5527
Szczegóły |
Tytuł |
5527 |
Rozszerzenie: |
PDF |
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres
[email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.
5527 PDF - Pobierz:
Pobierz PDF
Zobacz podgląd pliku o nazwie 5527 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.
5527 - podejrzyj 20 pierwszych stron:
Robert Silverberg
Umieraj�c �yjemy
Tak wi�c musz� znowu pojecha� do miasta, na uniwersytet, i skombinowa� troch�
forsy. Nie trzeba wiele got�wki, by utrzyma� mnie przy �yciu, w zupe�no�ci
wystarczy oko�o dwustu dolar�w miesi�cznie, ale ostatnio jestem sp�ukany, a nie
mam odwagi jeszcze raz po�ycza� od mojej siostry. Nied�ugo studenci b�d�
potrzebowali prac zaliczeniowych na zako�czenie pierwszego semestru - to jest
zawsze pewny interes. Znu�ony, skorodowany umys� Dawida Seliga jest zn�w do
wynaj�cia. Powinienem wyci�gn�� co najmniej siedemdziesi�t pi�� dolar�w za prac�
w ten �liczny, z�oty pa�dziernikowy ranek. Powietrze jest rze�kie i czyste.
Front wysokiego ci�nienia przemieszczaj�cy si� nad Nowym Jorkiem przegania
wilgo� i mg�y. Przy takiej pogodzie moje gasn�ce moce rozkwitaj� na nowo. A wi�c
chod�my, ty i ja, kiedy poranek rozkwita a� po samo niebo. Do stacji metra
Broadway-IRT. Prosz� przygotowa� �etony.
Ty i ja. O kim m�wi�? Przecie� zmierzam do centrum sam. Ty i ja.
C�, oczywi�cie m�wi� o sobie i o tym stworzeniu, kt�re �yje we mnie,
przyczajone w swym g�bczastym le�u, szpieguj�c nie�wiadomych niczego
�miertelnik�w. Tajemne monstrum w moim wn�trzu, chory potw�r, kt�ry umiera
jeszcze szybciej ni� ja. Yeats napisa� kiedy� dialog ja�ni i duszy, dlaczego
wi�c Selig, podzielony wewn�trz siebie w spos�b, kt�rego biedny Yeats nigdy by
nie zrozumia�, nie mia�by m�wi� o swoim niezwyk�ym, gin�cym talencie jak o
intruzie uwi�zionym w jego czaszce? Dlaczego nie? Wi�c id�my ty i ja. W d�
korytarza. Naci�nijmy guzik. A teraz do windy. Wewn�trz pachnie czosnkiem. Ci
wie�niacy, te roje Portoryka�czyk�w wsz�dzie zostawiaj� swoje wyraziste zapachy.
Moi s�siedzi. Kocham ich. W d�. W d�.
Jest godzina 10.43, wschodni czas letni. Wska�nik temperatury w Central Parku
podaje 57�F. Wilgotno�� powietrza wynosi 28%, ci�nienie 997 HPs i spada, wiatr
p�nocno-wschodni o sile 11 mil na godzin�. Prognoza m�wi, �e dzi� i jutro niebo
b�dzie czyste, a pogoda s�oneczna, z maksymaln� najwy�sz� temperatur� 60-b5�F.
Mo�liwo�� opad�w wynosi dzisiaj 0%, a jutro 10%. Jako�� powietrza okre�lono jako
dobr�. David Selig ma lat czterdzie�ci jeden i wci�� mu ich przybywa. Wzrost
troch� wy�szy ni� �redni. Ma smuk�� sylwetk� naukowca przywyk�ego do w�asnych,
chudych obiadk�w, a jego normalny wyraz twarzy to �agodne, zak�opotane
zdziwienie. Du�o mruga. Na pierwszy rzut oka jego wyblak�a, niebieska kurtka,
robocze buciory i obdarte dzwony, rocznik 69, nadaj� mu m�odzie�czy wygl�d,
przynajmniej od szyi w d�, ale tak naprawd� wygl�da jak jaki� uciekinier z
nielegalnego laboratorium, gdzie �ysiej�ce, pokryte meszkiem g�owy m�czyzn w
�rednim wieku s� przeszczepiane opornym cia�om dojrzewaj�cych ch�opc�w. Kiedy to
si� sta�o? W kt�rym momencie jego twarz i w�osy zacz�y si� starze�? Rozko�ysane
kable windy witaj� go salwami �miechu, gdy wychodzi ze swojej dwupokojowej nory
na dwunastym pi�trze. Zastanawia si�, czy te zardzewia�e liny mog� by� starsze
ni� on. Urodzi� si� w 1935. Te budynki, jak podejrzewa, mog� pochodzi� z 1933
lub 1934 roku. Czcigodny Fiorello H. La Guardia, burmistrz. A mo�e s� m�odsze,
powiedzmy, ledwo przedwojenne. (Czy pami�tasz, Dawidku, rok 1940? W�a�nie wtedy
zabrali�my ci� na Targi �wiatowe. To jest tryton, a to perysfera.) Tak czy owak
budynki starzej� si�. Jak wszystko.
Winda zatrzymuje si� ze zgrzytem na si�dmym pi�trze. Jeszcze zanim otworz� si�
porysowane drzwi, rozpoznaj� szybkie zmys�owe drgania damskiej, hiszpa�skiej
witalno�ci, ta�cz�ce w�r�d d�wigar�w. Oczywi�cie, istnieje ogromne
prawdopodobie�stwo, �e osob� zatrzymuj�c� wind� jest m�oda portoryka�ska �ona -
dom jest ich pe�en. O tej porze m�owie s� w pracy. Jednak pewien jestem, �e
odczytuj� jej psychiczne emanacje, a nie tylko bawi� si� w przewidywania.
Ca�kiem pewien. Jest niska, kr�pa, oko�o dwudziestu trzech lat i w zaawansowanej
ci��y. Mog� rozr�ni� podw�jne impulsy: szybkie jak rt�� uderzenia jej p�ytkiej,
zmys�owej psychiki i g�uchawe drgania p�odu, mniej wi�cej sze�ciomiesi�cznego,
zamkni�tego w jej twardym, wzd�tym ciele. Kobieta ma szerokie biodra i p�ask�
twarz o ma�ych b�yszcz�cych oczach i cienkich zaci�ni�tych wargach. Drugie
dziecko, brudna dwuletnia dziewczynka trzyma si� kciuka matki. Spogl�daj�c na
mnie chichocze, a kobieta obdarza mnie kr�tkim podejrzliwym u�miechem. Wchodz�
do windy.
Stoj� plecami do mnie. Napi�ta cisza. Buenos dias, se�ora. Mi�y dzie�, prosz�
pani. Co za �liczne dziecko. Ale pozostaj� niemy. Nie znam jej. Wygl�da tak jak
wszyscy w tej dzielnicy i nawet jej my�li to standardowy, odindywidualizowany
zestaw: puste rozwa�ania o jarzynach i ry�u, wyniki loterii z tego tygodnia,
najpopularniejsze programy telewizyjne na dzisiejszy wiecz�r. To g�upia g�, ale
jest cz�owiekiem i kocham j�. Jak ma na imi�? Mo�e to pani Altagracia Morales,
pani Amantina Figureoa, pani Filomena Mercado. Uwielbiam ich imiona. Czysta
poezja. Dorasta�em w�r�d pulchnych, ci�kich dziewuch o pospolitych nazwiskach,
jak Sondra Wiener, Beverly Schwartz, Sheila Weisbard. Przepraszam, czy to
mo�liwe, �e nazywa si� pani Inocencia Fernandez? Pani Clodomira Espinosa? Pani
Bonifacia Colon? Mo�e pani Esperanza Dominguez. Esperanza. Nadzieja. Kocham ci�,
Nadziejo. �r�d�a nadziei wiecznie bij�ce w ludzkiej piersi. (By�em tam w zesz�e
�wi�ta na walkach byk�w. Esperanza Springs, Nowy Meksyk. Zatrzyma�em si� w
Holiday Inn. �artuj�.) Parter. Zr�cznie daj� krok w prz�d, by przytrzyma� drzwi.
Urocza, oboj�tna, ci�arna chiquita nie u�miecha si� do mnie, gdy wychodzi.
Teraz do metra, jeden du�y skok, o przecznic� dalej. Tak daleko od centrum szyny
s� jeszcze ponad ziemi�. Wbiegam po trzeszcz�cych, odrapanych schodach i
przybywam na peron prawie nie zdyszany. Wynik ascetycznego �ycia, jak s�dz�.
Prosta dieta, bez papieros�w, prawie bez alkoholu, �adnego kwasu czy meskaliny,
�adnych �rodk�w dopinguj�cych. O tej godzinie stacja jest w zasadzie pusta. Ale
ju� po chwili s�ysz� zawodzenie p�dz�cych k�, zgrzyt metalu o metal i
r�wnocze�nie odbieram pot�ne uderzenie falangi umys��w, nadci�gaj�cej ku mnie z
p�nocy w pi�ciu czy sze�ciu wagonach zbli�aj�cego si� poci�gu. St�oczone dusze
pasa�er�w tworz� jedn� zbit� mas�, naciskaj� na mnie natarczywie. Dygocz� jak
galaretowate kawa�ki planktonu brutalnie �ci�ni�te w siatce jakiego� oceanografa
w jeden posk�adany organizm, w kt�rym gubi� si� poszczeg�lne indywidualno�ci.
Kiedy poci�g w�lizguje si� na stacj�, mog� uchwyci� poszczeg�lne wybuchy
odr�bnych ja�ni - dzikie ostrze po��dania, j�k nienawi�ci, przejmuj�cy �al,
nag�e i donios�e wewn�trzne pomrukiwania - kt�re wyrastaj� ponad chaotyczn�
ca�o��, tak jak dziwne ma�e strz�pki i zawirowania melodii wznosz� si� z
mrocznej orkiestralnej plamy w symfonii Mahlera. Moje moce s� dzisiaj nad wyraz
silne. Tak dobrze odbieram. Najlepiej od kilku tygodni. Z pewno�ci� wa�n� rol�
odgrywa ta niska wilgotno��. Nie oszukuj� si� my�l�, �e zanikanie moich
zdolno�ci zosta�o powstrzymane. Kiedy po raz pierwszy zacz��em �ysie�, by� taki
szcz�liwy okres, kiedy proces erozji zatrzyma� si�, a nawet odwr�ci� i na moim
obna�onym czole pojawi�y si� nowe, �liczne sp�achetki ciemnego puszku. Lecz po
pocz�tkowym przyp�ywie nadziei doszed�em do bardziej realistycznych wniosk�w.
Nie by�a to cudowna restauracja mojego ow�osienia, lecz tylko drgnienie
hormon�w, kr�tka przerwa w starzeniu, na kt�rej nie wolno polega�. I za jaki�
czas linia moich w�os�w zn�w zacz�a si� cofa�. To tyle na powy�szy temat. Kiedy
cz�owiek wie, �e co� w nim obumiera, nie stara si� ufa� przypadkowym nawrotom
witalno�ci. Dzisiaj moc jest silna, ale jutro mog� nie odebra� niczego poza
odleg�ym, niepewnym szumem.
Znajduj� miejsce w rogu drugiego wagonu, otwieram ksi��k�, by przeczeka� podr�
do centrum. Znowu czytam Becketta, "Malone umiera"; �wietnie pasuje do mojego
nastroju, kt�ry jak ju� zauwa�yli�cie - zdominowa�o u�alanie si� nad samym sob�.
"Spieszy mi si�. To st�d kt�rego� dnia, kiedy wszystko b�dzie si� u�miecha� i
�wieci�, wy�oni si� wielki tabun chmur czarnych i niskich, niezapomniany,
zabieraj�c b��kit na zawsze. Moja sytuacja jest naprawd� delikatna. Ilu�
pi�knych i wa�nych rzeczy nie osi�gn� przez obaw�, �e popadn� w stary b��d, �e
nie sko�cz� na czas, �e b�d� si� cieszy� po raz ostatni, ostatni� fal� smutku,
bezsilno�ci i nienawi�ci. Formy s� r�norodne, tam gdzie Niezmienne zadowala si�
bytem bez formy." O tak, stary, dobry Samuel, zawsze got�w rzuci� par� s��w
pos�pnego pocieszenia.
Gdzie� ko�o 180 Ulicy podnosz� g�ow� i dostrzegam dziewczyn� siedz�c�
naprzeciwko, kt�ra najwyra�niej mnie obserwuje. Mo�e mie� dwadzie�cia par� lat,
jest atrakcyjna - zgrabna sylwetka o d�ugich nogach, przyzwoity biust, korona
kasztanowatych w�os�w. Ona te� ma ksi��k�, kieszonkowe wydanie "Ulissesa",
rozpoznaj� ok�adk�. Lecz powie�� le�y zapomniana na jej kolanach. Czy�by by�a
zainteresowana mn�? Nie czytam jej my�li. Wchodz�c do poci�gu automatycznie
wyciszy�em moje receptory do minimum, sztuczka, kt�rej nauczy�em si� w
dzieci�stwie. Je�li nie zabezpieczam si� przed rozproszonym ha�asem w poci�gach
lub innych zamkni�tych miejscach publicznych, nie mog� si� w og�le skupi�. Nie
pr�buj� �ledzi� jej sygna��w i tylko zgaduj�, co te� ona mo�e o mnie my�le�. To
gra, w kt�r� cz�sto si� bawi�. "Jak inteligentnie wygl�da... Musia� wiele
cierpie�, jego twarz jest du�o starsza ni� cia�o... �agodno�� w jego oczach...
patrzy tak smutno... poeta, naukowiec... Za�o�� si�, �e jest bardzo uczuciowy...
Wk�ada ca�� swoj� wzbieraj�c� mi�o�� w fizyczny akt, w pieprzenie... Co czyta?
Becketta? To musi by� poeta albo pisarz... mo�e kto� s�awny. Nie powinnam by�
zbyt agresywna. Natarczywo�� urazi go. Nie�mia�y u�miech, to go we�mie. I tak
punkt po punkcie... Zaprosz� go na lunch..." Potem, nastrajam si� na odbi�r jej
my�li, �eby sprawdzi� dok�adno�� moich intuicyjnych spostrze�e�. W pierwszej
chwili brak sygna�u. Moje przekl�te, zanikaj�ce moce znowu mnie zawodz�! Ale
potem nadchodzi, na pocz�tku jednostajny - kiedy �api� niskobrzmi�ce, t�pe
prze�uwania otaczaj�cych mnie ludzi - i wreszcie wychwytuj� czysty, s�odki
d�wi�k jej duszy. My�li o lekcji karate, na kt�r� jedzie dzisiejszego ranka na
96 Ulic�. Kocha si� w instruktorze, krzepkim, dziobatym Japo�czyku. Spotka si� z
nim wieczorem. Przez jej m�zg przep�ywa niejasne wspomnienie smaku sake i obraz
jego mocnego, nagiego cia�a wznosz�cego si� nad ni�. Na m�j temat w jej my�lach
nie ma nic. Jestem po prostu cz�ci� otoczenia, tak jak plan metra na �cianie
nad moj� g�ow�. Selig, tw�j egocentryzm zabija ci� za ka�dym razem. Dostrzegam,
�e ona naprawd� nie�mia�o si� u�miecha, ale nie do mnie. Kiedy napotyka moje
spojrzenie, jej u�miech natychmiast ga�nie. Wracam do ksi��ki.
Poci�g serwuje mi d�ugi, ociekaj�cy potem, nieplanowany post�j w tunelu pomi�dzy
stacjami na p�noc od 137 Ulicy. Wreszcie rusza. Zostawia mnie przy 116, ko�o
Uniwersytetu Columbia. Wspinam si� ku s�o�cu. Pierwszy raz wchodzi�em po tych
schodach ca�e �wier� wieku temu, w pa�dzierniku 1951. Przera�ony maturzysta z
tr�dzikiem, obci�ty na je�a, kt�ry przyjecha� z Brooklynu na rozmow�
kwalifikacyjn�. O�lepiaj�ce �wiat�o hali uniwersyteckiej. Egzaminator, taki
rozlu�niony, dojrza�y c�, musia� mie� dwadzie�cia cztery, dwadzie�cia pi�� lat.
W ka�dym razie zosta�em przyj�ty. A potem by�a to moja stacja, ka�dego dnia od
wrze�nia 52 roku a� do momentu, gdy opu�ci�em dom, przeprowadzaj�c si� do
miasteczka studenckiego. Na �rodku ulicy sta� wtedy �elazny kiosk, oznaczaj�cy
zej�cie w g��biny metra. By� umieszczony pomi�dzy dwoma pasmami ruchu i studenci
o g�owach nabitych Kierkegaardem, Sofoklesem, Fitzgeraldem bez ko�ca gin�li,
wbiegaj�c mi�dzy samochody. Teraz kiosk usuni�to, a wej�cia do metra umieszczono
bardziej rozs�dnie, na chodnikach.
Spaceruj� wzd�u� 116 Ulicy. Po prawej szeroka ziele� Pola Po�udniowego, po lewej
p�ytkie stopnie wiod�ce do biblioteki. Pami�tam Pole Po�udniowe z czas�w, gdy
by�y to tereny sportowe w �rodku kampusu; br�zowy py� na �cie�ce do bazy,
p�otek. Na pierwszym roku gra�em tutaj w softball. Szli�my przebra� si� do
szatni w hali sportowej, a potem w trampkach, podkoszulkach, w brudnych szarych
spodenkach (czuli�my si� niemal nadzy pomi�dzy studentami ubranymi w garnitury
lub polowe mundury Korpusu Oficer�w Rezerwy) przybiegali�my tutaj, by przez
godzin� trenowa�. By�em dobry w softballu. Niezbyt okaza�e mi�nie, ale �wietny
refleks i dobre oko, no i mia�em t� przewag�, �e zna�em my�li przeciwnika. Sta�
tam, my�l�c: "ten facet jest zbyt chudy, by mocno waln��, dam mu wysok�, szybk�
pi�k�". A ja jestem ju� na to przygotowany, przerzucam pi�k� na lewe pole,
obiegaj�c bazy, jeszcze zanim ktokolwiek orientuje si�, co si� sta�o. Albo druga
strona pr�buje jakiej� niezdarnej strategii, co� w rodzaju "uderzaj i p�d�", a
ja bez wysi�ku przesuwam si�, zbieram pi�k� i rozpoczynam nast�pn� gr�. Rzecz
jasna, to by� tylko softball, a moi kumple, w wi�kszo�ci ciep�e kluchy, nie
umieli prawie biega�, nie m�wi�c ju� o czytaniu my�li. Mimo to cieszy�em si� tym
niezwyk�ym uczuciem, �e jestem wyj�tkowym sportowcem, i p�awi�em si� w
marzeniach, �e gram jako obro�ca w dru�ynie "Dodgers�w". Pami�tacie "Dodgers�w"
z Brooklynu? Gdy by�em na drugim roku, z okazji 200-lecia uniwersytetu Pole
Po�udniowe przekopano i zamieniono na trawiasty teren, przeci�ty asfaltow�
promenad�, przeznaczony na pokazy i wyst�py. To by� rok 1954. Bo�e, jak dawno
temu. Starzej� si�... starzej�... Syreny �piewaj�, lecz tylko dla siebie. Nie
s�dz�, �eby za�piewa�y dla mnie.
Wchodz� po stopniach i siadam w odleg�o�ci pi�tnastu st�p od br�zowego pomnika
Alma Mater. To moje biuro, i w s�o�ce, i w deszcz. Studenci wiedz�, gdzie mnie
szuka�, i kiedy tu jestem, wiadomo�� rozchodzi si� lotem b�yskawicy. Jest
jeszcze pi�� czy sze�� os�b, kt�re �wiadcz� te same us�ugi, co ja - g��wnie
absolwenci nie �mierdz�cy groszem, pechowcy - ale ja jestem najszybszy,
najbardziej rzetelny, mam entuzjastycznych zwolennik�w. Jednak�e dzisiaj interes
rozkr�ca si� powoli. Siedz� tu ju� od dwudziestu minut, zaniepokojony,
zagl�daj�c do Becketta, gapi�c si� na Alma Mater. Par� lat temu jaki� radykalny
anarchista pod�o�y� bomb�, kt�ra wyrwa�a dziur� w boku pos�gu, ale teraz nie ma
ju� �ladu po uszkodzeniu. Pami�tam, jak mnie zaszokowa�a ta wiadomo��, a potem
sam fakt, �e by�em zaszokowany. W ko�cu dlaczego mia�bym si� przejmowa�
g�upkowatym symbolem g�upkowatej szko�y? To by�o chyba w 1969. W neolicie. - Pan
Selig?
Zamajaczy� nade mn� du�y, krzepki byczek. Kolosalne ramiona, puco�owata,
niewinna twarz. Jest bardzo zak�opotany. Zalicza kompozycj� literack� i
potrzebuje jak najszybciej tekstu o powie�ciach Kafki, kt�rych nie czyta�. (Jest
sezon futbolowy, a on jako pocz�tkuj�cy skrzyd�owy jest bardzo, bardzo zaj�ty.)
Podaj� mu warunki, a on godzi si� skwapliwie. Kiedy tak stoi, przegl�dam jego
m�zg, oceniaj�c inteligencj�, s�ownictwo, styl. Jest bystrzejszy, ni� na to
wygl�da. Jak wi�kszo�� z nich. Mogliby swobodnie sami pisa� swoje prace, gdyby
tylko mieli czas. Robi� notatki, szybkie impresje na jego temat, a on odchodzi
zadowolony. Potem handel nabiera tempa. M�j byczek przysy�a koleg� ze swego
bractwa, tamten swojego kumpla, ten z kolei przyjaci� z w�asnego
stowarzyszenia, a� �a�cuszek wyd�u�a si� tak, �e wczesnym popo�udniem mam ju�
tyle pracy, ile trzeba. Znam swoje mo�liwo�ci.
A wi�c wszystko w porz�dku. B�d� jada� regularnie przez dwa lub trzy tygodnie,
nie pr�buj�c nadu�ywa� niech�tnej szczodrobliwo�ci mojej siostry. Judyta b�dzie
szcz�liwa bez moich telefon�w. A teraz do domu, podrabia� wypracowania. Jestem
dobry, g�adki, uczciwy, g�rnolotny w przekonuj�cy spos�b studenta drugiego roku,
i potrafi� zmienia� styl. Znam si� na literaturze, psychologii, antropologii,
filozofii -wszystkich humanistycznych przedmiotach. Dzi�ki Bogu, zachowa�em
swoje eseje. Nawet po dwudziestu latach z ok�adem mo�na w nich co� znale��.
Bior� trzy i p� dolara za stron� maszynopisu, czasem wi�cej, je�li m�j wywiad
doniesie, �e klient ma pieni�dze. Murowane co najmniej +4, albo zwracam
wynagrodzenie. Lecz jeszcze nigdy nie musia�em tego robi�...
Kiedy Dawid mia� siedem i p� roku, przysparza� tak wielu k�opot�w nauczycielowi
klasy trzeciej, �e pos�ano go do szkolnego psychiatry, dr. Hittnera, na
przebadanie. By�a to droga prywatna szko�a przy cichej, zielonej ulicy w cz�ci
Brooklynu, zwanej Parkowe Zbocze. Panowa�y tam post�powo-socjalistyczne idee,
podszyte lizusowskim, sentymentalnym marksizmem, oraz freudyzm i pogl�dy Johna
Deweya. Psychiatra, specjalista w zaburzeniach typowych dla dzieci pochodz�cych
z klasy �redniej, odwiedza� szko�� w ka�d� �rod�, aby zajrze� w dusz� aktualnego
rozrabiaki. Wreszcie przysz�a kolej i na Dawida. Oczywi�cie, jego rodzice
wyrazili zgod�. Byli bardzo zaniepokojeni zachowaniem syna. Wszyscy zgodnie
uwa�ali, �e jest b�yskotliwym dzieckiem. Wyprzedza� swoich r�wie�nik�w w
niebywa�y spos�b, osi�gaj�c w te�cie na "czytanie ze zrozumieniem" wynik
odpowiedni dla dwunastolatka. Doro�li uwa�ali, �e jest bystry w zatrwa�aj�cy
spos�b. Jednak�e w klasie nie da�o si� go kontrolowa�. Wiecznie ochrypni�ty,
niegrzeczny. Program szkolny, beznadziejnie dla niego �atwy, nudzi� go
�miertelnie. Jego jedynymi kolegami byli klasowi odmie�cy, kt�rych okrutnie
prze�ladowa�. Wi�kszo�� dzieci nienawidzi�a go, a nauczyciele obawiali si� jego
nieobliczalno�ci. Pewnego dnia opr�ni� szkoln� ga�nic� tylko po to, by
zobaczy�, czy piana wyleci tak, jak obiecuje to instrukcja. Wylecia�a. Kiedy
indziej przyni�s� niejadowite w�e i wpu�ci� je do auli. Przedrze�nia� koleg�w,
a nawet nauczycieli ze z�o�liw� perfekcj�.
- Dr Hittner chcia�by troch� z tob� porozmawia� - powiedzia�a mama. - S�ysza�,
�e jeste� wyj�tkowym ch�opcem i chcia�by ci� lepiej pozna�.
Dawid opiera� si�, robi�c wiele ha�asu wok� nazwiska psychiatry.
- Hitler? Hitler? Nie chc� rozmawia� z Hitlerem!
By�a to jesie� 1942 i ten dziecinny kalambur by� nieunikniony, ale ch�opak
uczepi� si� go z irytuj�cym uporem.
- Dr Hitler chce mnie zobaczy�, chce mnie pozna�. Mama t�umaczy�a mu:
- Nie, Dawidku, Hittner, z "n" w �rodku.
W ko�cu poszed�. Wmaszerowa� pompatycznie do biura psychiatry, a kiedy dr
Hittner u�miechn�� si� uprzejmie i rzek�:
- Cze��, Dawidzie - Dawid wyrzuci� przed siebie sztywne rami� i wrzasn��:
- Heil!
Dr Hittner odkaszln��.
- Pomyli�e� si�. Ja jestem Hittner, przez "n".
Chyba ju� wcze�niej s�ysza� takie �arty. By� to wielki m�czyzna z d�ug�, ko�sk�
twarz�, szerokimi, mi�sistymi wargami i wysokim czo�em. Wodniste, niebieskie
oczy mruga�y za binoklami. Jego sk�ra by�a mi�kka i r�owa, o ostrym przyjemnym
zapachu. Za wszelk� cen� stara� si� zachowywa� po przyjacielsku jak weso�y
starszy brat, ale Dawid nie m�g� oprze� si� wra�eniu, �e to tylko gra. Odczuwa�
to wobec wi�kszo�ci doros�ych. U�miechali si�, ale wewn�trz my�leli co� w
rodzaju: "Co za przera�aj�cy szczeniak, co za wstr�tny dzieciak". Nawet jego
mama i tata my�leli czasem co� takiego. Nie rozumia�, dlaczego doro�li co innego
m�wili, a zupe�nie co innego my�leli, ale zd��y� si� do tego przyzwyczai�. To
by�o co�, co musia� uwzgl�dnia� i akceptowa�.
- Pobawmy si� w gry, dobrze? - rzek� dr Hittner.
Z kieszeni marynarki tweedowego garnituru wydoby� ma�� plastykow� kul� na
metalowym �a�cuszku. Pokaza� j� Dawidowi. Potem szarpn�� �a�cuszek i kulka
rozpad�a si� na osiem lub dziewi�� r�nokolorowych kawa�k�w.
- A teraz obserwuj, jak j� sk�adam - powiedzia� lekarz. Jego grube palce
sprawnie z�o�y�y kulk�. Potem rozbi� j� jeszcze raz i przesun�� w stron� Dawida.
- Teraz ty. Potrafisz j� posk�ada�?
Dawid pami�ta�, �e lekarz najpierw wzi�� bia�y kawa�ek w kszta�cie E i w
odpowiednie ��obki zaczepi� niebieskie D. Nast�pna powinna by� literka w kolorze
��tym, ale Dawid nie pami�ta�, co nale�y z ni� zrobi�. Siedzia� przez chwil�,
zaniepokojony, a� dr Hittner us�u�nie wy�wietli� mu my�lowy obraz w�a�ciwego
ruchu. Dawid wykona� go. Reszta by�a ju� �atwa. Jeszcze par� razy si� zgubi�,
ale zawsze potrafi� wyci�gn�� odpowied� z m�zgu doktora. Dlaczego on s�dzi, �e
mnie bada, dziwi� si� Dawid, je�li daje mi tyle wskaz�wek? Co chce udowodni�?
Kiedy kulka by�a gotowa, Dawid zwr�ci� j�.
- Mo�e chcia�by� j� zatrzyma�?
- Nie jest mi potrzebna - odpar� Dawid, ale mimo to schowa� j� do kieszeni.
Bawili si� jeszcze w par� innych gier. Jedna sk�ada�a si� z wielu ma�ych
obrazk�w wielko�ci kart do gry, na kt�rych by�y rysunki zwierz�t, ptak�w, drzew
i dom�w. Dawid mia� u�o�y� je tak, by tworzy�y historyjk�, a potem opowiedzie�
j� doktorowi. Rozrzuci� je wi�c bez�adnie po stole i przechodz�c od jednej do
drugiej, opowiada�:
- Kaczor idzie do lasu, i widzisz, tam spotyka wilka, wi�c zmienia si� w �ab�,
przeskakuje ponad wilkiem prosto w pysk s�onia, tylko �e ucieka mu przez pup� i
wpada do jeziora, a kiedy si� wynurza, spotyka pi�kn� ksi�niczk�, kt�ra m�wi:
Chod� do domu, a ja dam ci piernika, ale on potrafi czyta� w jej my�lach i wie,
�e to wstr�tna czarownica, kt�ra...
Inna gra zawiera�a skrawki papieru z du�ymi atramentowymi plamami.
- Czy kt�ra� z tych plam przypomina ci jaki� rzeczywisty przedmiot? - pyta�
doktor.
- Tak - odpar� Dawid. - To jest s�o�, widzisz, tu ma ogon, a tu wszystko
pogniecione, a tutaj ma pup�, a tamt�dy robi siusiu.
Odkry� ju�, �e dr Hittner s�ucha bardzo uwa�nie, gdy mowa o pupciach i
siusiakach, wi�c stara� si� dostarczy� mu wiele interesuj�cego materia�u,
odnajduj�c te rzeczy w ka�dym atramentowym obrazku. Ta gra; cho� tak g�upia dla
Dawida, by�a najwyra�niej wa�na dla psychiatry, kt�ry robi� notatki o wszystkim,
co Dawid m�wi�. Kiedy lekarz pisa�, ch�opiec bada� jego umys�. Wi�kszo�� s��w
by�a dla niego niezrozumia�a, jednak niekt�re rozpoznawa�, poniewa� u�ywa�a ich
jego matka. By�y to "doros�e" nazwy, okre�laj�ce niekt�re cz�ci cia�a, na
przyk�ad: penis, pochwa, po�ladki, odbytnica. By�o oczywiste, �e dr Hittner je
uwielbia, wi�c Dawid zacz�� je stosowa�.
- To jest orze� porywaj�cy owieczk� i ulatuj�cy w g�r�. Tu na dole jest penis
or�a, a tam jest odbytnica owieczki. Na nast�pnym obrazku jest m�czyzna i
kobieta, oboje goli, i m�czyzna pr�buje wetkn�� penis do pochwy kobiety, ale on
nie pasuje i... Dawid patrza�, jak pi�ro lekarza fruwa po papierze. U�miechn��
si� do niego i wzi�� nast�pny obrazek.
Potem bawili si� w gry s�owne. Doktor co� m�wi� i prosi�, �eby Dawid powiedzia�
pierwsze s�owo, jakie przychodzi mu na my�l. Ale ch�opiec uzna�, �e znacznie
ciekawiej b�dzie m�wi� pierwsze s�owo, kt�re przychodzi na my�l doktorowi. A oto
jak wygl�da�a gra:
- Ojciec.
- Penis.
- Matka.
- ��ko.
- Dziecko.
- Martwe.
- Woda.
- Brzuch.
- Tunel.
- �opata.
- Trumna.
- Matka.
Czy to by�y w�a�ciwe odpowiedzi? I kto wygra� t� gr�? Dlaczego dr Hittner by�
taki zdenerwowany?
Wreszcie przestali, bawi� si� w gry i zacz�li rozmawia�.
- Jeste� bardzo rozgarni�tym ch�opczykiem - rzek� psychiatra. - Nie musz� si�
martwi�, �e ci� zepsuj� m�wi�c to, bo ty sam dobrze o tym wiesz. Kim chcesz
zosta�, gdy doro�niesz?
- Nikim.
- Nikim?
- Chc� tylko bawi� si�, czyta� du�o ksi��ek i p�ywa�.
- A jak zarobisz na utrzymanie?
- Jak b�d� potrzebowa�, to dostan� pieni�dze od ludzi.
- Kiedy b�dziesz wiedzia�, jak to si� robi, to zdrad� mi ten sekret - rzek� dr
Hittner. - Czy jeste� szcz�liwy w szkole?
- Nie.
- Dlaczego?
- Nauczyciele s� zbyt surowi. Praca zbyt g�upia. Dzieci mnie nie lubi�.
- Czy kiedykolwiek zastanawia�e� si�, czemu ci� nie lubi�?
- Bo jestem od nich inteligentniejszy - rzek� Dawid - poniewa� ja... - Ojej. O
ma�o co nie powiedzia�: poniewa� wiem, co my�l�. Tego nie wolno nikomu zdradzi�.
Dr Hittner czeka� na doko�czenie zdania. - Poniewa� sprawiam du�o k�opotu w
klasie.
- Ale dlaczego to robisz, Dawidzie?
- Nie wiem. My�l�, �e co� mi to daje.
- Mo�e gdyby� nie by� tak k�opotliwy, ludzie bardziej by ci� lubili. Czy chcesz,
�eby ci� lubiano?
- Nie zale�y mi. Nie jest mi to potrzebne.
- Ka�dy potrzebuje przyjaci�, Dawidzie.
- Mam koleg�w.
- Pani Fleischer m�wi, �e nie masz ich zbyt wielu, �e ich cz�sto bijesz i
zasmucasz. Dlaczego bijesz swoich koleg�w?
- Bo ich nie lubi�. Bo s� g�upi.
- A wi�c tak naprawd�, to nie s� twoi przyjaciele, je�li tak o nich my�lisz.
- Mog� si� bez nich oby�. Najlepiej bawi� si�, jak jestem sam - odpar� Dawid,
wzruszaj�c ramionami.
- A w domu, czy jeste� szcz�liwy?
- My�l�, �e tak.
- Czy kochasz swoich rodzic�w?
Cisza. Umys� doktora wys�a� sygna� wielkiego napi�cia. To by�o wa�ne pytanie.
Daj dobr� odpowied�. Tak�, jakiej oczekuje.
- Tak.
- Czy �a�ujesz, �e nie masz brata lub siostry?
Teraz nie by�o wahania:
- Nie.
- Naprawd�? Lubisz by� ca�kiem sam?
Dawid przytakn��.
- Najlepsze s� popo�udnia. Gdy wracam ze szko�y i w domu nie ma nikogo. Czy ja
b�d� mia� ma�ego brata lub siostr�?
Doktor odkaszln��.
- Nie wiem. To zale�y od twoich rodzic�w, czy� nie?
- Ale pan nie powie im, �eby mi takiego za�atwili? Tak, to znaczy m�g�by im pan
powiedzie�, �e dobrze by mi zrobi�o, gdybym mia� kogo� takiego, i potem oni
p�jd� i zrobi�. A ja naprawd� nie chc�.
Nagle Dawid u�wiadomi� sobie, �e wp�dzi� si� w k�opoty.
- Dlaczego s�dzisz, �e m�g�bym powiedzie� twoim rodzicom, �e przyda�by ci si�
brat lub siostra? - zapyta� cicho doktor, tym razem bez u�miechu.
- Nie wiem. To by�a tylko taka my�l... - kt�r� znalaz�em w twojej g�owie,
doktorze. A teraz chc� ju� si� st�d wydosta�. Nie chc� ju� z tob� wi�cej
rozmawia�.
- Hej, tak naprawd�, to ty si� nie nazywasz Hittner, no nie? Przez "n". Za�o��
si�, �e znam twoje prawdziwe nazwisko. Heil!
Nigdy nie potrafi�em przes�a� swoich my�li do czyjej� g�owy. Nawet w czasach,
gdy moc by�a we mnie najsilniejsza, nie potrafi�em niczego przekaza�. Umia�em
tylko odbiera�. By� mo�e s� wok� ludzie, kt�rzy maj� taki dar, kt�rzy mog�
przesy�a� my�li nawet osobom pozbawionym jakich� szczeg�lnych zdolno�ci odbioru,
niemniej ja nigdy do nich nie nale�a�em. Tak wi�c zosta�em skazany na
egzystencj� najobrzydliwszej ropuchy w towarzystwie - pods�uchiwacza,
podgl�dacza. Stare angielskie przys�owie m�wi: Ten kto podgl�da, mo�e ujrze�
swoje zmartwienie. Tak. W tamtych latach tak zale�a�o mi na nawi�zaniu kontaktu
z lud�mi, �e do si�dmych pot�w pr�bowa�em dotrze� do nich swoimi my�lami.
Siadywa�em w klasie, gapi�c si� na ty� jakiej� dziewcz�cej g�owy, i my�la�em
usilnie w jej kierunku: Halo, Aniu, tu m�wi Dawid Selig, czy mnie s�yszysz? Czy
mnie s�yszysz? Kocham ci�, Aniu. Odbi�r. Bez odbioru. Ale Ania nigdy mnie nie
us�ysza�a, i nurt jej my�li toczy� si� jak rozlana szeroko rzeka, niezm�cony
istnieniem Dawida Seliga.
Tak wi�c, nie mam mo�liwo�ci, by m�wi� do innych umys��w, mog� je tylko
szpiegowa�. Nat�enie, z jakim ta moc objawia�a si� we mnie, zawsze by�o
zmienne. Nigdy nie mia�em nad tym zbytniej kontroli, poza umiej�tno�ci�
zmniejszania intensywno�ci dozna�. Potrafi�em te� do pewnego stopnia lepiej si�
dostraja�. W zasadzie musia�em przyjmowa� to, co ku mnie nap�ywa�o. Najcz�ciej
wychwytywa�em my�li najbli�sze powierzchni, tu� przed ich wypowiedzeniem.
Trafia�y do mnie czysto, jak podczas rozmowy, dok�adnie tak, jakby kto�
rzeczywi�cie je wym�wi�. Ale d�wi�k g�osu by� inny. Z pewno�ci� nie pochodzi� on
ze strun glonowych. Nie pami�tam, �ebym nawet w dzieci�stwie pomyli� zwyk��
rozmow� z przesy�anymi my�lami. Ta zdolno�� do odczytywania powierzchniowych
my�li zawsze by�a mniej wi�cej taka sama. Do dzi� potrafi� wyprzedzi� czyje�
wypowiedzi, szczeg�lnie gdy jestem z osob�, kt�ra ma zwyczaj wcze�niejszego
formu�owania zda� w g�owie.
Do dzi� umiem tak�e przewidywa� czyje� intencje, na przyk�ad zamiar wymierzenia
prawego sierpowego w moj� szcz�k�. Metody dowiadywania si� tych rzeczy s� r�ne.
Czasem mog� uchwyci� dobitne s�owne stwierdzenie: Zaraz waln� go prawym
sierpowym w szcz�k�. Je�li zdarzy si�, �e tego dnia moja moc dociera do
g��bszych warstw, odbieram seri� niewerbalnych instrukcji, kt�re s� wysy�ane do
mi�ni i o u�amek sekundy wyprzedzaj� ruch ramienia zadaj�cego ciosy. Nazwijcie
to j�zykiem cia�a na telepatycznej d�ugo�ci fal.
Nast�pn� rzecz�, do jakiej jestem zdolny, chocia� bardzo rzadko, jest wnikni�cie
w najg��bsze pok�ady umys�u, tam gdzie mieszka dusza, je�li zechcecie tak to
uj��. Tam �wiadomo�� le�y zanurzona w mrocznej cieczy niejasnych, pod�wiadomych
zjawisk. Tam czaj� si� nadzieje, l�ki, wra�enia, nami�tno�ci, d��enia, pami��,
pogl�dy filozoficzne, prawa moralne, po��dania, smutki, ca�y ten worek na �mieci
pe�en zdarze� i postaw, kt�re okre�laj� osobowe "ja". Z regu�y co� z tego
przecieka do mnie nawet podczas najbardziej powierzchownego kontaktu. Chc�c nie
chc�c otrzymuj� pewn� ilo�� informacji o kolorycie danej duszy. Ale czasami -
teraz ju� prawie nigdy - wczepiam si� w �ywe mi�so, w ca�� osob�. I w tym jest
ekstaza. Elektryzuj�ce poczucie kontaktu. Po��czone oczywi�cie z przejmuj�cym
poczuciem winy z powodu tak dog��bnego poznania. Czy mo�na by� w jeszcze
wi�kszym stopniu podgl�daczem?
Tak si� sk�ada, �e j�zyk jest uniwersalny. Powiedzmy, �e zagl�dam w my�li pani
Esperanzy Dominguez i odbieram hiszpa�skie trajkotanie. Trudno mi wtedy
powiedzie�, o czym ona my�li, poniewa� nie znam dobrze hiszpa�skiego. Jednak,
kiedy uda mi si� dosta� do g��bi jej osobowo�ci, rozumiem wszystko, co do mnie
dociera. Umys� mo�e rozumowa� po hiszpa�sku, baskijsku, w�giersku lub fi�sku,
ale dusza my�li w bezs�ownym j�zyku, dost�pnym dla ka�dego w�cibskiego,
myszkuj�cego dziwaka, kt�ry napatoczy si�, by podgl�da� jej tajemnic�.
Zreszt� to bez znaczenia. Te sprawy coraz mniej mnie dotycz�.
Paul F. Bruno
Kompozycja Lit. 18
Prof. Schmitz
15 pa�dziernika 1976
Powie�ci Kafki
W �wiecie sennych koszmar�w wykreowanym w "Procesie" i "Zamku" tylko jedno jest
pewne - g��wny bohater, znacz�co okre�lany przez inicja� K., zosta� z g�ry
skazany na frustracj�. Ca�a reszta jest niejasna i nierzeczywista. W czynszowych
kamienicach pojawiaj� si� sale s�dowe, zagadkowi stra�nicy po�eraj� cudze
�niadanie, m�czyzna uwa�any za Sordiniego nazywa si� Sortini. G��wny fakt jest
jednak bezsporny - K. przegrywa w swoich pr�bach zyskania �aski.
Obie powie�ci maj� ten sam temat i podobn� struktur�, w obu K. poszukuje �aski i
zostaje postawiony wobec faktu, �e nie zostanie mu ona udzielona. ("Zamek" jest
nie doko�czony, ale jego konkluzja wydaje si� przejrzysta.) Kafka wprowadza
swoich bohater�w w wir akcji na dwa r�ne sposoby. W "Procesie" J�zef K. jest
pasywny, a� do chwili nieoczekiwanego powrotu stra�nik�w, kiedy wydarzenia
wstrz�saj� nim i zmuszaj� do dzia�ania. W "Zamku" K. jest od pocz�tku pokazany
jako bohater aktywny, kt�ry podejmuje wszelkie mo�liwe pr�by dotarcia ze wsi do
tajemniczego zamku. Jednak nie czyni tego sam z siebie, lecz zostaje wezwany,
nie stanowi wi�c �r�d�a akcji i z tego punktu widzenia, wydaje si� r�wnie
pasywny, jak J�zef K. R�nica polega na tym, �e "Proces" rozpoczyna si� we
wcze�niejszym punkcie strumienia czasu, w�a�ciwie w najwcze�niejszym mo�liwym
momencie. "Zamek" przestrzega antycznej regu�y, kt�ra pocz�tek akcji umiejscawia
in median res - K. odebra� ju� wezwanie i usi�uje dotrze� do zamku.
Obie ksi��ki rozpoczynaj� si� szybk� akcj�. J�zef K. zostaje aresztowany w
pierwszym zdaniu "Procesu", a jego odpowiednik - K. - ju� na pierwszej stronie
przybywa do miejsca, kt�re wed�ug niego jest ostatnim przystankiem przed wizyt�
na zamku. Od tego momentu obaj bohaterowie daremnie walcz�, by osi�gn�� sw�j
cel. (W "Zamku" chodzi po prostu o to, by wej�� na szczyt wzg�rza; w "Procesie"
K. najpierw pr�buje poj�� natur� swojej winy, potem wpadaj�c w rozpacz chce
uzyska� uniewinnienie, cho� bez zrozumienia.) Obaj w toku akcji coraz bardziej
oddalaj� si� od tego. "Proces" osi�ga sw�j punkt kulminacyjny we wspania�ej
scenie w katedrze - to chyba najbardziej wstrz�saj�cy fragment ze wszystkich
powie�ci Kafki. Bohaterowi pozwolono zrozumie�, �e jest winny i nigdy nie
dost�pi przebaczenia. Nast�pny rozdzia� opisuj�cy egzekucj� J�zefa K. to tylko
oczywista konsekwencja poprzednich wydarze�. "Zamek", mniej kompletny ni�
"Proces", nie posiada punktu odpowiadaj�cego scenie w katedrze (mo�e Kafka nie
potrafi� takiego znale��?) i dlatego jest artystycznie mniej satysfakcjonuj�cy
ni� kr�tszy, bardziej intensywny, �ci�lej skonstruowany "Proces".
Pomimo ich powierzchownej "nieartystyczno�ci" obie powie�ci s� zbudowane wed�ug
fundamentalnego, trzycz�ciowego rytmu tragedii, kt�ry krytyk Kenneth Burke
zdefiniowa� jako - cel, nami�tno��, poznanie. "Proces" skrupulatniej zachowuje
ten schemat ni� niekompletny "Zamek". Cel - osi�gni�cie uniewinnienia - jest
ukazywany poprzez t� tak niszcz�c� i bolesn� nami�tno��, jakiej mo�e podlega�
tylko fikcyjny bohater. Ostatecznie, kiedy J�zef K. zostaje odarty z
pocz�tkowego pe�nego buntu, zaufania do samego siebie, zredukowany do
przera�onej, nie�mia�ej istoty i w spos�b oczywisty got�w jest skapitulowa�
wobec si�y s�du - wtedy nast�pi� powinien fina�owy moment poznania.
Osob�, kt�ra doprowadza K. do punktu kulminacyjnego, jest klasyczna kafkowska
posta�: tajemniczy w�oski znajomy, kt�ry po raz pierwszy odwiedza miasto i ma
rozleg�e uk�ady, dzi�ki czemu jest kim� wa�nym dla banku. Spotykamy tu motyw,
kt�ry przewija si� przez ca�� tw�rczo�� Kafki: niemo�no�� porozumienia mi�dzy
lud�mi. Chocia� J�zef K. sp�dza p� nocy studiuj�c w�oski, by przygotowa� si� do
wizyty cudzoziemca, ten pos�uguje si� dziwnym, po�udniowym dialektem, kt�rego
J�zef nie rozumie. Potem - ko�cowy efekt komiczny - obcy przechodzi na
francuski, r�wnie trudny do zrozumienia, a jego sumiasty w�s udaremnia wysi�ki
J�zefa, kt�ry pr�buje czyta� z ruchu warg.
Kiedy K. dociera do katedry, zaproszony przez W�ocha (kt�ry - co nas nie dziwi -
nie stawia si� na czas), napi�cie ro�nie. J�zef w�druje przez zimny, pusty i
ciemny budynek, o�wietlony tylko migaj�cymi z daleka promykami �wiec. Na
zewn�trz coraz szybciej zapada noc. Potem wzywa go ksi�dz i opowiada alegori� o
od�wiernym. Ale dopiero gdy opowie�� si� ko�czy, dochodzimy do wniosku, �e w
og�le jej nie rozumiemy. To nie jest prosta historyjka, jak si� wydawa�o na
pocz�tku. Teraz ods�ania si� jej z�o�ono�� i skomplikowana budowa. J�zef i
ksi�dz d�ugo nad ni� dyskutuj� na wz�r dw�ch rabin�w omawiaj�cych fragment
Talmudu. Powoli jej implikacje staj� si� jasne i zar�wno my, jak i J�zef
rozumiemy, �e dostrze�e on "blask, jaki bije od wej�cia do prawa", gdy jest ju�
za p�no.
Strukturalnie w tym momencie powie�� si� ko�czy. J�zef uzyska� ostatecznie
�wiadomo�� tego, �e uniewinnienie jest niemo�liwe, wina dowiedziona, i nie
dost�pi on �aski. Jego poszukiwanie jest sko�czone. Ostateczny element
tragicznego rytmu, poznanie, w wyniku kt�rego ko�czy si� nami�tno��, zostaje
osi�gni�te.
Wiemy, �e Kafka planowa� dalsze rozdzia�y ukazuj�ce rozw�j procesu J�zefa K. w
jego r�nych stadiach, prowadz�cych do egzekucji. Biograf autora, Max Brod,
m�wi, �e ksi��ka mo�e by� przed�u�ana w niesko�czono��. To prawda, natura winy
J�zefa K. nigdy nie pozwoli�aby mu dotrze� do S�du Najwy�szego, podobnie jak
drugi K. mo�e w�drowa� a� do sko�czenia czasu, nigdy nie wchodz�c do zamku.
Jednak strukturalnie powie�� ko�czy si� w katedrze; to, co Kafka zamierza�
jeszcze powiedzie�, niczego ju� nie doda�oby do samopoznania J�zefa. Scena w
katedrze potwierdza fakt, kt�ry znali�my od samego pocz�tku - uniewinnienia nie
ma. Tym odkryciem akcja ko�czy si�.
"Zamek", o wiele d�u�szy i lu�niej skonstruowany, nie posiada si�y "Procesu".
Rozwija si� powoli. Cierpienie K. nie jest jasno zdefiniowane, a on sam nie
stanowi silnej osobowo�ci, tak interesuj�cej z psychologicznego punktu widzenia,
jak bohater "Procesu". J�zef K., gdy tylko dostrzega niebezpiecze�stwo, bierze
spraw� w swoje r�ce; K. natomiast szybko staje si� ofiar� biurokracji. Droga
bohatera w "Procesie" biegnie od pocz�tkowej bierno�ci, poprzez aktywno��, z
powrotem do pasywnej rezygnacji, co nast�puje po epifanii w katedrze. W "Zamku"
K. nie przechodzi tak ostrych zmian. Ju� od pierwszych stron jest aktywny, ale
szybko gubi si� w sennym koszmarze labiryntu podzamkowej wioski i coraz bardziej
popada w poni�enie. J�zef K. to posta� niemal heroiczna, podczas gdy K. jest
ledwo patetyczny.
Obie ksi��ki prezentuj� pr�b� opowiedzenia tej samej historii. M�wi� o cz�owieku
pozbawionym problem�w egzystencjalnych, kt�ry nagle znajduje si� w sytuacji bez
wyj�cia i po pr�bach uzyskania �aski, zdolnej go uwolni�, poddaje si�. Z
dzisiejszego punktu widzenia "Proces" to zdecydowanie wi�kszy sukces
artystyczny. Jest dobrze skonstruowany, a autor przez ca�y czas kontroluje
materia�. "Zamek" natomiast, a raczej fragment, kt�ry posiadamy, to potencjalnie
znacznie wa�niejsza powie��. Mo�e si� w niej zmie�ci� wszystko, co znamy z
"Procesu", i jeszcze du�o wi�cej. Ale, jak s�dz�, Kafka rzuci� prac� nad
"Zamkiem", poniewa� uzna�, �e nie ma wystarczaj�cych wiadomo�ci, by j�
kontynuowa�. Trudno by�oby mu uchwyci� �wiat "Zamku", z szerokim brueghelowskim
obrazem wsi w tle, z tak� sam� sprawno�ci�, z jak� pokaza� miejski �wiatek
"Procesu". W "Zamku" brakuje po�piechu. Nie rozmy�lamy zbytnio nad zag�ad� K.,
poniewa� jest ona nieunikniona. J�zef K. walczy z bardziej namacalnymi si�ami i
a� do ko�ca mamy z�udzenie, �e jego zwyci�stwo jest mo�liwe. "Zamek" jest te�
zbyt ci�ki - za�amuje si� pod w�asnym ci�arem, jak symfonia Mahlera. Mo�na si�
zastanawia�, czy Kafka w og�le posiada� pomys� na zako�czenie powie�ci. Mo�e
nigdy nie chcia� jej zamyka�, ka��c K, w�drowa� po coraz szerszych okr�gach.
Jego bohater nie mia� osi�gn�� nawet tragicznej �wiadomo�ci faktu, �e nigdy nie
dotrze do zamku. Chyba tu le�y przyczyna braku przejrzystej formy tej powie�ci;
Kafka odkry�, �e prawdziwa tragedia K., archetypicznego bohatera-ofiary, to nie
jego fina�owe poznanie w�asnej kl�ski, ale to, �e K. nigdy nie zbli�y si� nawet
do tej wiedzy. Mamy tutaj do czynienia z tragicznym rytmem, kt�ry przewija si�
przez ca�� literatur�, uformowanym, by lepiej zobrazowa� kondycj� wsp�czesnego
cz�owieka (odra�aj�c� dla Kafki). J�zef K., kt�ry w zasadzie osi�ga jaki� rodzaj
�aski, uzyskuje te� prawdziwy wymiar tragiczny. K. po prostu coraz bardziej
tonie. By� mo�e wed�ug Kafki jest on symbolem wsp�czesnego cz�owieka, do tego
stopnia przygniecionego og�ln� tragedi� czas�w, �e nie jest zdolny prze�y�
tragedii na poziomie jednostki. K. - to posta� patetyczna, J�zef K. - tragiczna.
Ten drugi jest znacznie bardziej interesuj�cy, lecz autor lepiej chyba rozumia�
sytuacj� tego pierwszego. A dla jego historii nie istnieje �adne zako�czenie,
mo�e tylko banalny fina�, jakim jest �mier�.
Ca�kiem nie�le. Sze�� bitych stron maszynopisu po trzy i p� dolara ka�da. To
daje mi lekko dwadzie�cia jeden dolar�w za nieca�e dwie godziny roboty, a temu
krzepkiemu skrzyd�owemu, panu Paulowi F. Bruno przyniesie pewne +4 u profesora
Schmitza. Jestem o tym przekonany, poniewa� identyczny tekst, r�ni�cy si�
zaledwie paroma drobnymi stylistycznymi kwiatkami, dosta� 4 u bardzo
wymagaj�cego profesora Dupee w maju 1955 roku. Dzisiaj po dw�ch dekadach
inflacji akademickich idea��w wymagania s� ni�sze. Bruno mo�e nawet za�apa� - 5
za t� prac� o Kafce. Jest w niej w�a�ciwy rodzaj uczciwej inteligencji z
odpowiedni� dla studenta mieszanin� wyrafinowanej wnikliwo�ci i naiwnego
dogmatyzmu. W 1955 Dupee okre�li� ten esej jako "czysty i pe�en si�y". Jego
notka widnieje jeszcze na marginesie. No dobrze. Teraz czas na ma�e chow mein,
najlepiej z bu�eczk�. Potem wezm� si� do tekstu "Odyseusz jako symbol
spo�ecze�stwa" albo mo�e "Ajschylos i arystotelesowska koncepcja tragedii". Przy
tych pracach nie b�d� m�g� skorzysta� z moich starych wypracowa�, ale tematy nie
powinny by� zbyt trudne. Ty stary blagierze, moja maszyno do pisania, pomagaj mi
teraz i zawsze.
Aldous Huxley uwa�a�, �e ewolucja zaplanowa�a nasze m�zgi jako filtry
odsiewaj�ce ogromn� ilo�� materia�u, kt�ry nie jest przydatny w naszej
codziennej walce o chleb. Wizje, mistyczne do�wiadczenia, zjawiska
parapsychologiczne, takie jak telepatia wszystko to wlewa�oby si� teraz do
waszego wn�trza razem z tymi linijkami, kt�re czytacie. Jednak broni nas
aktywno�� "m�zgowej zastawki redukuj�cej", jak to nazwa� Huxley w ma�ej
ksi��eczce zatytu�owanej "Piek�o i niebo". Bogu niech b�d� dzi�ki za t�
redukuj�c� zastawk�. Gdyby�my jej nie wykszta�cili, byliby�my skazani na
ci�gn�ce si� bez przerwy sceny niebywa�ego pi�kna, wewn�trzne prze�ycia o
zatykaj�cej dech wspania�o�ci i na zawstydzaj�cy. absolutnie uczciwy kontakt
umys�owy z naszymi bli�nimi. Szcz�liwie praca tej zastawki chroni nas -
wi�kszo�� z nas przed takimi rzeczami i mo�emy swobodnie wie�� nasze �ycie,
drogo sprzedaj�c to, co kupione tanio.
Jednak�e niekt�rzy z nas rodz� si� z popsutymi zastawkami. Mam na my�li
artyst�w, takich jak Bosch czy El Greco. Ich oczy widzia�y �wiat inaczej ni�
nasze. My�l� o wizjonerskich filozofach, ekstatykach i o tych, co osi�gn�li
nirwan�. A tak�e o �a�osnych, w�cibskich paso�ytach, kt�re mog� czyta� w
my�lach. My wszyscy jeste�my mutantami. Genetyczne dziwad�a.
Niemniej Huxley wierzy�, �e skuteczno�� zastawki mo�na nadwer�y� poprzez r�ne
sztuczne �rodki, daj�c w ten spos�b zwyk�ym �miertelnikom dost�p do
pozazmys�owych informacji zazwyczaj odbieranych tylko przez paru wybra�c�w.
Uwa�a�, �e efekt ten daj� psychodeliczne narkotyki. Wed�ug niego meskalina
wp�ywa na system enzymatyczny reguluj�cy funkcje m�zgu i w ten spos�b: "obni�a
wydajno�� umys�u jako instrumentu, kt�ry ukierunkowuje nasze my�li na problemy
codziennego �ycia na powierzchni naszej planety. To... zdaje si�, pozwala na
wnikni�cie do �wiadomo�ci pewnej kategorii zdarze� umys�owych, zwykle
odrzucanych, jako �e nie posiadaj� znaczenia dla naszego przetrwania. Podobne
wtargni�cie informacji biologicznie nieu�ytecznych, ale warto�ciowych z
artystycznego, a czasem duchowego punktu widzenia mo�e zdarzy� si� w wyniku
choroby lub zm�czenia, mo�e by� wywo�ane postem lub okresem odosobnienia w
absolutnej ciszy i ciemno�ci".
M�wi�c o sobie, Dawid Selig bardzo ma�o wie o psychodelicznych narkotykach.
Prze�y� tylko jedno do�wiadczenie tego rodzaju i nie zalicza�o si� ono do
szcz�liwych. By�o to latem 1968, kiedy mieszka� z Toni.
Chocia� Huxley wysoko ceni� psychodeliki, nie traktowa� ich jako jedynej drogi
do prze�y� wizyjnych. Mo�na je osi�gn�� tak�e przez post i fizyczne umartwienie.
Pisa� o mistykach, kt�rzy "regularnie u�ywali bicza z powi�zanej w sup�y sk�ry
lub nawet �elaznego pr�ta. Te biczowania by�y ekwiwalentem ca�kiem powa�nej
operacji chirurgicznej bez znieczulenia, a ich wp�yw na reakcje chemiczne w
organizmie penitenta - znaczny. Kiedy bicz opada�, uwalnia�y si� du�e ilo�ci
histaminy i adrenaliny, powsta�e w ten spos�b rany zaczyna�y ropie� (jak dzia�o
si� prawie zawsze przed er� myd�a) i przer�ne toksyczne substancje powsta�e w
wyniku rozk�adu bia�ka dostawa�y si� do krwiobiegu. Ale histamina wywo�uje szok,
a szok uderza w umys� nie mniej ni� w cia�o. Co wi�cej, du�e ilo�ci adrenaliny
mog� spowodowa� halucynacje, a niekt�re z produkt�w jej rozk�adu daj� symptomy
podobne do objaw�w schizofrenii. Je�li wzi�� pod uwag� toksyny z ran, to
zak��caj� one dzia�anie enzym�w reguluj�cych prac� m�zgu i obni�aj� jego
efektywno�� jako narz�dzia, kt�re umo�liwia przetrwanie w �wiecie, gdzie
zwyci�aj� tylko biologicznie najbardziej przystosowani. To wyja�nia s�owa
Proboszcza z Ars, kt�ry m�wi�, �e w dniach, gdy biczowa� si� bezlito�nie, B�g
nie odmawia� mu niczego. Innymi s�owy, kiedy wyrzuty sumienia, pogarda dla
samego siebie, strach przed piek�em uwalniaj� adrenalin�, kiedy jaki� zabieg
chirurgiczny uwalnia adrenalin� i histamin�, a z zainfekowanych ran proteiny
dostaj� si� do krwi, wydajno�� m�zgowej zastawki redukuj�cej jest mniejsza i
pewne nieznane przejawy Psychiki-w-Og�le (wliczaj�c w to zjawiska
parapsychologiczne, wizje i je�li si� jest do tego etycznie i filozoficznie
przygotowanym, tak�e do�wiadczenia mistyczne) przenikn� do �wiadomo�ci ascety".
Wyrzuty sumienia, pogarda dla siebie, l�k przed piek�em. Post i modlitwa. Bicze
i �a�cuchy. Ropiej�ce rany. Przypuszczam, �e ka�dy ma swoj� w�asn� podr�,
zgadzam si� na to. Kiedy zamiera we mnie moc, a �wi�ty dar przygasa, bawi� si�
my�l� o wskrzeszeniu go sztucznymi �rodkami. Kwas, meskalina, psylocybina? Nie,
nie chcia�bym w to znowu wchodzi�. Umartwianie cia�a? To chyba przestarza�e, jak
krucjata lub noszenie sztylp. Co�, co nie pasuje do roku 1976. Zreszt� w�tpi�,
czy potrafi�bym daleko zaj�� w samobiczowaniu. Co pozostaje? Post i modlitwa?
M�g�bym po�ci�. Modli� si�? Do kogo? Do czego? Czu�bym si� jak g�upiec. Dobry
Bo�e, obdarz mnie zn�w moc�. �wi�ty Moj�eszu, pom� prosz�. Bzdura. �ydzi nie
modl� si� o przys�ugi, bo wiedz�, �e nikt nie odpowie. A wi�c co pozostaje?
Wyrzuty sumienia, pogarda dla siebie, l�k przed piek�em. Te trzy ju� posiad�em i
nie przynios�o mi to po�ytku. Musimy znale�� inny spos�b, by przywr�ci� moc do
�ycia. Wymy�li� co� nowego. Mo�e biczowanie m�zgu. Tak. Spr�buj� czego� takiego.
Wyci�gn� przys�owiowe kije samobije i zrobi� to. Biczowanie obola�ego,
s�abn�cego, rozedrganego, zanikaj�cego umys�u. Zdradzieckiego i znienawidzonego.
Lecz dlaczego Dawid Selig pragnie powrotu swojej si�y? Czemu nie pozwala jej
uwi�dn��? Zawsze by�a dla niego przekle�stwem. Odci�a go od ludzi, skaza�a na
�ycie bez mi�o�ci. Zostaw to w spokoju. Niech uschnie. Niech uschnie. A z
drugiej strony, czym jeste� bez mocy? Bez tego chwiejnego nieprzewidywalnego
kontaktu z nimi. Czy w og�le b�dziesz m�g� do nich dotrze�? Twoja moc ��czy ci�
z ludzko�ci� na dobre i na z�e - to jedyny spos�b, jaki znasz. Nie zniesiesz tej
straty. Przyznaj si�. Ten tw�j dar- kochasz go i nienawidzisz. Boisz si�
rozpaczliwie jego braku bez wzgl�du na to, co ci uczyni�. B�dziesz walczy� o
ka�dy jego okruch, chocia� wiesz, �e bitwa jest przegrana. A wi�c walcz.
Przeczytaj jeszcze raz Huxleya. Spr�buj kwasu, je�li starczy ci odwagi. Pr�buj
biczowania. Przynajmniej spr�buj po�ci�. W porz�dku, post. Wyrzuc� chow mein.
Wyrzuc� ma�lane bu�eczki. Wkr��my czyst� kartk� w maszyn� do pisania i pomy�lmy
o Odyseuszu, symbolu spo�ecze�stwa.
Ws�uchuj� si� w srebrny dzwoneczek telefonu. Ju� p�no. Kto to dzwoni? Mo�e
Aldous Huxley spoza grobu dodaje mi odwagi? Doktor Hittner z jakim� wa�nym
pytaniem odno�nie do siusiania? Toni, �eby mi powiedzie�, �e jest w pobli�u z
tysi�cem pastylek wystrza�owego kwasu i �e mo�e przyj��? Na pewno. Na pewno. Z
wahaniem gapi� si� na telefon. Moja si�a nawet w najlepszych momentach nie by�a
w stanie spenetrowa� �wiadomo�ci Ameryka�skiej Kompanii Telekomunikacyjnej. Przy
pi�tym dzwonku wzdychaj�c podnosz� s�uchawk� i s�ysz� s�odki kontralt mojej
siostry Judyty.
- Nie przeszkadzam? - typowe zagajenie.
- Cicha noc w domowych pieleszach. Pisz� "na murzyna" prac� semestraln� z
"Odysei". Masz jakie� �wietne pomys�y?
- Nie dzwoni�e� od dw�ch tygodni.
- By�em sp�ukany. Po tej scenie, jak� urz�dzi�a� ostatnim razem, nie chcia�em
porusza� tematu pieni�dzy, a ostatnio tylko o tym mog�em my�le� i m�wi�. Wi�c
nie dzwoni�em.
- Bzdura - rzek�a. - Nie by�am na ciebie z�a.
- Wygl�da�a� na w�ciek�� jak zaraza.
- Nie my�la�am tak naprawd�. Czemu uwa�asz, �e m�wi�am serio? Bo krzycza�am?
Naprawd� my�lisz, �e uwa�am ci� za... za... jak ja ci� nazwa�am?
- Chyba leniwym paso�ytem.
- Leniwy paso�yt. Cholera. By�am wtedy zdenerwowana, Dawidzie. Mia�am problemy
osobiste, w dodatku zacz�a mi si� miesi�czka. Unios�am si�. Wykrzycza�am po
prostu pierwsz� bzdur�, jaka mi przysz�a do g�owy. Ale dlaczego s�dzi�e�, �e tak
my�l�? Od kiedy uwa�asz za prawd� to, co ludzie gadaj�?
- Twoje my�li te� to m�wi�y, Judytko.
- Naprawd�? - Jej g�os by� nagle cichy i skruszony. Jeste� pewien?
- To by�o jasne i g�o�ne.
- O Jezu, Dawidku, miej serce. W z�o�ci mog�am my�le� wszystko, ale pod gniewem
- pod spodem - musia�e� widzie�, �e tak nie my�l�. �e ci� kocham, �e nie chc�
si� ciebie pozby�. Jeste� wszystkim, co mam, ty i dziecko.
Jej mi�o�� jest dla mnie niestrawna, i ten sentymentalizm te� mi nie smakuje.
M�wi�:
- Nie odbieram ju� wiele tego, co pod spodem, Judyto. Niewiele do mnie dociera.
A zreszt�, nie ma si� o co spiera�. Jestem leniwym paso�ytem. I po�yczy�em od
ciebie o wiele wi�cej, ni� mo�esz da�. Wielki brat, czarna owca, czuje si�
wystarczaj�co winny. Niech mnie diabli, je�li kiedykolwiek poprosz� ci� o
pieni�dze.
- Winny? Ty m�wisz o winie, kiedy ja...
- Nie - ostrzeg�em j�. - Nie zaczynaj wycieczek na temat winy, Judytko. Nie
teraz.
Jej wyrzuty sumienia z powodu niedawnego ch�odu w stosunku do mnie �mierdzia�y
jeszcze bardziej ni� jej nowo odkryta mi�o��.
- Nie czuj� si� na si�ach, by dzisiaj rozdziela� porcj� win i przewin.
- Dobrze. Dobrze. Wi�c z pieni�dzmi sobie teraz radzisz?
- M�wi�em ci. Pisz� na maszynie te prace. Prze�yj�.
- Mo�e wpadniesz jutro na obiad?
- Nie, raczej popracuj�. Mam du�o tekst�w do napisania. To ruchliwy okres. -
Byliby�my tylko we dwoje. I oczywi�cie ma�y, ale po�o�� go wcze�niej spa�. Tylko
ty i ja. Mogliby�my pogada�. M