4291

Szczegóły
Tytuł 4291
Rozszerzenie: PDF
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres [email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.

4291 PDF - Pobierz:

Pobierz PDF

 

Zobacz podgląd pliku o nazwie 4291 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.

4291 - podejrzyj 20 pierwszych stron:

_____________________________________________________________________________ Margit Sandemo SAGA O LUDZIACH LODU Tom XIII �lady szatana _____________________________________________________________________________ ROZDZIA� I Pierwsze zniszezenia, przy kt�rych odkryto �lady Szatana, dokonane zosta�y ju� dawno temu, mniej wi�cej w czasie gdy Villemo powr�ci�a do domu ze swej pe�nej przyg�d podr�y i wreszcie odnalaz�a spok�j przy Dominiku i nowo narodzonym synu. Pog�oski o tych zniszczeniach na razie jeszeze nie dotar�y do nikogo z Ludzi Lodu. Potomkowie rodu nigdy nie s�yszeli nic o �ladach Szatana, gdy� naocznym �wiadkom nie dane by�o prze�y� na tyle d�ugo, by mogli z kimkolwiek podzieli� si� swymi spostrze�eniami. D�ugi czas mia� up�yn��, nim mieszka�cy Norwegii zacz�li zwraca� uwag� na niewyt�umaczalne zdarzenia, maj�ce miejsce w ich kraju. A nawet kiedy pojawi�y si� pierwsze niepokoj�ce wie�ci, pochodzi�y one z tak daleka, �e ich echo nie dociera�o do Grastensholm. Wysoko w g�rskiej dolinie, w g��bi kraju, daleko na p�noc od okr�gu Akershus, z g�r zesz�o co� nieznanego. By� rok 1684. Syn Villemo i dw�jka pozosta�yeh dzieci w rodzie osi�gn�a ju� wiek siedmiu lat. Dziwy, kt�re w�wczas si� zdarzy�y, by�y jednak tak trudne du uchwycenia, �e tylko nieliczni zwr�cili na nie uwag� lub o nich us�yszeli. A w ka�dym razie nadal nie nale�eli do nich Ludzie Lodu. By�y na przyk�ad dwie kobiety, kt�re sz�y kiedy� gliniast� wiejsk� drog� w odosobnionej g�rskiej dolinie. Dzie� byl przenikliwie zimny i wietrzny, wiatr szele�ci� w�r�d suchych wrzos�w. Mocniej otuliwszy si� szalami, niemal zgi�te wp� w obronie przed uderzeniami wiatru �piesznie wraca�y do domu. Porozumiewa�y si� krzykiem. Jedna z nich pochyli�a si� do ziemi, wskazuj�c co� palcem. - Widzia�a�? Idziemy tym �ladem ju� od d�u�szej chwili. Druga, opowiadaj�ca z przej�ciem o swym reumatyz- mie, niczego dotychczas nie zauwa�y�a. Teraz i ona si� pochyli�a i rzek�a nieswoim g�osem: - To wygl�da... Czy to zwierz� t�dy sz�o, czy cz�owiek? Jak s�dzisz? - Powiedzia�abym, �e jedno i drugie - odpar�a pierw- sza z uczuciem mrowi�cego niepokoju. - Ale przecie� tu jest tylko jeden trop! - Tak, i to w�a�nie jest niezwyk�e. Odwr�ci�y si�, by obejrze� �lady dok�adniej, ale stwier- dzi�y, �e zatar�y je w�asnymi krokami. - Zauwa�y�am je ju� tam, gdzie �cie�ka schodzi z g�r - rzek�a pierwsza i westchn�a w poczuciu bezradno�ci gdy� droga przed nimi by�a bardziej ubita i �lady znikn�y. Kobietom pozosta�y tylko trzy pary �lad�w do ogl�dania. By�y jednak dostatecznie wyra�ne. Odcisk bosej ludzkiej stopy i czego�, czego nie potrafi�y rozpozna�. - Boso, o tej porze roku? - zdziwi�a si� jedna. - To wygl�da jak... - wymamrota�a druga kobieta. - Panie Bo�e w niebiosach, Wszechmocny Ojcze, Stwo- rzycielu nieba i ziemi, zbaw nas ode z�ego! Obydwie ruszy�y biegiem, a� �opota�y ich czarne sp�dnice. Przera�one, p�dzi�y d�ugimi susami ku zabudowaniom. Zdyszane wpad�y do domu jednej z nich. Kobieta zmusi�a m�a, by poszed� za nimi. Nie wierzy� ich s�owom i bardzo by� nierad, �e wyrwa�y go z poobiedniej drzemki. Kiedy jednak dotar� na miejsce i ujrza� �lady, wida� by�o, jak w jednej chwili poblad�. U�ama� �wierkow� ga��zk� i zatar� je starannie. Drugim ko�cem ga��zki wyry� w glinie na drodze g��boki krzy�. - Nic o tym nie m�wcie - szepn��. - Nie mo�emy dopu�ci� do tego, by ludzie zacz�li masowo opuszcza� wiosk� w samym �rodku wiosennych rob�t. Namalujcie smo�� krzy�e na domach i wszystkich. budynkach gos podarczych, w drzwi wbijcie �elazo i dzi� w nocy zapalcie woskowe �wiece! A teraz chod�my do ko�cio�a, pom�dl- my si�! To byli pierwsi �wiadkowie, kt�rzy ujrzeli owe �lady i kt�rym dane by�o prze�y�. Up�yn�y kolejne dwa lata. W niewielkiej dolinie nieco dalej na po�udnie ludzie zdali sobie spraw�, �e kto� czyni w�r�d nich z�o. Przypominali sobie niezwyczajne wypadki �miertelne, kt�re przytrafia�y si� od czasu do czasu w ci�gu ostatnich paru lat... Dostrzegali mi�dzy nimi jaki� tajemniczy zwi�zek. Kto� musia� si� za tym kry�. Nie by� to nikt z wioski. To kto�, kto schodzi� noc� z g�r, by ukra�� po�ywienie, a je�li kt�ry� z mieszka�c�w stan�� z�odziejowi na drodze, gin�� zawsze gwa�town�, nag�� �mierci�. Widzieli �lady niezgrabnych but�w lub raczej �apci, zrobionych najpewniej z kory. Dziwne �lady, kt�re przera�a�y i wprawia�y w os�upienie. Prawa stopa... Nie potrafili powiedzie�, co to jest. Du�o kr�tsza, jakby odr�bana... Wystawiali wi�c stra�e. Gdy silni, niestcachliwi m�czy�ni z wioski czatowali, by pojma� z�odzieja i zab�jc�, on wtedy jak gdyby... Tak, mo�e to dziwne wyra�enie, ale przysz�o na my�l wszystkim bez wyj�tku. Wtedy on jak gdyby ich zwietrzy�. Zwietrzy� - nieprzyjemne s�owo przywodz�ce na my�l zwierz�! Wyczuwali jego obecno�� w pobli�u... A potem nagle znikn�� i nigdy ju� go we wsi nie widziano. Z kraju jednak stopniowo nap�ywa�y opowie�ci o istocie, kt�ra kry�a si� przed lud�mi, a w nocy okrada�a ich spichrze. O istocie, na kt�r� wioskowe psy nie szczeka�y, lecz ucieka�y przed ni� z podkulonym ogonem i �a�osnym skomleniem. Tras� w�dr�wki stwora po kraju dawa�o si� prze- �ledzi�. Kierowa� si� na po�udnie kr�t� drog�, wzd�u� kt�rej od czasu do czasu znale�� mo�na by�o jego dziwne �lady. Zwano je �ladami Szatana. A ze �ladami Szatana sz�a w parze krew i �mier�. Czasami znika� na d�ugo, jakby poch�on�a go ziemia, i ludzie zn�w mogli odetchn�� z ulg�. Po pewnym jednak czasie �lady na powr�t si� pojawia�y, straszliwsze ni� kiedykolwiek przedtem. Wydawa�o si�, �e stw�r posiada ogromn� si��, a spos�b, w jaki poszczeg�lne ofiary ponosi�y �mier�, bardzo si� r�ni�. Czasami te� obwiniano go o czyny, kt�rych nigdy nie pope�ni�. Wygodnie by�o mie� koz�a ofiarnego. Kiedy owce zgin�y z pastwiska, od razu histerycznie krzyczano o nied�wiedziu czy wilku, a kiedy w sporze o miedz� zdarzy�o si� zabi� s�siada, wtedy m�wiono, �e potw�r zn�w grasuje... Jasne jednak by�o, �e istnieje jaka� z�a istota, kt�ra gdzie� si� ukrywa. W ko�cu pog�oski dotar�y i na Grastensholm. Ale Niklas, kt�ry gospodarowa� teraz na dworze, nie po�wi�ca� im wiele uwagi. Takie przes�dne gadki ci�gle kr��y�y doko�a. W ostatnich latach na dworach zasz�y wielkie zmiany. Ojciec Niklasa, Andreas, nadal zajmowa� si� Lipow� Alej�, ale Eli ju� nie �y�a. Stary Brand wyszed� kiedy� na burz� �nie�n� i potem przez ca�� zim� walczy� z chorob�, kt�ra zaleg�a mu w piersiach, a� w ko�cu musia� si� podda�. Wdowcem zosta� tak�e Mattias na Grastensholm. I zn�w potwierdzi�a si� stara, znana prawda. R�d Ludzi Lodu nale�a� do d�ugowiecznych, dlatego jego cz�onkowie skazani byli na do�ywanie swoich dni w samotno�ci. Mattias szczerze radowa� si� faktem, �e jego c�rka Irmelin wraz z zi�ciem Niklasem zdecydowali si� z nim zamieszka�, on bowiem nigdy nie by� prawdziwym gospodarzem. A dop�ki Andreas zajmowa� si� Lipow� Alej�, wszystko sz�o tam dobrze. Kaleb by� wyj�tkiem od regu�y, �e p�nego wieku do�ywali tylko Ludzie Lodu. Po tym, jak Villemo przenios�a si� do Szwecji ze swoj� rodzin�, on i Gabriella zostali na Elistrand sami. Cz�onkowie rodu zebrali si� na wielkim zje�dzie, by zastanowi� si� nad przysz�o�ci�. Na dw�ch dworach nie by�o dziedzic�w, stwierdzono wi�c, �e Alv, syn Irmelin i Niklasa, z czasem stanie si� maj�tnym cz�owiekiem. To on w�a�nie przej�� mia� odpowiedzialno�� za Lipow� Alej� i Grastensholm, a tak�e zarz�dza� Elistrand w imieniu syna Villemo, Tengela, kt�ry powinien zosta� w Szwecji. Wszystko to naturalnie sta� si� mia�o, gdy starsze pokolenie wycofa si� z czynnego �ycia. Tak�e w Szwecji Mikael zosta� sam. Na sw�j spos�b �a�owa� Anette, ale z drugiej strony doskonale czu� si� z synem Dominikiem i synow� Villemo, a zw�aszcza z wnukiem, Tengelem III. Po tym, jak ucich�y neurotycz- ne narzekania Anette, rodzina bardzo si� ze sob� zwi�za�a. Du�o gorzej sprawa przedstawia�a si� w Danii. Co prawda Lena �y�a szcz�liwie wraz ze swym Orjanem i c�rk� w Skanii, ale w Gabrielshus Tristan, niczym zb��kana dusza, kr��y� po przera�ajaco pustych komnatach. W wieku dziewi��dziesi�eiu lat podda�a si� �mierci Cecylia. Weso�y, pe�en rado�ci �ycia Tancred ku rozpaczy wszystkich poleg� ju� w wojnie snapphan�w, a jego �ona Jessica pad�a ofar� zarazy. Tristan zosta� sam i wydawa�o si�, �e nie planuje ma��e�stwa. Czemu, zreszt�, mia�oby ono s�u�y�? Wie dzia�, �e nigdy nie b�dzie mie� dzieci, w og�le nie nadawa� si� do �eniaczki. Tristan... Jego imi� znaczy�o tyle, co "urodzony dla smutku". Nigdy �adne imi� do nikogo lepiej nie pasowa�o! Zosta� wi�c sam na wielkim dworze, bez dziedzica bowiem Christiana, c�rka Leny, mia�a dom swego ojca w Skanii, kt�ry w zupe�no�ci jej wystarcza�. Dwa rody do�ywa�y swego kresu. R�d Meiden�w mia� wygasn�� wraz ze �mierci� Mattiasa, a Paladin�w - Tristana. Mniej tragiczne wydawa�o si�, �e �wie�o utworzone nazwisko Elistrand mia�o przesta� istnie� wraz z Kalebem i Gabriell�. Nazwisko Paladin by�o z nich trzech najstarsze i najdostojniejsze. Tristan by� rad, �e dziadek Alexander nie wiedzia�, jak potoczy�y si� losy jego rodu. Mikael, obecnie g�owa wszystkich Ludzi Lodu, bardzo niepokoi� si� takim rozwojem sytuacji. Nowe pokolenie liczy�o tylko trzech cz�onk�w: Alva, Christian� i Tengela III. Mia� nadziej�, �e owocem zawanych niegdy� ma��e�stw b�dzie naprawd� wielu potomk�w. By�y to chyba jednak zbyt du�e wymagania w stosunku do dziedzic�w Ludzi Lodu, nie obdarzanych na og� licznym potomstwem. Plotki o przedziwnej, niewidzialnej istocie pojawiaj�- cej si� gdzie� w Norwegii nie martwi�y nikogo w rodzie. Dopiero gdy wydarzy�o si� co� szczeg�lnego, przebudzi� si� ca�y klan Ludzi Lodu. Zaskoczony, przera�ony i nie dowierzaj�cy. W roku 1695 ujrzano stwora po raz pierwszy. Pewnej ksi�ycowej nocy znany w okolicy pijaczyna zataczaj�c si� wraca� z gospody do domu. Gdzie� w po�owie drogi zasn�� w rowie w�r�d stokrotek i dzwonk�w. Ockn�� si� w wyj�tkowo niedobrej formie, prze�wiad- czony, �e �ycie jest piek�em, a jego los gorszy ni� wszystkich innych na ziemi. - Niech to diabli porw� - wymamrota� gniewnie, czkaj�c. - Oby sam Szatan... Wtedy us�ysza� kroki. Osobliwe, nier�wne kroki. Stuk-szur, stuk-szur... W jednej chwili niemal ca�kiem wytrze�wia�. Serce zacz�o mu wali� jak m�otem, cho� jeszcze nie w pe�ni ogarnia� sytuacj�. Od �wiata zewn�trzncgo nadal oddziela�a go zas�ona odurzenia. To na pewno Ten z Kopytami po mnie przychodzi, pomy�la� na wp� przera�ony, na wp� rozbawiony w przyp�ywie wisielczego humoru. W domu zawsze powtarzali, �e niebezpiecznie jest go wzywa�. Z wysi�kiem otworzy� oczy i ujrza� zamglony ksi�yc nad wzg�rzem, za kt�rym znika�a droga. Kroki dochodzi�y w�a�nie stamt�d. Pijak zamruga�, by widzie� wyra�niej. Potrz�sn�� g�ow�, co wywo�a�o fal� md�o�ci; przesta� si� wi�c porusza�. Ale tam co� by�o! Co� wielkiego, ogromnego schodzi�o ze wzg�na, kieruj�c si� w jego stron�... Nigdy ju� nie b�d� pi�, powtarza� w my�lach. Dobry Jezu, je�li mnie teraz wybawisz, obiecuj�, �e od tej chwili zawsze b�d� kroczy� Twoj� �cie�k�, obiecuj�, obiecuj�... Niebiosa chyba jednak uzna�y, �e za p�no ju� na skruch�. "Co�" zatrzyma�o si� na szczycie wzg�rza. Sta�o tak, obracaj�c powoli g�ow�, jakby czego� szuka�o. M�czyzna w rowie obserwowa� zjaw� jak skamienia�y, szcz�kaj�c ze strachu z�bami, a� w ko�cu z jego ust wydoby� si� cichy, dr��cy j�k przera�enia. Oczy stwora natychmiast rozb�ys�y, przez moment sta� ca�kiem nieruchomo, po czym zn�w da�o si� s�ysze� nier�wne st�panie, kt�re zbli�a�o si� szybciej, ni� mo�na si� by�o spodziewa�. Straszliwa posta� pochyli�a si� nad m�czyzn�, wyda- wa�o si�, �e przes�ania ksi�yc i ca�e niebo. Cz�owiek w rowie, bezradny, pocz�� krzycze�. Znaleziono go nast�pnego ranka, gdy ju� dogorywa�. Z oczami wyba�uszonymi w panicznym l�ku, z urywa- nym, z trudem chwytanym oddechem, usi�owa� co� im przekaza�... �y� na tyle d�ugo, by opowiedzie�, co widzia�. Opowiedzie�...? Musieli wr�cz wytrz�sa� z niego s�owa, wydobywa� je jakby z rozdzieraj�cego krzyku, kt�ry wydawa�, wracaj�c pami�ci� do owej strasznej chwili, gdy stw�r pochyli� si� nad nim. Ale �w cz�owiek z�o�y� pierwsze �wiadectwo o istocie, kt�ra pozostawia�a te niezwyk�e �lady na ziemi. Kiedy le��c na skraju drogi wyda� ostatnie tchnienie, ludzie d�ugo patrzyli na siebie w milczeniu, z niedowierzaniem ale i z przera�eniem. Jeszcze raz przyjrzeli si� zmar�emu pijakowi, cho� nie stanowi� pi�knego widoku. Poszarpany, zmasakrowany, z widniej�cymi na szyi potwornymi �ladami czego�, co najbardziej przypomina�o ogromn�, siln� d�o� z pazurami. Co mieli o tym s�dzi�? D�ugo trwa�o, zanim zdecydowali si� z�o�y� zeznania o tym, co us�yszeli, jakby boj�c si�, �e zostan� wy�miani. Wkr�tce jednak wie�� roznios�a si� lotem b�yskawicy. A poniewa� odleg�o�� do Grastensholm nie by�a ju� tak wielka, niedu�o czasu up�yn�o, kiedy zn�w w Lipowej Alei zwo�ano narad� rodzinn�. Niklas wezwa� na powa�n� rozmow� wszystkieh m�czyzn z rodu. Kobiety postanowiono na razie trzyma� od tego z daleka. - Plotka szybko ogromnieje - rzek� Andreas w zamy� leniu, kiedy jego syn Niklas przedstawi� im swoje podejrzenia. - Naturalnie - zgodzi� si� Mattias. - Przekazywana z ust do ust za ka�dym razem robi si� coraz straszniejsza, a� w ko�cu zostaje ca�kiem przeinaczona. M�wiono nawet, �e wi�kszo�� ofiar nie nosi�a wcale �lad�w gwa�tu. �e po prostu... umiera�y! - S� jednak pewne sprawy, kt�re naprawd� mnie niepokoj� - mrukn�� stary Kaleb z Elistrand, zasiadaj�cy na paradnym krze�le w Lipowej Alei. Na jego twarzy malowa� si� wyraz skupienia. - Ca�kowicie si� z tob� zgadzam, wuju Kalebie - powiedzia� Niklas. - Pewne sygna�y s� istotnie alar- muj�ce. Wszed� osiemnastoletni Alv. Pomimo ogromnej dawki dziedzictwa Ludzi Lodu, jak� mia� we krwi, niewiele w nim wskazywa�o na takie pochodzenie. By� niski jak ojciec jego matki, dziad Mattias, szczup�y, delikatnej budowy, jasnow�osy. W twarzy uderza�y sko�ne oczy i wydatne ko�ci policzkowe odziedziczone po ojcu, Niklasie, a jego najbardziej charakterystyczn� cech� by� rysunek ust, upodabniaj�cy go do elfa: weso�y, szelmowski, �artobliwy. - Wybaczcie, �e przybywam tak p�no - wysapa� zdyszany. - Musia�em jeszcze naprawi� narz�dzie, kt�re si� rozlecia�o, a parobcy nie bardzo umieli sobie z nim poradzi�. S�ysza�em, o czym m�wili�cie. A jak w�a�ciwie wygl�da� ten stw�r? - Och, plotka jest taka niesamowita - powiedzia� Andreas, jego dziad. - Nie wolno nam we wszystko wierzy�. - Dobrze, ale chc� j� us�ysze� - nalega� Alv. - Wygl�da- cie na bardzo zatroskanych, co� wi�c musia�o w niej by�. Niklas trzyma� si� Grastensholm i tam prowadzi� gospodarstwo, za to jego syn Alv najch�tniej przebywa� u dziadka Andreasa w Lipowej Alei. Uwa�a�, �e tam jest bardziej potrzebny, i nikt w rodzinie przeciwko temu nie protestowa�. Przyszed� na �wiat akurat w por�, by przej�� odpowiedzialno�� za wszystkie trzy dwory. Kaleb wyprostowa� plecy. - Tak, niepokoimy si�. Jest w tej historii co� przera�a- j�cego. Ten pijaczyna, kt�rego znaleziono w rowie najwyra�niej nie zd��y� dok�adnie wszystkiego wyja�ni�, ale wed�ug tego, co s�yszeli�my, ta istota by�a potwornie wielka. - Cz�owiek? - szybko zapyta� Alv. - Hm... W ka�dym razie wydaje si�, �e mia� ludzk� posta�... - Tak. Ale nazywaj� go Szatanem. Czy to by� Szatan? Poczuli si� przyparci do muru bezpo�rednim pytaniem ch�opaka. - Sk�d mamy wiedzie�, jak wygl�da Z�y? - odpar� Kaleb. - A wi�c s�uchaj, ch�opcze: m�czyzna ujrza� jak�� posta� na tle ksi�yca, ze zmierzwionymi w�osami sp�ywaj�cymi a� na ramiona. Wydawa�o si�, �e potw�r ubrany by� w swego rodzaju zbroj�, w �elazne r�kawice i pancerz, a na r�kach i nogach mia� sk�ry, ale temu pijakowi z trudem przychodzi�y wyja�nienia. Poza tym... - urwa� Kaleb. - Co takiego? - dopytywa� si� Alv. - Ta... istota mia�a niezwykle szerokie ramiona, two- rz�ce jakby szpic... Wszyscy z l�kiem pochylili g�owy. Dobrze znali ten opis... Alv milcza� przez chwil�, po czym nagle wykrzykn��: - To chyba mog�a by� zbroja? - My te� tak przypuszczali�my. Ale potem stw�r si� zbli�y�. Mocno utyka�, jednak m�czyzna z rowu nie widzia� jego st�p. Gdy Kaleb umilk�, Alv zn�w zada� pytanie: - A twarz? Czy ten cz�owiek widzia� jego twarz, czy jak to nazwa�? - Tak, widzia� twarz - odpowiedzia� Kaleb, odetchn�wszy g��boko. - A w�a�ciwie widzia� jego oczy. Musisz wiedzie�, �e �wiat�o ksi�yca tak o�wietla�o potwora, �e jego twarz ukryta by�a w cieniu. Ale m�czyzna powie dzia�, �e jego oczy p�on�y jak ��ty ogie�. Zdawa�o si�, �e potw�r ca�y wype�niony jest ogniem, kt�ry wydostaje si� w�a�nie przez oczy. I bi� od niego straszliwy gniew, gdy pochwyci� tego cz�owieka i wyci�gn�� go z rowu. M�czy- zna nic wi�cej ju� nie pami�ta�. - Nie dostrzeg� rys�w twarzy? - No c�, twierdzi�, �e oczy sprawia�y wra�enie sko�nych... Alv posmutnia�, wiedz�c, �e przecie� on sam ma takie oczy. Kaleb powiedzia� w zamy�leniu: - M�czyzna odni�s� wra�enie, �e ten potw�r jakby go... zwietrzy�. - Jak zwierz�? - Nic w tym chyba dziwnego - sucho powiedzia� Andreas. - Od tego pijaka w rowie z pewno�ci� na ca�� okolic� cuchn�o gorza�k�. Nie, nie mo�emy da� si� ponosi� fantazji. Musimy pami�ta�, �e to tylko plotka, kt�ra mog�a si� rozrosn�� i zosta� przeinaczona. - No w�a�nie - zgodzi� si� Mattias. - Nie fantazjujmy, zanim nie zdob�dziemy pewniejszych informacji. Czy wiadomo, dok�d ta bestia skierowa�a si� p�niej? - Powiadaj�, �e chyba ku Christianu. - No c�, tam pojmaj� go �o�nierze. - W�tpi� - mrukn�� Niklas. Kaleb, kt�ry osi�gn�� ju� pi�kny wiek siedemdziesi�ciu siedmiu lat, ale umys� wci�� mia� ca�kiem jasny, powiedzia�: - W ka�dym razie nie musimy zbyt serio traktowa� wytwor�w wyobra�ni pijanego cz�owieka. - Nie jestem tego taki pewien - zaprotestowa� Andreas. - Nie podoba mi si� to, co m�wi�, �e przyby� tu z male�kiej g�rskiej doliny na p�nocy... - Och - westchn�� Mattias. Alv, �wiadom, �e b�d�c jedyn� nadziej� ca�ej rodziny jest bardzo kochany i mo�e pozwoli� sobie na wiele wykrzykn��: - Wielkie nieba! Kim wobec tego jest? Nikt nie odpowiedzia�. Dopiero dziad Alva, Andreas odezwa� si� powoli: - S�dz�, �e nie powinni�my wci�ga� w to niebios Alvie. I najlepiej b�dzie, jak zapomnimy o tych potworno�ciach. - Nie - przerwa� Niklas. - Nie wezwa�em was tutaj tylko po to, by rozprawia� o plotkach. Zwleka�em z przekazaniem wam pewnej wiadomo�ci, ale uwa�am, �e powinni�my potraktowa� t� spraw� powa�nie. Wyci�gn�� z kieszeni zwitek papieru. - Co tam masz? - zainteresowa� si� Andreas. - List. Od Villemo. - Od Villemo? - powt�rzy� Kaleb. - Dlaczego napisa�a do ciebie, a nie do nas? - Dosta�em go par� dni temu, ale zrozumia�em dopiero teraz, kiedy dowiedzia�em si� o prze�yciach tego pijaka. Po kr�tkiej chwili Kaleb poprosi�: - Przeczytaj go zatem. By� pochmurny letni dzie�. Siedzieli w starej cz�ci Lipowej Alei, przy otwanych drzwiach do hallu, mogli wi�c widzie� witra� Benedykta i namalowane przez Silje portrety czw�rki jej rodzonych i przybranych dzieci. Niklas siedzia� w taki spos�b, �e jego wzrok pada� na wizerunek Sol. Nie wiedzia�, jak rozumie� jej szelmowski u�miech: czy mia� dodawa� im odwagi, czy te� ostrzega� przed niebezpiecze�stwem? Zacz�� czyta�: Drogi Niklasie! Jak Wam si� wiedzie na Grastensholm, w Lipowej Alei i na Elistrand? Mo�ecie wierzy�, �e wiele o Was my�limy. Twoja nieposkromiona krewniaczka, ni�ej podpisana, uspokoi�a si� nieco na Morby i doskonale si� z tym czuje, ale jak�e cz�sto marzy, by zn�w zobaczy� stare, kochane k�ty. Czy to nie straszne, �e tak bardzo si� postarzeli�my? I ty, i Irmelin sko�czyli�cie ju� w tym roku czterdziestk�, a mnie czeka to w przysz�ym. Dominik ma ju� ca�e czterdzie�ci trzy lata. To w�a�ciwie okropne - mam mie� trzydzie�ci dziewi�� lat, ja, kt�ra czuj� si� tak m�odo! W g��bi duszy jestem r�wnie szalona jak wtedy, gdy mia�am lat siedemna�cie. No c�, z ka�dym razie - prawie. A m�j syn Tengel... osiemnastolatek! Nie do wiary! Powiniene� go teraz zobaczy�, jest fascynuj�cy. Bardzo przystojny i ma niezwyk�� osobowo��. U nas wszyscy maj� si� dobrze i przesy�aj� serdeczne pozdrowienia. Nie o tym jednak mia�am pisa�. Niklasie, co si� u was dzieje? Dominik zupe�nie oszala�! Wiem, �e on potrafi odczuwa� zjawiska na odleg�o��, ma do pewnego stopnia dar jasnowidzenia, i teraz nie mo�e znale�� spokoju. "Musimy jecha� do Norwegii, Villemo - powtarza raz za razem. - Niklas nas potzebuje!" "Niklas? - pytam wtedy. - Co chcesz przez to powiedzie�?" A wczoraj Dominik o�wiadczy�: "S�dz�, �e godzina wybi�a, Villemo. Zaczyna si� to, do czego zostali�my wybrani. Ty, ja i Niklas. Musimy jecha� do Norwegii." Napisz wi�c do nas natychmiast, drogi Niklasie, i opowiedz wszystko. Ja sama uwa�am, �e naprawd� cudownie by�oby nareszcie przyst�pi� do dzia�ania, jakiekolwiek ono mia�oby by�. My dwoje czekali�my na to ju� od dzieci�stwa. A ja, kt�ra w widzeniu spotka�am Tengela Dobrego, wiem, �e do czego� jeste�my potrzebni. Napisz od razu! Wspaniale by�oby r�wnie� oderwa� si� na chwil� od dworskiego �ycia. To zabrzmi z pewno�ci� jak przechwa�ka, ale wydaje mi si�, �e jestem za silna dla tych wszystkich, kt�rzy intryguj� i rozpychaj� si� �okciami, by zdoby� wi�ksze przywileje... Niklas podni�s� wzrok. - Pozosta�a cz�� listu nie ma nic wsp�lnego ze spraw�. Nie odpisa�em jeszcze, nie wi�za�em z nami bowiem plotek o potworze zmierzaj�cym na po�udnie, ale wed�ug opisu, jaki us�yszeli�my od pijanego... Kaleb wsta�. - A teraz jeszcze list ze Szwecji? Dominik nigdy sobie niczego nie wmawia, powinni�my go us�ucha�, skoro ma te swoje wizje czy jak to nazwa�. Odpisz natychmiast, Niklasie, i popro�, by przyjechali! Jednomy�lnie przytakn�li. - Teraz rozumiemy powag� sytuacji - powiedzia� Andreas. - Ale co si� wydarzy�o? Kalebie, ty by�e� w Dolinie Ludzi Lodu. Co to mo�e by�? Wszystkie oczy skierowa�y si� na Kaleba. Ten za- stanawia� si� d�ugo. - By�em wtedy jeszcze bardzo m�ody - zacz��. - I nikt mnie o niczym nie uprzedzi�. Mog� wi�c opowiedzie� tylko o tym, co sam widzia�em. - To na pewno wystarczy - stwierdzi� Alv, ogromnym szacunkiem darz�cy najstarszego w rodzie. Na wargach Kaleba pojawi� si� przelotny u�miech. - O nie, z ca�� pewno�ci� nie wystarczy. Zn�w znalaz� si� w smaganej wiatrem dolinie wysoko w g�rach Trondelagu. By� wraz z trzema m�czyznami, kt�rych nie zna� wcze�niej: Tarjeiem, Bardem i Bergfinnem. Poznali si� dopiero w czasie d�ugiej podr�y w pogoni za Kolgrimem. Wspomina� podziw, jaki �ywi� dla Tarjeia, i bezsilny �al, gdy Kolgrim u�mierci� wspania�ego uczonego... Pami�ta� rozmow� mi�dzy nimi i strz�p- ki zda�, niesionych przez wiatr do miejsca, w kt�rym sta�. Powoli powiedzia�: - Jedno jest pewne, Tarjei i Kolgrim o czym� wiedzieli. Kolgrim krzycza� do Tarjeia, �e ujrza� samego Szatana, a Tarjei odpowiedzia�, �e to niemo�liwe. Opis pasowa� do Tengela Z�ego. Andreas zacisn�� d�onie na por�czy krzes�a. - Och, nie, Niklasie, nie wolno ci si� w to miesza�! Niklas przerwa� ojcu wyra�aj�cym zniecierpliwienie ruchem r�ki i da� znak Kalebowi, by m�wi� dalej. Mattias wtr�ci�: - Niklasie, kiedy b�dziesz pisa� do Villemo, popro�, by wzi�li ze sob� ksi�g� Mikaela o Ludziach Lodu. On zapisa� tam wszystko. - Dobrze. I co dalej, wuju Kalebie? - C� mam powiedzie�? - westchn�� Kaleb. - To tylko przypuszczenia, ale kiedy powr�cili�my z Doliny Ludzi Lodu do domu, us�ysza�em ca�� histori� i mog� chyba twierdzi�, i� miejsce, w kt�rym Tengel Z�y spotka� Ksi�cia Ciemno�ci, le�y w samej Dolinie. Pami�tam tak�e, sk�d nadbieg�, ba, przylecia� jak na skrzyd�ach Kolgrim, krzycz�c niby op�tany. - Kaleb umilk� i podj�� sw� opowie�� dopiero po d�u�szej chwili. - A potem pochowali�my Kolgrima w Dolinie. P�niej dopiero zro- zumieli�my, �e razem z nim musieli�my pogrzeba� mandragor�. Wszyscy zdawali sobie spraw�, czym by�a mandragora. Klejnot rodowy, znajduj�cy si� w posiadaniu Ludzi Lodu od niepami�tnych czas�w. Uwa�any za najszlachetniejsze ze wszystkich czarodziejskich zi�, jakie mog�o znale�� si� w r�kach cz�owieka. W krajach �r�dziemnomorskich znany by� zw�aszcza korze� tej ro�liny, kszta�tem przypominaj�cy cz�owieka. Stanowi� amulet chroni�cy przed z�em, a jednocze�nie m�g� by� wykorzystywany do unicestwiania wrog�w, zdobywania bogactwa lub jako ziele mi�osne. Mandragora Ludzi Lodu nigdy jednak nie dzia�a�a jako opieku�cza moc, wprost przeciwnie! A teraz spoczywa�a w ziemi wraz z nieszcz�nikiem Kolgrimem. Twarz Alva wyra�a�a niedowierzanie. - Mandragora? Ona nie mo�e chyba przemieni� si� w �ywego cz�owieka? - Nie, oczywi�cie, �e nie - szybko odpar� Mattias. - A Kolgrim? Czy on m�g�...? - Chcesz powiedzie�, �e mamy do czynienia z duchem? - zapyta� Andreas. - �e... Nie, to okropny pomys�! Zapad�a cisza. Ci, kt�rzy widzieli Kolgrima, zastanawiali si�, czy mo�liwe, by on by� Potworem. Wprawdzie mia� takie ramiona, oczy tak�e, ale nigdy nie dolega�o mu nic w nog�. A zreszt� Kolgrim by� tylko czternastoletnim ch�opakiem, jeszcze dzieckiem w�a�ciwie, i wcale nie by� wysoki. - W jaki spos�b, na mi�o�� bosk�, mia�by nagle o�y�? - niepewnym g�osem przerwa� cisz� Mattias. - Mo�e mandragora posiada�a tak� moc? - podsun�� Alv. Ta my�l by�a przera�aj�ca. Ch�opak, pogrzebany wraz z czarodziejskim zielem, mia�by obudzi� si� do �ycia, wyrosn�� na m�czyzn� i wr�ci� do rodzinnej wioski, by si� zem�ci�? Pierwszy opanowa� si� Andreas. - Nie, nie wierz� w ducha Kolgrima! To ju� raczej Tengel Z�y! - Nie - zdecydowanie zaprotestowa� Kaleb. - S�ysza- �em, jak rozmawiali o nim Tarjei i Kolgrim. Wynika�o z tego wyra�nie, �e Tengel Ziy by� niewielkim, paskud- nym stworzeniem o nosie przypominaj�cym ptasi dzi�b. Mattias pokiwa� g�ow�. - Podobno Sol w wizji narkotycznej te� go takim ujrza�a. - Rozumiem - powiedzial Andreas. - Pozostaj� wi�c dwie mo�liwo�ci: albo to sam Szatan, kt�ry wyszed� przewietrzy� si� na ziemi�, albo te�... Nie doko�czy� zdania. Uczyni� to za niego Niklas: - Albo te� mamy do czynienia z inn� ga��zi� Ludzi Lodu. Te s�owa nie zabrzmia�y mi�o w uszach s�uchaj�cych. Wszystkich przej�� smutek. - To nie mo�e by�! - zawo�a� Mattias. - Przecie� oni wszyscy zgin�li! Ale przysz�o mi na my�l co innego; inny spos�b rozwi�zania zagadki. Kalebie, czy nie m�wi�e�, �e zar�wno Tarjei, jak i Kolgrim byli na strychu Grastensholm, zanim wyruszyli do Doliny Lodzi Lodu? - Tak. - To na nic - orzek� Niklas. - Wi�kszo�� z nas ju� tego pr�bowa�a. Szukali�my, niczego nie znajduj�c. Kilka pokole� szuka�o. A kiedy Villemo posz�a na g�r� z Irmelin, odczu�a silny sprzeciw pochodz�cy z pewnej cz�ci strychu. Stwierdzi�y, �e to musia�a by� Sol, kt�ra pragn�a je ostrzec. Prawdopodobnie Villemo przy swoich szcze- g�lnych zdolno�ciach znalaz�aby co�, co mog�oby okaza� si� dla niej niebezpieczne, a mia�a by� w przysz�o�ci potrzebna. Tak s�dzi�y dziewcz�ta, a ja si� z nimi zgadza�em. Jeszcze gorzej by si� sta�o, gdyby poszed� tam Dominik, bo on przecie� ma niezwyk�� intuicj�. A nasze szukanie nie ma sensu. I tak niczego nie znajdziemy. - Mam ochot� spr�bowa� - orzek� Alv, w kt�rym obudzi�a si� m�odzie�cza ��dza przyg�d. - Na twoim miejscu nie robi�bym tego - ostrzega� dziad Andreas. - Poza tym nie masz �adnych nadprzyrodzonych zdolno�ci. Dzi�ki Bogu - doda�. - Tak. Bez wzgl�du na to, co znale�li Kolgrim i Tarjei, kryje si� za tym gro�na si�a. Obaj musieli umrze�, pami�taj o tym - stwierdzi� Kaleb. - Czy nie zanadto odbiegli�my od tematu? - zapyta� Andreas. - S�dzicie, �e ten potw�r jest w drodze do nas? - Nic na to nie wskazuje - odpar� Mattias. - Plotka m�wi�a o Christianii. Wesz�a s�u��ca i wszyscy si� rozja�nili. Zawsze tak si� dzia�o, gdy widzieli Elis�, c�rk� Larsa i Marit, z male�kiej zagrody w lesie. By�a wnuczk� Jespera i prawnuczk� Klausa i Rosy. To w�a�nie Elisa by�a z nimi tej nocy, gdy znaleziono poturbowanego szlachcica Skaktavla i urato- wano mu �ycie. Wtedy rozbrykana jednolatka, teraz, dwadzie�cia lat p�niej, nadal by�a radosna jak szczygie�ek i niefrasobliwa. Burza jasnych lok�w okala�a weso�� twarzyczk�, w kt�rej widzia�o si� tylko b��kitne, �ywe oczy i �adne bia�e z�by. Zadarty piegowaty nosek jak ula� pasowa� do istotki, od kt�rej wprost bi�a ogromna rado�� �ycia. By� mo�e nie wyr�nia�a si� ona szczeg�ln� inteligencj�, ale te� nikt o to nie pyta�; i tak rozumem przewy�sza�a wszystkich mieszka�c�w niewielkiej zagrody. My�la�a szybko i logicznie, cho� w spos�b prosty. Wszyscy w Lipowej Alei darzyli j� szczer� sympati�. To ona zaj�a si� prowadzeniem gospodarstwa po �mierci ukochanej Eli, po kt�rej dosta�a imi�. Zwr�ci�a si� do Andreasa: - Ile os�b trzeba liczy� na obiad, panie Andreasie? - Wszystkich, kt�rzy s� tutaj teraz. Elisa policzy�a obecnych i rzek�a ze �miechem w g�osie: - A wi�c sze��. - Ale� nie, Eliso, jak ty liczysz? Jest nas tu tylko pi�ciu - zdziwi� si� Kaleb. Dziewczyna roze�mia�a si�, a ca�y pok�j nagle jakby wype�ni� si� blaskiem s�o�ca. - Zawsze licz� pana Alva za dw�ch, panie Kalebie, bo on tyle zjada. - Wcale po nim nie wida� - u�miechn�� si� Andreas, kt�ry czu� do wnuka wyra�n� s�abo��. - Ale nakryj jeszcze dla dw�ch os�b. S�ysza�em, �e Gabriella i Irmelin wybiera�y si� tutaj. Kiedy Elisa wysz�a, Kaleb zapyta�: - A wi�c b�dziemy czeka� do czasu, gdy dostaniemy odpowied� od Villemo i Dominika? - Naturalnie - odpar� Mattias. - I, Niklasie, podkre�l w li�cie, �e wszyscy gor�co pragniemy ich tu zobaczy� jak najpr�dzej! - Tak - rzek� Kaleb w zamy�leniu. - S�dz�, �e teraz nale�y si� spieszy�. Wspaniale b�dzie ujrze� ich zn�w, ale straszliwie si� o nich boj�. Czekali�my na ten moment i wiedzieli�my o tym przez ca�e ich �ycie, ale teraz si� boj�. Nie spodziewa�em si�, �e b�dzie to... Zadr�a�. Chcia� powiedzie� "�miertelnie niebezpiecz- ne", ale nie by� w stanie tego wym�wi�. - Nasze biedne dzieci - szepn�� Andreas. �aden z nich nie wiedzia�, co czeka Ludzi Lodu. Kto prze�yje to starcie, a kto nie. ROZDZIA� II W pewn� noc p�nego lata tajemniczy stw�r przyby� do Christianii. Ju� tej pierwszej nocy w�a�ciciel piwiarni dostrzeg� cie� czego�, co po�piesznie porusza�o si� ulic�, aie gdy wyjrza� przez okno, znikn�o. By�o to co� ogromnego, wyja�nia� p�niej w�adzom w twierdzy Akershus. Nie mia� w�tpliwo�ci, bowiem dok�adnie pami�ta�, jak wysoko si�gaj� cienie zwyk�ych przechodni�w. A to co�, b�d�c ko�o okna, na moment przes�oni�o je ca�e. Nie, nie potrafi� powiedzie�, co to by�o, gdy� oprawione w o��w szybki by�y nier�wne i prawie nieprzezroczyste. Pami�ta� tylko, �e zdj�� go dziwny strach, kt�rego �r�d�a nie m�g� odgadn��. Wkr�tce nikt ju� nie w�tpi�, �e m�wi� prawd�. W dwa dni p�niej w rynsztoku odkryto zw�oki ladacznicy. Na jej ciele nie by�o �adnych oznak zadanego gwa�tu, tylko oczy wpatrywa�y si� w nico�� z niedowierzaniem i strachem. Znaleziono j� niedaleko g��wnej ulicy, tu� przy miejscu, w kt�rym zwykle sta�a. P�niej strumieniem zacz�y nap�ywa� wie�ci, jedna bardziej niezwyk�a od drugiej. Mia�y jednak punkt wsp�lny: wszyscy twierdzili, �e ujrzeli samego Z�ego, a w ka�dym razie jego ofiary, kt�re zostawia w �lad za sob�. Christiani� opanowa� paniczny strach. Czymkolwiek by�o owo co�, grasuj�ce noc� po mie�cie, pewien schemat powtarza� si� za ka�dym razem. Stw�r kr��y� w po szukiwaniu jedzenia, a je�li zaskoczyli go przy tym ludzie, musieli zgin��. Cz�sto nie by�o wida� �adnych �lad�w walki, �adnych znak�w na cia�ach zmar�ych; wydawa�o si�, �e ofiary po prostu umar�y ze strachu. Kiedy indziej, najwyra�niej gdy �wiadek zanadto si� zbli�y�, znajdowano go ze z�amanym karkiem lub innymi obra�eniami. Wyk�adano po�ywienie na przyn�t�, wok� kt�rej czyhali �o�nierze gotowi zastrzeli� potwora, ale on w takich razach zawsze trzyma� si� z daleka. Niezawodny instynkt dzikiego zwierza podpowiada� mu, gdzie czai si� niebezpiecze�stwo. Zetkn�o si� ju� z nim wielu ludzi, kt�rzy, dostrzeg�szy ledwie jego cie�, rzucali si� do ucieczki. Grasowa� noc�, a nikt nie wiedzia�, gdzie kryje si� za dnia. W ma�ych, ciemnych i brudnych uliczkach �atwo mu by�o si� porusza�, b�yskawicznie znika� w ciasnych przej�ciach, bramach i zau�kach. Jego opis niezmiennie si� powtarza�: olbrzymia sylwetka, uderzaj�ca niezwyk�� dziko�ci�. Nieliczni, kt�rzy zdo�ali dostrzec bodaj zarys jego twarzy, powtarzali, �e jest nawet pi�kna, ale w tak przera�aj�cy spos�b, �e za �adne skarby �wiata nie chcieliby ujrze� jej zn�w. Jego "zbroja" zdawa�a si� by� ze sk�ry, a nie, jak m�wiono wcze�niej, z �elaza. Wiele zainteresowania wzbudza�a te� stopa. Na jednej nodze nosi� teraz co�, co mo�na by�o nazwa� butem, drug� za� owija� w strz�py sk�ry. By� mo�e w �rodku mia� te� kor�, ale nikt tego nie widzia�. Ta stopa by�a niepokoj�co kr�tka i wyra�ne utykanie Potwora wzbudza�o jeszcze wiekszy strach. Nigdy dot�d ko�cio�y w mie�cie nie by�y tak gorliwie odwiedzane. W niepami�� posz�y wszelkie protestanckie obrz�dki. Masowo znoszono ofiary, wierz��, �e zbawi� ofiarodawc� ode z�ego. Ludzie w Norwegii zwyczajni byli zarazy i g�odu, kl�sk spowodowanych przez �ywio�y i prze�ladowa� ze strony w�adz. Jednak nigdy jeszcze sam diabe� nie w�drowa� po ich ziemi i nie zbiera� ofiar. Czy niebiosa nie dostrzega�y, co si� dzieje? Czy nie widzia�y, �e Jego Wysoko�� z podziemnego kr�lestwa uprawia� nielo- jaln� konkurencj� i krad� dusze, zanim Pan zd��y� je os�dzi�? Czy tam, na dole, do tego stopnia zabrak�o grzesznik�w, �e Szatan musia� bra� ich si��? Ludzi opanowa� nastr�j fatalizmu. Na c� by�o m�czy� si� i trudzi�, �y� jak Pan B�g przykaza�, by mie� nadziej� na p�niejsze lepsze �ycie, je�li wydarzy�o si� co� takiego? Smolarze prze�ywali wielkie dni, wszyscy bowiem prag- n�li naznacza� domy wizerunkiem krzy�a, a smo�a pocz�a si� ko�czy�. Najbardziej jednak przera�a� fakt, �e tylko na cia�ach niewielu ofiar znajdowano oznaki przemocy. Twarze zmar�ych natomiast nieodmiennie nosi�y ten sam wyraz... Pewne by�o, i� umarli ze strachu. Chyba �e... Nie, brakowa�o odwagi, by posuwa� si� my�lami a� tak daleko. W ka�dym razie g�o�no nikt nie �mia� powiedzie�, �e potw�r umie zabija� nie dotykaj�c swych ofiar. ��te, rozpalone oczy nie mog�y chyba mie� takiej si�y, to nie do pomy�lenia! Bo je�li tak... Znaczy�oby to, �e w�r�d ludzi rzeczywi�cie jest diabe�. �adne ziemskie stworzenie nie posiada wzroku, kt�ry sam z siebie mo�e zabija�! Utworzono specjalny oddzia�, sk�adaj�cy si� z m�nych �o�nierzy, kt�rzy zg�osili si� na ochotnika, pragn�c unicestwi� potwora grasuj�cego w mie�cie. Przekonani o swej niez�omno�ci, brutalni, ��dni krwi - ma�o by�o w ich czasach zalegalizowanych orgii mordu, zwanych wojnami - teraz radzi byli z nadarzaj�cej si� okazji i postawionego przed nimi zadania. Gdyby tylko dosta� go na odleg�o�� strza�u! Ale on by� wra�liwy jak nikt inny, wyczuwa� niebezpiecze�stwo z daleka i rozp�ywa� si� bez �ladu. Nazwano go Potworem, a o charakterystycznych �ladach, pozostawianych na gliniastych ulicach, nadal m�wiono, �e s� �ladami Szatana. Wszyscy byli pewni, �e wiedz�, co kryje si� pod ga�ganami zawi�zanymi na kr�tszej stopie. Wi�kszo�� ludzi z miasta by�a przekonana, �e na ziemi� zst�pi� sam Szatan. Tak, wierzyli w to chyba wszyscy. A mo�e to tylko jeden z jego pomocnik�w? Prawdopodobnie tak my�leli �o�nierze, bo na samego diab�a nie �mieliby podnie�� r�ki. Dla pewno�ci mieli jednak spory zapas kul ze srebra... Tylko Ludzie Lodu nastawieni byli nieco bardziej sceptycznie, ale i oni nie mogli poj��, sk�d wzi�� si� stw�r i czego szuka�. Mo�na by�o przypuszcza�, �e taka bestia b�dzie zabija� i po�era� zwierz�ta. Tak jednak si� nie dzia�o. Zwierz�ta domowe zostawia� w spokoju, nie po�akomi� si� nawet na ryby w rzece. Ch�tnie natomiast jad� po�ywienie ju� przygotowane, jak na przyk�ad szynki czy suszone ryby, wisz�ce na strychach spichrzy. Komendant specjalnego oddzia�u, kapitan Dristig �a�owa�, �e bestia nie porywa zwierz�t domowych. Kapitan odznacza� si� wyj�tkow� brutalno�ci� i nie mia� �adnych skrupu��w co do wystawiania na przyn�t� �ywych stworze�. Uczyni� tak kilka razy, ale bestia zdawa�a si� nie zwraca� na to uwagi. Kapitan, ��dny s�awy, kt�r� mog�oby mu przynie�� pochwycenie Potwora, mia� wielk� ochot� wystawi� na przyn�t� cz�owie- ka, ale to, niestety, nie le�a�o w zwyczaju. Jego towarzysze byli zdania, �e taka pu�apka nie ma sensu. Kimkolwiek by� ten Potw�r, istnia�a pewno��, �e to bestia inteligentna. Nigdy nie da�aby si� oszuka� w tak dziecinnie prosty spos�b. Nikt nie �mia� wychodzi� noc�. Ulicznice i inne budz�ce si� do �ycia po zmroku indywidua prze�ywa�y ci�kie czasy. Ludzie obawiali si� porusza� po ulicach nawet za dnia. Rozpocz�a si� masowa ucieczka z miasta. Kapitan Dristig niecierpliwi� si� coraz bardziej. Dr�- czy�o go niewypowiedzianie, �e nie dane mu by�o zobaczy� Potwora. Tak�e �aden z jego ludzi nie ujrza� nawet czubka nosa tego, o kt�rym m�wili wszyscy. W g�owie kapitana ko�ata�a pewna my�l. Cho� mia� �wiadomo��, �e jego plan wykracza poza przyj�te normy, nieustannie go rozwa�a�. W ko�cu stwierdzi�, �e je�li krzy� przygniataj�cy ludzko�� ma zosta� zdj�ty z jej grzbietu, trzeba r�wnie� ponie�� ofiar�. I podj�� decyzj�: Tak, tak zrobi�. Kapitan Dristig odzyska� pewno�� siebie, zn�w by� zadowolony i pe�en energii. Wiedzia� o pewnym ch�opcu, nieszczeg�lnie kocha- nym we w�asnej ubogiej rodzinie. Ch�opiec by� kalek� i nigdy nie otrzyma� imienia. Nazywano go tylko Kulaw- cem. Nie panowa� nad ruchami n�g i ramion, jego mowa by�a jedynie wi�zk� niewyra�nych d�wi�k�w, a kiedy pr�bowa� co� powiedziee, twarz wykrzywia� mu grymas. Gdy chodzi�, nogi nie chcia�y go s�ucha�, a r�ce dziwnie si� wygina�y. By� przedmiotem drwin i prze�miewek ca�ej ulicy, bo z takich jak on zawsze wolno by�o si� naigrywa�. Rodzice ch�opca, otoczeni du�� gromadk� dzieci, nigdy nie po�wi�cali mu czasu. Musia� wi�c chodzi� w tych samych �achmanach kilka lat z rz�du, a kiedy ubranie ju� z niego spada�o i trzeba mu by�o sprawi� nowe, narzeka- niom nie by�o ko�ca. Rodzice krzyczeli, ile to on ich kosztuje i jak bole�nie dotkn�� ich los, obdarzaj�c takim potomkiem. S�siedzi ci�gle napomykali o karze za grzechy, a to jeszcze bardziej rozsierdza�o rodzic�w. Byli pewni, �e nie zas�u�yli sobie na takie skaranie boskie jak ten Kulawiec. Kapitan Dristig kupi� od nich Kulawca za dwa b�yszcz�ce talary. Rodzice uznali, �e dokonuj� znakomitej transakcji, i nie pytali nawet, co komendant zamierza uczyni� z ch�opcem. Kulawiec mia� w�wczas jedena�cie Iat. Usi�owa� co� powiedzie�, kiedy kapitan przyszed� go zabra�, ale nikt nie rozumia� jego mowy. Nikt nie widzia� �ez w oczach ch�opca, a je�eli nawct kto� je dostrzeg�, to i tak udawa�, �e ich nie zauwa�a. Kiedy ma�y kaleka opuszcza� ulic�, ci�gni�ty za rami� przez kapitana, rodzice i rodze�stwo k��cili si� zawzi�eie o podzia� spad�ego im jak z nieba maj�tku. Kapitan Dristig sta� w cieniu muru i z dum� przygl�da� si� swemu dzie�u. Wok� male�kiego ryneczku le�a�o trzech jego ukry- tych ludzi, trzymaj�c w pogotowiu nabite strzelby. On sam znajdowa� si� w bezpiecznym miejscu i spogl�da� na placyk, na kt�rym nie by�o niczego poza studni� i latarni�. Na �rodku ryneczku, w �wietle latarni, sta� Kulawiec, za nog� przykuty �a�cuchem do s�upa przy studni. �a�osne j�ki ch�opca dociera�y a� do uszu kapitana. No c�, nied�ugo ju� b�dziesz u�ala� si� nad swoim losem pomy�la�, utwierdzaj�c si� w przekonaniu, �e post�puje naprawd� po ludzku. Du�o lepiej b�dzie ci w niebie, bo czy� nie jest napisane, �e tacy jak ty wejd� tam pierwsi? Noc by�a ciemna, ci�kie niebo zawis�o nad u�pionym miastem. Wszystkim ludziom nakazano usun�� si� z pobliskich uliczek. Ciemno�� roz�wietla�a tylko latarnia na rynku. Od ch�opca dochodzi�o rozpaczliwe, wyra�aj�ce skar- g� wycie. Wyj sobie, my�la� kapitan Dristig. Wyj tak, �eby ci� us�ysza� i zainteresowa� si� tob�! On nienawidzi ludzi to przynajmniej jest pewne. A tu podaje mu si� cz�owieka jak na srebrnym p�misku! Kapitan za�mia� si� cicho, zadowolony. Biedny pustog�owy dzieciuch, niczego nie pojmuje, my�la� o ch�opcu. Ale to przecie� wola boska, �e tacy maj� niczego nie pojmowa�. Chocia�... powiadaj�, �e kaleki s� dzie�em diab�a, bo on rzuca przekle�stwo na rodzic�w i obdarza takimi odmie�cami. Dobrze im tak! A teraz przyjdzie pomocnik diab�a i zabierze, co do piek�a nale�y! I zn�w zachichota� z w�asnego �artu. Nie wiedzie� czemu, kapitan Dristig tego wieczoru by� niezwykle rozbawiony. Kulawiec mia� uczucie, �e przygniata go coraz wi�ksza bezsilno��, i znowu wyda� z siebie �a�osny j�k. Nie rozumia�, dlaczego tak tu stoi, czym zawini� tym razem. Wiedzia� tylko, �e cz�owiek o z�ych oczach zabra� go z domu. Kulawiec przywyk� do kopniak�w i raz�w, nie zna� niczego innego. My�la�, �e jest najgorszym dzieckiem pod s�o�cem, skoro nikt go nie kocha. Kulawiec potrafi� my�le�, mimo �e nie umia� si� wys�owi� i nikt nie zatroszczy� si�, by nauczy� go czegokolwiek. Jego samotna duszyczka spragniona by�a czu�ego s�owa, odrobiny pieszczoty lub cho�by ciep�ego spojrzenia. S�ysza�, jak pozostali cz�onkowie rodziny rozmawiali o ko�ciele. M�wili, �e tam mo�na znale�� pomoc i pocie- ch� we wszelkiej biedzie, chorobie i potrzebie. Kiedy� wybra� si� do ko�cio�a. Zaj�o mu to du�o czasu, nie najlepiej przecie� radzi� sobie z chodzeniem, najcz�ciej si� czo�ga�. Nie lubi� te� styka� si� z obcymi lud�mi, bowiem w najlepszym razie gapili si� na niego, czyni�c znak krzy�a i szepcz�c za jego p�ecami. Gorzej by�o, gdy atakowali i obrzucali go stekiem wyzwisk. Wtedy jednak odwa�y� si� doj�� a� do drzwi ko�cio�a. Uczepi� si� ich, wsta� i z wielkim wysi�kiem uda�o mu si� je otworzy�. Dojrza� go jednak pastor, id�cy �rodkiem �wi�tyni - nikogo innego tam wtedy nie by�o - i wyp�dzi� go stamt�d, poszturchuj�c i krzycz�c: "Przepadnij, Szatanie! Co ty sobie wyobra�asz, po- krako? Chcesz zbezcze�ci� dom bo�y?" Kulawiec oderwa� si� od gorzkich wspomnie�. Ba� si� rozpaczliwie, czu� si� bezgranicznie samotny i nie rozumia�, dlaczego zosta� przywi�zany. Zdawa� sobie jednak spraw�, �e nie wr�y to nic dobrego. Drgn��. W nocnej ciszy dobieg�o go co�, co zwielokrotni�o jego l�k. Kroki. Powolne, utykaj�ce kroki... Ten cz�owiek kuleje tak samo jak ja, pomy�la�. Ale w tych krokach jest co� z�ego, gro�nego. Tak bardzo si� boj�. I nie ma nikogo, kto by mi pom�g�! Kroki zatrzyma�y si� gdzie� w pobli�u. Kulawiec wyczuwa�, �e co� kryje si� w w�skim zau�ku. Czu�, �e kto� mu si� przygl�da. Oczy w ciemno�ciach. Osun�� si� na kolana. Nigdy nie nauczy� si� modli�, a jego spotkanie z domem bo�ym nie wypad�o najlepiej. W poczuciu beznadziejno�ci wybuchn�� p�aczem. Szlo- cha� i �ka� nie tyle ze strachu, ile z bezsilno�ci w obliczu tego, co nieuniknione. Jednak nawet p�acz go m�czy�, nie panowa� bowiem nad mi�niami twarzy i kiedy chcia� p�aka�, wykrzywia� si� tylko i czu� si� jeszcze gorzej. By�o tak dziwnie cicho. Kulawiec otar� oczy i na- s�uchiwa�. Nie widzia� tego czego� kryj�cego si� w cieniu, ale teraz czu�, �e ju� go tam nie ma. Zaskoczony zn�w wybuchn�� szlochem. Co si� mog�o sta�? Kapitan Dristig zadawa� sobie to samo pytanie. On tak�e us�ysza� kroki i z rado�ci zatar� r�ce. S�ysza� te�, jak �o�nierze wygodniej uk�adaj� si� na swoich stanowiskach, czujni, gotowi do strza�u. Ktokolwiek jednak sta� tam w cieniu, teraz znikn��. Czy�by odkry� jego ludzi? To niemo�liwe, przecie� ga��zie tak dobrze ich os�ania�y. Nas�uchiwa� a� do b�lu uszu, wok� jednak panowa�a grobowa cisza. Gdzie� daleko zacz�� szezeka� pies, monotonnie, bez nadziei na odpowied�, ale tu, przy rynku, nie by�o najl�ejszego szmeru, nawet szczur nie przemkn�� wzd�u� �ciany ani nie zaszele�ci� li��... I nagle drgn�� na d�wi�k zduszonego charkotu, dobiegaj�cego od strony ukrytych �o�nierzy. Wyt�y� wzrok, ale ujrza� tylko ogromny, poruszaj�cy si� szybko cie�, pochylony nad m�czyznami. - Strzelajcie! Do diab�a, strzelajcie! - wrzeszcza�. By�o ju� jednak za p�no. Jeden za drugim rozleg�y si� trzy z�owieszcze trzaski, po czym cie� zn�w wzni�s� si� wysoko nad m�czyznami i zawr�ci� w ciemno��. Kapitan Dristig, nie dbaj�c d�u�ej o s�aw� swego imienia, wzi�� nogi za pas. Ucieka� tak szybko, jak tylko potrafi�. Kulawiec nie podnosi� si� z kl�czek, sparali�owany l�kiem. On tak�e niczego nie widzia�, domy�la� si� tylko, co wydarzy�o si� na g�rze. Serce t�uk�o mu si� o �ebra tak mocno, jakby mia�o rozerwa� si� na kawa�ki. Je�li tam by�o zwierz�, zejdzie na d�, do niego, a on nie mo�e si� uwolni�. J�cz�c ze strachu ci�gn�� i szarpa� �a�cuch, ale czy m�g� mie� a� tyle si�y? Nagle zn�w us�ysza� kroki i struchla�y zapatrzy� si� w stron�, z kt�rej dochodzi�y. Co� oderwa�o si� od mroku ulicy i wst�pi�o w kr�g �wiat�a rzucany przez migocz�c� latarni�. Kulawiec patrzy� i patrzy�. Szeroko otworzy� oczy, a z gard�a wydosta�o mu si� kilka nieartyku�owanych d�wi�k�w. Cia�em zacz�y wstrz�sa� konwulsyjne drgawki i, jak zawsze gdy si� denerwowa�, w spos�b nie kontrolowany porusza� g�ow� i ramionami. Opad� bezw�adnie na ziemi�. Przera�ajacy stw�r, kt�ry ukaza� si� przed nim, zatrzyma� si� przy jego g�owie. Tu� przy sobie Kulawiec ujrza� par� st�p... tak r�nych, jakby nie nale�a�y do tej samej osoby. Usi�owa� podnie�� wzrok, ale w g�owie kr�ci�o mu si� tak, �e wszystko widzia� niby przez mg��. Przesuwa� oczy coraz wy�ej i wy�ej, ale to co� zdawalo si� nie mie� ko�ca. A� wreszcie ujrza� twarz, bardziej potworn� ni� kiedy- kolwiek �ni�o mu si� w najokropniejszych koszmarach. Dostrzeg� g�rn� warg�, unosz�c� si� jak u rozw�cieczone- go psa; b�ysn�y ostre bia�e z�by. Oczy wpatrzone w �a�osny strz�pek cz�owieka mia�y przedziwn� barw�. Z gard�a potwora wydobywa� si� straszliwy syk. Kulawiec zdawa� sobie spraw�, �e nadesz�a jego ostatnia godzina. Nie mia� do kogo skierowa� swych modlitw, nigdy bowiem nie s�ysza� o Bogu ani o Jezusie, a pastor w ko�ciele krzycza�, �e nie wolno mu bezcze�ci� domu bo�ego. Nie by�o wi�c absolutnie nikogo, do kogo m�g�by si� zwr�ci� o pomoc. B�agalnie popiskiwa� niemal do utraty tchu, ale wiedzia�, �e od stwora, kt�ry sta� przy nim, nie mo�e spodziewa� si� �adnej �aski. Potworny zwierz, czy co to by�o, nagle pochyli� si� nad nim. Kulawiec os�oni� g�ow� ramionami i skuli� si� w sobie. Poczu� gwa�towne szarpni�cie, a potem us�ysza�, jak nier�wne kroki oddalaj� si� niemal bezszelestnie. Nie wierz�c, �e ci�gle jeszcze �yje, wyprostowa� si�. Rozejrza� si� doko�a. W pobli�u nie by�o nikogo ani niczego, usiad� wi�c z wielkim trudem. �a�cuch ju� go nie trzyma�! Przyjrza� mu si�, zaskoczony. By� oderwany od s�upa i lu�no zwisa� wok� jego nogi. Chwila up�yn�a, zanim prawda datar�a do �wiadomo- �ci ch�opca. Kiedy ju� zrozumia�, co si� sta�o, zacz�� na czworakach ucieka� z tego miejsca, poruszaj�c si� szybciej ni� kiedykolwiek. Nie mia� poj�cia, gdzie si� znajduje. Kiedy wydosta� si� na lepiej o�wietlone ulice, ujrza� ludzi na wozach za�adowanych dobytkiem, zmierzaj�cych w jednym kierunku. Woz�w nie by�o wiele; w ci�gu kwadransa naliczy� ich trzy. Kulawiec nie m�g� zapyta� o drog�. Nie wiedzia�, jak nazywa si� jego ulica, a gdyby nawet wiedzia�, to i tak nikt nie zrozumia�by jego mowy. Jedyne, co m�g� zrobi�, to wybra� ten sam kierunek co wozy. W ten spos�b Kulawiec opu�ci� swe rodzinne miasto, Christiani�, i znalaz� si� na wsi, kt�rej do tej pory nie widzia�. Chwilami szed�, to zn�w si� czo�ga�, a ze- rwany �a�cuch przez ca�y czas ci�gn�� si� za nim, pobrz�kuj�c tak, �e z daleka ju� by�o go s�ycha� - niemal jak dzwonek, obwieszczaj�cy d�um�. W ludzkich oczach Kulawiec i tak nie by� wi�cej wart ni� cz�owiek dotkni�ty zaraz�. Masowa ucieczka nie trwa�a zbyt d�ugo. Wkr�tce bowiem stwierdzono, �e Potw�r tak�e opu�ci� miasto. Wtedy w�a�nie przed doborowym oddzia�em kapitana Dristiga otworzy�a si� mo�liwo�� unicestwienia Pntwora. Uda�o si� na czas zdoby� odpowiednie informacje. Potw�r pope�ni� nies�ychane jak na siebie g�upstwo, prawdopodobnie dlatego, �e nie zna� okolic wok� Christianii. Wybra� si� na wysp� - Ladegaardsoen, zwan� r�wnie� Bygdoen, wierz�c, �e nale�y ona do sta�ego l�du. Z l�dem wi�za�a j� jednak tylko w�ziutka grobla, stano- wi�ca jakby most. Istnia�y plany, by zasypa� cie�nin� mi�dzy wysp� a l�dem i w ten spos�b utworzy� p�wysep, ale to na�e�a�o do przysz�a�ci. Na razie Ladegaardsoen by�a tylko wysp� i niczym wi�cej. Niepoj�te, jak Potw�r wpad� na my�l, by tam si� skierowa�. Domniemywano, �e szuka� czego� szezeg�lnego. W ka�dym razie tetaz go mieli, chyba �e potrafi� p�ywa� albo te� zapa�� si� pod ziemi�. Dla wielu pewne by�o, �e to ostatnie nie jest mu obce. Komendant, kapitan Dristig, postanowi� na sta�e wystawi� stra�e przy kamiennym mo�cie: grup� ludzi uzbrojon� w dzia�a i inn� bro� paln�. Pozosta�a cz�� jego ludzi skierowa�a si� w g��b wyspy, a paniewa� oddzia� zosta� wzmocniony liczebnie, mogli posuwa� si� tyralier�, wszyscy uzbrojeni po z�by. Kapitan nie przej�� si� wcale utrat� trzech najbardziej bezwzgl�dnych ze swych podw�adnych; m�gl wybiera� spo�r�d tuzin�w ochotnik�w. Dla pewno�ci wzi�� ze sob� tak�e trzech pastor�w, cho� wcze�niej pewien bezgranicznie oddany Bogu duchowny, kt�ry pr�bowa� zmierzy� si� z Potworem w Christianii, zosta� niemal dos�ownie zdmuchni�ty z po- wierzchni ziemi. Pastor �w zbli�y� si� do Potwora bardziej ni� pozostali. Niemal patetyczny w swej odwadze, z Bibli� uniesion� wysoko, by z daleka ju� widoczny by� krzy�, g�o�no odmawiaj�c modlitwy i formu�y maj�ce odegna� demony, poszed� na podw�rze, gdzie, jak zauwa�ono skierowa�a si� wcze�niej bestia. Na podw�rze nie wychodzi�y �adne okna, ale ludzie ukryci nieco dalej w g��bi ulicy ujrzeli, w jakim tempie pastor opusacza� bram�. Potykaj�c si�, zgi�ty wp�, szed� ty�em