5454

Szczegóły
Tytuł 5454
Rozszerzenie: PDF

Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby pdf był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres [email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.

 

5454 PDF Ebook podgląd online:

Pobierz PDF

 

 

 


 

Zobacz podgląd 5454 pdf poniżej lub pobierz na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. 5454 Ebook podgląd za darmo w formacie PDF tylko na PDF-X.PL. Niektóre ebooki są ściśle chronione prawem autorskim i rozpowszechnianie ich jest zabronione, więc w takich wypadkach zamiast podglądu możesz jedynie przeczytać informacje, detale, opinie oraz sprawdzić okładkę.

5454 Ebook transkrypt - 20 pierwszych stron:

 

Armin M. v. ROHRSCHEIDT OSTATNI PAPIE� Do Czytelnika Ksi��ka ta nie jest ani oderwan� od �ycia fantazj�, ani te� konkretnym, gotowym scenariuszem. Nie usi�uje ona snu� fikcyjnej opowie�ci o nieistniej�cych miejscach i ludziach. Z drugiej strony nie chce ani prorokowa�, ani podawa� gotowych program�w. M�wi ona o katolickim i w og�le chrze�cija�skim Ko�ciele, nie takim, jakim on jest, ale takim, jakim m�g�by on by� ju� za par� lat. Za punkt wyj�cia przyjmuje jednak aktualn� sytuacj� katolicyzmu, jego dzisiejsze problemy i pogl�dy w nim si� �cieraj�ce, by� mo�e nie tak widoczne w Polsce, nie maj�cej tradycji otwartej dyskusji o sprawach Ko�cio�a, ale z pewno�ci� nurtuj�ce Ko�ci� Powszechny, �wiatowy. W formie "przysz�o�ciowej" powie�ci, kt�rej bohaterem jest w�a�nie papie�, pr�buje ukaza� potrzeb� i mo�liwo�ci reform a zarazem i trudno�ci, kt�re takie reformy z pewno�ci� napotka�yby na swej drodze. Nie pisa� jej cz�owiek stoj�cy z boku, jaki� "obiektywny ekspert" czy mo�e "watykanolog". Jej autorem jest cz�owiek stoj�cy w �rodku, teolog, a nade wszystko cz�owiek, kt�ry kocha sw�j Ko�ci�, g��boko wierzy w to, �e w po�rodku niego jest Jezus i �e Ko�ci� ten posiada w sobie si��, kt�ra pozwoli mu si� samemu odnowi� zgodnie z autentycznym programem Ewangelii i jak �w Jezusowy "zaczyn" w istotny, decyduj�cy spos�b wp�yn�� na odnow� naszego �wiata. Tego w�a�nie dla Ko�cio�a gor�co pragnie. Ka�demu, kt�ry we�mie t� ksi��k� do r�ki �yczy za�, by m�g� podda� w�asnej refleksji pytania w niej postawione, by problemy swojego Ko�cio�a uzna� za swoje w�asne, bo takie one s� w istocie. Mo�e ta kr�tka opowie�� o tym, "jak mog�oby by�" przyczyni si� cho�by w skromnym wymiarze nie tylko do rozpocz�cia publicznej dyskusji, ale i do przebudzenia w�r�d �wieckich katolik�w poczucia osobistej odpowiedzialno�ci za �ycie Ko�cio�a i tego naszego, ale przede wszystkim ca�ego chrze�cija�stwa, kt�rego pocz�tkiem i fundamentem jest Ewangelia, miejscem za� �ycia i realizowania si� ca�y nasz dzisiejszy �wiat. * * T omasz Hagenauer, biskup Mainz i kardyna� �wi�tego Ko�cio�a Rzymskiego ci�ko usiad� za swoim biurkiem. "Teraz jeszcze i to" - pomy�la� zrezygnowany. Jakby za ma�o mia� problem�w w swoim w�asnym "stadzie". Dowiedzia� si� w�a�nie, �e na nowo b�dzie �wiadkiem prasowej burzy wok� Ko�cio�a - przed chwil� z sekretariatu zadzwoni�a pani Johler z wiadomo�ci�, �e radio i telewizja poda�y akurat zaskakuj�ce nowiny z Rzymu - papie� Jan Pawe� III umar� przed dwoma godzinami w swoim prywatnym gabinecie w Watykanie. Cho� ju� od d�u�szego czasu wtajemniczeni wiedzieli, �e ze zdrowiem najwy�szego Pasterza nie jest dobrze, Hagenauer nie spodziewa� si� tego tak szybko - w ko�cu z rakiem mo�na �y� do�� d�ugo, gdy ma si� do dyspozycji najnowsze zdobycze nauki i najlepszych specjalist�w. Ale w ko�cu to nie lekarze i ich drogie urz�dzenia maj� ostatnie s�owo - to pomy�lawszy Tomasz Hagenauer wsta�, podszed� do okna swego gabinetu, otworzy� Liturgi� Godzin i rozpocz�� odmawia� troch� wczesne Nieszpory - tym razem z formularza za zmar�ych, w intencji tego, kt�ry odszed� do Pana. Nie m�g� jednak do ko�ca skoncentrowa� si� na psalmach i czytaniach, nie opuszcza�a go natr�tna my�l - oto Ko�ci� stan��, a raczej jego najwy�si hierarchowie stan�li znowu przed tym nieub�aganym pytaniem ostatnich lat: jak dalej? Do grupy tych, kt�rzy musieli odpowiedzie� na to pytanie nale�a� i Hagenauer - od dw�ch lat kardyna�, a wi�c potencjalny wyborca nowego papie�a, a mo�e i - czysto teoretycznie - nast�pny elekt. Pytanie o najbli�sz� przysz�o�� najwi�kszego z Ko�cio��w �wiata, o kurs jego sternik�w nie by�o bynajmniej nieobecne w ostatnim czasie - unosi�o si� w powietrzu ju� od Soboru Watyka�skiego II, a ze wzmo�on� si�� dawa�o o sobie zna� w�r�d zaanga�owanych katolik�w, w�r�d teolog�w i cz�ci ksi�y podczas ostatnich lat pontyfikatu Jana Paw�a II - papie�a jak�e kontrowersyjnego. Up�yn�o ju� jednak prawie sze�� lat od �mierci tego polskiego biskupa na rzymskiej katedrze - z jednej strony charyzmatycznej wr�cz osobowo�ci o ogromnej medialnej sile oddzia�ywania, a z drugiej nieodrodnego syna swojego ludowego, konserwatywnego polskiego Ko�cio�a, przejawiaj�cego mocno autorytarne ci�goty w stylu kierowania katolicyzmem. Karol Wojty�a, ten "ostatni nieomylny" zast�pca Chrystusa, jak z lekkim przek�sem nazywano go w kr�gach europejskich teolog�w, zmar� po d�ugiej i heroicznej walce z nowotworem 22 wrze�nia 2002 roku. Wybrany przez ostro�nych kardyna��w - prawie w stu procentach nominat�w Wojty�y - nowy sternik "Piotrowej nawy", Portugalczyk Mario Rodigez, kt�ry przybra� imi� Jana Paw�a III od samego pocz�tku stan�� wobec problemu zmiany kursu. 73 letni nowy papie� nie znalaz� w sobie jednak ani przekonania co do konieczno�ci opowiedzenia si� po stronie jednej z grup w Ko�ciele, ani do�� energii, by ruszy� w kt�r�kolwiek ze stron czy cho�by zmienia� zastany spos�b funkcjonowania rzymskiej centrali. Ten lubiany przez swoich lizbo�skich diecezjan "cz�owiek �rodka" nie mia� zamiaru ryzykowa� konfliktu, czy mo�e nawet roz�amu w Ko�ciele, a mo�e nawet nie chcia� bra� na swoje sumienie tych potencjalnie utraconych wiernych, kt�rzy w ten czy inny spos�b odeszliby od ko�cielnej owczarni, gdyby zacz�y si� w niej jakiekolwiek gwa�towniejsze ruchy. Sta� go by�o tylko na tyle, by na dw�ch zwo�anych przez siebie konsystorzach mianowa� w�r�d oko�o 50 nowych kardyna��w, w sporej wi�kszo�ci ludzi nie bardzo zwi�zanych z Rzymem i jego Kuri�, wielu spo�r�d biskup�w, kt�rzy dobrze si� sprawdzili jako udane bufory mi�dzy oczekiwaniami swoich wiernych i kleru a centralistycznym i unitarnym stylem kierowania Ko�cio�em przez Rzym. Kilku z tych nominat�w mo�e nawet nie chcia�, ale po prostu nie m�g� ich omin��, je�li nie chcia� ostatecznie skompromitowa� watyka�skiej polityki personalnej - jednym z nich by� w�a�nie biskup Tomasz Hagenauer. Ten dopiero czterdziestoo�mioletni biskup od czterech lat kierowa� zachodnioniemieck� diecezj� Mainz, nominowany tam przez Jana Paw�a III, a od trzech lat by� przewodnicz�cym Konferencji Episkopatu Niemiec. Jego poprzednik w tej funkcji, Karl Lehmann, tak�e biskup Mainz, przez cztery kolejne kadencje jako szef niemieckiego episkopatu nie doczeka� si� kardynalskiego kapelusza, bo cho� nale�a� do raczej umiarkowanych hierarch�w - papie� Wojty�a nie m�g� go zaakceptowa�. W szczeg�lno�ci nie m�g� on (a mo�e bardziej ni� on sam cz�onkowie Opus Dei, otaczaj�cy go w Watykanie w drugiej cz�ci jego pontyfikatu) wybaczy� mu listu pasterskiego z roku 1994, w kt�rym wraz z biskupami dw�ch s�siednich diecezji pozostawia� swoim ksi�om decyzj� w sprawie udzielania sakrament�w ludziom rozwiedzionym, kt�rzy po raz drugi zawarli ma��e�stwo. I cho� warunki, wymienione w li�cie by�y naprawd� �ci�le okre�lone i w �aden spos�b nie grozi�o to zbyt lu�nym podej�ciem czy samowol� proboszcz�w, Lehmann podpad� Rzymowi ostatecznie. Szef jednego z najwi�kszych i najwa�niejszych na �wiecie Ko�cio��w katolickich, finansuj�cego zreszt� po�ow� katolickich misji i diecezji diaspory nie by� cz�onkiem �wi�tego Kolegium. Ten swego rodzaju policzek, wymierzony niemieckim katolikom, obok wielu innych dowod�w nieliczenia si� z ich opini� w sprawach ich dotycz�cych (jak cho�by biskupie nominacje wiernych Rzymowi, lecz niepopularnych i niemo�liwych do zaakceptowania ksi�y) przyczynia� si� dodatkowo do coraz wi�kszej niech�ci, jak� darzono Watykan w og�le, a papie�a w szczeg�lno�ci. Jan Pawe� III nie m�g� sobie na to pozwoli�. Nast�pca Lehmanna, protegowany przez niego ksi�dz Hagenauer, szef Katolickiej Akademii w Mainz i proboszcz podmiejskiej parafii, zosta� mianowany biskupem w bardzo kr�tkim czasie po rezygnacji swego poprzednika. Wydawa�o si� nawet, �e Lehmann mia� w tej sprawie wp�yw decyduj�cy. Podobno zreszt� monsignorzy z Kongregacji Biskup�w byli mocno niezadowoleni, bo Ojciec �wi�ty tym razem nie pozwoli� sobie zbyt natr�tnie doradza�. Po p� roku Hagenauer zosta� Szefem Konferencji - Lehmann ci�gle jeszcze mia� wielki autorytet w�r�d swoich koleg�w, a mo�e po prostu nikt nie chcia� podj�� si� tak niewdzi�cznej funkcji "zderzaka". Tak wi�c, w kardynalskich nominacjach Anno 2006 nie mo�na go by�o pomin��. "Konklawe mo�e by� za oko�o dziesi�ciu dni" - my�la� Hagenauer. "I raczej na pewno nie b�dzie kr�tkie". To oznacza�o skre�lenie wszystkich termin�w na najbli�szy miesi�c. W pi�� - sze�� dni trzeba doko�czy� to, co najwa�niejsze, odby� niemo�liwe do unikni�cia rozmowy, z�o�y� kilkana�cie wizyt, przyj�� kilkudziesi�ciu ludzi - nie m�wi�c ju� o Requiem za zmar�ego biskupa Rzymu i po�wi�ceniu nowego Centrum Caritas, kt�re przypada�o za dwa dni. Kardyna� wystuka� na wewn�trznym aparacie numer swojego sekretarza. Po chwili razem ze Schmidthuberem rozwa�ali, co da si� jeszcze zmie�ci�, co trzeba przesun��, a co po prostu odwo�a�. By� pi�tek, 27 czerwca 2008. * * W Rzymie stara i dobrze sprawdzona machina Kurii i Domu papieskiego podj�a swoje zwyk�e, przewidziane na tak� okazj� dzia�ania. Papieskie pokoje i wszystkie nie og�oszone jeszcze dokumenty zosta�y zapi�cz�towane, oficjalne powiadomienia rozes�ane, Dziekan �wi�tego Kolegium, kardyna� Sequier wraz ze swymi obecnymi w Wiecznym Mie�cie kolegami obradowali nad najkorzystniejszym terminem zwo�ania konklawe. W ko�cio�ach rzymskich celebrowane by�y uroczyste Msze za zmar�ego Pasterza Miasta i �wiata. Cia�o Jana Paw�a III wystawiono w bazylice �wi�tego Piotra, gdzie sk�adali mu ostatni� wizyt� oficjele, nawiedzali go (nie tak znowu liczni) pobo�ni i (daleko liczniejsi) gapie. Ostatecznie �mier� wielkich tego �wiata zawsze jest widowiskiem dla ma�ych i szarych obywateli, prowadz�cych na codzie� swoje pracowite i do�� szare �ycie. Przygotowania do pogrzebu nie rzuca�y si� a� tak bardzo w oczy - miejsce w krypcie bazyliki jest przecie� stale "gotowe" a oficjalni go�cie �a�obni z ca�ego �wiata zatrzymaj� si� w swoich ambasadach czy innych rzymskich przedstawicielstwach. Watyka�scy liturgi�ci tak�e nie musieli si� spieszy� - dla nich przygotowanie uroczystej liturgii �a�obnej to kwestia jednego dnia - tu ka�dy zna znakomicie swoje zadania i przebieg pogrzebu, bardzo zreszt� prosty w por�wnaniu z licznymi i wielekro� w rok odprawianymi wielkimi papieskimi celebrami. Dzienniki i kana�y telewizyjne by�y pe�ne zmar�ego papie�a, jego podobizn, biografii i z�otych my�li, roi�o si� od ocen minionego pontyfikatu, podawanych z najr�niejszych pozycji i - co oczywiste - w coraz wi�kszej liczbie pojawia�y si� spekulacje na temat nast�pcy na Piotrowej Stolicy. Z ka�dym dniem w nabo�e�stwach uczestniczy�a te� wi�ksza liczba kardyna��w, zje�d�aj�cych, czy raczej zlatuj�cych si� z ca�ego �wiata na pogrzeb i konklawe. Tak�e i oni, elektorzy - bohaterowie niezliczonych rozm�w, spor�w i artyku��w prasowych byli - przynaj�c si� do tego, czy te� nie - ogarni�ci fal� powszechnego rozprawiania o przyszlo�ci Ko�cio�a i jego Kurii. Tak, jak najbardziej jego Kurii1, gdy� ktokolwiek mia� zosta� wybrany, z pewno�ci� nast�pi szereg nowych nominacji, awans�w i w�tpliwych "awans�w", gdy kt�ry� z kurialnych substytut�w, asesor�w czy domowych pra�at�w zostawa� biskupem pierwszej wolnej, a niekoniecznie bardzo wielkiej diecezji w swoim rodzinnym kraju. Tak wi�c i Kuria, i wszyscy mniej czy bardziej zwi�zani z Watykanem Rzymianie (jak personel urz�d�w, w�a�ciciele przywatyka�skich cafeterii i specjalistycznych "ko�cielnych" sklep�w, przedstawiciele central zakonnych i papieskich uczelni) w przerwach mi�dzy nabo�e�stwami i modlitwami z zami�owaniem oddawali si� plotkom i prognozom, ulubionemu zreszt� zaj�ciu wszelkiego stanu urz�dniczego. Oczywi�cie pada�y nazwiska, dziesi�tki mniej lub bardziej egzotycznych nazwisk. W tym wszystkim wyczuwa�o si� czasem i pewne nadzieje, reprezentowane raczej przez "stranieri", obcych spoza Rzymu i Italii, i pewn� nie do ko�ca wypowiezian� obaw�, przebijaj�c� z ocen "tutejszych", od lat zwi�zanych z centralnymi urz�dami Ko�cio�a. Ani nadzieje, ani obawy nie by�y niczym nowym. Lokalne bowiem spo�eczno�ci katolickie jak zreszt� ju� od dziesi�cioleci oczekiwa�y pewnych korekt, uwzgl�dnienia r�nych swoich potrzeb i problem�w przez centrum, zmniejszenia rzymskiego centralizmu i liczy�y zawsze na nowy pontyfikat jako na szans� pewnego od�wie�enia. Ludzie za� Rzymu kochali swoj� prac� i patrzyli na Ko�ci� "od �rodka" czy "od g�ry", jak oni to zwykli byli rozumie� i raczej obawiali si� wszelkich wi�kszych zmian w tym swoim ma�ym, a tak przecie� skutecznie funkcjonuj�cym �wiecie. Nowe konklawe zawsze by�o dla nich pewn� niewiadom�. Jednak od ponad czterdziestu lat, od zako�czenia Soboru Watyka�skiego II w roku 1965 i po�owicznego wprowadzenia w �ycie jego reform w pocz�tku lat siedemdziesi�tych XX wieku, mimo b�yskawicznie zmieniaj�cych si� warunk�w �ycia, potrzeb i problem�w wiernych na wszystkich kontynentach, a co za tym idzie cz�sto ich sposobu my�lenia, tak�e odniesienia do wiary i religii, w Rzymie Jana Paw�a II oraz jego nast�pcy nie odczuwa�o si� jakich� wi�kszych zmian. By� wprawdzie kr�tki okres pewnej paniki w kr�gach rzymskich, spowodowanej pr�bami nie�mia�ego wprowadzania kolegialno�ci: wsp�kierowania najwa�niejszymi sprawami Ko�cio�a przez centralne synody biskup�w za Paw�a VI. Jednak papie� Wojty�a, ochoczo wspomagany przez Kuri�, do�� skutecznie poradzi� sobie z kolektywistycznymi modami w�r�d hierarch�w i faktycznie zredukowa� rol� synod�w do dyskusyjnego klubu przy osobie papie�a, kt�ry w istocie bez jego akceptacji nie m�g� wyda� nawet jednego o�wiadczenia, nie m�wi�c ju� o jakiejkolwiek decyzji. Oczywi�cie sk�ada�o si� przy tym wszelkie ho�dy wobec teologii kolegialno�ci, wspomina�o o niej we wszelkich odno�nych dokumentach i apelach najwy�szego urz�du. W�a�ciwi autorzy papieskich encyklik i adhortacji2, czyli watyka�cy specjali�ci od wszelkich dziedzin �ycia ko�cielnego stali si� prawdziwymi mistrzami w cytowaniu dokument�w ostatniego Soboru w taki spos�b, aby wynika�o z nich dok�adnie to, co Rzym (czyli otoczenie Ojca �wi�tego) akurat chcia� powiedzie�, nakaza� lub zakaza�. Ten stan rzeczy dok�adnie odpowiada� ludziom Watykanu i sporej cz�ci �wiatowej hierarchii, wi�c przez wiele lat nie uleg� zmianom. W zamian wierni wszystkich kontynent�w mieli szans� prze�y� osobiste spotkania z Namiestnikiem Chrystusa3, kt�ry w osobie Jana Paw�a II i (nieco mniej intensywnie) Jana Paw�a III objecha� niemal wszystkie kraje �wiata i przemawia� w prawie wszystkich wa�niejszych miejscach, poruszaj�c wszystkie mo�liwe �wiatowe i lokalne problemy. Ujrzeli pe�nego ludzkiego ciep�a Ojca �wiatowego chrze�cija�stwa, pozdrawiaj�cego masy szerokim gestem ramion, �ciskaj�cego si� z dzia�aczami, politykami i rabinami, ca�uj�cego dzieci, odwiedzaj�cego chorych i starych i g�aszcz�cego niepe�nosprawnych w w�zkach inwalidzkich i byli zachwyceni. Talent papie�a Wojty�y, umiej�cego rozmawia� a nawet �artowa� z milionowymi masami sta� si� obiektem podziwu nawet specjalist�w od medi�w i public relations. Jego nast�pca, cho� ju� nie w takim stopniu obdarzony tym charyzmatem tak�e si� stara� i nie wypada� �le - po prostu zaistnia�y nowe "standardy" pe�nienia urz�du papieskiego i nie da�o si� ich omin��. Niekt�rzy obserwatorzy �ycia Ko�cio�a okre�lili to zjawisko jako pewien rodzaj daniny, kt�r� Rzym musia� sp�aca� dzisiejszemu �wiatu wszechogarniaj�cych medi�w, �wiatu poczucia wzajemnej blisko�ci, jego egalitarnym modom, w zamian za zachowanie �ci�le hierarchicznej i centralistycznej struktury rzymskiego Ko�cio�a i jego tradycyjnych kanonicznych norm. Ludzie dostali swojego Ojca �wi�tego bez tiary i lektyki, na wyci�gni�cie r�ki, w niczym jednak nie zosta�a uszczuplona kontrola Rzymu nad wszelkimi poczynaniami Ko�cio��w lokalnych, w najdrobniejszych nawet sprawach. Papie� si� u�miecha� - ale miejscowy biskup nie m�g� zmieni� nawet jednego s�owa w oficjalnym tek�cie mszalnych modlitw. Papie� b�ogos�awi� - lecz proboszcz, nawet najlepiej znaj�cy swych parafian, nie �mia� udzieli� komunii �wi�tej rozwodnikom, cho�by na �lubie ich w�asnych dzieci. Ojciec �wi�ty obejmowa� si� z reprezentantami siostrzanych wyzna� i m�wi� im wiele dobrych s��w, ale w seminariach nadal nauczano przysz�ych ksi�y, dlaczego to w�a�nie ich Ko�ci� i wy��cznie On mia� racj� we wszystkich historycznych sporach i roz�amach, a bracia "od��czeni" mog�, je�li chc�, na powr�t si� przy��czy� i o to nale�y si� - wraz z nimi, czemu nie - modli�. Papie� podawa� r�k� i dawa� si� �ciska� - ale �aden teolog, zatrudniony na ko�cielnej uczelni nie m�g� naucza� dogmatyki inaczej, ni� pozwala�a na to nauka nieomylnego Urz�du Nauczycielskiego Ko�cio�a. Taki to, zdyscyplinowany, obliczalny, wierny swej tradycji Ko�ci� oczekiwa� teraz, �e Duch �wi�ty g�osami kardyna��w wybierze mu nowego Nast�pc� �wi�tego Piotra, depozytariusza objawionej Prawdy, Namiestnika Chrystusa na ziemi, przewodnika w wierze, s�owem - papie�a. * * P o pogrzebie biskupa Rzymu Hagenauer uda� si� do rzymskiej siedziby werbist�w, gdzie mia� zwyczaj zawsze zamieszkiwa�, gdy by� w Wiecznym Mie�cie. Ojcowie byli go�cinni, zawsze trzymali dwa-trzy pokoje dla swoich wsp�braci, zatrzymuj�cych si� tu, gdy wypadlo im, z jakich b�d� powod�w, odwiedza� stolic� chrze�cija�stwa. Nie on jeden z niemieckich biskup�w bywa� ich go�ciem - tym razem wprowadzi� si� wraz z Richardem Schmidthuberem do czasu rozpocz�cia konklawe. Pozosta�y jeszcze cztery dni - i biskup Mainz postanowi� je wykorzysta� na odwiedzenie wielu znanych mu ludzi, kt�rych losy rzuci�y na d�u�ej w to pi�kne miejsce, wi�kszo�� z nich albo zakonnik�w i zakonic, pracuj�cych w domach generalnych swoich zakon�w, jednego z redaktor�w "L"Osservatore Romano", jednego prawnika z Kongregacji do spraw �wi�tych i pewnego dobrego lekarza z Wiesbaden, kt�ry tu w Rzymie prowadzi� prywatn� klinik�. Sekretarza - m�odego jeszcze �wieckiego teologa, po kt�rym wiele sobie obiecywa� w przysz�o�ci, bra� cz�sto ze sob�. Podczas tych prywatnych spotka� nie m�wi�o si� w zasadzie du�o o konklawe, przynajmniej w obecno�ci kardyna�a. Po prostu nie wypada�o nagabywa� go o te sprawy, a je�li sam si� nie wypowiada� ... zostawa�o przecie� tyle ciekawych temat�w. Hagenauer zreszt�, cz�owiek o ujmuj�cej powierzchowno�ci, posiadaj�cy opini� do�� otwartego i ju� jako ksi�dz maj�cy - przez 12 letni� prac� w Akademii w Mainz - stale do czynienia z katolickimi intelektualistami by� tak�e w prywatnych kontaktach cenionym rozm�wc� i uwa�nym s�uchaczem. Czas wi�c up�ywa� do�� szybko i ciekawie. W te kilka wieczor�w, ju� w domu zakonnym, zdarza�o im si� w�a�ciwie codziennie we dw�ch spotka� jeszcze w ogrodzie klasztoru, obaj wychodzili po prysznicu, aby zaczerpn�� troch� �wie�ego powietrza przed snem. We dw�jk� byli nieco bardziej otwarci w sprawie, o kt�rej Hagenauer nie m�g� przecie� nie my�le� - w sprawie pytania obecnego teraz w g�owach wszystkich elektor�w - kto to ma by� i jak ma to wszystko dalej poprowadzi�. Schmidthuber nie odmawia� sobie przyjemno�ci zacytowania kardyna�owi ostatnich zas�yszanych plotek w temacie konklawe, wyczytanych w prasie rzymskiej prognoz i opinii. Ch�opak zna� nie�le w�oski - w przeciwie�stwie do swego szefa - bo w czasie swoich studi�w sp�dzil tak zwany wolny rok w Mediolanie. Pewnie zreszt� by�by zosta� ksi�dzem - studiowa� przecie� obok prawa teologi�, a, jak si� kiedy� zwierzy�, zawsze ci�gn�o go w pobli�e o�tarza - ale teraz - by� ju� od trzech lat �onaty i nawet zd��y�o mu si� urodzi� dziecko. Niemniej sprawy Ko�cio�a i teologii, a zw�aszcza tak zwanych ruch�w odnowy by�y w centrum jego zainteresowania i teraz Hagenauer m�gl obserwowa�, jak ch�onie to wszystko, co si� wok� dzia�o, jak s�ucha i czyta ka�dy strz�p informacji na temat tego, czym �y� Rzym w ostatnich dniach. Podczas przedostatniego wieczoru Schmidthuber przyzna� si� kardyna�owi, �e spotkanie u doktora Riedermaiera z poprzedniego dnia nie da�o mu spa� - ten gor�cy katolik, swego czasu dzia�aj�cy w KHG - niemieckim katolickim stowarzyszeniu studenckim, podczas rozmowy z nimi praktycznie wy�o�y� Richardowi na st� prawdziwe problemy Ko�cio�a. Nie chc�c pewnie poucza� kardyna�a, m�wi� do sekretarza, ale obaj sluchacze czuli, �e oto g��boko wierz�cy cz�owiek dzieli si� z nimi obydwoma tym, czego nie mo�e zrozumie�, m�wi to, czego nikt od lat nie chcia� od niego s�ucha�, pyta o rzeczy, kt�rych nikt mu ani na szkolnych lekcjach religii, ani na setkach kaza�, kt�rych wys�ucha� nie wyja�ni� ani nawet wyja�ni� nie pr�bowa�. Hagenauer wtr�ca� si� niewiele - pi� znakomite wino doktora, jad� jego sa�atki i s�ucha�, zreszt� nie po raz pierwszy. Teraz Richard, zapomniawszy, �e przecie� obaj byli tam na owej kolacji, powtarza� swemu szefowi owe "questiones disputatae" - otwarte - zdaniem doktora - pytania, problemy a czasem i rany w organi�mie katolickiego Ko�cio�a. Jako lekarz Riedermaier szczeg�lnie silnie akcentowa� te bol�czki nauki katolickiej, kt�re ociera�y si� o zdrowie, cia�o cz�owieka i jego "wcielone" �ycie. Richard na nowo wywo�a� przed oczami kardyna�a obraz doktora, tak nami�tnie broni�cego wolno�ci sumienia ma��onk�w chrze�cijan w sprawach kontroli urodzin, jak gor�co polemizowa� z rzymsk� wizj� tak zwanych naturalnych metod planowania rodziny. Jak krytykowa� obro�c�w os�awionego "kalendarzyka", kt�rzy nie mog� poj��, �e setki milion�w cz�sto niepi�miennych, a w ka�dym razie pozbawionych jakiejkolwiek wiedzy biologicznej kobiet na wi�kszo�ci kontynent�w nie ma �adnych szans na post�powanie zgodnie z jego - niepewnymi zreszt� co do skutk�w - zasadami. "Ma��onkowie maj� prawo do po�ycia zawsze, kiedy oboje tego chc�. Ich wzajemny seks nie jest tylko technik� do produkcji potomstwa, to jest ukoronowanie prawdziwej, najg��bszej i najbardziej intymnej mi�o�ci. Je�li Jezus nie wchodzi� dwojgu ma��onkom do ��ka i nie rozs�dza� tych rzeczy, dlaczego papie� czy proboszcz maj� to robi�. To oni sami musz� zdecydowa�, ile mog� mie� dzieci, to oni przed Bogiem zdadz� z tego rachunek. I je�li prezerwatywa, kt�ra w takiej Afryce pomog�aby unikn�� �mierci g�odowej milionom dzieci jest niedobra, bo sztuczna, nienaturalna, to dlaczego Ko�ci� u�ywa mikrofon�w? Przecie� one te� nie rosn� na drzewach! A dlaczego biskupi je�d�� mercedesami ... o przepraszam! No, ale one te� nie s� naturalnym �rodkiem poruszania si� naszego gatunku!". Sekretarz przypomnia� kardyna�owi s�owa jego przyjaciela na temat swego czasu krytykowanego przez czynniki ko�cielne przeszczepu organ�w: "Wtedy si� wycofano, i teraz b�dzie trzeba si� ze wstydem wycofa�. To pouczanie z niebotycznych wysoko�ci na tematy nowych �cie�ek w nauce czy medycynie prowadzi tylko do gigantycznych b��d�w i r�wnie gigantycznych kompromitacji". Gor�co polemizowa� z oficjalnym ko�cielnym stanowiskiem wobec wszelkiej postaci eutanazji: "Trzeba odr�ni� jedno od drugiego. Co innego zab�jstwo na zlecenie albo wygodne samob�jstwo jakiego� frustrata przez r�ce lekarza, co innego cz�owiek, kt�rego ju� tylko boli i kt�remu nawet najsilniejszym narkotykiem nie mog� w niczym pom�c! Ile� mo�e trwa� agonia? Czy B�g naprawd� tego chce? A sto lat temu pewnie nie chcia�, bo ludzie w takim stadium bez naszych dzisiejszych urz�dze� umarliby znacznie wcze�niej i bez pi�tej cz�ci tych m�czarni. W spos�b naturalny!"- te ostatnie slowa tr�ci�y sarkazmem, by�y przecie� jakby cytatem z niezliczonych encyklik i kaza�. I Tomasz i Richard czuli, co doktor mo�e nie�wiadomie chcia� im przekaza�: kimkolwiek b�dzie nowy papie�, katolickie masy zwyk�ych, lecz wierz�cych gor�co ludzi czekaj� ju� zbyt d�ugo na zwyk�e, rozs�dne podej�cie do ludzkich problem�w, na dialog a nie wyrocznie z wysoko�ci katedry. M�wi� to, jakby chcia� nam�wi� Hagenauera a gdyby m�g�, pewnie wszystkich elektor�w do oddania swego g�osu w konklawe na rozs�dek i normalno��, zamiast na kolejne kilka czy kilkana�cie lat, jak si� wyrazi�: "...przemawiania do �wiata za pomoc� niezrozumia�ych cytat�w z dokument�w papieskich poprzednich dwustu lat". Obaj to dobrze zrozumieli, teraz za� stali na tarasie polo�onego na wzg�rzu klasztoru i patrzyli ponad dachami pobliskich dom�w na miasto, od kt�rego biskupa tyle zale�a�o... * * W dniu rozpocz�cia konklawe, w poniedzia�ek, 7 lipca, Tomasz Hagenauer wsta� do�� wcze�nie, przed sz�st�. Przed kilkudniowym zamkni�ciem w murach Watykanu musia� odby� jeszcze szereg rozm�w telefonicznych z Niemcami, przede wszystkim skontaktowa� si� ze swoim ordynariatem. Pra�at Guggemos, jego wikariusz generalny by� bardzo samodzielnym cz�owiekiem, jednak w ostatnich dniach przes�a� mu za po�rednictwem e-mailu seri� spraw wymagaj�cych jego niezzw�ocznej decyzji. Hagenauer nie mia� zwyczaju decydowa� bez wys�uchania wszystkich zainteresowanych, st�d potrzeba przynajmniej telefonicznej konsultacji z minimum kilkunastoma osobami. Siedz�c po Mszy i �niadaniu w swoim pokoju kardyna� w�a�nie wybiera� kolejny dlugi numer na swoim "Handy", gdy energicznym krokiem wszed� jego m�ody asystent, ze �ladami silnego podniecenia na twarzy. Poruszaj�c trzyman� w r�ku gazet�, otwart� na trzeciej czy czwartej stronie, na kt�rej da�o si� widzie� zdj�cie Hagenauera zapyta�: * Herr Bischof na to pozwoli�? (Hagenauer wola�, gdy zwracano si� do niego jego w�a�ciwszym tytu�em - biskup) * Na co? * No, na przedrukowanie tego wywiadu sprzed tygodnia z "Berliner Morgenpost" * Ach to! Szczerze m�wi�c, nie czyni�em �adnych restrykcji, ale nie mie�em poj�cia, �e kto� tu zechcia�by si� tym interesowa�! * Ju� si� niekt�rzy zainteresowali! Paru znajomych Pana Biskupa ju� dzi� tu dzwoni�o, �eby Mu pogratulowa� odwagi, eminencja kardyna� Filadelfii za� zapyta�, czy to nie oszustwo! * Eminencja kardyna� Filadelfii interesuje si�, co m�wi biskup Mainz katolickiej gazecie w Niemczech! Prosz�, prosz�! - odrzek� lekko rozbawiony Hagenauer. * On mi powiedzia�, �e przeczyta� go po tym, jak do niego zadzwoni� jego i Wasz, Herr Bischof, kolega z Bogoty! * Kardyna� Figueroa! I ten? * Herr Bischof, mam wra�enie, �e oni wszyscy w ostatnich dniach gorliwie czytaj� gazety! Zreszt� nie tylko czytaj�! - i Richard poda� kardyna�owi otwarty egzemplarz "Il Messagero" - prosz� spojrze�, wywiad z N`gadube i Gromkiem jest z przedwczoraj, rozmowa z Castiglioni by�a przeprowadzona wczoraj! W tym momencie Hagenauer zauwa�y�, �e ca�a trzecia i czwarta strona gazety wype�niona jest podobiznami znanych mu lepiej lub gorzej hierarch�w. * I wie Pan Biskup co jeszcze? Ten wielki tytu� na ca�e dwie strony znaczy: "Ko�ciele wybieraj!" * Ach so! Zrobili ze mnie ekstremist�, �eby by�o bardziej kolorowo! * Z tego, co od rana s�ysz�, pa�scy koledzy, Herr Kardinal nie wszyscy s� zdania, �e jest Pan tak bardzo na skraju - roze�mia� si� Schmidthuber. A je�li wi�cej ich tak my�li - spowa�nia�, je�li wi�cej ... ? * Niech Pan da spok�j, Richard, to nic powa�nego, na pewno sobie kogo� znajd�. - Obaj wiedzieli, o co otar�y si� ich my�li. Richard nie ci�gn�� dalej tego w�tku. * Mam jeszcze kilka telefon�w i e-mail�w z wczoraj do napisania - po�o�y� Tomaszowi gazet� na stole i wyszed�. Hagenauer wzi�� j� i podni�s� do oczu. Zacz�� czyta� wyj�tki z wywiadu, kt�rego udzieli� dziennikarzom katolickiej gazety na dwa dni po �mierci papie�a: "BM: Czy Pan nie uwa�a, �e brak ksi�y na wszystkich praktycznie kontynentach nie jest spowodowany przymusowym celibatem? Kard.Hagenauer: �aden kryzys, �aden problem nie maj� takiej prostej, jednozdaniowo wyra�alnej przyczyny. To na pewno skutek pewnego rodzaju kryzysu religijno�ci w og�le, kryzysu pojmowania powo�ania (...) Ale dobrze, i w tym jest racja. Wielu m�odych ludzi, mocno wierz�cych katolik�w, z kt�rymi rozmawia�em i rozmawiam m�wi mi, �e czuje w sobie takie wezwanie, i �e na pewno zdecydowaloby si� na drog� kapla�stwa, gdyby nie pozbawia�a ich ona jednocze�nie szansy urzeczywistnienia si� w ca�o�ci jako ludzi, jako m�czyzn, jako m��w i ojc�w. Nie widz� w tym �adnej sprzeczno�ci, w ko�cu nawet niekt�rzy Aposto�owie, ze �w. Piotrem na czele byli �onaci, a Ko�ci� funkcjonowa�, i to niezgorzej, maj�c przez wieki �onatych ksi�y. Celibat nie jest artyku�em wiary. ... BM: Zatem widzi Pan mo�liwo�� jego zniesienia ? KH: Widz� mo�liwo�c funkcjonowania w Ko�ciele obok siebie w kap�a�stwie obu grup: ksi�y �onatych i pozostaj�cych w bez�enno�ci. Ci pierwsi mogliby prowadzi� niewielkie parafie, nawet funkcjonowa� jakby na "p� etatu", bo przecie� ojciec i m�� musi mie� czas dla �ony i dzieci, musi na nich uczciwie, lecz dobrze zarobi�. To by�oby chyba najlepsze rozwi�zanie dla bardzo ma�ych parafii, kt�re nie mog� utrzyma� w�asnego ksi�dza. Ci drudzy, kt�rzy �wiadomie i dobrowolnie rezygnowaliby z zak�adania rodziny, podejmowaliby si� zada� wymagaj�cych ca�kowitego po�wi�cenia si� i czasu, jak wielkie parafie, misje czy urz�d biskupi.(...) BM: Kobieta i kap�a�stwo? Czy Jezus nie lubi� kobiet i nie chcia� ich przy o�tarzu? KH: To oczywista nieprawda! Wystarczy poczyta� uwa�nie Ewangeli�. Z Jezusem chodzili nie tylko uczniowie, ale tak�e niewiasty. Imiona niekt�rych nawet znamy. To one mia�y wi�cej odwagi od uczni�w-m�czyzn, skoro sta�y pod Jego krzy�em, gdy tamci uciekli. Zreszt� to kobieta pierwsza - Maria z Magdali - ujrza�a Zmartwychwsta�ego. To ona otrzyma�a od Niego polecenie "Id� i przeka� im..." I to ona pierwsza oglosi�a radosn� nowin� wierz�cym, tam, w Wieczerniku: "Widzia�am Pana, i to mi powiedzia�" A zatem pierwszym g�osicielem radosnej Nowiny o �yj�cym Panu by�a kobieta! I On sam tego chcia�! BM: To czemu Ko�ci� tego nigdy nie chcia�, by kobiety g�osi�y Ewangeli� i sprawowa�y sakramenty? Bo nie bylo ich w wieczerniku, gdy Jezus przekazywa� swoje polecenie "To czy�cie na moj� pami�tk�", jak nas uczono? KH: A gdzie jest napisane, �e ich tam nie by�o? Przecie� ostatnia Wieczerza by�a wieczerz� paschaln�, na kt�rej zawsze gromadzi�a si� ca�a rodzina wok� swego ojca. Ci, kt�rzy z Nim chodzili i Go sluchali, byli rodzin� Jezusa, jak sam to powiedzia�. Pewnie wi�c byli z Nim tam wszyscy i pewnie ze wszystkimi podzieli� si� chlebem i winem i pewnie do wszystkich jako do swej rodziny m�wi�: "Bierzcie i jedzcie... pijcie, ... To czy�cie na Moj� pami�tk�". Na pewno nikogo nie pomin��. Fakt, �e kobiety nie g�osi�y publicznie S�owa i nie przewodniczy�y Eucharystii4 to przede wszystkim konsekwencja �wczesnego porz�dku spo�ecznego. W tamtych czasach nikt nie bra� powa�nie kobiety nie tylko jako g�osiciela, ale nawet jako �wiadka w s�dzie. Nikt te� nie zgodzi�by si�, �eby kobieta przewodniczy�a obrz�dom mysteryjnym, powtarza�a gest Za�o�yciela Ko�cio�a. Tak by�o przecie� do ca�kiem niedawna. W ko�cu nawet prawa wyborcze kobiet w Europie s� ca�kiem �wie�ej daty. BM: To by znaczylo, �e m�g�by Pan sobie wyobrazi� kobiety jako katolickich ksi�y, a nawet biskup�w? KH: "Dla Boga nie ma nic niemo�liwego" To B�g kaza� powiedzie� kobiecie, Marii, matce Jezusa. Natomiast powa�nie: m�glbym sobie bardzo dobrze wyobrazi� ju� w bardzo nied�ugim czasie kobiety jako diakonisse, z prawem g�oszenia Ewangelii i kaza�. My�l�, �e niejednego mog�yby nas lepiej nauczy�, ni� my je, z mandatu Ko�cio�a, usi�ujemy naucza�.(...) BM: Teologia, teologowie i rzymska doktryna wiary. Czy rzeczywi�cie tylko w Rzymie umiej� czyta� Ewangeli�? KH: O, to by bardzo �le swiadczy�o o katolicko�ci, to znaczy powszechno�ci Ko�cio�a. Zreszt� ja sam i wi�kszo�� naszych niemieckich, holenderskich czy ameryka�skich ksi�y albo braci z Wietnamu czy Zairu byli�my w Rzymie wszystkiego par� tygodni w �yciu, i to bynajmniej nie na kursie biblijnym (�miech). Wed�ug takiej teorii nie powinni�my si� bra� za kazania czy katechez�. My�l�, �e Jezus, w kt�rego wierz�, kt�remu wierz� m�wi� wystarczaj�co jasno, aby otwarty cz�owiek m�g� Go zrozumie�. Ewangelia jest przede wszystkim skierowana do ka�dego cz�owieka. I nigdy wi�cej nie mo�e by� tak, jak ju� przez bardzo d�ugi czas by�o, �e kosci� wr�cz odsuwa� katolik�w od czytania Pisma, aby sobie go, bro� Bo�e, opacznie nie interpretowali. Z tego wysz�a tylko nieznajomo�� Ewangelii, z kt�r� do dzi� musimy walczy�. Ka�dy musi sam czyta�, sam przyjmowa�, musi si� zastanowi� i odpowiedzie� na to Wezwanie. A my jeste�my po to, aby to wo�anie powtarza�, t�umaczy� na dzisiejszy j�zyk i dzisiejsze �yciowe sytuacje. Nie zaciemnia�, lecz t�umaczy�, przybli�a�, rozg�asza� i �wiadczy�... BM: Za pomoc� takich formu� jak "transsubstancjacja" czy" unia hipostatyczna"? Oficjalne dokumenty ko�cielne zwalczaj� na przyklad wszelkie inne wyt�umaczenie tego, co si� dzieje w czasie Mszy �wi�tej z chlebem i winem, jak tylko s�owem "trannsubstancjacja". Nawet teologia Schooneberga czy Schillebecxa z lat siedemdziesi�tych XX wieku, ktora w istocie by�a niedaleko od takich okre�le�, zosta�a odrzucona. KH: Staram si� unika� tego typu poj��, gdy rozmawiam z lud�mi. Ostatecznie chodzi nam w wierze o to, �e B�g jest w�r�d nas, a nie o to, jak On tu jest, w jaki spos�b On to robi. Nie potrafi� sobie wyobrazi�, by jakiekolwiek poj�cie moglo Go ogarn��, nawet najbardziej skomplikowane. Jezus poradzi� sobie bez nich, aby ukaza� nam obraz kochaj�cego Ojca, wi�c nie powinni�my nawet stara� si� Go "przebi�" z naszym filozoficznym, przepraszam za wyra�enie "be�kotem". BM: Pan, biskup, doktor teologii i filozofii... jeste�my zszokowani (�miech) KH: "S� sprawy, o kt�rych nie �ni�o si� filozofom". Poczytajcie "Fausta", co m�wi o swojej m�dro�ci. Nie sylogizmy i cytowanie co m�drszych Ojc�w i doktor�w czy papie�y przybli�y nam Boga, lecz gor�ca wiara i otwarcie na jego Ewangeli�.(...) BM: Zjednoczenie chrze�cijan.Czy to nie jest zadanie dla najwi�kszego z Ko�cio��w, w tysi�c lat po schi�mie wschodniej5, w pi�cset lat po Reformacji6? KH: To zawsze jest zadanie ka�dego Ko�cio�a i zboru, ka�dego wierz�cego w Chrystusa cz�owieka. On nam je zleci�: "Aby byli jedno". Tak si� modli�. BM: Ale tak zwany dialog ekumeniczny wyczerpa� chyba swoj� formu��. Wiemy ju� wszyscy, kto co my�li i wiemy, kto z czego nie ust�pi. Ko�ci� katolicki te� niespecjalnie u�atwia ten dialog, zw�aszcza swoimi nowszymi dogmatami maryjnymi7 czy o nieomylno�ci papieskiej, kt�rych bracia chrze�cijanie nigdy nie b�d� w stanie prze�kn��. KH: My�l�, �e dialog ma szans�. Ma, bo B�g go chce. Mo�e musimy tylko spr�bowa� troch� inaczej ze sob� rozmawia�. Jak mawia� niezapomniany papie� Jan XXIII, kt�ry zwo�a� Sob�r, "szukajmy tego, co ��czy, przede wszystkim tego, co ��czy, nie tego, co dzieli". W�a�nie: czy tego, co nas ��czy z wi�kszo�ci� tak zwanych braci "od��czonych" nie jest wystarczaj�co du�o, aby m�wi� o jedno�ci i praktycznie zmierza� ku jedno�ci? Czy to, co dzieli, jest tak istotne i decyduj�ce dla naszych wiernych, aby utrzymywa� stan rozdzielenia i wzajemnego dystansu, je�li nie wrogo�ci? Podstawy s� tak wyra�ne: Ewangelie i nauczanie apostolskie, albo przynajmniej jego g��wna cz��, pierwsze Sobory i Credo nicejsko-konstantynopolita�skie. Co do tego zgadza si� ogromna wi�kszo�� Ko�cio��w chrze�cija�skich. To, �e mamy r�ne okre�lenia na r�ne rzeczy, �e inaczej wyobra�amy sobie rol� �wi�tych czy spos�b dzia�ania sakrament�w albo nawet ich liczb�, �e innymi s�owami cz�sto si� modlimy, nie mo�e przekre�la� faktu, �e pochodzimy od jednego posiewu s�owa Jezusa, �e uwa�amy si� za odkupionych przez Jego �ycie i �mier� i Powstanie z martwych, �e staramy si� otworzy� na powiew Jego Ducha, to jest najwa�niejsze. I to powinno nas jednoczy�, a nic nie mo�e by� silniejsze od tego! BM: A urz�d papieski? Czy to, �e jeden z biskup�w jest zast�pc� Chrystusa na ziemi i z g�ry ma racj� wobec innych nie jest przeszkod� w dialogu? KH: Je�li urz�d mia�by okaza� si� g��wn� przeszkod� w dokonaniu tego, czego chce Jezus, to mo�na i trzeba b�dzie znale�� now� formu�� tego urz�du (...) Hagenauer z�o�y� gazet�, westchn�� i podni�s� si� z krzes�a. Otworzy� szaf� i zacz�� si� pakowa� na konklawe. My�la� przy tym jeszcze o wywiadzie, kt�ry nieoczekiwanie "wyp�yn��" w Rzymie. I to w�a�nie ten wywiad, przy tych dziesi�tkach, kt�rych dotychczas udzieli�. Przypomnia� sobie, jak tam, w Mainz, w chwil� po odej�ciu m�odych dziennikarzy, zdal sobie spraw� z tego, �e ujawni� wobec nich po raz pierwszy niemal w ca�o�ci zupe�nie szczerze swoje pogl�dy na temat Ko�cio�a. Zawsze dot�d by� znacznie ostro�niejszy. Dlaczego akurat wtedy? Tego sam do ko�ca nie wiedzia�. Mo�e to dlatego, �e w dniach od �mierci papie�a szczeg�lnie du�o nad tym my�la�, mo�e pod�wiadomie s�dzi�, �e w takim okresie nikt nie przywo�a go od razu do porz�dku. A mo�e to fakt, �a rozmowa odby�a si� w dwie godziny po spotkaniu kardyna�a z przedstawicielami zwi�zk�w katolickiej m�odzie�y niemieckiej, spotkania jak zwykle bardzo gor�cego, bo ci dwudziestolatkowie nie zwykli byli m�wi� przez kwiatki. By� z nimi szczery, o tak, i nie �a�owa� tego. Dobrze wiedzia�, �e przysz�o�� instytucji Ko�cio�a w �wiecie, kt�ry zbuduje ich generacja zale�y od tego, czy oni go zrozumiej� i zaakceptuj�. Bo oni te� umiej� czyta� Pismo �wi�te i wcale nie uwa�aj�, �e kto� zawsze musi im je zawodowo t�umaczy�. Hagenauer umia� z nimi rozmawia�, by� cz�owiekiem dialogu, tak by� wychowany przez rodzin�, szko��, uczelni� i swoj� Akademi�. Nie zawsze si� z nimi zgadza�, o nie, ale "wi�cej ich ��czy�o, ni� dzieli�o", i cho� nie na wszystkie ich pytania m�g� im odpowiedzie�, oni to rozumieli. Wywiad by� jakby echem tej rozmowy z m�odymi chrze�cijanami. Tym razem by� �mielszy, m�wi� bardziej spontanicznie, zupe�nie szczerze, ca�kowicie od siebie: wierz�cego cz�owieka, aktywnego, wci�� pytaj�cego teologa, biskupa �ywego Ko�cio�a. Ale kto m�g�by za tym sta�, �e ten w�a�nie wywiad tu przedrukowano i to akurat teraz? I nagle wyda�o mu si�, �e ju� wie: Lehmann! To on, jego poprzednik na stolicy biskupiej w Mainz i na stanowisku szefa niemieckiego episkopatu zadzwoni� do niego w dzie� po ukazaniu si� tego wywiadu i pogratulowa� mu go. On, emeryt ko�cielny, mia� jeszcze wystarczaj�co du�o kontakt�w, aby takiego czego� dokona�. Tylko po co? Hagenauer westchn�� jeszcze raz. Je�li nowy papie� b�dzie cho�by nieco bardziej konserwatywny ni� jego poprzednik Rodrigez, a �atwo mo�e tak by�, to kardyna� Tomasz Hagenauer b�dzie musia� odby� jeszcze jedn� rozmow� na wspomniane w wywiadzie tematy, tym razem w rzymskiej Kongregacji Doktryny Wiary. A mo�e nawet podzieli los biskupa Gaillot z Evreux we Francji, kt�ry w latach dziewi��dziesi�tych straci� diecezj�, bo o�mieli� si� mie� w�asne zdanie co do kilku zagadnie� etycznych i spo�ecznych. Kto wie, z kim przyjdzie rozmawia� za par� tygodni? * * P o po�udniu tego pi�tego dnia od pogrzebu Jana Paw�a III drzwi kaplicy Sykty�skiej zamkn�y si� za stu sze�cioma elektorami. Wi�kszo�� z nich nie wzi�a ze sob� tak zwanych "konklawist�w", czyli os�b, wed�ug przepis�w o konklawe mog�cych towarzyszy� im podczas pobytu za murami Watykanu do czasu wyboru nowego papie�a. Tylko kilku s�dziwych i niezbyt ju� sprawnych hierarch�w wzi�o ze sob� sekretarzy lub kapelan�w - wy��cznie ksi�y. Tak wi�c oko�o 120 m�czyzn zosta�o wed�ug bardzo ju� starego zwyczaju i zgodnie z prawem, ustanowionym przez poprzednich papie�y odseparowanych - na ile to mo�liwe - ca�kowicie od zewn�trznego �wiata, aby wi�kszo�� z nich bez zewn�trznych nacisk�w mog�a podda� si� dzia�aniu Ducha �wi�tego, tchn�cego przez Ko�ci� i zgodnie z wol� Bo�� da�a katolikom nowego Biskupa Powszechnego. Przyrzeczenie, z�o�one przez elektor�w, uroczyste od�piewanie hymnu do Ducha �wi�tego "Veni Creator", jak u pocz�tku rekolekcji, jak przy udzielaniu sakrament�w, zasada �wi�tego milczenia, obowi�zuj�ca przez wi�kszo�� czasu jak r�wnie� izolowane wzajemnie mini- mieszkania kardyna��w - wszystko to mia�o wskazywa� na potrzeb� skoncentrowania si� uczestnik�w konklawe przede wszystkim na woli Bo�ej, mia�o umo�liwi� im uwolnienie si� od wp�yw�w zewn�trznego �wiata, dla dobra tego najwa�niejszego w ich �yciu wyboru. Tak powinno by�o by�. Niemniej wszyscy wiedzieli, �e przez fakt chwilowego odsuni�cia si� od swojej diecezji pasterz nie przestaje by� pasterzem, a kurialista pozostaje urz�dnikiem nawet bez swoich papier�w i telefon�w. Tote� ich my�lenie o Ko�ciele katolickim i jego przysz�o�ci odbywa� si� musia�o z pozycji ich codziennych do�wiadcze� i tak samo zapewne wyobra�ali sobie dobro Ludu Bo�ego. Na podzia� mi�dzy duszpasterzy (wi�kszo��) i kurialist�w (nie taka zn�w nieliczna mniejszo��) nak�ada� si� ten drugi, o wiele trudniejszy do wykazania - podzia� wed�ug przekona�. By�a tu wi�c grupa kardyna��w przeciwnych wszelkim wi�kszym zmianom, zwolennik�w konserwatywnej linii "Ko�cio�a nauczaj�cego", najlepiej nauczaj�cego wszystkich i mo�liwie o wszystkim. Kilku najstarszych z nich mia�o swoje korzenie jeszcze w przedsoborowym Ko�ciele, cho� wi�kszo�� pochodzi�a ju� z nominacji Jana Paw�a II. Byli oni owymi "rzymianami", wykszta�conymi na papieskich uniwersytetach, kt�rzy swoje najpi�kniejsze lata sp�dzili w Wiecznym Mie�cie w cieniu Watykanu, a potem zostali mianowani biskupami jako gwaranci wiernej wobec Kurii polityki ko�cielnej. Nie brakowa�o takich biskup�w na wszystkich kontynentach, wszak to rzymska Kongregacja Biskup�w, zasi�gaj�c opinii papieskich nuncjuszy, mia�a decyduj�cy g�os we wszystkich prawie nominacjach ostatnich dziesi�cioleci. By�a grupa ludzi stosunkowo m�odszych, nie tylko wiekiem, ale tak�e i "sta�em w purpurze" - to cz�� nominat�w ostatniego papie�a, wywodz�cych si� spo�r�d tych biskup�w, kt�rzy sprawdzili si� w rozs�dnym kierowaniu swymi diecezjami a w niczym nie podpadli rzymskim dykasteriom. Reprezentowali oni zazwyczaj t� �rodkow� grup� kleru katolickiego, szukaj�c� dialogu ze swoimi wiernymi, cho� zmuszon� najcz�ciej do unikania tzw. "trudnych pyta�", na kt�re nie mog�a, z powodu wewn�trzko�cielnej cenzury, udzieli� zadowalaj�cej odpowiedzi. By�o wreszcie kilkunastu wyra�nie si� wyr�niaj�cych "wyznawc�w wiary", kardyna��w-symboli, pochodz�cych z kraj�w diaspory chrze�cija�skiej lub z tych stron �wiata, gdzie re�imy najr�niejszego koloru prze�ladowa�y chrze�cijan, czy specjalnie katolik�w. Ci ludzie weszli w sk�ad kolegium jako �wiadkowie wiary, byli przedstawicielami cierpi�cego, lecz �wiadcz�cego Ko�cio�a, znakiem wierno�ci Ewangelii, ale tak�e i Rzymowi. Inne by�o ich teologiczne przygotowanie, w kt�rym w �aden spos�b nie dor�wnywali swoim kolegom - purpuratom z "normalnych" kraj�w, r�ne by�y ich zapatrywania na �wiat i jego potrzeby, ale jedno ich ��czy�o - byli otwarci na dialog, bo ich �ycie i dzia�alno�c w najtrudniejszych warunkach nauczy�y ich zawsze szuka� uczciwie wyci�gni�tej r�ki i wsp�pracowa� dla zwyci�stwa dobra i prawdy. Reszta hierarch�w, maj�cych wybra� Najwy�szego Pasterza, nie da�aby si� zaliczy� do �adnej z grup, cz�sto przez lata starannie unikali zabrania g�osu na w�asny rachunek. Zreszt� i te dwie najliczniejsze "partie" biskup�w diecezjalnych, i kuriali�ci w niczym nie przypominaly tego, co mo�naby zaobserwowa� w przeci�tnym "�wieckim" parlamencie. Wy�ej postawieni ludzie Ko�cio�a maj� to w�a�ciwie we krwi, aby zbyt �atwo nie zdradza� swoich bardziej wyrazistych pogl�d�w, aby si� nie okre�la�. Przecie� postawa bezpartyjnego "pasterza" ma ��czy� wok� niego wiernych r�nych orientacji politycznych czy spo�ecznych, a ponadto nie jest dobrze wychyla� si� w jakiej� wa�niejszej sprawie, w kt�rej Rzym nie zabra� jeszcze g�osu, lub co gorsza, w kt�rej ju� g�os zabra�, a lokalny biskup nie bardzo si� z nim zgadza. Tak wi�c prawdziwe stanowiska tych ludzi zna si� dopiero, gdy zostanie si� przez nich obdarzonym zaufaniem na tyle du�ym, by je z ich w�asnych ust us�ysze� w czterech �cianach w �cis�ym gronie najbli�szych i sprawdzonych wsp�pracownik�w. Jedno da�oby si� tak�e na pewno powiedzie� o sk�adzie konklawe: Na pewno nie by�o tu ludzi, reprezentuj�cych tych zwyk�ych, zaanga�owanych lecz nie "zawodowych" katolik�w: nie by�o m�czyzn i kobiet �yj�cych wiar� w zak�adach i biurach, nie by�o �wieckich misjonarzy i katechist�w, nie by�o szeregowych cz�onk�w ruch�w odnowy, sta�ych diakon�w, pracuj�cych w "�wieckich" zawodach. Nie by�o zreszt� tak�e wikariuszy i proboszcz�w, na codzie� zmagaj�cych si� z problemami katolickich wsp�lnot ani oczywi�cie cho�by jednej z milionowej rzeszy zakonnic. Nie by�o �adnego reprezentanta katolickiej nauki, za wyj�tkiem kilku by�ych profesor�w, cz�onk�w kardynalskiego kolegium. Taka jest od wiek�w struktura konklawe: Najwy�szego Pasterza, symbol jedno�ci Ko�cio�a i jego nieomylne w sprawach wiary usta, Pierwszego Interpretatora Prawdy Bo�ej, tak�e Biblii, wybiera elita hierarchii ko�cielnej, mianowana przez jego poprzednik�w spo�r�d tak�e mianowanych, uprzednio w wi�kszo�ci wybranych przez watyka�sk� machin� kurialno-dyplomatyczn� spo�r�d najlojalniejszych przedstawicieli kleru. * * W drugim dniu konklawe, pod koniec czwartego g�osowania Hagenauer zauwa�y�, �e przy jego nazwisku znacznie wzros�a liczba g�os�w. Nie zdziwi�o go, �e od samego pocz�tku sze�ciu czy siedmiu elektor�w wskaza�o na niego - jako przewodnicz�cy konferencji episkopatu niemieckiego mial sporo kontakt�w, kt�re z czasem zacz�y si� przeradza� w przyja�nie. Tak wi�c i w tym gronie, gdzie zna�a go znaczna wi�kszo��, przynajmniej kilku mog�o uwa�a� go za dobrego kandydata do najwy�szego urz�du w Ko�ciele. Z tym si� liczy�, uwa�a� jednak, �e nic powa�niejszego nie mo�ez tego wynikn��. Natomiast to, co wydarzy�o si� w ostatnim dotychczasowym g�osowaniu, da�o mu do my�lenia. Oto, po kardynale Topic`u z Zagrzebia, na kt�rego pad�o, jak od pocz�tku, oko�o 25 g�os�w i czarnym kuriali�cie Gantovin z 19 g�osami w�a�nie jego kandydatura wysun�a si� na trzeci� pozycj�, uzyskuj�c nagle 16 wskaza�. Jednocze�nie zmala�a liczba g�os�w, oddanych na Amerykanina Stephena Vardy`ego, metropolit� Filadelfii. Dot�d g�osowa�o na niego stale oko�o pi�tnastu os�b, teraz trzy. To oznacza�o tylko jedno: p�nocno- i po�udniowoameryka�skie g�osy przenios�y si� na niego. Hagenauer, cz�owiek wierz�cy, ale nie naiwny, m�g� si� �atwo domy�le�, �e kto� na niego wskaza�, najpewniej za�, �e to Vardy si� wycofa� na jego rzecz. Czy nagle stwierdzi�, �e Hagenauer jest najlepszym kandydatem, czy te� uzna�, �e nie ma innego wyj�cia, by zablokowa� ewentualny wyb�r tradycyjnego hierarchy w stylu Topic`a albo, co mog�oby by� jeszcze gorsze, cz�owieka Kurii w osobie Gantovina? Wracaj�c do swego pokoju po skromnej, wsp�lnej kolacji Hagenauer zauwa�y� ma�� kartk�, niemal niewidocznie wetkni�t� w jego drzwi. Wszed� do pokoju i otworzy� j�. Zacz�� czyta�: "Eminencjo, ju� czas. Wielu z nas zna Eminencj� dobrze i jest w stanie powierzy� Mu losy Ko�cio�a. Zapewne nikt inny z my�l�cych podobnie nie ma tak du�ych szans. Nie chcemy i nie mo�emy dopu�ci�, by kazano nam latami jeszcze czeka� na to, co musi by� zrobione. Prosimy si� tego podj�� i prosimy nas nie zawie��". Podpisu, oczywi�cie, nie by�o. T� noc biskup Mainz sp�dzi� bezsennie. Modli� si� du�o i my�la�, rozwa�a� i zn�w si� modli�. Po raz pierwszy stan�� blisko tego, o czym wprawdzie zdarza�o mu si� my�le�, ale zawsze dot�d szybko to od siebie odsuwa�. Nie czu� si� to tego powo�any, nie by� cz�owiekiem charyzmatycznym, nie czu� w sobie nigdy jakiej� prorockiej mocy. Chyba te� nie umia�by, a na pewno nie lubi� podejmowa� nieodwo�alnych decyzji. Wiedzia� natomiast, �e urz�d taki jak ten wymaga�by tego od niego. Gdyby jednak dosz�o do jego wyboru, czy mia� go przyj��? Wzi�� na swoje barki nadzieje i obawy milion�w ludzi, wyra�one cho�by w tym li�cie, podj�� si� , by� mo�e dzia�a�, kt�rych skutk�w nie umia� przewidzie�? Postanowi� by� konsekwentny: zawsze dot�d m�wi� Ko�cio�owi: "tak", cho� mia� swoje w�tpliwo�ci. I B�g zdawa� si� b�ogos�awi� jego drog�, przecie� du�o mu si� uda�o zrobi�. Je�liby wi�c do tego wyboru dosz�o, powie "tak" i niech si� zdarzy, czego B�g chce. Ale nie b�dzie o to zabiega�. W przedpo�udniowym g�osowaniu 9 lipca liczba g�os�w pojedynczych bardzo zmala�a, a Hagenauer, z 28 g�osami, wysun�� si� na prowadzenie. Topic i Gantovin utrzymali swych zwolennik�w przy sobie. W sz�stym z kolei g�osowaniu przy jego nazwisku bylo ju� trzydzie�ci cztery g�osy. Podczas obiadu zauwa�y�, �e kilku starszych kardyna��w, w�a�nie te �ywe legendy Ko�cio�a, przygl�da mu si� uwa�niej. Odwzajemni� ich przychylne u�miechy. Domy�li� si�, �e pragn�liby zna� go lepiej, lecz nie maj� ju� na to szans przed podj�ciem decyzji. W g�osowaniu wieczornym tego dnia Tomasz otrzyma� czterdzie�ci dziewi�� g�os�w, a liczba glos�w, oddanych na Topica, zmala�a do czternastu. Natomiast na drugiej pozycji pojawi� si� niespodziewanie z dziewi�tnastoma g�osami kardyna� Castiglioni, zbieraj�cy dotzchczas po trzy-cztery, Gantovinowi odda�o swe g�osy tym razem tylko dziewi�ciu. Tak, pomy�la� Hagenauer, stary kardyna� Castiglioni, znany ze swej umiarkowanej, jak na W�ocha, pozycji m�g�by by� czym� w rodzaju przed�u�enia pontyfikatu Jana Paw�a III. Castiglioni, mo�liwy do prze�kni�cia dla wi�kszo�ci �wi�tego Kolegium, by� ostatni� pr�b� konserwatyst�w, jednak nie umieli si� oni wok� niego zjednoczy�, jak �wiadczy�a nadal wysoka lokat

O nas

PDF-X.PL to narzędzie, które pozwala Ci na darmowy upload plików PDF bez limitów i bez rejestracji a także na podgląd online kilku pierwszych stron niektórych książek przed zakupem, wyszukiwanie, czytanie online i pobieranie dokumentów w formacie pdf dodanych przez użytkowników. Jeśli jesteś autorem lub wydawcą książki, możesz pod jej opisem pobranym z empiku dodać podgląd paru pierwszych kartek swojego dzieła, aby zachęcić czytelników do zakupu. Powyższe działania dotyczą stron tzw. promocyjnych, pozostałe strony w tej domenie to dokumenty w formacie PDF dodane przez odwiedzających. Znajdziesz tu różne dokumenty, zapiski, opracowania, powieści, lektury, podręczniki, notesy, treny, baśnie, bajki, rękopisy i wiele więcej. Część z nich jest dostępna do pobrania bez opłat. Poematy, wiersze, rozwiązania zadań, fraszki, treny, eseje i instrukcje. Sprawdź opisy, detale książek, recenzje oraz okładkę. Dowiedz się więcej na oficjalnej stronie sklepu, do której zaprowadzi Cię link pod przyciskiem "empik". Czytaj opracowania, streszczenia, słowniki, encyklopedie i inne książki do nauki za free. Podziel się swoimi plikami w formacie "pdf", odkryj olbrzymią bazę ebooków w formacie pdf, uzupełnij ją swoimi wrzutkami i dołącz do grona czytelników książek elektronicznych. Zachęcamy do skorzystania z wyszukiwarki i przetestowania wszystkich funkcji serwisu. Na www.pdf-x.pl znajdziesz ukryte dokumenty, sprawdzisz opisy ebooków, galerie, recenzje użytkowników oraz podgląd wstępu niektórych książek w celu promocji. Oceniaj ebooki, pisz komentarze, głosuj na ulubione tytuły i wrzucaj pliki doc/pdf na hosting. Zapraszamy!