5566

Szczegóły
Tytuł 5566
Rozszerzenie: PDF
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres [email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.

5566 PDF - Pobierz:

Pobierz PDF

 

Zobacz podgląd pliku o nazwie 5566 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.

5566 - podejrzyj 20 pierwszych stron:

JACEK SOBOTA Wiecz�r trzech Ps�w Monice B., Muzie uroczo "drobi�cej". Nie dawajcie psom tego, co �wi�te. EWANGELIA WED�UG �W. MATEUSZA Tego wieczoru my�lenie nie przychodzi�o Dolsilwie �atwo. - By�... �y�. By�... rzy�. By�... wy� - szuka� gor�czkowo dobrych rym�w, lecz znajdowa� wy��cznie banalne. - By� albo nie by�... Taaa, to dobre pytanie. Cisn�� w�ciekle g�sie pi�ro na ziemi� i j�� tratowa� buciorami, wcze�niej bezwiednie pozbawiwszy je puchu... Przyczyn� zachowa� poety by�a m�ka tw�rcza, co przyprawia swe ofiary o gor�czk� w oczach, niezborn� i gwa�town� gestykulacj� oraz mamrotanie s��w nie chc�cych uk�ada� si� w zdania. Dolsilwa jak zawsze usi�owa� wymierzy� sprawiedliwo�� widzialnemu �wiatu. Ale �wiat jako� tego nie dostrzega�. Nawet miejsce (a by� to tani i podrz�dny lupanar) nie sprzyja�o tw�rczym nastrojom. �wi�to P�odno�ci zgromadzi�o w Barden nieprzebrane t�umy kupc�w i kupuj�cych; gospody by�y przepe�nione, a ceny przypomina�y wysoko�ci� g�rskie �a�cuchy. Lupanar nie z takich go�ci si� utrzymywa� - noclegi by�y tu tanie. Wystr�j pomieszczenia przygn�bia� Dolsilw� wulgarno�ci� - szczeg�lnie r�nokolorowe szmaty zwisaj�ce dos�ownie zewsz�d, co by� mo�e sprzyja�o nastrojowi obyczajowej rozwi�z�o�ci, ale zarazem by�o manifestacj� kiepskiego doprawdy smaku. Szmaty, poruszane przeci�giem, rzuca�y na �ciany p�ochliwe cienie, kt�re nieustannie przed sob� umyka�y przyprawiaj�c Dolsilw� o pl�sanie oczu. Natomiast z wysoko�ci pi�tra nieprzerwanie dochodzi�y odg�osy intensywnie uprawianej mi�o�ci. Zaskakiwa�y r�norodno�ci� - kto� charkota� jakby duszony, inny �wiergoli� niczym osamotniony wr�bel, cz�sto r�wnie� dobywano z siebie j�ki wyczerpania. Nak�ada� si� na to p�acz niemowl�cia, kt�ry Dolsilwa wzi�� zrazu za wyrafinowan� gr� mi�osn�; potem jednak dowiedzia� si�, �e kt�ra� z dziewek urodzi�a niedawno dziecko. I jeszcze ten przyprawiaj�cy o md�o�ci fetor spoconych cia�. Poeta by� przekonany, �e rzeczywisto�� sprzysi�g�a si� przeciw jego przeczulonym zmys�om, atakuj�c je kakofoni� d�wi�k�w i potwornym bukietem zapach�w. Gdzie� na pi�trze rozp�ta�a si� k��tnia - klient por�ni� si� z personelem o metody przeliczania mi�o�ci na z�oto. Dziewka twierdzi�a, �e liczy si� czas uprawy (pewien znany artysta nazwa� kiedy� mi�o�� fizyczn� gorzkimi �niwami, zatem rolnicze por�wnania by�y jak najbardziej uprawnione), klient natomiast upar� si� przy liczbie stosunk�w jako przeliczniku. Poniewa� do spe�nienia nie dosz�o, nie chcia� p�aci�, na co dziewka jadowicie ripostowa�a, �e klepsydra dwukrotnie by�a obracana i sugerowa�a niedwuznacznie impotencj� niefortunnego kochanka. Sp�r uci�a Kolchinea, w�a�cicielka lupanaru, egzekwuj�c od klienta po�ow� zap�aty, a dziewk� strofuj�c za niedostatek zawodowych kwalifikacji. Kolchinea uchodzi�a kiedy� podobno za sko�czon� pi�kno��. W pewnym wieku wida� jednak, �e pi�kno rzeczywi�cie nie jest kategori� niesko�czon�. Poeta usi�owa� policzy� podbr�dki Kolchinei, jednak za ka�dym razem wychodzi�a mu inna ich liczba. A� nagle ca�y ten zgie�k i rwetes ucich�; nawet niemowl� umilk�o. Cz�sto tak bywa w dzikich ost�pach (bo w burdelach rzadziej), �e pojawienie si� drapie�cy niesie z sob� cisz� i bezruch. Dolsilwa rozejrza� si� wok� w poszukiwaniu �r�de� nag�ego i niespodziewanego spokoju. Ujrza� trzy Psy schodz�ce z pi�tra. Jak rdza trawi metal na skutek wilgoci, tak Dolsilwie doskwiera�a ciekawo�� - sk�d w Barden Psy w takiej obfito�ci? Pies by� magiem, m�drcem, kr�lem poznania, badaczem pism staro�ytnych, alchemikiem i, powiadano, zab�jc�. Nazwa cechu bra�a si� z god�a - zawsze by� to pies, bez wzgl�du na krain�, bez wzgl�du na pochodzenie, na status spo�eczny m�drca. Pies mia� znaczenie symboliczne - pozostawa� w �cis�ym zwi�zku ze �mierci�, by� po�rednikiem mi�dzy �wiatem �ywych i umar�ych. Nazwa cechu kry�a w sobie dwoisto�� - prosty lud odczuwa� w stosunku do mag�w zabobonny niemal l�k, ale i pogard�. Nie by� to bowiem lekki kawa�ek chleba; powiadano, �e Psem m�g� zosta� ten jeno, kto za �ycia umar�; kt�rego dusza kamieniem si� sta�a, a sumienie - wspomnieniem. Wiadomo, �e pies s�u�y ludziom. Ale przecie nie wszystkim. Gadano, jakoby ubocznym zaj�ciem Ps�w by�o zwalczanie tajemnych a krwio�erczych stwor�w grasuj�cych po borach i go�ci�cach �wiata. Jednak prawdziwe ich cele pozostawa�y tajemnic�. Wie�� o pojawieniu si� niemal w tym samym czasie trzech Ps�w z r�nych stron �wiata roznios�a si� po Barden lotem b�yskawicy. Psa nie by�o tu od dziesi�cioleci - �wi�teczny nastr�j prys�; na domiar z�ego i niedob�r dobrego du�o m�wi�o si� o przepowiedni nadwornego astrologa ksi�cia Sorma - oto w okolicy mia� si� jakoby narodzi� Kr�l kr�l�w, Pogromca Autorytet�w, �amacz Praw. Pierwszy przyby� Perkac - z zachodu. Jego droga nie by�a d�uga. Oficjalnym celem wizyty by� Po�eracz Cieni grasuj�cy jakoby po ciemnych zau�kach Barden. Istotnie, zagini�cia mieszka�c�w miasta dramatycznie si� ostatnio nasili�y. Dolsilwa wyczyta� kiedy� w "Bestiariuszu" niejakiego Grobesa, �e Po�eracz Cieni prz�d ma krokodyla, �rodek lwa, a ty� hipopotama, wi�cej w tym jednak bredni by�o ni�li prawdy. Stw�r �ywi� si� mia� cieniami istot �ywych - fakt �w nastr�cza� jednak my�licielom w�tpliwo�ci co do natury jego metabolizmu; nie mog�a to by� wszak przemiana materii. O Po�eraczu Cieni napisano nawet rozprawy filozoficzne, jako o tym czynniku, co pozbawia przyczyn� skutku. Czy mo�e istnie� przyczyna bez skutku? - rozwa�ano. Niekt�rzy odpowiadali na to pytanie twierdz�co, odwracaj�c tym samym porz�dek �wiata. W ka�dym razie istoty pozbawione cienia znika� mia�y w niebycie. Perkac zabra� si� do zagadnienia praktycznie. Przez dwa dni z rz�du organizowa� szeroko zakrojone ob�awy. Podobno niekt�rzy uczestnicy nagonki widzieli Po�eracza, jednak ka�dy inaczej go opisywa�. Jeden widzia� krokodyla, inny lwa, jeszcze inny "co� na kszta�t hipopotama". Do��, �e trzeciego dnia potwora zagoniono do opuszczonego domostwa na peryferiach Barden. Perkac mia� podobno dylemat, jak te� monstrum u�mierci�: dostarczaj�c mu nadmiaru cienia (na przyk�ad w postaci fermy kur lub stada kr�lik�w), by - z powodu w�asnej �apczywo�ci, kt�ra obros�a legendami - zdech� z prze�arcia, czy te�, co by�o sposobem wolniejszym, ale skuteczniejszym, odci�� go raczej od cieni? Wybra� spos�b drugi. Wok� domu ustawiono stra�e, a nast�pnie za�lepiono wszelkie otwory, kt�re mog�y dostarcza� �wiat�a. Pozbawiony cienia - potw�r skona� mia� z g�odu. W niejaki czas po Perkacu tego samego dnia przybyli dwaj pozostali. Chormiel ze wschodu, gdzie rozci�ga�y si� niesko�czone stepy, i Zaarbalt z odleg�ej krainy Hongh. Teraz wszyscy trzej siedzieli przy jednym stole, popijaj�c niespiesznie wino i rozprawiaj�c w nieznanym Dolsilwie j�zyku. R�nili si� mi�dzy sob� w niemal ka�dym szczeg�le; inaczej si� zachowywali, gestykulowali, inne te� by�y ich upodobania smakowe. A jednak Dolsilwa nie mia� w�tpliwo�ci: wi�cej ich z sob� ��czy�o ni� braci syjamskich. Gdyby poeta zna� historie ich �ywot�w, by� mo�e nie narzeka�by na brak weny. Nieoczekiwany przeci�g przyspieszy� bieg cieni. W lupanarze pojawili si� nowi go�cie. Wkr�tce Dolsilwa ich ujrza�: czterech obwiesi spod ciemnej gwiazdy, ka�dy z obna�onym mieczem w d�oni. - Najemnicy... - szepn�� Dolsilwa i pomy�la�, �e robi si� coraz ciekawiej. Dwaj byli do�wiadczonymi wojownikami; pozostali mleko mieli pod nosem. Na widok mag�w siedz�cych przy stole najemnicy stan�li jak wryci. - Psy! - krzykn�� najstarszy, wyra�nie zaskoczony, lecz bynajmniej nie przestraszony. - Tfu! Na psa urok! - zawt�rowa� mu jeden z m�odszych. Z g�ry pospiesznie schodzi�a do nich Kolchinea trz�s�c wszystkimi podbr�dkami. - Nareszcie! - krzykn�a. - Gdzie jest bachor? - zapyta� najemnik. - Na g�rze. Zaprowadz� - w oczach Kolchinei b�ysn�a chciwo��. - Co za to dostan�? - Pozbywasz si� k�opotu, kobieto. Zreszt� ju� si� um�wili�my. Cnob, idziesz z bab�. Ty za�atwisz spraw�. Kawalkado i Kandan zostaj� ze mn� - komenderowa� stary. - Z przyjemno�ci� - rzek� ten nazywany Cnobem. - Panowie z psiarni! - stary spojrza� na milcz�cych m�drc�w. - Pozw�lcie, �e si� przedstawi�. Jam Jago o konicznym godle. Ja i... moi towarzysze broni mamy tu spraw�, kt�ra was nie dotyczy. Zatem sp�d�my ten czas na mi�ej pogaw�dce. My�l�, �e nasze... hm... rzemios�a du�o maj� z sob� wsp�lnego... D�ugo by tak gada�, gdy� odnajdowa� w tym niew�tpliw� przyjemno��, lecz rozw�j wypadk�w go uciszy�. Oto Pies Zaarbalt rykn�� co� niezrozumiale i j�� szarpa� d�o�mi brzuch z tak� gwa�towno�ci�, jakby zamierzy� wyrwa� z siebie wn�trzno�ci. Po chwili zwali� si� ci�ko na pod�og� i tam zwija� z b�lu. Wywraca� przy tym oczami, a� by�o wida� bia�ka, z ust obficie toczy� pian�. - Co, do diab... - zacz�� Jago, ale zn�w nie sko�czy�, bo inny Pies, Chormiel, wykona� b�yskawiczny gest o skomplikowanej geometrii i wypowiedzia� s�owa, kt�re dla Dolsilwy brzmia�y jak chrz�kanie �wini. Do��, �e w izbie gwa�townie poja�nia�o, a zdawa�o si�, �e blask �w z powietrza si� bierze. Wszystkich obecnych, z wyj�tkiem Chormiela rzecz jasna, o�lepi�o. Dolsilwa s�ysza� przekle�stwa najemnik�w, krzyki kobiety dochodz�ce z pi�tra, p�acz dziecka i szybkie kroki na schodach - kto� wchodzi� na g�r�. WIARA Kolodi m�g� uwa�a� si� za szcz�ciarza - urodzi� si� w rodzinie szlacheckiej. Jego ojciec by� najwa�niejszym cz�owiekiem w Rondrike, peryferyjnej osadzie po�o�onej z dala od ucz�szczanych szlak�w handlowych. Raz w roku m�scy potomkowie rodu mieli prawo, zaszczyt i obowi�zek ogl�da� na w�asne oczy Horoda, w�adc� krainy Hongh, kt�rego god�em by� Upad�y Anio� Z Jednym Skrzyd�em. Horoda zwano powszechnie Bo�ym Namiestnikiem na tym �ez padole, mniej powszechne, ale r�wnie� przyj�te by�o okre�lenie "Dotkni�ty Przez Boski Palec". Bezlito�nie t�pieni opozycjoni�ci powiadali, �e B�g musia� straci� czucie w palcach, kiedy dotyka� w�adc� Krainy Hongh. M�ody Kolodi nie lubi� corocznych eskapad do Kerose, stolicy krainy. Miasto by�o potwornie ludne i zawsze sprawia�o na m�odzie�cu wra�enie zm�czonego, spoconego. Horod za�, w ko�cu �ywa legenda, okaza� si� opas�ym knurem o rozwodnionym spojrzeniu zogniskowanym na nico�ci. Szcz�ciem r�d Kolodich nie mia� istotnego znaczenia w geopolityce Hongh, zatem czas ogl�du w�adcy nie by� d�ugi. Znamienitsi poddani mieli obowi�zek obserwowania Horoda ca�y jeden dzie� w roku. A bywa�o, �e i znaczn� cz�� nocy. Kolodi senior im zazdro�ci�; junior - wsp�czu�; taka by�a r�nica mi�dzy ojcem i synem. Senior by� przekonany, �e mo�no�� ogl�dania w�adcy daje rodowi wysok� pozycj� i splendor. Celem ka�dego kolejnego Kolodiego mia�o by� przed�u�anie nudnego widowiska. Senior dzi�ki licznym ranom i uszczerbkom na zdrowiu poniesionym w wojnach przeciw dzikim plemionom Widarian z p�nocy dorzuci� dziewi�tna�cie ziaren piasku w klepsydrze i by� z tego powodu bardzo dumny, poniewa� w bie��cym stuleciu by� to rekord. Syn jego, jak najodleglejszy od podobnych ambicji, ju� jako dziecko odznacza� si� niespo�yt� ciekawo�ci� �wiata. Opowiadano, �e w ko�ysce niszczy� licznie dostarczane mu zabawki, by posi��� tajemnic� ich przeznaczenia i dzia�ania. Gdy nieco podr�s�, ciekawo�� gna�a go w le�ne ost�py, gdzie polowa� z �ukiem, a nast�pnie dokonywa� na ofiarach sekcji zw�ok, albowiem j�y interesowa� go zasady funkcjonowania organizm�w �ywych. Zdarzy�o si�, �e senior rodu umar�, a jego prawa oraz obowi�zki przej�� m�ody Kolodi. By� ju� w�wczas m�odzie�cem, niezwykle wysokim co prawda, ale odznaczaj�cym si� r�wnie� chorobliw� niedowag�. Przypomina� wysch�y pie� drzewa tu� przed ostatecznym po�amaniem. Twarz mia� poci�g��, ascetyczn� w wyrazie. �ycie uczuciowe Kolodiego nie by�o bogate. �mier� ojca zupe�nie go nie obesz�a, my�la� jeno o wykonaniu sekcji zw�ok rodziciela, do czego - ze wzgl�du na t�um gapi�w odwiedzaj�cych wystawione w zamkowych katakumbach zw�oki - nie dosz�o. Wci�� z�era�a go ciekawo�� �wiata. W towarzystwie Sekstara, cz�eka z gminu, kt�rego na wyrost zwyk� nazywa� przyjacielem, odbywa� wielodniowe wycieczki po bli�szej i dalszej okolicy. Matka Kolodiego nie pochwala�a ani tej przyja�ni, ani niezwyk�ych zainteresowa� syna. Dawa�a Kolodiemu do zrozumienia, �e nadszed� czas korzystnie si� o�eni�, by krzewi� i rozprzestrzenia� r�d. A nawet i niekorzystnie - byleby rozszerza� rodzin� i oderwa� syna od g�upstw. W nieca�y rok po �mierci ojca Kolodi j�� sposobi� si� do podr�y na dw�r w�adcy Krainy Hongh, by dope�ni� wiadomego rytua�u. Wybiera� si� niech�tnie, a traf chcia�, �e jego przyjaciela �ywcem z�era�a ochota ujrzenia w�adcy i zapoznania si� z dworskimi obyczajami, kt�re zdawa�y mu si� szczytem wykwintu. Od s�owa do s�owa - zm�wili si�, �e zamieni� si� miejscami. I tak Sekstar pojecha� do stolicy, Kolodi za� na d�ugie polowanie, bo zamierza� przyczyni� si� do �mierci pi�knych saren; chcia� z bliska, takiego bliska, �e bli�ej ju� si� nie da, przyjrze� si� ich skocznym ko�czynom. Obaj byli przekonani, �e mistyfikacja si� powiedzie. ��czy�o ich bowiem pewne podobie�stwo, nadto Kolodi pouczy� Sekstara na temat arystokratycznych zachowa�. Mimo to podmiana zosta�a wykryta. Sekstara, jako cz�eka niepowo�anego do ogl�dania w�adcy krainy Hongh, skazano na wk�ucie oczu i obci�cie d�oni. Po wstawiennictwie Kolodiego, kt�ry prosi� o pozostawienie Sekstarowi oczu, kar� z�agodzono. Pozostawiono d�onie. Tymczasem r�d Kolodich utraci� r�wno trzydzie�ci ziaren piasku w klepsydrze. Obecnie by�o ich tylko sto i pi��. - Dobrze, �e tw�j ojciec tego nie doczeka� - powiedzia�a matka Kolodiego. Kolodi nic na to nie odpar�. Cz�sto odwiedza� swego o�lepionego przyjaciela i opowiada� mu o ptakach; coraz mocniej zajmowa�o go zjawisko lotu. Sekstar za ka�dym razem pyta�, dlaczego w�a�ciwie nie odj�to mu d�oni i nie pozostawiono oczu. Kolodi odpowiada� na to pytanie filozoficznie. - R�wnie dobrze, m�j przyjacielu - m�wi� - m�g�by� zastanawia� si�, dlaczego s�o�ce ja�niej �wieci od ksi�yca... No w�a�nie, dlaczego? - przemkn�o przez my�l Kolodiemu; demon ciekawo�ci zn�w wzi�� w posiadanie jego dusz�, a zagadnienia astronomiczne poch�on�y rozum. Sekstara nie zadowala�y filozoficzne wyk�adnie losu. Narzeka� na jako�� �ycia �lepca; brak kolor�w by� mu niemi�y; brz�czenie muchy, na kt�rym - wbrew jego woli - koncentrowa�y si� pozostawione mu zmys�y, przyprawia�o biedaka o udr�k� bezsenno�ci. Kt�rego� dnia Kolodi zabi� Sekstara i z ciekawo�ci� obejrza� jego organy wewn�trzne. Kiedy zabija�, powtarza� szeptem, �e to dla dobra wszystkich ludzi, a w jego oczach l�ni�y �zy przypominaj�ce drogocenne klejnoty. Kolodi nale�a� do tego gatunku osobnik�w, kt�rzy zabijaj�, by jak najwi�cej dowiedzie� si� o �yciu, czyni� z�o dla og�lnego dobra, wierz� w powszechne szcz�cie, siej�c wok� siebie nieszcz�cie. Ku zgryzocie matki Kolodi opu�ci� Kondrike na zawsze. By�a w nim niezachwiana wiara w donios�o�� w�asnego przeznaczenia. I zdarzy�o si�, �e napotka� po drodze starca, kt�ry ro�ci� sobie pretensje do m�dro�ci. Starzec by� Psem. - Widz�, panie, �e pcha ci� naprz�d wielka determinacja. Musisz by� cz�ekiem gorzko do�wiadczonym przez �ycie - rzek� starzec, gdy wieczorn� por� zasiedli przy ognisku. - Nie narzekam - odpar� Kolodi z ujmuj�c� prostot�. - I to dostrzegam. Pan nie rozr�niasz dobra od z�a i wyrzucasz to sobie, prawda? Kolodi zastanowi� si�. Wyrzuty sumienia nie by�y plag�, z kt�r� si� zmaga�. Dostrzega� jednak, �e gdy - we w�asnym mniemaniu - czyni� dobrze, inni ludzie zwykle fatalnie to odbierali. Chcia� wiedzie� dlaczego, wi�c zapyta�: - Dlaczego? - To proste: jedno�� przeciwie�stw, m�j panie! Pan wcale nie widzisz mniej od innych, jeno wi�cej. Dobro i z�o to ko�ce jednego dr�ga. Z tym jest jak z ogniem i mrozem: niby przeciwie�stwa, a w ekstremach dzia�aj� podobnie - skutki odmro�e� i poparze� s� jednakie, nieprawda�? Dlatego ludzie dotkni�ci monstrualnym dobrem fiksuj�, jakby ich dotkn�o zupe�ne z�o. Wywody starca zdumia�y Kolodiego. Oto, do czego zawsze zmierza� - absolutna prostota, uniwersalizm zupe�ny podany na talerzu w trzech nieskomplikowanych zdaniach! - Patrzysz na mnie, panie Kolodi - perorowa� nami�tnie starzec - i widzisz Psa. Czujesz zapewne co� na kszta�t lekkiej obawy i obrzydzenia wymieszanych z ciekawo�ci�. A ja ci, panie Kolodi, powiem, �e wszyscy ludzie s� psami. Tak, wszyscy, nie dziw si�. Zwyk�y pies, a mam tu na my�li czworonoga, nie wie, dlaczego jego pan wymaga od niego szczekania na jednych ludzi i merdania ogonem na widok innych. Nie wiedz�, dlaczego mog� szcza� wsz�dzie, jeno nie w domostwie w�a�ciciela. Nie maj� poj�cia, po co musz� �ciga� do upad�ego inne stworzenia, a nast�pnie - wbrew naturze - ich nie zjada�. W zamian dostaj� gnata i w�tpliw� protekcj�. Jednak sens praw, kt�re musz� respektowa�, jest dla nich tajemnic�. Respektuj�, lecz nie wiedz�, dlaczego. Podobnie sprawy si� maj� mi�dzy Bogiem a lud�mi. Wszyscy ludzie s� psami, panie Kolodi, ale tylko my mamy odwag� przyzna� si� do tego i jeszcze czasem potrafimy ugry�� Stw�rc� w r�k�, kt�ra podaje nam gnata! A teraz, panie Kolodi, powiedz, wierzysz mi?! W Kolodim, gdzie� g��boko, gdzie�, gdzie nie si�gn�aby �adna sekcja zw�ok, by�o takie puste miejsce: miejsce na wiar�. Wszystko jedno w co. Do tego miejsca odby� si� wy�cig - kto pierwszy, ten lepszy. Pierwszy by� Pies. Kolodi Psem zatem zosta� i przyj�� imi� Zaarbalt, co w psiej mowie oznacza Wierz�cy Na S�owo. Nauka psiej profesji odbywa�a si� w Akademii Ps�w mieszcz�cej si� na wyspie Haanor, kt�r� obmywa�y zewsz�d wody s�odkiego Jeziora Alzaa. Nauka d�uga by�a i �mudna, lecz umys� Zaarbalta, cho� nieskomplikowanej by� natury, okaza� si� ch�onny. Szczeg�ln� uwag�, co oczywiste, po�wi�ca� ksi�gom anatomicznym. Nadto wymagano od niego, by bacznie snom swym si� przygl�da�, albowiem uwa�ano, �e tajemny protektor Ps�w w snach w�a�nie najcz�ciej objawia� sw� wol� - i to tylko wybranym. Nazywany by� W�adc� Sn�w albo - co wyda�o si� Zaarbaltowi nonsensem - Tym, Kt�ry Nie Jest. Natura W�adcy Sn�w by�a tajemnic�, pochodzenie - nieznane, cele - mgliste. Zaarbalt podejrzewa�, �e jest to posta� legendarna, zatem po jakim� czasie przesta� zwraca� uwag� na sny, tym bardziej, �e najcz�ciej nie �ni�o mu si� nic, z wyj�tkiem paruj�cych cz�eczych wn�trzno�ci. Poniewa� m�odzieniec wci�� przejawia� pewne altruistyczne sk�onno�ci (kt�re wprawdzie nie dotyczy�y �adnego konkretnego cz�owieka, lecz ca�ej ludzko�ci), stary Pies zabra� go kt�rego� dnia na przeja�d�k� �odzi� po jeziorze. Dop�yn�li do piaszczystego p�wyspu nazywanego P�wyspem �uka. Ju� w pierwszej chwili Zaarbalt zrozumia�, dlaczego tak, a nie inaczej ochrzczono �w sp�achetek l�du. Na piaszczystym brzegu roi�o si� od ogromnych �uk�w - by�y ich miliony, a mo�e i wi�cej. Drgaj�ce punkty wyra�nie odcinaj�ce si� od t�a. Wi�kszo��, na skutek oddzia�ywania silnych wiatr�w, osypuj�cego si� piachu albo fal �mia�o penetruj�cych l�d, le�a�a bezradnie na grzbietach. Wci�� porusza�y odn�ami, wci�� - bardziej chyba instynktownie ni� z jak�kolwiek celowo�ci� - pr�bowa�y zmieni� niekorzystne po�o�enie. Daremnie. - Wyobra� sobie, Zaarbalcie - m�wi� stary Pies, kt�rego uczniowie nazywali Psem Z Kulaw� Nog�, poniewa� lekko utyka� - �e te nieszcz�sne �uki to ludzie w opresji, wszystko jedno jakiej, do��, �e w ostatecznym rozrachunku - �miertelnej. Jak im pomo�esz? Ilu ocalisz? �ycia nie starczy ci nawet na u�amek. Na kt�rym poprzestaniesz? Kt�ry b�dzie ostatnim szcz�liwcem, a kt�ry nieszcz�nik pierwszym i niezas�u�onym pechowcem? Zaarbalt zrozumia�. Odt�d zawsze, gdy zobaczy� �ebraka przymieraj�cego g�odem albo dziewk� bli�sz� dna ni� sukcesu towarzyskiego, nie czyni� nic. Za ka�dym bowiem razem przypomina� sobie o �ukach. I o daremno�ci. Kilka lat p�niej, gdy Zaarbalt by� ju� pe�noprawnym Psem, zdarzy�o si� pewnej nocy, �e przy�ni�y mu si� bynajmniej nie paruj�ce wn�trzno�ci. W tym �nie znajdowa� si� na pla�y, nawet wydawa�o mu si�, �e czuje na twarzy �agodn�, ciep�� bryz�, kt�ra koi�a, balsamowa�a sk�r�. Rozejrza� si� wok� i wtedy zobaczy� �uki; by�y dos�ownie wsz�dzie - jedna rozedrgana masa. Niemal wszystkie poprzewracane by�y na grzbiety. Zaarbalt pochyli� si� nad jednym i j�� obserwowa� beznadziejn� prac� jego odn�. Zaraz te� zapragn�� �uka rozp�ata� i poogl�da� go od wewn�trz. Bo wewn�trz w�a�nie musia�a si� kry� tajemnica tej beznadziejnej d��no�ci, tego p�du ku istnieniu, kt�ry wszyscy nazywaj� �yciem. A jednak co� innego odwr�ci�o uwag� Zaarbalta. Ujrza� w pewnym oddaleniu drobn� figur� ch�opca, kt�ry m�g� mie� siedem, mo�e osiem lat. Dziecko niespiesznie przechadza�o si� pla��, nie robi�c przy tym nic szczeg�lnego. A jednak tam, gdzie przesz�o, tam �uki nie by�y ju� bezradne. I to nie by�y �uki. Byli to ludzie. - Oto jest ten, kt�rego w przysz�o�ci b�d� nazywa� G�osem Boga - Zaarbalt wyra�nie s�ysza� szept, nie widzia� jednak szepcz�cego. - K... kim jeste�? - Nazywaj� mnie r�nie. Jak zwali, tak zwali. Musia�e� s�ysze� o G�osie Boga? - szept zdawa� si� dochodzi� zewsz�d. Czyli znik�d. - Stare przepowiednie. Syn Boga wcielony w cz�ecz� skorup�... - Dobrze, Zaarbalcie, odrobi�e� lekcj�. Przyjdzie na �wiat niebawem, a stanie si� to na terenie Cesarstwa Lechandryjskiego. Cesarz ju� wie i jest... hm... �ywo zainteresowany jego �mierci�. Powiem ci dok�adniej i musisz to zapami�ta�. Opodal miasta Barden, na Zamku Kaltern, dawnej posiad�o�ci hrabiego Mortena. Zapami�tasz? - Tak. - �wietnie. On poka�e ci sens �wiata i przyczyn� �ycia. We�miesz go pod opiek�, nauczysz, co sam umiesz. Ukszta�tujesz go na rasowego Psa. Pozbaw go duszy, a zadbaj o rozum i �wiat b�dzie lepszy. Du�o lepszy... Ale Zaarbalt mia� swoje plany. Wci�� bardzo zajmowa�a go zasada funkcjonowania Wszech�wiata. Jeszcze w szkole wykona� skomplikowany model: maszyn�, kt�rej rytm dzia�ania mia� by� zarazem rytmem �wiata. Jeden z praktyczniej my�l�cych uczni�w Akademii wykorzysta� model Zaarbalta do konstrukcji pierwszego zegara. Tymczasem Zaarbalt my�la� o wn�trzno�ciach - i to nie byle jakich, bowiem jego umys� bez reszty zajmowa�y Trzewia Bo�ego Syna. Po co b�d� go o cokolwiek pyta�, my�la� Pies. Przecie jego wn�trzno�ci musz� by� modelem �wiata. Zrozumiem wszystko, gdy ujrz� jego serce. My�l ta poch�on�a Zaarbalta bez reszty, jakby nie my�l� by�a, a przepa�ci�. Towarzyszy�a mu podczas przygotowa� do dalekiej podr�y i podczas samej w�dr�wki do Cesarstwa Lechandryjskiego. W trakcie dwutygodniowej �eglugi wzd�u� brzeg�w Morza Martwego Psu zebra�o si� na wymioty - zmog�a go choroba morska. Pog��bi�o to jego irytacj� na niedoskona�o�� cz�eczej kondycji, mia� za z�e w�asnemu organizmowi tak� oczywist� s�abo��. Usi�owa� umys�em zapanowa� nad reakcj� wymiotn�. Daremnie. Owe zmagania na kr�tki czas oddali�y go od my�li o Bo�ych wn�trzno�ciach. Gdy zda� sobie z tego spraw�, opanowa� go jeszcze wi�kszy gniew; no bo jak�e to - s�abizna w�asnej kondycji oddala� go ma od my�li o Absolucie?! Barden zaskoczy�o Zaarbalta sw� pokazow�, jak mu si� wydawa�o, �ywotno�ci�, wigorem. Wszystko dzia�o si� tu szybciej, w wi�kszym nat�eniu ni� w jego rodzinnych stronach; ludzie wydawali si� �y� pe�niej, rado�niej. Lecz Zaarbalt my�la� o nich wszystkich jak o �ukach przewr�conych na grzbiet. Ot, te �uki po prostu szybciej przebieraj� odn�ami, lecz daremna to aktywno��. Spotkanie w lupanarze (instytucje podobne by�y w Krainie Hongh czym� nie do pomy�lenia) z dwoma innymi Psami wywodz�cymi si� z innych cz�ci �wiata, innych kultur, innych Akademii wreszcie, zdumia�o Zaarbalta, jednak nie doprowadzi�o jego umys�u do �adnych g��bszych refleksji. Po prostu brak�o miejsca, Pies bez reszty by� poch�oni�ty jedn� ob��dn� ide�. Trzeciego dnia pobytu w Barden zebrali si� wszyscy przy jednym stole, pili wino i gadali. O dziwo, cho� pod ka�dym wzgl�dem odlegli, zdawali si� Zaarbaltowi bli�si ni� ktokolwiek inny - nawet jego matka, nawet przyjaciel, kt�rego zabi�. Nie ws�uchiwa� si� uwa�nie w rozmow�, sam raczej milcza�. Raz wzni�s� toast, chc�c wyrazi� wdzi�czno�� opatrzno�ci za tak interesuj�ce spotkanie, ale zamiast "wdzi�czno�ci" wysz�y mu "wn�trzno�ci", wi�c umilk�, zawstydzony. Tymczasem dwaj pozostali m�wili co� o Po�eraczu Cienia, o cieniu �wiata, o jakowych� Trzech Kr�lach. Zaarbalt czu� si� bardzo �le i jego stan pogarsza� si� z ka�d� chwil�. Zn�w, jak na statku, nie potrafi� si�� umys�u zapanowa� nad buntem organizmu. Jakby zapomnia�, �e umys� te� jest jeno cz�ci� organizmu. - Ale to si� zmieni - szepta� do siebie. - Ju� wkr�tce si� zmieni... Wszystko si� zmieni... G��boko w to wierzy�. Nawet w�wczas, gdy upad� na pod�og� tocz�c z ust pian� i wywracaj�c oczy a� po bia�ka. I z t� niczym niezachwian� wiar� umar�. NADZIEJA Wiele wskazywa�o na to, �e losy Gerolda z miasta Menola s� przes�dzone. Od dzieci�cych lat cichy, spokojny, skoncentrowany na w�asnym, nieco po prawdzie ubogim, �wiecie wewn�trznym, zawsze na uboczu, nieco od swych r�wie�nik�w mniejszy, znacznie bardziej wyciszony. Podobno jeszcze w ko�ysce le�a� nienaturalnie spokojnie, niczego si� nie domagaj�c, nawet pokarmu. W gruncie rzeczy Gerold wydawa� si� niezmienny jak g�az, ale z kamienn� twardo�ci� nic wsp�lnego nie mia�; wr�cz przeciwnie - by�a w nim mi�kko�� i mia�ko��, by� mo�e przes�dzona z g�ry wygl�dem zewn�trznym. Wystarcza�o Geroldowi jedno kr�tkie zerkni�cie w zwierciad�o, a cho�by nawet i w ka�u��, i hardo�� natychmiast si� w nim za�amywa�a - a to na skutek �agodnych rys�w twarzy, dziewcz�cych niemal. Pochodzi� Gerold z rodziny mieszcza�skiej; ojciec by� krawcem i wygl�da�o na to, �e syn p�jdzie w jego �lady. Ch�opiec sp�dza� d�ugie godziny po�r�d stroj�w i materia��w. Kiedy by� pewny, �e nikt go nie widzi, rozmawia� z nimi nawet. Mia� w�wczas wra�enie, �e obcuje ze �wiatem wykwintu i dobrych manier, �e oto nagle sta� si� kim� lepszym i przekroczy� ramy zakre�lone nad jego �yciem przez przeznaczenie. Rodzice Gerolda trzebili w nim wszelkie ambicje nie licuj�ce z jego pochodzeniem i pozycj� spo�eczn�. Byli przekonani, �e czyni� to dla jego dobra, oszcz�dzaj�c mu niepotrzebnych rozczarowa� i b�lu. Nie wiedzieli, �e cierpienia w �aden spos�b nie da si� wymin��, a rzeczywisto�� bywa w swym bezosobowym okrucie�stwie przezorna. Gerold dor�s� i - rzeczywi�cie - zosta� krawcem. Dawa�o mu to okazj� do mierzenia kobiet w talii oraz biu�cie. Cz�sto by�y to pi�kne arystokratki o at�asowej sk�rze i porcelanowej cerze, lecz m�odego krawca zupe�nie to nie porusza�o - wydawa�o si�, i� jego marzenia rzeczywi�cie zosta�y wytrzebione. Mimo to, w samotno�ci, dobrze ukrywaj�c sw� tajemnic�, wci�� przemawia� do stroj�w. A stroje mu odpowiada�y. Gerold doros�y okaza� si� niemal dok�adn� kopi� Gerolda brzd�ca. Ta sama �agodno�� rys�w przek�adaj�ca si� na �agodno�� obyczaj�w; ta sama nie�mia�o�� i ma�om�wno��. By� co prawda wi�kszy, lecz proporcje zupe�nie si� nie zmieni�y - pod �adnym wzgl�dem. Ojciec i syn prosperowali nie�le, ich zak�ad przy ulicy Krzywe Ko�o powi�kszy� si� o dodatkowe pomieszczenia. Ubierali si� u nich arystokraci i bogaci kupcy. Wszystko zatem uk�ada�o si� dobrze - do czasu. W Menoli pojawi� si� niejaki Kerac, emigrant (podobno polityczny) z Krainy Hongh, a przy tym - jak si� wkr�tce okaza�o - krawiec. Z miejsca przyst�pi� do odzie�owej ofensywy i od razu z sukcesem. Jego oferta nios�a z sob� egzotyk� i oryginalno��, dob�r kolor�w szokowa�, a ju� furor� zrobi�y obszerne ko�nierze i haftowany wz�r god�a w�adcy Krainy Hongh: Upad�y Anio� Z Jednym Skrzyd�em. Ojciec Gerolda zareagowa� natychmiast odwa�nym po��czeniem ��cieni z fioletem, jeszcze obfitszymi ko�nierzami, lepsz� jako�ci� materia��w oraz - w patriotycznym uniesieniu - haftowanym god�em cesarza Lechandrii: Kobiet� Bez W�os�w �onowych. Ten akt krawieckiej desperacji w�adze miasta uzna�y za szarganie symboliki cesarstwa. Starego Gerolda niezw�ocznie osadzono w lochu, gdzie umar� po up�ywie trzech tygodni na skutek fatalnych warunk�w sanitarnych. Matka Gerolda dozna�a pomieszania zmys��w; nieustannie wydawa�o jej si�, �e widzi m�a. Ch�tnie do niego przemawia�a, co przed tragiczn� �mierci� krawca zdarza�o si� rzadko. Natomiast syna zdawa�a si� nie dostrzega� - jakby to on w�a�nie umar�. Gerolda nawet to nie dziwi�o; sam przecie zwyk� rozmawia� z ubraniami. Po �mierci ojca w Geroldzie zasz�a, zrazu niedostrzegalna, zmiana - jakby nagle run�y tamy jego prawdziwego, cho� latami ukrywanego, charakteru. By�a to pierwsza z jego dw�ch wielkich metamorfoz �yciowych. Kt�rego� dnia na�o�y� na siebie szczeg�lnie elegancki str�j, kt�ry odznacza� si� r�wnie� niepospolit� gadatliwo�ci� i, mrucz�c pod nosem, uda� si� do zak�adu znakomitego konkurenta. Kerac, powodowany pogardliw� ciekawo�ci�, przyj�� Gerolda. Spodziewa� si� uni�ono�ci, niepewnej propozycji po��czenia si�, na co zamierza� oczywi�cie odpowiedzie� odmownie. Nic podobnego nie nast�pi�o. Gerold, znacznie od konkurenta ni�szy, wspi�� si� na palce i wymierzy� Keracowi siarczysty policzek. Wyrzucono napastnika kopniakami. Mimo to Gerold, chyba po raz pierwszy w �yciu, poczu� si� dumny. Nic nie wskazywa�o na to, �e zaj�cie zmieni jego �ycie na lepsze. Tak si� jednak sta�o. �wiadkiem awantury by�a Meroni, pos�ugaczka w zak�adzie krawieckim Keroca. Kobieta niezbyt wielkiej urody, za to wielkiego serca. Czasem wydawa�o jej si�, �e przestrzeni� swego serca mo�e obj�� �wiat ca�y, z jednym jednak wyj�tkiem: nienawidzi�a szczerze Keraca. Cz�owiek ten - poprzez sw� arogancj�, osch�o�� i bezwzgl�dno�� - krystalizowa� jakby ca�e z�o rzeczywisto�ci; by� uosobieniem tego, czego Meroni nie potrafi�a znie��. I tak zacz�a si� ich dziwna mi�o��. Oboje nie potrafili zrazu uwierzy� we w�asne szcz�cie. Szczeg�lnie Gerold, kt�ry by� przekonany, �e jego los jest przes�dzony. Nie bra� pod uwag� pot�gi pieczo�owicie hodowanego przez Meroni uczucia; ta kobieta bez trudu mog�aby pokocha� tr�dowatego, ostatniego potwora, gdyby dostrzeg�a w nim cho� cie� dobra. A w mi�o�ci charakteryzowa� j� wielki up�r; niekt�rzy nazywaj� to wierno�ci�. Z czasem Gerold przesta� przejmowa� si� swoimi niedostatkami, zacz�� wr�cz je uwa�a� za atut. W tych stronach ludzie niech�tnie d��yli do doskona�o�ci w czymkolwiek, a to z obawy przed obraz� Stw�rcy. Ko�a u woz�w by�y nie do ko�ca koliste, wie�e zamk�w - niezbyt strzeliste, a i ulice nazywano tak, by Bogu nie ur�ga�: Krzywe Ko�o, Brudna Sadzawka albo �ysy Pag�rek. Zatem n�dza w�asnej kondycji wyda�a si� w ko�cu krawcowi jak najbardziej na miejscu. Meroni obj�a sw� przero�ni�t� uczuciowo�ci� r�wnie� matk� Gerolda, co nie by�o �atwe, albowiem staruszka przesta�a ju� dostrzega� kogokolwiek z wyj�tkiem swego m�a nieboszczyka. Gerold coraz rzadziej przemawia� do stroj�w, a te przesta�y mu odpowiada�. �lub by� skromny; takie te� mia�o by� �ycie m�odej pary. Wi�cej nie potrzebowali - tylko odrobiny wzajemnego ciep�a, przy kt�rym ich dusze i serca mog�y wreszcie odtaja� niczym d�onie zgrabia�e od ch�odu. Kt�rego� dnia Meroni powiedzia�a m�owi, �e jest przy nadziei. I nadzieja zago�ci�a w ich domu. Gerold natychmiast zabra� si� za szycie ubranek dla dziecka; wkr�tce ur�s� ich ca�y stos. My�la� tylko o jednym - �e zapewni dziecku los lepszy ni� ten, kt�ry przypad� jemu w udziale; �e nigdy nie b�dzie zabija� marze� swojej latoro�li. I niech diabli porw� tradycje krawieckie!!!, my�la�, szyj�c wci�� nowe ubranka. Pewnego dnia zszed� do piwnicy w poszukiwaniu odpowiedniego materia�u. Le�a�y tam ca�e bele p��tna, aksamit�w; w najr�niejsze wzory, we wszystkich mo�liwych kolorach. Poniewiera�y si� r�wnie� stare, zu�yte lub wybrakowane stroje. Nagle Gerold poczu� Obecno��. Nie by�a to obecno�� kogo� konkretnego, ta Obecno�� nie potrzebowa�a materialnego ekwiwalentu. Gerold poczu� j� znacznie mocniej i pe�niej ni� wtedy, gdy rozmawia� ze strojami. - Jest tu kto? - zapyta� dr��cym g�osem. - Jest. I nie jest - odpar�a ciemno��. - Jest Nikt. Stary surdut le��cy w k�cie jakby nagle nap�cznia� i j�� opina� szybko formuj�cy si� kszta�t. A kszta�tem tym by�a ciemno��, najczarniejsza z czarnych, g�sta jak zupa, niemal namacalna - jakby pochodzi�a z samego dna piekie�. Ju� po kr�tkiej chwili ciemno�� przybra�a posta� ludzk�. Dr��cy p�omie� �wiecy trzymanej przez Gerolda nie m�g� przenikn�� tej atramentowej czerni. - Kim... czym jeste�? - zapyta� Gerold. - Milcz i s�uchaj. Nie mam du�o czasu. Tw�j syn umrze podczas porodu. Twoja �ona te� umrze. Tak jest zapisane. - Zapisane? Gdzie? Syn... M�j syn? Meroni... - Tak postanowi� Stw�rca, lecz czas twej zemsty nadejdzie. Jeszcze si� zobaczymy, Geroldzie. Surdut, w jednej chwili sflacza�y, opad� na ziemi�, ciemno�ci rozrzedzi�y si�; po Obecno�ci nie by�o nawet �ladu. Meroni by�a w �smym miesi�cu ci��y, kiedy zacz�y si� przedwczesne b�le. Gerold od razu przypomnia� sobie, �e �semka uchodzi za liczb� fataln� - jako "odwr�cona niesko�czono��" oznacza przedwczesne zako�czenie �ycia. Nie potrafi� znie�� spojrze� swojej �ony - by�o w nich nie tylko przera�enie; by�o te� nieme pytanie - dlaczego? Meroni mniema�a, �e poprzez swe wszechogarniaj�ce dobro wykupi�a sobie wreszcie dobry los. Myli�a si�. Dopiero wtedy trwoga zagna�a Gerolda do Boga. Modli� si� gor�czkowo, b�aga�, grozi�, obiecywa�. Mia� jednak wewn�trzne przeczucie, kt�re kie�kowa�o, ros�o, a� wyda�o gorzkie owoce: Cie� nie myli� si�, jego rodzina lada dzie� umrze. Nadzieja umar�a w Geroldzie. Sta�o si� dok�adnie tak, jak by�o zapisane gdzie� bardzo, bardzo wysoko. Tak wysoko, �e ludzie zbyt s� kr�tkowzroczni, by odczyta� w�asny los. Trzy dni i trzy noce Gerold zajmowa� si� rwaniem na sztuki uszytych wcze�niej stroj�w. Zacz�� od ubranek dzieci�cych. Ca�y czas milcza�, a w jego oczach nie by�o �ez. Trzeciego dnia nast�pi�o drugie wielkie przeistoczenie Gerolda. Zszed� do piwnicy i starannie zapakowa� stary surdut - jedyny ocala�y z tej rzezi. Potem znikn�� i nikt wi�cej nie s�ysza� o nim w Menoli. Tej samej nocy sp�on�� dom krawca Keroca wraz z w�a�cicielem i rodzin�. Nikt nie powi�za� faktu znikni�cia jednego krawca ze �mierci� drugiego. Do��, �e w Menoli przez d�ugi czas panowa� deficyt krawc�w. Jaki� czas po tragicznych wydarzeniach Gerold - ju� jako Pies - przybra� imi� Perkac, co w psim j�zyku tyle znaczy, co Nadzieja G�upca. M�wi si�, �e Pies musi by� duszy i sumienia pozbawion - taki wym�g fachu, takie kwalifikacje zawodowe. Perkac bi� w tym wzgl�dzie wszelkie rekordy. Okaza� si� Psem o nadzwyczaj zimnym i wyrachowanym intelekcie. Wydawa�o si� nawet, �e rysy jego twarzy - za m�odu �agodne, zaokr�glone - wyostrzy�y si�; by�a w nich teraz ledwo skrywana drapie�no��. Oczy Perkaca �ci�� mr�z zawzi�to�ci. W swej celi w Akademii Ps�w, gdzie najpierw pobiera� nauki, a nast�pnie ich udziela�, powiesi� Perkac na haku stary czarny surdut, kt�rego nigdy nie zak�ada�. Bardzo lubi�, gdy w pomieszczeniu panowa� przynajmniej p�mrok, a najlepiej ju� mrok. Je�li nie pracowa�, potrafi� ca�ymi dniami przesiadywa� samotnie w ciemno�ciach i wpatrywa� si� w surdut; jakby w oczekiwaniu. Renoma Psa Perkaca ros�a; podobno sam Cesarz radzi� si� go w delikatnych sprawach. Za tak� w�a�nie uzna� nale�y narodziny Detronizatora Cesarzy. Perkac uzyska� od w�adcy wszelkie prerogatywy w tej sprawie. Zreszt� ju� od dawna zajmowa�y go badania nad starymi przepowiedniami m�wi�cymi o rych�ym przyj�ciu na �wiat Syna Bo�ego, w innych wersjach nazywanego G�osem Boga. - Ochrypniesz... - cz�sto m�wi� do siebie Perkac. - G�os stracisz... Syn za syna! Wreszcie zdarzy�o si�, �e stary surdut zn�w wype�ni� si� Obecno�ci� i Perkac zosta� poinformowany o miejscu i czasie narodzin G�osu Boga. Intryg� uknu� szybko i starannie. Nie chcia� bowiem wywo�ywa� niepotrzebnego zamieszania swym nag�ym pojawieniem si� w Barden. Za po�rednictwem zaufanych ludzi, wiernych poddanych Cesarza, rozpu�ci� po mie�cie plotk� o Po�eraczu Cieni. Kilku g�upc�w postrada�o �ycie dla uwiarygodnienia historii. Ca�e zamieszanie sprawi�o, �e Pies przyby� do Barden na usilne �yczenie w�adz miasta. Po odegraniu komedii z nagonk� i polowaniem Perkac m�g� wreszcie zaj�� si� w�a�ciwym celem swojej wizyty. Pojawienie si� dw�ch innych Ps�w mocno skomplikowa�o sytuacj�; Perkac od razu domy�li� si�, �e ma do czynienia z konkurencj�. Od czasu historii z krawcem Keracem Pies fatalnie znosi� konkurencj�. Kiedy zatem pewnego wieczoru zasiedli razem przy stole, Perkac dosypa� Psom dyskretnie trucizny do wina. - Przyznaj jednak�e, panie Perkac, �e ostatniego Po�eracza Cieni, a wiem o tym, bom sprawdza� w kronikach miejskich, widziano w tych okolicach jakie� czterysta lat temu - powiedzia� ten, kt�ry zwa� si� Chormielem. Zaarbalt wychyli� kielich, a Perkac skwapliwie dola� mu wina. Pies Zaarbalt wydawa� si� bez reszty poch�oni�ty jak�� donios�� ide�; g��wnie bowiem milcza�. Chormiel za to m�wi� za dw�ch. Jednak ku zgryzocie Perkaca do tej pory nie tkn�� zatrutego wina. Jego uwaga o Po�eraczu Cienia nios�a z sob� oczywisty podtekst - Chormiel wiedzia�, jaki by� prawdziwy cel wizyty Perkaca w Barden; ma�o tego - zapewne cele wizyt wszystkich Ps�w by�y identyczne. Czy� trzy Psy mog� si� spotka� w jednym miejscu w tym samym czasie zupe�nie przypadkowo? - Taaaak - westchn�� Perkac. - Ale, ale. Wiesz pan, panie Chormiel, ca�a ta historia z Po�eraczem przypomina mi pewn� star� teory� o cieniu... Chormiel wykaza� uprzejme zainteresowanie, Zaarbalt wci�� milcza�; Perkacowi wydawa�o si�, �e Pies z Krainy Hongh mocno poblad�. - Ot� m�drzec powiedzia� kiedy� - kontynuowa� Perkac - jakoby �wiat nasz cieniem by� jeno �wiata doskonalszego, a w ka�dym razie prawdziwszego. Stw�rca ca�ym swym �wiat�em, �ask� i chwa�� obdarza tamten, prawdziwszy �wiat. Niezamierzonym (cho� czy mo�e by� cokolwiek niezamierzonego w post�pkach Boga?) efektem tego procesu jest cie� prawdziwego �wiata rzucony na pustk� - i to ma by� w�a�nie nasz �wiat. M�drzec �w wyrokowa�, �e nasza rzeczywisto�� jest jakby zaprzeczeniem albo odwr�ceniem rzeczywisto�ci w�a�ciwej... - A zatem w tamtym �wiecie nasze... - Chormiel zawaha� si� - ...orygina�y mog�yby okaza� si� ca�kiem przyzwoitymi lud�mi... Chormiel podni�s� kielich do ust. Perkac wstrzyma� oddech w napi�tym oczekiwaniu i... nic. Chormiel odstawi� naczynie, by m�wi� dalej: - Mo�e s� jakimi� m�drcami, kr�lami poznania... - urwa� i niemal wwierci� si� spojrzeniem w Perkaca. - Kt�rzy przybyli z�o�y� ho�d Bo�emu Synowi. Zapad�a ci�ka cisza. - C� - przerwa� j� Perkac - wznosz� toast za nasze... orygina�y. Oby nie zesz�y na psy! Zarechotali, napi�cie opad�o. Na czole Zaarbalta perli� si� zimny pot. Chormiel wreszcie wychyli� kielich. Kielich goryczy, pomy�la� z ulg� Perkac. Dok�adnie w tym momencie do lupanaru wpadli najemnicy z obna�onymi mieczami. Perkac od razu domy�li� si�, �e musi chodzi� o tego bachora, kt�ry niedawno przyszed� na �wiat z nieczystego �ona jednej z dziewek. To sprawka tego g�upca Sorma!, pomy�la� z w�ciek�o�ci� Pies. Zaraz przysz�a mu do g�owy inna nieweso�a my�l. Zbyt wielu pot�gom, ludziom, cesarzom, ksi�ciom, Psom i nadprzyrodzonym Cieniom nie w smak by�o przyj�cie na �wiat G�osu Boga. Dlatego ich dzia�ania wzajem si� niwelowa�y - nieustannie wchodzili sobie w drog�. By� mo�e to wszystko, a w tej liczbie i on, Perkac, oka�e si� cz�ci� Boskiego Planu? My�l ta by�a Psu tak nienawistna, �e a� si� zatrz�s�. Tymczasem najemnik, kt�ry zwa� si� Jago, figura do�� po prawdzie szpetna, wywodzi� o pokrewie�stwie rzemios�a psiego i najemnego. M�odszy obwie�, Cnob, poszed� na g�r� wraz z Kolchine�. A w�a�nie zaczyna�o si� kr�tkie, lecz bolesne umieranie Zaarbalta. Widok by� niezno�ny - w umieraniu jest jednak co� intymnego. Perkac pomy�la�, �e ka�dy powinien umiera� w samotno�ci. Z ut�sknieniem czeka� r�wnie� na zej�cie ze sceny Chormiela, ten jednak nieoczekiwanie pos�u�y� si� Magi� Gestu i uczyni� to z tak� bieg�o�ci� i szybko�ci�, �e Perkac nie zd��y� zas�oni� oczu. By� to Znak Zii, gest o�lepiaj�cy - jego dzia�anie nie mia�o skutk�w trwa�ych; wi�c Perkac cierpliwie czeka�. S�ysza� przekle�stwa najemnik�w, odg�osy t�uczonych naczy�; z g�ry dochodzi�y okrzyki kobiety, p�acz niemowl�cia. Przez kr�tki moment Perkac zastanawia� si�, po co w�a�ciwie Chormiel wtr�ca� si� w robot� najemnik�w? Zaraz jednak zrozumia�: Chormiel nie do ko�ca pozby� si� sumienia. Perkac uzna�, �e to nadzwyczaj zabawne. Po chwili wszyscy przejrzeli na oczy. Z pi�tra chwiejnie schodzi� Cnob; ca�y sk�pany we w�asnej krwi. Jego twarz przecina�a paskudna szrama. - Dziewka... - wyst�ka�. - Dziewka uciek�a! - Co z bachorem? - zapyta� Jago. - Zabra�a go z sob�. Jago zakl�� szpetnie i rozejrza� si� wok�. Opodal poniewiera� si� trup Zaarbalta. Chormiela nie by�o przy stole. - Co z tym drugim Psem? - Zimny - odrzek� Cnob. - I bardzo dobrze. - Jago zerkn�� na Perkaca. - I co my z tob� zrobimy, m�j pieski przyjacielu? - Nie wchod�my sobie w drog� - spokojnie odrzek� Perkac. Nie uwa�a� si� za bieg�ego w dora�nej Magii Gest�w; najpewniej nie zd��y�by. Zatem postanowi� pertraktowa�. - Ja m�wi�em o tym wcze�niej - zauwa�y� Jago. - Ale tw�j przyjaciel ju� wszed� nam w drog�... - To nie by� m�j przyjaciel. - Wszyscy�cie z jednej sfory. Jak i my zreszt�... Perkac by� zaniepokojony. Sytuacja wymyka�a si� spod kontroli, a tego nienawidzi�. - M�wmy otwarcie - zaproponowa�. - Chcecie dosta� owego boskiego bachora, co przyszed� na �wiat gdzie� w okolicy i s�dzicie, �e uda wam si� tego dokona� mieczykami, tak? Nie macie, panowie, bladego poj�cia, z czym przyjdzie wam si� mierzy�. To Syn Boga. Ja, by� mo�e, mam szans�, wy na pewno nie. - M�drze prawi jak na Psa, co Kawalkado? - mrukn�� Jago. - Ale ty, Psie, nie jeste� bogiem, prawda? - Mam nadziej� - odrzek� Perkac. Los, jak zawsze perfidny, chcia�, by by�y to jego ostatnie s�owa. - Sprawd�my - powiedzia� Jago i przebi� psie serce. MI�O�� Daleko na wschodzie ci�gn� si� stepy rozleg�e jak morza. Wszystko w tej krainie wydaje si� wi�ksze, obszerniejsze, intensywniejsze ni� gdziekolwiek indziej. W gor�ce, wilgotne lata komary tn� tam niemi�osiernie; zim� mr�z skuwa ziemi�, jakby by�a jego wi�niem, amnestia nast�puje ka�dej wiosny. Jesienie bywaj� tu ponure jak dusza poety. Podczas gwa�townych burz niebo piorunuje gleb� wszechwidz�cymi spojrzeniami - marny robal nie umknie jego uwadze, a co dopiero ludzie i ich nami�tno�ci, kt�re maj� tu potworne przebiegi, a zako�czenia nieoczekiwane. W tych w�a�nie okolicach wzniesiono przed wiekami dwa zamki. Jeden, o surowej architekturze, od pocz�tku nale�a� do szlachetnych Korlholz�w; drugi, urz�dzony z wi�kszym przepychem i smakiem, do r�wnie dobrze urodzonych Wenter�w. Nienawi�� dziel�ca szlachetne rody si�ga korzeniami czas�w bardzo odleg�ych i r�nie powiada si� o jej przyczynach. Jedn� z nich mog�aby by� charakterologiczna niezgodno��; Korlholzowie wywodzili si� z plemion koczowniczych, krew ich by�a gor�ca i g�sta, wszelkie spory zwykli rozstrzyga� ogniem oraz mieczem. Wenterowie inaczej - chlubili si� cywilizowanymi praszczurami, wykszta�cenie odbierali staranne, bardzo lubili gada� o mro�nym b��kicie rodowej krwi. Korlholzowie nie pojmowali tej metafory; puszczali wrogom juch� w celach eksperymentalnych, oczekuj�c po niej nietypowego ubarwienia i temperatury. Nieustannie dziwili si� jej pospolitej czerwieni. Powiadano tako�, lecz jest to najmniej prawdopodobna wersja, jakoby sp�r zacz�� si� od ptaszysk zdobi�cych rodowe god�a i ich zdolno�ci lotniczych. God�em Korlholz�w by� Szpak Szpotawy, natomiast Wenter�w - Bia�y Kruk Z Bielmem Na Oku. Oba rody naj�y pono znawc�w tematu, lecz ekspertyzy okaza�y si� zgo�a odmienne i lotniczego sporu nigdy nie rozstrzygni�to polubownie. By�a i romantyczna wersja historii. Mianowicie seniorzy znakomitych rod�w zapa�ali jakoby zgubn� nami�tno�ci� do jednej i tej samej kobiety. Rych�o jeden drugiemu �eb strzaska� ze skutkiem �miertelnym, lecz komu kto, historia milczy. Do��, �e od tej pory chlubn� tradycj� rod�w by�o pouczanie spadkobierc�w jeszcze w pachol�cym wieku, by unika�y jak ognia wy�szych uczu�, ze szczeg�lnym uwzgl�dnieniem mi�o�ci. W bie��cym pokoleniu pojawi� si� r�wnie znakomity pow�d do nienawi�ci, a tak�e wzajemnej rzezi. Ot� los, �lepy jak ziarno dziobane przez kur�, chcia�, by Korlholz, mimo licznych a mozolnych pr�b z kobietami o zr�nicowanym pochodzeniu spo�ecznym, sp�odzi� jedno dzieci�, podczas gdy Wenter okaza� si� niespodziewanie jurny - pachol�t dochowa� si� siedemna�ciorga. Tak powa�na dysproporcja w potomno�ci, kt�ra zrazu wydawa�a si� w oczywisty spos�b dzia�a� na korzy�� Wenter�w, a na korlholzow� krzywd�, mia�a jednak sw� drug� stron�. Jedynym dzieckiem Korlholza syn by�, zatem spadkobierca, Wenterowi za� ponur� jak�� seri�, c�rki si� jeno rodzi�y. W okolicy nazywano je Siedemnastoma Mgnieniami Wiosny, bo senior rodu p�odzi� je, gdy na rzekach l�d trzaska�. Wenter podejmowa� r�wnie� pr�by jesienne, dla losu odwr�cenia; lecz taki p�odozmian nie przynosi� oczekiwanych rezultat�w. Kobiety w tych stronach nie wi�cej znaczy�y ni� podpis pod umow� maj�tkow�, a cz�sto nawet mniej. Wenterowi nic nie zosta�o, jeno stara� si� o znamienitych ma��onk�w dla c�r, a i nie wszystkich, bo siedemna�cie �lub�w z wystawnymi weseliskami zdziesi�tkowa�oby dobytek. Dla niekt�rych dziewcz�t wyznaczy� zatem zupe�nie inne role. Wenter by� przekonany, �e czeka go staro�� gorzka jak ���, albowiem krew jego rodu nadto si� rozrzedzi, a mo�e nawet zatraci sw�j b��kit i niebezpiecznie si� ociepli. Nocami senior fatalnie sypia�, bo nieustannie �ni�y mu si� otaczaj�ce go legiony wnuczek, c�rek jego Siedemnastu Mgnie�. O niczym tak nie marzy�, jak o gwa�townej �mierci korlholzowego syna. Piecz� nad m�odym Korlholzem sprawowa� zaufany s�uga rodziny, stary wojownik i wiarus, do�wiadczony przelewacz wenterowej krwi, Gardos god�a Stonoga Bez Dwu N�g. Mia� za zadanie nauczy� m�odzika trzech rzeczy, lecz dobrze wywi�za� si� z dw�ch jeno. Do robienia mieczem junior, po przodkach, od razu wykaza� nadzwyczajny talent i ochot�. Ale ju� kaligrafia zda�a si� ch�opcu wyrafinowan� tortur�, kt�rej poddawa� si� bardzo niech�tnie. Gardos tward� mia� r�k�; zdarza�o si�, �e ch�opcu od raz�w puch�y d�onie, a i krew ciurkiem puszcza�a si� spod paznokci. W ko�cu naturalny op�r zosta� z�amany, a m�odzieniec j�� kaligrafowa� z rzadkim kunsztem; nawet wydawa�o si�, �e wi�ksz� uwag� przywi�zywa� do formalnej doskona�o�ci w trudzie stawianych liter ni� do tre�ci przekazu. Z czasem nabra�o to charakteru �agodnej obsesji - Korlholz mniema�, �e graficzna doskona�o�� i pi�knota to�sama jest z prawd� tre�ci i starczy za jakiekolwiek dowody. To zadziwiaj�ce skrzywienie umys�u ju� w niedalekiej przysz�o�ci zawa�y� mia�o na �yciu m�odzie�ca. Jedynym wychowawczym zadaniem, kt�remu Gardos nijak nie potrafi� sprosta�, by�o oduczenie ch�opca mi�o�ci. Korlholz od wczesnego dzieci�stwa odznacza� si� monstrualn� kochliwo�ci�; zrazu zakochiwa� si� bez wzajemno�ci w drewnianych zabawkach, potem przeszed� na materi� o�ywion�, a komplikacja mi�owanych organizm�w post�powa�a wraz z wiekiem ch�opca. Gardos poj�cia nie mia�, jak si� do rzeczy zabra�. Wprawdzie opowiada� podopiecznemu, �e mi�o�� do kobiet przyprawia m�czyzn� o pieczenie �o��dka i �amanie w sercu, ale brzmia�o to nieprzekonuj�co. Wreszcie doszed� do wniosku, �e by oduczy� Korlholza mi�o�ci, wpierw trzeba by nauczy� go nienawi�ci; a tego wola� unikn��, s�usznie mniemaj�c, �e sam los b�dzie tu najlepszym nauczycielem. By� mo�e nie potrafi� stary Gardos uczy� ch�opca bezmi�o�ci, bo sam, skrycie, mimo pozor�w osch�o�ci, kocha� go jak syna. By� stary obyczaj, �e raz do roku niesnaski wszelkie w niepami�� sz�y, a wrogowie, korzystaj�c z prawa nietykalno�ci, spotykali si� na hucznej zabawie w mie�cie Kelnor. Przeciwnicy rzucali si� sobie w ramiona, obiecuj�c dozgonn� przyja��. Lecz ju� nast�pnego dnia pr�bowali zgon wroga przyspieszy�, a przyja�� skr�ci�. Zdarzy�o si�, �e m�ody Korlholz sko�czy� osiemna�cie wiosen i tyle� jesieni, zatem m�g� uda� si� po raz pierwszy w �yciu na festyn. Oczywi�cie w towarzystwie Gardosa. Korlholz rozgl�da� si� wok� w oszo�omieniu, bowiem ludzi w takim nagromadzeniu jeszcze nie widzia�. Tu i �wdzie potworzy�y si� egzotyczne pary wczorajszych i jutrzejszych, ale nie dzisiejszych wrog�w. W najlepszej komitywie wspominali kradzie�e wzajemnych dobytk�w, nastawanie na cnot� �ony bli�niego swego oraz krwawe mordy na inwentarzu szczeg�lnie znienawidzonego s�siada. Zacz�y si� ta�ce. Korlholz zag��bia� si� w t�umie niczym w wodach nieznanego morza. Tu� za m�odzikiem, w dyskretnym oddaleniu, posuwa� si� stary Gardos. S�uga spr�y� si� natychmiast do skoku, gdy kto� wpad� niespodzianie na Korlholza z tanecznym impetem. Rozlu�ni� si� jednak, bo niefortunn� tancerk� okaza�a si� dziewczyna, kt�ra mimochodem o�lepi�a m�odzika sw� urod�. Na jej widok i Gardos j�kn�� w duchu spodziewaj�c si� k�opot�w z korlholzow� kochliwo�ci�. - Wybacz, panie - rzek�a nieznajoma. Jej g�os zdawa� si� mgli�cie co� obiecywa�, cho� w�a�cicielki TAKICH g�os�w nigdy nikomu niczego nie obiecuj�. - Wybacz� pod jednym warunkiem: zata�cz ze mn�, pani. Gardos rozwa�a� przez moment mo�liwo�� og�uszenia m�odzie�ca i dostarczenia go z powrotem do zamk