�ci�o jakie� poruszenie na ziemi. Przechyli�a si� na bok i
poszybowa�a nad male�k� sylwetk�, kt�ra rzuci�a si� do panicznej ucieczki, jak
tylko pad� na ni� cie� starej, lecz nie by�a w stanie rozwin�� wystarczaj�cej
pr�dko�ci, by po�cig m�g� si� sta� cho� troch� emocjonuj�cy. Zanurkowa�a z
ogromnym zapasem bezpiecze�stwa, chwyci�a umykaj�ce stworzenie w szpony i
poderwa�a si� w g�r�. Pokryta �uskami zdobycz szamota�a si� rozpaczliwie,
wydaj�c gard�owe d�wi�ki. Stara obejrza�a j� dok�adnie: zwierz� mia�o ostry,
cho� nawet do�� przyjemny zapach - jeden z wielu, kt�re wyczuwa�a w powietrzu.
Nie by�a g�odna, lecz mimo to niewiele brakowa�o, �eby je zabi�a i zjad�a,
poniewa� odnios�a wra�enie, �e zbudowane jest ze znajomych sk�adnik�w, tyle �e
po��czonych wed�ug ca�kowicie odmiennego schematu. Ciekawi�o j�, czy jej
organizm zdo�a sobie poradzi� z t� zagadk� oraz jakiego koloru krew ma to
zwierz�. Ostatecznie jednak porzuci�a zdobycz tam, gdzie j� porwa�a, i zacz�a
od nowa nabiera� wysoko�ci. Ju� po raz ostatni. Odczuwa�a g��boki b�l na my�l o
tym, �e m�odzi tak �atwo zrezygnowali z zamiaru l�dowania na tej planecie.
W pierwszej chwili by�a pewna, �e j�kliwy, przybieraj�cy szybko na sile odg�os
stanowi jedynie wytw�r jej wyobra�ni, ale zaraz potem rozpozna�a odg�os pracy
silnika maszyny bardzo podobnej do tej, kt�r� tu przylecia�a. Niebawem ujrza�a
stateczek p�dz�cy z ogromn�, stanowczo zbyt du�� pr�dko�ci�. Pilot usi�owa�
wyhamowa�, niewielkim kad�ubem rzuca�o na boki, maszyna gwa�townie traci�a
wysoko��, wreszcie jako� wyr�wna�a lot, zawr�ci�a i wyl�dowa�a w pobli�u
pierwszego stateczku. Stara r�wnie� skierowa�a si� w tamt� stron�. Obserwowa�a z
powietrza, jak m�ode wysiada z kabiny, po czym opad�a na ziemi� tu� obok.
- Co ci� tu sprowadza? Ja i tak nie wr�c�.
M�ode pokaza�o jej rytualne opaski na kostki i r�nokolorowe woale pogrzebowe.
- Pozw�l mi wi�c przynajmniej obs�u�y� ci� po �mierci.
- To du�a pro�ba.
- Zgadzasz si�?
- Nara�asz si� na wielkie niebezpiecze�stwo. Czy zdo�asz wr�ci�?
- Je�li zechc�.
- Musisz. Nic tu po tobie.
- Samo o tym zdecyduj�! - P�omie� gniewu szybko wygas�. - Czemu� Czemu udajesz,
�e tak ci na mnie zale�y?
Nie wiedzia�a co odpowiedzie�. Troska by�a nieudawana, stara jednak dopiero
teraz u�wiadomi�a sobie, �e jej s�owa nijak si� maj� do czyn�w. Nie tylko m�odzi
zmienili si� podczas podr�y; zachowa�a oboj�tny stosunek do w�asnej �mierci, a
jednocze�nie zacz�a si� przejmowa� losem innych.
- Nie udaj� - powiedzia�a wreszcie. - Naprawd� zale�y mi na tobie.
M�ode a� wstrzyma�o oddech.
- Nareszcie! - wyszepta�o po chwili. - Od tak dawna pragn� to us�ysze�, od tak
dawna pragn� twojej mi�o�ci...
- Nie b�dzie ci dane d�ugo si� ni� cieszy�.
- Wystarczy.
Obj�li si�, stara otuli�a je skrzyd�ami i osun�li si� na rozgrzany piasek. Po
raz pierwszy dotykali si� z mi�o�ci� i nami�tno�ci�. Stara pie�ci�a m�ode,
g�aska�a je po twarzy, tuli�a, a kiedy kraw�d� s�onecznej tarczy dotkn�a
poszarpanej g�rskiej grani i kiedy pustynia przybra�a ciemnob�zow� barw�,
rozpocz�a si� przemiana. Na zewn�trz jej efekty mia�y by� prawie niezauwa�alne,
stara jednak czu�a wyra�nie, jak podnosi si� temperatura cia�a jej kochanka;
metabolizm uleg� znacznemu przyspieszeniu, za tym za� posz�y ogromne zmiany
hormonalne.
- S�abo mi... - wyszepta� m�ody.
- To normalne. Wkr�tce poczujesz si� lepiej.
Zapad� jeszcze g��biej w jej obj�cia.
S�o�ce zasz�o, pustyni� spowi� mrok, na niebie pojawi�y si� dwa ksi�yce w
pe�ni. Gwiazdy otoczy�y g�stym ca�unem dwie splecione ciasno postaci. Le�eli
prawie nieruchomo; stara delikatnie g�aska�a kochanka, usi�uj�c rozlu�ni� jego
napi�te do granic wytrzyma�o�ci mi�nie. Otuli�a go szczelnie skrzyd�ami, by nie
traci� ciep�a niezb�dnego do dokonania przemiany. Pustynia szybko styg�a;
d�wi�ki i zapachy dnia stopniowo s�ab�y, ust�puj�c miejsca odg�osom nocy.
Dopiero teraz stara zacz�a wyra�nie odczuwa�, �e znajduje si� w zupe�nie obcym
miejscu.
- Jeste� tu?
Oczy mia� szeroko otwarte, ale �renice by�y jak w�skie szparki. Na karku
wyst�pi�y grube powr�s�a mi�ni.
- Oczywi�cie.
- Nie wiedzia�em, �e to b�dzie bole�... Ciesz� si�, �e jeste� przy mnie.
- Wszyscy przez to przeszli�my.
Albo w tym miejscu, albo w samym przemieniaj�cym si� by�o co�, co utrudnia�o
metamorfoz�. Tuli�a go przez ca�� noc, a on rzuca� si� i mamrota� niezrozumiale,
nie�wiadom jej obecno�ci. Dopiero tu� przed �witem zapad� w g��boki sen; stara
by�a nie mniej wyczerpana od niego. Promienie wschodz�cego s�o�ca rozdar�y
gwiezdny ca�un i ogrza�y kochank�w, nocne stworzenia wr�ci�y do swoich kryj�wek,
stara za� wsta�a ostro�nie, by nie obudzi� �pi�cego, i zacz�a wdrapywa� si� na
wydm�.
Kiedy wr�ci�a, nowy doros�y w�a�nie si� budzi�. Wyl�dowa�a za jego plecami;
us�ysza� j� i odwr�ci� si� gwa�townie. Grymas rozpaczy natychmiast znikn�� z
jego twarzy, zast�piony przez radosny u�miech.
- Jak si� czujesz?
Potar� mi�nie u nasady karku.
- Bo ja wiem? Jako� tak... inaczej.
Przykucn�a obok niego.
- Bardzo zg�odnia�am. - Pokaza�a mu zdobycz: dwa wij�ce si�, pokryte �uskami
stworzenia. - Przynajmniej nie musz� si� zastanawia�, czy tutejsza �ywno�� mnie
zabije. - Rozszarpa�a gard�o jednej z ofiar; trysn�a ��ta krew o ostrym
zapachu i takim samym smaku. Skosztowa�a mi�sa: po monotonnych posi�kach na
statku wydawa�o si� nadzwyczaj aromatyczne. - Dobre. - Podsun�a mu kawa�ek. -
Chyba nic ci nie grozi.
Przez chwil� przygl�da� si� pocz�stunkowi, po czym bez s�owa chwyci� drugie
zwierz� i wbi� mu z�by w gard�o. Skona�o niemal natychmiast.
- Dobra robota - pochwali�a go.
U�miechn�� si�. Ucztowali w milczeniu, a kiedy sko�czyli, wsta� i rozprostowa�
skrzyd�a.
- Tutaj da si� lata� - powiedzia�a.
Przebieg� kilka krok�w, po czym wzbi� si� powietrze. �ledzi�a go wzrokiem,
zdumiona i zachwycona, �e nie potrzebuje jej pomocy. Co prawda, w ka�dym jego
ruchu wida� by�o brak do�wiadczenia, ale gdyby mia� wystarczaj�co du�o czasu, z
pewno�ci� by go nabra�. Dobieg� j� jego radosny �miech; chwil� p�niej zawo�a�,
by do niego do��czy�a.
Uczyni�a to, wspi�wszy si� uprzednio na szczyt wydmy. Jak�e by chcia�a mie�
wi�cej si�! Latali prawie ca�y dzie�: uczy�a go polowa�, podawali sobie do ust
kawa�ki rozszarpanej zdobyczy, p�niej za� wyl�dowali i po�o�yli si� razem na
piasku.
Zapada� zmierzch.
Star� bola�y wszystkie ko�ci. W powietrzu �udzi�a si�, �e oszuka�a czas, ale
teraz a� dr�a�a z wyczerpania.
- Ju� pora - powiedzia�a.
Spojrza� na ni� z tak� min�, jakby go uderzy�a, i otworzy� usta, by
zaprotestowa�, ale rozmy�li� si� w ostatniej chwili. Obj�� j� mocno.
- Obs�u�� ci�.
Nios�c woale, wspi�� si� z ni� na wierzcho�ek wydmy, po czym za�o�y� jej opaski
na kostki i palce. Stara rozpostar�a skrzyd�a i wzbi�a si� w powietrze. Lecia�a
w kierunku g�r �witu tak d�ugo, a� spowi�a j� ciemno��, a gwiazdy zdawa�y si�
dotyka� jej bark�w. Kochanek przez ca�y czas trzyma� si� w pobli�u.
- A ty co zamierzasz?
- Polec� na statek.
- To dobrze.
- Mo�e uda mi si� kogo� przekona�, �eby wr�ci� tu ze mn�.
Usi�owa�a sobie wyobrazi� jego samotno��, gdyby nie znalaz� ch�tnych, a mimo to
wr�ci� na planet�, lecz nie wspomnia�a o tym ani s�owem.
- Szanuj� twoj� decyzj�.
Wspina�a si� coraz wy�ej, w rzadkie warstwy atmosfery, ale brakowa�o jej si�, by
dotrze� tam, gdzie promieniowanie kosmiczne o�lepi�oby j� do ko�ca. Widok
czystego nieba i rado�� lotu da�y jej poczucie ca�kowitego spokoju. Wzi�a od
swego towarzysza jeden woal, on za� wsun�� jej pozosta�e pod opaski. Robi�o si�
coraz zimniej. Welony otacza�y j� niczym �nie�na zamie�.
- �egnaj, ukochany - powiedzia�a. - Nie rozpaczaj po mnie.
By�a ju� tak wyczerpana, �e z trudem go s�ysza�a.
- Nie mam �alu, ale na pewno b�d� rozpacza�.
Z coraz wi�kszym trudem porusza�a sztywniej�cymi skrzyd�ami.
Pod��a� za ni� do chwili, kiedy nabra� pewno�ci, �e nie �yje, po czym zosta� z
ty�u. Wiedzia�, �e b�dzie lecia�a tak d�ugo, a� wreszcie dotrze do odleg�ego
miejsca, kt�re stanie si� jej grobem. Pragn�� zachowa� j� w pami�ci tak�, jaka
by�a tego dnia.
Samotnie �eglowa� nad pustyni� i stawia� czo�o zdradzieckim pr�dom nad g�rskimi
zboczami, utrwalaj�c w pami�ci obraz planety, by m�c opisa� innym jej pi�kno. O
�wicie wyl�dowa� obok maszyny. Wiatr natychmiast przysypa� mu stopy migocz�cymi
kryszta�kami.
Osun�� si� na kolana, wbi� palce w roziskrzony, szybko nagrzewaj�cy si� piasek,
przesypa� gar�� do ostatniego �a�obnego ca�unu, zawin�� i zabra� ze sob� na
statek.