5195
Szczegóły |
Tytuł |
5195 |
Rozszerzenie: |
PDF |
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres
[email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.
5195 PDF - Pobierz:
Pobierz PDF
Zobacz podgląd pliku o nazwie 5195 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.
5195 - podejrzyj 20 pierwszych stron:
George Lucas
"Ucieczka z piek�a.
Pami�tnik satanisty."
Tytu� orgina�u - Vier Jahre H�lle und z�r�ck
Przek�ad: Marta de Laurans
Copyright � 1995 by Gustav L�bbe Verlag GmbH, Bergisch Gladbach
Copyright � for the Polish edition by Agencja praw Autorskich i Wydawnictwo
"Interart", Warszawa 1996
Copyright � for the Polish translation by Maria de Laurans
KOMENTARZ od NoName (
http://noname.zum.pl/noname/content/ucieczka/index.php3?spis )
Satanizm... Czym jest? Religi� czy po prostu ch�ci� czynienia z�a. Czy jest
kto�, kto potrafi odpowiedzie� na to pytanie? Czy kto� z nas zetkn�� si� z t�
najbardziej podziemn�, okrutn� i chor� odmian� satanizmu? Raczej nie... Jest
wielu, kt�rzy okre�laj� si� mianem satanist�w. M�wi�, �e satanizm sam w sobie
nie jest z�y. M�wi�, �e wszyscy si� myl�... By� mo�e maj� racj�... Lecz istniej�
tak�e inni satani�ci. Ludzie, kt�rzy pod p�aszczykiem tej wiary daj� upust swym
chorym pragnieniom, ��dzom. Ch�ci zadawania b�lu, posiadania w�adzy, zabijania.
Znajduj� usprawiedliwienie dla swych czyn�w i chorej natury w�a�nie w kulcie
Szatana...
Przedstawiamy Wam ksi��k� - pami�tnik satanisty. Cz�owieka, kt�ry wpad� w sid�a
sekty czcicieli Szatana. Ludzi chorych, okrutnych, nie znaj�cych lito�ci. Chcemy
pokaza� Wam dzieje m�odego ch�opaka, kt�ry przez d�ugi czas nie mog�c uciec
przed satanistami, boj�c si� o w�asne �ycie, pozwoli� zmieni� si� w okrutnego
potwora. Zmuszono go do okropnych rzeczy, zniszczy� �ycie swoje i ludzi, na
kt�rych najbardziej mu zale�a�o. Pozwoli� sterowa� swoimi czynami, wykonywa�
rozkazy ludzi, kt�rzy chcieli wykorzeni� w nim wszelkie uczucia. Mi�o��,
przyja��, wsp�czucie... co� takiego nie mog�o dla niego istnie�. Pozostawa�a mu
tylko nienawi��, spustoszona psychika i ogromne poczucie winy spowodowane
czynami, do kt�rych zosta� przymuszony...
Jednak zanim rozpoczniecie lektur�, chcieliby�my o co� Was prosi�. Ksi��ka ta,
ze wzgl�du na swoj� tematyk� nie powinna by� czytana przez osoby m�ode, kt�rych
psychika nie jest jeszcze w pe�ni ukszta�towana. Bardzo zale�y nam na tym
aby�cie nas zrozumieli i spe�nili nasz� pro�b�.
Z powa�aniem
redakcja NoName
PRZEDMOWA
SATANIZM DZISIAJ
m�wi ksi�dz J�rgen Hauskeller
- Nie wierz� w ani jedno s�owo napisane w tej ksi��ce. Taki problem nie
istnieje, a ju� na pewno nie w Niemczech.
Takie b�d� przypuszczalnie pa�stwa wra�enia po przeczytaniu tej ksi��ki.
Przed dwoma laty zareagowa�bym pewnie w ten sam spos�b po podobnej lekturze.
Wtedy to, w kwietniu 1993 roku, w moim mie�cie Sonderhausen, trzech licealist�w
zamordowa�o Sandro B. trzej sprawcy i kr�g ich przyjaci� przez lata mieli
poprzez filmy wideo, literatur� i muzyk� kontakt z ideologi� satanistyczn�.
Istnieje bowiem subkultura, kt�ra propaguje, przede wszystkim w�r�d m�odzie�y,
idee satanizmu za pomoc� obrazu, ksi��ek i ta�m.
Podczas procesu przeciwko mordercom Sandro B. s�dziowie stwierdzili, �e wp�yw
satanizmu mia� decyduj�ce znaczenie dla zmiany osobowo�ci sprawc�w i doprowadzi�
w rezultacie do pope�nienia tego przera�aj�cego czynu. A i tak w Sonderhausen
ujawni� si� satanizm we wcze�niejszym stadium rozwoju.
Nic nie przemawia za tym, �e zamordowanie Sandro B. mia�o zwi�zek z obrz�dem
rytualnym, b�d�cym cz�ci� czarnej mszy. Pope�niony czyn nie by� wi�c
morderstwem rytualnym. Stwierdzeniu, �e satanizm w Sonderhausen jest wynalazkiem
medi�w i prasy, jednoznacznie zaprzeczaj� fakty i dowody przedstawione podczas
procesu w sali s�du w M�hlhausen. Wstrz�saj�ce by�o odkrycie, jak du�e
niebezpiecze�stwo stanowi ideologia satanistyczna i do jakich nieszcz�� mo�e
doprowadzi�, nawet w tak nierozwini�tej postaci, ze s�ab� struktur�
organizacyjn� i naiwnie prowadzonymi rytua�ami, ale za to z pod�o�em
ideologicznym i siln� osob� przyw�dcy.
Badania przeprowadzone jesieni� 1994 roku przez Instytut Psychologii przy
Uniwersytecie im. Fryderyka Schillera w Jenie w�r�d uczni�w szk� �rednich w
Turyngii wykaza�y, �e 35,5 procent m�odzie�y mia�o kontakt z praktykami
okultystycznymi. Wi�kszo�� podawa�a jako przyk�ad: wr�enie z kart i ruch�w
wahade�ka, wirowanie talerzyk�w. Do uczestnictwa w czarnych mszach przyzna� si�
jeden procent m�odzie�y, co oznacza, �e dwa tysi�ce uczni�w w Turyngii zetkn�o
si� z satanizmem. Wyniki tej ankiety pokrywaj� si� z liczbami z Nadrenii
Palatynatu, a wi�c sytuacja w innych krajach zwi�zkowych mo�e by� podobna.
Nauczyciele i kuratorzy potwierdzaj�, �e zjawisko satanizmu jest przede
wszystkim znane w�r�d uczni�w szk� licealnych i zawodowych.
Powody s� r�ne i nie mo�na poda� jednej przyczyny. Czar magii, sia�a z�ych
mocy, ideologia zapewniaj�ca przewag�, wymagaj�ca hartu ducha i pos�uguj�ca si�
przemoc� jest nieprawdopodobnie ekscytuj�ca, tajemnicza i bardzo przyci�ga
niekt�rych m�odych ludzi.
W ci�gu ostatnich dw�ch lat zapozna�em si� ze zjawiskiem satanizmu w jego
ca�kiem jeszcze innej formie. Pozna�em osobi�cie �ukasza, kt�ry dzieli si� w tej
ksi��ce swoimi prze�yciami. Bardzo mnie w�wczas poruszy�a jego historia. Ju�
teraz wiem, �e jest prawdziwa i nie stanowi wyj�tku. Rozmawia�em r�wnie� z
Marlies, kt�ra zaj�a si� �ukaszem w czasie, kiedy opu�ci� grup� satanistyczn� i
kt�ra napisa�a pos�owie do tej ksi��ki. �ukasz nie by� jedynym, kt�ry szuka� u
niej pomocy i rady. Marlies opiekuje si� tak�e innymi, kt�rzy usi�uj� odej��
b�d� te� odeszli ju� od satanizmu.
Specjali�ci zajmuj�cy si� fenomenem satanizmu w Niemczech potwierdzili realno��
wspomnie� spisanych w tej ksi��ce. Istnieje w Niemczech silne �rodowisko
satanist�w zorganizowane na wz�r l�, z powi�zaniami mi�dzynarodowymi. Podczas
obrz�d�w pope�niane s� przest�pstwa i dochodzi nawet do morderstw oraz sk�adania
w ofierze nowo narodzonych i nie narodzonych dzieci. Niezale�nie od tego, czy
mo�na akceptowa� ka�dy szczeg� zamieszczonej w tej ksi��ce relacji, ca�a
dzia�alno�� satanist�w, z ich brutalno�ci� i perwersj�, odpowiada
rzeczywisto�ci. To �rodowisko nie jest ju� przystani� dla zab��kanej m�odzie�y,
lecz polem dzia�ania doros�ych z prawie wszystkich grup zawodowych i
spo�ecznych. Jest wielce prawdopodobne, �e nowych cz�onk�w rekrutuje si� spo�r�d
m�odzie�y, kt�ra w okresie dojrzewania, poszukuj�c wzorc�w �ycia, uleg�a
ideologii satanistycznej.
Pytanie, kt�re pojawia si� po lekturze tej ksi��ki, brzmi: Jak to si� dzieje, �e
dochodzi do takich rzeczy i nie ingeruje w nie pa�stwo, policja i prawo?
Przecie� s� pope�niane przest�pstwa, gwa�cone kobiety i mordowani ludzie! To nie
mo�e uj�� bezkarnie. Aparat �cigania powinien si� tym powa�nie zaj��!
Jak wynika z do�wiadczenia, wykrycie sprawc�w w tym przypadki jest wyj�tkowo
trudne. W grupach satanistycznych obowi�zuje �cis�e dotrzymywanie tajemnicy.
Chc�cym odej�� od grupy zagra�a si� �mierci�. Z tego powodu zmieniono w tej
ksi��ce nazwy miejscowo�ci i imiona postaci. S�dy, �cigaj�c przest�pstwa tego
typu, wymagaj� rzetelnego materia�u dowodowego, przedstawienia ofiar i �wiadk�w.
Z tego powodu nie powiod�y si� do tej pory pr�by ukarania winnych. Przez kraje
skandynawskie, a zw�aszcza Norwegi�, przesz�a w ostatnich latach fala satanizmu.
Gin�li ludzie, ponad dwadzie�cia ko�cio��w zosta�o spalonych. Prawo by�o
bezsilne.
S�owo "bezradno��" najwierniej okre�la sytuacj� w Niemczech. Kiedy poszkodowany
zg�asza si� na policj� i chce z�o�y� zeznania o dzia�alno�ci satanist�w, zostaje
z regu�y odes�any, poniewa� nikt nie wierzy jego relacji. W najlepszym razie
protok� l�duje w segregatorze. Nierzadkie jest zjawisko, �e ludzie chc�cy
z�o�y� zeznanie o przest�pstwach pope�nianych przez satanist�w s� wy�miewani,
poniewa� urz�dnicy uznaj� ich opowie�ci za niewiarygodn� bzdur�.
Wiedza spo�ecze�stwa na temat satanizmu, jako ugrupowania okultystycznego
prowadz�cego dzia�alno�� przest�pcz�, jest jeszcze bardzo ma�a. Przyczyn� jest
nie�wiadomo��, oboj�tno�� i brak ch�ci do poznania wszystkich tych okropie�stw.
Pojedyncze wydarzenia pobudzaj� na kr�tko opini� publiczn�, tak jak proces w
Stanach Zjednoczonych przeciwko satani�cie Charlesowi Mansonowi i jego
zwolennikom. W 1969 roku zamordowali oni w bestialski spos�b ci�arn� aktork�
Sharon Tate Pola�ski, jej czterech go�ci i ma��e�stwo z s�siedztwa.
Przed paroma laty, z inicjatywy poszkodowanych i pod wp�ywem opinii publicznej,
odby�a si� w angielskiej Izbie Gmin debata na temat przest�pstw i wykrocze�
pope�nianych przez grupy satanistyczne. W wyniku debaty powo�ano specjaln�
komisj� przy Scotland Yardzie. Jak do tej pory jest to jedyny przypadek
poruszenia tego spo�ecznego i mi�dzynarodowego problemu, w wyniku kt�rego
podj�to decyzje polityczne.
Tak�e politycy w Niemczech powinni poszuka� rozwi�za�, kt�re pomog�yby ochroni�
obywateli przed zagro�eniem ze strony satanist�w. Pierwszym krokiem jest
zapoznanie aparatu policyjnego i s�downiczego z ideologi� i praktykami grup
satanistycznych w celu lepszego zrozumienia i poznania problemu. Przyczyni�oby
si� to r�wnie� do zwr�cenia wi�kszej uwagi na wyst�powanie tego zjawiska. W ten
spos�b stworzono by podstawy zaufania, o�mielaj�ce poszkodowanych i chc�cych
odej�� od grupy satanistycznej do sk�adania zezna� i wyra�enia zgody na ich
protoko�owanie.
Pocieszaj�ce jest, �e istnieje sie� poradni, grupy za�o�one z inicjatywy
poszkodowanych i punkty informacji o sektach, kt�re s�u�� pomoc�, rad�,
wsparciem oraz danymi na temat tego zjawiska. Dotkni�ci dzia�alno�ci� sekt i ich
bliscy powinni zwr�ci� si� do tego typu instytucji.
Przede wszystkim jednak zadaniem spo�ecze�stwa jest rozpoznawanie i zwalczanie
niebezpiecze�stwa gro��cego od strony satanizmu. Mo�e to nast�pi� dzi�ki
dostatecznej informacji i u�wiadomieniu tego problemu. To zadanie nale�y g��wnie
do szk�, organizacji m�odzie�owych, ko�cio�a i rodzic�w. Musi temu towarzyszy�
�ciganie sprawc�w, co le�y ju� w gestii organ�w ustawodawczych, policji i
s�downictwa.
- Nie wierz� w ani jedno s�owo z tej ksi��ki. Takie zjawisko nie istnieje, a ju�
na pewno nie w Niemczech.
Takie b�d� przypuszczalnie pa�stwa wra�enia po przeczytaniu tej ksi��ki.
Jest to jednak prawda. Nawet je�eli nam nieznana, niedost�pna i tylko czasami
przedostaj�ca si� do opinii publicznej. Nawet je�li wydaje si� nieprawdopodobna
i niepoj�ta, tre�� tej ksi��ki jest cz�ci� otaczaj�cej nas rzeczywisto�ci.
ROZDZIA� 1
To znowu on, m�czyzna z no�em. Jakie� dziesi��, dwana�cie metr�w ode mnie.
Sta�em na wielkim placu, w tle kt�rego wida� by�o wysokie domy odcinaj�ce si� od
pomara�czowoczerwonego, wieczornego nieba. Z czarnych, rozproszonych chmur m�y�
deszcz. Bruk pokryty by� zw�okami. Cia�ami ludzi. Zdawa�o si�, �e nikt ich nie
dostrzega. Ludzie w po�piechu przecinali plac, tak zaj�ci w�asnymi sprawami, �e
nawet nie zauwa�yli deszczu, kt�ry barwi� ich parasole na czerwono. M�czyzna z
no�em powoli zbli�a� si� do kobiety. Jego bia�a, splamiona krwi� koszula
przyklei�a si� do cia�a. Ciemne, mokre kosmyki w�os�w opada�y na twarz. Z
ko�c�wek w�os�w kapa�a krew. M�czyzna zatrzyma� si� przed rudow�os� kobiet� w
czerwonej sukience. Wiedzia�em, co si� teraz stanie. Nie mog�em jednak nic
zrobi�. Nic. Moje cia�o odm�wi�o pos�usze�stwa tylko przygl�da�em si�. Bez
ruchu. Wstrzyma�em oddech. Stopy, jakby przyklejone do asfaltu, trzyma�y mnie w
miejscu. J�zyk przywar� do podniebienia. Chcia�em ostrzec t� kobiet�, usi�owa�em
krzykn��, ale ze zd�awionej krtani nie dochodzi� �aden d�wi�k. Nie da si� wi�c
niczemu zapobiec. Powoli, prawie czule, m�czyzna wepchn�� n� mi�dzy �ebra
kobiety. M�ode cia�o bezg�o�nie osun�o si� na ziemi� pod jego stopy. Morderca z
oboj�tn� pogard� omin�� martw� kobiet�.
Jego ostatnia ofiara. Czy wszyscy ludzie na placu byli �lepi? Czy nie widzieli,
co tu si� wydarzy�o? Powietrze sta�o w miejscu i upiorna cisza zalega�a na
placu.
Nikt nic nie zauwa�y�. Ale ja, ja to widzia�em. Mia�em wra�enie, �e zaraz si�
udusz�. Chcia�em uciec, zebra�em wszystkie si�y, ale nie mog�em ruszy� si� z
miejsca. Morderca wodzi� wzrokiem, szukaj�c czego�... I nagle zjawi� si� przede
mn�, z ustami wykrzywionymi w u�miechu, patrz�c na mnie surowym, zimnym i pustym
wzrokiem. Widzia�em oczy cz�owieka pozbawionego uczu�. Zamierzy� si� na mnie
no�em. Spokojny i pewny zwyci�stwa. Bezradny, czekaj�c na �mier�, wpatrywa�em
si� w b�yszcz�ce ostrze - nie, nie!
Obudzi�em si� z krzykiem. Oblany zimnym potem, z sercem wal�cym jak m�ot,
dr�a�em.
Wszystko min�o. Uciek�em. Jeszcze raz uda�o mi si� obudzi�, zanim zd��y� mnie
zabi�. Znam ten sen dobrze. Chyba nigdy si� do niego nie przyzwyczaj�.
Towarzyszy mi od pi�tnastych urodzin. Od dnia, kiedy sta�em si� wyznawc�
Szatana.
Dorasta�em w r�nych domach. Maj�c jedena�cie lat zwr�ci�em si� do Urz�du Opieki
nad Nieletnimi z pro�b� o skierowanie do internatu. Tak, ja sam. Pragn��em wtedy
tylko jednego, odej�� z domu. Od mojego wiecznie cuchn�cego alkoholem,
tureckiego ojczyma, kt�ry bi� nas bez najmniejszego powodu. Od mojej
tch�rzliwej, niepewnej siebie matki, nigdy nie maj�cej w�asnego zdania i nie
potrafi�cej obroni� swoich pi�ciorga dzieci przed jego z�ym humorem i
niesprawiedliwo�ci�.
Z okazji moich pi�tnastych urodzin dosta�em dwa dni urlopu. Tak jakbym
kiedykolwiek obchodzi� urodziny. O prezentach i przyj�ciach urodzinowych
s�ysza�em tylko od koleg�w z klasy i dzieci z s�siedztwa.
Ale dobrze, mia�em w takim razie wolne. Ca�e dwa dni, kt�re chcia�em jako�
wykorzysta�. Zdecydowa�em si� pojecha� do mojej siostry. Mog�em u niej nocowa�,
kiedy kierownictwo domu zezwala�o mi na wyj�cie. Wychowawcom by�o jednak
oboj�tne, kiedy i czy w og�le si� tam pojawia�em. Nikt o to nie pyta�. Podobnie
jak w poprzednie urodziny poszed�em do pierwszej lepszej dyskoteki, zafundowa�em
sobie piwo i pi�em za swoje zdrowie. W z�ym humorze i w�ciek�y z powodu
g�wnianych urodzin, siedzia�em przy barze popijaj�c piwo. Tego wieczoru mia�em
tylko jedno �yczenie i jeden cel. Sprowokowa� kogo� i pobi�. Po prostu przywali�
jakiemu� dupkowi. Wy�adowa� na kim� ca�� nagromadzon� nienawi��, rozczarowanie i
smutek, kt�ry d�awi� mnie w gardle jak wielka klucha. Bi�, zn�ca� si�, zadawa�
b�l - to by mi dobrze zrobi�o. Poczu�bym si� lepiej na widok skoml�cego
zwijaj�cego si� z b�lu gnojka. Bi� - tego nauczy�em si�, kiedy jeszcze by�em
ma�y. Od mojego nieopanowanego ojczyma i p�niej w internacie od starszych
ch�opc�w. T�uczono i bito mnie tak d�ugo, a� sta�em si� na tyle du�y i silny,
�eby si� broni�.
W takim nastroju znalaz� mnie Piotrek, kumpel z s�siedztwa, z czas�w kiedy
jeszcze mieszka�em z "rodzicami".
- Wiem, czego ci trzeba - stwierdzi� - chod� ze mn�! Spotykam si� zaraz z paroma
przyjaci�mi na seansie spirytystycznym.
S�ysza�em ju� o tej zabawie, siada si� przy stoliku i wywo�uje jakie� duchy. Po
co. Nie mam na to ch�ci, ale mo�e to ciekawsze ni� stanie tu samemu w dyskotece.
Poszed�em wiec.
W samochodzie Piotrka szybko spostrzeg�em, �e nie jedziemy do jego domu, ale w
kierunku zabudowa� fabrycznych.
- To niespodzianka - uspokoi� mnie.
Zaparkowa� samoch�d na skraju lasu, przed terenem fabryki.
Szli�my dalej drog� przez las, �wiec�c latarkami. By�a lodowata, gwia�dzista,
zimowa noc i tylko w�ski sierp ksi�yca rzuca� s�abe �wiat�o. Pod nogami
skrzypia� �nieg. Im dalej zag��biali�my si� w las, tym bardziej czu�em si�
nieswojo. Zadawa�em Piotrkowi dociekliwe pytania. Odpowiada� zdawkowo:
- B�dziesz si� dobrze bawi�. Chcia�e� przecie� kogo� pobi�. Wierz mi, trafi�e�
�wietnie!
Po wyj�ciu z lasu Piotrek prowadzi� mnie �wirowymi drogami i starymi torami
kolejowymi. Czo�gali�my si� nawet przez rury, a� wreszcie wyszli�my na otwart�
przestrze�. Nagle nie byli�my ju� sami. Zauwa�y�em dziesi��, mo�e pi�tna�cie
os�b. Niekt�re z nich tworzy�y niewielkie grupki. W ciemno�ciach za nimi
spostrzeg�em pod�u�ny, maj�cy mo�e trzy metry wysoko�ci magazyn. Przed nim, po
prawej stronie, p�on�o os�oni�te ognisko. Wod� poczu�em, zanim jeszcze zd��y�em
j� us�ysze� i zobaczy�. Obok magazynu p�yn�a szemraj�c ma�a rzeczka. Kiedy
zbli�yli�my si� do zgromadzonych, zauwa�y�em ich dziwne stroje. Wszyscy ubrani
byli w d�ugie, br�zowe habity, a na g�owy mieli zarzucone kaptury. W tych
strojach przypominali mnich�w. Mnisi? Tutaj! Chocia� by�o ju� dosy� p�no,
schodzi�o si� coraz wi�cej ludzi. Wielu by�o ubranych zwyczajnie. Ci, zaraz po
przyj�ciu, znikali w magazynie. Kilka postaci w habitach rozmawia�o
przyt�umionym g�osem na zewn�trz budynku, inne kr�ci�y si� niespokojnie. Zdawa�o
si�, �e wszyscy na co� czekaj� ale na co? Piotrek poci�gn�� mnie za r�kaw, �eby
przedstawi� zamaskowanemu cz�owiekowi, kt�ry oddali� si� od grupy i podszed� do
nas. Jego be�owy habit wraz z narzutk� w kolorze kasztanowym, przypominaj�c�
wygl�dem kamizelk�, ci�gn�� si� lekko po ziemi i wida� by�o tylko r�ce
zarysowuj�ce si� pod materia�em. Ogromny kaptur skrywa� twarz i jedynie przez
dwie w�skie szparki mo�na by�o zobaczy� bia�ka jego oczu. Czu�em si� coraz
bardziej nieswojo.
- To jest �ukasz - przedstawi� mnie Piotrek. - Znamy si� jeszcze z dzieci�stwa.
Potem doda� co� dla mnie zupe�nie niezrozumia�ego.
- Mistrz rozpozna� w nim sprzymierze�ca. B�dzie bardzo pomocny w budowie jego
kr�lestwa.
A g�os spod kaptura odpowiedzia�:
- Przyszed� na �wiat jako chrze�cijanin. Dzisiaj po��czy si� z za�wiatami.
Za�wiaty? Co to ma znaczy�? Co to za bzdura? Przez g�ow� przelatywa�y mi tysi�ce
my�li i pyta�. Co ja mam wsp�lnego z za�wiatami? Czy to oznacza, �e chc� mnie
zabi�? On chyba zwariowa�! Musz� st�d zwiewa�!
Zamaskowany m�czyzna przeszy� mnie wzrokiem. Czy zauwa�y� moj� panik�? Po
chwili jednak odwr�ci� si� i odszed�. Zwr�ci�em si� do Piotrka, szukaj�c pomocy.
- Nie b�j si�, uspok�j i poczekaj. Zosta� tutaj, ja zaraz wr�c� - wyszepta�.
Zosta�em sam. Przez g�ow� gor�czkowo przelatywa�a my�l, czy nie zaryzykowa� i
nie uciec do pobliskiego lasu. Po prostu zwia�. W�a�ciwie okazja po temu by�a
znakomita, gdy� wydawa�o si�, �e nikt nie zwraca na mnie najmniejszej uwagi.
Mimo to czu�em si� obserwowany. Cholera! Ka�dy najmniejszy krok po tej posypanej
�wirem i przykrytej �niegiem ziemi b�dzie tak g�o�ny, �e ca�y plan p�jdzie na
marne. Wszyscy natychmiast spostrzeg�, �e chc� zwia�. Zrezygnowa�em z ucieczki i
sta�em w miejscu, czuj�c si� tak samotny, jak jeszcze nigdy w �yciu.
Wr�ci� Piotrek. Mia� na sobie tak�e br�zowy habit, dok�adnie taki, jak wszystkie
te niesamowite postacie stoj�ce w rz�dzie przed bocznym wej�ciem do magazynu.
- O co chodzi? Jak ty wygl�dasz? Wyl�dowa�em w jakiej� sekcie, czy co! -
chcia�em koniecznie wiedzie�.
Jego g�os brzmia� obco, kiedy odpowiedzia�:
- Sam zobaczysz. Teraz b�d� cicho.
Ustawili�my si� w kolejce za ostatnim cz�owiekiem w habicie. Ka�dy z pseudo
mnich�w przed nami ni�s� pod lew� pach� ksi��k�, a w prawej r�ce co� na kszta�t
r�a�ca. Na nim zawieszony by� odwr�cony do g�ry nogami krzy� z ko�ci. Grupka
przesz�a w skupieniu przez hale, mamrocz�c niezrozumia�e dla mnie s�owa, kt�re
brzmieniem przypomina�y modlitw�. A w tylnych szeregach tego dziwnego pochodu
maszerowa�em ja, z bij�cym szybko sercem, jako jedyny ubrany w d�insy i kurtk�,
nie maj�c poj�cia, o co w tym wszystkim chodzi.
Wn�trze hali kry�o si� w migotliwym �wietle rozlicznych �wiec. Trzeba przyzna�,
�e by� to niesamowity widok, ale tylko na pierwszy rzut oka. Oko�o trzydziestu
ludzi w habitach, o�wietlonych jedynie p�omieniami �wiec, ustawi�o si� w p�kolu
przed sto�em z pot�nych betonowych p�yt. By�o to co� w rodzaju o�tarza,
poniewa� wisia� nad nim du�y, odwr�cony g�rn� cz�ci� do do�u, krzy� z ko�ci.
Dok�adnie taki sam jak te ma�e krzy�e na r�a�cach. Obeszli�my o�tarz i
zamkn�li�my kr�g. Ukradkiem przyjrza�em si� ludziom, ale nie mog�em rozpozna�,
czy habity skrywa�y m�czyzn, czy kobiety. Nagle Piotrek wyci�gn�� mnie z kr�gu
wprost przed o�tarz.
Przedmioty, kt�re le�a�y na stole, wcale mi si� nie podoba�y. Na samym �rodku
marmurowego podestu sta� z�oty kielich w kszta�cie czaszki. Obok niego
znajdowa�a si� ma�a z�ota miseczka i butelka po winie, wype�niona czym� g�stym i
ciemnoczerwonym. Chyba nie krwi�? Po prawej i lewej stronie le�a�y starannie
pouk�adane r�ne no�e i sztylety. Do ka�dego rogu masywnego blatu przymocowany
by� ci�ki, �elazny �a�cuch. �a�cuchy zako�czone by�y szerokimi, regulowanymi
kajdanami, jakie widuje si� w�a�ciwie tylko na filmach grozy, w scenach tortur.
- Nie wyjdziesz stad �ywy! - w mojej g�owie panowa� chaos i przera�enie, a r�ce
poci�y si� ze zdenerwowania. D�onie w kieszeniach kurtki same z�o�y�y si� w
pi�ci. Na czole i nad g�rn� warg� ukaza�y si� kropelki potu.
- We� si� w kup�, tylko nie daj po sobie pozna� strachu - powtarza�em sobie w
duchu. Jednocze�nie zastanawia�em si� intensywnie, co ja takiego zrobi�em
Piotrkowi, �e mnie w to wpl�ta�. Zreszt� i tak by�o za p�no na pytania.
Za o�tarzem otworzy�y si� drzwi i wesz�o przez nie czterech wysokich,
barczystych m�czyzn. Byli ubrani w czarne habity i mieli na plecach bia�y znak.
Chocia� ich twarze tak�e ukryte by�y pod kapturami, wydali mi si� w budowie
cia�a i postawie szczeg�lnie gro�ni. Za nimi wszed� m�czyzna w be�owym habicie.
By� to kap�an, kt�ry powita� mnie tak tajemniczo na pocz�tku.
Podszed� do o�tarza, a za nim czterej olbrzymi, najprawdopodobniej ochroniarze.
Teraz kap�an sta� dok�adnie naprzeciwko mnie. Dzieli� nas jedynie blat sto�u.
Nie zwraca� na mnie najmniejszej uwagi. Wpatrywa�em si� z uwag� w ciemnoczerwony
p�yn, kt�ry przelewa� ostro�nie, prawie czule z butelki do kielicha w kszta�cie
czaszki. P�niej podni�s� obur�cz kielich nad g�ow� i zn�w wymamrota� formu�k� w
obcym j�zyku, przypominaj�c� modlitwy �aci�skie w ko�ciele. Pierwsze s�owa,
kt�re zrozumia�em, brzmia�y:
- Jest w naszym kr�gu chrze�cijanin, kt�ry chce po��czy� si� z za�wiatami. W
imi� Szatana, Jego Ekscelencji...
Jego s�owa dociera�y do mnie jak zza mg�y. Po prostu nie mog�em uwierzy�. A wiec
to satani�ci! Otaczali mnie satani�ci! Niez�e g�wno. �adny mi seans
spirytystyczny! Z czo�a sp�ywa� mi zimny pot, utrudnia� widzenie i szczypa� w
oczy. Mia�em pietra, i to wielkiego. Nie odwa�y�em si� otrze� potu d�o�mi.
Ochroniarze wygl�dali zbyt gro�nie.
Niespodziewanie pojawi� si� przede mn�, on, kap�an:
- Chrze�cijanin musi zosta� oczyszczony - us�ysza�em jego glos. Chcia�em zrobi�
krok w ty�, ale nie mog�em si� ruszy�. Jaka� nieznana si�a trzyma�a mnie w
miejscu. Sta� tak blisko przy mnie, �e nasze cia�a prawie si� dotyka�y. Przez
w�skie szpary na oczy �widrowa� mnie bezlitosnym wzrokiem. Mia�em wra�enie, �e
przenika w g��b m�zgu i wype�nia ca�e moje ja, zgaduj�c ka�d� my�l.
- Ta krew ci� oczy�ci - powiedzia� i podni�s� kielich do moich ust. Z�o�� ros�a
we mnie z minuty na minut� i czu�em nieodpart� ch��, aby waln�� go w twarz z
ca�� wzmo�on� przez strach si��. Zamiast tego odwr�ci�em tylko g�ow�. Je�li ju�
nie mog�em bi�, chcia�em stawia� bierny op�r. Najlepiej jak umia�em. Nie mia�em
najmniejszego zamiaru pi� z tej trupiej czaszki, zw�aszcza �e sta�o si� dla mnie
jasne, �e to wcale nie jest czerwone wino.
Nie mia�em jednak szans. Dwaj ochroniarze przyszli mu na pomoc. Przytrzymali
mnie mocno. Jeden chwyci� za kark z tak� si��, �e my�la�em, �e mi go z�amie.
Musia�em wypi�.
By�a to krew. Z obrzydzenia prawie zwr�ci�em pierwszy �yk. Mimowolnie po�kn��em
drugi, reszt� wypi�em bez przymusu. Ju� si� nie ba�em, wstr�t min��, czu�em w
ustach tylko smak wody.
- Jest oczyszczony, w�r�d chrze�cijan nie ma ju� dla niego miejsca - og�osi�
kap�an. - Od teraz masz s�u�y� Szatanowi, Lucyferowi, kt�ry jest naszym Panem.
Odwr�ci� si� i zdj�� z o�tarza ma�� z�ot� miseczk� wype�nion� krwi�. Zanurzy� w
niej kciuk, wypowiedzia� kilka tajemniczych formu�ek i rozkaza�, �ebym podszed�.
Zrobi�em to. Zrozumia�em, �e wszelki op�r nie ma sensu. Poj��em, �e t� noc
prze�yj� jedynie zgadzaj�c si� na wszystko. Nie by�a to grupa m�odzie�y
zafascynowanej okultyzmem. To byli doro�li ludzie. Szaleni i niebezpieczni.
Dalej odprawiaj�c nade mn� egzorcyzmy, kap�an malowa� zanurzonym we krwi
kciukiem znak odwr�conego krzy�a na moim czole, nosie, brodzie i na krtani.
Potem zosta�em uwolniony. Mog�em ukry� si� w�r�d anonimowego wiernych.
Nast�pne godziny prze�y�em jak we �nie. Ca�a ta msza ci�gn�a si� niesko�czenie
d�ugo. Kap�an prowadzi� monolog po �acinie, co chwila wzywaj�c Szatana. Wierni
modlili si�, kl�kali, modlili i zn�w kl�kali. Ca�� wieczno�� musieli�my
wytrzyma� kl�cz�c na kamiennej pod�odze. Robi�em to co inni, �eby tylko si� nie
wyr�nia�. Wszystko mi zoboj�tnia�o. Straci�em poczucie czasu, prawie ju� nie
mia�em czucia w kolanach i w nogach. Moje ja znajdowa�o si� w jakim� dziwnym
odurzeniu, czu�em si� jednocze�nie lekki i ci�ki. S�owa kap�ana i ciche
modlitwy zebranych pobrzmiewa�y w mojej g�owie. Pog�os jak podczas uroczystej
mszy w ko�ciele. Spojrza�em do g�ry, �eby si� upewni�, �e jednak nie jestem w
ko�ciele o wysokim sklepieniu. Nade mn� by� tylko p�aski sufit hali.
Kr�ci�o mi si� w g�owie i zbiera�o na wymioty. Czy podali mi jakie� narkotyki?
Mo�e chcieli mnie uzale�ni�? Ponownie zacz��em si� ba�. Czu�em si� chory,
rozbity i by�o mi s�abo. Dr�a�em i przelatywa�y mi po plecach zimne dreszcze. Ze
strachu? Z zimna? Nie mia�em poj�cia. Ta okropna msza nie mia�a ko�ca. Oboj�tnie
obserwowa�em, jak kap�an ponownie nape�nia kielich. Naczynie w�drowa�o po sali z
r�k do r�k. Ka�dy z obecnych podnosi� je do ust i upija� z niego po �yku. Kap�an
podni�s� glos i zrozumia�em jego nast�pne s�owa:
- Zbli�a si� czas ofiarowania!
Po wszystkich tych prze�yciach my�la�em tylko o jednym - przysz�a kolej na mnie.
W tym momencie dosz�o do moich uszu rozpaczliwe beczenie owcy. Ten odg�os
nape�ni� mnie groz�. Cz�owiek w habicie ci�gn�� przez drzwi do o�tarza
rozpaczliwie broni�ce si� zwierze. Jego widok wzbudzi� moje wsp�czucie, ale
jednocze�nie odczu�em ogromn� ulg�. Mog�em by� przynajmniej pewien, ze to nie ja
b�d� ofiar�.
Czterej na czarno przebrani osi�kowie po�o�yli owce na o�tarzu i przymocowali
jej nogi �elaznymi kajdanami. Zr�cznie napr�yli �a�cuchy tak, �e zwierze nie
mog�o si� poruszy�. Przera�liwe beczenie rozbrzmiewa�o w pustej hali jak krzyk
cz�owieka wzywaj�cego pomocy.
Lubi�em zwierz�ta. Od czasu do czasu rozmawia�em z nimi. Potrafi�y s�ucha� i
wydawa�o si�, �e wszystko rozumiej�. S�ysza�em od moich tureckich przyjaci�, �e
owce s� szczeg�lnie wra�liwe. A ten baranek ofiarny na o�tarzu zdawa� si�
wiedzie�, �e wybi�a jego ostatnia godzina. Tylko ani on, ani ja nie wiedzieli�my
jeszcze, jaka straszna �mier� go czeka. Nie mog�em ju� d�u�ej wytrzyma� tego
beczenia, ale te� nie starczy�o mi odwagi, �eby zatka� uszy. A potem znowu
pojawi�a si� ta niesamowita si�a i nieodparta ch�� ka��ca sta� mi w miejscu i
ogl�da� rzeczy, przeciwko kt�rym broni� si� rozum.
Kap�an wzi�� jeden z przygotowanych no�y i pokaza� go pilnie wpatruj�cym si� w
niego wiernym. Kab��kowate ostrze b�ysn�o w �wietle licznych �wiec. R�koje��
mia�a kszta�t odwr�conego krzy�a. Rzadkiej urody sztylet do tak wyj�tkowo
ohydnego rytua�u.
Monotonny glos kap�ana wype�nia� hale:
- Ofiara jest gotowa. Rozpocznijmy adoracje. Chwalmy Szatana, chwalmy Lucyfera i
jego zst�pienie na ziemie.
M�wi�c dalej, pochyli� si� do przodu i rozci�� becz�cemu zwierz�ciu brzuch.
Kiedy zobaczy�em r�ce kap�ana znikaj�ce w otwartej ranie, ponownie zrobi�o mi
si� niedobrze i zimno.
Gdzie ja wyl�dowa�em, pyta�em sam siebie zmieszany, patrz�c ca�y czas w kierunku
o�tarza. Teraz kap�an wyci�gn�� z wn�trza owcy czerwona, mi�sist� bry�� - serce.
Trzyma� je wysoko na wyprostowanych, umazanych krwi� r�kach. Dono�nym g�osem
za��da� energicznie:
- Chwalcie Szatana!
Zwr�ci� si� do swoich czterech olbrzym�w i poda� im serce. Ale po co? Sta�o si�
co� niewyobra�alnego. Ka�dy z nich odgryz� kawa�ek, po�u� i po�kn��. Ponownie
ogarn�a mnie panika. Czy b�d� musia� zrobi� to samo? Czy uda mi si�
przezwyci�y� wstr�t i nie zemdle�? Mia�em jednak szcz�cie, poniewa� tak�e i
kap�an chcia� mie� sw�j udzia�. Podni�s� kaptur na tyle wysoko, �eby ods�oni�
usta i zjad� reszt� surowego serca. �u� powoli i ze smakiem. Zastanawia�em si�,
co jeszcze b�d� m�g� i musia� wytrzyma�.
Mog�em oczywi�cie zamkn�� oczy albo wpatrywa� si� w pod�og�, ale ba�em si�, �e
nie zauwa�� w por� nast�pnego ataku kap�ana, na kt�ry wci�� czeka�em. Ta my�l
by�a du�o okropniejsza ni� wszystko pozosta�e.
Sztylet zosta� u�yty jeszcze raz. Tym razem do naci�cia t�tnicy szyjnej ofiary.
�wie�a, ciep�a zwierz�ca krew sp�ywa�a do kielicha w kszta�cie czaszki. Chcia�o
mi si� rzyga�. Teraz bezimienni ludzie w habitach mieli zaszczyt opr�ni�
kielich. Potem odby�a si� nast�pna lekcja, nauczanie czy te� dzi�kczynienie w
j�zyku �aci�skim.
Oczy mnie piek�y, nie wiem, czy ze zm�czenia, czy z powodu nie wyp�akanych �ez.
Pragn��em tylko uciec z tego piek�a, od tych potwor�w. A� do dzisiejszej nocy
by�em przekonany, �e nic nie jest w stanie mnie poruszy� ani przygn�bi�. W
sprawach przemocy nie mia�em sobie r�wnych. Uwa�a�em si� za silnego, nieczu�ego
i zahartowanego. Wierzy�em, �e w ka�dej sytuacji �wietnie sobie poradz� i
na�miewa�em si� z moich koleg�w, kt�rzy z byle g�upstwem lecieli do matki. Ta
noc wyprowadzi�a mnie z b��du.
Kiedy kap�an wreszcie zako�czy� makabryczne przedstawienie i og�osi�, gdzie i
kiedy odb�dzie si� nast�pne spotkanie, niczego bardziej nie pragn��em ni� matki.
Matki, w kt�rej spokojnych i pewnych ramionach m�g�bym si� teraz schroni�.
Na zewn�trz czeka� na mnie Piotrek. Szaleniec, kt�remu zawdzi�cza�em udzia� w
tym koszmarze. Hala prawie opustosza�a, a ja zapad�em si� w sobie zupe�nie
wytr�cony z r�wnowagi. Siedzia�em skulony po�rodku kamiennej pod�ogi, ramionami
obj��em kolana i nieobecnym wzrokiem wpatrywa�em si� w dal. Na nowo ogarn�o
mnie obrzydzenie. Zerwa�em si� na r�wne nogi i pogna�em na zewn�trz, �eby
wsadzi� dwa palce w gard�o i zwymiotowa�. Mia�em nadziej�, �e przyniesie mi to
ulg�, nawet je�eli tylko fizyczna. Nic z tego nie wysz�o.
- Poczekaj chwil� - us�ysza�em za sob� nadzwyczaj nieprzyjemny glos kap�ana.
Zjawi� si� jak na zawo�anie. Prze�y�em t� noc i poczu�em nagle, �e jestem tak
w�ciek�y jak jeszcze nigdy w �yciu. Eksplodowa�em:
- Co ty sobie w�a�ciwie wyobra�asz, �e kto ty jeste�, ty �winio, ty ohydny,
tch�rzliwy morderco. Nie my�l tylko, �e si� ciebie boj�. Wasze obrzydliwe gierki
mo�ecie sobie dalej prowadzi� beze mnie i naprawd� mo�ecie m�wi� o szcz�ciu,
je�li nie nap�dz� na was glin. Czy to jasne? Nie chc� mie� z wami nic wsp�lnego.
A z Piotrkiem jeszcze powa�nie porozmawiam.
Moje s�owa nie zrobi�y na kap�anie �adnego wra�enia. Jego oczy b�yszcza�y, kiedy
poprosi�, �ebym poda� mu r�k�. Rozkazuj�cy ton zaskoczy� mnie. Wyci�gn��em d�o�.
S�dzi�em, �e na po�egnanie. Trzask! Krzykn��em i z b�lu nap�yn�y mi do oczu
�zy. Z�ama� mi �rodkowy palec. Zbli�y� do mojej twarzy swoj�, skryta pod
kapturem i wyszepta�:
- Je�eli nie przyjdziesz na nast�pne spotkanie, przyprowadzamy ci�. Dorwiemy
tak�e twoich przyjaci� i b�dziesz si� m�g� przygl�da�, jak ich zabijamy. A
kiedy oni ju� umr�, przyjdzie kolej na ciebie.
Z tymi s�owami znikn�� w ciemno�ciach.
M�j palec pulsowa�, a b�l promieniowa� na ca�e rami�. Po policzkach p�yn�y mi
�zy b�lu i zw�tpienia. By�em kupk� nieszcz�cia. W takim stanie znalaz� mnie
Piotrek. To, co powiedzia�, mia�o mnie pocieszy�:
- To jest twoje przeznaczenie, �ukasz. Zaakceptuj to i �yj z tym.
Nie starczy�o mi si�, �eby odpowiedzie�. Nie mog�em i nie chcia�em my�le�. Nie
mia�em ochoty dyskutowa� ani robi� mu wyrzut�w. Chcia�em tylko pojecha� do mojej
siostry, a stamt�d do szpitala. I pozby� si� Piotrka jak najszybciej i nigdy go
ju� nie spotka�.
Jak si� okaza�o, nie mia�o mi si� to uda�.
ROZDZIA� 2
Nast�pny tydzie� sp�dzi�em jak w transie. Mechanicznie wype�nia�em codzienne
obowi�zki i odwala�em praktyk� malarsk�. W�a�ciwie do tej pory praca sprawia�a
mi wi�ksz� przyjemno�� ni� nauka, ale po mszy straci�em na wszystko ochot�.
Paplanina koleg�w z pracy i wychowawc�w wcale mnie nie interesowa�a, a ich g�osy
dociera�y do mnie jak zza mg�y. Ca�e otoczenie wydawa�o mi si� nierealne. Spa�em
niewiele, gdy� zaraz po zamkni�ciu oczu widzia�em owce, habity, spojrzenie
kap�ana i krew, krew, wsz�dzie krew.
Ze z�amanego palca wyt�umaczy�em si� nast�puj�co: wracaj�c noc� do domu,
po�lizgn��em si� na drodze i upad�em. Ka�dego, kt�ry chcia� koniecznie wiedzie�,
co si� sta�o, cz�stowa�em t� historyjk�. Nie mia�em odwagi nikomu zaufa�.
Cholernie si� ba�em nast�pnego weekendu w rodzinnym mie�cie. Nie chcia�em
ogl�da� pogromu dokonywanego przez sekt�. Zg�osi�em wiec do kierownictwa
internatu, �e w nadchodz�cy weekend nie jad� do domu. Nie rozumieli, o co mi
chodzi. "Jecha� do domu" oznacza�o dla wi�kszo�ci z nas ca�kowit� wolno�� na
czterdzie�ci osiem godzin. Nie m�wi�o si� o tym g�o�no, ale by�a to jakby
publiczna tajemnica. W rzeczywisto�ci prawie nikt z nas nie wraca� na sobot� i
niedziel� do rodzic�w. Ze zrozumia�ych powod�w. �aden z nas nie mia� dobrych
uk�ad�w z rodzicami, gdyby tak by�o, nie byliby�my wszyscy w o�rodku dla
spo�ecznie trudnej m�odzie�y. Nie byli�my bowiem anio�ami. Denerwowa�y mnie
nieufne, cho� usprawiedliwione pytania wychowawc�w. Nie pozostawa�o mi nic
innego, jak tylko na nie g�upio odpowiada�:
- A co ja mam do roboty w domu? R�wnie dobrze mog� nudzi� si� tutaj i przywali�
kilku gnojkom.
Tydzie� min�� o wiele za szybko. Nadesz�o pi�tkowe popo�udnie. Le�a�em na ��ku
w moim pokoju i s�ucha�em odpr�aj�cej muzyki - "Rhythm of Re-as" Pink Floyd.
Zadzwoni� telefon. Piotrek.
- Idziesz jutro przecie�, prawda? Przyjad� po ciebie wieczorem o dziesi�tej do
twojej siostry.
Przeszed� mnie zimny dreszcz i �o��dek mi si� �cisn��.
- Sk�d masz m�j numer telefonu? Sk�d w og�le wiesz, �e ja mieszkam w tym
mie�cie? - wyj�ka�em.
- Wiemy o tobie wszystko - odpowiedzia� spokojnie Piotrek. - Wiemy, gdzie
mieszkasz, kim s� twoi przyjaciele, gdzie odbywasz praktyk� i jak nazywa si�
tw�j majster.
Po tych s�owach od�o�y� s�uchawk�. Wpad�em w panik�. Zacz��em si� trz���.
Przera�ony biega�em po ca�ym domu, z pokoju do pokoju i poczekalni. Nie chcia�em
m�wi�, ale pragn��em mie� wok� siebie ludzi. Potrzebowa�em poczucia
bezpiecze�stwa. Nurtowa�a mnie tylko jedna my�l:
- Co ja mam teraz zrobi�?
Kiedy trzy godziny p�niej zjawi�a si� u mnie moja dziewczyna Sandra, le�a�em na
��ku i gapi�em si� w sufit. Sandra zauwa�y�a, �e co� ze mn� jest nie w
porz�dku. Przytuli�a si� do mnie, a ja chowaj�c twarz w jej d�ugich, ciemnych
w�osach, przypomnia�em sobie gro�b� kap�ana:
- Je�li nie przyjdziesz, najpierw zabijemy twoich przyjaci�...!
Cholera jasna! Wszystko jest takie skomplikowane. Nie chcia�em tam wr�ci� za
�adne skarby! Ale je�li te obrzydliwe kreatury m�wi�y powa�nie? Je�eli
rzeczywi�cie zrobi� co� Sandrze albo kt�remu� z moich przyjaci�... Ba�em si�
potwornie i napawa�o mnie to wielkim wstr�tem, ale nie zni�s�bym
odpowiedzialno�ci w razie, gdyby co� sta�o si� z Sandr�. I ja by�bym jeszcze
temu winny! Okropne! Przez d�ugie minuty dr�czy�y mnie w�tpliwo�ci. W ko�cu
zwyci�y�a troska o Sandr�. Wiedzia�em, �e musz� i�� na msz�.
Pojecha�em wi�c do mojej siostry Sylwii, u kt�rej sp�dza�em do tej pory
wszystkie wolne weekendy. Ju� w dzieci�stwie by�a dla mnie najwa�niejsz� osob�.
Rozumieli�my si� bardzo dobrze. Maj�c siedemna�cie lat wyprowadzi�a si� z domu.
Poczu�em si� w�wczas opuszczony i zdradzony, ale p�niej zrozumia�em doskonale,
co ni� powodowa�o i cieszy�em si�, �e mog� u niej znale�� schronienie na sobot�
i niedziel�. Sylwia nie wtr�ca�a si� w moje sprawy, mog�em przychodzi� i
wychodzi�, kiedy i dok�d tylko chcia�em. Zawsze jednak by�a gotowa do pomocy,
je�li jej potrzebowa�em.
Oczywi�cie tak�e i ona zauwa�y�a, �e si� zmieni�em. Nie s�ucha�em, kiedy do mnie
m�wi�a, by�em podenerwowany, cichy i zamkni�ty w sobie. Jak�e ch�tnie
otworzy�bym przed ni� serce, ale przecie� tak�e i ona nie by�a w stanie mi pom�c
w tej beznadziejnej sytuacji. Poza tym od telefonu Piotrka czu�em si� stale
obserwowany. Kto wie, mo�e nawet w mieszkaniu Sylwii by� zamontowany pods�uch...
Tego pi�tkowego wieczoru nie odwa�y�em si� wyj�� z domu, og�usza�em si� muzyk� i
przygn�biony wa��sa�em bez s�owa po ca�ym mieszkaniu. W sobotni wiecz�r, oko�o
dziesi�tej, prze�ama�em jednak wewn�trzny op�r i opu�ci�em mieszkanie Sylwii.
Piotrek czeka� ju� na mnie, niedbale oparty o samoch�d. Jak si� tak na niego
patrzy�o, sprawia� bardziej wra�enie zagorza�ego kulturysty, ni� cz�owieka
prowadz�cego tajemnicze, demoniczne �ycie. Piotrek by� mi�y. Uroczy,
przyjacielski facet. Mia� z tego powodu ogromne powodzenie u kobiet i dla wielu
m�czyzn by� znakomitym kumplem. Zawsze przyci�ga� ludzi. Tak�e i ja czu�em si�
mi�o wyr�niony, �e ten sympatyczny typ si� ze mn� zadaje. A poza tym by�
przecie� o kilka lat starszy. Jak to si� mo�na pomyli� w ocenie ludzi, my�la�em.
Od ostatniej soboty by� dla mnie najwi�kszym draniem, jakiego spotka�em w �yciu.
Jakby nie wystarcza�o, �e sam dzia�a w tej sekcie, to jeszcze wci�ga w to szambo
przyjaci�! Usi�owa�em z nim pogada� w samochodzie, powiedzie�, co o tym
wszystkim s�dz�, ale nie uda�o mi si�. Za ka�dym razem, kiedy zaczyna�em m�wi�,
w��cza� na ca�y regulator muzyk� heavy metalow�. Nie mia�em szans.
I znowu siedzia�em obok niego w samochodzie. I znowu jechali�my w kierunku
opuszczonych zabudowa� fabrycznych, i p�niej, potykaj�c si�, szli�my przez
ciemny lasek. Nie zamienili�my ani s�owa. Mia�em jak najgorsze przeczucia. Nagle
rozleg� si� przera�liwy krzyk. Przeszed� mnie zimny dreszcz i w�osy stan�y
d�ba. Chcia�em natychmiast zawr�ci�. Piotrek z�apa� mnie mocno za rami� i
poci�gn�� za sob�.
- Co to by�o? - wyszepta�em.
- To drobiazg, kto� by� testowany, ile mo�e wytrzyma�. Ty te� przez to
przejdziesz. Nie przejmuj si� uderzenia s� tak zadawane, �e nikt od nich nie
umiera.
- I to ma by� przyja��? - wysapa�em, bezskutecznie usi�uj�c wyzwoli� si� z jego
uchwytu. - Przyja�nili�my si� przecie� w dzieci�stwie, byli�my s�siadami, a ty
pozwolisz teraz zn�ca� si� nade mn�?
- No, no, nie jest znowu tak �le. Potrwa to wszystko mo�e ze dwie godziny, i
potem ju� nale�ysz do nas. A to ci si� spodoba!
Piotrek dowl�k� mnie na miejsce spotka� ca�ej tej bandy i nie mia�em ju�
odwrotu. Nie mog�em si� skompromitowa� przed innymi, wiec z pozornie pewn�
siebie min� drepta�em dalej za Piotrkiem. Dotarli�my do ogniska przed hal�. W
�wietle p�omieni spostrzeg�em nieruchomy kszta�t, z�o�ony ze strz�pk�w ubrania i
ko�czyn. Potrzebowa�em kilku sekund, �eby rozpozna�, �e na ziemi le�y ch�opak
mniej wi�cej w moim wieku. Dok�adnie skatowany. Z otwor�w nabrzmia�ej twarzy
p�yn�a krew. Nie mo�na by�o rozpozna� kontur�w. Ch�opak nie j�cza�, nie wydawa�
z siebie �adnego g�osu. Piotrek by� zachwycony, a ja musia�em si� odwr�ci�.
I wtedy zobaczy�em, �e zbli�a si� do mnie be�owa sylwetka kap�ana. W jego glosie
pobrzmiewa�a nutka weso�o�ci, kiedy powiedzia� p�g�osem:
- Moi uczniowie, oto przedstawiam wam nowego cz�onka sekty. Powitajcie go
gor�co!
Zanim si� zorientowa�em, zdarto ze mnie kurtk�, sweter i koszul�. W t� zimow�
noc, przy trzaskaj�cym mrozie, kilku ludzi zaci�gn�o mnie za budynek magazynu i
�a�cuchami przywi�za�o m�j nagi tu��w do �elaznych pr�t�w p�otu. Kap�an zawo�a�:
- Panie i Mistrzu, pozw�l mu zaakceptowa� b�l. Daj mu si�� przyj�� ten tw�j dar
bez s�owa skargi, sta� si� twoim wiernym s�ug�.
Jeszcze nie sko�czy� m�wi�, a ju� zacz�li mnie bi�. Po pierwszym uderzeniu w nos
dostrzeg�em zamglonym wzrokiem, �e zebra�o si� przede mn� oko�o dwudziestu
ludzi. Kolejny cz�owiek skryty pod kapturem wzi�� rozp�d i kopn�� mnie w
�o��dek. Skuli�em si�. Posypa� si� na mnie grad uderze� i kopniak�w. Czu�em �e
moje g�owa i nogi s� jedn� wielk� bezkszta�tn� mas�. Wisia�em bezw�adnie na
pr�tach, tylko �a�cuchy na przegubach r�k trzyma�y mnie w g�rze Potem znowu
dosta�em pot�ny cios w nos. G�owa podskoczy�a mi do g�ry. Niewyra�nie
zobaczy�em zarysy grubego dr�ga. Z ca�� si�� wyl�dowa� na moim udzie..
Musia�em przetrzyma� trzy rundy tej tortury. Kiedy p�niej to oblicza�em, wysz�o
mi, �e dosta�em oko�o sze��dziesi�ciu pot�nych uderze�. W pewnym momencie
straci�em chyba przytomno��. Do moich uszu d�ugo dociera�y j�ki, st�kania i
krzyki i min�o du�o czasu zanim poj��em, �e to ze mnie wydobywa�y si� te
�a�osne d�wi�ki. Kiedy si� ockn��em, le�a�em na kocu obok ogniska. Dok�adnie w
tym miejscu gdzie zaraz po przyj�ciu zobaczy�em t� inn� kupk� nieszcz�cia.
By�em sam.
Najmniejszy ruch powodowa� niesamowity b�l. Nie pozostawa�o mi wi�c nic innego,
jak le�e� bez ruchu w miejscu i wpatrywa� si� w nocne niebo, na kt�rym widzia�em
zamazane �wietlne punkciki gwiazd. Us�ysza�em uspokajaj�ce szemranie rzeki. W
tym momencie wszystko mi zoboj�tnia�o. Prze�y�em i by�em pewien, �e nic gorszego
nie mo�e mnie spotka�. Jak�e� mia�em si� myli�!
Nagle pochyli�a si� nade mn� jaka� zamaskowana posta�. Podnios�a moj� g�ow� i
wla�a mi do ust troch� krwi, kt�rej nieprzyjemny smak pozosta� mi w pami�ci
jeszcze od ostatniej mszy. Zrobi�o mi si� niedobrze i zwymiotowa�em czuj�c si�
tak, jakbym wyplu� �o��dek razem z p�ucami.
- Pij dalej - by�a to jedyna reakcja tego cz�owieka. Nie mia�em wyboru, gdy� z
powodu b�lu nie mog�em si� broni�. Dzisiaj jestem pewien, �e do tego napoju
dodano narkotyk�w, poniewa� po kr�tkim czasie zacz�o kr�ci� mi si� w g�owie i
widzia�em wszystko podw�jnie. Przeszed� za to parali�uj�cy b�l, kt�ry mnie
obezw�adnia�.
Jak�� chwil� potem, nie wiem dok�adnie kiedy, poniewa� straci�em rachub� czasu,
ujrza�em nad sob� kap�ana. Spojrza� cynicznie na moj� opuchni�t� twarz. Z
zadowoleniem obejrza� m�j nagi, poraniony tu��w.
- Szatan wybra� ci� na swojego syna - powiedzia� i na potwierdzenie tych s��w
kopn�� mnie mi�dzy obola�e �ebra.
�adna odpowiedz nie przysz�a mi do g�owy, wi�c u�miechn��em si� bezczelnie
pop�kanymi wargami. Dziwnym trafem dzi�ki temu wyda�em mu si� sympatyczny. Mimo
to m�j odpoczynek nie trwa� d�ugo. Kap�an pstrykn�� palcami i natychmiast
pojawili si� czterej jego ochroniarze, z�apali mnie za ramiona i poci�gn�li za
sob�.
Co mnie teraz czeka, zastanawia�em si� w duchu, ale bezwolnie podda�em si�
losowi. Brutalnie rzucili mnie na tory kolejowe. Tory! W �rodku wszystko we mnie
krzycza�o, ale na zewn�trz nie wydoby�em �adnego tonu. Kap�an pod��a� za nami.
Gdy jego przyboczni przywi�zywali mnie za r�ce i nogi do szyn, wyja�ni� mi:
- Oto ostatnia cz�� egzaminu. Aby sta� si� prawdziwym synem twojego nowego
Pana, musisz umrze�. My wszyscy, kt�rzy jeste�my jego s�ugami, jeste�my martwi.
Zgin�li�my pod ko�ami poci�gu zes�anego przez Szatana, naszego W�adc�. Do
zobaczenia w nowym �wiecie, do kt�rego dane jest ci teraz wst�pi� - z tymi
s�owami znikn��.
Nie min�o du�o czasu, a wydawa�o mi si�, �e s�ysz� turkotanie i stukot
nadje�d�aj�cego poci�gu towarowego. Szyny po moich obu stronach zacz�y drze�
brz�cze�. Rzeczywi�cie poci�g! G�uchy odg�os maszyny zbli�a� si�. Sztywny z
przera�enia i bezradny ws�uchiwa�em si� w coraz to dono�niejsze grzmienie
�elaznego potwora, kt�ry mia� mi pom�c dosta� si� w za�wiaty. Nie balem si�
nawet, ale by�em w�ciek�y. Po prostu wszystko gotowa�o si� we mnie z
w�ciek�o�ci. Przez g�ow� przelatywa�y mi szalone my�li. Przepe�niony nienawi�ci�
wyobra�a�em sobie, jak mo�na by wyko�czy� ten obrzydliwy pomiot szatana. Trzeba
by zrzuci� na nich bomb� atomow�. Ka�dego z nich posieka�bym, pokawa�kowa� i
rozdepta�, gdybym tylko spotka� ich ponownie. W ostatnich sekundach, zanim
przejecha� mnie poci�g, my�la�em o Sandrze.
Z powrotem na ten �wiat sprowadzi�y mnie delikatne uk�ucia igie�. Ostro�nie
podnios�em g�ow� i rozejrza�em si� dooko�a. Le�a�em przymocowany �a�cuchami do
o�tarza. By�em ca�kowicie nagi. Jeden z wyznawc�w Szatana tatuowa� mi na lewym
ramieniu pentagram z trzema sz�stkami. Moje cia�o us�ane by�o magicznymi
znakami. Namalowane by�y krwi�. Pokrywa�y wszystkie rany, opuchlizny, szramy i
siniaki. Mro��ce krew w �y�ach dzie�o sztuki. Kap�an sta� mi za g�ow�, trzyma�
d�onie nad moj� twarz� i modli� si�. Usi�owa�em si� odwr�ci�, ale opu�ci� ni�ej
r�ce, jakby chcia� przytrzyma� mnie w miejscu, tak, �e dotyka�y prawie czubka
mojego nosa. Podda�em si� bezradnie niewidzialnej sile jego r�k. Monotonnie
brzmi�ce s�owa modlitw cz�onk�w sekty i dziwna przewlek�a muzyka dzia�a�y na
mnie uspokajaj�co. G�os kap�ana d�wi�cza� zbyt dono�nie, kiedy powiedzia�:
- Jeste� teraz synem Szatana, cz�ci� naszego Pana i Mistrza. B�dziesz �y� i
czul jak Szatan, b�dziesz mia� jego w�adz� i dost�pisz zaszczytu
rozpowszechniania i budowania wraz z nami jego pot�gi.
Zmieszanemu, obola�emu i wyczerpanemu pozwolono mi odej�� do s�siedniego
pomieszczenia. W tej �a�osnej drodze wspierali mnie dwaj ochroniarze kap�ana. To
by�o zreszt� dobre, bo ka�dy najmniejszy ruch powodowa� b�l we wszystkich
rejonach cia�a. Ju� podczas schodzenia z o�tarza o ma�o co nie straci�em
przytomno�ci z b�lu. Pomogli mi nawet ubra� si�. Nie uda�oby mi si� zrobi� tego
samemu. Poza tym zwracali uwag� na to, �ebym nie star� krwawych, magicznych
znak�w.
Dopiero teraz dotar�o do mnie, �e jeszcze �yj� i �e jednak nie przejecha� mnie
poci�g. Przyj��em to z niedowierzaniem i by�em ca�kowicie pewien, �e wszyscy ci
ludzie dooko�a s� chorzy umys�owo. W drodze powrotnej do domu Piotrek wyja�ni�
mi, �e ta historia z poci�giem zosta�a zainscenizowana za pomoc� kilku trik�w i
kasety magnetofonowej.
- Zwyk�y terror psychiczny, ale bardzo skuteczny, �eby sprawdzi� odporno��
nowych cz�onk�w - powiedzia� lakonicznie. - Ty dobrze to przeszed�e�.
Wiedzia�em, �e b�dziesz do nas pasowa�.
Nie odpowiedzia�em mu. Bardziej mnie teraz interesowa�o, jak ja wyt�umacz�
siostrze m�j wygl�d.
Sylwia nie spa�a jeszcze, kiedy oko�o sz�stej dotar�em do domu. Nie da�a si�
oczywi�cie zby� machni�ciem r�ki, wi�c wybe�kota�em co� o meczu pi�ki no�nej,
kt�ry zako�czy� si� bijatyk� z chuliganami. By�a z�a na mnie, ale upar�a si�
zawie�� mnie natychmiast do szpitala. Zd��y�em jeszcze w �azience zmy� z cia�a
krwawe symbole. W�a�ciwie marzy�em tylko o ��ku, ale z perspektywy czasu musz�
przyzna�, �e mia�a w�wczas racj�. Przegub prawej r�ki by� strzaskany, dolna
szcz�ka p�kni�ta, nos uszkodzony, a �ebra po�amane. Lekarz dy�urny stwierdzi�,
kr�c�c g�ow�, �e opatrywa� ju� kilka ofiar star� z chuliganami, ale tak
skatowany pacjent jeszcze mu si� nie trafi�.
ROZDZIA� 3
Do tej pory nie umiem powiedzie� co we mnie w�wczas wst�pi�o. Czy by� to wp�yw
sekty, czy tygodniami dokuczaj�cy b�l ko�ci, kt�ry spowodowa� moje op�tanie i
agresj�? W internacie posypa�y si� na mnie prace karne. Musia�em czy�ci�
kuchnie, sprz�ta�, nie wolno mi by�o ogl�da� telewizji, opuszcza� domu i zabrano
mi kieszonkowe. Im wi�cej kar na mnie nak�adano, tym bezczelniej pyskowa�em i
k��ci�em si� z wychowawcami. Dopiero gdy zagro�ono mi zakazem wyj�cia z
internatu na weekendy, powstrzyma�em swoj� niewyt�umaczaln� nienawi�� i gniew.
Nie chcia�em ryzykowa� ch�osty ze strony satanist�w za nieobecno�� na mszy.
Okaza�o si�, �e Piotrek b�dzie moim nauczycielem. Z tych oko�o pi��dziesi�ciu
os�b, kt�re stanowi�y trzon naszej grupy znalem jedynie jego twarz i tylko z nim
si� kontaktowa�em poza oficjalnymi spotkaniami. On nauczy� mnie podstawowych
regu� satanizmu:
Szatan jest uosobieniem z�a. Symbol satanist�w - odwr�cony do g�ry nogami krzy�,
oznacza ca�kowite odwr�cenie si� od warto�ci chrze�cija�skich.
Piotrek wyja�ni� mi tak�e hierarchi� obowi�zuj�c� w sekcie. Ka�da grupa sk�ada
si� z wewn�trznego i zewn�trznego kr�gu. Zewn�trzny kr�g, zwany r�wnie� zgraj�,
tworz� nowicjusze, odst�pcy, kobiety i zwolennicy. Czy rzeczywi�cie istniej�
ludzie dobrowolnie przyst�puj�cy do satanist�w? Na to pytanie odpowiedzi� by�o
jedynie w�ciek�e spojrzenie Piotrka. Kap�an, dowiadywa�em si� dalej, jest
zwierzchnikiem wewn�trznego i zewn�trznego kr�gu. Najmniejsza oznaka
niepos�usze�stwa i niepodporz�dkowania si� jest surowo karana.
Wewn�trzny kr�g tworz� uczniowie. Wybiera ich spo�r�d zgrai kap�an, w nagrod� za
szczeg�lne osi�gni�cia. Na takie wyr�nienie mo�na zas�u�y� wykrywaj�c lub
donosz�c na chc�cego odst�pi� od sekty. Mo�na tez zwr�ci� na siebie uwag�
wyj�tkow� brutalno�ci� i bezwzgl�dno�ci�, tak jak to mia�o miejsce w moim
przypadku. Na pierwszy rzut oka uczniowie odr�niaj�, si� od zgrai habitem. Co
jednak jest najwa�niejsze, uczniowie s� kandydatami na kap�an�w - przez zdanie
sze�ciu egzamin�w musz� udowodni� swoje satanistyczne zdolno�ci.
Czterej olbrzymi, kt�rych bra�em za ochroniarzy kap�ana, zwani s�, oprawcami,
demonami Pana lub siepaczami. Zajmuj� szczeg�ln� pozycj� w wewn�trznym kr�gu.
Podczas mszy s� pomocnikami kap�ana, natomiast ich zadaniem na co dzie� jest
tropienie i wy�apywanie tych, kt�rzy chc� odst�pi� od sekty. Do nich nale�y te�
sprowadzanie tych odszczepie�c�w do wsp�lnoty, a je�li to niemo�liwe, zabijanie
ich.
- S�, to niebezpieczne maszyny wojownicze, bezwzgl�dne i bezlitosne. Jak do tej
pory nikt im nie umkn�� - ostrzeg� mnie Piotrek.
Nie m�g� mi w tym momencie powiedzie� wi�cej. Dal mi tylko jeszcze jedn� rad� na
koniec:
- Nie zastanawiaj si� nad rozkazami, kt�re musisz wykonywa�, bo i tak na nic Ci
si� to nie przyda. W stosunku do Szatana wci�� musisz potwierdza� szacunek i
pos�usze�stwo. Nie mo�esz sobie pozwoli� na uczucia. Powiem wi�cej, one s� po
prostu zabronione!
Od tej pory po�wi�ca�em wszystkie weekendy Szatanowi. To by�o moim
przezn